Witold Modzelewski
Transkrypt
Witold Modzelewski
http://biznes.onet.pl/wiadomosci/analizy/analizy-podatkowe/modzelewski-polska-moze-zyskac-miliardyzlotych/3zlns5 Modzelewski: Polska może zyskać miliardy złotych prof. Witold Modzelewski Współtwórca Instytutu Studiów Podatkowych Wreszcie wspólnotowi urzędnicy raczyli dostrzec największą patologię współczesnego systemu podatkowego, o której piszę od ponad 10 lat: jest nią związek władzy z biznesem doradczym, który zajmuje się m.in. optymalizacją podatkową. Przecięcie związków władzy z międzynarodowym biznesem podatkowym może dać Polsce kilkadziesiąt miliardów złotych. Sytuacja taka dotyczy zwłaszcza międzynarodowych struktur tego biznesu, ale również typowo miejscowej działalności. Owe związki są rakiem, którego niszczący charakter dotyczy: • • • • efektywności fiskalnej prawa podatkowego, gdyż nie jest ważne, co napisał ustawodawca, lecz to, co pod ochroną władzy „zoptymalizowały” firmy doradcze, zasad uczciwej konkurencji, bo firmy korzystające z usług optymalizacyjnych zyskują niczym nieuzasadnioną przewagę konkurencyjną nad uczciwymi przedsiębiorcami, procesu legislacyjnego, gdyż biznes doradczy tworzy projekty „przepisów optymalizacyjnych”, które podrzuca – w roli „ekspertów” – rządzącym, korzystając z „wyśmienitych relacji z urzędnikami” (to cytat z wypowiedzi miejscowego celebryty podatkowego), rynku doradczego, który dzieli się na uprzywilejowanych oferentów, mających odpowiednią pozycję w systemie władzy, zdolnych „wszystko załatwić”, oraz całą resztę, która jest skazana na uczciwość. Piszę o tym od lat, ale bez jakiegokolwiek odzewu, ponieważ ów toksyczny związek władzy z biznesem doradczym jest fundamentem liberalnego rządzenia, choć warto przypomnieć, że równie liberalna lewica zapoczątkowała ten proces w cieniu naszego wuniowstąpienia. Teraz problem ten podjęto na szczeblu wspólnotowym przez Komisję Specjalną, zwaną Komisją Tax, która została powołana w lutym tego roku. Ostateczną wersję jej raportu poznamy dopiero na jesieni, ale już dziś wiemy z jego wstępnej wersji, że powtarza on oceny, które w Polsce znamy aż nadto dobrze. Działalność doradcza firm powiązanych z władzą jest sprzeczna z interesem publicznym i muszą być radykalnie przecięte wszelkie związki władzy z tym biznesem: albo – jeśli doradzasz jak nie płacić podatków, to drzwi politycznych i urzędowych gabinetów muszą być dla ciebie zamknięte. Tego nie da się pogodzić. Polska pod tym względem jest przykładem klinicznym, który wymaga natychmiastowej hospitalizacji a przede wszystkim chirurgicznych cięć. Bo kontredans władzy z międzynarodowym biznesem doradczym jest już sposobem rządzenia. Jego przedstawiciele zasiadają w radach konsultacyjnych rządu i resortu finansów, urzędujący wiceministrowie finansów rozdają nagrody firmom z tej półki, projekty ustaw podatkowych tworzone są przez ekspertów zatrudnianych w tych firmach, a w Sejmie każda istotna nowelizacja jest „opiniowana” głównie przez tych, którzy następnie będą na niej zarabiać. 1 Czy w związku z tym mogą rosnąć dochody budżetowe? Wolne żarty – będą spadać, a dług publiczny będzie coraz większy, bo tu istnieje strategiczna współpraca biznesu doradczego z międzynarodowymi instytucjami finansowymi i zgodność ich interesów: czym gorzej z dochodami budżetowymi w naszym kraju, tym większy popyt na pożyczki i kredyty udzielane przez te instytucje. Sztandarowym przykładem naszych potworków legislacyjnych, będących wynikiem współpracy władzy z biznesem doradczym, jest akcyza węglowa, która po ponad trzech latach obowiązywania daje rocznie… 55 mld zł. Ciekawe, ile zarobili na niej ci, którzy stworzyli ten system? Mam nieśmiałą prośbę do rządzących: jeżeli miejscowa, polska wiedza jest dla was niewiarygodna, to przeczytajcie ten raport i wyrzućcie z waszych gabinetów wszystkich ludzi powiązanych z tym biznesem. Gwarantuję wam, że dochody budżetowe wzrosną i to bardzo szybko. Żadna firma zajmująca się optymalizacją podatkową nie może mieć jakichkolwiek związków z władzą, bo to jest dla władzy kompromitujący a nawet haniebny związek. Tylko tyle i aż tyle. Już teraz wszyscy mówią (nawet liberałowie) o potrzebie „uszczelnienia systemu podatkowego”: podstawowym warunkiem powodzenia tej operacji jest całkowite odcięcie się, również personalne, od działalności biznesu podatkowego – niech to robi na swoje ryzyko. Będą również z tego pieniądze i to wielkie. Komisja Tax postuluje, aby Komisja Europejska pozbawiła beneficjentów usług optymalizacyjnych korzyści jakie osiągnęli kosztem państw członkowskich. Zwrot tych korzyści ma nastąpić do budżetów państw, które ucierpiały z powodu ich działań. Ile dzięki temu uzyska nasz kraj? Co najmniej kilkanaście a nawet kilkadziesiąt miliardów złotych rocznie. Jest się o co bić, bo o tyle można będzie zmniejszyć obciążenia tym podatnikom, którzy dzisiaj płacą podatki, bo są ludźmi przyzwoitymi. http://biznes.onet.pl/wiadomosci/analizy/analizy-podatkowe/jak-znalezc-brakujace-w-budzecie-52-mld-zlczyli-na-marginesie-wypowiedzi-pani/hpevcm Jak znaleźć brakujące w budżecie 52 mld zł, czyli na marginesie wypowiedzi Pani Premier prof. Witold Modzelewski Współtwórca Instytutu Studiów Podatkowych Zapewne wielu przedsiębiorców mogłaby zaszokować wypowiedź Pani Premier (Premierzycy?), że zapowiadane przez opozycję „uszczelnienie systemu podatkowego”, które może przynieść nawet 52 mld zł, musi polegać na masowych kontrolach skarbowych u wszystkich podatników. W retoryce wyborczej liberałów polegającej na „straszeniu PiS-em”, jest to zupełnie „normalna” teza, lecz dla większości (wszystkich?) podatników tego rodzaju strachy nie robią już większego wrażenia. Dlaczego? Bo po jedenastu latach członkostwa w Unii Europejskiej i ośmiu liberalnych rządów dobrze wiemy, że: • • zdezorganizowany ciągłymi „reformami” aparat skarbowy i celny (np. w tym roku bez sensu połączono organizacyjnie urzędy skarbowe z izbami skarbowymi) jest w stanie „masowo” skontrolować tylko niewielką grupę podatników, zagmatwane i niejasne przepisy, w dodatku „wyjaśnione” w 250 tysiącach interpretacji, tworzą stan, w którym każdy robi co chce, a teraz „wszystkie wątpliwości będą interpretowane na korzyść podatników”, 2 • • • jeżeli mały podatnik będzie siedzieć cicho i „nie podpadnie” jakąś nieakceptowaną przez rządzących wypowiedzią lub działaniem, to może spać spokojnie, bo to czy płaci, czy nie płaci podatków, naprawdę nikogo w rzeczywistości nie obchodzi, „duzi podatnicy” dobrze wiedzą jak zapewnić sobie bezpieczną optymalizację podatkową: trzeba wejść pod parasol dobrze widzianych na salonach firm konsultingowych, które jednocześnie doradzają władzy; tu układ jest jasny – jak opłacisz takiego „doradcę”, możesz spać spokojnie pod warunkiem, że również z tej firmy masz audytora, „bardzo duzi podatnicy”, czyli „tłuste misie” w narracji sienkiewiczowskiej, są pod bezpośrednią ochroną ustawodawcy, bo dla nich są pisane i zmieniane przepisy tak, aby wszystko co robią było lege artis. Kto miałby więc bać się „masowych kontroli”? Typowe bajki o żelaznym wilku (PiS-ie). Oczywiście również dobrze wiemy, że nielicznych da się „przeczołgać” kontrolami, a zwłaszcza zmieniając wstecz interpretację urzędową twierdząc, że „od zawsze” ktoś był podatnikiem; działania te nie przynoszą istotnych efektów fiskalnych, służąc tylko eliminacji z rynku nieporządnych konkurentów. W tych działaniach rządzących nie idzie o pieniądze dla budżetu, bo nie taki jest ich cel. W jaki więc sposób obecna czy przyszła władza może zwiększyć dochody podatkowe? Czy jest skazana na bezsilność, pastwiąc się co najwyżej nad nielicznymi, aby osiągnąć efekt prewencyjny: inni przestraszą się i dobrowolnie zaczną płacić wyższe podatki? Jeżeli chciałaby znaleźć owe 52 mld zł, może to obiektywnie zrobić lecz musi jednak wiedzieć jak, a przede wszystkim chcieć osiągnąć ten cel. A na tej drodze kontrole skarbowe są najmniej ważnym, w dodatku finalnym działaniem w stosunku do tych, którzy nie będą chcieli płacić „po dobroci”. Bo może warto przypomnieć zarówno Pani Premier, jak i jej „eksperckiemu zapleczu”, że w ponad 90% przypadków podatnicy obliczają i wpłacają podatki sami, a władzę stanowi tylko adres przesyłania ich pieniędzy. Podatki nie są „ściągane” przez aparat skarbowy: on je tylko inkasuje; o tym, że o wpłacie i o jej wielkości decyduje sam podatnik lub płatnik, stosując (lub nie stosując) przepisy prawa. Gdy to prawo, po pierwsze, nie ma luk pozwalających aby nic nie płacić, po drugie, gdy jest szanowane przez podatników, to pieniądze płyną same do budżetu i najlepiej nic nie mieszać. Polski stan rzeczy ma niewiele wspólnego z tym obrazem, bo po przez ostatnie osiem lat wprowadzono setki „nowelizacji optymalizacyjnych”, aby „więcej pieniędzy zostało w kieszeniach podatników” („tłustych misiów”), a o szacunku dla prawa lepiej nic nie mówić. Najgorszy przykład dają tu organy władzy, wydając setki tysięcy interpretacji urzędowych, często nie mających nic wspólnego z treścią interpretowanych przepisów. Stan, który osiągniemy w najbliższej perspektywie, będzie jeszcze gorszy: im przepisy będą bardziej mętne i wewnętrznie sprzeczne (to się da załatwić), tym mniejsze będą dochody budżetowe, bo wątpliwości interpretacyjne („nie dające się usunąć” – co to znaczy?) muszą być interpretowane na korzyść podatników. W przedwyborczym amoku oczywiście nikogo nie obchodzi (wcześniej też nie obchodził) interes publiczny, ale już dobrze wiemy, jak w tej nowej rzeczywistości nic nie płacić do budżetu: wystarczy uchwalić dwa całkowicie sprzeczne ze sobą przepisy, z których jeden będzie „korzystny” a drugi „niekorzystny” dla podatników, a nie tylko „tłuste misie”, lecz wielu innych zwykłych ludzi (przy okazji?), których stać jednak na długotrwałe spory, może już przestać płacić podatki. 3 Warto dodać, że swoją cegiełkę do strat w dochodach budżetowych wniosły również sądy, które wymyśliły wiele dziwnych „interpretacji” (np. że samorządowe jednostki budżetowe nie są podatnikami VAT-u) i dzięki temu można „legalnie” wyciągnąć z budżetu kwoty liczone już w miliardach złotych. W tych działaniach specjalizując się (a jakże) dobrze widziane przez władzę firmy doradcze. Cóż więc zrobić, aby zwiększyć dochody budżetowe? Są tu trzy powszechnie znane przez uczciwych podatników kroki. Należy: • • • przeciąć mieczem Damoklesa wszystkie związki władzy z biznesem podatkowym, usunąć z przepisów wszystkie luki, które legalizują unikanie opodatkowania, uchylić wszystkie interpretacje urzędowe, które często wbrew treści przepisów prawa tworzą „pomoc publiczną” dla ich beneficjentów. Proste? Niekoniecznie, bo status quo ma zbyt wielu obrońców. Oni staną murem za obecną władzą w najbliższych wyborach. Widać to było również w czasie kampanii prezydenckiej, gdzie cały „renomowany” biznes optymalizacyjny mówił, podobnie jak banki, jednym głosem z liberałami. http://biznes.onet.pl/wiadomosci/analizy/analizy-podatkowe/slowo-o-systemie-podatkowym-do-partiipolitycznych-wszystkich-ktore-zamierzaja/pqxqmh Słowo o systemie podatkowym do partii politycznych (wszystkich), które zamierzają rządzić po najbliższych wyborach prof. Witold Modzelewski Współtwórca Instytutu Studiów Podatkowych Ostatnie dziesięć lat po naszym wuniowstąpieniu powinny służyć wszystkim politykom jak poglądowa lekcja, czego na pewno nie należy robić w systemie podatkowym. Chyba już wiemy, że kończą się (definitywnie) LIBERALNE RZĄDY tym systemem, które miały aż trzy wersje: liberalno-lewicową, liberalno-konserwatywną i najdłuższą - liberalno-ludową, trwającą już prawie osiem lat. Wiem, że „prawdziwi liberałowie” żachną się i silnie zaprotestują: oni nie chcą mieć nic wspólnego z tym, co działo się wtedy w podatkach, zwłaszcza przez dwie ostatnie kadencje Sejmu. Muszę was, z całym szacunkiem, zmartwić: tak w Polsce wygląda (jeszcze wygląda) liberalizm i z taką twarzą przejdzie do historii. Nic nie poradzicie: tak jak „realny socjalizm” do 1989 roku jest na zawsze częścią naszej historii, a nie jego jakaś postulatywna wersja: czy ktoś jeszcze pamięta na czym miał polegać ów „nierealny” socjalizm PeeReLu? Żyjący dziś „nierealnie” liberałowie będą bronić swoich, również nierealnych wizji tego systemu, ale czy to ma jeszcze jakieś znaczenie? Jak zawsze koniec każdej epoki przypomina farsę, która jednak najlepiej tłumaczy jej sens i treść. Jej spektakularnym akordem było wręczenie przez jednego z wiceministrów finansów, odpowiedzialnego za sprawy podatkowe (jak to zwykle u liberałów dziś jest ich pięcioro), dyplomów dla liderów biznesu podatkowego, którzy zajmują się … optymalizacją podatkową. Było za co, bo sukcesy tu są wręcz 4 oszałamiające, bo budżet traci tu corocznie kwoty liczone w dziesiątkach miliardów złotych, w kasie państwa jest coraz mniej pieniędzy, a każdy rok jest jeszcze gorszy od poprzedniego (w tym roku jest już zupełna katastrofa). Jako że żyjemy w świecie liberalnej groteski, klęskę przedstawia się jako sukces i świętuje się „zdjęcie” z naszego kraju „procedury nadmiernego deficytu”. Przypomnę, że liberalna polityka podatkowa rozpoczęła się od analogicznego akcentu: „społecznym doradcą” ówczesnego ministra finansów (pamiętamy, że oficjalna propaganda określiła go „najlepszym ministrem”), była wieloletnia wiceszefowa firmy Arthura Andersena: nikt nie powinien więc mieć złudzeń, kto w tym systemie będzie miał ważny (najważniejszy?) głos. Co charakteryzuje więc liberalne rządy w podatkach: ścisły mariaż między władzą, a biznesem podatkowym, który - jak sam twierdzi - specjalizuje się w międzynarodowej optymalizacji podatkowej. Biznes ten zamyka mijające osiem lat wielkimi sukcesami (docenionym jak już wspomniałem – przez stronę rządową): dynamicznie rosły obroty, zwiększyło się wielokrotnie zatrudnienie, a chyba wszystkie firmy państwowe obsługiwane są przez te podmioty, które piszą im projekty ustaw „korzystne dla podatników”, doradzają oficjalnie w gremiach konsultacyjnych resortu finansów, innych ministerstw i w kancelarii premiera. Oczywistym efektem tego stanu jest ogólne zadowolenie oraz znany i pogłębiający się w każdym roku spadek dochodów budżetowych. Jeżeli więc jakaś partia polityczna chce zwiększyć dochody podatkowe naszego kraju (wszystkie chcą) bez podwyższenia stawek podatkowych, dobrze wiemy co trzeba zrobić: wystarczy jednym ruchem przeciąć wszystkie związki władzy z biznesem podatkowym. Efekt gwarantowany i to w bardzo krótkim czasie. Bo stan obecny wygląda z boku tak: jeśli chcesz mieć „oszczędności podatkowe” trzeba wejść pod parasol dobrze widzianej na salonach politycznych firmy zajmującej się optymalizacją podatkową i możesz (przynajmniej do końca kadencji tego Sejmu) spać spokojnie. Jeśli przeszkadza ci jakiś przepis, którego nie da się ominąć, to zwróć się o doradztwo do tych, którzy oficjalnie chwalą się ,że „mają świetne relacje z urzędnikami” i „tworzyli w Polsce i Unii Europejskiej rozwiązania podatkowe”. Scenariusz wprowadzenia oczekiwanych nowelizacji jest zawsze bardzo podobny i ma trzy etapy: - pojawia się seria „ważnych artykułów” w mainstreamowych mediach (specjalizują się w tym poważne, „opiniotwórcze” tytuły), które – jako głos niezależny – wskazują na potrzebę dokonanie określonych zmian w podatkach, - równie niezależni eksperci opracowują opasłe raporty, które są rozsyłane do wszystkich świętych, a wnioski wynikające z tych opracowań są również jednoznaczne: zmiany są „konieczne” i „są korzystne dla podatników”, - w jakimś resorcie lub rządowym gremium pojawia się projekt (lub założenia do projektu) ustawy, który jest zgodny z poglądami opinii publicznej i ekspertów: jeśli ktoś chciałby w mediach wyrazić tu jakiekolwiek wątpliwości, taki tekst nie ujrzy światła dziennego, przynajmniej w „opiniotwórczych” dziennikach. Dalej już wszystko toczy się zgodnie z transparentnymi i znanymi powszechnie procedurami, które obowiązują w demokratycznym państwie prawa. Bo istotą naszego liberalnego procesu legislacyjnego jest fasadowość: demokratycznie procesujemy na tym, co powstałą poza oficjalnymi strukturami państwa. 5 Lista tak napisanych przepisów podatkowych jest długa i bardzo kosztowna dla budżetu. Jaki jest z tego wniosek: jeśli jakaś partia chce po wygranych wyborach realnie rządzić, musi w pełni kontrolować sam początek procesu legislacyjnego i zlikwidować wpływy tych, którzy rządzą powstawaniem projektu przepisów podatkowych (nie tylko zresztą podatkowych). A dziś spotkają się tam starych, dobrych znajomych m.in. z biznesu podatkowego. Kolejną cechą liberalnego systemu podatkowego jest międzynarodowe uwikłanie, konieczność liczenia się z interesami zagranicznych, znacznie silniejszych podmiotów, a także innych państw, co nie pozwala na stworzenie selektywnych, adresowanych wyłącznie do krajowych interesariuszy, rozwiązań. Sprzyja temu wszechobecna niechlujność i brak wiedzy temat tzw. szczegółów. Powstają przez to rozwiązania, które stają się dostępne dla „nieuprawnionych”, bo nie dla nich były pisane. Są to znani w publicystyce „pasażerowie na gapę”, którzy bez żenady sięgają po „oszczędności podatkowe” adresowane w zamyśle tylko do wybranych. Dzieje się tak powszechnie w podatku od towarów i usług, akcyzie i od dawna w podatku dochodowym od osób prawnych. Ten stan rzeczy musi budzić święty gniew w mediach i w aparacie władzy, bo jak oni śmieli przysiadać się do stołu, który nie był dla nich zastawiony? Najlepszym przykładem są tzw. transakcje karuzelowe. Dotąd były domeną międzynarodowego biznesu optymalizacyjnego, uchodziły za przykład doskonałości, „cywilizowanego charakteru” wspólnotowej wersji VAT-u, a nasze urzędy skarbowe grzecznie wypłacały podmiotom stosującym „nowoczesne metody zarządzania podatkami” kolejne miliardy złotych. Gdy za owe transakcje wzięli się „zwykli przestępcy” (widać są również „niezwykli”), władza (i liberalne media) nie mogą wyjść z oburzenia i deklarują, że każdego, kto chce bezczelnie korzystać z przywilejów międzynarodowego biznesu optymalizacyjnego, spotka zasłużona kara. Stąd trzeci wniosek dla partii politycznych, które chcą wygrać wybory: gdy ktoś będzie was zapewniać, że waszym obowiązkiem jest tworzyć „przepisy korzystne dla podatników”, nie upilnujecie nieproszonych gości, którzy też będą chcieli umoczyć swój dziubek. I co później? Jeszcze jakiś w gorącej owdzie kąpany inspektor skarbowy, policjant czy prokurator postawi zarzuty nie tym, co trzeba? Na wszelki wypadek lepiej nie być więc takim liberałem. W konkluzji, życząc wszystkim partiom politycznym startującym do wyborów parlamentarnych wszelkiej pomyślności, stawiam pod rozwagę następujące tezy: - tak jak prawica musiała w jednej chwili zapomnieć o swoich najbardziej ulubionych tematach (czyli straszenia wojną z Rosją i uprawianie antykomunizmu bez komunistów), aby ich kandydat w pełni zasłużenie mógł się stać Prezydentem Elektem, tak liberalne trajkotanie, kojarzące się już tylko z Platformą Obywatelską, jest tylko drogą do klęski wyborczej, - narastający w młodym (i bardzo starym) pokoleniu bunt antysystemowy ma gdzieś liberalne frazesy i nie poprą tych, którzy będą podobnie jak były szef tej partii, „upraszczać i obniżać podatki” oraz „ujednolicać stawki podatkowe”: to język politycznego cmentarza, którym mówią już tylko niektóre lemingi i niezawodni „nachuiści”, 6 - w większości wyborcy pragną uczciwości, pracy, bezpieczeństwa i działania państwa w interesie obywateli, a to ma się nijak do bezkarności międzynarodowej optymalizacji podatkowej, arogancji „wielkich korporacji”, wszechwładzy banków, czyli naszego liberalizmu. Nie są to ani poglądy „prawicowe” ani „lewicowe”: po prostu większość chce przyzwoitości w życiu publicznym, a system podatkowy jest jego istotą. http://biznes.onet.pl/wiadomosci/analizy/analizy-podatkowe/karuzela-oszustw-przyspieszyla-przedwyborami/4qx493 Karuzela (oszustw) przyspieszyła przed wyborami prof. Witold Modzelewski Współtwórca Instytutu Studiów Podatkowych W języku potocznym zagościło na stałe pojęcie: „karuzeli podatkowej” będącej jednym z najważniejszych i trwałych „osiągnięć” Unii Europejskiej. Jest to powszechnie stosowany sposób wyłudzania zwrotów w europejskiej wersji podatku od towarów i usług. Mechanizm oszustwa jest bardzo prosty i znany odkąd wstąpiliśmy do Unii: fakturę na dostawę jakiegoś towaru wystawia podmiot, który nigdy nie zapłaci tego podatku, a jego kwotą pokrywa częściowo upust cenowy (towary oferowane przez oszustów są z istoty tańsze), następnie towar ten jest kilkukrotnie odprzedawany przez kilku naiwniaków lub świadomych uczestników oszustwa, aby ktoś następnie uzyskał zwrot nigdy niezapłaconego podatku naliczonego w związku z jego wywozem do innego państwa UE (stawka 0%). Od dwóch lat w Polsce już go nie trzeba wywozić: stawkę 0% wprowadzono pod fałszywą nazwą „odwrotnego obciążenia” – nie ma tam żadnego obciążenia – m.in. w obrocie stalą i miedzą: wystarczy więc sprzedać (a potem odkupić) partię tego metalu i zwrot podatku naliczonego z tytułu zakupu zupełnie innego towaru uczestniczącego w karuzeli masz w kieszeni. Od połowy roku lista towarów objętych kryptostawką zerową (załącznik nr 11 do ustawy o VAT) rozszerza się o inne metale kolorowe i elektronikę, więc pole dla „karuzelowych przedsiębiorców” formalnie rozszerza się jeszcze bardziej. Tu warto odnotować ciekawe zjawisko ze świata polityki: rząd był ponoć przeciwny rozszerzeniu owej listy o metale kolorowe, ale Sejm, głosami koalicji liberalno-ludowej, uchwalił te przepisy. Po raz kolejny widzimy rzeczywiste ośrodki decyzyjne rządzące podatkami albo ktoś przed nami odgrywa komedię. Dokąd owe „karuzele” były stosowane przez wybranych („elitę”), gdzie nazwano je „nowoczesnymi metodami zarządzania podatkiem VAT”, nikt z władzy nie przeszkadzał w tym procederze. Teraz do roboty wzięli się wszyscy: mamy tu do czynienia z prawdziwym „pospolitym ruszeniem”, bo jak rozdają pieniądze, to trzeba brać, a w czasie kampanii wyborczej (prawie) wszystko wolno. Karuzele „robi się” na wszystkim: czekoladzie, herbacie, oleju rzepakowym, a nawet pierogach. Lista długa – można wyłudzić dowolne kwoty. 7 Największym rynkiem są tu oczywiście paliwa silnikowe, bo wartość obrotu tymi towarami to grube setki miliardów złotych i można „swoje zarobić”. Do końca roku wyłudzenia na czysto (czyli tylko otrzymane zwroty) osiągną rekordową kwotę 20 mld zł, bo wszyscy wiedzą, że rządzący walczący o przetrwanie (już nie o władzę) nie podejmują żadnych „niepopularnych kroków”, a biznes wyłudzeniowy ma wielkie pieniądze i równie wielkie wpływy oraz potrafi być groźny. Mogą podejrzewać, że w ich interesie jest zachowanie politycznego status quo, bo każda zmiana może być dla nich wroga: przykładowo prezydent elekt zapowiedział przecież „zwiększenie dochodów budżetowych z uszczelnienia VAT-u”, czyli interesy biznesu wyłudzeniowego mogą być zagrożone. I znów odnotuję pewien fakt: podejmowane są obecnie próby, aby wprowadzić owe „odwrotne obciążenie” w obrocie paliwami, na czym budżet straci następnie 20 mld zł. Wysocy urzędnicy resortu finansów są przeciwni tym pomysłom (i słusznie). Pragnę przypomnieć, że byli również przeciwni, aby metale kolorowe były objęte tym wykazem, a Sejm – jak już mówiłem – uchwalił te przepisy 9 kwietnia 2015 roku. Czy znów mamy do czynienia z komedią dla naiwnych? Nie dziwmy się, że w tym roku dochody budżetowe z tego podatku są jeszcze niższe niż w zeszłym – spadek za pierwsze pięć miesięcy jest wręcz katastrofalny – czego już nie da się ukryć przed opinią publiczną. Tylko nieliczni główni ekonomiści kilku banków, przeżywający swoje olśnienia na tematy podatkowe, głosili publicznie, że jest dobrze, ale będzie – a jakże – dużo lepiej. Ciekawe, czy coś słyszeli o biznesie wyłudzeniowym i jego wpływie na wielkość dochodów budżetowych? Klucz do rozwiązania tego problemu leży – jak zawsze – w rękach polityków. Zwracam się do całej klasy politycznej, aby uznała, że podatki, a zwłaszcza VAT i akcyza, są problemami zbyt poważnymi, aby poświęcać je dla politycznej taktyki. Jeśli dalej będziecie tolerować zło, które dzieje się wokół nas, wyhodujecie potwora dysponującego wielomiliardowymi kwotami, co zagrozi nie tylko naszemu państwu, ale również wam, bo może on sięgnąć (sięgnął już?) po władzę. To wcale nie jest ponury żart, bo z bliska widzę wpływy tego lobby: gdy chciałem w tzw. opiniotwórczej gazecie codziennej zaprzeczyć publikowanym tam bzdurom przez usłużnych lobbystów, którzy ogłupiali (bezinteresownie?) na temat tzw. odwrotnego obciążenia w obrocie stalą, przy okazji atakując mnie osobiście, oczywiście wielce szanowna redakcja nie opublikowała mojego tekstu. Jak wiemy, „na Zachodzie” (przecież jesteśmy par excellence Zachodem) „pieniądze dają władzę”. I to niezależnie od źródła ich pochodzenia. Prawda? Teraz trwają „podchody” pod nowe siły polityczne, które być może będą rządzić po jesiennych wyborach, aby nie likwidowały przepisów, które są dziś uznawane za „korzystne dla podatników”. Gra jest o wielką stawkę, więc każdy chwyt jest dozwolony. U nas polityków ogłupia się (niestety), twierdząc, że naruszenie przywilejów pozwalających na wyłudzanie podatku od towarów i usług jest „niszczeniem uczciwych przedsiębiorstw”. Szantaż medialny może zadziałać. Mogę wiec podpowiedzieć coś o klasie politycznej: strzeżcie się tych, którzy będą was przekonywać, że najlepszym sposobem na „ukrócenie wyłudzeń VAT-u” jest dalsze rozszerzanie listy towarów, które są objęte faktycznie stawką 0% pod nazwą „odwrotnego obciążenia”. http://biznes.onet.pl/podatki/analizy/piec-podstawowych-zasad-przyszlego-systemu-podatkowego-po-2015roku/v15bjv 8 Pięć podstawowych zasad przyszłego systemu podatkowego po 2015 roku prof. Witold Modzelewski Współtwórca Instytutu Studiów Podatkowych Publiczna debata o systemie podatkowym z reguły nie wykracza poza tematy pozorne lub drugorzędne. Czego ona najczęściej bowiem dotyczyła ona w ostatnich latach? Szczęśliwie już nikt nie zawraca nam głowy „podatkiem liniowym”, ujednoliceniem stawek VAT-u, PIT-u i CIT-u (a dlaczego również nie akcyzy i podatku od nieruchomości?), czy też „uproszczaniem podatków”: ten ostatni „problem” ma jeszcze kilku „pogrobowców”. Od kilku tygodni dyskusja dotyka już istotnych, lecz wciąż nienajważniejszych problemów, takich jak „interpretowanie przepisów na korzyść podatnika”, czy też „ulg podatkowych wspierających innowacje”, mimo że mamy na ten temat dość dobre przepisy, tylko nawet pies z kulawą nogą nie chce z nich korzystać. Jednocześnie lecą na łeb na szyję w dół dochody podatkowe, straty budżetu sięgają rocznie kilkudziesięciu miliardów złotych, panoszy się przestępczość podatkowa, również „w białych kołnierzykach”, zajmująca się wyłudzeniami zwrotów, a najważniejsze przepisy tworzone są przez lobbystów działających na szkodę interesu publicznego. Jednak powoli dociera do elit politycznych wiedza, że kontynuacja tego stanu rzeczy jest już niemożliwa, bo obecny system podatkowy jest korzystny głównie dla biznesu optymalizacyjnego, wszelkiej maści „wyłudzaczy”, a przede wszystkim dla zagranicznych koncernów, dla których pisane są „przepisy korzystne dla podatników”. Jako człowiek obiektywnie już „starej daty”, który nie przyjmuje do wiadomości tezy, że „nic się przecież zmienić nie da”, i (jakoby), nasz kraj skazany jest na rolę „bantustanu” podatkowego, stawiam pod rozwagę czcigodnych polityków, którzy jednak nie godzą się ze status quo, pięć podstawowych tez nowego systemu podatkowego, który (daj Boże) będziemy tworzyć w Polsce po jesiennych wyborach. Zaliczam do nich: 1. Zasada tworzenia prawa oraz całości systemu podatkowego w interesie publicznym: od lat istnieje i nawarstwia się proces „prywatyzacji prawa podatkowego”, czyli podporządkowania ustawodawstwa interesom lobbystów oraz międzynarodowego biznesu podatkowego, a większość utraconych bezpowrotnie dochodów budżetowych w ciągu ostatnich lat (kwota wynosząca co najmniej 160 mld zł), jest wynikiem tworzenia i funkcjonowania systemu podatkowego w sposób sprzeczny z interesem publicznym. Muszą zostać przecięte wszelkie jawne i niejawne związki organów władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej z międzynarodowym i krajowym biznesem podatkowym, co stanowi conditio sine qua non działania w interesie budżetu państwa i uczciwych podatników (efekt dodatni dla budżetu, wynoszący w skali czterech lat ponad 25 mld zł), 2. Zasada rzetelności i legalizmu w stosunkach do obywateli i organów władzy publicznej: oznacza to zakaz stosowania wrogiej lub dyskryminacyjnej interpretacji przepisów wobec wybranych podatników, połączony jednocześnie z konsekwentną eliminacją wszystkich postaci uchylania się od opodatkowania i wyłudzania podatków. Zarówno władza ustawodawcza jak i wykonawcza musi być poza wszelkim podejrzeniem co do udziału w tworzeniu „nowelizacji optymalizacyjnych” oraz tolerowania przepisów sprzyjających „agresywnej optymalizacji podatkowej”. Wymaga to 9 stworzenia wielu nowych rozwiązań prawnych oraz instytucjonalnych, które chronić będą uczciwych, płacących podatki przedsiębiorców przed nieopodatkowaną konkurencją (efekt dodatni dla budżetu – w perspektywie czterech lat ponad 60 mld zł), 3. Zasada minimalizacji obciążeń podatkowych najniższych dochodów osób fizycznych: dziś niskie dochody większości obywateli, a zwłaszcza pracowników, stanowią najważniejszą barierę wzrostu gospodarczego – co do tego panuje zgoda większości ekonomistów. Aby szybko zmienić ten stan rzeczy trzeba przebudować prawo podatkowe, w tym zwłaszcza podatki dochodowe, aby zlikwidować ich dzisiejszą regresję: dziś czym niższy dochód, tym jest relatywnie wyżej opodatkowany. Można to osiągnąć poprzez podwyższenie minimum wolnego od podatku lub rozszerzeniem definicji kosztów uzyskania przychodu ze stosunku pracy (efekt ujemny dla budżetu w perspektywie czterech lat – ok. 40 mld zł), 4. Zasadę równorzędności wykładni prawa podatkowego dokonywanej przez obywateli wobec wykładni dokonywanej przez organy władzy: przepisy prawa podatkowego wiążą jednakowo wszystkich – również władza ma obowiązek szanować i chronić zgodny z ich treścią pogląd podatników. Dziś faktycznie treść przepisów prawa nie ma większego znaczenia, poglądy podatników na ich temat są nieistotne, a tym, co faktycznie „obowiązuje”, jest wszechobecne oficjalne gadulstwo, zwane „interpretacjami urzędowymi”. Należy rzecz postawić na nogach, bo stoi dziś na głowie: nadrzędny charakter musi mieć przepis prawa, wszyscy jesteśmy obowiązani do jego stosowania, a zgodne z jego treścią poglądy wszystkich „aktorów sceny”, w tym obywateli, muszą mieć równorzędne znaczenie (efekt dla budżetu w –perspektywie czterech lat neutralny), 5. Zasada nieopodatkowania zysków inwestowanych: podatnicy, którzy wykazują zyski, które przeznaczają na inwestycje, nie powinni od tych zysków płacić podatków. Oznacza to jednocześnie, że każdy faktycznie osiągnięty a nieinwestowany dochód musi być opodatkowany na tym samym przeciętnie poziomie co dochody z pracy. Jednocześnie należy wprowadzić w Polsce znane w wielu krajach ograniczenia dla ukrywania dochodów, ukrytego transferu zysków oraz długotrwałego wykazywania strat podatkowych (w perspektywie czterech lat - efekt neutralny dla budżetu), Powyższe zasady są zaprzeczeniem obecnej praktyki legislacyjnej w zakresie tworzenia prawa podatkowego oraz istotnej części działań organów skarbowych i celnych. Wszystkie istotne rozwiązania prawne, które wprowadzono w ciągu ostatnich lat (również w tym roku), przyniosły uszczerbek w dochodach budżetowych, będąc również wynikiem dziwnej przychylności ustawodawcy w stosunku do „biznesu optymalizacyjnego”, a liderzy tego rynku formalnie i nieformalnie doradzają rządzącym, zresztą z opłakanym skutkiem dla tych ostatnich oraz … uczciwych podatników, bo na nich fiskus „odbija sobie” straty poniesione w wyniku wprowadzenia przepisów stworzonych przez lobbystów. Rozrost do niespotykanych rozmiarów przestępczości podatkowej: rocznie wyłudza kilkadziesiąt miliardów złotych w podatkach: od towarów i usług (50% wyłudzeń), akcyzy (30% wyłudzeń), podatku dochodowym od osób prawnych (20% wyłudzeń), zagraża już bezpieczeństwu państwa. Jeżeli sprawdziłby się czarny dla wszystkich uczciwych podatników i władzy publicznej scenariusz, że partie polityczne przestaną być finansowane z budżetu państwa, Polską będą rządzić na zmianę lub łącznie dwie partie: pierwsza sfinansowana przez instytucje finansowe, a druga przez biznes optymalizacyjny i oszustów podatkowych. To czarny, ale niestety zupełnie realny scenariusz. A musi być odwrotnie: władze Państwa Polskiego muszą zawrzeć formalny i historyczny sojusz z uczciwymi podatnikami przeciwko oszustom. Bo dobro Polski i uczciwych, płacących podatki podatników, ma to samo imię. 10 http://biznes.onet.pl/wiadomosci/analizy/analizy-podatkowe/liberalny-belkot-na-temat-podatkow-wiedziedo-kleski-w-jesiennych-wyborach/s56ql6 Liberalny bełkot na temat podatków wiedzie do klęski w jesiennych wyborach prof. Witold Modzelewski Współtwórca Instytutu Studiów Podatkowych Od ponad dziesięciu lat wszyscy (nawet lewica) mówią na temat podatków tym samym językiem. Znamy te formułki i szkoda je powtarzać. Nie będę się więc pastwić nad wszystkimi orędownikami „uproszczenia” i „obniżenia” podatków (że o „podatku liniowym” nie wspomnę), bo nie sądzę, aby ktoś w te zapewnienia jeszcze wierzył. Bo co się za nimi w rzeczywistości kryje? Z perspektywy przedsiębiorcy obraz liberalnego systemu podatkowego „a’ la Polonais” wygląda mniej więcej tak: - nikt nie wie, co tu w rzeczywistości obowiązuje, bo przepisy prawa nie mają w praktyce większego znaczenia: liczy się tylko ICH URZĘDOWA INTERPRETACJA, która może być w rzeczywistości zupełnie dowolna, w tym skrajnie wroga, - wciąż zmieniające się przepisy prawa są niezrozumiałe nawet dla specjalistów, pisane są BYLE JAK a ich twórcy często nie znają ustawy, którą nowelizują, - dla wybranych tworzy się enklawy przywilejów, które pozwalają „optymalizować obciążenia podatkowe”: oznacza to, że twój konkurent może nie płacić nic, gdyż zalicza się do tych LEPSZYCH, hołubionych przez prawodawcę przedsiębiorców, - najbardziej efektywnym biznesem jest uchylanie się od podatków a przede wszystkim WYŁUDZANIE ZWROTÓW, bo Państwo Polskie wypłaci dowolną kwotę owych zwrotów: musisz tylko stworzyć pozory „rzeczywistych transakcji”, a pieniądze bez jakiegokolwiek wysiłku będą same wpływać na twoje konto, - pełna „LIBERALIZACJA” usług księgowych i doradczych pozwala znaleźć „specjalistów”, którzy spreparują dowolnie wysokie „koszty” uzasadniające potrzebny poziom dochodów, czy też stratę, aby niepłacenie podatków miało „uzasadnienie w prowadzonej ewidencji podatkowej”. Jeżeli ktoś odważyłby się skontrolować głównych beneficjentów tego systemu, od razu podniesie się krzyk, że „niszczy się uczciwych przedsiębiorców”, co zawsze znajdzie swój oddźwięk w mediach. Bo nasze państwo wpadło w klasyczną, znaną z przeszłości i teraźniejszości wielu innych krajów pułapkę: gdy możliwości uchylania się od podatków są pozornie w zasięgu ręki, a zmuszeni przez nieuczciwą konkurencję rzetelni podatnicy wiedzą, że płacąc podatki wychodzą na frajerów, zwycięstwo wyborcze tych, którzy będą chcieli naprawić istniejący stan rzeczy jest niemożliwe. Dlaczego? Bo każdy w tym systemie musi mieć „coś za uszami” i dla swojego bezpieczeństwa będzie popierać tych, którzy będą obrońcami status quo. Nie raz słyszałem „prywatne” wypowiedzi oficjeli, którzy z troską pochylali się nad degradacją 11 systemu podatkowego, twierdząc jednocześnie, że ktoś, kto chciałby oczyścić tę Stajnię Augiasza nie ma żadnych szans, a o tym problemie lepiej nie mówić, bo beneficjenci liberalnego bajzlu podatkowego są bardzo wpływowi, mają wielkie pieniądze – trzeba być „realistą”. Nikt jednak nie przewidział, że pojawi się wreszcie bunt pokoleniowy, który wymknie się spod kontroli, odrzucając in statu nascendi obecny stan rzeczy. Jedno jest wówczas tylko pewne: to co jest nadaje się na śmietnik, a każda przyszła niewiadoma jest lepsza od wstrętnej teraźniejszości. Bunt nigdy nie jest udziałem „realistów”, a potrafi zmienić nawet najbardziej zasiedziałych pieczeniarzy. Bo czy nie biorą nas wszystkich diabli, gdy widzimy, że „oszczędności podatkowe” beneficjentów tego systemu szacuje się rocznie na 4% PKB, czyli ponad 60 mld zł?. Ile to daje za ostatnie pięć lat? Wychodzi, że owe 300 mld (w cenach bieżących), czyli tyle, ile jakoby przeciwnicy Prezydenta Elekta obliczyli jako skutek proponowanych przez niego zmian. Nawet gdy ten szacunek jest zbyt pesymistyczny i utracone kwoty wynoszą tylko połowę, to przecież ktoś zarobił te pieniądze kosztem nas wszystkich, a przede wszystkim tych, którzy nie chcą lub nie umieją „optymalizować” swoich podatków. Na bunt młodego pokolenia nie ma mocnych i do nich nie trafia liberalne trajkotanie o „upraszczaniu” i „obniżaniu” podatków. Ten język już jest i na wiele przyszłych lat został skompromitowany w naszym kraju. Każdy, kto będzie przy jego pomocy zjednywać sobie wyborców, podzieli los rządzącej dziś większości. Jeżeli w tym duchu będzie wypowiadała się opozycja – niezależnie od tego, czy uważa się za prawicę czy lewicę – będzie skazana na wieczną w tym również pozaparlamentarną opozycyjność. http://biznes.onet.pl/wiadomosci/analizy/analizy-podatkowe/kardynalny-blad-w-prognozach-zwolennikowbronislawa-komorowskiego/z3llm9 Kardynalny błąd w prognozach zwolenników Bronisława Komorowskiego prof. Witold Modzelewski Współtwórca Instytutu Studiów Podatkowych Największa partia opozycyjna ma znacznie większe poparcie, niż sądzą jej członkowie. Wielu z nich było i jest wśród politycznego zaplecza Bronisława Komorowskiego, którzy w pocie czoła drugiej tury wyborów pracowali na rzecz tej partii. W jaki sposób? Na ten fenomen otworzył im oczy jeden z czytelników i on jest autorem tego odkrycia. Otóż polityczni zwolennicy Bronisława Komorowskiego, w tym przede wszystkim główni ekonomiści banków udzielających kredyty frankowe, Leszek Balcerowicz i Gazeta Wyborcza, oraz – co dość zaskakujące – Pracodawcy PL wymyślili, że realizacja programu wyborczego Andrzej Dudy (jakoby) będzie kosztować budżet i banki kwotę wynoszącą 300 mld zł w ciągu pięciu lat jego prezydentury, czyli 60 mld rocznie. Mimo że jest to kompletny absurd, to zgodnie z gebelsowską zasadą wielokrotnie powtarzana bzdura staje się prawdą. Wyborcy zaś uwierzyli, że mogą kosztem znienawidzonych banków, hipermarketów oraz wrednych urzędasów otrzymać prawie 8 tys. zł na statystycznego Polaka, czyli po 1600 zł rocznie. To bardzo dużo. Wszyscy również wiedzą, że – aby te pieniądze mogły trafić do ich kieszeni, nie wystarczy, by 12 Andrzej Duda został prezydentem. Musi mieć również przyjazny wspierający go rząd, bo od „platfusów” może spodziewać się tylko nieprzejednanej wrogości. Czyli w wyborach parlamentarnych musi wygrać (i to bezwzględną większością) PiS, bo tylko ten stan rzeczy (tak być może myślą) gwarantuje, że przez cztery lata po 1600 zł trafi do ich kieszeni, bo kadencja Sejmu jest krótsza o rok. Nie sposób odmówić logiki temu rozumowaniu: skoro uznane autorytety i leśne dziadki ekonomiczne zgodnie twierdzą, że politycy chcą dać (do tej pory nikt nic nie dawał, a nawet nie obiecywał, że da), to warto schylić się po ten podarunek. A nie wymaga to zbyt dużego wysiłku: wystarczy postawić w najbliższych wyborach parlamentarnych krzyżyk pod dowolnym nazwiskiem na liście Prawa i Sprawiedliwości. A potem trzymać ich za słowo i pilnować, aby obietnice wyborcze zostały, co do grosza, spełnione. Jeżeli los będzie sprzyjać i ktoś opublikuje kolejne przemyślenia pani komisarzycy i byłej wicepremierzycy Bieńkowskiej, a obecny rząd będą dalej gorliwie popierać spadkobiercy tradycji Arthura Andersena, to dalsze losy rządzącej partii mogą być podobne do jej poprzedniej wersji, czyli Unii Wolności czy też AWS-u (kto pamięta cóż to za skrót?). Niedawno poznaliśmy również receptę, jak będąc pewniakiem, przegrać wybory z nieznanym kontrkandydatem: wystarczy, aby ostentacyjnie poparli cię celebryci, dinozaury polityczne oraz banki. Katastrofę masz „jak w banku”. Niedawno nieoceniony w swej szczerości prezes NBP stwierdził, że „banki rządzą wszędzie”. Problem w tym, że wszędzie rządzą źle, a u nas katastrofalnie. Jeżeli więc tych trzech jeźdźców apokalipsy politycznej stanie murem za rządem i partią władzy opozycja wygra wybory parlamentarne i będzie – jak w bajce – „rządzić długo i szczęśliwie”, a każdy obywatel co rok dostanie ekstra 1600 zł. Problem w tym, że ową kwotę 300 mld zł wyliczył ktoś, kto o szacowaniu skutków rozwiązań prawnych nie ma żadnego pojęcia. Zresztą skąd miałby mieć, bo nikt, kto ma o tym jakiekolwiek pojęcie, nie przyznaje się do autorstwa tych prognoz. Ogół skutków brutto dla budżetu państwa (bez potrącenia kwot zwiększających dochody budżetowe) może wynieść w całym pięcioletnim okresie rządów prezydenta Andrzeja Dudy około 90 mld zł (podwyższenie kwoty wolnej w podatku dochodowym, powrót do poprzedniego wieku emerytalnego i dopłaty do dzieci), czyli 18 mld zł rocznie, co na statystycznego Polaka daje tylko nieco ponad 2300 zł w ciągu 5 lat (ponad 400 zł rocznie). Dla biednego to dużo, ale zarazem to dużo mniej, niż gdy mówią na ten temat pozorni poplecznicy Bronisława Komorowskiego. Gdy w ciągu tych pięciu lat zrealizowane zostaną w pełni postulaty Andrzeja Dudy mające na celu zwiększenie dochodów budżetowych, czyli: – wprowadzenie podatku bankowego: ok. 40 mld zł, – wprowadzenie podatku od hipermarketów: ok. 6 mld zł, – ikwidacja tylko jednej trzeciej rocznych strat w dochodach budżetu państwa z tytułu oszustw podatkowych w podatku od towarów i usług i akcyzie: ok. 80 mld zł, to budżet wyszedłby jeszcze na plus na ponad 20 mld zł w całym pięcioleciu. Jaki jest z tego morał? Czym więcej będzie w liberalnych, czyli w prorządowych mediach specjalistów, którzy powtarzać będą o trzystumiliardowym prezencie Andrzeja Dudy dla wyborców, tym większe są 13 szanse opozycji na utworzenie większościowego rządu po najbliższych wyborach parlamentarnych. Czyli może być jak w bajce, że kłamstwo i pycha będą ukarane. A ja wciąż podtrzymuje zaproszenie do publicznej debaty twórców trzystumiliardowej prognozy, aby przedstawili sposób i metodę tych wyliczeń. http://biznes.onet.pl/waluty/analizy/piec-pytan-do-bankow-ktore-udzielaly-tzw-kredytow-frankowych/z6rrk Pięć pytań do banków, które udzielały tzw. kredytów frankowych prof. Witold Modzelewski Współtwórca Instytutu Studiów Podatkowych Mam gorzką satysfakcję, że dostrzeżono wreszcie wagę problemu, o którym mówię i piszę od ponad pięciu lat: dopiero głębokie załamanie (bo tak należy nazwać nasz styczniowy „czarny czwartek”) zwróciło uwagę Rządzących, Partie Władzy i powiązanych z nimi mediów (czyli prawie wszystkich) na to, co u nas robią instytucje finansowe, a zwłaszcza banki. Od początku twierdzę, że mamy do czynienia z jedną z większych mistyfikacji, a można również podejrzewać, że miała ona na celu wyłudzenie od kredytobiorców nienależnych świadczeń poprzez wprowadzenie ich w błąd czy też wyzyskanie błędu, czyli są to podejrzenia dość poważne, a sprawę powinni obejrzeć także prokuratorzy. Wiemy, że istotą owych „kredytów”, które były oferowane, udzielane i spłacane w złotówkach, było uzależnienie wielkości długu z tytułu ich spłaty od zdarzenia przyszłego a niepewnego, czyli kursu złotego w stosunku do franka szwajcarskiego lub innych walut. Oczywiście każdy student prawa bankowego wie (w odróżnieniu od niektórych ekonomicznych celebrytów występujących w mediach), że istotą umowy kredytu jest to, że kredytobiorca ma zwrócić tylko tyle, ile mu pożyczono oraz zapłacić za to odsetki i ewentualną prowizję. Odsetki mogą być elementem zmiennym w czasie, dług nie. Prawdopodobnie przez cały czas wprowadzano nas w błąd, a ów „kredyt frankowy” był kolejnym „wynalazkiem” rynków finansowych po to, aby zarobić na swoich klientach prof. Witold Modzelewski Tzw. kredyty frankowe nie były więc żadnym „kredytem”, lecz rodzajem zakładu bukmacherskiego albo – mówiąc obecną nowomową – „toksycznym instrumentem inwestycyjnym”, który – wprowadzając w błąd klientów – sprzedawano jako kredyt. Każdy, kto nie jest propagandystą interesów tych, którzy byli ich oferentami (ci ostatni notabene mają już dość mokre plecy, bo przecież zasięgnęli już w tej sprawie opinii rzetelnych prawników) potrafi ocenić, z czym mamy tu do czynienia. Potwierdziła to w pełni KNF, którą trudno uznać za organ nieprzyjazny bankom, sugerując „przewalutowanie” tych kredytów na złote, czyli postawienie sprawy na nogach, a nie na głowie: skoro pożyczamy złotówki, zwracamy tylko to, co pożyczyliśmy, a nie dług, który wynikał z zakładu bukmacherskiego. 14 Skąd ten postulat KNF, który – tak na marginesie – głoszę od pięciu lat? Bo to lepsze dla banków niż trwanie w uporze, że wszystko było tu w porządku, gdyż jest to droga do ich katastrofy. Dlaczego? Bo ktoś sprawdzi, czy tu były jakieś franki, czy inne waluty obce, a z tego, co wiemy, to ani banki nie pożyczały tych walut kredytobiorcy oraz same też ich nie pożyczały jako źródło finansowania udzielanych nam kredytów. Bo gdyby banki były kredytobiorcami w tych walutach, a następnie pożyczały dalej polskim naiwniakom te same pieniądze, to nikt, a zwłaszcza KNF, nie zasugerowałby owego „przewalutowania”. Czyli prawdopodobnie przez cały czas wprowadzano nas w błąd, a ów „kredyt frankowy” był kolejnym „wynalazkiem” rynków finansowych po to, aby zarobić na swoich klientach. Pamiętajmy, że oferowano te kredyty jako „najkorzystniejszą ofertę”, a o ryzyku załamania złotego w stosunku do franka nikt nic nie mówił: są świadkowie, mogą potwierdzić. W związku z tym mam pięć pytań do właściwych organów, które są w Polsce odpowiedzialne za przestrzeganie prawa, a zwłaszcza za nadzór nad rynkiem finansowym: 1. Czy udzielanym przez banki w Polsce „kredytom frankowym” odpowiadały zaciągnięte przez te banki kredyty w tej walucie, czy też nie było tu jakichkolwiek franków, albo były to kwoty o niewspółmiernie niskim poziomie? 2. Jakie zyski osiągnęły banki z tytułu udzielania tych kredytów, co było ich źródłem (bo przecież nie odsetki) oraz czy podawana publicznie kwota 50 mld zł jest prawdziwa? 3. Czy osoby przygotowujące ofertę tych kredytów, a zwłaszcza zarządy banków, podawały rzetelne informacje klientom o wszystkich okolicznościach i ryzykach związanych z zaciąganiem tych zobowiązań, a zwłaszcza czy poinformowały, że kurs franka może przekroczyć 5 zł? 4. Czy zarządy banków i inne osoby uzyskały premie lub nagrody za przeprowadzenie tych operacji i ile wynosiły w poszczególnych bankach (idzie o kwoty, a nie o nazwiska)? 5. Jaki był dalszy los zysków banków osiągniętych z tych operacji: czy były one wypłacane w formie dywidend, a czy te były transferowane do innych państw? Sądzę, że opinia publiczna ma prawo wiedzieć to z rzetelnych sprawdzonych źródeł, bo wtedy również rządzący będą mogli podjąć tu racjonalne decyzje, a nie dać się zagadać lobbystom bankowym, którym jak zawsze znacznie łatwiej dotrzeć do ich ucha. Nawiasem mówiąc, szkoda, że interesy banków zdominowały myślenie resortu finansów, bo przecież nie mamy już od dłuższego czasu ministra finansów niepowiązanego z sektorem bankowym. http://biznes.onet.pl/podatki/wiadomosci/podatek-vat-fatalny-wynik-pierwszego-kwartalu-2015-r/tgfp4h Podatek VAT – fatalny wynik pierwszego kwartału 2015 r. prof. Witold Modzelewski Współtwórca Instytutu Studiów Podatkowych 15 Od lat podejrzewam, że oficjalny świat finansów publicznych to teatr iluzji (iluzjonistów?), a reprezentujący go ludzie żyją czasami w urojonej przestrzeni. Przykładowo były minister finansów, a za nim wszystkie liberalne media powtarzali jak mantrę słowa, że ówczesna „sytuacja finansów publicznych jest wyśmienita”, mimo że dochody podatkowe co rok były niższe, dług publiczny wzrósł o drugie tyle, a w końcu trzeba było przejąć pieniądze z OFE, aby oddalić nieco stan katastrofy fiskalnej. Teraz słyszymy, że jest aż tak dobrze z budżetem państwa, że można będzie zdjąć z Polski rygory związane z procedurą nadmiernego deficytu, bo jest on już bardzo niski. Tymczasem dochody podatkowe budżetu za pierwszy kwartał są na katastrofalnie niskim poziomie, o czym wie każdy naczelnik urzędu skarbowego i celnego, a oficjele już nie są w stanie ukryć tego faktu. Najgorzej jest z podatkiem od towarów i usług: prognoza na poziomie przekraczającym 135 mld zł jest całkowicie (mówiłem to od początku) nierealna, mimo że w sensie makroekonomicznym można ją zaliczyć nawet do ostrożnych. Dlaczego? Bo wielkość dochodów podatkowych zależy nie tylko od zjawisk ekonomicznych, lecz w równym stopniu (większym?) od jeszcze trzech innych czynników: 1) jakości przepisów podatkowych, które pozwalają czy też bardzo utrudniają uchylanie się od opodatkowania, albo wręcz odwrotnie – sprzyjają lub legalizują ten proceder, 2) poziomu zorganizowania tych, którzy zarabiają na tzw. optymalizacji podatkowej i wyłudzaniu zwrotów (łączna ich kwota w 2013 r. wyniosła około 80 mld zł, za 2014 r., danych oficjalnych brak, lecz było to trochę mniej, bo zablokowano część zwrotów), 3) skuteczności działań organów władzy, a zwłaszcza kontroli skarbowej i organów ścigania, których zadaniem jest walka ze zorganizowaną przestępczością. Każdy z powyższych czynników zasługuje na odrębną opowieść. Dziś o tym pierwszym. Tworzenie przepisów podatkowych sprzyjających lub wręcz legalizujących niepłacenie tego podatku stało się od kilku lat coroczną praktyką, a część uchwalanych zmian po prostu eliminuje uzyskanie dochodów budżetowych. Wymieńmy te najważniejsze, które przyjęto w ciągu ostatnich lat: - uchylenie 30% sankcji za zaniżenie podatku lub zawyżenie jego zwrotów: to był moment przełomowy, gdy zlikwidowano istotne fiskalnie ryzyko tego rodzaju praktyk. Przypomnę, że tu wprowadzono Sejm w błąd, twierdząc, że są to przepisy sprzeczne z prawem UE, mimo że kilka miesięcy później Trybunał Sprawiedliwości stwierdził, że są one zgodne, - wyeliminowanie opodatkowania w obrocie złomem (2011), stalą i miedzią (2013), a od połowy tego roku również elektroniką i pozostałymi metalami kolorowymi: i tu tak samo wprowadzono Sejm w błąd, twierdząc, że jest tu jakieś „odwrotne obciążenie” i „podatek płaci odbiorca”; ani odbiorca, ani dostawca nic nie płaci, a ten ostatni nawet otrzymuje zwroty podatkowe (jest to inaczej nazwana stawka 0%), - faktyczna likwidacja opodatkowania sprzedaży używanego majątku, w tym zwłaszcza większości pojazdów, poprzez zastosowanie tu procedury uproszczonej, tzw. marży (2014), 16 - wprowadzenie ustawowej furtki dla oszustów w obrocie paliwami, uchylających się od opodatkowania tym podatkiem, którzy dzięki wprowadzeniu minimalnego poziomu tzw. kaucji gwarancyjnej (tylko 200 tys. zł) stali się preferowanymi dostawcami tych towarów (2013): do tego „błędu” nawet przyznali się – co bardzo rzadko się zdarza – niektórzy urzędnicy resortu, - pierwsza w historii likwidacja pełnego zakazu odliczenia paliwa nabywanego do samochodów osobowych (wprowadzenie 50% odliczenia) – od połowy 2015 r. Rok 2013 był katastrofalny: dochody spadły do poziomu 113 mld zł, a zwroty wzrosły do 80 mld zł. Za zeszły rok dane są do dziś utajnione. Obecny rok jest i będzie katastrofą. Do końca marca wpłynęło ok. 27 mld zł, mimo powszechnie stosowanej przez organy podatkowe blokady zwrotów i obiektywnych sukcesów kontroli skarbowej, w zwalczaniu bandyckiej przestępczości zajmującej się wyłudzeniami VAT-u w obrocie paliwami oraz tzw. przestępstw karuzelowych. Nie ruszono dotychczas większości wyłudzeń przez świat „białych kołnierzyków”, rządzony przez firmy międzynarodowe, ale daj Boże przyjdzie na nich pora. Ale jest to jednak leczenie objawów, a nie przyczyn choroby i nie skutkuje odzyskaniem w większości przypadków utraconych dochodów budżetowych. Musimy nazwać rzecz po imieniu: VAT w wersji nie tylko polskiej, ale całość jego koncepcji wspólnotowej jest patologiczny, tworzony pod dyktando międzynarodowego biznesu podatkowego, który zarabia na nim kwoty liczone w miliardach euro. Jeżeli firmy będące liderami w „międzynarodowej optymalizacji podatkowej” piszą raporty na ten temat dla Komisji Europejskiej i doradzają polskiemu rządowi na temat tego podatku, to dalej będą tworzone dziurawe lub koślawe przepisy tylko po to, aby ktoś mógł na nich zarobić. Tu często słyszę, że jest to wręcz dobre – bo jak to kiedyś mawiano – najlepszym gajowym w pańskim lesie jest były kłusownik. Zapewne: ale to musi być BYŁY Kłusownik. Gdy lasu pilnuje ten, kto oficjalnie jest gajowym, ten dalej kłusuje, zwierzyna nie ma szansy. Tak jest przecież w przypadkach tworzenia większości przepisów podatkowych, w tym zwłaszcza dotyczących podatku od towarów i usług. Od pewnego czasu czytam pomysły tworzone dla Komisji Europejskiej, które mają jakoby służyć wyeliminowaniu największej patologii tego podatku, czyli zwrotów w obrotach wewnątrzwspólnotowych. Każdy po przeczytaniu tych propozycji zauważy, że realizują one odwieczną regułę, że „trzeba zmienić wszystko, ale wszystko, żeby zostało po staremu”. Każda z tych „propozycji” zostawia furtkę, która służyć będzie wyłudzaniu tych zwrotów lub uchylaniu się od opodatkowania. Wystarczy np. objąć kilka istotnych rynków w danym kraju tzw. „odwrotnym obciążeniem”, aby można było wyłudzić zwroty bez wywożenia czegokolwiek za granicę. Mamy przy okazji pytanie: kto reprezentuje Polskę w pracach nad tymi nonsensami? Czy nie ma tam aby przedstawicieli firm, które zajmują się „optymalizacją podatkową”? Wiemy jedno: dochody budżetowe z podatku od towarów i usług nie będą w tym roku wykonane. http://biznes.onet.pl/waluty/analizy/po-co-nam-wladza-dzialajaca-w-interesie-kilku-bankow-czyli-nachuizmpo-polsku/sh8x2 Po co nam władza działająca w interesie kilku banków, czyli „nachuizm” po polsku 17 prof. Witold Modzelewski Współtwórca Instytutu Studiów Podatkowych Przypomnę, że użyte w tytule określenie wprowadził Wiktor Jerofiejew charakteryzując negatywny i obojętny stosunek obywateli jego kraju nie tylko do wartości publicznych, lecz również do władzy, która żyje sama dla siebie, względnie dla związanych z nią oligarchów. Ów stosunek od dawna prezentuje wielu bezsilnych i zrezygnowanych Rosjan, niewierzących w to, że władza może działać w interesie innym niż własny. W wersji optymistycznej my, z nieukrywanym poczuciem wyższości wynikającej z „przynależności do Zachodu”, uważamy, że nasze państwo działa w interesie publicznym, wolne jest od dyktatury oligarchów, przestrzega prawa i chroni interesy obywateli. Czy afera z tzw. kredytami frankowymi potwierdza nasze dobre samopoczucie? Desperacja oszukanych, stojących na skraju bankructwa „kredytobiorców” w ogóle nie wzbudza większego zainteresowania: jedyną odpowiedzią jest subtelna sugestia, że „widziały gały co brały”. W zgodnym dwugłosie z bankami oficjele np. twierdzą, że „wszystko było legalne”, mimo że nikt – jak dotąd – nie przeprowadził tu formalnych kontroli. Rząd powinien poprzeć postulat KNF, aby nienależnie uzyskane korzyści banków z tego tytułu zostały zwrócone „kredytobiorcom” prof. Witold Modzelewski Poszkodowanym radzi się siedzieć cicho, nie zgłaszać żadnych pozwów i czekać na zmiłowanie (Boże?), a przede wszystkim pokornie płacić wszystko, czego żądają banki. Czyli ta narracja niczym nie różni się od słów, które padają ze strony „kredytodawców”, wyrażających optymistyczne przekonanie, że frankowicze „zaabsorbują” (piękne określenie) kurs franka nawet w wysokości 5 zł. Owa zgodność przypomina spontaniczne reakcje władzy na krętactwa podatkowe pod nazwą umów luksemburskich: resort finansów z góry wiedział, że wszystko tam było „w pełni legalne”. Wtedy mówił językiem biznesu optymalizacyjnego, dziś – banków. O interesie publicznym i poszkodowanych obywatelach ani słowa, bo czy oni kogoś obchodzą w wielkim, oczywiście „zachodnim” świecie instytucji finansowych, międzynarodowego biznesu doradczego i brukselskich urzędników, czyli tam, gdzie chcą się obracać nasze elity, a przynajmniej ci, do których kompetencji należą sprawy finansowe naszego kraju. Już przyzwyczailiśmy się do tego, że przepisy podatkowe pisze się na zlecenie lobbystów - nawet znamy cennik tych usług. Władza dobrze wie, kto napisał te przepisy, bo ich autorów powołuje do gremiów, które mają jej doradzać w sprawach podatkowych. To jest już normą i nic nikogo nie obchodzi stan polskich podatków: tu już zagnieździła się przywołana na wstępie postawa „nachuizmu”, bo przecież czym gorzej w podatkach dla państwa polskiego, tym lepiej, bo dzięki przepisom napisanym przez lobbystów mogą zarobić również inni podatnicy, których nie stać na wynajęcie „renomowanych firm doradczych”. Z tzw. kredytami frankowymi jest jeszcze gorzej. Cóż bowiem zrobił urzędujący minister finansów, gdy załamał się kurs złotówki? Otóż spotkał się z… prezesami banków, które wprowadziły na rynek ów wynalazek, a ich przedmiotem troski było tylko to, czy nie zagrozi to interesom tych podmiotów. Czy to jest rolą ministra finansów? Problem jest dużo bardziej delikatny. Rodzi się bowiem pytanie o klasyczny konflikt interesów, bo przecież obecny szef resortu był przez lata głównym ekonomistą jednego z banków. 18 Jeśli ów bank udzielił choć jednego „kredytu” z tej półki, to jakiekolwiek uczestnictwo w podejmowaniu decyzji publicznych osób działających w interesie tychże podmiotów jest wykluczone. W polityce oznacza to tylko jedno – dymisja, bo działania obciążone zarzutem stronniczości mogą być dla rządu zbyt dużym ciężarem. Wiemy, że już powstał w niektórych głowach scenariusz, że koszty afery frankowej ma ponieść obecny rząd, który w wyniku swoich działań i zaniechań „wyrządził szkody sektorowi finansowemu” (tak, tak), a banki będą jeszcze żądać zrekompensowania poniesionych z tego tytułu strat. Sądzę, że niezależnie od politycznych sympatii większość frankowych „kredytobiorców” nie interesuje się politycznymi przepychankami, lecz właśnie działaniem rządu w imię prawa i uczciwości. Wiadomo, kto na tym zarobił i kto stracił i ma jeszcze dalej tracić. Rząd powinien poprzeć postulat KNF, aby nienależnie uzyskane korzyści banków z tego tytułu zostały zwrócone „kredytobiorcom”. Czy taka polityka jest możliwa z byłym głównym ekonomistą jednego z banków w roli ministra finansów? Może, ale mam wątpliwości. Może go trzeba wysłać na urlop, jeśli politycy nie stracili jeszcze instynktu samozachowawczego. A jak będzie, to zobaczymy. Prawdopodobnie dalej lobbyści będą pisać dla siebie ustawy podatkowe, a rząd będzie działał w interesie banków. Czyli posługując się „sienkiewiczowską” narracją, państwo polskie „istnieje tylko teoretycznie”, a postawą obronną obywateli będzie tytułowy „nachuizm”. 19