Raport Millera rozsypał się na brzozie w drobny mak

Transkrypt

Raport Millera rozsypał się na brzozie w drobny mak
Raport Millera rozsypał się na brzozie w drobny mak...
piątek, 04 października 2013 22:08
...nomen omen. Jak nie koła za nisko, to skrzydła za szeroko...
Wpis mec. Janusza Wojciechowskiego opublikowany na blogAID
1. Na wstępie taka uwaga do moich zajadłych przeciwników i zaciekłych adwersarzy –
Macierewicz i Binienda nie istnieją! Odmawiam w związku z tym wszelkiej dyskusji nad ich
teoriami i wyliczeniami.
Istnieje tylko oficjalny zespół Millera i Laska i ich oficjalny, potwierdzony rządowym autorytetem
opis przebiegu i przyczyn katastrofy, która według raportu miała wyglądać tak:
Przyczyną wypadku było zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, przy nadmiernej
prędkości opadania, w warunkach atmosferycznych uniemożliwiających wzrokowy kontakt z
ziemią i spóźnione rozpoczęcie procedury odejścia na drugi krąg. Doprowadziło to do zderzenia
z przeszkodą terenową, oderwania fragmentu lewego skrzydła wraz z lotką, a w konsekwencji
do utraty sterowności samolotu i zderzenia z ziemią.
2. W związku z tym druga uwaga – proszę mi nie wmawiać, co niektórzy czynią, że brzoza była
nieważna albo tylko symboliczna. Ona wedle raportu Millera i Laska była kluczowa, bo od niej
zaczęła się destrukcja i utrata sił nośnych skrzydeł, a w konsekwencji obrót i upadek samolotu.
Bez brzozy, według oficjalnej wersji, nie byłoby katastrofy. Samolot z zachowaną konstrukcją i
siłą nośną skrzydeł nie wykonałby beczki, lecz wzbiłby się i odleciał w siną dal.
3. Trzymajmy się więc dalej raportu Millera i Laska, Macierewicz i Binienda nie istnieją.
Skrzydło ścięło brzozę?
Oczywiście, że ścięło!
A brzoza ścięła skrzydło?
Ścięła – tak przecież twierdzi zespół Millera i Laska.
Na jakiej wysokości skrzydło ścięło brzozę? Na pięciu metrach (trzymam się ściśle raportu
Millera i Laska, oni, mając te pięć metrów przed oczami, konstruowali przecież obraz
katastrofy).
4. Mam wobec tego następujące pytanie – czy w momencie ścinania brzozy samolot wznosił się
czy opadał? A może leciał na tym samym poziomie?
Jeśli opadał, to wytłumaczcie mi proszę, jakim cudem po zderzeniu z brzozą, na wysokości 5
metrów, wykonał jeszcze beczkę, mając 5 metrów do ziemi i nadal jeszcze ponad 30-metrową
rozpiętość skrzydeł?
A może opadał, a dopiero za brzozą zaczął się wznosić? Ale na czym się wznosił, skoro
brakowało mu już jednej trzeciej części skrzydła? Z pełnymi skrzydłami opadał i dopiero z
urwanym skrzydłem ciąg w górę złapał? Jakiś fizyk potwierdził to zjawisko?
5. Jeśli w czasie ścinania brzozy już się wznosił, to znaczy, że przed ścięciem był jeszcze niżej.
Jego skrzydła musiały być wobec tego mniej niż pięć metrów od powierzchni ziemi.
O ile mniej? Do jakiego poziomu opadał, od jakiego poziomu zaczął się wznosić? Jest to gdzieś
w raporcie Millera podane, obliczone?
Jeszcze raz pytam – do jakiego poziomu tupolew opadał, od jakiego poziomu zaczął się
1/6
Raport Millera rozsypał się na brzozie w drobny mak...
piątek, 04 października 2013 22:08
wzbijać, żeby następnie wykonać tragiczną beczkę?
I co w tym czasie zrobił z kołami?
Gdzie były koła w momencie, gdy tupolew zniżył się maksymalnie, by się następnie wzbijać.
Wiemy, gdzie były skrzydła – mniej niż pięć metrów nad ziemią. ...może trzy metry, może
cztery, może dwa...
Koła musiałyby w tym czasie przekopywać smoleńską ziemię na metr w głąb...
6. Lotnictwa na wydziale prawa lotnictwa nie studiowałem, ale logikę owszem, tak.
On tej beczki za cholerę nie wykonał! Jak nie koła za nisko, to skrzydła za szeroko...
7. Nie istnieje zatem raport Millera i Laska, bo się rozsypał na tej brzozie doszczętnie...
Chwała w związku z tym, że istnieją Binienda i Macierewicz...
za: www.naszdziennik.pl/polska-kraj/55709,raport-millera-rozsypal-sie-na-brzozie-w-drobny-ma
k.html
***
Nie jestem wariatem, tylko naukowcem
Z prof. dr. hab. inż. Jackiem Rońdą z Wydziału Inżynierii Metali i Informatyki Przemysłowej
Akademii Górniczo-Hutniczej im. Stanisława Staszica w Krakowie, kierownikiem Pracowni
Projektowania Materiałów AGH, rozmawia Anna Ambroziak
Jak się Pan czuje jako jeden z „trzech zamachowców” według „Gazety Wyborczej”?
– To, co napisała „Gazeta Wyborcza”, to przejaw bandytyzmu politycznego reprezentowanego
przez Platformę Obywatelską. W momencie zagrożenia ich supremacji krytykują wszystkich,
którzy reprezentują inne poglądy na różne kwestie każdego możliwego elementu życia
publicznego, tak by dalej prowokować i wyzwalać w ludziach negatywne emocje. Publikację
„GW” odbieram jako literalne oskarżenie mnie o to, że zamordowałem prezydenta Lecha
Kaczyńskiego i towarzyszące mu 95 osób. Z punktu widzenia formalnego jest to oskarżenie
mojej osoby o udział sprawczy w zorganizowaniu zabójstwa. Tak wynika z tytułu publikacji
gazety.
Wspólnie z moimi kolegami staram się wyjaśnić przyczyny tej katastrofy, w której zginęła elita
polskiej klasy politycznej, zginęli ludzie wybitni, wielkie osobistości życia publicznego z wielką
stratą dla Polski.
„Wyborcza” poszła dalej, oskarżając Pana o antysemityzm.
– Wiele lat spędziłem poza granicami Polski – w okresie bandytyzmu peerelowskiego musiałem
uciekać z kraju, potem wróciłem do Ojczyzny, chociaż mogłem zostać w każdym innym
państwie, co zrobiło przecież wielu polskich emigrantów. Mogłem zostać w Australii czy w
Stanach Zjednoczonych, RPA czy w Kanadzie. Spośród moich kolegów z Afryki Południowej do
2/6
Raport Millera rozsypał się na brzozie w drobny mak...
piątek, 04 października 2013 22:08
Polski nie wrócił nikt poza mną. Jestem naukowcem w dziedzinie, w której pracuję –
termodynamice i balistyce poświęciłem swoje życie zawodowe – całe 45 lat. W związku z tym
mam bagaż wiedzy, który pozwala mi analizować pewne fakty. Staram się mieć zawsze
racjonalne podejście do wszystkiego – analiza jest obiektywnym narzędziem pracy w badaniu
zjawisk tak fizycznych, jak i społecznych, publicznych.
Publikację „GW” oceniam jako akt bandytyzmu i terroryzmu wobec mojej osoby. Jestem tym
głęboko oburzony. Takiego bezpardonowego ataku nie przypuszczono na mnie nawet w
okresie głębokiej komuny. Informacje, jakobym wysyłał wulgarne i antysemickie komentarze
pod adresem ministra Sikorskiego, rozprzestrzeniał reprezentujący Sikorskiego mec. Roman
Giertych. A przecież to totalna bzdura! Komputer, z którego komentarze te miały być wysyłane,
miał być w sieci Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Ten komputer znajdował się w moim
zakładzie, ale nigdy nie był zamykany na kłódkę! Nie wiem, kto w czasie wakacji z niego
korzystał, kiedy do wysyłania tych komentarzy miało dojść. Nie wiem nawet dokładnie, co z
niego wysyłano! Jestem informatykiem od 40 lat, wiem, jak łatwo ukraść IP komputera lub
przejąć kontrolę nad wyszukiwarką, wiem, jak łatwo w internecie pod kogoś się podszyć. Jest
na to co najmniej pięć sposobów – ale nie będę tu wnikał w szczegóły.
Prokuratura ujawniła Pańskie zeznania w śledztwie smoleńskim. Za Pana wiedzą i
zgodą? Uprzedzono Pana chociaż o tym?
– Oczywiście, że nie!
Prokuratura odżegnuje się od tego, jakoby przekazywała jakimkolwiek mediom protokoły
z zeznań, zapewniając, że to nie była żadna ustawka z „Wyborczą”.
– Nie wierzę w to. To jest typowe działanie w ramach tzw. czarnej propagandy. Propagandy,
którą stosuje się w momentach zagrożenia bytu prowokatora. Ostatnio zastosowano ją w
„Gazecie Wyborczej” przed wyborami senatora Pupy, kiedy rozpowszechniono zdjęcie ulotki
godzącej w dobre imię kandydata. Ulotka rzekomo zawierała zdjęcie kandydata na senatora w
domu publicznym. Odtajnienie tych zeznań jest tu postawieniem kropki nad i. Najwidoczniej
prokuratura przestraszyła się, że gazeta ujawniła to, co od niej otrzymała. Dlatego odtajnili
wszystko. Na protokole z moim zeznaniem jest nawet większy fragment mojego podpisu! To
typowa prowokacja prokuratury i gazety, mająca zdyskredytować i zniszczyć każdego, kto
odważy się badać katastrofę w sposób inny niż prorządowe gremia. W myśl dawnych haseł
swoich ideowych protoplastów: „Kto nie z Mieciem (Moczarem), tego zmieciem, a kto nie z
Władziem (Gomułką), tego zgładziem”.
Minister nauki Barbara Kudrycka stwierdziła, że „wypowiedzi ekspertów Macierewicza to
prawdziwy atak na powagę polskiej nauki”, że naruszają Panowie Kodeks Etyki
Pracownika Naukowego.
– Takie stwierdzenie jest ewidentnym nadużyciem dokonanym przez typowego urzędnika
państwowego rodem z Platformy Obywatelskiej. To jest hucpa. Czekam na to oskarżenie i na
to, że wezwą mnie przed komisję etyki. To, co pani minister robi, jest aktem naruszenia Wielkiej
Karty Uniwersytetów Europejskich (Magna Charta Universitatum), w której między innymi
3/6
Raport Millera rozsypał się na brzozie w drobny mak...
piątek, 04 października 2013 22:08
napisano: „Uniwersytet – jako instytucja odpowiedzialna za utrwalanie europejskiej tradycji
humanistycznej – stale dba o tworzenie wiedzy uniwersalnej, a realizując swoje powołanie,
przenika granice geograficzne i polityczne oraz potwierdza konieczność poznawania i
wzajemnego oddziaływania na siebie różnych kultur”.
Rektor AGH odciął się od Pana, Maciej Lasek zorganizował konferencję, na której mówił,
że nie mają Panowie żadnych dowodów na poparcie swoich tez i nie jesteście żadnymi
„badaczami katastrof”.
– Ale to nie znaczy, że pewnymi aspektami tej katastrofy nie mogę się zająć. Prawa fizyki,
mechaniki, chemii, termodynamiki są obiektywne. My, mechanicy, posługujemy się tymi samymi
prawami, tymi samymi równaniami do projektowania różnych konstrukcji. Mogę projektować
rurociąg w elektrowni atomowej czy proces technologiczny spawania płaszcza silnika
turbinowego. Natomiast nie biorę się za konstruowanie płatowca, bo to nie jest moja
specjalność! Nigdy nie mówiłem, że jestem ekspertem od płatowców, mówiłem, że jestem
ekspertem od wybuchów i fragmentacji konstrukcji. Analizuję to, co się stało, kiedy samolot
uderzył w ziemię, a był już tylko zbiorem fragmentów konstrukcji i ciał ludzkich. Nigdy nie
twierdziłem, że zajmuję się analizą lotu samolotu! Zajmuję się badaniem stopnia zniszczenia
konstrukcji. A to jest zagadnieniem mechaniki zniszczenia, działu mechaniki ciała stałego, i w
tej analizie posługuję się obiektywnymi prawami fizyki i matematyki.
Ale Lasek podkreśla, że skoro nie mają Panowie żadnych dowodów na poparcie swoich
tez, to nie ma o czym rozmawiać.
– Proponuję porównać dorobek zawodowy, publikacyjny, pozycję w nauce moją i pana Laska.
Nie mówiąc już o porównaniu dokonań pana Laska z dorobkiem zawodowym i naukowym
panów profesorów Biniendy i Nowaczyka. Widać tu ogromny dysonans. „Gazeta Wyborcza” i
cała ubecja zarzucają, że badając katastrofę smoleńską, występujemy poza zakres swoich
kompetencji. Takie konkluzje to nadużycie.
Sami jednak Panowie podkreślali, że obracają się tylko w sferze hipotez, w zeznaniach
powołuje się Pan na dokumenty dostarczone przez Antoniego Macierewicza czy zdjęcia z
internetu.
– Zawsze mówiliśmy, w jakim zakresie możemy katastrofę smoleńską badać. Nigdy nie
powiedziałem, że jestem ekspertem lotniczym, jestem ekspertem od balistyki.
Wygląda na to, że członkowie komisji Millera nie chcą podjąć merytorycznej dyskusji i jej
nie podejmą.
– Tego nie rozumiem. Jeśli politykę miesza się do obiektywnych badań, to tym gorzej dla
polityków. Nie da się problemu przyczyn katastrofy smoleńskiej zbadać do końca, kiedy każdy z
badaczy będzie twierdził, że to on jedynie ma słuszność. W nauce nie można pozwolić sobie na
to, by kierować się do kogoś niechęcią czy politycznymi animozjami.
Jak przebiegało Pańskie przesłuchanie w prokuraturze – padały pytania dotyczące
4/6
Raport Millera rozsypał się na brzozie w drobny mak...
piątek, 04 października 2013 22:08
ewentualnego wybuchu na pokładzie tupolewa: czy wskazuje na to rozrzut szczątków
samolotu, defragmentacja ciał ofiar…
– Prokurator Karol Kopczyk, w mundurze polskiego oficera, zachowywał się prowokacyjnie i w
trakcie przesłuchania starał się uzyskać potwierdzenie, że jestem dyletantem w zakresie
lotnictwa. Pokazywał mi zdjęcia samolotu Tu-154 z przodu, z boku i z góry i dopytywał z
jadowitym uśmieszkiem, gdzie tupolew ma trzeci silnik. Już wtedy podejrzewałem jakąś
nieczystą grę i niegodziwe zamiary. Uważam, że złamał zasady etyczne, przyjął moje zeznanie
pod przysięgą i temu się sprzeniewierzył. Przyjęcie takiej przysięgi oznacza zobowiązanie do
zachowania tajemnicy dla obu stron.
Czuję się osobą prześladowaną. Moje wszystkie telefony są podsłuchiwane przez 24 godziny
na dobę. Dam przykład: w środę, 25 września, o godz. 20.30 dzwoniłem do kolegi o imieniu
Bogdan. W telefonie słyszałem klikania i głos Bogdana powoli zanikał, mimo że nie ruszałem
się z miejsca i siedziałem w fotelu w moim domu. Po zakończeniu rozmowy zadzwoniłem około
godz. 21.00 do kolegi Jurka. Rozmawiałem z nim kilka minut. W pewnym momencie głos Jurka
brzmiał, jakby trzymał głowę w wiadrze. Rozmowę zakończyliśmy, ponieważ głos Jurka był
prawie niesłyszalny. Po rozmowie z Jurkiem zadzwonił do mnie Bogdan, ten pierwszy
rozmówca, i powiedział mi, że kilka minut po zakończeniu rozmowy ze mną odezwał się mój
telefon. Wyświetlił się mój numer i Bogdan słyszał całą moją rozmowę z Jurkiem. Zapytałem
moich kolegów od telekomunikacji. Śmiali się, że „ubecja” urządziła sobie telekonferencję z
udziałem moim i osób trzecich. Po tym przykrym doświadczeniu wyrzuciłem do kosza moje dwa
telefony komórkowe i kupiłem cztery nowe, na kartę i z doładowaniem. Systematycznie
wyrzucam do kosza jeden z nich, co kilka dni.
Prezes PAN zaprasza ekspertów zespołu na naukową konferencję „smoleńską”. Tylko
nie wiadomo jeszcze, gdzie i kiedy. Pójdzie Pan?
– Jeśli takie zaproszenie dostanę – to oczywiście – pójdę.
Dziękuję za rozmowę.
Anna Ambroziak
za: www.naszdziennik.pl/polska-kraj/55684,nie-jestem-wariatem-tylko-naukowcem.html
***
Debiutanci badali przyczynę katastrofy smoleńskiej
"Nasz Dziennik" informuje, że "tylko jeden z powołanych przez prokuraturę w sprawie
wyjaśniania katastrofy smoleńskiej biegłych, badał wcześniej katastrofę wielosilnikowego
samolotu odrzutowego.
5/6
Raport Millera rozsypał się na brzozie w drobny mak...
piątek, 04 października 2013 22:08
Ponadto w ekipie powołanych przez prokuraturę "ekspertów" badających przyczynę katastrofy
smoleńskiej, jest osoba, która sama ma na koncie lotniczy wypadek.
"Nasz Dziennik" informuje, że prokuratura miała spory kłopot w kompletowaniu "specjalistów"
grupy wyjaśniającej przyczynę katastrofy smoleńskiej: - Ludzie się do tego nie garnęli. Mało kto
chce się w taką sprawę wplątywać. Jest pracochłonna i uwikłana politycznie - mówi "Naszemu
Dziennikowi" jeden z oficerów specpułku.
Najbardziej ponure jest to, że tylko jedna osoba spośród biegłych zajmowała się katastrofą
dużego odrzutowca. Jest to 81-letni obecnie Antoni Milkiewicz, który brał udział w wyjaśnianiu
przyczyn rozbicia się Iła-62M w 1987 roku w Lesie Kabackim. Pozostali biegli co najwyżej
zajmowali się "zdarzeniami" z udziałem samolotów bojowych lub szkolnych, ewentualnie
małych transportowców lub śmigłowców.
"Żaden z biegłych powołanych w specjalizacji z zakresu budowy płatowca, techniki lotniczej,
aerodynamiki czy pilotażu nie badał katastrofy CASY C-295 z 2008 r., ani w Komisji Badania
Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, ani w śledztwie prokuratorskim".
Informacje "Naszego Dziennika" pokazują, że rządowe zapewnienie, że śledztwo w sprawie
przyczyn katastrofy smoleńskiej prowadzone jest przez specjalistów, zasługuje na kpinę.
Dlatego Antoni Macierewicz dokładnie wiedział, dlaczego trzeba powołać niezależną, złożoną
ze specjalistów komisję do wyjaśnienia tej katastrofy. Oczywiście informacji z "Naszego
Dziennika" nie będzie w głównych mediach, gdyż podważa ona wszelkie zapewnienia Premiera
Tuska i obecnego rządu.
za: www.fronda.pl/a/debiutanci-badali-przyczyne-katastrofy-smolenskiej,31054.html
6/6