Trzynaście
Transkrypt
Trzynaście
Trzynaście Autorstwa ©Vaalandila Númena Rozdział I Płomień w wodzie - Zaczekaj na nas, nie uciekaj! Przecież wszyscy dobrze się bawimy, prawda chłopaki?! Zakląwszy pod nosem, młody Anthren zaczął biec szybciej, mijając zdziwionych mieszkańców miasta. Co chwilę wpadał na kogoś niezdarnie, puszczając mimo uszu strumień oburzenia i obelg, kierowany w swoją stronę. Ciężko było złapać równowagę ze związanymi na plecach skrzydłami… - Uważaj, gówniarzu! – ryknął za nim jakiś czarnowłosy krasnolud, który nieomal nie upuścił na ziemię naręcza świeżo wykutych mieczy, gdy Anthren prawie go przewrócił. Wykrzykując przeprosiny, pognał dalej przed siebie, aż w końcu wypadł z ciasnej uliczki. O ile w nocy główny plac miasta świecił pustkami, za dnia był on wypełniony mieszaniną ludzi, Anthrenów, elfów i krasnoludów. Wielu z przedstawicieli tych czterech ras było pochłoniętych codziennymi obowiązkami, jednakże można było dostrzec także kilka grupek, rozmawiających ze sobą przyjacielsko. Nikogo nie dziwił tu fakt, że elf i krasnolud stali obok siebie i zaśmiewali się głośno z żartu pulchnej gospodyni, a nieopodal jakiś stary gryf strofował gromadkę złożoną z młodych Anthrenów i chłopców, którzy w trakcie zabawy zbili piłką szybę w jego oknie. Niemalże wszędzie wokół ogromnego pomnika znajdowały się mniejsze i większe straganiki, rozstawiane już od wczesnego poranka zarówno przez miejscowych, jak i zagranicznych kupców. Większość z nich porozumiewała się Wspólną Mową, ale w ogólnym gwarze rozmów nie brakowało też zawołań charakterystycznych dla poszczególnych ras, czy też krajów. Kiedy więc na plac wypadł mający niewiele ponad dziesięć lat zielono – niebieski smok, nikt się tym szczególnie nie przejął. Wszystko w jego wyglądzie – od dużych, niebieskich łusek, charakterystycznych białych rogów i jaskrawych oczu, poprzez orle skrzydła i kolce na grzbiecie, do końca długiego, jaszczurzego ogona – nie robiło na kimkolwiek wrażenia. Jednakże kilku najbliżej znajdujących się mieszkańców i kupców roześmiało się, inni zaś spojrzeli na smoka krytycznie, szepcząc pomiędzy sobą – wyglądało na to, że ktoś związał skrzydła na jego plecach liną. Ignorując ich, młody gad ruszył szybkim krokiem pomiędzy stragany, nie interesując się jednak bogatymi i różnorodnymi towarami, co chwilę skręcając w inną stronę i nerwowo oglądając się za siebie. Może w końcu ich zgubił? Miał już serdecznie dość tego całego uciekania, tym bardziej, że powtarzało się to co najmniej dwa razy w tygodniu, a skarga do któregokolwiek z mędrców tylko by pogorszyła jego i tak już nędzną sytuację. Cała ta szkoła była dla niego jedną wielką pomyłką – uczęszczał do niej tylko po to, by zaspokoić ambicję swojego ojca, który chciał, żeby jego syn stał się kimś ważniejszym niż jego rodzice… Zajęty własnymi myślami smok nie patrzył zbytnio gdzie idzie, aż w końcu wszedł w kogoś i z okrzykiem zaskoczenia odbił się od niego, upadając boleśnie na ziemię. 1 - No proszę… A jednak postanowiłeś dokończyć z nami zabawę. Jak miło… - odezwała się rosła sylwetka tuż przed nim, a w jej głosie brzmiało mściwe zadowolenie. Wymamrotawszy coś cicho pod nosem, smok podniósł się i odwrócił się z zamiarem ucieczki, ale na jego drodze stanęło dwóch starszych od niego chłopaków i anthreński gepard, szczerząc się złośliwie. - Słuchaj Lyon… - zaczął lekko drżącym głosem gad, przenosząc powoli spojrzenie na młodego niedźwiedzia, który przewyższał go co najmniej o głowę, a ważył co najmniej dwa razy tyle co on. – Po co nam to wszystko… Przecież możemy żyć jak przyjaciele… Lyon uniósł wysoko brwi, po czym wybuchnął śmiechem, a członkowie bandy usłużnie do niego dołączyli. - Naprawdę umiesz nas rozbawić, Shiru – mruknął niedźwiedź, klepnąwszy smoka w ramię z taką siłą, że ten niemalże po raz drugi upadł na ziemię. – My jednak wiemy już, jak odpowiednio wykorzystać ten twój talent, co nie chłopaki? - Nie inaczej – odparł jeden z chłopaków, szczerząc się zjadliwie. – Musimy tylko popracować nieco nad tym uciekaniem… Następnym razem dla pewności zwiążemy mu też nogi. - Ale przecież cała frajda jest w tym jak ucieka – rzucił gepard, patrząc z ukosa na człowieka. – Żadna to atrakcja, jeśli będzie nieruchomy… - Popieram – powiedział Lyon tonem znawcy. – Ale faktycznie trzeba nieco popracować nad naszą zabawą. Jeśli spóźnimy się na lekcje, może być niezła wpadka… Podczas gdy cała czwórka zaczęła pomiędzy sobą intensywnie i głośno dyskutować, Shiru zaczął cofać się w tył, rzucając im co chwilę nerwowe spojrzenie. Jeden krok, następny, a po chwili jeszcze jeden… Gdyby tylko udało mu się wykorzystać chwilową nieuwagę swoich oprawców, byłby wolny… Nagle jego noga uderzyła w wiaderko, które z głośnym szczęknięciem upadło w tył. - A ty niby gdzie się znowu wybierasz? – Lyon, do tej chwili pochylony nad innymi i zajęty rozmową wyprostował się, patrząc na gada z czymś w rodzaju politowania. – Hej chłopaki, główny uczestnik zabawy zamierza po raz kolejny zmyć się przed jej końcem. Przeklinając się głośno w myślach za własną niezdarność, smok mógł już tylko patrzeć, jak cała banda rusza w jego stronę, zaciskając łapy i dłonie w pięści, uśmiechając się głupkowato. Walka nie miała najmniejszego sensu – za każdym razem gdy się bronił, dostawał jeszcze gorsze cięgi. Ze zrezygnowaniem cofnął się jeszcze o krok… Niestety zbyt gwałtownie. Gdy tył ciała Anthrena uderzył w murek na wysokości jego ogona, stracił gwałtownie równowagę. Przez chwilę rozpaczliwie wymachiwał łapami, próbując ją odzyskać, po czym runął w głąb ziemi. Parę sekund bezwładnego lotu, bolesne uderzenie plecami i związanymi skrzydłami w taflę zimnej wody, śliskie kamienie ledwo widoczne w półmroku, o które ciężko było się wesprzeć – wszystko to sprawiło, że Shiru przeżył gwałtowny szok. Bijąc gwałtownie łapami o powierzchnię, zachłysnął się i zaczął prychać, czując przejmujący chłód wdzierający się pod łuski. Gdzieś z góry dobiegały okrzyki jego wyraźnie przestraszonych oprawców, a jeden z nich nawet spojrzał do studni, jednak cofnął się szybko w tył. Uspokajając się niebieski smok zaczął analizować swoją sytuację. Nie był najlepszym pływakiem, ale utrzymanie się na powierzchni nie sprawiało mu większego problemu. Opierając się plecami o ciemne kamieniami osunął się powoli w wodę aż po szyję, jednak jego palce nie sięgały dna – studnia musiała sięgać o wiele głębiej. Patrząc w górę, dostrzegał krąg światła dziennego i samotną chmurę na niebie – był co najmniej sześć metrów poniżej 2 poziomu miasta, a o wspinaczce mógł zapomnieć – kamienie były zbyt śliskie i wygładzone przez wodę. Pobiegną po pomoc, czy zostawią go tutaj, aż ciało w końcu mu zdrętwieje z zimna i pójdzie na dno? Mógłby krzyczeć, ale w zgiełku placu targowego na pewno nikt go nie usłyszy, a do wieczora zdąży całkiem ochrypnąć. Oczywiście rodzice w końcu zaniepokoją się jego nieobecnością… Ale czy któreś z nich pomyśli o tym, żeby szukać syna w studni? Ostatecznie zawsze była szansa na to, że ktoś kiedyś zechce nabrać z niej wody… Nagle coś przykuło uwagę smoka. Mimo panującego w studni półmroku zauważył słabe, czerwone migotanie pod taflą wody. Zaskoczony, przyjrzał się uważniej, po czym ostrożnie sięgnął łapą w tamtą stronę, jednak jego palce nie sięgnęły źródła owego tajemniczego światła, a to oznaczało, że znajdowało się ono głębiej. Wpatrując się w nie jak sroka w błyskotkę, Shiru zaczął się zastanawiać, czy warto zaryzykować zanurkowanie. Nie wiedział, jak głęboko znajduje się to „coś”, ani czym to właściwie jest, ale… Co tak właściwie mógł teraz zrobić? Biorąc wdech, smok zanurzył na chwilę łeb pod wodę i otwierając oczy, starał się ocenić odległość do czerwonego błysku, ale okazało się to niemożliwe. Wynurzając się, przez krótką chwilę toczył jeszcze w sobie wewnętrzną walkę, po czym kilka razy nabrał głęboko powietrza i zanurkował. Wymachując niezręcznie ramionami i nogami, powoli płynął w głąb studni, starając się przebić wzrokiem poprzez gęstniejący półmrok. Jedyne co widział przed sobą to czerwona poświata, z każdą chwilą powoli nabierająca intensywności. Jednakże, pomimo narastającego zmęczenia i wyczerpujących się zapasów powietrza w nieprzyzwyczajonych do nurkowania płucach, Shiru zaczął odczuwać coś w rodzaju dziwnej ekscytacji. Nie miał pojęcia, co go tam spotka… Ale przyciągało go to do siebie niczym ćmę do płonącej lampy. W końcu po chwili, która zdawała się wiecznością, jego oczom ukazało się pęknięcie w jednym z kamieni tworzących ściany studni. A w nim, na zbutwiałych już resztkach woreczka i sznurka leżało idealnie okrągły, czerwony kryształ, przykryty lekką warstwą mułu. Światło wydobywające się z jego wnętrza przypominało teraz barwę płomieni. Shiru niczym w transie chwycił kryształ w obie łapy, przysuwając go bliżej pyska. Mimo tego, iż zapewne od wielu już lat spoczywał tu, w chłodnej wodzie i pomiędzy kamieniami, wsączał w jego ciało niezwykłe, przyjemne ciepło, a jego rozmiar pozwalał na swobodne zaciśnięcie na nim palców. Kiedy zaś przyjrzał mu się uważniej, zarówno z zachwytem jak i przerażeniem stwierdził, że coś pulsuje w jego wnętrzu. Przez krótką chwilę nie wiedział już, czy to jego własne serce, czy też wnętrze owego kryształu, zupełnie jakby na krótką chwilę stali się jednym… A potem nagle młody Anthren uświadomił sobie, że brakuje mu powietrza. Kierując się z powrotem w stronę powierzchni, Shiru rozpaczliwie wymachiwał ociężałymi koniczynami, które nagle zaczęły ważyć co najmniej trzy razy więcej, podobnie jak całe jego ciało. Zaciskając jedną łapę na krysztale, a drugą sięgając ponad siebie, starał się ignorować bolesne kłucie w płucach i myśląc tylko o jednym – „nie mogę tutaj umrzeć, muszę żyć”. Powtarzał to sobie w kółko, za każdym razem jednak słabiej, a jego własne myśli zagłuszał szum i ból w głowie… Gdy jego głowa przebiła taflę wody niczym taran wdziera się poprzez bramę do fortu, smok zaczął łapczywie wdychać życiodajne powietrze, kaszląc i plując wodą. Po chwili, gdy już jego organizm przezwyciężył kolejny szok, ponownie spojrzał na zaciskany w łapie kryształ i z zaskoczeniem stwierdził, że jego czerwony blask przygasł, tląc się jedynie słabo we wnętrzu niczym dogasające ognisko. Znikło też błogie uczucie ciepła. - Hej ty! Wszystko w porządku? 3 Zaskoczony Anthren wzdrygnął się i spojrzał w górę. Ktoś nachylał się nad krawędzią studni. Choć sam nie wiedział czemu, wsunął dyskretnie kryształ do kieszeni swoich spodni. Coś mu podpowiadało, że lepiej będzie, jeśli na razie nikt nie dowie się o jego znalezisku. - Chyba tak! – odkrzyknął, choć sam nie był o tym do końca przekonany. Pomimo całej sytuacji, nie czuł niepokoju czy zmęczenia, zupełnie jakby nagle zniknęły. – Nie mogę się stąd wydostać! Czy mógłbyś sprowadzić jakąś pomoc?! Postać w górze przez chwilę stała w bezruchu, jakby się zastanawiając, po czym cofnęła się. „No pięknie”, pomyślał z przekąsem Shiru. „Pewnie zostawi mnie tu na pastwę losu, albo wróci za chwilę z propozycją, że mi pomoże, ale tylko jeśli mu odpowiednio zapłacę…” Zdziwił się więc, kiedy nagle pęto ciężkiej liny uderzyło go w głowę, wywołując z pyska smoka potok przekleństw, których by nigdy nie wypowiedział przy swojej matce. - Złap się liny młody, a my cię wyciągniemy! – krzyknął ten sam głos co poprzednio, mimo iż Anthren teraz go nie widział. Nie widząc innej opcji, złapał się obiema łapami liny i pociągnął ją do siebie, upewniając że ktoś trzyma ją na drugim końcu, a po chwili już poczuł, jak jego ciało unosi się do góry. Kiedy znów stanął na placu targowym, ociekając wodą i dygocząc z zimna, z zaskoczeniem stwierdził, że południe dawno już minęło, a słońce powoli zmierzało w stronę horyzontu. Spora część handlarzy zdążyła już zamknąć swoje stragany, bądź załadować powozy do odjazdu, podczas gdy mieszkańcy zapewne kierowali się już do obowiązków w swoich domostwach. Przyglądając się swojemu wybawcy Shiru stwierdził, że jego przypuszczenia o zapłacie chyba były bliskie prawdy. Stał przed nim popielato – czarny wilczur ubrany w długi płaszcz, skrywający przymocowane do pasa sztylety i krótki miecz. Jego pysk w wielu miejscach znaczyły zarówno stare, jak i świeże blizny, a lewe oko, przecięte największą z nich, kryło się pod piracką opaską. Zdrowe, pomarańczowe ślepie przyglądało mu się badawczo, podczas gdy na pysku Anthrena – niewątpliwie będącego lokalnym bądź przejezdnym łotrzykiem – gościł lekki uśmiech. - Dziękuję – rzucił smok, przywołując na pysk wymuszony uśmiech, unikając spojrzenia jedynego oka wilczura. – Wpadłem tutaj przez przypadek i pewnie bym się tu rozpuścił, gdyby nie ty. - Drobnostka – odparł popielaty samiec. – Jestem Vaalandil – przedstawił się, skinąwszy lekko łbem. Shiru nie mógł pozbyć się wrażenia, że jego wybawca co pewien czas zerka na jego lekko wybrzuszoną kieszeń. – Tak właściwie by mnie tu nie było, gdyby do pobliskiej knajpy nie wpadł jeden z twoich przyjaciół i nie powiedział nam o tobie. - Miło z jego strony – burknął gad w odpowiedzi. „Przyjaciół”… Młody smok zaśmiał się w duchu, widząc jak ktoś z członków bandy Lyona wpada do karczmy, bo albo ruszyło go sumienie, albo bał się zostać ukaranym przez nauczyciela. Vaalandil najwidoczniej zauważył ironię w jego głosie, bo jego oko błysnęło lekko. Nagle, bez jakiejkolwiek zapowiedzi, wyciągnął zza pasa sztylet i ruszył w stronę Shiru, którego oczy rozszerzyły się z przerażenia. - Spokojnie – mruknął, widząc lęk młodziaka. – Chcę tylko rozciąć linę na twoich plecach. – Popielaty Anthren uśmiechnął się ponownie, po czym zręcznym cięciem uwolnił skrzydła smoka z ciasnych splotów. Shiru rozprostował je z ulgą. - Naprawdę nie wiem, jak mam ci dziękować - Gad nie spuścił oczu ze sztyletu, dopóki znów nie znalazł się on przy pasku Vaalandila. – Nie mam przy sobie choćby sztuki złota. - Cóż… Jeśli o to chodzi… - Spojrzenie wilka powoli powędrowało do kieszeni Shiru, a jego uśmiech rozszerzył się jeszcze bardziej. Smok poczuł, jak robi mu się gorąco, niekoniecznie za 4 sprawą kryształu. Wiedział, o co za chwilę „poprosi” go łotrzyk i pewnie nawet oddałby mu ten kamień, gdyby nie silne przekonanie, że stanie się coś złego, jeśli to zrobi… - Shiru! Nagle młody gad odwrócił się jak na zawołanie, czując wypieki pod łuskami na policzkach. Widząc biegnącą w jego stronę Anthrenkę wolałby oddać wszystkie skarby świata za to, żeby nie ociekać teraz wodą i nie stać w towarzystwie podejrzanego typa. Czarna tygrysica ze złotymi plamkami na ciele i wyjątkowo bujną grzywą zatrzymała się tuż przed smokiem. Jej oliwkowo zielone oczy przyglądały mu się z wyrazem, którego nie można by się spodziewać po smukłej i delikatnej budowie ciała. Choć była w tym samym wieku, Shiru często czuł się przy niej jak kilkuletni wyrostek, nie wspominając już o tym, że jego serce zazwyczaj niebezpiecznie przyspieszało, gdy był w jej pobliżu. Nigdy jednak nie mógł się zdobyć na to, żeby na głos wypowiedzieć, co do niej czuje. - Tyle razy ci mówiłam, żebyś w końcu powiedział komuś o tym, jak Lyon i jego banda cię traktują! – fuknęła na niego, ignorując stojącego obok wilczura. – Jak tak dalej pójdzie, skończysz ze złamaną nogą, albo z czymś jeszcze gorszym! Wiesz co powiedział pan Fivick, kiedy nie pojawiłeś się po przerwie? Że jeśli jeszcze raz nie pojawisz się na lekcjach, osobiście porozmawia z twoimi rodzicami o wyrzuceniu cię ze szkoły! - Ja… - Shiru cofnął się o krok, zaskoczony jej wybuchem, nie pytając nawet skąd wie o tym, co się stało. – Przecież to nie moja wina, że się na mnie uwzięli! – dodał gniewnie, zaciskając łapy w pięści. - Ale to twoja wina, że im na to pozwalasz! – odgryzła się samica. – Gdybyś tylko się im postawił… Przecież nie jesteś słaby! Młody gad otworzył pysk, po czym go zamknął, nie wiedząc jak jej odpowiedzieć. Przecież nie mógł się przyznać na głos, że tak naprawdę nie brak mu sił, a odwagi… - Rosa, posłuchaj… - zaczął nieśmiało, ale tygrysica przerwała mu. - Uważam, że powinieneś w końcu powiedzieć o tym swojemu ojcu – oświadczyła dobitnie, podchodząc do niego i szturchając go palcem w łuskowatą pierś. – Jeśli porozmawia z ich rodzicami, na pewno w końcu dadzą ci spokój… - Nie. – Smok odtrącił jej łapę, czując jak jego serce nagle ogarnia chłód. – Rozmowa z nim to ostatnie, czego bym chciał. Rosa spojrzała na niego ze zdziwieniem. - Shiru… - zaczęła. - Dziękuję za to, że się o mnie martwisz, ale poradzę sobie z tym sam – mruknął Anthren głosem pozbawionym uczuć. – Muszę już wracać do domu… Do zobaczenia w szkole. Nie patrząc kotce w oczy, Shiru odwrócił się w stronę, gdzie jeszcze chwilę temu stał Vaalandil, ale nie było tam już nikogo. Na placu zostało jedynie paru ociągających się kupców. Czując narastającą gorycz, młody samiec ruszył szybko w kierunku jednej z uliczek, nie oglądając się za siebie. Jednak im bardziej oddalał się od placu, czuł jak złość w jego wnętrzu ulatuje, zastąpiona zakłopotaniem. Chętnie teraz wzleciałby samotnie ku ciemniejącemu niebu, ale w mieście było to zakazane. Jego nogi po chwili marszu zaniosły go na niewielkie wzniesienie, otoczone mniejszymi i większymi budynkami, oraz obrośnięte głównie drzewami brzoskwiń. Każdej wiosny kwitły one pięknie, rozsiewając wokół słodki zapach i różowe płatki przy każdym najmniejszym powiewie. Dom Shiru różnił się nieco od tych w sąsiedztwie. Jego rozległy parter w połowie zajmowała kuźnia, odgrodzona kamienną ścianą od warsztatu tkackiego, podczas gdy znajdujące się powyżej piętro służyło za mieszkanie. Choć połączenie było nieco dziwne, 5 wyroby obydwu z nich były słynne nie tylko w mieście, ale i poza nim – powszechnie uważano, że smoki jako rzemieślnicy, poza krasnoludami nie miały sobie równych. Słysząc w kółko te same pochwały, Shiru z trudem powstrzymywał atak mdłości. Upewniwszy się, że jego ciuchy są wystarczająco suche i w jednym kawałku, młody gad zamierzał przemknąć się niepostrzeżenie po znajdujących się obok warsztatów schodach, prowadzących na górę… - Ah, w końcu jesteś, młody! Twój ojciec już miał przerwać pracę i zacząć cię szukać. Czując bryłkę lodu rosnącą w żołądku, Shiru odwrócił się powoli do dobrze zbudowanego krasnoluda o ciemnej, ogorzałej od ognia twarzy, łysej głowie i brązowej brodzie związanej w trzy grube warkocze. Był to współpracownik ojca, a jego kunszt znany był co najmniej w kilku królestwach. - Dobry wieczór, panie Fodrin – wymamrotał Anthren, uśmiechając się z trudem. – Myślę jednak, że mój ociec niepotrzebnie się martwił… - Ciekaw jestem, czy to samo powiesz swojej matce. Tuż obok krasnoluda z warsztatu wyłonił się przewyższający go co najmniej trzykrotnie błękitny smok o dużych, grubych łuskach i czarnych kolcach na grzbiecie. Jego złote ślepia spoglądały teraz groźnie na syna, który nagle poczuł, jak lód w jego żołądku zastępuje palący gniew. - Od kiedy to niby tak bardzo się o mnie martwicie? – rzucił ze złością Shiru, patrząc ojcu prosto w oczy. - Zwykle nie macie aż tyle czasu, żeby jeszcze zajmować się moimi problemami. - Uważaj na słowa! – syknął gniewnie dorosły smok, postępując krok naprzód. – Pracujemy ciężko, żeby zarobić pieniądze na twoją przyszłość, więc mógłbyś okazać nam choć trochę wdzięczności! - Daj spokój, Resh, dzieciak miał najwidoczniej ciężki dzień. – Fodrin klepnął błękitnego gada na wysokości uda. – Poza tym mamy pilne zamówienie dla króla, do którego potrzebny jest twój oddech… Resh milczał, wymieniając pełne gniewu spojrzenie z Shiru, po czym odwrócił się bez słowa, co tylko jeszcze bardziej rozwścieczyło jego syna - Tak, masz rację, lepiej już idź! – krzyknął za nim. – Lepiej spełniasz swoją rolę jako miech w kuźni niż jako ojciec! I nim dorosły samiec zdążył zareagować, Shiru puścił się biegiem po schodach, zatrzymując się dopiero w swoim pokoju i zatrzaskując z hukiem jego drzwi. Dysząc ciężko z gniewu, podszedł do swojego łóżka i rzucił się na nie, zamykając oczy i starając się uspokoić. Najpierw banda Lyona, później ten cały Vaalandil i Rosa, a teraz jego ojciec… Chyba jeszcze nigdy nie przeżył tak paskudnego dnia. Jeszcze tylko brakowało, żeby jego matka, która zapewne wyszła dostarczyć gotowy wyrób któremuś ze swoich klientów, dołączyła do całego grona ze swoimi mądrościami. I choć Eyra zawsze zwracała się do wszystkich uprzejmie i z cierpliwością, Shiru nie zniósłby jej dociekliwych, pełnych troski pytań, tudzież prób zażegnania konfliktu z ojcem. Teraz, gdy jego gniew powoli mijał, uświadomił sobie, że kiedyś i tak będzie musiał z nimi porozmawiać. Nagle otwierając oczy, usiadł gwałtownie na łóżku, sięgając do kieszeni spodni i wyciągając z niej kryształ. Zupełnie o nim zapomniał! Zapalając na szafce obok świecę, położył się na brzuchu i przysuwając kamień bliżej pyska, zaczął mu się uważnie przypatrywać. Zarówno jego blask jak i pulsowanie dalej pozostawały słabe, a powierzchnia nie była tak ciepła jak w chwili, gdy dotknął jej po raz pierwszy. Jednakże palce Shiru po chwili natrafiły na lekkie żłobienia, jakby ktoś wyrył coś wprawną ręką na krysztale. Wysilając wzrok, w słabym świetle świecy dostrzegł kilka runicznych znaków, zapewne ułożonych w słowa, których młody Anthren nie 6 był w stanie odczytać. A gdyby tak spróbować poszukać ich znaczenia w miejskiej bibliotece? Nauczyciele zawsze powtarzali, że znajduje się tam wiele ksiąg, zawierających starożytną wiedzę o zamierzchłych czasach… Może znajdzie tam coś, co pozwoli odczytać mu owe runy? Kiedy drzwi od domu otworzyły się, zgasił szybko świecę i wsuwając kamień pod poduszkę, ułożył się szybko na łóżku plecami w stronę wejścia do pokoju. Narzucając na siebie kołdrę, zamknął oczy i zaczął oddychać miarowo, udając że śpi. Po chwili rozbrzmiewające w mieszkaniu kroki umilkły – ktoś najwidoczniej zatrzymał się pod drzwiami i nasłuchiwał przez chwilę, po czym odszedł. Rozentuzjazmowany perspektywą poszukiwań na temat tajemniczego kryształu długo nie mógł zasnąć, a kiedy w końcu mu się udało, miał dziwny sen. Wędrował w nim ogromną łąką, spowitą gęstym mrokiem nocy. Skręcając co chwilę, błądził pośród wysokiej trawy, strasznie pragnąc odnaleźć coś bardzo cennego. A kiedy już zupełnie stracił nadzieję, na horyzoncie naprzeciw niego zaczęło świtać… A może tylko tak mu się zdawało? Bowiem w miarę jak robiło się jaśniej, Shiru spostrzegł że światło nie bije od wschodzącego słońca, a od jakiegoś kształtu, sunącego po niebie i rosnącego z każdą chwilą… Im bardziej się przybliżał, tym wyraźniej smok widział jego sylwetkę, szeroko rozpostarte skrzydła i ostre szpony. A wszystko to przyobleczone w płomienie, które zdawały się go parzyć… Młody Anthren przebudził się gwałtownie, siadając na łóżku i przez moment rozglądając się nieprzytomnie po pokoju, po czym znów opadł na poduszki i ponownie zapadł w sen, tym razem pozbawiony jakichkolwiek wizji. 7