czeski trening - Polska Zbrojna

Transkrypt

czeski trening - Polska Zbrojna
CZESKI TRENING
2013-10-27
Ponad pół tysiąca żołnierzy z dwudziestu państw NATO wzięło udział w
międzynarodowym szkoleniu „Ramstein Rover”.
W natowskim szkoleniu wysuniętych nawigatorów naprowadzania lotnictwa (Joint Terminal Attack Controller, JTAC) w Czechach wzięli udział
komandosi z Lublińca, GROM-u i Dowództwa Wojsk Specjalnych. Swój zespół wysłały także Wojska Lądowe. Polski skład wzmocniony został
przez trzy samoloty Su-22, pilotów i techników lotniczych z 21 Bazy Lotnictwa Taktycznego w Świdwinie.
„To były najlepsze ćwiczenia dla JTAC-ów, w których dotąd brałem udział”, mówi jeden z uczestników szkolenia w Namest. „Takie treningi są dobrą
okazją do doskonalenia współpracy. Nawigatorzy naprowadzania lotnictwa i piloci z różnych państw NATO poznają się i wymieniają
doświadczeniami, co szybko przekłada się na efektywność naszej pracy na misji.
A to z kolei może zaważyć na sukcesie prowadzonej operacji”.
Obraz w trójwymiarze
Wysuniętym nawigatorem naprowadzania lotnictwa (WNNL, najczęściej używa się jednak angielskiego nazewnictwa JTAC) nie może być każdy.
Dobry JTAC powinien mieć ponadprzeciętną zdolność koncentracji, wyobraźnię przestrzenną i podzielność uwagi [więcej na ten temat w „Polsce
Zbrojnej” numer 7 z 2012 roku].
Naprowadzanie odrzutowców na cel jest niezwykle trudne. Dlaczego? Choćby ze względu na prędkość lecących samolotów, specyfikę lotniczego
języka (angielski), w którym prowadzi się korespondencję radiową, konieczność przestrzegania ogromu przepisów i stres pola walki. Od momentu
wezwania wsparcia z powietrza do użycia uzbrojenia mija zwykle zaledwie kilka minut. W czasie operacji JTAC odpowiada za ruch wszystkich
statków powietrznych w rejonie ich działania: samolotów, śmigłowców, bezzałogowców. „JTAC powinien mieć «trójwymiarowy punkt widzenia»”,
mówią żołnierze. „Musi uważać na własne wojska, dobrze wskazać cel ataku i kontrolować przestrzeń powietrzną, aby nie doszło do kolizji”.
Z aniołem stróżem
Natowskie ćwiczenia „Ramstein Rover” odbyły się po raz trzeci (pierwsze były w 2010 roku w Stanach Zjednoczonych, a kolejne dwa na czeskim
poligonie w Namest). Tegoroczny trening JTAC-ów podzielono na dwie części. Na początku reprezentanci dwudziestu państw NATO na wykładach
poznawali dokumenty, które obowiązują żołnierzy w Afganistanie. Czytali instrukcje i przepisy mówiące o użyciu bliskiego wsparcia z powietrza
(Close Air Support, CAS), uczyli się zasad użycia siły (Rules of Engagement, RoE).
„Bardzo ważne było szkolenie na konkretnych przykładach”, opowiada jeden z żołnierzy biorących w nim udział. „Wykładowcy pokazywali nam
scenariusz i zdjęcia konkretnych sytuacji, a my na podstawie doktryn i narodowych przepisów musieliśmy decydować, jakiego rodzaju wsparcia
powinniśmy użyć”.
Teoretyczna część kursu zakończyła się sprawdzianem. JTAC dostali test zbliżony do tego, jaki uzupełniają nawigatorzy naprowadzania lotnictwa
tuż po przyjeździe do Afganistanu. Zgodnie z zasadami obowiązującymi na misji dopiero po jego zaliczeniu mogą wykonywać swoje zadania.
Po zajęciach z teorii przyszedł czas na realny trening. Na niebie pojawiły się między innymi samoloty z Czech, Niemiec, Węgier, Słowacji, Słowenii,
Turcji i Polski – F-16, Gripeny, L-159, L-39, Learjet, Mi-17, Mi-35, PC-9 Pilatus i Su-22.
„Wczesnym rankiem każdy zespół musiał stawić się na jednym z pięciu wyznaczonych posterunków, a te często oddalone były ponad 100
kilometrów od miejsca pobytu, i stamtąd mieliśmy naprowadzać samoloty”, opowiada JTAC. Dopiero tam żołnierze poznawali scenariusz zajęć,
musieli przygotować plan działania (game plan) oraz skoordynować współpracę z dowódcą polowym, którego mieli wspierać.
„Na poligonie zawsze działaliśmy w parach. To taka niepisana zasada obowiązująca także u nas w jednostce. Mówimy, że każdy JTAC musi mieć
swojego anioła stróża, który pomoże mu w razie zagrożenia życia”, opowiada Piotr, JTAC z Jednostki Wojskowej Komandosów z Lublińca.
Doświadczenie nauczyło go, że dobra współpraca z kolegą może ocalić mu życie. Kiedy JTAC wzywa wsparcie lotnictwa, niemal jednocześnie
Autor: Magdalena Kowalska-Sendek
Strona: 1
rozmawia z pilotem i swoim dowódcą. „Czasami bardziej zajmuje nas to, co dzieje się w powietrzu niż na ziemi.
A kiedy koncentrujemy się na swoich obowiązkach, nie widzimy tego, co nam zagraża”. Zdarzyło się już, że medyk, który towarzyszył mu podczas
naprowadzania, w ostatniej chwili odepchnął go, ratując przed ostrzałem przeciwnika, w ten sposób ocalił mu życie.
Trening praktyczny w Namest trwał blisko dwa tygodnie. Żołnierze byli podzieleni na zespoły i musieli działać w tandemach. Każdy team codziennie
naprowadzał samoloty około dwóch godzin. W sumie wszyscy nawigatorzy wykonali tysiąc kontroli powietrznych, czyli naprowadzeń samolotów na
cel.
Jak pod Hindukuszem
Scenariusze ćwiczeń podczas „Ramstein Rover” odzwierciedlają wyłącznie realia afgańskie. Żołnierze musieli na przykład osłaniać konwój
logistyczny, który na trasie wjechał na minę pułapkę i został ostrzelany przez rebeliantów. Innym razem trzeba było zlikwidować skład broni i
amunicji przeciwnika. A jeszcze w innej sytuacji osłaniali konwój z VIP-em albo musieli namierzyć, gdzie znajdują się rebelianci, którzy ostrzeliwali
bazę. Dodatkowo większość zadań połączona była z treningiem medycznej ewakuacji rannego żołnierza z pola walki z użyciem śmigłowców.
„Ze wszystkimi zdarzeniami, które trenowaliśmy, spotkałem się już w Afganistanie. To ważne, by w wielonarodowej grupie przećwiczyć pewne
schematy. JTAC musi być pewien, że postępuje właściwie. To on ponosi odpowiedzialność za konsekwencje na przykład ostrzelania obiektu”,
wyjaśnia Piotr. „Uzbrojenie samolotów jest potężne, ta broń ma wielką siłę rażenia. Mówimy o ostrzelaniu przeciwnika lub zrzuceniu bomb od 125
kilogramów do tony. Użycie siły musi być proporcjonalne do zagrożenia. Wszystko ma być zgodne z prawem i procedurami”.
Piotr w Afganistanie był już sześć razy, ale naprowadzaniem lotnictwa zajmował się na dwóch zmianach. Wykonał wiele misji CAS (Close Air
Support). „To jest najważniejsza rola JTAC-a. Musimy zapewnić wojsku bezpieczeństwo, nawet podczas najtrudniejszej misji”, mówi komandos.
Wyjaśnia też, że postrzeganie roli nawigatora naprowadzania lotnictwa tylko jako osoby odpowiedzialnej za zrzucenie bomb jest dużym
uproszczeniem. W pierwszej kolejności JTAC musi skupić się na wykryciu zagrożenia, dopiero później na ominięciu go lub zlikwidowaniu. „Często
samo pojawienie się samolotów w rejonie prowadzenia operacji skutecznie odstrasza rebeliantów od podejmowania jakichkolwiek wrogich działań”.
Żołnierze naprowadzali samoloty i śmigłowce na cel, ale nie zawsze ich praca kończyła się zrzuceniem bomby. Ze względu na duże koszty takiego
treningu, niektóre ćwiczenia odbywały się na sucho. JTAC wówczas prowadził taką samą korespondencję z pilotem, samolot dokładnie podchodził
do miejsca, które musiał zbombardować, ale jedynie markował użycie uzbrojenia.
Autor: Magdalena Kowalska-Sendek
Strona: 2
Autor: Magdalena Kowalska-Sendek
Strona: 3