Rok 2015

Transkrypt

Rok 2015
Zeszyt
Osuchowski
Nr 12
OSUCHY 2015
1
WYDAWCA
Gminny Ośrodek Kultury w Łukowej
23 – 412 Łukowa
tel. 0 84 687 40 60
e-mail: [email protected]
www.lukowa.pl
ZESPÓŁ REDAKCYJNY
Wiesława Kubów, Maria Działo, Elżbieta Nizio, Tomasz Brytan
DRUK
Z.P. „Helvetica”
ul. Włosiankarska 13
23-400 Biłgoraj
ZDJĘCIA
zbiory prywatne Czesława Mużacza, Bronisława Sikory, Włodzimierza Łoja
2
Bronisław Sikora „Klucz”
Historia oddziału „GROMA”
Pod kolejnym dowództwem:
1. Konrada Bartoszewskiego, „Zadory”, „Wira”,
2. Hieronima Miąca, „Korsarza”,
3. Edwarda Błaszczaka, „Groma”,
4. Jana Kryka, „Topoli”.
Bazą główną i miejscem powstania konspiracji był Józefów
z przyległymi wioskami. Na początku 1943 roku powstał oddział
leśny. Według materiałów red. Jerzego Markiewicza i Zbigniewa
Jakubika w „Czapkach na bakier” oraz starych aktywistów podziemia
mieszkających w Józefowie, jak: byłego legionisty Jana Szpindy
„Mikity”, Jana Naklickiego „Dyplomaty” i wielu innych, głównym
motorem i założycielem konspiracji, a później w 1943 roku oddziału
w Józefowie był porucznik Konrad Bartoszewski „Wir”. Miał tu dobrych
aktywistów do pomocy, jak: naczelnika poczty ppor. Hieronima Miąca
„Korsarza”, doktora Kazimierza Białoszewskiego „Biskupa” i wielu
innych.
W lutowych zmaganiach w 1943 roku, gdy Niemcy energicznie
przystąpili do zdławienia „Powstania Zamojskiego”, doszło na
naszym terenie do poważnych bitew z niemieckim okupantem pod:
Zaborecznem, Różą, Wojdą, Lasowcami, Długim Kątem i w Kalinie.
W nocy 25 lutego w Józefowie żandarmeria z policją granatową
aresztowała „Wira” i „Korsarza”. Dzięki energicznej i natychmiastowej
akcji naszych partyzantów zostali oni odbici z aresztu. W dniu
26 lutego 1943 roku Niemcy dokonali w Józefowie publicznej
egzekucji najbliższej rodziny „Wira”. Na oczach spędzonych na rynek
mieszkańców Józefowa rozstrzelano jego ojca, matkę i siostrę. Od
połowy lutego do połowy czerwca 1943 roku, Niemcy zmasowali duże
3
siły. Zaczęli na ogromną skalę pacyfikację naszych terenów. Większe
zgrupowania partyzantów rozwiązano. Pozostały tylko niezbędne,
elitarne jednostki w oddziale. Dowództwo objął ppor. Hieronim
Miąc „Korsarz” wykonując szereg dywersyjnych akcji, jak m.in.:
w nocy 16 maja 1943 roku z oddziałem „Miszki Tatara” likwidacja
żandarmów niemieckich na stacjach kolejowych w Krasnobrodzie
i w Długim Kącie, uprowadzenie Armeńców i Własowców w służbie
niemieckiej, pilnujących tartaków i linii kolejowych. Wszystkie te
akcje zakończyły się sukcesem partyzantów. W dniu 31 maja 1943 roku
w Józefowie został zlikwidowany major Lange wraz z towarzyszącym mu
porucznikiem żandarmerii. Lange był szefem komisji nasiedleńczej na
Zamojszczyznę, najokrutniejszy z katów i bezpośredni sprawca tragedii
Soch. Dnia 1 czerwca 1943 roku stoczono bój w obronie mieszkańców
Józefowa, wyłapanych i zgromadzonych pod murem przykościelnym
koło dzwonnicy, celem wykonania na nich egzekucji. Brawurowy atak
zmusił Niemców do wycofania się z Józefowa. Z biorących udział
w walce zginął legendarny dowódca partyzantów ruskich „Miszka
Tatar” oraz żołnierz AK z oddziału „Korsarza” Józef Kudełka
„Czarny”. Było też kilku rannych po naszej stronie. Pod koniec
maja zorganizowano zasadzkę, na szosie ze Zwierzyńca do Biłgoraja
w pobliżu figury św. Jana, na Colba- szefa Gestapo w Biłgoraju, winnego
zabójstw tysięcy ludzi. Całością dowodził Kazimierz Białoszewski
„Biskup” z Józefowa. Akcja ta udała się połowicznie. Zginęło kilku
Niemców, a sam Colb zdążył uciec z miejsca zasadzki. Zdobyto dwa
pistolety parabellum i dwa automaty MP. „Biskup” został ranny.
W dniu 1 sierpnia 1943 roku w lesie Dębowce w rejonie Fryszarki
doszło do poważnej bitwy z niemieckim oddziałem ekspedycyjnym.
Dowodził „Korsarz”, a jego zastępcą był Edward Błaszczak „Grom”.
Zginęło dziewięciu Niemców w tym dwóch oficerów. Po naszej stronie
byli ranni, „Korsarz”, „Grom” i kilku lżej. Rana „Korsarza” okazała
się bardzo groźna. Doktor Biga dokonał spóźnionej amputacji rannej
ręki. „Korsarz” zmarł podczas operacji. Dowództwo nad oddziałem
objął lekko ranny por. „Grom”. Kula z pistoletu utkwiła mu koło
kręgosłupa w okolicy nerek i tam pozostała już na zawsze. Komendant
4
„Grom” swoją osobistą odwagą, brawurą, zdolnością przewidywania,
osobistym zaangażowaniem, wniósł do oddziału wiele energii
i zdyscyplinowania. Był przez wszystkich bardzo gorąco kochany
i wielu za niego zdecydowanych było oddać życie. Pod dowództwem
por. „Groma” 29 września były zorganizowane, pod Góreckiem
Kościelnym koło młyna w rejonie św. Trójcy, zasadzki na policjantów
ukraińskich z nowo powstałego posterunku w Aleksandrowie. Dwóch
z nich zabito, a czterech zostało rannych. W dniu 5 października
w pobliżu Rap Dylańskich miała miejsce koncentracja oddziałów
AK. Niemcy znienacka otoczyli ten teren. „Grom” na czele naszych
chłopaków przełamał to okrążenie. W nocy z 23 na 24 października
przystąpiono do likwidacji posterunku policji ukraińskiej w Łukowej.
Ukraińców wezwano do poddania się. Ci otwierają huraganowy
ogień ze strzelnic z budynku posterunku. Zachodzi w takim wypadku
potrzeba założenia miny pod drzwi posterunku. „Grom” bez namysłu
sam bierze ładunek i w huraganie ognia biegiem donosi pod sam
budynek. Biegnący za nim Józef Turczyniak „Spadochron” zostaje
ranny, wycofuje się na nasze linie z powrotem. Mina podłożona
przez „Groma” nie wybucha ze względu na mokry lont, dlatego
przynosi on z powrotem ten śmiercionośny ładunek pod gradem
ognia i wybuchających granatów. Plutonowy Wincenty Kot „Osa”
i kapral Józef Droździel „Radykał” z drużyny saperskiej chwytają nowy
ładunek i biegną pod budynek zionący ogniem. Po paru krokach pada
ścięty ogniem „Radykał”. „Osa” z trudnościami donosi ładunek pod
drzwi budynku i następuje wybuch. „Grom” jako jeden z pierwszych
przez wyłom wpada do tego posterunku i ze swego automatu wymiata
po Niemcach i policjantach ukraińskich. Posterunek w Łukowej
zostaje zdobyty. Zginęło 20 policjantów i niemiecki oficer żandarmerii.
Polegli kapral Józef Droździel „Radykał” i kapral Wincenty Kołtun
„Karczmarczyk”, kilku partyzantów odniosło rany.
W dniu 5 listopada na stacji kolejowej w Długim Kącie stoczono
bój z żandarmerią niemiecką. Niemcy ponieśli tam straty: kilku
zabitych i rannych, zaś po naszej stronie poległ porucznik Zbigniew
Rżewski„ Fernando”.
5
W dniu 14 grudnia oddział brał udział w akcji zaopatrzeniowoaprowizacyjnej w Rachodoszczach na kolonistach niemieckich.
Zdobyto wartownię kolonistów, zabrano 5 KB i dużo żywności oraz
radio.
Osobiście „Grom” z kilkoma wybranymi żołnierzami, bez jednego
wystrzału, opanował 20 grudnia 1943 roku więzienie w Biłgoraju.
Uwolniono kurierkę Inspektoratu Zamojskiego AK Marię Piasecką
„Żar” i wielu innych tam aresztowanych.
Było wiele innych mniejszych akcji wykonanych przez oddział pod
dowództwem „Groma”, m. in. likwidacja posterunku polskiej policji
w Kuryłówce w powiecie biłgorajskim.
Na początku 1944 roku, w mieszkaniu na kwaterze, w czasie
przeglądu broni dokonywanego przez komendanta „Groma” został on
zraniony w rękę, przez nieuwagę pchor. Maćka Jagowda „Maksa”. Rana
była bardzo poważna, cały oddział został pogrążony w wielkim smutku
i rozterce. Wiadomo było, że ukochany przez wszystkich dowódca
musi przez to opuścić oddział. Jak nastąpiło to zranienie przez pchor.
„Maksa”? Po prostu zapomniał, że w komorze nabojowej pozostał
jeden nabój. Wylot lufy karabinu był zabezpieczony przed dostaniem
się opadów deszczu czy śniegu taką nakładaną na lufę czapeczką
masową. Gdy „Grom” przeglądając broń jedną ręką trzymał za koniec
lufy nastąpił wystrzał. Sam pocisk nie zrobiłby takiej ciężkiej rany, jak
ta nieszczęsna czapeczka. Ciało z krwią rozbryzgując się całkowicie
zabrudziło sufit i ściany tego mieszkania. Natychmiast zrobiono
opatrunek, usztywniono rękę w pozycji do góry. Pchor. „Maks” widząc
to nieszczęście chciał sobie sam po prostu odebrać życie, ale koledzy
przeszkodzili mu w tym niecnym zamiarze. Jak wiemy w dłoni jest
tyle małych różnych kosteczek, dużo nerwów, naczyń i żył, to nie
jest taka prosta rana. Biedak musiał już do końca okupacji opuścić
swój oddział. Kilku żołnierzy z oddziału, jako eskorta, odwiozła go
bliżej Szczebrzeszyna do Błoni na leczenie do doktora Klukowskiego.
W oddziale prawie większość żołnierzy odeszła do swoich domów na
„polski urlop”. Pozostali tylko ci, co byli z dalszych stron lub więcej
zagrożeni. Dowództwo powierzono plutonowemu Mieczysławowi
6
(Kazimierzowi) Karpińskiemu „Jurkowi” a oddział przeniósł się do
bunkra koło Trzepietniaka. Nas sześciu z branży kolejarskiej wstępuje
do oddziału, który ogółem liczy około 20 żołnierzy.
Dalszy ciąg tej historii został opisany i udostępniony przez żyjących
współtowarzyszy broni. Przed napisaniem były naniesione poprawki
i uzupełnione przeoczenia.
Partyzanci z odziału AK "Groma" - Jan Naklicki i z Pardysówki
ps. "Dyplomata" lub "Murf" i NN, 1944 r.
7
Przeżycia autora podczas walk
w Puszczy Solskiej w czerwcu 1944 roku
Tuż przed samym wieczorem z kilkoma ludźmi dołącza do
nas inspektor Edward Markiewicz „Kalina”. Mają wspólną naradę
z por. „Topolą” na osobności. Następnie z całą naszą tu zebraną grupą
omawiają, że koniecznie dzisiaj musimy się przedostać z pierścienia
okrążenia. Trzeba być na wszystko przygotowanym. Każdy z nas,
jakie jeszcze miał dokumenty osobiste, niepotrzebne rzeczy, zakopuje
w ziemię.
Bronisław Tyszka „Włóczęga” ma dobry aparat fotograficzny
Leica z kilkoma wyrobionymi filmami najpierw w oddziale, a później
w okrążeniu. Wygrzebał dołek, okręcił to wszystko szalikiem i zakopał
pod olchą. Jest tam bardzo ciekawy materiał ilustracyjny z życia
naszego oddziału. Gdzieś do tej pory w tej świętej ziemi spoczywa.
Gdyby nawet na to miejsce, pójść po paru dniach, to nie wiem,
czy by się tam trafiło. Robimy dokładny przegląd broni i amunicji,
czy jest odpowiednio czysta i dobrze funkcjonuje. Mimo, że do
wieczora jest niedaleko, ale godziny lecą minutami. Wszędzie powaga
i skoncentrowanie, cisza, tylko słychać jękliwy brzęk komarów. Głód
nam bardzo dokucza, już kiszki nie grają marsza – jak to popularnie
się mówi, ale dosłownie mdli i dostaje się po prostu zawrotów głowy.
Jedynie co nas trzyma jeszcze, to nadzieja, że jak dobrze pójdzie tej
nocy, może wyrwiemy się z okrążenia. W tej powadze i zadumie naraz
wszystkich nas zaintrygowało zachowanie podchorążego Mieczysława
Borowicza „Warugi”. Pochodził z Krakowa, a do oddziału przyszedł
razem ze st. strz. Adamem Jasińskim „Sępem”. Zaczął się dziwnie
śmiać i mówić niedorzeczne słowa. Naraz rzucając swój karabin,
biegiem poleciał w las. Myśleliśmy, że niebawem powróci z powrotem.
Po jakimś czasie poszli go w tym kierunku szukać, ale nigdzie go nie
było, widocznie jego nerwy wysiadły. Przyszedł czas wymarszu z tego
miejsca, ale on już do nas nie przybył. Z lekkim już zaciemnieniem
grupa nasza licząca ogółem około 80 ludzi, tj.: niecały nasz oddział
8
„Groma”, grupa chłopaków z Aleksandrowa (oddział AK „Wara”)
ze „Skrzypikiem” oraz „Kalina” z tymi co ostatnio tu z nim przybyli,
odmaszerowała z tego miejsca nad brzegiem Tanwi. Uzbrojenie różne,
w tym osiem RKM polskich, pistolety MP i inne. Z nastaniem nocy
artyleria i samoloty ucichły, a nawet strzelanina zamilkła całkowicie.
Po pochmurnym dniu noc zapowiada się bardzo ciemna. Przed naszą
główną siłą, na jakieś 20-30 metrów idzie straż przednia. Trzymamy
się niedaleko brzegu Tanwi, idziemy na przełaj, przez las. Wchodzimy
na jakąś leśną dróżkę. Rozkaz jest, ażeby maszerować jak najciszej,
wszystkie metalowe przedmioty jak menażki, poprzekładać czymś
miękkim. Tą dróżką maszerujemy około 2-3 kilometrów. Naraz
przed nami, w miejscu, gdzie jest straż przednia, ogłusza nas prawie
całkowicie silny wybuch i błysk ognia z miny. Odłamki przelatują
nam ze świstem tuż nad głowami. Podchodzimy bliżej, w gęstym
dymie czuć w powietrzu charakterystyczny zapach krwi i prochu.
W odległości 2-3 metrów od miejsca wybuchu odnajdujemy tylko
jednego przy życiu ze straży przedniej, bez obu nóg i jednej ręki, taki
kadłubek rzucający się po ziemi. Struny głosowe miał nieuszkodzone,
bo głośno wzywał naszej pomocy „Koledzy ratujcie, koledzy ratujcie”.
Pamiętam dokładnie, że miał pseudonim „Sikora”, taki łatwy dla
mnie do zapamiętania, bo taki, jak moje prawdziwe nazwisko. Reszta
straży przedniej została rozerwana w drobne kawałki. Musiała być
założona duża mina, możliwe że przeciwczołgowa, na którą musieli
wejść. Bardzo przygnębiający widok, ale na rozczulanie się nie ma
czasu. Aby ulżyć koledze broni w cierpieniu wydano rozkaz, żeby go
dobić, ale nie ma chętnych, by to uczynić. Dopiero pod naciskiem
jeden z chłopaków z broni krótkiej, strzelił rannemu w tył głowy. To
był praktycznie jedyny, najwłaściwszy dla niego ratunek. Nawet gdyby
jak najlepszy szpital od razu go przyjął, też by tak postąpili, bo widoku
na życie nie miałby żadnego – a tu w polu, daleko od ludzi – gdy sami
byliśmy niepewni nawet godziny co z nami będzie.
Maszerujemy dalej, dochodzimy do jakiejś łąki czy polany. Tam
rozkazano się zatrzymać, a inspektor „Kalina” z „Topolą” formują
z nas kolumnę marszową bez ubezpieczenia przedniego. Tylko
9
w pierwszej linii wszystkie karabiny maszynowe, odbezpieczone,
gotowe w każdej sekundzie otworzyć ogień. Krok za nimi amunicyjni
z zapasowymi magazynkami i amunicją. Trzy kroki dalej, za nimi
reszta ludzi. Spokojnie dochodzimy, przez bardzo rzadki las na
sam skraj uprawnego pola zasianego zbożem pod Osuchami nie
napotykając nigdzie Niemców. Pada rozkaz: "Całością w szyku", takim
jak w ostatnim marszu, "Zatrzymać się". Jedynie inspektor „Kalina”,
w towarzystwie jednego co z nim do nas przybył nad rzekę Tanew,
obydwaj z niemieckimi MP, oddalili się i poszli między łany zboża,
rozkazując ażeby przez pół godziny w tym miejscu zaczekać na ich
powrót. Jeżeli po tym czasie nie wrócą, sami mamy zadecydować, co
dalej czynić. Po ich odejściu każdy z nas nawet oddech wstrzymuje
i z uwagą nasłuchuje. Słychać tylko jękliwe brzęczenie komarów
i szczekanie psów w wiosce, poza tym grobowa cisza. Upłynęło może
około 10-15 minut, gdy naraz z kierunku wioski Osuchy słychać jeden
strzał, kula z gwizdem przeleciała wysoko ponad nami. Widocznie
natknęli się na niemiecką czujkę. Zaraz po tym strzale od strony
niemieckiej wystrzeliwana rakieta za rakietą oświetla nocne mroki,
robi się widno jak w biały dzień. W odległości około 200-400 metrów
widać zabudowania wioski Osuchy. Jednocześnie z oświetleniem
przedpola Niemcy otwierają potężny ogień karabinowy. Trudno
rozróżnić pojedyncze serie karabinów maszynowych.
Cała ta kanonada z każdą minutą wzmaga się, po prostu zlewa
się w wielki szum jakby padał deszcz z gradem. Kule całymi stadami
z sykiem i gwizdem lecą na las za nami. Nieraz trafi w gałąź sosny i ta
jakby ścięta pada na głowę.
Z naszej strony nie pada ani jeden strzał, leżąc na ziemi czekamy na
powrót inspektora „Kaliny”. Po jakimś czasie około pół godziny ostrzał
słabnie i cichnie całkowicie. Jedynie od czasu do czasu wystrzeliwują
pojedyncze rakiety w górę.
Upłynęło już więcej niż pół godziny, „Kalina” do nas nie powrócił dalszy los jego nie znany. Por. „Topola” z sierż. Edwardem Łuszczakiem
„Kmicicem” postanawiają, aby całością sił obejść do końca tę wioskę.
Tam na skraju tej wioski pójdziemy na przebój. Tak po ciemku
10
posuwamy się tym zbożem sięgającym nam prawie do ramion. Cisza,
jedynie od czasu do czasu słychać szczekanie psów z wioski. Księżyc
wychylił się na jakiś krótki czas zza nocnych chmur, tak, że po lewej
stronie można rozpoznać drzewa i zarysy domów gospodarskich.
W jak największym skupieniu podążamy w obranym kierunku. Naraz
niespodziewanie, jak grom z jasnego nieba z bliskiej odległości z lewej
strony od nas odezwał się karabin maszynowy. W kilku sekundach po
tej pierwszej serii, znaleźliśmy się w samym środku piekła. Pod takim
silnym ostrzałem jeszcze nigdy nie byliśmy, trudno to po prostu opisać
dokładnie. W środku niskiego już zboża, tj. owsa kilku nas niedaleko
„Topoli” i sierż. „Kmicica” przygięci mimo woli leży na ziemi czekając
dalszych decyzji. To nagłe ostrzeliwanie bardzo nas zaskoczyło, wśród
huraganowego ognia nie było możności rozwinąć jakiejś planowej akcji
w celu zaskoczenia Niemców w ich liniach obronnych. Zresztą trudno
było teraz kogoś się doszukać i skupić w jedną całość. Wyrzucone
granaty „sidolówki” swojej roboty nie wybuchały. Szajs - lipa szkoda,
że się tyle człowiek namęczył. Po dłuższej strzelaninie, która trochę
zaczęła już słabnąć, można było ustalić, z którego kierunku Niemcy
prowadzą na nas najsilniejszy ostrzał. Zaczęliśmy się rozglądać kogo
mamy w pobliżu ze swoich, ale z wyjątkiem doktora „Oldana” i dwóch
ludzi nikogo nie było. Widocznie kto z naszych ludzi pozostał żywy
oddalił się od nas, sam decydując na własną rękę. Postanawiają się
wycofać w kierunku lasu, bo tylko tam z pewnością odnajdziemy
naszych z oddziału, którzy na pewno podążyli w tamtą stronę.
Chyłkiem, a raczej na czterech czołgamy się bruzdą pod ciągłym
jeszcze ostrzałem. Po drodze spotykamy dwóch zabitych żołnierzy,
których trudno rozpoznać. W każdym razie nie z naszego oddziału
„Groma”, bo na pewno byśmy ich poznali. Przy jednym KB, a przy
drugim niemiecki MP. Postanowiłem z tego skorzystać, po prostu
sobie ulżyć. Ze swojego Mausera wyjąłem zamek i odrzucam niedaleko
w zboże, a karabin w drugą stronę. W zamian wziąłem ten MP
z czterema magazynkami. Zmęczeni, ostatnimi siłami dociągnęliśmy
do lasu, gdzie nie zastaliśmy nikogo z naszych. Jest nas przy por.
„Topoli” około dziesięciu ludzi. Wśród nich są: doktor „Oldan”,
11
„Kmicic”, „Mazur”, „Bizon”, „Kruk”, „Kujawiak” i dwóch żołnierzy
zupełnie mi nieznanych. Por. „Topola” był bardzo niespokojny co się
stało z resztą oddziału. Postanowił, że zaczekamy na tym miejscu jakiś
czas, bo może ktoś odnajdzie się jeszcze wśród nocy i dołączy. I tak nie
wiadomo kiedy zastał nas wczesny, czerwcowy poranek. Por. „Topola”
postanawia, że z pierwszą szarzyzną poranka trzeba się z powrotem
wycofać w gęstwinę leśną. Pożałowania godnie wygląda nasza grupa
niedobitków (a raczej żyjących trupów) w tak naprawdę beznadziejnej
sytuacji. Największe kłopoty mamy z „Topolą”, bo jest kompletnie
wyczerpany fizycznie i nie może o własnych siłach władać nogami.
Doktor „Oldan” wziął od niego MP, płaszcz z tornistrem któryś
z chłopaków, a my obaj z „Bizonem” wzięliśmy go pod pachy i tak
powoli krok za krokiem idziemy w kierunku wschodnim, w leśną
gęstwinę, co jakiś czas odpoczywając. Uzbrojenie mamy 1 RKM,
5 MP a reszta KB i broń krótka. Po drodze dowiadujemy się od
dwóch spotkanych mężczyzn, że w lewą stronę od wybranego przez
nas kierunku zaczynają się bagna. Ci dwaj dołączają do nas. Idziemy
krok po kroku, ale nie w bagna, tylko dalej w tym samym kierunku co
poprzednio, bo prawdopodobnie ma tam być stary gęsty las. Artyleria
niemiecka w dniu dzisiejszym całkowicie ucichła. Z lewej strony od
nas zerwał się silny ogień karabinów maszynowych. Brniemy dalej
przez gęstwinę leśną jeszcze z jakieś pół godziny. Jest około ósmej
rano. Dochodzimy nad skraj lasu. Przed nami łąka rzadko porosła
karłowatą sosną, ale nie ma czasu dokładnie się rozejrzeć, bo co
innego wśród trawy i tych sosenek zauważyliśmy - gęste tyraliery
Niemców przesuwających się w naszym kierunku. Cofamy się jakieś
trzysta - czterysta metrów w bok, gdzie odbyła się krótka narada, co
dalej mamy robić. Na dłuższe rozmyślania nie ma już czasu, bo Niemcy
są coraz bliżej. Z chwilą gdy weszli w zwarty las, rozpoczynają głośne
nawoływanie się po imieniu: Hans, Fryc, Wili, Ferdynand itd. robiąc
przez te ciągłe nawoływania harmider i wrzawę podwajane przez echo
leśne, jak na jarmarku. Zapada decyzja podjęta przez por. „Topolę”,
„Kmicica” i doktora „Oldana”, że nie ma dla nas innego wyjścia
i ratunku tylko kryć się gdzie kto może, rozsypując się pojedynczo
12
w lesie. W pobliżu tego miejsca rosło kilka starszych wiekiem
świerków. Pocisk artyleryjski padając u stóp jednego z drzew, powalił
cały pień na drugi rosnący w pobliżu świerk i gałęzie obu drzew
splotły się razem. Tam też na te drzewa z wielkim wysiłkiem
wysadziliśmy „Topolę” i „Kmicica”. Obok jakieś dziesięć metrów
dalej pomogliśmy wejść na drzewo doktorowi „Oldanowi”. Reszta się
rozbiegła gdzieś dalej. Zostałem z „Bizonem”. Próbujemy wspiąć się na
innego świerka, ale na tym drzewie gałęzie od ziemi są dość wysoko
i gładki pień. W normalnych warunkach byłoby dla nas drobnostką
się wspiąć, ale nie teraz. Najwyżej pół metra wspinania i spada się
z powrotem bezsilnym na ziemię. Nawoływania Niemców słychać coraz
bliżej, którzy jednocześnie strzelają pojedynczymi, krótkimi seriami
z MP dla postrachu. Wtedy w ostatniej już chwili, bo Niemcy tuż, tuż
w pobliżu, decydujemy się ostatkiem sił wycofać w te bagna. Coraz to
któryś z nas wali się jak kłoda podciętego drzewa na ziemię, bo nogi
ciężkie i odmawiają nam coraz częściej posłuszeństwa. Nawoływania
niemieckie trochę słabsze, jest dystans - oddaliliśmy się od nich. Jest
nadzieja, że tam dojdziemy, tam będzie dla nas ostatnia deska ratunku
i ocalenie.
Chcąc sobie ulżyć troszeczkę, zrzucam z siebie płaszcz, szelki
skórzane i wkładam pod młodego świerka. Las coraz to rzadszy
i bardziej karłowaty, między nim rosną kępy łozy, a dalej już duże
bagna. Po przejściu jeszcze kawałeczka lasu, brniemy w coraz to
większe bagna, miejscami aż po kolana. Nogi coraz trudniej wyciągnąć
z błota i mchu. Usiadłem w środku większego sitowia ledwie żywy
i mówię swojemu koledze, że ja dalej już stąd nie pójdę. Mimo woli
obaj usiedliśmy wsłuchując się w odgłosy strzelaniny. Z tego kierunku,
gdzie zostawiliśmy „Topolę” słychać większą strzelaninę. Zresztą
nie tylko z tego miejsca, a po prostu zdaje się wokoło nas słychać
wystrzały, od czasu do czasu wybuch granatu.
Gwiżdżą nad nami od czasu do czasu zabłąkane kule. Jedynie
od strony południowej, gdzie przepływa rzeka Tanew jest cicho.
Upłynął jakiś krótki czas i znów zaczęło być słychać nawołujących
się Niemców. „Bizon” decydując się odejść z tego miejsca, udaje się
13
w kierunku, gdzie jest jeszcze najspokojniej. Ja zostaję sam. Po kilku
minutach rozmyślań co dalej robić, opuszczam to większe sitowie.
Jakieś trzydzieści metrów dalej spotykam większą bajurę. Tam rękami
wygrzebuję na swoją długość zagłębienie na pół metra, zanurzam się
po szyję, a na siebie naciągam błoto i mech z trawą. Przed sobą na
kępce mchu kładę swój PM i pistolet z amunicją tak, aby nie zamokły
w wodzie. Postanawiam, że już w ostatniej chwili jeśli mnie Niemcy
odnajdą w tej kryjówce będę mógł zrobić użytek ze swojej broni.
W bagnie i sitowiu byłem tak dobrze zamaskowany, że trudno będzie
Niemcom dojrzeć mnie nawet z bliska. Z chwilą wejścia Niemców
w bagnisty teren, wrzawa ich trochę ucichła, za to słychać dużo
wybuchów granatów. Unoszę ostrożnie głowę i widzę przed sobą
z lewej strony, tam gdzie ostatnio żeśmy się zatrzymali na tych kępach
sitowia kilku Niemców idących gęsiego w moim kierunku. Przeszli
obok mnie. Naraz głośny wybuch w odległości jednego metra ode
mnie ogłusza mnie całkowicie. Poczułem w szyi z lewej strony ból.
Błyskawicznie zanurzam się w swojej kryjówce, widząc, że w moim
kierunku nikt z Niemców nie nadchodzi. Po pierwszym wybuchu
targnął powietrzem drugi wybuch, ale już trochę dalej za mną. Całe
szczęście, że leży się w zimnym bagnie, bo inaczej trudno byłoby
utrzymać swoje napięte przez te kilka dni nerwy. Podnosząc lekko
głowę widzę, że na prawo z drugiej strony, przechodzi kilku nisko
pochylonych Niemców strzelających przed siebie do rosnących wśród
bagien kęp łozy. Niemiecka tyraliera z chwilą napotkania bagien
zmieniła swój szyk. Omija większe błota bagienne małymi grupkami.
To mnie uratowało i temu zawdzięczam ocalenie życia. Poczułem
ciepły strumyk na mojej szyi. Ręką dotknąłem tego miejsca i widzę,
że to krew. Po prostu zostałem raniony malutkim odłamkiem.
Przycisnąłem miejsce zranienia mchem, bo na opatrunek jeszcze nie
czas, jeszcze za blisko był nieprzyjaciel. Z powrotem zanurzam się
w błocie bagiennym, ale już z odrobiną nadziei, że się uratowałem.
Pomału nieprzyjacielska linia przechodzi w kierunku rzeki Tanwi. Po
prostu nie chce mi się wierzyć, że najgorsze niebezpieczeństwo już
minęło. Jednak tak jest. Nastąpiło to cudem- zawdzięczam bagnom
14
i luce w linii niemieckiej swoje ocalenie. Przejmujące dreszcze z zimna
i kurcze jednej nogi nie pozwalają mi dłużej w tej mogile za żywota
pozostać. Wygrzebuję się na wierzch, rękami zrywam z siebie błoto.
Dopiero teraz zauważyłem, że jest ładny i pogodny dzień, że słońce
tak błogo świeci ciepłem. Jeszcze wokoło słyszę nawoływania i ruch
po lesie, ale wybuchy i strzelanina pomału coraz dalej przenoszą się
w kierunku rzeki Tanew. Jak najostrożniej czołgając się na czterech,
dobrnąłem do kępy łozy. W tych krzakach można było nawet
bezpiecznie usiąść, by choć troszeczkę podsuszyć zmoczone na
sobie ubranie. W czasie tego czołgania niespodziewanie wypadł mi
automat MP do bajorka. Niedobrze - zdaję sobie dobrze sprawę, że
przez to nie mogę liczyć na jego skuteczne działanie. Nie mam nawet
małego, suchego kawałeczka szmatki, ba nawet jednej suchej niteczki.
Trudno, mam jeszcze w porządku broń krótką z pełnym magazynkiem
amunicji. W razie czego mam się jeszcze czym bronić, a w przypadku
gorszej sytuacji najwyżej sam sobie ostatnim nabojem palnę w łeb.
Tymczasem troszeczkę z grubsza się podsuszyłem i owiało mnie
ciepłe powietrze. Czuję, że ogarnia mnie silna gorączka. Głowa boli,
że aż strach, po prostu oczy zdają się na wierzch wychodzić. Poza
tym męczy mnie straszne pragnienie i z trudem powstrzymuję się od
picia bagiennej wody, bo dobrze zdaję sobie sprawę, że woda gorzej by
mnie rozłożyła i osłabiła. Najgorzej głód daje mi się strasznie we znaki,
mdłości żołądka doprowadzają do torsji i zawrotów głowy. Mimo woli
obdzieram korę z łozy - mimo nieprzyjemnego gorzkawego smaku
oblizuję i pożeram. Jeszcze najlepsza ze wszystkiego jest trójkątna
trawa. Jak się wyrwie całą kiść, to ten biały koniec co jest przy karpinie
w ziemi ma jeszcze jaki, taki smak. Trudno i tego więcej zjeść. Tak
jakoś to wszystko z bardzo wielkim trudem przechodzi przez gardło.
Zamiast zaspokoić głód to człowiek tylko gorzej sobie rozdrażnił
głodny żołądek. Muszę wspomnieć, że po przejściu obław wroga,
gdy widzi się realniej na własne oczy już to swoje ocalenie, ogarnia
człowieka dziwne uczucie rezygnacji, melancholii. Jeszcze przed
chwilą, gdy się miało przed sobą wroga, za wszelką cenę chciało
się wydostać za linie niemieckiego okrążenia. Taki był zakodowany
15
w myślach i czynach cel. Pragnęło się żyć - jeszcze żyć na tym polskim
świecie. Człowiek cały zamienił się w czujność i słuch, wsłuchiwał
się w najmniejszy jakiś głos, który przerwał monotonność puszczy.
Potem nastąpiło odprężenie, ogarnęła drętwa obojętność, takie dziwne
uczucie rozluźnienia. Zamiast cieszyć się z ocalenia i koncentrować
się, by przedsięwziąć co dalej czynić, to miałem pretensje do Niemców
dlaczego mnie nie wytropili w tym bagnie i nie załatwili jak każdego
niepokornego partyzanta w lesie. Całe szczęście, że w pobliżu nie było
Niemców, bo ponownie już bym się nie krył w bagnie. Z tego przykrego
uczucia uratowała mnie utrata przytomności, czy też gwałtowny sen.
Pamiętam dobrze, gdy się przebudziłem to tym bokiem, na którym
leżałem do góry od ziemi, ubranie na mnie było prawie suche.
Przebudził mnie silny dreszcz z zimna i mocne szczękanie zębami.
Jednocześnie spostrzegłem, że słońce chyliło się ku zachodowi dnia.
Chciałem stanąć na nogi, by wyprostować swoje członki, ale runąłem
na ziemię z powrotem, bo nóg nie czułem wcale. Były jak z drewna.
Czym prędzej zabrałem się do rozcierania swoich drętwych rąk
i nóg. Po dość długim masażu poczułem powoli, że są to moje biedne
własne nogi. Ostrożnie powstałem z ziemi. Dla pewności, by nie
upaść ponownie na ziemię, złapałem się dwoma rękami za krzak łozy
wykonując w miejscu manewry, robiąc małą gimnastykę z przysiadami.
Czułem, że ogólnie bardzo boli mnie całe ciało, tak jakbym miał raz
koło razu poobijane. Przystanąłem spokojnie na dłuższy czas, uważnie
wsłuchując się w odgłosy leśne. Wokoło zapanowała kompletna cisza.
Nawet jednego strzału nigdzie nie było słychać, ani żadnych innych
podejrzanych odgłosów. Wszystko się w lesie jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki uspokoiło. Nawet wystraszone ptactwo leśne
powróciło do spokojnego trybu życia dając znać o sobie głośnym
turkotaniem i innymi głosami. Jedynie dość daleko ode mnie z lewej
strony usłyszałem warkot silnika spalinowego. Z tego wszystkiego
zrozumiałem, że Niemcy już na pewno zakończyli pacyfikację terenu
w obrębie okrążenia.
W głowie bez przerwy kołatała myśl co jest z naszymi chłopakami
z oddziału, czy trochę ich się ocalało – a może wyginęli wszyscy.
16
Ta niepokojąca myśl jak zaraźliwy bakcyl, coraz bardziej mnie
opanowywała nie dając mi dłużej na tym miejscu pozostać.
Postanowiłem, że muszę za wszelką cenę przedostać się na to miejsce,
gdzie ostatnio zostawiłem „Topolę” i innych. Do zachodu słońca jest
jeszcze ze dwie godziny, ale czy moje siły na to pozwolą? Dlatego nie
mam wiele czasu na rozmyślania, ustalając jeszcze dobrze obrany
kierunek, pomału od większego do większego zagęszczenia brnę
przez te moczary. Co jakiś czas przystaję na małą chwilkę dla złapania
oddechu i idę tak bez przerwy w obranym kierunku. Po jakimś
czasie swojej wędrówki ujrzałem przed sobą tę gęstwinę starych,
świerkowych drzew, a wśród wielu pni ten zawieszony ukośnie na
drugim drzewie świerk. Na widok tych drzew mimo woli ogarnęła
mnie wielka radość. Jakby przybyło sił, mimo tak dużego wyczerpania
fizycznego. Przyśpieszyłem nawet kroku chcąc jak najprędzej przybyć
na miejsce, by zobaczyć się ze swoimi współtowarzyszami broni.
Im bliżej do tego miejsca, tym niepokojące przeczucie zaczęło
górować nad może przedwczesną radością. Może nikogo żywego
nie zastanę. Na wspomnienie o tej gorszej możliwości – mimo woli
przeszedł po mnie całym zimny dreszcz. Przez dość gęste podszycie
leśne dobrnąłem do wpół leżącego pnia świerka, gdzie jeszcze parę
godzin temu pomagałem wejść na te drzewa „Topoli” i „Kmicicowi”.
Przystanąłem dobrze wsłuchując się w odgłosy leśne, bo usłyszałem
jakiś turkot wozów konnych i mało wyraźne odgłosy ludzkie z każdą
minutą oddalające się w kierunku zachodnim. Widocznie Niemcy
na noc wycofywali się z tych lasów. W gęstwinie poplątanych gałęzi
dwóch starych świerków nie mogłem nikogo dojrzeć. Zacząłem
półgłosem a później nawet dość głośno wołać – Panie por. „Topola”,
Panie por. „Topola”. Ale żadnej odpowiedzi nie usłyszałem, jedynie
monotonny szum starych świerków zagłuszał moje nawoływania.
W pewnym momencie usłyszałem wśród szumu drzew, jakby głos
ludzki i to jakby z tych dwóch drzew. Nadsłuchuję więcej, ale nic już
nie usłyszałem. Zaniepokojony co to wszystko ma znaczyć, zdejmuję
z siebie buty, bluzę i wyjmuję z kieszeni spodni wszystko, a sam
centymetr po centymetrze wspinam się po pniu tego pół leżącego
17
drzewa do góry. Pot obficie zalewa mi oczy, jednak ostatkiem już sił
wspiąłem się do pierwszej gałęzi, gdzie już dalej z gałęzi na gałąź było
łatwo. Niebawem ujrzałem wyżej granatowy przedmiot. Pnę się dalej
i tam w gęstej plątaninie dwóch drzew wisi tylko płaszcz „Topoli”. Pnie
obu drzew i gałęzie bardzo postrzelane widać w nich świeże dziury.
Z zapartym oddechem oglądam się na dół i widzę parę metrów od
tych drzew wśród gęstych świerków leżące dwa ciała zabitych. Na
ten widok opuściła mnie reszta pozostałej siły, w oczach zrobiło mi
się ciemno. W podświadomości tylko chwyciłem się obiema rękami
za pień i gałęzie, bo inaczej bym spadł z drzewa. Tak przetrzymałem
chwilę słabości. Po dojściu do siebie zdjąłem z gałęzi płaszcz, zrzuciłem
na ziemię i sam zszedłem na dół. „Topola” i „Kmicic” leżeli jeden obok
drugiego na wznak. „Topola” bez butów, bluzy wojskowej i rogatywki,
jedynie w zielonych spodniach, koszuli i skarpetach. „Kmicic” był
bez butów i czapki w porozpinanym mundurze. Obydwaj dostali po
piersiach i brzuchu, po kilka śmiertelnych ran. Udałem się dalej tam,
gdzie był doktor por. „Oldan”. Znalazłem go w pobliżu, też na wpół
obnażonego. Parę metrów dalej leżał jego mundur z powyrywanymi
pagonami. W tym rejonie lasu, niedaleko od siebie, leżeli zabici „Kruk”,
„Kujawiak” i jakiś nieznany partyzant. Jakieś 100 metrów dalej, obok
rowu wykopanego na głębokości około 1,5 metra, też leżeli nieznani
mi zabici. Jednym słowem ani jednego poza mną żywego ducha.
Przyszedłem z powrotem tam, gdzie leżały zwłoki „Topoli” i „Kmicica”,
usiadłem zastanawiając się po co ja jeden jeszcze zostałem w tym
lesie. Zabłąkany, nieznający nawet kierunku, w którym położona jest
jakaś najbliższa wioska. Zresztą zdawałem sobie dobrze sprawę, że
w każdej wiosce na pewno jest dużo Niemców. A tu w lesie, samotnemu
chyba przyjdzie prędzej, czy później zginąć śmiercią głodową. Siedząc
tak w tym miejscu i rozmyślając nad dalszą swoją dolą, co czynić,
między spokojnymi myślami, chwilami do głowy wciskała się taka
myśl – ażeby sobie palnąć w łeb i skończyć ze sobą. Jednocześnie
razem z tą myślą wyjąłem zza pasa swój pistolet przykładając lufę
do skroni. Ale chłodna stal, jak gdyby zimny prysznic, przywracała
mnie do porządku umysłowego. Przecież już tyle przeszedłem,
18
najgorsze mam poza sobą – i teraz tak mam haniebnie skończyć.
Nie, nie, jeszcze raz otrząsnąłem się z tak poczwarnej myśli. Na taką
decyzję będzie czas, jeżeli zajdzie potrzeba. Z trudem wstając na
obolałe nogi, poszedłem do dołka powstałego po wybuchu pocisku
artyleryjskiego, gdzie na dnie zebrało się trochę wody. Wziąłem się za
przemycie siebie – bo we włosach, na szyi i wszędzie bagienne błoto
już prawie poprzysychało do ciała i włosów miejscami tworząc jakby
skorupę, pod którą wszy bezkarnie grasowały powodując straszne
swędzenie skóry. Zasklepiona rana na szyi, choć już nie broczyła
krwią, ale ciągle bolała. Chusteczka do nosa przyschła całkowicie
razem z krwią do ciała. Trzeba było jakoś zmienić ten opatrunek, ale
czym zastąpić. Przypomniało mi się, że obok zabitego „Kruka” leżał
starmoszony kolejarski płaszcz. Poszedłem tam i urwałem kawałek
podszewki na nowy opatrunek, Nim co z większa się umyło w lesie
zapadał coraz bardziej nocny mrok. Słońce na dobre już się schowało
w gęstwinę drzew. Już po nocy skończyłem swoją toaletę i zmieniłem
swój opatrunek, zrobiłem sobie legowisko na wyższej kępie leśnego
runa. Otulając się poprzestrzelanym płaszczem „Topoli”, położyłem
się odpocząć po tak bardzo znojnym, tragicznym dniu. Choć
z wieczora zasnąłem snem kamiennym, ale silna gorączka, a przy tym
szalone pragnienie i dreszcze, co jakiś czas mnie przebudzały. Język
w ustach z tego tak nabrzmiał, że po prawdzie trudno było oddychać
powietrzem. Jak na moment sen mnie zmorzył, to we śnie pojawiało
się straszne majaczenie, że jakoby parowóz jadący z pełną szybkością
wpada na mnie leżącego na szynach kolejowych a ja nie mam siły
odsunąć się z toru. W tym dramatycznym momencie budziła mnie
straszna gorączka, cały byłem obficie oblany potem i drżąc szczękałem
zębami. Zdawało mi się, że noc trwa, jak na złość chyba rok. Po
każdym przebudzeniu rozglądałem się, czy już nie świta, a tu jak na
złość ciemna noc – nawet własnej wyciągniętej ręki się nie widzi.
Odwracałem się tylko na drugi bok, by zimne od ziemi członki ogrzały
się i odpoczęły od ucisku. Tak powtarzały się te czynności, chyba setki
razy w ciągu nocy, a poty zimne i za moment gorące, że czuło się
jakby kto na mnie gorącej wody nalał. Zdawałem sobie dobrze sprawę,
19
że ogarniała mnie jakaś poważna choroba, Wśród nocy jedynie raz
usłyszałem w pobliżu śmiejące szczekanie lisa. Pomyślałem sobie – na
pewno dzika bestia cieszy się, że nie potrzebuje trudzić się i polować,
tylko ma gotową ucztę z naszych poległych żołnierzy.
Nad ranem, gdy już zaczęło trochę szarzeć, gorączka musiała mnie
popuścić, bo zasnąłem twardym snem. Obudziłem się gdzieś około
południa, gdy słońce świeciło już dobrze nad wierzchołkami drzew.
Z trudem powstałem na nogi, dowlokłem się do bajorka, gdzie
obmyłem oczy i twarz, a raczej tylko zimną wodą bez mydła,
rozmazałem na mokro brud. Mokra woda pobudziła wyczerpany
umysł do myślenia – co dalej, ja tu zabłąkany wśród nieznanej puszczy
mam czynić, w której stronie jest najbliższa wioska. Jeżeli jest gdzieś
wśród lasów osada lub gajówka – na pewno hitlerowcy spalili i ludzi
może nie być w ogóle. Dobrze zdawałem sobie sprawę, że sam w lesie
bez pomocy ludzi, strasznie wyczerpany fizycznie kilkudniowym
głodem, a ostatnio chorobą i gorączką dłużej nie pożyję. Jak słońce
w czasie okrążenia i pacyfikacji było całkowicie niewidoczne, zakryte
gęstymi chmurami, tak jakby okryło się żałobną szatą – bo wtedy
ginął kwiat polskiej młodzieży - tak teraz, gdy już było po wszystkim,
nastały piękne słoneczne dni. Zawdzięczając słońcu wiedziałem
jedynie mniej więcej, gdzie jest kierunek północno-zachodni. Tam
znajdowały się tereny, z których tu przybyliśmy i w tym kierunku
postanowiłem podążać. Na rozmyślanie nie pozostało mi więcej czasu,
bo słońce zaczynało się obniżać ku zachodowi, a tylko za dnia mogłem
utrzymać kierunek swojej wędrówki.
Przed odejściem z tego miejsca, gdzie leżeli „Topola”, „Oldan”,
„Kmicic”, „Kruk” (Edzio Mączka z Zamościa, kolega z pracy na kolei)
- nałamałem gałązek świerkowych, którymi okryłem twarze, bo tam
już pojawiły się masowo muchy koloru stalowego, żerując w oczach
i ustach. Po okryciu zwłok klękając pożegnałem już ich na zawsze.
Kierunek drogi ustaliłem najpierw przy wykopanym rowie (nie był
to rów odwadniający, melioracyjny, a taki jakby graniczny) głębokości
1,2 metra. Następnie doszedłem do drogi leśnej, w pobliżu jakby
starego wyrębu leśnego, a po nim powstały jakby łąki. Przysiadłem
20
tam na skraju nasłuchując, czy gdzieś nie usłyszę jakiś głosów
ludzkich, ale oprócz szumu drzew i głosów ptactwa leśnego, nic
innego nie usłyszałem. Z wielkim wysiłkiem podążyłem w obranym
kierunku. Moje nogi ze zmęczenia jakby ważyły każda po 100
kilogramów i po przejściu kilkudziesięciu najwyżej metrów, po prostu
omdlewały. Padałem na ziemię, co jakiś czas odpoczywając troszeczkę,
dalej powstawałem i tą drogą, w tym kierunku podążałem. Niewiele
uszedłem, gdy zastała mnie noc. Jeszcze przed całkowitym mrokiem
nocy, zobaczyłem, że przy tej leśnej drodze leżała świeżo ścięta, stara
sosna przegradzająca drogę. Wśród gałęzi tego drzewa leżały zwłoki
dwóch naszych żołnierzy z oddziału: Zdzisława Kasperskiego „Tatara”
i Władysława Herca „Rekina”. Widocznie Niemcy nie mogli ich zdjąć
z drzewa, bo byli dobrze poprzywiązywani. Ścieli drzewo razem z nimi
obwalając je na ziemię. Obok, jakieś 20 metrów dalej, leżał bez spodni
i butów chyba sowiecki partyzant, bo na sobie miał taką zieloną bluzę
gimnastiorkę z blaszanymi guzikami z pięcioramienną gwiazdą.
Zwłoki te leżały nie w cieniu, lecz na odkrytym terenie, gdzie słońce
miało spory zasięg, dlatego były w dużo większym rozkładzie. Ciało
było czarne, a na nim całe stada much. Ta piaszczysta dróżka była
znacznie rozjeżdżona z licznymi śladami opon samochodowych. Nie
obawiałem się, że stracę kierunek, bo noc nie była taka ciemna.
Przyschnięty do krzyża, pusty żołądek doprowadzał do mdłości
i torsji. Kompletny brak sił powodował, że idąc człowiek po prostu
słaniał się na nogach. Czułem, że powraca gorączka z poprzedniej
nocy – obfite poty zalewały twarz i oczy. Z największym trudem
powstawałem z ziemi. Postanowiłem, że za wszelką cenę muszę iść
naprzód tą drogą, bo jak się położę i poddam gorączce, to jutro nie
będę już miał sił zrobić nawet kilku kroków naprzód. Swój MP
niezdatny z powodu zamoczenia bagiennym błotem, owijam
w kawałek szmatki i zakopuję przy tej dróżce w piasek. Zawsze trochę
sobie ulżyłem. Mam jeszcze przy sobie sprawną broń krótką i to mi
wystarczy w razie potrzeby. Wyruszam dalej środkiem tej drogi, idąc
tak bez przerwy aż do kompletnej utraty sił. Gdy nogi odmawiają mi
posłuszeństwa, powalam się na ziemię jak kłoda. Leżąc przez chwilę
21
na ziemi, znów podrywam się na nogi i dalej podążam w obranym
kierunku. Czuję, że za każdym razem pokonuję krótsze odcinki drogi.
Po kilku takich etapach upadając chyba straciłem przytomność, bo
gdy się ocknąłem to ręce i nogi miałem drętwe i zimne jak lód.
Z wielkim trudem powstałem na nogi, rozcierając ręce i nogi i dążę
dalej naprzód. Aż tu naraz o dziwo wśród mroków nocy w oddali, zza
drzew widzę słaby przesmyk ognia. Nie wierzę sam sobie, a może to
tylko jakaś fatamorgana mi się kojarzy – albo coś podobnego. Mimo
woli, siadając przy drodze, dla pewności przecieram rękami oczy. Ale
wyraźnie widzę dość niedaleko blask jasnego ognia. Powstaję czym
prędzej na nogi i idę w tym kierunku. Z każdym krokiem widzę
wyraźniej, że to naprawdę pali się ogień. Podchodząc jeszcze bliżej
poczułem w powietrzu swąd dymu. Będąc w odległości 20-30 metrów,
zauważyłem przesuwający się przed ogniem cień człowieka. Stanąłem
na drodze zastanawiając się, co to też może być za człowiek – czy
chociaż swój – a może to Niemcy są przy ognisku. Jeżeli swój, jest
nadzieja, że się uratuję, a jeżeli wróg, to też będzie dobrze, prędzej
będzie koniec mojej tułaczki i mojej męczarni. Trudno, innej drogi już
dla siebie nie widzę. Na wszelki wypadek zza paska spodni wyjmuję
pistolet i odbezpieczam go. Powoli krok za krokiem przybliżam się do
ogniska. Okazało się, że była to niedopalona gajówka Buliczówka,
którą Niemcy wczoraj podpalili. Gdy byłem już kilka metrów od żaru,
ciszę nocną przerwał raptem okrzyk po polsku: „Stój, kto idzie?”
Odpowiedziałem, że swój i z wielką radością doszedłem do ognia,
witając się najserdeczniej. Obydwaj (Szczepan Kukiełka z Górecka
Starego i Stanisław Kusy z Aleksandrowa) byli bez broni długiej. Po
wstępnej informacji kto ja jestem, opowiedzieli o sobie. Obaj byli mi
wówczas nieznani, jeden z nich podał, że są z oddziału „Rysia”.
Poinformowali mnie, że byli tu Własowcy na koniach, ale przed
wieczorem stąd wyjechali. Dowiedziałem się, że oprócz tych dwóch
w pobliżu więcej nikogo nie ma i że udało im się w dniu dzisiejszym
wydostać z okrążenia. W spalonej miednicy prażyli, pozbieraną
z ziemi kiszoną kapustę. Właśnie ściągnęli ją z żarzącego ognia
i zaczęli jeść. Zachęcili mnie do tego posiłku. Wziąłem i ja małą
22
szczyptę tej kapusty i zacząłem jeść, ale choć człowiek tak bardzo był
wygłodzony, trudno było tę kapustę przeżuć i przełknąć. Nie dość, że
zgniła, bez soli, to jeszcze na wpół z piaskiem, więc niesamowicie
zgrzytała w zębach. Pewnie zebrali ją porozrzucaną z ziemi i może
kilka dni tam leżącą. Zwracam się do nich, że trzeba by poszukać
w pobliżu tej gajówki, to może znajdzie się gdzie kilka kartofli. Ale oni
nie chcieli szukać, więc ja sam poszedłem, przy nich zostawiając swój
płaszcz. Zaszedłem z drugiej strony od tych palących się zabudowań,
znalazłem dół po takim kopcu, co dołuje się na zimę ziemniaki i tam
wydłubałem nawet kilka. Wracając z powrotem natknąłem się na
poprzewracane i porozbijane ule, ramki z woskiem i pszczoły
porozrzucane po ziemi. Choć była jeszcze ciemna noc, ale od żaru
ognia z tego pogorzeliska było dość widno wokoło. Zacząłem,
przeglądać te ramki, czy w nich nie ma gdzie troszeczkę miodu, ale nic
w nich nie znalazłem. Jedynie pszczoły pożądliły mi ręce i nogi. Gdy
wróciłem z powrotem z tymi paroma kartoflami – tych dwóch już tam
nie zastałem, płaszcz jak położyłem, tak zastałem na tym samym
miejscu. Zacząłem się rozglądać za nimi, gdzie oni są, ale nigdzie ich
nie było. Zacząłem wśród nocy za nimi nawoływać „Halo koledzy,
halo koledzy, gdzie wy jesteście, nie zostawiajcie mnie samego” itp., ale
bez żadnego rezultatu. Przepadli jak kamień w wodę. Siadłem na
płaszczu zasmucony, odechciało mi się już i jeść, odechciało mi się już
nawet żyć. Znów zostałem sam jak sierota, porzucony przy tym
pogorzelisku. Zastanawiałem się dlaczego ci dwaj tak nagle odeszli?
Co ich mogło skłonić do ucieczki ode mnie? Przecież nie mieli
najmniejszego powodu sądzić, że jestem jakiś podejrzany? Zresztą ich
było dwóch – a ja byłem tylko sam, mieli przez to fizyczną i liczbową
przewagę nade mną. Do tej pory jest to dla mnie życiową zagadką?
Zaczynał się na dobre już dzień, a ja tak dalej tu siedzę zasmucony,
czekając, że może jeszcze powrócą tu do pogorzeliska. Daremne było
moje czekanie, nikt nie przybył. Zabrałem płaszcz i zaszyłem się
w pobliską gęstwinę leśną, gdzie zakręcając się z głową w płaszcz,
położyłem się odpocząć po tak pełnej nadziei, a jednocześnie tragicznie
spędzonej nocy. Gdy się przebudziłem słońce było gdzieś koło pory
23
obiadowej. Wokoło w lesie niezmącona jakimkolwiek obcym głosem
cisza. W pobliżu rosła bardzo gęsta ruń czarnych jagód o tej porze
roku jeszcze niedojrzałych. Chcąc troszeczkę uśmierzyć głód zebrałem
te zielone jagody i kilkanaście ze smakiem zjadłem. Powróciłem
z powrotem do tej spalonej gajówki, ale nie zastałem tam nikogo.
Jedynie nad rzeczką (Sopotem), a raczej w takim zakolu tej rzeczki,
gdzie nie rosły żadne drzewa i krzaki tylko sama trawa, ujrzałem na
środku duży stos, zrobiony z ciał przeszło 50-ciu zabitych partyzantów.
Obok, jakieś 10-15 metrów dalej, leżało pojedynczo, w równym
szeregu sześciu zabitych żołnierzy w zrzutowych mundurach
angielskich z oddziału „Woyny”. Leżeli na wznak jeden obok drugiego,
każdy z wyszarpaną przednią częścią twarzy. Ponieśli śmierć od
strzału w tył głowy. Wszyscy leżeli w nasłonecznionej części tej łąki.
Ciała na odkrytych częściach były czarne i niesamowicie nabrzmiałe.
W tych rozszarpanych twarzach było tysiące stalowo-granatowych
much, spokojnie do syta tam zerujących. Osobno, z dala od wszystkich,
tuż prawie nad samą rzeczką leżał Wacław Bździuch „Pilocik”
z oddziału „Wira”, który pochodził z Trzepietniaka, gdzie dawniej
dłużej staliśmy z oddziałem. Biedny Wacio, chciał zbiec z tego miejsca
egzekucji – nie zdążył, bo dosięgła go kula oprawców. Jak por. „Wir”
organizował kurs Młodszych Dowódców, on tam był uczestnikiem.
Z jednej tylko strony można było podejść do tych zwłok, skąd wiał
mały wiaterek, bo w powietrzu roznosił się straszny fetor
z rozkładających się na słońcu, w ciepłym powietrzu, zwłok.
W pobliżu pogorzeliska znalazłem kawałek złamanego szpadla, tym
szpadlem narzucałem ziemi na głowy tym sześciu żołnierzy z oddziału
„Woyny”. Muchy ze złością, że przerwałem im wyśmienitą ucztę, po
prostu jak pszczoły rzuciły się do moich oczu i twarzy. Straszny to
wstręt, gdy wymazana mucha prosto z trupa usiądzie człowiekowi na
twarz. Gajówka ta położona była po środku jakby polany, z jednej
strony kawałeczek łąki, z drugiej strony mały kawałeczek uprawnej
ziemi i przydomowego ogródka z drzewami owocowymi i krzewami
porzeczek. Wokół tej leśnej polany na obrzeżu samego lasu ujrzałem
liczne, pokopane doły i gniazda karabinów maszynowych. Wszędzie
24
pełno pustych łusek karabinowych (gilz) i pistoletowych. Sądząc po
tym, musiała być tutaj większa bitwa. W pobliżu jednego okopu
znalazłem blaszaną puszkę z małą odrobiną niedojedzonej konserwy
niemieckiej. Trochę już była nieświeża, ale z wielkim smakiem
zjadłem. Po prostu w biedzie człowiek przemienia się w psa.
Wymęczony tym wszystkim, usiadłem w cieniu na brzegu lasu
rozmyślając: co wart jest człowiek na tym świecie. Tylu tu straconych
młodych, zdrowych, pełnych werwy i poświęcenia żołnierzypartyzantów, którzy przyszli do oddziałów partyzanckich, by bić się
z barbarzyńskim wrogiem. Ten odwieczny wróg na każdym kroku
deptał i poniewierał naszą godność narodową. Ta grupa młodzieży
zebrana tu w lesie z różnych stron, nieźle uzbrojona, powierzyła swoje
życie, swoje gorące serca, młode serca, podporządkowując się
dowództwu wojskowemu. Co innego ginąć w boju, widząc swoją
śmierć – ale i widząc, że zadaje się śmiertelne ciosy także wrogowi. Tu
widzi się co innego, po prostu jakby nas specjalnie wyprowadzono na
rzeź pod same lufy niemieckich karabinów maszynowych i kazano
nam się wtedy rozproszyć. Tego mój wyczerpany umysł nie mógł
pojąć. Jak do tego można było dopuścić, do takiego dużego pogromu.
A może w szeregi naszego dowództwa wkradł się jakiś konfident
niemiecki? Rozmyślania moje przerwał bardzo odległy huk kilku
wystrzałów po południowej stronie. Nastawiłem uszy, ale nic więcej
nie było słychać. Dalej wokół leśna cisza, pod wieczór nawet i ptactwo
ucichło, nie słychać było ich świergotania. Chcąc wykorzystać jeszcze
ostatnie dzienne światło opuściłem tę spaloną gajówkę, przy której
i tak dość długo się zatrzymałem. Przeszedłem przez rzekę Sopot i tam
w pobliżu takiej drogi po bokach okopanej, w gęstym lesie, na
wyższym pagórku, zrobiłem sobie miejsce na nocleg. Zasnąłem
momentalnie jak kamień, z samego wieczora. Jednak po krótkim śnie
obudziła mnie gorączka, moją głowę od środka po prostu rozsadzały
silne bóle. Byłem cały mokry z potu, poty na zmianę raz zimne, że aż
zębami trzeba było dzwonić, to znów gorące, że aż brała chęć zdjąć
z siebie ubranie. Bardzo silne dreszcze zrobiły z człowieka jakby
galaretę. Do tego straszne pragnienie. Dobrze, że byłem daleko od
25
jakiegoś źródła wody, bo gdybym – tego jeszcze mi brakowało – napił
się, to już bym chyba pozostał tu na zawsze. Ta noc ciągnęła się niczym
cały rok. Zamiast odpocząć to czułem się jeszcze bardziej wymęczony
i bezsilny. Do głowy przychodziła taka myśl, ażeby ze sobą już
skończyć. Wyjmowałem nawet pistolet i przykładałem sobie do skroni,
ale jakiś Anioł Stróż cofał ten niecny, a może i tchórzowski zamiar
szepcząc tajemnie do ucha „powstrzymaj się, jeszcze tego nie rób, jak
będzie gorzej, to wtedy to zrobisz”. Wtedy odkładałem to narzędzie
śmierci obok siebie, zasypiałem na mały moment, by za jakiś czas
ponownie się przebudzić. Po każdym przebudzeniu rozglądam się, czy
już nie świta, a tu jak na złość ciemna noc, na dwa, trzy kroki od siebie
nic nie widać. W wielkich męczarniach w końcu nastał upragniony
ranek. Z trudem powstałem na nogi, człowiek cały się chwiał jak
pijany, po dłuższym dreptaniu w jednym miejscu, troszeczkę
doszedłem do siebie. W pobliżu leżał kawałek suchego sośniaka,
zrobiłem z niego coś w rodzaju laski. Podpierając się nim, krok za
krokiem ruszyłem dalej przed siebie. Co jakiś moment stając oparty
o sosnę, odpoczywam łapiąc powietrze jak ryba wyjęta z wody. Gdzieś
koło południa dotarłem do czegoś w rodzaju polany po wyrębie
drzewa. Na długich stosach widoczne były złożone gałęzie albo jakieś
drzewo. To wszystko było spalone, ogień powypalał wokoło nawet
poszycie leśne. Tam w tym rejonie spotkałem kilka zwłok zabitych
mężczyzn. Nie zatrzymując się dłużej w tym miejscu, dalej podążyłem
w obranym kierunku. W późniejszych godzinach popołudniowych
znalazłem zwłoki leżącego mężczyzny. Koło jego głowy było kilka
dość dużych zakrwawionych kawałków waty. Twarz była normalna,
nic niezniekształcona, tu śmierć nastąpiła kilkanaście godzin temu.
Między klapą marynarki, a koszulą, wystawała „Kenkarta” na nazwisko
Bernard Dubicki, zawód wykonywany – drwal, zamieszkały
w Biłgoraju. Włożyłem tę „Kenkartę” z powrotem pod klapę marynarki.
Odszedłem dalej w obranym kierunku. Ciągle idę na zachód,
podpierając się tym kosturem. W sam już wieczór doszedłem do
poważniejszej drogi, bo po bokach była okopana rowami. Ta droga
była bardzo zjeżdżona kołami samochodów. Od tej drogi była mniejsza
26
dróżka, wąska na jedną furmankę, a biegnąca w tym kierunku, co cały
czas podążałem. Mimo już zapadłej nocy dalej wlokłem się do
momentu całkowitego opadnięcia z sił. Wtedy usiadłem pod grubszą
sosną. W pozycji siedzącej zaczęły mi cierpnąć nogi, więc położyłem
się wyciągając nogi na ziemi i nie wiadomo kiedy zasnąłem, aż
przebudził mnie padający deszczyk. Ta noc była dla mnie koszmarem
z powodu moich dolegliwości, dużo gorsza od poprzednich nocy, ale
z pomocą Bożą jakoś dotrwałem do rana. Po nocnym zachmurzeniu
nastał pogodny, słoneczny poranek. W pobliżu było bajorko z wodą,
poszedłem tam maczając głowę i twarz tą wodą, mały łyk wypiłem.
Głód strasznie mi dokuczał, wokoło tylko same sosnowe drzewa,
których żywiczna kora nie dawała się jeść. Odszedłem z tego miejsca
dalej, gdzie znalazłem taką trójkątną trawę i wyrwałem całą kiść
z ziemi. Wyrwana dolna część rośliny przy korzeniu była bardzo
smaczna. Pasąc się tą trawą, naraz zobaczyłem w pobliżu jednego
chłopa, którego zacząłem do siebie przywoływać, ale on zamiast się
przybliżyć, zaczął ode mnie uciekać. Wtedy ja wyciągnąłem pistolet
i krzyknąłem „Stój bo będę strzelał!” i strzeliłem mu nad głową. To
poskutkowało, stanął. Podszedłem do niego i mówię niech się mnie
nie boi, że jestem żołnierzem z oddziału „Groma”. Jestem zabłąkany od
kilku dni w tych lasach i proszę go o pomoc, żeby wskazał mi tylko,
gdzie jest jakaś najbliższa wioska, bo ginę z wyczerpania i głodu. Mój
oddział i sam ,,Grom” był dobrze znany temu człowiekowi. Wkrótce
zaczęliśmy rozmawiać po przyjacielsku. Poinformował mnie, że
z kilometr stąd jest kolonia Kozaki Osuchowskie. On sam pochodzi
z tej kolonii tylko od początku akcji, oprócz kilku starych ludzi, na
wiosce nikt nie przebywa. Mają tu w pobliżu dobrze zamaskowane
w ziemi schrony, gdzie ludzie z wioski się przechowują. Następnie
poinformował mnie, że w sąsiedniej wiosce, w Aleksandrowie są
Niemcy i konni kozacy z armii Własowa, że często przyjeżdżają tu
konno i trzeba zachować wszelkie środki ostrożności, ażeby nie spalili
zabudowań. Następnie poinformował mnie, że w pobliżu Kozaków
była okopana bateria artylerii niemieckiej, która stąd ostrzeliwała lasy.
W ubiegły dzień dopiero stąd wyjechali. Najbardziej ucieszyłem się
27
wiadomością, że w pobliżu ich wioski przebywa jeden partyzant
z naszego oddziału, który jest tu od kilku dni. Z radości i wdzięczności
o mało mu się nie rzuciłem na szyję. Proszę go, ażeby zaprowadził
mnie do wioski, bo chcę się spotkać z kolegą z mojego oddziału. On
się na to zgodził, nawet wziął ode mnie płaszcz, by mi było lżej iść.
Powoli podeszliśmy pod samą wioskę. Zostałem na skraju lasu, a on
sam poszedł bardzo ostrożnie między zabudowania. Po chwili powrócił
i zabrał mnie do wioski. Zaprowadził do swojego domu, gdzie
w chacie była tylko jego matka, staruszka, która postawiła na stole
garczek z gotowanymi kartoflami i zsiadłe mleko. Rzuciłem się
łapczywie na to pożywienie. Po tylu dniach głodówki pierwszy kąsek
gotowanej strawy, ale po trzech niedużych kartoflach i popiciu małej
ilości mleka czułem się jakby zatkany. Mimo uczucia głodu w jelitach,
nie mogłem więcej przełknąć. Widocznie mój żołądek tak się zasechł
i skurczył, że więcej nie mógł przyjąć. Może to i lepiej, że za bardzo nie
obżarłem się od razu, bo później mogły być gorsze następstwa.
Podszedłem do wiszącego na ścianie lusterka i tam zobaczyłem sam
siebie – po prostu sam siebie nie poznałem. Wyglądałem jak jakiś
straszny upiór, że wstyd o tym wspominać. Staruszka podała mi
w miednicy ciepłej wody i kawałek mydła, ażebym się umył. Dobrze
musiałem szorować i wydrapywać brud, bo był po prostu wrośnięty
w skórę i ciało. Wodę ze trzy razy trzeba było zmieniać. Po umyciu
podano mi brzytwę i kiedy ogoliłem brodę dopiero wtedy wydało mi
się, że przejrzałem na ten Boży świat. Tego człowieka cały czas nie było
w domu, był na obserwacji, czy czasami nie nadjeżdża do wsi od
Aleksandrowa coś niepożądanego. Poszedłem zmienić go na
obserwacji, by z kolei on poszedł do domu, zjadł gorących kartofli
z mlekiem i załatwił co potrzebował w swoim gospodarstwie. Po
jakimś czasie obydwaj opuściliśmy wioskę. Zaprowadził mnie na skraj
samego lasu, gdzie stały brogi z sianem. Zostałem tam i położyłem się
spać na sianie, naprawdę zadowolony z życia, a on poniósł pożywienie
dla ludzi pozostałych w leśnych schronach. Nie wiem jak długo
spałem? W każdym razie dość długo i byłbym jeszcze dłużej spał,
gdyby nie silne targanie za moje ramię i znajomy głos st. strz. Adama
28
Jasińskiego „Sępa”. „Sęp” pochodził z Krakowa. Zerwałem się na
równe nogi, rzuciłem się przywitać swojego współtowarzysza doli
i niedoli. Zaczęliśmy sobie nawzajem wszystko opowiadać – co jak
i gdzie było. Opowiadał mi o sobie, że będąc na tym patrolu podczas
obserwacji pod Tereszpolem-Kukiełkami z Franciszkiem Góreckim
„Wiesiotką” zobaczył, że od tej wioski niemiecka tyraliera poszła w las.
W tej sytuacji wycofali się do miejsca postoju naszego oddziału
w Helacinie. Tam już naszego oddziału nie zastali i nie wiedzieli
nawet, gdzie myśmy się całością wycofali. Wtedy ukryli się w lesie
w pobliżu dawnego miejsca postoju i gdy obława poszła dalej, „Sęp”
zostawiając „Wiesiotkę” udał się do Górecka Kościelnego, a stamtąd do
Kozaków, gdzie w pobliżu wioski przebywał do tej pory. Opowiadał, że
wczorajszego dnia miał ciekawe zajęcie. W lesie, niedaleko tej małej
kolonii, chłopi odnaleźli zaminowane miejsce. Bali się podejść bliżej,
bo nie wiedzieli jaki to rodzaj miny i jak ją rozbroić. Wtedy „Sęp” sam
się podjął tę minę rozbroić. W największej ostrożności odnalazł
zapalnik, delikatnie założył pętle zrobione z lnianych nici, następnie
w oddaleniu paru metrów powyciągał wszystkie zapalniki z miny.
Następnie rozbrojoną minę ponownie zakopali w ziemię. Głębiej
w ziemi była zakopana duża drewniana skrzynia, w której znaleźli
worek soli i kilka ruskich pepeszy. „Sęp” zatrzymał jedynie dla siebie
jeden automat z dwoma magazynkami, a resztę zabrali chłopy. Za sól
miał duże uznanie u miejscowych kobiet, bo soli już nic nie miały od
dłuższego czasu. Minę i skrzynię na pewno zakopali sowiety
z oddziału partyzanckiego. Z kolei, gdy ja mu opowiedziałem, co i jak
wszystko było – on nie chciał po prostu wierzyć, że to prawda. Zaczął
się robić wieczór, ludzie pomału zaczęli wychodzić z lasu, podążali ku
swoim domom. Więc i my też poszliśmy do wioski. Oprócz nas dwóch
był z nami nieznany partyzant z oddziału „Rysia”. Jak w dzień wioska
ta była prawie wymarła, tak teraz wieczorem nazbierało się trochę
ludzi krzątających się w obejściu gospodarskim. Kilku chłopów
przyszło i zaczęli się pytać o swoich znajomych, którzy do tej pory
jeszcze nie powrócili do domów, o samego „Skrzypika” i innych pytali,
czy ja się z nimi gdzieś nie spotkałem. Już późnym wieczorem
29
zaprosiły nas kobiety na kolację. Postawiły nam na stole jakąś zupę
z chlebem, a poza tym kartofle i zsiadłe mleko. Wtedy dopiero mój
żołądek musiał się już rozprężyć, wszystko co było postawione na stole
było zjedzone. O dokładkę już nie śmiałem ich prosić. Mimo
zadowolenia moralno-psychicznego i zaspokojenia głodu, w dalszym
ciągu w nocy męczyła mnie gorączka, zaczęło mnie kłuć w prawym
boku i nie mogłem z wieczora zasnąć. Rano, skoro świt, zrobiliśmy
pobudkę i zaraz odeszliśmy w las, gdzie w młodym zagajniku
zrobiliśmy sobie postój. W dzień obaj z „Sępem” uradziliśmy, że
musimy za wszelką cenę podążyć do Górecka Starego, gdzie była cała
baza naszego oddziału. Tam mieliśmy ukryte zapasy żywności. Tutejsi
ludzie, choć są nam bardzo życzliwi, ale sami widzimy, że chleba nie
mają i mortus (bieda) wszędzie aż piszczy. A poza tym niedaleko stąd
w Aleksandrowie stacjonują Własowcy, którzy w każdej chwili mogą
wpaść na Kozaki, bo położenie tej kolonii pod samym lasem jest
bardzo podejrzane. Uradziliśmy, że jutro skoro świt opuścimy Kozaki.
Miejscowi chłopi poinformowali nas, którą drogą biegnącą z Józefowa
do Aleksandrowa będzie najlepiej i najbezpieczniej przejść. Na drugi
dzień zrobiliśmy wcześniej pobudkę i pożegnaliśmy życzliwych nam
ludzi. Po przejściu jakiś 3-4 kilometrów przez lasy dostaliśmy się pod
samą drogę w pobliżu młyna wodnego w Sigłach. Tam zatrzymaliśmy
się w pobliskich krzakach nasłuchując co się dzieje na drodze. Było
spokojnie, nie było nic słychać ani widać. Wtedy pojedynczo
przeskoczyliśmy na drugą stronę drogi i dalej lasami dotarliśmy do
Górecka Kościelnego. W pobliżu plebanii przy kościele, od spotkanego,
starego chłopa otrzymaliśmy informację o dalszej drodze do Górecka
Starego. Nie spiesząc się już za bardzo, przybyliśmy tam zaraz po
obiedzie. Udaliśmy się do komendanta wioski „Szwaba”, który mieszka
prawie na środku tej wioski. Spotkaliśmy tam tylko jego żonę, która
nas poinformowała, że tu w wiosce jest porucznik „War”, intendent
„Zagłoba”, „Spadochron” i jej mąż. Za dnia w wiosce nie ma nikogo
z wyjątkiem kobiet i małych dzieci. Wszyscy się kryją w pobliskich
lasach, tylko późnym wieczorem, na noc przychodzą do wioski.
Dowiedzieliśmy się od niej, że trochę rozbitków spod Osuch zebrało
30
się w naszym obozowisku pod Helacinem Starym i mieli nawet
zorganizowaną kuchnię. Dwa dni temu Niemcy wpadli tam znienacka
i ta mała grupa rozpierzchła się zostawiając wszystko w obozie
i Niemcy to zabrali. Było przy tym i trochę strzelaniny, dlatego
Górecko Stare, oddalone od obozu niecałe 2 kilometry, było stale
zagrożone. Nie było do tej pory dnia, ażeby Niemcy nie byli we wsi,
więc i my obydwaj od razu poszliśmy do lasu, gdzie przesiedzieliśmy
do wieczora. Gdy było już całkiem ciemno przybyliśmy do wioski.
Tam spotkaliśmy porucznika „Wara”, intendenta „Zagłobę”
i komendanta wioski „Szwaba”. Po kolacji, prawie aż do północy zeszło
nam z nimi na rozmowach, gdzie szczegółowo opowiedzieliśmy nasze
przeżycia. Poinformowałem, gdzie mniej więcej leżą „Topola”, „Oldan”,
„Kmicic” i inni, oddając porucznikowi „Warowi” notes „Topoli”
z dwiema fotografiami, które leżały podarte obok jego zwłok. Na drugi
dzień „Zagłoba” wydał jednej miejscowej kobiecie żytniej mąki i ta dla
nas dwóch upiekła 5 bochenków chleba. Nosiliśmy ten chleb ze sobą
jako żelazną porcję, bo jeszcze w nocy, skoro świt, opuszczaliśmy
wioskę. Szliśmy po obrzeżach pola, na skraj lasu w kierunku Tereszpola
i tam aż do zupełnej ciemności przebywaliśmy, karmiąc się tym
chlebem. Na noc przychodziliśmy do wioski i tam w ostatnim
gospodarstwie, u Wujca, nocowaliśmy. W międzyczasie dowiedziałem
się, że mój kolega Tomasz Rabiega „Rossa”, z którym razem
wstępowaliśmy do partyzantki, w czasie okrążenia pozostał w Górecku
Starym, bo miał tu sprowadzoną żonę z dwojgiem małych dzieci.
Ukrywał się tu we wsi w zrobionym schronie. Traf chciał, że Niemcy
odkryli ten schron, aresztowali „Rossa” i innych, a następnie wywieźli
do Zamościa na Rotundę. Poszedłem odwiedzić jego żonę. Była
bardzo zrozpaczona i spłakana, bo nie wiedziała co z jej mężem, czy
choć jeszcze żyje.
Zaraz po wyzwoleniu, gdy na Rotundzie w Zamościu rozkopywane
były świeże, zbiorowe mogiły ofiar, będący tam rzeczoznawcy
orzekli, że do wymordowania ostatnich zatrzymanych na Rotundzie
używano gazów spalinowych. Po prostu do szczelnego samochodubudy zapędzali naraz 50-60 ludzi, zamykali ich szczelnie w środku
31
uruchamiając silnik. Gazy spalinowe były kierowane do środka na
będące tam ofiary. Śmierć następowała przez uduszenie. Następnie
samochód podjeżdżał do dołu, gdzie zwłoki były opróżniane
z samochodu. Byłem tam osobiście przy rozkopywaniu tych zbiorowych
mogił przez kilku gestapowców i innych Niemców wziętych żywcem
przez Ruskich. Na zwłokach nie było żadnych ran, tylko oczy i języki
były wysunięte na wierzch, sine nabiegłe krwią. Tam żona Tomka
Rabiegi „Rossy” rozpoznała jego zwłoki, choć były tylko w bieliźnie.
Jest on obecnie pochowany przy murze Rotundy obok księdza
Antoniego Gomółki.
Smutną i ciekawą rzecz opowiadał o swoim psie wilczurze
porucznik „War”. Tuż przed wkroczeniem Niemców do Górecka
Starego porucznik „War” z innymi schował się do schronu będącego
w studni. Psa nie mogli ze sobą wziąć do środka, więc pozostał on
na wierzchu, obok studni. Gdy Niemcy podeszli w pobliże studni on
warcząc nie dopuszczał ich do tej studni. Nie pomogły przywoływania
i rzucane smaczne ochłapy, dalej bronił im się zbliżyć. Niemcy widząc
agresywność psa w końcu go zastrzelili. Z tego widać, że pies zginął jak
przystało na żołnierza-partyzanta, na polu chwały. Brakowało tylko
tego, żeby Niemcy bliżej zainteresowali się tą studnią, a ukryci tam
podzieliliby los tego pięknego psa wilczura.
W dniu 9 lipca przyjechał z Bondyrza konnym wozem drabiniastym
furman woźnica Władysław Komisarczuk „Żydek”. To był nasz
stary zaopatrzeniowiec, prawa ręka „Zagłoby”. Porucznik „War”
zaproponował, abym razem z nim pojechał do Bondyrza, na co bardzo
chętnie się zgodziłem, bo w niedalekiej Szewni Dolnej mieszkali
Selechowie, rodzina naszej najbliższej sąsiadki w Zamościu. Z tej wioski
można było przekazać moim bliskim wiadomość, że ja jeszcze żyję.
Następnego dnia, z samego rana pojechaliśmy z „Sępem” furmanką do
ostatniego miejsca postoju naszego oddziału w Helacinie Starym i tam
w lesie odkopaliśmy cukier zachowany przed wyruszeniem oddziału
na koncentrację. Cukier ładnie się przechował, tylko był trochę
wilgotny. Poszliśmy do gajówki, spotkaliśmy tam dwie starsze córki
Michońskie. Gajówka była spalona przez Niemców, ich cała rodzina
32
ukryła się w pobliżu w ziemnym schronie i tam szczęśliwie przetrwali
pacyfikację tych lasów. Na odchodne otrzymałem od jednej z nich
ładne zdjęcie obu sióstr. Późnym wieczorem tegoż dnia wyjechaliśmy
z Górecka Starego. Przed odjazdem pożegnałem się z „Sępem”. Razem
ze mną i woźnicą „Żydkiem” pojechał porucznik „War” z intendentem
oddziału „Zagłobą”. Parokonny, duży wóz drabiniasty załadowany
był do pełna futrami i ciuchami z obozu zagłady w Bełżcu, które
my kolejarze pracując jeszcze na kolei rozładowaliśmy dla potrzeb
naszej partyzantki. Mijając Majdan Kasztelański bokiem, drużkami
leśnymi dojechaliśmy do torów kolejowych na wprost Senderek. Tam,
furmanka zatrzymała się, a ja zostałem wysłany na tory, aby sprawdzić,
czy droga do przejazdu jest wolna. Po sprawdzeniu wsiadłem na
furmankę, woźnica podciął dobrze konie i pospiesznie przejechaliśmy
tory kolejowe. Dalej bez żadnych już przeszkód dojechaliśmy około
północy do Bondyrza. W domu u „Żydka” po zaspokojeniu głodu
rąbnęliśmy się w stodole spać. Na drugi dzień żegnając się z „Warem”
i „Zagłobą” poszedłem pieszo przez Bliżów do Szewni Dolnej.
Nawet dobrze się złożyło, bo była tam starsza siostra Selecha, która
mieszka po sąsiedzku z moją rodziną w Zamościu. Przyjechała
wziąć z wioski jakąś żywność. Na drugi dzień z rana poszła do
Zamościa, gdzie zawiadomiła moją rodzinę. W Szewni też trzeba było
zachować całkowitą konspirację, bo na tej wiosce dużo ludzi przyjęło
obywatelstwo ukraińskie i było kilku folksdojczów. Wprawdzie ci
różni odszczepieńcy byli pod wpływem zbliżającego się frontu bardzo
spokojni i nieszkodliwi, ale z całą pewnością nie można było im
wierzyć. Nawet u tego Selecha, gdzie się zatrzymałem, jego żona była
folksdojczką, a on jeden z rodziny miał obywatelstwo ukraińskie. Do
wioski przychodziło się tylko na samą noc i świtem, jeszcze za nocy
szło się w leśne debry leżące po południowej stronie wsi. Na drugi
dzień poszedłem do mojego starego znajomego Antoniego Nadry,
który sprawował funkcję komendanta wioski. Zameldowałem mu,
gdzie i u kogo się zatrzymałem. Choroba coraz to więcej dawała
o sobie znać, gorączka coraz to większa, suchy kaszel i odrywająca
się flegma z krwią. Rana na szyi przygasła, bo mi doradziła stara
33
kobieta, ażeby przykładać liście ziela babki na ranę. Nocowałem
w stodole, w zasieku na sianie razem z bratem Selecha, który był
niemową od urodzenia. Nieraz z gorączki nocnej, gdy wszystko było
na mnie całkowicie mokre, nie chciało się wyjść z ciepłego gniazda,
ale ten niemowa był czujny jak kot. Nigdy nie zdarzyło się, ażeby
zaspał. Zawsze przed świtem, gdy było jeszcze ciemno, prawie na
siłę wytargał mnie z ciepłego gniazda. A gdy niechętnie to czyniłem,
to on, mamrocząc groźnie po swojemu, prawie chciał mnie pobić.
Cały mokry z dzwoniącymi zębami i gorączką szedłem do lasu pod
jakiś wykrot po drzewie i tam przebywałem cały dzień. Na drugą
dobę po zameldowaniu się u komendanta wioski - został na mnie
w tej stodole przeprowadzony w środku nocy napad. Gdy spałem
w tym zasieku, weszło kilku z bronią i świecąc latarką elektryczną
prosto w oczy i obudzili mnie. Otoczyli mnie dokoła przykładając
między moje łopatki lufę broni. Klnąc i wrzeszcząc, że mnie zabiją
jak zrobię tylko najmniejszy ruch, położą mnie trupem na miejscu.
Odpowiedziałem temu, co na mnie wrzeszczał: „Strzelaj jeżeli ci
nie zadrży ręka, nie zabili mnie Niemcy, wróg w okrążeniu, to wy
to zróbcie.” Jeden z napastników zaczął mnie obmacywać i zza
mojego pasa od spodni wyrwał mi mój pistolet, a z kieszeni spodni
chusteczkę, gdzie miałem zawinięte parę złotych. Na odchodnym
kazali mi i temu niemowie paść i nie robić alarmu, bo podpalą stodołę
razem z nami. Zgłaszałem o tym komendantowi wioski, ale on pytał
się jak wyglądali, czy kogoś nie poznałem, wszystko to było bardzo
zagadkowe. Co ja mogłem widzieć, jak z bardzo bliskiej odległości
świecili mi w oczy, a poza tym w stodole była ciemna noc. Niestety byli
i tacy tu na Zamojszczyźnie, partyzanci-bandziory, którzy żerowali
na takim jak ja – niedobitku, rannym, chorym i bezsilnym. Za takich
ginęli i swoją krew przelewali nasi żołnierze-partyzanci. Smutne to,
a jednak prawdziwe.
Za kilka dni moja mama przysłała mi przez kogoś czystą koszulę
i sweter oraz małe zawiniątko, coś do jedzenia. Niebawem w dniu 21
lipca do Szewni Dolnej weszli żołnierze armii frontowej, ruscy, dużo
konno. Na końcu wioski ustawili baterię dział, z których ostrzelali
34
Biłgoraj. Wieczorem było widać łuny od strony Biłgoraja. Od wczesnego
popołudnia do późnych godzin wieczornych koło Adamowa trwał bój
z Niemcami, gdzie Ruscy otoczyli jakiś oddział cofających się Niemców
i go rozbili. Następnego dnia z samego rana wszystko wojsko ruskie
odmaszerowało w stronę Zwierzyńca przez Obrocz. My z kilkoma
z Szewni poszliśmy na koniec wioski i tam przy drodze leśnej
stanęliśmy rozmawiając ze sobą. Po niedługim czasie słyszymy, od
strony Zamościa i Zarzecza szum ciężkich silników jadących tą drogą,
przy której się zatrzymaliśmy. Niebawem zza zakrętu i zza leśnych
drzew ukazały się pierwsze czołgi. Miały jakiś ciemniejszy kolor
niż ruskie. Jakaś siła wyższa, czy przeczucie kazała nam odskoczyć
błyskawicznie w bok w rosnący tam młody, sosnowy zagajnik.
Zza tych młodych sosenek widzimy ciężkie cielska niemieckich
czołgów – tygrysów z czarnymi krzyżami na nich i towarzyszące im
samochody pancerne i inne pojazdy. Przemknęły obok nas. Samych
czołgów było przeszło 30 sztuk, pojechały w kierunku Zwierzyńca.
Gdybyśmy nie odskoczyli na czas w ten zagajnik, to kto wie, co by
z nami było. W krótkim czasie od strony Zwierzyńca usłyszeliśmy silną
kanonadę artyleryjską. W późniejszym czasie doszły wiadomości, że
to niemiecka artyleria nie mogła się przebić przez Lublin za Wisłę,
więc wycofali się i przez Zwierzyniec, Frampol i most w Annopolu
przeszli za linię frontu. W bitwie stoczonej w Zwierzyńcu Niemcy
rozbili kilka ruskich czołgów, a sami stracili tylko jeden samochód
opancerzony, w którym zostało zabitych trzech niemieckich oficerów.
W Zwierzyńcu zaskoczyli Ruskich.
Na drugi dzień opuściłem Szewnię Dolną i z jednym z mieszkańców
tej wioski, poszedłem do Topornicy i Zdanówka. W Zdanówku od
ludzi dowiedziałem się, że w Zamościu nie ma już Niemców. Dalej już
sam podążyłem do Zamościa, przed wieczorem byłem już w swoim
rodzinnym domu. Wielka radość mojej rodziny, że powróciłem cały
z wojennej, partyzanckiej kampanii. Na drugi dzień moja matka
zawiadomiła moją panią profesor z gimnazjum Julię Kabasową
o tym, że powróciłem w bardzo opłakanym stanie do domu. Ta pani
oraz komitet społeczny na czele z dyrektorem gimnazjum profesorem
35
Bojarczukiem zainteresowali się mną kierując na prześwietlenie do
doktora Kuleszy, który stwierdził ostre zapalenie płuc. W tych ciężkich,
powojennych warunkach, gdzie brakowało nawet podstawowych
leków, dzięki inicjatywie i wielkiemu zaangażowaniu Komitetu Opieki
Społecznej, udało się wystarać bezpłatne zastrzyki wapna, które
wstrzymały dalszą infekcję moich chorych płuc.
Z tej ostatniej grupki przy por. Janie Kryku „Topoli”, z tych ostatnich
10-ciu żołnierzy ocalało nas tylko dwóch: ja Bronisław Sikora „Klucz”
i Tadeusz Dzioch „Bizon”
W pobliżu pobojowiska w Osuchach został założony cmentarz
partyzancki, przy drodze z Józefowa do Łukowej. Są tam pogrzebane
232 ciała poległych partyzantów. Dużo zwłok zabrały rodziny poległych
do swoich rodzinnych cmentarzy w parafiach. Por. „Topola” został
przewieziony do Szczebrzeszyna i tam na cmentarzu grzebalnym
pochowany obok grobowca dr Zygmunta Klukowskiego. Z całego
naszego oddziału poległo około 80% stanu ogólnego.
Edward Błaszczak „Grom” ze swoimi chłopcami z oddziału.
36
WYKAZ ODDZIAŁU PARTYZANCKIEGO AK
por. Błaszczaka Edwarda „Groma”
od 13 maja 1944 roku w zastępstwie oddział
dowodzony przez por. Jana Kryka „Topolę”
Wykonał żołnierz oddziału Bronisław Sikora „Klucz”
przy współpracy kolegów z oddziału i rodzin byłych partyzantów.
1. por. „Grom” Edward Błaszczak ur. 1915 r. w Sośnicy koło Pleszewa.
(pochodzenie chłopskie). Dowódca oddziału partyzanckiego w 1943 r.
- ranny w dniu 4 VIII 1943r. w rejonie lasów Dębowce koło Fryszerki,
Puszcza Solska
- ranny w Latyczynie koło Radecznicy na przełomie zimy 1943/ 44
w dłoń. Ta rana uniemożliwiła mu dalsze dowodzenie oddziałem.
Za swoją waleczność i rozumne dowodzenie był ukochanym przez
jego żołnierzy – partyzantów dowódcą oddziału. Po wojnie zdobył
wyższe wykształcenie prawne - magister prawa. Zmarł 28 VIII 1976 r.,
jest pochowany w Pleszewie. Uzbrojenie: PM czeski, broń krótka
2. por. „Topola” Jan Kryk ur. 14 I 1915r. w Szczebrzeszynie.
(pochodzenie robotnicze). Po wojnie po odbyciu służby wojskowej
w stopniu kaprala. Ukończył Podchorążówkę Rezerwy w Berezie
Kartuskiej. Do wybuchu wojny pracował w Szczebrzeszynie jako
nauczyciel w szkole powszechnej. Dowódca sekcji w oddziale
„Podkowy” Tadeusza Kuncewicza. Z dniem 13 maja 1943 roku
objął dowodzenie naszego oddziału. Poległ w dniu 25 VI 1944 r.
pod Osuchami. Jest pochowany na cmentarzu parafialnym
w Szczebrzeszynie. Uzbrojenie: PM niemiecki
3. por. dok. „Oldan” Tadeusz Błachuta. Przybył na stałe do
naszego oddziału w kwietniu 1944 roku. Był on naszym lekarzem
37
– sanitariuszem. Poległ w dniu 25 VI 1944 roku pod Osuchami.
Jego zwłoki przewieziono do Biłgoraja i tam pochowano na cmentarzu
parafialnym. Uzbrojenie: PM niemiecki „szmajser” i broń krótka
4. sierż. „Kmicic” Edward Łuszczak. Pochodził z rodziny chłopskiej
z miejscowości Bukowina, gmina Księżpol. Przed wojną podoficer
zawodowy w 45. Pułku Strzelców Konnych, uczestnik walk obronnych
1939 roku. Przybył do naszego oddziału na początku maja 1944 r.
razem z por. „Topolą” Był on naszym szefem wyszkolenia oddziału.
Był bardzo dokładnym, wymagającym naszym wychowawcą. Poległ
w dniu 25 VI 1944 roku pod Osuchami. Jest pochowany na cmentarzu
partyzanckim w Osuchach. Pozycja grobu według protokołu
ekshumacyjnego Nr 53 175 – 6 - A. Uzbrojenie: PM niemiecki
5. sierż. „Jerzy” Jerzy Zakrzewski. Przed wojną i w czasie
okupacji niemieckiej funkcjonariusz Policji Polskiej (granatowej).
Po zlikwidowaniu przez naszych partyzantów posterunku policji
granatowej w Józefowie pozostał na stałe w oddziale. Cały czas
w oddziale był podoficerem. Z okrążenia pod Osuchami wyratował
się tylko dzięki dobrej znajomości języka niemieckiego. Tłumaczył się,
że partyzanci trzymali go w areszcie siłą. Tą argumentacją uratował
swoje życie. Zmarł w kilka lat po wojnie. Uzbrojenie: PM niemiecki
i broń krótka
6. pchor. „Maks” Maciej Jagowd. Pochodził z Różańca z rodziny
rolniczej, jego rodzice mieli tam większe gospodarstwo rolne. Ukończył
podchorążówkę w naszym rejonie w 1943 roku. Poległ w dniu
25 VI 1944 roku pod Osuchami. Jest pochowany na cmentarzu
parafialnym w Tarnogrodzie. Uzbrojenie: pepesza ruska z dwoma
magazynkami (każdy magazynek po 72 sztuki amunicji), granaty
i broń krótka.
7. pchor. „Proch” Jan Biedroński. Pochodził gdzieś z okolic Izbicy.
Przybył do oddziału na początku maja 1944 roku. W czasie okrążenia
38
pod Osuchami ranny lekko w twarz odłamkiem pocisku z wozu
pancernego, gdy Niemcy zrobili wypad w okolicy tzw. Maziarzów.
Po opatrunku pozostał dalej w oddziale. Poległ pod Osuchami. Jego
zwłok nie zidentyfikowano. Uzbrojenie: PM niemiecki
8. pchor. „Waruga” Mieczysław Borowicz ur. 1918 r. Maturę złożył
w 1938 roku w Krakowie w Gimnazjum Św. Jacka. Przed wojną
nie służył w wojsku. W 1943 roku ukończył w Krakowie tajną
podchorążówkę AK. Przybył do oddziału pod koniec kwietnia 1944 r.
razem ze st. strz. „Sępem” Adamem Jasińskim. Poległ pod Osuchami.
Jego zwłok nie zidentyfikowano. Uzbrojenie: PM niemiecki i broń
krótka
9. plut. „Jurek” Mieczysław (Kazimierz) Karpiński. Był
funkcjonariuszem policji przed wojną. Przybył do oddziału
partyzanckiego gdy nasz oddział zlikwidował posterunek policji
granatowej w Kuryłówce w 1943 roku. W czasie zimy 1943/44 roku
był w bunkrze koło Trzepietniaka, gdy „Grom” został wyeliminowany
z osobistego dowodzenia. Wyszedł z okrążenia. Później był
u „Wołyniaka”. Przeżył. Uzbrojenie: pistolet Vis
10. kpr. „Albatros” Mieczysław Puchacz. Były funkcjonariusz policji
granatowej, lat około 25 – 30. Poległ pod Osuchami. Jego zwłoki były
zidentyfikowane przez „Zajączka” i „Polaska”. Uzbrojenie: Parabellum
niemieckie i granaty
11. sierż. „Franc” Marcel Mozel, lat około 40. Był rodowitym
Francuzem z Lotaryngii, wcielonym do niemieckiego Werhmachtu.
Zdezerterował. Nasz patrol przyprowadził go do oddziału, gdzie
powierzono mu funkcję kucharza. Poległ pod Osuchami. W latach
sześćdziesiątych jego zwłoki zabrano do Francji z cmentarza
partyzanckiego w Osuchach. Uzbrojenie: LKM niemiecki
12. plut. „Zagłoba” Józef Strzałka ur. 5 I 1903 r. w Biszczy. Służył
39
w 25. Pułku Ułanów Wołyńskich. Od 1941 r. w konspiracji –
intendentura w oddziale „Groma” Edwarda Błaszczaka, „Wara”
Włodzimierza Hascewicza, „Topoli” Jana Kryka. W okrążeniu nie
był. „Zagłoba” znalazł się w Bondyrzu poza kordonem okrążenia. Po
wojnie był zesłany na Sybir. Zmarł w Biszczy w 1968 r.
13. star. strz. „Spadochron” Józef Turczyniak lat około 30 –
35 (pochodzenie chłopskie). Pochodził gdzieś k/Zamościa. Jeden
z pierwszych partyzantów w ZWZ – AK. Ranny w 1943 roku
przy zdobywaniu posterunku policji ukraińskiej w Łukowej. Na
koncentracji oddziałów partyzanckich AK nad rzeczką Stuczek
w maju 1944 r. odznaczony „Krzyżem Walecznych” przez Komendanta
Inspektoratu Zamojskiego AK mjr „Adama” Stanisława Prusa. Poległ
w Zamościu między parkiem miejskim, a szpitalem pod koniec
1944 roku. Pochowany na cmentarzu parafialnym w Zamościu.
Uzbrojenie: RKM polski, granaty i broń krótka
14. star. strz. „Kasia” Jan Matysiak (pochodzenie robotnicze).
Pochodził z Lublina. Jeden z najmłodszych wiekiem partyzantów
oddziału. Ranny kilkakrotnie w 1943 r. w zasadzce k/twierdzy UPA
k/Lublińca. Na koncentracji oddziałów partyzanckich AK nad rzeczką
Stuczek w maju 1944 r. odznaczony „Krzyżem Walecznych” przez
Komendanta Inspektoratu Zamojskiego AK mjr „Adama” Stanisława
Prusa. Poległ pod samą wioską Osuchy w schronie. Pochowany był na
cmentarzu parafialnym w Łukowej skąd rodzina ekshumowała zwłoki
i przeniosła do Lublina. Uzbrojenie: PM i pistolet Vis
15. star. strz. „Sęp” Adam Jasiński ur. 14 III 1918 r. (pochodzenie
rolnicze). Przed wojną ukończył maturę. Przybył do oddziału pod
koniec kwietnia 1944 r. razem z podchorążym „Warugą”. Po wojnie do
1947 r. porucznik – saper LWP. Od 1952 r. wykształcenie wyższe, od
1962 r. magister ekonomii, od 1982 r. na emeryturze. Zamieszkuje we
Wrocławiu – Biskupice ulica Okrzei 4/1. Uzbrojenie: pepesza ruska
z jednym magazynkiem 72 sztuki amunicji.
40
16. strz. „Czwarty” Jerzy Teliczek ur. 11 V 1924 roku we Lwowie.
Przed wojną uczeń 9 Gimnazjum we Lwowie. W 1941 r. cała rodzina
przyjechała do Zwierzyńca, gdzie jego ojciec pracował w Nadleśnictwie
w Zwierzyńcu. W czasie okupacji „Czwarty” był uczestnikiem tajnego
nauczania w Zwierzyńcu. Do oddziału partyzanckiego należał już od
1943 roku. Poległ 30 IV 1944 r. w walce z pociągiem Werhmachtu
przed stacją kolejową w Suścu. Wspaniały kolega broni. Razem ze
„Stołem” ułożyli piosenkę pt. „Brzmi miarowo piosenka żołnierska”
z melodią, która była śpiewana w naszym oddziale. Pochowany na
cmentarzu parafialnym w Zwierzyńcu. Uzbrojenie: RKM polski
17. strz. „Sajgon” Zbigniew Podczaski ur. 19 II 1924 r. w Zwierzyńcu.
Jego ojciec był pracownikiem Ordynacji Zamojskich. W czasie okupacji
„Sajgon” był gimnazjalistą tajnego nauczania w Zwierzyńcu. Poległ
30 IV 1944 r. w walce z pociągiem Werhmachtu przed stacją kolejową
w Suścu. Wspaniały kolega, współtowarzysz broni, zdyscyplinowany,
bardzo spokojny, małomówny. Pochowany na cmentarzu parafialnym
w Zwierzyńcu razem z „Czwartym”. Uzbrojenie: KB polski, granaty
i broń krótka
18. strz. „Szerszeń” Jan Przewłocki ur. 24 V 1925 r. w Zwierzyńcu. Jego
ojciec był pracownikiem Ordynacji Zamojskich, matka nauczycielka.
W czasie okupacji „Szerszeń” był gimnazjalistą tajnego nauczania.
Ranny w walce w dniu 30 IV 1943 r. przed stacją kolejową w Suścu.
Z placu boju przewieziony na Czwórkę. Po wstępnym opatrzeniu
rodzina zabrała go do Zwierzyńca. Do końca okupacji już do oddziału
nie powrócił. Po wojnie ukończył wyższe studia uzyskując tytuł
magistra inżyniera leśnictwa. Przez kilka lat pracował jako wykładowca
w szkolnictwie średnim, a następnie był leśniczym i nadleśniczym
w Szczytnie. Mieszka w Szczytnie k/Olsztyna ul. Parola 6. Uzbrojenie:
KB polski
19. strz. „Rąb” Piotr Rozwadowski ur. W 1920 r. w Zamościu.
Ojciec kolejarz PKP, jako torowy odcinka kolejowego w Zamościu.
41
Przed wojną gimnazjalista (mała matura). W czasie okupacji „Rąb”
był pracownikiem kolejowym na stacji kolejowej w Zamościu.
Wstąpił do oddziału partyzanckiego w pierwszych dniach lutego
1944r. Ranny w walce 30 IV 1944 r. przed stacją kolejową Susiec
z pociągiem Werhmachtu. Z placu boju został przewieziony do
szpitala partyzanckiego „Czwórka”. Po wstępnej rekonwalescencji
rodzina zabrała go w okolice miasta Zamościa. Po wojnie pracuje
w Nysie jako pracownik kolejowy. Mieszka Nysa ul. Marcinkowskiego
12/6. Uzbrojenie: KB polski i siódemka FN
20. strz. „Kuchnia” Aleksander Kucharczyk lat około 35 – 40,
pochodził z Lublina (pochodzenie społeczne robotnicze – z zawodu
piekarz). Przed wstąpieniem do oddziału partyzanckiego pracował
w piekarni u Szunerta w Tarnogrodzie. Ranny w walce 30 IV 1944 r.
przed stacją kolejową Susiec z pociągiem Werhmachtu (stracił
całkowicie wzrok). Z placu boju został przewieziony do szpitala
partyzanckiego „Czwórka”. Po wojnie mieszkał i pracował w spółdzielni
Niewidomych w Lublinie. Zmarł kilka lat temu. Uzbrojenie: KB polski
i granaty
21. strz. „Zapałka” Roman Szydełko lat około 20 z Aleksandrowa
(pochodzenie społeczne chłopskie – rolnik). Ranny w walce
30 IV 1944 r. przed stacją kolejową Susiec z pociągiem Wehrmachtu
(przestrzelenie klatki piersiowej). Z placu boju został przewieziony
do szpitala partyzanckiego „Czwórka”. Już do oddziału nie powrócił.
Prawdopodobnie zmarł – brak bliższych informacji o jego losie. Był
żołnierzem AK „Wara” Włodzimierza Hascewicza.
22. szer. „Zajączek” Antoni Kurowski ur. 2 VI 1925 r. w Biszczy
(pochodzenie społeczne chłopskie). Po wysiedleniu Biszczy w 1943 roku
wstępuje do oddziału AK „Groma” Edwarda Błaszczaka, „Topoli” Jana
Kryka. Choć w młodym wieku - stary partyzant. Bierze udział we wszystkich
walkach i akcjach. W okrążeniu pod Osuchami nie był. Mieszka i pracuje
jako rolnik w Biszczy. Uzbrojenie: KB, granaty i broń krótka
42
23. strz. „Iwan”. Dezerter z Wehrmachtu. Pochodził ze Śląska –
górnik. W oddziale naszym pomocnik kucharza „Franca”. Poległ pod
Osuchami. Uzbrojenie: KB polski
24. strz. „Śniach” Józef Bryła ur. 14 III 1918 r. w Różańcu
(pochodzenie społeczne chłopskie). W konspiracji ZWZ – AK od
1942 roku w Biszczy. Po wysiedleniu wsi Biszcza wstępuje do oddziału
partyzanckiego AK „Groma” Edwarda Błaszczaka, „Topoli” Jana
Kryka. W oddziale jest taborytą. Z okrążenia udaje mu się wyjść.
Mieszka w Biszczy. Uzbrojenie: KB, granaty
25. strz. „Rekin” Władysław Herc lat około 20 (pochodzenie
społeczne robotnicze). Pochodził ze Zwierzyńca z rodziny kolejarskiej.
Poległ pod Osuchami. Zwłoki po odnalezieniu przewiezione do
Zwierzyńca gdzie zostały pochowane na cmentarzu parafialnym.
Uzbrojenie: KB polski i granaty
26. strz. „Tatar” Zdzisław Kacperski, lat 19 (pochodzenie społeczne
robotnicze). Pochodził ze zwierzyńca. Poległ pod Osuchami.
Zwłoki jego zostały zidentyfikowane i przewiezione do Zwierzyńca
i tam pochowane we wspólnej mogile z „Rekinem” na cmentarzu
parafialnym. Uzbrojenie: KB Mauser polski
27. strz. „Wilk” Aleksander Kościk. Stary partyzant w oddziale cały
1943 i 1944 rok. Prawdopodobnie pochodził z Równego (Wołyń).
Wypuszczony z więzienia przez „Żegotę”. Erkaemista, cichy, koleżeński,
zdyscyplinowany. Poległ pod Osuchami. Uzbrojenie: RKM polski z 24
magazynkami amunicji
28. strz. „Strzecha” lat około 35 – 40 (pochodzenie społeczne
chłopskie).Uczestnik wojny 1939 roku. W naszym oddziale był
w konnym zwiadzie. Poległ pod Osuchami. Uzbrojenie: KB polski
43
29. strz. „Orłowski” Jan Krawczyk ur. 16 X 1916 r. w Tarnogrodzie
(pochodzenie społeczne chłopskie). Mieszkał na Przedmieściu
w Tarnogrodzie, był rolnikiem. Zmarł w 1979 roku. Jest pochowany
w Tarnogrodzie. Uzbrojenie: KB polski
30. strz. „Jawor” Bodek Roch lat około 40 (pochodzenie społeczne
chłopskie – rolnik z Tarnogrodu). Erkaemista w oddziale. Po walce
przed stacją Susiec 30 IV 1944 r. i po ewakuacji ludności z Cieszanowa
urlopowany do domu. W okrążeniu pod Osuchami nie brał udziału.
Zmarł w 1976 roku w Tarnogrodzie i jest pochowany na tamtejszym
cmentarzu. Uzbrojenie: RKM polski z 24 magazynkami amunicji
31. strz. „Przybysz” lat około 25 (pochodzenie społeczne chłopskie).
Pochodził z Chmielka. Poległ pod Osuchami. Uzbrojenie: KB polski
32. strz. „Palasek” Andrzej Martysz ur. 28 X 1920 r. w Płusach
(pochodzenie społeczne chłopskie). W 1943 roku aresztowany przez
Niemców uzyskuje wolność gdyż „Żegota” Tadeusz Sztumberk –
Rychter opanowuje więzienie w Biłgoraju. Był w oddziale „Żegoty”,
następnie przekazany do oddziału „Groma” Edwarda Błaszczaka,
a później „Topoli” Jana Kryka. Jest we wszystkich akcjach i walkach.
Z okrążenia udaje mu się wyjść. Mieszka w Płusach. Uzbrojenie: RKM,
granaty i broń krótka
33. szer. „Stół” Stanisław Karczmarczyk ur. 8 IV 1900 r. w Płusach.
W 1943 roku aresztowany i więziony w Biłgoraju. W październiku
tegoż roku kpt. „Żegota” Tadeusz Sztumberk – Rychter z połączonymi
oddziałami rozbija biłgorajskie więzienie i „Stół” wraz z innymi
zostaje uwolniony. Pozostaje jakiś czas w oddziale „Żegoty”. Pod
koniec 1943 r. zostaje przekazany do oddziału „Groma” Edwarda
Błaszczaka. Od tej pory jest ciągle w akcjach. Jest zawzięty i twardy
w walce. Bardzo pocieszny na biwakach partyzanckich, układa
piosenki. Poległ pod Osuchami w dniu 25.06.1944 r. Uzbrojenie:
RKM polski z 24 magazynkami amunicji, granaty
44
34. strz. „Niedźwiedź” Bolesław Glina ur. 1925 r. w Lipowcu
k/Zwierzyńca (pochodzenie chłopskie). Przebił się przez pierścień
okrążenia pod Osuchami w dniu 25.06.1944 r. Ochotnik I Dywizji
LWP. Ciężko ranny w walkach w Berlinie, umiera w 1945 r. Jest
pochowany na lewym brzegu rzeki Odry w Niemczech w miejscowości
Karląbitz. Uzbrojenie: półautomat ruski dziesięciostrzałowy „Kaczka”
35. strz. „Zbieg” Antoni Kamiński ur. 06.01.1924 r. (pochodzenie
społeczne chłopskie). Zamieszkały w Potoku Górnym. Aresztowany
przez policję ukraińską pod zarzutem niestawienia się do tzw. junaków
w roku 1943. przetrzymywany był w więzieniu w Zamościu, skąd udało
mu się zbiec w kwietniu 1944 r. Pod Góreckiem Kościelnym został
zatrzymany przez nasz patrol. Po rozpoznaniu go przez „Zajączka”
Antoniego Kurowskiego wcielony został do naszego oddziału
partyzanckiego. Poległ w bitwie pod Osuchami w dniu 25.06.1944
roku. Uzbrojenie: KB polski
36. strz. „Tępy” Franciszek Rorat ur. 1916 r. w Potoku Górnym
(pochodzenie społeczne chłopskie). W grudniu 1943 r. podczas
pacyfikacji Potoku, spaleniu części wioski i zabiciu kilkunastu ludzi,
został aresztowany przez Ukraińców i wywieziony przez Biłgoraj
do Zamościa. W maju 1944 r. partyzanci opanowują więzienie
w Zamościu i „Tępy” wydostaje się na wolność. W drodze z więzienia
dotarł do naszego oddziału w gajowce Helacin Stary. Poległ w bitwie
pod Osuchami w dniu 25. 06. 1944 roku. Uzbrojenie: KB
37. strz. „Sokół” Bronisław Mazurek lat 21 urodzony w Lipinach
Dolnych/Lewki (pochodzenie społeczne chłopskie). W konspiracji
od 1943 r. Po bitwie na „Czwórce” rejon lasów Dębowce k/Fryszarki
na własną prośbę urlopowany do domu. Niebawem policja ukraińska
aresztowała go na swojej wiosce i rannego odwieziono go do więzienia
w Biłgoraju. Poturbowany w Gestapo nie wydał nikogo. Rozstrzelany
w lipcu 1944 r. w Rapach, gdzie był pochowany we wspólnej mogile.
Uzbrojenie: KB polski
45
38. strz. „Sosna” Piotr Cap, syn Adama ur. 1919 r. w Płusach
(pochodzenie społeczne chłopskie). Aresztowany w 1943 r. wywieziony
do Biłgoraja do więzienia. Torturowany w Gestapo. „Żegota” Tadeusz
Sztumberk – Rychter rozbija więzienie w Biłgoraju. „Sosna” wydostaje
się na wolność. Zasila oddział „Żegoty”, a w grudniu 1943 r. przeniesiony
zostaje do oddziału „Groma” Edwarda Błaszczaka. W tym czasie wraca
jeszcze do oddziału „Żegoty”, jako znający dobrze teren bierze udział
w ataku na posterunek policji ukraińskiej i żandarmerii niemieckiej
w Księżpolu. Ładunek wybuchowy nie wybucha. Po długiej strzelaninie
„Sosna” tam poległ. Uzbrojenie: RKM
39. strz. „Zarębski” Franciszek Konopka, syn Józefa ur. 30.09.1919 r.
w Biszczy (pochodzenie społeczne chłopskie). Od 1940 r. jest czynny
w konspiracji ZWZ placówka w Biszczy. W lipcu 1943 r. jego
wieś zostaje wysiedlona. „Zarębski” z kolegami przedziera się do
Lipin Dolnych i tam ukrywa się u swego kuzyna na Oderwie.
W sierpniu tegoż roku z kolegami udaje się do Puszczy Solskiej do
oddziału „Groma” Edwarda Błaszczaka. Po drugim zranieniu „Groma”
w Latyczynie k/Radecznicy „Zarębski” odchodzi na leże zimowe
i już do oddziału nie powrócił. Mieszka w Biszczy. Po wojnie był i jest
rolnikiem indywidualnym. Uzbrojenie: KB polski
40. strz. „Olcha” Piotr Karczmarczyk ur. 15.06.1924 r. w Biszczy
(pochodzenie społeczne chłopskie). W oddziale AK „Groma” – „Topoli”
od 1943 r. W okrążeniu pod Osuchami ranny. Nieprzytomnego znajdują
Niemcy i zabierają. W drodze na miejsce egzekucji pod Rapami
ucieka z samochodu. Pochwycony, na miejsce egzekucji ciągnięty za
samochodem na sznurku, rannego dobito. (Tak jest uwidoczniony na
niemieckim zdjęciu). Mogiła znajduję się na cmentarzu w Biłgoraju.
Uzbrojenie: KB polski
41. strz. „Murarz” Bolesław Sędłak lat 20, (pochodzenie społeczne
chłopskie). Pochodzi z Zarzecza. Wyszedł z okrążenia pod Osuchami.
Poległ zaraz po wojnie. Uzbrojenie: KB polski i pistolet
46
42. strz. „Biały” Jan Żmuda z Józefowa lat około 30 (pochodzenie
społeczne robotnicze). Stary partyzant od początku zawiązania
konspiracji był w oddziale „Korsarza”, „Groma”, „Topoli”. Z okrążenia
pod Osuchami wyszedł. Zmarł po wojnie we Wrocławiu i tam jest
pochowany. Uzbrojenie: RKM polski
43. strz. „Hel” Krystian Herc lat 21 ur. w Józefowie (pochodzenie
społeczne robotnicze). Stary partyzant od początku zawiązania
konspiracji był w oddziale „Korsarza”, „Groma”, „Topoli”. Razem
z naszym oddziałem w 1944 roku walczył 30 kwietnia pod Suścem.
Brał udział w ewakuacji ludności z Cieszanowa. Wyszedł przez linie
okrążenia spod Osuch. Po wojnie zabity przez UB.
44. strz. „Borsuk” Bolesław Borsuk lat 19 (pochodzenie społeczne
chłopskie). Pochodzi z Lipowca k/Zwierzyńca. Ranny w klatkę
piersiową pod Osuchami wyszedł z okrążenia. Brak dalszych danych
o jego losie.
45. strz. „Dąbek” Jan Buczek lat 25 (pochodzenie społeczne
chłopskie). Pochodził z Osuch. Stary partyzant od początku powstania
konspiracji na naszym terenie. W oddziale nie przebywał na stałe.
Na większe akcje dołączał do oddziału z Osuch. Brał udział w boju
30 IV 1944 r. pod stacją Susiec i w ewakuacji ludności z Cieszanowa.
Przed samym okrążeniem wraz z 15 partyzantami przybył do oddziału
pod Helacin Stary. Wyszedł z okrążenia pod Osuchami. Uzbrojenie:
RKM polski, granaty
46. strz. „Wiesiotka” Franciszek Górecki lat 20 (pochodzenie
społeczne chłopskie). Pochodził z Gromady k/Biłgoraja. Stary partyzant
od początku zawiązania konspiracji był w oddziale „Korsarza”,
„Groma”, „Topoli”. Przed akcją w rejonie Helacina Starego, Górecka
i Brzezin wraz ze st. strz. „Sępem” tegoż dnia skoro świt zostali
wysłani pod Tereszpol Kukiełki i stamtąd przed samą linia obławy
wycofali się do naszego m.p. w Helacinie Starym. Już tam naszego
47
oddziału nie zastali, bo całością dołączyliśmy do oddziału „Woyny”
w Oknie. Więc Ci dwaj ukryli się tam w gęstwinie lasów i pozostali
poza linią okrążenia. Po wojnie rolnik indywidualny. Zmarł w 1981 r.
Pochowany na cmentarzu parafialnym w Biłgoraju. Uzbrojenie: RKM
47. strz. „Jastrząb” Marian Miazga lat 22 (pochodzenie społeczne
rzemieślnicze). Pochodzi z Frampola. Urlopowany do domu na
początku czerwca 1944 roku, i tam w okolicy Frampola przetrwał
okrążenie Puszczy Solskiej. Zaraz po wojnie w MO we Frampolu.
Następnie wyjechał gdzieś w okolice Gdańska. Brak dalszych danych
o jego losie. Mieszka w Ciechocinku. Uzbrojenie: RKM polski
48. strz. „Kujawiak” Henryk Szunert ur.1926 r. (pochodzenie
społeczne robotnicze). Pochodził z Tarnogrodu. Jeden
z Najmłodszych partyzantów w oddziale. Poległ pod Osuchami. Zwłoki
jego zidentyfikowano i pochowano na cmentarzu partyzanckim
w Osuchach, według protokołu ekshumacyjnego pod pozycją
Nr 5 – 14 A. Uzbrojenie: KB polski
49. strz. „Rzut” Czesław Góra lat 24 (pochodzenie społeczne
chłopskie). Pochodził z Aleksandrowa. Stary partyzant AK od
początku założenia ZWZ – AK. Był żołnierzem Włodzimierza
Hascewicza„Wara”. Zmarł po wojnie.
Według mojej wiedzy należał do oddziału najpierw Tadeusza
Sztumberk – Rychtera „Żegoty” czyli tzw. Kompanii Warszawskiej
a później do oddziału Adama Haniewicza „Woyny” czyli I Kompanii
Sztabowej Inspektoratu Zamojskiego AK. Wyszedł z okrążenia pod
Osuchami. Po wojnie został zlikwidowany przez swoich.
50. strz. „Marek” Jan Koper lat 19 (pochodzenie społeczne chłopskie).
Pochodził z Gromady k/Biłgoraja. Przed akcją okrążenia Puszczy
Solskiej w czerwcu urlopowany z oddziału partyzanckiego do domu.
Tam w ukryciu przetrwał okrążenie. Po wojnie do chwili obecnej jest
rolnikiem indywidualnym na w/w wiosce. Uzbrojenie: KB polski
48
51. Marian Zgódka ur. 25 X 1919 r. w Józefowie (pochodzenie
robotnicze – tapicer). Stary partyzant od początku zawiązania
konspiracji był w oddziale „Korsarza”, „Groma”, „Topoli”. Poległ pod
Osuchami. Uzbrojenie: KB polski
52. strz. „Świerk”, „Przechodni” Jan Pudło, Antoni i Józef. (Wszyscy
trzej pochodzenia chłopskiego). Wszyscy polegli pod Osuchami.
Relację o tym podał „Zajaczek” Antoni Kurowski. Uzbrojenie: KB
polski
53. strz. „Żbik” Leon Zuba ur. 1923 r. Zamieszkały w Zamościu
– Karolówka ul. Moniuszki (pochodzenie społeczne robotnicze).
Gimnazjalista – mała matura przed wojną. Przed przyjściem do
oddziału był pracownikiem kolejowym na stacji w Zamościu. Mój
serdeczny kolega w pracy kolejowej, a później w oddziale partyzanckim.
Poległ pod Osuchami, pochowany na cmentarzu partyzanckim
w Osuchach. Według protokołu ekshumacyjnego pod pozycją 44 – 87 A.
Uzbrojenie: austriacki karabin „Mannlicher” i nagant 9mm
54. strz. „Piorun” Feliks Kowalczyk ur. 1911 r. (pochodzenie
społeczne robotnicze). Zamieszkały w Zamościu, Karolówka
ul. Śląska 66. Przed wojną kolejarz PKP. W czasie niemieckiej
okupacji maszynista parowozu w Zamościu. Przed pójściem do
oddziału partyzanckiego sam wdowiec miał na utrzymaniu matkę
i dwóch małych synów. Waleczny, aktywny w partyzantce. Poległ pod
Osuchami. Pochowany na cmentarzu partyzanckim w Osuchach.
Według protokołu ekshumacyjnego pod pozycją 44- 87 A. Uzbrojenie:
KB polski i nagant 9mm
55. strz. „Rossa” Tomasz Rabiega lat 25 (pochodzenie społeczne
robotnicze). Zamieszkały w Zamościu przy ul. Lwowskiej. Żonaty,
ojciec dwóch synów. Przed przyjściem do oddziału był pracownikiem
kolejowym na stacji w Zamościu. Razem ze mną wstąpił
49
w dniu 01 II 1944 roku do oddziału. W okrążeniu nie brał udziału.
Na jego prośbę udał się do Górecka Starego gdzie przybyła żona
z dziećmi. „Topola” prośbę uwzględnił. Jednak w Górecku zatrzymali
go Niemcy. Został zamordowany na Rotundzie w Zamościu.
Jego zwłoki rozpoznała żona. Jest pochowany na Rotundzie.
Uzbrojenie: KB polski i nagant 9mm
56. strz. „Motor” Jan Kwiatkowski ur. 1920 r. (pochodzenie społeczne
robotnicze). Zamieszkały w Zamościu przy ul. Haskiego 5. przed
wojną uczeń gimnazjum w Zamościu. W czasie okupacji pracownik
kolejowy (pomocnik maszynisty) w Zamościu. Do naszego oddziału
dołączył w dniu 30 IV 1944 r. po boju pod Suścem. Poległ pod
Osuchami. Jest pochowany na cmentarzu partyzanckim w Osuchach.
Według protokołu ekshumacyjnego pod pozycją 65 – 78 B. Uzbrojenie:
KB polski
57. strz. „Wis” Józef Palka ur. 09 II 1921 r. w Różańcu (pochodzenie
społeczne chłopskie). Wyszedł z okrążenia pod Osuchami. Mieszka
w Różańcu, jest rolnikiem indywidualnym. Zmarł 1987 r. Uzbrojenie:
KB polski
58. strz. „Wiarus” Władysław Sidor ur. 1922 r. (pochodzenie społeczne
chłopskie). Wyszedł z okrążenia pod Osuchami. Mieszka gdzieś
k/Gdańska. Brak o nim bliższych danych. Uzbrojenie: KB polski
59. strz. „Tur” Alfred Pudełko ur. 1923 r. w Tarnogrodzie (pochodzenie
społeczne chłopskie). Wyszedł z okrążenia pod Osuchami. Poległ pod
koniec 1944 roku w oddziale „Wołyniaka”. Uzbrojenie: KB polski
i granaty
60. plut. „Kupla” Kazimierz Niedziałkowski lat około 40
(pochodzenie społeczne robotnicze). Zamieszkały w Zamościu
ul. Młyńska. Przed wojną kolejarz PKP w Zamościu. W czasie
niemieckiej okupacji pracownik na kolei w Zamościu (kierownik
50
pociągów towarowych). Żonaty, dwie córki. Inicjator wyładunków
różnych materiałów z wagonów dla potrzeb naszych partyzantów. Do
oddziału partyzanckiego wstąpił razem ze mną w dniu 01 II 1944 r.
Poległ pod Osuchami. Jest pochowany na cmentarzu partyzanckim
w Osuchach. Według protokołu ekshumacyjnego pod pozycją 95 – 53 B.
Uzbrojenie: KB polski i nagant
61. strz. „Włóczęga” Bronisław Tyszko ur. 1922 r. Zamieszkały
w Zamościu – Karolówka ul. Moniuszki. Jego ojciec był przed wojną
policjantem. „Włóczęga” przed wojną był gimnazjalistą w Zamościu,
sportowiec, silny szachista. Wstąpił do oddziału partyzanckiego
w maju 1944 r. Poległ pod Osuchami. Jest pochowany na cmentarzu
partyzanckim w Osuchach. Według protokołu ekshumacyjnego pod
pozycją 43 – 84 A. Przy zwłokach poległego został znaleziony
własnoręcznie spisany pamiętnik z jego pobytu w okrążeniu.
Uzbrojenie: KB polski
62. strz. „Kruk” Edward Mączka ur. 1923 r. (pochodzenie społeczne
chłopskie). Pochodził spod Hrubieszowa. Jego rodzinę wymordowały
ryzuny z UPA, on zdążył uciec i ukrył się w zbożu. Z powołanych
przez Niemców tzw. „Junaków" pracował na stacji kolejowej jako
kolejarz w Zamościu. Wstąpił do oddziału partyzanckiego na początku
czerwca 1944 r. Poległ pod Osuchami. Jest pochowany na cmentarzu
partyzanckim w Osuchach. Uzbrojenie: KB austriacki „Mannlicher”
63. strz. Stefan Durakiewicz lat około 18. Zamieszkały w Zamościu
przy ul. Browarnej, Kilińskiego. Był on sierotą. Mieszkał tylko
ze starą babcią. Wychowywały go siostry zakonne w Zamościu.
Pracował na kolei przed wstąpieniem do oddziału partyzanckiego
na początku czerwca 1944 r. na stacji kolejowej w Zamościu. Poległ
pod Osuchami. Jego zwłoki woda rzeki Sopot przyniosła aż do wioski
Osuchy. Z takiego zakola je wydobyto i tam przy samym brzegu zostały
zakopane. Po ekshumacji zostały przeniesione na cmentarz partyzancki
w Osuchach. Przy jego zwłokach na szyi znaleziono olejny, owalny
51
obrazek na płótnie „Straży Honorowej Najświętszego Sakramentu
i Relikwiarzyk. Pozycja jego grobu: 161 –1 B. Uzbrojenie: KB polski
64. strz. „Hardy” Bolesław Hubka lat 25. W czasie okupacji pracownik
na kolei w Zamościu. Zamieszkały w Zamościu (zięć Wąsików).
W okrążeniu nie brał udziału, pozostał w Górecku Starym, gdzie była
sprowadzona jego żona. Po wojnie pracuje na kolei w Słupsku i tam
zamieszkuje. Bliższych danych brak. Uzbrojenie: KB polski
65. strz. „Bizon” Tadeusz Dzioch, lat 20 (pochodzenie społeczne
robotnicze). Zamieszkały w Zamościu ul. Kościuszki 8. Z tzw.
„Junaków” był pracownikiem kolejowym na stacji kolejowej
w Zamościu. Wyszedł z okrążenia spod Osuch. W 1947 roku zmarł
tragicznie – oparzenie fosforem II stopnia we Wrocławiu. Zwłoki jego
przywieźliśmy do Zamościa, gdzie są pochowane w grobie rodzinnym
na cmentarzu parafialnym. Uzbrojenie: PM niemiecki
66. strz. „Walkowiak” Jan lat ok. 20. Pochodził z Zamościa. Jego ojciec
w czasie wojny przebywał w Szwecji. On jako „Junak” pracował na
lotnisku Mokre, gdzie między innymi dowoził bomby do samolotów
niemieckich. W naszym oddziale był niedługo. Prawdopodobnie
zginął pod Osuchami. Gdzieś się spotkałem z takim twierdzeniem,
że przeżył i wyjechał do Szwecji w Goteborgu. Uzbrojenie: KB polski
67.strz.„Mazur”StanisławMazurkiewiczur.1920r.wZamościu.(pochodzenie
społeczne robotnicze). Zamieszkały w Zamościu (Browarna, Kilińskiego).
Ojciec jego legionista , uczestnik wojny 1920r. „Mazur” był niedługo w naszym
oddziale partyzanckim. Przybył na początku czerwca 1944 r. Z okrążenia pod
Osuchami wyszedł ranny. Po kilku dniach dotarł do Zamościa. W lipcu przed
opuszczeniem przez Niemców Zamościa, samoloty sowieckie bombardowały
koszary. Jedna z bomb spadła na ogród „Mazura” i ponownie został ranny
w pachwinę i nogę. Po przewiezieniu do szpitala całą nogę amputowano,
a on na drugi dzień zmarł. Jest pochowany w Zamościu. Uzbrojenie: KB polski
52
68. strz. NN lat około 20. Prawdopodobnie pochodził gdzieś
z hrubieszowskiego. Poległ pod Osuchami. Uzbrojenie: KB polski
i pistolet
69. strz. „Lis” N Mrówka lat około 20 (pochodzenie społeczne
chłopskie). Poległ pod Osuchami. Uzbrojenie: KB polski
70. strz. „Klucz” Bronisław Sikora ur. 04 XI 1923 r. (pochodzenie
społeczne robotnicze). Zamieszkały w Zamościu ul. Niecała 2. Po
ukończeniu szkoły powszechnej w 1938 został oddany do terminu
na naukę zawodu ogrodnika. W czasie okupacji jako kolejarz pracuje
na stacji kolejowej w Zamościu jako obsługa – drużyna prowadząca
pociągi. Do oddziału partyzanckiego wstąpiłem 01.02.1944 r. Od tego
czasu brałem udział we wszystkich walkach i akcjach naszego oddziału.
Ranny w szyję wyszedł z okrążenia pod Osuchami. Po wojnie pracuję
w swoim zawodzie ogrodnika k/Wrocławia. W 1970 roku powracam
do Zamościa. Jestem członkiem inwalidą wojennym. Od 1980 r. na
emeryturze. Mieszkam w Józefów ul. Górnicza 13. (Zmarł 12 lutego
2010 r. i został pochowany na cmentarzu parafialnym w Józefowie).
71. plutonowy „Radykał” Józef Droździel lat 33, syn Józefa
i Anny z domu Gontarz. Zamieszkały w Józefowie, z zawodu murarz.
W konspiracji od samego zarania ZWZ – AK w oddziale partyzanckim
por. „Korsarza” Hieronima Miąca, a następnie „Groma” Edwarda
Błaszczaka. Saper – miner. Poległ 23 – 24 X 1943 r. w boju przy
rozbiciu posterunku żandarmerii i policji ukraińskiej w Łukowej.
Specjalnym rozkazem Dowódcy 9 p. p. AK Spraw. Orgniz. P. K. t. 1
Awansem Poległych na polu chwały „Radykał” został pośmiertnie
awansowany na stopień plutonowego. Zwłoki jego po zdobyciu w/w
posterunku zostały przewiezione do Józefowa gdzie są pochowane na
cmentarzu parafialnym (Kwatera Partyzancka). Uzbrojenie: PM
53
72. kapral „Kaczmarczyk” Wincenty Kołtun. Poległ 25 – 26 X 1943 r.
w boju przy rozbiciu posterunku żandarmerii i policji ukraińskiej
w Łukowej ( w budynku dawnej gminy). Rozkazem Dowódcy 9 p. p.
AK z dnia 26 października 1943 r. w Sprwach Organizacyjnych Rozkaz
dzienny P. k. t. 1 Awansem Poległych na polu chwały „Kaczmarczyk”
pośmiertnie awansowany ze stopnia st. strz. do stopnia kaprala. Zwłoki
„Kaczmarczyka” po zdobyciu w/w posterunku zostały przewiezione
do Józefowa, gdzie są pochowane na cmentarzu parafialnym (Kwatera
Partyzancka). Uzbrojenie: RKM
Dopisani dodatkowo na podstawie oświadczeń rodzin poległych
i kolegów jeszcze żyjących.
73. strz. Józef Osuch syn Michała i Marianny, lat 25 (pochodzenie
społeczne chłopskie). Urodzony i zamieszkały w Osuchach. Poległ
25 VI 1944 r. pod Osuchami. Uzbrojenie: KB polski
74. szer. Eugeniusz Krzyszycha, syn Franciszka i Agnieszki
z domu Dyniec, lat 19 (pochodzenie społeczne chłopskie). Ze wsi
Łukowa, powiat biłgorajski. Uczeń Seminarium Nauczycielskiego
w Szczebrzeszynie. Poległ pod Osuchami 25 VI 1944 r. Uzbrojenie:
KB polski
75. szer. „Czarny” Józef Kudełko ur. 05 V 1922 r. w Józefowie. Syn
rzemieślnika – kamieniarza, ukończył przed wojną Szkołę Powszechną
w Józefowie. W konspiracji od początku ZWZ – AK. Poległ
01.06.1943 roku pod Józefowem razem z „Miszką Tatarem”. Zwłoki
jego są pochowane na cmentarzu parafialnym w Józefowie (Kwatera
Partyzancka). Uzbrojenie: RKM ,pistolet Vis i granaty
76. szer. „Wierny” Jan Niedzielski, syn Stanisława i Katarzyny
z domu Czajkowska, lat 26. (pochodzenie społeczne chłopskie).
Ze wsi Zawadka, pow. biłgorajski. Poległ pod Osuchami 25.06.1944 r.
Uzbrojenie: KB polski
54
77. szer. Stanisław Kuśnierz, syn Szczepana i Anny z domu
Sak, lat16 (pochodzenie społeczne chłopskie). Zamieszkały
w Łukowej pow. biłgorajski. Poległ pod Osuchami 25. 06. 1944 r.
Uzbrojenie: KB polski
78. szer. Jan Kopciuch lat 28 ze wsi Podsośnina gm. Łukowa. Poległ
pod Osuchami 25. 06.1944 r. Uzbrojenie: KB polski
79. szer. Józef Kopciuch, syn Szymona i Franciszki, lat 19,
(pochodzenie społeczne chłopskie). Ze wsi Łukowa. Poległ pod
Osuchami 25.06.1944 r. Uzbrojenie: KB polski
80. szer. „Przechodni” Jan Pudło, syn Franciszka i Agnieszki z domu
Kotwis, lat 19, (pochodzenie społeczne chłopskie). Zamieszkały
w Dereźni Solskiej, pow. biłgorajski. Poległ pod Osuchami 25.06.1944r.
Uzbrojenie: KB
81. szer. Jan Paluch, syn Stanisława i Anny z domu Wróbel, lat 18,
(pochodzenie społeczne chłopskie). Zamieszkały w Dorbozach pow.
biłgorajski. Poległ pod Osuchami 25.06.1944 r. Uzbrojenie: KB
82. szer. „Sosna” Józef Pudło, syn Franciszka i Agnieszki z domu
Kotwis, lat 28, (pochodzenie społeczne chłopskie). Zamieszkały
w Dereźni Solskiej, pow. biłgorajski. Poległ pod Osuchami
25.06.1944r. Uzbrojenie: KB, lebel francuski
83. szer. „Chmiel” Antoni Pudło, syn Stanisława i Anny z domu
Wróbel, lat 21, (pochodzenie społeczne chłopskie). Zamieszkały
w Dorbozach pow. biłgorajski. Poległ pod Osuchami 25.06.1944 r.
Uzbrojenie: KB
55
Na tym „Kronikę Oddziału Partyzanckiego” zakończyłem.
W przybliżeniu ująłem 72 członków naszego oddziału. Są ujęci
wszyscy, o których była jakakolwiek informacja, ale mam świadomość,
że około 25 naszych partyzantów nie zostało ujętych, a to dlatego, że
w ostatnich dniach przed okrążeniem przybyło dużo nowych
i to 3 – 4 z Rawy Ruskiej i innych stron. Bardzo trudno wszystkich
zapamiętać. Stan naszego oddziału partyzanckiego przed samym
okrążeniem pozostający pod dowództwem por. Jana Kryka „Topoli”
wynosił 60 – 65 oficerów i żołnierzy. W oddziale naszym cały czas
była duża rotacja. Jedni odchodzili, a drudzy przychodzili, zwłaszcza
pochodzący z pobliskich miejscowości. Dwóch było poległych pod
Suścem w dniu 30 IV 1944 r. tj.: „Czwarty” i „Sajgon”, a poza tym
rannych pięciu żołnierzy, którzy już do oddziału nie powrócili, jak:
st. strz. „Kasia”, „Rąb”, „Szerszeń”, „Kuchnia”, „Zapałka”. Sam nawet
i połowy bym nie zidentyfikował. Dużo pomogli mi współtowarzysze
broni, jak: „Zajączek” i „Palasek” oraz rodziny poległych i po wojnie
zmarłych. Kończąc tym wezwaniem polecam „ Cześć ich Pamięci”.
Józefów 1985 rok
(opr. Maria Działo)
Bronisław Sikora „Klucz”
56
Antoni Kurowski „Zajączek”
Niepełny wykaz członków Oddziału „Wira”,
„Korsarza”, „Groma”, „Topoli”
opracowany przez Antoniego Kurowskiego
„Zajączka”
1. Bańko Michał – poległ w Puszczy Solskiej?
2. Błachuta Tadeusz „Oldan” – poległ w Puszczy Solskiej
3. Barcicki Czesław „Biały” – poległ w Puszczy Solskiej
4. Bartoszewski Konrad „Wir” – pierwszy dowódca
5. Białoszewski Kazimierz „Biskup” – lekarz
6. Błaszczak Edward „Grom” – trzeci dowódca
7. Bodek Roch „Jawor”
8. Bolesta Kazimierz – był okresowo po akcji 30 IV 1943r.
9. „Bończa” NN – uczestniczył w akcji 30 IV 1943r.
10. Borkowski Tadeusz „Mat”
11. Borowicz Mieczysław „Waruga” pchor. – poległ 24 VI 1944r.
12. Borsuk Bolesław „Borsuk” – ranny pod Osuchami
13. Szostak Antoni „Borys” – uczestniczył w akcji 30 IV 1943r.
14. „Brunet” NN
15. Bryła Józef „Śniach”
16. Buczek Jan „Dąbek”
17. Buczek Lucjan „Czuwam” – poległ w Puszczy Solskiej
18. Buczek Ludwik „Brzeźniak”
19. „Cebuła” NN
20. Czapka Adam „Cegła”
21. Droździe Józef „Radykał” – poległ w Łukowej
22. Durakiewicz Stefan – poległ pod Osuchami
23. Dzikoń Władysław – poległ w Puszczy Solskiej
24. Dzioch Tadeusz „Bizon”
25. Forkiewicz Jerzy „Ozdoba” – szef kompanii w 1943r.
57
26. Futyma Julian – dowódca drużyny w 1943r.
27. Galiński Zdzisław
28. Gałaszkiewicz Marian – poległ 24 IV 1944r. w Puszczy Solskiej
29. Glina Bolesław „Niedźwiecki”
30. Gniazdo Stanisław
31. Szeptach Władysław z Lipowca
32. Gniazdo Tadeusz
33. Gniazdo Zdzisław
34. Górecki Franciszek „Wiesiotka”
35. Grabowski Jan – poległ w Puszczy Solskiej
36. „Grzmot”………
37. Hajduk Kazimierz – poległ w Puszczy Solskiej
38. Hajduk Lucjan „Ogień”
39. Hajduk Stanisław
40. Czarnecki ? „Harapa” – poległ w Puszczy Solskiej
41. Herc Władysław „Rekin” – poległ w Puszczy Solskiej
42. Herc Krystian „Hel” – poległ po wojnie (UB)
43. Horodelski Stefan „ Es” – poległ po wojnie (UB)
44. Hubka Bolesław „Hardy”
45. „Iwan” Ślązak – poległ w Puszczy Solskiej
46. Jagowd Maciej „Maks” – poległ w Puszczy Solskiej
47. Jasiński Adam „Sęp”
48. plut. „Jurek” – na początku 1944r. zastępca „Groma”
49. Kamiński Antoni „Zbieg” – poległ w Puszczy Solskiej
50. Karczmarczyk Piotr „Olcha” – rozstrzelany na Rapach 4 VII 1944r.
51. Karczmarczyk Stanisław „Stół” – poległ w Puszczy Solskiej
52. Kasperski Zdzisław „Tatar” – poległ 24 IV 1944r.
53. Kawa Jan – poległ w Puszczy Solskiej
54. Kobylas Józef z Józefowa
55. Kołtun Wincenty „Karczmarczyk” – poległ w Łukowej
56. Komisarczuk Władysław „Żydek”
57. Konstanty Ignacy Jakub „Szmaragd” – cichociemny
58. Kopciuch Jan – poległ w Puszczy Solskiej
58
59. Koper Jan „Marek”
60. Korba Jan – poległ w Puszczy Solskiej
61. Kostecki Andrzej – aresztowany 15 III 1944 r.
62. Kościk Aleks „Wilk” – poległ w Puszczy Solskiej
63.Kowalczuk Stanisław – poległ w Puszczy Solskiej
64. Kowalczyk Feliks „Piorun” – poległ w Puszczy Solskiej
65. Kowalski imienia brak – był okresowo po akcji 30 IV 43r.
66. Krawczyk Jan „Orłowski” z Tarnogrodu
67. Kryk Jan „Topola” por., czwarty dowódca – poległ w Puszczy Solskiej
68. Krzemiądek Czesław?
69. Krzyszycha Eugeniusz – poległ w Puszczy Solskiej
70. Kucharczyk Aleksander „Kuchnia” – ranny
71. Kudełka Józef „Czarny” – poległ z Miszką Tatarem 1 VI 1943r.
72. Kurowski Antoni „Zajączek”
73. Kurys Jan – poległ w Puszczy Solskiej
74. Kuśnierz Stanisław – poległ w Puszczy Solskiej
75. Kwiatkowski Jan „Kwiatek” – poległ w Puszczy Solskiej
76. Mrówka „Lis” – poległ pod Osuchami
77. Łaszkiewicz Stanisław – poległ w Puszczy Solskiej
78. Litkowiec Marcin – poległ w Puszczy Solskiej
79. Łysiak Franciszek – był w oddziale 1943r.
80. Łuszczak Edward „Kmicic” – poległ 25 VI 1944r.
81. Majewski?
82. Makuch Józef?
83. Malec Czesław? – poległ w Puszczy Solskiej
84. „Maria” NN sanitariuszka z Warszawy 1943r.
85. Martysz Andrzej „Polasek”
86. Maśko Edmund „Jastrząb”
87. Matysiak Eugeniusz – poległ w Puszczy Solskiej
88. Matysiak Jan „Kasia” – poległ pod Osuchami
89. Matysiak Józef – poległ w Puszczy Solskiej
90. Mazur Stanisław „Elski” ppor.
91. Mazurkiewicz Stanisław „Mazur” – zmarł z ran
59
92. Mączka Edward „Kruk” – poległ pod Osuchami
93. Miazga Marian „Jastrząb”
94. Miąc Hieronim „Korsarz”, drugi d-ca oddziału por.
– zmarł podczas operowania rany
95. Niedziałkowski Kazimierz „Kupla” – poległ w Puszczy Solskiej
96. Naklicki Jan „Dyplomata”
97. „Murf ” sierż. NN
98. Mozel Marcel „Franc”, kucharz oddziału – poległ w Puszczy Solskiej
99. Niedzielski Jan „Wierny” – poległ w Puszczy Solskiej
100. Nowak Kazimierz „Florek”
101. Nowak Tadeusz „Butrym”
102. Osuch Kazimierz „Osiek”
103. Pniak Władysław
104. Patdus Feliks „Piast”
105. „Pow” NN uczestnik w akcji 30 IV 1943r.
106. Pęcherski Tadeusz „Orlik” – zamordowany
107. Podczaski Zbigniew „Sajgon” – zginął 30 IV 1943r.
108. Puźniak Stefan
109. „Proch” NN imię Jan – poległ w Puszczy Solskiej
110. Przewłocki Jan „Szerszeń” – ranny pod S…?
111. „Przybysz” – poległ w Puszczy Solskiej
112. Puchacz Mieczysław „Albatros” – poległ w Puszczy Solskiej
113. Pudełko Alfred „Tur” – poległ nad Sanem
114. Puderkiewicz Alfred „Tur”?
115. Pudło Antoni „Chmiel” – poległ w Puszczy Solskiej
116. Pudło Jan „Pomarański”
117. Pudło Józef „Sosna” – poległ w Puszczy Solskiej
118. Rorat Franciszek „Tępy” – poległ w Puszczy Solskiej
119. Rozwadowski Piotr „Rąb”
120. Rabiega Tomasz „Rossa” – aresztowany zginął na Rotundzie
121. Rżewski Zbigniew por. „Fernando” – poległ 8 XI 1943r.
122. Senderek Jan „Orzeł”
123. Sikora Bronisław „Klucz” – ranny
60
124. Sobczak Tadeusz
125. Strzałka Józef „Zagłoba”
126. „Strzecha” NN – poległ w Puszczy Solskiej
127. Szanajca Tadeusz „Szum” – zmarł z ran po bitwie pod Osuchami
128. Szostak Stanisław „Trzynastka” z Osuch
129. Szpinda Jan „Mikita”
130. Szunert Henryk „Kujawiak” – zginął pod Osuchami
131. Szydełko Roman „Zapałka” z Aleksandrowa
132. Szymanik Józef „Leszczyna” – poległ w Puszczy Solskiej
133. Teliczek Jerzy „Czwarty” – poległ 30 IV 1943r.
134.Turczyniak Józef „Spadochron” – zginął po wojnie
135. Tyszka Bronisław „Włóczęga” – poległ w Puszczy Solskiej
136. Turczyniak Stanisław „Lemiesz” – poległ w Puszczy Solskiej
137. „Walkowiak” NN imię Jan
138. Wsiewłod Marek „Maks” – poległ w Puszczy Solskiej
139. Zakrzewski Jerzy „Maks” sierż. policji granatowej
140. „Zapałka” konfident niemiecki
141. „Zięba”?
142. Zuba Leon „Żbik” – poległ w Puszczy Solskiej
143. Żmuda Jan „Burza”
144. Żmuda Józefat „Czarny”
145. Żmuda Marian
146. Żmuda Władysław
147. Spustek Franciszek „Śmiech”
148. Konopka Franciszek „Zarębski”
149. Mazurek Bronisław „Sokół”
150. Kotulski Michał „Sęp”
151. Pałubski Władysław „Pac”
152. Piecko Stanisław „Rakieta”
153. Sędłak Bolesław „Murarz”
154. Pudło Wojciech „Przechodni”
155. Sral Julian „Grom”
156. kpr. „Mucha” – policjant zginął
61
157. Szmidt Jan
158. Pudło Antoni – poległ u „Wira”
159. „Kolumbus” z Józefowa Kolasiński
160. „Szewc” z Józefowa, obydwaj zginęli w zasadzce
161. „Bronka” z hrubieszowskiego
162. NN kolega „Bronka” poległy pod Osuchami
163. Rzeźnik Adam z Różańca
164. Palka Józef z Różańca „Wis”
165.”Rosa” z Różańca
(opr. Maria Działo)
62
Włodzimierz Łój
Relacja żołnierza BCh
z oddziału Stanisława Basaja „Rysia”.
Urodziłem się trzeciego lutego 1926 roku ale w metryce mam
drugiego. Wtedy jeszcze tak nie rejestrowali jak w szpitalu, a ja
w Wysokim się urodziłem w domu. Ojciec przywiózł akuszerkę i ona
mnie odbierała. Do szkoły chodziłem w Wysokiem. Siedem oddziałów
było przed wojną. Skończyłem już za Hitlera. W szkole już się nie
uczyliśmy tylko po chałupach, ale legalnie. Świadectwa nie otrzymałem,
bo kierownik Kasprzysiak nie zdążył, aresztowali go i zginął. Dostałem
świadectwo dopiero po wojnie przez sąd na podstawie zeznań
żyjących nauczycielek, które były wychowawczyniami w klasach
4, 5 i 6. Nie tylko ja byłem w takiej sytuacji, moi koledzy także, cały
rocznik.
W 1941 roku 8 listopada nas wysiedlili. Najpierw Huszczkę Małą,
Huszczkę Dużą, Wysokie, Białobrzegi, Bordatycze. Tych wysiedleńców
rozesłali po żydowskich gospodarkach w hrubieszowskim. Nie całą
wieś. Z naszej wioski było dwunastu zesłanych, dalej na Ukrainę aż
w rzeszowskie. Nawet mój kolega tam pojechał z ojcem, a matka
i rodzina przyjechała tu do rodziny. Sołtys był Polakiem i mówi:
"Człowieku uciekaj, bo na tę gospodarkę - bo Żydzi mieli ładne
gospodarki - to już Ukraińcy palce gryzą, zarżną cię nie wiesz kiedy".
Wszyscy wrócili tylko jedna rodzina została w Tuczępach, jedna
w Tiptikowie i myśmy zostali na Lipowcu u Żydów. Ojca już nie miałem,
byłem tam z matką, dwiema siostrami i bratem. Ojciec zmarł jak
miałem czternaście lat. Pierwszy rok chodziłem po żebranym, bo nie
było co do garnka włożyć. Całą wieś przeszedłem i zawsze słyszałem tę
samą odpowiedź „My wże nie maju”. Nie wiedziałem, że trzeba było po
ukraińsku mówić „Zdrastwujcie" czy „Dobryj deń” a ja nie umiałem.
Na Lipowcu nie chodziłem tylko do Sahrynia, Turkowic, Małżowa
63
i Tuczap. Raz poszedłem do Miękiego. W pierwszej kolejności idę do
pałacu. Przychodzę tam, a dziedziczka mnie pyta jak się nazywam,
gdzie mieszkam. Odpowiedziałem na jej pytania, a ona podchodzi
otwiera książki i mówi: „Mnie potrzeba służby, ty z siostrą możesz
przyjść na służbę, to utrzymasz ojca i matkę, bo ojca musisz zabrać
z sierocińca. Ojciec jeszcze wtedy żył, ale był w domu opiekuńczym
w Hrubieszowie, a brat i siostra w Turkowicach. Powiedziałem jej:
„Proszę pani, ale ja chcę się uczyć, bo w Turkowicach jest szkoła” a ona
zapytała: „Umiesz czytać”? - „Umię”, „Umiesz pisać”? – „Umię”. „To
ci wystarczy” i nic mi nie dała, a mróz był z dwadzieścia stopni albo
i więcej. Przychodzę w jedno miejsce, a ten gospodarz mówi: „Synu co ty
zaniesiesz na ten mróz? Wiesz o tym, że wilki grasują, bo Bug przeszły?
Toż umarzniesz”. To już była godzina druga, a w styczniu dzień krótki.
Dał mi taki wielki kosz, może ze siedemdziesiąt kilogramów w niego
wchodziło. Otwiera piwnicę i każe nabierać kartofle. Powiedziałem mu,
że nie poniosę kartofli, bo zmarzną w koszu i że tyle nie wezmę. „Co
cię obchodzi, nabierz pełny kosz”. To wlazłem i szybko nawybierałem
ładnych kartofli. Gospodarz przyniósł worek i przesypaliśmy do
niego kartofle. W tamtych stronach piekli przeważnie chleb pszenno
– razowy. Dostałem z całej blachy chleb może z dziesięć kilogramów.
Wyniósł jeszcze ze dwa pierogi takie dawniejsze i ze trzy kilogramy
słoniny, a może i więcej. Zaprzęgliśmy konie, załadowaliśmy to
wszystko na furmankę. Sami okryliśmy się kocami i w parę minut
byliśmy na miejscu, a tu znieśliśmy wszystko do domu. Matka pytała
go jak się nazywa, ale nic nie chciał powiedzieć. Jak się zrobiło ciepło
to już nam się polepszyło. Na polach i w lesie rosły piękne konwalie.
Grona miały takie jak wiśnie. Poszedłem zbierać. Nazbierałem, matka
wywiązała, zawiozła do Zamościa tam sprzedała i już był grosz, że
nie trzeba było abym po żebranym szedł. Poszedłem raz, drugi, trzeci
z kolegą, u którego też była bieda w domu, bo ojciec był umysłowo
chory. Pewnego razu zbieramy konwalie, podnoszę głowę, patrzę się,
a tu z Dikteriewa lufa wygląda. Jeszcze się nie obejrzałem, a sowiet do
mnie „Pastaj”. Kolega już był z tyłu więc uciekł. Dwóch tych sowietów
stało na warcie. Jeden mówi: „Zastrielić to szpieg” a drugi mówi:
64
„Niet do kamandira”. Poszedł do tego bunkra, wywołał kamandira,
a ten pyta, czy mam kenkartę. Miał rok wcześniej wyrobioną na prośbę
od wójta z Wysokiego. Kazał mi iść do domu i milczeć. Powiedział, że
przyjdą i sprawdzą i jak nie posłucham to zastrzelą. Nie trwało długo,
przyszli zaraz tej nocy. Matka przyjechała już z miasta, bo jak tylko
zajechała, sprzedała i zaraz wróciła, bo wtedy kursowała wąskotorówka
na Waręż z przesiadką w Werbkowicach. Nagle ktoś stuka do drzwi.
Matka powiedziała, że niezamknięte, bo tu dziady i nie ma co kraść.
Otworzył drzwi, zaświecił latarką i każe zapalić lampę. Mieliśmy
naftę bo matka przywoziła z miasta. Zaświeciła lampę, a ten Sowiet
zawołał: „Haziajka to ty z Wysokiego”? Połapali się w ramiona, zaczęli
witać serdecznie, a ja nic nie rozumiałem. Jeszcze w czerwcu 1941
roku, zanim nas wysiedlili matka uratowała temu kamandirowi życie.
W Karolówce był obóz, w którym Niemcy trzymali sowieckich jeńców.
W obozie doszło do buntu jeńców, bo bardzo głodowali. Krzyczeli: „
Daj Boh chleba daj Boh śmierci”. Niemcy z karabinów maszynowych
cięli, a jeńcy szli na bramę. Po trupach przez druty przeszli i uciekali,
a Niemcy końmi jeździli i dobijali. Ten kamandir też uciekł z tego
obozu i schował się w naszym grochu. Matka sadziła dużo grochu
tycznego, Jasia. Było go może ze dwa ary za stodołą. Wiem dobrze
bo to ja tyczyłem ten groch. Widziałem jak Niemiec jechał na koniu,
tędy między jeziorem, a wioską, bo widocznie wypatrzył tego Sowieta,
a ten dopadł tu w nasz groch. Dwa tygodnie mu matka jeść nosiła i ani
ja nie wiedziałem o tym, ani ojciec. Teraz rozpoznali się i serdecznie
przywitali. Takie spotkanie mieliśmy.
To żydowskie gospodarstwo, na które nas przesiedlili leżało cztery
kilometry za Tyszowcami. W Turkowicach był sierociniec, w którym
przebywała moja czteroletnia siostra i sześcioletni brat, bo nie byli
jeszcze zdolni do pracy. Natomiast ja z matką i siostrą zostałem
w Lipowcu na gospodarce, a że to było na drogach krzyżowych to
była tam karczma jeszcze przedwojenna. Ten Żyd nazywał się Małka
i jego żona opowiadała, że żył 112 lat. Umarł w 1939 roku, a jeden
z synów zginął na wojnie, a drugi Pinia był z nią. Jak ich zabierali do
getta to ja mu mówiłem: „Pinia uciekaj”. W Tuczapskim i Mikuckim
65
były bunkry żydowskie i tam się Żydzi chowali. Pinia, który zawsze
czytał święte księgi żydowskie odpowiedział mi, że w tych księgach
jest napisane, że Żydzi mają wyginąć. „Kuropatwy już wyginęły i my
wyginiemy, ja nie pójdę”. No i zabrali ich do Hrubieszowa do getta,
później do Bełżca i tam ich wykończyli. Tam w Lipowcu na winklu,
gdzie stała stara karczma była najlepsza woda we wsi, bo pobudowano
ją na takim wzgóreczku i woda była płytko. Teraz już nie ma znaku po
tym, na Lipowcu wszystko spalone. Dwóch gospodarzy tylko zostało.
Jak banda ukraińska szła, wstępowała napić się i musowo było zrobić
im herbatę. Na razie nie rżnęli, a później rżnęli jak trzeba im było
np. Akowca skasować bo to były takie porachunki. Polska partyzantka
też przychodziła. Pełnione były warty nakazane przez Niemców.
W gminie była taka zrobiona laska, na której wypisano "Warta nocna"
i telefon do gminy. Ale kto miał telefon? Nikt nie miał, ale wpadała
kontrola z gminy i sprawdzali. Pewnego razu jesteśmy z kolegą na warcie.
Mróz ze dwadzieścia stopni, ale przeszliśmy w jedną stronę, w drugą
stronę. Trzeba chodzić bo mogą wpaść, ale ja na szlaku mieszkałem,
na środku można powiedzieć wioski. Wstąpiliśmy zagrzać się i bodaj
gorącej wody się napić, a potem znowu na wartę. Otwieram drzwi,
a tam cienie białe się poruszają. Już nie było kiedy zawiadomić ludzi.
Mówię do Mietka, że to wysiedlenie Lipowca. "Leć do domu", bo do
domu miał niedaleko. Poleciał i ukrył się, bo oni mieli bunkier. Też
miałem kawałek od domu zrobiony bunkier, ale wtedy nie wysiedlali
Lipowca, bo tam nie było kogo wysiedlać, sama biedota, a nawet
dziadostwo. Tamtej nocy nie szli szlakiem tylko poza wioską do
Mołożowa i wtedy wysiedlili Mołożów, ale jednak była łączność, ktoś
dał znać, to tylko zabrali parę rodzin, a później Ukraińcy poprawiali
wysiedlenie.
To było w styczniu, czy lutym 1943 roku. Jak wysiedlili Polaków
to zaraz w maju albo w czerwcu, polska partyzantka poszła i spaliła
wieś. Trochę Ukraińców zabili, nie wiem dokładnie ilu, a dla tych,
którzy przeżyli, Sahryń był twierdzą ukraińską. Rano przyjeżdżała siła
robocza gospodarzyć, a wieczór był szlak do Sahrynia. To było ze sześć
kilometrów, no i tak cały czas było. Jak żniwa przyszły, to nie mogli dać
66
rady i wyznaczano przez kogo, to ja nie wiem, kontyngent i trzeba było
chodzić na ich pola do roboty. W niedzielę zawsze matka chodziła.
W Mołożowie był nasiedlony Ukrainiec, sąsiad z Wysokiego, kawaler
jeszcze z matką i z bratem. Nie przyznawał się, a znał mnie przecież
od dziecka. Jeszcze 1938 roku jak Felkiewicz sprzedawał grunty to
on i dwóch innych gospodarzy ukraińskich po czternaście hektary
ziemi zakupili. Walne gospodarki mieli, ale ich Niemcy przesiedlili
do Mołożowa. Z partyzantką miałem kontakt od 1943 roku. Miałem
ich co drugą, co trzecią noc. Szli gdzieś to wstąpili na kwaterę coś
zjeść, napić się, albo odpocząć. W tym czasie robiłem pod lasem
u wasążnika, chodziłem młócić, słomę kręcić, dach poszywać.
Tam często kwaterował Stanisław Basaj ,,Ryś” i z tej racji z nim
się zapoznałem. Najpierw dostałem zadanie szukania amunicji.
Dostaliśmy takie szpice (mam do tej pory), aby nimi szukać broni,
amunicji co się dało, bo tamtędy przechodził front. Mój kolega, syn
gajowego, miał szczęście i znalazł dużo amunicji, a taka amunicja
kosztowała dziesięć złotych, a nawet piętnaście. Trafiało się, że było
w tym pół niewypałów. Bogatsi w partyzantce kupowali, a biedny jak
ja nie miał za co kupić to co zdobył to miał. Brałem udział w różnych
akcjach, ale przeważnie jako pomocniczy, bo nie miałem amunicji do
swego karabinu francuza. Tuczapy to się nie liczą, bo nie było bitki
za późno tam przyszliśmy. Ukraińcy spalili i wyrżnęli wszystkich
zanim dotarliśmy. Byłem też w akcji na Nabrosz, tam 15 lipca jest
odpust. Była tam placówka AK, dwanaście chłopów, stali na warcie.
Prawdopodobnie trochę popili, bo tam gdzie stali to ten gospodarz
miał pasiekę. Poszedł po miód do wódki i zauważył, że coś się szykuje,
ale nie zdążył dać znać tamtym. Obskoczyli ich i tylko on jeden uszedł
ale nas zaalarmował. Staliśmy w mirkuckim lesie, ale to było jakieś
cztery kilometry. W tym czasie Ukraińcy wyrżnęli placówkę, zabrali się
i poszli. Przyszliśmy to tylko trupy były. Żaden nie był zastrzelony tylko
wszyscy zarżnięci. Przy obronie kolonii Górka byłem jako odwód,
na tyłach. Dołhobyczów też w odwodzie. Część z nas, tych co byli
wtajemniczeni, ale nie po przysiędze, to brali na odwód na donoszenie
amunicji. Pewnego razu szliśmy spalić wioskę koło Komarowa. Ta
67
wioska była wysiedlona ale nie pamiętam jej nazwy. W tej akcji brały
udział trzy plutony. Feliks Drzygało „Bruchalski” miał jeden pluton,
Jerzy Dąbrowski „Żuczek” drugi, a Władysław Kwiatkowski „Topola”
trzeci. Przyszliśmy na wieś z takim planem, aby w pierwszej kolejności
zabrać parę krów, świń ile się da, konie powypuszczać, a wieś spalić.
Nasiedleńcy się pozamykali, wszędzie pozakładali metalowe szyny,
a tu nie ma czasu i sprzętu żeby je zniszczyć. Zastanawiamy się co robić.
Nagle patrzymy, wyłażą z krzaków polscy służący i proszą: „Koledzy nie
palcie wioski, front niedaleko, tu wszystko zamknięte nic nie zrobicie,
niczym nie dacie rady rozwalić tych sztab”. Szkoda spalić żywy towar,
męczyć żywe stworzenia. Wracamy nić tu nie zwojujemy. W pewnym
momencie patrzę i widzę z daleka coś siwego. Idziemy w tę stronę,
przychodzimy bliżej krzaków, a tam konie powiązane. Było ich może
z osiem tych koni, a ja od razu do siwego. Ma tylko sznurczany kantar
i powódką przywiązany to ja za nóż i urżnąłem. Nie ma jak wyskoczyć
na niego, nie byłem uczony jazdy i mówię tak sam do siebie: „Jak byś
się tak położył albo klęknął to ja bym wsiadł na ciebie”, a on klęka to
ja wsiadłem na niego i go poklepałem. Jak gdzieś byliśmy na akcji
i kazałem mu się położyć to się położył jak człowiek, łeb wyciągnął,
taki był szkolony. Plutonowy chciał mi go zabrać i groził, że mnie
zastrzeli jak się nie zgodzę, a ja nie chciałem mu dać i musiałem stawać
do raportu przed „Rysiem”. Wtedy jeszcze „Ryś” był z nami. Poszedłem
do „Rysia” i mówię jaka jest sprawa. On mówi: „Czego nie chcesz
dać konia, po co ci ten obowiązek, nikt ci nie pomoże. Plutonowy
zostanie adiutantem, daj mu, odstąp mu konia. Wszyscy śpią, a ty
rano wstajesz, za sianem i za owsem chodzisz. Najpierw ci mówię,
a później już na koniec rozkazuję ci oddać tego konia”. Odpowiedziałem
„Rozkaz panie komendancie” i oddałem konia „Bruchalskiemu”.
Później jak poszliśmy do Puszczy Solskiej tośmy mieli potyczki
z Niemcami na szosach gdzieś między Józefowem, a Osuchami.
Przy wysadzaniu torów w Krasnobrodzie też byłem. Niemcy jechali
na akcję w stronę Józefowa tośmy ich rozbili, że wycofali się nazad
i nawet zdobyliśmy trochę broni i amunicji. Jeden z naszych został
wtedy ranny. czy mnie poznajesz, a on mówi ja cię wcale nie znam.
68
W Józefowie to była nie potyczka tylko mieliśmy mieć zrzut.
Bechowcy nie dostawali żadnych zrzutów, ale wtedy jakoś tam
mieliśmy dostać zrzut. Wszystko było umówione, wyznaczone pola,
poszliśmy, obstawili się, ogniska rozpalili, czekamy na zrzut. Słyszymy,
że nadchodzą samoloty, a myśmy rozstawione na polanie.
Między nami był zdrajca, co Niemcom dawał znać. Kolega, z naszych
chłopaków, tylko był sprzedany. Wpierw był podejrzany, siedział
na Majdanku podpisał współpracę, puścili go i wrócił do oddziału,
a później każdy nasz krok zdradzał. Jeden z kolegów siedział na drzewie
na obserwacji i zobaczył w porę zbliżających się Niemców, skoczył
do plutonowego i myśmy się wycofali. Tyle, że zdążyliśmy wycofać
się na południe, a tu z osiem samochodów z Niemcami zajechało,
obstąpili i zrzut poszedł. My szczęśliwie wymknęliśmy się i nikt nie
zginął, ani nie ucierpiał. Zdrajca poszedł z nami, ale już do rana nie
doczekał, zrobili z nim porządek. Pod koniec maja 1944 roku brałem
udział w walkach z Kałmukami. Jak mjr Edward Markiewicz ,,Kalina”
zarządził odprawę dowódców, to byłem na obstawie tej narady. To była
czy Szewnia Dolna, czy Adamów nie wiem dokładnie nie pamiętam,
wiem, że byłem na obstawie i kaprale, dowódcy plutonów i dowódcy
drużyn poszli na te odprawę, a myśmy mieli obstawę. Wtedy jeszcze
był wolny przesmyk między Szewnią Dolną, a Adamowem i można
było się wymknąć. Trzeba było zostawić tabor, broń, amunicję
wszystko, nawet mundury zrzucić i iść w cywilu. Przyszedł do nas
,,Bruchalski” i mówi chłopcy taka sprawa. Ci co mieli gdzie pójść i nie
byli ścigani przez Niemców to w kilku chłopaków poszli, a reszta nie
miała wyjścia. Ja nie miałem gdzie się podziać, wszystko spalone, nie
wiedziałem gdzie matka, ojciec już nie żył więc zostałem. No, a później
pchaliśmy się w bagna? Basaj został po tamtej stronie z resztą. Niby to
miał dostarczyć zdobyczną broń i żywność do lasów biłgorajskich. Jak
już nas okrążyli to nie było godziny żebyśmy w jednym miejscu stali,
całe dni i noce bez przerwy. Dopóki szliśmy w bagna prowadził major
"Kalina". W jedną noc zrobiliśmy kilometr leśnej szosy. Sośniaki się
zżynało, trzy wzdłuż, a w poprzek okrąglaki takie, szosę się skończyło.
Dobrze do dnia, może była godzina po trzeciej, czy koło czwartej (kto
69
tam miał zegarek) dość, że było już widno, a tu jak najdą samoloty.
Boże kochany zrobiło się takie straszne piekło, a tabor może z kilometr
ciągnie. Konie rżą z przerażenia i jakby mało było samolotów, walą
z artylerii. To złamało komendanta, wydał rozkaz żeby skasować
tabor. „Bruchalski” wyznacza po dziesięciu do wozu, bierzemy drągi
i spychamy tabory do bagna. Jak, który koń rżał ze strachu to my w łeb
mu, w łeb, a który nie rżał to się nie biło. Tak z godzinę, a może więcej
jak godzinę było tej roboty i nasze tabory ze wszystkim co było na
wozach zginęło, wszystko poszło w bagno, zostaliśmy tylko my. Jakby
ktoś świeży przyszedł w to miejsce to już by nie wiedział co tam jest.
Czoło kolumny cięło gałęzie i układało taką drogę, bo jak który stąpnął
z boku to poszedł w bagno. Jak nie umiał chodzić i blisko drzewa
nie skoczył to przepadł i już go nie ma, bagno pochłonęło. Takie
straszne bagna były. Tak nas ganiali dniami i nocami bez jedzenia
i picia o listkach i koniczynie. Może tam kto co i miał. Miałem menażkę
cukru na pięciu, bo jak drużynowy zginął, to ja zostałem drużynowym.
Dzieliliśmy się tym cukrem, co dzień po łyżce stołowej. W ruch szły
także korzonki, inni mogli je jeść, a ja nie mogłem. Łopian to owszem,
a z tarniny paliło mnie w przełyku i nie mogłem jeść. Wodę piliśmy
z bagien. Ponad Tanwią ze cztery kilometry nas gnali i tam mieliśmy
się przebijać, bo wywiad doniósł, że Niemcy mają mało amunicji,
ale coś było nie tak i zawrócili nas z powrotem. Szliśmy rzeką to
jak któryś był wymęczony to poszedł na dno w Tanwi. Myśmy mieli,
tzn. trzy plutony BCh najtrudniejszy odcinek do pokonania no i nie
daliśmy rady. Był taki zmasowany ogień, że kto się tylko podniósł, to
go skosili krzyżowym ogniem z cekaemów, a resztę załatwiła artyleria
i miny. Miny wybuchały jak drobny deszcz jedne po drugich.
Jak już przeszliśmy prawie do trzeciej linii padł rozkaz żebyśmy
się cofnęli i poszliśmy w rozsypkę. Słuchamy, że już obława idzie.
Grupą, w której się znalazłem dowodził „Żuczek”. Był z nami także
Antoni Szczerba „Warchał”, niezdolny do dowodzenia ze względu
na złą kondycję psychiczną. Wybraliśmy mu miejsce w bagnie, dali
cztery trzciny w gębę i nakryliśmy krzakami. Sami też pośpiesznie
ukryliśmy się w bagnach, bo obława była już tak blisko, że jak się
70
wykręcił to widział ją między krzakami. Czekamy niespokojnie co
będzie dalej. Leżę obok „Żuczka”, a „Warchał” może z pięć metrów ode
mnie. Linią leźli pijani Kałmucy, a „Warchał” w tym czasie wychodzi
z bagna. Słyszymy: „Hände hoch!” „Warchał” też coś do nich krzyczy
ale nie wiem co, a Kałmuk raz go z pistoletu czy pepeszaka i tyle było.
Nie odeszli nawet dziesięciu metrów, a „Żuczek” krzyknął: „Z wody
chłopcy i ognia”. Żaden z Kałmuków dalej nie poszedł, wytłukliśmy
wszystkich co do jednego i dla żadnego nie trzeba było trumny, poszli
w bagno. „Żuczek” wyciągnął z bagna tego „Warchała” i wykopaliśmy
mu grób tam, gdzie był wyżej położony teren. Zrobiliśmy prosty,
brzozowy krzyż, podpisali i na tym się skończyło.
Ciężko ranny został Zenon Pielachowski „Dzierżyński”, który trafił
do naszego oddziału jako cichociemny ze zrzutu. Prowadził szkolenie
młodej kadry oficerskiej. Dostał szrapnelem w obydwie nogi. Nie było
zastrzyków ani lekarstw, a nawet nie było już żadnej sanitariuszki.
Zabrakło nawet środków opatrunkowych i nie mieliśmy już czym
bandażować, ale chłopaki złapali go na nosze i nieśli z kilometr może.
Wtedy jeszcze dobrze grały karabiny maszynowe i chłopaki popadali.
Teraz niosłem go ja i mój kolega Kostek, który pochodził ze Śląska
i dlatego przyjął pseudonim „Ślązak”. Jego ojciec był w Hostynnym we
dworze u takiego pana i tam jakimś starszym był, bo prowadził całe
gospodarstwo.
Nieśliśmy go z półtora kilometra. Zebrało nas się już trochę
więcej. Doszliśmy do miejsca, gdzie mech był już na suchym miejscu.
Mech ładny, może było go pół metra, a może więcej. W takich
krzakach zrobiliśmy rannemu legowisko i mówimy niech tu leży, to
my tu przyślemy sanitariuszkę. Ogromnie biedak cierpiał. To było
niedaleko tych baraków, które mieli partyzanci z Puszczy Solskiej. Do
tych baraków było tak gdzieś z półtora kilometra. Zostawiliśmy go
i odeszliśmy około 50 m, a on miał broń i palnął sobie w głowę. Byłem
tego świadkiem. Wcześniej jeden z chłopaków chciał mu zabrać ten
pistolet bo to była broń, która cieszyła się wielkim powodzeniem,
ale on prosił: „Oddaj pistolet, oddaj!”. Wtedy powiedziałem: „Oddaj
mu”, a i „Ślązak” mnie poparł mówiąc: „Oddaj mu, co mało jest
71
broni?” No i oddał mu tego Visa, a może właśnie to był błąd, może by
i przeżył? W końcu poszliśmy dalej. Miałem znalezioną, niemiecką
mapę bardzo dokładną i w języku polskim. Zaznaczone było każde
uroczysko, wszystkie drogi, ścieżki i tak posuwaliśmy się naprzód.
Nasz plutonowy Jerzy Dąbrowski „Żuczek” wziął dwunastu ludzi
i poszedł na północ. Z początku zostałem sam, później dołączyła
sanitariuszka, dziewczyna na medal. Szliśmy razem z pól kilometra.
Później zaczęli dochodzić inni, tak, że zebrało ich się pięciu, ja szósty
i ta sanitariuszka. Wlekliśmy się wspólnie noga za nogą. Sanitariuszka,
miała nie wiem skąd angielski koc ze zrzutu i ja też znalazłem taki koc.
Angielskie koce ze zrzutu były dobre, bo nawet jeśli położyło się go na
wodzie to i tak nie przemókł. Przed nocą nacięło się gałęzi i kładliśmy
się na nich pod tymi kocami. Jedliśmy listki takiej jakby sałaty.
W bagnach było lepiej, bo rosło tu dużo łopianu. Spotykało się również
koniczynę zajęczą. Wychodzimy rano, godzina może była dziewiąta,
bo słońce wysoko i nie ma już rosy. Uszliśmy kawałek, widać gruby,
rzadki las i wzgórek. Podchodzimy bliżej i widzimy, że coś tam paruje,
tu kupka, tam kupka, a to Niemcy rano szli. Jak byśmy szli wieczorem
to byśmy na nich wpadli, tylko tyle nas dzieliło. Rano Niemcy jedli
śniadanie i co nie zjedli wylali lub wyrzucili. Tośmy zbierali chleb
smarowany margaryną trochę go się przetarło i już. Znaleźliśmy
także zupę - grochówkę, w której groch nie był mielony tylko cały,
to pamiętam jak dziś. Kto znalazł jakichś pięć skórek, wszystkich
dzielił, no i tak doszliśmy do leśniczówki, czy gajówki (Błudko) dość
ładnie zabudowanej. Polecieli do piwnic skąd nanieśli znalezionych
kartofli i szykują się jeść je na surowo. Byłem na to uprzedzony
i ostrożny. Jednemu wydarłem, drugiemu wydarłem, ale nie pomagało.
Przestrzegałem, żeby nie jedli, bo wszyscy dostaną biegunki, ale jedli
im nie zaszkodziło. Tylko dwóch zachorowało, ale tylko lekko. Może
dlatego, że wreszcie jest czysta woda i można się napić do syta. Przecież
wcześniej piło się z bagien przesączając przez szmatę, przez koszulę.
Patrzymy się z tej leśniczówki, a tam Niemiec na koniu przejeżdża
w jedną stronę potem w drugą stronę. Jeździł tak leśną drogą od mostu
w Nowinach do Hutek.
72
Z jednym kolegą wybraliśmy się na zwiady. W pewnym momencie
widzimy krągły komin taki, jak do wypalania wapna. Zaraz obok stała
taka mała, ogrodzona chałupka i rygiel przybity tak jak dla koni?
Nie wiem na co to. Przyszliśmy do chałupy, plądrujemy, nie ma nic.
Zaglądamy na piecyk jak to dawniej mniejsze jeszcze piece były. Jest
cały worek sucharów. No mamy żarcie. Ten jeżdżący na koniu Niemiec
widocznie nas widział. Podjeżdża, zsiada z konia i idzie do chałupy,
a my na piec. Otwiera drzwi, a my widzimy, że ma pistolet. On
palec na cynglu i ja palec na cynglu. Widocznie nas zauważył bo coś
szwargotnął i wyszedł, zostawił nas. Bał się, bo by zginął na miejscu.
Myśmy też nie strzelali, bo jakby tylko Niemcy usłyszeli strzał zaraz by
się zlecieli i nas wybili, wszystkich by wystrzelali, dlatego zostawiliśmy
go w spokoju. Otwieramy ten worek, a tam ile sucharów tyle pleśni,
kto będzie jadł. Od razu zatrucie. Ruszyliśmy całą naszą grupką dalej,
aż trafiliśmy na wzgórek i karłowaty las.
Na wzgórku jakiś rolnik obsypuje kartofle. Mówię: „Idziemy do
niego” ale mój kolega nie chciał pójść. To ja mówię, że pójdę sam ale
trzeba było na łokciach się sunąć dla bezpieczeństwa, bo miałem na
sobie mundur zielony, a do tego jeszcze orzełek. Idę, a tam taka kępa
i siedem czy osiem sosenek karłowych, a w środku dziura. Patrzę,
a w środku trzech z oddziału „Woyny” w mundurach, wszystko ze
zrzutu pasy białe, buty i pistolety. Jeden był w stopniu porucznika,
drugi miał tylko jedną gwiazdkę, a ten trzeci to nie wiem. Myślę sobie,
jest ich trzech chłopów, nas pięciu już jest dobra grupa aby gdzieś się
przebić. Podszedłem do nich i mówię bez szarż i panów zwyczajnie po
partyzancku: „Może byśmy razem się związali. Nas jest pięciu, dobrą
broń mamy i amunicję po Puszczy Solskiej”. Dodałem jeszcze, że
wywodzę się z oddziału „Rysia”. „Paszła won stąd pachołku stalinowski”
- tak mnie przywitał. To był człowiek, on myślał? Czy czegoś takiego
można od dowódcy oczekiwać? Załamał mnie całkiem, pachołkiem
stalinowskim mnie nazwał. Odpowiedziałem mu „Zostańcie, ja dam
sobie radę sam”. Doczołgałem się do tego rolnika prosząc o jakieś
jedzenie, a on mówi: ,,Mam litr mleka i dobrą kanapkę tylko przy
wozie, a to jest mówi mój syn, to on wam przyniesie, nie wstawajcie”.
73
No i poleciał, przyniósł nam chleb i mleko. Chłop powiedział, że nic
nie może wynieść z obawy przed Niemcami, ale kanapkę i litr mleka
można nieść i drugi raz przyniósł nam już na miejsce. No i tak żeśmy
przeżyli. Wieczorem postanowiliśmy iść dalej. Miałem tę mapę,
znałem się troszkę na tym ze szkoły, ale nie było zaznaczone, że tam
takie bagno zaraz za torami do Ciotuszy. Między stacją, mostem na
Nowinie i Ciotuszą bagno takie, przepaść można powiedzieć. Od stacji
do mostu był szlaban tylko nie wiem co podnosi te druty po wierzchu,
no i noc. Poderwałem wszystkich chłopaków przez tor, ale prawie
wszyscy razem trafiliśmy w te druty. Jęk się zrobił z tych drutów i od
razu rozbłysnęły światła jakie tylko Niemcy mieli. Jak wezmą ciąć
krzyżowym ogniem z mostu i ze stacji z karabinów maszynowych,
a my wszyscy w bagno. Żadnemu nic się nie stało. Poszliśmy w bagno,
a tam coraz głębiej i takie duże liście. Kawałeczek dalej rosła trzcina,
narwaliśmy jej, wsadziliśmy do ust, żeby można było oddychać,
dzięki czemu przepłynęliśmy wszyscy i doszliśmy do Ciotuszy.
W nocy nikt się we wsi nie odezwie, ale ja patrzę, a tam taki jak zapałka
przesmyczek światła w oknie. Mówię do kolegi: „Patrz tam ktoś jest,
świeci się światło, idziemy". My do drzwi, a drzwi zamknięte. Podchodzę
do okna i mówię: „Gospodarzu otwórzcie” i przedstawiam się, że my
rozbitki z Puszczy Solskiej, a kobieta się odzywa, że nie otworzy. To ja
mówię: „Wywalę okna albo podpalę, rzucę granat i pójdziecie wszyscy
w powietrze. Ona otwiera, a tam cztery czy pięć kobiet chleb pieką,
całe ławy chleba dla partyzantów. Dały nam wystygniętego chleba,
mleka i sera. Jedz ile chcesz, ale nie najedz się od razu. Kto łakomy to
się najadł, później stękał.
Te kobiety poinformowały nas, że niedaleko pod brusami jest
bunkier, w którym siedzą wszyscy chłopi ze wsi i powiedziały żebyśmy
tam do nich poszli. Jednak my nie znaliśmy hasła, a one nie chciały
powiedzieć. Poszliśmy, ale nie chcieli nam otworzyć, wcale się nie
odezwali.
Znowu wykierowaliśmy się na las i po pewnym czasie rozeszli się
każdy w swoja stronę. Zostało nas tylko dwóch. Sanitariuszka poszła
z takim co pochodził gdzieś spod Krasnobrodu. W Bondyrzu
74
mieszkała siostra plutonowego „Żuczka” i on nam mówił, że w razie
czego to idźcie do niej. Mieszka tam zaraz za młynem w czwórniaku.
Rano po dojściu do Bondyrza zobaczyliśmy takie średnie budynki.
Zachodzimy i pytamy się czy są Niemcy, czy nie. Gospodarz
odpowiedział, że nie ma i że Niemcy już odeszli i można śmiało iść
do Bondyrza. Idziemy, drogę trochę znałem, ale z ludzi nikogo. Młyn
w Bondyrzu należał do folksdojcza. Już był dzień jak zaszliśmy do
młyna, obaj w mundurach i z bronią. We młynie pełno chłopów,
a szefa jeszcze nie było i te chłopy mówią: „Cóż wy robicie? Tu zaraz
szef przyjdzie i Niemcy się we wsi kręcą”. Odpowiedziałem im, że
przez cały Bondyrz przeszliśmy i nic. Wytłumaczyłem, w którym
miejscu mieszka gospodarz twierdzący, że Niemcy dawno odeszli.
Chłopi objaśnili nas, że to był folksdojcz i partyzantka już z rok czasu
na niego czyha i nie może go trafić, takie ma szczęście. Ten mój kolega
chciał się wrócić i go zastrzelić, ale mu odradzili. Poszliśmy do siostry
„Żuczka”. Każdy wszy miał tyle ile mógł donieść, mend ile się mogło
utrzymać, brudny, sponiewierany. Ona wiele się nie zastanawiała tylko
kazała nam iść na poddasze i tam zrzucić całe odzienie, wszystko
do naga. Wodę nagotowała, szaflik, szczotkę i po kolei nas myła jak
niemowlęta. Coś nalała do tej wody. Najpierw mnie umyła, potem
kolegę. Dostaliśmy od niej taką maść od insektów, którą już przy
myciu smarowała nam pod pachami. Rozpaliła w piecu, wyprażyła
odzienie, żeby zabić wszawicę. Następnie wygotowaną odzież, wyprała
w rzece Wieprz i rozścieliła do wysuszenia, a my pozostaliśmy tylko
w szlafrokach. Potem naszykowała coś do zjedzenia. Po jakimś
czasie mogliśmy założyć wyschnięte mundury. Wieczorem gdzieś się
wykręciła i przyprowadziła łącznika, który zabrał nas do komendy
placówki, a stamtąd do Żyznowa na kwaterę.
Później po walkach w Puszczy Solskiej dostałem wrzodów. Nie
tylko mnie się to przytrafiło. Jak, który z naszych co był w okrążeniu
dostał tych wrzodów od środka na wnętrznościach to się wykończył,
bo nie było lekarzy. U mnie szczęśliwie wysypały się na wierzchu.
Miałem ich może z pięćdziesiąt na sobie. Rok czasu nie mogłem
siedzieć. Poszedłem do szpitala, bo mnie skierowano, a w szpitalu nie
75
było lekarzy, nie było lekarstw. Postanowiłem leczyć się na własną rękę.
Wyszedłem ze szpitala, a tu jeździły transporty sowietów. Zabrałem się
z nimi i poszedłem do apteki na Długim Podcieniu, która należała
do Żyda już przed wojną. Ten Żyd znał się z matką i mnie także
znał sprzed wojny. Zawsze nam pomagał kupując od matki żywność
na całą zimę. To był dobry aptekarz, musiał mieć wykształcenie.
Powiedział do mnie: „ Nie jedź synku do szpitala, bo tam nic nie ma.
Ja ci przypiszę maść, tylko musisz się dostosować do zaleceń, a za dwa
tygodnie będziesz czysty”. Było tak, jak powiedział.
Mietek Radliński był kwatermistrzem, a jego zięć Struzik
zaopatrzeniowcem. Z Żyznowa wysłał nas ten Struzik za Lublin do
Niemiec uwolnić junaków. To dopiero głowa była, jakby tam ludzi
brakowało i aż stąd musieli gnać? Mietek Radliński karty nam robił jak
szliśmy na Lublin. Zebrało nas się tam trzy plutony, rozbitków z Puszczy
Solskiej. Dowódcą był plutonowy „Bruchalski”. Nikt nas nie pytał czy
chcemy uczestniczyć w tej akcji. Powiedzieli: „Jesteście zahartowani
w boju, macie iść”. Nie było nic do gatki, trzeba było iść, bo przysięga
trzyma. Byliśmy wykończeni kompletne, bo szliśmy nocami. Jeden wóz
z amunicją i z żywnością przepadł między Topólczą a Kawęczynkiem
w Wieprzu, tam gdzie się przeprawialiśmy. Doszliśmy do Stasina i tam
zakwaterowaliśmy się u kwatermistrza. Mieliśmy iść po tych junaków,
ale tam jakaś wsypa była i już nic z tego, dalej już nie poszliśmy.
Później nas zatrzymali, bo mieliśmy Majdanek odbijać, ale za mało
nas było. Ściągnęli dwa tysiące chłopa, lepiej uzbroili. Wszystko
nowe wydali: amunicję, nowoczesne, angielskie granaty już takie
gwarantowane. Jak który miał kiepską broń to zamienili. Z pięć dni
planowali, nareszcie ustalili kiedy i jak uderzyć, a tu w nocy sowieci
się przebili i wyzwolili Majdanek. Niemiecka starszyzna z tego obozu
uciekła, tylko te szaraki zostali. Mieliśmy sześć samochodów, ale jak
przyszli sowieci to zabrali i musieliśmy stamtąd wracać piechotą. Jak
wróciliśmy, to ja jeszcze brałem udział w akcjach w hrubieszowskim.
Nasz okupacyjny dowódca „Ryś” zawiązał posterunek. Zajęliśmy
koszary, ale nie główne, tylko te gdzie w czasie okupacji SS się szkoliło
i jeździliśmy po wioskach uświadamiać ludzi jak się ubezpieczać
76
przed bandami. Z tydzień byliśmy w tych koszarach. Jednej nocy
staliśmy z kolegą na ubezpieczeniu na warcie. Nagle się pojawili Ruscy
i słyszymy „Otwieraj!”, „Otwieraj!” Kolega nie otworzył i zaczął
strzelać, trzy razy strzelił i Ruski też wystrzelił i dalej tak męczą
„Otwieraj!” Nie otworzyliśmy, aż rano jakoś tam dotarła wiadomość do
„Rysia”. Przyjeżdża „Ryś” i dopiero kazał otworzyć i wtedy wyszliśmy
wszyscy. Kazał nam starszy Sowiet stanąć w szeregu, znosić broń
i złożyć w kozły. Mieliśmy już wtedy Dikteriewy, karabinka już nikt
nie chciał nosić tylko pistolet. Przyszli Sowiety wszystko zabrali, a nam
dali po karabinie ruskim, piętnaście sztuk amunicji i wysyłają nas na
bandy UPA. Trzy razy tak nas rozbrajali.
Jak wróciliśmy z partyzantki to byliśmy ścigani i każdy siedział jak
mysz pod miotłą. Pojechałem na zabawę do Sitna, a znajome chłopaki
mówią: „Ten gość pytał się o ciebie. To konfident, bezpieczniak,
wiesz o tym?” Wiedziałem, bo już co miesiąc, a nawet częściej
musiałem chodzić do powiatu się legitymować. Za partyzantkę
przez dwa lata siedziałem w więzieniu w Zamościu. Było nas
osiemnastu i czekaliśmy bez sądu na komplet pociągu na Sybir.
W międzyczasie nas przesłuchiwali. Na przesłuchaniu żeby katować
to nie katowali, ale bili, wybili mi dwa zęby. Śledztwo odbywało
się zawsze w nocy, w dzień nigdy. Godzina dziesiąta przychodzi
łącznik i wzywa mnie na śledztwo, a zawsze było tak, że jak którego
w dzień brali na śledztwo, to już na rozstrzał do gaju go prowadzili.
Współwięźniowie mówią do mnie: „No kolega pójdziesz na rozstrzał,
żegnaj się z życiem”. Przychodzę, śledczy każe siadać i w koło Wojtek
zaczyna się przesłuchanie. Trzeba było bardzo uważać. Wystarczyło,
że tylko jedno słowo, czy zdanie powiedziałeś inaczej niż dotychczas
to już musiałeś tłumaczyć się parę nocy. Wreszcie ten śledczy
mówi: „Pójdziesz damoj maładyj”. Oddaje mi osobiste rzeczy zabrane
przy aresztowaniu. Brakowało tylko wizytówki z wisiorkiem, które
dostałem od zbankrutowanego dziedzica z Lipowca. Pracowałem
u niego i on nie miał czym płacić to płacił fantami. Dał mi wizytówkę
z herbem. Była złota, na sześćdziesiąt centymetrów długa, przy
tym wisiorek i wszędzie herb. Jak mnie aresztowali to ja to miałem
77
przy sobie. Młody i głupi byłem. Zauważyłem moją wizytówkę pod
mundurem tego, który mnie przesłuchiwał. W końcu śledczy kazał
mi wstać i mówi: „Idziom, wot pastupaj za mnoj”. No to idę. Wychodzi
ze mną i prowadzi mnie z więzienia do Janowic i mówi: „Udiraj!”,
a ja idę razem z nim. Wiedzieliśmy o tym jeszcze w partyzantce, że
oni nie przyszli nas wyzwolić tylko wytępić. Ten grozi nagantem,
macha ręką i krzyczy „Udiraj!” a ja mówię czego mam uciekać ja idę.
Doszliśmy do śluzy wzdłuż rzeki Łabuńki i on znowu zwraca się do
mnie: „Pastaj maładyj. Wiesz co ci powiem nie wstupaj damoj tylko
uciekaj na zachód, bo jeszcze jak raz cię weźmiem to zginiesz na Syberii
jak sobaka. Tylko dlatego cię uwalniam, bo mam syna w niewoli
w Gdańsku. Jakbyś był w mundurze sowieckim, to bym ciebie wziąć za
syna”. Wtedy poszedłem, a on stał aż mu z oczu zginąłem. Przyszedłem
do swojej wioski, poszarpany, skrwawiony ze wszami. Przebrałem się
i nawet do domu nie szedłem tylko kolega poszedł wziął odzienie.
Znałem rozkład pociągów, wieczorem odchodził stąd do Wrocławia
i Częstochowy. Była godzina druga, może trzecia jak mój kolega Antek
powiedział mi, że jadą po mnie. Zajechali pod mój dom z Dikteriewami
na wozach, obstąpili gospodarstwo, matkę pod ścianę, siostrę pod
ścianę i pytają: „ Gdzie syn”? Matka akurat z pola przyszła, bo to było
w żniwa, ale już wiedziała, że ja u kolegi się ukrywam. Odpowiedziała
im: „Wy go zabraliście nie ma” no i zwinęli się i pojechali. W nocy
pojechałem na zachód, tam trochę przeczekałem i poszedłem do
roboty. Rok czasu w Bolesławiu robiłem. Niemiec jeszcze był, ale już
bez rodziny. Miał masarnię, rzeźnię i sklep. Szefem był zaburzniak
Gienek co u Niemca wcześniej robił i objął to wszystko. Nie pamiętam
już jak się nazywał. Niemiec robił wędliny i ja przy nim. Jak wyjeżdżał
do Niemiec to liczył, że wróci. Oni liczyli, że Hitler jeszcze osiągnie tę
bombę. To mówił do mnie: „Jedź ze mną. Ty dobrze po polsku umiesz,
ja umiem po niemiecku. Jedź ze mną”. W Polsce wychowany, a nie
mówił dobrze po polsku. Może bym lepiej zrobił gdybym pojechał?
Przed odjazdem pyta się szefa, czy mu pozwoli zabrać to, co było jego
własnością, a Gienek mówi: „Bierz co tylko chcesz, ja nic nie chcę”.
Niemiec zawołał mnie do pomocy. Miał własną chłodnię, dawniejszą
78
jeszcze. Duże pomieszczenie, gdzie mogło wejść jakieś dwadzieścia
sztuk świń, czy krów. Niemiec mówi: „Bierz kilof, bierz łom i wal tu
w ścianę. Wybijam dziurę w ścianie, a tam może ze trzydzieści
garniturów, pościel, biżuteria złota, naczynia, łyżki pozłacane,
porcelana, co tylko na świecie. Niemiec tylko złoto wybrał a to
wszystko mówi to twoje, ale ja się nie pchałem, ja byłem tylko
parobkiem.
Ten „Ślązak” Kostek przeżył wojnę, później poszedł do
wojska i do szkoły. Kiedyś będąc już w randze pułkownika miał
w naszych okolicach manewry wojskowe. Chciał się ze mną spotkać,
dał znać, ale mnie wtedy nie było w domu, pojechałem do miasta.
Jak wróciłem to zaraz wsiadłem na rower, pojechałem, ale wojsko już
odeszło i nie spotkaliśmy się.
(opr. Maria Działo)
Włodzimierz Łój
z oddziału BCh „Rysia”
79
Spis treści
Bronisław Sikora „Klucz”
Historia oddziału „GROMA” (opr. Maria Działo) .................................... 3
Antoni Kurowski „Zajączek”
Niepełny wykaz członków Oddziału „Wira”, „Korsarza”, „Groma”,
„Topoli” opracowany przez Antoniego Kurowskiego „Zajączka”
(opr. Maria Działo) ........................................................................................ 57
Włodzimierz Łój
Relacja żołnierza BCh
z oddziału Stanisława Basaja „Rysia” (opr. Maria Działo) .................... 63

Podobne dokumenty