Przyjazdna raty

Transkrypt

Przyjazdna raty
I
30 października 2011
Zdjęcie archiwalne
nr 43/1028
tekst
Marta Sudnik-Paluch
redaktor wydania
N
orwid tęsknił za
krajem, w którym
kruszynę chleba każdy
podnosił z ziemi „przez
uszanowanie dla
darów Nieba”. Dziś z
tym szacunkiem mamy
ewidentnie problem.
Świadczą o tym stosy
żywności, nie tylko
chleba, wyrzucane
na śmietnik (s. IV–V).
Warto o nich pamiętać,
kiedy wkładamy w
supermarkecie do
koszyka kolejną rzecz,
przygotowując zapasy
na długi weekend.
krótko
Jest wyrok
Górnictwo.
Czterej organizatorzy
strajku w 2008 r.
w kopalni „Budryk”
w Ornontowicach nie
wrócą do pracy. Taki
wyrok ogłosił Sąd
Najwyższy, który uznał,
że górnicy dopuścili się
agresywnych zachowań
wobec innych członków
załogi.
Uwielbienie
w tysiącach
Przyjazd na raty
„Macie prawo, ale i obowiązek wyrażania stanowczej
woli, aby nauka religii była udzielana nadal w szkole,
i aby nikt nie ważył się znieważyć drogich sercom
katolickim symboli religijnych” – pisali ponad pół wieku
temu. Za to zostali skazani na banicję.
K
siądz tutaj już nie uczy. Proszę wracać do domu – tak,
według świadków tamtych
lat, wyglądało zwalnianie katechetów ze szkół w 1952 r. Krzyże zostały
usunięte. Rodziny nakłaniane były
do areligijnego wychowania dzieci
i młodzieży. Takiej polityce komunistycznych władz względem Kościoła katolickiego w Polsce stanowczo
sprzeciwili się katowiccy biskupi.
Było ich trzech: bp Stanisław Adamski, bp koadiutor Herbert Bednorz i bp
pomocniczy Juliusz Bieniek. Walkę
rozpoczęli od momentu, gdy jasne
stało się, że władze prowadzą celowy
proces laicyzacji kraju. Już w styczniu
1949 r. bp Adamski wystosował list pasterski, w którym przekonywał rodziców dzieci szkolnych do odważnego
opowiadania się za religią w szkole
i za pozostawieniem w niej symboli
religijnych. Zachęcał do przedłożenia
tych żądań ówczesnym władzom. Trzy
lata później, 27 października 1952 r.,
biskupi skierowali do wszystkich
wiernych diecezji katowickiej list
pasterski – protest wobec łamania
konstytucji, która zapewniała prawo
swobodnego wykonywania posługi
religijnej i katechizowania. Biskupi
wzywali w nim do złożenia podpisu
pod petycją do Krajowej Rady Narodowej. Celem apelacji było doprowadzenie do przywrócenia religii oraz
zgoda na katechizowanie świeckich
i duchownych w szkołach.
Odezwa wiernych, którzy w liczbie
72 tys. mieli odwagę z imienia i nazwiska podpisać się pod petycją, zaskoczyła władze komunistyczne. Rozpoczęły
się represje. Komuniści domagali się
wydania list z podpisami, jednak – decyzją władz kościelnych – zostały one
zniszczone. Ten akt nieposłuszeństwa
ludu rozzłościł władze. Prymas kard.
Stefan Wyszyński został uwięziony,
a katowiccy biskupi wygnani z diecezji. Cztery lata trwała ich banicja.
Bp Bednorz zamieszkał w Poznaniu,
bp Adamski – w Domu Sióstr Urszulanek w Lipnicy, a bp Bieniek ostatecznie
Wielki powrót
katowickich
hierarchów
5 listopada 1956 r.
Na pierwszym planie
bp Juliusz Bieniek,
za nim
bp Herbert Bednorz
zatrzymał się w Kępnie, po tym, jak
naraził się władzom w Kielcach, namawiając kleryków do bojkotu zorganizowanych obchodów 10-lecia PAX.
W 1956 r. nastąpił dla biskupów
śląskich „koniec kary”. Dziwny był to
powrót. Rzec można – na raty. Ogłoszona w kwietniu 1956 r. amnestia dla
więźniów politycznych oraz orzeczenie
uniewinniające śląskich biskupów, wydane 15 września przez Prokuraturę
Generalną, zachęciło hierarchów do
powrotu. Przedwcześnie. 27 września
do Katowic przybył bp Adamski z bp.
Bieńkiem. W kaplicy odśpiewali dziękczynne „Te Deum”. W tym czasie wikariusz kapitulny już informował władze
o powrocie biskupów. UB otoczyło kurię i w tempie natychmiastowym biskupów Adamskiego i Bieńka wywieziono
z powrotem do Lipnicy. Nie zdążyli nawet zabrać rzeczy osobistych.
W kraju i za granicą zawrzało. Protestowali biskupi, księża,
wierni. Naciski i rozmowy nic nie
dawały. Władze pozostały nieugięte. Dopiero groźby strajków i chwilowa odwilż w systemie komunistycznym w październiku 1956 r.
poskutkowały ostatecznym powrotem hierarchów śląskich do Katowic.
Biskupi Adamski, Bieniek i Bednorz
wrócili 5 listopada 1956 r., witani entuzjastycznie przez tysiące wiernych.
Aleksandra Pietryga
30 października 2011 Gość Niedzielny
Tychy. Prawie 5 tys. osób
zgromadziło się
w kościele bł. Karoliny
na XVII Wieczorze
Uwielbienia, centrum
którego stanowiły
Eucharystia i modlitwa
o uzdrowienie.
Organizatorami
i prowadzącymi modlitwę
są osoby związane
z Centrum Duchowości
Ruchu Światło–Życie
Archidiecezji Katowickiej.
55. rocznica powrotu biskupów do Katowic
gość katowicki
Uroczystego poświęcenia dokonał ks. Grzegorz Borg, proboszcz
parafii Świętych Apostołów Piotra i Pawła
Świętochłowice. Biuro Fundacji
Rodzin Polskich im. bł. Jana Pawła II rozpoczęło swoją działalność
przy parafii Świętych Apostołów
Piotra i Pawła. Siedziba będzie
czynna od poniedziałku do piątku w godz. 8.30–16. W tym czasie
wolontariusze będą udzielać
porad, wskazywać drogę rozwiązania problemów, a także prowadzić zapisy na kursy i warsztaty
organizowane dla rodzin przez
fundację. Biuro znajduje się
w Świętochłowicach przy ul.
bp. T. Kubiny 6 (wejście od strony
placu kościelnego).
msp
Mysłowice–Bielsko-Biała.
Ksiądz dr Piotr Greger został
nowym biskupem pomocniczym
diecezji bielsko-żywieckiej. Nominat urodził się w Tychach, pochodzi
z parafii Matki Boskiej Fatimskiej
w Mysłowicach-Wesołej. Studiował
w Wyższym Śląskim Seminarium
Duchownym w latach 1983–1989.
Pełnił posługę duszpasterską
w parafiach: Najświętszego Ciała
i Krwi Chrystusa w MysłowicachŁawkach, Męczeństwa św. Jana
Chrzciciela w Rudzie Śląskiej-Goduli, Jezusa Chrystusa Odkupiciela
Człowieka w Bielsku-Białej. W 1996
r. został mianowany sekretarzem
Instytutu Teologicznego im. św. Jana
Kantego w Bielsku-Białej, a w 2002 r.
jego wicedyrektorem. Biskup
nominat jest przewodniczącym
diecezjalnej Komisji Liturgicznej, diecezjalnym duszpasterzem
nauczycieli, redaktorem „Kalen-
Alina Świeży-Sobel
Biskup ze Śląska
Marta Sudnik-Paluch
Pierwsza siedziba
Biskup nominat Piotr Greger
w swojej pracy naukowej
szczególnie poświęcił się
zagadnieniom związanym
z liturgią
darza Liturgicznego” diecezji bielsko-żywieckiej, członkiem Rady
Kapłańskiej (od 2004 r.).
msp
Alpiniści na krzyżu
Józef Wolny
II
20 lat „Katolika”
jubileusz. Najpierw odbyła się
Msza św. w kościele św. Marii
Magdaleny, a po niej uroczystości
przeniosły się do Starochorzowskiego Domu Kultury. Tu głównym
gospodarzem była Maria Nowak,
założycielka i wieloletnia dyrektor szkoły, obecnie posłanka.
22 października budynek szkoły
otwarł swoje drzwi dla absolwentów i sympatyków. Na gości czekały m.in. wystawy, kiermasz oraz
występy uczniów.
ap
Gość Niedzielny 30 października 2011
Sara Kroker
Chorzów. Od dwóch dekad
Katolickie Liceum Ogólnokształcące (a obecnie także Publiczne
Gimnazjum Katolickie) kształtuje
i edukuje młodych ludzi. Placówka powstała z inicjatywy Stowarzyszenia Rodzin Katolickich
Diecezji Katowickiej i rozpoczęła
swoją działalność 1 września 1991 r.
Trzy lata później szkoła otrzymała imię – jej patronem został
kard. August Hlond. 21 października „Katolik” świętował swój
Dla gości chorzowskiego „Katolika” młodzież szkolna
przygotowała koncert i uwspółcześnioną wersję „Romea i Julii”
Według pierwotnych planów, wieża katedry miała być o 36 m
wyższa niż obecnie. Nie zgodzili się na to komuniści
Katowice. Budowę katedry
Chrystusa Króla w Katowicach
zakończono po II wojnie światowej. Obecnie obiekt wymaga stałych remontów. Ostatnio na kopule
świątyni i wieńczącym ją krzyżu
pojawili się alpiniści. Ksiądz Stanisław Puchała, proboszcz katedry,
wyjaśnił, że była to wyspecjalizowana w pracach wysokościowych
grupa kompetentnych fachowców.
Pracowali na wysokości 65 metrów.
Wykonali konserwację instalacji
odgromowej i poprawili mocowania pokrycia kopuły, wykonanego
z blachy ocynkowanej. – Niewy-
kluczone, że w najbliższych latach
trzeba będzie zmienić poszycie
dachu katedry. Istnieje bowiem
niebezpieczeństwo podmakania
wnętrza kościoła – wyjaśnia proboszcz.
xrch
[email protected]
Adres redakcji:
ul. Wita Stwosza 11, 40-042 Katowice
Telefon (32) 608 76 76
faks (32) 251 50 21
Redagują:
ks. Roman Chromy – dyrektor oddziału,
Marta Paluch, Aleksandra Pietryga
gość katowicki
III
Nowa klinika w Katowicach
Zdrowa konkurencja
Marta Sudnik-Paluch
Czysto, ciepło,
nowoczesny sprzęt,
wykwalifikowani
lekarze – takie
szpitale najczęściej
oglądamy
w amerykańskich
serialach. Coraz
więcej podobnych
placówek powstaje
w naszym regionie.
U
roczyste otwarcie nowego prywatnego szpitala
w Katowicach przy ul.
Kościuszki odbyło się 21 października. Właściciele i członkowie personelu NZOZ EuroMedic z dumą
prezentowali ponad 10-letni dorobek pracy w różnych ośrodkach
publicznych. Szpital ma być nowym etapem rozwoju. – Jesteśmy
otwarci na pacjentów prywatnych
i tych, którzy będą się leczyć w ramach kontraktu z Narodowym
Funduszem Zdrowia – deklaruje
dr Aneta Ludyga, przedstawicielka
EuroMedicu.
Założenie jest proste: leczyć
pacjentów na jak najwyższym
poziomie, w małej przestrzeni,
przy dobrej organizacji. Synonimem postępu ma być całkowita
informatyzacja placówki – właściciele zrezygnowali zupełnie
z papierowej dokumentacji. Chodzi o oszczędność czasu i miejsca,
np. w izbie przyjęć pacjenci będą
sami dokonywać rejestracji za pomocą specjalnych infokiosków. Całość będzie działać w specjalnie za-
Kartę pacjenta, dzięki której będzie można obsługiwać infokioski,
otrzymał od prezesa Tomasza Ludygi prezydent Katowic
Piotr Uszok (z lewej)
projektowanym i wybudowanym
5-kondygnacyjnym budynku.
– To była dla nas wielka przygoda. Musieliśmy cały czas pamiętać
o stworzeniu funkcjonalnej powierzchni, w której będzie miejsce
dla lekarza, sprzętu, i która „ukryje”
przewody, klimatyzację – wyjaśnia
Bogusław Pilch, architekt i główny
projektant. Razem z nim koncepcję
opracowywali Dominik Kapłanek,
Sebastian Kotlarz i Leszek Woźniak.
W nowej klinice znajdzie się
miejsce dla kilku oddziałów, m.in.
chirurgii jednego dnia, chirurgii
naczyniowej, kardiologii, ortoper
e
k
l
ama
■
Marta Sudnik-Paluch
W kolejnym numerze będziemy
kontynuować temat prywatyzacji
niektórych sektorów służby zdrowia.
Czekamy na głosy czytelników,
ich doświadczenia, spostrzeżenia
związane z szpitalami publicznymi
i prywatnymi: [email protected].
30 października 2011 Gość Niedzielny
■
dii i okulistyki. Jako pierwsi będą
przyjmowani pacjenci okulistyki,
a na początku przyszłego roku
pozostali.
– Liczymy na to, że dużą grupę
uda nam się leczyć w ramach kontraktu z NFZ. A naszą dodatkową
zaletą będzie możliwość odpłatnego
wykonania badań, np. kiedy kontrakt już się wyczerpie – przewiduje dr Ludyga.
Na razie cennik zabiegów i operacji wykonywanych prywatnie
nie został jeszcze ustalony. Jak
wyjaśniają przedstawiciele EuroMedicu, na razie udało się określić
koszt zabiegów okulistycznych.
Ceny najczęściej wykonywanych,
czyli usunięcia zaćmy, to 3,3 tys. zł,
a witrektomii (usunięcie ciała szklistego oka) – 5–6 tys. Wielu te kwoty
przyprawią o zawrót głowy, lecz
przedstawiciele kliniki zapewniają,
że nie są najdrożsi. Uzasadnieniem
jest prawo rynku – szpital, jak każde inne przedsiębiorstwo, musi
na siebie zarobić. – Mam nadzieję,
że między nami a innymi zakładami opieki zdrowotnej wywiąże się
konkurencja. Zdrowa konkurencja
z korzyścią dla zdrowia pacjenta
– przyznał podczas otwarcia kliniki prezes EuroMedicu Tomasz
Ludyga.
Dodatkową zachętą dla pacjentów, tym razem z całej Polski, a być
może Europy, by wybrali szpital
z Katowic, będzie nowoczesna
metoda leczenia stwardnienia
rozsianego (SM). Zespół EuroMedicu jest pionierem w diagnostyce
niewydolności żylnej, która powoduje zaburzenia odpływu krwi
z ośrodkowego układu nerwowego.
Na swoim koncie ma już 1700 operacji pacjentów z 60 krajów świata,
m.in. finlandzkiej piosenkarki Saiji
Varjus.
Prezes kliniki deklaruje, że celem EuroMedicu jest wdrażanie najnowocześniejszych metod leczenia,
dostępnych na świecie.
IV
gość katowicki
Chleba naszego wy
Gość Niedzielny 30 października 2011
dominik gajda
Podstawowo-Gimnazjalnych w Radzionkowie-Rojcy. – Szkoła w porozumieniu z Ośrodkiem Pomocy Społecznej organizuje dla tych uczniów
posiłki – śniadania i obiady.
Szkolne programy dożywiania
są jedyną szansą na posiłek wielu
uczniów. Pozostają jednak dni wolne od szkoły, ferie, wakacje, kiedy
dzieci pozostawione są same sobie.
– Banki Żywności dbają, by
podopieczni mieli systematycznie
dostęp do jedzenia – twierdzi prezes ŚBŻ. – Nasza akcja „Napełniamy
talerzyk” owocuje tym, że ponad
3 tys. dzieci w śląskich szkołach
zjada codziennie gorący posiłek.
Szeroko realizujemy Europejski
Program Pomocy Żywnościowej
(PEAD), dzięki któremu docieramy
do kilkudziesięciu najuboższych
mieszkańców regionu.
Niestety, rozporządzeniem
Komisji Europejskiej z czerwca
br., PEAD ma zostać ograniczony
o ok. 85 proc., a więc zamiast 75 mln
euro Polska w 2012 r. dostanie 17
mln euro na pomoc żywnościową.
W konsekwencji, jeśli nie uda się
zmienić rozporządzenia, w całej
Polsce prawie 700 tys. osób – w tym
tysiące ludzi ze Śląska – zostanie
bez pomocy, która dziś pozwala im
nakarmić dzieci.
Tony jedzenia
do wyrzucenia
Społeczeństwo.
– Czy kupi mi pani
bułkę z serem? –
głodne oczy malca
uciekają w bok.
A ja przypominam
sobie, że wczoraj
spaliłam spleśniałą
kanapkę...
tekst
Aleksandra Pietryga
[email protected]
P
rzerażające są dane na temat marnowania żywności w Europie i w Polsce.
Tym bardziej że z drugiej
strony dochodzą do nas informacje
o gigantycznej skali głodu dotykającego co siódmą osobę na świecie.
Dane te potwierdza najnowszy raport Polskiej Akcji Humanitarnej
i Oxfam International. Ten dramat
dotyka szczególnie dzieci.
– Z naszych danych wynika,
że liczba cierpiących z głodu dzieci
w regionie śląskim dochodzi nawet
do 20 tys. – mówi Jan Szczęśniewski,
prezes Śląskiego Banku Żywności
w Rudzie Śl. – Nie wystarczy kilka
razy w roku przygotować paczki
ze słodyczami, bo największy problem to stan permanentnego niedożywienia dzieci.
Brzuszek i główka
to nie wymówka
Podczas gdy skala
głodu i ubóstwa się rozszerza, jedna trzecia wyprodukowanej żywności
marnuje się. 30 proc. kupionych towarów wyrzucamy do śmietnika, w najlepszym razie palimy.
Tak wynika z przeprowadzonego
przez Banki Żywności raportu
„Nie marnuj jedzenia”. W Polsce
wyrzucamy około 4 mln ton żywności rocznie, podczas gdy 2,5 miliona Polaków żyje w skrajnym
ubóstwie! A marnujemy jedzenie
na każdym etapie – od produkcji
po konsumpcję. Najwięcej, oczywiście, wyrzucają duże sieci sklepów,
hipermarketów. Według tych firm
wymaga tego polityka bezpieczeństwa żywności. Obitych owoców,
chleba „z wczoraj”, produktów,
W dzisiejszych
czasach chleb
nierzadko
trafia
na osiedlowe
śmietniki
Dziecko powinno zjadać minimum 5 posiłków
dziennie – twierdzą dietetycy. Tymczasem pedagodzy i dyrektorzy szkół przyznają,
że normą jest obecność na lekcjach
uczniów, których jedynym posiłkiem w ciągu dnia jest obiad w stołówce. Dzieci przychodzą na lekcje, ale brakuje im energii, żeby
normalnie w niej funkcjonować
– nie potrafią się skupić, są pobudzone albo ospałe.
– Czasem przychodzi do mnie
dziecko i mówi, że boli je głowa,
brzuch. Wstydzi się przyznać,
że jest głodne – opowiada Halina Hypki, dyrektor Zespołu Szkół
gość katowicki
yrzuconego...
których data ważności dobiega
końca, nie przeznacza się dla
ubogich, tylko wyrzuca. Dlaczego? Z jednej strony zabraniają tego
przepisy sanepidu, z drugiej – prawo nakazuje płacić podatek VAT
od przekazania żywności na cele
charytatywne. Więc bardziej opłaca się produkty zniszczyć.
– Wyrzucamy wszystko, nawet
towar, który mógłby pójść po obniżonej cenie – mówi Jan Dopierała,
sekretarz Sekcji Krajowej Pracowników Handlu NSZZ „Solidarność”,
a jednocześnie pracownik hipermarketu Real. Zmarnowane owoce
i warzywa można liczyć na setki
kilogramów dziennie. Czyli setki, jeśli nie tysiące, ton żywności
w skali roku. Jak wygląda taki proces niszczenia? – Produkty wrzucane są do kompaktorów, które
sprasowują je, i takie zgniecione
wywozi się na wysypiska śmieci –
tłumaczy J. Dopierała.
Produktów przeznaczonych
do zniszczenia pracownikom
nie wolno zabierać ze sobą, nawet
jeśli zgniecione jabłko czy jogurt,
któremu jutro kończy się data
ważności, mogłoby w domu zjeść
dziecko kasjerki. Wszystkie te towary traktowane są jako własność
firmy, a zabieranie ich – jako kradzież. Absurdalna polityka firm de-
cyduje, że lepiej jedzenie wyrzucić
niż zjeść.
Dlaczego produkty żywnościowe nie są przeceniane? – By
nie przyzwyczajać klienta – wyjaśnia J. Dopierała. – Zamiast kupować towar z półki, ludzie czekaliby
na przecenę – dodaje. I choć w głosie związkowca słychać wyraźną
ironię, szefowie sieci handlowych
traktują te przepisy śmiertelnie
poważnie.
– Przykład idzie z góry –
uważa Urszula Rusin, która także
sprząta szkołę. – Dzieci widzą,
jak rodzice marnują jedzenie,
i nie mają skrupułów.
Banki Ży wności apelują
o zmianę złych przyzwyczajeń.
Warto robić przemyślane zakupy, bez pośpiechu, niekoniecznie
na zapas. Owoce, warzywa można zamrozić, nie obawiając się,
że stracą swoje właściwości. A kiedy w lodówce jedzenia jest za dużo,
dobrze jest rozejrzeć się wokoło.
Znajdzie się niejeden sąsiad czy rodzina wielodzietna wdzięczni
za tę nadwyżkę.
•
wane śniadania – opowiada Halina Mrusek, sprzątaczka w jednej
ze śląskich szkół. – To są kanapki
z szynką, serem, warzywami. Zamiast je zjeść, dzieci objadają się
batonami i chipsami ze szkolnego
sklepiku. A te ubogie, głodne przychodzą popołudniami do świetlicy
i pytają, czy nie zostało pieczywa
ze śniadania.
■
r
e
k
V
l
ama
■
Złe nawyki na śmietniki
Wy rz uc a n ie ż y w nośc i
to nie problem jedynie sieci hipermarketów czy dużych restauracji.
Do marnowania jedzenia przyznaje się co trzeci Polak. A ilu się
nie przyznaje? – Czasem zdarza
mi się wyrzucić kupioną żywność, która „leżakuje” w lodówce,
a potem jest niezdatna do spożycia
– przyznaje Anna, młoda mężatka z Katowic. – Oboje z mężem
pracujemy do późna, zwykle jemy
na mieście. Po prostu zapominam
o szynce czy jogurcie pozostawionym w domu.
Kwestia zmarnowanego chleba,
bułek, rogalików to bolączka pań
sprzątających szkoły. – W koszach
na śmieci, na parapetach, w ubikacjach, nawet w butach w szatni
codziennie znajdujemy zapako-
30 października 2011 Gość Niedzielny
gość katowicki
Inicjatywa farmaceuty z Rybnika
Pomoc dla Amelki
Patent na leki
Sen o krokach
ks. Roman Chromy
Od lat walczy o to, żeby
w aptece stworzyć
miejsca pracy dla osób
na wózkach inwalidzkich.
Farmaceuci, samorządowcy,
a nawet politycy mówią
zgodnie: „To dobry
pomysł”. Ale czy możliwy
do zrealizowania?
Gość Niedzielny 30 października 2011
E
dward Kasza jest właścicielem apteki
„Pacis” na rybnickim osiedlu Nowiny.
W latach 80. minionego stulecia opracował i wykonał prototyp podajnika do lekarstw.
Wszystko za własne pieniądze. Dzięki nowatorskiemu – jak na tamte czasy – urządzeniu
aptekarz nie musiał przemieszczać się między
półkami a ladą. Sterowany komputerem podajnik kierował pod jego rękę odpowiednio ułożone
preparaty. Rybnicki farmaceuta od lat swoim
pomysłem próbuje zainteresować kolegów po fachu, resort zdrowia i inne instytucje. Napisał
m.in. do Państwowego Funduszu Rehabilitacji
Osób Niepełnosprawnych, władz samorządowych i wojewódzkich, parlamentarzystów, a nawet do obecnego prezydenta i jego żony. Bezskutecznie. – Nie rozumiem, wdrożenie do produkcji
podajnika radykalnie zmieniłoby warunki pracy
farmaceutów – żali się pan Edward. – Póki co,
krążą między ladą a półkami z lekami. Cierpią
na choroby zawodowe: bóle kręgosłupa, żylaki
i zwyrodnienia stawów.
Ale jest jeszcze druga, ważniejsza strona medalu. Edward Kasza uważa, że montaż podajnika
w aptece stwarza nowe miejsca pracy dla osób
niepełnosprawnych. Przekonuje o konieczności
utworzenia przyuczelnianej apteki dla grupy
niepełnosprawnych studentów farmacji z Polski
i z zagranicy. W niej mogliby zdobywać niezbędne doświadczenie.
Joanna Goebel kończy farmację w Collegium Medicum w Krakowie. Po urazie kręgosłupa porusza się na wózku inwalidzkim.
– Trafiłam na praktykę do pana Edwarda.
Podziwiam jego pomysłowość. Być może kiedyś sama, z pomocą dotacji z PFRON, założę
aptekę, ale czy wykorzystam w niej podajnik
– nie wiem. Alternatywą dla niepełnosprawnego farmaceuty pozostają zawsze odpowiednio
zaprojektowane półki i szafki z lekarstwami
– mówi.
Piotr Klima, wiceprezes Śląskiej Rady Aptekarskiej, od samego początku wspiera ini-
Edward Kasza prezentuje projekt
podajnika do lekarstw
cjatywę kolegi po fachu z Rybnika. Podkreśla,
że w każdym województwie mogłoby funkcjonować kilkanaście aptek z podajnikiem. Umożliwiłyby pracę farmaceutom, którzy z jakichś
powodów tracą sprawność fizyczną albo władzę w nogach. Obecnie takie osoby przechodzą
na rentę. – Będziemy żałować, kiedy podobny
podajnik opracują inżynierowie w innym kraju. Wtedy okaże się, że kupimy to rozwiązanie
za ciężkie pieniądze – uważa.
Wiceprezes Śląskiej Rady Aptekarskiej
widzi też trudności w realizacji patentu
E. Kaszy. Podkreśla, że urządzenie wymaga
modernizacji, bo poszerza się asortyment leków. – Przyzwyczailiśmy się do tradycyjnej
apteki z półkami i ladą. Leki podlegają prawom
marketingu i reklamy. Klienci lubią widok
wyeksponowanych za szybą preparatów medycznych – tłumaczy.
Sprawą rybnickiego aptekarza zainteresował się m.in. zmagający się z własną niepełnosprawnością poseł Marek Plura. – Rozumiem żale pana Edwarda, który nie może
przedrzeć się przez biurokratyczne przepisy.
Ale póki co, PFRON nie dysponuje programem,
który wspierałby wynalazcę tak, jak tego
oczekuje pan Kasza. Ale wizja współpracy
takiej apteki z uniwersytetem medycznym
wydaje mi się jak najbardziej realna – mówi
parlamentarzysta.
Ks. Roman Chromy
Żeby mieć szansę na samodzielne chodzenie,
przeszła już trzy operacje. Codziennie wykonuje bolesne ćwiczenia.
R
odzice diagnozę, że Amelka będzie miała
zniekształcone stopy, usłyszeli w połowie
ciąży. Najpierw była rozpacz. Potem ułożyli plan,
że nie będą mówić znajomym o chorobie, tylko
w rok wyleczą dziewczynkę. – To okazało się
trudniejsze, niż przypuszczaliśmy, ale wierzę,
że nadejdzie koniec walki – zwierza się mama
Amelii.
Amelka jest wesołą dwulatką. Powinna
biegać z rówieśnikami, lecz – niestety – uniemożliwia jej to choroba stawów – artrogrypoza.
U dziewczynki zaatakowała kolana i stopy. –
Lekarze nie dawali szans, że będzie nawet raczkować, a ona zaczęła, mając 7 miesięcy – mama
nie kryje wzruszenia.
Kredyt na leczenie Amelki zaciągnęli
już praktycznie wszyscy członkowie rodziny
Darii i Damiana Kowalczyków. Jednak brakuje na kolejną operację w niemieckiej klinice
w Aschau i ortezy, które są Amelce niezbędne.
Z powodu braku pieniędzy rodzice musieli przesunąć planowaną na listopad operację.
Brakuje także na ortezę na lewą nóżkę, która
jest niezbędna, by lekarze mogli ściągnąć pooperacyjny gips. – Teraz możemy liczyć tylko
na pomoc innych. Operacja kolana zaplanowana
jest na kwiecień 2012. Kosztuje ok. 11 tys. euro
(czyli prawie 50 tys. zł). Do tego dochodzą koszty
ortez – 5 tys. euro każda – które trzeba wymieniać co najmniej raz w roku, ponieważ Amelia
rośnie. Jednak pierwsze samodzielne kroki córki
będą dla rodziców bezcenne.
Marta Sudnik-Paluch
www.amelkakowalczyk.pl; www.dzieciom.pl/11365
Daria Anders-Kowalczyk, tel. 518 342 210
Marta Sudnik-Paluch
VI
Ortezy profilujące stópki Amelia
powinna mieć założone cały czas, nawet
w trakcie snu
VII
■
r
e
k
l
Archiwum rodzinne
ama
■
gość katowicki
Dlaczego właśnie św. Józef został umieszczony na dziecięcym
grobie? – Może dlatego, że był opiekunem małego Jezusa –
twierdzi Bartosz Szczurek
Historia rodzinnego grobu w Bogucicach
Święty bez głowy
W tym grobowcu
z przełomu XIX i XX
wieku pochowanych
zostało troje małych
dzieci. Żadne z nich
nie przekroczyło
drugiego roku życia.
M
Aleksandra Pietryga
30 października 2011 Gość Niedzielny
oi pradziadkowie Franz
i Małgorzata Vogt mieli
11 dzieci – opowiada Bartosz Szczurek, socjolog, kontynuator rodzinnej tradycji sprawowania pieczy
nad zabytkowym grobem od 4
pokoleń. – Pradziadek, urodzony
w 1828 r., był dobrodziejem parafii
ojców bonifratrów w Bogucicach.
Niestety, nie zachowały się żadne
papiery potwierdzające ten fakt.
Wszystkie dokumenty parafialne
zostały zniszczone w 1945 r.
Przyjaźń przodka z bonifratrami sprawiła, że swoje maleńkie
dzieci – dwie córeczki i synka – pochował właśnie przy tej parafii. Był
zamożnym człowiekiem, handlowcem hurtownikiem, a przy tym –
w opinii rodziny – ekscentrykiem.
Grobowiec, obecnie jeden z najstarszych na cmentarzu, jest pokaźny,
solidnie wykonany, z górującym
nad nim monumentem św. Józefa
z Dzieciątkiem na ręku.
– Pradziadkowie, a później
i dziadkowie, byli dwujęzyczni –
mówi wnuk. – Tak bywało w większości śląskich rodzin, gdzie polska
i niemiecka kultura zazębiały się.
Stąd pierwotnie imiona oraz daty
urodzin i zgonów wygrawerowane
były na nagrobnej płycie w alfabecie gotyckim.
W czasach głębokiego PRL takie napisy były usuwane, podobnie jak każdy najmniejszy przejaw
związku z tradycją germańską. Dopiero niedawno rodzina zdecydowała się odtworzyć płytę nagrobną
z napisami wzorowanymi na gotyk. W początkach lat 90. ub. wieku przez cmentarz przeszła fala
wandalizmu. Wiele zabytkowych
nagrobków wówczas ucierpiało.
– Taki los spotkał też naszą figurę
św. Józefa – kontynuuje opowieść
Bartosz Szczurek. – Mimo pokaźnych rozmiarów i wagi, została
zrzucona z cokołu, a Dzieciątko
i Opiekun utracili głowy.
Rodzina chce odrestaurować
figurę. Koszty renowacji są zawrotne. Istnieje jednak nadzieja na uzyskanie dofinansowania. Nagrobek
jest zabytkowy, a cmentarz bonifratrów wpisany został do rejestru
zabytków w 1992 r. – Chcielibyśmy
odtworzyć pierwotny wygląd pomnika – mówi B. Szczurek.
Niestety, nie zachowały się żadne fotografie sprzed zniszczenia.
Obecnie rodzina usilnie szuka instytucji lub osób, u których mogą
znaleźć się takie zdjęcia. Mamy
nadzieję, że im się uda. Bo choć
to nie św. Józef uchodzi za patrona rzeczy zagubionych i poszukiwanych, to w sprawach trudnych
jest niezawodny.
gość katowicki
VIII
Nowy film dokumentalny o śląskim duszpasterzu
zapowiedzi
Śmierć bez buntu
Gość Niedzielny 30 października 2011
P
odziwiam bohaterstwo
księdza, pełnego werwy
młodego człowieka, na tle
bezdusznej machiny prawa napędzanej przez hitlerowców –
mówi Dagmara Drzazga, autorka
scenariusza, a zarazem reżyser
filmu. Na co dzień jest związana
z katowickim oddziałem TVP.
Jak podkreśla, realizacja takiego
przedsięwzięcia zawsze napawa lękiem. – Dobry dokument
historyczny wymaga od autora
odporności psychicznej, dotarcia
do świadków i przedarcia się przez
wspomnienia ofiar wojny. Bo jak
można czytać spokojnie np. list
kilkunastoletniego chłopca skazanego na szafot, który pisze pożegnalne słowa do matki?
Norbert Rudzik, producent
filmu, zaznacza, że ks. Macha ujął
go pracą charytatywną, pomimo
ogromnego ryzyka. – Już wtedy
nasz bohater podłożył gestapowcom głowę do ścięcia. Zrobiliśmy
film właśnie o nim, o historii katowickiej gilotyny i o propolskim
podziemiu na Śląsku podczas
II wojny światowej – wyjaśnia.
Ks. Jan Macha pochodził ze Starego Chorzowa. Do śląskiego seminarium w Krakowie startował
dwa razy. Za pierwszym razem
nie przyjęto go ze względu na nadmiar zgłoszeń. Dlatego zapisał się
na Wydział Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Po roku ponowną prośbę o przyjęcie na studia teologiczne rozpatrzono pozytywnie. Po święceniach kapłańskich w 1939 r. rozpoczął pracę
w parafii św. Józefa w Rudzie Śl. Odwiedziny kolędowe uświadomiły
mu rozmiary biedy w rodzinach
pozbawionych wsparcia ojców i synów, zaangażowanych w działania
wojenne. Udział księdza w tajnej
organizacji i pomoc charytatywna nie spodobały się Niemcom.
Aresztowali go we wrześniu 1941 r.
i osadzili w obozie przejściowym
w Mysłowicach. Rok później, 17 lipca 1942 r., skazano go na karę
śmierci przez ścięcie w katowickim więzieniu. Niemcy zaznaczyli,
że jest winien oderwania terenów
niemieckich od Rzeszy i oskarżyli
go o zdradę stanu. – Makabryczne
jest to, że tacy ludzie jak ks. Macha
wiedzieli, co ich czeka, ale nie znali
dnia egzekucji. Każdy dzień mógłby
być ich ostatnim – mówi Dagmara
Drzazga.
Skazany jednak nie tracił nadziei. Dojrzewał do śmierci. Bez
buntu. W jednym z ostatnich listów napisał rodzicom: „Nie rozpaczajcie, bez jednego drzewa las
lasem zostanie, bez jednej jaskółki wiosna też zawita, bez jednego
człowieka świat się nie zawali”.
Rodzina ks. Machy i władze
kościelne starały się o ułaskawienie duchownego. Mama ks. Jana
dotarła nawet do siostry Adolfa
Hitlera. Choć nie jest wykluczone,
że ułaskawienie przesłano do Katowic, tuż po północy 3 grudnia
1942 r. wykonano wyrok. Ks. Jan
Macha miał wtedy zaledwie 28 lat.
Autorzy filmu uważają, że historia sprowadzenia przez hitlerowców do katowickiego więzienia
przy ul. Mikołowskiej gilotyny –
diabelskiej machiny do zabijania
– jest wciąż za mało znana. W latach 1941–1945 miały tam miejsce regularne egzekucje, m.in.
za słuchanie londyńskiego radia,
nielegalny ubój i dezercje z Wehrmachtu. Zamordowano ok. 500
osób. Ciała ofiar wywożono prawdopodobnie do KL Auschwitz i kremowano. Z tego powodu najbliżsi
ks. Machy nigdy nie odzyskali jego
ciała. Na cmentarzu w Chorzowie
Starym, należącym do parafii św.
Marii Magdaleny, stoi symboliczny grobowiec z wyrytą inskrypcją: „Ks. Jan Macha, ur. 18.01.1914
r., ścięty 3.12.1942 r. Przechodniu!
Ciała mojego tu nie ma, ale odmów
»Ojcze nasz« za spokój mej duszy”.
Ks. Roman Chromy
„Bez jednego drzewa las lasem
zostanie”, reż. Dagmara Drzazga,
zdj. Mieczysław Chudzik,
prod. Kataraman 2011.
Mirosława Łukaszek/Kataraman
Gestapowcy
zgilotynowali
w katowickim
więzieniu
ks. Jana Machę
za to, że pomagał
potrzebującym
parafianom, m.in.
z Rudy Śl., Orzegowa,
Goduli i Lipin.
Z dobrej woli
Wodzisław Śl. W uroczystość
Wszystkich Świętych, 1 listopada , Fundacja „Wspólnota Dobrej
Woli” przeprowadzi przed cmentarzami powiatu wodzisławskiego zbiórkę charytatywną
na rzecz Ośrodka Rehabilitacji
i Terapii.
Koncert na 6!
Rybnik. 6na6 – rybnicka grupa wokalna profesjonalnych
muzyków, a przy tym dobrych
przyjaciół. Razem występują
od kilkunastu lat, zgarniając
po drodze wiele nagród na konkursach i festiwalach. Od trzech
lat są organizatorami ciekawych
wydarzeń muzycznych, które
nazwali „6na6 z gwiazdami”. Jak
sami podkreślają, ideą przedsięwzięcia jest prezentacja sztuki
wokalnej a cappella z udziałem gwiazd polskiej estrady.
11 listopada w Rybnickim Centrum Kultury o godz. 18 wraz
z zespołem 6na6 wystąpią m.in.
Stanisław Soyka i Sabina Jeszka,
wokalistka znana z ostatniej edycji „Mam talent”. Bilety można
kupić w RCK.
Śląski Orient
Dagmara Drzazga z ekipą filmową podczas rozmowy z Janem
Cofałką, kuzynem ks. Jana Machy
Katowice. Dorobek naukowy
śląskiego orientalisty ks. dr.
Stefana Siwca zostanie zaprezentowany podczas konferencji
na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego 8 listopada
(godz. 9–13).
•