Pobierz pdf - Prószyński i S-ka

Transkrypt

Pobierz pdf - Prószyński i S-ka
Masa
o żOŁNIERZAch
polskiej mafii
Jarosław Sokołowski „Masa”
w rozmowie z
Arturem Górskim
Masa
o ŻOŁNIERZach
polskiej mafii
Co­py­ri­ght © Artur Górski, 2016
Projekt okładki
Prószyński Media
Zdjęcie na okładce
Jarosław Wygoda
Za stroje do sesji dziękujemy firmie Rodrigo De La Garza
http://www.delagarza.pl/
Zamieszczonych zdjęć nie traktujemy jako ilustracji do konkretnych rozdziałów,
ale jedynie jako uzupełniający materiał reporterski.
Dlatego też nie zostały podpisane.
Redaktor prowadzący
Michał Nalewski
Re­dak­cja
Ewa Charitonow
Ko­rek­ta
Katarzyna Kusojć
Grażyna Nawrocka
Łamanie
Alicja Rudnik
ISBN 978-83-8097-011-3
Warszawa 2016
Wy­daw­ca
Pró­szyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Druk i opra­wa
CPI Moravia
Od autora
Artur Górski
Ten tom jest nieco inny od poprzednich z serii Masa o… pol­
skiej mafii. Tym razem nie skupiliśmy się na słynnych bossach
czy głośnych akcjach – choć, oczywiście, nie mogło ich zabraknąć – ale oddaliśmy głos żołnierzom grup przestępczych, czyli
mafijnym dołom. W ich przypadku „doły” to nie obelga – w każdej grupie
zbrojnej (z armią włącznie) są i dowódcy, i szeregowcy. Wcale
nierzadko prawdziwymi bohaterami okazują się właśnie ci najniżsi rangą. Historia polskiej mafii udowadnia, że osoby stojące
najwyżej w hierarchii często nie nadawały się do kierowniczych
ról i po dziś dzień wspomina się je z lekceważeniem, a nawet
z pewną pogardą.
Tom Masa o żołnierzach polskiej mafii to w założeniu galeria postaci mniej znanych właśnie, tych z drugiego czy nawet
trzeciego planu. To zbiór opowieści o ochroniarzach potężnych
bossów, ich kierowcach, drobnych złodziejaszkach czy handlarzach narkotyków. Ba, nawet o uwodzicielach, którzy na zlecenie
szefów zdobywali kobiece serca, a za ich pośrednictwem dostęp
do informacji mogących umożliwić taki czy inny przekręt. 5
O ile przygody Pershinga, Nikosia czy Wariata są już dość
dobrze znane i nie ma sensu do nich powracać (odsyłam czytelników do poprzednich tomów serii), o tyle historie żołnierzy krążą
przeważnie w wąskich gronach, nie przedostając się do szerszego
obiegu. Zwłaszcza gdy nigdy nie były przedmiotem policyjnego
czy prokuratorskiego postępowania.
Uważam, że ten stan rzeczy trzeba zmienić, bo to, co przeżyli
ludzie z pierwszych szeregów mafijnego frontu, często jest ciekawsze od relacji ich bossów. Opowiadają je bowiem bezpośredni
bohaterowie zdarzeń, nie zaś ci, którzy wyłącznie wydawali im
polecenia.
Generalnie świat żołnierzy był w swej moralnej egzotyce bardzo interesujący – rządził się swoimi prawami i funkcjonował
niemal równolegle ze światem tak zwanych ludzi porządnych.
Doskonałym uosobieniem tej paraleli jest opisany w jednym
z rozdziałów Nikoś, na którego ślubie, obok rodzin młodych,
raczej nieświadomych tego, czym zajmuje się żonkoś, krążyły
uzbrojone mafijne karki, wystrojone jak do teledysku disco polo.
Do bliższych relacji pomiędzy obydwiema grupami nie doszło,
choć rodzina z pewnością odczuwała pewien dyskomfort, nie
tylko estetyczny. Musiała tolerować obecność środowiska, którego prawdziwego oblicza wprawdzie nie znała, ale wyczuwała,
że nie należą doń najlepsi z ludzi.
Lata 90. w Polsce były właśnie jak taki ślub – żołnierze mafii
krążyli między nami. I choć przeważnie nie czynili nam krzywdy, koncentrując się na przestępczych porachunkach, chodzenie
po ulicach miast miało w sobie coś ze spaceru po polu minowym.
Nierzadko zastanawiam się, czy do zostania karkiem potrzebne
są jakieś specjalne predyspozycje. Ostatecznie każdy człowiek
6
może się napompować na siłowni i wyszkolić w sztukach walki,
lecz to jeszcze nie oznacza, że nadaje się na mafijnego żołnierza.
Owszem, kariera w sekcji zapaśniczej czy bokserskiej bardzo
podnosi wartość potencjalnego delikwenta w oczach starych
gangsterów, ale jeszcze nie czyni go chłopcem z miasta.
Oprócz siły fizycznej potrzebne są jeszcze rozmaite cechy mentalne, z ograniczonym sumieniem czy podwyższoną skłonnością
do ryzyka na czele. Rzecz w tym, że cech tych młody człowiek
nie nabywa od razu. Nie od pierwszego dnia obecności w świecie
przestępczym, ale w wyniku pewnego procesu.
Na siłowni czy na sali bokserskiej nabiera pewności siebie.
Na dyskotekowej bramce, na którą następnie trafia jako spec
od unieruchamiania ludzi, pewność tę hartuje w boju. Jeżeli
jednak natyka się na silniejszego, uczy się lizać rany, uodparnia
na ból i dochodzi do wniosku, że w walce z lepszym trzeba
wykazać się sprytem. A jeżeli spryt nie pomaga, to zawsze
pozostają koledzy, którzy odnajdą faceta w ciemnej ulicy i zrobią mu z tyłka jesień średniowiecza… A dodatkowo wezmą
od pobitego fanty – za złe zachowanie trzeba płacić walorami
materialnymi, czyż nie? Pieniędzmi, złotym łańcuszkiem, zegarkiem. Ewentualnie działką koki.
W sumie łatwy zarobek i poza wiedzą fiskusa. Dobra sprawa.
Czemu nie spróbować ponownie?
Powoli zaczyna kształtować człowieka jego otoczenie. Przejmuje się jego sposób na życie i etos. Staje się kandydatem na socjopatę…
Nie chcę w tym miejscu pisać o wszystkich szczeblach prowadzących do profesji gangstera. Historia każdego adepta ma
odmienny scenariusz, w każdej dominują inne elementy. Ale jedno
7
jest wspólne: gra zaczyna się niewinnie. Jeżeli jednak w porę nie
zorientujesz się, że wkroczyłeś na złą drogę, po jakimś czasie
okaże się, że odwrót z niej jest nadzwyczaj trudny.
Zapraszam do lektury wspomnień tych, którym wydawało
się inaczej. I zapłacili za to wysoką cenę.
Od narratora
Jarosław Sokołowski „Masa”
Lubię filmy kryminalne, ale, niestety, nie jestem w stanie ich
oglądać jak przeciętny Kowalski. Niemal zawsze porównuję losy
bohaterów z moimi własnymi i z uporem maniaka analizuję wiarygodność – i całej opowieści, i drobnych detali. Czasami daje się odczuć, że w scenariuszu maczali palce zawodowcy, czyli policjanci i byli przestępcy (bo do aktualnych
gangsterów chyba nikt nie zwraca się z prośbą o konsultację?),
choć najczęściej wszystko to wyobraźnia amatorów. Niedawno oglądałem film w naprawdę gwiazdorskiej obsadzie.
Mniejsza o tytuł, bo nie chcę się znęcać nad konkretnymi twórcami… Opowiadał o grupie bandytów, którzy uciekli z więzienia.
Na wolności czekała na nich gruba robota, zlecona przez bossa
rosyjskiej mafii. Dlatego właśnie zdecydowali się na ryzykowny
krok, jakim jest zawsze samowolne opuszczenie zakładu karnego. Akcja jak akcja, ale moją uwagę przykuła pewna scena. Otóż
po ucieczce wychodzi na jaw pewien wstydliwy sekret – jeden
z członków grupy odsiadywał wyrok za czyny lubieżne w stosunku do nieletniej. Za kratami nie przyznawał się do tego,
zapewniając, że siedzi za charakterne rozboje. 9
Gdy boss uciekinierów dowiaduje się o przeszłości kompana,
nawiasem mówiąc, wyjątkowo paskudnego z urody, wyrzuca go
z grupy, wcześniej masakrując mu głowę kolbą pistoletu. Nieszczęśnik leżał na ziemi zalany krwią, a mnie ogarnął
śmiech. Naprawdę uważacie, że gangsterzy to ludzie honoru, dla których zasady moralne są świętsze od religii? Że
boss wymierzyłby brutalną sprawiedliwość żołnierzowi, który
w przeszłości zadał się z dzieckiem? Wierzycie w to, że w grupach przestępczych obowiązuje selekcja pozytywna: dobrzy
tak, źli wynocha? Ja wiem, że widzom się to podoba, bo jeśli robi się z bandyty
pozytywnego bohatera, to musi się on odpowiednio zachowywać i mieć określone cechy. Lecz pamiętajmy – to tylko bajki
dla naiwnych. W rzeczywistości, jeżeli boss dowiedziałby się o paskudnej
karcie z przeszłości swojego człowieka, to uznałby, że ten jest
jeszcze większym skurwielem, niż się dotychczas wszystkim
wydawało, i jako taki jeszcze lepiej pasuje do grupy. Co więcej,
pewnie boss przyznałby się, że kilka lat wcześniej robił dokładnie
to samo. I w wolnej chwili, przy szklaneczce whisky, panowie
wymieniliby się doświadczeniami.
Nie wiem, dlaczego twórcom kina tak bardzo zależy na wybielaniu gangsterów i robieniu z nich wzorów cnót z zasadami.
Takich, którzy wprawdzie funkcjonują poza prawem, ale kierują
się szlachetnymi pobudkami i mają swój honor – nie kłamią, nie
donoszą na kolegów, nie okradają się wzajemnie. Śpieszą sobie
z pomocą w trudnych chwilach. Ech, chciałbym, żeby reżyser takich filmów trafił na jakiś
czas do grupy przestępczej – zwłaszcza w momencie zagrożenia,
10
czy to ze strony konkurencji, czy policji – i zobaczył, jak ona
funkcjonuje naprawdę. Pewnie po powrocie do normalnego
świata już nigdy nie nakręciłby kryminału, tylko zajął się robieniem reklam preparatów na odciski. Chociaż z drugiej strony
prędko by nie wrócił, bo jego kompani spruliby się na niego
i facet trafiłby z dużym wyrokiem do więzienia. A że byłby
niewinny… A jakie to ma znaczenie?
Mafijni żołnierze, o których opowiemy w tym tomie, doskonale znają prawdę o polskiej przestępczości zorganizowanej. I to
zarówno o wiarygodności bossów, jak i o wzajemnej wierności
kompanów. Z ich historii wyłania się jedno: liczyć można tylko
i wyłącznie na samego siebie, a droga do wolności często prowadzi przez pogrążanie innych.
No i już na pewno nikt za moich czasów nie odrzucał gangstera za jakieś obrzydliwe czyny z przeszłości – zło było podstawą
budowania grupy przestępczej, a żądza pieniądza najlepszym jej
spoiwem. Każdy miał na koncie coś, czego teoretycznie powinien
był się wstydzić, ale w środowisku to „coś” było przeważnie powodem do dumy. Po wódce wszystkim rozwiązywały się języki,
a im bardziej plugawe okazywało się wspomnienie, tym więcej
było śmiechu i walenia się po kolanach. Zapewniam, że słyszałem historie, których raczej nigdy nie opowiem publicznie. Bo
co bardziej wrażliwy czytelnik mógłby rzucić książkę w kąt…
Żołnierze znali ich tysiące; dla większości z nich to jedyny
kapitał, jaki wynieśli z grupy przestępczej. Więcej? Nie sądzę,
bo nierzadko okradali ich z konkretów kompani albo bossowie. No ale i tak są szczęściarzami – bo przeżyli. Lista tych,
którzy rozstali się z tym światem w wyniku porachunków,
jest wyjątkowo długa.
11
Lektura tomu Masa o żołnierzach polskiej mafii rzuci całkiem nowe światło na gangsterską rzeczywistość sprzed lat.
Przekonacie się, że to wcale nie był piękny świat. Nawet jeśli
takim się wydawał.
Rozdział 1
Jak wskoczyć na kapitana?
Artur Górski: Czy zdarzyło ci się kiedykolwiek nazwać jakiegoś
podległego ci gangstera „żołnierzem”?
Jarosław Sokołowski „Masa”: Ależ skąd! I myślę, że większość by
się obraziła za to określenie, choć może nie wszyscy, bo ostatecznie znalazłbyś w grupie ludzi, którzy rzeczywiście zamienili
armię na mafię. Ale generalnie mundur nie był u nas w wielkim
poważaniu.
A.G.: A w rozmowach z zarządem też to słowo nie padało?
J.S.: Nie, nikt tak nie mówił. Ludzi, którzy dla nas latali,
określaliśmy po prostu mianem „chłopaków”. Były chłopaki
z Grochowa, z Targówka, z Piastowa. Chłopaki od Rympałka
czy od Bysia. Ale nie żołnierze.
A.G.: A jednak to określenie przylgnęło do mafijnych – bez
urazy – dołów na lata. Kto je stworzył?
13
J.S.: To poniekąd moja sprawka, bo na potrzeby zeznań przed
prokuratorem wymyśliłem sobie rangę kapitana. I nie tylko sobie
– kapitanami byli szefowie większych grup przestępczych podlegających bezpośrednio zarządowi, czyli starym. Kapitan miał
zatem dostęp do samej góry, przyjmował od niej zlecenia, choć
cały czas musiał pamiętać, że nie jest jej częścią. I jak coś mu
się we łbie pomiesza, jak będzie chciał podskoczyć za wysoko,
to może się to dla niego źle skończyć.
A.G.: W tym kontekście uważam, że musiałeś być wyższy rangą.
Może nawet pułkownikiem.
J.S.: Pułkowników u nas nie było. A i kapitanowie są różni,
na przykład kapitan Kloss albo kapitan Sowa… Wszystko zależy od przydzielonych im zadań. Cóż, powiedzmy tak: byłem
pierwszym pośród kapitanów. Czasami doklejałem sobie to i owo
na pagonach, jakąś belkę, jakąś gwiazdkę, a potem znowu wracałem do dawnej roli. W grupie przestępczej musisz nieustannie
analizować, jakie jest twoje aktualne miejsce w szeregu. Żeby
się nie poparzyć.
Oczywiście, mówię to z przymrużeniem oka. Tak czy inaczej, wojskowa nomenklatura dość dobrze oddaje
panujące w niej stosunki. A jeśli pytasz, kto wymyślił żołnierzy…
Pewnie byli to dziennikarze – naczytali się książek o włoskiej
mafii i koniecznie chcieli tamte realia przenieść na nasz grunt.
Bo jak pisali o prawdziwej mafii, a nie o jakichś obszczymurach,
automatycznie rosła także ich pozycja!
A.G.: Czy ranga wszystkich żołnierzy była taka sama?
14
J.S.: Ależ skąd! Jeśli ktoś był młody i dopiero zaczynał karierę
przestępczą, nie mógł się równać ze starszymi i doświadczonymi. Żołnierzem przez cały czas był choćby Marek S. „Sikor”
– obecnie świadek koronny – który miał mocną pozycję w grupie
Dariusza D. „Bysia”. Niby nie był wysoki rangą, ale nawet szef
musiał się liczyć z jego zdaniem. Takich przykładów mogę ci
podać setki. Między żołnierzami też panowała hierarchia, tyle
że nienazwana, niezdefiniowana. Ale zapewniam cię, że była
wyraźnie odczuwalna. Było jasne, że skoro taki Sikor ma o wiele
lepsze kontakty i wejścia do różnych środowisk niż jakiś młody
złodziejaszek, to ten drugi musi siedzieć na piździe i grzecznie
słuchać pana Sikora.
Tak samo wiele do powiedzenia w grupie miał mój przyboczny
Grzesiek Ł. „Mięśniak”. Wszyscy go szanowali, ale to jeszcze
nie znaczyło, że stał się równy kapitanowi.
A.G.: Pamiętam, że kiedy media pisały o wysłaniu do sądu aktu
oskarżenia przeciwko Mięśniakowi i jego kompanom, wielokrotnie pojawiało się określenie „żołnierze Pruszkowa”. Gdzie ich
rekrutowaliście? Skąd brali się w grupie?
J.S.: Akurat przykład wspomnianego przed chwilą Mięśniaka dobrze to obrazuje. Początkowo był to zwykły złodziejaszek
z warszawskiej Ochoty, który działał na własną rękę i, oczywiście, na małą skalę. Po jakiejś odsiadce został zauważony przez
kogoś większego i wyłowiony. Bo to tak wyglądało, że działając
samotnie czy z takimi samymi jak ty, dochodziłeś do jakiegoś
pułapu, gdzie już czekał gość z dużej struktury. I on ci mówił:
„A co ty, robaczku, tak kombinujesz? Zachciało ci się robić duży
15
hajs i nie chcesz się dzielić ze starszymi? Pojebało cię? Masz karę
– powiedzmy, dychę papieru – a potem możesz dalej pracować,
ale już dla nas. Powiedzmy: fifty-fifty”.
W taki właśnie sposób został zwerbowany Mięśniak; pamiętam, że przyprowadził go do mnie Bysio. Od razu mi się
spodobał, bo był bystry, a do tego napakowany i umiał się
bić, co się okazało już wkrótce. Ważne było też to, że przyprowadził ze sobą swoich kumpli z Ochoty – razem z nimi
stanowił poważne zaplecze pod kątem rozmaitych rozkminek
i wszelkich akcji ulicznych. Akurat miałem zamiar rozstać
się ze swoim dotychczasowym ochroniarzem, czyli Kamelem,
więc postanowiłem, że od tej pory za moje bezpieczeństwo
będzie odpowiadał Mięśniak. Oczywiście Kamelowi krzywda
się nie stała, bo rzuciłem go do ochrony moich dzieci. Woził je
do szkoły. Nawiasem mówiąc, na pewnym etapie Kamelowi
totalnie odwaliło i chciał sobie strzelić w łeb.
A.G.: Wyrzuty sumienia? Karciany dług nie do spłacenia?
J.S.: E tam! Zakochał się i zgłupiał. Jak mu laska przyprawiła
rogi, a on się o tym dowiedział, wyjął szajbę, znaczy pistolet,
i buch! Na szczęście przeżył, ale z kulą poleciało mu trochę
mózgu. Może akurat ta część, w której tkwiła ta jego niewierna
ukochana? Powiem ci – Kamel to była słaba jednostka. Kiedy
jechał na akcję razem ze mną, to odstawiał takiego chojraka,
że ludziom trzęsły się dupy. Ale jak był sam, to od razu miękła
mu rura.
Mięśniak był z innej gliny – nigdy nie pękał i było jasne, że
będzie przy mnie trwał do końca. Zresztą przejście pod moją flagę
16
od razu bezwzględnie wykorzystał, bo oharaczował ludzi z Ochoty, mówiąc im, że teraz będą się dzielić hajsem z Pruszkowem.
A.G.: Jak wyglądało takie oharaczowanie?
J.S.: Prozaicznie. Jak ktoś handlował, powiedzmy, prochami
– a na Ochocie to był bardzo popularny proceder – to dostawał wpierdol. Rekwirowało mu się towar i mówiło, że może
wrócić do gry, ale na nowych warunkach. I, oczywiście, po zapłaceniu kary.
A.G.: Mięśniak nie oszczędził swoich byłych kompanów?
J.S.: Powtarzam po raz setny – w grupie przestępczej nie było
żadnej charakterności i żadnych sentymentów. Jednego dnia
ktoś był twoim przyjacielem, a następnego obijałeś mu ryja
i zabierałeś wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. Tworząc
własną podgrupę, zawsze szukałeś ludzi ze swojego podwórka.
Jeśli ktoś cię wypatrzył na twojej dzielnicy, to ty potem brałeś
pod skrzydła chłopaków z tego, a nie innego rewiru. Ja na przykład przyprowadziłem starym całą pruszkowską młodzież. To
znaczy: młodych zabijaków, bo wśród studentów filozofii gangsterów nie szukałem. A.G.: Czy złodzieje byli podzieleni według jakichś kategorii?
Według – choć może niezręcznie to zabrzmi – branż? J.S.: Raczej nie. Przynależność do grupy przestępczej wymuszała na ludziach wszechstronność.
17
A.G.: Ludzie renesansu, znaczy się…
J.S.: Coś w tym stylu. Generalnie chłopcy byli do wszystkiego,
choć na przykład złodzieje samochodów czy handlarze prochami
trzymali się swojej specjalności. Ale żeby było jasne, potrafili też
spuścić wpierdol. Natomiast jeśli zachodziła potrzeba, w dilerkę
wchodzili także złodzieje fur. Wiesz, jak ktoś jest dobry w swojej
robocie, to poradzi sobie także na innym froncie. Ty też przecież
nie piszesz wyłącznie o mafii i jakoś dajesz radę w innej tematyce,
prawda? Może nie genialnie, ale obleci.
Ludzie Bysia zajmowali się i prochami, i furami, i jeszcze
na dodatek haraczami, i każdy z nich musiał być przygotowany
na rozmaite wyzwania. Inna sprawa, że nie wszystkim się opłacało
być omnibusami. Na przykład tak zwana ekipa Jasików – mistrzów
w zawijaniu fur – nie babrała sobie rąk inną robotą, bo nie musiała. Oni, jak pierdolnęli jakąś grubą sztukę, to dostawali półtora koła zielonych, i to od razu, na rękę. Dobry hajs za kilka
godzin pracy. A ile czasu musieliby handlować prochami na taką
kasę? Nawet dwa tygodnie. No to co im się bardziej opłacało?
A skoro im się opłacało, to także ich szefowie byli zadowoleni.
Nawiasem mówiąc, to najwięcej prochów kupowali sami gangsterzy – ciężko pracowali i ostro balowali. Według mojej oceny
to my wywąchaliśmy jakieś siedemdziesiąt procent koki obecnej
wówczas na polskim rynku. Pamiętaj, że mowa o kilku tysiącach
chłopa, tylko na samym Mazowszu.
Byli jednak i tacy, którzy mieli dwie lewe ręce i po prostu
nie umieli kraść. Takich to się wysyłało na rozkminki. Pohuczeli, potupali nogami, poszczerzyli zęby i też jakąś tam wartość
wnosili do grupy.
18

Podobne dokumenty