G L azeta ekarzy
Transkrypt
G L azeta ekarzy
G L dl@ miesięcznik • Nowości 12_2013_Grudzień azeta ekarzy • Artykuł poglądowy • Na dyżurze, po dyżurze ISSN 2300-2170 • Kongresy medyczne • Podróże • Kulinaria • Koty malowane Świąt prawdziwie świątecznych , dzieci niezwykle grzecznych , zdrowia wyłącznie trwałego sylwestra najweselszego! życzy Czytelnikom i Współpracownikom Redakcja Boże Narodzenie 2013 Koleżanki i Koledzy, S ztuka rozmowy jest ze wszystkich sztuk najtrudniejszą i najrzadziej praktykowaną we współczesnym świecie pełnym wytycznych, regulaminów i zaleceń. Moda na automatyczne i bezmyślne stosowanie się do gotowych zaleceń jest niebezpieczna. Traktuje wszystko według jednego szablonu, tak w istocie niepasującego do tego, co spotykamy w realnym świecie, zwalnia z myślenia i w jakiejś mierze odhumanizowuje nasze relacje. P acjenci nie potrafią, a niejednokrotnie nie chcą opowiedzieć o swoich dolegliwościach, bo przecież nie przyszli do lekarza rozmawiać, lecz odebrać należny im deputat. To trochę staromodne słowo oznacza część wynagrodzenia za pracę dostarczaną w naturze. W umowach o pracę przewidujących istnienie deputatów, górnicy dostają jako dodatek do pensji węgiel, leśnicy – drewno na opał, a kucharki – obiad. Jak ma się do tego systemu medycyna? Otóż wizyta w gabinecie lekarskim, recepta, zabieg medyczny czy skierowanie do sanatorium stały się deputatami w systemie umowy zbiorowej, którą wyborcy zawarli z politykami. Różnica pomiędzy umowami o pracę, za którą poza wynagrodzeniem przewidziane są deputaty a współczesnym systemem ochrony zdrowia jest taka, że ilość świadczeń w tym pierwszym wypadku jest ściśle określona, a w drugim nie ma żadnych ograniczeń. T radycyjnie rozumiana sztuka rozmowy lekarza z pacjentem, dzięki której możemy ustalić rozpoznanie, staje się zaskakująco zbędna. Pacjent sam ustala rozpoznanie, wpisując objawy do wyszukiwarki komputera, a jeżeli czynność ta nie rozwiązuje problemu, to sądzi, iż wybrane przez niego badanie typu rezonans wszystko wyjaśni. K im więc jesteśmy w świecie, w którym rozmowa lekarza z pacjentem zaczyna być zbędna? Wydawcami deputatów, których ilość musimy sami cudownie rozmnażać. Sztukmistrzami dawania. ISSN 2300-2170 Nr 12(22)_2013 Wydawca Krystyna Knypl Warszawa Redakcja Krystyna Knypl, redaktor naczelna [email protected] Mieczysław Knypl, sekretarz redakcji [email protected] Katarzyna Kowalska, z-ca sekretarza redakcji Maciej Kowalski, redaktor działu zagranicznego Współpraca przy bieżącym numerze Alicja Barwicka, @Curcuma_Zedoaria, Jagoda Czurak, Ewa Dereszak-Kozanecka, Rafał Stadryniak, Marzena Więckowska Rysunki Zen. Okładka fot. Mimax2 Projekt graficzny i opracowanie komputerowe Mieczysław Knypl „Gazeta dla Lekarzy” jest miesięcznikiem redagowanym przez lekarzy i członków ich rodzin, przeznaczonym dla osób uprawnionych do wystawiania recept. Opinie wyrażone w artykułach publikowanych w „Gazecie dla Lekarzy” są wyłącznie opiniami ich autorów. Redakcja zastrzega sobie prawo do redagowania nadesłanych do publikacji tekstów, w tym skracania, zmiany tytułów i śródtytułów. Wydawca i redakcja mogą odmówić publikowania reklam i ogłoszeń, a w razie przyjęcia ich do druku nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść. Wszelkie prawa zastrzeżone. www.gazeta-dla-lekarzy.com Krystyna Knypl W numerze Nowości ...............................................................4, 5, 24 Kongresy medyczne Transplantolodzy obradowali w Sydney ................................. 5 5 Najważniejsza jest komunikacja 6 Krystyna Knypl ........................................................................... 6 Kardiolodzy obradowali w Dallas Krystyna Knypl ........................................................................... 7 Artykuł poglądowy Dołek środkowy a dołek psychiczny 7 Alicja Barwicka ......................................................................... 11 11 Na dyżurze, po dyżurze Ja tego nie muszę rozumieć, jestem budowlańcem Marzena Więckowska .............................................................. 14 14 Leniwe popołudnie Naszego Doktora 16 Rafał Stadryniak ...................................................................... 16 20 Jedzie, jedzie pogotowie, czyli Nasz Doktor chadza na dyżury Rafał Stadryniak ...................................................................... 20 28 Narodowy Program Wirtualnej Opieki Zdrowotnej @Curcuma_Zedoaria ............................................................... 28 Dolma Jagoda Czurak .......................................................................... 46 Podróże małe i duże 25 39 W blasku opali i wspomnień Krystyna Knypl ......................................................................... 25 Gruzja საქართველო* – kolebka wina 30 46 Jagoda Czurak .......................................................................... 30 Niech cały naród poznaje swoją stolicę Alicja Barwicka ......................................................................... 39 Kulinaria Placek ze śliwkami Jagoda Czurak ....................................... 48 Przepis na placek ze śliwkami 49 Alicja Barwicka ......................................................................... 49 52 Szarlotka i włamywacz Jagoda Czurak ................................. 50 Sałatka owocowa z dreszczykiem Jagoda Czurak ............... 52 Sałatka owocowa w syropie z czerwonego wina (na 4...6 osób) Jagoda Czurak ............................................... 53 Koty malowane Grudzień. Wzruszenie Ewa Dereszak-Kozanecka ........................................................ 54 3 53 54 12_2013 grudzień Nowości Odchudzanie a zaburzenia rytmu serca Na łamach JAMA w listo- Dr Hany S. Abed i wsp. przepadzie 2013 r. ukazało się inte- prowadzili badanie w okresie resujące doniesienie zatytuło- od czerwca 2010 do grudnia wane Effect of weight reduction 2011 roku w Adelajdzie, na and cardiometabolic risk factor grupie 150 otyłych pacjentów management on symptom bur- z napadowym migotaniem den and severity in patients with przedsionków. Średni czas atrial fibrillation: a randomized obserwacji wynosił 15 mieclinical trial autorów australij- sięcy. Pacjentów podzielono skich poświęcone wpływowi na dwie grupy po 75 osób, odchudzania na przebieg migo- z których jedna była poddatania przedsionków. Australia na programowi odchudzania, zajmuje czwarte miejsce na a druga nie. W grupie poddaświecie pod względem liczby nej programowi odchudzania osób otyłych w społeczeństwie, (dieta niskokaloryczna plus ma więc wszelkie powody, aby wysiłek fizyczny) obniżenie analizować zagrożenia zdro- masy ciała wynosiło średnio wotne, jakie otyłość stwarza. 14,3 kg, w grupie kontrolnej 3,6 kg. W trakcie obserwacji stwierdzono, że zarówno liczba, jak i ciężkość napadów migotania przedsionków w grupie leczonej przez intensywne odchudzanie była znamiennie mniejsza. Stwierdzono ponadto w badaniu echokardiograficznym zmniejszenie grubości przegrody międzyprzedsionkowej oraz wielkości lewego przedsionka w grupie intensywnie odchudzanej. Liczba incydentów migotania przedsionków (rejestrowanych badaniem holterowskim w ciągu 7 dni) w grupie intensywnie odchudzanej zmniejszyła się z 3,3 do 0,62 na tydzień. Nie obserwowano istotnego zmniejszenia liczby napadów u osób nieobjętych intensywnym odchudzaniem. Dane epidemiologiczne wskazują, że wzrost BMI o jeden punkt zwiększa o 4-5% ryzyko wystąpienia migotania przedsionków. Innym czynnikiem modyfikowalnym, który zwiększa zagrożenie napadami migotania przedsionków, jest nadmierne spożywanie alkoholu. Źródło: http://jama. jamanetwork.com/article. aspx?articleid=1779533 Podstępny jon sodowy jest w lekach przeciwbólowych „British Medical Journal” opublikował w listopadzie 2013 r. doniesienie zatytułowane Association between cardiovascular events and sodium-containing effervescent, dispersible, and soluble drugs: nested case-control study. Dr Jacob George i wsp. przeanalizowali znaczenie składu tabletek przeciwbólowych, w których do formulacji zastosowano związki chemiczne zawierające jon sodowy, dla stanu układu krążenia. Konsumpcja leków przeciwbólowych jest tak duża, że tabletki są takim samym źródłem jonu sodowego jak żywność przetworzona przemysłowo czy napoje. Do szczególnie często zażywanych leków zawierających jon sodowy należą wszelkie postaci paracetamolu rozpuszczalnego, metoklopramid, witamina C, aspiryna rozpuszczalna, różne postaci calcium oraz suplementy cynku. Dzienna dawka jonu sodowego z takich źródeł może sięgać 150 mmol. Autorzy zidentyfikowali 24 leki dostępne na rynku brytyjskim zawierające jon sodowy. Przeanalizowano rejestry medyczne 1 292 337 dorosłych pacjentów, a średni czas obserwacji wynosił 7,23 lat. W grupie tej stwierdzono 61 072 zdarzenia sercowo-naczyniowe, takie jak zawał serca, udar mózgu, zgon z powodów sercowo-naczyniowych. U osób stosujących tabletki zawierające jon sodowy ryzyko tych zdarzeń było o 16% większe niż u osób niestosujących takich leków. Także ryzyko rozwoju nadciśnienia tętniczego było kilkakrotnie większe. Czas stosowania leków zawierających jon sodowy wynosił blisko 4 lata. Autorzy zwracają uwagę, iż zalecanie leków przeciwbólowych zawsze wymaga starannego rozważenia i przeanalizowania korzyści i zagrożeń. objawy związane z wypaleniem emocjonalnym. Czyżby rzekome niedociągnięcie w zakresie hydroterapii przez serwowanie szklanki wody oczekującym na wizytę miało uzasadnienie naukowe??? Nie sposób oprzeć się takiemu podejrzeniu! Nie stwierdzono natomiast różnic w obu grupach w odniesieniu do osiągnięć zawodowych. Obiegowe przekonanie, że zespół wypalenia jest częstszy wśród lekarzy szpitalnych nie znajduje potwierdzenia w literaturze naukowej. Źródło: http://www.bmj.com/content/347/bmj.f6954 Wypalenie zawodowe wśród lekarzy W „Journal of Hospital Medicine” ukazał się artykuł dr. Daniela L. Robertsa i wsp. zatytułowany Burnout in inpatient-based versus outpatient-based physicians: A systematic review and meta-analysis. Autorzy przeanalizowali 44 do- niesienia nt. badań zjawiska wypalenia zawodowego wśród lekarzy. W 15 doniesieniach porównywano nasilenie zespołu wypalenia wśród lekarzy ambulatoryjnych i szpitalnych. Lekarze zatrudnieni w lecznictwie otwartym częściej zgłaszali Źródło: http://onlinelibrary.wiley.com/doi/10.1002/jhm.2093/abstract 4 12_2013 grudzień Fot. Krystyna Knypl Korespondencja własna z Australii Kongresy medyczne Transplantolodzy obradowali w Sydney W egzotycznej scenerii naturalnych palm sąsiadujących ze sztucznymi choinkami i wielkimi świętymi Mikołajami zdobiącymi gmachy budynków obradowali w Sydney w dniach od 21 do 24 listopada 2013 transplantolodzy z całego świata na 12th Congress of International Society of Organ Transplantation and Procurement. „Gazeta dla Lekarzy” miała na kongresie oficjalną akredytację. Przez cztery dni ponad 1600 uczestników z 24 krajów prezentowało najnowsze osiągnięcia w dziedzinie transplantologii. W obradach uczestniczyło także kilkanaście osób z Polski, przedstawiając wyniki najnowszych krajowych badań. Przewodniczącym kongresu był prof. Jeremy R. Chapman, który przed otwarciem obrad udzielił naszej gazecie wywiadu. (s. 6) ▶▶ Nowości Uzyskiwanie zgody na pobranie narządu do przeszczepu Podczas 12th Congress of International Society of Organ Transplantation and Procurement w Sydney dr O. Gobadi i wsp. z Teheranu przedstawili bardzo interesujące doniesienie na temat wykorzystania doświadczeń hiszpańskich transplantologów w uzyskiwaniu zgody na pobranie narządów do przeszczepu. W Iranie zgoda na pobranie narządów była na poziomie 32%. Autorzy opracowali Per- sian Educating Interviewers’ cy uzyskiwali zgody rodziny Project, w tym informację dla na pobranie narządów w co rodzin potencjalnych daw- najmniej 60% przypadków. ców na temat śmierci mózgu, Przebieg każdej rozmowy z uwzględnieniem różnic kul- z rodziną potencjalnego turowych między społeczeń- dawcy był omawiany z całym stwem irańskim i hiszpańskim. zespołem. Jeżeli w ciągu 48 Przeprowadzono specjalne godzin nie uzyskano zgody szkolenie 70 psychologów, rodziny, zmieniano prowaz których sześciu wybrano dzącego rozmowę na innego. do dalszej pracy. Do realiza- W wyniku tej metodologii pocji projektu zakwalifikowano stępowania skrócił się czas koordynatorów przeszczepów, rozmowy z 24-72 godzin do którzy w dotychczasowej pra- mniej niż 12 godzin w 72% przypadków, do 12-24 godzin w 21% przypadków i więcej niż 24 godziny w 7% przypadków. Odsetek zgód na pobranie narządów wzrósł w pierwszym miesiącu prowadzenia programu do 96,3% i utrzymuje się na poziomie 85% w dalszych miesiącach prowadzenia programu. Autorzy rekomendują wprowadzenie programu w innych krajach, zwłaszcza o podobnej kulturze. Źródło: http://journals.lww.com/transplantjournal/toc/2013/11272 5 12_2013 grudzień ▶ Kongresy medyczne Najważniejsza jest komunikacja Rozmowa z prof. Jeremym R. Chapmanem, przewodniczącym 12th Congress of International Society of Organ Transplantation and Procurement. •Jakie są najważniejsze problemy światowej transplantologii? – Najważniejszym problemem jest komunikacja między wszystkimi osobami związanymi z transplantacja narządów. Dzielenie się wiedzą jest także sposobem komunikacji. Przez wymianę doświadczeń i poglądów nasze lokalne problemy mogą się zmniejszyć lub zostać rozwiązane. W większości krajów problemem jest niewystarczająca liczba dawców narządów. W jednych krajach jest to problem mniejszy, w innych większy, ale istnieje we wszystkich społeczeństwach. Kolejnym ważnym problemem jest właściwa opieka nad biorcami narządów przed transplantacją i po niej. Pewnym problemem w niektórych krajach są zabiegi transplantacyjne dokonywane z naruszeniem przepisów prawa. Będziemy o tym wszystkim rozmawiać na kongresie. • Najlepsze wyniki w zakresie donacji narządów ma Hiszpania. Jak wiadomo jednym z elementów, które składają się na taki stan rzeczy, jest bardzo rozwinięta współpraca środowiska hiszpańskich transplantologów z mediami. Co pan sądzi o roli mediów w procesie pozyskiwania narządów do transplantacji? – Media są różne jak wiadomo. Mamy media informacyjne, telewizję, a także filmy. Ludzie czerpią wiedzę z różnych rodzajów mediów, ale największy zasięg mają media informacyjne. Dlatego ich rolę uważam za szczególnie ważną. Bardzo istotne jest, aby wszyscy 6 dziennikarze, a zwłaszcza z mediów informacyjnych, podawali rzetelne informacje na temat transplantacji narządów. Informacje powinny być dokładne i wiarygodne. Ważna jest też rola mediów społecznościowych. •Obecnie w większości krajów coraz dotkliwiej odczuwana jest kwestia ekonomiczna funkcjonowania opieki zdrowotnej. W niektórych mediach można spotkać się z poglądami, że opracowanie regulacji prawnych zezwalających na sprzedaż na przykład własnej nerki może pomóc w rozwiązaniu problemów budżetowych. – Ile jest warta na przykład dłoń? Sto dolarów? pięćset? tysiąc? A jeżeli ktoś ma dużo pieniędzy i będzie potrzebował przeszczepu, może będzie chciał zapłacić więcej? Skoro ktoś mógłby zapłacić więcej, to może powinna odbywać się licytacja narządów dostępnych do przeszczepów? Oczywiście to tylko hipotetyczny przykład, mający na celu pokazanie, do jakich absurdów można by dojść, gdyby zacząć na poważnie zastanawiać się nad płaceniem za narządy. Nie można ciała ludzkiego traktować jako źródła gotówki, to nie jest bankomat! Nigdy nie powinniśmy tak ani myśleć, ani postępować. Profesor Jeremy Chapman, nefrolog i transplantolog. Szef oddziału nefrologicznego Westmead Hospital w Sydney, a także konsultant Australijskiego Czerwonego Krzyża ds. transplantacji. Aktywny członek The Transplantation Society. Autor 250 publikacji naukowych. Członek brytyjskiego Royal College of Physicians oraz Royal Australasian College of Physicians. • Dziękuję za rozmowę. Proszę jeszcze o wspólną fotografię na pamiątkę naszego spotkania. Życzę owocnych obrad. Rozmawiała Krystyna Knypl 12_2013 grudzień Kongresy medyczne Kongres American Heart Association 2013 Kardiolodzy obradowali w Dallas Krystyna Knypl W deszczowe wrześniowe przedpołudnie postanawiam złożyć dokumenty o akredytację dziennikarską na kongresie American Heart Association 2013. Odwiedzam stronę https://www.xpressreg.net/register/ ahss113/media/start.asp, na której można dokonać tej formalności i podaję podstawowe dane o moim statusie dziennikarskim. Po chwili nadchodzi e-mail potwierdzający przyjęcie mojego zgłoszenia wraz z informacją, że ciąg dalszy procedowania nastąpi, a ostateczną odpowiedź otrzymam w ciągu 1-2 dni roboczych. Nie mija kilka godzin, a nadchodzi potwierdzenie akredytacji. Szybko, ponieważ skrupulatne bazy danych American Heart Association zawierają kilkuletnią historię naszych relacji. Skoro akredytacja już załatwiona, to można rozejrzeć się za transportem. Wizyta na stronach linii lotniczych działa ostudzająco na mój zapał podróżowania w realu do Dallas – loty są z dwiema przesiadkami: w Europie oraz na terenie Stanów Zjednoczonych w Atlancie, Detroit lub Minneapolis, a wszystko za około 7 2300 złotych. Mój zapał jeszcze bardziej słabnie i osiąga poziom bliski zeru po zapoznaniu się z cenami hotelu w pobliżu centrum kongresowego, sięgającymi 800 zł za dobę (Omni Dallas Hotel i Alof Hotel są najbliżej centrum). Zapada decyzja o daleko bardziej korzystnym budżetowo śledzeniu przebiegu kongresu on-line. Miasto znane i nieznane W Dallas byłam w 2005 roku na kongresie American Heart Association, odwiedzając przy okazji moją amerykańską przyjaciółkę Tamarę w Kansas City, znaną czytelnikom „Gazety dla Lekarzy” z artykułu Mogłabyś lepiej mówić po angielsku. Pamiętna podróż była bardzo skomplikowana i prowadziła przez Nowy Jork, Dallas i Kansas City. W Nowym Jorku spędziłam 23 godziny i 56 minut w przylotniskowym hotelu, nie dojeżdżając nawet do centrum miasta. Przerwa krótsza niż 24 godziny według lotniczych przepisów liczy się jako kontynuacja tej samej podróży i nie wiąże się z żadnymi dodatkowymi opłatami. 12_2013 grudzień Kongresy medyczne Przyjazd do Dallas w Teksasie już od pierwszych chwil uprzytamnia nam ogrom tego stanu, który jest dwukrotnie większy od Polski. Wszystko, z czym spotkamy się w Dallas, będzie więc olbrzymie. Na przykład nigdzie na świecie nie widziałam tak wielkich koszy na śmieci jak w Teksasie! Port lotniczy, na który dotrą uczestnicy kongresu, jest największym pod względem powierzchni portem lotniczym na świecie oraz główną bazą American Airlines. Poza przestrzenią w Dallas uderzy na wszechobecna stylistyka związana z bydłem – wizerunki i monumenty zwierząt, kowbojskie kapelusze i buty. Bydło rasy Texas Longhorn z charakterystycznie rozstawionymi rogami kojarzy się z Teksasem, ale było przywiezione przez hiszpańskich osadników. Na befsztyki przyjdzie jeszcze pora, na razie trzeba znaleźć zakwaterowania w tym rozległym terenie, tak aby sprawnie dojeżdżać do centrum kongresowego i mieć możliwość poznania atrakcji miasta. Do zawarcia bliższej znajomości z miastem zaprasza uczestników kongresu burmistrz Dallas (http://www.visitdallas.com/aha2013/), otworem stoją także liczne sklepy i restauracje. Wystarczy okazać identyfikator kongresowy, no i oczywiście kartę płatniczą, aby móc skorzystać z licznych okazji (http:// www.visitdallas.com/aha2013/show-your-heart-badge-discounts/). Lepiej jednak nie rozpraszać się na takie zajęcia, bo program zajęć jest obfity – wystarczy popatrzeć na grafik konferencji prasowych. Dodatkowo prezydent AHA na lata 2013-2014, dr Mariell Jessup, wita dziennikarzy na specjalnych stronach przeznaczonych dla mediów. Nie sposób nie przyznać racji pani doktor, prezentującej piękny wizerunek profesjonalistki, że „science is our business” (http://my.americanheart.org/professional/ Sessions/ScientificSessions/Programming/Late-Breaking-Clinical-Trials_UCM_442723_Article.jsp). Dużo badań klinicznych będzie prezentowanych – dowiaduję się z materiałów prasowych, że nadesłano wyniki 100 badań, a ostatecznie będzie omówione 39 z nich. Kongres oglądany z oddali Składając dokumenty o akredytację na kongresie w Dallas, nie wiedziałam, że będę zapoznawała się z jego wynikami on-line, i to dopiero po zakończeniu kongresu, 8 bez takich emocji jakie towarzyszą informacjom napływającym do komputera na bieżąco. Jak zawsze warto poświęcić uwagę sesjom Late Breaking Clinical Trial, w tym roku wyjątkowo obfitym w badania, ale nie zawsze pozytywne wyniki. Oto zaprezentowane badania kliniczne (ich opisy są dostępne w pełnym zakresie pod adresem http://my.americanheart.org/ professional/Sessions/ScientificSessions/ScienceNews/ SS13-Late-Breaking-Clinical-Trials_UCM_457598_Article.jsp?utm_campaign=aha13&utm_source=science-news&utm_medium=email&utm_content=dailyemails). Przedstawiciele mediów mogli je poznać aż podczas pięciu specjalnych sesji. Sesja pierwsza 1. Nitrites in acute myocardial infarction. Badanie przedstawione przez dr. Nisshat Siddiqi i wsp. Azotyn sodu podawany dożylnie u pacjentów z zawałem serca po wykonaniu reperfuzji (146 leczonych aktywnie v. 134 placebo) nie powodował zmniejszenia rozmiaru zawału serca. 2. Blood pressure reduction among acute ischemic stroke patients: a randomized controlled clinical trial. Badanie przedstawione przez dr. Jiang He i wsp. nie wykazało zależności pomiędzy zakresem obniżenia ciśnienia krwi w pierwszej dobie ostrego udaru niedokrwiennego mózgu a odległą śmiertelnością lub zakresem niepełnosprawności. 3. Randomized clinical trial of pre-hospital induction of mild hypothermia in out-of-hospital cardiac arrest patients using a rapid infusion of 4oC. Badanie przedstawione przez dr. Francisa Kima i wsp., które nie wykazało poprawy w zakresie przeżycia u pacjentów po zatrzymaniu krążenia, których poddano terapeutycznej hipotermii. 4. Target temperature management 33oC versus 36oC after out-of-hospital cardiac arrest, a randomized, parallel group, assessor blinded clinical trial. W doniesieniu przedstawionym przez dr. Niklasa Nielsena i wsp. omówiono jedynie założenia badania, wyniki będą dostępne w sierpniu 2014 roku. Jak widać żadna z zaprezentowanych prób klinicznych podczas pierwszej sesji nie wywołała trzęsienia ziemi w intensywnej terapii kardiologicznej. 12_2013 grudzień Kongresy medyczne 1. Promotion of cardiovascular health in preschool children: 36 month cohort follow up. Badanie przedstawione przez dr. J. Cespedes i wsp. dotyczyło edukacji zdrowotnej w zakresie prawidłowego odżywiania, skierowanej do 1216 dzieci w wieku przedszkolnym i 928 ich rodziców z Bogoty w Kolumbii. Pozytywne rezultaty w postaci prowadzenia zdrowszego stylu życia po interwencji edukacyjnej utrzymywały się nawet po 36 miesiącach. 2. Randomized trial of social network life style intervention for obesity: MICROCLINIC intervention results and 16 month follow up. Dr Eric L. Ding i wsp. przedstawili wyniki odchudzania w społecznej grupie wsparcia 552 osób z otyłością o średnim BMI wynoszącym 36,2. Osoby odchudzające się w grupie straciły o 2,9 kg więcej niż osoby odchudzające się w pojedynkę. Efekt odchudzenia utrzymywał się nawet po 16 miesiącach po zakończeniu próby. 3. Multifaceted Intervention to Improve Medication Adherence and Secondary Prevention Measures (Medication Study) After Acute Coronary Syndrome Hospital Discharge. Dr Michael Ho i wsp. przedstawili wyniki współpracy lekarzy rodzinnych i farmaceutów w opiece nad chorymi z przebytym zawałem serca. Punktem wyjścia do podjęcia badań było wypełnianie zaleceń lekarskich w ciągu roku od przebycia zawału. Pacjenci objęci opieką lekarzy rodzinnych i farmaceutów znamiennie lepiej przestrzegali zasad leczenia w zakresie stosowania takich leków jak clopidogrel, statyny i ACE/ ARB blokery. 4. China Rural Health Initiative – Sodium Reduction Study: the Effects of a Community-Based Sodium Reduction Program on 24hr Urinary Sodium and Blood Pressure in Rural China. Dr Nicole Li i wsp. przedstawili założenia do kampanii społecznej mającej na celu ograniczenie spożycia jonu sodowego. Badano wydalanie jonu sodowego z moczem. Wyniki będą przedstawione w terminie późniejszym. Sesja trzecia 1. Atrial Antitachycardia Pacing and Managed Ventricular Pacing Reduce the Endpoint Composed by 9 http://tristarpub.com/aha2013/ Sesja druga Death, Cardiovascular Hospitalizations and Permanent Atrial Fibrillation Compared to Conventional Dual Chamber Pacing in Bradycardia Patients: Results of the Minerva Randomized Study. Dr Giuseppe Boriani i wsp. przedstawili dwie metody zapobiegania zaburzeniom rytmu serca za pomocą nowej generacji rozrusznika, który okazał się bardziej skuteczny niż dotychczas stosowane. 2. Renal Optimization Strategies Evaluation in Acute Heart Failure (ROSE AHF) Trial. Dr Horng H. Chen i wsp. przedstawili założenia badania ROSE AHF. Wyniki będą znane w terminie późniejszym. 3. Severe Ischemic Mitral Regurgitation: Is it Better to Repair or Replace the Valve? Dr Michael A. Acker i wsp. przedstawili wyniki dwóch metod leczenia ciężkiej niedomykalności mitralnej – wymiana v. naprawa zastawki. Częstość ponownej hospitalizacji była podobna w obu grupach, a śmiertelność wynosiła 14,3% w grupie, w której naprawiano zastawkę i 17,6% w grupie, w której wymieniano zastawkę. 4. Treatment of Preserved Cardiac Function Heart Failure with an Aldosterone Antagonist (TOPCAT). Dr Marc A. Pfeffer i wsp. przedstawili założenia próby 12_2013 grudzień Kongresy medyczne klinicznej TOPACT. Wyniki będą znane w terminie późniejszym. liczbę takich zdarzeń klinicznych jak zawał serca, udar mózgu czy nasilenie się niewydolności nerek. Sesja czwarta Sesja piąta 1. One Year Mortality in STEMI Patients Randomized to Primary PCI or a Pharmaco-invasive Strategy. The Stream 1 Year Follow-up. Dr Peter Sinnaeve i wsp. przedstawili założenia badania, które jest w toku. Ostatni pacjent został zakwalifikowany do próby w czerwcu 2012 roku. Wyniki będą znane w terminie późniejszym. 2. Secretory Phospholipase A2 Inhibition with Varespladib and Cardiovascular Events in Patients with an Acute Coronary Syndrome: Results of the VISTA-16 Study. Dr Stephen Nicholls i wsp. przedstawili wyniki badania nad nowym lekiem o nazwie varespladib, który jest inhibitorem wydzielniczych fosfolipaz A2. W badaniach doświadczalnych wykazano, że te izoenzymy odgrywają rolę w procesie powstawania miażdżycy. Niestety obserwacje te nie przełożyły się na efekty u ludzi. W grupie otrzymującej lek częstość nawrotów ataków serca wynosiła 6,1%, a grupie placebo 5,1%. 3. Randomized Comparison of Endovascular Revascularization Plus Supervised Exercise Therapy Versus Supervised Exercise Therapy Only in Patients With Peripheral Artery Disease and Intermittent Claudication: Results of the Endovascular Revascularization and Supervised Exercise (ERASE) Trial. Dr Farzin Fakhry i wsp. przedstawili wyniki złożonego leczenia miażdżycy zarostowej tętnic kończyn dolnych. Rewaskularyzacja plus ćwiczenia fizyczne dają lepsze efekty, także w zakresie redukcji bólów kończyn, niż tylko same ćwiczenia fizyczne. 4. A Randomized Multicenter Clinical Trial of Renal Artery Stenting in Preventing Cardiovascular and Renal Events: Results of the CORAL Study. Dr Christopher J. Cooper i wsp. przedstawili wyniki leczenia dwóch grup pacjentów ze zwężeniem tętnicy nerkowej, u których stosowano tylko leczenie farmakologiczne v. stent plus farmakoterapia. Łącznie leczono 947 osób. Szacuje się, że w Stanach Zjednoczonych żyje około 3 mln pacjentów ze zwężeniem tętnicy nerkowej. Dodanie stentowania do farmakoterapii nie wpłynęło na 1. RADAR-AF Trial. A Randomized Multicenter Comparison of Radiofrequency Catheter Ablation of Drivers versus Circumferential Pulmonary Vein Isolation in Patients with Atrial Fibrillation. Dr Felipe Atienza i wsp. przedstawili wyniki porównania dwóch metod postępowania w zapobieganiu migotaniu przedsionków: ablacja v. izolacja żył płucnych. Nie wykazano wyższości żadnej z metod. 2. A Randomized Trial Comparing Genotype-Guided Dosing of Warfarin to Standard Dosing: The EU Pharmacogenetics of Anticoagulant Therapy (EU-PACT) Warfarin Study. Dr Munir Pirmohamed i wsp. przedstawili wyniki ciekawego badania, w którym wykazano znaczenie testów genetycznych dla skuteczniejszego leczenia przeciwzakrzepowego. Wyniki badania mogą znaleźć odzwierciedlenie w naszej codziennej praktyce. Ciekawe doniesienie dla klinicysty! 3. The Clarification of Optimal Anticoagulation through Genetics (COAG) Trial. Dr Stephen E. Kimmel i wsp. przedstawili badanie, w którym oceniano przydatność testów genetycznych do prowadzenia leczenia przeciwzakrzepowego warfaryną. Drugie ciekawe dla klinicysty badanie! 4. ENGAGE AF-TIMI 48 Primary Results. Dr Robert P. Giugliano i wsp. przedstawili założenia badania nad nowym lekiem przeciwzakrzepowym – edoksabanem. W próbie klinicznej uczestniczy 21 000 osób z 41 krajów. Badanie jest w toku. 10 Podsumowanie Spoglądając na zaprezentowane wyniki badań można się spodziewać, że największe znaczenie dla codziennej praktyki lekarskiej będą miały badania dotyczące stosowania leków przeciwzakrzepowych. Ponadto wykazano po raz kolejny, że modyfikacja stylu życia zawsze przynosi pozytywne rezultaty w leczeniu schorzeń sercowo-naczyniowych. Wiemy także, że odchudzanie się w grupie jest skuteczniejsze niż w samotności. Krystyna Knypl, internista 12_2013 grudzień Artykuł poglądowy IX Sympozjum Stowarzyszenia AMD Dołek środkowy a dołek psychiczny Alicja Barwicka Wiedzy z materiałów informacyjnych nigdy dość Na coroczne spotkania organizowane przez Stowarzyszenie AMD ciągną zawsze tłumy okulistów. I nic w tym dziwnego, bo przecież tematyka chorób plamki jest nie tylko ciekawa, ale i naszpikowana wieloma niewiadomymi. Każdy rok przynosi coś nowego, nowe doświadczenia, nieraz nowe leki i zawsze nową nadzieję. Czekają na przełom lekarze, ale przede wszystkim czekają pacjenci. N iestety postęp medycyny w zakresie diagnozowania i leczenia chorób plamki żółtej, mimo iż niewątpliwie istnieje, jest nadal daleki od naszych marzeń. Tegoroczne październikowe spotkanie poświęcono szerszemu aspektowi schorzeń tej grupy, zwracając uwagę na niekorzystny wpływ czynników ogólnoustrojowych na funkcjonowanie całej okolicy plamkowej, ze szczególnym uwzględnieniem procesów patologicznych w samym dołku środkowym. Jak wiadomo nieodwracalna utrata widzenia centralnego grozi nie tylko osobom z wysiękową postacią AMD. Obok innych patologii obejmujących plamkę żółtą, takich jak np. zakrzep żyły środkowej siatkówki lub jej gałęzi czy neowaskularyzacja podsiatkówkowa w przebiegu wysokiej krótkowzroczności, trzeba koniecznie zwrócić uwagę na zbierającą bogate żniwo retinopatię cukrzycową. Według ostatnich szacunków jest na świecie ponad 6 mln osób leczonych z powodu cukrzycy, u których retinopatia cukrzycowa stała się przyczyną utraty widzenia. Biorąc po uwagę fakt, że choruje na cukrzycę około 300 mln ludzi i liczba ta rośnie, nietrudno o dalsze przewidywania. Co już wiemy? Wydaje się, że dobrze znamy patomechanizm powstawania zmian w plamce. Wiemy, że AMD jest chorobą naczyniową, znamy czynniki ryzyka jej wystąpienia i nie dziwimy się, że wiele z nich pokrywa się z czynnikami 11 „kardiologicznymi”. Wiemy, że dane epidemiologiczne z tym związane nie napawają optymizmem, bo statystyka jest tu bezwzględna. Weźmy aktualną demografię i fakt, że (jak wynika z opublikowanych właśnie wyników projektu NATPOL) na wysokim poziomie utrzymuje się (30% – 3,1 mln chorych) odsetek chorych z nadciśnieniem tętniczym nieświadomych tego zaburzenia. Dodajmy 10 mln Polaków przed 80. rokiem życia i 1 mln tych starszych, leczonych z powodu nadciśnienia tętniczego… A gdzie nikotynizm, zaburzenia lipidowe…? Wiemy, czego bać się najbardziej: to niestety wiek, nadwaga (ten nieszczęsny obwód w pasie), palenie papierosów, nadciśnienie tętnicze, poziom Hb glikowanej >7% i oczywiście wszelkie „naczyniowe” obciążenia w wywiadzie (np. udar, zawał mięśnia sercowego). Wiemy przede wszystkim, że dla zahamowania procesu i zachowania jak najdłużej użytecznej ostrości wzroku terapia musi być rozpoczęta naprawdę bardzo wcześnie, co w praktyce oznacza konieczność działań przy pierwszych zmianach na dnie oczu, jeszcze zanim dojdzie do pogorszenia widzenia. Jak leczymy dzisiaj? Trzeba podkreślić, że dziś stosowane leczenie AMD zmierza do uzyskania poprawy jakości życia pacjentów jak najmniejszym ich kosztem w zakresie medycznym, psychicznym oraz ekonomicznym. Postaci suchej AMD ciągle nie potrafimy leczyć. Na szczęście 12_2013 grudzień Artykuł poglądowy zwykle choroba postępuje bardzo wolno, trwa latami, a podaż w diecie (lub ewentualnie w suplementach) luteiny, zeaksantyny, kwasów omega-3, -6 i -9, antyoksydantów ze szczególnym uwzględnieniem witamin C, A, E i B12, koenzymów w postaci cynku, manganu, selenu i miedzi zdecydowanie opóźnia rozwój procesu chorobowego, a tym samym chroni przed wystąpieniem zmian wysiękowych. Ostatnio coraz więcej zwolenników ma działający protekcyjnie na śródbłonek naczyń resweratrol zawarty w czerwonych winogronach i czerwonym winie. Niestety prognozy w suchej postaci AMD także nie zawsze są dobre, bo stosowanym metodom nie poddają się zmiany zanikowe, np. zanik geograficzny. W postaci wysiękowej AMD, niedrożności naczyń żylnych siatkówki, cukrzycowym obrzęku plamki ciągle najlepsze efekty daje leczenie inhibitorami VEGF. Leczenie prowadzi się według schematu: w fazie nasycenia trzy doszklistkowe iniekcje podawane co miesiąc, a kolejne – w razie potrzeby. Przy wcześnie rozpoczętej terapii uzyskuje się istotną poprawę ostrości widzenia. Po niezadowalających doświadczeniach z pierwszym lekiem tej grupy, macugenem, przyszła obecna era Lucentisu. To fragment ludzkiego przeciwciała z wbudowanym fragmentem przeciwciała mysiego o własnościach anty-VEGF. Ma niską masę cząsteczkową, co powoduje lepszą penetrację. W praktyce rozpoczęcie doszklistkowego podawania Lucentisu (ranibizumab) rozpoczyna się nieraz dosyć późno, kiedy ostrość wzroku spadnie do 0,5, a nawet do 0,1 (wskazania wg Chpl jednoznacznie mówią o zaburzeniach widzenia). Problemy to: konieczność powtarzania co miesiąc iniekcji oraz działania niepożądane, w tym wzrost ciśnienia wewnątrzgałkowego. Lek jest stosowany od 2006 roku i trwają wieloletnie i wieloośrodkowe badania nad jego skutecznością, ale już widać, że u niektórych pacjentów po dłuższym okresie leczenia nie obserwuje się dalszej poprawy. Co prawda u prawie wszystkich pacjentów Lucentis istotnie zmniejsza grubość siatkówki w plamce, czyli de facto jej obrzęk, ale tylko połowa z leczonych osób zauważa znaczącą poprawę ostrości wzroku. Nadal, zależnie od zakresu zmian miejscowych, mają zastosowanie „starsze” metody, w tym laseroterapia czy stosowana od 2000 roku terapia fotodynamiczna. Działaniem off label jest natomiast podawanie 12 w niektórych ośrodkach (zarejestrowanego dla terapii nowotworu okrężnicy) tańszego Avastinu (bewacyzumab), którego cząsteczka ma trzykrotnie wyższy ciężar niż cząsteczka Lucentisu, przez co przenikanie przez siatkówkę jest odpowiednio niższe. W leczeniu chorób plamki nie można pominąć mikrochirurgii. Dzisiejsze możliwości chirurgów witreoretinalnych posługujących się niezwykle precyzyjnymi technikami, w tym bezszwową 25 G, mogą naprawdę zadziwić. W wielu przypadkach jedynie chirurgiczne usunięcie zniszczonej chorobowo tkanki może uratować jeszcze funkcjonującą część siatkówki. Czy stoimy w miejscu? Absolutnie nie, chociaż o przełomie trudno mówić. Są już roczne obserwacje skuteczności Ozurdexu (implant doszklistkowy dexametasonu) stosowanego w obrzęku plamki spowodowanym niedrożnością naczyń żylnych siatkówki. Zaletą jest jednorazowe podanie, bo substancja czynna uwalnia się powoli. Ale to w końcu steryd i ma swoje cechy negatywne. Jaskra sterydowa jest jednym z problemów. Co do soczewki, to podanie Ozurdexu rekomenduje się dla oczu afakijnych, by uniknąć zaćmy sterydowej. Niemniej jednak lek jest przydatny, bo zdecydowanie poprawia ostrość wzroku. Nie każdy może się cieszyć tak pięknym dołkiem środkowym... ...niestety u niektórych może on wyglądać tak... ... albo tak 12_2013 grudzień Artykuł poglądowy Od maja 2013 wśród leków anty-VEGF mamy w Polsce nowy preparat Eylea (aflibercept), także podawany doszklistkowo. W USA i Europie Zachodniej stosowany jest na tyle długo, że kliniczne badania VIEW 1 i VIEW 2 trwają już dobre kilka lat. W porównaniu z Lucentisem ma pewną przewagę, gdyż może być podawany w odstępach dwu-, a nie comiesięcznych. Eylea jest rekombinowanym białkiem fuzyjnym wykorzystującym nowa metodę neutralizacji VEGF. To tzw. pułapka (Trap-Eye) wiążąca wszystkie izoformy VEGF oraz łożyskowy czynnik wzrostu. Wyniki stosowania są podobne do uzyskiwanych terapią Lucentisem, bo obie substancje działają przez hamowanie szlaków sygnalizacyjnych VEGF. Co ciekawe, w niektórych przypadkach leczonych dotychczas Lucentisem, gdzie po kilku iniekcjach nie było już efektu terapeutycznego, zmiana leczenia i zastosowanie preparatu Eylea zaczęło przynosić poprawę. Pierwsze opinie o leku, który przy porównywanej skuteczności wymaga rzadszych wstrzyknięć do szklistki, a tym samym zmniejsza obciążenie dla pacjenta – są pełne optymizmu. Produkt jest zarejestrowany do zastrzeżonego stosowania – Rpz. Decyzja Komisji Europejskiej Eylea®-Aflibercept-EU/1/12/792/002. A co w (najbliższej) przyszłości? Badania nad nowymi możliwościami leczenia AMD są kontynuowane w wielu ośrodkach całego świata. Pewne nadzieje wiąże się z inhibitorami kinazy tyrozynowej receptora VEGF, czy z tzw. małym interferującym RNA. Trwają ponadto prace nad lekami przeciwzapalnymi, immunosupresyjnymi oraz blokerami czynników wzrostu innych niż VEGF. Przyszłość to pewnie również stosowana w niektórych prywatnych klinikach zachodniej Europy protonoterapia. Metoda polega na wprowadzeniu do gałki ocznej sondy z izotopem strontu 90, dostarczającej promieniowanie w okolice dołeczka. Aby zapewnić precyzyjną podaż – członkiem zespołu operacyjnego jest fizyk nuklearny. Dziś to jeszcze przyszłość (cena tej procedury wynosi ok. 10 tys. euro), ale za parę lat, kto wie… Niełatwa codzienność Osoba, u której pogarsza się ostrość wzroku z powodu choroby plamki, walczy o utrzymanie jak najdłużej 13 użytecznego widzenia wszelkimi metodami zgodnymi z dzisiejszą wiedzą medyczną, ale dostęp do tych metod nie zawsze jest prosty. Wielu chorych trafia do leczenia zbyt późno. Niestety przy pogorszeniu funkcji narządu wzroku znacznie ograniczającym możliwość pełnienia w dotychczasowym zakresie codziennych czynności zawodowych i rodzinnych pogarsza się istotnie stan psychiczny tych osób. Badania dotyczące oceny jakości życia osób z chorobami plamki opierają się na analizie danych zawartych w szczególności w powszechnie stosowanym kwestionariuszu VFQ-25. Pytania dotyczą subiektywnej oceny jedenastu różnych kategorii życia codziennego. Wnioski z tych badań są jednoznaczne. Poczucie wyobcowania i izolacji społecznej, lęk przed uzależnieniem od pomocy osób trzecich, przewlekły stres, pogorszenie sytuacji materialnej są znacząco wyższe niż w POChP, RZS i AIDS. Należy zauważyć, że tak zła samoocena występuje również w sytuacji, kiedy choruje tylko jedno oko i ulega dalszemu pogorszeniu przy spadku ostrości wzroku oka chorego poniżej 0,3. Bardzo szybko u tych osób dochodzi do wystąpienia depresji, co nie tylko pogarsza sprawę w aspekcie klinicznym. Brak współpracy ze strony chorego skutecznie uniemożliwia wówczas efektywną rehabilitację. Niestety bez nauki korzystania z pomocy optycznych czy nauki radzenia sobie w nowej rzeczywistości z czynnościami dnia codziennego, funkcjonowanie osoby niewidomej czy bardzo słabo widzącej staje się jeszcze trudniejsze. Jak wyjść z tunelu? Wiele tęgich głów na świecie ciężko pracuje nad nowymi, bardziej skutecznymi metodami leczenia chorób plamki. Trzymajmy za nie kciuki, a na rodzimym gruncie starajmy się o to, by mimo przeszkód każdy chory z tym rodzajem schorzenia otrzymał odpowiednio wcześnie najbardziej optymalne leczenie, jakie jest mu w stanie zapewnić współczesna medycyna. Jak widać światełka w tunelu są, tyle że ciągle świecą niezbyt intensywnie, a tunel wygląda na dość długi… Ale jest to przecież tylko tunel, więc na pewno kiedyś z niego wyjdziemy! Tekst i zdjęcie Alicja Barwicka, okulistka 12_2013 grudzień Na dyżurze Ja tego nie muszę rozumieć, jestem budowlańcem Marzena Więckowska Mogłoby się wydawać, że lekarka rodzinna z dwudziestotrzyletnim stażem pracy w podstawowej opiece zdrowotnej, znająca swoich podopiecznych od wielu lat, nie powinna mieć większych problemów w komunikowaniu się z pacjentami. Jednak przemiany w organizacji naszego systemu ochrony zdrowia, jakie dokonały się w ostatnich latach, spowodowały, że dialog lekarza z pacjentem przypomina czasami wspólne balansowanie po cienkiej linii nad przepaścią. I trzeba mieć nerwy ze stali, żeby nie strącić w nią rozmówcy, albo samemu się tam nie rzucić. W dniu, w którym od dawna zapowiadaną rekonstrukcję rządu Donalda Tuska przetrwał odmieniany przez wszystkie liczby, przypadki i rodzaje miłościwie nam panujący minister zdrowia Bartosz Arłukowicz, w drzwiach gabinetu lekarki rodzinnej stanął rosły młody człowiek. – Dzień dobry. Ja w sprawie wyjaśnienia recepty na ten nutramigen dla Jakuba. – O, a co się stało, czyżby zaszła jakaś pomyłka? – Bo pani w aptece powiedziała, że to mleko jest na zniżkę i zamiast ponad 40 zł może kosztować 9 zł, tylko lekarz musi napisać ze zniżką. Dzwoniłem do Funduszu i pan z Funduszu potwierdził, że jest na zniżkę i że tylko od dobrej woli lekarza zależy, czy wypisze na zniżkę. – Jest pan pewien? Tak panu powiedział pracownik Funduszu, że to zależy od dobrej woli lekarza? – No tak. Że to lekarz o tym decyduje. – Hmm, no cóż, skoro co najmniej dwie osoby twierdzą, że o odpłatności za nutramigen decyduje lekarz, to trudno, chorzy pacjenci za drzwiami będą niestety musieli poczekać nieco dłużej niż powinni, ponieważ trochę potrwa wyjaśnienie panu, co to za lekarz decyduje o odpłatności za nutramigen. Rzecz jasna tłumaczenie tego nie należy do moich obowiązków, ale skoro został pan wprowadzony w błąd przez dwie osoby, to ja panu za chwilę udowodnię, że moja 14 dobra wola w tej kwestii nie ma kompletnie nic do rzeczy. Zaraz panu wszystko pokażę. Musimy wejść na stronę Ministerstwa Zdrowia. – Ale nie musi mi pani tego pokazywać i tłumaczyć, ja się na tym nie znam, ja tego nie muszę rozumieć, jestem budowlańcem. – Panie Marcinie, skoro nie sprawiło panu problemu zrozumienie tego, co mówi do pana pracownik Funduszu, to na pewno z łatwością pojmie pan to, co napisał minister zdrowia. Zatem otwórzmy sobie ostatnie obwieszczenie refundacyjne. To potrwa kilkanaście sekund. – Ale wie pani, bo w innych przychodniach to nie ma problemu – kontynuował pan Marcin z lekkim wyrzutem, przyjmując względem lekarki postawę siedzącą prawoboczną lekko pochyloną do przodu. – A pani to żonie tabletek antykoncepcyjnych też nie chciała wypisywać, a jak żona poprosiła ginekologa, żeby dał zaświadczenie, to ginekolog nie chciał, bo wolał kasować żonę co 3 miesiące, niż dać zaświadczenie, żeby pani mogła wypisywać. No i żona musiała chodzić do tego ginekologa co 3 miesiące i płacić. T a wypowiedź pana Marcina wprawiła lekarkę rodzinną z dwudziestotrzyletnim stażem pracy w lekkie osłupienie, ale na szczęście ostatnie zdanie rozwiało 12_2013 grudzień Na dyżurze 15 Lekarka rodzinna, wypisując receptę na jasnozielonej kartce papieru, zapytała: – A recepta od lekarza specjalisty była na zniżkę czy na 100%? – Na 100%. – No to przynajmniej w tej kwestii jesteśmy z panem doktorem i z ministrem zdrowia zgodni. Mam nadzieję, że wszystko jasne?– zapytała wychodzącego z gabinetu pana Marcina. Mina młodego tatusia nie wskazywała na to, że wszystko jest jasne. Nie było w niej cienia skruchy, a wzrok i brak „do widzenia” mówiły wyraźnie: „Możesz, ale nie chcesz”. L ekarka rodzinna opadła na fotel. Po chwili pukanie, drzwi się otworzyły i stanęła w nich jak zwykle uśmiechnięta pani Irenka z dwiema sztucznymi zastawkami i plastyką trzeciej, z nadciśnieniem tętniczym, utrwalonym migotaniem przedsionków, niewydolnością serca i cukrzycą. Lekarka rodzinna odetchnęła z ulgą i pomyślała sobie: chroń mnie Boże przed interesantami, bo z pacjentami może sobie jakoś poradzę. Marzena Więckowska internistka, lekarka rodzinna Rys. Zen wątpliwości co do tego, czy i który lekarz przyczynił się do zaistnienia ciąży, w wyniku której na świat przyszedł Jakub. Jednak nie było czasu na wyjaśnianie zawiłej kwestii tabletek antykoncepcyjnych, ponieważ w końcu otworzyła się strona Ministerstwa Zdrowia z ostatnim obwieszczeniem refundacyjnym. – Przewińmy stronę na nutramigen… i co tu mamy: Nutramigen 1, proszek do sporządzania roztworu, zakres wskazań objętych refundacją: zespoły wrodzonych defektów metabolicznych (tu pan Marcin lekko zmarszczył czoło), alergie pokarmowe i biegunki przewlekłe. O! A cena jest 37 zł 84 gr, a nie ponad 40 zł, więc może to jednak w aptece zaszła jakaś pomyłka? Pan Marcin wygładził czoło w lekkim zdziwieniu, czego nie omieszkała zauważyć lekarka rodzinna, pokazując mu wpiętą do dokumentacji informację od Znanego Lekarza Specjalisty Pediatry z Gabinetu Prywatnego, który wpisał rozpoznanie: „refluks żołądkowo-przełykowy, wskazana dieta bezmleczna, kontrola za 2 miesiące”. – Teraz sam pan widzi, że choroba pana syna nie jest wymieniona jako wskazanie do refundacji nutramigenu. Jednak pan z Funduszu poniekąd miał rację, ponieważ o tym, w jakiej chorobie jest refundowany lek, decyduje lekarz. Ten lekarz to minister zdrowia Bartosz Arłukowicz. Wszyscy pozostali lekarze w Polsce muszą się jego decyzjom podporządkować, ja także. – To jak to załatwić, żeby było na zniżkę? – nie poddawał się pan Marcin. – No wie pan, raczej choroby się nie da załatwić. Może jednak warto docenić to, że pana syn nie jest poważnie chory? – No tak, przepisy przepisami, ale przecież może pani dla dobra pacjenta tak napisać w karcie, żeby można było wypisać z refundacją. – ...Słucham??? Jak pan to sobie wyobraża: że powinnam łamać prawo, bo pan chce zaoszczędzić pieniądze? I pan to nazywa dobrem pacjenta? Czy pan słyszy, co pan mówi? Pan Marcin spuścił wzrok i matowym głosem poprosił o wypisanie recepty na 10 opakowań nutramigenu. 12_2013 grudzień Rys. Zen Na dyżurze, po dyżurze Z cyklu: Tajemnice i kulisy POZ Leniwe popołudnie Naszego Doktora Rafał Stadryniak = @Grypa Kolega trener Dzień chylił się powoli ku upadkowi, a Nasz Doktor Rodzinny dopiero się rozkręcał. Na zmianę przyjmował chorych i odbierał telefony. Zanim pierwszy pacjent otworzył gościnne podwoje, zadzwonił telefon. Były trener tenisa, z którym na korcie Doktor wylał morze potu, bez zamiany koszulek jednakowoż, zadzwonił jak zwykle z nietypową sprawą. Gdy po wielu zdaniach przywołujących wspólne wspomnienia i odwołujących się do męskiej solidarności doktor nadal nie wiedział, o co chodzi, zapytał wprost. Jako lekarz POZ często zmuszony był pytać wprost, a potem słuchać odpowiedzi. Trener meandrując w bizantyjskim stylu, wydusił wreszcie, że dostrzegł świeżo nawiezioną ziemię na budowie Doktora. (Tu ukłony dla małżonki Doktora). I ta ziemia, bardzo żyzna na oko, z widocznymi jeszcze śladami pszennego ścierniska… – Ale o co się rozchodzi? – lekko niecierpliwił się Doktor. Tym razem otrzymał pozdrowienia dla progenitury i ostatecznie sytuacja z wolna się wyjaśniła. Trener zapotrzebował worek ziemi, a właściwie woreczek, jak utrzymywał. – Dobrze, weź sobie ten worek, tylko przyjdź po ciemku, żeby inni z ulicy nie ujrzeli i nie podchwycili… Na koniec Nasz Doktor otrzymał zasłużone ukłony dla małżonki. „A właśnie, co to ja dzisiaj miałem załatwić?” Jakieś niejasne przeczucie, jakby cień, na chwilkę przesłoniło myśli i ulotniło się. Powodzenie Niestety drzwi gabinetu rozwarły się brutalnie i popłynął strumień skarg i zwolnień… Nadal trwało ciepłe jesienne popołudnie. „Chyba na dworze”, skrzywił się w myślach Nasz Doktor, który nie mógł się nadziwić, skąd dzisiaj ma takie 16 powodzenie, a już zatęsknił za czystym i chłodnym jesiennym powietrzem. „Ano tak. Przecież dzisiaj czwartek. Targowica. Rano wszyscy biegają z siatkami, taki sport. A po południu odcinek specjalny, biegiem do lekarza. „Targowica – święto dyszla”, jak mawiała zasłużona rejestratorka, która zwykle używała przaśnej ludowej symboliki. Doktor lubił się z nią przekomarzać i traktował jako żywą skamielinę dawnej epoki. Ostatnio rejestratorka, żeby dodać sobie wagi w utarczce z doktorem, wyskoczyła z tekstem matriarchalnym: „Pan mógłby być moim synem”. Doktor jednak zgasił zacietrzewioną słowami: „A ojciec mi nic o pani nie opowiadał”. Spiekła raka i zaniemówiła. Od tego zdarzenia Doktor zyskał szacunek w rejestracji, a to przecież najważniejsze w zawodzie… Jak się pacjenta porządnie zarejestruje, to się potem dobrze leczy, takie przynajmniej poglądy panowały w rejestracji. Kobieta z dyspozytorką w tle Wśród pierwszej fali najeźdźców była kobieta, którą dwa tygodnie temu Doktor wysłał do szpitala. Wówczas podczas zgłaszania transportu pogotowia doszło do dziwnej rozmowy z dyspozytorką. – Zgłaszam ostry zespół wieńcowy – tu Doktor podał wiek i dane pacjentki. – Proszę o szybki transport do kardiologii inwazyjnej. – Znaczy ma zawał? – dyspozytorka starała się dopasować rozpoznanie do znanej przegródki. – Tak jakby, ale na karcie proszę zapisać rozpoznanie OZW. – Czyli zawał – nie dawała się zmylić dyspozytorka. – Tak jakby, proszę napisać OZW i kod I21. – Czyli jednak zawał! – triumfalnie zakończyła doświadczona dyspozytorka. – Było mówić tak od razu. – Przepraszam, czy karetka już jedzie, a my sobie tylko z nudów zabijamy czas, czy jeszcze nie? – Doktor 12_2013 grudzień Na dyżurze, po dyżurze starał się być taktowny. Jak zaczął rozmowę kulturalnie, to nie wypada tak nagle zmieniać frontu ze względu na dysonans poznawczy odbiorcy. – Eee, tak doktor zgłasza wyjazd, jakby nie chciał, żeby przyjechało – lekko obraziła się dyspozytorka. – Było od razu mówić, że zawał. „Sam zaraz będę miał zawał”, zawył w myślach Doktor, a głośno dodał: – Ale póki co, proszę na sygnałach tylko jedną karetkę, jedną! dobrze? Ostatecznie Doktora wcale nie dziwiła taka rozmowa. Postęp medycyny rozpoznaniowo-papierowej sprawił, że pacjenci z oczywistymi schorzeniami nagle przestali rozumieć, na co chorują, a co dopiero mają powiedzieć lekarze, których choroba bezpośrednio nie dotyczy? Jak zamiast ostrej niewydolności nerek wprowadzono termin AKI (acute kidney injury), to nawet zasłużona profesura z reformowanej dziedziny nie potrafiła docenić, że język zmienia się wraz z medycyną. Padały sugestie, że ktoś musiał za to wziąć pieniądze, i to pewnie nieliche. Poza tym coraz mniej łaciny i greki, coraz więcej hermetycznych skrótowców z angielskiego. „Jak zwał, tak zwał”, mruknął Nasz Pan Doktor, a pacjentka została zbadana, zakłuta, wylekowana i przesłana na SOR (wg sprawdzonego wzorca: mane, tekel, fares), gdzie zrobiła dalszą karierę, trafiając na stół kardiologa inwazyjnego. Źle się to może kojarzy po obejrzeniu serialu „Hannibal”, ale w tym konkretnym przypadku pacjentce zrobili – tu cytuję samą chorą – „korografię”, „przedmuchali” i „wsadzili stena”. Otrzymała także informację, że lekarz kierujący, czyli nie kto inny jak Pan Doktor, uratował jej życie. „To tak się mówi”, bagatelizował Doktor, „miała pani szczęście, że trafiła do poradni”. „Nie, oni mówili wyraźnie, że to pan doktor uratował mi życie”. „O kurczę”, pomyślał Pan Doktor. „Sprawa poważna”. Miał na świeżo w pamięci honorowy kodeks Indian. Uratowanie życia znaczyło ni mniej, ni więcej tylko wzięcie za uratowańca odpowiedzialności na wieki. Tylko skąd ta niewiasta o tym wie? Może ojciec Indianin? Pikanterii sytuacji dodawał jeszcze fakt, że pacjentka zastanawiała się, czy zamiast do lekarza nie iść 17 na wieczorną mszę do kościoła. „Wybrała, co wybrała. I będzie musiała z tym żyć...” dowcipkował w myślach Doktor. Mężczyzna trzymający się za serce Następny chory, nie z kolejki, ale przepuszczony przez zarejestrowanych, nie mówił nic o przeszłości, tylko trzymał się za serce. „Oho, lawina ruszyła. Nic dziwnego, przecież tutaj mamy prawdziwe zagłębie zawałowców”. Żeby nie prowadzić wyrafinowanych semantycznie dyskusji, Doktor zgłosił do pogotowia ZAWAŁ i już za chwilę pod oknami przychodni uspokajająco zawyła syrena karetki, a z niej wyskoczyła żwawo trójka przerośniętych krasnoludów w tradycyjnych czerwonych ubrankach. Ta nagła akcja pogotowia wzbudziła wiele emocji wśród oczekujących. Posypały się komentarze typu: „Kto teraz będzie następny”, „Zobaczcie, nawet nie upuścili noszy, chyba dlatego, że się nie śmiali”, „Ale mają ponure gęby”. Doktor wiedział, że ludzie z pogotowia są wyjątkowo dowcipni, a jedynie udają powagę przed pacjentami, gdyż chorzy, proszę wierzyć, nie mają dużego poczucia humoru, gdy są cierpiący. A z drugiej strony jedynie odreagowanie dowcipem bezsensownych, trudnych czy wręcz koszmarnych wyjazdów pozwala zachować w miarę spójną osobowość. Póki co, nie istnieje żaden skuteczny sposób przeciw wypaleniu zawodowemu oprócz odpowiedniej dawki humoru. „Najlepiej dożylnie”, podsumował w myślach Doktor. Hienowate wycie karetki powoli się oddaliło, a pacjenci początkowo zbici w gromadkę i macający się po piersiach, rozluźnili się. Dwóch nawet wyskoczyło na papierosa na podjazd dla niepełnosprawnych. Przerwa techniczna „A teraz będzie udar” – dopowiedział sobie na stronie Doktor, a głośno dodał: – Proszę, proszę bardzo, zapraszam po krótkiej przerwie technicznej – i nie bacząc na protesty wskoczył do WC. Na wszelki wypadek zamknął się od środka. Tego zamykania nauczyła go pewna pacjentka, która wzięła sobie do serca złotą 12_2013 grudzień Na dyżurze, po dyżurze myśl NFZ, że doktor w godzinach od-do jest w 100% do dyspozycji pacjenta… Żadne szczęście nie trwa w nieskończoność. Po WC Doktor wyciągnął w zabiegowym kilka „małych kleszczy”, a właściwie nimf. Grzybiarze z kleszczami przychodzili, żeby opowiadać swoje grzybowe historie. Głównie o kleszczach, bo miejsc grzybowych nie chcieli zdradzić. Chudzina w ciąży z matką Po wyrywaniu kleszczy w zabiegowym wszystko wróciło do normy. To znaczy prawie do normy. Doktor zasiadł przy biurku, a do gabinetu weszła chudzina, na oko lat 14, za to z ciążowym brzuchem i popychającą ją matką. – No pochwal się panu doktorowi, co cię spotkało – matka ukierunkowywała rozmowę. Okazało się, że to nie ciąża stanowi problem, tylko przejażdżka w autobusie, który nagle zahamował. Młoda matka in spe co prawda mówiła, że zaparła się mocno nogami, ale i tak nie uchroniło to przed bólem w klatce piersiowej. – Czy to już zawał, doktorze? – matka nie ustawała w mnożeniu wątpliwości. Jej babka i babka jej babki zmarły na serce. A do tego jeszcze ten brzuch. Na pewno uciska na serce. – O tak, to za dużo szczęścia na raz – dyplomatycznie orzekł Doktor z głośnym westchnieniem. – My i tak zgłosimy się na izbę przyjęć – zakomunikowała w pewnym momencie matka. – Tylko nie wiem, czy iść na dziecięcą, czy na ginekologiczną. „Na szczęście obie izby mieszczą się vis à vis, więc wszyscy się nacieszą…” – wyświetliła się Doktorowi pod czaszką myśl jak napis na ekranie. – A propos, jak zaszłaś w ciążę, młoda osobo? – Jak to jak, normalnie – zagadnięta wzruszyła ramionami. „Ach, to pokolenie przysposobione do życia w rodzinie” – przemknęła Doktorowi myśl, która niewiele wyjaśniała. – A ojciec dziecka”? – drążył Doktor. – A ojciec siedzi. – Niemożliwe. 18 – Możliwe. Ze szkoły go przeskarżyli i nie było wyjścia – powiedziała matka, a obecnie prawie babka. – Jak wyjdzie, to się zobaczy. „O kurczę. Co my wiemy o życiu i trudnych wyborach.” Umywanie rąk i wspominanie Doktor by dziwnie zaniepokojony. Kolejny raz umył ręce, a właściwie tylko ochlastał, niezgodnie z obrazkową procedurą podwieszoną obok zlewu. Zwłaszcza zaś nie poświęcił należytej uwagi kciukom. Niemniej jednak ablutomania na chwilę odeszła, a efekt sedacyjny został. Doktor pomyślał, że skoro już myje ręce po każdym pacjencie, najlepiej robić to w jego obecności, ku nauce i przestrodze. Ludzie zresztą szybko podłapują takie nowinki. Raz tylko zdarzyło się, że jak zbliżył się do pacjentki w rękawiczkach do badania per rectum, usłyszał tekst: „A co, brzydzi się pan mnie, panie doktorze?” Wspomnienia otoczyły doktora niczym talkowa mgiełka. Z zakamarków pamięci niby koszmar wypełzło wspomnienie pracy na oddziale wewnętrznym, gdy dyrektor po uzyskaniu informacji, że w badanie per rectum zaangażowany jest tylko jeden palec, zarządził w ramach oszczędności obcinać palce w rękawiczce, z czego nagle robiło się pięć gotowych do badania palców… Na szczęście lekarze nie dali się zwariować, przynajmniej nie wszyscy... Dyrektor również musiał zostać natchnięty z góry, bo nie wydał swojego najciekawszego zarządzenia drukiem. Tak to lekarzy ominęły bardzo intymne manipulacje, a dyrektora – sława. J Znajomy z dzieciństwa Z zadumy wyrwał doktora ostry dzwonek telefonu. Dzwonił znajomy z dzieciństwa, pacjent. Taki co w życiu nie chciał się podzielić niczym, a teraz mu się odmieniło i bez przerwy coś chciał od Doktora: a to receptę dla psa, a to zaświadczenie dla córki, na aerobik – uwaga! w wodzie! Słowem nieskończenie długa lista możliwości. Tym razem chciał tylko powiedzieć, że jak mu będzie coś kiedyś potrzeba, to wpadnie do przychodni. „Panie Boże, chroń mnie od przyjaciół, od wrogów obronię się sam”, powtórzył za konającym 12_2013 grudzień Na dyżurze, po dyżurze konkwistadorem Nasz Doktor i płynnie przeszedł do przyjmowania kolejnego pacjenta. Zwierz – Jestem Zwierz – przedstawił się pacjent, nawiasem mówiąc ze dwa metry w kłębie i do tego skołtuniony. Widząc błędny wzrok doktora, Zwierz wyjaśnił: – Chodziliśmy razem z pańską żoną do szkoły, a nawet bawiliśmy się na ulicy. Ja miałem taką ksywkę. Żona będzie wiedziała. Doktor poczuł kolejne ukłucie w podświadomości. Coś zaczęło kiełkować i się rozrastać, coś nieokreślonego, a jednak dziwnie konkretnego. „Samo się ujawni, trzeba tylko zaczekać”, przepłynęła gdzieś w głębinach jaźni myśl. Zwierz zaś zaczął wyłuszczać swój problem. Był leczony na colitis ulcerosa, ale ostatnio coś jakby bardziej dokuczało. – Wcześniej to miałem „re-emisję”, a teraz od kilku wizyt gastrologicznych nic się nie poprawia. Doktor mówił mi, że jest dobrze, a nie jest, więc pojechałem do S., do innego specjalisty. Tenże, lat na oko 75, obejrzał papiery i powiedział, że jestem „niedobadany”. Zaproponował takie badanie „kolonoskopię ad hoc”, ale stchórzyłem. Tak sobie pomyślałem, że jak on w czasie tego badania umrze, to co się ze mną stanie? „Azja Tuchajbejowicz miał gorzej, bo na stojąco”, przemknęło leniwie przez głowę Doktorowi. – No to pojechałem do W. – Zwierz ciągnął temat. – A co tam, zdradzę że do Warszawy, a tam doktor powiedział, że podejmie się mojego leczenia i że trzeba będzie zmienić leki na nowsze. – I co, zmienił? – No nie. To była dopiero pierwsza wizyta za 200 zł i dostałem wydrukowaną indywidualną dietę. No i na razie nie muszę mieć kolonoskopii – zakończył triumfalistycznie. Zwierz powoli się żegnał i na odchodne odpalił: – To proszę pozdrowić małżonkę, dzisiaj jej imieniny. Wisienka w postaci święta Nagle zasłona pamięci opadła z Doktora i zdał sobie sprawę, że o tej godzinie kwiaty kupi jedynie 19 w Tesco… Jednak dobrze, że się ten Zwierz napatoczył. Kobiety są cholernie drażliwe na punkcie rocznic. Zapomnisz raz, to się, kolego, żegnaj z seksem… W Tesco nie było kolejki. Spotkany znajomy ratownik medyczny odradził stanowczo kaktusy. Żona może to wziąć zbyt dosłownie. Stanęło na orchidei. Będzie kolejna do kolekcji na okno. To był bardzo długi dzień, a na koniec wisienka w postaci domowego święta. A wszystko to dzięki pacjentom, którzy nie pozwolili zapomnieć… Na szczęście Doktor, jak większość facetów, dysponował wbudowanym fabrycznie systemem zostawiania wszelkich kłopotów za sobą, w gabinecie lub gdziekolwiek indziej i nietargania ich do domu. W radosnym nastroju, jak to mają w zwyczaju cudem ocaleni, zapukał delikatnie do swoich drzwi. „Dobrze, że pamiętałem o imieninach, bo inaczej mogłoby być różnie”, przemknęła przez umysł Doktora pouczająca myśl. Dotarł w samą porę na imieninową kolację, a orchidea wspaniale pasowała do kolekcji. Na parapecie zostało miejsce na jeszcze jeden okaz. A mówią, że nie można zaplanować przyszłości… Rafał Stadryniak internista PS Wszystkie zdarzenia, osoby, a nawet to, co mówiły, zostało wyssane z palca, oczywiście obmytego zgodnie z procedurą. Autor przeprasza osoby, których przygody nie znalazły miejsca w tekście. Na wszelki wypadek zaklepuję patent jednopalczastej rękawiczki pod nazwą „Palec Dyrektora”, bo czasy są ciężkie, a wiele już polskich wynalazków zostało bezprawnie skopiowanych lub kupionych za grosze przez zachodnich kapitalistów. R.S. 12_2013 grudzień Rys. Zen Rys. Zen Na dyżurze „Jeśli nie jest to prawdą, to jest bardzo dobrze wymyślone.” Giordano Bruno Jedzie , jedzie pogotowie , czyli Nasz Doktor chadza na dyżury Rafał Stadryniak = @Grypa Nasz Doktor (kochany) miał już dosyć bycia czyimś doktorem. Zapragnął być tylko albo aż po prostu Doktorem. Dobrze by było uwolnić się od toksycznych związków, zwanych potocznie medycyną rodzinną. Po głębszym namyśle wykombinował rzecz oczywistą. Zamiast uciekać do tyłu, czyli tradycyjnie, wykona tzw. ucieczkę do przodu, rzucając się w wir dodatkowych dyżurów. W ybór zajęcia narzucał się sam. Jako wieloletni pracownik sektora zdrowia, Nasz Doktor zatracił umiejętność zarabiania w inny sposób, niż niosąc dobrą nowinę w ramach NFZ. Postanowił wrócić, jak to się mówi, do korzeni i zapisał się na dyżury w pogotowiu, zwanym nie wiadomo dlaczego Pogotowiem Ratunkowym. Powinno być „Receptowym”, ale kto dziś dba o zgodność haseł ze stanem faktycznym. Dyspozytorki Pogotowie… Ileż przeżyć, wzlotów i upadków przez te lata pracy. Ileż nocy nieprzespanych. Ileż książek można by było przeczytać w tym czasie... Wspomnienia zasnuły oczy Doktora i jak przez mgłę ujrzał początki swej pracy, kiedy uzbrojony w metalową pieczątkę niósł oświatę zdrowotną i pliki recept do najdalszych zakątków powiatu, tam gdzie uczciwi ludzie nie ważyli się zapuszczać. „Gdyby jajo miało inną formę, życie kury byłoby potworne.” Doktor przypomniał sobie znane powiedzenie. Otóż w pogotowiu kury musiały znosić różne rzeczy… Personel pogotowia odmłodniał za sprawą zatrudnienia ratowników medycznych. Dyspozytorki zaś ciągle te same, niektóre po przejściach, tj. po zawałach, rozwodach, nadal trwały przy telefonach. Tak jakby 20 przez te dziesięć lat przebywały w pogrążonym snem królestwie, czekając na pobudkowy pocałunek. I nie doczekały się. Doktor pozdrowił panie czuwające przy telefonie. Miały one dziwną łatwość generowania wyjazdów. Pacjent dzwoniący po informację, np. mający problem, jak należy wymawiać słowo „paracetamol”, był już ad hoc bezceremonialnie wypytywany o adres i otrzymywał pouczenie: „Wysyłam zespół. Lekarz wszystko panu wyjaśni na miejscu.” I wyjaśniał. A na drugi dzień Polski Pacjent mógł powiedzieć, że był taki chory, że aż pogotowie przyjechało. Krążył nawet dowcip o psie, który dodzwonił się do dyspozytorni i zaszczekał: HAU! Przyjmująca zgłoszenie wzięła go w krzyżowy ogień pytań, koncentrując się jednakowoż na personaliach zgłaszającego. Pies nie wytrzymał przesłuchania i w końcu przeliterował: Heinz, Alfons, Ulrich. Pewne jest, że już w czasach Peryklesa i Augusta psy szczekały, jak głosi Traktat o szaleństwach zwierząt Pierguin de Semboux z 1939 r., ale pewnie nigdy przez telefon – zamyślił się Doktor. Dramatyczne wołanie o receptę Pierwszy wyjazd, na tzw. rozgrzewkę, dotyczył zgłoszenia typu „kaszle od tygodnia”, przy czym 12_2013 grudzień Na dyżurze dyspozytorka patrząc na PESEL, dopisała „duszność”, żeby wyglądało poważniej. A jak duszność – to wiadomo, wyjazd na sygnale. Oj, zdziwią się sąsiedzi. Albo i nie. Może już Polski Pacjent czeka spakowany do szpitala, trzymając w jednej ręce niezbędnik pacjenta, a w drugiej zwinięte w rurkę zdjęcia rentgenowskie całej rodziny? Przy wyjeździe z zatoczki pan Zenek, kiedyś sanitariusz, potem kierowca, a teraz i ratownik medyczny, zatoczył fantazyjne kółko i karetka pomknęła jak pies spuszczony ze smyczy. Jazda w hałasie (syrena karetki prawdopodobnie została zamontowana bardziej do wewnątrz niż na zewnątrz) nie stępiała zmysłu obserwacji doświadczonego zespołu. Gnając przez ulice, zespół karetki z lubością spoglądał na ludzi zatykających sobie uszy w zetknięciu z falą dźwięków. Kierowca Zenek fachowo omiótł wzrokiem chodnik, wychodząc na ostatnią prostą i nie przegapił młodej niewiasty w różowym sweterku, uginającej się pod ciężarem siatek. Była godzina 7 rano. Sobota i chłód poranny. Słowem psa by nie wygonił z domu. Zenek jeszcze raz rzucił okiem na niewiastę walczącą z pakunkami i rzucił z zazdrością: – Wersja transportowa. Też miałem kiedyś taką. Wyjazd okazał się dramatycznym wołaniem człowieka w środku miasta o receptę na antybiotyk. Negocjacje dotyczące leczenia paracetamolem przeciągały się. Pacjent był kiedyś w Anglii i nie życzył sobie w kraju, gdzie marnuje się jego składki na opiekę zdrowotną, być leczonym po angielsku. Nie było też zgody na panadol i apap. No to tutaj właśnie jest miejsce dla homeopatii. Doktor użył swego uroku lekarza rodzinnego, roztaczając wizję leku bez objawów ubocznych, który jest tak rozcieńczony, że prawdopodobnie go nie ma, natomiast funkcje lecznicze przejmuje woda z funkcją pamięci leku. – Dobrze, zgodził się pacjent. – Ale jak mi nie przejdzie, to zadzwonię jeszcze raz. Sąsiadkę leczyli na kurzajki, a wylądowała w wariatkowie. – A pan szanowny ma kurzajki? Nie ?To proszę się nie martwić – uciął interdyscyplinarne spekulacje Doktor. Chłodne ranne powietrze ostudziło nieco rozgrzane głowy zespołu, gdy wracali do karetki. W środku już czekało kolejne zgłoszenie oznaczone kryptonimem „Pilne”. 21 Chałupa i luksusowe auta Zawyły sygnały i karetka ignorując ludzkie prawa ruchu drogowego zmaterializowała się w odległych rejonach powiatu, na tzw. drugiej wsi. Być może macki administracji nie sięgały tak daleko, żeby skatalogować te kilka zagród na skraju lasu. W miarę zbliżania się do zabudowań stało się jasne, że coś się wydarzyło bądź wydarzy. Wokół walącej się chałupiny zaparkowały trzy luksusowe auta. Kierowca, pan Zenek, rzucił fachowym okiem na człowieka, który wyszedł na spotkanie. – Chodzi o rodzinną sprawę, kto zajmie się leżącym chorym. Rodzina zrobiła zebranie i wyszło, że pogotowie. Na pytanie, co dolega choremu, usłyszeli jedynie: Róbcie coś... i Co robić... co robić... Taki chyba los wszystkich samotnych właścicieli domów na odludziu w naszym kraju, gdy już nie mogą zadbać o siebie sami. Szklanka wody podana przez pogotowie i rodzina dojeżdżająca po to, żeby wezwać pogotowie... Doktor widział ten scenariusz dziesiątki razy. I happy end gdzieś się zapodział. Starszy, zaniedbany człowiek został spakowany na noszach i odjechał do szpitala, żegnany przez rodzinę. – A można go będzie odwiedzać w szpitalu? – dopytywał się jeszcze członek rodziny. – Oczywiście, jeśli zostanie przyjęty. – Jezus Maria, to mogą nie przyjąć? – desperował. Doktor przyłapał się na tym, że skręcał palcem lok na tyle głowy, co czynił bezwiednie w stanach głębokiego zamyślenia. Karetka odjechała, tym razem bez sygnałów, samochody na obcych rejestracjach rozjechały się jeden po drugim i znowu w tym zapomnianym zakątku nastał spokój. Mijając kolejne miejscowości, Doktor rozkoszował się wszechobecnym postępem. Czyste domy i obejścia, sporo się budowało. Pijani jeszcze nie zdążyli ruszyć się spod sklepu, słowem bajkowa sobota. Do szpitala było jeszcze kilka dobrych kilometrów. Krajobraz stał się monotonny, z jednym wyjątkiem. W malowniczo położonej wsi droga biegła dokładnie przez środek cmentarza. Już od rana paliły się świeczki na nagrobkach po obu stronach. Cmentarz leżał niedaleko stoku narciarskiego i Doktor przypomniał 12_2013 grudzień Na dyżurze sobie, że pewna bardzo młoda dama wracając z nart, na których zaliczyła parę spektakularnych wypadków, widząc groby przylegające do drogi i ognie świeczek migocące z każdej strony zadziwiła się: – Zobacz, mamo, ilu narciarzy tutaj leży. Skojarzenie jak skojarzenie, chociaż dorosły by na to nie wpadł, nawet po solidnym grzańcu. Zdrowe byki z pogotowia Tymczasem Zenek z ratownikiem Frankiem bogato gestykulując, wyjaśniali sobie kulisy ostatniej skargi na pogotowie. Na wczorajszym wyjeździe rodzina poproszona o pomoc w przeniesieniu pacjenta poczuła się tym osobiście dotknięta. Skarga była pisemna, a najsmakowitszy fragment mówił o „dwóch zdrowych bykach z pogotowia”, którzy oczekiwali wsparcia przy transporcie pacjenta ważącego grubo powyżej 100 kg. Całe pogotowie rzuciło się do grafiku, żeby sprawdzić, które to te byki. I okazało się, że jeden 1,6 m, nieco garbaty, a drugi wiotki jak trzcina. – A w oczach społeczeństwa jesteśmy potęgą – nie tracił humoru Franek. Karetka w końcu osiągnęła cel. Pacjent został „zdany” na SOR, chociaż prawdę mówiąc, nie wzbudził wielkiej sensacji i zachodziło podejrzenie, że nie zrobi kariery, na jaką liczyła rodzina. Było już południe, znacznie się ociepliło. Wszędzie leżały czerwone liście i słychać było szelest wiatru niweczącego wysiłki kilku sprzątających. Przy wjeździe na podjazd dla karetek stała ciągle ta sama para zakochanych, wtulonych w siebie i całujących się. Przesunęli się raptem o parę kroków w stosunku do wcześniejszej pozycji. – Miłość to straszna choroba – zaczął sentencjonalnie pan Franek. – Jak powala, to dwoje na raz – dokończył podniośle pan Zenek. Normy współżycia Młodzi zostawieni sami sobie przed pogotowiem mają jeszcze długą drogę do domu, a tymczasem nadszedł czas obiadu. W tym męskim towarzystwie obiady pogotowiane są prawdziwym misterium. Nasz Doktor, 22 zawsze gdy tylko była taka okazja, zapisywał się na jedzenie. Kucharzył po trochu każdy, kto akurat nie był na wyjeździe. Wychodziły takie rarytasy, że niejeden chciałby skończyć medycynę albo ratownictwo tylko po to, żeby zakosztować tych delicji. Doktor pamiętał, że w zamierzchłych czasach, kiedy recepta była jeszcze receptą, a nie prawie biletem Narodowego Banku Polskiego, zachodziła w porze przedobiedniej swoista wymiana usług: kierowca zbierał zamówienie na recepty w kuchni szpitalnej, lekarz robił to, co musiał, a w zamian za tzw. grzeczność barterowo z kuchni przychodziły obrane już ziemniaki. Cóż, pokolenie nie wychowane na Barei pewnie nie doceni subtelnego współdziałania różnych środowisk w celu zaspokojenia podstawowych praw obywatela. Do jedzenia i do recepty. Strasznie się wszystko pozmieniało, zamyślił się Doktor. Jedno tylko pozostało. Pogotowie nadal jest ostoją czarnego humoru i żartów szytych na miarę. Osobnik niedostosowujący się do norm społeczności nie ma tam czego szukać. Zostanie najpierw wychowany, a potem wyautowany. O konieczności zachowania ustalonych norm współżycia świadczył jako żywo napis nad każdym pisuarem i muszlą w WC: Celuj sterczem prosto w dziurę, abyś nie lał na glazurę. I stał się cud, celność sterczem znacznie się poprawiła. Czekając na rytualny pogotowiany rosół, Doktor studiował lokalną tablicę ogłoszeń, która czasem służyła do lansowania się co ambitniejszych pogotowiarzy. Obiad przebiegł w rodzinnej atmosferze i już niektórzy odchodzili od stołu, łapiąc w locie karty z poleceniem wyjazdu. Sine usta Zrobiło się zamieszanie po telefonie kobiety, która krzyczała, żeby ratować sąsiadkę. Miotając gromy na opieszałość pogotowia, zaledwie bąknęła adres, po czym się rozłączyła. Padło na zespół Doktora oraz Zenka i Franka. – Jak się coś dzieje, to my, siły szybkiego reagowania – dodawał sobie animuszu Franek. – A powód wezwania? – dopytywał Doktor. 12_2013 grudzień Na dyżurze – A, to standardowo. Sinieją usta. I duszność dopisana przez dyspozytorkę zapewne. – No to jedziemy. – Doktor zapiął grzecznie pasy i w pamięci przeleciał algorytmy postępowania w podobnych wypadkach. – Adres osiedle Słoneczne 13/18 czy coś – zakomunikował Franek. – Ale tak krzyczeli do słuchawki, że uspokoili się dopiero, jak dyspozytorka powiedziała, że już wysłała zespół, a adresu już nie powtórzyli. – Trudno, jedziemy z tym, co mamy, byle szybko. Bieg ze sprzętem reanimacyjnym z pominięciem ślimaczącej się windy mile rozgrzał mięśnie sił szybkiego reagowania. Doktor zastanawiał się przez sekundę, czy nie wywalić drzwi butem, ale jednak tradycyjnie wyszarpał klamkę bez pukania, a tam w mieszkaniu standard: rodzina przy obiedzie z oczami jak spodki. Nikt nic nie wie, nikt nic nie słyszał. – To jednak musi być osiedle Słoneczne 18/13 – wyrezonował Zenek i błyskawicznie zespół wystartował raz jeszcze, ale już bez tego błysku co za pierwszym razem. Sytuacja z windą się powtórzyła. Doktor zrezygnował z wykopywania drzwi, a nawet po prostu zadzwonił. W środku standard: rodzina przy obiedzie. Oczy jak spodki itd. – No to zostaje nam tylko ulica Słoneczna 13/18 względnie 18/13. Zenek z Frankiem wpakowali torby reanimacyjne i tym razem bez fanfar karetka podjechała pod typowany adres. Dzwonek do drzwi, a tam oczywiście rodzina przy obiedzie, ale w kąciku siedzi kobieta o sinych ustach. Jest dobrze, pomyślał Doktor, mamy ją. A na głos spytał: – Przepraszam bardzo, a co szanowna pani jadła dzisiaj na obiad, czy aby nie pierogi z jagodami? – A tak, z jagodami i śmietanką – potwierdziła ochoczo zasinionymi ustami sprawczyni zamieszania. – A kto wzywał pogotowie? – A, to sąsiadka, ona jest emerytowaną pielęgniarką. Ręce i emocje opadły. Uratowana od sinicy niewiasta podziękowała, że pogotowie tak szybko przyjechało. Jak się coś dzieje, to czas dłuży się niemożebnie, a tutaj widocznie czekanie aż pogotowie odwiedzi poprzednie 23 dwa adresy nie dłużyło się. Doktor pożegnał się, nie usiłując zrozumieć całej sytuacji, gdyż mogłoby to się okazać zabójcze dla mózgu nienawykłego do tego typu abstrakcji. Nie postawił też żadnej diagnozy, pamiętając bon mot Karla Krausa, że jedną z najbardziej rozpowszechnionych chorób jest diagnoza. Można się było obrażać na dyspozytorkę, ale właściwie dlaczego? Jak to mówią stare dyspozytorki, gdy wyślą karetkę do byle czego: A chciałby pan doktor, żeby coś naprawdę się stało? Z żelazną logiką nie sposób się komunikować, zwłaszcza jeśli nie pochodzi z głowy, lecz płynie wprost z serca. Ślady przeszłości W drodze powrotnej odezwał się prywatny telefon Doktora. Dzwonili z komendy policji z zapytaniem, jakie buty nosił Doktor podczas stwierdzania zgonu pół roku temu. Nasz Doktor z grubsza pamiętał, że sceną wydarzeń była ponura chałupa, do której sprawcy włamali się po pieniądze ze sprzedaży krowy. Napadnięty nie przeżył. Wezwana policja uwijała się na miejscu jak w ukropie. I właśnie w związku z tym uwijaniem powstał problem, bo wszystkie ślady zostały zadeptane. Indagujący policjant czując, że doktor może naprawdę nie pamiętać, w jakich butach był na wyjeździe, rozpaczliwie zapytał wprost – A ma pan doktor w domu adidasy? Spuśćmy zasłonę litości na dalszy dialog. Zresztą komórka wyczerpana do reszty padła. Szerokie wody Doktor obudził się nad ranem w pogotowianym łóżku nieco splątany. Jak przez mgłę pamiętał, że w nocy prawdopodobnie uratował życie trzem osobom, albo mu się wydawało. Niestety popatrzył w okno i sen albo i nie sen ulotnił się dyskretnie. Na biurku pozostała tylko sterta pisaniny. W drodze powrotnej do domu Doktor był ciekaw, czy zakochani dotarli do bezpiecznej przystani. Rozglądał się na wszystkie strony, ale oprócz zrudziałych liści, które niesforny wiatr znów rozrzucił po ulicach, nie było widać żywego ducha. Patrząc na nagie drzewa i zadeptane liście, nagle wyrecytował na głos dawno zapomniany fragment poezji: 12_2013 grudzień Na dyżurze A ja nie wiedząc, gdzie teraz popłynę, Wichrowi żagiel podałem rozpięty I na szerokość zmierzyłem głębinę I wypłynąłem na morskie odmęty” (Bolesław Leśmian, Nieznana podróż Sindbada Żeglarza) PS Przykładowe wyjazdy i interwencje pogotowia zostały dobrane zupełnie przypadkowo i nie przedstawiają istotnych wartości merytorycznych. Autor zastrzega sobie, w imieniu Naszego Doktora, prawo do nieprzyznawania się do nich. Rafał Stadryniak internista R.S. en Rys. Z Nowości Zespół stresu pourazowego utrudnia kontrolę nadciśnienia Na łamach JAMA ukazała się 2 grudnia 2013 r. publikacja dr. Iana M. Kronisha i wsp. Posttraumatic Stress Disorder and Medication Nonadherence in Patients With Uncontrolled Hypertension, w której autorzy zwracają uwagę na rolę stresu pourazowego w przestrzeganiu zaleceń lekarskich. Pacjenci z nadciśnieniem tętniczym i rozpoznanym zespołem stresu pourazowego aż w 68% przypadków nie stosowali się do zaleceń otrzymanych w związku z nadciśnie- niem tętniczym. Natomiast pacjenci bez zespołu stresu pourazowego nie stosowali się do zaleceń w 26% przypadków. Autorzy uważają, że zespół stresu pourazowego jest niezależnym czynnikiem ry- zyka nieprzestrzegania zaleceń lekarskich. W badaniu wzięło udział 114 pacjentów z nadciśnieniem tętniczym i zdaniem autorów poczynione spostrzeżenie wymaga potwierdzenia na większej grupie pacjentów. Ciekawostki Fot. Mimax2 Źródło: http://archinte.jamanetwork.com/article.aspx?articleid=1783044 Chrapanie a gra na didgeridoo Didgeridoo jest instrumen- geridoo playing as alternative tem dętym używanym przez treatment for obstructive sleep australijskich Aborygenów apnoea syndrome: randomi(więcej http://pl.wikipedia.org/ sed controlled trial autorzy wiki/Didgeridoo#cite_note-2). obserwowali 25 pacjentów Dźwięk wydobywany z tego z bezdechem sennym. Pacjeninstrumentu ma intrygujące ci ćwiczyli grę na didgeridoo brzmienie, a jak donoszą dr pod kierunkiem instruktora Milo A. Puhan i wsp. na łamach przez 4 miesiące. Czas gry na „British Medical Journal”, prak- instrumencie wynosił średnio tykowanie gry na didgeridoo 25 minut przez 6 dni w tygomoże mieć korzystny wpływ dniu. Po przeprowadzeniu na zespół bezdechu sennego, ćwiczeń obserwowano zmniejw szczególności na senność szenie senności w ciągu dnia w ciągu dnia. W artykule Did- w porównaniu z grupą osób. 24 które nie ćwiczyły gry na instrumencie, ale jakość snu nie uległa poprawie. Odnotowano także mniej zaburzeń snu. We wnioskach autorzy piszą, iż regularna gra na didge- ridoo może być alternatywną terapią zaburzeń o typie bezdechu sennego u osób z umiarkowanym nasileniem objawów. Źródło: http://www.bmj.com/ content/332/7536/266 12_2013 grudzień Podróże W blasku opali i wspomnień Krystyna Knypl Przygotowując się do wyjazdu na 12th Congress of International Society of Organ Transplantation and Procurement w Sydney, przeglądam wiele stron internetowych, aby ustalić, jakie miejsca warto odwiedzić po zakończeniu obrad. Czasu na zwiedzanie mam niewiele i muszę go dobrze zaplanować oraz zastanowić się nad zakupem upominków. Internet wszystko ci powie Jak zawsze zaglądam na www.tripadvisor.com, gdzie znajduję informację, iż polecanym przez podróżników miejscem numer 1 na zakupy w Sydney jest sklep Opal Minded przy George Street 55a. Wchodzę na stronę sklepu http://www.opalminded.com/main i z miłym zaskoczeniem stwierdzam, że tekst powitalny jest napisany w językach: angielskim, francuskim, niemieckim, włoskim, rosyjskim, a także polskim! Listę wersji językowych zamykają cztery pozycje z alfabetem niełacińskim. Wybieram język polski i lektura kolejnych zakładek powoduje, że postanawiam napisać do zarządzającej sklepem pani Renaty Bernard. Bezpośrednim powodem jest przeczytana informacja o tym, że John Bernard Wojciechowski, ojciec założyciela Opal Minded, Johna juniora, był w 1966 roku przewodnikiem po Australii polskiego globtrotera Stanisława Szwarc-Bronikowskiego. Mam o tym słynnym podróżniku osobiste wspomnienie. W latach siedemdziesiątych podczas jednej z wypraw miał on wypadek, w wyniku którego złamał kość udową. Przebieg złamania był powikłany zatorowością płucną. W owych czasach takie techniki diagnostyczne i terapeutyczne jak angiografia czy leczenie fibrynolityczne dostępne były 25 w nielicznych tylko ośrodkach specjalistycznych. W jednym z takich ośrodków pracowałam, będąc młodą lekarką. Pan Stanisław Szwarc-Bronikowski trafił na leczenie fibrynolityczne do naszego oddziału. Zapamiętałam go jako mężczyznę o bardzo ujmującym sposobie bycia i niezwykle szarmanckiego wobec kobiet. Piszę e-mail do Sydney i po kilku dniach otrzymuję odpowiedź od Renaty Bernard. Korespondujemy z sobą i wkrótce umawiamy się na spotkanie. Po zakończeniu moich kongresowych obowiązków udaję się na wycieczkę do ogrodu botanicznego, a stamtąd spacerkiem na ulicę George Street 55a, gdzie mieści się sklep Opal Minded. Przeszłość oglądana przez opalizujące soczewki Z ogrodu botanicznego jedną z przecznic dochodzę do 330 George Street. Jeszcze tylko dwieście siedemdziesiąt pięć domów i będę na miejscu – powiadam sobie na pocieszenie. Spacer od wczesnych godzin porannych z plecakiem ważącym 7 kg (sprzęt fotograficzny!), w wilgotnym klimacie i przy słonecznej pogodzie to spory wysiłek. Dochodzę do Opal Minded kilka minut przed umówioną godziną. Za ladą kilka uśmiechniętych 12_2013 grudzień Podróże https://www.facebook.com/photo.php?fbid=519194814821407&set=a .171072022967023.40985.168231853251040&type=1&theater sprzedawczyń. Podchoomówienia, dostaję zadzę do jednej z nich, poproszenie na kolację do daję wizytówkę i mówię, domu moich rozmówże jestem umówiona na ców. Ponieważ Opal spotkanie z panią RenaMindend jest czynne tą. Po chwili z zaplecza do 18.30, muszę trochę wychodzą oboje pańpoczekać na moich gostwo Bernard. Witamy spodarzy, aż skończą się i już od pierwszej pracę. Przechodzę do chwili czujemy, że przysłużbowej części sklepu, padliśmy sobie do serca. gdzie Renata podaje mi Przy kawie rozpoczyna zbiór wycinków prasosię sympatyczna rozmowa. Główny ciężar konwersacji wych na temat Opal Minded. Przeglądam artykuły z prasy spada początkowo na Johna Bernarda, ponieważ pani polskiej, polonijnej i międzynarodowej. Renata ma terminowe sprawy służbowe. Historia jaka się z nich wyłania to materiał na Jeszcze przed przyjściem do sklepu postanowiscenariusz filmowy. John Bernard Wojciechowski, zdełam podarować moim rozmówcom zabrany ze sobą mobilizowany żołnierz armii Andersa, trafia do Auegzemplarz „Gazety dla Lekastralii. Tam kupuje rower, torbę rzy”. Wręczam pismo po chwili pomarańczy i rusza do pracy rozmowy. John Bernard przew kopalniach złota w poszuglądając gazetę, powiada: kiwaniu swojego przeznacze– Widzę, że to pismo nia. Wspólnik zaprasza w 1958 wydawane z pasji, a nie dla roku do Australii swoją młodą pieniędzy, czy tak? kuzynkę z Polski. Gdy John ją Zaskoczona trafnością ujrzał, od pierwszej chwili naobserwacji, pytam Johna, na brał przekonania, że na jego jakiej podstawie odniósł takie drodze zjawiła się księżniczka wrażenie. z bajki. Zauroczony oświadcza – Nie ma w piśmie żadsię trzeciego dnia znajomości. nych reklam, a to świadczy Oświadczyny zostają przyjęte. o pasji – odpowiada John. – John Bernard Wojciechowski Sam też robię wiele rzeczy w żyi Zofia Perkowska stają na ślubciu z powodu pasji – dodaje. nym kobiercu. – To fajnie, bo lubię spotykać Gdy czytam informapodobnych ludzi. cje o tej love story, do pokoju Dalsza rozmowa toczy służbowego wchodzi Renata. się na tyle sympatycznie, że Odrywając się od wycinków zostawiamy na boku formalne prasowych, pytam: zwroty i przechodzimy na ty za– Renatko, z jakich stron równo z Johnem, zwanym przez Polski pochodziła twoja teściorodzinę Jasiem, jak i z Renatą. wa? Ma nazwisko panieńskie Gdy okazuje się, że mamy wiele Jan Bernard Benny-Wojciechowski z żoną Zofią i dziećmi: bardzo popularne w moich wspólnych tematów wartych Dianą, Ronaldem i Johnem rodzinnych stronach. 26 12_2013 grudzień Podróże https://www.facebook.com/photo.php?fbid=519194814821407&set=a .171072022967023.40985.168231853251040&type=1&theater – Teściowa pochodziła z Łap opal, to lepiej żebym był przy tym sam lub z niewielką zaufaną gruna Podlasiu. Wyjmuję mój paszport, popą. Jak jest dużo ludzi, gdy trafia kazuję wpis o miejscu urodzenia się na prawdziwy skarb, to dzieje i powiadam do mojej rozmówczyni: się z nimi coś dziwnego. Im mniej – Też jestem urodzona w Łaświadków takiego znaleziska, tym pach i już wiem, dlaczego tak dobrze lepiej – powiada Jaś. Trudno się się wśród was czuję. Jesteśmy po z nim nie zgodzić! prostu wśród swoich! Z powodu konieczności wyAtmosfera spotkania robi się jazdu w teren na sześć miesięcy jeszcze bardziej sympatyczna i niew roku uważał, że nie jest dobrym odparcie powraca mi myśl o tym, że kandydatem na męża. Poglądy nasze życie jest zaplanowane przez w tej kwestii zmieniły się wraz ze Wielkiego Reżysera. Posługuję się tu spotkaniem Renatki, która ma nie terminologią filmową nie bez powomniej ciekawy życiorys. RozpoJaś w swoim warsztacie obróbki opali częła studia na wydziale anglistyki du, ale o tym za chwilę. i zwiedziwszy kilka kierunków uniwersyteckich, uzyskała dyplom na wydziale mediów i komunikacji w Australii. Wieczór z widokiem Obroniła też pracę doktorską na temat kina polskiego na rzekę Parramatta Po zamknięciu Opal Minded ruszamy na spona Macquarie University w Sydney. tkanie ze wspomnieniami do mieszkania Renatki i Jasia Czas biegnie nieubłaganie i nadchodzi pora Bernard. Czeka na nich w domu córeczka Pola oraz mama pożegnania. Wznosimy toast znakomitym 2009 Moss Renatki, która opiekuje się wnuczką. Jaś w pewnym Wood Cabernet Savignon, Margaret River. Wino ma, momencie mówi, że planuje przyjazd do Polski, chce jak piszą znawcy tematu, głęboki czerwony kolor oraz bowiem, aby jego córka miała możliwość codziennych uwodzicielski zapach czerwonej porzeczki i fiołków. kontaktów z babcią, a ta musi wrócić do kraju z powodu Smakując je, myślę o losach dwóch kobiet, które wyobowiązków rodzinnych. Rozmowę prowadzimy na taruszyły przed laty w świat z małego miasteczka Łapy rasie apartamentu nad rzeką Parramatta, w podmiejskiej na Podlasiu, nad rzeką Narwią. Za sprawą Wielkiego dzielnicy Chiswick na północy Sydney. Moi gospodarze Reżysera ich losy, jakże odmienne, a jednak naznaczone prowadzą bardzo pracowite życie – Jaś co roku na sześć wspólnym miejscem urodzenia, splotły się nad rzeką miesięcy wyjeżdża do kopalni, gdzie w surowych warunParramatta w Australii. Renatko i Jasiu, dziękuję za zaproszenie do swokach australijskiego interioru prowadzi poszukiwania złota i opali. W dużej miejego domu, podzielenie się rze pracuje sam lub w nieciekawą historią rodziny wielkiej grupie zaufanych oraz za niezapomniany współpracowników. wieczór. – Wiesz, jak trafi się na żyłę złota lub wspaniały Krystyna Knypl 27 12_2013 grudzień Po dyżurze Narodowy Program Wirtualnej Opieki Zdrowotnej Rys. Zen @Curcuma_Zedoaria R ogaś siedział zasmucony. Tak bardzo chciał odnieść sukces. Jednak po fali miażdżącej krytyki systemu zdrowotnego, fali, której był współautorem i precyzyjnym wykonawcą, czuł niesmak i nie wiedział, jak ma o sobie myśleć. Był zdezorientowany. On, dziecko szczęścia, ulubieniec mas, ponownie zwyciężył. Ale władza krótko, przy pysku prowadza swoich pupili. Nie wiedział, czemu nagle został odcięty od źródeł. Odstawiony na boczny tor. Boże mój, jakie to niesprawiedliwe i gorzkie. Tak system sprawdzał lojalność. Cóż – pomyślał – chyba nie ma człowieka, który choć raz nie znalazł by się w takiej sytuacji. Muszę się z tym uporać. Powoli obolały zbierał się z łóżka. Nie wiedział, czy to rozpacz, depresja, kac, czy może grypa??? Bolała go głowa, kark i ramiona. Ostry ból przeszywał pierś przy każdym oddechu. Ech... Skaranie, pomyślał, odsuwając krzesło. Z jękiem opuścił się wzdłuż krawędzi biurka i odpalił komputer... No to wpiszmy. Bóle głowy, bóle przy oddechu, bóle ramion. Bezwład nadgarstków. Bóle w nadbrzuszu. Nudności. Wymioty. Biegunki. Rwanie w boku. Kłucie w sercu. Ach no i kaszel... zapomniał o krwistym kaszlu... Nie ma opcji „krwisty” ooo... Do kitu ten Medicus. Ale zawsze lepszy niż przeciętny konował. Rogaś bardzo się ucieszył, kiedy minister ogłosił likwidację POZ i znienawidzonej instytucji lekarza rodzinnego. Rodzinni byli tak durni, że nawet on, stale zajęty pracą w telewizji, lepiej się orientował w medycynie niż oni. Banda skąpych gryzipiórkow od przepisywania zaświadczeń – pomyślał ze złością. Nawet recepty nie potrafią poprawnie wydrukować... 28 Zgodnie z wolą Najwyższego Lekarza Kraju rolę POZ miał przejąć wszechdostępny program komputerowy. Genialni informatycy bratniego resortu stworzyli wirtualny POZ. Siadasz, nawet myć się nie musisz, ubierać, no po prostu ekstraluz, przyjazna domowa atmosfera – chwytasz myszkę i ruszasz szukać swojego przeznaczenia. Ekran mrugał przyjaźnie... Gdzie ja bym znalazł tak miłego lekarza. Cichy, grzeczny, ułożony, nie czepia się, nie dopytuje, nie ogląda się na drzwi... Ma czas. Możesz spokojnie przypomnieć sobie każdy tik, każde drgnienie serca... I jeszcze ten przyjazny „face”. Bardzo przyjazny. A opcja „powiększ dekolt” wręcz genialna... Ciekawe jakie jeszcze niespodzianki ukryli w programie? Gdzieżby takie rzeczy w POZ. Zaśmiał się w duchu. Tak, lekarze nigdy naprawdę nie zrozumieli, co znaczy słowo „służba”. Stali w rozkroku, aż sobie wystali. Przeciągnął ramiona i nacisnął enter. Wpisywał wszystko z entuzjazmem… tak... wysypka. I jeszcze koniecznie słabość w nogach. I ogień w lędźwiach... I to ogólne rozbicie. Narodowy Program Wirtualnej Opieki Zdrowotnej był w gruncie rzeczy bardzo prosty. Chory zasiadał przed komputerem i spisywał swoje objawy. Jeśli był niepiśmienny, objawy wpisywała osoba obecna w pomieszczeniu, pod warunkiem że była upoważniona i dysponowała pobranym wcześniej kluczem dostępu. W przeciwnym wypadku program usypiał się automatycznie i usuwał użytkownika na zawsze. Rogaś przyłożył się do pracy. Po starannym wypełnieniu arkusza należało wysyłać dane w świat... 12_2013 grudzień Po dyżurze Teraz można było ze szklaneczką whisky spokojnie czekać na diagnozę... Rogaś właśnie wszedł na zakazane strony... Czas płynął tak szybko, czekanie zupełnie się mu nie nużyło... Kiedy tak wertował kolejne z pięćdziesięciu twarzy Greya, przyszła zwrotka... Otworzył. „Gratulujemy – przeczytał – pragniemy poinformować pana, że pana Kwestionariusz Dolegliwości Zdrowotnych został wypełniony prawidłowo. Prosimy dokonać e-rejestracji do wytypowanych przez program poradni: zdrowia psychicznego, seksuologicznej i ginekologicznej.” Ki diabeł, zirytował się Rogaś... przecież jestem chory!! Umieram... Szklanka wypadła z osłabłej dłoni... Alkohol wsiąkał w dywan. Ki diabeł? Minister obiecywał... Wypełnię ankietę jeszcze raz... Trochę zdenerwowany zaczął ponowne zgłoszenie. Optymizm i wiara w sukces ożywiła ciało. Wiadomość śmignęła w świat. I znowu luzik... Pełna szklanka i zakazane stronki... Jak dobrze się czeka. Dzyń... Jest zwrotka. „Gratulujemy, pana kwestionariusz został wypełniony prawidłowo. Prosimy o wypełnienie zgłoszenia do poradni zdrowia psychicznego i ginekologicznej...” o kurcze, widać zapomniał napisać o słabości w nogach. No to jeszcze raz... Płynął czas... Zmęczony, rozgorączkowany Rogaś wypełniał kolejne kwestionariusze... Zupełnie wyczerpany nad ranem po raz ostatni zebrał się w sobie... drżącą dłonią wpisał: głowa, brzuch, nogi... nic... już... nie boli. Ostatkiem sił kliknął „wyślij”. Na odpowiedź już nie czekał. Omdlały zsunął się na dywan... Geometryczne kwiaty stylizowanych wzorów nabierały koloru i głębi. Pokój wypełniał najsłodszy zapach ambrozji... – Witaj, mój drogi... – św. Piotr objął Rogasia mocnym uściskiem. Dzyń, masz wiadomość, zaśpiewał komputer. Zamknięta koperta mrugała przymilnie... R any Boskie, Rogaś!!! Przeraźliwy krzyk przeszył powietrze. Blada jak ściana red. Nadobna stała nad ciałem ukochanego. Lodowaty strach szarpał jej żołądek... Drżała... W dłoniach trzymała zawiniątko z różowymi kajdankami, cekinowym pejczykiem 29 i garścią innych najmodniejszych gadżetów... Boże, co robić? Panika wyrwała myśli. Kompletna pustka. Omiotła wzrokiem pokój i rozświetlony ekran. Coś mruga... Kliknęła kopertę. „Gratulujemy. Poprawnie wypełnił pan kwestionariusz. Nasz analityk określa pana stan zdrowia według aktualizowanego kwestionariusza jako w pełni zadowalający w obowiązującym standardzie. W razie ponownego pogorszenia prosimy o kontakt z e-lekarzem Narodowego Programu Wirtualnej Ochrony Zdrowia Medicus. Dziękujemy za wybór i skorzystanie z naszego produktu. Ministerstwo Terapeutycznej Troski wyraża podziękowania za troskę o utrzymanie zdrowia i życzy jak najdłuższego okresu opłacania dobrowolnych składek na ubezpieczenia zdrowotne.” N astępnej nocy Nadobnej udało się wyklikać pomoc Narodowego Wirtualnego Pogotowia Ratunkowego. Wypełniony poprawnie kwestionariusz został w końcu przyjęty i potwierdzone zieloną kropką wezwanie zrealizowano w trybie ustawowo pilnym. Ekipa Narodowego Pogotowia ze współczuciem zerkała na Nadobną. – Czemu pani płacze? – Zagaił podstarzały ratownik z brzuszkiem... – Ach, bo mi żal – załkała. – Mogę pomóc – uśmiechnął się ciepło, podnosząc kajdanki. – Szkoda żeby się marnowały... G wiezdny szlak prowadził Rogasia. Szedł z ufnością, uśmiechnięty, wprost w objęcia Świetlanej Przyszłości. Wiedział, że jest doskonała. Wszak sam ją tak pięknie kreował... K aretka bez ratownika jechała cicho przez uśpione ulice. Z podświetlonych billboardów uśmiechnięty Pinokio zapewniał: „Obywatelu, śpij spokojnie. Narodowy Program Wirtualnej Ochrony Zdrowia czuwa. Z nami jesteś bezpieczny”... @Curcuma_Zedoaria psychiatra 12_2013 grudzień Podróże Let’s go, Europe Gruzja საქართველო* – kolebka wina Jagoda Czurak Samolot delikatnie siada, kołuje do końca jedynego pasa, zawraca i tuż przed granicą betonu skręca w stronę budyneczku – portu lotniczego w Kutaisi. Nie ma żadnego innego samolotu. Podczas odprawy paszportowej strażnik skanuje stronę ze zdjęciem, po czym mówi „look at the camera”. Złapali mnie, myślę, mają moje zdjęcie w komputerze. Po chwili odbieramy bagaże i już siedzimy w autokarze. Gamardzioba! Jesteśmy w Gruzji. Od początku Pierwszy Gruzin, którego „widziałam”, miał twarz Włodzimierza Pressa, był załogantem najbardziej znanego w Polsce czołgu i nazywał się Grigorij Saakaszwili (tak jak obecny prezydent Gruzji). Znanym reżyserem telewizyjnym, teatralnym i filmowym był w latach 60-70. Konstanty Ciciszwili. O tym najgroźniejszym Gruzinie, Józefie Wissarionowiczu, w szkole prawie nas nie uczono. Słyszałam o nieszczęśliwym malarzu-prymitywiście Niko Pirosmaniszwili (zw. Pirosmani). Mój poprzedni wyjazd do Tbilisi przed 36 laty był wyjazdem służbowym na konferencję RWPG (ta organizacja tylko w nazwie miała słowo „pomoc”). Mieszkaliśmy w najlepszym wówczas hotelu dla cudzoziemców – hotelu Iveria. W przerwie obrad zawieziono nas na krótkie zwiedzanie dawnej stolicy Gruzji, Mcchety, z największą świątynią Sweti Cchoweli, w której chrzczono gruzińskie książęta i chowano królów. Potem była kolacja w restauracji w pobliskich górach z widokiem na rzekę Mtkwari (Rosjanie nazywali ją Kura) i Aragwi. Wędrówki uliczkami Tbilisi pokazywały, że ta część ZSRR ma swój odrębny koloryt. Drewniane balkony na wysokości pierwszego piętra z ażurowymi zdobieniami; szewc, który w swojej budce przy głównej ulicy powiesił wycięty z gazety portret Stalina; zamiatacze *Czytaj Sakartwelo. 30 12_2013 grudzień Podróże ulic obojga płci związanymi witkami sprawnie usuwali śmieci z chodnika. Tylko kwas chlebowy serwowany był z takich samych beczkowozów jak w Moskwie. I lody śmietankowe na patyku smakowały jak w stolicy ZSRR. Za to wizyta na bazarze pozbawiała złudzeń i podkreślała odmienność geograficzno-kulturową tego regionu. Małe prosiaczki, osmalone i wypatroszone, leżały na ladzie nóżkami do góry obok niewiele mniejszych, również gotowych do pieczenia kur. Świeże figi i granaty, które kosztowałam wówczas po raz pierwszy. Pierwsze w życiu palmy i pinie na skwerkach. I gościnność Gruzinów, którzy na dźwięk naszej mowy zapraszali do kawiarni na kieliszek koniaku. Miasto Tyflis – tajemnicze jak książka o Dagny Juel-Przybyszewskiej nie odkryło przede mną wielu tajemnic i zakątków. Teraz, w 2013 roku, jadę by odświeżyć wspomnienia również o gruzińskiej kuchni (pierożki chinkali, marynowane mięso na zimno, jagnięcina i pęczki zielonej natki, która wyglądała na pietruszkę, a była najpewniej kolendrą, jedzoną przez miejscowych po obfitym posoleniu). Wspomnienie wina wlewanego do pucharków, w których były pokrojone na cząstki świeże brzoskwinie, dopełniało mglistego po tylu latach obrazu Gruzji. Przygotowania do wyjazdu Mieszkający od kilku lat w Polsce Gruzin, autor książki o najsłynniejszych toastach i przewodnika po swojej ojczyźnie, na spotkaniu wyjaśnia, że alfabet gruziński jest jednym z 14 alfabetów i nie należy do żadnej grupy językowej. 33 znaki jednej wielkości (nie ma małych i dużych liter) układają się w ciąg sznureczków? zabawnie powyginanych linii? Jedyny wyraz brzmiący identycznie jak w języku polskim (i zbliżony do wymowy w innych językach) – wyraz „mama” znaczy po gruzińsku… ojciec. Gruzini nie spieszą się, mają swoje określenia na znane z innych rejonów świata maniana. Gdy Gruzin powie, że coś zrobi zaraz, oznacza to, że może za 15 minut. Gdy powie, że zrobi coś potem – może to oznaczać jutro lub pojutrze. Przeglądam przewodnik i dokładam do walizki szal – w kościele gruzińskim kobieta musi mieć nakrycie głowy. No cóż, trzeba się dostosować. Do Indii zabrałam „gorsze” skarpetki, by nie chodzić boso po 31 świątyniach, tutaj jeden szal na głowę to nic nieważący drobiazg. Już na miejscu okazało się, że przy wejściu do kościołów leżą „dyżurne” chustki. A do Sweti Cchoweli zakaz wstępu dla kobiet w długich spodniach można było obejść, zawiązując „dyżurny” fartuch. Trochę historii Do bogatej Kolchidy udał się po złote runo Grek Jazon, co upamiętnia pomnik w Batumi. Wybrzeże Morza Czarnego, właśnie starożytna Kolchida i górzysta Iberia to część terenów dzisiejszej Gruzji. Gdy nasi przodkowie pasali krowy i nieudolnie krzesali ogień, by upiec upolowanego dzikiego zwierza, Gruzja miała państwo rządzone przez królów. Król Mirian III w 337 roku przyjął chrześcijaństwo jako religię państwową (po królestwie Armenii, która zrobiła to w 301 roku). Chrzest w Polsce był sześć wieków później. Położenia geograficznego można Gruzji pozazdrościć: wybrzeże morskie z palmami na zachodzie, góry na południu i północy, parki narodowe, przestrzenie bardzo pięknie pokazane w filmie „Najsamotniejsza z planet”. Nie zapominajmy jednak o sąsiadach, wyznających inną wiarę, którzy krwawo zapisali się w historii tego kraju: Turcy, Persowie, Arabowie, a nawet dalecy Mongołowie. Gruzja przez krótki czas panowania królowej Tamary (1184-1213) miała dostęp również do Morza Kaspijskiego, a kultura, architektura w tym Złotym Wieku były na bardzo wysokim poziomie, wyprzedzając Odrodzenie w Europie Zachodniej o prawie trzy wieki. W Gelati (niedaleko od Kutaisi) już na początku XII wieku 12_2013 grudzień Podróże działała akademia, kształcąc filozofów, matematyków, astronomów i muzyków, rozwijała się literatura i sztuka rycia w złocie. Nad Morzem Kaspijskim produkowano jedwab, tzw. gilański, o którym wspomina nie tylko Marco Polo w swoim „Opisaniu świata”, ale również wzmiankują dokumenty kupieckich republik włoskich, dokąd wywożono tę cenną tkaninę. Jak pisze Marco Polo, „Królowie Żorżanii rodzili się ze znakiem orła na prawym barku, teraz już (XIII w. – przyp. aut.) owego znamienia nie mają. Mieszkańcy są urodziwi, dzielni żołnierze, dobrzy łucznicy i doskonali wojownicy” (dziś na targu staroci można kupić noże i kindżały – czy są autentyczne, pozostawiam to znawcom broni białej). Gruzja chciała znaleźć w Europie Zachodniej silnego sprzymierzeńca przeciw muzułmanom, wysyłała posłów ze specjalnymi misjami. W XV wieku również papież wysłał do Gruzji wysłannika, by tutaj szukać koalicjanta przeciwko Turcji Osmańskiej, a także by szerzyć wiarę katolicką. Ponowne próby poszukiwania poparcia dla idei wyzwolenia spod panowania Turcji i Iranu w XVIII wieku podejmowali wysłannicy królów gruzińskich, ale za ich plecami swoje ugrywała Rosja, zawierając sojusze wojskowe z Turkami. Posłowie pojawiali się również w Rosji, co skończyło się traktatem z 1783 roku, za którym nie poszła jednakże pomoc militarna przeciw najeźdźcom z Iranu. W 1801 roku w katedrze Sioni w Tbilisi, otoczonej przez wojsko, odczytano manifest cara 32 Pawła I, następcy Katarzyny II, o przyłączeniu Gruzji do imperium rosyjskiego. Po rewolucji 1917 r. nastąpił krótki czas niepodległości, po którym w 1922 r. Gruzja stała się wraz z Armenią i Azerbejdżanem częścią ZSRR do 1990 roku. Pierwsze lata wolności nie były spokojne dla młodej Republiki, co znamy z doniesień telewizyjnych i gazet. Po drodze zaliczono przynależność do WNP, Rewolucję Róż w listopadzie 2003 r. i wojnę rosyjsko-gruzińską w 2008 roku. Gruzja aspiruje do bycia członkiem Unii Europejskiej, co z powodów politycznych trochę się oddala. Dzisiejsza Gruzja to mniej więcej 1/5 terytorium Polski. Talerze na tej mapie pokazują położenie ważniejszych miast. Według Międzynarodowej Unii Geograficznej na południowym wschodzie granica Europy biegnie obniżeniem Kumsko-Manuckim (na północ od Kaukazu). Niektórzy naukowcy przesuwają tę granicę na południe nawet o tysiąc kilometrów. Nasza przewodniczka podkreślała, że granica Europy i Azji leży na terenie Gruzji, przebiegając przez miejscowość Surami w prowincji Kartlia, niedaleko Gori. Stąd obecność moich refleksji podróżniczych z Gruzji w cyklu „Let’s go, Europe”. Tbilisi თბილისი Tbilisi jest nie do poznania (a czego mogłam się spodziewać po 36 latach?). Dawny hotel Iveria przebudowano – teraz jest to Radisson Iveria, mieszkać w nim 12_2013 grudzień Podróże może nie tylko cudzoziemiec. Przybyło mostów, szklane ściany nowych budynków rządowych w pobliżu rzeki i na wzgórzach odbijają światło. Dawni „święci” zostali zastąpieni nowymi-starymi świętymi prawosławnymi. Zamiast pomnika Lenina jest pomnik św. Jerzego, oczywiście jeszcze wyższy niż poprzednik, błyszczący w słońcu, a sam plac nosi teraz nazwę Wolności. Postanawiam posługiwać się starym planem miasta, by odszukać sfotografowane poprzednio miejsca. Nazwy ulic, mające za patronów gruzińskich pisarzy, artystów, pozostały. Niestety, już na miejscu musiałam zmienić zamierzenia i nie odłączyłam się od wycieczki, ale klimat dawnego prawobrzeżnego Tbilisi z lat 70. odnalazłam na lewym brzegu rzeki, gdzie mieszkaliśmy. Takie same ażurowe balkony, uliczki biegnące pod górę i wybrzuszone korzeniami drzew chodniki, takie same podwórka z suszącym się praniem, tylko że… teraz jest dużo zaparkowanych samochodów, starych i całkiem nowych modeli. Zwiedzamy nie tylko bazylikę Anczischati i katedrę Sioni, siedzibę katolikosa Eliasza II – zwierzchnika Gruzińskiego Kościoła Prawosławnego Apostolskiego. Tutaj jest przechowywana najświętsza relikwia Kościoła, krzyż św. Nino, która szerzyła wiarę chrześcijańską w Gruzji w IV wieku. Krzyż ma dwa równe, opuszczone ramiona i widzimy go w każdym odwiedzanym kościele, na skałach, przy drodze, na fladze kościelnej. Według legendy przyszła święta skrzyżowała dwie gałązki winorośli i związała kosmykiem włosów, tworząc symbol wiary. Innym krzyżem wszechobecnym jest krzyż św. Jerzego, patrona Gruzji, 33 który dzieli flagę gruzińską na cztery równe części. Gruzini są bardzo dumni ze swojej nowej flagi. Jeżdżąc po tym kraju można odnieść wrażenie, że Dzień Flagi trwa tu przez cały rok. Flaga (na białym polu czerwony krzyż św. Jerzego, a na powstałych kwadratach po jednym równoramiennym czerwonym krzyżu) powiewa na gmachu parlamentu w Kutaisi, siedzibie prezydenta w Tbilisi, na posterunkach policji, na masztach przed szkołami, a także często na prywatnych posesjach. Nad prawobrzeżną częścią Tbilisi góruje, jak kiedyś, odnowiony pomnik Kartlis Deda – Matki Gruzji. Góry Gruzińską Drogą Wojenną (prowadzącą z Tbilisi do Władykaukazu w dzisiejszej Rosji) dojechaliśmy do Kazbegi – ყაზბეგი (obecna nazwa Stepancminda). Niecierpliwa, przez szybę autokaru robię zdjęcie ośnieżonej czapy Kazbeku (5047 m n.p.m.), którego czub dostrzegam w dziurze chmur. To do niego, według legendy, przykuty był Prometeusz. 12_2013 grudzień Podróże Wysiadam i… już szczytu nie widać. Jeepami japońskimi, z kierownicą po prawej stronie, trzęsąc się niemiłosiernie na kamieniach, jakby celowo zrzuconych pod koła pojazdów, dojeżdżamy na wysokość 2170 m n.p.m. do XIV-wiecznego kościoła Cminda Sameba (Św. Trójcy). Na piechotę zajęłoby to 2,5 godziny w jedną przesiedlonych na te bezludne i suche tereny mieszkańców prowincji Swanetia. Dziś straszą dziury w murach w miejscu okien. Przy wjeździe do wsi widzimy jeden odmalowany domek, gdzie małżeństwo z Polski prowadzi restauracyjkę Oasis, ozdobioną flagami Polski i Gruzji. Nikt z naszej grupy, poza mną, nie chciał się zatrzymać na kawę czy herbatę, by dać zarobić rodakom. stronę. Jest to bardzo ważna dla Gruzinów świątynia, w której chroniono przed okupantami narodowe skarby, wywożąc je na czas zagrożenia ze stolicy (np. krzyż św. Nino). Sporo mniejszą wysokość zaliczyliśmy na półpustynnych terenach na południowy wschód od Tbilisi – wspinając się za krawędź wzgórza w pobliżu klasztoru Dawid Garedża დავითგარეჯის სამონასტრო კომპლექსი. Tutaj jeszcze żyją mnisi, tu istniała szkoła malarstwa, tu wreszcie znajduje się replika kamienia wykradzionego z Jerozolimy przez założyciela klasztoru, ojca Dawida, który przybył na te tereny w VI w. Prawdziwy kamień przywożony jest tutaj z katedry Sioni na czas świąt religijnych. Do kompleksu prowadzi bardzo malownicza droga przez wieś Udabno, niegdyś zamieszkałą przez 34 Skalne miasta Zwiedziliśmy Upliscyche უფლისციხე – skalne miasto, gdzie w naturalnych jaskiniach na przełomie II i I tysiąclecia p.n.e. mieszkali ludzie. Mongołowie, trzęsienia ziemi, zniszczyły i zasypały to miasto. Wykopaliska w 1957 roku doprowadziły do odkrycia prawdziwych skarbów: biżuterii, rzeźb, odsłoniły scenę teatralną i komnatę zwaną salą tronową królowej Tamary, piekarnię, tłocznię winogron, aptekę, system kanalizacji i doskonale zachowaną główną ulicę miasta. Szacuje się, że mogło tu mieszkać nawet tysiąc osób. Widok na rzekę Mtkwari, do której prowadzi tajemnie przejście ewakuacyjne, jest niepowtarzalny. 12_2013 grudzień Podróże Dotarliśmy również do Wardzi ვარძია – miasta-klasztoru wydrążonego w skale w XII-XIII w. na 13 poziomach. Opowieści o skarbach ze złota i srebra, ozdobionych szlachetnymi kamieniami przyciągały przez wieki łupieżców. A czego nie zabrał podstępem wróg, zabrało trzęsienie ziemi z 1283 roku. Do dziś zachowała się znikoma część komnat (ok. 250) i cerkiew Wniebowzięcia NMP z freskami przedstawiającymi królową Tamarę (niestety w środku nie wolno fotografować, nawet bez flesza). W paru miejscach są jeszcze w skałach widoczne rury doprowadzające wodę do pozostałych poziomów tego niezwykłego kompleksu. Byliśmy również w jaskini Sataplia, gdzie widzieliśmy odciśnięte ślady dinozaurów. To Wieża Alfabetu i Wieża Uniwersytetu Technicznego z diabelskim młynem zawieszonym nad ulicą. Spacerowaliśmy nadmorskim bulwarem i podziwialiśmy odnowione XIX-wieczne pałace. W tygodniu naszego pobytu odbywał się festiwal filmowy BIAF, w którego jury zasiadali Wiesław Saniewski (fabuły) i Andrzej Fidyk (dokumenty). Poza konkursem wyświetlono nowy film Andrzeja Wajdy o Wałęsie (plakaty wisiały w centrum miasta). Pokazy odbywały się w kinie i na wolnym Batumi ბათუმი Świt w Batumi rzeczywiście dźwięczał cykadami, jak w piosence Filipinek sprzed lat. Ale w Batumi nie ma już herbacianych pól, bo uprawa się nie opłaca. Zanim wjechaliśmy do tego miasta, przejechaliśmy meleksami po Ogrodzie Botanicznym, który dalej imponuje wielkością, a w czasach świetności ZSRR zajmował 110 ha. Pomiędzy gałęziami kryptomerii japońskiej a liśćmi bananowca, na horyzoncie wyłoniły się budowle jak w Dubaju. 35 12_2013 grudzień Podróże powietrzu. W starym centrum wszystkie pałace są odpicowane, nawet palmy większe niż gdzie indziej. Obok naszego hotelu mieszkańcy bloku śmiało wykorzystują dostępne punkty, by zaczepić sznury do suszenia prania. Do latarni ulicznej – czemu nie? Jakie skromne wydają się napowietrzne „suszarnie” z Neapolu czy Lizbony! Roślinność i klimat podzwrotnikowy, ciepło i wilgotno. To ja już wolę półpustynię i suche powietrze. Wieczorem podziwiamy „śpiewające fontanny”, uciekając przed niesionymi przez wiatr kropelkami wody. Gori გორი Nie żałuję, że zajrzałam do muzeum tyrana, chociaż część grupy się zbuntowała. Nie dowiemy się, czy i jak zmienił się ten przybytek od czasu uzyskania przez Gruzję niepodległości. Chociaż – może nic tu się nie zmieniło? Dowiedzieliśmy się, za co tak naprawdę Gruzini kochają Stalina. Bo był jedynym Gruzinem, który rządził Związkiem Radzieckim. Bo wygrał wojnę. Miejscowa przewodniczka zwraca uwagę na to, że w ostatnich dniach Józefa Stalina modlił się za niego kościół prawosławny. On w 1933 r. zniósł dekret Lenina nakazujący niszczenie cerkwi i zabijanie duchownych. Czy Stalin zrobił to, bo sam w młodości uczęszczał do seminarium duchownego w Tbilisi? Na wystawie nie ma żadnej wzmianki o jego zbrodniach, 36 o tym, że doprowadził do śmierci milionów ludzi na Ukrainie, o łagrach, mordowaniu jeńców wojennych. Przewodniczka, wiedząc, że jesteśmy z Polski, dyskretnie pomija część ekspozycji poświęconą Jałcie. Całej prawdy historycznej tu nie ma. Na deser zwiedzamy wagon – salonkę Stalina. Okazuje się, że tyran miał swoją słabą stronę – bał się latać samolotem. Pomnik Stalina stoi, a jakże, między budynkiem muzeum a domeczkiem, w którym rodzina Stalina wynajmowała izbę. Jest jeszcze jeden jego pomnik, który chwilowo przeniesiono z centralnego placu Gori do magazynu. Na prośbę mieszkańców zostanie ustawiony w parku obok tego swoistego strasznego muzeum. Religia Gruzini mają trzy skarby: język, państwo i religię. Zwierzchnik Kościoła, katolikos Eliasz II, ma rzeczywiście władzę i potrafi pogrozić rządzącym, przywołując ich do porządku. Widzieliśmy go w niedzielę, w nowym kościele Cminta Sameba w Tbilisi, gdy przygotowywano go do nabożeństwa. Katolikos stał obok drewnianego krzesła ustawionego na niewielkim podwyższeniu po przeciwnej stronie niż carskie wrota. Wokół niego prawie na wyciągnięcie ręki stali wierni. Nie do pomyślenia, by wierni byli tak blisko najważniejszej osoby w Kościele podczas jakiejkolwiek ceremonii, prawda? Grupa żołnierzy stała jako ochrona, na wszelki wypadek, ale nie był to ścisły kordon. Wycofaliśmy się dyskretnie, gdy po otwarciu carskich wrót dostojnicy kościelni zaczęli iść w stronę Eliasza. Nasza przewodniczka podkreślała, że Gruzini przetrwali jako naród i wybili się na niepodległość dzięki wierze. Kościoły w Gruzji (mimo że należą do prawosławnej części chrześcijaństwa) nie mają kopuł ani połyskujących w słońcu „cebulek” – budowlę wieńczą kamienne stożki osadzone na kopule w kształcie walca. We wnętrzach, na bocznych ścianach, często malowano freski przedstawiające królów Gruzji, których czczono i doceniano po latach. Nie tylko królową Tamarę uwieczniono w ten sposób. Inny wybitny władca, Dawid IV Budowniczy (1089-1125), został przedstawiony na XVI-wiecznym fresku w Katedrze w Gelati (pierwszy z prawej, w lewej ręce trzyma model kościoła, w prawej – zwój pergaminu). Podpis głosi: 12_2013 grudzień Podróże „Wielki Dawid Budowniczy, najwartościowszy z królów. Niech pamięć o nim przetrwa. Amen”. Za oknem autokaru Po pierwsze – winogrona. Właściwie każda posesja ma naturalną otulinę czy altankę z winogronami. Mieszkańcy bloków też sadzą tę roślinę, tak by pięła się po ścianie. Wina gruzińskie mają specyficzny smak, ponieważ do procesu fermentacji używa się owoców z szypułkami. A z tego, co pozostanie po leżakowaniu w glinianych beczkach – kwewri, zakopanych w ziemi, powstaje wódka – czacza. Wino w Gruzji może produkować każdy, na własny użytek przeciętna rodzina potrzebuje średnio 1000 (tak, tysiąc) litrów wina rocznie. Kobiety nie piją! W Gruzji uprawia się ponad 500 odmian winorośli. Najstarsze znalezione pestki miały około 5 tys. lat. Motoryzacja – nowe stacje benzynowe budowane są obok opuszczonych starych. Jeszcze im daleko do standardów europejskich (sklep, toaleta), ale to się zmieni. O stanie samochodów (i dróg) świadczą bardzo liczne punkty naprawy karoserii i wymiany opon. Gruzini bardzo dbają o swoje cztery kółka – co parę metrów w miastach są myjnie. Jeden pomysł można przeszczepić na nasz grunt – gruzińskie ronda. Po co budować coś w rodzaju klombu, obkładać kostką – wystarczy 37 namalować na skrzyżowaniu okrąg i już jest rondo! Taniej? Taniej! Domy w większości zadbane, winorośli towarzyszą drzewka granatów i kaki. Posterunki policji nowiutkie, całe oszklone. Gruzini walczyli z korupcją w policji – teraz szklane ściany mają gwarantować przejrzystość i uczciwość tych służb. W okolicach Gori mijamy trzy osiedla pobudowane dla uchodźców z Osetii Południowej. Gruzja – biedny kraj zadbał o swoich braci, którzy porzucili domostwa w czasie ostatniej wojny i w krótkim czasie mogli osiedlić się w bezpiecznym miejscu (inna sprawa, że budowa trwała tak szybko, że zapomniano o kanalizacji). Znacznie gorsze wrażenie sprawiają zdewastowane bloki z czasów sowieckich: niekompletne szyby, zniszczone tynki i balkony. Brak gospodarzy tych domów rzuca się w oczy. Widzieliśmy też opuszczone domy na wsi – Gruzini emigrują za chlebem do Moskwy, Europy Zachodniej, do Chicago. Szacuje się, że diaspora liczy ok. 1 mln osób, przy 3,5 mln ludności pozostałej w Gruzji. Żyje się w tym kraju ciężko. Za wszystkie usługi medyczne trzeba płacić (gips na rękę kosztuje więcej niż emerytura), studia też są płatne, a emerytury naprawdę głodowe. Dlatego ważne są przydomowe ogródki i to, by rodzina trzymała się razem i pomagała sobie w codziennych troskach. Późno wieczorem, nawet w niedzielę, wszystkie malutkie sklepiki i punkty usługowe są otwarte – nie wolno przegapić żadnego klienta. Kraj mlekiem i miodem płynący – krowy chodzą po ulicach, jak w Indiach, po drogach w miasteczkach i na wsi (poza stolicą widzieliśmy je wszędzie). Dziwiłam się, że same, bez pasterza, wracają do zagrody o zmierzchu. Ser wykorzystywany jest w gruzińskiej kuchni do przygotowania chaczapuri, placka z ciasta francuskiego z serowym nadzieniem (można też taki placek nadziewać pastą z fasoli). Przy drogach mijamy 12_2013 grudzień Podróże kramiki z miodem, konfiturami ze wszystkiego, co rośnie i ma choć trochę słodkich soków (np. z szyszek), warkocze orzechów włoskich obtoczonych w specjalnie przygotowanych syropach owocowych – to gruzińskie snickersy, czyli czurczhele. Na bazarach można kupić obłędnie pachnące zioła (w tym czerwoną, czyli fioletową ściślej rzecz biorąc, bazylię – regani), owoce i mięso wszystkich zwierząt. Kurze łapki też. Na wieść, że w restauracji jest grupa z Polski, grano nam „Mazurka Dąbrowskiego”. Polacy są uznawani za przyjaciół – jak Gruzinów nie lubić? Pożegnanie Żegnamy Gruzję, żałując, że nasza trasa nie zahaczyła o Swanetię z charakterystycznymi kominami sterczącymi wśród wzgórz. Żegnamy kolorowe góry, zalesione doliny rzek, życzliwych ludzi. Naszym samolotem przylecieli turyści z plecakami z Europy. Gruzja promuje swoje turystyczne walory i kuchnię. Przysmakiem jest dolma (bakłażany lub papryka nadziewane pastą orzechową z nasionami granatu, podawana na zimno), czmeruli (kurczak duszony w sosie czosnkowym), pchali (pasta z liści szpinaku lub buraków z orzechami i nasionami granatu), oraz – last but not least – chinkali. Cieknący po brodzie sos, palce poparzone od trzymania tych gorących pierogów i soczyste ziołowo-mięsne nadzienie. Krojenie ich nożem to barbarzyństwo i powinno być surowo karane! 38 Postanawiam, że po powrocie będę dodawała tłuczone orzechy włoskie do smażonego bakłażana, na wzór gruziński. Za jakieś 15...20 lat, gdy będą pieniądze, ten kraj zmieni się i zachwyci każdego. Już widać budowy, nowe aranżacje i starania o lepszą bazę noclegową, działają prywatne kwatery, jest dostęp do internetu. Hotel nieopodal Kutaisi, w którym spędziliśmy dwie noce, to odrestaurowane olbrzymie sanatorium, któremu (trochę na wyrost) przyznano 4 gwiazdki. Jeszcze nie wszystkie pokoje i łazienki są wykończone, a już kwateruje się turystów. W sali restauracyjnej jeszcze duch poprzedniej epoki, obok wejścia do niej wiszą stare hasła propagandowe. Wierzę, że to się zmieni i już niedługo miejscowość Borżomi będzie piękniejsza od Krynicy Górskiej, a Gudauri – od Karpacza. Tego Gruzinom z całego serca życzę, podnosząc kieliszek wina saperawi. GAUMARDŻIOS! NA zdrowie! Mam nadzieję, że nowy prezydent Gruzji też będzie sprzyjał nowym porządkom. Tekst i zdjęcia Jagoda Czurak ekonomistka z rodziny lekarskiej Wrzesień 2013 r. PS Koleżanka tak skomentowała wiadomość, że wybieram się do Gruzji: – A cóż tam można zobaczyć poza kościołami? Otóż można, można. J.C. 12_2013 grudzień Podróże małe i duże SPACER PO MOJEJ WARSZAWIE Część 2 Niech cały naród poznaje swoją stolicę Alicja Barwicka Nie ma zwiedzania bez nakładu sił i środków Skoro naród stolicę już sobie zbudował, to przyszła pora, by mógł efekty swojej pracy obejrzeć i ocenić. Kontynuujmy więc wędrówkę po mieście, co prawda wymagającą trochę czasu i trochę grosza (na bilety wstępu), nieraz męczącą, ale za to zapewniającą moc wspaniałych wrażeń. Pomniki, warszawska specjalność Kiedy tak sobie wędrujemy, co i rusz napotykamy mniejsze i większe, bardziej i mniej ważne pomniki, figury, obeliski. Myślę, że ich liczba jest naprawdę imponująca i pod tym względem może Warszawa skutecznie rywalizować z innymi metropoliami, któWarszawska Nike re (tak jak np. Seul) szczycą się liczbą upamiętnionych w ten sposób miejsc lub wydarzeń. Jeśli zaś do stojących na Chopin w Łazienkach 39 Są pomniki sztandarowe jak Adam Mickiewicz placach i placykach pomników dodać rzeźby zdobiące wiele parków i pałacowych ogrodów oraz (w końcu to też rodzaj upamiętnienia) poświęcone ważnym osobistościom i zdarzeniom pamiątkowe tablice, mamy absolutny rekord świata. Są Mały Powstaniec 12_2013 grudzień Podróże małe i duże Jan Kiliński w duecie z Zygmuntem III Wazą Są pomniki wojenno-martyrologiczne jak pomnik Poległym i Pomordowanych na Wschodzie (tu fragment) Ślad po murze getta Pomnik Partyzanta Gwardii Ludowej pomniki znane każdemu w Polsce, a i niektórym na świecie. Wspomniana już wcześniej kolumna Zygmunta, pomnik Adama Mickiewicza przy Krakowskim Przedmieściu czy postać warszawskiej syrenki widnieją na prawie każdej warszawskiej widokówce, ale już stojący przy ul. Zamenhofa pomnik bohaterów Getta zna cały świat za sprawą znajdującej się w jerozolimskim Instytucie Yad Vashem repliki fragmentu tej rzeźby. Z oczywistych powodów miejsc upamiętniających koszmar czasów wojny i okupacji oraz bohaterską postawę mieszkańców jest tu ogromna liczba. I są to nie tylko wielkie monumenty jak Warszawska Nike1 czy Pomnik Powstania Warszawskiego pomnik Powstania Warszawskiego, ale i wzruszające, często bardzo małe tabliczki informujące o walkach w danym miejscu, o zabitych, o wywiezionych… Szczególnym miejscem jest maleńki Umschlagplatz (z niem. Plac Załadunku), skąd zabierane były transporty Żydów Warto przypomnieć, że Warszawska Nike, czyli Pomnik Bohaterów Warszawy, stanęła w 1964 r. na placu Teatralnym. Była tam pięknie wyeksponowana, z daleka widoczna i wkrótce stała się jednym z symboli Warszawy. W latach 90. przemiany urbanistyczne (odbudowa pałacu Jabłonowskich – Starego Ratusza, o którym była mowa w poprzedniej części, GdL 11/2013) wymusiły eksmisję Nike z reprezentacyjnej lokalizacji. Zjechała kilkadziesiąt metrów w dół, w krzaki przy Trasie W-Z, gdzie mało kto zwraca na nią uwagę. Wielka szkoda, bo to imponująca kobieta. (Red.) 1 40 12_2013 grudzień Podróże małe i duże Są inne, mniej eksponowane pomniki, jak Ignacy Paderewski w Łazienkach Ronald Reagan w Alejach Ujazdowskich Prezydent Stefan Starzyński na placu Bankowym z getta do obozu zagłady w Treblince. Ściany tego pomnika pokrywają wyryte w marmurze imiona i nazwiska wywożonych osób. Pomnik myśli prawniczej na frontonie Sądu Najwyższego Charles de Gaulle na rondzie swego imienia jest wzniesiony pod koniec XX wieku budynek Sądu Najwyższego RP. Gmach zdobią kariatydy symbolizujące cnoty (wiarę, nadzieję i miłość)2 oraz kolumny z wyrytymi w języku polskim i łacińskim sentencjami prawa rzymskiego. Wśród wielu pomników poświęconych zasłużonym dla różnych dziedzin życia każdy ma te swoje ulubione. Ja zaliczam tu warszawską Nike, zamyślonego Chopina w Łazienkach, Małego Powstańca w przydużym hełmie, kroczącego krokiem defiladowym Charlesa de Gaulle’a na rondzie (tym z palmą) jego imienia, dzielnego prezydenta Starzyńskiego, szewca Kilińskiego wymachującego szabelką oraz ciągle okradanego z narzędzi niezbędnych w pracy astronoma Mikołaja Kopernika. Dodatkowo przypuszczam, iż jeśli w roku 2014 faktycznie powstanie przy Stadionie Narodowym pomnik trenera wszechczasów Kazimierza Górskiego, to też go wpiszę na swoją prywatną listę ulubionych. Pewnym ciekawym rodzajem pomnika zbudowanego dla całkiem innych celów, ale służącym zachowaniu w pamięci reguł prawnych Nie mają kobiety lekkiego życia w III RP. Kariatydy, trzy ogromne, urocze panie zdobiące tylne, niewidoczne z ulicy wejście do gmachu, pierwotnie miały być częścią głównego wejścia. Tymczasem strażnicy moralności, a może innych wartości, uznali, że gmach Sądu Najwyższego nie może się wspierać na posągach trzech kobiet, wodzących przechodniów na pokuszenie. Zamieniono więc wejścia miejscami: brzydkie tylne stało się frontowym, a piękne główne trafiło w sąsiedztwo wjazdu do garażu i krzaków. I mimo że cnotliwe kariatydy nie eksponują biustów tak jak Warszawska Nike, spotkał je podobnie okrutny los. (Red.) 41 Fot. Mieczysław Knypl 2 12_2013 grudzień Podróże małe i duże Muzeum Wojska Polskiego graniczy z Narodowym i oferuje nie lada atrakcje Jeśli pamięć, to i muzea O, tu mamy wybór z rodzaju: dla każdego coś interesującego. Można zacząć od zbiorów archeologicznych, a skończyć na sztuce współczesnej. Największe Muzeum Narodowe ma naprawdę bogate zbiory z różnych dziedzin, a przecież i tak nie wyczerpie zainteresowań każdego. Warta zachodu, z przepięknymi zbiorami, zwłaszcza z okresu średniowiecza, jest ekspozycja w zlokalizowanym tuż obok Muzeum Wojska Polskiego. Dodatkowy atut to (w sezonie dobrej pogody) możliwość zwiedzania ekspozycji plenerowej, gdzie eksponowane czołgi, samoloty i ciężki sprzęt bojowy są udostępniane zwiedzającym do bezpośredniego „testowania”. Kiedy mamy już za sobą Muzeum Narodowe, resztę można obejrzeć w kilkudziesięciu(!) warszawskich muzeach tematycznych i to nie tylko w tych znanych jak Muzeum Techniki, czy Muzeum Azji i Pacyfiku, ale i prawdziwych perełkach, takich jak Muzeum Jazzu, Warszawskie Muzeum Chleba, Muzeum Harcerstwa, Muzeum Nurkowania, Muzeum Historii Medycyny. Nie można jednak w Warszawie pominąć Muzeum Powstania Warszawskiego i Centrum Nauki Kopernik. Oba te miejsca są przez chętnych okupowane przez cały rok, a trudności w dostaniu biletów w pełni uzasadnia zakres wiedzy, którą można tam zdobyć i nowoczesna, trafiająca do odbiorcy w każdym wieku forma prezentacji. W Muzeum Powstania Warszawskiego można nie tylko poczuć atmosferę powstańczych dni, identyfikując się z bohaterami. Można znaleźć się w replice kanału, na barykadzie, być przez chwilę w tamtym czasie i w tamtym mieście. Dodatkowo trzeba tam obejrzeć niezwykły film „Miasto Ruin”, będący komputerowym odtworzeniem obrazu pięknej przedwojennej Warszawy i tego, co z niej po powstaniu zostało. Z kolei Centrum Nauki Kopernik w sposób dosłowny i namacalny pokaże każdemu niedowiarkowi, że prawa fizyki naprawdę mają zastosowanie w codziennej rzeczywistości, a rzeczywistość, którą tam poznajemy, może nas naprawdę mocno zadziwić. I na koniec wisienka na torcie, czyli wizyta w planetarium pięknym, nowoczesnym, ze wspaniałym przekazem. Wizyta obowiązkowa! A co dla sportowców? Mamy przecież nie lada gratkę w postaci Stadionu Narodowego. Co prawda sportowych wydarzeń zbyt wiele tu nie ma, ale może to i lepiej, bo dzięki organizacji innego rodzaju imprez, jak tegoroczny kongres okulistów polskich czy czerwcowy piknik nauki polskiej, wielu amatorom doznań niekoniecznie sportowych udało się przy okazji ten wielki obiekt poznać. Jednakże jest to w końcu stadion, więc powinien być obowiązkowym punktem w programie zwiedzania dla wszystkich związanych nawet emocjonalnie ze sportem, a już dla fanów piłki nożnej w szczególności. Z oferowanych tras wycieczkowych (każda z przewodnikiem) polecam przede wszystkim Stadion Narodowy ładnie się prezentuje od strony Wisły, ale i z bliska nie najgorzej 42 12_2013 grudzień Podróże małe i duże trasę piłkarzy. Uczestnicy oglądają obiekt z punktu widzenia zawodnika, który właśnie przyjechał na swój mecz. Poznajemy więc nie tylko trybuny stadionu z zapleczem, tj. miejscem dla służb zapewniających bezpieczeństwo, pomieszczeniami dla mediów, w tym salą konferencji prasowych, Centrum Olimpijskie zaprasza gdzie trener i kapitan drużyny albo przyjmują pochwały, albo spalają się w ogniu krytyki. Śladem zawodnika znajdziemy się w miejscu, gdzie na podziemnym parkingu obiektu zwanym tu autostradą właśnie zaparkował jego autokar. Idziemy jego drogą, tak zaplanowaną, by uniknąć bezpośredniego kontaktu z zawodnikami drużyny przeciwnika oraz z fotoreporterami starającymi się zdobyć jeszcze przed meczem nawet najdrobniejszej wagi informację, bo po meczu może być ona na wagę złota. Idziemy do szatni, gdzie czeka przygotowany przez odpowiednie służby ekwipunek zawodnika, zwiedzamy zaplecze sanitarne i rehabilitacyjne do masażu i hydroterapii, a po wyjściu na murawę (przy samym brzegu boiska jest plastikowa) zasiadamy na ławce rezerwowych. Taka ławka to po prostu wspaniałe nowoczesne fotele, oczywiście podgrzewane gdy trzeba i regulowane we wszystkich możliwych kierunkach. Jak już się w nich usiądzie, nie bardzo się chce takie fajne miejsce opuścić, zwłaszcza gdy na murawie jest zimno i pada. A po meczu znów droga powrotna do szatni, a przy niej fotoreporterzy, których nie zawsze chce się unikać. A potem (oczywiście pewnie tylko po zwycięstwie) relaks w części przypominającej dobre SPA, Wieżowiec nr 1 i „sąsiadka” ze Złotej 44, która też nieźle pnie się w górę 43 Widoki z „XXX-tki” PKiN mają wielu zwolenników Warszawska „patelnia”, czyli centralny punkt przesiadek szatnia i znowu do autokaru. Trasa dla zwiedzających trwa około 1,5 godziny, ale wrażenia znacznie, znacznie dłużej. Jeśli natomiast nie tylko piłka nożna nam w głowie, pozostają liczne właśnie się rozgrywające imprezy sportowe na terenie całego miasta. Można wybierać do woli, a jeśli ktoś nie chce siedzieć w hali na meczu np. koszykówki, może popatrzeć na skoki narciarskie, bo w parku Szczęśliwickim wyciąg narciarski prezentuje się naprawdę pięknie. Żeby zaś podsumować historyczne osiągnięcia polskiego sportu, warto odwiedzić Muzeum Sportu i Turystyki w Centrum Olimpijskim, gdzie można nie tylko dokonać analiz przyczyn wzlotów i upadków w różnych sportowych dyscyplinach, prześledzić zmagania polskich olimpijczyków, ale i z bliska zobaczyć wiele wspaniałych sportowych trofeów. Każda metropolia powinna mieć wieżowce Warszawa oczywiście też je ma, a jakże. Niektóre są ładne, inne brzydkie, ale wszystkie są niezbędne. Najwyższy (o wysokości 231 m), chociaż już 58-letni Bardzo lubiana mała rotunda wśród wielkich reklam 12_2013 grudzień Podróże małe i duże Biurowce i wieżowce znajdziemy w centrum i poza nim Pałac Kultury i Nauki ciągle nie ma konkurencji. I nie chodzi na szczęście o jego architektoniczną bryłę, ale raczej o zawartość, bo mieści naprawdę sporo. Poza siedzibami wielu firm i instytucji są tu liczne sale wystawowe i konferencyjne z wielką, reprezentacyjną salą kongresową, restauracje, kina, teatry, basen, a nawet ogólnodostępne boisko do koszykówki i lodowisko. A z tarasu widokowego „XXX-tka” na wysokości 114 m rozciąga się piękny widok na całe miasto. Można skorzystać z lunet i przyjrzeć się bliżej wybranym obiektom, coś zjeść w małym przytulnym barku, a także zaopatrzyć się w warszawskie pamiątkowe gadżety oraz mapy i przewodniki. Są tu również organizowane wystawy, więc przy tzw. okazji można oprócz oglądania miasta z góry, przyswoić też trochę wiedzy. Latem w weekendy taras widokowy zaprasza po 20.00 na oglądanie pięknie rozświetlonego miasta o zmroku. To dopiero jest widok! I chociaż zewnętrzny wygląd PKiN wywołuje różne komentarze, to jego atrakcje niezmiennie przyciągają zwiedzających. Ostatnim hitem jest oczywiście 54-piętrowy, wysoki na blisko 200 m apartamentowiec na ul. Złotej 44. Ma ładną, lekką konstrukcję, ale cena 64 tys. zł/m² jest chyba dość skuteczną barierą dla przeciętnego mieszkańca. Zielony biurowiec przy Stawki nie jest może zbyt wysoki, ale zlokalizowana na najwyższych kondygnacjach hiszpańska 44 restauracja daje także możliwość podziwiania miasta z góry. W saAle i tak najładniejszy jest „błękitny wieżowiec” mym śródmieściu można spotkać kilka naprawdę interesujących biurowców, w tym ciemny, błyszczący przy Brackiej, gdzie ma swój ekskluzywny salon Louis Vuitton, czy też ciekawe architektonicznie wysokościowce w pobliżu centrum handlowego „Złote Tarasy”. Dla mnie jednak najładniej na tle pogodnego nieba prezentuje się błękitny wieżowiec na placu Bankowym. A co z zielenią parków? Tu także jest się czym pochwalić. Kiedy zmęczeni wędrówką, zwiedzaniem muzeów, objuczeni zakupami, które (tylko przypadkowo) zrobiliśmy w licznych centrach handlowych, galeriach i butikach, ledwo dajemy radę dalszej marszrucie, trzeba zrobić przerwę na odpoczynek. Możemy oczywiście wejść do najbliższej kawiarenki, coś 12_2013 grudzień Podróże małe i duże zjeść, wypić aromatyczną kawę i w spokoju pomyśleć nad realizacją dalszego planu dnia. Jednak nasz odpoczynek będzie bardziej efektywny, gdy w pobliżu znajdziemy park czy nawet zielony skwerek. Taki kawałek zieleni w mieście powinno się napotykać dość często, by nie tracić czasu na szukanie. W Warszawie na szczęście takich oaz jest sporo. I nie mówię tu o dużych parkach, takich jak kompleks Łazienek Królewskich, park Ujazdowski, Pole Mokotowskie stanowiące enklawę zieleni na styku kilku dzielnic, ogrody botaniczne (w Alejach Ujazdowskich i w Powsinie) czy Wilanów z przylegającym do pałacu wspaniałym, dwupoziomowym ogrodem, który łączy kilka zróżnicowanych architektonicznie form. O tych każdy wie, ale do odpoczynku w centrum gwarnego miasta potrzeba małego zielonego zakątka, w którym wystarczy przejść kilka kroków wśród zielonych alejek i nagle cały zgiełk znika! Pod tym względem niezastąpiony jest Ogród Saski założony w latach 1713-1733 z inicjatywy króla Augusta II Mocnego jako ogród królewski przy (nieistniejącym już) pałacu Saskim. Ponieważ znajduje się w samym centrum miasta, pełno tu zawsze wypoczywających. Takie oazy zieleni znajdziemy zresztą w każdej dzielnicy. Mamy więc park Skaryszewski, park Morskie Oko, park Moczydło, Kępę Potocką, park Dreszera i wiele jeszcze innych. W każdym z nich oprócz zieleni najczęściej znajdziemy też staw czy małe jeziorko. Jeszcze więcej niż parków jest w stolicy małych zielonych skwerków. Są takie osiedlowe i te trochę większe, ale spotkać je można praktycznie wszędzie. Moim ulubionym jest naprawdę maleńki, położony równolegle pomiędzy Smolną i Alejami Jerozolimskimi skwer Stanisława Wisłockiego. Leży tak blisko ruchliwej arterii, że widać stamtąd pędzące od strony Wisły samochody, ale jednocześnie na tyle daleko, że hałas ulicy jest przytłumiony i niespecjalnie przeszkadza. Siedząc na ławeczce i delektując się lodami, ma się przed sobą spieszących gdzieś ludzi, a my ich sobie tylko oglądamy, jak na dobrym filmie. Na dachu Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego mamy w Warszawie jeden z najpiękniejszych ogrodów dachowych w Europie. Ogród w sezonie jest ogólnodostępny, a spacerujący mogą przez okna lub szklany dach zajrzeć do ciekawego wnętrza biblioteki. No, ale w Warszawie są również lasy! A to już rzadkość w skali świata. I tak mamy Las Kabacki, Lasek Bielański, a Kampinoski Park Narodowy jest nawet uznany przez UNESCO za Światowy Rezerwat Biosfery. Kiedy mowa o zieleni parków, nie można pominąć pięknych wieczornych spektakli „grających fontann”, odbywających się na warszawskim Podzamczu. Trudno więc się dziwić, że mieszkańcy bardzo lubią zielone części stolicy. ✳ Warszawa to również wiele innych miejsc na jej mapie, o których tu nie wspomniałam, chociaż są tego naprawdę warte. Weźmy chociażby Pragę z jej niepowtarzalną atmosferą, Tor Wyścigów Konnych na Służewcu z niezwykłą architekturą, którą udało się oszczędzić mimo działań wojennych, czy warszawskie przepiękne nekropolie… Ale od czego jest odkrywanie miejsc jeszcze nie poznanych? Naród zbudował, niech więc naród założy wygodne buty i wędruje po tym jedynym w swoim rodzaju, ciekawym mieście! Jest nas w Warszawie dość dużo i nieraz jest nam zbyt tłoczno, zbyt głośno. Faktem jest, że to miasto bywa męczące. Ktoś kiedyś powiedział, że Polacy Warszawy nie lubią, ale większość chciałaby tu mieszkać… Coś w tym chyba jest… Tekst i zdjęcia Alicja Barwicka okulistka warszawska Wytchnienie mieszkańcom zapewnia zieleń licznych skwerków i parków 45 12_2013 grudzień Po dyżurze Dolma Jagoda Czurak O cknęła się. Za oknem szarzało. Zaczęła powtarzać OM NAMAH ŚIWAYA, co jakiś czas przesuwając koralik licznika do środka. Po jakimś czasie odłożyła malę, odwinęła wstążeczkę, wyjęła z pesziuba mantrę, którą przeznaczyła na dzisiaj. Właściwie znała wszystkie teksty na pamięć, więc odruchowo tylko sięgnęła po kartonik, by rozpocząć kolejny rytuał. Nikły płomyk lampki zaczął tańczyć, wydłużył się, wygiął, kopcił. Potarła przegub dłoni, wspominając trudy odnalezienia właściwego punktu do przypiekania skóry, co miało utrzymywać ciało w stanie czuwania. Blizna jest bladoróżowa, ledwo widoczna. Ból dawno przeminął, przyszedł i odszedł, jak wszystko na tym świecie. Uniosła się powoli, oparła rękę o ściankę boksu z sosnowych desek, przełożyła najpierw jedną, potem drugą nogę, by podejść do ołtarzyka. Na początku, kiedyś, bardzo ją bolały kolana i kostki, z trudem wytrzymywała drętwienie nóg. Przenosiła ciężar ciała, poprawiała poduszkę, by wytrwać bez ruchu jak najdłużej. Od dawna przestała odczuwać jakiekolwiek niewygody. Można powiedzieć, że pozycja kwiat lotosu stała się jej naturalną pozycją. W pomieszczeniu jeszcze unosił się zapach dawno wypalonej trociczki. Na kadhalu stały miseczki z ryżem i kapale, przypominające kształtem czaszkę. Gdzie jest torma? Trzeba uformować nową. Przypomniała sobie, że wczoraj, to chyba było wczoraj, zjadła tormę. Nikt nie przyniósł miseczki z warzywami i ryżem, nie słyszała gongu oznajmiającego porę posiłku. Ciepły posiłek… od jak dawna nie jadła? To nie ma znaczenia. Do niczego nie należy się przywiązywać. Przywiązanie i inne ludzkie uczucia odciągają od studiowania dharmy. Jednak dziś głód odezwał się ze wzmożoną siłą. Poprawiła knot w lampce. Chciała dolać oliwy, ale pojemnik Słowniczek Bumpa ................................... Czenrezik ........................... Dolma Tsering ................ Kadhal .................................. Kapala ................................... Kasiaja ................................... Mandziuśra ...................... Mala ......................................... naczynko z pokrywką, stawiane na ołtarzyku buddyjskim Bodhisatwa Awalokiteśwara uosabiający współczucie imię tybetańskie, które można przetłumaczyć jako Długowieczna Zbawicielka pas materiału ok. 180 cm długości do wyściełania ołtarza buddyjskiego mały rytualny przedmiot, najczęściej wykonany z czaszki; ma przypominać o przemijaniu prostokątny pas materiału, który mocuje się na ciele, zastępuje ubranie; szata mnicha buddyjskiego Bodhisatwa Mądrości różaniec modlitewny, składający się ze 108 koralików OM NAMAH ŚIWAYA ..... mantra oznaczająca „idę w kierunku mojej najwyższej świadomości” Pesziub .................................. futerał z materiału do przechowywania tekstów mantr Torma ..................................... figurka ofiarna w kształcie stożka lepiona z masła sklarowanego, otrąb i wody 46 12_2013 grudzień Po dyżurze był pusty. Umyła twarz, nasypała na deseczkę resztkę otrąb, polała wodą i zaczęła formować tormę. Budda nie pogniewa się za to, że potem to ona ją zje. Trudno, dziś ptaki nie pożywią się po skończonej modlitwie. Usiadła w modlitewnym boksie, spojrzała na świeżo ulepioną ofiarę stojącą obok bumpy, a potem przeniosła wzrok na posążek Mandziuśry. Wpatrywała się chwilę w postać uosobienia Mądrości, gdy zauważyła, że prawa dłoń figurki drgnęła i zaczęła wymachiwać mieczem. Nie, to niemożliwe. Pospiesznie przesunęła parę koralików mali, głośniej i szybciej wymawiając stosowną mantrę. Posążek machał mieczem, wskazując na drzwi. Nie wie, jak długo to trwało, w końcu miecz wypadł i potoczył się w jej stronę. Spojrzała przez szybę na nagie konary brzozy, które kłaniały się i prostowały, kłaniały i prostowały. Promyk bladego słońca oświetlił wyschnięty kwiat w doniczce. Co to ma znaczyć? – skierowała pytający wzrok na figurkę. Usłyszała ciche „idź”. Ale ja nie mogę, nie chcę, nie jestem jeszcze gotowa, nie dotarłam jeszcze do Światła – pomyślała. „Idź” – tym razem zabrzmiało jeszcze bardziej stanowczo. Poprawiła szatę, podeszła do drzwi, pchnęła je lekko. Kotara wisząca na zewnątrz zasłoniła przez chwilę widok na krzewy i budynki za nimi. Schyliła się, zobaczywszy na schodach kopertę. Mimo zamazanych liter poznała swój charakter pisma. W lewym rogu obok niestarannie postawionego urzędowego stempla ktoś dopisał „adresat nie żyje”. „Nie żyje” – powtórzyła w myślach. – „Więc już osiągnęła szczęście. Kiedyś spotkamy się jeszcze”. Przegarnęła ręką włosy, które zdążyły odrosnąć. Dawno nikt nie przyszedł, by zgolić jej głowę. Podeszła powoli do największego budynku, trzymając koniec kasiaji. Nie, to niemożliwe. Drzwi były otwarte. Zajrzała nieśmiało. Żadnych głosów, żadnych szmerów. Po prostu nikogo. Tylko jakieś kartki papieru leżały na podłodze. W głębi wąskiego korytarza prowadzącego na wewnętrzny dziedziniec, który jeszcze pamiętała, dostrzegła tangkę z czteroramiennym Czenrezikiem. To stąd wyruszyła w swoją drogę przy dźwiękach trąbek, fletów, talerzy i bębenków. I tu ją teraz zakończy. Wiatr poruszał modlitewnymi flagami w pięciu kolorach, zawieszonymi na sznurkach przeciągniętych między drzewami. Wyszła za ogrodzenie, skręciła 47 w prawo, w stronę wsi. Było już zupełnie jasno, ale dość chłodno. Poprawiła szatę, by nie utrudniała kroków. Nie chciała zakurzyć brzegów, starannie stawiała stopy w sandałach tak, by suchy piach nie wzbijał się. Po obu stronach drogi sterczały jakieś suche badyle, wśród jeszcze zielonej trawy. Teren przypominał jej Lumbini, miejsce, którego nigdy nie zapomni. To tam chce pojechać jeszcze raz. Piasek ustąpił miejsca kocim łbom, które przeszły w asfalt. Po pewnym czasie znalazła się wśród domów jednorodzinnych. Jakiś pies zaszczekał, kura przebiegła drogę, podskakując i gdacząc. Kobieta dotarła do stacji kolejowej i nieśmiało otworzyła drzwi prowadzące do poczekalni. W kantorku siedziała kasjerka, która zerwała się z krzesła zobaczywszy przybyłą. Nie potrafiła ukryć zdziwienia widokiem bardzo chudej kobiety w stroju w kolorze dojrzałego kasztana, którym ta dziwna osoba była omotana. Mogła mieć jakieś 40...50 lat. Niebieskie oczy i promieniejąca łagodnym uśmiechem twarz oraz bardzo krótkie płowe włosy dopełniały całości – Ile kosztuje bilet do Warszawy? – spytała cicho przybyła. – Dwadzieścia euro – padła odpowiedź. – Euro? – Na ścianie obok urządzenia, w które zaczęła palcem pukać kasjerka, dostrzegła kalendarz. – Który rok teraz mamy? – spytała. – To pani nie widzi? 2020, a który ma być? Przybyła osunęła się wolno. „OM NAMAH ŚIWAYA, to siedem lat, siedem lat…”, zaczęła powtarzać. Kasjerka wybiegła z kantorka. – Proszę pani, co pani jest? Może wody? Boże, chyba zasłabła. Pomocy! – zaczęła krzyczeć. – Jak się pani nazywa? – Nic mi nie jest. Jestem szczęśliwa. Nazywam się Dolma Tsering. Od siedmiu lat Dolma Tsering. Chwała tobie, Buddo. Po policzku Dolmy spływała łza. Nic już nie było ważne. Tekst i zdjęcie Jagoda Czurak ekonomistka z rodziny lekarskiej Sierpień 2013 r. 12_2013 grudzień Po dyżurze Kulinaria Placek ze śliwkami Jagoda Czurak Śliwki pod wpływem wysokiej temperatury muszą puścić sok, a skórka powinna zawijać się do środka. Pod owocami zrobi się cieniutki zakalec i o to w placku chodzi. F lorentyna posiekała masło, wymieszała z mąką, wbiła żółtka i zagniotła ciasto. Po kilkunastu minutach mieściła je na blasze, ułożyła cząstki węgierek tak, by tworzyły gwiazdki i wsunęła placek do piekarnika. Odsunęła skrzydło szafy i przebiegła palcami po wieszakach. Tyle garsonek. Nie będzie miała już zbyt wielu okazji, by je zakładać. Chyba tylko do filharmonii. Wybrała popielatą z krótką marynarką, przypięła broszkę w stylu wiktoriańskim, którą wieki temu dostała od babci. Biała koszulowa bluzka powinna pasować, stwierdziła po krótkim namyśle. No, niedługo trzeba będzie wyjść. Gdy zamykała drzwi mieszkania, spojrzała na tabliczkę. Florentyna Górska. Dlaczego nie Morska, jak Krynica? Z drzwi w bloku poznikały wizytówki, lista lokatorów z gabloty przy skrzynkach na listy też pewnego dnia została usunięta. Tylko jej nazwisko, jedyne, przypominało o niedawnym zwyczaju jawności danych. Kiedyś, gdy znało się nazwiska sąsiadów, można było skierować zdezorientowanych gości pod właściwy adres. A teraz? Teraz sąsiedzi zmieniają się tak często, że zanim zapamiętasz ich twarze, już zastępują ich inni. A ona zostaje. Florentyna, Flori. Matka uparła się, by dać jej to imię z wdzięczności do pielęgniarki, która pomogła przy porodzie. Była okupacja, późna ciąża zaskoczyła rodziców, gdyby nie siostra Florentyna, poród z komplikacjami mógł skończyć się tragicznie dla matki i noworodka. W dzisiejszych czasach takie imię byłoby powodem żartów rówieśników. Ale ponad 60 lat temu dzieciom nadawano równie dziwnie brzmiące imiona. Dla rodziców była kwiatuszkiem i tyle. S zybkim krokiem minęła bramę uczelni. Klony w alejce zmieniły kolor na żółty, poranne przymrozki nie zdołały jeszcze ogołocić gałęzi. Lekki wiatr przeganiał opadłe liście. Na klombie liliowe i różowe astry wykręcały główki ku słońcu. Florentyna weszła 48 po schodach do budynku rektoratu. Przed drzwiami do sekretariatu czekało parę osób, które ożywiły się na jej widok. Strzepnęła niewidoczny pyłek z rękawa żakietu, uśmiechnęła się lekko i odpowiedziała na zbiorowe powitanie. – Dzień dobry, cieszę się, że państwo przyszli. Wejdźmy, pan rektor już pewnie czeka na nas. Kiedyś to musiało nastąpić. Pożegnanie. Dziekan przypomniał zebranym przebieg kariery naukowej profesor Górskiej, jej oryginalny model matematyczny zachowania konsumentów w czasach niedoboru towarów na rynku, za który przyznano jej pierwszą nagrodę naukową, jak również zakończone niedawno badania nad wzrostem konkurencyjności mikroprzedsiębiorstw korzystających z dofinansowania z programu dotacje-innowacje. Rektor dodał parę słów o projekcie dotyczącym mikrokredytów, który Florentyna zaczęła 2 lata temu. – Profesor Dąbrowski zgodził się kontynuować badania profesor Górskiej, licząc na to, że pani profesor będzie służyła pomocą – rektor spojrzał na bohaterkę spotkania. Dąbrowski, pomyślała Florentyna, do pięt mi nie dorasta. To ja odwiedziłam instytucje kredytujące beneficjentów programu opracowanego przez noblistę Yunusa, rozmawiałam też z drugą stroną projektu – szwaczkami w Indiach. Jeszcze rok i sama dokończyłabym badania. Ale Dąbrowski jest młodszy, zawsze zazdrościł mi kariery, mógł się wstawić, by przedłużono mi pracę o rok. Przepisy przepisami, a tu chodziło o ciekawe badania… Ach, kończmy wreszcie to żałosne przedstawienie. Florentyna nagle zapragnęła wyjść stąd jak najszybciej. Rektor wręczył jej bukiet różowych lilii poprzetykanych białymi eustomami. Ulubione kwiaty Henryka, pomyślała Górska. Chciała jeszcze wejść do swojego gabinetu i zabrać drobiazgi z biurka. Jej już była sekretarka miała niewyraźną minę. 12_2013 grudzień Po dyżurze – Profesor Dąbrowski polecił mi spakować rzeczy pani profesor. Są tutaj – wskazała kartonik i zaczerwieniła się. – Bardzo mi przykro – dodała. Uwinął się w jeden dzień! Nie wygląda na superekspres. Górska bąknęła, że jutro zadzwoni, odkręciła się na pięcie. Nie mógł zaczekać, a to cham. Zapraszamy Czytelników do dzielenia się swoimi przepisami W zamyśleniu szła w stronę postoju taksówek. Minęła budynek Teatru Polskiego. Kto by pomyślał, że po spektaklu „Śmierć komiwojażera” wpadnie na pomysł tematu pracy doktorskiej o indywidualnej przedsiębiorczości Polaków. Zawsze uważała, że nauczanie ekonomii politycznej socjalizmu w latach siedemdziesiątych to strata czasu, ale nie mogła przewidzieć, że kapitalizmu będziemy się uczyć wszyscy w nieodległej przyszłości. – Do Henryka – rzuciła taksówkarzowi. – To znaczy na Powązki – poprawiła się. – Czy mogę uchylić szybę? Duszący zapach lilii wypełnił wnętrze samochodu. Zgarnęła kilka listków z płyty, położyła wiązankę. Na szczęście ścięto stary dąb i grób nie jest już zasypywany liśćmi i bombardowany żołędziami. – Ty zawsze pamiętałeś o moich imieninach. Oni zapomnieli. I nigdy nie ofiarowałbyś mi w takim dniu lilii. Nie cierpię tego zapachu! Kulinaria Dziekan i rektor znaleźli jakąś wymówkę, by nie skorzystać z zaproszenia Florentyny na domowe ciasto. Asystenci też odmówili. Dąbrowskiego, nawet gdyby pojawił się na tej żałosnej uroczystości, nie zaprosiłaby. Ma w nosie konwenanse. No i została sama. W drodze do domu próbowała odgonić niewesołe myśli. W życiu jest kilka takich momentów, po których następuje całkowicie inna rzeczywistość i nie ma powrotu do przeszłości. Florentyna zdała sobie sprawę, że dziś była przedostatnia taka chwila w jej życiu. Lepiej odejść, zanim zacznie dostrzegać wyraz politowania na twarzach współpracowników, który mógłby być sygnałem, że zaczyna zapominać słów, że gubi wątek. O tworzyła drzwi windy i poczuła swąd. Do jej drzwi dobijała się sąsiadka, jedyna oprócz Florentyny mieszkająca tu od ponad 20 lat. – Pani Górska, jest tam pani? Skąd ten dym? – darła się wniebogłosy. – Boże, mój placek… Jagoda Czurak ekonomistka z rodziny lekarskiej Październik 2013 r. Przepis na placek ze śliwkami Składniki: • 1 szklanka mąki pszennej • 1 szklanka mąki ziemniaczanej • 1 łyżeczka proszku do pieczenia • 5 jajek • 0,5 szklanki śmietany • 20 dag masła • 2 duże cukry waniliowe • 1 kg śliwek • cukier puder do posypania placka. Wykonanie: Najpierw należy utrzeć masło, a następnie dodając po jednym jajku, ucierać dalej do uzyskania gładkiej masy. Teraz (cały czas nadal ucierając), stopniowo dodajemy oba rodzaje przesianej mąki z proszkiem do pieczenia, śmietanę i cukier waniliowy. Powstanie gładkie, gęste ciasto, które wykładamy na dużą blachę. Umyte i osuszone śliwki kroimy na połówki i usuwamy pestki. Na rozłożone ciasto układamy połówki śliwek (skórką w stronę ciasta). Amatorzy kruszonek mogą teraz posypać całość niewielką jej ilością. Kruszonkę uzyskujemy, wsypując 49 1 lub 2 łyżki mąki do naczynia, w którym przygotowane było ciasto i przy użyciu własnych rąk „czyścimy” garnek, mieszając mąkę z resztkami ciasta. Całość wstawiamy do nagrzanego piekarnika i pieczemy ok. 1 godziny w temp. 180oC. Po wyjęciu jeszcze gorące ciasto posypujemy cukrem pudrem. Smacznego! Tekst i zdjęcie Alicja Barwicka okulistka, plackowa specjalistka 12_2013 grudzień Po dyżurze Kulinaria Szarlotka i włamywacz Jagoda Czurak –J ak to przyjemnie mieszkać poza miastem – Tadeusz zawsze z zadowoleniem wspominał decyzję o kupnie domku na przedmieściach, gdy otwierał drzwi do garażu. Cisza, spokój, żadnych cudzych dzieciaków wrzeszczących na podwórku, żadnych kolesiów dozorcy dzwoniących po nocy do wszystkich lokatorów w poszukiwaniu jakiegoś Zdzicha. Na wiosnę szczebiot ptaków wpada przez uchylone okna, jesienią klucze gęsi odlatują na południe na tle zachodzącego słońca. Kicz? No to co? Miło jest wracać z budowy, umyć kalosze po wyjęciu ich z bagażnika w pomieszczeniu gospodarczym i wkroczyć do salonu, gdzie pachnie domowym obiadem i świeżo upieczonym chlebem. Danuśka bardzo dobrze zrobiła, idąc na wcześniejszą emeryturę. Razem z kilkoma koleżankami, z którymi pracowała w urzędzie dzielnicowym, postanowiły korzystać z życia i nie czekać, aż jakiś kierownik zwolni je, gdy trzeba będzie zatrudnić młodsze, bez referencji i doświadczenia, za to z nogami do szyi. Praca ją nudziła, a w domu, jak to w domu, zawsze jest coś do zrobienia. Przez parę miesięcy swobody Danka czuła się co prawda trochę nieswojo – czas jej się dłużył. Koleżanki na szczęście namówiły ją, by zapisała się na kurs gotowania i wypieków. Już wcześniej umiała gotować, ale doszła do wniosku, że powinna doskonalić swoje umiejętności kulinarne. W telewizji, w prasie – wszyscy gotują coraz wymyślniejsze dania. Uznała, że wiedza z książek czy poradników nie wystarczy, by zabłysnąć w kręgu znajomych. I szło jej nadspodziewanie dobrze. Dość szybko doszła do znacznej wprawy w siekaniu, krojeniu, blendowaniu i komponowaniu egzotycznych składników. Tadeuszowi nie wszystko smakowało, ale nie chciał się do tego przyznać. W terenie, na budowach jadł byle co, byle szybciej, bo termin zagrożony, bo poddostawca nawalił i trzeba organizować front robót zastępczymi środkami. W domu zwykły schabowy z kapustą czy pierogi z mięsem smakowały jak ambrozja. Ale skoro żona ma zajęcie i nie wierci dziury w brzuchu o pieniądze na wyjazd nad morze, to nawet 50 zaakceptował telewizor w kuchni. I że w jego domu serwowane są dania według przepisów celebrytów. Nawet któryś magazyn kulinarny zamieścił autorski przepis Danuśki na przystawkę z wątróbki drobiowej. Koledzy zazdrościli mu takiej żony. Po tych sukcesach z gotowaniem przystawek i dań głównych Danusia uznała, że pieczenie tortów to umiejętność z najwyższej półki, którą też powinna opanować. Pierwsze próby były koszmarem. Wiele razy musiała zjadać nieudane wypieki w tajemnicy przed mężem – przyznać się do porażki trudna sprawa. Przełykała te zakalce i krzywe biszkopty, osładzając gorycz porażki bitą śmietaną i konfiturami. Przecież kiedyś torty zaczną się udawać i wtedy zapomni o wcześniejszych niepowodzeniach. Tadeusz namawiał żonę na pieczenie czegoś „zdrowszego”. On uwielbiał szarlotkę, koniecznie z antonówek, na kruchym spodzie, puchatą. Dla uzyskania takiego efektu jabłka musiały być pokrojone w julienkę, to nie mogła być jakaś tam paciaja, jak nazywał marmoladę. Właściwie dobrane proporcje goździków i cynamonu z nutką gałki muszkatołowej dopełniały całości idealnego ciasta. Ale Danusia tylko prychała, słysząc o jakiejś tam banalnej szarlotce, którą potrafi upiec każda. I tak niepostrzeżenie, z miesiąca na miesiąc, jej figura zaczęła się zaokrąglać. Nigdy nie była szczupła, przy jej wzroście rozmiar 42 nie był jakoś szczególnie duży. Ale z czasem, gdy doszła do numeru 46, postanowiła kontrolować to, co je. Dotychczas uważała, że panuje nad tym, ale waga mówiła co innego… Koleżanki poradziły, by spróbowała zapisywać wszystkie, nawet najmniejsze kęski pokarmu. Tylko że nie miała na to czasu, zajęta wypiekami i gotowaniem oraz… podjadaniem. Tadeusz zaczął przemyśliwać o jakiejś chałturze, bo garsonki i bluzki w coraz większym rozmiarze kosztują, a na jednej sztuce garderoby nigdy się nie kończy. Wysłał ją też do lekarza i na badania biochemiczne, wszystko z troski o jej zdrowie. Chociaż, jak tak spoglądał na 12_2013 grudzień Po dyżurze Kulinaria się podkradł. Tyle razy włączał się fałszywy alarm, gdy jakieś zwierzęta pojawiały się w polu działania czujnika ruchu, że Tadeusz jakiś czas temu odłączył od systemu ostrzegawczego tę część posesji. Miał dość uwag pracowników firmy ochroniarskiej, że następnym razem zapłaci za ich niepotrzebny przyjazd. A o psie Danusia nie chciała słyszeć: będzie wbiegał ubłocony do salonu, wszędzie będą kłaki i zapach sierści. – No i teraz mam za swoje – pomyślał. Jego wzrok powoli zaczął wyławiać z ciemności przedmioty znajdujące się w salonie. Sofa, plazma, biblioteczka, stół z krzesłami i serwantka. Jakiś nieokreślony kształt, skulona postać w szarawym płaszczu, jak to widział w lekkiej poświacie księżyca, który właśnie wyszedł zza chmur, chrobotała przy serwantce. „Kurza twarz”… usłyszał stłumione słowa. Odwrócił się, by sięgnąć lewą ręką do włącznika oświetlenia i jednocześnie, podnosząc prawą dłoń uzbrojoną w nóż, krzyknął: – Stój, bo strzelam! W świetle żyrandola, który na chwilę go oślepił, dostrzegł, że przy serwantce klęczy… Danuśka. Śrubokręt, którym usiłowała wyłamać zamek, potoczył się po podłodze i zatrzymał na brzegu dywanu. Jego Danuśka, która sama nigdy żadnego gwoździa nie wbiła, która nie wiedziała, czym się różni klucz francuski od „żabki”, która nawet zwykłej pinezki nigdy nie wpięła w tablicę, klęczy ze śrubokrętem w dłoni…? Tadeusz zaniemówił. – A ty skąd masz broń? – zapytała jakby nigdy nic. – Co? To tylko nóż. – No cóż, jaka broń, takie włamanie – prychnęła, wstając. – Dawaj kluczyk! No już! jej wygładzoną twarz i zdrową cerę, to przyznawał, że wygląda młodziej niż wtedy, gdy pracowała. J akoś tak na początku marca, po rekolekcjach, Danuta postanowiła nie jeść słodyczy w Wielkim Poście. Walka ze słabością to jedno, ale bliskość pokusy to zupełnie inny biegun. Mąż kibicował jej w tej kolejnej próbie walki o smuklejszą sylwetkę, snując pespektywę wspólnego wyjazdu na plaże Tajlandii. Zaproponował, by poszła na terapię leczenia uzależnień. Ale gdy na spotkaniu miała w obecności kilku osób wypowiedzieć formułkę „mam na imię Danuta i jestem uzależniona” , nie wytrzymała i uciekła, łykając łzy wstydu. Preparaty odchudzające tylko wzmagały jej apetyt na coś naturalnego, niechemicznego w smaku. Nie pomogła nowa dieta cud, czyli woda z pieprzem i syropem klonowym ani owocowe sałatki. Za to czekolada poprawiała jej samopoczucie i przywracała chęć do dalszych eksperymentów w kuchni. Zdecydowała, że jedyny sposób na powrót do poprzedniej wagi to zamykanie każdego upieczonego ciasta na klucz. W sobotę, gdy wnuki przyjadą z córką, będzie podawać te swoje pyszności, ale nawet w ich obecności nie sięgnie po słodycze. Piec postanowiła tylko w obecności Tadeusza, który stał się strażnikiem części przepastnej serwantki, zamykając drzwiczki na klucz. J 51 Nie ma to jak szarlotka. Jagoda Czurak ekonomistka z rodziny lekarskiej Rys. Zen akiś chrobot i dziwne hałasy obudziły Tadeusza. Było ciemno. Wstał i zaczął powoli schodzić do salonu. Postanowił nie budzić żony, niech sobie pośpi, wczoraj w swojej sypialni długo czytała, widział przez szybkę, że światło paliło się jeszcze o drugiej, gdy się obudził po raz pierwszy. Żaden schodek nie zaskrzypiał. Na palcach wszedł do kuchni, chciał wziąć tasak, ale zrezygnował z tego pomysłu, bo odgłos wysuwanej szuflady mógłby spłoszyć intruza. Zresztą nie wiedział, w której szufladzie Danusia trzyma tasak. Przecież nie pobiegnie na górę, by ją spytać. Dostrzegł stojak z nożami i chwycił największy. Ostrożnie skradał się w stronę salonu. Zauważył, że drzwi na taras są uchylone, a częściowo odsunięta zasłona fruwa i wydyma się. No tak, gdyby mieli psa, to nikt nie ryzykowałby włamania. Dość duży ogród przylegał do ściany lasu i pewnie od tamtej strony ktoś Kwiecień – listopad 2013 r. 12_2013 grudzień Po dyżurze Kulinaria Sałatka owocowa z dreszczykiem Jagoda Czurak P omarańczowa kula słońca opadała za ścianę drzew. Ostatnie promienie malowały pierzaste chmury na łososiowy kolor. Na bladoniebieskim niebie widać było ciemnogranatowe kłębki waty, które po chwili zmieniły kształty, by w końcu się rozpierzchnąć. Liście brzozy lekko poruszał ciepły, słabnący podmuch wiatru. Krzew tamaryszku i tuja, rosnące za oknem, znieruchomiały. Zieleń na pierwszym planie ciemniała. Zbliżała się chłodna noc. Justyna lubiła wpatrywać się w zapadającą ciemność, w granatowiejące niebo i pierwsze gwiazdy, które mogła obserwować tylko poza miastem. Ptaki, które w dzień omdlewały z gorąca, odezwą się rano, by udzielać młodym ostatnich lekcji przed osiągnięciem samodzielności. Przez uchylone okno napływał słodki zapach kwiatów jaśminu. Zachwycająca cisza. Siostra wyjechała z mężem na wakacje. Propozycja spędzenia urlopu w domu na wsi nie mogła przyjść do Justyny w lepszym momencie. Czuła, że powinna przemyśleć spokojnie to, co było, co zdarzyło się w ostatnich miesiącach, co nieuchronnie gasło jak ten dzień za oknem. Parę lat, niby niewiele, a jednak to ważna część jej życia. Tej rozbitej skorupy nie sposób skleić, można tylko powiedzieć: trudno, nie udało się. Pobyt na wsi dobrze mi zrobi, pomyślała Justyna. Po przyjeździe postanowiła najpierw zameldować się u pani sołtys. Będzie się czuła bezpieczniej, mając świadomość, że lokalna władza wie o niej. Sąsiedzi nie utrzymywali z siostrą kontaktu, była tu nowa, więc i Justyna nie zamierzała zawierać znajomości. Sprawdziła zaopatrzenie w sklepiku, kupiła butelkę wina i pieczywo, a po inne produkty postanowiła zajrzeć następnego dnia. Zresztą siostra nie zostawiła pustej lodówki. – Tylko o warzywa i owoce będziesz musiała zadbać – powiedziała zostawiając klucze. – Pani sołtys doradzi ci, u którego gospodarza możesz kupić jajka i nabiał. Dasz sobie radę, prawda? myła truskawki, obrała dwie pomarańcze, kiwi pokroiła w plasterki. Do tego sos z wina, cukru, U 52 goździków i cynamonu. Spałaszowała sałatkę, nie czekając aż zalewa należycie się schłodzi. Robiło się coraz ciemniej. Szkoda oczu, pomyślała wstając z fotela i odkładając książkę. Jak cicho, szepnęła z zadowoleniem. Tylko ciepły głos Mahalii dobiegał z głośnika. Gdzieś daleko szczeknął pies, drugi odezwał się na odległym końcu wsi. I znów cisza. Nie dziwię się Eli, że sprzedała mieszkanie i przeprowadziła się tutaj. Tylko bez samochodu – ani rusz na tym zadupiu. Przekręciła wyłącznik światła. Usłyszała pyknięcie, suchy trzask. Chyba przepaliła się żarówka. Gdzie tu znajdę zapasową? Lampka przy fotelu powinna mi wystarczyć. Ale lampka też nie działała. Czyżby wysiadły korki? No nie, nie będę po ciemku bawić się w elektryka. Oj, z herbaty też nici – w tym domu wszystko jest na prąd. No cóż, Mahalio, ty też zamilkłaś. półmroku przeszła do kuchni. Na blacie stał świecznik. Oho, pewnie tu często brak prądu. Może za chwilę włączą, pomyślała Justyna. Przeniosła świecę do stolika przed kominkiem, usiadła i w tym momencie usłyszała jakieś chrobotanie na tarasie. Podeszła do drzwi, energicznie je zamknęła i przez szybę zaczęła wpatrywać się w gęstniejący mrok. Niczego ani nikogo nie dostrzegła. Pewnie mi się zdawało. Cisza dzwoniła w uszach. Justyna czytała kiedyś, że adepci ninja wpatrują się w płomień świecy, ćwicząc w ten sposób szósty zmysł. Zaczęła wpatrywać się i ona, ale żadnych wewnętrznych głosów nie usłyszała. Za to coś uderzyło w szybę w sąsiednim pokoju. Raz, potem drugi, niezbyt głośno – Justyna wyraźnie słyszała te dźwięki. Wejść tam czy nie? Stanęła w drzwiach, ale niczego podejrzanego nie zobaczyła. Zresztą przy takim świetle, a raczej jego braku nie zobaczyłaby nawet włamywacza. Wróciła do salonu. Cisza, już nie kojąca, pełna napięcia. Może powinna wziąć od sołtysowej numer telefonu, tak na wszelki wypadek? Wcześniej trzeba było o tym pomyśleć. A poza tym o tej porze nie będzie przecież wydzwaniać do obcej osoby tylko dlatego, że coś usłyszała. W 12_2013 grudzień Po dyżurze A w policzek. Odruchowo odchyliła się i zamarła, nasłuchując. Dobrze, że nie weszła wyżej. Jakieś trzepotanie, drapanie, jakby ktoś za nią z czymś się szamotał. – Co za noc, co ja tu robię? Okno na półpiętrze chyba jest otwarte. Co to może być? Znowu hurgoty za plecami. Cisza. I znowu ten sam hałas. Nie, za nic nie wróci do salonu. Nie ma mowy. Dobrze, że nie spadła ze schodów. Teraz szybko do sypialni i zastawić drzwi fotelem… apadała w krótkie drzemki, więc wydawało jej się, że wcale nie spała. Miała wrażenie, że przed czymś ucieka, że próbuje zamknąć drzwi, ale są za wąskie, zostaje szpara, przez którą wciska się jakaś włochata łapa. Ucieka, przedostaje się do przewodu wentylacyjnego, kratka nie zamyka się za nią, włochata łapa tuż, tuż. Ostre pazury sięgają jej stopy. Obudziła się zlana potem. Serce waliło tak, jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Zaczęła nasłuchiwać. Z dołu nie dochodził żaden odgłos. Po jakimś czasie udało się Justynie zapaść w sen. Koszmar nie powrócił. ano, gdy już było widno, zeszła na dół uzbrojona w mopa. W kącie salonu zobaczyła paczkę owiniętą grubą folią. W środku, to znaczy między folią i kartonem, dostrzegła nieduży, ciemny kształt, jakieś futerko, drżące łapki… Podeszła bliżej, ciągnąc za sobą swoją nietypową broń. Co to? To przecież … nietoperz! – Biedny gacku, jak przelazłeś przez szparę w tej folii? Jak cię stąd wyjąć? Aleś mi napędził strachu! Z R Jagoda Czurak ekonomistka z rodziny lekarskiej Sierpień – listopad 2013 r. Sałatka owocowa w syropie z czerwonego wina (na 4...6 osób) Składniki: • świeże owoce, obrane, wypestkowane, pokrojone w plastry albo na pół • 0,5 l czerwonego wina (beaujolais lub podobnego) • 4-6 łyżek cukru • 1 cały goździk • skórka z 1 pomarańczy otarta na drobnej tarce • 1 laska cynamonu • listki świeżej mięty do przybrania. Jagoda Czurak 53 Przyrządzenie: Przygotować syrop. Do rondla wlać wino, 175 ml wody, dodać cukier, goździk, skórkę pomarańczową i cynamon, doprowadzić do wrzenia i gotować co najmniej 30 minut. Odstawić do ostygnięcia, schłodzić w lodówce. Owoce włożyć do salaterki, polać schłodzonym syropem (po wyjęciu goździka i cynamonu). Przybrać listkami mięty. Tekst i zdjęcie 12_2013 grudzień Zapraszamy Czytelników do dzielenia się swoimi przepisami No cóż, domek na wsi to nie blok, w którym łatwo się zabarykadować, zwłaszcza gdy ktoś mieszka na dziesiątym piętrze, jak Justyna. Tutaj są okna na parterze, okna na pięterku, dwoje drzwi plus wejście z garażu. Strasznie dużo tych otworów! Sama się nie obronię jakby co. Na wystawie nowej architektury Justyna widziała dom – arkę. Podłoga parteru wisiała nad ziemią jak pokład statku, który wbił się w plażę. By dostać się do oszklonych otworów bryły, potencjalny intruz musiałby być zaprawionym wspinaczem. Szkoda, że dom siostry nie jest tak zabezpieczony. Ma co prawda alarm, ale gdyby coś się stało… cóż znowu miałoby się stać? Dorosła kobieta, a zachowuje się jak dzieciak. Kevin został sam w domu i obronił się przed dwójką włamywaczy, więc i ja dam sobie radę, zażartowała. Tyle że życie to nie film. Uniosła głowę akurat w chwili, gdy jakiś niewyraźny cień przemknął po ścianie. I zaraz usłyszała wrr…, prychnięcie i bardzo głośne miauknięcie. Wędrowny kot musiał przebiec po tarasie w pogoni za drugim kotem. Ale skąd ten cień? Strach ma wielki kształt, pomyślała. – Mogłabym się położyć, ale chyba nie zasnę. – Justyna już zapomniała, że cieszyła się na ten wyjazd i zaczęła żałować, że nie zabrała ze sobą koleżanki. – Może Teresa wpadłaby chociaż na weekend? Zadzwonię do niej jutro, teraz pewnie już śpi. Poszła do łazienki, trzymając przed sobą świecę. Ochlapała się w zimniej wodzie (hydrofor też jest na prąd, niestety) i ruszyła w kierunku schodów. – Dobrze, że przygotowałam łóżko wcześniej. Walnę się i już, może winko pomoże mi zasnąć. Dotknęła poręczy. Świst, syk, uderzenie! Coś ohydnego trafiło ją Kulinaria Koty malowane Grudzień Wzruszenie Ewa Dereszak-Kozanecka mrok zapada wcześnie. Zatarły się granice pomiędzy nocą a dniem, pomiędzy jawą a snem. Wirujące płatki śniegu zatarły horyzont. Rozmazały kontury drzew. Okryły rzeczy znajome i oczywiste czapą jaśniejącej tajemnicy. Świat utonął w ciszy. Oddech zdaje się unosić i roztapiać białe gwiazdki, a gdy próbujesz śledzić je spojrzeniem, lepią się do rzęs i przysłaniają świat. Magia... Wszechogarniająca biała magia. Ach, jak pięknie... Czas się rozmywa. Ożywają wspomnienia... Przeleżał pod butwiejącą podłogą kilkadziesiąt lat. Dopiero wymuszony remont zdesperowanych lokatorów wyłonił go z ciemności. W środku miasta, z widokiem na Wawel, w zamieszaniu dziejów i chaosie codzienności, spał cicho i spokojnie, otulając skrzydłami uśpione marzenia o życiu pełnym wolności. Taki zwykły, wycięty z deseczki, pięknie malowany, zasypany pozłotą, przedwojenny choinkowy Anioł. Stróż choinki. Zwieńczenie dzieła. Jeszcze dziś przechowuje w sobie radosne spojrzenia dzieci, gwar, dotknięcie drobnych rąk, kiedy wyciągano go z pudełka i ostrożnie windowano na szczyt choinki. Jak to się stało, że przetrwał? Skąd znalazł się pod podłogą? Kto go tam schował? To nie mógł być przypadek. Może był tak piękny, że któreś z dzieci zapragnęło mieć go na własność i ukryć przed zachłannym spojrzeniem innych ? Może nie chciało się z nim rozstać i wykradło po nocy z pudełka? Może... Nie zapytam już. Nie mam kogo. Piotruś zmarł tragicznie w przeddzień wyzwolenia. Utonął w lodowatej wodzie. Chciał zobaczyć odwrót wojsk niemieckich i pobiegł na skróty przez rzekę. Babcia akurat ubierała choinkę, kiedy ktoś zapukał do drzwi. – Co ty tu robisz? Cały jesteś mokry! – zawołała otwierając. – Pani powie mamie, że nie żyję... – zapłakał. Pobiegła na górę, załomotała w drzwi. – Niech pani otwiera! – krzyczała. – Stało się coś złego! Reszta chłopców z kamienicy rosła i wdawała się w kolejne dramatyczne zapaści historii. Odchodzili po kolei, zostawiając po sobie wielki smutek. Upłynęło wiele lat. Kamienica rozsypuje się w pył, nie ma już żadnego świadka tamtych dni. Całkiem nowi lokatorzy wbiegają po schodach. I tak Anioł odzyskał ponownie światło dnia. A jak ja odzyskałam Anioła? To już całkiem inna, lekarska opowieść. Ważne, że Anioł zabłyśnie na szczycie choinki. I pewnie wieszać Go będę ze ściśniętym ze wzruszenia gardłem. Bardzo uroczyście. Grudzień zawsze za gardło chwyta. W kolorowych gałązkach mieszka duch dzieciństwa. To, co było i to, co być nie mogło. 54 12_2013 grudzień http://www.the-athenaeum.org/art/detail.php?ID=86125 http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Henri%C3%ABtte_Ronner-Knip_-_Katjesspel.jpg Z W http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Henriette_Ronner-Knip-Chimney.jpg grudniu czas wyprowadzić z cienia zakurzoną, omotaną pajęczyną niepamięci Królową Kotów, niderlandzką malarkę Henriettę Ronner-Knip (Amsterdam 31 maja 1821 – Ixelles 28 lutego 1909). Pochodząca z artystycznej rodziny malarka podobnie jak jej ojciec zajęła się malowaniem zwierząt. Malowała głównie psy i koty oraz inne zwierzęta będące ozdobą mieszczańskich salonów. Od pierwszej wystawy zdobyła http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Henriette_Ronner-Knip-Fond_of_Jewellery.jpg http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Henriette_Ronner-Knip-In_Front_Chimney.jpg uznanie i sławę. Ze szczególnym upodobaniem malowała igraszki kotów długowłosych, na ogół na tle starannie dobranych, pięknych bibelotów. Sama była właścicielką wielu zwierząt, psów, kotów i papugi. Doceniona za życia, odznaczona orderem Leopolda, długie lata cieszyła się zasłużoną sławą, a jej malarstwo zaliczane do nurtu romantycznego opiewało idealizowany związek zwierzęcia z człowiekiem. Cóż, ludzkość wybrała jednak całkiem inną drogę rozwoju, strącając malarzy lirycznych idylli i prostych przesłań w przepaść zapomnienia. Więc teraz pieczołowicie z elektronicznego schowka wyciągam, odkurzam i wklejam urocze malarskie ramotki. Będzie miękko, ciepło i przytulnie. Oto grudniowa Królowa http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Henriette_Ronner-Knip_Kittens_at_play.jpg Po kolei, delikatnie, wyjmuję z pudeł kolejne wspomnienia. Koralikowy koszyczek z babcinej choinki. Szklane sople z 1964. Babę Jagę, Jasia i Małgosię z 1972. Bibułkowe sówki z 1981. Kolorowe łańcuchy z 1989... Tak – choinka pełna wspomnień. I znów trzeba będzie coś dokupić, bo przecież jak zwykle koty porządkowały choinkowy świat po swojemu. Atrakcyjne drzewko, pełne mieniących się świecidełek w końcu specjalnie po to stoi, żeby umilić kotom nudę grudniowych nocy. Ci ludzie są naprawdę hojni. Tyle zabawek... Dawno, dawno temu nie było w domach choinek. Niewiarygodne, prawda? Dopiero w dostatnich domach mieszczaństwa przełomu wieków rozjarzyły się blaskiem świecidełek i świeczek. Dostatnie domy ciasne od bibelotów, kotar i obrazów, ciepłe, bezpieczne. A na obrazach sielskie scenki, portrety, ciepłe wnętrza, martwe natury... Martwe natury z igrającymi kotami. Malarze zwierząt weszli na szczyty uznania i salony sztuki. http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Henriette-Ronner-Knip-Contentment-105355.jpg Koty malowane i jej bajki na zimowe wieczory. Oglądajmy... Ewa Dereszak-Kozanecka psychiatra W imieniu własnym, kotów realnych oraz tych malowanych, za przychylność i zainteresowanie serdecznie dziękuję. Czytelnikom kocich wzruszeń serdeczne życzenia pomyślności, spokoju i dobrobytu w towarzystwie ukochanych ludzi i zwierząt – Wszystkiego Najlepszego na Nowy, 2014 Rok! A wszystkim zwierzętom ciepła, miłości i zrozumienia ze strony ludzi, a przede wszystkim – ZAWSZE PEŁNEJ MISKI! 55 12_2013 grudzień Fot. Krystyna Knypl Święta na antypodach