Co kto mówi

Transkrypt

Co kto mówi
GGawędy
adwokata bibliofila
Andrzej Tomaszek
Co kto mówi
Jednym z najważniejszych przymiotów
człowieka myślącego jest umiejętność krytycznej oceny wypowiedzi innych. Nie wystarcza
czytanie czy słuchanie ze zrozumieniem. Trzeba
umieć dokonać krytyki twierdzeń i opinii pod
kątem ich sensowności i racjonalności, ale także wiarygodności i obiektywizmu. W naukach
historycznych wskazuje się potrzebę tzw. „krytyki źródła”. Chodzi też o to, aby odróżnić oryginalne tezy od naśladownictwa bądź powielania cudzych czy nawet obiegowych poglądów.
Spróbujmy posłużyć się przykładami.
Szczęśliwe zwycięstwo polskich piłkarzy
z Niemcami 11 października 2014 roku (zapamiętajmy tę datę!) na Stadionie Narodowym
zakończyło rocznicowe obchody przegranej
75 lat temu kampanii wrześniowej. Obchody
o tyle interesujące, bo wzbogacone o nowe
dyskusyjne wątki. Oto Rafał A. Ziemkiewicz
odważył się napisać książkę o tym, że sami
przyczyniliśmy się do tamtej klęski. Swoje
rozważania, opatrzone znamiennym tytułem Jakie piękne samobójstwo, kończy stwierdzeniem:
„Odpowiedź do jakiej doszedłem, jest zarazem prosta i trudna. Prosta do sformułowania,
trudna do przyjęcia: sami Polacy zgubili niepodległą Polskę. Zgubili ją przez swą niedojrzałość, manię wielkości i mocarstwowe urojenia,
wewnętrzne skłócenie, brak kultury politycz-
nej, zastępowanie rozumu emocjami, a analizy
faktów «myśleniem życzeniowym». Zgubili ją
przez wynikłą z tego wszystkiego niezdolność
do wyłonienia politycznej elity, która by umiała
myśleć nie w kategoriach sitwy, ale w kategoriach interesów państwowych i odpowiedzialności za to państwo” (R. A. Ziemkiewicz, Jakie
piękne samobójstwo, Lublin 2014, s. 384–385).
Czy jest to teza nowa? Chyba nie. Ale czy została wcześniej tak radykalnie sformułowana?
Ziemkiewicz, przedstawiający się jako zwolennik myśli narodowej, nie jest pieszczochem popularnych mediów. Nieroztropne wypowiedzi,
jak ta o pijanych kobietach, nie przysparzają
mu sympatii środowisk opiniotwórczych. Gdyby pamiętano jego opowiadanie sprzed lat pt.
Szosa na Zaleszczyki, którego tylko tytuł może
się kojarzyć z wrześniem 1939 roku, bo dotyczy zupełnie współczesnych problemów, jeszcze ostrzej oceniałyby go feministki. Narracja
Ziemkiewicza może irytować, bo przypomina
wywody nieznoszącego sprzeciwu prymusa,
który wszystko wie najlepiej. Czy oznacza to
wszakże, że nie warto traktować poważnie
jego rozważań i refleksji?
„Narody potrzebują mężów stanu – pisze
Ziemkiewicz. – Mąż stanu to ktoś, kto mówiąc
obrazowo, potrafi prowadzić ludzi za sobą.
Przeciwieństwem męża stanu jest przywódca,
którego naród pędzi przed sobą – który tylko
163
Andrzej Tomaszek
udaje, że przewodzi, w istocie zaś ucieka przed
tłumem, aby nie wejść mu w drogę, bojąc się,
że go nie będzie umiał zatrzymać, zmienić
kierunku, który sobie ludzie jakimś instynktem czy stadnym odruchem wybrali. Gdy taki
ktoś otrzyma władzę dyktatorską, jest to najbardziej zgubne urządzenie społeczne, jakie
można sobie wyobrazić” (Jakie piękne samobójstwo, s. 281).
I dalej: „Bo też mechanizmy władzy są
w każdej epoce te same. Albo dyktatura, albo
procedura. Jednego z drugim pogodzić się
nie da, podobnie jak ruchu lewostronnego
z prawostronnym. Dyktatura nieuchronnie
uruchamia mechanizmy społecznej destrukcji,
i to zarówno po stronie tych, których promuje,
jak i tych, których odpycha, przymuszając automatycznie do buntu. Dyktator nieuchronnie
wyjaławia swoje otoczenie, a potem wyjałowienie rozprzestrzenia się dalej, coraz szerzej.
Zamiast kompetencji, rzutkości, skuteczności
mechanizmem awansu jest wierność i zaufanie. Naiwne wydaje się przekonanie, że dyktatura to sprawność, a demokracja – bezhołowie.
Nic głupszego. Dyktatura, im dłużej trwa, tym
bardziej jest skostniała, zbiurokratyzowana
i skretyniała, a dobrze funkcjonująca struktura republikańska wytwarza mechanizmy,
procedury, które sprawiają, że we właściwych
punktach decyzyjnych znajdują się ci, którzy
są najbardziej predysponowani do sprostania
wyzwaniom. Dlatego największą potęgą XX
wieku nie stało się żadne z cesarstw Świętego
Przymierza, ale, po Wielkiej Brytanii, Stany
Zjednoczone Ameryki Północnej.
Mechanizmy awansu, mechanizmy alokowania i wykorzystywania wszelkich zasobów,
czy to ludzkich, czy materialnych – to jest to,
co długofalowo decyduje o sukcesie bądź przegranej społeczeństw, o ich bogaceniu się albo
ubożeniu, ekspansji lub uwiądzie” (Jakie piękne
samobójstwo, s. 285–286).
Trudno odmówić powyższym stwierdzeniom przenikliwości, szczególnie kiedy u wielu współczesnych liderów rozpoznać można
cechy dyktatorów… Kontrowersje wokół
medialnych wypowiedzi autora nie odbierają
164
PALESTRA
przywołanym słowom sensu, a postawionej
tezie wiarygodności.
Kampania wrześniowa 1939 roku kojarzy się z sojuszniczą zdradą. Doświadczenia
Ukrainy, która w zamian za gwarancje bezpieczeństwa zrezygnowała z broni atomowej,
czynią te skojarzenia tym bardziej aktualnymi.
W ostatnim ćwierćwieczu niechętnie przypominano o ówczesnej postawie Francji i Wielkiej Brytanii wobec walczącej Polski. Dlatego
dobrze zapamiętałem wypowiedź pewnego
kandydata na aplikację adwokacką z czasów,
kiedy jeszcze egzamin na aplikację przeprowadzały okręgowe rady adwokackie i jednym
z kryteriów przydatności do adwokatury była
umiejętność ustnej wypowiedzi. Na moje pytanie o przyczyny klęski wrześniowej ów młody
prawnik odpowiedział kategorycznie: główna
przyczyna to zdrada sojuszników, a następnie
obszernie to uzasadniał. Prawnik ten to znany
dziś adwokat z politycznym doświadczeniem
– Roman Giertych. Czy udzielając odpowiedzi na egzaminie, Giertych szarżował? Nie, bo
odpowiedź ta zgadzała się z jego osobistym
poglądem, co potwierdził swoim późniejszym
życiem.
Nie wydaje się, aby Francuzi mieli wyrzuty sumienia z powodu swej postawy wobec
podbijanej przez Hitlera Polski. Brytyjczycy
korzystają w tej kwestii z bogactwa języka. Zamieszkały w Polsce walijski historyk prof. Norman Davies na pytanie „Czy istnieje w Wielkiej
Brytanii poczucie moralnego dyskomfortu
z powodu Polski?” odpowiada:
„To dobre określenie. Nie można natomiast
mówić o zdradzie. Zdrada zakłada złe intencje, celowe działanie na szkodę Polaków. Tego
nie było. Można jednak mówić o lekceważeniu
polskiego sojusznika w drugiej fazie wojny”.
I dodaje później dopytującemu go o brytyjską zdradę rozmówcy:
„Pan poprzednio użył precyzyjnego słowa
– dyskomfort. Anglia nie zdradziła Polski, ona
ją odpuściła… let it down. I to uwiera Brytyjczyków świadomych historii” (Rozmowa z prof.
Normanem Daviesem pt. Nowe bitwy o tamtą
wojnę, „Polityka” 2014, nr 36).
11–12/2014
To wypowiedź Brytyjczyka zamieszkałego
w Polsce, uhonorowanego Orderem Orła Białego i polskim obywatelstwem profesora. Interesująca nie tylko z językowego punktu widzenia: unik czy dyplomatyczna figura? Chodziło
zapewne o to, aby nikogo nie urazić. Myślę, że
wypowiedź ta wyznacza granicę brytyjskiego przyznania się do naganności własnego
postępowania. Nigdy nie usłyszymy nic bardziej ekspiacyjnego. Zapamiętajmy zatem ten
termin – „let it down”. Obawiam się, że jeszcze
się przyda. Swoją drogą – interesujące, jaki jest
w tej kwestii „prywatny” pogląd Profesora.
Wojna jest straszliwym niszczycielem cywilizacji, zasad i ludzi. Tragizm i bezsens wojny
znakomicie opisał kilkadziesiąt lat temu Kurt
Vonnegut w ponadczasowej grotesce Rzeźnia
nr 5, czyli krucjata dziecięca. Czytając Rzeźnię,
która powinna być w Polsce lekturą obowiązkową każdego inteligentnego człowieka, warto
pamiętać, że autor był bohaterem wojennym.
Każdego, kto odwiedziłby Indianapolis oddalone godzinę lotu od Chicago, zachęcam,
aby oprócz toru wyścigów samochodowych
Dallara zobaczył też muzeum pisarza – Kurt
Vonnegut Memorial Library. Można tam obejrzeć nie tylko jego grafiki, zdjęcia i maszynę
do pisania, ale przede wszystkim Purpurowe
Serce, którym w armii USA odznacza się za
żołnierskie męstwo. Karykaturalny opis wojennych przeżyć i głos przeciwko wojnie jest
autentyczny i wiarygodny, bo pochodzi od
uczestnika wojny, więcej – bohatera wojennego. W przeciwieństwie do tak pacyfistycznych,
jak i militarystycznych wypowiedzi polityków,
którzy strzały karabinowe słyszeli co najwyżej
na polowaniach.
W kwestiach społecznych z kolei o wiele
wiarygodniejszy jest głos przedsiębiorcy, który
daje innym pracę, niż głos tego, kto nigdy na
swoim nie pracował. Jako że w Polsce rośnie
z każdym rokiem liczba zawodowych działaczy, którzy nie tylko nigdy nie pracowali na
własny rachunek, ale nawet uniknęli bądź
uciekli od pracy najemnej, warto przywołać
słowa Rudolpha Giulianiego, byłego burmistrza Nowego Jorku, konserwatywnego poli-
Co kto mówi
tyka myślącego obecnie o wyścigu do amerykańskiej prezydentury:
„Prezydent Barack Obama nigdy tak naprawdę nie był zatrudniony w środowisku
konkurencyjnym gospodarki. Był pracownikiem i działaczem społecznym, później był
politykiem, wspierał rząd. Nigdy nie prowadził przedsiębiorstwa, nie musiał go tworzyć
z niczego, nie musiał naliczać funduszu płac.
Ścieżka kariery ludzi oderwanych od rzeczywistości. Kiedy zaś sam musisz pracować, produkować, podlegasz ocenie innych, musisz zatroszczyć się o innych, wytworzyć i wypłacić
im wynagrodzenie każdego tygodnia – wtedy
dopiero w praktyce zaczynasz rozumieć, jak
działa gospodarka. Mamy wielu polityków,
którzy siebie nazywają postępowcami, ale mają
nierealne pomysły, jak np. zwiększenie redystrybucji przez rząd. Redystrybucja majątku powinna następować poprzez mechanizmy konkurencji wynalazków, innowacji, pomysłów na
zatrudnienie większej liczby ludzi, by zwiększyć produkcję i sprzedaż. Czyli – w ramach
dynamicznej ludzkiej działalności. Nie zaś na
zasadzie autorytarnego decydowania, że ktoś
powinien dostać coś, co należy do kogoś innego. To idea Karola Marksa” (wywiad pt. Prawo
nie pięść. Praca nie zasiłek, „Forbes” 2014, nr 8).
Czy mówi to, co myśli, czy to, co słuchacze chcieliby usłyszeć? Znając dokonania
Giulianiego w Nowym Jorku, można wierzyć
w szczerość jego poglądów, także się z nimi nie
zgadzając. To, co mądre, wcale nie musi być
skomplikowane. Skłonni do patosu Amerykanie potrafią czasem w bardzo prostych słowach
przekazać istotne, choć nie odkrywcze, treści:
„Niezależnie od tego, czy zamiatasz ulicę,
zbierasz sieci, czy jesteś lekarzem – mówi Giuliani – uczciwa praca jest powodem do dumy.
Aktywiści odrzucili tę zasadę, co rujnuje etykę
pracy. A dynamiczne jest społeczeństwo działające na zasadzie «im ciężej pracujesz, tym
więcej zyskujesz, tym więcej masz szans», im
bardziej jesteś kreatywny, tym większy osiągniesz sukces”.
Na koniec Malcolm Gladwell, publicysta
„New Yorkera”, autor błyskotliwych prac z psy-
165
Andrzej Tomaszek
chologii społecznej (jak Błysk. Potęga przeczucia,
Poza schematem. Sekrety ludzi sukcesu i Punkt
przełomowy), które świetnie się czyta. W nowej
książce, wydanej w Polsce pt. Dawid i Goliat. Jak
skazani na niepowodzenie mogą pokonać gigantów
(wyd. Znak, Kraków 2014, tłum. A. Sobolewska) dowodzi, jak wiele wydarzeń i zjawisk
zasługuje po wnikliwej analizie na ocenę odmienną od obiegowej. Autor zwraca też uwagę,
że cechy pozornie skazujące na pozycję outsidera dają ich posiadaczom atuty pozwalające
wybić się ponad przeciętność i osiągnąć sukces.
Wywody Gladwella przekonują, szczególnie
zapadła mi w pamięć następująca, cenna, choć
nie odkrywcza, uwaga o władzy:
166
PALESTRA
„Kiedy osoby sprawujące władzę chcą, by
reszta z nas zachowywała się odpowiednio,
przede wszystkim liczy się to, jak zachowują
się one. Zasada ta nosi nazwę legitymizacji
władzy i opiera się na trzech kwestiach. Po
pierwsze, ludzie, którzy mają być posłuszni
wobec władzy, muszą czuć, że mają prawo
głosu – że jeśli się odezwą, zostaną wysłuchani. Po drugie, prawo musi być przewidywalne. Ludzie powinni móc się spodziewać,
że jutro reguły gry będą mniej więcej takie
same jak dzisiaj. Po trzecie, władza musi być
sprawiedliwa. Nie może traktować jednej
grupy inaczej niż drugiej” (Dawid i Goliat,
s. 176–177).

Podobne dokumenty