Pobierz plik
Transkrypt
Pobierz plik
WYZNANIA EUROPATY1 Europata Konsumenci wszystkich krajów, łączcie się! A 252 więc przyszło mi zapoznać się ze zwyczajami parlamentarnymi i europejskimi zarazem… Zostałem urzędnikiem UE pracującym w Parlamencie, a jakże, Europejskim. Życie codzienne tutaj potrafi być nużące, szczególnie jeśli się ma do czynienia z ENVI, czyli tą częścią PE, która zajmuje się środowiskiem, zdrowiem, żywnością i powszechnym szczęściem wszystkich beneficjentów jej działań, a więc Europejczyków, wliczając w to naturalnie również zwierzęta, które za 50 lat pewnie będą otrzymywały obywatelstwo UE. Z tej nudy staram się jednak wyciągać jakieś pouczające wnioski. Miałem niedawno okazję uczestniczyć w spotkaniu „szadołów”, dotyczącym projektu nowej regulacji w sprawie informowania konsumentów o składnikach i sposobie produkowania żywności. Były tam reprezentowane wszystkie grupy polityczne, po jednym pośle na każdą, plus trochę urzędników i asystentów. Muszę ze smutkiem skonstatować, że pełny, mniej więcej, przekrój poglądów nie gwarantuje wcale obecności poglądów rozsądnych. O co chodzi? Posłowie i posłanki, właściwie głównie posłanki, zastanawiały się między innymi nad tym, czy wystarczy, jeżeli konsument wie, ile jest tłuszczów trans na 100 g/ml, czy też musi wiedzieć, ile ich przypada na porcję. Dla mnie, nieuświa- Motyla noga! Czekałem w nadziei na czyjąś reakcję, byłem pewien, że ktoś powie, że tego to się w ogóle nie powinno regulować. Mówią, że nadzieja umiera ostatnia. domionego konsumenta, który czasami sobie przypomni, że warto spojrzeć na datę przydatności produktu, zdumiewające było samo odkrycie, że takie informacje są tam w ogóle podawane obowiązkowo. Jeszcze bardziej zdumiało mnie to, że wszyscy zostaliśmy już zestandaryzowani i stosujemy takie same porcje do przygotowywania potraw. Propozycja ta właściwie to zakłada. Dwie sprawy ubawiły mnie szczególnie. Pierwsza dotyczyła określenia parametrów etykiet z informacjami. Gdy posłanka sprawozdawczymi, koordynująca prace nad tym aktem stwierdziła, że sprzeciwia się określaniu takich rzeczy, jak minimalna wielkość etykiety, rodzaj czcionki czy tło, na jakim powinna się pojawiać, serce zabiło mi radośniej. W końcu − pomyślałem − jakiś głos rozsądku. Niemka, ale da się lubić! − dopowiedziała moja nacjonalistyczna, jeszcze niewyleczona z tej przypadłości, podświadomość. Ale radość moja trwała krótko, gdyż sprawozdawczymi zaraz zakończyła: „...gdyż Komisja czy Rada, dysponujące ekspertami, zrobią to lepiej”. Motyla noga! Czekałem w nadziei na czyjąś reakcję, byłem pewien, że ktoś powie, że tego to się w ogóle nie powinno regulować. Mówią, że nadzieja umiera ostatnia. Nie w tym miejscu. Tutaj w pełnej zgodzie budujemy razem wspólną Europę! Druga sprawa. Ciężki spór dotyczył tego, czy powinno się zamieszczać na produktach mięsnych informację o tym, z jakiego kraju pochodziły zwierzęta użyte do uboju i gdzie je zarżnięto. Cel? Troska o dobro zwierząt, aby były jak najkrócej transportowane do rzeźni. Zwierzęta muszą być zachwycone! Ale jak ta regula- Kompromisem może być to, że producenci będą mogli napisać, iż miejsce pochodzenia zwierząt jest „nieokreślone”; to powinno wystarczyć, aby „podjąć akcję”. cja na to wpłynie? Otóż według posłów konsumenci będą wiedzieli, że powinni kupować tylko takie mięso, które najmniej cierpiało w drodze na śmierć. Tutaj akurat sprawozdawczymi była ostrożna i wyraźnie szukała jakiegoś kompromisu. Według szwedzkiego zielonego kompromisem może być to, że producenci będą mogli napisać, iż miejsce pochodzenia zwierząt jest „nieokreślone”; to powinno − jego zdaniem − wystarczyć świadomym konsumentom, aby „podjąć akcję”. Nie wiem, może miał na myśli akcję odwetowo-sabotażową. W końcu holenderski liberał zauważył, że to w ogóle jest bez sensu, bo jeśli na przykład rzeźnia znajduje się w północnej Francji, to do farmy na południu tego kraju jest znacznie dalej niż do farmy belgijskiej i konsument dalej pozostanie nieświadomy, a ponadto regulacja ta nałoży na firmy dodatkowy ciężar administracyjny. Holender szybko jednak został sprowadzony do parteru, ponieważ stwierdzono, że ciężar ten nie jest tak duży, bo... przy obecnych obowiązkach nałożonych na przedsiębiorców niewiele to zmienia. Tak więc przedsiębiorcy powinni być wdzięczni Unii, że ciężary nałożone na nich do tej pory są tak duże, że kolejne już niewiele zmieniają, więc mogą je przyjmować z radością. Zapomniałbym dodać, że o pierwszej części obiekcji Holendra na wszelki wypadek nie wspomniano. Po co to wszystko? Oczywiście dla dobra konsumentów. Holenderska komunistka, znaczy się, przedstawicielka zjednoczonej lewicy UE, wymachiwała listem od jakiejś organizacji konsumenckiej, powtarzając, że „konsumenci się tego domagają”. Tak więc, jak to w polityce bywa, grupa lobbingowa reprezentuje „społeczeństwo obywatelskie”, gdy tylko politykom jest tak na rękę. Dla podkreślenia wzniosłości jej zachowania zabrakło tylko wspomnianego w tytule okrzyku... Nieodparte uroki władzy N a szczęście poza kwestiami środowiska i bezpieczeństwa żywności, tymi bożkami nowej ateistycznej religii UE, zajmuję się w PE także ciekawszymi sprawami, na przykład Europejską Służbą Działań Zewnętrz- Wyznania Europaty 253 nych. Może nie jest to dochodowe ani prestiżowe zajęcie, jak uznał premier Tusk, ale ciekawe i mimo wszystko ważne. ESDZ (lub EEAS po tutejszemu) to taka nowa europejska dyplomacja, łącząca po równo dotychczasowych urzędników Komisji i Rady oraz nowych urzędników wskazanych przez państwa. Dla nas jest to niekorzystne, bo mamy mało urzędników w Radzie i Komisji, ale skoro jest to tak mało prestiżowe zajęcie, to nasz rząd zgodził się bez zająknięcia. Ale ja nie o tym, tylko o tym, co tu się u nas w Parlamencie mówi. Teoretycznie powinno się mówić niewiele, bo Traktat Lizboński stwierdza jedynie, że ESDZ ustanawiana jest decyzją Rady, na wniosek wysokiego przedstawicie- Były premier Belgii Guy Verhofstadt zasłynął ostatnio dowodzeniem, że patriotyzm z konieczności prowadzi do komór gazowych. 254 la (Catherine Ashton, TW o nieustalonym pseudonimie), za zgodą Komisji i po konsultacji z Parlamentem. A więc Parlament ma jedynie prawo do wydania opinii, którą Rada mogłaby teoretycznie zlekceważyć. Oczywiste? Niezupełnie. Ten nieustannie niedoceniany Parlament znajduje sposoby, aby znaleźć się w centrum procesu decyzyjnego. Pomysł jest prosty i genialny zarazem. Choć Parlament może jedynie wydać swoją opinię na temat struktury (PE chce prostszej struktury, z mniejszą ilością wysokich urzędników obsadzanych przez państwa) czy też zakresu kompetencji (PE chce bardziej ambitnej służby), to do uruchomienia ESDZ niezbędna będzie zmiana przepisów dotyczących statusu pracowników oraz budżetu UE. A te przepisy przyjmuje się w drodze tzw. współdecyzji, w której PE i Rada mają taką samą pozycję. Parlament mógłby zatem stwierdzić, że uzależnia swoją zgodę na zmianę przepisów finansowych i dotyczących pracowników od przyjęcia jego sugestii w zakresie kompetencji ESDZ. Za tą koncepcją stoi dwóch bardzo doświadczonych polityków: Niemiec Elmar Brok (mistrz w przekonywaniu, że niemieckie interesy są tożsame z europejskimi) oraz były premier Belgii Guy Verhofstadt (który zasłynął ostatnio dowodzeniem na łamach gazety „De Standaard”, że patriotyzm z konieczności prowadzi do komór gazowych). Pierwszy wyraził to otwarcie w dokumencie skierowanym na konferencję przewodniczących PE, drugi mówił o tym na spotkaniu „szadołów” komisji konstytucyjnej. Tak oto na naszych oczach (no, w każdym razie na oczach kogoś, kto ma szansę oglądać to wszystko od środka) tworzy się typowy dla państw podział władzy z Parlamentem jako wyrazicielem woli suwerena (w tym wypadku jedynie wyobrażonego), choć Traktat teoretycznie zostawia część kompetencji państwom. Jak to możliwe? Możliwe, bo jeżeli coś łączy większość członków Parlamentu, to pragnienie władzy, i w tej kwestii wszelkie różnice zanikają. To zresztą jest właśnie podstawą nieformalnego sojuszu chadeków z socjalistami. Na wspomnianym wyżej spotkaniu „szadołów” było tylko trzech posłów. Były belgijski premier z partii liberalnej o trudnym nazwisku, socjalista z Rumunii w wieku, który uzasadnia podejrzenie, że mógł być kiedyś młodzieżowym działaczem partii komunistycznej, oraz młody Duńczyk z najbardziej prawicowej i eurosceptycznej partii Europa Wolności i Demokracji. Można by się spodziewać, że doszło między nimi do jakichś znaczących kontrowersji co do tak podstawowej kwestii. Nic podobnego, różnili się tylko detalami. Urok władzy potrafi łączyć ponad podziałami. Gwoli sprawiedliwości trzeba jeszcze dodać, że pomysł PE może być dla nas (Polaków i innych państw „nowej Europy”) korzystny, bo to tu właśnie zyskuje sobie popularność idea równowagi geograficznej, która ma zapobiec zdominowania ESDZ przez urzędników starych państw członkowskich, głównie tych większych. Czas zresztą pokaże, czy głosiciele hasła „równowagi geograficznej” wewnątrz PE (w tym Brok) szczerze w nie wierzą, czy tylko cynicznie je wykorzystują, aby uzyskać poparcie eurodeputowanych z nowych państw członkowskich. Po co księdzu kondomy, a gejowi... aborcja? B ardzo lubię chodzić na spotkania i konferencje organizowane przez lewaków. Są one o tyle ciekawe, że lewacy do wymiany poglądów zapraszają... lewaków. W efekcie o żadnej wymianie mowy być nie może, bo wszyscy mówią to samo. Z reguły wszyscy oni znają się od wielu lat i wspólnie działają dla dobra obywateli UE, czy może nawet całego świata. Tego typu konferencje zamieniają się więc z reguły w wymianę wzajemnych komplementów w stylu: „Zosiu, znakomicie to powiedziałaś”, „Dziękuję Robercie, a tobie gratuluję raportu o tym i tamtym”, „A dziękuję Zosiu, ale to dzięki tobie. Pamiętam jak w 1995 roku powiedziałaś...”. I tak dalej przez dużą część spotkania. Spotkanie, na którym byłem ostatnio, zorganizowane zostało przez Grupę Roboczą na rzecz Zdrowia Reprodukcyjnego i paru innych rzeczy (www.epwg.org) przy pomocy Marie Stopes International, największej w Wielkiej Brytanii organizacji aborcyjnej i zaciekłego propagatora aborcji na całym świecie. Przewodniczącą Grupy Roboczej jest holenderska liberał Sophie In’t Veld, najgorętsza w całym Parlamencie Europejskim orędowniczka radykalnej laicyzacji i swobody seksualnej. Spotkanie poświęcone Milenijnym Celom Rozwoju ONZ (prawda, jak niewinne brzmi?) było oczywiście całkowicie przewidywalne. Dowiedzieliśmy Przyszedł mi do głowy w tym momencie inny żart: „nie rozumiem, dlaczego geje tak bardzo popierają aborcję”. się, że do największych problemów światowej polityki należy brak dostępu do „zdrowia reprodukcyjnego”, w tym aborcji, ale oczywiście tylko tej „bezpiecznej” (dla kogo?), oraz że to smutne, iż rządy państw jeszcze tego nie zrozumiały i cały czas trzeba się spotykać w tym gronie. Gwiazdą spotkania był Micheal Cashman, brytyjski socjalista, sprawozdawca w nowym raporcie na temat MCR. Dużo mówił o kondomach i aborcji, rzucając żart, który wciąż z dziwną mocą bawi panelistów: „nie rozumiem, dlaczego osobami najbardziej sprzeciwiającymi się kondomom są celibatariusze”. Przyszedł mi Wyznania Europaty 255 256 do głowy w tym momencie inny żart: „nie rozumiem, dlaczego geje tak bardzo popierają aborcję”. Pan Cashman jest Robertem Biedroniem Parlamentu Europejskiego, współprzewodniczącym Intergrupy ds. Praw Gejów i Lesbijek (www.lgtbep.eu), której wiceprzewodniczącą jest oczywiście pani In’t Veld. Tak jak ksiądz raczej nie będzie korzystał z prezerwatyw, tak też homoseksualista raczej nie potrzebuje aborcji. Tego drugiego możemy być nawet pewniejsi niż pierwszego. Oczywiście żart ten nie jest wcale śmieszny, nawet jeżeli na początku mógł się taki wydawać. To właśnie zaangażowanie pana Cashmana w sprawę aborcji jest najlepszym potwierdzeniem, że środowiska feministyczne i praw homoseksualistów łączy jeden wspólny cel: atak na rodzinę ze wszystkim, co w niej najcenniejsze. W panelu brało też udział parę innych osób, w tym niejaki Ivan Hermans z UNFPA, oenzetowskiej instytucji finansującej przymusowe aborcje w Chinach. Pan Hermans powiedział wiele ciekawych rzeczy, na przykład to, że obecnie wydają 12 miliardów dolarów (albo euro) rocznie na prawa reprodukcyjne i walkę ze śmiertelnością wśród matek, której wyłączną przyczyną jest oczywiście brak dostępu do praw reprodukcyjnych, oraz że gdyby dostali drugie tyle, to by od razu wyeliminowali problem. Nie wyjaśnił jedynie, czy eliminacja ta odbyłaby się przez eliminację populacji w drodze abortowania całego przyszłego potomstwa. Ciekawe było śledzenie reakcji pani In’t Veld na jego wypowiedzi: „UNFPA nie promuje oczywiście aborcji” (szelmowski uśmiech), „ale tam gdzie jest ona dostępna, powinna być bezpieczna” (przytaknięcie). „UNFPA szanuje także suwerenność państw w podejmowaniu takich decyzji” (niecierpliwe kręcenie głową). Nie wytrzymałem do końca spotkania, trochę dlatego, że mnie zdenerwowało, a trochę dlatego, że miałem dużo pracy tego dnia. Gdy patrzyłem na roześmiane twarze przyjaźnie do siebie nastawionych panelistów miałem wrażenie, że wcale się tak bardzo nie martwią, że jeszcze nie rozwiązano problemu powszechnej aborcji na świecie, bo przyjemnie jest się tak spotykać i powymieniać poglądy. Oczywiście za nasze pieniądze. Spotkanie zorganizowano zaraz po ceremonii uczczenia ofiar katastrofy w Smoleńsku w czasie, w którym na prośbę przewodniczącego Buzka miano odwołać wszystkie spotkania. Lewacy tej prośby oczywiście nie usłuchali, ale zauważyłem, że pan Cashman miał wpiętą w klapę wstążkę żałobną. Podejrzewam, że raczej na cześć zbliżonych do niego poglądami posłów lewicy niż „homofoba Kaczyńskiego”. Przypisy: 1. Dwie pierwsze części Wyznań zostały opublikowane wcześniej w skróconej wersji na portalu fronda.pl. Co dalej? Kolejne odcinki Wyznań w następnej tece „Pressji”. Pressja autorów Maja Frick (1985): studentka europeistyki na Uniwersytecie w Bremie. Barbara Bielec (1943): architekt, fotograf. Agnes Fuchsloch (1986): studentka historii i filologii polskiej na Uniwersytecie LudwigaMaksymiliana w Monachium. Katarzyna Bielec (1979): absolwentka Wydziału Malarstwa ASP w Krakowie. Michał Bizoń (1983): student filozofii i fizyki na UJ. Szermierz, członek ARMA. Miłośnik języków i kultury klasycznej. Członek Klubu Jagiellońskiego. Agnieszka Bożek (1982): absolwentka filologii germańskiej na UJ, doktorantka literaturoznawstwa na UJ. Zajmuje się związkami między literaturą i muzyką. Cyryl I (1946): Patriarcha Moskwy i Wszechrusi, absolwent Akademii Teologicznej w Leningradzie. Wojciech Czabanowski (1986): student prawa i MISH na UJ, współautor projektu „Nowe Polis”. Interesuje się demokracją bezpośrednią, postmodernizmem, Ojcami Kościoła, popkulturą i społeczeństwem konsumpcyjnym. Aleksander Czerkawski (1988): student filozofii na UJ. Interesuje się historią filozofii, estetyką i hermeneutyką. Sofie Czilwik (1988): studentka Uniwersytetu w Bremie. Zbigniew Dura (1986): student politologii na UJ. Członek Klubu Jagiellońskiego. Interesuje się euroazjatycką polityką energetyczną oraz bezpieczeństwem energetycznym. Europata: pracownik Parlamentu Europejskiego. Używa pseudonimu w obawie przed lobby obrońców praw wszelkich mniejszości i kolegami z pracy. Szykuje kolejną korespondencję. Halina Heyn (1982): studentka prawa na Europejskim Uniwersytecie Viadrina we Frankfurcie nad Odrą. Karol Kleczka (1988): student filozofii UJ. Urodzony na Górnym Śląsku. Interesuje się metafizyką, filozofią średniowieczną, personalizmem, religią i zagadnieniami Kościoła. Jacek Karaszewski (1983): chciałby żyć z rysowania komiksów, ale pracuje w reklamie. Mieszka w Warszawie. Bjoern Kluever (1987): student europeistyki na Uniwersytecie w Bremie. Krzysztof Koehler (1963): poeta, krytyk literacki, eseista, scenarzysta, wykładowca UJ. Ostatnio opublikował Porwanie Europy (2009). Janusz Kowalski (1978): prawnik, przedsiębiorca i publicysta. W latach 2007-2008 pracownik Departamentu Dywersyfikacji Dostaw Nośników Energii w Ministerstwie Gospodarki oraz Biura Bezpieczeństwa Narodowego, członek rad nadzorczych w OLPP i Investgas SA. Od stycznia 2009 roku Członek Zespołu ds. Bezpieczeństwa Energetycznego w Kancelarii Prezydenta RP. Maria Krasnodębska (1986): studentka historii na Uniwersytecie Hawajskim w Honolulu i Uniwersytecie Humboldta w Berlinie. Alicja Kunzika (1988): studentka europeistyki na Uniwersytecie w Bremie. Pressja autorów 257