Prolog

Transkrypt

Prolog
Prolog
Melody Browne otworzyła oczy i ujrzała księżyc, per‑
fekcyjnie wykrojony biały krążek w granatowym niebie.
Rozświetlony w pełni oblewał ją swym blaskiem niczym
główną gwiazdę przedstawienia.
Zamknęła ponownie oczy i uśmiechnęła się. Wokół
siebie słyszała entuzjastyczny aplauz trzaskającego drewna,
skwierczącej farby, pękających szyb i dramatyczny ryk sy‑
reny wyjącej gdzieś w oddali.
— Melody! Melody! — To ona. Ta kobieta. Mama.
— Otworzyła oczy! Widziałaś? Tylko na sekundę!
Inny głos. Należał do mężczyzny z łysiejącą głową, jej
taty.
Melody wciągnęła powietrze. Do gardła i nosa wlał
się żrący kwas. Osmolone powietrze parzyło płuca. Część
utknęła w połowie drogi do przełyku i piekła niczym roz‑
żarzona zapałka. Dziewczynka wstrzymała powietrze i po‑
czekała, aż zgaśnie pod naporem bijącego serca. Ale przez
ten jeden krótki moment, leżąc na chodniku przed domem
w księżycowym blasku, z głową pełną stłumionych myśli
i rodzicami przy boku, poczuła się nagle zawieszona mię‑
dzy ciemnością a jasnością, bólem i ulgą, w miejscu, w któ‑
rym jej życie w końcu nabrało sensu. Uśmiechnęła się po‑
nownie i zakaszlała.
Osmolone twarze rodziców odpowiedziały uśmie‑
chem. Mama ujęła dłoń dziewczynki i zaczęła ją głaskać.
5
— Och, dzięki Bogu! — Szlochała bez tchu. — Dzięki
Bogu.
Melody mrugała i próbowała mówić, ale straciła głos.
Zabrał go pożar. Odwróciła się do taty. Łzy wydrążyły
ścieżki na poplamionej sadzą twarzy. Chwycił jej rękę.
— Nic nie mów — przekonywał chropowatym głosem
przepełnionym miłością. — Jesteśmy tutaj. Jesteśmy.
Kątem oka Melody dostrzegła w rozbitych szybach roz‑
tańczone stroboskopowe światło. Pozwoliła mamie unieść
się do pozycji siedzącej i rozejrzała się dookoła, ogarniając
wzrokiem nieoczekiwany widok. Dom, jej dom, ryczał i wił
się w płomieniach. Gromada ludzi, ubranych w szlafroki
i piżamy, wpatrywała się w ogniste języki, jakby uczestni‑
czyli w pokazie ogni sztucznych z okazji święta Guy Faw‑
kes Night. Na środku ulicy stały dwie wielkie czerwone
maszyny, wokół których uwijali się mężczyźni w żółtych
kaskach, rozwijali grube węże i pędzili w kierunku domu.
Całej scenie przyglądał się nieświadom dramatu jasny
księżyc w pełni.
Melody wstała i zachwiała się na drżących kolanach.
— Straciła na chwilę przytomność — usłyszała głos
mamy. — Na zewnątrz jest od jakichś pięciu minut.
Ktoś chwycił ją pod łokieć i delikatnie poprowadził ku
oślepiającym światłom karetki. Owinięto ją kocem i przez
dziwnie pachnącą, plastikową maskę nakarmiono tlenem.
Wbiła wzrok przed siebie. Rzeczywistość zaczęła powoli
przesączać się przez dym i chaos, a Melody nagle się po‑
derwała.
— Mój obraz!
— Wszystko w porządku — odezwała się mama. —
Jest tutaj. Clive go uratował.
— Gdzie? Gdzie jest?
— Tam. — Wskazała na krawężnik.
6
Obraz leżał na chodniku. Melody spojrzała na młodą
Hiszpankę z ogromnymi błękitnymi oczami i w sukience
w kropki. Poruszył ją w dziwny, trudny do określenia spo‑
sób. Uspokoił i uciszył, jak zawsze.
— Zajmiesz się nim? — zapytała chrapliwym głosem.
— Przypilnujesz, żeby nikt go nie zabrał?
Rodzice wymienili spojrzenia, najwyraźniej uspokoiła
ich ta troska o tandetny obrazek ze sklepu z rupieciami.
— Musimy ją zabrać do szpitala — powiedział męż‑
czyzna. — Zrobić badania. Upewnić się, że nic jej nie jest.
Mama skinęła głową.
— Zostanę tutaj — zdecydował tato. — Przypilnuję
wszystkiego.
Jak na zawołanie odwrócili głowy i wzrokiem potwier‑
dzili szokującą prawdę. Ich dom przemieniał się w popiół
i zgliszcza.
— Mój dom — wyszeptała Melody.
Rodzice pokiwali głowami.
— Moja mama i tata.
Ponownie skinęli i przyciągnęli ją do siebie w objęcia.
W ramionach rodziców Melody poczuła się bezpiecz‑
nie. Pamiętała jedynie to, że kilka chwil wcześniej silne
ręce podniosły ją z łóżka i wyniosły z rozżarzonego wnę‑
trza na świeże powietrze. Tato ratujący jej życie. Wpatrzony
w nią księżyc. I namalowana Hiszpanka zapewniająca, że
wszystko będzie dobrze. Nie pamiętała nic więcej.
Położyła się na świeże, śnieżnobiałe prześcieradło i ob‑
serwowała zasuwające się drzwi. Hałas, światła, pomruk
zniszczenia ucichały stopniowo, gdy karetka oddalała się
w kierunku szpitala.
7

Podobne dokumenty