21 Lea dała się zarazić optymizmem kuzynki i westchnęła z ulgą

Transkrypt

21 Lea dała się zarazić optymizmem kuzynki i westchnęła z ulgą
Lea dała się zarazić optymizmem kuzynki i westchnęła z ulgą.
Wiedziała od swojego brata, który zawsze udzielał odpowiedzi na jej
pytania i dużo jej opowiadał, że cesarz Fryderyk III był przyjaźnie
nastawiony do Żydów i wziął ich pod swoją ochronę. Słowo cesa­
rza mogło niewiele znaczyć w takim państewku jak Hartenburg, ale
w wolnym mieście Rzeszy*, jak Sarningen, wiele znaczyło. Ci ludzie
zapewne dlatego byli tak nieprzyjaźni, ponieważ dzień płacenia pro­
centów przypadł zaraz po tej głupiej plotce o zamordowanym dziec­
ku chrześcijańskim. Noomi odsunęła rygiel i otworzyła bramę.
– Tam, po drugiej stronie, jest dom rodziny Pfeifferów.
Wskazała na tylną ścianę okazałego budynku, który od dzielnicy
żydowskiej oddzielała wąska uliczka i bujnie zieleniący się ogród. Jako
że nie było przejścia między domem Gretchen i długim szeregiem
sąsiednich domów, a Lea nie chciała iść przez miasto do głównego
wejścia, postanowiła przejść przez ogród i zapukać do tylnych drzwi.
Noomi przyrzekła jeszcze Lei, że zawiadomi ludzi mieszkających
w dzielnicy żydowskiej obok bramy, by uważali na jej powrót z Ra­
chel, potem pożegnała się nieśmiałym uśmiechem i zatrzasnęła bramę
za nimi. Kiedy Lea usłyszała odgłos zamykanego rygla, poczuła ucisk
w żołądku. Miała wrażenie, jakby wychodząc spoza bezpiecznych wy­
sokich murów, została wypchnięta do obcego, groźnego świata.
Przez moment chciała nawet zapukać i wrócić skruszona do ciot­
ki Mirjam, ale wewnętrzny sprzeciw wobec takiej możliwości dał jej
siłę, by wziąć się w garść, złapać Rachel za rękę i pójść w stronę domu
Gretchen. Ogród, przez który teraz szły, był większy od wszystkich
ogrodów na ulicy żydowskiej razem wziętych, ale równie dobrze wy­
pielęgnowany. Między grządkami posadzone były niskie ozdobne
żywopłoty, które oddzielały od siebie kwitnące krzewy, a w kilku do­
nicach stojących przy ścianie domu rosły kolorowe wiosenne kwiaty,
które już zaczynały przekwitać.
Kiedy Lea znalazła się pod tylnymi drzwiami, musiała przełknąć
ślinę ze zdenerwowania, jako że miała jeszcze przed oczami reakcję
chrześcijan na przyjazd jej rodziny. Potem jednak podniosła rękę
i energicznie zapukała. Przez jakiś czas nic się nie działo, ale kiedy
* Rzesza – Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego (962–1806)
(przyp. tłum.).
21
już chciała się odwrócić zawiedziona, drzwi otworzono i na zewnątrz
wyjrzała otyła nieco kobieta o ładnej twarzy. Na widok dwóch ży­
dowskich dziewczyn wyraźnie się przestraszyła i podniosła w obron­
nym geście ręce do góry.
– Lea, Rachel, co wy tu robicie?
Lea nie spodziewała się tak nieprzyjemnego przyjęcia ze strony
Gretchen, toteż jej odpowiedź zabrzmiała jak wyrzut.
– Przyjechałyśmy z ojcem do Sarningen i mam ci przekazać po­
zdrowienia od twoich rodziców.
Ponieważ wyraz twarzy Gretchen nie stał się bardziej przyjazny,
Lea odwróciła się na pięcie, ale jej była przyjaciółka przytrzymała ją
i rzuciwszy bojaźliwe spojrzenie na sąsiedni dom, wciągnęła ją i Ra­
chel do środka.
– Wchodźcie szybko, zanim was ktoś zobaczy. – Jej głos przepeł­
niała panika.
Lea pozwoliła się zaciągnąć do ciemnego korytarza, ale tam nagle
się zatrzymała i popatrzyła gniewnie na Gretchen.
– Co się stało? Myślałam, że się ucieszysz na nasz widok.
Ręce Gretchen drżały i wyglądało na to, że jest bliska płaczu.
– Nie powinniście byli przyjeżdżać. Dzisiaj wieczorem tutejsi Ży­
dzi zostaną napadnięci i wypędzeni z miasta.
Lea potrząsnęła przecząco głową.
– Cesarski namiestnik do tego nie dopuści. Cesarz wydał rozkaz,
aby chronić Żydów, a przed dwoma tygodniami uczynił to też pan
von Rittlage.
– To prawda, ale później uświadomił sobie, że stracił okazję ła­
twego pozbycia się swoich wierzycieli wśród tutejszych Żydów. Mój
Peter jest u niego na służbie i opowiedział mi, że Alban von Rittlage
chce wykorzystać nadchodzący dzień płacenia procentów oraz nadal
żywą złość ludzi, aby wypędzić Żydów. Co za nieszczęście, że akurat
w takim czasie musieliście tutaj przyjechać.
Zmusiła obie dziewczyny, by weszły dalej do domu.
– Ukryję was u siebie. W mieście są źli ludzie, którzy chcą zabić
żydowskich mężczyzn, a ich kobietom zrobić straszne rzeczy.
Lea usiłowała się uwolnić z uścisku Gretchen.
– Muszę ostrzec ojca.
22
Gretchen spojrzała krytycznie na ich żydowskie stroje.
– Nie możesz już tak wyjść na zewnątrz. Poczekajcie, dam wam
moje ubrania, żeby was nie rozpoznano jako córki Judy.
– Ale… – zaczęła mówić Rachel, Gretchen jednak już zaczęła
ściągać z niej ubranie. Lea zastanowiła się przez moment, potem ski­
nęła potakująco.
– Tak będzie lepiej. Poczekajcie, ja… – Więcej nie zdążyła po­
wiedzieć, bo w tej samej chwili do kuchni zajrzała przez drzwi jakaś
starsza kobieta w czarnej żałobnej sukience.
– Gretchen, kto tam przyszedł? – Wtedy zobaczyła obie żydow­
skie dziewczyny i wydała z siebie głośny okrzyk: – Oszalałaś, żeby
wpuszczać do domu te dziwki diabła?
– Droga teściowo, to są Lea i Rachel, córki Jakoba Goldstauba
z Hartenburga, tego samego, który opłacił mój posag. Musimy je
ukryć u siebie i ostrzec mistrza Jakoba.
Twarz staruchy wykrzywiła się w szyderczym grymasie.
– A właśnie, że nic nie zrobimy! Jeżeli sąsiedzi się dowiedzą, że
wpuściłaś do domu grzeszny pomiot Izraela, to podpalą nam dach
nad głową.
Gretchen uniosła ręce w uspokajającym geście.
– Nikt nic nie widział, ale jeżeli teraz wypędzisz je z domu, to
ludzie z pewnością je zapytają, czego tu szukały.
Stara Pfeifferowa przytaknęła niechętnie.
– Tu chyba masz rację. Skoro już są w domu, to muszą też po­
zostać. Ale te pogańskie szmaty, które mają na sobie, muszą zniknąć.
– Właśnie zamierzałam przynieść im moje ubrania – zawołała
Gretchen pospiesznie.
Lea zorientowała się, jak bardzo jej przyjaciółka bała się własnej
teściowej, ale ponieważ los ojca i braci bardziej jej leżał na sercu niż
pomyślność Gretchen, natychmiast zaprotestowała.
– Muszę wyjść i ostrzec mojego ojca!
Jej słowa wywołały u starej kolejny wybuch złości.
– O nie! Myślisz, że pozwolę, żebyś sprowokowała tych ludzi?
Jeżeli zobaczą, jak stąd wychodzisz, splądrują nasz dom, a nam, ko­
bietom, zadadzą gwałt! Właźcie szybko do piwnicy i się przebierzcie.
Łachy, które macie na sobie, muszą zostać natychmiast spalone, żeby
23
nie znaleziono po nich u nas ani śladu. A kiedy ktoś was zagadnie,
odpowiadajcie, jeśli łaska „Niech będzie pochwalony Jezus Chrys­
tus”! I ani słowa w waszym pogańskim języku, zrozumiałyście mnie?
Kobieta miała taką minę, jakby wraz z ubraniami chciała od razu
spalić nieproszonych gości, ale Lea nie dała się zastraszyć.
– Proszę, dajcie mi inne szaty i wypuśćcie mnie. Nie mogę tutaj
stać, kiedy moi krewni są w niebezpieczeństwie.
Gretchen złapała ją kurczowo za rękę.
– Na to jest już teraz za późno! Szybko, schowajcie się w naszej
dawnej piwnicy na wino. Nikt nie będzie was tam szukał. – Potem
przysunęła usta do ucha Lei, tak by stara kobieta nie mogła usłyszeć
jej ostatnich słów. – Pobiegnę tam i ostrzegę twojego ojca. To dobry
człowiek.
Popchnęła obie siostry do ciemnego kąta, podniosła drzwi w pod­
łodze i wskazała na dół.
Lea rzuciła Gretchen pełne wdzięczności spojrzenie i ostrożnie
zaczęła schodzić wąskimi schodami w szary półmrok, w którym nie
było nawet widać ręki wyciągniętej przed oczyma. Było tam tylko
jedno niewielkie, zakratowane okno, położone w najwyższym punk­
cie kolebkowego sklepienia piwnicy i przepuszczające tak niewiele
światła, że najniższa część pomieszczenia tonęła w atramentowej czer­
ni. Lea usłyszała nad sobą lamentującą siostrę i odsunęła się na bok,
żeby Rachel mogła zejść z chybotliwych schodów na ziemię. Uderzyła
przy tym piszczelą o drewniany stelaż, który z hukiem się przewrócił.
Z przestrachu i bólu straciła równowagę, a upadając, poczuła pod
rękami coś zbutwiałego. Wyprostowała się ze wstrętem i spojrzała do
góry na Gretchen.
– Proszę, zdejmijcie z siebie wszystko, co może was zdradzić. Za­
raz przyniosę wam inną odzież – usłyszała głos przyjaciółki, podczas
gdy jej kroki się oddalały.
Rachel pociągnęła Leę za rękaw.
– Tutaj śmierdzi. Poza tym nic nie widzę! Jak więc mam rozwią­
zać węzły na moich ubraniach?
Lea zacisnęła powieki, aż jej oczy na tyle przywykły do ciemności,
że mogła rozpoznać kontury.
– Bądź przez chwilę cierpliwa. Zaraz będzie lepiej.
24
Kiedy Rachel nie odpowiedziała, zdjęła rękę siostry ze swojego
ramienia i zaczęła się rozbierać powolnymi ruchami. Przez moment
zastanawiała się, czy nie zostawić przynajmniej koszuli, lecz sposób
tkania tego lnu oraz wyszyte na nim wzory zdradziłyby ją tak samo,
jakby miała na sobie żółty okrąg. Toteż i tę ostatnią sztukę ubrania
przewiesiła przez ramię.
Krótko potem po schodach zeszła Gretchen z tobołkiem ubrań
w jednej i latarnią w drugiej ręce. Kiedy dojrzała swoją przyjaciółkę
i jej siostrę stojące nagie na glinianej podłodze, odwróciła zawstydzo­
na wzrok.
– Macie, włóżcie to na siebie. Tymczasem zabiorę tamte.
Lea z pewnym żalem podała Gretchen rzeczy swoje i Rachel
i wzięła od niej ubrania. Ponieważ Gretchen zabrała lampę na górę,
obie siostry musiały chwilę odczekać, żeby ich oślepione światłem
oczy ponownie przyzwyczaiły się do ciemności. Wokół nich panowa­
ły tylko brud i stęchlizna, a wszystko, czego się dotknęły, było zimne
i śliskie w dotyku, tak jakby piwnica nieustannie była zalewana wodą.
Trwało dobrą chwilę, zanim udało im się włożyć niezwyczajne
dla nich ubrania, a potem jeszcze przez jakiś czas poprawiały je na
sobie, bardzo nieszczęśliwe. Spódnica Rachel ciągnęła się po ziemi,
szata Lei natomiast sięgała jej tylko do kolan, ale była za to tak szero­
ka, że mogłaby się w niej zmieścić dwukrotnie.
Rachel narzekała po cichu i patrzyła na Leę z wyrzutem.
– W tych rzeczach podpadniemy jeszcze bardziej niż w naszych
własnych sukniach.
Lea wzruszyła ramionami i mimowolnie dotknęła miejsca mię­
dzy piersiami, gdzie bezpośrednio pod jej niezbyt jeszcze wydatnym
biustem powinna wisieć twarda bryłka. Ale nic tam nie było. W ca­
łym tym zdenerwowaniu zapomniała wyjąć z ubrania woreczek z bi­
żuterią. Kiedy zapytała o to Rachel, ta także musiała przyznać, że
wartościowe przedmioty odłożyła, jak zwykle, razem z ubraniami.
– Muszę porozmawiać z Gretchen, zanim spali nasze rzeczy! –
zawołała Lea wystraszona i zaczęła wdrapywać się ostrożnie na górę
po chybotliwych schodach. Ledwo przeszła ich połowę, kiedy usły­
szała jazgotliwy głos starej. Odpowiedź Gretchen brzmiała krzykliwie
i nerwowo, ale niezrozumiale przez drewniane drzwi. W następnej
25
chwili drzwi w podłodze zostały poderwane i Lea zobaczyła, jak te­
ściowa spycha Gretchen przez rant otworu, tak że młoda kobieta bez­
radnie zsunęła się na dół. Lea zdążyła jeszcze złapać przyjaciółkę i za­
pobiec upadkowi ich obu na podłogę. Stara nadal przeklinała w głos,
ale zatrzaśnięta klapa stłumiła potok jej słów.
Gretchen wyzwoliła się z objęć Lei, podciągnęła się na poręczy
i naparła na drzwi.
– Szybko, pomóżcie mi! – zawołała do Lei. – Chciałam właśnie
wyjść z domu, aby ostrzec twojego ojca, ale ta stara jędza zaczaiła się
na mnie i zaciągnęła z powrotem do domu.
Lea przecisnęła się obok niej i zaczęła napierać plecami na drew­
no, ale wtedy usłyszały, jak ktoś przesuwa po podłodze ciężki przed­
miot. W panice usiłowały podważyć klapę, lecz było już za późno.
– Boże Wszechmogący, co my teraz zrobimy? Mój ojciec nie jest
już taki młody i nie może szybko biegać. Oni go zatłuką na śmierć!
Lea przełknęła łzy i rozejrzała się wokoło, ale nie znalazła niczego,
czym mogłaby się uwolnić z tego pomieszczenia. W rozpaczy przy­
sunęła jeden ze stelaży do ściany, w której znajdowało się małe okno,
wspięła się po nim i sprawdziła kratę. Była wprawdzie przerdzewiała,
ale nadal mocno trzymała się w murze. Także samo okno było za małe
nawet dla chudej Rachel. Jako że widoku nie przesłaniały wysokie
rośliny, Lea zobaczyła ogród, uliczkę za nim i mury dzielnicy żydow­
skiej z bramą.
Spojrzała na Gretchen i wskazała podbródkiem na zewnątrz.
– Może ktoś nas usłyszy, jak będziemy krzyczeć.
Młoda kobieta potrząsnęła przecząco głową.
– To by zwróciło na was uwagę tych złych ludzi. Posłuchajcie, oni
już nadchodzą i będą szturmować dzielnicę żydowską. Jeżeli któryś
z nich się dowie, że was tutaj ukrywam, to zabiją nas wszystkich.
– Ale nie możemy przecież siedzieć z założonymi rękami! – Lea
chwyciła się kraty i rozpłakała.
Gretchen oparła się o chybotliwy stelaż i przytrzymała przyja­
ciółkę.
– Możemy się tylko modlić. Ci ludzie, tam na zewnątrz, tak krzy­
czą, że słychać ich w całym mieście, ale to da twoim bliskim czas na
ucieczkę. Jeżeli pójdą drogą przez rynek, to będą mogli się wykupić,
26
tak w każdym razie postanowił namiestnik. Tylko ten, kto się będzie
bronił, ma być zabity.
Lea usłyszała teraz odgłos wielu stóp i zaczęła rozumieć także po­
jedyncze słowa. Okrzyki takie jak „Wybić Żydów!” i „Spalić ten dia­
belski pomiot!” odbijały się echem po uliczce. Przyciśnięta do okien­
nej kraty, widziała, jak przewalał się tłum ludzi z kilkoma silnymi
mężczyznami na czele, którzy nieśli pień drzewa. Zatrzymali się przed
bramą i zaczęli walić w nią jak taranem, podczas gdy inni zagrzewali
ich okrzykami.
Nagle brama się otworzyła i wyszedł stary Żyd.
– Kochani ludzie, pokój niech będzie z wami…!
Nie zdążył nic więcej powiedzieć, ponieważ dwóch krępych osob­
ników w pstrokatych ubraniach złapało go i popchnęło w kierunku
tłumu, który zaczął go bić i poszturchiwać.
Gretchen przysunęła drugi stelaż i wspięła się na niego, aby także
coś zobaczyć. Kiedy była już na górze, jedną ręką złapała się kraty,
a drugą przytrzymywała Leę.
– Ludzie z pniem to żołnierze namiestnika, którzy włożyli inne
ubrania, żeby ich nie rozpoznano. Mówiłam ci przecież, że Alban von
Rittlage wszystko to zaplanował, by ograbić Żydów. Pomagają mu
ludzie, którzy jutro mieli zapłacić procenty, a pozostali biorą w tym
udział, ponieważ chcą plądrować albo zawróciły im w głowie niena­
wistne mowy obcych.
Lea prawie nie słyszała wyjaśnień Gretchen, tak była przejęta.
Najchętniej uciekłaby gdzieś daleko i schowała się w cichym, ciem­
nym kącie, żeby nic już nie słyszeć ani nie widzieć. Jednocześnie za­
częła w niej wzbierać dzika wściekłość, tak że chciała pobiec przeciw­
ko tym ludziom z pięściami. Wydana na pastwę tego wewnętrznego
rozdwojenia, wpatrywała się na zewnątrz, nie mogąc pojąć tego, co
przekazywały jej zmysły. Ludzie uzbrojeni w pałki, noże i widły wciąż
napływali do żydowskiej uliczki, w której przeraźliwe okrzyki napad­
niętych zagłuszał hałas wywoływany przez napastników.
– Boże Abrahama, Izaaka i Jakuba, pomóż mojemu ojcu, moim
braciom i wszystkim naszym przyjaciołom oraz krewnym w tej cięż­
kiej chwili. – Lea usłyszała własną modlitwę.
Rachel pociągnęła ją za sukienkę.
27
– No, powiedz, co tam się dzieje?
– Niewiele tutaj widać, bo mur jest pomiędzy – odpowiedziała
Gretchen zamiast Lei.
Była to prawda, ale odgłosy walenia siekierami w drzwi i wszyst­
kie pozostałe hałasy, które kazały podejrzewać straszne rzeczy, były
wyraźnie słyszalne. Co jakiś czas milkły krzyki Żydów, a kiedy zapadł
zmrok, słychać było już tylko pijane z radości wycie napastników.
Nagle Lea osunęła się bezwładnie i Gretchen musiała jej pomóc
zejść z chybotliwego stelażu. Na dole oparła się o ścianę i modliła
tak żarliwie, jak nie czyniła tego od ciężkiej choroby i śmierci swojej
matki.
– Boże Izraela, pomóż nam. Ochraniaj Samuela i ojca, i Eliesera.
Nie pozwól, aby im się coś stało.
Rachel wsunęła się między Gretchen i Leę, przytuliła się do siostry
i powtarzała za nią modlitwę. I tak stały wszystkie trzy, mocno objęte,
aż zapadła noc i do piwnicy wpadł odblask płomieni. Ponieważ nie
było już słychać żadnych krzyków ostrzegawczych, przypuszczały, że
napastnicy podpalili w ogrodach resztki porozbijanych mebli.
Rachel nie pytała o los swoich męskich krewnych, lecz tylko mię­
dzy pojękiwaniami wydobywała się z niej przenikliwa fraza, że chce
do domu. Choć Lea o mało nie umarła ze strachu, przytuliła do siebie
siostrę i usiłowała ją pocieszać. Podobnie jak Rachel, czuła się w Har­
tenburgu bezpiecznie i pewnie, mimo że oprócz jej rodziny i ich cze­
ladzi otaczali ich sami chrześcijanie. Jakob Goldstaub i jego najbliżsi
znajdowali się pod ochroną margrabiego, który każdy bunt podda­
nych przeciwko swojemu finansiście i bankierowi stłumiłby twardą
ręką, o tym Lea była dotychczas przekonana. Teraz jednak naszły ją
wątpliwości. Wpatrywała się w ciemność przerywaną czerwonawymi
odblaskami i zadawała sobie pytanie, czy Ernst Ludwig von Harten­
burg pewnego dnia nie przywłaszczy sobie przemocą, tak jak uczynił
to Alban von Rittlage, majątku swoich żydowskich poddanych.

Podobne dokumenty