pobierz

Transkrypt

pobierz
MOJA WIGILIA
Czas świąt sprzyja wspomnieniom, dzieleniem się z przyjaciółmi
przeżyciami, sięganiem w przeszłość po te chwile najlepsze. Każdy z nas
nosi w sobie obraz Wigilii i świąt, tych niepowtarzalnych, jedynych w
swoim rodzaju, spędzonych w rodzinnym gronie bądź samotnie, z
Chrystusem w białym opłatku. Wielu z nas spędziło ten święty czas poza
granicami kraju, w odmiennej kulturze, wśród egzotycznych zwyczajów
i innych ludzi. Swoimi wrażeniami z Wigilii i Nowego Roku, dzieli się
na łamach naszego tygodnika znany siedlecki lekarz i podróżnik
Władysław Stefanoff.
Boże Narodzenie w tropikach
Przylecieliśmy z żoną do Caracas w 1947 roku, na kilka dni przed
Świętami Bożego Narodzenia. Podróż ze Szwecji via Nowy Jork
pochłonęła całe nasze oszczędności. Sytuacja była rozpaczliwa, ale w
tym nieszczęściu mieliśmy trochę szczęścia. Już następnego dnia po
przybyciu na miejsce spotkaliśmy starych znajomych ze Szwecji, Ewę i
Janusza Żubrów. Przyjechali dwa miesiące wcześniej i byli już jako tako
urządzeni. W starej dzielnicy miasta prowadzili mały, przytulny hotelik.
Przyjęli nas bardzo serdecznie, godząc się chętnie na udzielenie nam
kredytu.
W Szwecji pracowaliśmy razem w jednej z największych fabryk
papieru na świecie, Papyrus, pod Goteborgiem. Żubrowie nie potrafili
oszczędzać, więc ich wyjazd do Wenezueli, do której załatwiłem im
wizy imigracyjne, stanął pod znakiem zapytania. Razem z dziećmi było
ich czworo, a koszt przepłynięcia statkiem niebagatelny. Żubrowie
umieli poradzić sobie z przeciwnościami losu. Dowiedzieli się przypadkowo, że szwedzki okręt wojenny wyrusza w ćwiczebny rejs na Karaiby,
do holenderskiej wyspy Curacao. Przypomnieli sobie, iż ich dawna
znajoma, żona admirała Webstera, może pomóc im w dostaniu się na
pokład tego okrętu i odbycia na nim podróży do Caracas. Okręty
wojenne nie mają w zwyczaju przewozić cywilnych pasażerów, w dodatku darmowych, ale, o dziwo, admirał zaakceptował ten szalony
pomysł.
W hoteliku przebywało kilkanaście osób, sami polscy imigranci.
Między innymi zapamiętałem starego organistę z kościoła Zbawiciela w
Warszawie o nazwisku Lukin. Tytułowano go tutaj profesorem. Udzielał
lekcji gry na fortepianie dzieciom miejscowych Kreoli. Był tam także
inżynier Kijewski z żoną i małą córeczką. Pozostali goście to młodzi
ludzie pełni nadziei na wzbogacenie się w tym zamożnym kraju.
W takim to przypadkowym towarzystwie spędziliśmy miłą polską
Wigilię. Drzewko nie było prawdziwą choinką, ale wyglądało całkiem
nieźle; zostało wykonane z drutu i zielonego papieru. Zdobiły go
bombki, łańcuchy z papieru, aniołki, cukierki, owoce, połyskiwały zimne
ognie i elektryczne świeczki. Pod drzewkiem Żubrowie umieścili
skromne prezenciki dla wszystkich gości, czyniąc tym samym wielką
niespodziankę dla nas, którzyśmy się jej nie spodziewali. Śpiewaliśmy
kolędy i wspominali odległą ojczyznę. Wszyscy byli zmęczeni koszmarami przebytej wojny. Więc mimo niepewności czuli się dość dobrze
w tym wolnym tropikalnym kraju.
Podczas Świąt zwiedzaliśmy z Żubrami kościoły w Caracas, między
1
innymi i takie, które były budowane w czasach kolonialnych, kiedy
Wenezuela należała do Hiszpanii. Zwróciliśmy uwagę na brak choinek w
mieście. Zamiast nich w oknach wielu domów, na wystawach
sklepowych i w kościołach widziało się szopki przedstawiające narodziny Chrystusa. Niektóre z nich wykonane w sposób wielce artystyczny.
W śródmieściu rzucały się w oczy liczne pomniki Simona Bolivara,
wyzwoliciela pięciu krajów z hiszpańskiej niewoli: Wenezueli, Kolumbii, Boliwii, Peru i Ekwadoru.
Żubrowie poradzili nam skontaktować się z biskupem Hernandezem,
prawą ręką arcybiskupa Castillo. Znał on kilka języków obcych, więc
przeznaczono go do opieki nad imigrantami. Okazał nam wiele
życzliwości i osobiście pofatygował się ze mną do Ministerstwa
Zdrowia, gdzie polecił mnie swojemu przyjacielowi, lekarzowi przydzielającemu placówki w interiorze. Natychmiast dostałem zaliczkę i
bilet lotniczy na dwie osoby do La Guiria w stanie Sucre. Nowy rok
spędziliśmy już w malowniczej miejscowości Guariguen, w pobliżu
słynnego asfaltowego jeziora Guanoco. Było to moje pierwsze miejsce
pracy w Ameryce.
„Nowe Echo Podlasia" 26.Xll.92r.
2