„Bo w oczach tkwi siła duszy” Paulo Coelho

Transkrypt

„Bo w oczach tkwi siła duszy” Paulo Coelho
„Bo w oczach tkwi siła duszy”
Paulo Coelho
Wszystko zaczęło się od Turków, którzy mieszkają dokładnie nad miejscem, gdzie
pracuję. Na początku mieszkał tam tylko Mehdi i Iskender. A jeszcze wcześniej to ja nie
wiedziałam nawet jak oni mają na imię. Z Angelą oglądałam ich tylko przez szybę. Byli tak
dla nas niedostępni jak soczysta gruszka na czubku wysokiego drzewa. Później okazało się,
że wystarczyło zaledwie szturchnąć owe drzewo, aby najpiękniejszy owoc spadł nam prosto
do rąk.
Angeli od samego początku, jak tylko go ujrzała, spodobał się Mehdi. Trzydziestoparoletni, dobrze zbudowany mężczyzna, o orzechowych oczach, kruczoczarnych, lekko
szpakowatych włosach, śnieżnobiałym uśmiechu, ciemnej cerze oraz z niewielkim pieprzykiem na lewym policzku. Miał również doskonały gust jeśli chodzi o styl ubierania się.
Zawsze elegancki, w dobrze wyprasowanych koszulach, skórzanych butach, dopasowanej
kurtce, która podkreślała jego męskie kształty. Natomiast ja ślepo zapatrzona byłam w
Iskendera. Wydawał mi się dojrzalszy, jeszcze bardziej męski, jeśli bardziej można było.
Również, jak Mehdi, ubierał się w kolory ziemi i nie tracił przy tym dobrego smaczku. Nie
byli podobni do siebie, ale podobni do wszystkich innych Turków na pozostałej części globu. Dla nas mieścili się gdzieś między słowami „przystojny”, „męski” a „ciacho” .
Byli dla nas nieosiągalni. Wpatrzone w ich brązowe oczy, czekałyśmy zniecierpliwione na spojrzenie. Spojrzenie przeszywające nasze ciała dreszczem zimnym na zmianę z gorącym. Wiele słyszałyśmy o mężczyznach tureckiego pochodzenia. Chociażby z filmów,
dokumentów czy gazet. Najczęściej nie były to pozytywne rzeczy. Jakieś krwawe wojny,
mroczne strony Islamu i wielożeństwo. Nawet bliskie nam osoby słysząc nasze rozmowy, a
co gorsze- wzdychania, odradzały nam jakiegokolwiek kontaktu z nimi, grożąc nawet wywiezieniem do Turcji, w niejaki jasyr. Jednak nam wraz z natężeniem dobrych rad malała
odporność na ich niewinne z pozoru zerkania orzechowych oczu. Nawet nie zorientowałyśmy się, kiedy zaczęłyśmy poświęcać im dużo czasu, o wiele za dużo niż na to zasługiwali.
Spędzałyśmy po kilka godzin dziennie przy oknie wystawowym rozmawiając o nich, analizując ich zachowanie, styl poruszania się. Kilkanaście razy dziennie opadały nam piórka na
myśl, że nie są nam oni pisani. Setki razy każda z nas marzyła o tym, aby choć raz znaleźć
się w tureckich ramionach. A milion razy jedna drugą ostrzegała przed ich złym wpływem
na nas, druga pierwszej wybijała z głowy myśl płochą o zawężeniu z nimi stosunków... jakichkolwiek.
Tak oto mijał nam czas, czas pracy. Pomału nie wytarczały nam same spojrzenia, choć
elektryzowały nas nadal na resztę dnia, uciążliwe było ich bierne oglądanie i cisnęły marzenia nigdy nie ogrzane ich ciepłymi dłońmi, bo przecież takowe musiały być. Zaczęłyśmy
podejmować pewne kroki. Na początku niewinne, zupełnie takie na jakich oni się kreowali.
Ja dowiedziałam się od mojej koleżanki jak mają na imię nasze obiekty westchnień. W międzyczasie jeszcze kilka informacji do nas doszło na ich temat i tym sposobem już mogłyśmy
spędzać przy witrynie nie kilka godzin, a cały dzień debatując nad ich życiem osobistym.
Nagle zaczęłyśmy częściej przechadzać się w pobliżu ich restauracji. Odwiedzać miejsca, w
których najłatwiej było ich spotkać. Nasze życie, a przynajmniej moje stało się od tej pory
inne, zaczarowane.
W międzyczasie do naszych Turków przyjechało dwóch innych. Myślałyśmy, że w
odwiedziny, na jakiś czas, jednak okazało się, że na stałe. Jeden z nich wysoki, szczupły,
krótko po osiągnięciu pełnoletności. Drugi starszy, niski i bardzo podobny do Iskendera.
Młody zbytnio nie zwracał na nas uwagi. Stary przynajmniej raz po raz spojrzał na nas
swoimi brązowymi, ale zmęczonymi oczami. Był jeszcze w sile wieku, ale chodził o kulach,
widocznie musiał mieć jakiś wypadek. Pojawił się na Pamuka 1 chyba nawet później niż
młody. Nie znając jeszcze imienia nazwałyśmy go „kulawy Ahmed”, a młodego Turka po
prostu „Młodziak”.
1
Orhan Pamuk - ur. 7 czerwca 1952 w Stambule), turecki pisarz, laureat Nagrody Nobla z dziedziny literatury w 2006
„Prawda w oczy kole”
Najczęściej mamy dobre humory. Chyba to jest głównym powodem, dla którego ciągle tutaj jesteśmy. Zgrana ekipa w pracy jest bardzo ważna, ale przecież nie najważniejsza.
Jednak chyba za dużo mamy tutaj wrażeń, a poza tym i rozumiemy się co do kwestii Turków, choć spięcia też bywają, żeby zrezygnować z tego choćby dla wyższej pensji. Brzmi
absurdalnie? Dla mnie osobiście brzmi to bardzo logicznie.
Prima aprilis było okazją do wygłupów bez konsekwencji. Nie trzeba było się zbytnio
zastanawiać czy to co robimy nie zwróci na nas uwagę szefa. Genialnym pomysłem okazało
się... drukowanie banknotów i przyklejanie ich taśmą do kostki brukowej przed placówką.
Totalnie abstrakcyjne zagranie z uwagi na to, że ja jestem w banku, a Angela za niewielkim
parawanem tuż obok. Pieniądz jak pieniądz, kto by się nie rzucił na taką „dyszkę” zgiętą na
cztery, nawet jeśli jej wygląd znacznie odbiega od oryginału. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Produkcja pieniądza trwała nieprzerwanie, a dyszki schodziły z chodników jak
świeże bułeczki. Ale gdzie tutaj miejsce na Turków? Otóż zostali również zwabieni w zasadzkę zastawioną na nich tuż przy wejściu do ich mieszkania. Dyszka już czekała na
pierwszego naiwniaka, który ją podniesie. Niestety dla niego, padło na biednego Tariqu.
Starszy pan o kulach, zniedołężniały, o bardzo zmęczonej twarzy, którą prawdopodobnie co
dzień i co noc wykrzywia przenikliwy ból, przeszedł powoli obok banknotu, spozierając
tylko na niego smętnymi oczami. Żal ściskał serce, że mimo kalectwa musi wlec się na drugie piętro do swojego mieszkania. Nie minęło pięć minut, a ten przemiły, starszy pan już był
na dole bez kul i bez tego przygnębiającego nas wyrazu twarzy. Rozejrzał się dokoła siebie,
zręcznie podniósł banknot spod stóp, obrócił go w palcach, ocenił jego bezużyteczność i
tym razem z wyrazem największego oburzenia cisnął nim w ziemię zatrzaskując za sobą
drzwi.
Pewnie domyślił się, kto mu wyciął taki numer i może powinnyśmy od niego za to
oberwać, ale póki co oberwane miałyśmy tylko boki ze śmiechu.
„Gdy milczysz, oczy mówią wiele”
W pracy często cierpimy na brak żywej duszy. Klient u nas jest na wagę złota.
Wszystko to tłumaczy się kryzysem albo chwilowym zastojem. Z nudów można by szczoteczką do zębów posadzkę wyszorować, ale my z braku zajęć wolimy jeść, jeść i jeszcze raz
jeść. Poszła więc Angela po pizzę do Somun, po wielką pizzę choć w portfelu biednie. Długo nie wracała i już zaczęłam się denerwować. Nie dosyć, że trzeba się zwolnić na moment
z pracy, pizza potem zapachem dostaje się na salony, to jeszcze ta się spóźnia i ja denerwuję
się za nią. W końcu przyszła z nowymi opowiastkami. Musiała poczekać, aż zrobią jej drugą pizzę, bo poprzednią spalił... Yunus- młody Turek. Wkurzył się przy tym bardzo, ale
reszta obsługi zapewniała żarliwie, że jeszcze chwilka i pizza jak ta lala.
„Ale najbardziej ja lubię Ciekawość, co z oczu Ci tryska”
Jan Kasprowicz
Pewnego dnia, jak zawsze przed pracą, poszłam do pobliskiego marketu, aby zaopatrzyć się w drugie śniadanie. Jeszcze przed drzwiami zauważyłam, że w środku tuz przy
bramce stoi Mehdi. Przypadek? Być może, ale jak ten początek dnia odmienił mnie na jego
resztę. To była chyba nasza pierwsza rozmowa. Nie pamiętam dokładnie o co pytał, ale pamiętam, że nogi miałam jak z waty. Spieszyłam się trochę, a rozmowa wydawała mi się
trwać wieki. Na koniec tylko spytał czy wiem jak on ma na imię i zaraz po tym zrobił zdziwioną minę, kiedy wypowiedziałam je na głos. Trzęsłam się jeszcze długo po tej rozmowie,
jakbym pracowała całą noc na mrozie przerzucając drwa. Niewiarygodne, że jeden obcy
człowiek może tak wpłynąć na drugiego człowieka. Miał nad nami jakąś tajemną władzę,
albo… albo po prostu zakochałam się w tych tureckich oczach.
Powiedziałam Angeli o tym zdarzeniu. Jej stan zaraz po tym można określić jako ciężkie zdziwienie. Była niemalże tak samo podniecona z zaistniałego faktu co ja. W końcu
przecież to jej Mehdi się podobał od samego początku.
Trudno jest opisać tureckie oczy
jakby mały chochlik nagle w nie wskoczył
Diabelsko rozjuszone i czule zeszklone
pewne każdego spojrzenia i słodko rozmarzone
Chłodem przenikają, choć ciepło z nich bije
cała dusza w nich się kryje.
Wzrok niedostępny, a jednak ochoczy
cóż... prawdziwie tureckie oczy.
„Oko za oko, ząb za ząb”
Kodeks Hammurabiego
Znowuż ingerencja niebios w „przypadkowe” zainteresowanie Iskendra Angelą. Gdy
otrzęsłyśmy się z szoku, w którym na dobrą sprawę nadal trwałyśmy, postanowiłyśmy zamówić sałatki z Somun, restauracji naszych oblubieńców. Jak zawsze z resztą w teren wyruszała Angela, a ja czekałam na nią na swoim stanowisku pracy z niecierpliwością. Wróciła rozpromieniona, tryskająca radością niezmierzoną, obleczona w tęczowe pióropusze. Zanim jeszcze się ją zobaczyło, już wyczuwało się w powietrzu morską bryzę basenu śródziemnomorskiego, a zaraz potem smaczny zapach kebaba, którym zdążył przesiąknąć jej
sweterek.
Kiedy ochłonęła wyciągnęłam z niej jak najwięcej szczegółów ze sporządzonej przed
kilkoma minutami recepty na szczęście. Okazało się, że miała przyjemność rozmawiania z
szefem, czyli Iskenderem. Zaczepił ją kiedy zamawiała sałatki. Gdy pierwszy raz zapytał ją
o coś, osłupiała. Myślała, że nie zrozumiał czegoś co dotyczy nieszczęsnych sałatek, a ten
po prostu chciał ją poznać. Kiedy powiedziała, gdzie pracuje, wziął ją za uczennicę pracującą w sklepie obok. Swoją drogą ciekawe, że widząc nas często w witrynie, kiedy my bezczelnie nie odwracamy wzroku, nie uciekamy, mógł nie wiedzieć gdzie pracujemy. Kiepski
chwyt! Jednak, co by nie mówił, czy lał wodę, czy kłamał jak z nut, to w danej chwili liczyła się jego bliskość i zainteresowanie. Angela musiała nie lada go zaintrygować, kiedy
klienci za nią dopominali się o obsłużenie, a ten zapatrzony był w nią jak w obrazek. To
musiało być przemiłe uczucie.
Myślałam, że rozszarpię ją, gdy tylko mi to opowiedziała. Jak ona mogła rozmawiać z
Iskenderem, oddałabym jej znajomość z Mehdi w zamian za poznanie go. Przecież tak miało być. Wszystko się pogmatwało...
Z informacji, które udzieliła mi Angela, a które przyprawiały mnie o ból głowy, to
zmiana lokalu Somun, która miała nastąpić na koniec czerwca. Stary Somun miał być zlikwidowany, a raczej przeniesiony, a na jego miejsce powstać miał salon RTV i AGD.
Dziwnym trafem- akurat! -mnie również kojarzył, jako tą w długich włosach. O jakże ciepło
mi się na sercu zrobiło, gdy tego słuchałam od trzęsącej się jeszcze Angeli.
Ja z tym durnym Mehdim, podczas, gdy Angela z Iskenderem, ach... twardy orzech do
zgryzienia... i ten orzech w ich oczach. Oczarowana.
„Miej oczy i uszy otwarte”
Sokrates
Omal zapomniałabym o tej sytuacji. Somun, stary Somun, to mało romantyczne
miejsce na randkę, ale jeśli randka okazałaby się porażką to zawsze mogę nacieszyć oko
Turkami.
Jako płeć piękna, mogłam wybrać miejsce spotkania, co w moim wydaniu było oczywiste, oraz stolik, oczywiście w pobliżu lady, czyli Ahmedów. Ponieważ kandydata na partnera bardziej traktowałam jak kolegę, nie w głowie mi były amory i inne przywileje zakochanych par. W rezultacie nawet wyłączałam się na moment i zamiast słuchać „ciekawych”
opowiastek kolegi, wsłuchiwałam się w rozmowę mężczyzn z sąsiedniego stolika, z której i
tak nic nie rozumiałam, ponieważ była po turecku. Iskender rozmawiał z jakimś swoim znajomym. Nawet teraz nie mogę sobie przypomnieć jak wyglądał owy znajomy, ale z pewnością miał lekko opaloną skórę, czarne jak węgiel włosy i orzechowe oczy. Język nie zachwycił mnie tak jak wszystkich zachwyca francuski czy hiszpański. Ten brzmiał raczej jak
niemiecki, wyraz za wyrazem i brzmiał jak żołnierska komenda. Na moment mignął mi tylko Mehdi. Chyba tego wieczora dowoził catering na telefon. Zagadał coś do Iskendera i nie
zauważając mnie zupełnie ulotnił się z zamówieniem. Tylko biedny, schorowany Tariqu
siedział w kącie, z rozrzuconymi kulami dokoła siebie i jak mała, bezradna myszka spoglądał na ludzi jakby prosząc o złamanego grosza. A mnie na myśl o „dyszce” rozpierał od
środka szyderczy śmiech.