Pokażę jeszcze, na co mnie stać
Transkrypt
Pokażę jeszcze, na co mnie stać
Pokażę jeszcze, na co mnie stać Utworzono: czwartek, 01 kwietnia 1999 Pokażę jeszcze, na co mnie stać Ruta Kubac pomimo swoich 77 lat nadal ma wielki zapał do działania, a zdecydowanie najlepiej czuje się na scenie. Wszystkie ściany w niewielkim mieszkanku Ruty Kubac obwieszone są pamiątkami. Fotografie z występów kabaretu i sceniczne rekwizyty zajmują większość miejsca. Nic w tym dziwnego, bowiem od 17 lat większość swojego czasu i energii pani Ruta poświęca estradzie. Gospodyni otwiera drzwi podśpiewując, podczas rozmowy nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu. Jest muzycznym i literackim samoukiem, choć od dziecka chciała być artystką. Jej sceniczna przygoda rozpoczęła się dopiero 17 lat temu, po śmierci męża. Najbliższa przyjaciółka, Marta Straszna, ulubiona charakterystyczna aktorka Kutza, namówiła ją, aby wyszła z czterech ścian ze swoimi śląskimi gawędami do ludzi. Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę, bo gawędy siemianowickiej artystki wygrywały wszystkie możliwe konkursy. Marta Straszna prowadziła w latach 70. karczmy piwne, jako jedna z nielicznych, choć nie było to przez oficjeli dobrze widziane, mówiła gwarą. Obie panie wspólnie śpiewały w chórze, potem było statystowanie w filmach i konkursy gawędziarskie. Już po emigracji Marty Strasznej do Niemiec powstał śląski kabaret. Występowały w nim z początku trzy panie przy akompaniamencie trzech muzyków. Prezentowali śląskie zwyczaje i obrzędy, stopniowo do programu dołączali własne teksty. Obecnie program przygotowany przez kabaret trwa ponad 6 godzin. Obok śląskiego repertuaru znalazło się w nim miejsce na repertuar retro i country, a ostatnio także cygański. Większość tekstów pisze pani Ruta. Jeszcze cztery lata temu robiła na scenie szpagat. - Lekarz teraz zabronił po wszczepieniu endoprotezy - żałuje. Dla zespołu najważniejsze było, żeby ludzie się śmiali. Dlatego w programie nobliwe, prawie 70-letnie damy miały na przykład striptiz śląski. Przed siedmiu laty Towarzystwo Przyjaciół Siemianowic urządziło kabaretowi benefis. - Ze mną nie mogą przecież czekać 25 lat - żartuje pani Ruta. Dziś skład kabaretu jest już o połowę okrojony, a i zaproszenia na występy pojawiają się coraz rzadziej. Kabaret koncertował w większości polskich miast, a dzięki temu, że jest dwujęzyczny, cieszył się popularnością również we Francji, Niemczech i Czechach. Znajomość niemieckiego przydała się artystce niejednokrotnie. Na przykład na planie filmu "Magnat" Filipa Bajona, była jedną z niewielu osób swobodnie rozmawiających z zagranicznymi gwiazdami. Udział w filmach to w ogóle osobna historia. Najczęściej statystowała u Kidawy, u Kutza grała w "Paciorkach jednego różańca" i "Śmierć jak kromka chleba", a ostatnio u Majewskiego w "Angelusie". Nocą, gdy nie może spać, kłębiące się w głowie myśli przelewa na papier. Wiersze są albo po polsku, albo po niemiecku, zależy, w którym języku akurat myśli. Dzieje rodziny Ruty Kubac są równie zawikłane jak dzieje Śląska. Z jednej strony śląscy powstańcy, z drugiej Ślązacy o niemieckich korzeniach, pochodzący z Wrocławia. Największą indywidualnością w całej rodzinie był dziadek Jan Minkus, właściciel wędrownego cyrku, czarnoksiężnik i hipnotyzer, który swoje losy związał z Siemianowicami. - To po nim odziedziczyłam talent - jest przekonana gawędziarka. Pod koniec wojny ojciec pani Ruty został wcielony do Wermachtu. Z tego powodu na rodzinę po wojnie spadły dotkliwe konsekwencje. Próbowali nawet ostatnim pociągiem wyjechać do Niemiec, ale los chciał, że nie dojechali. Potem, choć matka przez lata nalegała na wyjazd, ojciec nigdy już nie chciał opuszczać rodzinnych Siemianowic. - Tu żech rodzony, to tu umra - mawiał. Choć zaproszeń na koncerty ostatnio coraz mniej, niedawno Pani Ruta wystąpiła podczas uroczystego otwarcia kinoteatru "Rialto" w Katowicach, śpiewając przedwojenne filmowe szlagiery. Bo repertuar retro, a w szczególności twórczość Michaela Jary, to jej kolejna pasja. - Na taki dzień czekałam 55 lat. Pomyślałam sobie, pokażę wam, na co mnie stać. Jeden z widzów powiedział, że był przekonany, że przyjechałam na gościnne występy z Niemiec, a pan Neinert padł na scenie przede mną na kolana i powiedział, że dopiero teraz otwiera się przede mną kariera - wzrusza się artystka. Neinert zaprosił Rutę Kubac na spektakl korezowskiego "Cholonka". - Bardzo się ubawiłam na tym przedstawieniu, ale na końcu to mi się płakać chciało, bo my tu na Śląsku cały czas jedną nogą tu, a drugą tam. W szafie artystki, oprócz stroju śląskiego, wiszą kostiumy wykorzystywane do innych programów. W większości przerabiane przez zaprzyjaźnionych krawców z kreacji weselnych, bo trudno kupić coś nowego ze skromnej renty, nadal jednak na scenie prezentują się bardzo dobrze. Najważniejsze są jednak kapelusze. Do każdej kreacji inny. No i wachlarze, jak na prawdziwą damę przystało, jeden od pani Mazurówny z opery bytomskiej, jeden przywieziony z Grecji przez kogoś zaprzyjaźnionego. - Grecja - rozmarza się artystka - jeszcze tylko tam pojechać i już mogłabym umrzeć. Ma jeszcze jedno marzenie: żeby mogła słuchać kolekcji starych płyt. Teraz jest to niemożliwe, bo nie można dokupić igły do starego gramofonu. Artystka jest tak pochłonięta opowieścią, że przypala zupę. Po godzinie orientuje się, że zapomniała zrobić herbatę. O tylu rzeczach przecież jeszcze nie opowiedziałaÉ Anna Zych