Przez Nanga Parbat na Broad Peak
Transkrypt
Przez Nanga Parbat na Broad Peak
Przez Nanga Parbat na Broad Peak Utworzono: czwartek, 30 października 2008 Przez Nanga Parbat na Broad Peak W wyprawie na Nanga Parbat, dziewiąty szczyt Ziemi leżący w Himalajach, ważną rolę ma odegrać Arkadiusz Grządziel. Ratownik górniczy z kopalni „Chwałowice” ma nadzieję, że zda celująco egzamin z odwagi i odpowiedzialności w ekstremalnych warunkach i zakwalifikuje się do grupy, która w kolejnym podejściu zaatakuje Broad Peak w Karakorum. Ale to już będzie zimowa próba zdobycia szczytu, co wcześniej nie udało się nikomu. W obecnej ekspedycji w Himalaje, która wyruszyła z Polski 19 maja, bierze udział 12 osób. Kierownikiem wyprawy jest Artur Hajzer, jeden z najsłynniejszych polskich himalaistów. – Ekipa jest bardzo mocna, zaś ja jestem jedynym górnikiem w tym gronie – zaznacza Grządziel, który jest członkiem Jastrzębskiego Klubu Wysokogórskiego. – Mam duże nadzieje związane z tym projektem i chcę się przekonać, czy nadaję się do późniejszego, zimowego wejścia na Broad Peak. To będzie test prawdy, część z nas odpadnie i zostaną tylko najlepsi. Wejść na ten szczyt zimą, gdy pogoda jest bardzo zła i zmienna, zaś temperatura bardzo niska to marzenie mojego życia. Artur Hajzer mówił nam, że na dzień dobry daje nam tylko 10–15 procent szans na to, że zdobędziemy szczyt zimą. Ale mnie to nie przeraża – przyznaje Grządziel. Wyprawa „Nanga Parbat 2010” wpisuje się w ramy wieloletniego programu o nazwie „Polski himalaizm zimowy 2010–2015”. Celem projektu jest zdobycie ostatnich pięciu ośmiotysięczników, które jak dotąd opierały się próbom zdobycia ich zimą. Grządziel jest zahartowany w ciężkich wspinaczkach, w Alpach, na Kaukazie czy też w Peru zdobył wiele trudno dostępnych szczytów. Nie obyło się jednak bez dramatycznych scen. Kamień naciął linę – Gdy wytyczaliśmy nową drogę na „Sfinksa”, szczyt w peruwiańskiej części Andów, nagle z góry spadł kamień, który naciął linę. Wisieliśmy kilometr nad ziemią i gdyby lina pękła, kolega, który na niej wisiał, spadłby w przepaść. W sumie wszyscy mieliśmy dużo szczęścia – wspomina Grządziel, ale zaraz zapewnia: – U mnie nie ma szaleństwa i brawury. Mam rodzinę, więc mam do kogo wracać. Ostrożność i odpowiedzialność, cechy niezbędne w zdobywaniu najtrudniejszych masywów górskich, wyniosłem z ratownictwa górniczego. Od roku pracuje zresztą w Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu, dokąd został czasowo przeniesiony z „Chwałowic”. Ostatnio uczestniczył w akcji ratowniczej w kopalni „Siltech”, gdzie sześciu górników spędziło ponad 14 godzin w zasypanym chodniku. Był w zastępie, który wyciągał górników z zawału, ale nie chce się specjalnie tym chwalić. Jego niezwykłe umiejętności, wyniesione ze wspinaczki górskiej, są szczególnie przydatne, gdy trzeba działać w wyrobiskach pionowych, z użyciem lin. Trauma po śmierci kolegi – Tak było w trakcie akcji w „Zofiówce”, gdzie w zbiorniku retencyjnym na węgiel nastąpiło rozszerzenie klap, czy też w „Jas-Mosie”, gdzie z kolei doszło do zakleszczenia klatki pomocniczej w szybie. Tam właśnie zjeżdżaliśmy na linach – przyznaje Grządziel, który nie zapomina o wdzięczności wobec swojego pracodawcy. – Gdy dwa lata temu wszedłem na Pik Korżeniewskiej w Pamirze, zrobiłem sobie fotkę z logo Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego i kopalni „Chwałowice” – śmieje się Grządziel. Mimo upływu czasu nadal walczy z traumą, będącą następstwem śmiertelnego wypadku jego kolegi, Krzysztofa Apanasewicza. Do tragedii doszło w tadżyckim Pamirze, gdzie Apanasewicz, który był ratownikiem górniczym w kopalni „Borynia”, pozostał na zawsze. Kierownikiem wyprawy był właśnie Grządziel, który od razu podjął akcję ratunkową. – Prawdopodobnie Krzysiek spadł wraz z oderwanym płatem śniegu. Po tym wypadku zmieniłem podejście do wypraw, ten uraz psychiczny został we mnie na lata – wyznaje swój ból, który nie zabił w nim jednak pasji do gór. Jerzy Mucha