Rozmowa z Krzysztofem Skowrońskim
Transkrypt
Rozmowa z Krzysztofem Skowrońskim
JEDYNA KORZYŚĆ STANISAŁAW MICHALKIEWICZ w rozmowie z KRZYSZTOFEM SKOWROŃSKIM omawia źródła i konsekwencje konfliktów na Bliskim Wschodzie i na Ukrainie oraz perspektywy polityki polskiej wobec Stanów Zjednoczonych, Niemiec i Rosji1 W jakiej fazie dziejów teraz jesteśmy? Zadał mi Pan strasznie skomplikowane pytanie. Wydaje mi się, jeśliby użyć takiej kwiecistej, chińskiej formuły, że żyjemy w epoce walczących cesarstw. Bo ta wizja świata jednobiegunowego, która wydawała się aktualna w roku 1990, chyba już jest tylko historyczna. Wtedy się wydawało, że będą Stany Zjednoczone jako hegemon światowy, a potem, trochę niżej, po dłuższej przerwie, mocarstwa regionalne. Ta wizja świata odeszła w przeszłość i w tej chwili mamy epokę walczących cesarstw, to znaczy - cesarstwa amerykańskiego, które nadal jest bardzo silne, ale już nie jest hegemonem światowym, cesarstwa europejskiego, Niekontrolowany wzrost potęgi banków rzeczywiście zaczyna zagrażać stabilności świata i te sfery finansowe z tego powodu nazywane bywają banksterami. które chyba już okres świetności ma poza sobą, ale jeszcze nadal jest silne, cesarstwa rosyjskiego, cesarstwa chińskiego, indyjskiego, no i - nie wiadomo, czy już cesarstwa, czy jeszcze nie - mówię o Brazylii, która pretenduje do rangi mocarstwowej, ale jeszcze mocarstwem nie jest, chociaż już bywa dopuszczana do konceptu mocarstwowego. Ale te pięć walczących cesarstw próbuje dokonać nowego podziału świata, bo dotychczasowy, zainicjowany 100 lat temu przez kierowników imperium brytyjskiego, przestał być aktualny. Pytanie tylko, czy to się dokona bezkonfliktowo, czy z konfliktem? Chyba z konfliktem, który zresztą już się rysuje. Zaraz zarysujemy konflikt, ale o jednym cesarstwie Pan nie powiedział. O cesarstwie ukrytym, czyli finansowym, które jest i tu, i tam. To jest osobna sprawa. Potęga cesarstwa finansowego rośnie od 15 sierpnia 1971 roku, kiedy to prezydent Nixon ogłosił wystąpienie Stanów Zjednoczonych z porozumienia z Bretton Woods z 1944 roku. Celem tego porozumienia było ustanowienie nowego ładu finansowego na świecie, bo dotychczasowy został zniszczony wskutek wojny. Podstawą nowego ładu stała się waluta amerykańska. Z dwóch powodów - po pierwsze, że Stany Zjednoczone chciały, żeby tak było, i ciągnęły z tego potężne korzyści. Z drugiej strony dolar, przynajmniej częściowo, respektował wtedy standard złota. Od 1933 r., kiedy prezydent Roosevelt znacjonalizował zasoby złota w Stanach Zjednoczonych, dolar przestał respektować standard złota w wymiarze detalicznym, ale zachował wymienialność w 1 Krzysztof Skowroński, Jedyna korzyść - rozmowa ze Stanisławem Michalkiewiczem, Śląski Kurier Wnet, lipiec 2015, s. 8n. wielkich transakcjach międzynarodowych, więc przynajmniej częściowo standard złota respektował. I to funkcjonowało jako tako do połowy lat 60., bo wtedy się pojawiły problemy na skutek gwałtownego wzrostu ilości tak zwanych eurodolarów i petrodolarów, które stwarzały dla rządu amerykańskiego pewną trudność, bo rząd amerykański dla podtrzymania parytetu dolara, który wtedy się równał 1/35 uncji złota, musiał coraz częściej rzucać na rynek pewne ilości złota. No i kiedy w 1971 roku Francja zagroziła, że zażąda wymiany wszystkich swoich eurodolarów na złoto, prezydent Nixon uznał, że zabawa posuwa się zbyt daleko, że to może zagrozić amerykańskim rezerwom i ogłosił, że Stany Zjednoczone występują z porozumienia z Bretton Woods. Miało to konsekwencje takie, że od tej pory świat odszedł od standardu złota. Jednocześnie zburzyło ostatnią barierę hamującą chciwość banków emisyjnych i w ogóle banków. Niekontrolowany wzrost potęgi banków rzeczywiście zaczyna zagrażać stabilności świata i te sfery finansowe z tego powodu nazywane bywają banksterami. Czy to właśnie nie jest mocarstwo? Analizuje się kastę ludzi najbogatszych, ten jeden procent, a w tym jednym procencie jest jeden promil, który posiada bardzo dużą część majątku światowego. Czy nie oni rozdają karty? Nie byłoby to mocarstwem, gdyby nie kolaborowało, nie pozostawało w takiej przestępczej zmowie z rządami. Banki produkują pieniądz fiducjarny2 dla rządów, rządy zadłużają swoich obywateli - właściwie nie ma w Europie i Ameryce państwa, które nie byłoby zadłużone. Co to znaczy, że państwo ma dług publiczny? Że rządy pozastawiały na dziesiątki lat naprzód dochody podatników. W ten sposób rzeczywiście banki, finansjera może zawładnąć własnością ludzi w skali całego świata. To jest bardzo groźne i rysuje się bardzo poważny konflikt od kwietnia 2011 roku, kiedy powstał BRICS, to znaczy jeszcze nie BRICS, wtedy powstał BRIC, bo Republika Południowej Afryki dołączyła trochę później. Nazwa pochodzi od pierwszych liter państw biorących udział w tym porozumieniu: Brazylia, Rosja, Indie, Chiny i Republika Południowej Afryki - państwa, które, może poza RPA, reprezentują pokaźny potencjał ekonomiczny. Nieukrywanym celem BRICS-u jest detronizacja dolara z funkcji waluty światowej i przejście, powrót do standardu złota. To jest ciekawe i może rzeczywiście zachwiać ładem światowym. Bo władza banksterów jest uwarunkowana tym, czy się zachowujemy sportowo, czy nie. Dopóki wszyscy się zachowują sportowo, ta władza istnieje, ale gdyby się zmieniła konwencja, to nawet najpotężniejszy bankier nie złapie w rękę kuli wystrzelonej w głowę. Takie są skutki zmiany konwencji. Na razie konwencja obowiązuje, więc oni wszyscy się cieszą. Dopóki nie padnie salwa, humory im dopisują. Ale salwa może paść. Kto wystrzeli? 2 Pieniądz fiducjarny, pieniądz niepełnowartościowy, niewymienialny na złoto, funkcjonujący i spełniający swe funkcje w oparciu o umowę społeczną. Więcej informacji można zasięgnąć z encyklopedii ekonomicznej. 2 Nie wiem. Być może te państwa, które w tej chwili są w BRICS-ie, wezmą do ręki broń i położą kres tej zmowie - a być może po prostu nastąpi bunt ludzi, którzy zrozumieją, że są wyzuwani z bogactwa w sposób podstępny również przez własne rządy. Jedna taka salwa padła, to był rok 1971, decyzja Nixona, ale przejdźmy bliżej współczesności. Które daty i zdarzenia uważa Pan za kluczowe do zrozumienia geopolityki? Bardzo trudno jest znaleźć taką jedną datę. To Panu pomogę -11 września 2001. Niemcy po prostu nie zapomniały, że dwukrotnie, na skutek wtrącania się USA do polityki europejskiej, przegrały dwie wojny, które mogły wygrać, i nie życzą sobie obecności Ameryki w Europie jako kierownika polityki europejskiej. Ja bym uwzględnił wcześniejszą datę, mianowicie objęcie władzy w Stanach Zjednoczonych przez Jerzego Busha, młodszego. To był, w odróżnieniu od prezydenta Clintona, prezydent bardzo wojowniczy i natychmiast się zaznaczyła w jego administracji, w jego postępowaniu intencja powrotu do aktywnej polityki amerykańskiej w Europie, która prawie natychmiast dała efekty. Osiem państw, między innymi Polska, podpisało coś w rodzaju deklaracji lojalności wobec Stanów Zjednoczonych i widać było gołym okiem, patrząc na mapę, że ta aktywna polityka zmierza do zaciskania wokół Niemiec pierścienia okrążenia. To była reakcja amerykańska na doktrynę, której hołdują Niemcy, doktrynę europeizacji Europy, to znaczy wypychania Stanów Zjednoczonych z polityki europejskiej, a zwłaszcza z funkcji kierownika tej polityki. Niemcy po prostu nie zapomniały, że dwukrotnie, na skutek wtrącania się Stanów Zjednoczonych do polityki europejskiej, przegrały dwie wojny, które mogły wygrać, i nie życzą sobie obecności Ameryki w Europie jako kierownika polityki europejskiej. A aktywna polityka Busha do tego zmierzała. 11 września zmienił się priorytet polityki amerykańskiej, na czoło wysunęła się wojna z terroryzmem, cokolwiek by to miało znaczyć, no i do tej wojny Amerykanie potrzebowali sojuszników - Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji. O okrążaniu nie było mowy, ale zostawili sobie taką resztówkę tego w postaci wzniecania zarzewia konfliktów we wschodniej Europie, między cesarstwem rosyjskim i cesarstwem niemieckim, czyli europejskim. Nietrudno się domyślić, po co to Amerykanom potrzebne. Gdyby taki konflikt rzeczywiście rozgorzał, Niemcy musiałyby prosić o przyjaźń Stany Zjednoczone i Stany Zjednoczone by im tę przyjaźń zaoferowały, ale na swoich warunkach, co by oznaczało powrót Stanów Zjednoczonych do polityki europejskiej w charakterze jej kierownika, i to nie wbrew Niemcom, tylko na pokorną prośbę Niemiec. Do tej polityki Amerykanie potrzebowali dywersantów i trzech się z głosiło - Gruzja, Ukraina i Polska. I to właśnie była ta polityka jagiellońska, pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego także.... A potem kolejna data, na którą bym zwrócił uwagę, to jest 17 września 2009 roku, kiedy prezydent Obama dokonał słynnego resetu w stosunkach amerykańsko-rosyjskich, znaczy 3 wycofał Stany Zjednoczone z tej resztówki aktywnej polityki, w ogóle z aktywnej polityki w Europie, całkiem. Próżnię polityczną, jaka w następstwie tego wycofania się pojawiła, wypełnili strategiczni partnerzy, znaczy Rosja i Niemcy. My musieliśmy natychmiast się do tego akomodować, czego wyrazem była chociażby ta impreza na Zamku Królewskim w Warszawie w sierpniu 2012 roku, kiedy to patriarcha Moskwy i Wszechrusi Cyryl podpisał z arcybiskupem Józefem Michalikiem, ówczesnym przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski, deklarację o pojednaniu między narodami polskim i rosyjskim. Na tym etapie - na co zresztą zwrócił uwagę arcybiskup Michalik w wypowiedzi dla prasy - nie mogliśmy tego nie uczynić, a ten etap był taki, że 19 listopada 2010 roku (skoro Pan domaga się ode mnie dat, to ja je wymieniam) rozpoczął się w Lizbonie dwudniowy szczyt NATO i na tym dwudniowym szczycie NATO, 20 listopada 2010 roku, zostało proklamowane strategiczne partnerstwo NATO-Rosja. W ten sposób został ustanowiony w Europie porządek polityczny (można go nazwać lizbońskim), który miał zastąpić rozsypany i zniszczony porządek jałtański. Co się stało, że ten porządek się rozpadł? Prezydent Obama wysadził go w powietrze w roku 2013, ponieważ powziął śmiertelną urazę do zimnego, ruskiego czekisty Putina za niepowodzenie planów w Syrii, o co obwiniał go chyba słusznie. W związku z tym Stany Zjednoczone zapaliły zielone światłe dla przewrotu politycznego na Ukrainie, którego nieukrywanym celem było wyłuskanie Ukrainy z rosyjskiej strefy wpływów. Bo ten porządek lizboński ufundowany był właśnie na strategicznym partnerstwie NATO-Rosja, którego najtwardszym jądrem było Bezbronni cywile syryjscy i w ogóle wielu bezbronnych cywilów przestało wierzyć w prezydenta Obamę i utworzyli kalifat strategiczne partnerstwo niemiecko - rosyjskie, a kamieniem węgielnym strategicznego partnerstwa niemiecko-rosyjskiego jest podział Europy na strefy wpływów, prawie dokładnie wzdłuż linii Ribbentrop-Mołotow. Mówię „prawie dokładnie", bo republiki bałtyckie są teraz po niemieckiej stronie kordonu, a nie po sowieckiej, podobnie jak Polska. Ale poza tym wszystko się zgadza. No i przewrót na Ukrainie, którego celem było wyłuskanie Ukrainy z rosyjskiej strefy wpływów, oznaczał wysadzenie w powietrze lizbońskiego porządku publicznego. W tej chwili sytuacja polityczna w Europie znowu stała się płynna. A dlaczego prezydent Obama chciał zmienić porządek panujący w Syrii ? Bo Izrael jest bardzo zaniepokojony irańskim programem nuklearnym. Wyjaśnił to kilka lat temu, chyba trzy lata temu, jeden z izraelskich ministrów, bodajże minister infrastruktury. W niepojętym przypływie szczerości powiedział, że jeśli Teheran będzie miał bombę atomową - a jest to kwestia czasu, i to niedługiego, kiedy o broń jądrową postara się Arabia Saudyjska, Turcja i Egipt - „kto będzie chciał wtedy mieszkać w Izraelu?". Takim retorycznym pytaniem zakończył swój wywód. Rzeczywiście, ja bym nie chciał. 4 Gdyby sytuacja była normalna, to nieoznakowane samoloty już dawno by nadleciały znad morza i bombardowały irańskie instalacje nuklearne, ale nie mogą tego zrobić, ponieważ Teheran ma dwustronny układ wojskowy z Syrią. W ramach tego dwustronnego układu Iran wyposażył Syrię w całkiem sporą ilość rakiet średniego zasięgu i gdyby takie nieoznakowane samoloty się pojawiły, to z terytorium syryjskiego mógłby poszybować w kierunku Izraela rój takich rakiet. Wprawdzie Izrael ma system obrony przeciwrakietowej pod nazwą Żelazna Kopuła, ale jeśli rój jest dostatecznie duży, to zawsze kilkadziesiąt pocisków się może przedrzeć. W swoim podziale na cesarstwa nie uwzględnił pan Kalifatu. Zaraz go uwzględnię. Kalifat był właśnie wypadkiem przy pracy prezydenta Obamy. Prezydent Obama w czerwcu 2013 roku obiecał bezbronnym cywilom syryjskim (chodziło o to, żeby zwyciężyła demokracja w Syrii i te rakiety nie leciały w razie czego na Izrael), że jeżeli w Syrii zostanie użyta broń chemiczna, to nastąpi interwencja wojskowa. I bezbronni cywile syryjscy się postarali. Dwa razy użyli sarinu, ale prezydent Obama nie interweniował, dlatego że chciał interweniować jako szef koalicji złożonej z wielu państw, między innymi z Wielkiej Brytanii, Niemiec i Francji, a one odmówiły. Podobno właśnie zbuntowane przez zimnego, ruskiego czekistę Putina. No i w związku z tym bezbronni cywile syryjscy i w ogóle wielu bezbronnych cywilów przestało wierzyć w prezydenta Obamę i utworzyli Kalifat. I to jest dżin, którego prezydent Obama wypuścił nieopatrznie z butelki. Teraz próbuje go tam wsadzić rozpaczliwie, desperacko. On mu przecieka pomiędzy palcami, i to jest kłopot, bo kalif to jest następca Proroka, co w świecie muzułmańskim ma pewien ciężar gatunkowy i oznacza, że państwo ma sankcję nie tylko polityczną, nie tylko militarną, ale również religijną, a w świecie muzułmańskim, jak powiadam, ma to większy ciężar gatunkowy niż w świecie chrześcijańskim, zwłaszcza w fazie dechrystianizacji tego świata. Warto przypomnieć pochód tego pierwszego Kalifatu, tego, co powstał w VII wieku po Chrystusie. Wystarczyło mu zaledwie 150 lat, żeby opanować nie tylko Półwysep Arabski, nie tylko Bliski Wschód, nie tylko północną Afrykę, nie tylko Półwysep Iberyjski - on został zatrzymany dopiero we Francji, pod Poitiers w 720 roku przez Karola Młota. Na wschodzie podbił cały obszar dzisiejszej Turcji, Mezopotamii, Turkiestan aż po granice Indii. Zaledwie w ciągu 150 lat! Więc to jest dżin, którego moim zdaniem lekceważyć nie można. Pytanie tylko, co dalej z tym będzie, bo widać wyraźnie, że obecne próby poskromienia tego Kalifatu nie przynoszą spodziewanych rezultatów. Każda ze stron tego konfliktu musi mieć, i pewnie ma, swoją strategię. Jaka jest strategia Stanów Zjednoczonych? Stany Zjednoczone zdają sobie sprawę z tego, że ich przewaga nad innymi cesarstwami topnieje. Kiedy byłem w Nowym Jorku w 2008 roku, na lotnisku Kenned’yego widziałem ogromny bilbord, na całą ścianę, z zagadkowym napisem „Nie wolno izolować demokratycznych narodów". Wyjaśniono mi, że chodzi o to, żeby Tajwan przyjąć do ONZ-u. I zrozumiałem, że w Stanach ktoś myśli, ktoś kombinuje, co się bardziej opłaca. Czy wykupywać obligacje amerykańskie od Chin, czy też sprowokować małą, zwycięską wojnę o Tajwan, bo gdyby ta wojna okazała się zwycięska, to nie tylko obligacji nie trzeba by było 5 kupować, ale jeszcze na Chinoli by się nałożyło kontrybucję, wyssało z nich te trzy biliony dolarów, które mają, no i tyle. Ale tak mogły myśleć Stany Zjednoczone wtedy, bo miały 620 miliardów dolarów budżetu wojskowego, co stanowiło więcej niż budżety wojskowe wszystkich pozostałych państw świata razem wziętych. Angela Merkel powiedziała, że nie może tak być, że my Grecję ratujemy, a nie mamy żadnego wpływu na to, co ona robi. To jest program budowy IV Rzeszy środkami pokojowymi. I łatwo było ten budżet stworzyć, skoro się drukowało tyle pieniędzy... Tak, a dzisiaj Stany Zjednoczone mają wprawdzie 640 miliardów dolarów budżetu wojskowego, ale to już nie jest więcej niż we wszystkich pozostałych państwach świata, bo np. Chiny mają wydatki wojskowe na poziomie 100 miliardów, ale ponieważ ceny w Chinach są inne, to można tę kwotę pomnożyć przez półtora, być może nawet przez 1,8. I przewaga Stanów Zjednoczonych topnieje. W związku z tym Stany Zjednoczone muszą w przeciągu najbliższych 10 lat coś zrobić, bo potem już nie będą mogły. Czyli myśleć o zwycięskiej wojnie. A więc strategia Stanów Zjednoczonych to wywołać wojnę, wywołać konflikt? Tak. Najlepiej nie na własnym terytorium, tylko daleko od niego. Środkowowschodnia Europa bardzo dobrze się do tego nadaje. O tym wspominał jeszcze w takiej strategii elastycznego reagowania, w latach 60., Robert McNamara. Wcześniej, jeszcze za prezydenta Eisenhowera, obowiązywała w Stanach Zjednoczonych strategia zmasowanego odwetu - walimy ze wszystkiego, co mamy. Kto przeżyje, ten wygrał. A kiedy sowiecki arsenał nuklearny został rozbudowany i już było wiadomo, że nikt nie przeżyje, Robert McNamara zmienił doktrynę i przedstawił strategię elastycznego reagowania. W Wietnamie ona się nie sprawdziła, ale tu by się może sprawdziła. Haratamy się, ale na przedpolach, nie na własnych terytoriach, więc na terytorium Polski i na terytorium Niemiec. W Polsce, przypominam, miało być odpalone 400 ładunków jądrowych, co by oznaczało zagładę naszego narodu. W Niemczech prawdopodobnie też. A potem by się jakoś tam wyjaśniło, kto wygrał, kto przegrał, jakiś modus vivendi by się ukształtował. Teraz sytuacja jest podobna, tylko odwrotna od tej, jaka miała miejsce w 1962 roku. Bo w 1962 roku, jak pamiętamy, był kryzys karaibski, spowodowany zainstalowaniem przez Sowieciarzy, przez Chruszczowa, rakiet na Kubie, czyli pod nosem Stanów Zjednoczonych. Sowiety przybliżyły bardzo swoją broń do granic Ameryki. No i wtedy Stany Zjednoczone zareagowały. Teraz Stany Zjednoczone przybliżają swoją broń do granic Rosji, mówi się nawet o amerykańskiej broni jądrowej na terenie Polski. Przypominam, że jednym z warunków zgody na zjednoczenie Niemiec była obietnica, że zachodnia broń jądrowa nie przekroczy dawnej granicy niemiecko-niemieckiej. W tym sensie ona jeszcze wirtualnie istnieje. To by oznaczało złamanie tamtego porozumienia. Myślę, że w takiej sytuacji należy się liczyć z reakcją rosyjską, tak jak w 1962 roku pojawiła się reakcja amerykańska. W takim razie strategia cesarstwa niemieckiego czy zjednoczonej Europy? 6 Niemcy w tej chwili mają dylemat. Co robić? Czy przeczekać prezydenta Obamę, bo w przyszłym roku są wybory w Ameryce i zobaczymy, kto zostanie nowym prezydentem i jakie bajki zacznie opowiadać, czy też wziąć udział w tej antyrosyjskiej krucjacie, bo widać wyraźnie, że Stany Zjednoczone próbują montować taką krucjatę. Dyskutuje się o tym w mediach niemieckich. Charakterystyczne dla tej dyskusji jest to, że nie padają żadne argumenty, tylko nakreślane są stanowiska. Ale my sobie możemy dopowiedzieć, jaki argument by przekonał Niemcy do porzucenia linii politycznej kanclerza Bismarcka, która polega na zarządzaniu Europą w porozumieniu z Rosją i porzucenia strategicznego partnerstwa niemiecko-rosyjskiego. Jaki argument mógłby Niemcy przekonać? Moim zdaniem jeden - obietnica amerykańskiej zgody na rewizję postanowień konferencji czterech mocarstw w Poczdamie odnośnie do tzw. ziem utraconych, jak to się mówi w Niemczech, a u nas się mówi - ziem zachodnich. Bierzmy, co nasze, niech nam ktoś spróbuje potem to odebrać, a z Moskalami jakoś się później dogadamy. Oczywiście to byłby wyrok śmierci na Polskę i z tego punktu widzenia bardzo groźne są żydowskie roszczenia majątkowe wobec Polski. Bo z niemieckiego punktu widzenia to byłby prawdziwy dar niebios - realizacja tych roszczeń. Środowisko, które dysponowałoby na terenie Polski, czy tam jakiejś jej resztki, majątkiem rzędu 60 miliardów dolarów, miałoby dominującą pozycję ekonomiczną, a co za tym idzie, również polityczną i społeczną. To by była szlachta. W związku z tym każdy bunt Polski przeciwko takiej sytuacji można by było bezpiecznie spacyfikować, przedstawiając go nie jako rozpaczliwy zryw w obronie niepodległości, suwerenności narodowej, tylko jako wybuch dzikiego, organicznego, polskiego antysemityzmu. Do czego świat jest intensywnie przygotowywany. A dlaczego Niemcom tak zależy na utrzymaniu Grecji w strefie euro? Nie wiem, dlaczego im zależy. Niemcom zależy na utrzymaniu Unii Europejskiej jako swego rodzaju IV Rzeszy, co zresztą wyraziła nie tak dosłownie nasza Złota Pani przy okazji pierwszego kryzysu greckiego, trzy lata temu, kiedy cała Unia Europejska złożyła się na pożyczkę dla greckiego rządu. Nazywało się to ratowaniem Grecji, ale tylko w tym sensie, że Grecja za te pieniądze mogła wykupić sobie obligacje od niemieckich banków, które w przeciwnym razie popadłyby w poważne tarapaty. I pani Angela Merkel powiedziała wtedy, że nie może tak być, że my Grecję ratujemy, a nie mamy żadnego wpływu na to, co ona robi. Grecja musi nas słuchać. To jest program budowy IV Rzeszy środkami pokojowymi. Całkiem logiczne w tej sytuacji, trudno temu logiki odmówić. On się okazał tańszy, nie obciążony takimi ryzykami jak program militarny, bo Hitler też zjednoczył sporą część Europy, ale jakim kosztem! Cała Europa została skotłowana, całe narody znienawidziły Niemców. Teraz nic takiego nie ma. Trwają negocjacje transatlantyckie na temat układu o wolnym handlu. Jakie jest Pana zdanie na temat tych negocjacji? Wolny handel daje rzeczywiście dobre rezultaty, co prawda powoduje skutki uboczne w postaci globalizacji, ale to jest proces chyba nieunikniony. Natomiast wolny handel, czyli jak gdyby utrata roli granic politycznych w wymianie gospodarczej, sprzyja (nie gwarantuje, ale sprzyja) równomiernemu nasyceniu bogactwem wszystkim rejonów świata. 7 Pod warunkiem, że to jest handel rzeczywiście wolny, a nie handel wielkich korporacji itd. Jak można mówić o wolnym handlu, kiedy drukuje się 60 miliardów euro miesięcznie, do których jedni mają dostęp, a drudzy nie mają? Gdyby nie to, że rządy próbują kreować gospodarkę na własny obraz i podobieństwo, handel byłby wolny i nie byłoby tych problemów... I tych podatków? No, ale niestety próbują. Wróćmy na chwilę do geopolityki. Jaką strategię ma Putin? Putin zmierza do odbudowania mocarstwowej pozycji Rosji, którą Rosja utraciła na skutek „Wielkiej Smuty" na początku lat 90. Putin chyba sobie zdaje z tego sprawę, bo jak został pierwszy raz tym wezyrem, prezydentem, powiesił sobie w gabinecie portret Piotra Wielkiego. Rosja na początku lat 90. utraciła prawie wszystkie zdobycze Stalina, prawie wszystkie zdobycze Mikołaja I i prawie wszystkie zdobycze Katarzyny, więc geopolitycznie się cofnęła do epoki Piotra Wielkiego. Ciekawe, czy Putin dlatego zawiesił sobie jego portret?... A dlaczego Putin postanowił zniszczyć imperium Chodorkowskiego? Bo Chodorkowski zaczął mu się odgrażać, że on go do kąta postawi, że wygra. No to mu pokazał, że nie wygra, i tyle. Czyli w Rosji nic nowego pod słońcem? Nie. W każdym państwie, które zasługuje na tę nazwę, władza państwowa nie mogłaby tolerować oligarchy, który zaczyna jej grozić, że ją postawi do kąta. Wtedy powstaje takie proste pytanie, kto kogo? Czy Putin, czy Chodorkowski? Chodorkowski był wyrazicielem ambicji tej grupy, która za czasów prezydenta Jelcyna władała Rosją. Można powiedzieć, rozkradała ją na wszelkie możliwe sposoby, i Putin położył temu kres. Teraz też można Rosję rozkradać, ale tylko za pozwoleniem prezydenta. I to jest pewien porządek w miejsce wcześniejszego bezładu, co Rosjanie odnotowali z taką życzliwością dla Putina. Putin rzeczywiście jest w Rosji popularny. To jest oczywiście zła wiadomość dla nas. Kto jest dobry, a kto zły w tym światowym teatrze? Zależy, z czyjego punktu widzenia. Z polskiego punktu widzenia np. najlepszym prezydentem Rosji byłby Jelcyn. Teraz też można Rosję rozkradać, ale tylko za pozwoleniem prezydenta. I to jest pewien porządek w miejsce wcześniejszego bezładu, co Rosjanie odnotowali z taką życzliwością. 8 Nieprzytomny od wódki od samego rana do wieczora. A to, że Rosja ma takiego prezydenta jak Putin, jest dla nas raczej niekorzystne. W takim razie, z kim trzymać? Z Obamą, z Merkel, z Putinem? Z Obamą trzymać. Dlaczego? Bo uczestnictwo Polski w NATO jest pewną wartością, której rządy polskie nie potrafią wykorzystać. Takie na przykład bęcwały, jak prezydent Kwaśniewski, który za pieniądze to by... nie wiem, własną matkę chyba sprzedał. Uważam, że ten człowiek był prawdziwym nieszczęściem dla Polski. Nie potrafił wykorzystać np. tego, że wprowadził, razem z premierem Millerem polskie wojsko do Iraku i Amerykanie prawdopodobnie zgodziliby się w zamian na militarną konwersję polskiego długu zagranicznego. Przynajmniej byśmy wiedzieli, co to nasze wojsko w Iraku robi, że zarabia pieniądze na modernizację polskiej armii. Tymczasem, jak pan minister Klich to wojsko wyprowadził, to ja zapytałem tak retorycznie, czy myśmy wygrali tę wojnę, czy przegrali? Jak wygraliśmy, to gdzie są jeńcy, gdzie łupy, gdzie branki? A jak żeśmy przegrali. to kogo trzeba postawić pod ścianę, bo nie może być tak, że państwo przegrywa wojnę i nikt za to nie odpowiada. Proszę o Pana podpowiedz dla prezydenta elekta. Co powinien zrobić? Kiedy prezydent Obama był w Polsce w czerwcu ubiegłego roku, żeby nam powinszować, żeśmy się znowu podjęli roli amerykańskiego dywersanta we wschodniej Europie, można było mu zaproponować, że w zamian oczekujemy, że Stany Zjednoczone też coś dla nas zrobią. Mogliśmy wykorzystywać to, że jesteśmy w NATO, ale ponieważ, nie mieliśmy rządów na poziomie, Amerykanie politykują w Polsce przy pomocy agentury, bo to nie jest mniej skomplikowane niż podtrzymywanie stosunków partnerskich. Po pierwsze, obiecają nam, że nie będą już na nas naciskały w sprawie żydowskich roszczeń majątkowych, bo my hałasy ze strony żydowskiej wytrzymamy, natomiast amerykańskich nacisków możemy nie wytrzymać. I to jest jedna rzecz. Druga rzecz, że Polska, podejmując się tej niebezpiecznej roli, siłą rzeczy staje się państwem frontowym, więc oczekiwalibyśmy, że zostanie potraktowana przez Stany Zjednoczone tak jak inne państwo frontowe. To znaczy Izrael. A więc - 4 miliardy dolarów finansowej kroplówki i udogodnienia wojskowe takie same, z jakich korzysta Izrael. Jeśliby pan prezydent Obama nas wyśmiał, byłaby to dla nas ważna informacja, że chce nas wydymać i zostawić z dzieckiem. Jeżeliby nas natomiast nie wyśmiał, mielibyśmy lepsze rozeznanie własnej sytuacji. Bo teraz Polska zaczęła realizować dziesięcioletni program modernizacji sił zbrojnych, ma wydać na to 140 miliardów złotych, czyli średnio 14 miliardów złotych rocznie. Kroplówka finansowa w postaci 4 miliardów dolarów podwaja tę sumę, co znaczy, że możemy skrócić tę dziesięcioletni okres o połowę. Uzbroić się, żeby zostać zbombardowanym przez drugą stronę? Nie o to chodzi. Ja tylko mówiłem o strategiach, o doktrynach wojennych, które trzeba znać i pamiętać o nich. Państwo powinno rzeczywiście starać się o to, żeby posiąść pewną siłę 9 odstraszającą. Zgodnie z tym, co mówił pruski teoretyk wojny Karol von Clausevitz, sprawcą wojny nie jest napastnik, tylko napadnięty, bo on swoją słabością zachęcił napastnika. Więc nie trzeba być słabym, trzeba w miarę możliwości takich zachęt dla potencjalnych napastników nie mnożyć. Jaka jest różnica między tym, że Amerykanie rozmieszczają swoją broń ciężką w Europie Wschodniej, czy tam Środkowej, a modernizacją polskich sił zbrojnych? Otóż my nie mamy żadnego wpływu na to, jak i w jakich warunkach ta amerykańska broń ciężka będzie wykorzystana. Polski rząd nie będzie miał po prostu wpływu na to, co będzie robiło amerykańskie wojsko. Natomiast miałby wpływ na to, co będzie robiło uzbrojone polskie wojsko. Dla państwa korzystniejsza jest taka sytuacja. I powiadam, moglibyśmy wykorzystywać to, że jesteśmy w NATO, ale ponieważ, niestety, nie mieliśmy do tej pory rządów na poziomie, Amerykanie się przyzwyczaili, że politykują w Polsce przy pomocy swojej agentury, bo to jest mniej skomplikowane niż podtrzymywanie stosunków partnerskich. Z Francją, z Niemcami, z Anglią muszą podtrzymywać stosunki partnerskie, nie mogą sobie pozwolić na to, żeby jakimś Starym Kiejkutom dać 15 milionów dolarów i zakładać tajne więzienia CIA w Bantustanie. Gdyby coś takiego zaproponowali Francji, to chyba by ich ambasador wyleciał jeszcze tego samego dnia, jako persona non grata, z powrotem do Waszyngtonu. Natomiast u nas - Stare Kiejkuty, to im w to graj, bo zawsze się wysługiwali komuś i niestety, dopóki Polska na to pozwala, nie będzie mogła wykorzystać nawet tego. że jest w NATO. A NATO jest pewną wartością. Niewielką, ale jest. Bo wprawdzie nie wiemy, co się stanie w razie czego, jak będzie wykorzystany artykuł piąty traktatu waszyngtońskiego, ale Rosja też tego nie wie. I to jest na razie jedyna korzyść, jaką mamy z przynależności do NATO. Czy za 30 lat Warszawa będzie istniała? Mam nadzieję. Byłbym niepocieszony, gdyby się okazało, że na skutek bęcwalstwa naszych umiłowanych przywódców przestanie istnieć. Ale jeśli nasi umiłowani przywódcy będą się zachowywali prowokacyjnie, to znaczy będą ciągnęli lwa za ogon i za wąsy, to lew machnie łapą i rozwali im łeb. Przy okazji nam wszystkim. Jeżeli lwem jest Rosja, to znaczy, że, ją będziemy ciągnąć za ogon. Jeszcze raz powtórzę: dopóki Rosja i Niemcy przestrzegają strategicznego partnerstwa, to Rosja nawet republikom bałtyckim nie robi krzywdy. One są po niemieckiej stronie kordonu i Rosja to na razie respektuje. Jeśliby się okazało, że strategiczne partnerstwo przechodzi do historii, to już takiej gwarancji nie mamy. No i wtedy, jeżeli mamy państwo rozbrojone, a taka jest prawda, ciągnięcie kogokolwiek za wąsy czy za ogon jest naprawdę lekkomyślne. Gdybyśmy nie mieli państwa rozbrojonego, a... to wtedy co innego. Można sobie pozwolić na różne zuchwałości. Ale w tej chwili nie możemy pozwolić sobie na zuchwałości. Niestety w Polsce, jak powiadam, rządzą agentury: stronnictwo ruskie, pruskie i amerykańsko-żydowskie. Natomiast mankamentem naszej sceny politycznej jest brak stronnictwa polskiego. Może to stronnictwo teraz się tworzy? Dziękuję za rozmowę. 10