Skończyłem dziś CZTERDZIEŚCI LAT

Transkrypt

Skończyłem dziś CZTERDZIEŚCI LAT
Skończyłem dziś CZTERDZIEŚCI LAT.
Co zrobiłem ze swoim życiem? Straciłem dwie żony, jeden dom i jedno mieszkanie
nad kanałem, wszystkie włosy oraz zdrowie.
Zdobyczy mam niewiele: dwóch synów, jedna córka, kilka pierwszych wydań oraz
sterta utworów literackich, których nikt nie opublikuje ani nie wykorzysta.
W prezencie dostałem jak zwykle jakiś szajs, oprócz notatnika marki Smythson
formatu A4, który przyszedł pocztą od Pandory. Nigel i Lance uznali za bardzo zabawne
wysłanie mi za pośrednictwem Parcelforce nadmuchiwanej gumowej lalki w stroju
francuskiej pokojówki wraz z kartką, na której było napisane: „Dmuchaj porządnie, to
zobaczysz, jak stanie!”.
Powiedziałem matce, że z powodu mojej depresji nie chcę urządzać żadnego
przyjęcia. Zgodziła się, choć wyglądała na rozczarowaną. Spędziłem spokojnie dzień z
Bernardem, obaj czytaliśmy, a od czasu do czasu odkładaliśmy książki, by zrobić filiżankę
herbaty.
Około szóstej przyszła matka. Wydawała się poirytowana i rozgorączkowana.
– Tata chce zabrać cię do Niedźwiedzia na urodzinowego drinka – powiedziała.
Odparłem, że choć doceniam tę propozycję, wolałbym zostać w domu.
– Nie, nie możesz zostać w domu w swoje czterdzieste urodziny – obruszyła się. – To
nienaturalne, prawda, Bernardzie?
– Ja swoje czterdzieste urodziny spędziłem w marsylskim burdelu, gdzie złapałem
trypra od nadobnej dziewoi o imieniu Lulu – powiedział Bernard.
– Widzisz? – przyklasnęła z aprobatą matka. – Bernard to umie się zabawić!
Po półgodzinnym wierceniu dziury w brzuchu niechętnie zgodziłem się na jazdę
samochodem do pubu Pod Niedźwiedziem, a nawet przebranie się w „ten śliczny garnitur z
Nexta, którego nigdy nie noszę”.
W pubie panowała ciemność, gdy wszedłem tam przed swoimi rodzicami, bratem i
Bernardem. Nagle zapaliły się światła, rozległ się zbiorowy ryk „Wszystkiego najlepszego”, a
ja uświadomiłem sobie, że, o zgrozo, jestem głównym bohaterem przyjęcia niespodzianki.
– Planowałam to od tygodni! – zawołała matka, przekrzykując hałas.
Przykleiłem na twarz uśmiech i rozejrzałem się po pomieszczeniu pełnym znajomych
twarzy. Nigel i Lance siedzieli przy barze. Wayne Wong wyszedł z kuchni z półmiskiem
chińskich przysmaków. Marigold i Bystrzak Henderson rozmawiali z Michaelem Flowersem.
Gracie podbiegła do mnie i objęła mnie za nogi. Pan Carlton-Hayes i Leslie siedzieli razem
przy stole z trzema starszymi facetami, których znałem z widzenia. (Tom Urquhart
powiedział mi później, że byli to stali klienci, którzy nie chcieli się wynieść „tylko dlatego, że
to prywatne przyjęcie”). Wellbeckowie stali pod plastikowym transparentem z napisem
„Szczęśliwej czterdziestki”.
Rozejrzałem się za Daisy, ale jej nie było. Dopiero około wpół do dziewiątej
wparowała do pubu Pandora w długim kremowym kożuchu i ciemnobrązowych zamszowych
kozaczkach do kolan. Po raz pierwszy widziała moją łysą głowę, ale nie wzdrygnęła się na ten
widok.
– Ruch na autostradzie był koszmarny – powiedziała. – Pełno idiotów w małych
rodzinnych samochodzikach. Powinien być osobny pas dla takich poważnych ludzi jak ja.
– Czy to nie jest pas szybkiego ruchu? – spytałem.
– Nie – odparła. – Nie jest wystarczająco szybki.
Przymilny Tom Urquhart przyniósł jej kieliszek szampana. Wydudliła go, jakby to
była lemoniada. Urquhart próbował zagadnąć ją o browar, przez który Niedźwiedziowi
groziło zamknięcie.
– Codziennie bankrutuje dwadzieścia pubów – zaczął, ale mu przerwała, mówiąc:
– Jestem tu prywatnie, Tom. Bądź tak miły i przynieś mi jeszcze jeden kieliszek z
bąbelkami.
Gdy pognał do baru, wbiła we mnie błyszczące oczy.
– Proszę o raport o postępach w sprawie tej twojej cholernej prostaty – zażądała.
Powiedziałem, że guz się chyba kurczy, a onkolog powiedziała, że „są podstawy do
optymizmu”.
Nie zrobiło to na niej wrażenia.
– Alistair Darling powiedział mniej więcej to samo o naszej gospodarce, zanim funt
poleciał na łeb na szyję.
Gdy Tom Urquhart przyniósł jej kolejny kieliszek szampana, dodała:
– Teraz zrelacjonuj mi tę idiotyczną aferę Daisy-Hugo.
Powiedziałem, że nadal są razem i że gdy ostatnio spotkałem Daisy na poczcie we wsi,
miała na sobie coś od Diora.
– Dior! – zaśmiała się. – Przecież tego nie nosi się na wsi. Jakież to wulgarne.
W trakcie całej naszej rozmowy wokół kręcili się ludzie, którzy liczyli na to, że
zagadną Pandorę. Nie miałem złudzeń co do tego, że to nie ze mną chcą sobie pogawędzić.
Około dziewiątej zgasło światło i z dalekiego końca baru wyłoniła się moja matka, niosąc
wielki tort w kształcie otwartej książki, ozdobiony lukrem i z czterdziestoma świeczkami. Po
bezgłośnym wypowiedzeniu życzenia (żeby Daisy do mnie wróciła) zgasiłem świeczki.
Rozległo się kilka nieudolnych prób śpiewania Sto lat, po czym moja matka zaklaskała i
zawołała, żeby wszyscy się uciszyli. Struchlałem. Zamierzała wygłosić mowę. Zaczęła od
tego, że wybuchnęła płaczem, a potem zatrzepotała dłońmi przed oczami – nauczyła się tego
z X Factor. Nigdy nie widziałam, żeby ktoś robił to w prawdziwym życiu. Wiele kobiet
zbliżyło się do niej, podając chusteczki, poklepując na pocieszenie i tak dalej. Mój ojciec
zawołał: „Weź się w garść, Pauline!”. I wreszcie jakoś jej się to udało.
Zaczęła dość konwencjonalnie:
– Dziękuję wszystkim za przybycie i dochowanie sekretu przed Adrianem –
powiedziała. Później jednak poszła na całość: – Trudno mi uwierzyć, że urodziłam go przed
czterdziestu laty. Mój Boże! Nigdy wcześniej nie przeżyłam takiego bólu! Trzydzieści sześć
godzin katuszy, i nie było nikogo, kto by mnie trzymał za rękę albo gładził po plecach. Po
dziś dzień nie wiem, gdzie podziewał się wówczas George.
Pełne wyrzutu kobiece oczy zwróciły się na mojego ojca.
– Byłem na rybach! – zaprotestował. – Wtedy jeszcze nikt nie słyszał o telefonach
komórkowych.
– Mogłeś się kontaktować – zauważyła matka. – Twoja mama miała przecież telefon.
Nagle, bez wątpienia po to, by powstrzymać tę pyskówkę, odezwał się pan CarltonHayes:
– Czy mógłbym powiedzieć kilka słów? – spytał.
Matka skinęła głową, ale było widać, że niechętnie ustępuje mu pola.
Pan C.-H. podtoczył się kawałek na wózku, aż stanął przed niewielkim audytorium.
– Postaram się nie przynudzać – obiecał z uśmiechem. – Chciałbym tylko powiedzieć,
że Adrian to chyba najbardziej uprzejma i najżyczliwsza osoba, jaką miałem przyjemność
znać. Wiecie, praca w księgarni potrafi być bardzo wymagająca – wygląda na to, że
przyciągamy dość niezwykłą klientelę. Adrian zawsze okazywał sporo cierpliwości naszym
klientom. Ostatnio spotkało go wiele ciosów, które dzielnie zniósł i wcale się nad sobą nie
użala. Wszystkiego najlepszego, Adrianie!
Gdy ucichły oklaski, matka znów wkroczyła na scenę.
– A więc po trzydziestu sześciu godzinach udręki – rozmiar jego głowy zadziwił
położne – Adrian się urodził. Po kilku miesiącach jego bezustannych wrzasków we dnie i w
nocy kapnęliśmy się, że mamy nieodpowiedni smoczek na butelce – zaśmiała się. – Nic
dziwnego, że nie mógł nic przez niego wyssać i tracił na wadze! – Znów zachichotała na to
wspomnienie. – No a potem zaczęliśmy się nim cieszyć. W wieku sześciu miesięcy już
samodzielnie siedział.
– Cholera jasna, czy ona zamierza relacjonować nam twoje czterdziestoletnie życie
miesiąc po miesiącu? – mruknęła Pandora.
Matka przerywała kilkakrotnie swoje przemówienie, wciąż jednak nawijała jak
opętana. Ludzie spozierali na zegarki. Szczęśliwcy stojący bliżej drzwi wymykali się
niepostrzeżenie. Wreszcie, ponaglany przez Pandorę, przerwałem matce w połowie anegdoty
o tym, jak to w wieku czternastu lat zostałem zabrany przez nią na pogotowie z modelem
samolotu przyklejonym do nosa.
Wstałem i podziękowałem matce, Wayne’owi Wongowi i kobiecie, która
przygotowała tort. Później z powodu zmęczenia Gracie rozlała puszkę napoju Vimto na
kremowy kożuch Pandory. Pandora zbyła to śmiechem, mówiąc:
– Nic nie szkodzi, mogę to sobie wpisać w koszty.
– Koszty poniesione w ramach działalności parlamentarnej? – spytałem. – Czy to
legalne?
– Jasne – odparła. – Takie są zasady, przecież kiepsko nam płacą. Te dodatki stanowią
uzupełnienie naszych gównianych pensji.
Spytałem, czy notes marki Smythson, który mi kupiła, też zostanie „wpisany w
koszty”.
– Oczywiście, jako materiały biurowe. Ale jeśli masz skrupuły, niepozwalające ci go
przyjąć, chętnie wezmę go z powrotem.
Pomyślałem o luksusowej moleskinowej okładce i ciężkich, przypominających atłas
stroniczkach. Wyobraziłem sobie, jak piszę w nim coś niezwykłego: jakąś przełomową
książkę. Czy notes Smythson i ja moglibyśmy wspólnie ożywić angielską powieść?
– Zatrzymam go – odparłem.
Matka namówiła Toma Urquharta, by puścił muzykę przez głośniki w pubie. Wybrał
Songs for Swingin’ Lovers Franka Sinatry!
Jako pierwsi ruszyli na parkiet Bernard Hopkins i pani Lewis-Masters. Zadziwiła mnie
zwinność ich kroków. Następni byli Nigel i Lance, co wzburzyło kilku mniej wyrobionych
mieszkańców Mangold Parva.
Gdy Pandora zaprosiła mnie do tańca, powiedziałem:
– Wiesz, że nie umiem tańczyć, Pandoro.
Zmusiła mnie, bym wstał, i oświadczyła:
– Bzdura. Po prostu wychodzi się na parkiet i symuluje stosunek seksualny,
powstrzymując się od samej penetracji.
Pozwoliłem jej wziąć się w ramiona i, szurając nogami, pokręciliśmy się trochę na
małym parkiecie przed barem. Moja matka tańczyła z Brettem, który się zaśmiał i powiedział
do Pandory:
– To uchodzi na prowincji za wielki ubaw.