„Rzeczy Wspólne” 2010, nr 1 „Teologia Polityczna” 2006
Transkrypt
„Rzeczy Wspólne” 2010, nr 1 „Teologia Polityczna” 2006
„Rzeczy Wspólne” 2010, nr 1 256 Dawniej pisma intelektualne istniały dzięki nadającym im ton konkretnym środowiskom. Do ich powstania dochodziło zazwyczaj wtedy, gdy na jakimś seminarium czy przy kawiarnianym stoliku natrafiało na siebie kilku podobnie myślących jegomości, którzy czuli, że nie mogą wyrazić swojej wizji na łamach istniejących periodyków i powoływali swoje pismo, które miało prezentować ich słuszne poglądy na wszystko. Tak powstał na przykład przedwojenny „Bunt Młodych”, paryska „Kultura”, „Teologia Polityczna” i – zachowując wszelkie proporcje − „Pressje”. „Rzeczy Wspólne” powstały najwyraźniej według innej zasady. Pierwszy, programowy numer pokazuje, że chcą być pismem, w którym będą prezentowane poglądy wielu istniejących już środowisk. Wobec tego natrafiamy tam na teksty redaktorów (przeważnie naczelnych) „Arcanów”, „Civitas”, „Czwórek”, „Faktu”, polskiego „First Things”, „Frondy”, „Obywatela”, „Praktyki Politycznej”, „Rzeczpospolitej”, „Znaku” i oczywiście „Pressji”. Jeśli dodamy do tego znanych już skądinąd Zbigniewa Stawrowskiego, Krzysztofa Bosaka czy rysownika Andrzeja Krauzego, to zobaczymy pomysł na pismo w całej okazałości. Mówiąc językiem profesor Jadwigi Staniszkis – jest to intelektualny bricolage. W rezultacie trudno ocenić całość, bo składają się na nią pojedyncze wypowiedzi znane już mniej więcej ze wspomnianych pism. Tytuł „Rzeczy Wspólne” nabiera nowego znaczenia – rzeczywiście mamy tu do czynienia z publikacją rzeczy z różnych środowisk. Czy jednak przez to, że ukazują się w jednym piśmie, stają się wspólne? Czy redakcja chce iść w kierunku intelektualnej „Angory”? Osobiście, zamiast czytać kolejny tekst Tomasza Terlikowskiego, wolałbym znaleźć w nich więcej wypowiedzi osób z wydającej pismo Fundacji Republikańskiej, które zresztą bardzo cenię. Gdyby pismo oparło się na tym środowisku, byłoby inicjatywą prawdziwie autorską, która być może wprowadziłaby powiew świeżości intelektualnej, który winien towarzyszyć nowym tytułom. Podobny problem dotyczy sztandarowej idei pisma – republikanizmu. Nie jest to nic nowego w polskim życiu intelektualnym, głównie dzięki wieloletnim wysiłkom kilku środowisk (pewne zasługi ma tu sam Klub Jagielloński). Oczywiście nie ma nic złego w tym, że do tego grona dołącza nowa inicjatywa. Szkoda jedynie, że z lektury „RW” nie dowiemy się nic nowego na temat republikanizmu. Nowością jest jedynie upychanie tego słowa w każdym możliwym kontekście. W efekcie dowiadujemy się, że żałoba narodowa to „republikańskie odrodzenie”, potrzeba wielkich narracji ma charakter „republikański”, a Caritas in veritate Benedykta XVI jest – a jakże! – „wielką pochwałą republikanizmu”. Język polski jest tak skonstruowany, że pozwala postawić przymiotnik „republikański” przed każdym rzeczownikiem, w związku z czym przed „RW” jeszcze długa droga. Czy sięgając po kolejny numer „RW” dostaniemy produkt autorski, czy raczej zaserwowane nam zostaną stare myśli w nowym opakowaniu? Krzysztof Mazur „TeologiaPolityczna”2006-2007,nr4 Mamy strasznie duże zaległości. Numer sprzed trzech lat poświęcony był relacji między mesjanizmem i polityką. Marek Cichocki i Dariusz Karłowicz w artykule wstępnym wyjaśniają, że oczywisty antagonizm między z istoty partykularystycznym mesjanizmem politycznym a uniwersalistyczną nauką Kościoła nie jest podstawą do uznania tego pierwszego za herezję. Celem numeru jest próba znalezienia z jednej strony jakiejś zgodnej z Bożym zamysłem roli narodu w ekonomii zbawienia, a z drugiej − pozytywnego wymiaru mesjanizmu w polityce. Redaktorzy nie traktują mesjanizmu jako „jednostki chorobowej”, lecz jako wyzwanie, które powinna podjąć III RP. Ich zapał studzi Andrzej Walicki, wyjaśniając różnicę między polskim – i nie tylko – mesjanizmem i misjonizmem. Choć daleki jest on od tonu krytycznego, uznaje mesjanizm za koncepcję historycznie wyczerpaną. Przeczy też tezie o mesjanistycznych korzeniach ruchu solidarnościowego, ku której skłania się Jadwiga Staniszkis, która przyznaje przy okazji, że zmieniła swoją ocenę Solidarności zawartą w swojej Self-Limiting Revolution. W rozmowie z Richardem J. Neuhausem rozwinięty zostaje temat relacji między narodem i religią. Ciekawa jest jego interpretacja amerykańskiego poczucia bycia one nation under God jako świadomości odpowiedzialności, a nie wyróżnienia. Neuhaus stawia trudną do pogodzenia z polskim doświadczeniem tezę, że mesjanizm narodowy nie pasuje do katolicyzmu, lecz jest zjawiskiem typowo protestanckim. Dla protestantów wiara w Chrystusa nie wiąże się z wiarą w Kościół i brak silnej doczesnej wspólnoty wyznania zapełnia im idea narodu i pełniącego misję państwa. Z twierdzeniem tym nie zgodziłby się chyba Walicki, którzy dostrzega w mesjanizmie raczej polityczne – imperialne lub niepodległościowe – motywy. Wywiad z Neuhausem dostarcza jeszcze ciekawej myśli, że każdy uniwersalistyczny, misyjny projekt polityczny wymaga partykularnych korzeni, w przeciwnym razie musi podzielić los esperanto, uniwersalnego języka, „którym nikt się nie posługuje – nikt w całym uniwersum”. Idei suwerennego państwa narodowego broni Mark Lilla, idąc w sukurs arcyciekawemu wykładowi Leo Straussa Dlaczego pozostajemy Żydami?, uzupełnionemu o zapis towarzyszącej mu debaty. Cały numer to imponująca analiza fenomenu mesjanizmu. Michał Zabdyr-Jamróz Perysskop 257