SILY KTORE POKONAJA RAKA_PIEKNY
Transkrypt
SILY KTORE POKONAJA RAKA_PIEKNY
Piękny dzień Udawałam silną osobę, ale miałam wrażenie, że choruję razem z nim – tak swoje zmagania z chorobą ojca opisuje Anna. * Z Anną rozmawia Beata Kołakowska Beata Kołakowska: Była Pani przy tacie, kiedy postawiono diagnozę? Anna: Chory człowiek, wyrwany ze swojego bezpiecznego środowiska, czekał dwie godziny w kolejce ludzi z całej Polski, żeby się zarejestrować do specjalisty w Centrum Onkologii na Ursynowie. Zagubienie kompletne: o co chodzi? co się dzieje? Potem znowu czekał, tym razem na wizytę i ostateczną diagnozę. Usłyszał tylko: Ma pan czerniaka złośliwego, a pan tu sobie żarty stroi. Wyszedł z tego spotkania zielony. Potem usunięto mu chorą tkankę i odesłano do domu z nakazem stawiania się na kontrole. Jak Pani radziła sobie z tą sytuacją? Nie było już mamy, która zajęłaby się tatą. Zmarła kilka lat wcześniej. Miałam jednak siostrę, więc we dwie sobie radziłyśmy. Trzy kolejne lata to był ciężki czas dla naszej rodziny. Jak chory już wie, że jego stan się poprawił, to stawia opór i nie chce się leczyć. Zaczęłam więc tatę pouczać i strofować. Aby zaciągnąć go do lekarza, przejmowałam rolę rodzica: Chodź, „synku”, pójdziemy na kontrolę. Najtrudniej było pozostać córką. Anna jest szefową działu personalnego w dużej firmie produkcyjnej. Po śmierci ojca skończyła psychologię w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej. Wprowadziła również w firmie program wsparcia – opiekę psychologiczną i terapeutyczną – dla pracowników w potrzebie. 183 Psychoonkologia Moja mama zmarła nagle, odeszła na moich rękach. Byłam wtedy bardzo młoda i nie wiedziałam, że po takim doświadczeniu potrzebuję pomocy. Szukała Pani pomocy również dla siebie? Kiedy choroba ponownie zaatakowała, zaczęłam szukać ratunku, ale dla mojego taty. Ja byłam przecież silna… Jeździłam do Torunia, do Aurelii Dembińskiej, z którą pracowałam na poziomie psychologicznym, terapeutycznym, stosując program Simontona. Wtedy podjęłam decyzję, że nauczę się tej metody i uratuję mojego tatę. Ja, osoba dorosła, wykształcona, prowadząca szkolenia dla pracowników, uznałam, że uratuję mojego tatę. Naprawdę w to uwierzyłam. Teraz widzę, że Aurelia musiała zrobić porządek przede wszystkim ze mną. Dlaczego? Moja mama zmarła nagle, odeszła na moich rękach. Byłam wtedy bardzo młoda i nie wiedziałam, że po takim doświadczeniu potrzebuję pomocy. Przez prawie dziesięć lat rozpamiętywałam jej śmierć, nie umiejąc przejść przez okres żałoby. Te negatywne emocje przełożyły się na całe moje życie: moje małe dziecko chorowało, coś się działo ze mną, miałam problemy w pracy. Aurelia musiała najpierw „przepracować” ze mną tamtą śmierć, a dopiero później zająć się chorobą taty. A co z ratowaniem taty? Uczyłam się być tu i teraz, myśleć tylko o tym, co wiem, opierać swoje wnioski na faktach, a nie straszyć się przyszłymi − nieznanymi przecież − losami taty czy jego chorobą. Ale nie byłam w stanie zapytać go: tato, czy chcesz żyć? Tato, jakie masz korzyści z chorowania? Udawałam przed nim silną osobę, ale miałam wrażenie, że choruję razem z nim, a może nawet bardziej. Bo człowiek dostaje od lekarzy wszystkie informacje o stanie najbliższej mu osoby, wie więcej. Mimo to miałam niesamowitą energię do działania. Nie wystarczała mi jedna opinia lekarska, jechałam po drugą. A czasami były to informacje szokujące. Kiedyś usłyszałam: Tu jest potrzebna pomoc duszpasterska, a nie moja. Tata był negatywnie nastawiony do leczenia; nie chciał współdziałać z lekarzami. Któregoś dnia zamknął się w domu i przez 184 P i ę k n y d z i e ń kilka godzin nie odbierał telefonu. Okazało się, że wyłączył telefon i on, zawsze taki elegancki, leżał w pościeli, nieogolony, nieubrany. Chyba czekał na śmierć… Powiedział, że miał problemy związane z „męskimi sprawami” i pomyślał, że to kolejne przerzuty. A ja, mimo że pracowałam już z Aurelią i wiedziałam, jak się myśli „w oparciu o fakty”, od razu pognałam z tatą do instytutu onkologii. Lekarz tylko się uśmiechnął, mówiąc, że z tymi sprawami to do urologa, a nie do niego. Nie myślała Pani racjonalnie? Nie, bo tak naprawdę rodzina i chory to jedność. Byliśmy, funkcjonowaliśmy w takiej matni, emocjonalnym kłębku. Tym bardziej że przy nowotworze ujawnił się szereg innych chorób, w tym cukrzyca. Tata zachowywał się w tym okresie jak dziecko. Rzucał się na jedzenie, podjadał w nocy. Nieraz ścierałam syrop klonowy z podłogi. A ja? Stałam się nadzorcą. Kiedyś podczas wspólnego obiadu z teściami tata sięgnął po zakazaną dla niego potrawę – wyrwałam mu salaterkę z ręki. Nieustannie w roli opiekuna. Był taki jeden moment, kiedy poczułam i pokazałam swoją niemoc tacie. Wracam z pracy, a tata śpi i nie mogę go obudzić. Okazuje się, że poziom jego cukru jest drastycznie wysoki. Dzwonię na pogotowie, a oni nie chcą przyjechać, tylko radzą, żeby go przywieźć samemu. Tata przelewa mi się przez ręce, jestem sama w domu, nie ma nikogo, kto mógłby mi w tym momencie pomóc. Dzwonię do jego lekarza, który mówi, że to bardzo groźna sytuacja i trzeba tatę odtransportować do szpitala. Tata jest półsenny, prawie nie mam z nim kontaktu. Usiadłam i rozpłakałam się. Tak naprawdę rodzina i chory to jedność. Byliśmy, funkcjonowaliśmy w takiej matni, emocjonalnym kłębku. Tym bardziej że przy nowotworze ujawnił się szereg innych chorób, w tym cukrzyca. Jak dziecko. Tata ocknął się i zapytał, co się dzieje, a ja mu powiedziałam: Tato, ja już nie mogę. Popłakaliśmy sobie razem. Weszłam w rolę dziecka, które sobie nie radzi z tą sytuacją, a on mnie przytulił, był znowu moim tatą. 185 Psychoonkologia Daliście radę? Daliśmy. Znalazłam pomoc, chyba zanieśliśmy go do samochodu na krześle. Niestety, tata w pewnym momencie przestał rozumieć mowę z powodu przerzutów do mózgu. Nie mogliśmy już rozmawiać, więc pisaliśmy do siebie karteczki. Do tej pory mam zeszyt. A rozmawiała Pani z tatą o chorobie, o śmierci? On wiedział, my wiedzieliśmy, ale był to temat tabu. Potem, gdy nabrałam dystansu, nabyłam tej mądrości, to zrozumiałam, że mogę być dzieckiem, mogę płakać. Pamiętam, jak mówiłam tacie: Wiem, że ty nie chcesz się leczyć, ale robisz to dla nas, żyjesz dla nas i wiesz, że ja zrobię wszystko, by ci pomóc. To zupełnie zmieniło nasze relacje – przestałam być nadzorcą. Nie było już: powinieneś, musisz, nie wolno ci. Dlatego trzeba pilnować, by nie zamieniać ról, by był szacunek po ostatnią chwilę, by zapytać chorego: czy ty chcesz? Czy rozmawialiście o tym, co was łączy? Niestety, tata w pewnym momencie przestał rozumieć mowę z powodu przerzutów do mózgu. Nie mogliśmy już rozmawiać, więc pisaliśmy do siebie karteczki. Do tej pory mam zeszyt, a w nim odpowiedź na pytanie: Tato, czy ty nas kochasz? Musieliśmy sobie zaufać w najintymniejszych chwilach. Niesamowicie przeżywał pierwszą kąpiel, przy której mu pomogłam. Kwestia założenia pampersa − podobnie. W jakiej on był wtedy kondycji? Fizycznie czuł się całkiem nieźle. Jego samopoczucie też nie było najgorsze, bo dobrze znosił dotychczasowe chemie, nie wyszły mu rzęsy, włosy. Po naszej namowie lekarze dali nam jeszcze jedno skierowanie, na naświetlanie. Po tym zabiegu wyszły tacie włosy i pojawiły się stany padaczkowe. Dopiero wtedy poddał się, „padła” mu psychika, kilkanaście razy na dzień chodził do łazienki i czesał się. Potrzebował już stałej opieki. Znalezienie zaufanej osoby wcale nie było takie proste. Pytałam, chodziłam. Udało się w końcu. Mieszkał z Pani rodziną? 186 P i ę k n y d z i e ń Tata był przez dwa tygodnie u mnie, potem u siostry. Pamiętam, że nieustannie czuwałam, nasłuchiwałam, czy oddycha, czy nie zsunął się z łóżka. Dobrze, że się zmienialiśmy, bo dzięki temu ta druga rodzina mogła choć trochę odpocząć. Były takie chwile, kiedy tata krztusił się śliną, miał problem z przełykaniem, wtedy mówiłam do siebie: Boże, żeby nie teraz, nie chcę przy tym być – wciąż pamiętałam śmierć mamy. Teraz też odchodziła ukochana osoba, a ja nie mogłam jej pomóc. Czy dała sobie Pani przyzwolenie, żeby odpuścić? Przestać walczyć o jego życie? Ja sobie nie dałam, ale obok mnie był mąż, który zupełnie inaczej na to patrzył, zachował dystans. W pewnym momencie, gdy było już naprawdę źle, szpital w innym mieście zaproponował nam dalsze leczenie. Mój mąż zapytał mnie, czy tata tego chce. Wtedy odpuściłam, bo zdałam sobie sprawę, że wariuję. Wierzyła Pani, że go uratuje? To był mój drugi rodzic i jeszcze w hospicjum wydawało mi się, że… Gdzieś wyczytałam, że choroba nowotworowa pojawia się, by człowiek zmienił wreszcie coś w swoim życiu. Jest to dla mnie zbyt proste… Ale w sytuacji zagrożenia życia inne sprawy przestają mieć znaczenie, zmienia się perspektywa. Gorąco wierzę, że dla tych, którzy efektywnie wykorzystają ten czas, jest szansa na „drugie, lepsze życie”. Mój tata zabrnął w ślepy zaułek. Przestał pracować, odciął wszystkie kontakty, znajomych, przyjaciół, z własną siostrą się pokłócił. Żył tylko naszym życiem, a my myślałyśmy, że ma swoje. Jeszcze trochę, a zasnąłby w swoim domu. Pytanie, czy aż tak trzeba? W sytuacji zagrożenia życia inne sprawy przestają mieć znaczenie, zmienia się perspektywa. Gorąco wierzę, że dla tych, którzy efektywnie wykorzystają ten czas, jest szansa na „drugie, lepsze życie”. Tata trafił do hospicjum? 187 Psychoonkologia Kiedy okazało się, że tata ma przerzuty do mózgu, lekarze wspominali już wyłącznie o hospicjum. Trafił tam, gdy już nie mogliśmy sobie poradzić, bo nie wstawał z łóżka, a napady padaczkowe były coraz częstsze. W hospicjum znaleźliśmy pomoc: o cokolwiek poprosiliśmy − dostaliśmy; traktowano nas z ogromnym szacunkiem. Wiedzieli, co się po kolei wydarzy, jak może wyglądać ten proces. Szkoda, że nam o tym nie powiedziano. Może myśleli, że my też wiemy? Nadeszła Wielkanoc i dzień, który ja nazywam „pięknym dniem umierania”. Tata, mimo że był nieprzytomny, też brał udział w tej rozmowie. Trzymałam go za rękę, a on ściskał ją, jakby czasem chciał powiedzieć: tak, zgadzam się, pamiętam. Pięknym? Przyjechaliśmy z rodzinami do szpitala, nasi mężowie zabrali dzieci do domu i zrobili sobie takie małe święta, a my z siostrą i najstarszymi dziećmi zostaliśmy z tatą. Miał bardzo wysoką gorączkę. Potem dowiedziałam się, że była to gorączka agonalna. Spędziliśmy z tatą cały dzień. Był piękny, bo siedzieliśmy przy nim i rozmawialiśmy, płakaliśmy i śmialiśmy się, opowiadałyśmy z siostrą o naszym dzieciństwie, a dzieci dzieliły się z nami swoimi wspomnieniami. Tata, mimo że był nieprzytomny, też brał udział w tej rozmowie. Trzymałam go za rękę, a on ściskał ją, jakby czasem chciał powiedzieć: tak, zgadzam się, pamiętam. Było go dużo w tym pokoju, był z nami. Poprosiłyście o ostatnie namaszczenie? Nie. My słabo praktykujemy obrzędy religijne, poza tym nie wiedziałyśmy, że to ostatnie godziny życia taty. Ksiądz zaglądał do nas kilka razy, ale nie zapytał, czy potrzebujemy wsparcia. Dzień się kończył. Nasi mężowie już nas wzywali. Jak wychodziłyśmy, jedna z pielęgniarek zapytała, czy zapalić świeczuszkę. Krzyknęłyśmy: NIE, on jeszcze żyje. Przeprosiła nas, mówiąc, że wierzy, iż zapalona świeczka wskaże duszy drogę do nieba. Byłyśmy przerażone. Gdyby nam tylko powiedziała: zostańcie, dziewczyny. Pojechałyśmy po nasze rodziny. Chwilę potem zadzwonili z hospicjum, że stan taty jest krytyczny. Zostawiłam dzieci i wróciliśmy z mężem do szpitala, ale już było po wszystkim: tata nie żył. 188 P i ę k n y d z i e ń JAK DBAĆ O SIEBIE , GDY CHORUJE BLISKI Czas opieki nad bliską osobą, chorującą na nowotwór, wiele osób wspomina jako jednocześnie niezwykle ciężki i wartościowy. Aby udzielić jej prawdziwego wsparcia, opiekunowie i osoby wspierające muszą także troszczyć się o siebie. Jak to zrobić? Dbaj o siebie. Staraj się jeść regularnie, wysypiać się i kontrolować swoje zdrowie; Zatroszcz się o czas tylko dla ciebie. To mogą być krótkie przerwy – w sam raz na spacer, kąpiel czy rozmowę z przyjaciółmi. Znajdź czas dla innych członków rodziny, a zwłaszcza dla dzieci. Staraj się żyć chwilą obecną i robić plany na najbliższe dni. Pomyśl o krótkim odpoczynku od opieki – bywa on potrzebny i osobie chorej, i opiekunowi. Ustal z osobą chorą, że na kilka dni ktoś przejmie twoje obowiązki. (Oprac. PP na podst. Canadian Cancer Society Living with Advanced Cancer) Jak Pani poradziła sobie z tą żałobą? Nagła śmierć mamy to był wieloletni ból… Ale tym razem szukałam pomocy od początku, od momentu, gdy dowiedziałam się, że mój ukochany tata ma raka. Program Simontona pozwolił mi przygotować się do tego prawie z dnia na dzień. Nabrałam dystansu i zobaczyłam, co ja robię, ile ja na siebie włożyłam. Bo przejęłam na siebie rolę opiekuna, autorytetu – dyktowałam lekarzom, co mają robić, przejęłam wręcz rolę Boga – ja go uratuję, uleczę. Dzięki programowi uświadomiłam sobie, że choroba to też jest życie. Ma nawet pozytywne aspekty. Pozytywne aspekty? Ktoś powie, że to jakiś absurd, ale gdy tata był zdrowy, nie widział na co dzień swoich ukochanych córek, ukochanych wnuków. Jak był chory, to raptem wszyscy się nim zajmowali, byli przy nim. Jest wiele takich pozytywnych aspektów, jednak trzeba umieć z tą chorobą żyć… Diagnoza o raku traktowana jest jak wyrok. Ludzie, którzy dziś dowiadują się o nowotworze, myślą, że jutro położą się do trumny. Lęk odbiera im wszystkie siły i chęć walki. W metodzie Simontona chodzi o to, by myśleć o tym, co wiemy, opierać Ja byłam silna! Do tej pory się śmieję, że człowiek musi się aż tak oszukiwać, żeby pozwolić sobie pomóc. 189 Psychoonkologia swoje decyzje na faktach: no tak, ludzie umierają na choroby nowotworowe, ale są też tacy, którzy żyją, i to długo. To jest świetna metoda, tylko potrzeba chęci i wiary, że sobie poradzę. Ja to wtedy miałam, ale to mój tata był chory. Rozmawiałyście z siostrą o programie Simontona? Tyle, ile mogłam, to jej przekazałam. Ale przecież nie poszłam do Aurelii po wsparcie dla siebie, prawda? Ja byłam silna! Do tej pory się śmieję, że człowiek musi się aż tak oszukiwać, żeby pozwolić sobie pomóc. Kiedyś zadzwoniła moja siostra. Chciała mi przekazać, że ma jakieś wyjątkowo skuteczne środki uspokajające. Wtedy mój mąż powiedział, że ja nie potrzebuję żadnych lekarstw, bo jestem przygotowana na śmierć ojca. 190 Co jeszcze Pani pomagało? To, że mam siostrę, z którą mogłam dzielić te trudne przeżycia. To, że nie byłam sama. Byliśmy w tym wszyscy razem, łącznie z dziećmi. Po śmierci taty wspólnie sprzątaliśmy jego mieszkanie. Rozmawiała Pani z dziećmi o tym, że ich dziadek umiera? Przygotowałam je na to wydarzenie. Mój Mikołaj, który miał wtedy dziewięć lat, po prostu szalał za dziadkiem. Kiedy tata umarł i wróciliśmy ze szpitala nad ranem, Mikołaj przyszedł do pokoju, popatrzył i powiedział: Dziadek nie żyje, tak myślałem. Nie płakał, tylko przeżywał na swój sposób. Czy można być przygotowanym na śmierć najbliższej osoby? Kiedyś zadzwoniła moja siostra. Chciała mi przekazać, że ma jakieś wyjątkowo skuteczne środki uspokajające. Wtedy mój mąż powiedział, że ja nie potrzebuję żadnych lekarstw, bo jestem przygotowana na śmierć ojca. Nakrzyczała na niego strasznie, ale on miał rację. Pamiętam moment, gdy tata był w hospicjum. Pojechałam do jego domu sprawdzić ubranie, to do trumny. Przez kilka godzin przygotowywałam garnitur, koszulę, buty… Wszystko. Tamta Wielkanoc to był piękny dzień umierania, a w momencie pogrzebu taty wszystko zostało zamknięte. Nie byłyśmy P i ę k n y d z i e ń z siostrą osobami, które trzeba było pocieszać. Przeciwnie, opowiadałyśmy znajomym, ciotkom o tacie, o jego chorobie. Było nam jedynie ciężko, kiedy zobaczyłyśmy naszą rodzinę, wszystkich w jego mniej więcej wieku, cieszących się dobrym zdrowiem. A naszych rodziców już nie było… Za wcześnie. 191