nr 38

Transkrypt

nr 38
facebook.com/redakcjaPDF
www.pdf.edu.pl
październik 2012 / nr 38
ISSN 1898–3480
egzemplarz bezpłatny
gazeta studencka
Instytutu Dziennikarstwa
Uniwersytetu Warszawskiego
wspaniale
spoko
ciekawe
fajne
Dziękuję
tak
czadowe
k___a
bez sensu
@suka
żenada
#kretyn
rzeczywistość w internecie
super
sp*******j
#syf
proszę
idiotka
lubię to
ch____e
pomóż mi
#debil
rewelacja
może być
podoba mi się
#dramat
nie
pedał
PDF magazyn studencki – październik 2012
www.pdf.edu.pl
PDF magazyn studencki – pażdziernik 2012
www.facebook.com/redakcjaPDF
Temat z okładki
Spokojny, wyważony, wykształcony
człowiek w internecie zmienia się w
nieokrzesanego chama. Nie rozmawia, a pluje jadem. Nie komentuje,
tylko obraża. Skąd ta agresja?
Temat z okładki
Chamstwo.pl
Choć powstało zaledwie
kilka wideoblogów
z Grażyną Żarko, to
wszystkie obejrzało po
kilkaset tysięcy osób.
Film "Gr@żyna" pokazujący kulisy prowokacji
zobaczyło dotychczas
ok. 1,4 mln osób.
„Pani Grażyno Żarko. Apeluję do
pani, aby pani przestała istnieć na
YouTube. Jeżeli się pani nie da nic
przetłumaczyć, to ja mam tu dla
pani osobistego tłumacza” – słyszymy głos z offu. W kadrze pojawia się kilof, którym autor nagrania metodycznie uderza w klepisko. „Tak wygląda tłumacz dla ludzi przyjebanych. A teraz ci pokażę, jak taki tłumacz działa…”. Kobieta wpatruje się w ekran. W
oczach pojawiają się łzy. Kolejny
film. Kadr obejmuje kartkę z narysowaną twarzą i wielkim podpisem: „Grażyna Żarko”. Po chwili na
rysunek spada strumień moczu.
Płakała Grażyna Żarko, autorka wideoblogu „Katolicki głos w
internecie”. To do niej skierowane były te wszystkie groźby i nienawistne komentarze. Nie dziesięć, nie sto – 75 tysięcy. Odbiorcy nie akceptowali skrajnie konserwatywnych poglądów nauczycielki, która opowiadała, jak karze dzieci siedzeniem w oślej ławce, klęczeniem z doniczką i odmawianiem różańca.
Żarko okazała się postacią fikcyjną, perfekcyjnie zagraną przez
Annę Lisak, ciepłą i serdeczną
emerytowaną nauczycielkę. Akcję wymyślili Grzegorz Cholewa
i Bartłomiej Szkop, twórcy fenomenu Barbary Kwarc, równie kontrowersyjnej vlogerki. Chcieli obnażyć skalę internetowego chamstwa i pokazać, jak łatwo manipulować użytkownikami sieci. - Nie
spodziewaliśmy się, aż takiej fali
nienawiści – przyznali później.
Nie oni jedni.
2
Jazda bez trzymanki
Dyskusja w internecie rządzi się
swoimi prawami. Jest bardziej zaangażowana, emocjonalna, intensywna. Mike Godwin, amerykański
pisarz i prawnik już 22 lata temu
podsumował to tak: „wraz z trwaniem dyskusji w Internecie, prawdopodobieństwo przyrównania
czegoś lub kogoś do nazizmu lub
Hitlera dąży do 1”. Argumenty zastępuje więc agresja. Dlaczego?
– John Suler [amerykański psycholog, badający zachowania w
sieci – przyp. red] stwierdził, że w
internecie po prostu puszczają hamulce – tłumaczy Maria Cywińska,
socjolog Internetu. To tzw. teoria
odhamowania. – Normy społeczne z reala w sytuacji internetowej
przestają nas ograniczać – dodaje. Efekt potęguje fakt, że Internet
to stosunkowo nowe medium. Do
lat 80. dostępne było garstce odbiorców, dziś znacznie się zdemokratyzowało: dostęp do sieci ma
już ponad 60 proc. Polaków.
Rzecz w tym, że nie zawsze wiemy, jak się w nim zachować. Próbujemy ustalić kodeks zachowań,
sondujemy granice i nierzadko je
przekraczamy. Nie zawsze umyślnie. – Sprawcom aktów agresji w
internecie brakuje wyobraźni dotyczącej skutków ich działań. Często myślą, że tylko żartują – tłumaczy dr Jacek Pyżalski, pedagog
z łódzkiego Instytutu Medycyny
Pracy zajmujący się badaniami nad
wirtualną agresją. Jak zauważa,
posługując się komunikacją tekstową nie widzimy reakcji emocjonalnej drugiej osoby. Przez to ła-
two można przekroczyć cienką
granicę między żartem czy sarkazmem a bolesnym szyderstwem.
Każdemu może się to przytrafić.
Chamscy z ukrycia
Bezrefleksyjności sprzyja anonimowość. – To tylko poczucie anonimowości – prostuje dr Dominik
Batorski, socjolog z UW. – Większość tych osób nie potrafi się
ukrywać w taki sposób, żeby były
trudne do wyśledzenia – podkreśla. Jednak ta ułuda dodaje odwagi. Jeden z użytkowników zielonogórskiego forum przekonywał,
że zwolenników teorii o zamachu
pod Smoleńskiem należałoby zagazować. Autorem wpisu okazał
się być pracownik Urzędu Kontroli Skarbowej, który pisał z adresu
o charakterystycznym rozszerzeniu mofnet.gov.pl. Czy urzędnik
podzieliłby się swoimi spostrzeżeniami w bezpośredniej rozmowie z petentami? Wątpliwe.
Dr Pyżalski przywołuje badania,
w których badani z papierowymi
workami na głowie bez większych
oporów zgadzali się torturować innych ludz i. Nie zamaskowani
uczestnicy badań nie wykazywali już takiego entuzjazmu. Podobny mechanizm działa w sieci. –
Poza internetem wiele osób w żaden sposób nie reagowałoby na
pewne treści – podkreśla dr Batorski. – Sieć daje nie tylko poczucie
anonimowości, ale i bezpieczeństwa. Także fizycznego, ponieważ
można kogoś obrazić, nie narażając się na bezpośredni odwet.
Jednak internetowa agresja
ujawnia się także w sposób mniej
oczywisty. Twarz Jerzego Ławrynowicza, dzielnicowego z niewielkiego Pasłęka, kilka miesięcy temu
obiegła internet. Powód do dumy?
Niekoniecznie, bo wizerunek wąsatego policjanta posłużył jako
mem „Poproszę czisburgera. Z serem”, „Kebaby wpier.... A w domu
kartofle stygną” – głoszą podpisy. – Mój autorytet dzielnicowego
został zniszczony – żali się Ławrynowicz w T VN24 . Prokuratura
sprawcy nie znalazła i sprawę
umorzyła.
Igrzyska nienawiści
Okazuje się bowiem, że sianie nienawiści w internecie może być powodem do dumy. – Niektórzy szukają w sieci taniego poklasku – tłumaczy dr Pyżalski wskazując, że
także akty tradycyjnej agresji
szkolnej mają zazwyczaj miejsce
przy świadkach. – Sieć to rodzaj
sceny, na której mogą zaprezentować się szerszej publiczności – dodaje psycholog. Przykłady? Filmy
na menel.tv, których autorzy naśmiewali się, szydzili i nękali osoby bezdomne czy niepełnosprawne. Pochlebne komentarze dopingowały do tworzenia kolejnych nagrań. Natomiast idea portalu swinia.pl opierała się właśnie na podkładaniu świń. Wystarczyło zalogować się, zamieścić zdjęcie znajomego i napisać, co się o nim myśli. I nie
były to raczej superlatywy.
Popularyzacja mowy nienawiści to pożywka dla cyberbullingu.
Bulling to wyszydzanie, oczernianie, uporczywe nękanie i obraża-
nie innej osoby. Przedrostek „cyber” przenosi to zjawisko do Internetu. A ten oferuje coraz bardziej wyrafinowane środki tyranizowania innych. Aparat fotograficzny ma już dziś przy sobie każdy użytkownik telefonu komórkowego. Zrobione w szatni, na imprezie czy w intymnych sytuacjach zdjęcia bądź filmy błyskawicznie rozprzestrzeniają się w
sieci. Z badań wykonanych na zlecenie Microsoftu wynika, że aż 40
proc. polskich nastolatków doświadczyło prześladowania przez
Internet. Fundacja „Dzieci Niczyje” wskazuje, że ponad połowa
osób w wieku 12-17 lat była obiektem zdjęć lub filmów wykonanych
wbrew ich woli.
W przypadku nastolatków internetowa nienawiść jest ściśle związana z tym, co dzieje się w szkole.
– Badaliśmy tradycyjną szkolną
agresję i agresję elektroniczną
wobec rówieśników. Jeśli ktoś nie
jest sprawcą ani ofiarą tradycyjnej
nienawiści, prawie nigdy się nie
zdarza, żeby w jakikolwiek sposób
brał udział w internetowej agresji
– wyjaśnia dr Pyżalski. I dodaje: Część ofiar tradycyjnej agresji wykorzystuje Internet jako bezpieczny sposób, w jaki mogą zrewanżować się sprawcy.
acji, które każą internautom zareagować. Drugi powód to nagłaśnianie praktycznie każdego incydentu związanego z ich osobą.
Czasem jednak celebryci sami prowokują. – Jest szereg osób na polskiej scenie showbiznesu i polityki, które wiedzą, że jeśli nie powiedzą czegoś głupiego, nie będzie się o nich mówiło – tłumaczy
Maria Cywińska. Dodaje, że często
wychodzą z założenia „nieważne
co, ważne żeby mówili”. – Osoby
będące na świeczniku muszą mieć
twardszą skórę. Wiedzą też, że
mogą czerpać korzyści z tego, że
ktoś ich atakuje – tłumaczy socjolog. Choć nie jest to regułą.
„Ile lat ma ta stara baba ze
zmarszczkami i cellulitisem i tą
brzydziejącą z solarium opalenizną?” – pytali internauci o Dorotę
Świeniewicz, najlepszą siatkarkę
Europy sprzed kilku lat, która wróciła do gry po urodzeniu dziecka. Z
powodu szkalujących wpisów sportsmenka zrezygnowała z gry w kadrze narodowej. „Przyszedł moment, kiedy muszę powiedzieć:
dość – pisała Świeniewicz. – Maniakalne atakowanie mnie musiało w
końcu przynieść skutki”. Internauci nie rezygnowali: „Primadonna się
obraziła. Nie wytrzymuje presji, znaczy, że się nie nadaje”. Powrót do
sportu zajął siatkarce dwa lata.
Banitą, choć na krótko, został
też Zbigniew Hołdys, który internautom naraził się popierając kontrowersyjną umowę ACTA , godzącą zdaniem wielu ekspertów w
obywatelskie wolności w sieci. Po
kilkunastu dniach nienawistnej
kampanii napisał na Facebooku:
„Żeby nie było, że to atak hackerów: sam przymknąłem swój fan
page. Muszę odpocząć, posprzątać, przewietrzyć” – Ludzie są
wściekli. A niektórzy prymitywni.
To cienki żart napisać „Hołdys to
ch…” i wkleić to 50 razy. Mnie nie
można obić w internecie, znoszę
to spokojnie – wyznał później.
Jacek Żakowski, wzburzony nienawistnymi komentarzami wobec
Doroty Świeniewicz, opublikował
przed trzema laty emocjonalny
tekst. „Polska debata jest chora.
Najgroźniejszym nośnikiem tej
choroby stał się, niestety, internet” – pisał w „Polityce”. I apelował: „Jeśli nie chcemy, by Polska
stała się europejską enklawą
ciemnoty i chamstwa, musimy się
przeciwstawić dziczeniu polskiego internetu”.
Gazeta STUDENCKA
REDAKCJA
redaktor naczelny:
Paweł H. Olek
z-ca redaktora naczelnego:
Mirek Kaźmierczak
Jak to się robi w Ameryce
Przed trzema laty miesięcznik „Press” porównał ton komentarzy
przy wiadomościach o aktorach w dwóch serwisach plotkarskich:
polskim pudelek.pl i amerykańskim OMG.com. Na wieść o nominowaniu do Oscara Angeliny Jolie i Brada Pitta amerykańscy internauci gratulowali i życzyli sukcesów. Polscy wyśmiewali, krytykowali i obrażali. Podobnie było z wpisami dotyczącymi polityki na
portalach polskich, niemieckich, francuskich i amerykańskich. Po
analizie wniosek był jeden: zachodni internauci są mniej chamscy
i zjadliwi.
Nasi rozmówcy podchodzą do takich opinii krytycznie. – Badania porównawcze wśród młodzieży nie potwierdzają, byśmy mieli wyższe wskaźniki dotyczące internetowej agresji niż inne państwa europejskie – wątpi dr Jacek Pyżalski.
Zainspirowani podobnymi badaniami publicyści sugerują, że polski internet to wentyl bezpieczeństwa, przez który ulatuje nienawiść. Dzięki temu jest ona rzadziej spotykana w rzeczywistości.
Na jednej z konferencji w Prokuraturze Generalnej zauważono, że
w Polsce nie ma, jak w Niemczech, Holandii, Szwecji, Norwegii czy
Francji problemu zabójstw na tle rasowym, narodowościowym, religijnym i homofobicznym. Mniej ma być też fizycznej agresji.
– Jeśli w Polsce internet to wentyl bezpieczeństwa, czemu nie
miałoby to podobnie funkcjonować na Zachodzie? – dziwi się dr
Pyżalski. Zwłaszcza, że prokuratorzy zdają się nie pamiętać zamieszek podczas Marszu Niepodległości, burd przed meczem Polska
– Rosja czy antysemickich i rasistowskich ataków na liczne pomniki. Agresja to nie tylko zabójstwa.
Prawo jest, ale się nie chce
W podobnym tonie utrzymany był
apel, który pod koniec lipca pojawił
się w Tygodniku Powszechnym.
Była to reakcja na antysemickie fotomontaże obrażające m.in. ks. Adama Bonieckiego, wieloletniego naczelnego pisma. Dziennikarze
zwrócili się do ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego z
prośbą o działania, które położą
kres mowie nienawiści w sieci.
Autorzy apelu zauważyli, że we
Francji prawo na równi traktuje media drukowane i elektroniczne.
Tymczasem w Polsce wydawcy zasłaniają się klauzulami, w myśl których nie odpowiadają za treści
stworzone przez internautów, będąc jedynie dostarczycielami miejsca na serwerze. Jak dotąd to działało. Jeden z procesów, które minister Radosław Sikorski wytoczył
mediom za szkalujące go, antysemickie wpisy na forach i w komentarzach, zakończył się ugodą. – Pozwana redakcja uznała, że odpowiada za wpisy na forum – wyjaśnia reprezentujący ministra w sądzie Roman Giertych w „Polsce The Times”.
Ten precedens chce wykorzystać
jako dowód w kolejnych sprawach.
Przed słowną agresją, także w
sieci, chronią artykuły 216 i 212 ko-
zespół redakcyjny:
Weronika Bloch, Szymon Cydzik, Sylwester Dąbrowski,
Tomasz Gardziński, Maciek Główka, Patrycja Karwowska,
Krzysztof Lepczyński, Marcin Łuniewski, Beata Mielcarz,
Karol Leon Pantelewicz, Agnieszka Prochowicz, Mariusz
Rutkowski, Alicja Skorupko, Kinga Szewczyk, Kamil Wąsik,
Wioletta Witkowska, Beata Żelazek
grafika i skład DTP:
Karol Grzywaczewski / www.grafikadtp.com
korekta: Paweł H. Olek
druk:
Agora S.A., nakład 5 tys. egz.
Oddano do druku 1 października 2012 roku
deksu karnego. Za zniewagę lub
pomówienie grozi rok pozbawienia wolności. Pokrzywdzony musi
jednak sam zgłosić się do prokuratury, bo przestępstwa te ścigane
są z oskarżenia prywatnego. Tymczasem nawet 80 proc. spraw umarza się bądź odmawia wszczęcia
postępowania. Z braku sprawcy lub
z racji niskiej szkodliwości społecznej. Zdarzało się, że prokuratura
kazała pokrzywdzonym… samodzielnie dostarczyć adres IP komputera sprawcy. „Akcentowanie kolejnych zmian w prawie zwraca
uwagę na to, że trzeba wzmóc represyjność prawa – dopisała pod
apelem w „TP” prof. Ewa Łętowska,
była Rzecznik Praw Obywatelskich.
– Prawda jest taka: prokuraturze się
nie chce, bo tak wygodnej”.
To jest wojna
Czasem jednak prokuratorom chce
się, aż za bardzo. W maju ubiegłego roku do mieszkania studenta
Roberta F. skoro świt, weszli funkcjonariusze ABW. Zabezpieczyli
laptop i nośnik danych, które miały stać się dowodami w sprawie o
znieważenie głowy państwa. F. to
autor słynnej już strony antykomor.pl, poświęconej prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu.
Znajdowały się tam gry polegające na strzelaniu do głowy państwa
oraz wizerunki przedstawiające
prezydenta jako, tu cytat za ABW,
„prostytutkę, homoseksualistę,
pijaka, uczestnika czynności seksualnych”. Dziś strona znów działa, jednak pozbawiona jest najbardziej drastycznych treści. Sam
prezydent przyznał, że z akcją
A BW nie miał nic wspólnego i z dystansem podchodzi do krytyki
własnej osoby. F. został skazany
na rok i 3 miesiące ograniczenia
wolności oraz prace społeczne.
Szefowie serwisów większych
niż antykomor.pl nie muszą raczej
obawiać się porannych wizyt agentów ABW, ale i bez tego próbują
walczyć z szalejącym w internecie
chamstwem i nienawiścią. W maju
ruszyła akcja „Komentuj. Nie obrażaj” wspierana przez największe
pol skie por tale internetowe.
Uświadamianie to jedno, niezbędne są jednak działania doraźne. Zastępy moderatorów wspieranych
przez samych użytkowników nie
zawsze gwarantują zapanowanie
nad forami internetowymi i komentarzami pod artykułami.
- Stwierdziliśmy, że jeżeli mamy
mieć taką jakość komentarzy, jak
duże portale, to może lepiej tego
biznesu nie robić – mówi Tomasz
Machała, redaktor naczelny natemat.pl. W jego serwisie komentarze pozostawia się poprzez profil
na Facebook’u, czyli pod imieniem
i nazwiskiem. Dziennikarz przyznaje, że znacząco podniosło to jakość dyskusji, ale zastrzega: - Nie
jest to rozwiązanie, które gwarantuje jakość bez dodatkowych działań, stałej moderacji. Jest grupa
użytkowników, których zablokowaliśmy. Ludzie także pod swoim
nazwiskiem potrafią pisać rzeczy
obraźliwe i głupie.
Z małej chmury
duży deszcz
- Chamstwo w sieci nie jest aż tak
przerażająco wielkie, jak się wyd aj e w i e l u ko m e n t u j ą c y m –
stwierdza w pewnym momencie
Machała. I ma rację. Okazuje się
bowiem, że wylewająca się z internetu rzeka nienawiści wcale nie
jest taka szeroka. – Osoby, które
komentują teksty to niewielki ułamek osób, które mają kontakt z
treścią – tłumaczy dr Dominik Batorski. Wśród nich agresorzy to kolejny ułamek. Jak duży? W „Raporcie mniejszości” przygotowanym
WYDAWCA:
przez Fundację Wiedza Lokalna i
Collegium Civitas czytamy, że znamiona mowy nienawiści nosi…
0,86 proc. wypowiedzi. Badania
SWPS na potrzeby raportu „Internetowa kultura obrażania” mówią
o 2,5 proc. wpisów przekraczających granicę kultury wypowiedzi.
– Internet należy porównywać
do podwórka, na którym dzieją się
różne rzeczy. Pozytywne, oddolne inicjatywy społeczne, ale i negatywne, bo w końcu podwórka
ktoś sobie skacze do gardeł – tłumaczy Maria Cywińska. Dr Batorski dodaje: – Internet skłania do
reakcji przede wszystkim te osoby, które są bardziej emocjonalnie w dany temat zaangażowane.
„Tym, co zarządza nieskończoną liczbą małp tworzących obecnie treści dla internetu, jest prawo cyfrowego darwinizmu – przetrwają najgłośniejsi i najbardziej
zatwardziali w swoich przekonaniach” – napisał A ndrew Keen, zażarty krytyk otwartego internetu
w książce „Kult amatora”. Psychologowie wykazali, że nawet spośród tysiąca osób i tak wyłuskamy
te dwie, które łamią reguły. Fachowo nazywa się to heurystyką dostępności – lepiej widzimy to, co
bardziej wyraziste.
Honor internauty
Skoro więc popularność najłatwiej
zdobyć wylewając żółć i szerząc
nienawiść, czeka nas długa droga
do ucywilizowania dyskusji w internecie. Jednak nadzieja umiera
ostatnia.
- Wybuchło pozytywne szaleństwo: przychodzą setki maili ze
słowem „przepraszam”, pod filmami ludzie kajają się za swoje wcześniejsze wypowiedzi. To są tysiące wpisów – mówi Grzegorz Cholewa, opisując sytuację po ujawnieniu prowokacji z Grażyną Żarko. Przez internet przetacza się
fala skruchy: „powinniśmy teraz
wszyscy przeprosić tą panią”,
„niestety, ale takie mamy społec zeńs t wo, dopiero po fakc ie
otwierają nam się oczy”, „ehh, teraz mi głupio. Serio”.
Internauci spontanicznie złożyli się na wczasy dla bohaterki projektu. – Jadę do sanatorium w Polanicy. Mam już zamówiony turnus
– dziękowała Anna Lisak. Pobyt w
sanatorium przydałby się też niektórym internautom.
Krzyszfot Lepczyński
współpraca z serwisem foto:
Instytut Dziennikarstwa
Uniwersytetu Warszawskiego
koordynator wydawcy: Grażyna Oblas
adres redakcji:
PDF – redakcja studencka
Instytutu Dziennikarstwa UW
ul. Nowy Świat 69, pok. 51,
IV piętro, 00–046 Warszawa,
tel. 022 5520293, [email protected]
Wydanie ukazało się
dzięki wsparciu Fundacji
na rzecz Rozwoju Szkolnictwa Dziennikarskiego.
ul. Nowy Świat 69 p. 307,
00-046 Warszawa
stała współpraca:
Więcej tekstów na: www.pdf.edu.pl
www.facebook.com/redakcjaPDF
reklama
Twarda skóra gwiazd
Internetowa nienawiść w dużej
mierze dotyka osoby publiczne –
polityków, aktorów, celebrytów.
Po pierwsze dlatego, że są bardziej eksponowane, co dostarcza
większej ilości bodźców czy sytu-
3
PDF magazyn studencki – październik 2012
www.pdf.edu.pl
PDF magazyn studencki – pażdziernik 2012
www.facebook.com/redakcjaPDF
Warsztat
Życie studenta
wszędzie są tacy sami
O lęku przed zanudzeniem widza, pracy w Rosji i obfitości tematów na każdym kroku
opowiada Barbara Włodarczyk , reporterka, autorka cyklu reportaży „Szerokie tory”
Alicja Skorupko: Skąd pani
wczoraj przyjechała?
Barbara Włodarczyk: Teraz byłam w Gruzji. Przygotowywałam
odcinek o policjancie. Bo gruzińska policja jest symbolem sukcesu
w walce z korupcją. Kiedyś była
bezkarna i znienawidzona, teraz
cieszy się powszechnym zaufaniem. Dziś Tbilisi jest jedną z najbezpieczniejszych stolic.
Skąd wzięła pani tego policjanta, jak dobiera rozmówców?
Dzięki znajomym Gruzinom, których poznałam w Moskwie. Najważniejsze i najcenniejsze w dziennikarstwie są kontakty. W Rosji mam
wielu znajomych, w tym dziennikarzy. Bo dziennikarze to najlepsze
źródło informacji.
A pani jaką jest dziennikarką?
Zawsze mówię, że są dwa rodzaje dziennikarzy. Salonowi i plebejscy. Nie oceniam, którzy są lepsi.
Są po prostu inni. Salonowi lepiej
się czują w wielkiej polityce. A plebejscy wolą wchodzić w dziury i rozmawiać ze zwykłymi ludźmi. Ja
jestem takim dziennikarzem plebejskim. Dla mnie ciekawszym rozmówcą jest śmieciarz z K
aliningradu niż minister. Minister nigdy do
końca nie jest szczery, bo ma zbyt
wiele do stracenia.
Tego śmieciarza,
jak pani znalazła?
W Kaliningradzie, gdzie robiłam
reportaż o nielegalnym wydobywaniu bursztynu. W drodze na
zdjęcia przejeżdżaliśmy obok
śmietniska. Przychodzili tam nie
tylko ludzie z marginesu, ale i zubożali emeryci. Na tym śmietnisku
wyszukiwali rzeczy dla siebie i na
sprzedaż. Pomyślałam: „co za niesamowite miejsce, jakie wymowne”. Nie pomyliłam się. Był to jeden z ciekawszych reportaży. Kawał prawdziwego życia.
Skąd bierze pani pomysły?
Z obserwacji, opowieści znajo-
4
fot. Barbara Pawlik
Co oprócz kontaktów musi
mieć dziennikarz?
Przede wszystkim ciekawość
świata, empatię i dużo pokory. W
tym zawodzie człowiek uczy się
całe życie. Jeden od drugiego. Stary od młodego, młody od starego.
Operator od dziennikarza, dziennikarz od operatora. Ci, którzy tego
nie robią, cofają się. Nawet nie stoją w miejscu, tylko cofają się.
Każdy reporter musi wypracować swój styl. Z receptą na reportaż jest jak z przepisem kulinarnym.
Każda gospodyni ma swoje tajemnice, co sprawia, że jej dania są niepow tarzalne. Samo abecadło
warsztatu nie wystarczy. Do każdego rozmówcy i tematu trzeba znaleźć inny klucz. Kapuściński napisał kiedyś, że ma straszną obsesję:
lęk przed zanudzeniem czytelnika.
Najwartościowszy, najmądrzejszy
reportaż nie ma żadnej wartości, jeśli jest nudny. To najważniejsze kryterium dobrego reportażu.
Kamera nie peszy? Da się pokazać prawdę w reportażu telewizyjnym?
Każdy człowiek podświadomie
chce pokazać się tylko z dobrej
strony. Mimo woli gra. Dlatego
większość wywiadów telewizyjnych w studiu jest nieprawdziwa.
Można grać godzinę, dwie, trzy, nawet dzień. Ale nie da się grać trzech
dni. A ja właśnie tyle filmuję bohatera. Spędzam z nim czas od rana
do wieczora.
mych, i z rosyjskiej prasy. Kiedyś w
rosyjskim dzienniku „Wremia” zobaczyłam materiał o cmentarzu dla
osób o niezidentyfikowanej tożsamości. Od razu wiedziałam, że to
świetny temat. Czasami pomysł nasuwa się podczas realizacji innego. Tak było, gdy robiłam odcinek
o ortodoksyjnych muzułmanach w
azerbejdżańskiej wiosce Nardaran,
niedaleko Baku. Po drodze zobaczyłam pola naftowe. Na nich –
dziesiątki pomp, które cały czas
jednostajnie skrzypią. Niesamowity hałas. Między tymi pompami
stoją domy. Nie mogłam uwierzyć,
że ludzie mieszkają na polach naftowych. Tam o wodę jest trudniej
niż o benzynę. Czarna ziemia. Nic
nie rośnie. Myślę: no nie! Musimy
zobaczyć, co tam się dzieje. Okazało się, że w takich warunkach
mieszkają uchodźcy z górnego Karabachu, czyli enklawy ormiańskiej
w A zerbejdżanie. To jest najtańsza
ziemia i jedyna, na jaką ich stać. Temat, który odkryłam przez przypadek po drodze.
Ze wszystkiego można
zrobić dobry reportaż?
Jestem przekonana, że każdy
człowiek może być bohaterem reportażu, bo każdy ma coś ciekawego do powiedzenia. Trzeba tylko
uważnie patrzeć i słuchać. Najlepsze scenariusze pisze samo życie.
Co można wymyślić lepszego od historii rosyjskiego milionera, który
zostawił pałace i przeniósł się do
drewnianej chaty w lesie? Albo od
porywania dziewczyn dla ożenku
w Dagestanie? Albo od sekty, która wielbi Putina, jako kolejne wcielenie Apostoła Pawła? A to tylko
niektóre tematy, jakie realizowałam w ostatnich miesiącach.
Zawsze się pani udaje?
Czasem ciężko jest zmontować
te 25 minut. Tak było ze wspomnianą sektą, która wielbi Putina. Momentami miałam wrażenie, że robi
się z tego wywiad, a nie reportaż,
który przecież operuje obrazem.
Życie założycielki tej sekty absolutnie nie jest telewizyjne. Moja bohaterka nie rusza się ze swojej willi, którą przerobiła na cerkiew. Wolę
kino akcji i wolę bohaterów, którzy
zawodowo mają kontakt z ludźmi,
którzy nie siedzą na miejscu. Świetnymi bohaterami byli taksówkarz
z Kijowa, fryzjer z Tbilisi czy listonoszka z Petersburga. Dzięki niej
trafiłam do wielu ciekawych miejsc.
Mogłam pokazać nie tylko jej historię, ale i życie miasta. Podobnie
było z kominiarzem, z któr ym
wchodziłam do wielu mieszkań.
Inaczej bym tak nie mogła. Dzięki
takim ludziom więcej się widzi.
Jak się podchodzi bohatera,
żeby się zgodził wystąpić?
Reporter musi być psychologiem. Musi wiedzieć, jakim argumentem przekonać rozmówcę. I jak
do niego dotrzeć. Kiedy robiłam reportaż o bezdomnych dzieciach
najpierw znalazłam osobę, której
one ufają. Gdybym podeszła z ulicy i chciała nawiązać z nimi kontakt, to na pewno by się nie udało.
Tą osobą był społecznik, który dawał im jeść. To on mnie wprowadził
w ich środowisko. Kiedy dzieciaki
przyszły do niego na obiad, usiadłam z boku i obserwowałam je. Na
początku upatrzyłam sobie te najbardziej umorusane, odurzone klejem i agresywne. A ż nagle dostrzegłam chłopca, taką perełeczkę. Był
czysty, spokojniejszy. Nie pasował
do reszty, do stereotypu bezdom-
W Dagestanie podczas z jednej
rozmów nie nagrał się pani początek. Już po wyjściu wróciliście z k
amerą i dograliście powitanie. Często tak się zdarza?
W czasie zdjęć cały czas jestem
obok bohatera i nie mogę kontrolować operatora. Widzę wiele rzeczy, ale czasami okazuje się, że coś
nie zostało nagrane. Operator czasami może nie wyczuć moich intencji. Wiele fajnych obrazów ucieka
siłą rzeczy. Ale bywa, że to on
zwróci uwagę na coś, co mi umknęło. Reportaż telewizyjny to jest
praca zbiorowa. Bez czujności operatora i dźwiękowca nic nie zrobię.
A kiedy Pani wie, że to dobry
odcinek?
Dobry reportaż jest wtedy, gdy nie
można oderwać się od ekranu, gdy
każda minuta wnosi coś nowego. Jak
skończę montować odcinek robię
test. Jeśli wyłączam dźwięk i wszystko rozumiem, to znaczy, że dobrze
opowiedziałam historię obrazem.
Jest taki moment podczas kręcenia, kiedy wiadomo,
że będzie dobrze?
Nieraz spotykam ludzi, którzy
byliby świetnymi bohaterami, ale
książek. Mają niesamowite historie do opowiedzenia i absolutnie
nie nadają się do telewizji. Mówią
monotonnie, długo i rozwlekle. W
moich reportażach lepiej sprzedają się ludzie, którzy umieją mówić
zwięźle i mają w sobie energię. Miliarder, który zaszył się z dala od
wszystkiego był przykładem samograja. Sugestywny i energiczny. Jeśli spotykam takiego bohatera, to
jestem spokojna. Bo nawet, jeśli ja
coś popsuję, on to naprawi…
Zaprzyjaźnia się pani
czasami z bohaterami?
Każdego bohatera na swój sposób lubię. Zżywam się z nimi. W
końcu są to trzy dni intensywnej
pracy. Często mam poczucie jakbym znała tych ludzi, co najmniej
Czy obecność ekipy pomaga?
Może pani dotrzeć gdzieś, gdzie
sama by się nie zapuściła?
Ekipę wynajmuję dopiero na
miejscu. To jest ogromne ułatwienie. Zawsze na wyjazdach zagranicznych trzeba mieć kogoś miejscowego. Żeby zobaczyć, co naprawdę się dzieje nie wystarczy
oglądać fasady domów. Trzeba zajrzeć na podwórka, porozmawiać z
ludźmi i zobaczyć życie od podszewki. Miejscowe ekipy bardzo pomagają. Zwracają uwagę na rzeczy,
które ja mogłabym przegapić. I odwrotnie. Oni często mówią „Barbara, my tyle lat tu mieszkamy i jeszcze tego nie zauważyliśmy!”. To jest
budująca i twórcza współpraca.
Wynajmuje pani zawsze
inną ekipę?
W Rosji i na Ukrainie staram się
korzystać tylko z jednej. Oni wiedzą, co ich czeka. Jesteśmy zżyci.
Ale w Gruzji mojego operatora poznałam dopiero na miejscu.
Język telewizji jest taki sam wszędzie na świecie. Dziennikarze są podobni, mówię o cechach charakterologicznych. „Telewizjonszcziki” –
jak mówią Rosjanie – czyli ludzie telewizji – wszędzie są tacy sami.
Czego się pani nauczyła
przez te wszystkie lata?
Uczę się cały czas. W tym zawodzie nikt nie jest alfą i omegą. Każdy, kto myśli, że osiągnął szczyty,
przegrywa. Na pewno nauczyłam
się ogromnej pokory. Każdy reportaż jest dla mnie nauką.
Żyć normalnie
W Polsce chorych na
stwardnienie rozsiane jest
prawie 40 tysięcy. A może
być ich więcej, gdyż u wielu osób można nie dostrzec widocznych zmian
chorobowych. Na stwardnienie może być chory każdy, także koleżanka czy kolega ze studenckiej ławki. Czas, aby bliżej
przyjrzeć się tej chorobie.
„Na początku był szok”
Andrzej jest 23-letnim studentem
anglistyki na UW i od roku choruje
na stwardnienie. Nie widać u niego żadnych oznak choroby. Wygląda, jak każdy inny student i niczym
się nie wyróżnia. „Obecnie w żaden sposób nie czuje się chory. Na
początku było gorzej. Zaczęło się
od dziwnego drętwienia stóp i skóry na nogach. Potem doszedł niedowład ręki i dwojenie się obrazu
w oczach. Kiedy lekarz zdiagnozował u mnie stwardnienie rozsiane
był to prawdziwy szok. Pierwszym
pytaniem, jakie zadałem po diagnozie było czy będę sparaliżowany. U każdej osoby ta choroba przebiega inaczej i trudno to stwierdzić. Po podaniu sterydów objawy
choroby ustąpiły całkowicie i znów
mogłem funkcjonować normalnie”
- opowiada o swoich początkach z
chorobą Andrzej.
Z czym mamy do czynienia
Stwardnienie rozsiane oficjalnie
nazywane SM (sclerosis multiplex)
to nieuleczalna choroba, która według danych Polskiego Towarzystwa Stwardnienia Rozsianego dotyka w coraz większym stopniu
osoby między 19 a 35 rokiem ży-
cia. Objawia się tym, że organizm
zaczyna traktować własny układ
nerwowy za wrogie ciało i atakuje, powoli uszkadzając. Zgodnie z
definicją schorzenie to prowadzi
do postępującej niepełnosprawności, która może objawiać się
utratą władzy w kończynach bądź
innych częściach ciała. Ataki choroby następują u każdego pacjenta z inną częstotliwością i mocą w
tak zwanych „rzutach”. Nie jest to
jednak żadna reguła. Część chorych poza pierwszym „rzutem”
przez całe życie może nie odczuwać fizycznych skutków choroby.
Każda osoba dotknięta chorobą
powinna przyjmować, zgodnie z
decyzją lekarza, jeden z dostępnych w Polsce leków. Jednym z ich
jest na przykład interferon, który
powinien o 33 proc. zmniejszać
częstotliwość ataków choroby.
Przyjazny Uniwersytet
Coraz częściej na tę chorobę cierpią osoby młode, często w trakcie
studiów. Ważne, żeby wiedziały, że
nie są pozostawione same sobie i
mogą liczyć na pomoc macierzystej uczelni. „Osoby chorujące na
SM mogą liczyć, podobnie jak studenci doświadczający innych przewlekłych problemów zdrowotnych, na rozwiązania wspierające,
które można określić roboczo jako
„szyte na miarę”. Oznacza to, że za
każdym razem zmiany zastosowane na studiach odpowiadają aktualnemu stanowi chorego” - mówi
Agnieszka Bysko z Biura ds. Osób
Niepełnosprawnych UW.
Na pytanie, jaka pomoc przysługuje studentom cierpiącym na
stwardnienie, Bysko odpowiada:
„Po pierwsze jest to podwyższenie progu dopuszczalnych nieobecności na zajęciach obowiązkowych, z reguły do 50 proc. liczby zajęć odbywających się w danym semestrze. Dodatkowo stu-
dent może liczyć na wydłużenie
terminu rozliczeń semestru. W
przypadku częstych rzutów choroby możliwe jest także zwiększenie regularności zaliczeń cząstkowych, co powoduje bardziej efektywne wykorzystanie okresów
lepszego samopoczucia”. Co ważne, studenci z SM na podstawie
orzeczonego stopnia niepełnosprawności mogą ubiegać się o co
miesięczne stypendium socjalne.
Inni też pomagają
Poza wsparciem ze strony uczelni, chorzy mogą liczyć na pomoc
oferowaną przez Polskie Towarzystwo Stwardnienia Rozsianego i
jego terenowe oddziały. Organizacja ta, zrzeszająca zarówno chorych, ich rodziny i przyjaciół oraz
osoby niosące im pomoc, istnieje
w Polsce już od 20 lat. „Chorym i
ich rodzinom pomagamy na wiele sposobów. Prowadzimy Centrum Informacyjne SM, udzielamy
informacji o chorobie, leczeniu i
rehabilitacji. Wydajemy liczne publikacje, które można zamówić poprzez formularz na naszej stronie.
Również na tej stronie znaleźć
można „Mapę SM”, gdzie chorzy
mogą uzyskać pomoc lekarza, psychologa, rehabilitanta. W biurze
przy pl. Konstytucji są udzielane
porady psychologiczne i konsultacje neurologiczne. Członkostwo
w warszawskim oddziale PTSR
upoważnia do brania udziału w
bezpłatnych zajęciach rehabilitacyjnych, jogi czy pływania. Prowadzone są również warsztaty, liczne spotkania i imprezy” - opowiada 21-letnia Milena, koordynator
wolontariatu w PTSR.
Aby skorzystać z opieki oferowanej przez PTSR wystarczy zapisać się w biurze organizacji bądź
wypełnić ankietę na stronie internetowej i uiścić roczną składkę w
wysokości 36 zł.
Przykład z życia
Pomoc oferowana osobom cierpiącym na SM, zarówno na studiach,
jak i poza nimi zwiększa się z każdym rokiem. Jednak poza nią ważne jest, aby poradzić sobie psychicznie z informacją o chorobie.
„Minął rok, gdy dowiedziałem się,
że choruje na stwardnienie. Oswoiłem się z tą świadomością. Najważniejsze to nie myśleć o sobie,
jak o chorym. Trzeba robić wszystko, co robiło się do tej pory i z niczego nie rezygnować. Często chodzę na basen, jeżdżę na nartach i
rowerze. Sport w SM jest bardzo
ważny, bo wzmacnia narażone na
atak mięśnie. Z SM trzeba żyć, studiować i pracować. Rok temu byłem na Erasmusie. Nie można dać
się pokonać chorobie” - opowiada
z przekonaniem Andrzej.
Nie poddawać się
W każdej chorobie, szczególnie tej
przewlekłej, w leczeniu najważniejsze jest psychiczne nastawienie chorego. Ważne, by pacjent nie
popadał w depresję i rezygnację.
Istotne, by znalazł wsparcie, pomoc
rodziny i znajomych. Przy stwardnieniu nieocenione w walce z chorobą jest także zażywanie ruchu.
Każdy chory, powinien jak najmniej
myśleć o swoje przypadłości i nie
rezygnować z marzeń i celów. Po
prostu żyć normalnie. Trzeba.
Marcin Łuniewski
Więcej o objawach stwardnienia
rozsianego i pomocy dla chorych
na stronie:
www.ptsr.org.pl/pl/?poz=Top/A/20
Jest jeszcze taki wymarzony
temat, którego pani nie zrealizowała?
Jeden dzień z ż ycia Putina.
Wiem, że to nierealne, ale to moje
marzenie. A może kiedyś się uda
zrobić „Szerokie tory” o Putinie?
Podobno ma najlepszy PR
wśród polityków na świecie.
O tym mogłabym mówić bez końca! Bo popularność Putina to fenomen. Ale to temat na odrębną rozmowę. Taki jeden dzień z życia Putina... Boże! To byłoby fascynujące.
Jak długo jest pani w stanie
wytrzymać bez Rosji?
Ja bardzo lubię tam jeździć, naprawdę. Niestety mam ograniczenia finansowe. Sam bilet na Kamczatkę kosztuje tyle, ile wynosi
cały mój budżet. Nie wiem, czy w
najbliższym czasie gdzieś pojadę.
I bardzo to przeżywam. Nie wiem,
ile wytrzymam. Mnie cały czas tam
ciągnie. Uważam, że jest to najciekawszy kraj na świecie. U nas często myśli się o Rosji przez pryzmat
Moskwy. A Rosja to jest bogata stolica i biedna prowincja, to Europa i
Azja. To szaman w Buriacji i pop
prawosławny. To milioner, który ma
jachty i pałace i kłusownik znad
Bajkału, który nie wie, co to dolar i
jaką ma wartość. Rosja, ale i cały
obszar byłego Związku Radzieckiego, to nieskończony serial.
reklama
A odmawiają czasem?
Jeden jedyny raz zdarzyło mi się,
że rozmówca odmówił mi kategorycznie. To było na Ukrainie. Robiłam reportaż o milionerach. I jeden
z kandydatów po prostu się wystraszył. Milionerzy i miliarderzy za
wschodnią granicą niechętnie
udzielają wywiadów, bo mają nie
do końca fajne życiorysy. Poza tym,
jak mówią: pieniądze lubią ciszę.
W zdobywaniu zaufania pomaga mi formuł a mojego c yklu.
Uczestniczę we wszystkim, co robią moi bohaterowie. Nawet jeśli
się narażają, to ja razem z nimi.
Mam znacznie trudniejsze zadanie niż koledzy, którzy pracują w
Polsce. W kraju można zdokumentować temat wcześniej. Poznać bohatera przed zdjęciami. Ja nie
mogę. Wszystko robię dopiero na
miejscu, wybieram i nakłaniam do
zwierzeń.
kilka miesięcy. Z niektórymi utrzymuję kontakt przez Internet, ale nie
wszyscy mają do niego dostęp. Nie
zawsze też udaje mi się przesłać
DVD z gotow ym repor tażem.
Chłopcy z Dagestanu są pewnie
przerażeni, jak wypadli, ale nie miałam jeszcze okazji dostarczyć im
płyty. Dla nich ważne jest, żeby nie
pokazała tego ich telewizja [reportaż „Szerokich torów” o tradycyjnym porywaniu dziewczyn przez
ich przyszłych mężów, co jest prawnie zabronione – przyp. red.].
reklama
Telewizjonszcziki
nego dziecka. Został moim bohaterem. Intuicja mnie nie zawiodła.
5
PDF magazyn studencki – październik 2012
www.pdf.edu.pl
www.facebook.com/redakcjaPDF
Fotografia
PDF magazyn studencki – pażdziernik 2012
Fotoreportaż
Ściągaj zdjęcia z archiwum
Pisząc artykuł, pracę magisterską czy licencjacką często natrafiamy na problem
dostępności ilustracji. Trzeba złożyć podanie do odpowiedniej instytucji i cierpliwie
czekać licząc na jej przychylność. W takich sytuacjach przychodzi nam z pomocą
Narodowe Archiwum Cyfrowe, a wraz z nim 300 zdjęć, które corocznie możemy
bezpłatnie pobrać ze strony internetowej.
Narodowe Archiwum Cyfrowe powstało w 2008 roku z przekształcenia Archiwum Dokumentacji
Mechanicznej. Jest odpowiedzią
na potrzeby współczesnego człowieka, który informacji szuka w Internecie. NAC powstało w celu
unowocześnienia sposobu zapisu,
udostępniania i przechowywania
archiwaliów. Jest pierwszym w
Polsce archiwum cyfrowym. Gromadzi, przechowuje, naukowo
opracowuje, digitalizuje i udostępnia filmy, nagrania dźwiękowe oraz fotografie. Współpracuje
z archiwami państwowymi w Lublinie i Poznaniu, wykonując ska-
ny dokumentów i zamieszczając je
na stronie szukajwarchiwach.pl.
Daje to możliwość sz ybkiego
wglądu do ksiąg metrykalnych
osobom rekonstruującym swoje
drzewo genealogiczne. Instytucja
zajmuje się ponadto archiwizacją
stron internetowych wybranych
instytucji publicznych.
Godnym uwagi jest zbiór fotografii przechowywanych w archiwum.
Zawrotna liczba ponad 15 mln zdjęć
działa na wyobraźnię każdego interesującego się fotografią.
To zbiór, w którym najstarsze fotografie są z lat 40. XIX wieku, natomiast większość zdjęć wykonana została w czasach PRL-u. Są
wśród nich m.in. fotografie powstałe dla „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”, zbiory Centralnej Agencji Fotograficznej, zdjęcia z prywatnego archiwum Ignacego P ł ażewskiego, Wacł awa
Żdżarskiego czy Edwarda Hartwiga. Zanim zdjęcie trafi na stronę
nac.gov.pl zostaje przyjęte do archiwum na podstawie spisu zdawczo-odbiorczego. Pracownik oddziału porządkuje zbiór (tematycznie, chronologicznie), następnie jego pracę zatwierdza komisja. Od tego momentu następuje
najciekawsze i najtrudniejsze zajęcie – identyfikacja i opis. Niezbędna jest tutaj dokładność i
wiedza. A rchiwista oglądający cyfrową wersję fotografii w powiększeniu poszukując informacji niezbędnych do opisu pracuje podobnie jak detektyw. Wygląd budynków, ubiór osób, kształt naczyń to
cenne szczegóły pozwalające wydatować zdjęcie. Odwiedzając
dział fotografii można zauważyć
na biurkach pracowników zróżnicowane tematycznie publikacje.
Słownik ornitologiczny, encyklopedia sportu, okazują się być bardzo przydatne. Bez wątpienia archiwiści to pasjonaci, hobbyści o
dużej wiedzy ogólnej.
NAC co roku digitalizuje i udostępnia w sieci około 15 tys. zdjęć.
Można je bezpłatnie pobrać ze
strony wysyłając wcześniej e-ma-
il do instytucji. Istnieje również
odpłatna możliwość uzyskania
skanu zdjęcia o doskonałej rozdzielczości, z zachowaniem wszelkich rys, najdrobniejszych szczegółów. Jak informuje Bartłomiej
Kuczyński, kierownik Oddziału
Udostępniania Zasobu:
„Mamy bardzo różnych klientów: od największych mediów, muzeów,
w ydawnic t w,
aż po małe stowar z yszenia,
lokalne domy
kultur y, pr y watnych użytkowników hobbystów.
Współpracujemy np. z fanami pr ze d wo jennej kawalerii i jeździec-
twa, miłośnikami architektury modernistycznej, varsavianistami”.
Archiwum nie pozostaje obojętne wobec najnowszych metod komunikowania się ludzi. Posiada profil na portalu facebook z ponad 23 tys. użytkowników. Codziennie zamieszcza na nim tematyczny album
prezentujący np. nieznane zdjęcia
z ćwiczeń akcji ratunkowej w warszawskim metrze czy zdjęcia prezydenta Komorowskiego z lat 90.
ubiegłego wieku, ubranego w czerwony dres grającego w piłkę z
dziećmi. Jedna z użytkowniczek
portalu napisała, że dzięki profilowi odszukała na jednym ze zdjęć
swojego pradziadka. Ten przykład
najlepiej pokazuje sens i potrzebę
istnienia NAC-u – archiwum otwartego i przyjaznego użytkownikom.
Jarek - 23 lata, pracuje dorywczo. Maluje od 13 lat.
Maciek - 30 lat, pracownik galerii. Maluje od 12 lat.
Mariusz - 27 lat, księgowy. Maluje od 13 lat.
Michał - 21 lat, sprzedawca. Maluje od 7 lat.
Nie chciał podać imienia - 17 lat, licealista. Maluje od 4 lat.
Radek - 24 lata, doradca finansowy. Maluje od 5 lat.
Beata Mielcarz
zapraszamy do redakcji PDF
portal / gazeta / facebook - sam wybierz co Cię interesuje
Interesujesz się kulturą, fotografią lub mediami? Chcesz pisać o życiu studenckim?
Przyjdź do nas. Czekamy na Ciebie codziennie od godz. 17.00 w sali 51 (Nowy Świat 69, IV piętro)
lub co poniedziałek na kolegium redakcyjnym o godz. 18.00. Zgłoszenia: [email protected]
6
Graficiarze w społeczeństwie znani bardziej jako wandale niż artyści. Na co dzień osoby nie wyróżniające się niczym
specjalnym spośród otoczenia. Jedyne co ich wyróżnia od reszty to pasja, pasja do malowania. Żyją na granicy prawa, często
ryzykując wolność oraz wysokie stanowiska pracy. Mimo to, nieustannie poświęcają się sztuce ulicy. Bohaterowie fotografii
nie zgodzili się pokazać twarzy, ze względu na konsekwencje jakie mogliby ponieść.
Fotografie: Sylwester Dąbrowski
7

Podobne dokumenty