Wersja HQ
Transkrypt
Wersja HQ
ISSN 2391-6133 www.wogole.net Styczeń 2015 (3) 100 dni do matury Z innej strony: Podniebna Warszawa Dookoła świata: Szlakiem Draculi Rynek myśli: Drugie życie Pokemonów Słowo OD REDAKCJI: Wczoraj, dziś i jutro J ak żyć na sto dni przed maturą? Czy młodzi ludzie nie są za młodzi, aby prowadzić własną firmę? Gdzie w tym roku obejrzymy dobrą sztukę? Te i inne pytania zadają w styczniowym numerze nasi dziennikarze. W końcu początek roku kalendarzowego służy właśnie przemyśleniom i snuciu dalekosiężnych planów. My zadaliśmy sobie pytanie, czy jako W ogóle mamy już co podsumowywać po zaledwie kilkumiesięcznej działalności? Odpowiedź jest trudna – będzie więc słowo o przeszłości i kilka słów o przyszłości. 7 miesięcy za nami. Od rekrutacji, przez wydanie pierwszego numeru, aż do dziś. Na pewno był to bardzo pracowity okres i choć nie udało nam się utrzymać miesięcznej regularności, to z pewnością nie był to czas stracony. Stworzyliśmy od zera redakcję, zbudowaliśmy bazę ponad 50 szkół, z którymi regularnie współpracujemy, uruchomiliśmy ogólnopolski portal internetowy, a przede wszystkim stworzyliśmy społeczność młodych, ciekawych świata i chcących się rozwijać ludzi. Jak dotąd bilans zdecydowanie na plus. Wydawca: Korespondencja: Paulina Sidor, redaktor naczelna Paulina Sidor [email protected] Zastępca redaktor naczelnej: Michał Borek [email protected] Piotr Jończyk [email protected] Autorzy artykułów: Skład i grafika: Druk: Reklama: Dystrybucja: Prenumerata: zajrzyj na www.wogole.net www.facebook.com/gazetawgl [email protected] Redaktor naczelna: Teraz trochę o planach na przyszłość. Chcemy nadal się rozwijać, planujemy kolejne szkolenia dla dziennikarzy, a dla czytelników więcej tekstów i innych materiałów. Oczywiście głównym, ambitnym, ale osiągalnym celem jest zachowanie ciągłości wydawniczej w przyszłym roku szkolnym (i nie tylko). Jednak, aby to było możliwe, potrzebujemy przede wszystkim Waszej uwagi, drodzy czytelnicy! Więc dziękujemy, na laurach nie spoczywamy i w ogóle się rozwijamy. WGL sp. z o.o. Pachnąca 32/3 02-790, Warszawa Katarzyna Bajkowska Robert Bengsz Paulina Borkowska Emilia Cabaj Bartosz Cheda Jakub Drożdż Agata Górnicka Michał Górny Aleksandra Kalbarczyk Gabriela Łaskowska Katarzyna Malinowska Marcelina Marcjoniak Katarzyna Molak Tymoteusz Ogłaza Karol Popow Artur Stachyra Paweł Stępniak Maria Stusio Hubert Taładaj Aneta Dworzyńska www.behance.net/anetadw Invest Druk www.investdruk.pl [email protected] Szkoły ponadgimnazjalne, kawiarnie, domy kultury, biblioteki oraz inne miejsca w Warszawie. Wersja elektroniczna dostępna również na www.wogole.net. Każda szkoła ponadgimnazjalna może otrzymywać darmową prenumeratę miesięcznika. Zgłoszenia przyjmujemy pod adresem [email protected]. Wszystkie materiały chronione są prawem autorskim. Przedruk lub rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie i jakimkolwiek języku bez pisemnej zgody wydawcy jest zabronione. 3 | wogole.net Dzieńt y nku Ot war u s y R y SzkoLłabirynt : ie jsce Spis treści styczeń 01/2015 Z innej strony: 10-13 14-15 16-17 18 20-21 6 Podniebna Warszawa – Bartosz Cheda Saski Plac Zwycięskiego Piłsudskiego – Tymoteusz Ogłaza Młodość – przepis na biznes? – Jakub Drożdż Byli cisi i niepozorni – Agata Górnicka ALFRED NOBEL NA WOJNIE – Paweł Stępniak Dookoła świata: 22-25 26-27 28-29 Szlakiem Draculi – Gabriela Łaskowska Meteoryty nad Wenecją Mazowsza – Marcelina Marcjoniak O francuskiej kuchni słów kilka – Robert Bengsz Dla maturzysty: 10 6-9 30-31 100 dni do matury - Michał Górny przedmaturalne medytacje – Katarzyna Molak Kalejdoskop: 32-35 36-37 38-39 Alpinista i poeta – Maria Stusio W Oparach Absurdu – Katarzyna Malinowska Kultura (nie)dostępna – Katarzyna Bajkowska W biegu: 22 40-41 42-43 Złote filary polskiego kolarstwa – Hubert Taładaj Sportowe ideały – rzeczywistość czy fikcja? – Emilia Cabaj Rynek myśli: 44-45 46-47 48-49 44 4 | wogole.net 50 Kalendarz 01-02/2015 m czas i dz: 10-16 o G 10.01, ut ta 65/71 rb u l . Na Drugie życie Pokemonów – Karol Popow Portret najwspanialszej portrecistki – Aleksandra Kalbarczyk Na strychu, tak po prostu – Artur Stachyra Kącik poetycki – Paulina Borkowska 05 Spotkanie w Muzeum Żydów Polskich – „Czy we współczesnym świecie następuję zmierzch religii?” 11 06 12 Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy 08 Spotk. z cyklu Urodziny Mistrzów w Muz. Narodowym: Jerzy Nowosielski Slajdy podróżnicze In Mundo w kinie Luna: „3000 mil do Maroka” Pokaz filmu „Kultura remixu” w ramach cyklu wyd. poprzedz. wyst. „Kanibalizm? O zawłaszczeniach w sztuce” w Zachęcie Wieczory czwartkowe w Muzeum Narodowym: „Epoki i style dla początkujących – realizm” 13 14 Wtorkowe spotkanie w Muzeum Narodowym: „7 grzechów głównych Pycha i chciwość” Dzień Wegetarian Dzień Sprzątania Biurka 17 07 18 Queen SYMFONICZNIE w Sali Koncertowej w PKiN Polska Gala Ślubna 2015 w PKiN „Królowa śniegu” w Teatrze Narodowym Stand-up Hybrydy „Mała Szwarcenkopf, czyli Żydzi” - wykład o teatrze XIX wieku w Instytucie Teatralnym 19 Puchar skoków narciarskich w Zakopanem 23 24 25 NFL Senior Bowl NHL All-Star Weekend Epica/Dragonforce w Progresja Music Zone NHL All-Star Weekend NFL Pro Bowl 29 „Wesele” w Teatrze Polskim 04 SOSEXPO 2015 - IV Miedyznarodowe Forum Gospodarki Odpadami w Polsce w PKiN 30 Premiera płyty Blind Guardian „Beyond the Red Mirror” 05 SOSEXPO 2015 - IV Miedyznarodowe Forum Gospodarki Odpadami w Polsce w PKiN 31 „Ożenek” w Teatrze Studio 06 Początek wystawy Skarby z kraju Chopina. Sztuka polska od XV do XX wieku - Muzeum Narodowe 15 Panny Wyklęte / Wygnane w Stodole Puchar skoków narciarskich w Wiśle 10 Dzień otwarty Autostrady Maturalnej 16 Wykład „Kobiece praktyki religijne w Islamie: „Otun – muzułmańskie autorytetyreligijne w Centralnej Azji” w Muzeum Azji i Pacyfiku Royal Blood w Palladium 20 Sen o Warszawie- Koncert Noworoczny w Filharmonii Narodowej 6 lutego – spotkanie z Jerzym Sthurem w ramach cyklu Wieczór Mistrzów na scenie w Muzeum Niepodległości Polska Gala Ślubna 2015 w PKiN Sabaton na Torwarze 09 26 „Kolacja Kanibali”, sztuka wystawiana przez Fundację Na Rzecz Kultury w teatrze Polonia 01 Lordi w Progresja Music Zone 07 Jessie Ware na Torwarze 21 22 Dzień Babci Dzień Dziadka 27 Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu 02 Dzień Pozytywnego Myślenia 28 Premiera książki „Na straconych posterunkach” Kazimierza Krajewskiego 03 „Było to nad Bałtykiem, czyli elita” - wykład o teatrze XIX wieku w Instytucie Teatralnym Temat numeru Patron działu - Autostrada Maturalna 100 dni do matury Cześć! Przed Wami najważniejsze 100 dni w szkole - maturalny finisz, a przed nami niezwykle trudna, ale i zaszczytna misja – objęcie patronatu nad działem „Dla maturzysty”. Zadanie tym bardziej wymagające, że postawione przed nami tylko na 100 dni przed maturą! Odpowiedzialność za losy maturzystów spoczęła niejako na naszych barkach. W tym wydaniu przeczytacie o prokrastynacji, czyli o wiecznym przekładaniu wszystkiego na później, sposobach na efektywną naukę i oczywiście trochę o historii naszej szkoły (jest ciekawsza, niż może się to wydawać). Póki co, żyjecie studniówkami i róbcie to dalej! Gdy jednak i ten czas już minie – do pracy! Na najdłuższe wakacje w życiu i upragnione studia trzeba zasłużyć. Koniecznie zapiszcie w kalendarzach datę naszego dnia otwartego dla czytelników „W Ogóle” (10.01.2015). Będziecie mogli bezpłatnie porozmawiać z najlepszymi korepetytorami na rynku, którzy doradzą Wam jak efektywnie uczyć się poszczególnych przedmiotów. 2-klasisto! To dział także dla Ciebie! Kwitnące w maju kasztany są pierwszym dzwonkiem na spektakl „Matura 2016”. Trzymajcie się, Michał Górny - założyciel, Autostrada Maturalna Misja 3 lata w 3 miesiące Stało się. Wszystkie postanowienia „zacznę się uczyć po świętach”, „od nowego roku siedzę już tylko nad książkami” najwyższy czas zrealizować. Przed Wami 3 miesiące naprawdę intensywnej pracy - odpowiednie zarządzanie czasem i konsekwentna realizacja planu pozwolą bardzo dobrze przygotować się do egzaminu nawet tym, którzy dotychczas wszystko odwlekali. Co to wszystko jednak znaczy? Kiedy możemy się zdecydować na naukę samodzielnie, a co jest podstawą do natychmiastowego skorzystania z pomocy specjalistów? Prokrastynacja – choroba cywilizacyjna, czy zwykłe lenistwo? Coraz więcej młodych osób staje się ofiarami perfekcjonizmu – stała, wszechobecna promocja idealnych wzorców, ludzi sukcesu, którzy wydają się nie popełniać żadnych błędów, powoduje paraliżujący strach przed porażką. Najczęściej problem dotyka ambitne i bardzo zdolne jednostki, od których dużo się wymaga, co bezpośrednio przekłada się na gorsze, poniżej możliwości, wyniki w nauce. O co dokładnie chodzi? Czy problem prokrastynacji dotyczy też Ciebie? Jeśli kiedykolwiek wracałeś ze szkoły z postanowieniem „wchodzę i od razu zaczynam naukę”, „tym razem na pewno do wszystkiego się przygotuję”, „dziś nie odpalam Facebook’a”, a wchodząc do domu pierwsze, co robiłeś, to siadałeś na kanapie lub kładłeś się do łóżka z myślą „dobra, szybko obczaję „fejsa” i biorę się do pracy” to jest to pierwszy znak, że coś jest nie tak. Z reguły 5 minut zamienia się w 2 godziny, potem trzeba porozmawiać chwilę z rodzicami, a i przecież obiecaliśmy mamie posprzątać w pokoju, tacie umyć samochód, a na koniec przypominamy sobie, że przecież ta lampka na biurku zawsze nam przeszkadzała w nauce i koniecznie trzeba jechać po nową. Od jutra już będę miał idealne warunki do nauki. Jest to zachowanie mogące świadczyć o tym, że padłeś ofiarą prokrastynacji – zaburzenia psychicznego Autostrada Maturalna www.autostradamaturalna.pl dotykającego przede wszystkim zdolne osoby w wieku szkolnym polegającym na patologicznym przekładaniu wszystkiego, co ważne na później. Wspomniane zaburzenie często bywa mylone z lenistwem. Osoby niewykazujące zapału do pracy zazwyczaj nie są osobami ambitnymi, z reguły szkoła jest dla nich jedynie pewnym etapem życia, przez który muszą z bólem przejść. Fakt, że po prostu się nie uczą, jest ich świadomym wyborem. Druga kategoria osób zmaga się z czymś zupełnie odwrotnym – postanowiły, że będą się uczyć, ale strach przed porażką działa paraliżująco. Ich tok myślenia zazwyczaj przebiega następująco: Nie, teraz nie dam rady, ale od jutra zaczynam naukę Dobra, w sumie nie jest tego dużo. Wstanę wcześnie rano i się pouczę. ?! Już 22?! Jak to możliwe? Miałem się tyle uczyć. (powyżej) Błędne koło prokrastynacji. Opracowanie własne na podstawie wywiadów z licealistami, Autostrada Maturalna. Jeszcze wejdę na 5 minut na fb, no może na godzinę. Albo niech chodzi w tle. Czas posprzątać biurko, tu nie ma warunków do nauki. Nie ma niestety żadnego skutecznego „lekarstwa” na tę przypadłość. Wyjście z tego błędnego koła zależy tylko i wyłącznie od samozaparcia oraz pomocy z zewnątrz. Ważne jest zrozumienie najbliższego otoczenia, które powinno przestać postrzegać te osoby jako leniwe, ale zauważyć problem i pomóc go rozwiązać. Nie jest to jednak zadanie szybkie i łatwe do wykonania. By zacząć normalnie funkcjonować trzeba zmienić swoje codzienne nawyki. CO DLA KOGO? Jak skutecznie uczyć się przez ostatnie 100 dni? Czasu pozostało, przestańcie się już oszukiwać, mało. Ci z większym samozaparciem, umiejący się zmobilizować powinni przygotować sobie 10 porad na 100 dni od Autostrady Maturalnej 1. Nie rezygnuj! 2. Nie masz już czasu, żeby nauczyć się czegoś później – zacznij teraz. 3. Zadbaj o odpowiednie warunki. Hałas lub złe oświetlenie negatywnie wpływają na efektywność przyswajania wiedzy. 4. Wysypiaj się i zdrowo odżywiaj. Pamiętaj, że paradoksalnie bardzo długi sen może sprawić, że będziesz cały dzień zaspany. 5. Ogranicz imprezy i alkohol. Mocniejsze zabawy zostaw na najdłuższe w życiu wakacje. 6. Zorganizuj dobrze swój czas na naukę – jeśli nie wyjdzie Ci to po kilku dniach – skorzystaj z pomocy specjalistów, zapisz się na kurs lub korepetycje. Jest już zwyczajnie za późno na zmianę codziennych nawyków. 7. Przygotuj swoje miejsce pracy raz, a porządnie. Tak, byś nie musiał codziennie długo przygotowywać się do nauki. 8. Próbuj zrozumieć to, czego się uczysz. Nie ucz się na pamięć! 9. Staraj się logicznie łączyć rzeczy pozornie ze sobą niepowiązane. Układaj słowa, zdania z pierwszych liter haseł, które musisz zapamiętać. 10. Notuj i zapisuj. Niczego, a już szczególnie przedmiotów ścisłych, nie da się nauczyć, czytając gotowe rozwiązania. Dzień Otwarty 10.01 - darmowe konsultacje z prowadzącymi - rozmowy z najlepszymi studentami - omówienie rekrutacji na najpopularniejsze kierunki studiów - prezentacja najczęściej popełnianych na maturze błędów - porady, jak przetrwać ostatnie 100 dni - darmowe materiały i zniżki przy zapisach Patron działu - Autostrada Maturalna Temat numeru plan samodzielnej nauki. Podręczniki, notatki i kalendarz powinny gościć na Waszym biurku praktycznie codziennie. Jak uczyć się samodzielnie? Przede wszystkim zacznij od posprzątania biurka. Wiemy, że zawsze od tego zaczynasz, ale zrób to raz, a porządnie i nie rób jednocześnie kilku innych rzeczy. Całe przygotowanie nie powinno Ci zająć więcej niż 15 minut. Ucząc się, powtarzaj! Mów na głos, zapisuj duże hasła. Kartki A4 z czarnymi, markerowymi napisami przyklejaj taśmą do ścian, mebli, tak byś widział przed snem i powtarzaj sobie na szybko wszystko, czego się nauczyłeś. To samo zrób rano. Wydaje się to pracochłonne, ale uwierzcie, że jest to bardzo efektywne. Będziecie się uczyć kilka razy szybciej. Pamiętajcie też o zdrowym odżywianiu! Zwróć się też o pomoc do swojego nauczyciela - większość z nich chętnie zostanie z Tobą na przerwie i pomoże z maturalnymi zagwostkami. Inna opcja to korepetycje. Wiążą się one jednak z dużymi wydatkami. Prowadzący, którzy mają dar do przekazywania wiedzy i jej zasoby na tyle duże, by móc dzielić się z innymi bardzo się cenią. Ceny u najlepszych wahają się w granicach 80-120zł/h, ale wydaje się, że możecie być wtedy pewni, że traficie w dobre ręce. Dla kogo są one najlepsze? Dla osób nieśmiałych, które na zajęciach w grupie nie wykazują inicjatywy, boją się zapytać. Kursy maturalne z odpowiednimi prowadzącymi mają charakter podobny do nauki do sesji na studiach. Studenci wybierają wspólne przygotowania, bo każdy zwróci uwagę na inny problem, podrzuci ciekawsze rozwiązanie, szybciej wpadnie na dobry pomysł. Nauka w grupie (max. 10 osobowej!) pozwala wszystkim uczestnikom aktywnie brać udział w takich zajęciach i szybciej przyswajać wiedzę. Nie tracisz też czasu, gdy się zatniesz przy jakimś problemie. Możecie też oczywiście wspólnie siadać w domu, bez prowadzącego. Dobrze jest jednak mieć osobę, która zna budowę arkusza, przeprowadzi próbną maturę no i będzie znała odpowiedź na każde pytanie. Da to również gwarancję, że zawsze o tej samej porze będziesz się uczył. Historia – z piwnicy na Smulikowskiego do szkoły na Pankiewicza Autostrada Maturalna podawana jest jako przykład przedsiębiorczości społecznej – rodzaju biznesu, w którym główną motywacją do działania nie jest pieniądz, a chęć zrobienia czegoś dla społeczeństwa. Dla nas celem była poprawa jakości nauczania na kursach maturalnych w Warszawie. Czy nam się to udało? Wyniki świadczą same za siebie. 100% zdawalności, średnie wyniki w okolicach 80%, 10-15% kursantów z maturami powyżej 95% i co roku prawie 3 razy więcej kursantów! Liczymy na to, że firmy bezwzględnie wykorzystujące portfele maturzystów i oferujące kursy niczym nieróżniące się od szkoły (2-3 tysiące za zajęcia w grupa 20-30 osobowych) niedługo zmienią swoje praktyki. Nasza przygoda z nauczaniem zaczęła się w Akademickich Inkubatorach Przedsiębiorczości. W podnajmowanej wspólnie salce na Uniwersytecie Warszawskim zajęcia miała nasza pierwsza, 6-osobowa grupa. W następnym roku poszliśmy krok dalej – wynajęliśmy własną salę, w piwnicy przedwojennej kamienicy na Smulikowskiego 12. Klimat tego miejsca wszyscy wspominają do dziś. Niezburzony w czasie wojny budynek, tablica upamiętniająca Powstanie Warszawskie i nauczanie „w podziemiach”. To miało swój urok. Od tego roku przenieśliśmy się jednak na ul. Pankiewicza 3, gdzie wynajmujemy budynek po starej szkole. (Zwróćcie uwagę, że zawsze patronuje nam jakiś wybitny pedagog!). 200-letni budynek, którego część wynajmujemy, skrywa wiele tajemnic. Znaleźliśmy w nim m.in. 60 letnie zeszyty do matematyki, geografii i chemii, stare opony rowerowe i pozostałości po zburzonym w czasie wojnydachu. Cieszymy się, że edukacja wraca do tego miejsca po tylu latach. Team Autostrady Przepis na sukces? Rób to co kochasz, a to co kochasz, rób najlepiej, jak potrafisz Łączy nas pasja, radość z przekazywania wiedzy i niezwykła skuteczność. Nasz zespół łączący młodych ludzi prowadzi zajęcia, jakich na warszawskim rynku jeszcze nie było. Oskar uczy chemii i fizyki. Od początku liceum wygrał chyba wszystkie możliwe konkursy i olimpiady, co zwalniało go z matury, ale postanowił napisać ją hobbystycznie – na100%. Obecnie, studiując medycynę na WUM-ie, pełni funkcję Prezesa Koła Chirurgii, występuje na konferencjach, a w wolnym czasie zajmuje się swoimi kursantami. 8 | wogole.net Filip uczy matematyki, którą studiuje na UW. Od początku utrzymuje się w czołówce rankingu i pobiera stypendia. Laureat wielu konkursów matematycznych. Od zeszłego roku również student informatyki na UW. Mnóstwo pozytywnych opinii o jego nauczaniu na różnych portalach. Prywatnie uwielbia podróże autostopem po byłym ZSRR i bliskim wschodzie. Paulina jest geografem i podróżnikiem. Trafiła do nas przez jeden z portali z korepetycjami, gdzie miała najwyższe oceny. Studiuje geografię i dziennikarstwo na UW, gdzie w ramach projektu naukowego 2 miesiące podróżowała po Azji. Pełniła funkcję vice-prezesa Young Geographers Association. Największy sukces? Uniknięcie wybuchu wulkanu na Filipinach. Iza to absolwentka Wydziału Geodezji i Kartografii Politechniki Warszawskiej z wieloletnim doświadczeniem w nauce geografii. Występowała na licznych konferencjach, realizowała granty badawcze we współpracy z Uniwersytetem Lwowskim i Aalto University od Technology. Prywatnie podróżniczka i fanka kina. Matura z geografii? Na 100%. Maksymilian to student prawa. Jego sylwetka idealnie pasuje do prowadzącego zajęcia z WOS-u – finalista i laureat wielu olimpiad i konkursów, rzecznik prasowy Młodzieżowej Rady Gminy Piaseczno i autor jej nowego statusu, stypendysta MEN. W wolnym czasie działacz społeczny. Od niedawna coraz mocniej próbuje swoich sił w twórczości literackiej. Wszyscy nasi prowadzacy muszą spełniać najwyższe wymagania pochwalić siędoświadczeniem i sukcesami w nauczaniu na poziomie maturalnym, osiągnięciami w danej dziedzinie,żywym zainteresowaniem i przede wszystkim pozytywnym podejściem do życia. Pozostałych naszych prowadzących znajdziesz na www.autostradamaturalna.pl Autostrada Maturalna m at em at y k a chemia b i o l o gi a wos fizyka geografia h is t o r i a Autostrada Maturalna oferuje: jedne z najefektywniejszych kursów maturalnych. Małe, 8 osobowe grupy pozwalają prowadzącemuindywidualnie podejść do problemów każdego z kursantów. Młodzi prowadzący, będący ekspertami wswoich dziedzinach, dokładnie znający budowę arkuszy maturalnych, zbierający najlepsze opinie na rynku korepetycji są gwarancją sukcesu na maturze. Zapoznaj się z naszą ofertą! Jak możemy Ci pomóc? 1. Darmowe kopniaki Po prostu przyjdź na Pankiewicza, odbierz zniżkę i motywację! 2. Kursy: nocne marki Ferie 2015 Studniówka matura 2016 Jeden z najbardziej skutecznych kursów. Pozwala przyswoić dużo wiedzy w krótkim czasie. W piątki i soboty w godzinach 18-22 spotykamy się na Pankiewicza i uczymy, rozwiązujemy próbne matury, przerabiamy setki zadań. Podobna ilość godzin jak na kursie rocznym. Grupa 8 osobowa, darmowe konsultacje po zajęciach i grupa pomocy 24/7 na fb! Intensywny, dwutygodniowy kurs w połączeniu z samodzielną nauką, polegającą na odrabianiu prac domowych, potrafi dać takie same efekty, jak rok nauki. Dwa tygodnie po 3h dziennie. Zorganizuj dobrze swój czas i ucz się z nami! Kończymy próbną maturą. Grupa 8 osobowa, darmowe konsultacje po zajęciach i grupa pomocy 24/7 na fb! Semestralny kurs trwający 3 miesiące (Luty, Marzec, Kwiecień) z 3 próbnymi maturami. Trzy godziny w tygodniu do końca roku szkolnego. Grupa 8 osobowa, darmowe konsultacje po zajęciach i grupa pomocy 24/7 na fb! 2 klasisto! Już teraz pomyśl o tym, by zapisać się na kurs roczny. Zajęcia startują w październiku 2015. Zapisując się do końca stycznia, otrzymujesz wysokie zniżki. Grupa 8 osobowa, darmowe konsultacje po zajęciach i grupa pomocy 24/7 na fb. Więcej szczegółów na naszej stronie internetowej. Średni wynik matur rozszerzonych 81% Kontakt: 9 | wogole.net [email protected], 609683585 Z innej strony Kiedy pewnego zimowego wieczoru wybrałem się do kina, aby obejrzeć głośną produkcję Władysława Pasikowskiego pt. „Jack Strong”, moją uwagę – oprócz, oczywiście, losów pułkownika Kuklińskiego – przykuł jeden interesujący szczegół. W filmie pojawia się kilka wyedytowanych komputerowo panoram zachmurzonego centrum Warszawy. Przedstawicielom mojego pokolenia trudno wyobrazić sobie to, co dla ludzi współczesnych Kuklińskiemu było normalne – że jeszcze trzydzieści lat temu tak właśnie wyglądała stolica Polski. 10 | wogole.net PAST-a miano najwyższego wieżowca Warszawy utrzymała do roku 1934, kiedy to przejął go budynek Prudentialu (66 metrów). Oba wysokościowce, poważnie uszkodzone w trakcie II wojny światowej, odbudowano w dobie PRL-u z drobnymi zmianami stylistycznymi. Nie wszyscy wiedzą także, że ogromny (drugi co do wielkości w Europie) zegar na wieży Pałacu odsłonięto dopiero w noc sylwestrową 2000 roku (stąd jego nazwa – Milenijny). Stanowi to pewną wskazówkę przy próbach datowania zdjęć na kartach pocztowych, które po „okazyjnej cenie” można kupić na Krakowskim Przedmieściu. PKiN przez ponad 60 lat istnienia wrył się w powszechną świadomość Polaków na tyle głęboko, że śmiało można nazwać go jednym z najlepiej rozpoznawalnych symboli stolicy. Niestety, pomimo rozmachu, socrealistyczny projekt Lwa Rudniewa nie wyróżniał się niczym szczególnym na tle innych, podobnych Pałac wśród zgliszczy Twierdzenie, że Warszawa po Powstaniu była morzem ruin – pomimo niezwykłej trafności użytej metafory oraz faktu, że zniszczenia stolicy były niewątpliwie ogromne – nie jest w stu procentach prawdą. Przeciwnicy obecności Pałacu Kultury w środku miasta lubią przypominać, że aby przygotować przyszły Plac Defilad pod budowę „najbrzydszego budynku w Warszawie”1, „doburzano” wiele częściowo ocalałych kamienic zlokalizowanych w rejonie nieistniejących już dzisiaj fragmentów ulic Złotej czy Chmielnej. Komunistyczna propaganda potrzebowała sukcesu i demonstracji siły, a ta przybrała formę monumentalnych inwestycji pod hasłem „Cały naród buduje swoją stolicę”. Powstały więc Pałac Kultury, MDM czy Trasa W-Z. Sam PKiN jest chyba obiektem, wokół którego obrosło najwięcej miejskich legend i mitów, które z różną dokładnością rozpowszechnia warszawska ulica. Tajne tunele i schrony atomowe w podziemiach, magazyny niewiadomego przeznaczenia, zabetonowane w fundamentach ciała tragicznie zmarłych podczas budowy robotników – to w zasadzie „standard” wśród pałacowych opowieści2. Jednak nawet wśród potwierdzonych informacji znajdą się i takie, które wywołają w nas uczucie zaskoczenia czy rozbawienia. Biurowiec i apartamentowiec tuż obok siebie - a w tle Rondo 1. Pałac Kultury i Nauki od lat jest przedmiotem wielu kontrowersji. fot. Bartosz Cheda PODNIEBNA WARSZAWA Paryż Wschodu Pomimo, że PKiN był niewątpliwie kamieniem milowym w dziedzinie warszawskich wieżowców, historia stołecznej myśli wysokościowej sięga znacznie dalej. Już przed II wojną światową, obok urokliwych kamienic, które przyniosły Warszawie miano „Paryża Wschodu”, mogliśmy poszczycić się budynkiem Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej (PAST-y), ukończonym już w roku 1908. Była to wówczas najwyższa konstrukcja w Warszawie (51 metrów), która odegrała zresztą ważną rolę w późniejszej historii stolicy. Wielka kotwica Polski Walczącej znajduje się tam nieprzypadkowo – należy pamiętać, że w dniach 2 – 20 sierpnia 1944 roku o gmach PAST-y toczyły się ciężkie walki, z których ostatecznie zwycięsko wyszli warszawscy insurgenci. Budynek udzielał im schronienia aż po dzień kapitulacji Powstania. Zacznijmy od przypomnienia, że Warszawa leży na terenie dość grząskim, co nigdy nie ułatwiało inżynierom pracy, zwłaszcza w latach 50., kiedy technologia stała na dużo niższym poziomie. Zapotrzebowanie na symbol zwycięstwa i wyśrubowane terminy wyznaczone przez radzieckich towarzyszy popychały konstruktorów do zastosowania niecodziennych rozwiązań. Niewielu z nas wie, że Pałac Kultury stabilizuje, niczym choinkę, wielki „stojak” w kształcie litery X; jest to ogromna, żelazna struktura rozchodząca się z centralnego punktu fundamentów na cztery strony świata. Co ciekawe, surowiec na realizację tego projektu Sowieci pozyskali… tnąc na fragmenty wrak niemieckiego pancernika „Gneisenau” wydobytego z dna Bałtyku. fot. Bartosz Cheda N ad Warszawą górował wtedy niepodzielnie Pałac Kultury i Nauki – wspominany już przeze mnie dwa miesiące temu dar Stalina dla bratniego narodu, który swą atrakcyjnością przebił metro i MDM. Gdzieniegdzie widoczne były inne, dość wysokie budynki, takie jak punktowce Ściany Wschodniej, ale na wielkomiejski klimat, który zaczyna obecnie stwarzać Śródmieście, trzeba było poczekać jeszcze wiele lat. Na tej kanwie powstał zresztą dość znany dowcip, że widok z tarasu na XXX piętrze jest najpiękniejszym w stolicy, ponieważ widać z niego wspaniałą panoramę, ale samego Pałacu już nie. 2 W zręczny sposób wykorzystali ten motyw twórcy serialu „Ekstradycja” – w ostatnim odcinku 3. serii w rzekomym tunelu pod Pałacem Kultury podłożono 120 ton semteksu. 1 11 | wogole.net Z innej strony Dla warszawiaków, przyzwyczajonych do hegemonii niemalże śnieżnobiałych ścian Pałacu Kultury (bo taki kolor miał oryginalny, niezabrudzony pyłem piaskowiec z Uralu – a w zasadzie sztuczny materiał imitujący ów kamień), budowa Ściany Wschodniej musiała być wielką zmianą w krajobrazie stolicy. Centrum Warszawy, wzbogacone o trzy punktowce, cztery domy towarowe, Universal i Rotundę, mogły już bez przeszkód konkurować z innymi stolicami europejskimi. Śmiała zmiana stylistyczna tchnęła w okolice Placu Defilad nowe życie. To właśnie od Ściany Wschodniej rozpoczął się w Warszawie proces stopniowego wznoszenia wieżowców. Pierwszą inwestycją po przełomie Ściany Wschodniej był hotel Forum, dziś Novotel. W chwili ukończenia (1974 r.) był drugim najwyższym budynkiem Warszawy i górował nad Rondem Dmowskiego jako… „wielka tabliczka czekolady” – pseudonim otrzymał ze względu na pierwotny, brunatny kolor elewacji. Lawina nabierała rozpędu; kolejny wieżowiec, Intraco I, także był wyższy od swojego poprzednika. Historia tego budynku również potrafi zaskoczyć – mało kto pamięta, że rozpoznawalna „akwariowa” elewacja to wynik przebudowy dokonanej w 1998 roku – przed owym remontem Intraco wyglądał zupełnie inaczej i przypominał po prostu ogromny blok mieszkalny. Mówiąc o tym budynku warto jeszcze wspomnieć, że na 27. piętrze mieściło się biuro słynnego polskiego wywiadowcy, Mariana Zacharskiego, któremu po powrocie z USA zaoferowano pracę w Peweksie. Łabędzim śpiewem epoki PRL-u była konstrukcja Oxford Tower, znanego też jako Intraco II. Ten mało Spis stworzony przez warszawski oddział Stowarzyszenia Architektów Polskich, na którym znajdują się obiekty warte szczególnej uwagi i konserwacji. 3 12 | wogole.net Z kolei Warsaw Spire, choć jeszcze nieukończony, zdołał już dorobić się złośliwego przydomku Warsaw Fire – jest to następstwo pożaru papy dachowej, który miał miejsce w lipcu ubiegłego roku. Choć gęsty, czarny dym było widać nawet wiele kilometrów od centrum, wieżowiec bezustannie pnie się w górę i przygotowuje się do odebrania Warsaw Trade Tower (AXA Tower) tytułu drugiego najwyższego budynku w Warszawie. Centrum w pełnej krasie. Widać m.in. wieżowiec Skylight (część kompleksu Złote Tarasy) i Złotą 44. Z punktu widzenia fanów warszawskich wieżowców, Pałac Kultury jest chyba najważniejszym projektem w powojennej historii miasta. Stanowił kamień milowy na drodze do zagospodarowania stołecznego nieba i zapoczątkował stopniowy rozwój tej dziedziny urbanistyki – od powolnych zmian w latach 60. i 70., przez rozkwit wieżowców pod koniec XX wieku, aż po prawdziwie lawinowy wzrost w ostatnich latach. Stolica uwolniona od socrealizmu W latach 60. stało się jasne, że centrum Warszawy potrzebuje unowocześnienia, nowego impulsu do rozwoju architektonicznego. Idealnym rozwiązaniem okazał się zespół Ściany Wschodniej wzniesiony w latach 19621969. Uznawany za jedno ze szczytowych osiągnięć polskiego modernizmu, wpisany został w roku 2003 na listę dóbr kultury współczesnej3. placu Zawiszy, nosił kiedyś nazwę Reform Plaza i był wynikiem szeroko zakrojonych interesów prowadzonych w naszym kraju przez pewnego Turka, niejakiego Vahapa Toya. To właśnie on roztoczył przed Polakami fantastyczne wizje centrum rozrywkowo-biznesowego w Białej Podlaskiej. Miało tam powstać międzynarodowe lotnisko, hotele, stadion olimpijski, a nawet tor Formuły 1. Nie trzeba chyba dodawać, że plany nie zostały zrealizowane, a sam Toy w podejrzanych okolicznościach został wydalony z Polski. fot. Bartosz Cheda konstrukcji (przypomnijmy, chociażby moskiewskie Siedem Sióstr) i dlatego trudno nazwać go wizytówką Polski w świecie. Znacznie szerzej była nagłośniona w mediach rywalizacja dwóch stojących niemal obok siebie wież apartamentowych – Cosmopolitana i Złotej 44. Deweloperzy prześcigali się w bogactwie ofert, wariantach wykończenia wnętrz, dodatkowych usługach, zachwalali lokalizację i wyjątkowy design mieszkań. W końcu ORCO, właściciel Złotej, zapewne chcąc jeszcze bardziej podnieść prestiż wieżowca, podwyższył cenę metra kwadratowego do 65 tysięcy złotych. W wyniku tego niezbyt rozsądnego posunięcia „Żagiel”, projekt Daniela Liebeskinda, nadal stoi pusty, a do „Cosmo” już w czerwcu wprowadzili się pierwsi lokatorzy. efektowny wieżowiec kojarzony jest głównie z filmem „Pan Kleks w kosmosie”, w którym zagrał szkołę głównego bohatera, a także z bycia „brzydszym bratem Marriotta”. Po ukończeniu Ściany Wschodniej, inżynierowie z rozbrajającą logiką zabrali się w 1972 roku do budowy… Ściany Zachodniej – po ’89 zaniechno jej konstrukcji, ale najważniejszym jej elementem jest LIM. Symbolem wielkiej zmiany jest na pewno budowane przez dziewięć lat Centrum LIM, popularnie zwane po prostu Marriottem. Jego budowę rozpoczęto jeszcze za rządów PZPR, natomiast ukończono w pierwszych tygodniach demokracji. Oficjalna nazwa budynku stanowi akronim jego trzech początkowych udziałowców – PLL LOT, przedsiębiorstwa wulkanizacyjnego Intercontinental i wspomnianej sieci hoteli. Symbolem wielkiej zmiany jest na pewno budowane przez dziewięć lat Centrum LIM, popularnie zwane po prostu Marriottem. Jego budowę rozpoczęto jeszcze za rządów PZPR, natomiast ukończono w pierwszych tygodniach demokracji. Oficjalna nazwa budynku stanowi akronim jego trzech początkowych udziałowców – PLL LOT, austriackiego przedsiębiorstwa budowlanego ILBAU GmbH i wspomnianej sieci hoteli. LIM, rozpoznawany dzięki lustrzanej elewacji, gościł tak znamienite osoby jak Michael Jackson czy Barack Obama. Współczesność Dzisiaj „Warszawa wieżowcami stoi”. W ostatnich latach doszło do prawdziwej eksplozji wysokościowców w naszej stolicy. Oprócz kolejnych biurowców, takich jak Millenium Plaza, Spektrum Tower, AXA czy Rondo 1 budowany obecnie Warsaw Spire, miasto otrzymało dwa reprezentacyjne apartamentowce: Cosmopolitan Tower i Złotą 44. Z każdym z nich związana jest ciekawa historia. Mało kto pamięta, że „Toi-toi”, bo tak warszawiacy zwykli nazywać białoniebieski wieżowiec stojący przy Patrząc w przyszłość Internauci co chwila atakowani są newsami o kolejnych realizowanych w Warszawie inwestycjach. Wbrew pozorom działek do zagospodarowania w Śródmieściu i okolicach jest jeszcze całkiem sporo, nie dziwią zatem doniesienia o konstrukcji Q22, nowej Emilii, Prime przy ul. Grzybowskiej czy B4 Office Center przy Rondzie Radosława. Jednym z najciekawszych pomysłów, który wciąż stoi pod znakiem zapytania, jest projekt wyburzenia pawilonów pod centrum LIM i zbudowania na zwolnionej przestrzeni najwyższego wieżowca w Warszawie – mówi się o wieżach Lilium Tower i Warsaw One, które miałyby osiągnąć około 300 metrów wysokości. Wizualizacje wyglądają imponująco, ale najprawdopodobniej na ich realizację poczekamy jeszcze parę ładnych lat. Centrum Warszawy, choć może wydawać się zaplanowane chaotycznie i bez jednolitego pomysłu, zaczyna niewątpliwie nabierać rumieńców i coraz silniej pretendować do miana liczącego się ośrodka europejskiego. Już teraz stołeczny skyline wygląda ciekawie, ale deweloperzy długo nie powiedzą ostatniego słowa. Bartosz Cheda LXIV LO im. Stanisława Ignacego Witkiewicza 13 | wogole.net fot. Melania Kotruchow Z innej strony Saski Plac Zwycięskiego Piłsudskiego Dużo się o tym mówi, dużo się o tym pisze. Bo przecież nie sposób przejść obojętnie wobec Placu Piłsudskiego. Można spróbować go obejść, ale pomimo remontu to wciąż ta sama, ogromna, pusta przestrzeń. A ogromne, puste przestrzenie mają to do siebie, że trudno się je omija. Trzeba więc go przeciąć. I jeśli przypadkiem nie jest się turystą lub akurat nie ma zmiany warty przy Grobie Nieznanego Żołnierza, to przechadzka taka jest zwyczajnie nudna. Niezałatana dziura Gdzieś tam, niedaleko, Krakowskie Przedmieście – najbardziej prestiżowa ulica stolicy – tłumy ludzi, restauracje, kafejki, wystawy, siedziby szanowanych instytucji, Pałac Prezydencki, tętniące życiem miasto. Obok Plac Teatralny, tuż koło nas Ogród Saski, a tutaj cisza. Słychać głównie samochody. Są przechodnie, ale zanim ich rozmowy dojdą czyichś uszu, rozpływają się w przestrzeni placu. Koszmar. I na pierwszy rzut oka widać, że czegoś tu brakuje. Patrzymy na Grób Nieznanego Żołnierza, wiemy, że jest jedynie resztką o wiele większej budowli. Dobrze zachowanym kawalątkiem ruiny przedwojennego symbolu Warszawy. 14 | wogole.net Przyznać trzeba, że na przestrzeni lat nasze miasto dorobiło się wielu symboli. Jednak wśród nich miało tylko trzy pałace (dwa, jeśli nie liczyć „daru narodu radzieckiego”). Pałac „odbudujmy go” Saski, pięknie ograniczał kiedyś Plac Saski i wieńczył Ogród Saski. Wszystko to w towarzystwie malowniczych kamienic oraz Pałacu Brühla. Na Placu Saskim, przy Ogrodzie Saskim – Pałac Saski Wszystko zaczęło się w 1713 r. Król August II Mocny kupił pałac i rozpoczął jego przebudowę zakończoną w 1748 r. W międzyczasie sprowadził się do niego dwór ników jego odbudowy, pan Grzegorz Piątek. Jak cały budynek mógł się tam przenieść? Wybuchła wojna, w pałacu zagnieździli się Niemcy, a po upadku Powstania Warszawskiego budynek wysadzili... i tyle. Tak, po prostu podłożono ładunki, po jakimś czasie z wielkiego kompleksu ostał się jedynie Grób Nieznanego Żołnierza. To samo uczyniono z całym miastem. Tragedia Warszawy była tak ogromna, że często ukazuje się ją przez symbole. Jednym z nich jest zburzony Pałac Saski, pod gruzami którego pogrzebano znaczenie Placu Piłsudskiego, nazwanego po wojnie Placem Zwycięstwa. Do Krainy Duchów nie trafił więc jedynie budynek. Powędrował on tam razem z całym otoczeniem. Nie sposób wypisywać tutaj wszystkich argumentów zwolenników oraz przeciwników odbudowy. Wystarczy wyróżnić istotną różnicę między nimi. królewski. Zostały również przyłączone rezydencje magnackie, takie jak właśnie Pałac Brühla czy Pałac Błękitny (który dla odmiany istnieje do dziś). Po śmierci Augusta III Sasa pałac pozostał własnością elektorów Saksonii, którzy wynajmowali jego pomieszczenia. Kompleks podupadł. Jak wiemy, na Kongresie Wiedeńskim król Saksonii i Książę Warszawski Fryderyk August I zrzekł się tego drugiego tytułu. Sasi sprzedali swoją własność rządowi Królestwa Polskiego. Ciekawostką jest (ze względu na specyfikę naszej gazety), że przez pewien okres w budynku mieściło się Liceum Warszawskie, z którym powiązani byli Chopinowie, mieszkający jakiś czas również w Pałacu Saskim. Budynek ucierpiał podczas Powstania Listopadowego, a nowy właściciel – Rosjanin Iwan Skwircow – zdecydował o jego przebudowie. Pojawił się najbardziej charakterystyczny element, tzn. kolumnada. Drugiej takiej ze świecą szukać, choć aktualnie i tej pierwszej nigdzie nie ma... To właśnie nowy pałac kojarzymy ze starych fotografii. Przez ponad 50 lat, do 1915 r., mieściło się w nim dowództwo carskiej armii. Dla równowagi po odzyskaniu niepodległości siedzibę znalazł tam Sztab Generalny Wojska Polskiego, a w latach 30. również Biuro Szyfrów. W 1923 r. przed pałacem umieszczono pomnik księcia Józefa Poniatowskiego – taki sam znajduje się teraz przed Pałacem Prezydenckim. W 1925 r. pod arkadami urządzono Grób Nieznanego Żołnierza. Sam plac rozsławiły wielkie parady wojskowe. Stały się one możliwe, gdy już rozebrano ogromny sobór św. Aleksandra Newskiego. Pomimo że w 1928 r. nadano mu imię Marszałka Józefa Piłsudskiego, warszawiacy wciąż nazywali plac Saskim. Pałac „odbudujmy/wspominajmy go” Saski Z jednej strony mamy grupę ludzi, którzy całym sercem wspierają odbudowę Saskiego. Pragną oni przede wszystkim przywrócić Plac Piłsudskiego Warszawie. Uważają, że odbudowa drugiego najważniejszego pałacu stolicy jest koniecznością, a ponadto wielkim symbolem odrodzenia zburzonego miasta. Z drugiej strony są przeciwnicy odbudowy. Nie rozumieją zapału tych pierwszych, ponieważ mają inny plan dla Placu Piłsudskiego. Widzą go jako przestrogę, jako przypomnienie, jako wielki pomnik. Chcą, aby każdy kto spojrzy na plac, nie mógł pozbyć się wrażenia pustki i pamiętał, co niesie za sobą wojna. Na szczęście zwolenników odbudowy jest więcej. kraina duchów W takim miejscu umieścił Pałac Saski jeden z przeciw- Tymoteusz Ogłaza XXVII LO im. Tadeusza Czackiego 15 | wogole.net Z innej strony każdy, kto ją prowadzi, zna to z autopsji. Wchodząc na rynek, młody przedsiębiorca ma głowę pełną marzeń. Tymczasem, musi ją trzymać nisko przy ziemi. Setki pozwoleń i tony papierkowej roboty. Wysokie podatki, duszące mały i średni biznes. Urzędnicy gotowi jednym beznamiętnym podpisem zniszczyć marzenia, robią to bez żadnych konsekwencji. Skutecznie odstrasza to młodych ludzi, którzy mogliby zawojować rynek pracy. I zachęca do emigracji... Młodość przepis na biznes? Wielu myśli, że milionerzy to ludzie pokroju komiksowego Sknerusa Mckwacza – skąpi, oszczędzający każdy grosz, starzy, doświadczeni przez pracę i lata, zgorzkniali. A to przecież nieprawda – większość z nich to młode, zdolne i przedsiębiorcze osoby z wielkimi ambicjami i aspiracjami. W dawnych czasach rzeczywiście bogatymi byli ludzie starzy, którzy dorobili się po wielu latach ciężkiej pracy. A dzisiaj? Dzisiaj nie trzeba nawet roku i wytężonej pracy, by zarabiać miliony. Współczesny świat stwarza możliwości, o jakich się wcześniej nie śniło. Wystarczy mieć dobry pomysł, chęci i odrobinę szczęścia. Nawet bez studiów. Najlepszymi przykładami są historie Marka Zuckerberga i Billa Gates’a. Pierwszy jest cudownym dzieckiem Internetu – jako dziewiętnastolatek założył serwis społecznościowy Facebook, z którego dzisiaj korzysta ponad miliard ludzi. Drugi natomiast w wieku 20 lat założył firmę Microsoft, która dziś wyposaża w komputery większość świata. Kto wyobraża sobie dzisiaj świat bez tych dwóch podmiotów? Ci dwaj miliarderzy są najjaskrawszym przykładem przedsiębiorczości i talentu. Jednak na świecie jest wielu innych młodych, zdolnych i kreatywnych, często bez wykształcenia rozumianego jako zdobycie dyplomów renomowanych szkół. Julliete Brindak dzięki rysunkom o przygodach „Panny O” wykonanych w dzieciństwie zarobiła do dziś 30 mld dolarów. Aristotelis Onassis w wieku 17 lat dorobił się bogactwa na handlu tytoniem w Argentynie. Cameron Johnson swój pierwszy milion zarobił na internetowym handlu w wieku 9 lat. Dziś jest właścicielem strony Certificateswap.com, która wielokrotnie zwiększyła jego dochody. Ben Cathers internetowym biznesem zajął się w wieku 12 lat. Jako nastolatek stworzył internetową firmę reklamową. Później, w wieku 17 16 | wogole.net lat stworzył swój własny program radiowy, którego słuchano w całych Stanach. W sieci krąży wiele innych historii o młodych ludziach, którzy już osiągnęli biznesowy sukces. Można? Jak najbardziej! Jednak co sprawia, że młodzi ludzie osiągają sukces? To proste – doskonale orientują się w nowoczesnym świecie i, co najważniejsze, potrafią z niego skorzystać. Swojej szansy szukają w Internecie, który jest prawdziwą kopalnią bogactwa. Tam wykorzystują swoje talenty i pomysły, sprawiając, że stają się one rzeczywistością. Dzięki wirtualnej cyberprzestrzeni, portalom i stronom takich, jak Ebay, obracają milionami. Natomiast przy pomocy smartfonów młodzież jest w stanie podbić świat. Kciukiem nastolatki sprawdzają więcej informacji i wysyłają więcej wiadomości niż dorośli. A wiadomo, kto szybciej odbierze, zinterpretuje informacje i na nią odpowie, ten zgarnia korzyści. Nikt nie prześcignie w tym współczesnego pokolenia. A tymczasem rozwijanie od najmłodszych lat przedsiębiorczości to najlepszy środek na poprawę kondycji gospodarczej i demograficznej. Tylko przedsiębiorcza, energiczna młodzież mająca odpowiednie warunki może wyprowadzić kraj z kryzysu. Przykładem niech będzie nasz magazyn – doskonały projekt, stworzony przez grupę młodych osób i odnoszący sukces. Na szczęście my też mamy z czego być dumni. 29-letni Kamil Cebulski, nazywany „Mickiewiczem biznesu”, dziś prowadzi uniwersytet działający w kilku krajach, otwiera rzeszom Polaków firmy poza granicami i buduje szkoły w Afryce. Jako 16-latek założył przedsiębiorstwo, które w ciągu roku zaczęło przynosić znaczące zyski. Jako nastolatek był właścicielem ESC Poland (branża komputerowa) oraz kilkunastu sklepów i serwisów internetowych. Niestety wyjechał z kraju, bo jak mówi „Polska nie sprzyja przedsiębiorczości”. Dziś wydaje książki, promuje zaradność i zachęca do pracy. Ciężkiej, ale rodzącej obfite owoce. Polecam jego blog, na którym publikuje swoje przemyślenia. Jest to istna kopalnia porad, inspiracji i wiedzy. Nie ma prostej recepty na sukces. Jednak im wcześniej się zacznie, tym lepiej. Korzystajmy z młodości, która daje nam mnóstwo możliwości. Realizujmy nasze pomysły. Sukces, jeśli się go pragnie, przyjdzie sam, nawet po okresie porażek. Wyjdzie to nam tylko na zdrowie. Pamiętajmy „czym skorupka za młodu nasiąknie...” Jakub Drożdż XVIII LO im. Jana Zamoyskiego Dlaczego zatem mamy tak niewielu młodych bogaczy w Polsce? Niestety, nasz system edukacyjny jest nastawiony na rozwój wszystkich zdolności oprócz przedsiębiorczości i kreatywności. W przeciwieństwie do reszty świata. Dochodzimy do smutnej prawdy – ucząc się formułek i zdań typu „Słowacki wielkim poetom był” zostaniemy, co najwyżej, średnio opłacanym urzędnikiem państwowym. Chcąc zajść dalej w Polsce potrzeba ciężkiej i wytężonej pracy. Kolejną blokadą w naszym państwie są ograniczenia w zakładaniu własnej działalności gospodarczej – 17 | wogole.net Z innej strony Byli cisi i niepozorni Patrząc na ich zdjęcia z obecnej perspektywy, można dostrzec pewien błysk szaleństwa w oczach, nieobecny wzrok, brak emocji na ich młodzieńczych twarzach, coś, co mogło zwiastować późniejsze zdarzenia. Myślę jednak, że wcześniej byli niepozorni. Tacy sami jak inni uczniowie na zdjęciach w kronikach. Uparcie chcemy znaleźć coś, co odróżniłoby ich od otaczających nas ludzi. Co utwierdziłoby nas w błogim przekonaniu o bezpieczeństwie. Niestety, życie nie daje łatwych odpowiedzi. J est coś, co wyróżnia nastoletnich zabójców spośród innych. Coś, co napawa grozą bardziej niż seryjne mordy i rzezie. Przeraża i paraliżuje. Sprawia, że nasz spokój rozpada się jak domek z kart i że czasami będziemy się wahać przed wyjściem z domu. Tym szczegółem jest brak motywu. Dorośli mordują, bo są żądni zemsty. Bo łakną bogactwa. Bo chcą usunąć niewygodne osoby. Bo są sadystami bądź dewiantami seksualnymi. U nastolatków w większości przypadków nie da się jednoznacznie orzec, co skłoniło ich do zabijania. Równie ciężko powiedzieć też, czy ktoś jest w stanie dopuścić się takiego czynu, czy nie. Nastoletni potencjalni mordercy mogą mijać nas w szkołach, na zajęciach, na ulicach, w klubach... Dają się zauważyć jedynie symptomy. Oznaki, które łatwo przeoczyć. Przykładem takich oznak może być to, że młodzi zabójcy często mówią o swoich planach wcześniej. Piętnastoletni William Cornick pisał znajomym przez Facebooka o swoich fantazjach dotyczących mordowania nauczycielki (później zadźganej przez niego na lekcji). Alyssa Bustamante napisała na YouTube w rubryce zainteresowania: „zabijanie” i „cięcie”. Piętnastolatka zamieściła też filmik, w którym przekonuje swoich młodszych braci do dotknięcia ogrodzenia pod napięciem, zatytułowany „Idioci zostają porażeni przez ogrodzenie pod napięciem”. Mówi w nim: „Teraz zaczyna się zabawa, zaraz zobaczymy, jak moi bracia zostają poparzeni.” – ta właśnie osoba jakiś czas później zamordowała swoją małą sąsiadkę. Kto traktował wtedy ich wpisy poważnie? Pewnym „sygnałem” może być również zainteresowanie bronią i przemocą. Karol Kot, maturzysta Technikum Energetycznego zwany Wampirem z Krakowa, należał do klubu strzeleckiego, kolekcjonował noże, fantazjował o byciu komandosem. Jego drugim marzeniem było zostanie szefem obozu koncentracyjnego – co lepiej świadczy o morderczych skłonnościach zabójcy dwóch osób? Adam Lazna, inny młody zabójca, za 18 | wogole.net aprobatą matki bojącej się o bezpieczeństwo autystycznego syna, ćwiczył strzelectwo. Jego plany na życie? Chciał wstąpić do Marines, ale przeszkodziło mu w tym samobójstwo, które popełnił po zabiciu matki i strzelaninie w podstawówce. Skoro już mowa o strzałach w szkołach – Brenda Spencer, szesnastoletnia inspiracja piosenki Boomtown Rats „I Don’t Like Mondays”, ćwiczyła strzelectwo, zanim otworzyła ogień do dzieci w pamiętny poniedziałek 29 stycznia 1979r. Swój czyn skwitowała: „Nie lubię poniedziałków. To ożywiło ten dzień”. Młodocianych morderców może cechować inteligencja – warto wspomnieć chociażby Grahama Younga, złote dziecko chemii, który zasłynął z otruwania ludzi. Inteligentnymi zostali określeni również wspomniani już Cornick i Adam Lanza. Można doszukiwać się również zaburzeń psychicznych – Alyssa Bustamante cierpiała na depresję oraz prawdopodobnie miała osobowość typu borderline (dosłownie „osobowość z pogranicza” przyp. red.), Adam Lanza miał autyzm, natomiast u Karola Kota znaleziono po śmierci rozwlekłego guza mózgu. Myślę jednak, że najbardziej znamienną cechą tych wszystkich nastolatków jest to, że byli samotnikami oraz trzymali się na uboczu. Karol Kot był kozłem ofiarnym. Adam Lanza w ogóle nie porozumiewał się z ludźmi (czasami jedynie z matką; a nawet podczas grania w sieci nie integrował się z innymi), Brenda Spencer była samotniczką, Graham Young odludkiem i dziwakiem. Większość tych młodocianych przestępców była określona jako „cicha”, „spokojna”, „zamknięta w sobie”... Do ilu nastolatków pasują te przymiotniki? Ilu potencjalnych morderców nieświadomie mamy wokół siebie? Skąd się bierze w ludziach zło i jak to zło wygląda? Te pytania pozostaną z nami na zawsze, wzmagając jedynie naszą czujność. Agata Górnicka IX LO im. Klementyny Hoffmanowej Media w ogóle nie kłamią. przekonaj się sam na: wogole.net Z innej strony Alfred Nobel na wojnie Alfred Nobel był nie tylko utalentowanym naukowcem, ale ponadto człowiekiem, który swoimi działaniami chciał realnie odmienić świat. Założył wiele firm, które istnieją do dziś, jako międzynarodowe korporacje, a do swojej śmierci w 1896 roku zarejestrował 355 patentów. Perłą w jego spuściźnie jest Nagroda Nobla, którą corocznie wyróżniani są wybitni naukowcy, politycy, działacze czy organizacje. Pośród biologii, fizyki, chemii czy literatury zupełnie odmienną kategorią jest Pokojowa Nagroda Nobla. Dlaczego naukowiec zdecydował się postawić na równi zasługi fizyków czy chemików z zasługami polityczno-społecznymi? Czy realia sprzed 150 lat można w jakikolwiek sposób porównać do aktualnej sytuacji globalnej? C harakter Pokojowej Nagrody Nobla jest wyraźnie odmienny od pozostałych kategorii, które przede wszystkim powiększają naszą wiedzę o świecie i przyczyniają się do rozwoju wielu dziedzin nauki. Wybitnemu innowatorowi zależało jednak także na uhonorowaniu osób zaangażowanych w rozwój braterstwa między narodami, promocję działań organizacji pokojowych oraz dążenie do demilitaryzacji państw. To właśnie pozbycie się lub ograniczenie zawodowej armii, co wydaje się być oczywistym rozwiązaniem, może przyczynić się do globalnego pokoju. „W ciągu ostatnich lat nagrodę tą przyznawano głównie osobom, które z takimi działaniami nie mają nic wspólnego. W gronie jej krytyków przoduje Norweg Fredrik Heffermehl, według którego 45% Nagród po 1945 roku zostało przyznanych niezgodnie z zasadami, określonymi w testamencie Nobla. Głównym zarzutem przedstawianym przez norweskiego prawnika jest subiektywność Komitetu Noblowskiego, który złożony z osób wyznaczanych przez norweski parlament może dokonywać wyboru według preferencji politycznych. Heffermehl zwraca też uwagę na ścisłą współpracę skandynawskiego rządu z NATO, co przeczy warunkom stawianym przez Nobla, który odrzucał instytucje militarne ze względu na charakter Nagrody. W obliczu aktualnej sytuacji na świecie wydaje nam się, że człowiek nie wyobraża sobie własnego istnienia bez ciągłych wojen. W ciągu 128 lat od śmierci Nobla sytuacja na świecie zmieniła się diametralnie, przemodelowana m.in. przez dwie Wojny Światowe. W tym momencie na Ziemi toczą się 43 lokalne konflikty zbrojne, między innymi wojna w Syrii, która przez 20 | wogole.net 3,5 roku trwania, pochłonęła ponad ćwierć miliona ludzkich istnień. Podczas gdy kolejne newsy o konfliktach są codziennością, wielu laureatów Pokojowej Nagrody Nobla skupia się na działaniach społecznych. Nie jest to działalność, którą należy marginalizować, ale nie nawiązuje ona do postanowień testamentu Nobla. Przykładem mogą być tegoroczne wyróżnienia Malali Yousafzai i Kailasha Satyarthi, uhonorowanych za: „walkę z ciemiężeniem dzieci i młodych ludzi oraz o prawo wszystkich dzieci do edukacji”. Wszystkie działania dążące do poprawy ładu społecznego i sytuacji uciemiężonych są istotne, ale czy są najważniejsze w obliczu ciągłych wojen, angażujących państwa całego świata? Być może Komitet Noblowski nie jest w stanie wydać obiektywnego werdyktu, gdy większość krajów dokłada starań, by powiększyć i odnowić swoje armie, a nie dąży do demilitaryzacji. Możliwe, że Nobel podczas swojego życia widział tylko jedno, główne zagrożenie – konflikty zbrojne. Obecne problemy świata istnieją jednak na różnorodnych płaszczyznach – religijnej, politycznej, etnicznej, gospodarczej i wielu innych. Wśród 126 organizacji i osób wyróżnionych Pokojową Nagrodą Nobla jest kilka budzących kontrowersje. Zwracają one uwagę nie tylko Fredrika Heffermehla, ale także całej opinii publicznej, ponownie wątpiącej w uczciwe działanie Norweskiego Komitetu Noblowskiego. 5 lat temu laureatem został Barack Obama, który swój urząd objął zaledwie 11 dni przed zakończeniem składania nominacji. Nagrodzono go za: „nadzwyczajne wysiłki na rzecz wzmocnienia międzynarodowej dyplomacji i współpracy między narodami”. Brak przekonania co do trafności decyzji Komitetu wynika z obecnej od sporego czasu wątpliwości, dotyczącej zasadności działań wojsk amerykańskich na terenie całego globu. Podobne obiekcje pojawiły się przy wyróżnieniu w 1994 roku Jasira Arafata, Szimona Peresa i Icchaka Rabina. W ich przypadku uhonorowano: „wysiłki na rzecz pokoju na Bliskim Wschodzie”. Mowa tu oczywiście o wojnie izraelsko-palestyńskiej. Po raz kolejny wybór laureatów był mocno kontrowersyjny nie tylko ze względu na fakt, że konflikt trwa nadal. Przez wielu politologów Arafat był uznawany za działacza, który swoimi decyzjami był w ogromnej mierze odpowiedzialny za działania wojskowe Palestyńczyków. Tuż po ogłoszeniu werdyktu Komitetu jeden z jego członków zrzekł się funkcji, twierdząc, że palestyński przywódca był terrorystą. W tym roku medialną burzę wywołała nominacja Władimira Putina. Jego kandydaturę przekreśliła jednak interwencja wojsk rosyjskich na Ukrainie. Sięgając jeszcze dalej w listę nominowanych polityków warto zauważyć, że aż dwukrotnie nominowany do tej nagrody był Józef Stalin (1945 i 1948). Uzasadnienie brzmiało: „Za wysiłki na rzecz zakończenia II Wojny Światowej”. Wątpliwości w przypadku tej kandydatury wydają się oczywiste. Natomiast w 1939 roku nominowano Adolfa Hitlera, co miało być „ironiczną odpowiedzią” Erika Gottfrida Christiana Brandta na ówczesną debatę polityczną w Szwecji i na nominację Neville’a Chamberlaina. Postaciami krytykowanymi przez norweskiego prawnika są także laureaci z 1973 roku – Henry Kissinger i Le Duc Tho. Zostali oni uhonorowani za negocjacje dotyczące wojny w Wietnamie. Wątpliwości budzi fakt, że gdy wręczono Nagrodę, konflikt nadal trwał – zakończył się dopiero dwa lata później. Co prawda Le Duc Tho odmówił przyjęcia wyróżnienia, argumentując swoją decyzję faktem, że Stany Zjednoczone naruszyły rozejm (wspierały armię Wietnamu Południowego). Fala krytyki i tak spadła w większości na organ wybierający – Komitet Noblowski. Był to jedyny w historii przypadek odmówienia przyjęcia Pokojowej Nagrody Nobla. Ponadto Kissinger był przez niektórych uważany za osobę, której działalność była zupełnie odmienna – wspierała agresywną stronę amerykańską. Przyznanie Nagrody nie raz wiązało się z kontrowersyjnymi zasadami statutu Fundacji Nobla. W 1961 roku Dag Hammarskjold został pośmiertnie wyróżniony w kategorii pokojowej. Przepis zakazujący uhonorowania osób zmarłych obowiązuje od 1974 roku, co jest krytykowane z powodu braku nagród dla osób, które zmarły zanim mogły zostać nominowane. Trzech laureatów było w chwili wyróżnienia aresztowanych: Carl von Ossietzky (1935), Aung San Suu Kyi (1991) oraz Liu Xiaobo (2010). Natomiast w latach 1901-2013 aż 19 razy miała miejsce sytuacja, w której Nagrody nie przyznano, gdyż zdaniem Komitetu Noblowskiego żadna z kandydatur nie zasługiwała na wyróżnienie. Już nigdy nie dowiemy się, co dokładnie Alfred Nobel miał na myśli, ustanawiając nagrodę noszącą jego imię. Testament szwedzkiego wynalazcy był krótki i rzeczowy, więc pozostawiał dużo możliwości interpretacji. Najważniejszy jest fakt, że Nagrodą Nobla wyróżniane są osoby, których działalność odcisnęła wyraźne piętno na nauce i zrewolucjonizowała otaczającą nas rzeczywistość. Paweł Stępniak XL LO im. Stefana Żeromskiego 21 | wogole.net Dookoła świata szlakiem draculi C o sprawia, że gdy ktoś wspomni o Rumunii, to w głowie od razu kreuje się nam postać Draculi? Dlaczego, pomimo tylu wspaniałych miejsc, w które Rumunia jest bardzo bogata, oraz wielu intrygujących tradycji, różnorodności kultur, to właśnie Vlad III Palovnik, którego imię przeszło do historii jako synonim okrucieństwa, jest tym, z czym Rumunia kojarzy się nam najbardziej? Dawniej, legendy o Draculi wywoływały grozę i obsesje na punkcie postaci wampirów. Dziś, gdy okrucieństwa te bezpośrednio nas nie dotykają, jesteśmy zafascynowani wszystkimi historiami o upiorze. Często chęć poznania kraju, w którym Vlad Palovnik żył, rządził i zabijał, jest głównym powodem przyjazdu do Rumunii. Dlaczego? Odpowiedź zapewne dotyczy kwestii fascynacji ludzi strasznymi historiami, które w przeszłości wydarzyły się naprawdę. Szczególnie takimi, które nigdy nie zostały rozwiązane i opierają się na elementach nierzeczywistych. Rumunia to nie tylko słynna Transylwania, nie tylko zapierające dech w piersiach górskie pejzaże, nie tylko malownicze miasteczka. To także przelewająca się krew, tajemnicze zniknięcia oraz wiele brutalnych zbrodni, za którymi stał jeden człowiek – Vlad III Palovnik „Dracula”, przez wielu uznawany za bezdusznego krwiopijcę. Czy słusznie? Skąd wzięła się legendarna postać Draculi-wampira? Pomijając jego zamiłowanie do brutalnych zbrodni, wpływ na wykreowanie jego sylwetki miało pewne, bardzo zagadkowe, zdarzenie. Jego okrucieństwa spotykały się z odrazą i sprzeciwem, w szczególności ze strony najbliższej rodziny. W końcu jego młodszy brat Radu postanowił zakończyć okres krwawych rządów Vlada. Zastawił na niego zasadzkę, oblegając zamek, w którym przebywał. To, co wydarzyło się później, do dziś stanowi zagadkę, która już zapewne nigdy nie zostanie rozwiązana. Żona hrabiego, widząc beznadziejność sytuacji, postanowiła zakończyć swoje życie przez rzucenie się z okna. Natomiast Dracula – zniknął. Nikt nie zdołał znaleźć ani jego, ani jego ciała. Krążyły głosy, że co kilka miesięcy ktoś widział jego cień, przemykający się uliczkami miasta. Jednak o ile jest to prawda, a o ile wymysł ludzkiej wyobraźni – trudno stwierdzić. fot. Constantin Jurcut Wróćmy jednak do czasu i miejsca, w którym wszystko to się zaczęło. Serce Rumunii – Sighişoara, zwana również Perłą Transylwanii. Miasto niezwykle urokliwe, położone na jednym z siedmiogrodzkich wzgórz. Urzeka niezwykle malowniczymi uliczkami oraz bajeczną architekturą średniowiecza. Z zewnątrz fascynujące i zdumiewające miejsce. Gdy zajrzy się jednak głębiej, w jego historię, można odkryć makabryczne zdarzenia, które obeszły cały świat. To właśnie tu rozpoczęła się historia jednego z największych zbrodniarzy w dziejach – Draculi. 22 | wogole.net Był rok 1431. Na świat przyszło dziecko, niewinne i malutkie. Nikt nie był w stanie wówczas wyobrazić sobie kolejnych zdarzeń, które przyniosły ze sobą straszne konsekwencje – zbrodnie, które pozbawiły życia wielu ludzi. Dracula powszechnie uważany jest za sadystycznego tyrana i mordercę, który zabijał z zimną krwią. Jednak to on najpierw stał się obiektem znęcania. Lata jego młodości obfite były w nienawiść, okrucieństwo i incydenty wykorzystywania seksualnego. Ogromne piętno z pewnością odcisnęła na nim również śmierć bliskich – ojca zamordowano, brata torturowano i spalono żywcem. Niewiele osób zapewne jest świadomych tych wszystkich bestialstw, których doznał. Może to właśnie dorastanie pośród morderstw oraz nienawiści sprawiły, że stał się bezwzględnym okrutnikiem, który karał niewinnych ludzi dookoła za nieszczęścia, których doświadczył za swego młodzieńczego życia. Wzrastając w siłę stał się postrachem swoich poddanych oraz wrogów. Człowiek czy wampir? To pytanie zadawane jest od wieków. Krąży wiele legend dotyczących tego tematu, w związku z czym ciężko stwierdzić, która część z opowiadanych z pokolenia na pokolenie strasznych opowieści o hrabi Draculi, jest zgodna z prawdą. Jedno jest pewne – przydomek, który mu nadano, doskonale opisywał jego naturę. „Palovnik”, bo tak on brzmi, było aluzją do preferowanej przez niego metody zadawania powolnej śmierci swoim nieprzyjaciołom. Wbijanie ludzi na pal i oglądanie ich cierpienia, były dla Draculi rozrywką, sposobem na zabicie czasu. By lepiej zobrazować jego brutalność i bezwzględność warto przytoczyć sytuację, gdy pewnego dnia zdecydował, aby zjeść posiłek na zewnątrz, przed swoim zamkiem. Nie chodziło wcale o napawanie się zniewalającymi pejzażami ani o wdychanie świeżej bryzy. Rozkoszował się każdym kęsem krwistego mięsa, podczas gdy przed nim rozciągał się las ludzi wbitych na pal. A komu hrabia Dracula zawdzięcza przydomek „Palovnik”? Swoim największym wrogom – Turkom. Sułtan Mehmed II, po niewywiązaniu się przez Draculę z zobowiązań wobec nich, najechał na Wołoszczyznę, na której tronie zasiadał hrabia. W związku z tym, że najeźdźcy dysponowali większymi siłami zbrojnymi, szybko zmusili władcę do ucieczki. Nie oznaczało to jednak wcale końca Draculi. Był on bowiem, mimo swoich odrażających upodobań, wybitnie inteligentnym człowiekiem. Turcy, chcąc unicestwić hrabię i zakończyć jego krwawe rządy, podążali za nim, wierząc, że uda im się go przechytrzyć. Jednak stało się na odwrót. Gdy armia z Mehmedem II na czele dotarła do jednej z wiosek, im oczom ukazał się makabryczny obraz – na ogromnym placu o długości dwóch i szerokości jednego kilometra, rozciągały się, stojące jeden obok drugiego, wysokie pale z cierpiącymi ludźmi. W powietrzu, które przepełnione było jękami i płaczem, unosiła się woń krwi. Turcy, stojąc i patrząc z przerażeniem na twarze umierających dzieci, kobiet i mężczyzn, bali się, do jakich jeszcze straszliwych czynów zdolny jest władca Wołoszczyzny. Spodziewając się najgorszego, zdecydowali zrobić odwrót, zostawiając za swoimi plecami ponad 20 tysięcy bezwładnie spoczywających ludzkich ciał. Przez swoje „krwawe rozrywki” Dracula zyskał mroczną sławę. Jego zbrodnie coraz bardziej przerażały. Wątpiono, czy możliwe jest, aby to człowiek dopuszczał się tak okrutnych czynów. 23 | wogole.net Dookoła świata fot. Ilona Obarzanek „Zamek z Hunedoarze” Uważany jest za jeden z najpiękniejszych rumuńskich zamków. Jednocześnie jego mury skrywają przerażające tajemnice. Legenda głosi, że Jan Hunyady – węgierski magnat i właściciel zamku, przetrzymywał w nim Draculę w czasach jego młodości. Czy to rzeczywiście było miejsce, gdzie był więziony i torturowany? Tego nie wie nikt. Mimo braku jakmichkolwiek pewnych źródeł o pobycie tam hrabiego, zamek, który jest przykładem obronnej architektury gotyckiej, swoim wyglądem wywołuje grozę wśród zwiedzających. Zwieńczony licznymi strzelistymi wieżami i wieżyczkami przywołuje makabryczne historie o wampirach. Może więc jednak można w nim znaleźć coś, co należało do Draculi? 24 | wogole.net „Zamek w Poenari” Nie wiadomo czy zamek w Poenari był miejscem, w którym hrabia żył, jednak z pewnością ma z nim dużo wspólnego. Dracula, po objęciu władzy, zaprosił do siebie zdradzieckich bojarów, winnych śmierci jego ojca i brata, na posiłek. Wydaje się, że był skłonny do wybaczenia i zawarcia zgody? Oczywiście, nie był. Ten, z pozoru miły gest, miał być początkiem jego podstępnego i okrutnego planu. Niczego niespodziewający się goście Draculi, zostali przywitani przez władcę stojącego obok pali, na które część z nich została wbita. Czy pozostali zostali ułaskawieni? Hrabia nie znał takiego słowa. Dla nich przygotował coś wyjątkowo bezlitosnego - 200-kilometrową pieszą wędrówkę do Poenari. Wiele z nich, pokonanych przez głód i wycieńczenie, nie dotarło do celu. Natomiast tych, którzy zdołali przejść tę drogę męczarni, zmuszono do odbudowy miejscowego zamku – zamku w Poenari, często określanym „prawdziwym zamkiem Draculi”. Dziś z zamku pozostały jedynie ruiny, które zapewne nie odzwierciedlają dawnej świetności budowli. Warto jednak, spacerując kamiennymi korytarzami i wdychając chłodne wilgotne powietrze mieszające się z zapachem kamieni i mchu, przywołać tę historię. Wiedząc, w jakich okolicznościach zamek powstał, będziemy zupełnie inaczej go odbierać, a każdy ułożony tam kamień, będzie dla nas symbolem cierpienia i mściwości Vlada Palovnika. Paryż wschodu Jak to możliwe, że człowiek, który był zdolny do tak okrutnych czynów, zbudował miasto tak fascynujące i wyjątkowe, jak Bukareszt? Wiele osób wątpi w piękno tego miejsca, lecz ja nie dałam zwieść się powszechnej opinii i, zagłębiając się w tajemnicze uliczki, odkrywałam jego najwspanialsze „perełki”. Bukareszt to miasto, w którym trudno od razu się zakochać. Miejsce to kojarzone jest z szarymi blokowiskami, brudem oraz socrealistyczną architekturą – podkreślającą w zamierzeniu potęgę państwa, a nie jego estetykę i piękno. Spacerując jednak pomiędzy betonowymi budowlami trafić można na ukrywające się zabytkowe cerkwie, neoklasycystyczne konstrukcje czy obiekty wzorowane na XIX-wiecznej architekturze francuskiej. Jednak nie to najbardziej fascynuje. Moją uwagę zawsze zwracały starsze osoby, siedzące na chodniku pod ekskluzywnymi sklepami i próbujące sprzedać filcowe wkładki do butów. Ich twarze wyrażały obojętność. A może był to strach przed brakiem zrozumienia? Bukareszt to miasto zaskakujące, pełne sprzeczności i kontrastów. Obok zachwycających, reprezentacyjnych budynków stoją te zniszczone, opuszczone, czasem nawet nieskończone. Jednak to właśnie stanowi jego urok i magię. Nigdy nie wiadomo na co się trafi i co zobaczy spacerując po ruchliwych ulicach. Tajemniczą aurę tego miejsca nasila jednak przede wszystkim nierozwiązana od wieków zagadka Vlada Palovnika. To jego historia stała się punktem wyjścia do wielu legend i powieści. Podążając szlakiem Draculi poznać go można zarówno jako bezdusznika, pławiącego się w krwi swoich ofiar, jak również jako wybitnego władcę, który unowocześnił państwo, wzmocnił jego pozycję oraz wybudował wiele wspaniałych zamków i miast, które do dziś budzą zachwyt pośród odwiedzających. Przykładem takiego miejsca jest oczywiście, już wcześniej przeze mnie wspomniany, Bukareszt. Będąc tam trzeba poddać się nurtowi tamtejszego życia i nie bać się skręcać w małe, niepozorne uliczki – może to tam właśnie odkryjemy coś niezwykłego, czego przeciętny przechodzień nie zauważy? Gabriela Łaskowska V LO im. ks. Józefa Poniatowskiego 25 | wogole.net Dookoła świata METEORYTY W MAZOWIECKIEJ WENECJI podtytuły są fragmentami listu czytelnika Gazety Warszawskiej z 11 lutego 1868 30 stycznia 1868 roku, w Warszawie temperatura wynosi około -7,5 stopnia Celsjusza, dochodzi godzina siódma wieczorem. Nagle niebo przecina pędząca na północny wschód ognista kula, która staje się coraz jaśniejsza i w końcu przysłania Księżyc. Jej barwa z białej przeradza się w zielono-niebieskawą, a z tej - w kolor szkarłatny. Ciągnie za sobą zakrzywiony, biały ogon. Warszawiacy w przerażeniu opuszczają mieszkania, wyglądając pożogi. Jasność jednak gwałtownie gaśnie i daje się słyszeć jedynie przerażający huk, głośniejszy niż wystrzał armatni, a po nim serię trzasków, przypominających strzały karabinu. Co się właściwie stało? Powodem mego listu jest wydarzenie nader osobliwe, które w Warszawie 26 | wogole.net trudno było tak dokładnie obserwować jak u nas. Anomalie dające się zaobserwować w stolicy były spowodowane zjawiskiem mającym miejsce na wschód od Pułtuska. Spadł tam największy odnotowany deszcz meteorytów na świecie! Nazwano go Meteorytem Pułtusk. Według „Kurjera Codziennego” i „Kurjera Warszawskiego” całe zdarzenie trwało około 6-7 minut i miało miejsce w oddaleniu dziesięciu mil od Warszawy. Liczbę odłamków aerolitu, które spadły na ziemię, szacuje się na 70000, ważących łącznie ponad dwie tony, kawałków. Z powodu liczebności i łatwej dostępności, okazy Meteorytu Pułtusk trafiły do ogromnej ilości muzeów i kolekcji na świecie. Zdawało się, że to chyba koniec świata, i kto by to słyszał, przyznałby sam, że koniec świata jest bardzo naturalną rzeczą. Jeden z czytelników „Gazety Warszawskiej” w swoim liście opisywał reakcje ludzi będących świadkami wydarzenia. Z jego relacji wynika, że ciężko było nie stracić przytomności obserwując całe zajście, przerażone kobiety mdlały na ulicach, ludzie którzy wybiegli na drogę, by na własne oczy zobaczyć tajemnicze, rażące światło, na głos huku, w panice, z powrotem wpadali do domów. Jednak, cytując autora: „(...) tego wszystkiego głupstwa narobił aerolit, który przyjeżdżając przez naszą atmosferę, tak się rozegnał, że musiał zrzucić z siebie ubranie, a zrzucając je wydał te dwa przytłumione działowe huki; gałgany zaś z niego spadające na ziemię, w połączeniu z biegiem przyspieszonym i silnym rzutem, tak gwałtownie powietrzem wstrząsnął, iż w miarę odległości spadania tych granatów przez czas przynajmniej 300 sekund słuchać musieliśmy tego rażącego ognia, a raczej strzałów bez ognia.” Wieczór był nader piękny; dwie gwiazdki w znacznej odległości świeciły pod księżycem(...) Może więc warto wybrać się do Pułtuska? Jest to jedno z najstarszych miast Mazowsza, bogate w zabytki i kryjące wartą poznania historię. Jego, najdłuższy w Europie, rynek wciąż pokryty jest tzw. kocimi łbami. Pod Pułtuskiem miało miejsce bardzo ważne starcie wojsk napoleońskich z rosyjskimi. Z tego powodu, na pamiątkę wydarzenia, nazwa miasta widnieje na Łuku Tryumfalnym w Paryżu. Położenie i malowniczy krajobraz Pułtuska sprawiają, że często nazywane jest Wenecją Mazowsza; przy okazji, tu również można skorzystać z usług najprawdziwszych gondolierów. Jednak miała tu też miejsce okropna tragedia, która przyczyniła się do nakreślenia wiarygodnego opisu płonącego Rzymu przez Henryka Sienkiewicza w powieści Quo vadis – siedem lat po deszczu meteorytów, wielki pożar strawił ogromną część miasta, w tym cenne księgozbiory Pułtuska. Miasto jest bez wątpienia wartym odwiedzenia punktem na mapie Mazowsza, oddalonym od Warszawy o około 60km, więc może następny dłuższy weekend warto spędzić właśnie tam? Marcelina Marcjoniak XLIV LO im. Antoniego Dobiszewskiego 27 | wogole.net Dookoła świata O francuskiej kuchni słów kilka Dobry, bo polski Na pierwszy ogień croissant. Razem z bagietką to najsłynniejszy francuski specjał, popularny również w Polsce. W kraju nad Wisłą spopularyzowany przez pewien amerykański koncern sprzedający ten przysmak w paczkach próżniowych, do nabycia m.in. w szkolnych automatach. Mało kto zdaje sobie sprawę, że popularny rogalik z ciasta francuskiego wcale nie jest wymysłem Francuzów. Jedna z legend głosi, że na pomysł rogalika w kształcie półksiężyca wpadł Polak – Jerzy Franciszek Kulczycki. Co ciekawe, jemu także przypisuje się założenie krótko po bitwie pod Wiedniem w 1683 r. pierwszej w austriackiej stolicy i jednej z najstarszych kawiarni w Europie – „Hof zur Blauen Flasche” (niem. „Dom pod Niebieską Butelką”). W celu upamiętnienia zwycięstwa nad Turkami Polak namówił znajomego piekarza, by zaczął dla jego nowo otwartej kawiarni wypiekać bułeczki w kształcie półksiężyca – symbolu używanego na tureckich sztandarach. Przez pierwsze sto lat croissanty znane były wyłącznie w imperium Habsburgów, gdzie nazywano je Türkenkipferl – turecki rogalik. Dopiero w latach 70. XVIII wieku do Paryża sprowadziła je Maria Antonina, żona Ludwika XVI i córka władczyni Austrii, cesarzowej Marii Teresy. Do czasów rewolucji francuskiej przysmak ten znany był wyłącznie arystokracji. Dopiero w XIX wieku croissanty stały się posiłkiem mniej zamożnych warstw społeczeństwa. Croissant, bagietka, naleśniki – potrawy przez wielu smakoszy uznawane za wykwintne i doskonałe. Nie bez powodu mówi się, że Francuzi mają najlepszą kuchnię na świecie. Nikt jednak przy tym nie zadaje sobie trudu, by się dowiedzieć, skąd rzeczywiście pochodzą wspomniane przysmaki. Dla większości to oczywiste, że kuchnia francuska pochodzić powinna raczej z Francji. Jak się zaraz okaże – niekoniecznie. fot. D. Sharon Pruitt Pierwszy znany przepis na rogaliki pochodzi z 1839 roku i jest dziełem wiedeńczyka Augusta Zanga, właściciela piekarni w Paryżu. Od tego czasu chrupiący croissant robił niesamowitą karierę – na przełomie XIX i XX wieku był już kulinarnym symbolem Francji. I pozostaje nim do dzisiaj. 28 | wogole.net Guten Morgen, eine Baguette bitte! Teraz kolej na bagietkę. Jej również nie trzeba przedstawiać – czy jest ktoś, kto nie skosztował tego rodzaju pieczywa? Szczerze wątpię. Popularna legenda głosi, że bagietkę wymyślili francuscy piekarze w okresie wojen napoleońskich. Kształt bułki nie był dziełem przypadku – jej długi i cienki kształt miał umożliwić zmieszczenie się w kieszeni munduru żołnierskiego. To tylko jedna z wersji pochodzenia tego przysmaku, coraz częściej podawaną w wątpliwość. Coraz popularniejsza staje się wersja, że za wynalezieniem bagietki stoją... Austriacy. Tak, znowu oni! Według tej teorii chrupiąca, długa bułka miała przywędrować nad Sekwanę w 1815 r., kiedy po upadku Napoleona stacjonowały tam wojska austriackie. Razem ze sobą przynieśli chleb wiedeński, który bardzo przypadł do gustu Francuzom. Po wymarszu armii austriackiej paryscy piekarze zmieniali recepturę chleba wiedeńskiego, stał się m.in. bardziej chrupiący na zewnątrz i puszysty w środku. Z czasem powstały pierwsze znane nam dziś bagietki. Przez cały XIX wiek nie cieszyły się jednak wielkim powodzeniem. Modne stały się dopiero w latach 20. XX wieku. Obecnie Francuzi nie wyobrażają sobie śniadania i kolacji bez chrupiącej długiej bułki. Crêpe italiana Dwa mity obalone. Jak widać, croissant i bagietka, kulinarne symbole Francji, wcale nie są wymysłem potomków Galów. A może crêpe, czyli bardzo cienkie naleśniki serwowane z nadzieniem, są chociaż wymysłem francuskich szefów kuchni? A skąd! Za twórców crêpe uznaje się Włochów, a dokładniej Toskańczyków. Wiadomo, że były podawane na dworze Medyceuszy, władców Florencji już w XV wieku. Naleśniki nad Sekwanę przywiozła Katarzyna Medycejska, żona króla Francji Henryka II, panującego w latach 1547-1559. Od tego czasu crêpe szybko zrobiły karierę – z czasem stały się pożywieniem francuskiej biedoty, z reguły chłopstwa. Modnym przysmakiem warstw wyższych stały się ponownie pod koniec XIX stulecia. Od tego czasu we Francji pełno jest crêperie, czyli naleśnikarni serwujących ten posiłek z różnymi nadzieniami – od owoców po szynkę. Każdy znajdzie coś dla siebie. Zapewne jeszcze coś by się znalazło „niefrancuskiego” w kuchni francuskiej, ale na tych trzech specjałach zdecyduję poprzestać. Jak się okazuje, croissant więcej wspólnego ma z krajem nad Wisłą, niż z tym nad Loarą, crêpe – z Włochami, natomiast bagietka to bliska przyjaciółka sznycla wiedeńskiego. Chociaż zaraz... przecież sznycel wiedeński, wbrew temu, co sugeruje nazwa, pochodzi z Mediolanu. To już się robi zbyt skomplikowane... Robert Bengsz, XVIII LO im. Jana Zamoyskiego 29 | wogole.net Przedmaturalne medytacje Sąd ostateczny w postaci egzaminu dojrzałości majaczy gdzieś na horyzoncie, a Wami już targa Zespół Napięcia Przedmaturalnego gotowy, by niweczyć plany świetlanej przyszłości? Zgodnie z obietnica mi złożonymi w poprzednim artykule, pragniemy rozpocząć aktywną walkę o równowagę Waszych zestresowanych, a tym samym zdestabilizowanych organizmów. Przywrócimy harmonię tam, gdzie panuje nieład. Będziemy balansować na granicy ciężkiej pracy i znośnej lekkości bytu, utrzymamy Wasze yin i yang w ryzach, osiągając spokój ducha niezbędny do pokonania przeciwności losu, jaką jest matura. J fot. pinoria.com ednak ile duchów, tyle metod osiągania wewnętrznego spokoju. Przemierzając morze artykułów i badań naukowych, natrafiliśmy na różne antidota w walce ze stresem, od tych znanych i powszechnie praktykowanych, po takie, które swoje założenia czerpią z jogi, medytacji zen czy innych technik relaksacyjnych. 30 | wogole.net Kiedy jednym wystarczy zwykły spacer, inni nawet po kilkunastu kilometrach biegu nadal czują oddech podstawy z matematyki na karku. Lepiej jednak usystematyzować działania, a nie miotać się po omacku. Polecamy skorzystanie z czterech początkowych wariantów proponowanych przez specjalistów w obliczu ogólnego zdenerwowania: unikanie niepotrzebnego stresu, dostosowanie sytuacji, asymilacja czynnika stresogennego i akceptacja sytuacji niemożliwych do uniknięcia. Jeśli więc jesteście regularnie napadani przez irytującą znajomą, której axis mundi to opowiadanie właśnie Wam historii z przebytych imprez, przeplatanych wątkami amerykańskich seriali, na głowę walą się terminy (zaraz z borowania od dentysty, musicie odwieźć młodszego brata na zajęcia, równocześnie pisząc analizę i interpretację porównawczą obrazu Muncha „Krzyk” i postaci Józefa K.), dodatkowo w przeciągu dwóch następnych tygodni czeka Was kilka trudnych sprawdzianów, kolejne wizyty u dentysty, a gdzieś tam w perspektywie ośmiu miesięcy jawi się też mała apokalipsa, to prawdopodobnie Wasz komfort psychiczny jest w ruinie. Aby go odbudować, warto odwołać się do powyższych propozycji. Koleżankę raz, a dobrze spławić, obowiązki rozplanować oraz zastosować skuteczną strategię (być może na fotelu dentystycznym łatwiej pisać eseje), na rzeczywistość spojrzeć z większej perspektywy, kwitując fredrowską sentencją „Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba”, po czym maturę po prostu napisać. Et voila! Można? Można. Dobre samopoczucie to podstawa w walce z wysoką podatnością na stres i żadna metoda nie zadziała, jeśli wpierw nie zrobicie miejsca na spokój. Brzmi to może komicznie dla osoby, która na te kilka maturalnych miesięcy widzi jeden cel, jednak rzeczywiście wypoczynek należy umieścić na liście dziennych obowiązków. Naukowcy z Harvard Medical School Mind/Body Medical Institute przyznają, że techniki relaksacyjne mogą znacznie poprawić stan naszego zdrowia. Podczas reakcji fight or flight (ang. walka lub ucieczka) na sytuację o podwyższonym ryzyku, organizm wyzwala tzn. hormony stresu, czyli adrenalinę i nonadrenalinę. Ich misja to wygenerowanie zachowania, które może uratować nam życie. Niestety współczesny świat wytworzył taki rodzaj zagrożeń, których nie da się pobić, pogryźć, przydusić, ani od nich odlecieć. Jak dobrze wiadomo, w przyrodzie nic nie ginie, więc zmarnowane działanie gromadzi się w organizmie w postaci ogólnego zdenerwowania, bezsenności, niepokoju, depresji, co może wpływać nawet na odporność organizmu. To z kolej, coraz częściej staje się przyczynkiem do przewlekłych chorób. Naukowcy podkreślają, że przy wysokiej podatności na stres powinniśmy zastanowić się nad włączeniem relaksu, jako czynności pielęgnacyjnej, takiej jak mycie zębów czy obcinanie paznokci. Jako najbardziej skuteczne metody wskazują medytacje, modlitwy i inne podobne aktywności, polegające na powtarzaniu konkretnych słów i czynności, nie poświęcając uwagi na dręczące nas czarne myśli. Efektem kilkunastominutowej mantry “ma - tu - ra” lub bicia pokłonów do vademecum z chemii może być na przykład uwolnienie tlenu do krwi i poprawa funkcjonowania układu krążenia, a tym samym całego organizmu. Skuteczność tego typu ćwiczeń tkwi w ich prostocie oraz długoletniemu stażowi w większości kultur, co chętnie wyjaśnimy w kolejnych paragrafach. Słowo medytacja wywodzi się z łacińskiego meditatio, czyli rozmyślać, co niekoniecznie ma odzwierciedlenie we wszystkich wschodnich filozofiach. Przyglądając się typowemu łysemu mnichowi, można odnieść wrażenie, że jego mądra głowa właśnie odkrywa kolejne prawa fizyki, wynajduje lek na raka lub już wie, jak zwalczyć światowy kryzys ekonomiczny. Nic bardziej mylnego… Dla przykładu, celem Vipassany (jednej z najstarszych technik buddyjskiej medytacji) jest usunięcie wszelkich zanieczyszczeń i zakłóceń z umysłu, co owocuje szczęściem pełnego wyzwolenia. Odkryta przed 2500 laty przez Buddhę, kontynuowana dzięki działalności kolejnych mistrzów, m.in. Sayagyi U Ba Khin (nieżyjącego już birmańskiego ministra finansów i rozprzestrzeniona na skalę światową przez pana S. N. Goenka, jest uważana za Sztukę Życia, czyli remedium na wszelkie dolegliwości i cierpienia. Praktykujący podkreślają jej brak powiązań z ruchami religijnymi, co może zachęcić uprzedzonych do wschodnich mądrości. Tajemnicą domniemanej skuteczności buddyjskiej medytacji jest autotransformacja przez samoobserwację, czyli poszukiwanie jedności ciała i duszy, powolna kontemplacja, a nie uciekanie, ani zbyt nadgorliwe zwalczanie problemu. Wyjaśnia to również sam termin Vipassana od passana – patrzeć, widzieć otwartymi oczami, z przedrostkiem vi- oznacza postrzegać rzeczywistość taką, jaka ona jest (czyli zdać sobie sprawę, że matura to nie kara śmierci, jak się niektórym wydaje, fot. gabbyb.tv Patron działu - Autostrada Maturalna Dla maturzysty ale klasówka z rytualną, patetyczną oprawą). Aby próbować kroczyć Drahmma (drogą) wyluzowanego Buddy należy rozpocząć 10-dniową naukę, na kursach stacjonarnych, podczas których młodzi padawani uczą się podstaw medytacji, by po pewnym czasie korzystać z uroków zbalansowanej psychiki i przyjemności dzielenia się szczęściem z innymi ludźmi. O dziwo nawet po zakończeniu zajęć. Vipassany bowiem, może nauczyć się każdy niezależnie od grubości portfela. Oferowana jest nieodpłatnie, nikt z osób nauczających nie otrzymuje z zajęć profitów pieniężnych, a wyżywienie i zakwaterowanie fundowane są z dotacji zadowolonych uczestników. Sposób medytacji opracowany przez Buddhę i podrasowany dzięki pracy jego kontynuatorów, działa od wielu lat i podbija kolejne obszary kuli ziemskiej. Można się pokusić o stwierdzenie, że Vipassana rzeczywiście pomaga, co więcej, są podejrzenia, iż działa też kojąco na młodych, dynamicznych… Nawet jeśli nie zamierzacie od razu zapisywać się na dziesięć dni intensywnie oczyszczających medytacji, to warto od czasu do czasu oderwać się od paskudnej, otaczającej nas rzeczywistości, kliknąć jeden z poniższych linków, włączyć losowy filmik z mantrą na Youtubie (lub szumem morza, śpiewem ptaków, wyciem fok, szympansów, co kto lubi...) i poudawać wschodniego mędrca. Bo kto zestresowanemu zabroni, hę? Katarzyna Molak 31 | wogole.net Kalejdoskop Alpinista „Smutna powieść jego, jak dumy i śpiewy tego kraju, gdzie się urodził. Ofiara nieumiejętnej krytyki, co ją przed kilką laty na zapomnienie skazała! - Publiczność polska nie zna „Marii” Malczewskiego. Nie we wszystkich ręku znajduje się to poema. Nie rozkupiono małej liczby odbitych egzemplarzy. Przykład nieprawdy recenzentów godny pamięci. „Maria” Malczewskiego jest jednym z najśliczniejszych i największych utworów tegoczesnej literatury polskiej, mimo wielu niepoprawnych wierszy i twardego, jak się niektórym zdaje, wysłowienia – jakie ja przynajmniej, moim zdaniem, za zaletę poczytuję.” - pisał Maurycy Mochnacki, i trzeba przyznać, że jego opinia jest bardzo aktualna. „Maria”, która zachwyciła wielu wybitnych znawców literatury, pozostaje zapomnianym dziełem. 32 | wogole.net ski wstąpił do sił zbrojnych Księstwa Warszawskiego, jednak jego służba wojskowa nie trwała długo. Pod koniec 1815 roku podał się do dymisji. Lata 18161821 to okres podróży Malczewskiego po Europie. Poeta zwiedził Szwajcarię, Włochy, Francję, Anglię oraz Niemcy. Podobno w tym czasie poznał Byrona, a ich rozmowa miała stać się inspiracją do napisania „Mazepy”. W 1818 Antoni Malczewski jako pierwszy Polak, a ósmy człowiek na świecie, zdobył szczyt Mont Blanc. Opis wyprawy oraz osobiste przeżycia zdobywcy opublikowane zostały w genewskiej „Bibliotheque Uni- fot. Krzysztof Michalik A ntoni Malczewski przyszedł na świat w czerwcu 1793 roku w Warszawie, w zamożnej rodzinie szlacheckiej. W wieku 12 lat podjął naukę w sławnym Liceum Krzemienieckim. Był wybitnie zdolny i pracowity, a również zachowaniem zasłużył na pochwałę nauczycieli. W jego świadectwie szkolnym Tadeusz Czacki napisał: „był przykładem postępowania dobrego, innych celował uczniów w naukach i z chlubą dla tej szkoły był uczniem, któremu pierwszeństwo zgodne zdanie władzy szkolnej, profesorów, metrów i uczniów samych przyznało”. W 1811 Antoni Malczew- i poeta 33 | wogole.net Kalejdoskop synem, Stanisławem Szczęsnym Potockim. Antoniego Malczewskiego uważa się za twórcę tzw. ‘ukraińskiej szkoły’. Takim mianem określano literatów pochodzących z Ukrainy Prawobrzeżnej, którzy w swoich utworach popularyzowali ukraińską kulturę i tradycję. Fascynowali się językiem, krajobrazem i folklorem ukraińskiej wsi. „Maria” stanowiłaby początek naszego romantyzmu. I wolno powiedzieć, że byłby to początek inny, ale nie mniej świetny”. Pierwsza polska powieść poetycka stała się inspiracją dla innych artystów. Słowacki, którego rodzina przyjaźniła się z Malczewskim, napisał poemat pt. „Wacław” będący kontynuacją „Marii”. Na podstawie utworu Malczewskiego powstały również libretta oper Henryka Меlcer-Szczawińskiego, Romana Statkowskiego, Мieczysława Sołtysa i Henryka Оpieńskiego. Maria Stusio LXIV LO im. Stanisława Ignacego Witkiewicza fot. Krzysztof Michalik To, co charakterystyczne dla „Marii”, to jego pesymizm i wizja rozkładu świata, w którym rządzi śmierć. Ta z kolei nic po sobie nie zostawia. Do zrozumienia utworu istotna okazuje się znajomość biografii poety. Józef Ujejski w komentarzu do utworu napisał: „Natchnienie, z którego Maria wzięła początek, zrodziło się przede wszystkim z wielkiego i wciąż rosnącego bólu życia.” Włodzimierz Szturc rozpoczyna swój referat poświęcony powieści Malczewskiego słowami:„Maria Malczewskiego jest zapisem doświadczenia podmiotu, egzystencjalnego uwikłania losu człowieka pożeranego nie tylko przez jego własny talent i wszechstronne zdolności artystyczne, ale i przez sytuacje po części od niego niezależne, jak namiętna żądza kobiety, Zofii Rucińskiej, wiara w magnetyzm, mający stanowić terapeutyczną metodę leczenia bliźnich od stanów neurotycznych, czy wreszcie konieczność ‘podwójnego życia’, wymuszana przez zasady społeczne, moralne i rodzinne.” Co ciekawe zdaniem Ujejskiego dzieło Malczewskiego nie miało wielkiego wpływu na rozwój polskiej poezji, jednak dodaje, że „gdyby nie było Mickiewicza, verselle”. O podróży na szczyt Mont Blanc Malczewski wspomina także w przypisach do „Marii”. Właśnie podczas swojego pobytu za granicą alpinista zetknął się z modnym w tamtym czasie wynalazkiem Franza Antona Mesmera, magnetyzmem. Miało to mieć swoje konsekwencje, które odmienią życie Malczewskiego. 34 | wogole.net fot. Krzysztof Michalik Po powrocie do ojczyzny osiadł na Wołyniu. Tam właśnie zawarł nieszczęsną znajomość z nerwowo chorą Zofią Rucińską, z którą miał romans i którą podjął się leczyć magnetyzmem. Chora wymagała stałej obecności swego terapeuty i całkowicie się od niego uzależniła, do tego stopnia, że zmuszony był zamieszkać w domu Rucińskich. Kiedy, zmęczony taką sytuacją, uciekł, Rucińska ruszyła za nim. Odwieziona do męża i dzieci ponownie wyjechała do Malczewskiego. Już było za późno, Malczewski do końca życia miał nie uwolnić się od swojej pacjentki. Rucińska zostawiła rodzinę i razem z kochankiem zamieszkała w Warszawie. Para klepała biedę, a poeta z powodu swojego związku naraził się na infamię towarzyską i popadł w melancholię. Kiedy dostał posadę w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, musiał zaraz z niej zrezygnować, ponieważ Rucińska nie była w stanie wytrzymać jego kilkugodzinnej nieobecności. W takich warunkach, w 1825 roku powstała „Maria”. Jednak powieść nie cieszyła się ani popularnością, ani uznaniem krytyki. Urodzony w zamożnej i wpływowej rodzinie, przystojny oraz uzdolniony Malczewski miał kiedyś świat u swych stóp. Umarł w maju 1826 roku niedoceniony, samotny, na skraju nędzy. Zasłużona chwała nadeszła po śmierci „Maria. Powieść ukraińska”, bo tak brzmi podtytuł utworu, jest pierwszą polską powieścią poetycką. Inspiracją dla Malczewskiego stała się historia Gertrudy Komorowskiej. Miał ją zamordować Franciszek Salezy Potocki, który nie pochwalał jej małżeństwa ze swoim 35 | wogole.net W OPARACH BSURDU fot. Alicja Suchenek Kalejdoskop A 36 | wogole.net zdobić jej lokal. Niestety, nie tak dawno temu, podczas niespodziewanej kontroli pewien urzędnik dzielnicowy zażądał natychmiastowego usunięcia figur, grożąc wypowiedzeniem umowy najmu. Jaki był powód? Obraza uczuć religijnych. Czysty absurd! i zagranicznych, a także mocniejszych trunków. Do jedzenia mamy w ofercie typowe „praskie zakąski” smalczyk, śledź czy pierogi w wielu odsłonach. Jeżeli mamy ochotę, możemy też zamówić kawę z ekspresu albo liściastą herbatę, a do tego obowiązkowo domowej roboty ciasto pani Joli. Menu nie jest obszerne, ale za to skomponowane z głową. Wszystko jest przepyszne, aczkolwiek nie polecam pierogów ruskich – wypadają blado na tle innych wariantów. Przechodząc do konkretów, Opary Absurdu nie są stricte restauracją ani kawiarnią, najprędzej chyba pubem. W menu znajdziemy szeroki wybór piw regionalnych fot. Alicja Suchenek W Oparach jednak najbardziej lubię swojską atmosferę, którą tworzy serdeczna, ale nienachalny obsługa i różnorodna klientela. Spotkać możemy starszych panów z gazetą, młodych ludzi z artystycznym zacięciem, studentów czy biznesmenów, którzy przychodzą zrelaksować się po pracy, czy nawet umawiają się tu na poważne rozmowy ze współpracownikami. Bar odwiedza także wielu obcokrajowców, którzy chcą poznać Warszawę od nieco innej strony. fot. Alicja Suchenek P ierwsze, co rzuca się w oczy i wywołuje szczery uśmiech na twarzy to wystrój Oparów. Wchodzimy przez czerwone drzwi i nagle – puff! – znajdujemy się w zupełnie innym świecie, innym czasie. To wrażenie tworzą dziesiątki miękkich welurowych foteli jak ze strychu babci, zniszczone drewniane stoły, perskie dywany leżące na sobie warstwami, lustra w potężnych, ozdobnych ramach, stare abażury i łańcuchy kolorowych światełek. Stary kredens staje się tutaj barem, za którym zawsze stoi przemiła obsługa w absurdalnie dobrym humorze. (Czy można się temu dziwić?) Wszystko utrzymane jest w klimacie Starej Pragi oraz krakowskiego Kazimierza, w którym studiowała właścicielka. Po wąskich schodkach możemy wspiąć się na antresolę albo wejść w głąb pomieszczenia, gdzie muzyka cichnie, a czarne ściany potęgują uczucie mrocznego odosobnienia. Jeśli pójdziemy jeszcze głębiej, znajdziemy się w całkiem już cichej palarni. Jest to małe pomieszczenie, w którego centrum stoi duży, okrągły stół. Do wszystkich czterech ścian przylegają drewniane fotele wprost ze starego kina, które w połączeniu z neonową reklamą Lucky Strike’ów i kilkoma odbiornikami radiowymi tworzą stylową kompozycję, która przywodzi na myśl komercyjną Amerykę ubiegłego wieku. Absurdalnie wisi tu także „Ostatnia Wieczerza”. Swego rodzaju logo Oparów Absurdu od samego założenia stanowiły figurki Matki Boskiej, które mają nawiązywać do słynnych praskich kapliczek. Mieszkańcy przynosili te zniszczone już Maryjki, a właścicielka – Elżbieta Komorowska – przywracała im dawny blask, by mogły fot. Alicja Suchenek Dni stają się coraz chłodniejsze, niebo coraz częściej zasnute jest gęstymi chmurami, a wielu z nas odczuwa coś, co potocznie nazywamy „zimową chandrą”. Jeżeli zastanawiasz się, czy w tak paskudną pogodę można robić coś ciekawego na mieście, odpowiem Ci, że TAK! Jest to wręcz doskonała okazja, by wstąpić do najprzytulniejszego i najbardziej urzekającego pubu w mieście (przynajmniej według mojego subiektywnego rankingu). „Opary Absurdu”, bo o nich tu mowa, znajdujące się pod adresem Ząbkowska 6, czyli przy jednej z najstarszych praskich ulic, są naprawdę interesującym zjawiskiem. Czymś balansującym na granicy pubu, klubokawiarni i restauracji, z domieszką kultury. Nazwa lokalu bezpośrednio nawiązuje do tomiku pod tym samym tytułem. Składa się na niego kilka humorystycznych, purnonsensowych tekstów Juliana Tuwima i Antoniego Słonimskiego, które ukazywały się jako primaaprilisowe dodatki do różnych gazet. „W oparach absurdu” to bardzo ważny punkt na mapie alternatywnej Warszawy, ze względu na swój wyjątkowy charakter. To nie koniec zalet tego fantastycznego miejsca! Na Ząbkowskiej 6 odbywa się również wiele ciekawych wydarzeń kulturalnych. Szczególnie warte uwagi są koncerty grupy Różyc Orkiestra, która swoim repertuarem nawiązuje do życia przedwojennej Warszawy. Często organizowane są potańcówki z muzyką na żywo czy winylowe wieczory, również w przedwojennym klimacie. Dodatkowo w każdy wtorek organizowane są projekcje filmowe, a ostatnio w każdy poniedziałek można załapać się na wieczorne rozgrywki w gry planszowe. Co miesiąc na Facebooku publikowany jest program imprez, więc tam odsyłam zainteresowanych. Jeżeli już miałabym wymienić jakieś wady, to byłyby to dość wysokie ceny. Odpowiadają one co najmniej cenom na śródmieściu. Za niedużą porcję pierogów zapłacimy koło 20 złotych, 10 zł za śledzika a za najtańsze piwo z nalewaka 7 zł. Często jednak pojawiają się atrakcyjne promocje, o które warto wypytać przy barze. Innym problemem może być dla niektórych mała, niezbyt schludna łazienka (która jednak urządzona jest z duszą i osobiście nie jestem w stanie wyobrazić tam sobie żadnej innej). Jeżeli Praga to dla ciebie dziki, nieodkryty ląd i wierzysz, że w każdej bramie czają się złodzieje i chuligani, gotowi zrobić wszystko, żeby dorwać twój portfel, radzę wstąpić do „Oparów Absurdu” i przekonać się, że to już tylko mity. Ja zakochałam się od pierwszego wejrzenia i myślę, że wiele osób również. Warto się wybrać, chociażby ze względu na samą zabytkowa ulicę Ząbkowską. Z całego serca polecam! Katarzyna Malinowska LXIV LO im. Stanisława Ignacego Witkiewicza 37 | wogole.net Kalejdoskop Kino teatr Kino Luna 14-20 zł (poniedziałek: 8-10zł) Kino Wisła 15-22 zł Kino Kultura 14-19 zł (poniedziałek: 12 zł) Kino Atlantic 16-27 zł KINO.LAB 7-14 zł Kino Muranów 15-20 zł (poniedziałek: 11 zł) Kino Iluzjon 12-17 zł Kinokawiarnia Stacja Falenica 15-19 zł Kino KC 16-21 zł (piątek: 10 zł, poniedziałek: drugi bilet za pół ceny) Kino Praha 15-20 zł Kultura (nie)dostępna Tracę wiarę w mój wyidealizowany wzór warszawskiego licealisty – trochę imprezującego, trochę uczącego się i bardzo aktywnie uczestniczącego w życiu kulturalnym naszego miasta – gdy od czasu do czasu zjawiam się w teatrze. Tam widzę, że średnia wieku widzów przekracza, delikatnie mówiąc, średnią wieku ogółu warszawiaków. Co więc się dzieje z młodzieżą? Być może to kwestia pieniędzy? Bo, podobno, jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o kasę. Jednak jakimś dziwnym trafem młode pokolenie co piątek zbiorowo migruje do najbliższego centrum handlowego, a tam okupuje miejsca w wielkim, jakże klimatycznym i urokliwym multipleksie. A bilet może tam kosztować i 30 zł, po dodaniu ogromnego popcornu i półtoralitrowejcoli robi się nam całkiem pokaźna sumka, która aż prosi się o wydanie w jakimś teatrze. Czy młodzież nie wie, że te wszystkie kulturalne obiekty wcale nie mają na drzwiach kartki z napisem „+18” i że nie są zarezerwowane tylko dla bogatej i eleganckiej warszawskiej elity? Jeśli nie wie, to za moment się dowie, bo niestety, Kochani Czytelnicy, w tym przypadku wymówka finansowa zupełnie nie działa. W eźmy jako przykład już wcześniej wspomniane kina. Są mieszkańcy stolicy, którzy nie mają pojęcia o istnieniu wielu małych, klimatycznych kin studyjnych. A to właśnie wyświetlane tam filmy są najbardziej uczące, rozwijające, inspirujące 38 | wogole.net i przejmujące. Prawdopodobnie nie znajdziemy tam komedii, z powodu których nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać. Same sale są mniejsze, ciekawsze i przede wszystkim – różnorodne. Te kina mają za sobą historię. Zawsze ten sam pan w kasie Kina Luna, kawiarenka muzyka Teatr Wielki najwyższe balkony 28 zł Teatr Collegium Nobilium 20/30 zł Teatr Soho 20/30 zł Studium Teatralne 15/25 zł Wejściówki: Teatr Ateneum 25 zł Teatr Dramatyczny 20 zł Teatr Kwadrat 30-40 zł Teatr Narodowy 25-40 zł Teatr Polski 20 zł Teatr Współczesny 20 zł Oh-Teatr 25-30 zł Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina: w środy „Środa na Okólniku” 15 zł w pozostałe dni wstęp wolny Warszawska Opera Kameralna 20-25 zł („Loża miłośników Opery” 5 zł) Filharmonia Narodowa - „Po prostu… Filharmonia!” od października do maja 15/30 zł Teatr Wielki - „Szalone Dni Muzyki” Co roku w weekend pod koniec września 5-12 zł Teatr Studio - 60 - 45 dni przed spektaklem bilety 35 zł i piękny wystrój w Kinie Muranów, wieczorne oświetlenie placu Wilsona przy Kinie Wisła czy malutka salka z nienumerowanymi miejscami w Kinie Kultura. To wszystko budzi nasze emocje, zupełnie odmienne od tych towarzyszących staniu w kolejce w multipleksie. Gdzie można obejrzeć najlepsze filmy w wyjątkowej atmosferze? Oczywiście na festiwalach filmowych. A gdzie odbywają się takie festiwale? Oczywiście w tych wymienionych wcześniej miejscach. „Warszawski Festiwal Filmowy”, „PLANETE+ DOC”, „WATCH DOCS”, „Pięć smaków” czy „GrandOff” – każdy znajdzie coś dla siebie. Aspekt bardziej przyziemny? Ceny biletów w małych kinach są czasami nawet cztery razy mniejsze od tych w wielkich sieciach. Do pójścia do kina nie trzeba nikogo specjalnie namawiać. Ale co z teatrem? No trochę gorzej. Niektórym wydaje się, że jest to tajemnicze miejsce zarezerwowane dla pięknych i bogatych. Inni kojarzą go tylko z przerażająco nudnymi spektaklami, na które byliśmy siłą zaciągani przez nauczycieli jeszcze w podstawówce. A jaka jest prawda? Najlepiej sami się o tym przekonajcie. Znajdźcie jakiś teatr blisko domu czy szkoły, a jeśli macie ochotę na odrobinę luksusu, to wybierzcie się do Teatru Wielkiego. Wystarczy, że odpowiednio wcześniej (dużo wcześniej) zarezerwujecie miejsca na najwyższych balkonach. Jeśli od luksusu wolicie nutkę ryzyka i ekscytującą niepewność życia, idealnym rozwiązaniem będą dla Was wejściówki. Sprzedawane najczęściej pół godziny przed spektaklem, umożliwiają zajęcie miejsca osób, które nie zjawiły się o odpowiedniej porze. Czasami będzie to najdroższe siedzenie w najlepszej loży, a czasami będzie trzeba zadowolić się podłogą. Również w przypadku muzyki klasycznej najlepszym sposobem na wyrobienie sobie opinii jest spróbowanie. O ile każdy z nas ma swoje ulubione zespoły i wykonawców, na których koncert nie trzeba nikogo namawiać, to pójście do filharmonii często kojarzy się z przeżyciem mocno traumatycznym. Wiele instytucji wciąż z desperacją próbuje przekonać ludzi do tego rodzaju muzyki. Korzystajmy z tego. Coroczne „Szalone Dni Muzyki” organizowane pod koniec września w Teatrze Wielkim cieszą się ogromną popularnością. W ciągu trzech dni można posłuchać tam wykonawców z wszystkich zakątków świata. Każdego roku festiwalowi przypisany jest kraj (lub kraje), wokół którego kręci się tematyka lub autorzy utworów. Również bilety do Filharmonii Narodowej na koncerty z cyklu „Po prostu… Filharmonia!” sprzedają się jak świeże bułeczki. Wydarzenie to z założenia jest skierowane dla młodzieży i obejmuje kilka bloków tematycznych. Gdy przegramy walkę o ostatnie bilety, pamiętajmy, że zawsze możemy liczyć na Warszawską Operę Kameralną i jej „Wieczory czwartkowe” albo koncerty uczniów w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina, gdzie oprócz studentów często prezentują się także grupy spoza Uniwersytetu. A to wszystko w całkiem dużej, profesjonalnej sali. W jaki sposób stać się kulturalnym warszawskim licealistą? Trzeba przede wszystkim szukać. A czasem wystarczy po prostu się nie opierać i chłonąć to, co stolica podaje nam na tacy. Bo pamiętajcie: to nie kultura jest zamknięta na nas, tylko my jesteśmy zamknięci na kulturę. Katarzyna Bajkowska XVI LO im. Stefanii Sempołowskiej 39 | wogole.net W biegu Złote filary polskiego kolarstwa K ilka lat temu kolarstwo było w Polsce w końcowej fazie upadku. Stagnacja dyscypliny, która szczególnie w latach 70. ubiegłego wieku cieszyła się ogromną popularnością, zdawała się nie mieć końca. Polskie kolarstwo na świecie nie miało nic do powiedzenia. W zawodowym peletonie mieliśmy tylko pojedyncze talenty, które w zagranicznych zespołach stanowiły rolę „gregario”, czyli pomocników najbardziej kluczowych kolarzy. Odpowiednim przykładem typowego polskiego dublera był Sylwester Szmyd, który przez lata był związany z ekipami włoskimi, gdzie pilnował interesów takich sław kolarskich jak Damiano Cunego czy Ivan Basso. Natomiast w polskich mediach, jeśli były jakieś wzmianki o kolarstwie, to raczej owe informacje nie przynosiły chluby temu sportowi. Najpopularniejszymi tematami wówczas były kontrowersje wokół Polskiego Związku Kolarskiego (PZKol) i jego prezesa Wojciecha Walkiewicza, który o mało nie doprowadził związku do bankructwa z powodu budowy i użytkowania nowoczesnego toru kolarskiego w Pruszkowie. Przyszłość polskich rowerów rysowała się w ciemnych barwach. Jednak zeszły rok przyniósł nadzieję, że w naszym kolarstwie będzie jednak lepiej. Najlepsze od lat wyniki w wielkich wyścigach wieloetapowych Rafała Majki, Przemysława Niemca i Michała Kwiatkowskiego były swoistym impulsem do wiary, że kolarstwo w Polsce wróci na szczyty i długo z nich nie zejdzie. Dziedzictwo legend polskich szos pokroju Szurkowskiego, Szozdy, Langa, Piaseckiego oraz Jaskuły musi przecież dalej istnieć. Potrzeba tylko nowych, mocnych filarów kolarstwa w naszym kraju. Tegoroczne zmagania na największych wyścigach świata przyniosły nam nie tylko nowe i mocne, lecz także ZŁOTE filary polskiego kolarstwa. Mówią o nim: Następca „Kanibala” Pierwszy wielki filar kolarstwa szosowego w Polsce można śmiało nazwać fundamentem, bowiem jego talent i zapał do rozwoju to pewność wspaniałych sukcesów w ciągu najbliższych lat. Już dziś Michał Kwiatkowski jest zaliczany do grona najlepszych i najbardziej wszechstronnych kolarzy szosowych na świecie, mimo zaledwie 24 lat. Kwiatkowski jest członkiem jednej z najlepszej grup zawodowych w światowym peletonie, Omega Pharma-Quick Step z Belgii pod kierownictwem wybitnego dyrektora sportowego Patricka Lefevere’a. Pierwszym dużym sukcesem „Flowermana”, bo tak 40 | wogole.net nazywany w anglojęzycznych kręgach Kwiatkowski, było drugie miejsce w Tour de Pologne dwa lata temu. I właśnie na naszym narodowym wyścigu rozpoczął się marsz ku wspaniałej karierze. W 2013 roku zaliczył dobre starty w wyścigach jednodniowych rozgrywanych na ardeńskich pagórkach, co wpłynęło na decyzję, aby wysłać go na 100. edycję Tour de France jako jednego z liderów drużyny. Decyzja była strzałem w dziesiątkę. Zawodnik jeżdżący w barwach mistrza Polski był jednym z największych odkryć „Wielkiej Pętli”, zajmując czołowe miejsca na wielu etapach o różnej charakterystyce (na pagórkach, w górach oraz w jeździe indywidualnej na czas), a niewiele brakowało, by Kwiatkowski był liderem całego wyścigu choćby na kilka dni. Ten rok był dla Polaka kapitalny — odnosił wiele prestiżowych zwycięstw, pokonując przy okazji największe tuzy świata kolarskiego. Stawał na podium kultowych wyścigów w Ardenach, a jeszcze lepiej miało być na Tour de France. Niestety, oprócz jednej lokaty na podium i świetnej jazdy na ekstremalnym etapie prowadzonym przez XIX-wieczne bruki północnej Francji, Kwiatkowski nie wytrzymał presji i wysokiego tempa w górach, co przełożyło się na końcową lokatę w klasyfikacji generalnej. Ostatnią nadzieją na sukces były mistrzostwa świata w hiszpańskiej Ponferradzie. Na „dzień dobry” Polak wywalczył z drużyną brązowy medal w jeździe na czas ekip zawodowych. No i nadszedł wielki dzień dla kolarstwa szosowego w Polsce — dzień wyścigu ze startu wspólnego elity. Taktyka Polaków pod wodzą trenera Piotra Wadeckiego była jedna — dowieść Michała do tęczowej koszulki mistrza świata. Przez większą część trasy Polacy przewodzili peletonowi, by dać pole silniejszym ekipom. Ostatnie kilometry finalnego podjazdu, atakuje „Flowerman”, dogania ucieczkę, szarżuje na zjazdach do mety i pedałuje, ile fabryka dała. META! Mistrz świata Kwiatkowski! Po raz kolejny hegemoni kolarstwa musieli obejść się smakiem, oglądając plecy triumfującego Polaka. Właśnie to zwycięstwo w Ponferradzie było najlepszym potwierdzeniem opinii wielu ekspertów uznających Kwiatkowskiego za nowego Eddy’ego Merckxa. Merckx był wielkim belgijskim królem roweru na przełomie lat 60. i 70., a jego seryjne zwycięstwa w wielu wyścigach przyniosły mu miano „Kanibala”, czyli bezwzględnego, nieliczącego się z nikim i pragnącego zwycięstwa jak oddechu, a jednocześnie wszechstronnego sportowca. Taki był Merckx, ale mimo wszystko, Kwiatkowski to zupełnie inny kolarz. Co prawda, nowy mistrz świata dorównuje „Kanibalowi” różnorodnością specjalności, ale w kwestii osobowości. Polak jest inny. Michał w różnych wypowiedziach nie „gwiazdorzy”, unika „pompowania balonika”, tylko wciąż podkreśla swoją drogę do rozwoju oraz stałą ciężką pracę nad sobą. I tylko takie osoby mogą mieć status szanowanej gwiazdy. Dla Kwiatkowskiego ten status może być nawet dożywotni, a tęczowej koszulki, przedmiotu pożądanego przez wszystkich kolarzy, nikt mu już nie zabierze. Król Alp i Pirenejów Tegoroczny Tour de France miał być popisem klasy światowej Michała Kwiatkowskiego, ale kilka etapów wykreowały całkowicie inną historię, która już na zawsze zapisze się na kartach dziejów polskiego sportu. To Rafał Majka, niezwykle pracowity i wytrzymały kolarz z drużyny Tinkoff-Saxo, był bohaterem tegorocznej „Wielkiej Pętli”. Ale zanim TdF 2014, to co nieco o etapach jego drogi do tytułu gwiazdy. Majka był wyróżniającym się zawodnikiem drużyn amatorskich z Włoch i tam odkryli go włodarze ekipy z Danii, którzy zaprosili go na obóz treningowy. Kiedy cała drużyna zwartą grupą podjeżdżała pod stromą górę, nie było mocnych na legendę światowych szos, Hiszpana Alberto Contadora, triumfatora wszystkich trzech Wielkich Tourów, a jedynym zawodnikiem, który utrzymywał się za plecami „El Pistolero” był właśnie Polak z miejscowości Zegartowice. Nie czekano ani chwili dłużej i podpisano z Majką kontrakt. Już wkrótce miał być liderem drużyny na Giro d’Italia, ale kontuzje nie dawały Rafałowi spokoju. Dopiero w zeszłym roku nadszedł wymarzony moment, by w wyścigu dookoła Włoch zaprezentować pełnię swoich umiejętności. Skończyło się fenomenalnie — siódma lokata i przegrana walka o klasyfikację młodzieżową na ostatnich odcinkach górskich. W tym roku Majka także pokierował zespołem duńskim na Giro i zanotował progres w „generalce” o jedną pozycję. Jednak kierownictwo Tinkoff-Saxo nie odpuszczało Polakowi kolejnego wysiłku. Majka był zmuszony wystartować na Tour de France w wyniku zawieszenia kolegi z ekipy, Czecha Romana Kreuzigera, z powodu naruszenia zasad antydopingowych. Polski kolarz decyzją dyrektorów nie był zachwycony, miał nawet odmówić wyjazdu na Tour, by po namyśle jednak wystartować. Początkowo, zadaniem Majki miała być kontrola i opieka nad liderem Alberto Contadorem, który miał walczyć o trzecią wiktorię w „Wielkiej Pętli”. Po kilku etapach Hiszpan wycofał się z wyścigu z powodu kontuzji kolana, co zmieniło diametralnie strategię zespołu Majki. Polak miał atakować na górskich etapach, by powalczyć o etapową wygraną. Już na pierwszym alpejskim etapie na Chamrousse zajął drugie miejsce za liderem wyścigu i późniejszym triumfatorem TdF Włochem Vincenzo Nibalim. Jednak dzień później, po doskonałym ataku u podnóża Risoul, Majka odniósł swoje pierwsze zwycięstwo w profesjonalnym kolarstwie i to na Tour de France. Ledwie skończyliśmy się cieszyć tą wygraną, a już przyszła kolejna. Tym razem w Pirenejach w stacji narciarskiej Saint-Lary-Soulan, dokładnie tam, gdzie 21 lat wcześniej pierwsze zwycięstwo dla Polski odniósł Zenon Jaskuła. Ten wysiłek został doceniony i dzięki niezwykłemu wysiłkowi oraz hartowi ducha, Rafał wygrał prestiżową klasyfikację górską i przywdział na Polach Elizejskich białą koszulkę w czerwone grochy. Zapewne latem tego roku w Polsce moda na grochy była zdecydowania większa niż kiedykolwiek wcześniej. Zaledwie kilkanaście dni po sukcesach we Francji, Majka na listę triumfów dopisał wiktorię w Polsce na naszym Tour de Pologne. Dwa wygrane etapy plus klasyfikacja generalna — nic dodać, nic ująć, tak wygrywają tylko najlepsi w swoim fachu. Z Rafałem Majką wiążemy ogromne nadzieje na sukcesy na wyścigach wieloetapowych i liczymy na dalszy progres zdolności „Króla Gór”. „Przemiec” lubi jeziora Ostatnim mocnym filarem polskiego kolarstwa w 2014 roku był z pewnością Przemysław Niemiec, który pomimo świetnej kariery na włoskich szosach, dosyć późno zasmakował ścigania się w wyścigach klasy światowej. Dopiero kilka lat temu „Przemiec” dołączył do zespołu Lampre-Merida, gdzie początkowo miał wspierać w interesach doświadczonego Michele Scarponiego. Jednak z kolejnymi sezonami, rola Niemca w ekipie rosła, by nieco później zostać okrzykniętym jednym z liderów Lampre. Zeszły rok dla Przemka stał wyraźnie pod znakiem Giro d’Italia i szóstego miejsca w całym wyścigu, co było historycznym rezultatem dla polskiego kolarstwa. Tegoroczny sezon miał być podobny, ale kraksy na Giro wykluczyły Polaka z walki o czołową „10”. Wyścigiem ostatniej szansy była hiszpańska Vuelta, gdzie też miał być liderem zespołu. Słabsza jazda sprawiła, że Niemiec był zmuszony uciekać i walczyć o etapy. I w końcu marzenie o pięknym zwycięstwie się spełniło — kolarz Lampre wygrał jeden z cięższych górskich odcinków z finiszem nad jeziorami Covadonga, wyprzedzając faworytów całego wyścigu. Jedyna różnica między Niemcem a Kwiatkowskim i Majką jest taka, że Przemek jest już doświadczonym i nieco starszym walczakiem, który musiał długo czekać na swoją szansę, a dwaj młodsi rodacy dostali na tacy pozycje przodowników zespołu, które śmiało wykorzystali. Rok 2014 przejdzie do historii polskiego kolarstwa jako symbol odrodzenia sportu, który skazany na wieczną stagnację, prędzej czy później miał zakończończyć się wymarciem entuzjazmu wokół rowerowych wyścigów. Dzięki tym wspaniałym trzem złotym filarom i osobom, które przyczyniły się do ich zbudowania, w niedalekiej przyszłości możemy stać się jednak kolarską potęgą. Wykorzystajmy tę wielką szansę! Teraz możemy szukać autorytetów wśród tych wspaniałych herosów, a nie jak jeszcze niedawno, wśród dawnych mistrzów takich, jak Szurkowski bądź Jaskuła, by wiedzieć, że możemy być wielcy. Hubert Taładaj LXIV LO im. Stanisława Ignacego Witkiewicza 41 | wogole.net W biegu Ideały rzeczywistość czy fikcja? Czy na świecie istnieją idealni ludzie? W życiu zazwyczaj poszukujemy osób bez wad, a przy tym sami dążymy do tzw. „idealności”. Naśladujemy innych w pewnych działaniach, usilnie poprawiamy swój wygląd, tudzież kondycję fizyczną, mając na intencji osiągnięcie celu swoich dążeń, czyli słynnej doskonałości. Innym sportowcem, o którym możemy przeczytać w samych superlatywach jest Michael Jordan. Komentarzy takich jak: „Kiedy Bóg zdecydował się stworzyć idealnego koszykarza, postanowił zesłać go rodzinie Jordanów” lub „To dużo więcej niż papież. To Bóg we własnej osobie” albo „To Jezus w tenisówkach” możemy spotkać naprawdę wiele. Jednakże znany koszykarz nie bał się przyznać do tego, że podczas jego kariery zdarzały mu się nie tylko wzloty, ale także i upadki: „Nie trafiłem do kosza podczas mojej kariery ponad dziewięć tysięcy razy. Przegrałem niemal trzy- Nawet najlepszym zdarzają się potknięcia, upadki i błędy. Życie byłoby nudne, gdyby wszystko zawsze nam się udawało i gdybyśmy nigdy nie ponosili żadnych życiowych porażek. To spotyka każdego z nas, niezależnie od profesji: aktora, piosenkarza, sportowca, dziennikarza, nauczyciela czy sprzedawcę w sklepie. Prawdą jest, że negatywne doświadczenia stają się dla nas lekcją, z której staramy się wyciągnąć istotne i cenne wnioski. Dzięki nim w przyszłości w podobnej sytuacji z pewnością będziemy w stanie lepiej sobie poradzić. Warto też pamiętać, że każdy błąd motywuje nas do lepszego działania, a to z kolei sprawia, że dążymy do bycia lepszymi, czyli w pewnym sensie nieco bardziej „doskonałymi”. Bardzo podoba mi się wypowiedz jednego z naszych siatkarzy, mianowicie Zbigniewa Bartmana, który w jednym z wywiadów powiedział: „Nie ma kogoś takiego jak idealny siatkarz. Każdy popełnia błędy. Wiadomo, trzeba dążyć do perfekcji mimo, że nigdy się jej nie osiągnie. Jedynie w pogoni za perfekcją możemy zrobić jakiś znaczący krok do przodu”. Te słowa nie tyczą się wyłącznie istnienia „idealnego siatkarza”, ale przede wszystkim doskonałego człowieka. fot. Humberto Ortega Za jednego ze sportowych ideałów uchodzi argentyński piłkarz Lionel Messi. Na pewno nie raz zdarzyło wam się usłyszeć lub przeczytać komentarze wychwalające geniusz tego zawodnika. „Messi jest piłkarzem idealnym, jest jak Bóg. To najlepszy gracz na świecie.” czy też „Messi jest (...) z innej planety. Piłkarz, który zdobywa 90 bramek w roku, nie może być zwykłym człowiekiem. On jest jak z PlayStation. Jest szybki, ma wielką klasę i strzela bramki kiedy chce.” to tylko niektóre z nich. Jednak są też dni kiedy nieomylnemu Messiemu zdarzają się gorsze mecze. Nikt nie robi z tego tragedii, bowiem zawsze po złych momentach w końcu przychodzą dobre chwile. sta meczów. Dwadzieścia trzy razy do mnie należało oddanie decydującego rzutu i nie trafiłem. Ponosiłem w życiu porażkę za porażką. I właśnie dlatego odniosłem sukces...”. Tak naprawdę idealni ludzie tak jak i doskonali sportowcy nie istnieją. Tylko nam – pozornie zwykłym fot. Dominika Grabarczyk Z darza się, że media kreują osoby znane nam z ekranów telewizorów czy z okładek magazynów na swego rodzaju bóstwa czy „nadludzi”. Wydaje nam się wtedy, że są oni wyjątkowi i kompletnie różni od nas. Postrzegamy ich jako bezbłędnych i niemal nieskazitelnych. Czy tak samo jest w świecie sportu? osobom wydaje się inaczej, ponieważ nie zdajemy sobie sprawy z tego jak normalni są ci, których uważamy za wyjątkowych. Żyjemy w przekonaniu, że tylko wybrani mogą być „kimś”. Siebie samych niekiedy uważamy za brzydkich, nic niewartych, nieumiejętnych oraz pozbawionych jakiegokolwiek talentu. Tym samym pozbawiamy się nadziei na osiągniecie jakiegokolwiek sukcesu. Uważamy, że celebryci mają lepiej, bo mają pieniądze, urodę albo talent. Ale tak naprawdę to nie wszystko. Trafnie ujmują to słowa Carlosa Ruiza Zafóna: „Wrodzony talent jest jak siła dla sportowca. Można się urodzić z większymi lub mniejszymi zdolnościami. Ale nikt nie zostaje sportowcem tylko i wyłącznie dlatego, że jest wysoki, silny lub szybki. Tym, co czyni kogoś sportowcem lub artystą, jest praca, praktyka, technika.” Każdy wyznaje jakieś wartości, tak samo jak i dla każdego z nas liczy się coś innego. Nie zabraniam nikomu poszukiwania ideałów. Możliwe, że gdzieś we wszechświecie istnieje ktoś lub coś co jest doskonałe. Jednak w moim przekonaniu takie rzeczy nie istnieją, bo tak naprawdę tylko w niedoskonałości możemy paradoksalnie doszukać się prawdziwej „doskonałości”. Emilia Cabaj X LO im. Królowej Jadwigi 43 | wogole.net Rynek myśli drugie życie pokemonów Dziś drodzy czytelnicy chciałbym zabrać was w niezwykła podróż, do miejsca, które być może sami już dobrze znacie. Kanto – kraina w której żyją Pokemony stała się ostatnio areną niezwykłych wydarzeń. Wszystko to za sprawą zbiorowego umysłu setek tysięcy graczy, ich niezwykłej wytrwałości ale też kreatywności. Zacznijmy jednak od umieszczania tego zjawiska w odpowiednim kontekście. J apończyk Satoshi Tajiri, bo tak nazywa się ojciec Pocket Monster’ów (w skrócie Pokemonów), w swojej młodości był miłośnikiem owadów. Kolekcjonował je, a także wymieniał z rówieśnikami podzielającymi jego pasję przez długie lata. Jednak pewnego dnia las, w którym zbierał cenne gatunki, wykarczowano, a samego Satoshi’ego pozbawiono możliwości realizowania pasji. Chłopiec dorósł, stał się programistą w prężnie rozwijającej się firmie informatycznej — Nintendo, która posiadała na swoim koncie sukcesy takie jak Mario, Zelda czy prawa do najpopularniejszej gry świata, czyli Tetrisa. Przypadający na połowę lat 90. boom na konsole przenośne okazał się dla młodego programisty inspirujący. Obserwując ze smutkiem, jak japońskie dzieci spędzają coraz więcej czasu przed GameBoy’ami, tracą kontakt z rówieśnikami, popadał w coraz większą konsternacje. Satoshi patrząc na dzieci grające wspólnie w Tetrisa poprzez kabel łączący ich GameBoy’e (tak, tak – kiedyś nie było wi-fi, połączenia pomiędzy urządzeniami nawiązywało się fizycznie), wyobraził sobie robaki przebiegające z jednej konsoli na drugą. Tak zrodził się pomysł na jedną z najbardziej rozpoznawalnych gier na świecie — Pokemony. Nastąpiła lawina pozytywnych dla Tajiri’ego i Pokemonów zdarzeń. Ken’em Sugimori wieloletni przyjaciel Satoshi’ego, projektuje dla niego sto pięćdziesiąt jeden stworzeń żyjących w świecie zbliżonym do naszego. Myszy, żółwie, jaszczurki, a nawet rośliny zyskują niezwykłe zdolności i stają się Pokemonami. Sam pomysłodawca dopieszcza niezwykle prosty i przejrzysty system oparty na zasadach japońskich gier RPG, walki 44 | wogole.net turowej oraz mechanice „kamień, papier, nożyce”. Gotowy projekt przedstawiają szefostwu Nintendo, które reaguje niezwykle entuzjastycznie. Nie wiedzą jeszcze, że otwartość na nowy pomysł zaprocentuje w przyszłości zyskami liczonymi w milionach dolarów, niezwykle rozbudowanym uniwersum, ale przede wszystkim ogromną liczbą oddanych fanów. Gra ukazuje się w Japonii w roku 1996 i szturmem podbija serca młodzieży. Dwa lata później ukazuje się w USA oraz Europie, tym razem wraz z całą towarzyszącą jej otoczką – liniami odzieży, niezwykle popularną grą karcianą, oraz licznymi gadżetami kolekcjonerskimi. Należy odnotować, że gdy Pokemony pojawiały się w Polsce posiadały już miano kultowych. W telewizji emitowano niezwykle popularne anime, a do kin w 2001 roku trafił film pełnometrażowy. W szkołach trwała tzw. „pokemania”. Skądinąd staram się zrozumieć, dlaczego nic nigdy nie powtórzyło sukcesu plastikowych kapsli tazos możliwych do znalezienia w paczkach chipsów. marzenia o „złapaniu ich wszystkich” zostają w tyle, a „Zespół R” nie jest już najgroźniejszym oraz najzabawniejszym antagonistą wszechczasów. Świat poszedł do przodu, niewątpliwie zmieniła się sama branża gier, odeszła w stronę rozgrywki bardziej skomplikowanej, spersonalizowanej oraz dorosłej. Wbrew temu jednak Pokemony zasługują na należne im miejsce w historii, przez wiele lat zyskały status gry niemal legendarnej, owianej mgiełką tajemnicy przez swoje sekrety i tajemnice. Ostatnio zaistniały w zbiorowej świadomości graczy po raz kolejny – przez pewien eksperyment. Na pewno pamiętacie ten czas, kiedy w waszych podstawówkach zabraniano kolekcjonowania i grania w kapsle, ale mimo to na korytarzach rozlegał się charakterystyczny plastikowy odgłos i okrzyki „trzy, czte, RY!” „PRZYLEPA!”. Cudowne czasy. Niezależenie jednak od wszystkiego, co działo się wokół Pokemonów, najważniejsza była sama gra. Prostota, przystępność, schematyczność i uniwersalność historii, właśnie wszystko to co cechuje tę niezwykłą grę złożyło się na wspomnianą już Pokemanię i zachwyca do dziś. Gra na stałe zakorzeniła się w świadomości całego pokolenia młodych ludzi i towarzyszyła im niemal przez całe dzieciństwo. Jednak dzieci dorastają, 12 lutego 2014r nieznany autor umieszcza na swoim kanale pewien algorytm. Po wpisaniu odpowiedniej komendy w polu komentarza odpowiadającej konkretnemu przyciskowi na Gameboyu, gra wykonywała wskazane polecenie. Szkopuł polega na tym, że wszystkie wpisane przez obserwujących polecenia miały jednakowy priorytet. Jeśli jeden gracz chciał poruszyć postacią w lewo, a drugi w prawo postać szamotała się w oszalałym tańcu w obydwie strony. Przy dwóch graczach zgranie ruchów i zamiarów wydawało się prawie nie możliwe, ale w szczytowym monecie eksperymentu w Pokemony grało sto czterdzieści TYSIĘCY gracy naraz. Miejscem owego doświadczenia stał się Twitch. Portal umożliwiający użytkownikowi streaming (bezpośrednie pokazanie rozgrywki z własnego komputera) na żywo wraz z komentarzem. Jest to rodzaj gamingowego Youtuba, platformy, która ma swoje gwiazdy, system komentarzy, ale przede wszystkim łączy ludzi wokół jednego tematu – gier i rozgrywki. Rozgrywka trwała 17 dni, obliczono, że średnia ilość graczy w każdym momencie rozgrywki liczyła około 30 tysięcy. Każdy z własną wizją tego co aktualnie ma zrobić postać. Osoby znające meandry fabuły pierwszej części pokemonów, wiedzą, że autorzy gry umieścili wiele prostych do rozwiązania zagadek zręcznościowych i logicznych. Ciekawym przykładem działania zbiorowego umysłu graczy jest fakt, że w dziewięć godzin przeszli kompletnie ciemną jaskinię, w której nie widać zarówno otoczenia, jak i bohatera. Zupełnie na oślep, wpisując przypadkowe komendy, udało im się przedostać przez niemożliwe. Całą grę ukończono siedemnastego dnia rozgrywki. Po wielu niepowodzeniach, porażkach i nieporozumieniach, udało się osiągnąć cel, w który nikt nie wierzył. W międzyczasie na wydarzenie zwróciły się oczy największych portali branżowych, wszyscy obserwowali, kibicowali i komentowali wydarzenia na bieżąco. Internet udowodnił po raz kolejny, że jest źródłem wiekopomnych dokonań. Wokół wydarzenia stworzono pewien rodzaj specyficznej religii, powstawały pieśni, obrazki, fanowskie historie. Branie udziału w tym przedsięwzięciu wiązało się dla mnie z poczuciem uczestniczenia w wydarzeniu na pewną skalę przełomowym. Wydarzeniu, które na stałe zapiszę się zarówno w dziejach gier, jak i samej sieci. Zbiorowość graczy udowodniła po raz kolejny, że jest zdolna do rzeczy wielkich i niepowtarzalnych. A wszystko to dzięki zwyczajnej sile nostalgii. Karol Popow IV LO im. Adama Mickiewicza 45 | wogole.net Rynek myśli Portret najwspanialszej portrecistki Z 46 | wogole.net fot. Dominika Grabarczyk Nazywano ją „Królową portretów polskich gwiazd”. W ciągu ułamka sekundy potrafiła zapisać nieodkrytą do tej pory naturę fotografowanej osoby. Niemal jak psycholog, wydobywała w ciągu chwili z człowieka esencję jego osobowości. Stawiając go na skraju nieznanego, zapisywała jednym, małym „pstryknięciem” całe spektrum nowo odkrytych cech. Nie bez przyczyny dziś nazywana polską Annie Leibovitz. ofia Nasierowska urodziła się w 1938 r. w Łomiankach koło Warszawy. Aparat po raz pierwszy trzymała w ręku mając 7 lat. Dostała go w prezencie od taty, który wprowadził ją w świat fotografii. Skończyła technikum fotograficzne, później Wydział Operatorski Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi, gdzie poznała swojego przyszłego męża. Po studiach zaczęła fotografować. Jej wędrówka z aparatem trwała 35 lat, dramatycznie przerwana chorobą wzroku. Nasierowska stworzyła własny, nietuzinkowy styl. Jej specjalnością były portrety, ówcześnie, czarno białe. Niesamowite w jej zdjęciach jest to, że osoby na nich przedstawione, są... po prostu piękne. Tak właśnie, piękno to najtrafniejsze słowo opisujące jej fotografie. Pomimo tego, że zdjęcia były czarno-białe, to odcinały się od szarej, peerelowskiej rzeczywistości. Fotografka za niezmiernie cenne, oprócz nienagannej techniki, uważała zaufanie do wykonującego zdjęcia, jak mówiła: „Zdjęcia powinien robić ktoś, komu się ufa, kogo się lubi, nie ma wtedy skrępowania, pojawia się spontaniczność, radość. (...) Portretowanie to praca bar- dzo intymna, rodzaj pisania obiektywem minibiografii – uchwycenie cech indywidualnych, nastroju, uczuć”. Właśnie na tych dwóch filarach zbudowała niezapomniane portrety wielkich artystów lat 60. i 70. XX wieku m.in.: Beaty Tyszkiewicz, Krystyny Jandy, Anny German, Romana Polańskiego, Anny Jantar, Gustawa Holoubka, Ireny Jarockiej czy Kaliny Jędrusik. Za swoją pracę została uhonorowana tytułem „Artiste FiaP” nadanym przez Międzynarodową Federację Sztuki Fotograficznej, a od 1956 była członkiem ZPAF. Dlaczego nie usłyszał o niej świat? Komunizm postawi jej nazbyt wysokie mury? Wydaje się, że szary, smutny świat nie był dla niej. Odgradzała się od niedostatku, smutku, kolejek. Nie lubiła biegać po mieście z aparatem, wolała skryć się w swoim małym atelier. Skromność, którą w sobie miała, drzwi do wielkiego świata jej nie otworzyła, mimo to Nasierowska uznana jest za wybitną fotografkę, której prace poruszają do dziś. „Królowa portretu polskich gwiazd” na zawsze pozostanie wielką — nie tylko na zdjęciu. Aleksandra Kalbarczyk, XI LO im. Mikołaja Reja 47 | wogole.net 3. Rynek myśli Na strychU tak po prostu 2. Domino Klocki, liczby, cyfry, kropki, punkty, ciągi, liczby, ciągi. Czasem coś upada. Bez sensu, po prostu, klocek po klocku. Ciągiem. Wygrasz czy przegrasz? Zagadka, myśl, nonsens i prawda. Przyczyna i skutek. Ciąg. 1. Praca, klocki, klocki i kropki. Mapy i inne twory. Maszyna Pijemy, piszemy, tworzymy. Coś i siebie. Maszyna i maszyna. Maszyny tworzą maszyny, roboty tworzą roboty. Robot zamieni się czasem w maszynę, tak po prostu, jak maszyna w robota. Niezliczone algorytmy, prawa, zasady, struktury. Płodność Rośliny są niesamowite, imitują nas, naszą płodność i jej brak. Chociaż są w tym lepsze, częściej rodzą, rzadziej swe płody psują. Płody myślowe naprawdę przypominają płód – taki całkiem fizyczny i zakrwawiony. Z pozoru brudne, zakrzepłe, brzydkie. Dla kogoś zdają się być wyjątkowe. Płodne, bezpłodne. Jedyne. Wojna 4. Pole Wojna. Woj-na. woj? wojewódzka? Wojewódzki? Kuba? Wszystko ma swoje pole. na? Na Kubie? Hawana, wojna, niepodległość. Kuba Wojewódzki? Kuba Niepodległy, Kuba Niepodległa. Wojna. Pole powierzchni mają kwadraty, prostokąty, koła. Nas – ludzi, też otacza pole. Magnetyczne – rzadziej. Częściej pole uczuć, pole wyboru, pole do manewru. Nasze życie sprowadza się do pól. A każde z nich odstępuje na końcu pola wyobraźni, niepohamowanej, nieskazitelnie brudnej, nonszalanckiej. Wyobraźnia jest szalona, jako jedyna nie ma pola, trwałej przestrzeni użytkowej. 48 | wogole.net 5. Myślenie powoduje myślenie, z klocków rodzi się myśl, myśl tworzy ciągi, kropki, punkty, ciągi. Strzały, huk, pisk, gruz, kamienie. Lecą i świszczą. Udają, że je boli. Nie boli. Już nie czują. Kamienie nie żyją. Nie rodzą się martwe, co prawda. Kwestia czasu. Czasu wiecznego, martwego, jak igła. W szpitalu, po rannym, igła na wojnie, wojna. Maszyna nie zadaje pytań. Maszyna najpierw strzela. Jak robot. Jak metro na wietrze, wiatr w metrze, bez przemyślunku, huk, maszyna strzela, metro kulę nosi. Nosi wiatr, maszynę, robota. Myśl, i niekoniecznie. Zasady też nosi, rzadziej ociupinkę, bezzasadnie zresztą. Jak robot. Maszyna. Z podziękowaniami dla wróbli. Artur Stachyra V LO im. ks. Józefa Poniatowskiego 49 | wogole.net Rynek myśli kącik poetycki Cykl Woda Autor: Paulina Borkowska, I SLO Bednarska Sztuka latania Upadam. A może nie? Nie wiem. Nigdy wcześniej nie latałam. Ale dziś jest inaczej, niż gdy ostatnio spadałam. Nie unoszę się do góry, ani nie duszę pod powietrza ciężarem. Tafla wody się załamuję, gdy uderzam o nią jakby innym ciałem. Jest brudna i zimna, ale może właśnie to jest sztuka latania. Pod wodą Woda jest moim kocem, lubię, gdy przykrywa mi twarz. Taka ciepła i spokojna, już nadchodzi mój czas. Dostaje się do moich płuc, koniec już tak blisko. Woda jest moim kocem, nie widzę już nic. Pochłania mój oddech, mokra, zimna, czarna. Sama ze sobą, otoczona moim kocem, moją wodą. 50 | wogole.net 51 | wogole.net 52 | wogole.net