Sól - Rozdział 6.
Transkrypt
Sól - Rozdział 6.
Rag znał plan ataku, dlatego od samego początku starał się o wcielenie do oddziałów strzeleckich, usadowionych na samym tyle armii. Nie tylko chciał przeżyć bitwę – zginięcie w niej zaprzepaściłoby cały plan, który starał się realizować – starał się też być najdalej jak to możliwe od Sambu. Starszy wioski wschodniej miał rozmnożyć w swoim ciele khain, zamieniając się w chodzący odbiornik myśli. Z opowieści przekazywanych przez strażników wiedzy znali skutki pokrycia większości ciała czarnozieloną mazią symbiontów. Ci, którzy byli wystarczająco szaleni, by to zrobić, nigdy nie żyli długo – szok, jakiego doznawał organizm był zbyt wielki – chłonęli jednak myśl z otoczenia jak gąbka. Było to nic w porównaniu z tym, co potrafiła zrobić Szpilka, jednak wystarczająco, by dać im możliwość odczytywania zakrytych kart, czy poznania myśli każdego w ich otoczeniu. Rag nie podejrzewał, by w armii złożonej z kilku tysięcy żądnych krwi wojowników akurat jego myśli mogły zwrócić uwagę Sambu, jednak wolał być przezorny. Dlatego przez cały czas przemiany Sambu trzymał się z daleka od jego lektyki, a sam moment ataku starszego na mury miasta obserwował ze wzgórza na tyłach armii. Z tego samego powodu zabił Takena. Nie mógł pozwolić, by prawdopodobieństwo klęski zwiększyło się choć odrobinę. Dlatego, kiedy składał kondolencje rodzinie Makei w towarzystwie starszych z pobliskich wiosek, wszystkie zmysły miał wyostrzone do granic możliwości. — Mea Dwójka, rozpacz wdarła się w nasze serca. — Mówił do ciotki Makei, używając starannie dobranych słów. Od jego drobnych gestów i słów wlewanych w głowy Poloi zależało, czy myśl, którą starał się zasadzić, przyjmie się i wykiełkuje. — Wasza siostrzenica była naszą Nadzieją. Każdy z Poloi Północy traktował ją jak córkę, a zarazem Księżniczkę. Jedną kulą miękcy zabili po trochu każdego z nas. Mea Dwójka, błagam cię, aby gniew, który pali twe wnętrzności, taki sam, jak ten, który pali nasze, został wylany na miękkich, którzy dopuszczają się na nas niesprawiedliwości od tak wielu lat. Skłonił się nisko przed Meą, której twarz była zupełnie nieobecna, tak jakby nie słyszała nic ze słów, które wypowiadali do niej kolejni żałobnicy. Jednocześnie patrzał i słuchał. Siedzący po obu stronach Mei i jej męża starsi z pobliskich wiosek obserwowali kondukt. Sambu, Taken, Kear oraz kilku innych. Każdy spędzał mnóstwo czasu w khalopi, medytując i ucząc się kontrolować myśl, która nieuporządkowana przewalała się po świecie. Każdy z nich miał władzę, by zebrać lud Poloi Północy i wysłać poselstwo na południe z prośbą o pomoc. Każdy mógł wypowiedzieć wojnę miękkim. Ale też każdy mógł przejrzeć zamiary Raga Dwie Trójki. Starsi patrzeli na Raga tak, jak patrzyli na innych żałobników. Starali się wspierać Meę i jej męża w cierpieniu, dlatego przyjmowali kondolencje razem z nią. Makea naprawdę była wychowywana przez nich wszystkich, tego dnia każdy stracił bliską osobę. Tylko Taken zawiesił na Ragu odrobinę dłuższe spojrzenie. Być może coś go zastanowiło w zachowaniu młodzieńca, może starał się swoją wytrenowaną myślą przeniknąć jego umysł. Może po prostu był ciekaw słów ostatniego z rodu Ragów. Trudno powiedzieć. Ale Rag nie mógł ryzykować. Umówił się na spotkanie ze starszym na skraju jednej z rozpadlin, co do której wiedział, że w okolicy polują saliccy myśliwi. Przekonał go do tego, mówiąc, że ma do przekazania coś bardzo ważnego w związku z myśliwymi, którzy zabili Makeę. Prosił jednocześnie, by Taken przybył sam, gdyż Rag traci zaufanie do starszych z własnej wioski. Wiedział, że Taken nie powie nikomu o spotkaniu. Nie mógł go podejrzewać o nic tak dużego, że bałby się o własne życie. Gdy tylko starszy przyszedł na miejsce, Rag powiedział, że jest wdzięczny za spotkanie w cztery oczy, oraz że Taken jest jedną z niewielu osób, które są w stanie zrozumieć, co Rag chce powiedzieć i co należy zrobić z salitami. Przez cały czas utrzymywał czysty umysł i mówił tylko prawdę, by doświadczony w operowaniu myślą Taken nie miał nawet cienia wątpliwości co do szczerych pobudek młodzieńca. Rag, w samym środku zdania, tłumacząc starszemu, skąd wie, że myśliwi przybyli z Norylska, wyjął przytroczony do pasa stalowy szpikulec i jednym ruchem wraził go Takenowi w oczodół. Twarz starszego przyjęła wyraz zdumienia i z taką miną zamarła. Zanim ciało osunęło się na kolana, Rag przekręcił ostrze dla pewności i szarpnął nim tak, by przewróciło się prosto do rozpadliny. Kiedy kolejnego dnia przyszedł ponownie na to miejsce, szczątków Takena już nie było. W myśli Poloi stał się kolejną ofiarą miękkich myśliwych, którzy zabili go, by wytoczyć z niego to, co nazwali solą. Tyro – rzecz. Wszystkie te wydarzenia zapadły mu głęboko w pamięć. Nie mógłby o nich zapomnieć, nawet gdyby chciał, co noc odgrywał je we śnie. Rankiem przed bitwą po raz pierwszy w życiu obudził się z krzykiem. Kolejny raz śnił sen o uciekającej Makei, tym razem jednak tuż przed strzałem spojrzała mu głęboko w oczy i powiedziała: “Pomyliłeś się, Rag. Nie zwycięstwo niesiesz swemu ludowi i sobie, lecz wieczne zapomnienie”. Był to najstraszniejszy ze snów, jakie miał do tej pory. Teraz jednak najważniejsza była bitwa, którą trzeba było wygrać. Ze wzniesienia tuż za tylną linią ostatniego z oddziałów obserwował, jak daleko na przedzie tłum walczących rozstępuje się, by zrobić miejsce dla Sambu i jego przybocznej gwardii. To, co mieli zaraz zobaczyć, prawdopodobnie nie wydarzyło się od ponad stu jeden lat. Prawdopodobnie. Błysk. Niezbyt silne, ale jednak wyraźne światło dobiegające od strony głównej bramy miasta. Rag zmrużył oczy, by lepiej wiedzieć szczegóły; był podekscytowany i chciał dojrzeć jak najwięcej. Od epicentrum, w którym znajdował się niewidoczny stąd Sambu, rozbiegły się po murze i przylegających do niego budowlach pęknięcia – wzdłuż i wszerz, znacząc umocnienia gigantyczną czarną pajęczyną. Mury zaczęły się rozpadać, ale po ułamku sekundy Rag zobaczył to, co spodziewał się zobaczyć – odłamki znajdujące się bliżej starszego, który właśnie zostawał męczennikiem, poczęły układać się w rozciągnięte na wiele stóp figury geometryczne. Gwiazda, trójkąt, koło… W centrum ponownie zapłonął niebieski blask. Trwało to sekundę, może dwie, po czym zgasł gwałtownie. Sambu przestał żyć. Wyssał tyle porządku z otoczenia, ile był w stanie, jednak nawet to nie wystarczyło, by przeżył zespolenie z bramami miasta, które zafundował sobie, rozprowadzając Ka po własnej skórze. Wokół miejsca jego śmierci w murach miasta ziała wielka na dwadzieścia trzy stopy dziura. — Bóg jest powierzchnią stawu, nieskończoną płaszczyzną pomiędzy porządkiem a chaosem. Myśl to zmarszczka na tym stawie. Fala, która rozprzestrzenia się po niej. — Tyr siedziała przy ognisku, tam, gdzie zawsze snuła swoje opowieści. Młody Rag Dwie Trójki siedział nieopodal niej, wsłuchany w jej słowa. Wiedział, że jego ojciec, Rag Piątka niedługo przyjdzie zawołać go do szałasu, teraz jednak liczyła się jedynie opowieść strażniczki wiedzy. — Tak jak fala na stawie nie istnieje bez wody, myśl nie istnieje bez porządku. On daje jej strukturę, zamyka w ramy i pozwala rodzić życie. Tak jak fala na stawie nie istnieje bez pustki ponad nią, myśl nie istnieje bez chaosu. On daje jej treść, uwalnia ją i pozwala rodzić życie. Dzieci słuchały z uwagą, mniejszą lub większą, jednak młody Rag kręcił się niespokojnie. Gdy tylko Tyr umilkła, zadał pytanie, które przygotowywał na tę okazję od wielu dni. — Strażniczko Tyr, opowiadałaś nam o wszystkich rzeczach zrodzonych z myśli. O gwiazdach, planetach i galaktykach; o zwierzętach, roślinach i porach roku. Wydaje się, że wszystko to ma coś wspólnego: jest uporządkowane. Tymczasem mówisz nam, że do istnienia potrzebuje chaosu. Dlaczego? Chaos jest obecny w każdej z tych rzeczy, ale czy jest w niej niezbędny? Rag był tak zadowolony ze swojego pytania, że stał wpatrzony w Tyr, nie mogąc doczekać się odpowiedzi. Gdy jednak na niego spojrzała, zreflektował się i skłonił z szacunkiem głowę. — Ragu Dwie Trójki, to jest dobre pytanie. — W tonie Tyr brzmiało szczere uznanie. — Postaram się więc dobrze Ci odpowiedzieć. — Tyr pochyliła się do przodu i ostrożnie wyjęła z ogniska płonący kawałek drewna. — Jesteś Poloi, mówisz więc jak Poloi. Porządek jest naszą domeną, przechowujemy go w swej skórze, widzimy go wszędzie wokół, niektórzy z nas nawet potrafią go kontrolować. Dlatego żyjemy wśród śniegów. — Tyr zamachała płonącym drzewcem. — Ogień jest chaosem, lód – porządkiem. Czym jednak byłby świat, który jest nieskończonym porządkiem? — Odczekała chwilę, tak jakby oczekiwała odpowiedzi, po czym udzieliła jej sama. — Byłby pustką. Tylko zupełna nicość jest do końca uporządkowana. Najmniejsze jej zaburzenie, pojedyncza cząstka, która się w niej pojawia, jest oznaką chaosu. Chaos i porządek są nierozerwalnie związane w myśli. Bez porządku, myśl byłaby niczym więcej, niż szumem; bez chaosu, myśl byłaby ciszą. Porządek i chaos pozwalają nam usłyszeć w niej muzykę. Nawet czas, który odmierzamy przemijającymi dniami i latami, jest niczym więcej jak porządkiem, który przelewa się w chaos. Rag słuchał, uśmiechając się. Tyr widziała, że odpowiedź go zadowoliła. Być może wydawało mu się, że zrozumiał wszystko, co powiedziała. Być może wydawało mu się, że naturę świata można zamknąć w słowach i przekazać podczas rozmowy przy ognisku. Być może… Tyr była przekonana o jednym – myśli, która była tam, gdzie Bóg; która budowała ciało młodego Raga i jego umysł; która budowała ciało i umysł Tyr; z której stworzone zostały gwiazdy, rzeki, powietrze, miękcy, a także płacząca w szałasie obok mała Makea; myśli, która była porządkiem i chaosem, nic, ale to nic nie obchodziło, jak starają się ją sobie wytłumaczyć przy ognisku malutcy Poloi. Czytaj dalej – Rozdział 7.