WSTĘP 1. Jak rozpoznać Prawdę?

Transkrypt

WSTĘP 1. Jak rozpoznać Prawdę?
WSTĘP
1. Jak rozpoznać Prawdę?
WaŜniejsze od przerzucania się teoriami, danymi, linkami, wykresami, procentami, pi-pi-emami, zdaniem
mądrych i mądrzejszych autorytetów – jest myślenie. Tylko myślenie chroni nas, ludzi, przed terrorem
fałszywej, zmanipulowanej wiedzy.
Niestety – nie od dziś świat dotknięty jest zmorą „autorytetów”. Ludzi w jakiś sposób uprzywilejowanych,
posiadających powszechnie zaufanie, wynikające z ich „Ŝyciowego CV”. Nie chcę być zrozumiany źle. Ostatnio
słowo „autorytet” wybitnie źle się kojarzy, przywodzi na myśl Michnika, GW i całą serię złych ludzi, których
jedynym celem jest szkodzenie światu dla własnych korzyści. Nie. Nie mam zamiaru deprecjonować istnienia
samego zjawiska autorytetu. Autorytety są potrzebne. Kłopot polega na tym, Ŝe weryfikacja wiarygodności
autorytetów teŜ jest konieczna. Jakaś.
Nie kaŜdy jest naukowcem, nie kaŜdy jest detektywem – ale kaŜdy moŜe spróbować myśleć jak naukowiec czy
detektyw.
Naukowiec obserwuje. Starając się zrozumieć obserwowane zjawisko „wymyśla” jakąś teorię. Zanim jednak
uzna, Ŝe ta teoria to „prawda”, stara się wymyślić kaŜdą potencjalną inną, która teŜ tłumaczy obserwacje. W
miarę moŜliwości konfrontuje z innymi (w myśl zasady: „co dwie głowy, to nie jedna”). Robi eksperyment, z
którego obserwacje pozwalają na eliminację pewnych teorii. W ten sposób stara się wyłonić coś, co jest
moŜliwie bliskie „prawdy”. To podejście dotyczy nie tylko naukowców w sensie ludzi, którzy posiadają jakąś
tam pokaźną wiedzę na temat X, co czyni ich rzekomo jedynymi uprawnionymi do prowadzenia całego procesu
intelektualnego opisanego powyŜej. Dotyczy kaŜdego. Bardzo wiele trudnych do opisania zjawisk, kiedy juŜ
dorobią się „pakietu wyjaśnień”, jest całkiem prosta do weryfikacji na innym poziomie. Na tzw. „chłopski
rozum”. Nie naleŜy się tylko tego bać. Nie naleŜy ślepo wierzyć kaŜdemu, kto ma jakiś papierek, a nawet realną
wiedzę większą od nas. Dyskutant, który uŜywa argumentu: „co do zjawiska X jest tak i tak, a to dlatego, Ŝe
jestem magistrem X-nomii i to mówię”, jest przegrany. Tak samo ten, który za świetny argument uwaŜa: „co do
zjawiska X jest tak i tak, a to dlatego, Ŝe napisał tak wybitny profesor X-nomii”. Dobre samopoczucie to
zdecydowanie za mało, aby mieć rację. I nic, Ŝadna publikacja, opinia, a nawet religijna Ŝarliwość, nie
zwalnia człowieka, który chce rozumieć dane zagadnienie, od myślenia.
Tu właśnie wchodzi rola „detektywa”. Detektyw bardzo często ma małą wiedzę o szczegółach i podstawach
tematu, w którym musi znaleźc odpowiedź, gdzie lezy prawda. Jego zadanie to krytyczna weryfikacja danych
oraz zeznań, często sprzecznych. Potrzebna jest umiejętność oceny wiarygodności źródeł owych sprzecznych
danych. Znana powszechnie jest zasada punktu wyjścia do klecenia hipotezy, kto mógł popełnić daną zbrodnię.
Tym punktem wyjścia jest analiza korzyści. Wyłapanie tych, którzy na zbrodni skorzystali. Zazwyczaj skutkuje
trafnym wytypowaniem wąskiego grona podejrzanych, w których jest rzeczywisty zbrodniarz.
Choć więc kaŜdy z nas, nawet najmądrzejszy i najbardziej utytułowany, ma wiedzę w jakiś sposób ograniczoną,
to kaŜdy ma instrument – mózg – który potrafi weryfikować informacje. Ta umiejętność naprawdę z wiedzą jest
skorelowana bardzo słabo. Całkiem silne podstawy ma nawet twierdzenie, Ŝe nadmierna wiedza w myśleniu
przeszkadza. Nie przypadkiem popularna teoria o tym, jak powstają wynalazki, mówi: „Jest coś, o czym
wszyscy powszechnie wiedzą, Ŝe jest niemoŜliwe do wykonania. Po czym znajduje się ktoś, kto o tym nie wie –
i to robi”.
„Autorytetowcy” za to wychodzą z przekonania, Ŝe zacytowanie wystarczającej ilości autorytetów zwalnia ich z
dalszej argumentacji. KaŜdy odmienny pogląd, a nawet zasianie wątpliwości, zbywają: „mylisz się, pisali
bowiem o tym: 1. 2. 3. 4…” Bardzo wielu idzie po jeszcze prostszej linii – traktuje naukę jak demokrację.
Większość uwaŜa – więc tak jest. Prawda się nie liczy, bo ogromna większość ludzi rezygnuje z intelektualnego
wysiłku weryfikacji.
2. Czym jest (a czym była kiedyś) nauka?
Zanim przejdziemy do metod weryfikacji wiarygodności, warto odpowiedzieć sobie na to waŜne pytanie.
Nauka to bez wątpienia najgodniejsza, najbardziej chlubna z działalności człowieka. CięŜko wykreślić czasowe
granice jej uprawiania, bo (w zaleŜności od tego, jak szeroko ją zdefiniować) prawdopodobnie towarzyszy
człowiekowi od zarania gatunku.
O staroŜytnej nauce i naukowcach (choć wtedy nie było takiego określenia) mamy wiedzę dość dziurawą, co do
konkretnych odkryć w dziedzinach astronomii czy szeroko pojętej fizyki wiemy raczej tylko o tym, Ŝe istniały,
mało natomiast wiadomo o sposobie ich opisu oraz drodze poznania. Grecy pozostawili nam wiele cennej
wiedzy bazującej na eksperymentach myślowych. Średniowiecze to ponury czas dla nauki, więc lepiej o nim
zapomnieć.
MoŜna śmiało uznać, Ŝe nauka w pełni tego słowa współczesnym znaczeniu datuje swoją świetność na okres od
XVI wieku (od bezsprzecznego ojca współczesnej nauki w osobie Galileusza) nieprzerwanie aŜ do wczesnych
lat XX wieku.
Dlaczego wtedy i na czym polega róŜnica w stosunku do współczesności? OtóŜ w tamtych czasach, choć nauka
popełniała błędy, brnęła w ślepe uliczki, a nawet pogląd o ostatecznym poznaniu i końcu nauki w ogóle, po
wyjaśnieniu jeszcze paru drobnych szczegółów, głoszono parokrotnie – Prawda musiała się ostatecznie, w
niezbyt długim czasie, objawić.
Galileusz spuszczał kulki o róŜnych masach (ale tym samym kształcie i z tego samego materiału) z Krzywej
WieŜy obalając obowiązujące przekonanie, Ŝe cięŜsze przedmioty spadają szybciej. Parę kulek ścierało stare
myślenie na proch i na nic były lamenty obrońców błędnej teorii. Eksperyment był brutalny i jasny, był jak
objawienie. Nie pozostawiał wątpliwości w nikim, kto raz zobaczył równocześnie trzaskające o bruk kulki.
Flogiston, eter, cieplik, ciągłość materii, ciągłość energii, absolut czasu – to wszystko legało w gruzach w sposób
nieznacznie tylko mniej spektakularny niŜ dzięki zabiegom z Galilejskimi kulkami. Niejasności, wątpliwości,
spory i rozbieŜności w końcu dostawały swojego Galileusza, Newtona, Rutherforda, Plancka czy Einsteina,
który ostatecznie je likwidował. I nawet jeśli nie kaŜdy jest w stanie pojąć podstawy mechaniki kwantowej czy
relatywistyki czasowej tak samo łatwo, jak zrozumieć równe spadanie kulek, ta wiedza jest intelektualnie
dostępna dla pojedynczego, niekoniecznie specjalnie wybitnego umysłu.
Dzisiejsza nauka oddaliła się znacznie od moŜliwości jednoznacznego poznania. Współczesne teorie nie są juŜ
jednoznacznym opisem rzeczywistości, ale raczej wybiórczo uŜytecznymi modelami, które przy pewnych
załoŜeniach pomagają opisać pewne obserwacje.
3. Komu wierzyć?
W kontekście takiego obrazu współczesnej nauki, jak opisany w punkcie poprzednim, naleŜy sobie zdać sprawę
z jednej rzeczy. Nauka przestaje być „czysta”.
Kiedyś ktoś, kto zechciał parać się nauką nie w celu poszukiwania Prawdy, a w celu udowodnienia konkretnych
teorii, nie miał szans. Nawet przy największym wsparciu. Nawet największy terror i prześladowanie Prawdy
(zwykle przez władzę) nie mogły jej powstrzymać na długo. „A jednak się kręci” – a skoro się kręci, to moŜna
jedynie wydłubywać oczy, które widzą, Ŝe się kręci. Niemniej jednak SIĘ KRĘCI i nie przestanie. Ten, kto
krzyczał, Ŝe to nieprawda, musiał skończyć w niesławie szarlatana.
Dziś jednak juŜ nie da się zrzucić kulek, Ŝeby wszyscy zobaczyli Prawdę. Dziś naukowiec nie musi być „czysty”
aby utrzymać swój autorytet. Zwłaszcza, jeśli jego dziedzina wykracza poza horyzont ogarnialny umysłem.
JeŜeli nie da się jej badać inaczej, niŜ poprzez uproszczone modele.
4. Modele matematyczne i Mrówka Langtona.
Mrówka Langtona to świetna nauka pokory dla wszystkich, którzy są święcie przekonani o moŜliwości
dogłębnego poznania i zrozumienia zjawisk przy dostatecznie duŜej ilości danych wejściowych. Jest to
wymyślony przez matematyka Chrisa Langtona prosty programik, który symuluje zachowanie „mrówki” na
płaskim 2-wymiarowym „wszechświecie”, którym rządzą prościutkie zasady.
Jak to działa? Wyobraźmy sobie nieskończoną siatkę białych kwadratów, na której stawiamy „mrówkę”.
Mrówka porusza się po siatce w myśl zasad:
1. Robi krok w lewo, jeśli znajduje się na białym kwadracie
2. Robi krok w prawo, jeśli znajduje się na czarnym kwadracie
3. Zmienia kolor opuszczanego kwadratu (biały lub czarny).
To tyle.
Wydawałoby się, Ŝe przy takich zasadach ruch mrówki będzie moŜna z łatwością opisać i zrozumieć. Okazuje
się jednak, Ŝe nic bardziej błędnego.
Przez kilkadziesiąt kroków mrówka istotnie kreśli dość proste i regularne wzorki, aŜ naraz coś się knoci… Przez
tysiące następnych kroków ruch mrówki i kreślone przez nią wzory to totalny chaos, zero ładu, błądzenie po
planszy przywodzące na myśl wszystko, tylko nie prostotę. Kiedy juŜ oczywiste się wydaje, Ŝe totalny chaos to
jedyna prawdziwa natura mrówki, po około 10 tysiącach kroków mrówka niespodziewanie wpada w 104krokowy cykl, po kaŜdym przesuwając się o 1 pole po skosie, tworząc nieskończoną skośną „autostradę”.
Zachowanie mrówki testowano przy róŜnych warunkach startowych, z porozrzucanymi czarnymi kwadratami, a
nawet z dodatkowymi mrówkami – zawsze z grubsza skutek był ten sam, czyli chaos i w końcu „autostrada”.
Napotkanie przez „autostradę” czarnej kropki czy skupiska wybija mrówkę z rytmu w ponowny chaos, ale po
pewnym czasie wraca ona do cyklu – „autostrada” wydaje się być nieuniknioną konsekwencją nawet przy
dowolnych zaburzeniach.
„Wydaje się” to jednak bardzo waŜne, nawet chyba najwaŜniejsze, stwierdzenie uŜyte do opisu zachowania
mrówki Langtona. OtóŜ bowiem nikt nie jest w stanie tego zachowania mrówki wyjaśnić, przewidzieć czy
opisać Ŝadnym wzorem. Nikt nie wie, czy nie istnieje jakiś szczególny wzór, który zasadniczo zmienia
zachowanie mrówki. Nikt nie wie, skąd ten 10-tysięczny chaos, a potem 104-krokowy cykl. I dlaczego akurat
104?
Innymi słowy – prościutkie zasady, prościutkie warunki, wszystko jak na dłoni, moŜliwość modelowania
dowolnych kombinacji – a nie wiemy nic. Kompletnie nic. Natura stworzonej przez nas samych mrówki,
kierującej się „w Ŝyciu” banalnie prostym algorytmem, jest dla nas tajemnicą.
Teraz lekki przeskok myślowy. Planeta. Świat. Klimat. Litosfera, atmosfera, hydrosfera, płyty kontynentalne,
płaszcz Ziemi, jądro Ziemi, kosmos… - białe i czarne kwadraty. Ptaki, drzewa, glony, algi, ludzie, skały, rzeki,
owady… - mrówki. Wiatry, prądy, chmury, promieniowania, magnetyzm, grawitacja, kąty, orbity, widma… skręty w prawo i lewo.
5. Ziemia – kilka faktów.
Ziemia ma 5 miliardów lat.
Przez miliard lat powierzchnię Ziemi pokrywała roztopiona skała.
Przez kilkaset milionów lat non-stop padał deszcz.
Przez kilkadziesiąt milionów lat na równiku leŜał śnieg. Przez cały rok. W warstwie grubej na około 1000
metrów.
Kiedyś w Ziemię (podobno) walnął meteor. DuŜy. Wywołał eksplozję o sile około 5 miliardów megaton. Czyli
5000000000000000000 kg trotylu.
Człowiek jest gatunkiem. Jednym spośród pewnie około 100 milionów Ŝyjących obecnie. I jednym spośród
pewnie bilionów Ŝyjących kiedykolwiek.
Ziemia ma zasadniczo (tzn. od około 2-3 milionów lat) 3 stany równowagi. 2 zimne i jeden ciepły. Ten ciepły
jest najsłabszy i zdarza się najrzadziej. Ten ciepły to jedyny, w którym, jako tako, jako ludzie, umiemy
egzystować. Ten ciepły jest właśnie teraz, od około 12 tysięcy lat. Niezmiernie rzadko kiedy trwa dłuŜej niŜ 20
tysięcy lat.
Wnioski?
1. Ziemia naprawdę miewa czasem problemy.
2. 1850 rok to niekoniecznie jest akurat ten rok, w którym Ziemia się jakoś szczególnie cieszyła z tego, jak jej
jest.
3. To naprawdę nie jest problem, jeśli jest ciepło. To raczej wielkie, choć krótkotrwałe, dobrodziejstwo.
4. Człowiek naprawdę nie jest niczym wyjątkowym dla swojej planety. Tzn. człowiek jako gatunek.
5. Al Gore pewnie takŜe nie jest niczym wyjątkowym dla swojej planety.
NO WIĘC KOMU WIERZYĆ?
Badając konkretne zagadnienie docelowo wyciąga się z niego wnioski. Wnioski nie muszą jednak być ani
głupie, ani przekłamane, ani zmanipulowane, Ŝeby wciąŜ daleko było im do prostej, jasnej i jednoznacznej
prawdy. Wręcz bardzo często są po prostu teoretycznie moŜliwą interpretacją, jaka akurat badaczowi przyszła do
głowy. Stu innych naukowców mogłoby stworzyć z tych samych danych pięć innych, a pięćdziesiąt kolejnych
czekałoby „in potentia” na sformułowanie przez tych wszystkich, którzy za dane badania w ogóle się nie wzięli.
W zaleŜności od tego, czy inne badania, w jakiś sposób się z tamtymi tematycznie krzyŜujące, pozwolą na
wyciągnięcie podobnych wniosków, czy teŜ wykluczą taką moŜliwość, dane interpretacje zyskują bądź tracą
wartość poznawczą.
Nie ma w tym nic złego. Taka jest uroda nauki i jest to wciąŜ najlepsza metoda poznawcza. Nawet jeśli
dochodzenie do Prawdy nie jest takie prostolinijne, jak podczas rzucania kulkami.
Jeśli powyŜsze wydaje się dość mętne, pozwolę sobie na przykład, bazując na pewnym starym dowcipie.
Naukowiec bada zachowanie pchły, wyrywając jej po kolei nogi i kaŜąc za kaŜdym razem skakać. Po wyrwaniu
piątej nogi pchła skakać przestaje, co zostaje zapisane we wnioskach jako: „po wyrwaniu piątej nogi pchła traci
słuch”.
Błąd we wnioskowaniu jest dla kaŜdego oczywisty. Niemniej jednak, póki co, wniosek jest uprawniony. To, Ŝe
jest błędny, moŜna jednak łatwo zweryfikować, np. poprzez kazanie owej biednej kalekiej pchle wykonywać
inne czynności, do których nogi nie są potrzebne (tu oczywiście ciągle musimy mieć do czynienia z tym samym
niezwykłym gatunkiem pchły, która rozumie ludzkie komendy i posłusznie stara się je wykonywać).
Problemy pojawiają się jednak, kiedy owo skakanie pchły lub jego brak po prostu nigdy nie będzie mogło zostać
100% jednoznacznie wyjaśnione. Kiedy kaŜde wytłumaczenie będzie tylko jednym z miliarda pomysłów, na
jakie moŜna wpaść, aby zinterpretować dane obserwacje. Taka sytuacja ma miejsce szczególnie przy badaniu
obiektów ogromnie złoŜonych. Jak np. klimat Ziemi.
Nadal nie zmienia to faktu, Ŝe nauka jest dobra i warto jej „słuchać”. śe dostarcza w najlepszy sposób
odpowiedzi na zadane jej problemy. śe zbieŜność wniosków w krzyŜowych badaniach umacnia pewne
interpretacje, a rozbieŜność osłabia. Taka praktyka nosi nazwę „peer review” i pozwala dość skutecznie rozwijać
się nauce, kaŜdej, w mniej więcej prawidłowym kierunku. Pod warunkiem, Ŝe chodzi naprawdę o naukę – i
tylko o naukę.
Jeśli ktoś w tym momencie, albo i jeszcze wcześniej, dostrzegł, iŜ wykuwam obosieczny miecz dla dyskusji o
klimacie – to bardzo dobrze. Tak właśnie ma być. Dyskutując na kaŜdy temat naleŜy mieć w sobie pokorę. I
dopuszczać do myśli to, Ŝe racja moŜe być po drugiej stronie, choćby częściowo.
Kiedy rozpatrujemy sytuację, w której pojedyncza interpretacja dowolnej obserwacji jest obarczona z natury
bardzo mocnymi wątpliwościami, a zarazem leŜy w bardzo rozległej przestrzeni fazowej „dozwolonych”
interpretacji, procedura rzetelnego peer review jest absolutnie kluczowa. Nacisk jednak połoŜyć naleŜy na słowo
„rzetelnego”. Bardzo duŜy nacisk. Na tyle duŜy, Ŝe najlepiej w proces aktywnie się włączyć, choćby na swój
własny uŜytek. I stać się całym procesie głównym peer’em (wiem, to trochę oksymoron, ale co tam).
Twierdzę niniejszym, Ŝe rzetelność prowadzonych w dzisiejszych czasach badań nad klimatem Ziemi posiada
bardzo powaŜne uchybienia. MoŜna określić dwie zasadnicze kategorie owych uchybień.
I. Onus probandi i brak symetrii.
Wyobraźmy sobie, Ŝe chcemy wyjść z domu i udać się, jak codziennie, na pieszą wycieczkę „na miasto”,
powiedzmy, na zakupy. TuŜ jednak przed planowanym wyjściem wpada do domu nasz znajomy i krzyczy:
„Zaczekaj! Jeśli wyjdziesz z domu i pójdziesz tam, gdzie zamierzasz, na głowę spadnie ci cegła i zginiesz!”.
Naturalne chyba jest, Ŝe (jeśli znajomy nie jest wielkim mistrzem Jedi obdarzonym potęŜną Mocą i
udokumentowanym darem jasnowidzenia) tego typu wygłoszone zdanie to zdecydowanie za mało, aby bez
słowa zrezygnować z popołudniowych planów i zacząć ze strachem pytać znajomego, co w związku z tym radzi
robić. NaleŜałoby przede wszystkim zacząć go pytać, skąd ten pomysł. Jeśli odpowie, Ŝe „ostatnio w mieście
sporo remontów”, to nadal za mało, aby uznać to za zagroŜenie swojego Ŝycia. Jeśli powie, Ŝe „nie wszystkie
rusztowania mają certyfikaty dobrego zabezpieczania przed spadającymi cegłami”, równieŜ będziemy bardzo
daleko od rezygnacji z planów.
Jednak szczególnie irytujące byłoby, gdyby po pierwszym – a nawet drugim lub trzecim – zdaniu nasz kolega
oburzył się i odpalił: „nie wierzysz mi? Jaki masz dowód, Ŝe Ŝadna cegłówka Cię nie zabije? Zaryzykujesz swoje
Ŝycie tylko dlatego, Ŝe jest jakiś procent szans, Ŝe się mylę?”.
Czy ostatnie stwierdzenie naszego kolegi jest sensowne i uprawnione? CzyŜ zagroŜenie Ŝycia to nie jest
wystarczający argument, Ŝeby podjąć działania prewencyjne (nie wychodzić z domu albo opracować uciąŜliwą,
8 razy dłuŜszą trasę omijającą wszelkie budowy)?
Chyba nie, co?
KaŜdy raczej widzi, Ŝe onus probandi spoczywa na tym, kto wygłasza alarmującą tezę o mającej nastąpić
brzemiennej w skutki rewolucyjnej zmianie dotychczasowego, w miarę stabilnego i przewidywalnego stanu. Nie
ma zupełnie symetrii pomiędzy koniecznością udowadniania swoich racji przez obie strony.
Tymczasem badacze klimatu szukają symetrii. Argumentują tak, jak ów metaforyczny kolega – z czegośtam mi
wychodzi, Ŝe moŜe być strasznie groźnie, więc teraz Ty, sceptyku, udowadniaj, Ŝe nie mam racji! Wprowadzają
tezy bezprecedensowe, rewolucyjne, szukając na siłę przesłanek po czym domagają się co najmniej tak samo
wielu przesłanek po drugiej stronie. Nie, nie tak samo wielu – Ŝądają jednoznacznego obalenia ich tez,
podwaŜenia WSZYSTKICH ich przesłanek, aby w ogóle mieć prawo głosić pogląd przeciwny! Chodzi bowiem
o Ŝycie – cena pomyłki po obu stronach jest nieporównywalna!
Zupełnie tak jak cena Ŝycia i niewyjścia na miasto…
II. Wiarygodność, głupcze!
Co moŜe powodować duŜą zbieŜność naukowych opinii? Oczywiście oprócz tego, Ŝe właśnie ów konsensus
odpowiada temu, co w najbliŜszy sposób odpowiada Prawdzie?
Takie sytuacje się juŜ zdarzały i przyczyn moŜe być kilka. Wobec rewolucyjnych teorii czasem początkowo trwa
opór środowiska naukowego, które niechętnie przyjmuje rewolucje, często niweczące naukowy dorobek ich
Ŝycia. A czasem coś wypacza bezstronność nauki, bo pewien kierunek zwyczajnie bardziej się opłaca. A wtedy
zwykle chodzi o to, o co chodzi, kiedy nie wiadomo o co chodzi.
Tam gdzie jest władza i gdzie są pieniądze, tam nauka w chlubnym swego słowa znaczeniu zazwyczaj niewiele
ma do gadania. Co nie znaczy, Ŝe słowo „nauka” się nie pojawia. Przeciwnie – do przysłowiowego wycierania
sobie gęby mało które słowo słuŜy lepiej... Obrazowym przykładem jest historycznie religia, a obecnie ekonomia
– na spokojną, naukową debatę nie ma tu w ogóle miejsca. Rządzą doktryny i ideologie. Rzetelność czy logika
są w silnej defensywie.
Ale ideologie zostawmy. Wróćmy do naszego śledztwa.
Badanie klimatu, szczególnie jeśli chodzi o jego prognozowanie, bazuje głównie na modelach. Modelach, które,
na dobrą sprawę, mogą w dostatecznie złoŜonych układach (a takim jest klimat) pokazać właściwie wszystko.
Kwestia dobrania danych początkowych. Tutaj uwaga – nie zakładajmy jeszcze złej woli, manipulacji czy
kłamstwa. Na razie stwierdźmy fakt.
Mało tego – prognozowanie zachowania złoŜonych układów dotyczących przyszłości naszego świata, na
symulacjach dziwnym trafem często dryfuje w kierunku przewidywania jakiegoś kataklizmu. Dlaczego tak jest?
CóŜ – modelowaniem matematycznym, a raczej jego rezultatami, rządzi statystyka. W takim sensie, Ŝe z modeli
(ciągle zakładamy, Ŝe wykonanych w dobrej wierze, bez Ŝadnego ukrytego celu, przez ludzi kompetentnych)
wychodzą róŜne prognozy. JeŜeli jakieś zachowanie powtarza się w wielu niezaleŜnie wykonanych modelach, to
jest przesłanka, Ŝe coś jest na rzeczy i warto to zbadać głębiej. JeŜeli coś pojawia się rzadko, ale jawi jako coś
bardzo spektakularnego – to jest pokusa, aby i nad tym się pochylić. Problem polega na tym, Ŝe przy
konstruowaniu modeli przyjmuje się tyle odgórnych załoŜeń i uproszczeń, Ŝe wystarczy leciutkie, zazwyczaj
podświadome, wychylenie w preferencji, aby skutki modelowania zaczęły dryfować w kierunku wyników o
zaburzonej losowości błędów początkowych załoŜeń... a cały czas mówimy o procederze uczciwym, w 100procentowo dobrej wierze.
Ma tu trochę miejsce zjawisko obserwowane w doborze wieści w serwisach informacyjnych. Nikt nie pokazuje
w „Wiadomościach” milionów autobusów, które spokojnie i bezpiecznie przejeŜdŜają codziennie swoje trasy.
Jeśli jednak jakiś wpadnie do rowu i spowoduje kilkanaście trupów, będzie to niusem dnia w kilkudziesięciu
krajach. Podobnie, spośród miliardów ludzi pewnie kilkudziesięciu ma zwyczaj więzić i gwałcić przez lata swoje
córki – ale to właśnie jednego z nich, jeśli tylko wytropią, pokaŜą „Wiadomości” i temat będą wałkowac
tygodniami.
Ludzie lubią rzeczy niezwykłe. Niezwykłe rzeczy są ciekawe. A z tych niezwykłych – znacznie ciekawsze są te
wstrząsające, przeraŜające, przygnębiające i złe.
A pokusa – to silna rzecz. RównieŜ na poziomie podświadomym. Jeśli więc dzierŜy się w dłoniach choćby
malutką władzę kreacji przyszłości, to umysł chce, aby ta przyszłość nie była taka nudna. KaŜda najdrobniejsza
przesłanka będzie wyolbrzymiona. A jak na jej bazie kto inny będzie konstruował swoją wizję, to wyolbrzymi
znowu juŜ raz wyolbrzymioną przesłankę...
Historia weryfikacji poprzez rzeczywistość takich prognoz dlatego właśnie nie jest dla „interesujących”
kataklizmów łaskawa.
Pierwsze próby z bronią atomową miały spowodować pierwszy wielki kataklizm. Modele pokazywały, Ŝe
reakcja łańcuchowa uwalniania neutronów moŜe objąć nie tylko nadkrytyczną masę uranu (plutonu), ale i całą
pozostałą materię. Mówiąc wprost – zakładano, Ŝe w reakcji, zamiast paru kilo metalu, weźmie udział... cała
nasza planeta. No ale była wojna, a Niemcy teŜ ponoć nad atomówką pracowali. W sytuacji „jeśli nie my, to oni”
łatwiej było zaryzykować. Kto wie – moŜe gdyby nie wojna, fataliści zablokowaliby całą technologię atomową.
Później było przeludnienie, wyczerpanie zasobów, pluskwa milenijna, „dziura ozonowa”... Naiwnością byłoby
twierdzenie, Ŝe mechanizm podświadomej fatalizacji wyników modelowania był tam jedyną przyczyną. W co
najmniej dwóch przypadkach w grę wchodziły ponadto potęŜne pieniądze.
Za kaŜdym razem wieszczony kataklizm okazywał się nieprawdą.
A jak jest teraz z naszym klimatem? Przyjrzyjmy się.
Pierwszy raz domniemane zagroŜenie ludzką emisją CO2 wykroczyło poza interesy naukowców chyba za
rządów Margaret Thatcher, kiedy uŜyto tego jako dodatkowego argumentu do „dowalenia” górnictwu, z którym
rząd Iron Lady miał, jak wiadomo, spore problemy. Później, po upadku ZSRR i przekonaniu się, Ŝe próŜno na
wschód od Europy szukać duchowych przywódców, w nowej ideologii przystań duchową znaleźli osieroceni
marksiści, która to ideologia pozwoliła im dalej realizować odwieczny cel – walkę z kapitalizmem.
Kiedy ekologizm stał się trendem politycznym, szybko wykrzywił i tak juŜ nadwyręŜoną tendencję. Środki na
badania klimatu zaczęły rosnąć, a ten wzrost był prostym podbiciem rosnącego przekonania, Ŝe człowiek ma
wpływ na zmiany klimatu i Ŝe skutki tego mogą być groźne. Potęgowanie tego wraŜenia było warunkiem tego,
Ŝeby problem uznawać za dostatecznie waŜny, aby przeznaczać nań coraz większe środki.
KaŜdy, kto wie, jak naukowiec uzaleŜniony jest od państwowych grantów i jak bardzo jego szansę na uzyskanie
grantu zaleŜą od „waŜkości” tematyki, którą ma zamiar badać, bardzo łatwo pojmie konsekwencje takiego stanu
rzeczy. Termin „globalne ocieplenie” stał się wyraŜeniem-kluczem, którego umieszczenie w tematyce badań
wielokrotnie zwiększało szansę na uzyskanie grantu. Ukierunkowanie wyników zaś w kierunku potęgowania
grozy gwarantowało utrzymanie trendu, a zarazem powodowało, Ŝe wyniki stawały się od razu bardziej
„interesujące” do publikacji w naukowej i popularno-naukowej prasie.
Dodatkowo, pamiętając to wszystko, co wspomniałem wcześniej o spektrum moŜliwości wyników modelowania
czegoś tak złoŜonego, jak klimat, nie ma tutaj teŜ mowy o Ŝadnej jednoznacznej weryfikacji, zatem naukowy
autorytet autora nie jest specjalnie zagroŜony. Model jest modelem – praktycznie nie da się z całą pewnością
stwierdzić jego słuszności czy błędności. MoŜna wyraŜać aprobatę lub wątpliwości. A w przypadku takiego
zagadnienia, jak klimat, juŜ mniej prypomina to naukowy peer review, a bardziej kształtowaną pi-arowo „opinię
publiczną”...
MoŜe to brzmi przeraŜająco, ale taka jest prawda – szarlataństwo w dzisiejszej nauce jest bardzo trudno
udowadnialne. Jak juŜ wspomniałem kilka razy – skończyły się czasy rzucania kulkami…
Jaka jest skala tego zjawiska?
Dość kluczowym momentem dla nieuniknionej eskalacji zjawiska było z pewnością utworzenie w 1988 roku
IPCC – instytucji zajmującej się gromadzeniem danych, zlecaniem badań i sporządzaniem raportów na temat
zmian klimatu.
PoniewaŜ nie ma równie wielkiej, międzynarodowej instytucji do badania np. zmian orbity Neptuna (a zmienia
się!), albo zmian kąta padania promieni słonecznych na powierzchnię Ziemi (teŜ się zmienia! W cyklu 365,25
dni, mniej więcej), czyli coś jest na rzeczy.
OtóŜ na rzeczy jest ZAŁOśENIE: „Klimat zmienia się, nie jest to normalne, jest to złe i przyczyną jest
człowiek”.
Gdyby nikt czegoś takiego nie zakładał, IPCC by nie istniało. Byt IPCC zaleŜy od tego, iŜ takie załoŜenie
istnieje i jest uwaŜane za zasadne.
Jaka zatem jest wiarygodność IPCC? IPCC jest STRONĄ w hipotetycznym sporze naukowym. A jeśli zarazem
jest głównym ośrodkiem koordynującym badania na temat zmian klimatu – to nauka juŜ nie jest bezstronna.
Czyli, tak naprawdę, nie jest juŜ nauką.
Swojego czasu wytknięto mi, Ŝe demonizuję znaczenie IPCC w światowych badaniach nad klimatem. Fakt –
podawałem jego budŜet w miliardach, a zaangaŜowanych ludzi w tysiącach. W istocie jest inaczej, ale jest to
problem raczej natury technicznej. Samo IPCC to istotnie „ledwie” kilkaset osób na ścisłych etatach, przede
wszystkim administracyjnych, a dotychczasowe utrzymanie tej instytucji zamyka się w kwocie poniŜej 100
milionów CHF. Te liczby nie uwzględniają jednak osób – i kosztów – które pracują na zlecenie IPCC, a
finansowane są z innych publicznych źródeł.
Przyglądając się tym kosztom robi się groźniej.
W USA, przed powstaniem IPCC, na badania nad klimatem przeznaczano nie więcej niŜ kilka milionów USD
rocznie. Dziś ta kwota liczona jest w miliardach – od 1990 roku wydano 25 miliardów dolarów (z pieniędzy
podatników, rzecz jasna) na ten jeden cel.
W EU nie jest lepiej. Google zwraca pokaźną listę blisko 4 tysięcy unijnych grantów z przeznaczeniem na ten
cel. Łączna suma przyznana w tych grantach to ponad 2 miliardy EUR, ale UWAGA! To są środki
wyłącznie ze wspólnej puli unijnej, nie uwzględniają badań poszczególnych krajów, z ich indywidualnych
środków,
zabranych
ich
podatnikom.
Ciekawostką moŜe być przyjrzenie się konkretnym publikacjom. Oto jeden z przyznanych grantów – greccy
‘naukowcy’ badali 554 obrazy róŜnych artystów z lat 1500-1900, przedstawiające zachody słońca, w celu
określenia… aktywności wulkanicznej w poszczególnych latach. A to na podstawie barw nieba przy
zachodzącym słońcu, którego spektrum barw zaleŜy właśnie od aktywności wulkanicznej w danym okresie…
A to wszystko za Twoje, czytelniku tego bloga, pieniądze.
Chyba kaŜdy jest świadom, Ŝe zwiększanie funduszy jest spowodowane zwiększonym popytem, na co
bezpośredni wpływ ma istnienie IPCC, a pośredni – powszechne przekonanie, Ŝe te badania są waŜne.
Oczywiście, gdyby wyniki badań pokazywały, Ŝe wszystko jest nudne, normalne i niegroźne… Naukowcy
znowu zatem są STRONĄ w dyskusji, która tym samym przestaje być naukowa.
Nie oznacza to automatycznie, Ŝe kaŜdy naukowiec zajmujący się klimatem i pokazujący wyniki o danym
charakterze, rozmyślnie kłamie bądź manipuluje. Oznacza jednak, Ŝe jest silna dysproporcja – w motywacji do
prowadzenia badań w konkretnym kierunku i pod konkretną tezę, w tendencji do przyznawania środków na
konkretne badania, w publikacji wyników badań w zaleŜności od ukierunkowania… itd. Pisania o katastrofie
zwyczajnie się opłaca. Na poziomie finansowania, badania, publikacji, dyskusji… na kaŜdym.
Obecnie istnieją całe zespoły naukowe, które zajmuja się tylko tym tematem. Są organizowane sympozja,
zjazdy, szczyty. Pojawili się wyspecjalizowani politycy, publicyści, dziennikarze.
Tego wszystkiego nie byłoby, gdyby nie powszechne przekonanie, Ŝe zjawisko jest, jest powaŜne, Ŝe trzeba
przedsiębrać środki. To jest machina, która ruszyła dawno temu i rozpędziła się juŜ do ogromnej prędkości.
I z tego po prostu trzeba zdawać sobie sprawę.
PODRĘCZNIK MAŁEGO MODELARZA
Jako Ŝe jestem reprezentantem tzw. ciemnogrodu, dlatego wywód będzie na tzw. ‘chłopski rozum’ – czyli bez
wzorów, trudnych słów (w miarę moŜliwości) i ogólnie w tonie, który u kaŜdego szanującego się postępowca
moŜe spowodować jedynie epatację bezbrzeŜnej pogardy.
A więc jak to jest z tym modelowaniem? CóŜ – mając wiedzę, cierpliwość i duŜo czasu moŜna spróbować
zamodelować duŜo rzeczy. Np. bilard. Jeśli chcemy wiedzieć co się stanie, gdy przy określonym układzie bil na
stole uderzymy pod określonym kątem i z określoną siłą w którąś z bil.
Modele stołów bilardowych moŜna wykonać i robi się to – wszystkie gry komputerowe tego typu są własnie
takimi modelami.
Model taki moŜe być lepszy lub gorszy, a nawet (teoretycznie) doskonały. Wszystko sprowadza się do
znajomości praw fizyki, jakie rządzą bilardem, i moŜliwie rzetelnego określenia warunków początkowych i
parametrów. Prawa fizyki to prawa ruchu, odbicia; parametry to masy bil, spręŜystość bil, końcówki kija, band,
współczynniki tarcia potoczystego, a nawet opory powietrza. Jeśli chcemy zamodelować konkretny stół, w
sposób moŜliwie zbliŜony do doskonałości, powinniśmy uwzględnić jeszcze drobne nierówności sukna,
dokładność wypoziomowania itp.
śaden model nie jest doskonały. W związku z tym wystąpią takie zjawiska, Ŝe nie uwzględniając jakiejś grudki
na suknie, albo niedoszacowując tarcie sukna, rzeczywisty układ zachowa się inaczej. Czyli np. tor bili wychyli
się o parę milimetrów, albo bila zatrzyma 3 cm dalej, niŜ zakładał model. Wydaje się jednak, Ŝe generalnie układ
zachowuje się podobnie. Drobne niedoszacowania powodują drobne konsekwencje.
Nie wszystkie układy jednak działają tak jak stół bilardowy. Nie zawsze drobne niedoszacowania powodują
adekwatne konsekwencje. O tym właśnie mówi teoria chaosu.
Bardzo dobrym przykładem na zachowanie układów, które nie są stołem bilardowym, jest tzw. gra w Ŝycie. Jest
to rodzaj matematycznej „zabawy” polegającej na tym, Ŝe na nieskończonej siatce kwadratowej rozmieszczane
są obiekty, które następnie biorą udział w „grze” wg reguł:
1. KaŜdy obiekt, który sąsiaduje z mniej niŜ 2 lub więcej niŜ 3 innymi obiektami, „umiera” (jest usuwany z
siatki).
2. Na kaŜdym wolnym polu, które sąsiaduje z dokładnie 3 obiektami, pojawia się nowy obiekt.
Po dokonaniu tych zabiegów pojawia się nowy układ obiektów (nowe „pokolenie”), który podlega znów
powyŜszym regułom.
W zaleŜności od tego, jak i ile obiektów rozmieści się na siatce, gra „puszczona w ruch” generuje róŜne
scenariusze. Powstają pewne stałe układy, inne wymierają, powstają tzw. „oscylatory”, czyli układy, które
wracają do tego samego stanu po cyklu iluśtam pokoleń, powstają w końcu bardzo ciekawe oscylatory
wędrujące.
Mniejsza o szczegóły, gra jest naprawdę niezłą zabawą, a róŜni napaleni matematycy od czasu jej powstania
wymyślili mnóstwo niezwykle ciekawych formacji, które w wolnej chwili polecam porozkminiać.
WaŜniejsze w naszym przypadku jest to, Ŝe kaŜdy scenariusz w grze jest hipotetycznym modelem jakiegoś
układu. Tyle Ŝe ów układ, a takŜe model, jest układem chaotycznym. Czyli przynajmniej niektóre jego elementy
stanowią układ rozbieŜny.
OK, miało być bez trudnych słów. Chodzi o to, Ŝe czasami, nie tak jak w bilardzie, drobne niedoszacowanie na
początku powoduje kumulację błędu w kaŜdym następnym kroku, w wyniku czego po pewnej ilości kroków
modelowy układ nie jest juŜ „nieco odmienny od oryginału”, ale jest juŜ czymś kompletnie odjechanym,
mającym z oryginałem tyle wspólnego, co wymieszany w wirówce i ułoŜony przypadkowo milion liter ma
wspólnego z „Ullyssesem” Joyce’a.
MoŜe odniosę się do konkretnych przykładów. Oto przykładowy prosty układ ‘gry w Ŝycie’*:
Puszczony w ruch stabilizuje się po 25 pokoleniach w coś takiego:
ZałóŜmy, Ŝe nasz układ jest modelem czegoś. Czegoś, czego przyszłość chcemy zbadać, a to z kolei wymaga
skonstruowania moŜliwie doskonałego modelu. Skonstruowaliśmy taki właśnie, jak powyŜej – te 17 ułoŜonych
w rząd punktów. Reguły rządące ‘grą w Ŝycie’ są regułami, które rządzą rzeczywistością, którą modelujemy.
Nasz model pokazał, Ŝe układ po 25 pokoleniach ustabilizuje się, a obraz tego ustabilizowania będzie opisany taj
jak wyŜej.
Jednak załóŜmy teraz, Ŝe nie uwzględniliśmy jakiegoś niuansu, jakiejś „grudki na suknie”, która powoduje, Ŝe
model nie jest idealny. Rzeczywisty, idealny model powinien wyglądać tak:
Jakie są tego konsekwencje? OtóŜ wg tych samych reguł, ten nieznacznie tylko odbiegający od poprzedniego
układ zachowuje się inaczej. Drastycznie inaczej. Zamiast stabilizować się w te 4 kwadraciki po 25 pokoleniach
– jak poprzedni – wzrasta w rozmaite fantastyczne struktury, rozrasta się i wije, „wystrzeliwuje” kilkanaście
oscylujących struktur wędrujących, by się w końcu ustabilizować po, bagatela, około 3500 pokoleń, w coś
takiego:
Jeśli ktoś doszukuje się manipulacji w tym, Ŝe układ jest zbyt prosty, a wobec tego zmiana początkowa nie jest
Ŝadnym subtelnym, ale bardzo powaŜnym zaburzeniem, odpowiadam, Ŝe to jedynie przykład na niewspólmierne
skutki w stosunku do niewielkich zaburzeń w układach chaotycznych. Natura układów chaotycznych jest
bezsprzeczna. Zresztą mogę podać inny przykład. Oto bardziej złoŜony układ, oscylator ‘counter’, o okresie
oscylacji 120 pokoleń. Wygląda tak:
Przez owe 120 pokoleń nie zmienia się zasadniczo, 'oscyluje' w zadanych ramach. Jeśli jednak wprowadzimy w
ten układ drobne zaburzenie, polegające np. na usunięciu jednej kropki, o tu:
Układ „odjedzie” w totalnie odmienne struktury, kończąc po około 1500 pokoleń (i w międzyczasie emisji wielu
oscylatorów wędrujących) w stabilnym układzie o takim:
Prognozowanie układów chaotycznych wygląda właśnie tak. Nie wzięcie pod uwagę drobnych zaburzeń,
niedoszacowań, błędów, skutkuje rezultatem przewidywań nie mających z rzeczywistością nic wspólnego.
Układy chaotyczne mają taką naturę. Nie ma teŜ większego znaczenia, jak niewielkie są niedoszacowania.
RozbieŜność wynika z ich samej natury.
Nie mówiąc juŜ o tym, Ŝe drobniutkie, niezauwaŜalne 'modyfikacje' parametrów mogą ukierunkowywać
rezultaty w 'poŜądanym' kierunku...
Klimat Ziemi jest właśnie takim układem chaotycznym. O niewyobraŜalnie większej złoŜoności, niŜ zabawa w
„grę w Ŝycie”. I najbardziej nawet wybitny naukowiec nie jest w stanie precyzyjnie ocenić WSZYSTKICH
parametrów nim rządzących.
SKĄD SIĘ BIERZE KLIMAT?
Na początek trochę ględzenia o historii Ziemi i jej klimatu. Uprzedzam z góry – nie, nie mam własnych
dowodów, wierzę na słowo naukowcom. Dla kogoś, kto wyspecjalizował się w niezrozumieniu moich
poprzednich notek, to wyznanie musi być szokujące.
Jak zatem kaŜdy wie, a moŜe i nie, obecny stan klimatu i np. składu atmosfery róŜni się od tego sprzed kilku
miliardów lat dość drastycznie. W szczególności pierwiastkiem, który absolutnie nie ma prawa znajdować się w
Ŝadnej szanującej się atmosferze, jest tlen. Tak naprawdę tlenu nie ma. Po prostu – to niemoŜliwe, Ŝeby był. To
wbrew prawom fizyki, chemii, socjologii, ekonomii i zdrowemu rozsądkowi. Jeśli ktoś Wam kiedyś wmówił, Ŝe
w naszej atmosferze jest jakiś tlen, to kłamał. Bezczelnie i cynicznie.
OK, moŜe powaŜniej. Na szczęście tlen jednak jest. Ale tlen, który dotarł na Ziemię z kosmosu (a było go
bardzo, bardzo duŜo, a pozostało procentowo jeszcze więcej, kiedy uciekł hel z większością wodoru), jako
wolny gazowy tlen nie przetrwał, bo nie miał prawa. A to dlatego, Ŝe tlen jest bardzo aktywny i łatwo łączy się
w inne związki. W pierwotnej atmosferze łączył się m.in. z węglem w CO2 (tak tak, ten straszliwy, paskudny),
oraz z wodorem w inny straszliwie niebezpieczny związek, zwany DHMO, który do dziś jest zmorą naszej
planety.
OK, ale miało być powaŜniej. DHMO, czyli woda, właśnie tak sobie powstała, a dziś moŜemy obserwować, Ŝe
proces był wydajny. Wody bowiem jest na naszej planecie duŜo. Mniejsza z tym – waŜne, Ŝe taka pierwotnie
ukształtowana atmosfera zawierała mnóstwo CO2, metanu, sporo amoniaku i innych świństw. Dopiero kiedy co
bardziej skomplikowane związki gdzieś głęboko w oceanach wpadły na pomysł, aby załoŜyć interes pod nazwą
„Ŝycie”, coś się zmieniło. OtóŜ dalsze pomysły owych związków realizowane były w ten sposób, Ŝe w realizacji
interesu wytwarzały tlen. Gazowy, niezwykle dla nich toksyczny i groźny, tlen. Z czasem produkowały go tyle,
Ŝe nie zdąŜał się zuŜywać.
Minęło parę miliardów lat i okazało się, Ŝe niemoŜliwe jest moŜliwe. Mamy ponad 20% gazowego tlenu, którego
być nie ma prawa. Nasza atmosfera jest jak ogromny głaz, w 3/4 swojej masy przechylony nad wielką
przepaścią, podtrzymywany przed spadkiem na grubej, zielonej linie zwanej „Ŝyciem”.
śycie namieszało w składzie atmosfery potwornie. Wyłapało prawie cały CO2 i zastąpiło tlenem. Aby jednak
tlen nie rósł w nieskończoność, a CO2 się nie wyczerpał, natura wymyśliła, Ŝe stworzy organizmy i procesy,
które będą z kolei tlen zuŜywać, a produkować CO2. I zrobi się takie coś jakby równowaga.
No dobra, moŜe starczy tego stylu „Było sobie Ŝycie”. Zmierzałem do tego, Ŝe mamy pewien bilans. Tym
bilansem jest całkowicie niemal uwarunkowany przez istnienie Ŝycia bilans węglowo-tlenowy.
Teraz waŜna uwaga – zarówno węgiel, jak i tlen, które uczestniczą w tym Ŝyciowo zbilansowanym obiegu, mogę
występować w róŜnej postaci. Oprócz postaci pierwiastkowej, węgiel moŜe tworzyć węglowodory, inne związki
organiczne (cukry, białka) no i ten nieszczęsny dwutlenek. MoŜe teŜ wiązać się w związki nieorganiczne
wchodzące w skład minerałów. WaŜne są tu 2 sprawy:
1. Związany w minerały oraz w niektóre węglowodory czy czystą postać pierwiastkową węgiel moŜe na bardzo
długo, a nawet na zawsze, „wypaść” z Ŝyciowego obiegu.
2. Dla rozwaŜania bilansu z tlenem trzeba wziąć pod uwagę to, Ŝe w części wymienionych postaci węgiel
występuje wraz z tlenem. Istotny zatem będzie stosunek jednego do drugiego – i tak w cukrach jest to mniej
więcej 1:1, w białkach spora przewaga węgla, w minerałach (zazwyczaj) tlenu, a w CO2 – 2:1 na korzyść tlenu.
Wynika z tego, Ŝe produkcja CO2 powoduje zmniejszanie się ilości tlenu gazowego, natomiast wiązanie CO2 w
węgiel w dowolnie innej postaci (prócz niektórych minerałów) ilość gazowego tlenu zwiększa. Zapamiętajmy tę
zaleŜność, jest bardzo waŜna w tych rozwaŜaniach.
Bilans ten moŜe być oczywiście zaburzony, nawet dość drastycznie, bez wprowadzania bądź wyprowadzania na
zewnątrz jakiejś duŜej ilości któregoś ze składników. Tak się zapewne nieraz działo – np. obowiązująca teoria o
wybiciu dinozaurów mówi, Ŝe w wyniku wielkiego „bum” nastąpiła ogromna emisja pyłów do atmosfery, które
niemal całkowicie odcięły dopływ światła – warunek zachodzenia fotosyntezy, czyli owego procesu, w wyniku
którego rośliny tworzą tlen. Wymarły więc roślinki na lądach, a potem stworzenia, które jadły roślinki, a potem
stworzenia, które jadły stworzenia, które jadły roślinki… Kto zatem przetrwał? Przetrwały owady, które Ŝywią
się róŜnymi dziwnymi rzeczami, a zatem i owadoŜercy.
Wszyscy oni potrzebowali jednak tlenu, którego bez całej fotosyntetyzującej flory musiało znacznie ubyć. W
tym, Ŝe poziom jego nie spadł do zera, pomógł na pewno czas (w końcu te pyły poopadały i światło wróciło)
oraz te organizmy, które umiały sobie radzić bez światła. Zycie bowiem ma blisko 4 miliardów lat, natomiast
fotosynteza to wynalazek gdzieś tak sprzed 2 miliardów lat. Czasem warto wracać do starych wypróbowanych
technologii.
Mamy więc teoretyczny kataklizm i zaburzenie cyklu – poprzez ograniczenie ilości światła. Taki scenariusz
chyba nie jest jednak przedmiotem sporu czy wizją niedalekiej przyszłości liczących się obecnie fatalistycznych
teorii. Modne fatalistyczne teorie mówią o zaburzeniach bilansu wynikających z innych przyczyn.
Jakie jeszcze powody mogą sprawić, Ŝe cykl zostanie zaburzony? Nasuwa się pomysł, Ŝe redukcja
„producentów” CO2 na rzecz „fotosynezatorów” (lub odwrotnie). Chyba do tego zmierzają ci, którzy wieszczą
kataklizm związany z produkcją CO2. Przyjrzyjmy się zatem problemowi głębiej.
Z jakiegoś powodu dla Ziemi szkodliwe miałoby być, gdyby poziom CO2 przekroczył pewien krytyczny
poziom. Pytanie tylko, dlaczego bez wprowadzania węgla z zewnątrz i bez zaburzania ilości światła jakikolwiek
poziom miałby być „krytyczny”? PrzecieŜ kiedyś tlenu nie było wcale, a CO2 mnóstwo – i Ŝycie zmieniło ten
stan na pewną równowagę. Jeśli myszy się mnoŜą, mnoŜą się teŜ sowy – i odwrotnie. Póki czynnik zewnętrzny
nie wybije myszy lub sów, układ ten będzie stabilny.
My nie mamy Ŝadnego czynnika zewnętrznego. CO2, który moŜna dodać dziś do bilansu, redukując tlen
(wspominałem o tej zaleŜności wyŜej), pochodzi z jakiegoś CO2, które roślinki wchłonęły wcześniej. Pomyślmy
– kiedyś ten cały węgiel, który jest w ropie czy śląskich kopalniach, był w obiegu! W postaci CO2, albo w
postaci organizmów!
Miliony lat temu była taka sama sytuacja, jakby ktoś wyczerpał WSZYSTKIE złoŜa węgla, ropy, gazu i spalił w
elektrowniach! I co? I rosły bujne lasy, hasały dinozaury, latały proto-ptaki… Tylko ekologizaurusy nie miały
ewolucyjnych szans na przetrwanie.
DYGRESJA: ZOSTALIŚMY EKOLOGISTAMI
ZałóŜmy, Ŝe z jakiegoś powodu obecny stan, kiedy mnóstwo węgla jest związane w postaci innej niŜ CO2, jest
dla nas korzystny. Zostańmy na tę chwilę prawdziwymi, Ŝarliwymi ekologistami.
Jesteśmy ekologistami – pora sformułować postulaty. Ale takie prawdziwe, racjonalne i skuteczne. Pamiętając o
tym, Ŝe zahamowanie wzrostu stęŜenia CO2 w atmosferze to jest absolutny ekologiczny priorytet. Co
NAPRAWDĘ naleŜy robić, aby skutecznie walczyć z tym problemem?
Pierwszy jest prosty i znany.
Postulat 1: ZAMKNĄĆ ELEKTROWNIE I FABRYKI!
To jasne. Emisja CO2 to emisja CO2. Trzeba ją ograniczyć i juŜ.
Co dalej?
Darujemy sobie na razie masowe ludobójstwa czy zwierzobójstwa. Potraktujemy to jako „plan B”, na razie
spokojnie i z powodzeniem moŜemy wiele zdziałać w mniej drastycznych dziedzinach.
Warto by najpierw pomyśleć o czymś, co skutecznie zwiąŜe CO2. Jak wspomniałem w poprzedniej notce, istotą
jest, aby węgiel uwięziony w postaciach innych niŜ dwutlenek. I to w miarę moŜliwości trwale.
A więc – rośliny. Jak wiemy, w pcosesie fotosyntezy „wyłapują” CO2 i wiąŜą w cukry, uwalniając tlen. Czyli
nasz bilans idzie w poŜądanym kierunku.
Mówimy: „partia”, myślimy: „Lenin”. Mówimy: „rośliny”, myślimy: „lasy”.
Tu się zaczyna pewien kłopot. Lasy produkują tlen, wyłapując CO2, fakt. Jednak nie cały czas. W nocy
zachowują się juŜ prawie jak elektrownie węglowe. Bilans ich Ŝycia jest jednak oczywiście na korzyść tlenu.
Jednak bilans ich śmierci juŜ nie. W procesach gnicia, próchnienia, butwienia zuŜywa się na powrót tlen, a
powstaje na powrót CO2. Co gorsza – jeśli nie ma tlenu, to w takich procesach powstaje metan, który oczywiście
częściowo pozostaje w ziemi, ale sporo ucieka do atmosfery, zwiększając efekt cieplarniany, którego, jako
porządni ekologiści, nie lubimy. Metan jest 30-krotnie efektywniejszy jako gaz cieplarniany, zatem problem jest
spory.
Las jest więc rezerwuarem węgla związanego w organiczną masę, ale podczas swojego trwania uczestniczy
tylko w wymianie, której bilans jest netto zerowy. Czasem taki las kończy jako bagno czy torfowisko, gdzie w
końcu jakaś część odłoŜy się w postaci torfu, a potem węgla (tego z późniejszych kopalń) oraz metanu, ale i tak
sumaryczny bilans jest lichutki, bo w tych procesach powstaje ogromna ilość CO2 i metanu, który wraca do
atmosfery.
To w oceanach w rzeczywistości powstaje ogromna większość tlenu, który spokojnie mogą sobie zuŜyć ludzie,
zwierzątka, samochody i elektrownie. Na oceany poradzić wiele nie moŜemy, poza tym one są po naszej stronie.
Tu, na lądzie, moŜemy podjąć jednak następne kroki. Kiedy las, nasz rezerwuar „węgla-nie-CO2”, umrze, tylko
niewielka część zostaje związana, ogromna większość zmienia się znów w CO2. Zatem o wiele lepiej jest do
tego nie dopuścić. Nie pozwolić mu zginąć naturalnym cyklem. A zatem:
Postulat 2: WYCINAJMY NA POTĘGĘ LASY!
Oczywiście nie wolno tego ściętego drewna spalić. Trzeba zachować je w postaci, w której będzie mogło trwać.
Proponuję masową produkcję kosztownych mebli, albo drewnianych domów, albo po prostu składowanie w
suchym miejscu (Ŝeby nie gniło).
Albo jeszcze inaczej – produkujmy papier! Proponuję, aby wszystkie dyrektywy unijne były pisane w moŜliwie
rozwlekły sposób, a kaŜdy obywatel UE miał obowiązek posiadania wszystkich w domu, przynajmniej po
jednym egzemplarzy kaŜda.
Albo jeszcze lepiej – wydajmy masowo „Kapitał” Marksa! To jest święta księga, więc nikt jej nie odwaŜy się
spalić.
Ale idziemy dalej z formułowaniem postulatów.
Teraz trzeba pomyśleć nad tym, Ŝeby zredukować pokusę dalszego spalania paliw kopalnych. Ropa i węgiel są
takim wdzięcznym paliwem, Ŝe w końcu i tak ktoś je wykopie i spali. Najlepiej więc zawczasu je wyczerpać –
ale nie jako źródło energii, ale jako surowiec. Genialne! Są przecieŜ gotowe technologie – z ropy i węgla robi się
tworzywa sztuczne.
A zatem:
Postulat 3: PRODUKUJMY JAK NAJWIĘCEJ FOLIOWYCH TOREBEK!
Oczywiście, trzeba teŜ wprowadzić zakaz utylizacji. Śmieci wolno tylko i wyłącznie składować. Zatem:
Postulat 4: BUDUJMY POTĘśNE WYSYPISKA ŚMIECI!
W ten sposób przechytrzyliśmy wszystkich. Ograniczamy CO2 jak się da. Z rafinacji ropy naftowej i węglowej
mamy jednak dalszy potencjał walki z CO2. NajcięŜsze frakcje to asfalt. Zatem:
Postulat 5: BUDUJMY TYLE DRÓG, ILE SIĘ DA! HASŁO – „CAŁY ŚWIAT WYASFALTOWANY!”
Proponuję zacząć od upieczenia 2 pieczeni na jednym ogniu – czyli od osuszenia wszelkich bagien i torfowisk,
Ŝeby zatrzymać procesy wydzielania CO2 i metanu. Od razu nasuwa się pierwsza inwestycja – droga przez
Rospudę!
PowyŜsze postulaty są postulatami jak najbardziej racjonalnych, konkretnych i zdecydowanie skutecznych
działań, aby zahamować, a w dalszej części odwrócić proces wzrastającego stęŜenia CO2 w atmosferze. Tylko
taki kompleksowy i spójny program moŜe zagwarantować sukces w walce z GO i jego nieuniknionymi fatalnymi
skutkami.
CE-O-DWA
Postulaty, które sformułowałem w ostatniej notce w dobrej wierze Ŝarliwego ekologisty, nie spodobały się
niektórym kolegom po moim chwilowym fachu. No cóŜ, tak to jest, kiedy próbuje się być jednocześnie i
uczciwym, i ekologistą…
Ku zapewne ich uciesze przechodzę juŜ teraz do dyskusji stricte o rzekomym problemie globalnego ocieplenia.
śeby jednak nie było za łatwo, na wstępie wyjaśnijmy sobie jedną sprawę. A raczej dwie. Obie dotyczą
brzydkich manipulacji, do których AGO-entuzjaści często uciekają się w dyskusjach.
Bardzo często spotykałem się z drwinami ze strony ekologistów, którzy odpowiadali na argumenty przeciwko
ich pomysłom, iŜ są niespójne. OtóŜ drwić potrafili na przykład z tego, Ŝe ktoś, kto wcześniej podawał
argumenty na to, Ŝe temperatura wcale nie rośnie, teraz podaje argumenty na to, Ŝe wzrost temperatury nie jest
związany ze wzrostem stęŜenia CO2. I wtedy pada drwiące pytanie: „to jak, w końcu rośnie ta temperatura, czy
nie? Zdecyduj się”.
To nie tak, drodzy AGO-entuzjaści. Doszukiwanie się niespójności u krytyków AGO to nieładna manipulacja.
AGO to złoŜona, wielowarstwowa teoria, która zakłada, Ŝe:
1. Istnieje obecnie stały i niepowstrzymany trend wzrostowy globalnej temperatury Ziemi
2. Zmiany temperatury są bezprecedensowo szybkie
3. Za zmiany temperatury odpowiada potęgujący się efekt cieplarniany
4. Zwiększanie efektu cieplarnianego związane jest z rosnącym stęŜeniem jednego z gazów cieplarnianych –
dwutlenku węgla
5. Rosnące stęŜenie dwutlenku węgla związane jest z działalnością człowieka, a w szczególności ze spalaniem
paliw kopalnych
6. Dodawany przez człowieka do atmosfery dwutlenek węgla kumuluje się, gdyŜ czynniki naturalne nie są w
stanie zwiększyć dynamiki jego wchłaniania i doprowadzić do nowego stanu równowagi
7. W związku z powyŜszymi punktami w ciągu kilkudziesięciu lat czeka nas globalny kataklizm (tu jest wiele
wersji o róŜnym stopniu drastyczności).
OtóŜ moŜna dyskutować o prawdziwości kaŜdego z tych punktów. Jednak niektóre z punktów zawierają a’priori
załoŜenie prawdziwości innych – np. teza 3. zakłada prawdziwość 1. Nie znaczy to, Ŝe ktoś, kto dyskutuje z tezą
3., automatycznie przyjmuje prawdziwość 1. Nie – moŜna obalać tezę 3. ze stanowiskiem: „załóŜmy nawet, Ŝe 1.
to prawda, choć uwaŜam, Ŝe to bzdura, czego dowiodę kiedy indziej”.
Nie ma Ŝadnej niespójności w podwaŜaniu tez opierających się na załoŜeniach, które podwaŜający uwaŜa
za co najmniej wątpliwe. To są róŜne płaszczyzny dyskusji.
Pamiętajmy teŜ jeszcze o jednym. Wspominałem w części II o ‘onus probandi’, który spoczywa zawsze na tym,
kto formułuje teorię. AGO-entuzjaści starają się stworzyć wraŜenie, Ŝe istnieją jakieś 2 konkurencyjne teorie
zachowania klimatu Ziemi w najbliŜszych latach, gdzie AGO to jest jedno stanowisko, a nie-AGO to to drugie.
OtóŜ nie jest tak. Nikt nie tworzy konkurencyjnej teorii. AGO to JEDEN z bilionów potencjalnych scenariuszy, z
których ogromna większość jest bardzo nudna i niegroźna. Całkowity cięŜar dowodu spada zatem na
wyznawców teorii AGO. Ktokolwiek, kto neguje AGO, nie musi wyznawać Ŝadnego konkretnego
konkurencyjnego scenariusza dla Ziemi.
W tym świetle inaczej wygląda obraz dyskusji o AGO. Z tych 7 skleconych powyŜej punktów wystarczy
podwaŜyć JEDEN, a cała teoria AGO lega w gruzach. Nawet mając miaŜdŜące argumenty na 5 z nich, trochę
słabsze na jeden, ale Ŝadnych sensownych na jeszcze jeden, to juŜ czyni AGO wraz z postulowanym programem
przeciwdziałań jedynie pustą, niczym nieuzasadnioną teorią.
Zaczynając polemikę z teorią AGO warto sobie najpierw ustalić, czy kwestii podlega wszystkie 7 wymienionych
punktów, czy moŜe tylko niektóre. Ja osobiście skłaniam się ku temu, Ŝe z powyŜszych całkiem prawdopodobny
moŜe być punkt 5., a pewnym sensie (choć raczej dość odmiennie, niŜ rozumieją to ekologiści) równieŜ punkt 6.
Zacznijmy zatem od CO2.
Jak juŜ wspominałem, CO2 przez większość historii Ziemi i Ŝycia na niej było w atmosferze o wiele więcej niŜ
dzisiaj. MoŜna powiedzieć, Ŝe tak niski poziom, jak obecnie, to długofalowo ewenement.
W ciągu ostatnich 400 tysięcy lat sprawa jednak istotnie wygląda inaczej. Widoczne są okresowe trendy wzrostu
i spadku zawartości CO2. Mamy dziś poziom dość wysoki (choć polecam zwrócić uwagę na skalę – wahania
rzędu kilkudziesięciu ppm, gdzie poprzednio były rzędu kilku tysięcy). Niemniej jednak zmiany są widoczne i
jak najbardziej naturalne (jeśli wykluczymy moŜliwość istnienia australopitecznych elektrowni):
Co prawda na wykresie widać dramatyczny pik w okolicach dzisiejszych czasów w stosunku do rzekomo
mniejszych fluktuacji przez całe setki tysięcy lat wcześniej. KaŜdy powaŜny naukowiec ukazanie takiego piku na
tym wykresie zakwestionuje. Dlaczego – o tym niŜej.
Co widać jednak na trendzie ostatnich 150 lat (to właśnie ów dramatyczny pik)?
Trend jest wyraźnie zwyŜkowy, a poza tym wyraźnie przyspiesza od lat 50-tych, co wydaje się korelować z
rozwojem przemysłu. Warto zwrócić jednak uwagę na 2 rzeczy.
1. Jeśli traktować te dane jako precyzyjne, powinniśmy się raczej spodziewać pewnego zaburzenia w latach
mniej więcej 1939-1950. W końcu światowy przemysł podczas wojny szalał. Poza tym płonęły miasta (wielki
Hamburg zamienił się w całości w CO2), przestworza roiły się od samolotów, a lądy od opancerzonych
transporterów, czołgów, ogromnych konwojów zaopatrzeniowych. Na morzach potęŜne silniki diesla napędzały
śruby tysięcy ogromnych okrętów…
Po wojnie nastąpił zastój i światowa gospodarka nabrała wcześniejszego impetu dopiero po kilku latach.
Podobnie słynny kryzys energetyczny lat 1974-1975 powinien być widoczny na wykresie jako jakieś zaburzenie.
Na wykresie cały okres jest jednak płaściutki. śadnych, najmniejszych nawet zaburzeń.
2. Jak widać z wykresu, wyniki uzyskane są róŜnymi metodami. Wcześniejsze stęŜenia wnioskuje się z analiz
próbek atmosfery z wierceń lodów antarktycznych, które odkładają się latami i w związku z tym otrzymujemy
wyniki uśrednione dla kilku lat i obarczone sporym błędem.
Późniejsze wyniki pochodzą juŜ z bezpośrednich pomiarów stęŜenia CO2 w atmosferze.
KaŜdy badacz powie, Ŝe zestawianie na jednym wykresie wyników badań z tak róŜnych metod i
niewspółmiernych błędów pomiaru, jest sporym naduŜyciem. Zupełnie inne odchylenia, przedziały ufności.
Co więcej – im dawniejsze badamy próbki atmosfery, tym po większym okresie czasu są one uśrednione. Widać
to zresztą po wykresie z 400 tysięcy lat – linia jest dziwnie bardziej płaska, piki tym rzadsze, im dawniejszych
czasów wykres dotyczy.
W rzeczywistości z wykresu wcale nie wynika, Ŝe np. w roku 324 453 p.n.e. stęŜenie CO2 wynosiło, załóŜmy,
261 ppm. Tamten okres jest uśredniony po co najmniej kilku tysiącach lat. W rzeczywistości porównujemy
średnie stęŜenie lat 330-320 tys. p.n.e. z czym? Ze stęŜeniem zmierzonym w roku 1991, albo z trendem 50 lat?
Śmiechu warte.
Poza tym wyniki pomiarów próbek z lodów Grenlandii i Antarktydy róŜnią się znacznie. Kiepsko idzie równieŜ
naukowcom z datowaniem warstw lodu, które wykonuje się metodą oznaczania zawartości izotopu tlenu O-18.
W 1989 roku odnaleziono na Grenlandii wraki samolotów z II WŚ, które według datowania izotopowego
powinny się znajdywać na głębokości 12 m. Samoloty zalegały zaś na 78 metrach. Błąd w skali czasu 47 lat
wyniósł 650%.
Wszystko to powoduje, Ŝe wyniki z wierceń lodu są mocno dyskusyjne, jeśli chodzi i ich precyzję.
Co więcej, wyraźny trend wzrostowy dla stęŜenia CO2 w atmosferze osobliwie zaczyna się akurat wówczas,
kiedy zmieniono metodę pomiaru… W zestawieniu z powyŜszymi wątpliwościami oraz z zupełnym brakiem
odwzorowania ewidentnego antropogenicznego zaburzenia emisji CO2, które miało miejsce w latach 1939-1950,
pozwala to mieć powaŜne wątpliwości, czy człowiek faktycznie ma jakikolwiek wpływ na obecny poziom CO2,
szacowany na 370 ppm.
I ostatnia sprawa. Są podstawy do podejrzeń, Ŝe wynikami wierceń manipulowano. Jeden z pierwszych badaczy,
który postulował nadejście globalnego ocieplenia związanego ze wzrostem CO2 w atmosferze, G.S. Callendar,
jest dziś jednym z ekologistycznych męczenników, którego ostrzeŜenia wówczas zlekcewaŜono. Niestety,
Callendarowi zarzucano po prostu manipulację danymi.
Oto wyniki uzyskane przez Callendara w 1938 roku, z zaznaczeniem tych „wyselekcjonowanych” do
sporządzenia wykresu (na czerwono):
Wyniki zostały przesiane, gdyŜ Callendarowi nie zgadzały się pomiary z dwóch róŜnych źródeł wierceń. Wybrał
więc te, które bardziej pasowały mu do z góry ukutej teorii.
Po 1985 roku podobno zniknęły z publikacji wszystkie wysokie wyniki oznaczeń atmosferycznego CO2 w
lodzie. Teraz prezentowane są tylko wyniki nie przekraczające 296 ppm. Aby dopasować zaś szeroki zakres
stęŜeń CO2 w starym lodzie do hipotezy ocieplania klimatu przez człowieka, opierającej się na załoŜeniu o
niskim "naturalnym" poziomie atmosferycznego CO2, zastosowano metodę odrzucania wysokich wyników z
próbek lodu z okresu przed rewolucją przemysłową. Opierano się przy tym na credo glacjologów szwajcarskich:
‘NajniŜsze wartości najlepiej reprezentują oryginalne stęŜenia CO2 (w powietrzu uwięzionym w lodzie)’.
Ponadto powszechne było odrzucanie niskich wyników z prób lodu pochodzących z XX wieku oraz
interpretowanie wysokich wyników z prób przedprzemysłowych jako wpływ obecnej, a nie ówczesnej
atmosfery.
ZA CO NAPRAWDĘ ODPOWIADA CO2?
Zacznijmy od efektu cieplarnianego. Ten niezbyt szczęśliwie nazwany (bo opisuje zjawisko występujące w
szklarni, a nie w cieplarni) efekt to zatrzymywanie przed ucieczką z atmosfery ziemskiej tej części
promieniowania, która inaczej odbiłaby się od powierzchni i ewakuowała z powrotem w kosmos.
Promieniowanie (fotony) umieją wyłapywać niektóre cząstki, które znajdują się w atmosferze. Jak foton napotka
taką cząstkę, to ‘znika’, a cząstka się trochę dzięki temu podgrzewa.
śeby w pełni zrozumieć niuanse efektu cieplarnianego występujące w atmosferze, naleŜy pamiętać, Ŝe kaŜda
cząstka umie wyłapać tylko niektóre fotony. Fotony róŜnią się bowiem energią, a niejaka mechanika kwantowa
na swoje rygorystyczne zasady co do tego, z jakiego przedziału energii dana cząstka ma prawo ‘połknąć’ foton.
Energia fotonu reprezentowana jest przez jego długość fali (która – w pewnym zakresie – znana jest szerzej jako
barwa).
Ziemska atmosfera absorbuje około 19% promieniowania, które dociera na Ziemię. Resztę absorbuje albo
powierzchnia, albo odbite wraca w kosmos. Szacuje się, Ŝe te 19% promieniowania powoduje, Ŝe Ziemia ma
temperaturę 27 (+/- 7) stopni Celsjusza wyŜszą, niŜ gdyby ten efekt nie występował. Jak widać, rozbieŜność
szacunków jest całkiem spora. Przyjmijmy jednak dla bezpieczeństwa wartość 32 stopni, bliską maksymalnej,
zresztą w obecnych źródłach taka pojawia się najczęściej.
Pora zastanowić się, jaki jest udział poszczególnych gazów cieplarnianych w tym efekcie.
PomoŜe nam w tym następujący rysunek:
Z rysunku widać, Ŝe CO2 jest wielokrotnie słabszym absorberem promieniowania słonecznego niŜ woda –
szacuje się jego udział jako ok. 10% efektu cieplarnianego.
Warto jednak dodać, Ŝe te 10% odnosi się do sytuacji, kiedy usuwamy wszystkie inne czynniki i pozostawiamy
sam dwutlenek węgla. PoniewaŜ jednak zakres długości fal, w którym CO2 absorbuje promieniowanie
słoneczne, w duŜej mierze pokrywa się z zakresem absorpcji przez wodę, zatem w rzeczywistych warunkach na
większości pola swojego działania efekt CO2 jest tłumiony przez znajdującą się w wielokrotnie większej ilości
parę wodną. W rezultacie efekt CO2 stanowi jakieś 2,5% całkowitego efektu cieplarnianego. I to efekt
CAŁKOWITEGO CO2, jaki znajduje się w atmosferze – nie tylko tego dodanego przez człowieka.
Jakby tego było mało, zaleŜność wzrostu temperatury w wyniku efektu cieplarnianego dla kaŜdego czynnika w
zaleŜności od jego stęŜenia nie jest liniowa, ale logarytmiczna. Oznacza to, Ŝe im więcej przybywa w atmosferze
danego gazu cieplarnianego, tym kaŜda kolejna „porcja” powoduje mniejszy efekt termiczny.
RóŜni naukowcy wykonywali symulację wzrostu temperatury Ziemi w zaleŜności od zawartości CO2 przy
załoŜeniu, Ŝe Ŝaden inny gaz cieplarniany w atmosferze nie występuje.
Oto porównanie wyników 3 róŜnych zespołów przypisujących róŜną wagę udziału CO2 w efekcie
cieplarnianym.:
Linia pozioma pod zakolorowanym obszarem kaŜdej z linii reprezentuje temperaturę, która odpowiada
zawartości CO2 w atmosferze na poziomie 280 ppm, czyli przed rewolucją przemysłową. Wszystko, co ponad
nią, przypisywane jest człowiekowi.
Jak widać, wykres jest pociągnięty aŜ do 1200 ppm, czyli ponad czterokrotnie wyŜszej zawartości CO2 niŜ ta
sprzed epoki przemysłowej.
Zespół Charnock & Shine szacuje efekt samego CO2 przy 280 ppm aŜ na 12 stopni Celsjusza. Bardzo cięŜko
znaleźć podstawy do takiego oszacowania, gdyŜ to ponad 30% całkowitego efektu (jak pamiętamy, całościowo
daje 32 stopnie). Nawet Ŝarliwi ekologiści uznają 10% za rozsądną wartość
Najbardziej prawdopodobny wydaje się zatem wykres reprezentujący badania Richarda Lindzena (ten zielony).
Według jego szacunków 4-krotne zwiększenie ilości CO2 w atmosferze ponad wartość 280 ppm spowodowałoby
wzrost temperatury o zaledwie 1,29 stopnia! I to bez uwzględniania tłumiącego efektu pary wodnej, który
występuje w rzeczywistych warunkach.
Teraz policzmy sobie coś.
Całkowita masa atmosfery to około 5,3 *1015 ton. 0,038% z tego, czyli całkowita masa obecnego dwutlenku
węgla w atmosferze, to ok. 2*1012 ton. To jest nasze owo 380 ppm.
PoniewaŜ prawie cały antropogeniczny CO2, nad którym biadolą ekologiści, pochodzi ze spalania paliw
kopalnych, moŜna wyliczyć, ile w ogóle człowiek jest w stanie wprowadzić CO2 do atmosfery.
Całkowite złoŜa ropy na Ziemi szacowane są na około 140 mld (1,4*1011) ton. ZłoŜa węgla to ponad 700 mld
(7*1011) ton (w przeliczeniu na czysty węgiel).
PoniewaŜ ropa spala się tak, Ŝe powstaje z niej mniej więcej 3-krotnie większa masa dwutlenku węgla, a z węgla
4-krotnie większa, to mnoŜąc całkowite zasoby paliw kopalnych przez odpowiednio 3 i 4 moŜemy wyliczyć
sobie, ile CO2 moŜe powstać, jeŜeli spalimy WSZYSTKIE DOSTĘPNE człowiekowi paliwa kopalne (co wg
róŜnych scenariuszy moŜe stać się moŜliwe dopiero za co najmniej 100 lat).
IleŜ wychodzi? OtóŜ maksymalna ilość, jaką jeszcze moŜemy dodać do atmosferycznego CO2, to niewiele
ponad 600 ppm (w tym ok. 540 ppm ze spalania węgla i zaledwie 80 ppm ze spalania ropy). Czyli całkowite
stęŜenie osiągniemy na poziomie nie wyŜszym niŜ 1000 ppm. I to przy załoŜeniu, Ŝe wszystko idzie w komin –
czyli nie produkujemy Ŝadnych tworzyw sztucznych ani asfaltu!
Popatrzmy na nasz wykres. Nawet weseli fantaści-pesymiści, panowie Charnock i Shine, przewidują wzrost
w wyniku takiego efektu na około 2,5 stopnia. U Lindzena jednak jest to juŜ ledwie jeden stopień. A wciąŜ
mówimy o efekcie ‘suchej’ planety, gdzie występuje tylko CO2 jako gaz cieplarniany, bez tłumiącego wpływu
pary wodnej…
Wnioski?
Człowiek produkuje mały ułamek ilości niezbyt waŜnego gazu cieplarnianego. Dodatkowo zwiększanie ilości
gazu cieplarnianego powoduje coraz mniejszy wpływ kaŜdej dodatkowej ilości na cały efekt cieplarniany. Cała
„zbrodnicza” działalność ludzka, którą się tak obecnie tępi przez róŜne protokoły z Kioto, nie jest w stanie nawet
‘in potentia’ wpłynąć w istotny sposób na efekt cieplarniany. A tym bardziej na temperaturę Ziemi.
Sam efekt cieplarniany zresztą nie jest aŜ tak spektakularnym efektem, jaki mu przypisują zieloni horroryści.
Decyduje jedynie o 19% całkowitego promieniowania docierającego do Ziemi ze Słońca. Są bardziej istotne
czynniki.
CIEPŁO – ZIMNO
Znam dwa filmy, które opowiadają o tym, Ŝe coś się dzieje złego z Ziemią przez to, Ŝe człowiek produkuje duŜo
dwutlenku węgla.
Jeden z nich nazywa się „The Day After Tomorrow” (w Polsce: „Pojutrze”) i tam robi się bardzo zimno. Drugi
nazywa się „The Inconvenient True” („Niewygodna prawda”) i tam robi się bardzo ciepło. Pierwszy był niezłym
hitem kasowym i fajnie się ogląda, drugi hitem był mniejszym i jest dość nudny – ale za to dostał Oscara.
W obydwu twórcy popuścili sobie wodze fantazji, Ŝeby uzyskać odpowiedni dramatyczny efekt, który przyciąga
widzów. Kto popuścił dalej? Osobiście skłaniam się ku temu drugiemu. „The Day After Tommorow” daleki jest
oczywiście od rzetelnej rozprawy naukowej, ale za to jego scenariusz bardziej odpowiada znanemu z historii
zachowaniu klimatu na Ziemi, przez co nie jest aŜ tak niedorzeczny, jak ten drugi.
Jak wiemy bowiem z historii Ziemi, klimat raczej nie jest dla nas łaskawy. Przez całą historię istnienia gatunku
ludzkiego musimy borykać się co i rusz ze zlodowaceniami (trwającymi po 100-200 tysięcy lat) przerywanymi
krótkimi okresami, kiedy jest jako tako ciepło (najdłuŜszy dotąd miał ok. 20 tysięcy lat). Obecnie jest ciepło.
Niestety, niektórzy uwaŜają, Ŝe to źle. Dlaczego? OtóŜ niektórzy po prostu zawsze uwaŜają, Ŝe jest źle. Jakby
było zimno, to teŜ uwaŜaliby, Ŝe jest źle.
Zabawne jest to, Ŝe tak naprawdę wtedy mieliby prawdopodobnie rację. A teraz nie mają. Ziemia bowiem jest
raczej wciąŜ trochę za zimna. Większość obecnie nienadających się do zamieszkania terenów na Ziemi jest
taka dlatego, Ŝe jest tam za zimno, a nie za ciepło. CięŜko naprawdę wymyślić naukowe uzasadnienie tego, Ŝe
ocieplenie jest złe.
Ostatnio wspomnieliśmy o efekcie cieplarnianym. śe podnosi on temperaturę na naszej planecie o circa 32
stopnie i Ŝe ogólnie jest waŜny. OtóŜ jest waŜny, jak najbardziej. Jest teŜ potrzebny. Im więcej go mamy, tym
lepiej. Pozwala nam to oddalić groźbę czegoś naprawdę nieprzyjemnego – czyli zlodowacenia, które jest
znacznie bardziej ‘typowym’ stanem dla obecnej Ziemi.
Czy naprawdę pozwala? CóŜ – nie jestem pewien. Tak naprawdę nikt nie jest pewien. CięŜko to stwierdzić, bo
Ziemia prawdopodobnie zachowuje się jak kulka na szczycie kapelusza.
Szczyt kapelusza ma takie małe wgłębienie – to ciepły stan równowagi, rondo to ten zimny. Jeśli trącimy kulkę
połoŜoną w zagłębieniu na szczycie kapelusza, to moŜe się trochę pokołysać, poskakać w górę i w dół, aŜ wróci
do swojego zagłębienia na środku kapelusza. Ale jeśli trącimy dostatecznie mocno, to moŜe przeturlać się przez
brzeg i stoczyć duŜo niŜej, na rondo. Tam juŜ nie będzie ją tak łatwo wtoczyć na górę – „trącenie” będzie
musiało być duŜo silniejsze.
Tak prawdopodobnie zachowuje się nasz klimat. Stąd właśnie zlodowacenia (rondo) są duŜo częstsze niŜ okresy
ciepłe (szczyt).
Co powoduje owe przejścia z jednego stanu do drugiego? OtóŜ są to na tyle silne czynniki, które wystarczają do
'przeturlania' kulki przez brzeg zagłębienia na szczycie kapelusza. Mogą to byc dostatecznie duŜe zmiany
Słońca, orbity Ziemi, albo róŜnego rodzaju sprzęŜenia mniejszych czynników, tzw. „feedbacki”. śeby
zrozumieć, na czym polegają, naleŜy wziąć pod uwagę 3 zasadnicze czynniki, które wpływają na temperaturę
Ziemi:
1. Słońce – bezsprzecznie główny czynnik. Dwa pozostałe są wtórne wobec promieniowania słonecznego, w
sensie, Ŝe decydują tylko o tym, ile tego promieniowania zostanie na Ziemi, a ile umknie z powrotem w kosmos.
2. Albedo – czynnik, który powoduje bezpośrednie odbijanie promieniowania słonecznego. Jest to z grubsza coś
w rodzaju średniej kolorowej Ziemi (jak wiadomo, róŜne kolory róŜnie odbijają światło) i zmienia się głównie w
zaleŜności od zmian zachmurzenia, ale takŜe wielkości pokryw lodowych.
3. Efekt cieplarniany, czyli absorpcja promieniowania przez atmosferę i chmury.
Nie chcę się tu rozdrabniać na niuanse związane z kształtem orbity, nachyleniem osi, polaryzacją magnetyczną i
wieloma, wieloma innymi, bo chodzi o zasadę. Większość i tak rozbija się głównie o to, ile promieniowania
słonecznego dociera do Ziemi.
To, co się nie odbije i nie ucieknie, podgrzewa Ziemię. Podgrzana Ziemia sama „świeci” i wysyła własne
promieniowanie w kosmos, oczywiście znów część jest absorbowana, a część się odbija od chmur – ale tym
razem w dół. Po całym tym skomplikowanym procesie w końcu Ziemia osiąga taką temperaturę, Ŝe tyle samo się
„przedziera” z powrotem w kosmos, ile przez powierzchnię i atmosferę jest absorbowane ze Słońca.
Dlaczego zatem ten stan równowagi nie trwa i czasami zdarzają się zlodowacenia? Ano dlatego, Ŝe wspomniane
czynniki nie są stałe. NajwaŜniejsze jest tu Słońce – jeśli coś osłabi jego oddziaływanie na Ziemię, moŜe się
lekko ochłodzić, przez co nieco przybywa pokrywy lodowej w okolicach biegunów, co zmienia albedo (lód jest
biały i świetnie odbija światło). Niewielka zmiana albedo moŜe spowodować, Ŝe jeszcze trochę mniej
promieniowania dotrze do Ziemi, bo więcej się odbije. Lód znowu przyrasta i odbija jeszcze więcej światła… I
to jest właśnie sprzęŜenie.
Prawdopodobnie jeszcze bardziej istotnym czynnikiem zmieniającym albedo są chmury. Ilość tychŜe takŜe
mocno zaleŜy od Słońca, bowiem chmury tworzą się, kiedy coś zjonizuje (czyli elektrycznie naładuje) cząsteczki
wody, które normalnie latają sobie jako składnik czystej i przejrzystej atmosfery. Taka zjonizowana cząsteczka
łączy się chętnie z innymi, tworząc malutkie kropelki – czyli właśnie chmury.
Co ma do tego Słońce? OtóŜ to, co powoduje jonizację cząstek wody, to głównie tzw. promieniowanie
kosmiczne, które jest w duŜej mierze „zdmuchiwane” przez Słońce. Jeśli Słońce ma mniejszą aktywność,
promieniowanie poczyna sobie śmielej i tworzy się więcej chmur. śeby było śmieszniej, chmury teŜ tworzą się
chętniej, kiedy w powietrzu jest więcej wody, a tak się dzieje wtedy, kiedy jest cieplej.
Innymi słowy – róŜne feedbacki mogą mieć bardzo powaŜny wpływ na nasz klimat. W odniesieniu do obecnego,
nie ma jednak szans na feedbacki pozytywne, czyli powodujące stały wzrost temperatury. Wszelkie sprzęŜenia
mogą ją tylko obniŜyć. To się zgadza z wiedzą o historii Ziemi – w ciągu trwania obecnego „ice-house”
(kilkadziesiąt milionów lat) wiele razy bywało znacznie zimniej, a nigdy szczególnie cieplej. Wyjście z ice-
house natomiast w ogóle nie wchodzi w rachubę. Zresztą, nawet jeśli – ice-house’y przychodziły i trwały w
czasach, kiedy stęŜenie CO2 w atmosferze było na poziomie tysięcy ppm. Posądzanie CO2 o taką moc sprawczą,
jak decydowanie o wejściu/wyjściu z ice-house, przypomina próby załamania światowego rynku finansowego
poprzez wprowadzenie do obiegu jednego fałszywego 5-dolarowego banknotu.
Dlaczego zatem ekologiści nie straszą globalnym oziębieniem? Wspominają coś o lokalnych oziębieniach
wskutek zmiany biegu prądów morskich (i byłyby to całkiem rozsądne wyrokowania, gdyby nie to, Ŝe mają liche
podstawy), ale nie o globalnym oziębieniu. Powiem szczerze – nie wiem, czy byłbym w stanie spokojnie
zlekcewaŜyć taką linię wieszczenia zagroŜenia. Historia najnowsza planety jest bowiem brutalna – mnóstwo
zlodowaceń, krótkie okresy ciepła, z których obecny trwa juŜ całkiem długo… No i świadomość „efektu
kapelusza”, do której nie potrzeba nawet Ŝadnej szczególnej wiedzy klimatycznej czy geologicznej, bo to zasada
wynikająca z czystej termodynamiki. JeŜeli jakiś układ ma parę stanów równowagi, to statystyka daje
prosty obraz stabilności kaŜdego z nich, a dowolne zaburzenie moŜe powodować najwyŜej przejścia
pomiędzy poszczególnymi stanami. Dopiero bardzo drastyczne, bezprecedensowe zaburzenie mogłoby
wprowadzić układ w zupełnie nowy stan równowagi.
Ekologiści teŜ to wiedzą. Co ciekawsze – wiedzieli to nawet twórcy filmu „The Day After Tomorrow”. Nawet
tworząc filmy typu „Terminator” filmowcy starają się bowiem zahaczyć o jakiś zaląŜek naukowych podstaw.
Całość moŜe na potrzeby akcji odjechać w totalnie absurdalnym kierunku, ale zaląŜek jest.
Dlaczego zatem? Dlaczego ekologiści straszą absurdalnym ‘globalnym ociepleniem’, a nie całkiem
rozsądnym ‘globalnym ochłodzeniem’?
Myślę, Ŝe całkiem trafnie moŜna to wyjaśnić medialną prostotą takiej wizji. Faktem bowiem jest, Ŝe istotnie robi
się cieplej. Nie wszędzie i nie kaŜdego roku – ale trend jest widoczny i zwyŜkowy w większości miejsc, gdzie
ludzie mają telewizory i płacą podatki. A to jest najwaŜniejsze – Ŝeby o ‘globalnym kataklizmie’ był przekonany
człowiek, który ma telewizor i płaci moŜliwie wysokie podatki. A prosty, przeciętny człowiek myśli prosto.
Jak ktoś przyjdzie i mu powie, Ŝe robi się ciepło, więc przyjdzie lodowiec, wszystko zamarznie, bo tak wynika z
termodynamicznych zasad rządzących układami o kilku ekstremach sumarycznej energii wewnętrznej, więc
prosi o datek na walkę ze zmianami klimatu – to prosty człowiek wywali go za drzwi, po czym nie przejmie się
zbytnio i pomyśli, Ŝe znowu mądrale zajmują się jakimiś abstrakcjami. Robi się ciepło – więc robi się ciepło, i
koniec.
Dlatego właśnie trzeba skorelować obserwowalne zjawiska z bezpośrednimi skutkami. Zupełnie jak kapłani w
„Faraonie” Prusa. „Słońce zgaśnie!” i zgasło. Trzeba szybko sterroryzować ludzi, póki jest ciemno, mówiąc im,
Ŝe juŜ zawsze będzie ciemno, jeśli się nie ukorzą. Czy kapłani mówili: „Słońce zaraz zgaśnie, ale zaraz potem
znów zaświeci, ale po jakimś czasie zacznie świecić na zielono, a to źle wpłynie na mlekodajność krów”? Nie –
po co się bawić w wieszczenie zawiłych i mało spektakularnych kataklizmów. Trzeba ukierunkować działania na
jak najprostszy, bezpośredni i łatwy do zaobserwowania przez najprostszych ludzi efekt.
Wszelkie wieszczenie o przyszłym zachowaniu klimatu to mniej lub bardziej fantazjowanie. Jeśli jednak się ma
jakiś interes w wieszczeniu tak, aby nam wyszło, Ŝe idzie kataklizm, trzeba wziąć pod uwagę medialny
potencjał. Nauka schodzi na drugi plan.
Dlatego właśnie nie tak dawno wieszczono, Ŝe idzie zlodowacenie. Niestety, ludzie nie załapali, bo wcale nie
robiło się zimniej. Zlodowacenie musiało więc ustąpić mającemu lepszy PR ociepleniu, mimo iŜ zlodowacenie
ma jeszcze całkiem sensowne podstawy naukowe. Globalne ocieplenie nie ma Ŝadnych.
TEMPERATURA ZIEMI - FAKTY I MITY
1. Temperatura – fakty i stanowiska.
Wiadomo – rośnie. Oficjalna doktryna Naczelnego Kościoła Ekologizmu wydana i zatwierdzona przez
Międzyrządowy Zielony Komitet Centralny (IPCC) głosi, iŜ zmiany temperatur odnotowane mniej więcej od
początku XX wieku do dziś mają silną tendencję wzrostową, która jest bezprecedensowo szybka, oraz Ŝe
temperatura obecnie osiąga poziom niespotykanie wysoki od co najmniej stu tysięcy lat.
Niestety (lub raczej na szczęście) nie jest to prawda, o czym zaraz powiemy. Zasadniczo naleŜy pamiętać, Ŝe od
około 12 tys. lat mamy okres interglacjalny, czyli krótki okres pomiędzy kolejnymi, długimi zlodowaceniami, co
jest typowym cyklicznym trendem planety od paru milionów lat:
IPCC nie neguje tych cykli, upiera się jednak, Ŝe w czasie obecnego interglacjału temperatura nigdy nie była tak
wysoka jak obecnie. Co waŜniejsze, zwraca uwagę na niezwykle (wg nich) szybki wzrost tej temperatury, który
przypada akurat na okres rozwoju przemysłu. Ma być to ewidentny dowód na to, Ŝe rozwój przemysłu i
związana z nim emisja gazów cieplarnianych są przyczyną nagłych zmian temperatury. Niestety – jest to bzdura,
o czym niŜej. Ale póki co po kolei.
2. Przesławny, choć niesławny, kij hokejowy.
Niezwykle efektownym zobrazowaniem powyŜej deklarowanych zmian w temperaturze Ziemi jest tzw. ‘kij
hokejowy’, czyli zaprezentowany w trzecim raporcie IPCC wykres temperatury na północnej półkuli w ciągu
ostatniego 1000 lat:
Geneza nazwy jest chyba oczywista – końcowe niezwykle strome zaburzenie w górę przypomina na tle reszty
wykresu istotnie zakrzywioną końcówkę kija hokejowego.
Samo IPCC skorygowało jednak w wydanym w 2007 roku raporcie przebieg tego wykresu, na podstawie
dokładniejszych analiz źródeł o wcześniejszych temperaturach. Obowiązująca wersja IPCC zatem dziś wygląda
tak:
Nie da się ukryć, Ŝe wykres nie wygląda juŜ tak dramatycznie jak poprzedni i ów niezwykle wartościowy PRowsko hokejowy kij przypomina juŜ znacznie słabiej.
Nie to jest jednak najwaŜniejsze. Warto tutaj zwrócić znowu uwagę na, widoczne na obu wykresach,
zaznaczenie innym kolorem części wykresu odpowiadającej ostatnim latom. Jest to (jak poprzednio na
wykresach dotyczących stęŜenia CO2) związane z innymi technikami pomiaru temperatury dla róŜnych
okresów. OD 1880 roku prowadzi się bezpośrednie pomiary temperatury na powierzchni, a od lat 70-tych XX
wieku dodatkowo bardzo dokładne pomiary satelitarne.
Dawne temperatury odtwarza się za to na podstawie róŜnych pośrednich przesłanek, najczęściej są to (znów)
wiercenia lodu, a takŜe analizy deseni słoi pni wiekowych drzew (drzewo kaŜdego roku tworzy nową warstwę
tkanki, której grubość i inne cechy zaleŜą m.in. od temperatury, w której wzrastało). Nie trzeba chyba tłumaczyć,
jak znacząca jest róŜnica dokładności tych pomiarów. W szczególności – cała prezentowana anomalia w ciągu
tysiąca lat mieści się mniej więcej w zakresie jednego stopnia Celsjusza, a to jest praktycznie równe
błędowi pomiaru technik określania temperatury sprzed kilkuset lat! Znowu – zestawianie na jednym
wykresie tak ‘rozmytych’ danych sprzed wielu wieków z precyzyjnymi odczytami satelitarnymi, to kolejne
nieporozumienie.
I jeszcze jedno – pomiary od 1880 roku do lat 70-tych robione są wyłącznie przy pomocy czujników na
powierzchni, a późniejsze z dodatkowym wykorzystaniem satelitów, ale bez zarzucania pomiarów
powierzchniowych. Zaś wiele czujników, których odczyty uwzględnia wykres, znajduje się w miastach.
Współczesne miasta generują jednak bardzo silny efekt termiczny, który powoduje, Ŝe w mieście temperatura
jest do 5-6 stopni wyŜsza niŜ byłaby w tym samym miejscu, gdyby miasta tam nie było. Silnie zaleŜy to od
wielkości miasta i rodzaju zabudowy.
Jak wiemy, w ciągu ostatnich 100 lat miasta rozrastały się i rosły w górę, częstokroć do rozmiarów
kilkudziesięciokrotnie większych niŜ obecnie. Dane z czujników rozmieszczonych w takich miejscach zostały
uwzględnione na wykresie, który w ciągu ostatnich 100 lat pokazuje ‘drastyczną’ zmianę temperatury o 0,6
stopnia…
Wracając jednak do naszego kija. Wynika z niego, Ŝe mimo wszystko XX wiek jest od bardzo długiego czasu
bezprecedensowo ciepły. To jest jednak jedynie wersja IPCC.
W 2003 roku dane uzyskane przez IPCC do III raportu zostały skorygowane przez niezaleŜny zespół
naukowców, którzy uzyskali taki rozkład temperatur:
W rzeczywistości, jak pokazują róŜne opracowania, w ciągu obecnego interglacjału temperatura niejednokrotnie
była wyŜsza niŜ obecnie:
Z tych wykresów wynika, Ŝe podczas tzw. średniowiecznego optimum klimatycznego temperatura była co
najmniej 0,5 stopnia wyŜsza niŜ obecnie. Ku wściekłości ekologistów, znakomicie potwierdzają to dane
historyczne, a szczególnie okres osadnictwa Wikingów w Grenlandii i terenach obecnej Kanady około XXI w.
Ekologistom bardzo nie podoba się argument, Ŝe niejaki Eryk Rudy nazwał Grenlandię „Zieloną Krainą” (nazwa
angielska to Greenland). Tłumaczą to tym, iŜ jako wygnaniec chciał jak najlepiej „sprzedać” krainę
potencjalnym osadnikom. Podobnie tłumaczą nazwanie „Winlandią” terenów zasiedlonych przez syna Eryka,
Leifa Ericssona, w północnej Kanadzie (obecna Nowa Fundlandia), choć wcześniej twierdzono, Ŝe teren ten po
prostu w ówczesnych czasach świetnie nadawał się pod uprawę winorośli.
Zostawmy jednak nazewnictwo i propagandę sprzed 1000 lat.
Przyjrzyjmy się historii osadnictwa w Grenlandii. Na przełomie wieków X i XI zasiedlono kilkaset punktów, oto
lokalizacja ośrodków zachodniego osadnictwa (z wikipedii):
Polecam sprawdzić na Google Earth lub maps.google.com, co znajduje się obecnie w miejscu tych osad,
szczególnie lokalizację "farm under the sand".
Co więcej – kilkaset osad musiało zostać z czegoś zbudowanych. Obecnie największe rośliny rosnące na
Grenlandii to krzaki i karłowate drzewa. W miejscach zaś, gdzie 1000 lat temu osiedlili się Wikingowie, teraz
zazwyczaj rozciąga się rzadka tundra poprzecinana zalegającym lodem (ponownie polecam Google Earth),
kiepsko nadająca się na pastwiska. Legendy osadników nordyckich mówią zaś o łąkach i zalesionych
wybrzeŜach, które widzieli oni ze statków…
Podobnie Winlandia, zasiedlona przez Leifa Ericssona – archeologowie znaleźli ślady osady koło miejscowości
L'Anse aux Meadows w Nowej Fundlandii (Kanada). Okolica obecnie porośnięta jest ubogą tundrą, podczas
kiedy osada zbudowana była z solidnych drzew, w dodatku wśród odkrytych pozostałości znajdował się tartak.
Zresztą – sama Wikipedia (mimo iŜ wybitnie ukierunkowana ideologicznie ‘pod ekologistów’) podaje: „Klimat
w Nowej Fundlandii w czasie załoŜenia osady był znacznie cieplejszy niŜ dziś.”
3. ‘Nie dość, Ŝe temperatura rośnie, to jeszcze drastycznie szybko.’
Tytuł opisuje stanowisko ekologistów w kwestii obecnej temperatury. Ujęte jest w cudzysłów, poniewaŜ w obu
przypadkach zawiera nieprawdę, lub co najmniej manipulację.
3.1. ‘Temperatura rośnie’.
Jeśli przyjrzeć się wykresom temperatury ostatniego 1000 lat, widać, Ŝe po średniowiecznym optimum nastąpił
okres chłodniejszy, nazwany „małą epoką lodowcową”, datowany na wieki XVI-XVIII, a według niektórych
opracowań trwający aŜ do późnego XIX wieku. Znane są opowieści o podróŜach do Szwecji na saniach,
gospodzie postawionej na Bałtyku i takich tam.
Po tym okresie nastąpiło kolejne lekkie ocieplenie, które po prostu trwa do dzisiaj. Według niektórych
opracowań rekordowo niskie temperatury ostatnich 8 tysięcy lat zostały odnotowane w drugiej połowie XIX
wieku. Trudno się zatem dziwić, Ŝe podczas wychodzenia z okresu chłodnego temperatura rośnie. śeby był
śmieszniej, nie rośnie w sposób stały i jednoznaczny.
Oto wykres zmian temperatury w XX wieku podany przez NASA w 1999 roku:
Widać wyraźny spadek w latach mniej więcej 1940-1970. NASA co prawda skorygowała swoje dane, przez co
obecny trend wzrostowy jawi się bardziej spektakularnie, a spadek w trzeciej ćwiartce XX wieku mniej. Istotna
korekta nastąpiła teŜ w 2007 roku, kiedy wykryto błąd we wcześniejszych danych spowodowany pomyłką
komputera. Po skorygowaniu danych okazało się, Ŝe 1998 rok nie jest juŜ najcieplejszym rokiem w XX wieku w
USA, oddając ten tytuł na rzecz roku 1934. Dodatkowo legły w gruzach wcześniejsze tezy o najcieplejszej
dekadzie lat 90-tych, gdyŜ ta znów pokonana została przez lata 30-te z aŜ 4 z 10 najcieplejszych lat w XX wieku.
Niemniej obowiązujący trend publikowany przez NASA przedstawia się obecnie następująco:
Ilość ‘korekt’ wprowadzanych przez NASA do swoich wyników na przestrzeni czasu budzi jednak uzasadnione
podejrzenia, wyraŜone choćby tutaj. Jak ktoś ma czas i chęć, moŜna się pokusić o pogrzebanie w archiwach
(chyba są dostępne) i odtworzyć historię korekt w danych. Wyniki mogą być interesujące.
Jeszcze jednym problemem dla ekologizmu jest fakt, iŜ ostatnimi czasy temperatura zaczyna złośliwie spadać:
A rok 2008 ma być ogłoszony najzimniejszym rokiem dekady, co podawał niedawno choćby Onet (oczywiście
autorytety zapewniają przy okazji, Ŝe GO mimo wszystko nadal ma się dobrze).
3.2. ‘Bezprecedensowo szybkie zmiany’.
Krótko, bo teza jest wyjątkowo bezczelna i łatwa do obalenia. ‘Drastyczna’ szybkość zmian temperatury dotyczy
ostatnich 50 lat (do późnych lat 60-tych temperatura spadała). W tym czasie wahnięcie według najbardziej
ponurych opracowań IPCC wyniosło 0,6 stopnia. Jest to rzekomo niespotykana, nieprawdopodobnie szybka
anomalia. Czy aby na pewno?
Od ostatnich 50 lat szaleją tysiące czujników i dziesiątki satelitów, na bieŜąco rejestrując najdrobniejsze wahania
temperatury. Nawet mimo to dane są wciąŜ korygowane i precyzowane.
Wszystko natomiast, co wiemy i klimacie sprzed 1000 lat, to wiercenia w lodzie i oglądanie pieńków. A dane
muszą być zbierane w bardzo wielu punktach i uśredniane, bo lokalne zmiany temperatur mogą się bardzo róŜnić
od globalnych (przykładem moŜe być choćby prezentowane wyŜej zestawienie zmian temperatur dla USA i całej
Ziemi). Dodatkowo datowanie danych sprzed wielu lat jest tym mniej dokładne, im dawniejsze czasy badamy.
IPCC ani Ŝaden inny sabat szamanów nie ma zatem najmniejszych podstaw, aby wyrokować o szybkości zmian
temperatury w choćby nieznacznie tylko dawniejszych okresach, niŜ ostatnie 100 lat. Wspomnieliśmy, Ŝe sam
błąd pomiaru wynosi dla dawnych danych ponad 0,6 stopnia. Jeśli nałoŜymy na to problem z dokładnym
datowaniem, okazuje się, Ŝe nie mamy podstaw do mówienia czegokolwiek o szybkości zmian temperatury
w ciągu dowolnych 50 lat z okresu tysiąc, dwa tysiące czy pięć tysięcy lat temu.
OSTATECZNE ROZGRZESZENIE CO2
Kilka wpisów temu prezentowałem rozwaŜania na temat rzeczywistego wpływu CO2 na efekt cieplarniany, a w
rezultacie na temperaturę Ziemi. Głównym argumentem była logarytmiczna zaleŜność tego wpływu od stęŜenia
(to fakt, ekologiści równieŜ tego nie podwaŜają), czyli tym mniejszy efekt, im więcej dodatkowego CO2
wprowadzamy do atmosfery. Prezentował to wykres, którego źródło co prawda nie spodobało się paru zielonym
komentatorom, niemniej jednak Ŝadnej moŜliwości manipulacji w tym nie ma. To czysta matematyka. Dla
świętego ekologistycznego spokoju i wobec niechęci do źródeł o brzydko brzmiących nazwach, sam
przygotowałem wykres, który pokaŜe, jak taka zaleŜność wygląda w tym przypadku. Jednocześnie kaŜdy moŜe
sobie spróbować zrobić w domu taki sam i sprawdzić, czy nie kłamię.
Tak czy siak wciąŜ przedmiotem sporu jest rzeczywisty udział CO2 (całkowitego, nie tylko tego pochodzenia
ludzkiego) w całkowitym efekcie cieplarnianym. Większość poglądów mówi o wpływie w dość szerokim
zakresie ok. 2-15%, natomiast część rozszalałych ekologistów Ŝąda, aby było to nawet 22%. Nieliczni bredzą
nawet coś o ok. 30%, co juŜ zakrawa na kpinę… Pełnej zgody nie ma i raczej długo nie będzie. Niemniej jednak
matematyka nie jest łaskawa dla nawet najbardziej niedorzecznych ekologistycznych szacunków.
śeby więc nikt się nie czepiał, sporządziłem wykres tylko dla tych skrajnych oszacowań – ok. 20% (niebieska
linia) i 30% (róŜowa linia) efektu:
Na osi X zaznaczone są pewne charakterystyczne poziomy CO2 (i adekwatne dla nich zmiany temperatury na osi
Y):
1. 280 ppm – sprzed epoki przemysłowej
2. 380 ppm – obecny
3. 600 ppm – podwojony (mniej więcej) wskutek działalności ludzkiej
4. 1000 ppm – przy hipotetycznym spaleniu wszystkich złóŜ paliw kopalnych
Jak widać, przy najbardziej nawet niedorzecznej ocenie wpływu CO2, podwojenie jego zawartości (czyli
coś, co moŜe się stać najprędzej za 100 lat) skutkuje ociepleniem niewiele ponad 1,5 stopnia, a spalenie
całego węgla i ropy daje efekt niewiele ponad 2 stopnie.
Dodajmy jeszcze, Ŝe zakładamy całkowity brak kompensacji wzrostu CO2 przez pochłanianie roślin itp.
WciąŜ trochę mało. Za mało na prognozowane przez eko-fatalistów 5-6 stopni do końca XXI wieku. Co zatem –
świadomi owej logarytmicznej zaleŜności – wymyślają ekologiści, aby CO2 wciąŜ jawił się jako straszliwie
groźny, wypalający naszą planetę niczym miotacz ognia, czynnik?
OtóŜ wymyślili „feedbacki”. SprzęŜenia, które powodują, Ŝe cośtam się dzieje takiego, Ŝe wraz z rosnącym CO2
inne sprawy powodują ocieplanie się Ziemi, wzajemnie się nakręcając. Mówiąc prościej – wzrost CO2 skutkuje
wzrostem temperatury, w wyniku czegoś cośtam znów wzrasta, powodując większą emisję CO2, więc się jeszcze
bardziej ociepla… itd.
śeby było jasne – sprzęŜenia rzeczywiście występują. Co więcej – jest ich prawdopodobnie bardzo duŜo i
większość jest mało (lub wcale) przewidywalna. Pisałem zresztą o tym – w końcu skądś się te małe, większe i
bardzo duŜe wahania temperatury w dziejach naszej planety biorą. Ekologiści jednak jakoś przemilczają fakt,
Ŝe sprzęŜenia mogą być w obie strony, zatem teŜ takie, które tłumią dany efekt wraz z jego wzrostem. A
historia naszego klimatu pokazuje, Ŝe sprzęŜenia tego drugiego rodzaju, czyli ujemne, przewaŜają. Klimat ma
bowiem znacznie większą tendencję do globalnego ochładzania, niŜ do ocieplania, a okresy chłodne są znacznie
dłuŜsze niŜ ciepłe.
Jednym (a właściwie jedynym) z pozytywnych (dodatnich) feedbacków, o którym lubią mówić ekologiści, jest
ten związany z obecnością w powietrzu pary wodnej, czyli prawdziwego, głównego gazu cieplarnianego.
Ekologiści ubzdurali sobie, Ŝe są w stanie jednoznacznie i precyzyjnie określić jego działanie jako
„wspomagacza” CO2 we wpływie tego ostatniego na efekt cieplarniany. Jest to spora arogancja, poniewaŜ
obecność pary wodnej ma bardzo złoŜony wpływ na efekty związane z pochłanianiem i emisją promieniowania.
Inaczej zachowuje się jako czysty gazowy składnik, inaczej podczas opadów deszczu czy śniegu, jeszcze inaczej
jako chmury. Emisja promieniowania moŜe występować zarówno w kierunku powierzchni Ziemi (ocieplanie),
jak i kosmosu (ochładzanie), jako chmury woda odbija światło, ale bardzo róŜnie, w zaleŜności od wysokości na
jakiej wiszą czy barwy… Woda wykonuje w atmosferze naprawdę bardzo złoŜone i mało regularne wygibasy.
Rzetelne modelowanie w takich warunkach jej działania w tak subtelny sposób, jak radiacyjne wspomaganie
efektu zwiększonej zawartości CO2, jest po prostu niemoŜliwe.
No ale ekologiści w końcu wszystko świetnie umieją przewidzieć i zamodelować – no i wyszło im, Ŝe woda
zwiększa efekt powodowany przez CO2 ponad dwukrotnie, co moŜna wyczytać z ostatniego raportu IPCC z
2007 roku.
Nie dość jednak, Ŝe model w Ŝaden sposób nie jest w stanie uwzględnić wspomnianego złoŜonego zachowania
wody w atmosferze, to w dodatku wyniki modelowania przytoczonego przez IPCC w swoim raporcie z 2007
roku oparte są na fałszywych przesłankach. A oto i dowód:
W rozdziale 8. na stronie 632 (box 8.1) moŜemy wyczytać takie coś (podkreślenia moje):
The radiative effect of absorption by water vapour is roughly proportional to the logarithm of its concentration,
so it is the fractional change in water vapour concentration, not the absolute change, that governs its strength as
a feedback mechanism. Calculations with GCMs suggest that water vapour remains at an approximately
constant fraction of its saturated value (close to unchanged relative humidity (RH)) under global-scale
warming (see Section 8.6.3.1). Under such a response, for uniform warming, the largest fractional change in
water vapour, and thus the largest contribution to the feedback, occurs in the upper troposphere.
Model, na podstawie którego IPCC określa charakter i siłę sprzęŜenia, zakłada zatem stałą względną wilgotność
powietrza. Co więcej, wyraźnie mowa jest o tym, Ŝe efekt feedbacku jest tym silniejszy, w im wyŜszych
rejonach troposfery występuje.
Tymczasem na stronie National Oceanic & Atmospheric Administration moŜna uzyskać dane na temat m.in.
wilgotności powietrza na róŜnych poziomach troposfery (do 300 mbar, co odpowiada ok. 9 km nad
powierzchnią) od 1948 roku. Oto wykres, jak ta wilgotność zmieniała się na wysokości ok. 3 km:
Oraz na wysokości ok. 9 km:
Jak widać, wilgotność względna w badanym okresie spadła dość znacząco, a spadek był tym większy, w im
wyŜszych partiach troposfery występował – czyli tam, gdzie (równieŜ wg IPCC) efekt jest najsilniejszy. Dla 9
km jest to zmiana z ok. 48% do ok. 38% – a więc zmiana wilgotności o relatywnie ponad 20%! (Nie mylić
procentów – wilgotność względna podawana jest w procentach, ale tu chodzi o % zmiany tej wartości – czyli
róŜnicę procentową pomiędzy wartością 48 a 38).
Pozostaje pytanie – czy jest to błąd, czy celowa manipulacja?
Tak czy inaczej, załoŜona przez IPCC stałość wilgotności względnej w górnych partiach troposfery jest
wynikiem modelowania – i jest, jak widać, błędna. A następnie ta błędna dana została uŜyta jako podstawa do
kolejnego modelu – który wykazuje ów wspomniany pozytywny feedback wzrostu stęŜenia CO2 i wilgotności…
Tak właśnie wyglądają „dowody” prezentowane przez naukowców pracujących dla IPCC. Oczywiście – być
moŜe to przypadkowa pomyłka. Na szczęście dla sporządzających modele i piszących raporty dla IPCC,
pomyłki akurat w tę stronę zapewniają im to, Ŝe ich cięŜka praca w ramach walki z globalnym ociepleniem jest
słuszna, ma sens i nie warto na nią skąpić grosza.
Pamiętajmy jednak, Ŝe to naukowiec decyduje, jakie dane wprowadzi do modelu, który konstruuje. Tych danych
jest całkiem sporo. Tylko czasem ma takiego pecha, Ŝe w publicznie dostępnym raporcie opisze, na czym się
oparł, a dodatkowo to coś jest weryfikowalne (jak w/w wilgotność względna powietrza). Mniej więcej o tym
pisałem w częsciach 1-3 niniejszego cyklu.
--Przypieczętowując temat efektu cieplarnianego jako rzekomego wpływu na rzekome globalne ocieplenie
zajmijmy się sprawą ostatnią.
Jak juŜ zgodziliśmy się wraz z IPCC, efekt cieplarniany tym bardziej wpływa na ocieplenie troposfery
(dolnej warstwy atmosfery), w im wyŜszych partiach tejŜe go obserwujemy. Tak mówi teoria.
PoniŜsze wykresy (obecne m.in. w raportach IPCC) pokazują zamodelowane (he he) róŜne rozkłady zmian
temperatur (w stopniach na 100 lat) w zaleŜności od szerokości geograficznej i wysokości nad poziomem morza
(tu wyraŜonej w milibarach ciśnienia atmosferycznego) spowodowane róŜnymi czynnikami:
Te czynniki dla kolejnych
wykresów to odpowiednio:
(a) aktywność słońca
(b) działalność wulkaniczna
(c) gazy cieplarniane
(d) warstwa ozonowa
(e) aerozole siarczanowe
(f) kombinacja wszystkich
pięciu powyŜszych.
Z wykresów jasno wynika, Ŝe efekt związany z gazami cieplarnianymi jest dominujący i działa najsilniej
pomiędzy 500 a 200 mbar (jakieś 5 – 12 km n.p.m.) w strefie tropikalnej (30S do 30N stopni szerokości
geograficznej).
Tymczasem z danych uzyskanych m.in. przez klimatologa Johna Christy’ego przy pomocy balonów
meteorologicznych wynika, Ŝe występuje zjawisko zgoła przeciwne. Podobne wyniki uzyskano w Hardley
Center przy pomocy radiosondy:
(wykres moŜna znaleźć na 116 stronie tego raportu http://www.climatescience.gov/Library/sap/sap1-1/finalreport)
Dane potwierdziły się teŜ poprzez pomiary satelitarne innymi metodami. Jak widać, zmiany nasilają się łagodnie
w miarę zbliŜania się do powierzchni, a w miejscu, gdzie zgodnie z teorią gazów cieplarnianych powinno być
nasilenie, zmiany są wręcz łagodniejsze.
Innymi słowy – rzeczywiste zmiany temperatury zupełnie nie pokrywają się z przewidywaniami teorii
mówiącej o tym, Ŝe są one związane ze zwiększającym się stęŜeniem gazów cieplarnianych w atmosferze.
Wyjaśnienie zmian temperatury (i tych w górę, i tych w dół) musi leŜeć zupełnie gdzie indziej.
Przedstawione materiały dobitnie i jednoznacznie wskazują, Ŝe oskarŜony, obywatel Węgla Dwutlenek, jest
niewinny. Wnoszę o oddalenie wszelkich zarzutów.
NIE LĘKAJCIE SIĘ!
Co się dzieje strasznego, a co jeszcze straszniejszego dopiero się wydarzy? Czy przyjdzie nam Ŝyć na
rozŜarzonej do czerwoności jałowej pustyni od bieguna do bieguna, jeśli ci straszni Amerykanie nie podpiszą w
końcu protokołu z Kioto, a haracz za oddychanie nie będzie wystarczająco wysoki?
Przyjrzyjmy się po kolei wszystkim groźnym wizjom i skutkom.
1. Lody arktyczne się topią!
To chyba główny straszak ekologistów. Ciągnie za sobą rzekomo oczywiście szereg fatalnych konsekwencji, nie
tylko dla polarnych misiów. Czy jest się czym martwić? Niektórym moŜe się wydać, Ŝe tak, poniewaŜ lodu w
Arktyce ubywa, co pokazują szastane na prawo i lewo obrazki satelitarne północnego bieguna z lat 1979 –
200ileś. Taki pierwszy z brzegu:
Naprawdę nie chce mi się grzebać po danych i pisać, ile dokładnie, jak i kiedy, dlaczego tak duŜo i jak
dramatycznie wyglądają wykresy, zresztą i tak pod wpisem pewnie jakiś usłuŜny dyŜurny zieleniec od razu
znajdzie lepsze dane. Na razie zaakceptujmy, Ŝe tego lodu istotnie jest mniej niŜ w 1979 roku. W 2007 roku
zanotowano tam bodajŜe najniŜszą wartość powierzchni pokrywy lodowej. Więc jest dramat i histeria – jeszcze
trochę, a lód zniknie całkiem. W końcu widzimy, Ŝe się zmniejsza, a jak się zmniejsza, to w końcu zniknie.
Prawda, Ŝe proste?
Zadbajmy teraz jednak o kontekst.
O jakim okresie mówimy? Ano mówimy o okresie od 1979 roku, gdyŜ dopiero od tego czasu satelity latają nad
biegunem. Innymi słowy – niedługo minie 30 lat obserwacji. Co się działo z pokrywą lodową wcześniej – nie
tylko duŜo wcześniej, ale nawet kilkadziesiąt lat wcześniej – nie mamy wielkiego pojęcia. Choć wiemy jedno –
Ŝe była.
Cudnie. Mamy zatem klimat podlegający tysiącu cyklom o okresie 50, 200, 500, 1000 czy 10000 lat, mamy
północną czapę lodową w wieku circa 3 milionów lat, zmieniającą się nieustannie wraz z powyŜszymi cyklami,
która przeŜyła kilkadziesiąt dramatycznych zmian glacjał-interglacjał, gwałtowne ocieplenia w stylu wyjścia z
Młodszego Dryasu, kiedy temperatura na Grenlandii wzrosła w ciągu kilkudziesięciu lat o kilkanaście (!) stopni
Celsjusza1 – i mamy teŜ Ala Gore’a ze świtą, którzy na podstawie tych 30 lat wiedzą juŜ wszystko. Mają gotowe
scenariusze, wiedzą co się stanie, kto zabił Keneddy’ego, gdzie obecnie mieszka Elvis oraz ile diabłów tańczy na
czubku szpilki. Bo obserwowali sędziwy trzy-miliono-letni lód Grenlandii przez niecałe 30 lat.
Powyzłośliwiajmy się trochę za karę.
Wobec obserwacji w 2007 roku ekologiści byli nieźle ochrypnięci od panicznego wrzasku o tym, Ŝe „za rok na
biegunie lodu juŜ nie będzie!” Mainstreamowe media, jak ABC czy National Geographic, alarmowały świat. Na
szczęście polarne misie nie umieją czytać i mają kiepski dostęp do TV i Internetu, bo niechybnie jednak
powymierałyby. Z nerwów.
Niestety, arktyczny lód w 2008 roku spłatał zielonym histerykom brzydkiego figla i sporo urósł. Dane
projektu Cryosphere Today z University of Illinois wskazują, Ŝe aŜ o 30% dla stycznia:
1
[źródło: S.J. Johnsen i in., Tellus 47B, 624 (1995)] jest to teŜ ciekawy przykład na to, Ŝe jednak współczesne
zmiany temperatur są śmiesznie łagodne, mimo iŜ ekologiści wieszczą ich bezprecedensową szybkość. Faktem
jednak jest, Ŝe wiele źródeł podaje, iŜ w Arktyce zmiany temperatury bywają duŜo bardziej radykalne niŜ gdzie
indziej. Ja osobiście jestem sceptyczny co do wiarygodności danych sprzed wielu lat mówiących o krótkich
okresach, ale po 1. początek holocenu to jednak nie aŜ tak dawno, a po 2. chodzi o margines błędu. Jeśli błąd
pomiarów jest w granicach 1 stopnia, to kilkunastostopniową anomalię wykryć jest łatwo. Co innego wahanie o
ułamek stopnia - jak przy 'hockey stick'.
National Snow and Ice Data Center z Uniwersytetu Kolorado dla sierpnia podaje wzrost mniejszy, nieco ponad
13%:
A ja trzymam kciuki za rok 2009. I za następny, tak od razu. Dziwnie wydaje mi się, Ŝe do końca dekady
koncepcja z kurczeniem się północnej pokrywy lodowej straci w ekologistycznych kręgach bardzo duŜo ze
swojego PR. Ciekawe, co wymyślą nowego.
No ale jednak przez te 29 lat się kurczył. Miało to głównie zaszkodzić lokalnym mieszkańcom. Zatem co na to
główni zainteresowani, czyli polarne misie? W końcu w polskiej TV jeszcze niedawno w paśmie reklamowym
(zgadnijcie, za czyją kasę?) emitowano dramatyczny filmik z misiem pływającym bezradnie po bezkresnym
oceanie bez kawałka kry… Jak im zatem idzie wymieranie?
OtóŜ misiom wymieranie idzie kiepsko. Od 1970 roku (dane z wikipedii) ich populacja na Ziemi
zwiększyła się – uwaga – pięciokrotnie!
Podsumowując – północna czapa lodowa ma około 3 milionów lat i w tym czasie podlegała niezliczonym
cyklom, którym podlega zresztą cały czas do dziś. Globalna temperatura w tym czasie nieraz bywała i 5 stopni
wyŜsza niŜ obecnie. Najbardziej dramatycznym cyklem i tak jest cykl roczny – zasięg lodu pomiędzy latem a
zimą zmienia się kilkukrotnie. Misie polarne mają jako gatunek bodajŜe ok. 250 tys. lat, zatem teŜ sobie jakoś
radzą.
Natomiast grupka zzieleniałych dyletantów dorwała się 29 lat temu do zabawek zwanych ‘satelitami’ i się
rozwrzeszczała. I jak tu traktować takich powaŜnie?
Nie naleŜy zapominać jeszcze o jednym, w zasadzie kluczowym dla powyŜszych rozwaŜań zjawisku. OtóŜ
badania wykazują, Ŝe cykle, którym podlegają czapy lodowe na półkuli północnej i południowej są niejako
przeciwstawne. Kiedy jedna rośnie, druga maleje i odwrotnie. Ekologiści pieniący się z powodu lodów
arktycznych i znajdujący w ich redukcji niezbity dowód na ‘globalne ocieplenie’ jakoś dziwnie przemilczają to,
co dzieje się na drugiej, o wiele większej czapie lodowej – tej antarktycznej. A ta akurat dokładnie w tym samym
czasie, kiedy topnieje arktyczna, rośnie:
Zestawienie tych dwóch przeciwstawnych tendencji powoduje, Ŝe wizja ‘globalnego ocieplenia’ juŜ się nie jawi
jako taka bardzo oczywista. Dlatego właśnie ekologiści pieją tylko o Arktyce, Antarktykę przezornie
przemilczając.
2. Prąd Zatokowy umiera!
Wielu ludzi się martwi o Prąd Zatokowy (przez niektórych mądrze, ze skandynawska, zwany ‘Golfsztrom’, albo
wręcz ‘Golfstrım’). Niektórzy ekologiści wieszczą, Ŝe topniejące lody Arktyki mogą zaburzyć bieg tego
ciepłego prądu, co miałoby dramatyczne skutki dla klimatu m.in. Europy (szacuje się, Ŝe dzięki Prądowi
Zatokowemu temperatura w Europie jest o ponad 10 stopni wyŜsza, niŜ gdyby go nie było). O topnieniu było co
prawda juŜ w poprzednim punkcie, ale teraz skupmy się konkretnie na naszym ciepłym oceanicznym bohaterze.
W sumie nastraja optymistycznie, Ŝe ekologiści potrafią czasem docenić wartość takich rzeczy, jak prądy
oceaniczne. W amoku biadolenia o CO2 wygląda zazwyczaj bowiem na to, Ŝe nie zdają sobie sprawy, jak
dramatyczny wpływ na klimat mają właśnie owe prądy. Prądy morskie cięŜko bowiem opodatkować, w
przeciwieństwie do fabryk.
A wpływ mają potęŜny. Nie wulkany, nie lasy amazońskie, nawet nie kapitaliści czy tajne organizacje
zrzeszające nafciarzy (finansujące m.in. niniejszy blog). To właśnie oceany to tak naprawdę bogowie klimatu na
naszej planecie. Ekologiści za głównego boga (a raczej demona) zdają się uwaŜać człowieka, dając mu moc
panowania nad klimatem. Niestety czy na szczęście, ale tak nie jest.
Wracając do Prądu Zatokowego – pływa on sobie po naszych wodach od jakichś 3 milionów lat. 3 miliony lat?
Tak, ta liczba juŜ się pojawiła w tym wpisie. Tak, nie jest to przypadek.
Ok. 3 milionów lat temu wydarzyło się bowiem coś niezwykle istotnego dla naszego klimatu. Coś tak niezwykle
istotnego, Ŝe chyba nawet bardziej istotnego niŜ Nobel dla Ala Gore’a w 2007 roku.
OtóŜ zamknął się przesmyk panamski – wąski kawałek lądu pomiędzy dwiema Amerykami, gdzie obecnie leŜy
państwo Panama. Ten wąski kawałek lądu namieszał potwornie w cyrkulacji wód oceanicznych. Przede
wszystkim zamknął połączenie między Pacyfikiem a Atlantykiem (Amerykanie niedawno przekopali co prawda
tam kanał, ale jest trochę za wąski, więc nie ma obawy, klimatu nie zmieni).
Tu mała dygresja. Człowiek tak naprawdę jest w stanie wpłynąć na klimat. Nie chodzi jednak o jeŜdŜenie autami
z silnikiem V8 czy elektrownie węglowe – chodzi o broń jądrową. Istniejący potencjał nuklearny byłby w stanie
odwrócić to, co stało się 3 miliony lat temu – czyli otworzyć szeroki przesmyk między dwoma największymi
oceanami. Efekt mógłby być bardzo spektakularny. W sumie przy pomocy broni jądrowej moŜna zrobić i wiele
więcej – np. spowodować zimę nuklearną. Nie jest więc prawdą, Ŝe człowiek jest takim szaraczkiem bezradnym.
Póki co chyba jednak więcej daje to powodów do radości niŜ do niepokoju. No i nie jest to przedmiotem sporu o
AGO, bo nie o atomowych naparzankach tu mowa. Koniec dygresji.
OtóŜ w wyniku tychŜe właśnie zmian w cyrkulacji oceanicznej powstał Prąd Zatokowy. Wpłynął on następnie
drastycznie na klimat półkuli północnej, opady tamŜe i to właśnie w wyniku jego działalności utworzyła się
obecna arktyczna czapa lodowa. Jest ona, pisząc w pewnym uproszczeniu, konsekwencją istnienia Prądu
Zatokowego.
Dlaczego zatem mielibyśmy się martwić, Ŝe coś zakłóci bieg Prądu Zatokowego? Opady atmosferyczne,
topnienie lodów czy drobne zmiany temperatury nie mają takiej mocy sprawczej. Klimat jest konsekwencją
cyrkulacji wód oceanicznych, a nie ich sprawcą. To oceany rządzą klimatem. Prąd Zatokowy istniał zanim
powstała czapa lodowa. PrzeŜył dziesiątki duŜych cykli klimatycznych. Zlodowacenia i ocieplenia. Wahania
poziomu morza o setki metrów.
Prąd Zatokowy sobie poradzi. Naprawdę.
3. Oceany nas zalewają!
Tu będzie krótko, bo naprawdę nie chce mi się zgłębiać tego dość niedorzecznego tematu. Generalnie według
róŜnych źródeł poziom mórz wzrasta w tempie niecałych 2 mm na rok. Przyrost jest raczej stały, liniowy i nie
skorelowany ani ze wzrostem temperatury, ani zawartością CO2 w powietrzu. Jedynym sensownym
wytłumaczeniem tego przyrostu jest rozszerzalność termiczna wody – ale nie w związku z jakimś obecnym
„globalnym ociepleniem”, tylko w odpowiedzi na dawne zmiany temperatury. Wody w oceanach jest bardzo
duŜo i reakcje na to, co się dzieje w atmosferze, zabierają warstwom głębinowym nawet setki lat. Te zmiany są
marginalne – przy cyklach glacjał-interglacjał zmiany mogą przekraczać i 100 metrów (jak jest zimno, to bardzo
duŜo wody spada jako śnieg na lądy i tam zalega).
Gadanie zaś o zalaniu lądów, bo topią się lody na czapach lodowych, to jawna kpina z nauki na poziomie
wczesnej podstawówki. Jedyne lody, jakie się topią, to te pływające po wodzie, które nie mają jak wpływać na
poziom oceanów, bo byłoby to brutalne pogwałcenie prawa zachowania masy. Zresztą kaŜdy moŜe sobie w
domu wykonać doświadczenie – nalać do naczynia wody i nakłaść tak kostek lodu, Ŝeby pływały. Po stopnieniu
lodu poziom wody nie podniesie się ani o grubość włosa.
Lody zaś, które nie pływają po wodzie, ale zalegają na lądach Grenlandii, północnej Kanady czy Antarktydy nie
tylko nie topią się, ale wręcz przybierają na wadze. Nawet jak na północy czasem coś z lądu do morza skapnie,
to Antarktyda ‘wchłania’ to z nawiązką.
Mam nadzieję, Ŝe co rozsądniejsi zieleńcy juŜ akurat ten temat odpuścili, bo nawet wśród nich istnieje pewien
poziom głupot, poniŜej którego juŜ głosić ich nie wypada.
4. Świat zamienia się w gorejącą pustynię!
To ciekawy punkt jest. TeŜ nie będę się wgłębiał, poczynię tylko kilka ogólnych uwag. Sprawa jest bowiem zbyt
prosta, Ŝeby rzucać wykresami czy wyliczeniami. Nie mówiąc o tym, Ŝe aby się tego obawiać, trzeba wpierw
załoŜyć te wszystkie wcześniej obalone niedorzeczności, Ŝe jednak są prawdą. No ale znów na chwilę załóŜmy,
Ŝe są.
Obszary pustynne to sporo, bo jakaś 1/10 powierzchni naszej Ziemi. Fakt, Ŝe na pustyniach cięŜko jest mieszkać,
uprawiać rolę czy trzodę, mieć pod ręką studnię czy rzeczkę. Faktem jest teŜ, ze pustynie są zlokalizowane w
najcieplejszych obszarach Ziemi. I faktem jest, ze niektóre obszary pustynnieją, jeśli zrobi się tam cieplej.
Faktem jednak teŜ jest, Ŝe nie wszystkie. Wszystko zaleŜy od specyficznej cyrkulacji powietrza. Czasami są tam
bujne tropikalne lasy.
Innymi słowy – ocieplenie moŜe, choć nie musi, obszary na pewnej szerokości geograficznej zamieniać
stopniowo w pustynie.
Jest jednak inny rodzaj terenów lądowych, który, podobnie jak pustynia, kiepsko nadaje się pod zasiedlanie. TeŜ
cięŜko jest tam mieszkać, uprawiać rolę czy trzodę, mieć pod ręką studnię czy rzeczkę.
Ten obszar nazywa się tundra. Tyle Ŝe tundry stanowią nie 1/10, a 1/5 obszaru Ziemi. Dokładnie dwukrotnie
więcej niŜ pustynie. I te tundry, gdyby naprawdę na Ziemi zrobiło się cieplej, stopniowo zamieniałyby się w
tereny do osiedlenia przyjazne. I to juŜ praktycznie bez wyjątku (pomijamy jakieś wysokogórskie obszary
skaliste).
Zatem znacznie więcej obszarów na Ziemi nie nadaje się do zamieszkania nie dlatego, Ŝe jest tam za ciepło,
ale dlatego, Ŝe jest tam za zimno. Bilans ocieplenia dla ludzi byłby raczej korzystny, niŜ uciąŜliwy, jeŜeli wziąć
pod uwagę osadnictwo.
Zresztą – wczoraj rano, kiedy wsiadałem do samochodu, było -23 stopnie Celsjusza. Mój samochód zapalił. Ale
stanowił jakieś 30% ogółu tych, które tego ranka w mojej okolicy zapaliły, wnioskując na bazie zeznać ludzi, z
którymi rozmawiałem.
Czy zatem naprawdę byłoby tak źle, gdyby na świecie zrobiło się globalnie trochę cieplej? Tak czy siak – nie ma
co na to liczyć. Raczej wypada Ŝyczyć sobie, Ŝeby nie dopadło nas zlodowacenie. Jak najdłuŜej. Bo one,
niestety, lubią naszą planetę znacznie bardziej niŜ globalne ocieplenia.

Podobne dokumenty