Rozdział 1 By. Mistral Idąc ulicami dużych rozmiarów zatłoczonego

Transkrypt

Rozdział 1 By. Mistral Idąc ulicami dużych rozmiarów zatłoczonego
Rozdział 1
By. Mistral
Idąc ulicami dużych rozmiarów zatłoczonego miasta mija się wiele wystaw sklepowych, jakie
mrugają do przechodniów zachęcająco, by zatrzymali się i je podziwiali. Zdarzają się takie, którym
oprzeć się nie można, nawet gdyby się miało najsilniejszą z posiadanych przez ludzi woli. Do takich
zaliczyć można przykładowo piekarnię, ba! Lepiej weźmy za przykład cukiernię. Wielka szklana tafla
oddziela nas od cudów jakie stworzyły sprawne dłonie cukiernika i jego pomocników. Zewsząd
przyglądają się ciekawskim lukrowane babeczki, ciasta z kręconą kremowa koroną, torty przemawiają
swym wielowarstwowym nadzieniem i kuszą, kuszą mocą jaka jest nie do odparcia. Przechadzając się
miasteczkiem i zagłębiając się w pewne alejki, bardziej kryjące się w mroku niż wychodzące na słońce,
można też znaleźć inne interesujące rzeczy, pod warunkiem, że nie boimy się pewnych kłopotów…
W taką właśnie uliczkę zagłębił się Dice. Normalni ludzie, szarzy obywatele, ominęli by taką
uliczkę szerokim łukiem obawiając się napaści i prawdopodobieństwa spotkania tu kogoś lub czegoś,
co uniemożliwiło by szczęśliwe kontynuowanie drogi. Ten mężczyzna w szarym prochowcu, którego
czasy świetności dawno minęły, przemierzał kamienną drogę w miarowym, ale dość szybkim tempie.
Śpieszyło mu się, bo najwyraźniej znalazł to czego szukał, a raczej myślał, że znajdzie to czego szuka w
tej zapuszczonej alejce. Opodal przyglądało mu się mętnymi spojrzeniami kilku obywateli klasy
niższej. Dice musiał sam się zmotywować, by nie zawrócić. Nie. Zbyt długo szukał tego miejsca, i jeśli
ono tu jest, to on je znajdzie. Minął panów w stanie wskazującym na upojenie większe niż zalecane.
Praktycznie nie został przez nich zaczepiony, jeśli nie liczyć trudnych do zrozumienia bełkotów jakie
prawdopodobnie były do niego skierowane. Zignorował je jednakże przyśpieszając kroku. Szedł dalej
zagłębiając się w ciemność i zaczynał powątpiewać w realność tego co widział. Na niebie świeciło
słońce, był środek dnia, a w alejce zalegał taki mrok, że niemal mógłby go dotknąć, jednak wolał tego
nie czynić. Jeszcze znalazł by tam coś żywego. Przestraszył się na śmierć i obejrzał szybko, kiedy w
śmietniku który mijał rozległ się głuchy brzdęk, a potem wściekły syk. Odetchnął widząc uciekającego
czarnego dachowca. To miejsce mroziło mu krew w żyłach, choć kiedy zaglądał w alejkę z głównej
ulicy myślał, że będzie łatwo. Znalazł w końcu to czego szukał...
Dotarł pod drewniane drzwi sklepu którego wystawa była zasłonięta ciemnymi,
pomarszczonymi zasłonami jakie z pewnością nie wpuszczały promieni światła do środka. W
normalnych warunkach nie zwrócił by uwagi na ten lokal, gdyby nie szyld w tej chwili przedstawiający
zwiniętego w kłębek kota w kapeluszu, który.. delikatnie machał ogonem.
Zreflektował się, że od dłuższej chwili gapi się jak oniemiały w hipnotyczny ruch kociego szyldu.
Przetarł oczy dla pewności. – To mi się wydaje? – zamrugał patrząc ponownie – Nie, to mi się nie
wydaje. – Rozejrzał się na boki po alejce. Nic w niej się nie zmieniło. Pijaczki nadal okupowali jeden z
murów, pewnie głównie po to, by zachować pionowa pozycję. Poza nimi nikogo w alejce nie było.
Dice wrócił wzrokiem do drzwi. Wyciągnął dłoń, by położyć ją na klamce. Zrobił to i nacisnął ją. Drzwi
ustąpiły ku jego zdumieniu. Gdzieś w głębi duszy miał nadzieję, że będzie zamknięte, jednak w tej
głębi był też głos błagający by drzwi ustąpiły. Okoliczność potwierdziła rację drugiego głosu i teraz
drzwi stały przed nim otworem. Naprzeciw niego ziała ciemność przeplatana zapachem wiekowego
kurzu. Wszedł ostrożnie do środka z zamiarem pozostawienia otwartych drzwi, które dawały nikłe
światło. Przejście jednak samo się zamknęło i Dice utonął w mroku i nieprzyjemnym pyle jaki unosił
się w powietrzu..
Jęknął w myślach stereotypowe „Boże, nie!” i zaczął iść po omacku szukając drogi. Zrobił
zaledwie kilka kroków nim wpadł na coś, co pod jego dotykiem zaklasyfikowane zostało jako
drewniany fotel. Wkrótce trafił tez na drugi z pary, oraz niski stolik, najprawdopodobniej kawowy.
Podejrzewał, że zbliża się do ściany, kiedy natrafił na coś kamiennego sięgającego mu do piersi.
Dotykał dłońmi kamieni gdy nagle z nikąd bezpośrednio przed nim buchnął płomień. W reakcji
obronnej odskoczył do tyłu zawadzając o fotel, po czym przeleciał przez jego oparcie lądując plecami
na siedzisku w dość zabawnej pozycji. Zgramolił się z fotela mało efektywną przewrotka i wyjrzał zza
niego, by zobaczyć co się właściwie stało. Serce podskoczyło mu do gardła, kiedy na wysokości swoich
oczu zobaczył inną parę, która wpatrywała się w niego ze stojącej po przeciwnej stronie komody.
- K… Kim jesteś? – zapytał drżącym głosem.
- Kim jesteś? – odpowiedział mu z pewnością kobiecy głos. Dice przymknął lekko powieki i skupił się
na oczach. Znajdowały się w miejscu jakie było bardzo słabo oświetlone mimo paleniska. Dostrzegł w
cieniu powabne kobiece kształty. Zamrugał, bo mignęło mu coś jeszcze, co poruszało się leniwie za
postacią. Tak przynajmniej podejrzewał. Dostrzegł też, że kobieta ma na głowie kokardę, lub inną
ozdobę.
- Posłuchaj panienko, jestem Dice i szukam… - dokończyłby zdanie gdyby nie to, że kobieta nagle
pojawiła się przy nim wbijając szereg ostrych szpikulców w jego odsłonięte gardło. Sparaliżował go
strach, bo to co kobieta zrobiła stanowczo ludzkie nie było.
- Nie jestem panienką… - wysyczała wściekle postać.
- Dobrze, dobrze wybacz. – skruszył się pośpiesznie, by ostrza nie poznały się lepiej z jego krtanią.
Kobiecie wyraźnie podobała się ta sytuacja - przycisnęła broń bardziej do gardła ofiary…
– Szukałem cię, wiele lat. – zaczął, ale postać dziwacznie zachichotała. – Co w tym śmiesznego? –
skonsternował się obserwując ją.
- Kim jesteś i czego ode mnie w takim razie chcesz? – zapytała kobieta spoglądając na niego wielkimi
niebieskimi oczami.
- Jestem Dice, Dice Breakeman. – przedstawił się – Słyszałem o twoich dziełach. Mówili, że to tylko
bajki, legendy, a ja wiedziałem, że istniejesz! – mężczyzna nie był w stanie ukryć podekscytowania.
- Do rzeczy. – warknęła kobieta.
- Już. – speszył się nieznacznie. – Potrzebuję jednego z twoich dzieł. – zaczął, ale kobieta wybuchnęła
śmiechem.
- Coś ci się pomyliło, Dice. – odpowiedziała robiąc uśmiech jaki zjeżył gościowi włosy na plecach.
- Nie. Ja wiem, że to ty. Widziałem szyld. Szukałem tego miejsca i oto jestem. Cena nie gra roli. Muszę
mieć tę czapkę. – upierał się, a desperacja błyszczała w jego oczach.
- Nie masz nic wystarczająco cennego mych usług. – stwierdziła.
- Chess! – światło padało z przejścia jakie się otworzyło, a jego drzwiami był wysoki regał z książkami.
Stała tam inna kobieta.
Na pierwszy rzut oka była ona niższa od tej z pazurami, miała długie ciemne włosy, jakiś
płaszcz i coś, co mogło być kolejną ozdobą do włosów zamocowaną z boku głowy.Dick przeniósł
wzrok z przybysza na Chess, której już przed nim nie było. Rozejrzał się pośpiesznie. Znajdował się w
pomieszczeniu jedynie z nowoprzybyłą kobietą. Pomacał dłonią szyję, na palcach nie było krwi. Dama
jaka się pojawiła weszła do pomieszczenia i wtedy coś pstryknęło, zapaliło się górne światło, które
okazało się być całkiem ciekawym żyrandolem z rzemyków.
Zobaczył przy nowej kobiecie Chees, która pojawiła się obok niej znikąd. Co zaskakujące teraz dopiero
widział, że ma ona długi koci ogon, a to co zdobiło jej głowę było parą puszystych uszu. Ubrana była w
golf i proste spodnie jakie łączył gruby pas.
- To do ciebie… - zamruczała kocica i zniknęła w pomieszczeniu jakie skrywał regał.
Dice patrzył na osobę z jaką teraz został sam na sam. Mógł spokojnie przyjrzeć się kobiecie.
Faktycznie miała ona długie, czarne, proste włosy jak zauważył od razu, dostrzegł też błyszczącą parę
złotych oczu jakie wpatrywały się teraz w niego. Ubrana była w czerwoną koszulę z falbankami, a na
niej ciekawie połataną marynarkę, czarne spodnie były obcisłe, ale też nosiły ślady naprawiania w
postaci łat. Na głowie znajdował się niewielki kapelusik będący po prostu poduszeczką na igły z której
te wesoło sterczały.
- Jestem Dice, szukam kapelusznika. – powiedział streszczając cała przemowę, jaką układał na tę
okazje do dwóch słów.
- Zatem znalazłeś. – odpowiedziała mu kobieta i usiadła na jednym z foteli wskazując gościowi drugi,
na co on spojrzał na nią z powątpiewaniem, ale zajął wskazane miejsce.
- Spodziewałem się kapelusznika, wiesz… mężczyzny, w innym wieku… - zaczął, ale śledząc mimikę
twarzy rozmówczyni postanowił ugryźć się w język. – Astral?
- Tak. – potwierdziła kobieta kapelusznik. – Zatem mnie znalazłeś. Jaką masz do mnie sprawę?
- Potrzebuję kapelusza, magicznego kapelusza. – wypalił blondyn.
Astral zmarszczyła ciemne brwi – Nie zajmuję się już wyrobem takich rarytasów. – odpowiedziała i na
to odezwała się Chess , śmiejąc się. – Bo to było zbyt problematyczne.
- Owszem, problematyczne. – potwierdził kapelusznik z niezadowoleniem – Nie widzę powodu więc,
czemu miałabym robić dla ciebie wyjątek.
- No, tak. Mówił, że tak możesz powiedzieć i wtedy kazał przekazać ci to. – Dice pokopał w kieszeni i
wydobył z niej ciasno zwinięty liścik na brunatnym, starym pergaminie. Astral nachyliła się biorąc od
niego list, dopiero teraz spostrzegł, że ma na dłoniach czarne rękawiczki bez palców, a na nich kilka
plastrów. Rozwinęła papier i przeczytała jego treść. Wyraz jej twarzy zmieniał się od znudzenia, przez
poirytowanie, zaciekawienie, aż po zrozumienie jakie nie wzbudziło jej optymizmu. Kiedy skończyła
rzuciła świstek Chess, która złapała go w swoje niewidoczne łapki. Pozycja w jakiej znalazł się
pergamin wskazywał na to, że jest czytany. Nagle liścik zniknął zupełnie, a kotka pojawiła się stojąc
obok fotela w jakim siedziała Astra.
- Przygoda, cudownie. – zamruczała Chess, wyglądała na ucieszoną z nowego zadania. Za to Astra
wyglądała jakby nie miała najmniejszego zamiaru się za to brać. – Nie możesz odmówić. Wiąże cię
umowa… tak łatwo cię podszedł. – zasyczała z zadowoleniem.
Kapelusznik spiorunował kotkę spojrzeniem, a potem z kwaśną miną przeniósł je na Dice’a Bierzemy to zlecenie. – stwierdziła Astra nie mając najwyraźniej innej możliwości. – Ale cena będzie
odpowiednio wysoka. – zaznaczyła marszcząc brwi nad złotymi oczami. Dice odetchnął, jego zadanie
zostało w tym momencie wypełnione, mógł w końcu wracać do swojego życia. Do rodziny, żony,
dzieci i psa.
- Musimy zdobyć materiały… - zabrzmiał głos Astry – A ty, Dice pójdziesz z nami. – te słowa
wypowiedziane przez kapelusznika sprawiły, że on i Chess wytrzeszczyli na nią swe oczy na co ona
odpowiedziała im jedynie chytrym, niewiele mówiącym uśmieszkiem.

Podobne dokumenty