Darmowy fragment www.bezkartek.pl

Transkrypt

Darmowy fragment www.bezkartek.pl
W numerze:
Kwartalnik Literacki nr 3-4 (85-86) 2011
Marek K.E. Baczewski
3 Mapa
Po co nam literatura?
Krzysztof Uniłowski
18 Logopedia. Czesław Miłosz i próba wyniesienia poezji
Wit Pietrzak
28 Buduję, mieszkam, myślę… Faeton Witolda Wirpszy
Grzegorz Tomicki
40 „W warunkach zupełnej wolności”. O teoretycznych podstawach
poezji Andrzeja Sosnowskiego
Maciej Pawlikowski
60 Świat w krzyku. Osiem cztery Mirosława Nahacza i reaktywacja
opowiadania
nt
e
Olga Szmidt
gm.pl
a
r
f
75 Polityczność, ale wciąż
podmiotowość.
Chochoły Wita Szostaka
ek
t
y
r
w
a
Paweł Kaczmarskio zk
rm.beGeoffrey Galt Harpham
86 Literatura
Dawi etyka.
w
Tomasz w
Umerle
99 Trocki w wieńcu z orchidei
Krzysztof Uniłowski
111 Według potwora
Emily Dickinson
122 Wiersze
Z języka angielskiego przełożył Andrzej Szuba
127
Recenzje
Michał Witkowski: Drwal_Małgorzata Węgiel • Andrzej Stasiuk: Dziennik
pisany później_Aleksandra Rygiel • Michel Houellebecq: Mapa
i terytorium_Wojciech Rusinek • Jacek Dehnel: Rubryki strat i zysków.
Zebrane poematy i cykle poetyckie z lat 1999–2010_Grzegorz Tomicki
• Klasyk na luzie. Rozmowy z Bohdanem Zadurą (oprac. Jarosław
Borowiec)_Grzegorz Tomicki • Linda Williams: Hard core. Władza,
przyjemność i „szaleństwo widzialności”_Katarzyna Szopa • Tadeusz Sławek:
Kim jesteśmy? Fragmenty do poezji Georga Trakla_Adam Dziadek
156
188
189
Wojtek G. Jaroń
Mała trylogia śląska (fragment powieści)
Konrad C. Kęder: Uwagi o Małej trylogii śląskiej
Noty o autorach • Nadesłano nam • Table of Contents
2
Rada: Bogdan Baran, Jacek Łukasiewicz, Tadeusz Komendant, Ewa Rewers, Jan Tomkowski.
Redagują:
Konrad C. Kęder (redaktor naczelny), Krzysztof Uniłowski (z–ca redaktora naczelnego),
Robert Ostaszewski.
Współpracują: Marek K.E. Baczewski, Marta Baron, Adam Dziadek, Tomasz Gerszberg,
Anna Kałuża, Agnieszka Kozłowska, Marta Mizuro, Małgorzata Nadwadowska, Józef
Olejniczak, Grzegorz Olszański, Karolina Pospiszil, Krzysztof Sołoducha, Andrzej Szuba,
Joanna Soćko, Stefan Szymutko , Dariusz Tkaczewski, Grzegorz Tomicki, Adam Ubertowski,
Isabelle Vonlanthen, Andreas Volk, Anna Węgrzyniak.
Recenzent działu eseju:
dr hab. Arkadiusz Bagłajewski (UMCS).
Projekt okładki:
Redakcja; na okładce wykorzystano fotografię ze zbiorów Wojtka G. Jaronia
Korekta i adiustacja: Małgorzata Nadwadowska.
Redakcja tekstów w języku angielskim:
Joanna Soćko.
Adres redakcji:
40–032 Katowice, pl. Sejmu Śląskiego 2, pok. 205
tel./faks +48 32 203 64 31
Adres do korespondencji:
40–950 Katowice, skryt. poczt. 401
nt
e
m l
ragek.p
Materiałów niezamówionych nie odsyłamy.
f
Redakcja zastrzega sobie prawo ewentualnych
wy kartskrótów w tekstach i zmian tytułów.
o
Prenumerata roczna krajowarim
zagraniczna:
ez
b
a
.
64,– zł (wysyłka pocztą
zwykłą).
D ww
Konto Wydawnictwa FA–art:
PKO BP S.A. CBE Inteligo 50 1020 5558 1111 1110 0870 0096.
w w tym możliwość zapłacenia kartą lub przelewem internetowym:
Inne oferty prenumeraty,
e–mail: FA–art@FA–art.pl, www: http://www.FA–art.pl
http://www.FA-art.pl/sklep
Wydawca: Wydawnictwo FA–art
Konrad C. Kęder, 40–032 Katowice,
pl. Sejmu Śląskiego 2, p. 205
Współpraca: Towarzystwo Literackie im. Teodora Parnickiego,
40–032 Katowice, pl. Sejmu Śląskiego 1, p. 403
Fundacja Otwarty Kod Kultury, Warszawa.
Druk: TextPartner sp.j., Katowice
ISSN 1231–0158 Nakład: 900 egz. Nr indeksu: 32227 Numer zamknięto: 30.12.2011 r.
Dziękujemy Miastu Katowice za udostępnienie pomieszczeń
w Centrum Kultury Katowice im. Krystyny Bochenek
Numer ukazał się dzięki wsparciu
Samorządu Województwa Śląskiego
3-4 (85-86) 2011
Cena: 20 zł
3
Marek K.E. Baczewski
Mapa
1. Pogrzeb zakończył się sukcesem
Przy całym szacunku dla stężałej postaci nieboszczyka, odegra on w tej
opowieści tylko niewielki epizod. Któryś z panów koncypientów ośmielił się
śmiać, że zgon głównego bohatera nie mógł zbyt wiele zmienić w świętej
pamięci urzędowaniu i że gdyby zataić śmierć gubernatora, zmumifikować ciało zmarłego i posadzić na fotelu w gabinecie, życie toczyłoby się tak
samo jak dotąd i nikt by nie zauważył drobnej zmiany. Nieczęsto zdarza mi
się kopnąć bliźniego swego w bliznę między połówkami tyłka. Zrobiłem
wyjątek, czego w krótkim czasie przyszło mi żałować. Miał rację, skurczybyk
ironista. Trzeba było wcielić jego plan w życie.
Spokój wiekuisty zagościł na twarzy, która nie zaznała niepokoju doczesnego. Ten szlachetny człowiek kierował się w życiu wzniosłym obowiązkiem smutku. Z lubością oddawał się nonszalancji, owej sztuce ze znakiem
minus, która przystoi tym, co wybierają się na podbój księstwa iluzji. Nigdy
nie czynił sekretu z tego, że sprawy służbowe są mu zupełnie obojętne.
Obowiązki nieboszczyka wykonał jednak z nieskazitelną sumiennością.
Un seigneur d’importance opuścił świat bezżennie; w związku z zaistniałą koniecznością dopełnienia miejscowej tradycji funeralnej skorzystano
z usług głuchej praczki, przedsiębiorczej damy o rozłożystej figurze baobabu. W kondukcie czcigodna zleceniobiorczyni spisywała się powłóczyście,
dając spektakl profesjonalnej egzaltacji. Dochowała somnambulicznej wierności mężowi per procura, a wywiązawszy się co do joty z zakontraktowanych omdleń i spazmów, pobiegła do intendentury ze swoim rachunkiem
salvo errore calculi, przekonana, że rozliczy każdą konwulsję wedle obyczaju
i cennika pradawnych płaczek. Mam nadzieję, że w krytycznej chwili nie pożałowano przynajmniej obietnic. Byłaby to jawna niesprawiedliwość. Pełniąca obowiązki wdowy stała się wszak Archimedesowym punktem ceremonii.
Jej znamienita powaga i głuche oddanie cieniom zmarłego dygnitarza przyćmiły obraz niemiłosiernie skrzypiącej lawety i zaziębionego kapelana, który utopił w podwójnym kichnięciu intrygującą kontynuację słów: „przetoż
i dokończenie jego…”. Historia powszechna zawdzięcza naszej wdowie to,
że o wymienionych porażkach wie tylko moja kartka.
Jedno nie podlegało dyskusji. Pogrzeb zakończył się wielkim sukcesem.
Było to nawet arcydzieło sztuki funeralnej.
t
en
m
l
ragek.p
f
wy kart
o
rm.bez
a
D ww
w
3-4 (85-86) 2011
4
2. Przybycie faceta w sfatygowanym kapeluszu
Tak czy owak nasz nieodżałowany pryncypał należał już do innej
obediencji. W sensie materialnym i formalnym. Fakt potwierdzony
przez uroczyste włączenie do rejestru zobowiązań faktury opiewającej
na dwanaście wystrzałów ślepą amunicją.
Dwa dni upłynęły na rozpamiętywaniu nielicznych czynów ekscelencji w stanie wiekuistego spoczynku, trzeciego – w drzwiach kancelarii siódmego stopnia zjawił się postawny człowiek w kapeluszu borsalino maści szaroburej. Szorstki płaszcz takiej samej barwy skrywał prawdę o figurze właściciela.
Świadkowie tego pamiętnego zdarzenia podkreślali, że była to postać w jakiś szczególny, niepowtarzalny sposób przeciętna. Pospolita
twarz przybysza nosiła liczne ślady zużycia. Czyżby jakieś gorzkie doświadczenia życiowe brały odwet na jego obliczu? Trudno powiedzieć.
Na pierwszy rzut oka odechciewało się rzucać po raz drugi. Powierzchowność intruza po prostu urągała buchalteryjnemu instynktowi harmonii. Nie dało się tego widoku w żaden sposób zaksięgować. Co wcale nie oznacza, żeby ktoś miał ochotę podjąć się takiego zadania. Było
wprost przeciwnie.
Kończył się luty. Przemęczona natura drzemała pod warstwą zleżałego śniegu. Chyląca się do kresu zima wiodła urzędnicze myśli do
pobliskiego lupanaru. Nadejście petenta nie wzbudziło większego zainteresowania. W kancelarii siódmego stopnia trwały żmudne prace
kontemplacyjne.
Przestąpiwszy próg tego przybytku, przybysz zdjął sterane nakrycie głowy i przycisnął zrudziałe rondo do piersi, jak nakazuje plemienny obyczaj petentów. Obnażona łysina nie pierwszej czystości zalśniła
mało apetycznym lukrem łojotoku. W mgnieniu oka jegomość został
uznany za postać nieciekawą, zwykłego przedstawiciela gatunku interesantów ostatniego sortu, których to dbały o honor swego stanu urzędnik winien zbywać monosylabami i czym prędzej odprawiać z kwitkiem;
choćby nawet domagali się, żeby administracyjnym wyrokiem uznano
ich za powietrze.
Przybycie faceta w sfatygowanym kapeluszu stało się przedmiotem
biurowej legendy. Co najmniej dziesięciu buchalterów przypisywało sobie osobisty udział w owym incydencie, który miał się rozpocząć mniej
więcej od tego, że z ust tajemniczego interesanta padło nieśmiałe pytanie o wolną posadę. Odpowiedź mogła być tylko jedna. Każdy wie, że
starania o etat w instytucji rządowej przypominają budowę siatki szpiegowskiej. Kandydat winien rozsnuć wokół własnej osoby misterną i możliwie nieprzepuszczalną strukturę koneksji, intryg, szantażyków oraz pochlebstw. Osobiste dopytywanie się o wolne etaty świadczy po prostu
o braku odpowiednich kwalifikacji.
W rzeczy samej pytanie petenta mogło być skwitowane tylko uprzejmym wzruszeniem ramion. I tym też skwitowane zostało.
Tymczasem jegomość wcale nie zamierzał dać za wygraną. Czyżby
naprawdę nie było ubytków w zwartym urzędniczym szeregu owej przezacnej instytucji? (Urzędniczy szereg przezacnej instytucji był w istocie
jednym wielkim pustostanem – i tu kandydat po raz kolejny popisał się
brakiem jakiegokolwiek rozeznania w biurowych stosunkach).
t
en
m
l
ragek.p
f
wy kart
o
rm.bez
a
D ww
w
3-4 (85-86) 2011
5
W gruncie rzeczy nigdy nie miał wygórowanych ambicji – kontynuował swój wywód kapelusznik. Prosta, kancelaryjna krzątanina: tak sobie
wyobraża osobisty Eden. Niech tylko dadzą mu szansę, przekonają się,
z jaką gorliwością będzie czyścił pieczątki! Każdy spinacz otrzyma chińskie imię: Jaspisowy Kochanek, Czapla Radująca Się Z Nadejścia Wiosny,
Labirynt Smoka Zachodu. Magazynki zszywaczy z pewnością nigdy nie
były tak bardzo napełnione, jak będą napełnione wówczas, gdy powierzą te obowiązki jego skromnej osobie.
Biurowa legenda podaje, że w tym miejscu doszło do wymiany braku
poglądów, która zaowocowała zawarciem kompromisu w sprawie niemożliwości zawarcia kompromisu. Przynajmniej tyle udało się osiągnąć.
3. Potomek Proteusza i Chimery
W ciągu najbliższych minut interesant dał się poznać jako groźny natręt.
Wiadomość o braku etatów do obsadzenia dodała tylko nieszczęsnemu
kapelusznikowi animuszu. Skoro nie ma stanowisk odpowiednich do jego
skromności i pokory – perorował, osadziwszy nakrycie głowy na wygolonej czaszce – to może znajdzie się takie, które nie uchybi jego kwalifikacjom. Ma ich wystarczająco wiele, zapewnił, by sprawować mozolny urząd
samodzielnego referenta, nieugiętego rycerza kwestii merytorycznych.
Nie są to z jego strony czcze przechwałki. Nigdy nie ośmieliłby się rzucać
słów na wiatr. Otóż istnieje spisane przed laty świadectwo domowej akuszerki, kobiety o nienagannej reputacji. Dokument ów, poświadczony własnoręcznym podpisem rzeczonej damy, głosi, iż kapelusznik miał zawitać
na świat w zarękawkach – niewiarygodnie rzadko spotykane zagmatwanie
błon płodowych – a ponadto z rękami wzniesionymi nad głowę i zaplecionymi na karku: co oznacza, że spędził żywot embrionalny w pozycji jako
żywo przypominającej paragraf. Niechaj zwyczajni referenci mają swoje
referencje, w jego sprawie wyraziły opinię Znaki Czasu!
Cóż jednakowoż, jeśli się nie znajdzie robota referenta? Kapelusznik
i tu nie widzi problemu. Zapewne wystarczy mu natchnienia i pasji, żeby
udźwignąć na barkach krzyż szefa departamentu. Są na to liczne dowody.
Voilà, messieurs! Oto marsowa mina, oto postura godna postumentu: dajcie
mu punkt podparcia, a uniesie Ziemię. Losy jego posady zostały zarządzone w Niebiosach; niechaj śmiertelny człowiek nie waży się sprzeciwiać!
Kapelusznik wzniósł palec do góry, wskazując mimochodem miejsce,
skąd wywodziły się jego protekcje.
„Ranga nie ma żadnego znaczenia – dodał, uśmiechając się filuternie. –
Doprawdy, nie zawracajmy sobie tym głowy. Urząd, jaki chciałbym sprawować, nosi nazwę żywota”.
Jeremiady intruza zostały przyjęte przez publiczność jako niewątpliwy
paroksyzm sarkazmu. Z drugiej strony rzeźbionej balustrady podejmowane są kolejne decyzje odmowne. Te ostatnie wszakże tylko pogarszają sytuację. Proporcjonalnie do rosnących aspiracji uparty kapelusznik zdawał
się wzrastać w obwodzie duszy. Gdy więc mówił o kondycji zwykłego kancelisty, pozwalał sobie żywić nadzieję, że nie będzie ona dlań nieosiągalna;
z chwilą gdy przyszło do ubiegania się o etat samodzielnego referenta, ten
niewybredny człowiek miał czelność posiadać odpowiednie kwalifikacje.
Szefem departamentu godził się zostać zgoła od niechcenia, niejako siłą
wewnętrznej inercji; spełniając wytyczne samej Opatrzności.
t
en
m
l
ragek.p
f
wy kart
o
rm.bez
a
D ww
w
3-4 (85-86) 2011
6
4. Czy nie zwolniła się posada Pana Boga?
Przytoczone bluźnierstwa wyczerpałyby zapasy tupetu rozjuszonego
nosorożca. Czy jednak ta sama zasada tyczyła się naszego gościa? Naiwnością byłoby tak sądzić. Pretendent miał w odwodzie kolejną impertynencję.
Nie mają dla niego etatu dyrektora? Trudno, niechaj się departamenty
obejdą smakiem. W gruncie rzeczy jest coś, do czego nadaje się lepiej.
Łysoń przestroił struny głosowe o jakieś dwie oktawy wyżej i wznowił
wywód piskliwym dyszkantem dydaktyka:
Zrozumiałe, że ani wzorowa przykładność, ani też wszelkie wymagane
kompetencje same przez się nie stanowią jeszcze przepisu na otrzymanie
idealnego urzędnika. Istnieje jednak absolutna zgodność przeznaczenia
człowieka oraz pozycji, jaką udaje mu się osiągnąć w społeczeństwie: ową
zgodność nazywa się potocznie powołaniem. Otóż spłowiały kapelusznik
pozwolił sobie wyrazić domniemanie, że przy dobrej współpracy podwładnych sprostałby nawet obowiązkom gubernatora. W rzeczy samej, podsumował głosem pryncypialnym, proszę tylko spojrzeć, jak bardzo się do tego
nadaje. Od najmłodszych lat odczuwał dygnitarskie predyspozycje. Ten
szlachetny kształt nosa (by podkreślić wagę użytych słów, jegomość obrócił
się profilem do zażenowanej widowni) znamionuje potęgę ducha, a także
energię niezbędną do wypełniania najwyższych poruczeń i posłannictw.
Samochwalcza tyrada wywołała niemiły rechot wśród przysłuchujących
się panów buchalterów. Nos nosem, potęga potęgą, oznajmiono mu tonem
pełnym wyższości, ale do objęcia tronu gubernatora mogłaby być przydatna nominacja opatrzona kontrasygnatą Kierownika Świata. Taki łachudra
jak on (tu biurowy ironista wydął wargi z pogardą) na pewno nie ma nawet
imienia, cóż dopiero mówić o kwalifikacjach do jakiejkolwiek roboty.
Mój drogi synu, idź i nie grzesz więcej. Być może zwolni się posada
Pana Boga.
Wypowiedziane tu słowa miały być ostateczną odprawą. Kapelusznik
uwziął się jednak, żeby nas wszystkich przekonać o tym, jak bardzo byliśmy
w błędzie, i jeszcze o tym, że prawdziwego dygnitarza rozpoznaje się po
tym, że się go nie rozpoznaje. W piętnaście minut później natrętny neofita spoczywał w porfirowym przepychu fotela najwyższej władzy, delektując się pierwszym cygarem w nowym gabinecie. Minął ledwie kwadrans,
i oto z nędznej poczwarki rozwinął się pstrokaty motyl. Tym dziwniejsze, że
w ludzkim świecie częściej zachodzi odwrotny proces.
t
en
m
l
ragek.p
f
wy kart
o
rm.bez
a
D ww
w
5. Dzień pomsty
O nowym gubernatorze naszej prowincji krążyły najdziwniejsze plotki. Dobrze poinformowani upierali się, że był zasłużonym szpiegiem w cywilu. Poinformowani jeszcze lepiej twierdzili, że – skompromitowanym
senatorem. Wedle tych z kolei, którzy wiedzieli najlepiej, nasz nowy szef
miał być zdymisjonowanym narodowym wieszczem. Z tego namnożenia
sensacyjnych informacji można wyciągnąć jeden budujący wniosek: nie
jesteśmy narodem pozbawionym fantazji. Gdyby ktoś ośmielił się twierdzić, że gubernator był po prostu jednym z ambitnych urzędników, którzy
składają swój esprit na ołtarzu władzy, zbierając przez lata konsekwentnej i prawej służby punktualne awanse, i w ten pospolity sposób osiągają
szczyty dostępne dla ludzi z krwi i kości: o ile, ma się rozumieć, potrafią
oszlifować surowy klejnot talentu szmerglem dyscypliny i oprawić ów
3-4 (85-86) 2011
7
skarb w szlachetny metal ambicji; gdyby ktoś miał czelność wysunąć tak
prostacką tezę, zostałby wyśmiany. Naszemu gubernatorowi należała się
bardziej wyrafinowana biografia. Mógł być emerytowanym egzekutorem
politycznych zbrodni albo znudzonym milionerem, który sutą łapówką
wyjednał sobie rządową nominację, żeby w ten sposób zaspokoić kaprys
pozbawiony jakiegokolwiek głębszego sensu.
Wbrew tym przypuszczeniom nowy namiestnik odległego rządu nie
wydawał się traktować swej posady jako płatnej synekury. Przeciwnie: zabrał się do sprawowania władzy z nadprzyrodzoną energią. Dawny pryncypał pozwalał, by sprawy urzędowe toczyły się według ich własnego
upodobania, jego następca rzucił się do konsumpcji kancelaryjnych atrybutów niczym wygłodzony lew na dobrze podpasionego chrześcijanina.
Najmniejszego świstka papieru nie zostawiał bez podpisu. Gdziekolwiek
skierował wzrok, tam panowie referenci biegli stemplować zaległe kwity.
Na sam dźwięk jego kroków linoleum wpadało w panikę. Osobistym nadzorem objął fryzury praktykantów. Nie było grzywki, której by nie przeczesał gospodarskim okiem, nie było krzywego przedziałka, którego by nie
polecił wyprostować. Leniwym koncypientom groził perspektywą wiekuistego potępienia, okrojeniem deputatu brylantyny albo obydwiema wymienionymi karami jednocześnie. Tak oto zaczął się dla nas dzień pomsty.
W swoim czasie zaczęły krążyć pogłoski, że młodzi pracownicy kancelarii zawiązali tajne sprzysiężenie przeciw tej osobie, siejącej wokół siebie
zapaszek nowości; o ile znam się na tutejszych spiskach, to na pierwszym
zebraniu zapadła jednomyślna decyzja, że świat jest okrutny i że musiał
zostać stworzony lewą ręką.
nt
e
m l
ragek.p
f
6. Nadczynność to teżoczynność
wy kart
ezzostał obdarowany ze spektarm.bten
Jedno było niewątpliwe. Człowiek
a
D ww werwą całe stado szczeniąt jamnika
kularną szczodrością. Mógł obdzielić
szorstkowłosego. Być może przyszedł
w na świat, by wyprowadzać z równo-
wagi układy planetarne. Na razie, póki nie udawało mu się okiełznać chmur
ni błyskawic, zajął się regulacją porządków społecznych. Ów tytan pracy
całymi godzinami snuł się po kancelarii, dyktując sześciu na raz stenotypistom. Dawało to z reguły śmieszne rezultaty – w jego zarządzeniach kwestie moralności trzody chlewnej sąsiadowały w najlepsze z kwestiami tuczu
młodzieży w wieku niebezpiecznym.
Niczym z jakiegoś bezdennego rogu obfitości posypały się załączniki
do rozporządzeń, zapytania w trybie pilnym, pompatyczne okólniki pełne
Prokrustowych teorii społecznych wpajanych przez szkoły dla administracji.
Kielich władzy musiał być wychylony do dna. A przecież wiadomą jest rzeczą, że Ziemia nie jest płaska: to i owo zawsze się rozleje. Zdarzają się nawet
trzęsienia wyżej wymienionej. Nie na darmo nad bramą wiodącą do kwatery głównej zdrowego rozsądku widnieje napis: „Strzeż się pracy”. Dość
powiedzieć, że z biegiem czasu pewien kosz biurowy stał się wyjątkowo
dobrze urządzonym państwem. Aż chciało się tam wysłać filozofów, żeby
studiowali podstawy idealnego ustroju.
Otóż dotarły do nas poufne informacje, że pewien skromny urzędnik, sprawujący nadzór nad osobistą kancelarią tego demona ergonomii, stanął do walki z brutalnym aparatem władzy. W owych plotkach
było sporo przesady. W trybach machiny biurokratycznej nigdy nie
3-4 (85-86) 2011
8
zabraknie ziaren piasku. A co się tyczy rzeczonego urzędnika, to w rzeczywistości napracował się niewiele – i do wyciągnięcia tej konkluzji
wcale nie trzeba zapalać owej lampy, której światło pozwala autorom
książek zwiedzać piwnice ludzkich myśli bez najmniejszego potknięcia.
Istnieje bardzo poważna przesłanka, na której podstawie mogę przypisać mojej osobie szeroką wiedzę w tym zakresie: owym urzędnikiem
byłem ja sam. Acz z drugiej strony niechaj się stanie przedmiotem innego eposu, ile w tamtych burzliwych czasach trzeba było wylać krwawego potu, żeby nic nie robić. Ja takiego dzieła nie stworzę. Póki więc cisi
posiadają ziemię, zamilknijmy o mizernych zasługach naszego urzędnika i wróćmy do opowieści o postępkach jego pryncypała. Fakt faktem:
upłynął miesiąc administracyjnej mordęgi, a kula ziemska wirowała na
swoim miejscu. Energiczny zarządca pozostał uzurpatorem.
7. Tajemnica suwmiarki
Nadmienić wszelako należy, że legislatura to pospolity aspekt władzy. Ta ostatnia ma swój głębszy sens. Wyraża się mianowicie przez insygnia i symbole. W owych znakach, pozbawionych z pozoru najmniejszego praktycznego zastosowania, władza zakorzenia się najgłębiej
i najtrudniej ją stamtąd wyplenić. Nowo mianowany namiestnik zdawał
sobie z tego sprawę. Postanowił zatem umeblować wedle własnego gustu widmowy departament abstrakcji. Na pierwszy ogień poszedł jego
osobisty gabinet. Miejsce pracy winno odzwierciedlać charakter i sens
odbywających się tam zatrudnień. Co się tyczy matecznika naszego wodza, został on przyozdobiony przedmiotami, które symbolizują porządek, a także to, że porządkowi nadaje się kierunek i cel. Wśród pierwszych gości znalazły się waga, busola oraz metronom. Tym samym szanowny pryncypał odniósł frontalny sukces na gruncie estetyki. Co wcale
nie oznacza, żeby duch miał wziąć górę nad materią. Póki co, dało się
tylko odczuć, że ta para poszła ze sobą na udry.
Poza tym, jak miało się okazać, była to jedynie uwertura do zasadniczej ofensywy. Przygotowane artyleryjskie.
Z początkiem pierwszej wiosny panowania nowego gubernatora
przybory miernicze zaczęły płynąć do kancelarii wartką strugą. W ciągu
paru dni okoliczne pomieszczenia biurowe zapełniły się stertami geometrycznej chudoby. Były tam suwaki logarytmiczne i astrolabia, tablice trygonometryczne, cyrkle i kątomierze, suwmiarki, efemerydy i tabliczki mnożenia. Na samą myśl o celu, w jakim te przedmioty miały być
użyte, biurową społeczność ogarniała zimna trwoga. Wreszcie któregoś
dnia pryncypał zarządził generalną odprawę. Tajemnica suwmiarki miała wypłynąć na powierzchnię.
t
en
m
l
ragek.p
f
wy kart
o
rm.bez
a
D ww
w
8. Lekcja geografii
Zawezwani urzędnicy z trudem zdołali rozlokować cielesne powłoki
w zagraconym do nieprzytomności gabinecie. Nikt nie ważył się potraktować kopniakiem którejś ze skrzyń, kryjącej może w swych trzewiach
Bóg wie jak ważny grawimetr. Mogło się to zakończyć obcięciem premii
kwartalnej – albo całorocznej głowy.
Albo obydwiema karami jednocześnie.
Taki kopniak mógł się po prostu skończyć kompleksową eschatologią.
3-4 (85-86) 2011
9
Powietrze w kwaterze wodza przesączał słodkawy odorek towotu.
Majestatyczny dostojnik stał lekko pochylony do przodu, oparłszy pięści
na rozległym blacie mahoniowego biurka. Grupa podwładnych ustawiła
się wklęsłym szeregiem naprzeciwko. W pakach podrzemywały oksydowane instrumenty. Metronom Mälzla wystukiwał jednostajne trzy czwarte. Surdut ekscelencji lśnił świeżo wyglansowanymi orderami. Wskazówka kompasu zatrzymała się na pozycji oznaczającej godzinę duchów.
Zastaliśmy naszego chlebodawcę w nastroju wojowniczym. Przedsiębiorczy gubernator strzelał iskrami z oczu niczym katoda maszyny
elektrostatycznej. Szczęśliwym trafem audytorium, złożone w stu procentach z podwładnych, nie należało do łatwopalnych. Gwoli ścisłości,
na twarzach obecnych malował się wyraz dogłębnego osłupienia, jakie
cechuje tych, którym przerwano czynności rozrodcze. Czcigodny szef
sam sobie musiał wystarczyć za dynamit. Nie musimy chyba dodawać,
że wywiązał się z tego zadania z należytą starannością.
Na ścianie za plecami gubernatora wisiała wielka gabinetowa mapa
prowincji. Rozsierdzony pryncypał dopatrzył się w niej szeregu drobnych nieścisłości. Fuszerka nonszalanckiego kartografa stała się celem
jego agresji. Wręczono jej naganę, wypowiedzenie stosunków służbowych oraz zakaz pełnienia funkcji publicznych.
Mapa nie była wzorem dokładności, to prawda. Była wzorem naszych serc.
Nie przedstawiała, bo i nie mogła przedstawiać, tego, co się stało
z naszą krainą przez lata, jakie upłynęły od jej powstania. Nikt nie usiłował kwestionować tej prawdy. Trudno odmówić światu prawa do posiadania własnego zdania.
Wisiała potulnie na ścianie od lat niepamiętnych – nie tyle wierny
portret śliskiej, wymykającej się powierzchni świata, ile raczej alegoria
wszelkiego wyślizgiwania się z rąk, wymykania spod stóp, wszelkiej erozji i dewaluacji. Tym samym znajdowała się w bezpośrednim sąsiedztwie naszego ulotnego jestestwa.
Na odcinku ludzkiego żywota pod względem urody i siły poprawia
się niewiele. Zauważono nawet, choć póki co zjawisko to nas się nie
ima, tendencję zstępującą. My, kiedy opadamy z sił, nie czynimy tego
na ślepo. Bierzemy przykład z naszej mapy.
To prawda, że została sporządzona przed wiekiem i jeśli coś przedstawiała, to raczej samą siebie niż jakieś tam terytorium. Ale czy jakakolwiek
mapa może dać wyobrażenie o tym dziwnym świecie? Unerwienie rzek,
kształt łańcuchów górskich – wskazywały jednoznacznie, że kartograf wyssał z palca szczegóły ukształtowania tych ziem. Oparł się na informacjach
zebranych od najstarszych mieszkańców, włóczęgów, a kto wie, czy nie
zasięgnął informacji u wróżbity. Trudno się temu dziwić. Przysyłani przez
rząd geodeci ograniczali pobyt w naszej prowincji do zwiedzania tutejszych burdeli, nanosząc na pergamin trzęsawiska i lasy nie bardziej istniejące niż plantacje tropikalnych mangowców na Księżycu.
Czy mapa musi być zgodna z terytorium, które ma przedstawiać, czy też
wolno jej pozostawić w tej materii jakąś dowolność? A może w pierwszym
rzędzie winna się odwoływać do naszych wyobrażeń o kraju – kraju, który
jest nie mniej nasz niźli sama mapa? Z tego, co wiadomo o zwyczajach map,
to nie było jeszcze takiej, której zaszkodziłaby precyzja. Ale czy urodę kobiety wolno mierzyć ilością jej kochanków? Moje serce, ta busola naiwnych,
pozwala sobie mieć inne zdanie.
t
en
m
l
ragek.p
f
wy kart
o
rm.bez
a
D ww
w
3-4 (85-86) 2011
10
9. Ojciec naszych kłopotów
Cuda są możliwe. Kto powiedział, że cuda są niemożliwe? Już sama
możliwość jest cudem. Zdarzenie, jakie doszło do skutku podczas pamiętnej odprawy, wskazywało w każdym razie na bezpośrednią interwencję sił nadprzyrodzonych. Oto gromadka urzędowych oportunistów
stanęła w obronie czterech metrów kwadratowych zetlałego pergaminu. Nie muszę chyba wyjaśniać, że był to z naszej strony akt niepospolitej odwagi.
Gubernator z uporem godnym lepszej sprawy podważał autorytet
matki szkolnych map, mapek i mapiątek. W istocie zarzuty jego neofickiej ekscelencji stanowiły dowód urażonej erudycji.
Zachowywał się zgoła nieodpowiedzialnie i wyznam, że nie znajduję
usprawiedliwienia dla jego postępowania. Jakby miał do nas pretensje
o to, że pielęgnujemy nasze obyczaje, które tak albo inaczej pozostaną naszą własną zdobyczą w tym zmiennym świecie, cokolwiek sądzi
o nich ten czy ów urzędnik.
Istnieje pora posiłku, niezależna od mojego głodu. Jest też pora snu,
do której moje zmęczenie dorasta przez cały dzień. Tak oto naszą przyjaźń, moją i świata, można nazwać ustawicznym podążaniem, wychodzeniem sobie na spotkanie. Nie jest to związek, który mógłby zakłócić
jakiś przybysz z zewnątrz.
Wiem, co mówią w szerokim świecie o mojej prowincji: że jest malownicza jak brudna ściana albo jak zardzewiała rama od roweru. Wcale
mi to nie przeszkadza. Dzięki obcowaniu z muzyką nierealnej mapy kraj
wyzwala się z więzów obszaru i trafia prosto do naszych serc. Świat nadal pozostaje światem, ale piękno starych map przypomina nam o istnieniu piękna, którego nie ma w świecie, ale które jest w nas.
Nie pomnę już dzisiaj, czy w wymienionych tu kwestiach dało się
słyszeć czyjeś znaczące chrząknięcie, czy też któryś śmiałek odważył
się niedwuznacznie kichnąć. Dałbym głowę, gdybym ją miał, że z tej
czy tamtej piersi wydobyło się gorzkie westchnienie. A może był to
jakiś wyjątkowo ściszony rodzaj złowróżbnego pomruku? Nie jest to
wykluczone. Dość powiedzieć, że gubernator ani myślał ugiąć się pod
ciężarem naszych wywodów. Co było tym zrozumialsze, że wywodów,
szczerze mówiąc, nie było. Trzeba znać urodę rozwiązanego równania
o wielu niewiadomych – rzekł z całą stanowczością pryncypał. Każda
wiedza radosna to mniejszy lub większy zbiór zielonych pojęć. To wasze upodobanie do rozgardiaszu – zwrócił się do chrząkającej społeczności – czy nie widzicie, jakie to wszystko żałosne? Coś mi się zdaje, że
uprawiacie kult mrocznej strony bytu. Algebra życia podsuwa naszym
duszom rozkosz wcale nie mniejszą od tamtej. Pod chropowatym naskórkiem chaosu bije miarowe tętno ładu. Przykładów wcale nie trzeba
szukać w gwiazdach. Monumentalna matematyka tanecznych ruchów
ludzkiego serca, powtarzający się nieustannie rytuał wdechu i wydechu, zapobiegliwa gonitwa dni i nocy: w tych regularnych rytmach manifestuje się skupiona praca wszechświata. Szczególne piękno ludzkich
umysłów polega na tym, że tajemnice świata ustępują jedna po drugiej,
odsłaniając jeszcze więcej tajemnic.
t
en
m
l
ragek.p
f
wy kart
o
rm.bez
a
D ww
w
3-4 (85-86) 2011

Podobne dokumenty