Podkowa Leśna materiały w Podkowiański Magazyn Kulturalny
Transkrypt
Podkowa Leśna materiały w Podkowiański Magazyn Kulturalny
Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” Podkowiaoski Magazyn Kulturalny . Wydawca:Towarzystwo Przyjaciół Miasta Ogrodu Podkowa Leśna Redaktor Naczelna; Zofia Broniek Informacje od Redakcji: Pismo ukazuje się od kwietnia 1993 roku. Jest kwartalnikiem literacko-artystycznym. Publikuje poezję i prozę (polską i obcą), artykuły o historii, muzyce i sztuce (eseje i krytykę), recenzje książek i wydarzeo kulturalnych, reprodukcje dzieł sztuki (m.in.: Magdy Kraszewskiej, Anny Mizerackiej, Jarosława Modzelewskiego, Zygmunta Rytki). Osobny dział stanowią podkowiana (archiwalia, biografie, wspomnienia). W kwartalniku publikowali m.in.: Tomasz Burek, Leszek Engelking, Ákos Engelmayer, Maria Iwaszkiewicz, Piotr Łopuszaoski, Ewa Matuszewska, Piotr Mitzner, Aleksandra Olędzka-Frybesowa, Anna Piwkowska, Bohdan Pociej, Adam Pomorski, Jarosław Marek Rymkiewicz, Bohdan Skaradzioski, Wojciech Skarbek-Wojczyoski, Henryk Waniek, Piotr Wojciechowski, Beata Wróblewska, a z autorów obcych: Jurij Andruchowycz, Victor Fischl, Istvan Kovács, Herbert Rosendorfer, Iwan Wernisch. Recenzje i opinie o kwartalniku zamieściły m.in.: „Pokaz” (18/97, 28/00), „Polityka” (38/2159), „Gazeta Wyborcza” (z 15 VII 1999, 10 IX 2003 i 14/15 II 2004) oraz „Tygodnik Powszechny” (z 2 II 2003). Podkowiaoski Magazyn Kulturalny” można kupid w Podkowie Leśnej (Muzeum Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów, ul. Gołębia; Centrum Kultury, ul. Lilpopa 18; kioski na stacjach WKD); w Pruszkowie (księgarnia „Ania”, ul. Kraszewskiego 39); w Milanówku (księgarnia przy ul. Warszawskiej 25a); w Otrębusach w kiosku na stacji WKD; w Brwinowie (Dom Kultury, ul. Wilsona 2 i siedziba Towarzystwa Przyjaciół Brwinowa w willi „Zagroda”, ul. Grodziska 57); w Warszawie – w Zachęcie, Plac Małachowskiego 3; w księgarni uniwesyteckiej „Liber”, Krakowskie Przedmieście 24; w Głównej Księgarni Naukowej im. Bolesława Prusa, Krakowskie Przedmieście 7; w Zakopanem – w Galerii Sztuki Współczesnej „Dom Doktora”, ul. Witkiewicza 19. Przy cytowaniu naszych materiałów lub powoływaniu się na nie prosimy podawad źródło. Wykorzystanie ich w inny sposób wymaga zgody redakcji. Wybór artykułów (na potrzeby warsztatów organizowanych przez LGD); 1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. 11. 12. 13. 14. 15. 16. 17. 18. 19. 20. Nr 64 B.Wróblewski „Jak brwinowianie Towarzystwo Przyjaciół P Leśnej reaktywowad chcieli” Nr 64 Zofia Broniek „Kochaliśmy Go” (wspomnienie o ks Leonie Kantorskim) Nr 64 Zofia Broniek Żyli wśród nas, Krystyna z Baniewiczów Michałowska Nr 62 Z księdzem proboszczem Wojciechem Osialem rozmawia Izabela Górnicka-Zdziech Nr 61 Małgorzta Wittels Rozmowa z Adamem Gzyrą Nr 59 Łada Jurasz- Dudzik Herbert w Brwinowie Nr 58 Oskar Koszutski Jubileusz 80-lecia kolejki WKD Nr 58 Andrzej Tyszka Podkowa Leśna literacka Nr 57 Małgorzta Bojanowicz i Włodzimierz Pomierny rozmowa z Jerzym Toeplitzem Nr 56 Janusz Radziejowski „Nieznana Podkowa Leśna „ (rzecz o Lesie Młochowskim) Nr 55 Remigiusz Grodzicki „Siła i światło” Nr 54 Anna Kalinowska „Jaką przyrodę chcemy zachowad w Podkowie Leśnej” Nr 51 Krystyna Golioska – Engelmajer „ Węgrzy w Podkowie Leśnej” Nr 51 Dariusz Śmiechowski „Czy miasto może byd ogrodem” Nr 50 Małgorzata Wittels „Antoni Jawornicki” Nr 49 Sylwia Krzemianowska rozmowa z Anną Kalinowską „Ekolog w NATO” Nr 45 Grażyna Zabłocka rozmowa z Kazimierzem Gierżodem „Nuty jak gwiazdy” Nr 39 M. Wittels rozmowa z prof. M. Pokropkiem Całkiem inny świat Muzeum w Otrębusach. Nr 38 Maria Barbasiewicz Pszczelin Nr 33 Stanisław Warner „O komitecie RGO w Brwinowie” str.2 str 6 str 7 str 9 str 14 str16 str18 str22 str24 str29 str31 str33 str37 str44 str46 str50 str 54 Str 58 str62 str66 1 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” 1.Bogdan Wróblewski „Jak brwinowianie Towarzystwo Przyjaciół Podkowy Leśnej reaktywowad chcieli” Słoneczne lipcowe południe 1971 roku. Zacieniona częśd ogrodu. Pan Leonard rozgrywa z przyjaciółmi partię brydża. Podnosi się od stolika, spiesznie idzie do domu. Jest rozemocjonowany mimo swoich 78 lat. Właśnie wylicytował szlema, przed nim niełatwe zadanie zebrania wszystkich trzynastu lew. Karty partnera już wyłożone na stole. Gospodarz wraca do stolika z dzbankiem kompotu. Przysiada na ławeczce w kwiatowej części ogrodu. Jego serce nagle przestaje bid. „Podkowiaoski Magazyn Kulturalny” poprosił o skreślenie kilku słów z okazji 80. rocznicy powstania Towarzystwa Przyjaciół Miasta- Ogrodu Podkowa Leśna (TPMOPL). Zadanie było trudne, ale los przyszedł mi z pomocą. Natrafiłem na historię, która odkrywa zapomniany epizod z jego dziejów, a gdyby potoczyła się inaczej – mogła zmienid moje życie. Niespodzianka od księdza Leona Kilka tygodni temu nieoceniony kustosz Obywatelskiego Archiwum Podkowy Leśnej Oskar Koszutski zdradził mi sensacyjne odkrycie. Odwiedziłem Pana Oskara w jego mateczniku, czyli siedzibie TPMOPL przy Świerkowej, i gdy spojrzałem na portret dr. Andrzeja Lipioskiego, pierwszego prezesa TPMOPL po reaktywacji w 1989 roku, krzyknął podekscytowany: – Trzeba będzie zweryfikowad tę datę. Coś ci pokażę! Na stole leżały pożółkłe teczki z dokumentami przedwojennego Towarzystwa, które przechował śp. ks. Leon Kantorski. Znałem je, bo z archiwum księdza Leona korzystałem, pisząc przed laty pracę magisterską, a potem monografię przedwojennej Podkowy. Po śmierci Księdza Kanonika kustosz Koszutski znalazł w księżowskich archiwach kilka niespodzianek: zbiorów akt i pojedynczych dokumentów, dotychczas nieznanych. Niektóre o nadzwyczajnej randze dla historii miasta ogrodu. O nich zmilczę, splendor podzielenia się nowinkami zostawiając odkrywcy. Dwie teczki uzupełniały zbiór archiwaliów po Towarzystwie, obchodzącym w tym roku 80-lecie. W większości zawierały kopie dokumentów już znanych. Dwie kartki papieru były ową sensacją, przyczyną ekscytacji kustosza, a potem mojej. Towarzystwo 1970 Pierwsza kartka informuje o „powołaniu komitetu redakcyjnego dla współpracy z Ośrodkiem Badao Naukowych Mazowieckiego Towarzystwa Kultury, w celu opracowania monografii miasta Podkowy Leśnej”. Pismo datowane jest na 20 lipca 1970 roku, a sygnowane przez Towarzystwo Przyjaciół Podkowy Leśnej! O próbach reaktywacji Towarzystwa po II wojnie znalazłem tylko jedno zdanie: „aż do 1988 r. próby odtworzenia albo zastąpienia dawnego Towarzystwa nowym nie udały się; albo sprzeciwiały się im władze, albo sztucznie tworzonej organizacji nie chcieli sami podkowianie” (w „Historii TPMOPL” na stronie internetowej stowarzyszenia). Tymczasem mamy powód, by obchodzid nie jedną, ale dwie rocznice: 80-lecia powstania i 40lecia reaktywacji Towarzystwa Przyjaciół. O powstaniu Towarzystwa Przyjaciół (najpierw Miłośników) MiastaOgrodu Podkowy Leśnej napisano już wiele. Dzieje Podkowy czasów PRL-u czekają wciąż na zbadanie. Ale wródmy do odkrycia Oskara Koszutskiego. Obok estetycznej, prostej graficznie pieczątki Towarzystwa (świerk wpisany w podkowę) podpisy: prezesa Towarzystwa – Seweryna Gerstena i jego sekretarza – Leonarda Rybackiego. Pismo otrzymują (tak w oryginale): 1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. Ob. Jarosław Iwaszkiewicz Mgr inż. Tadeusz Baniewicz Ob. Janusz Regulski Ob. Jerzy Brochocki Ob. Laryssa Mitzner Mgr Jan Patoka, redaktor Ob. Wanda Głowacka Ob. Mgr Marta Pajączkowska Ks. L. Kantorski Cóż za znamienite towarzystwo! Tadeusz Baniewicz i Janusz Regulski, ojcowie założyciele Podkowy Leśnej – dyrektor Elektrycznych Kolei Dojazdowych i prezes spółki Siła i Światło. Firm, które wraz Bankiem Związku Spółek Zarobkowych i Stanisławem Lilpopem, właścicielem terenów, założyły w 1925 roku spółkę (EKD weszła do niej w 1926) dla zbudowania wzorcowego podmiejskiego osiedla, miasta ogrodu Podkowy Leśnej. Jarosław 2 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” Iwaszkiewicz – pisarz, zięd Stanisława Lilpopa, mieszkaniec Stawiska. Jerzy Brochocki – jeden z najbardziej znanych podkowiaoskich dowódców AK, ps. „Bruzda”, dowodził plutonem „ Alaska II” kompanii „Brzezinki”. Laryssa Mitzner, znana bardziej pod literackim pseudonimem Barbara Gordon jako autorka powieści kryminalnych i obyczajowych. Wanda Głowacka – organizatorka i przez dwadzieścia lat kierowniczka biblioteki w Podkowie. Marta Pajączkowska – wybitna nauczycielka historii w podkowiaoskiej szkole podstawowej (jej zawdzięczam zainteresowanie historią). Księdza Kantorskiego przedstawiad nie trzeba; Jan Patoka, od połowy lat sześddziesiątych mieszkaniec willi „Natusin” (w Borkach) – poznaniak, uczestnik bitwy nad Bzurą, po wojnie redaktor Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych. Minęło czterdzieści lat; niestety nikt z wymienionych nie żyje. Budzi się we mnie dawna historyczna pasja. Postanawiam pójśd tropem inicjatywy prezesa Gerstena i sekretarza Rybackiego. Fałszywy trop Lekko zatarta pieczątka informuje, że Towarzystwo Przyjaciół Podkowy Leśnej ma „adres tymczasowy” przy ul. Lilpopa w Brwinowie- Borkach. Przy ulicy, gdzie się wychowywałem i mieszkałem blisko czterdzieści lat! Pędzę w rodzinne strony. Odczytuję zamazany adres Lilpopa 53 m 2 – willa na rogu z ulicą Raszyoską. Od zawsze, jak pamiętam, w domu tym podnajmowane były mieszkania. Najemca spod „2” nie potrafi wskazad nawet właściciela domu. W sukurs przychodzą sąsiedzi. Kierują do rodziny Lewickich (z sąsiedniej Kępioskiej), do których dom ten kiedyś należał, a może jeszcze należy. Dobra wskazówka. Pan Marek Lewicki opowiada ciekawą historię parcelacji Borek, części Brwinowa przylegającej do Podkowy. A po wojnie „kwaterunkowego” okresu w historii Podkowy i okolicy. Wśród najemców domu, zbudowanego przez jego dziadka, nie przypomina sobie jednak ani Rybackiego, ani Gerstena. Nie ma tych nazwisk w księgach meldunkowych. Takich lokatorów nie pamięta także pan Andrzej Trojanowski, przez piętnaście lat (do 1980) podnajmujący lokum przy Lilpopa 53. Fałszywy trop. Willa Temida Cóż mi zostaje? Jak w Milionerach – telefon do przyjaciela. Nie zawodzą! Redaktor Zofia Broniek nie tylko zna Gabrielę Rybacką, synową Pana Leonarda, ale ma też do niej telefon. A Piotr Mitzner – kiedyś mieszkaniec Borek, mój mistrz, redaktor pierwszych podziemnych „Roczników Podkowiaoskich” – wskazuje nie trop, ale rzekę tropów: – Rybacki i Gersten, przecież to byli moi sąsiedzi! Błędnie odczytałem zamazany na pieczątce adres – powinienem szukad Lilpopa 58 m.2. Panią Gabrielę Rybacką (z domu Krukowską, córkę dyrektora finansowego EKD Eugeniusza Krukowskiego) odnajduję w Falenicy. Opowiada, że pasją inżyniera Rybackiego (ur. 1893, skooczył studia mechaniczne na Politechnice Lwowskiej, ale studiował też na Akademii Sztuk Pięknych) obok fotografii i malarstwa było pisanie. Nie do druku, dla synów (miał dwóch – Zbigniewa i Roberta). „Saga Rodu Rybackich” (rodzina pochodzi z Jasła) urywa się niestety w momencie pierwszego spotkania z Podkową: „W owym czasie atrakcyjną koncepcją budowy osiedla mieszkalnego podwarszawskiego stała się miejscowośd Podkowa Leśna. Oddalona od Warszawy o 24 km z wybudowaną trakcją elektryczną kolei dojazdowej zw. EKD łączącą powyższą miejscowośd z centrum Warszawy. Któregoś letniego dnia 1936 roku wybraliśmy się z żoną do tej miejscowości, w celu zapoznania się z...” Wcześniejsze karty „Sagi” ukazują pepeesowską tradycję rodziny inżyniera Rybackiego. Zawieruchę dziejową przetrwały też dokumenty hipoteczne i plan domu z 1938 roku. Podkowa, okazuje się, oczarowała przyjezdnych. Paostwo Rybaccy (Leonard i Leokadia z domu Lipioska) w roku 1938 kupili działkę na jej północno-wschodnich obrzeżach, tzw. Ołdakówce – tam gdzie po wojnie wybudowano związaną z PAX-em fabrykę „Libella” (długo sąsiadowali z nią przez płot, po śmierci Pana Leonarda „Libella” wykupiła ich działkę). Plany budowy domu – „Willi Temida” – najpewniej przerwała wojna. Paostwo Rybaccy z synami zamieszkali w postawionym najpierw „domku ogrodnika”. Po wojnie miał adres Lilpopa 93; był ostatnim domem przy tej ulicy, w jej części należącej do, jak się u nas w domu mówiło, „niechcianego Brwinowa”. Na nudę nie narzekam Z listu Leonarda Rybackiego do odnalezionego po latach w USA przyjaciela (udostępnionego mi przez panią Gabrielę) można odtworzyd zarys wojennych i powojennych losów rodziny. W czasie okupacji Leonard Rybacki pracował w Warszawskiej Fabryce Parowozów. Od 1941 roku był w AK. Zebrania jego kompanii, pod pozorem gry w siatkówkę, odbywały się w podkowiaoskim ogrodzie. W domu prowadzono tajne komplety. W czasie Powstania Rybacki dowodził plutonem na Ochocie. Po dziesięciu dniach ciężkich walk i utracie kontaktu z dowództwem oddział ewakuował się wraz z cywilną ludnością. Po obozie przejściowym w Pruszkowie Rybacki skierowany został do obozu pracy przymusowej w Brandenburgii. Tam uczestniczył w buncie, po którym skazano go na więzienie. W roku 1945 opanowali je Rosjanie. 3 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” Leonard Rybacki wrócił do Polski w koocu maja 1945. Pisze po latach do przyjaciela: „widok zniszczonej w 80 proc. Warszawy wywarł na mnie tak wstrząsające wrażenie, że nie wiedziałem, co robid. Po dwóch tygodniach pobytu w domu wyjechałem na olsztyoskie ziemie odzyskane”. Przez półtora roku był komisarycznym burmistrzem w Bisztynku, potem dyrektorem zakładu drzewnego, w koocu dyrektorem w olsztyoskim technikum. Na ulicę Lilpopa wrócił w 1950 roku. Pracował jako kierownik budów w resortach budownictwa i komunikacji. Obaj synowie zostali inżynierami. Starszy pracował w Instytucie Badao Jądrowych w Świerku (pani Gabriela była tam księgową; w stanie wojennym została zwolniona za działalnośd w „NSZZ Solidarnośd”). Młodszy budował zapory wodne, zbiorniki retencyjne, nie tylko w Polsce. Leonard Rybacki W 1967 roku Leonard Rybacki przeszedł na emeryturę. „Zajmuję się trochę pracą społeczną, uprawiam ogród, trochę piszę i maluję, tak że na nudę nie narzekam” – czytam w liście. Datowany jest na październik 1970. 28 lutego 1970 roku Urząd Spraw Wewnętrznych Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Warszawie na podstawie przedwojennego prawa o stowarzyszeniach zarejestrował Towarzystwo Przyjaciół Podkowy Leśnej z sekretarzem Leonardem Rybackim i prezesem Sewerynem Gerstenem na czele. – Gersten? Nic o nim nie wiem – mówi Gabriela Rybacka. Sąsiedzka inicjatywa? Kto wpadł na pomysł reaktywowania Towarzystwa przed czterdziestu laty i w czterdzieści lat od powstania Towarzystwa Miłośników Miasta Ogrodu Podkowa Leśna? Rybacki czy Gersten? Może pomysł narodził się przy partyjkach brydża, tak lubianych przez Leonarda Rybackiego? – Seweryn Gersten gdzieś pod koniec lat sześddziesiątych wynajął mieszkanie naprzeciwko nas i Rybackich, przy Lilpopa 58 – przypomina sobie Piotr Mitzner. – Starszy, inteligentny pan. Sposób, w jaki się wysławiał, budził uśmiech. Pamiętam, po śmierci taty składał nam kondolencje: „droga wdowo i ty, skrzywdzony przez los Piotrusiu”. Piotr dodaje, że Gersten przed wojną był dziennikarzem we Lwowie. W zbiorach Biblioteki Narodowej znajduje się Małopolski informator komunikacyjny i turystycznozdrojowy, którego redaktorem i wydawcą był Seweryn Gersten. Co robił po wojnie, nie udało mi się ustalid. Może z Rybackim znali się jeszcze ze studenckich, lwowskich czasów? A może Pan Leonard, spotkawszy przypadkiem krajana, namówił go do osiedlenia się w Podkowie? – To prawdopodobne – ocenia Gabriela Rybacka. Seweryn Gersten zamieszkał na wprost Rybackich w willi „Natusin”, domu zbudowanym w latach 1930-1931 przez Natalię i Michała Stalskich (przedsiębiorcę budowlanego). Historię willi opisuje w Drugim Albumie z Podkową Małgorzata Wittels. Przedwojenna letnia rezydencja po powstaniu stała się przystanią dla blisko trzydzieściorga rozbitków ze stolicy, potem, objęta kwaterunkiem, coraz bardziej podupadała. W 1960 r. została sprzedana – na tej dacie urywa się portret „Natusina” w Albumie. – Parter domu rodzice kupili gdzieś w połowie lat sześddziesiątych – mówi Pani Zofia Patoka, obecna właścicielka drewnianej willi. – Piętro należało do pana Gerstena. Wspomnieo o sąsiedzie Gerstenie nie przechowała wiele. – Był już mocno starszym panem, emerytem, potężnej tuszy, mało towarzyskim. Jego synowie chyba byli wojskowymi, miał gosposię – mówi Zofia Patoka. Seweryn Gersten zmarł około 1976, wtedy Patokowie odkupili piętro od jego spadkobierców. Powstanie Towarzystwa firmowanego przez dwóch emerytów mieszkających na obrzeżach Podkowy wygląda na sąsiedzką inicjatywę. Zwłaszcza, gdy doliczymy jeszcze dwoje wymienionych w odnalezionym piśmie jego członków – redaktora Jana Patokę i pisarkę Laryssę Mitzner. Z sympatii do Podkowy, na miarę Peerelu – W Podkowie nie było wówczas życia sąsiedzkiego czy raczej obywatelskiego. Mieszkaocy, ludzie o dużej kulturze i dobrym pochodzeniu, żyli osobno – wspomina synowa Leonarda Rybackiego. Był to jeszcze głęboki PRL, schyłek epoki I sekretarza KC PZPR Władysława Gomułki. Na powołanie Towarzystwa, odwołującego się do przedwojennych tradycji, Rybacki i Gersten nie tylko musieli uzyskad zgodę władz. Każde pismo przesyłali „do wiadomości”: Prezydium Miejskiej Rady Narodowej i oddziałowi ZBOWiD. Pismo z lipca 1970 wysłali także do „Ob. mgr inż. Aleksandra Uzarewicza”. Czy dyrektor Technikum Kolejowego w Warszawie pełnił wówczas jakąś oficjalną funkcję w Podkowie? To pytanie czeka na odpowiedź. Z tak zwanej liczby dziennika w odnalezionym piśmie Towarzystwa – 36/KR/70 – wnosid można, że oficjalna korespondencja w pierwszych miesiącach jego istnienia była obfita. Panowie z ulicy Lilpopa zapewne próbowali przyciągnąd do tej inicjatywy najświetniejszych 4 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” mieszkaoców Podkowy (rodzina Rybackich była zaprzyjaźniona z księdzem Kantorskim) i zorganizowad wokół niej lokalną społecznośd. W domowym archiwum pani Gabriela Rybacka odnajduje kolejny nieznany dokument. Ocalał statut Towarzystwa Przyjaciół! Nie był wzorowany na przedwojennym, o czym świadczy chodby to, że ani w nazwie, ani w celach Towarzystwo nie nawiązuje do wyróżniającej Podkowę Leśną idei miasta ogrodu. W pierwszym punkcie statut stawia sobie za zadanie „dążenie do rozwoju Podkowy Leśnej pod względem gospodarczym, kulturalnym, estetycznym, komunikacyjnym, zdrowotnym i rekreacyjno-turystycznym oraz sportowym”. Czy rekreacyjnoturystyczny motyw przypisad należy Gerstenowi, autorowi „informatora turystyczno-zdrojowego”? Z kolejnych punktów statutu wynika, że pomysł krojony był na miarę czasów. Twórcy Towarzystwa nie zapominają, że zadania realizowad ono może tylko we „współpracy z administracją paostwową”. A działania – wynika z kolejnego punktu – ograniczyd do „urządzania imprez, pogadanek i prelekcji na tematy związane z życiem gospodarczym Podkowy Leśnej i całego kraju”. Na Towarzystwo odgrywające rolę samorządu (jak na początku lat trzydziestych) nie było wówczas szans. O stowarzyszeniu wywierającym istotny wpływ na miejską politykę (jak po przełomie 1989) za wcześnie było nawet w marzyd. Idea powołania komitetu redakcyjnego i objęcia patronatem przygotowania monografii Podkowy wygląda na pomysł mający zjednad sympatię ojców założycieli miasta ogrodu oraz lokalnej elity dla inicjatywy reaktywowania Towarzystwa. Chod – między wierszami – odczytad można coś więcej: próbę kontestacji peerelowskiej rzeczywistości. A może nawet nawiązania do – żywej w ustnym przekazie – tradycji „małego Londynu”, jak nazywano Podkowę i okoliczne miejscowości ze względu na mieszkających tu licznych przedstawicieli władz Paostwa Podziemnego. Prezes i sekretarz piszą, że Towarzystwu zależy, „aby opracowanie monografii oparte zostało na materiałach uwzględniających rzeczywisty przebieg powstania, budowy i rozwoju osiedla oraz historii miasta w okresie międzywojennym, okupacji i 25lecia PRL”. Znad, że inicjatywie tej przyświeca troska, by historia miasta ogrodu – opracowywana przez nie związanych z Podkową autorów – nie została zafałszowana. Druga z kartek odnalezionych w archiwum księdza Leona to zawiadomienie o zwołaniu na 24 marca 1971 Walnego Zgromadzenia Towarzystwa. Miało byd na nim przedstawione „sprawozdanie z działalności T-wa za rok 1970”. Przewidywano wybór nowych władz. Efemeryda Dlaczego ksiądz Leon, członek reaktywowanego w 1970 roku Towarzystwa, nie wspomniał – o ile mi wiadomo – o tej inicjatywie? Pewnie dlatego, że była to efemeryda. Z odnalezionego przez Piotra Mitznera dokumentu wynika, że ciepłe południe 25 lipca 1971, które Pan Leonard rozpoczął partyjką brydża z przyjaciółmi, miało zakooczyd się ostatnim zebraniem Towarzystwa Przyjaciół Podkowy Leśnej! Na godzinę 18 do siedziby Miejskiej Rady Narodowej po raz kolejny wezwani zostali jego członkowie, by odbyd Walne Zgromadzenie. „Przedstawiony zostanie wniosek Zarządu w sprawie rozwiązania Towarzystwa” – „zawiadamiają” mamę Piotra panowie Rybacki i Gersten. „Zarząd Towarzystwa uzasadnia to tym – czytamy dalej – że pomimo kilkakrotnie podawanych terminów Walnego Zgromadzenia zwołanego w celu wyborów nowych władz i rozpoczęcia działalności Zgromadzenie nie mogło się odbyd z powodu zupełnej absencji członków i braku zainteresowania się tychże działalnością Towarzystwa. Jak również niewypełniania przez nich podstawowych obowiązków członkowskich” (pewnie mowa o opłacaniu składek ustalonych na 50 zł rocznie). Drugi termin Zgromadzenia wyznaczony został tego dnia na godz. 19. Leonard Rybacki zmarł nagle kilka godzin wcześniej. *** Planowana monografia Podkowy Leśnej, która miała się ukazad we współpracy z Mazowieckim Towarzystwem Kultury, nie powstała. Próbując się czegoś o tym dowiedzied, w Krajowym Rejestrze Sądowym natrafiam na nazwisko Oskara Koszutskiego jako wiceprezesa tego stowarzyszenia. – Dziś już chyba nie działa – mówi Oskar. – Kilka lat temu byłem przy likwidacji archiwum MTK i żadnych podkowianów tam nie znalazłem. Jakbym znalazł, na pewno położyłbym na tym łapę – zapewnia. Kilkanaście lat później ksiądz Leon i Oskar – w ramach 5 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” Parafialnego Komitetu Pomocy Bliźniemu – namówili innego mieszkaoca Brwinowa- Borek do opracowania fragmentu dziejów miasta ogrodu Podkowy Leśnej. Nie zmarnowałem szansy. A przecież historia ta, za sprawą Rybackiego i Gerstena, mogła potoczyd się inaczej... 2.Kochaliśmy Go Ksiądz Leon Kantorski, fot. Henryk Bazydło Ksiądz Leon. Srebrne włosy, energiczne ruchy, gromki głos. Zawsze otwarta plebania. Czasem z wieszaka ginęły okrycia – zapewne ktoś czegoś potrzebował, więc przechodząc wziął. Ksiądz serdeczny, chod bywało, że ganił donośnym głosem. Gotów był wysłuchad każdego, co nieodparcie przyciągało ludzi. Wódz, któremu parafianie byli oddaną armią, a Świetliki przyboczną gwardią. Był księdzem sławnym tym, że z koocem lat sześddziesiątych zaprosił do kościoła młodzież z muzyką beatową. W 1980 roku uczynił kościół miejscem głodówki w obronie uwięzionego Mirosława Chojeckiego. W latach osiemdziesiątych w grupie kilkunastu osób zbieraliśmy się w podziemiach parafii raz w tygodniu, w poniedziałki, jako Parafialny Komitet Pomocy Bliźniemu. Tam, z prezesem Bohdanem Skaradzioskim, omawialiśmy bieżące sprawy i plany, czemu Ksiądz Leon zawsze się przysłuchiwał. Popierał nowe działania i pomysły, inspirował, współtworzył i umacniał więzi między ludźmi, budził społeczną odpowiedzialnośd. A miejsce to sprzyjało swobodzie wypowiedzi. Dawało nam wszystkim poczucie wolności. Poza tym dwa razy w roku, w okresie Świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocnych, spotykaliśmy się w pełnym składzie w gościnnym domu Marysi Maros, by wysłuchad krótkiej homilii Księdza i złożyd sobie wzajemnie życzenia świąteczne. Ten zwyczaj kontynuowaliśmy do 2008 roku. W tamtych latach przez Podkowę przewijało się bardzo wiele osób przybyłych z okolicznych miejscowości, a także z Warszawy, by uczestniczyd we Mszy za Ojczyznę, wysłuchad płomiennych kazao Księdza Leona, wziąd udział w kolejnym „Spotkaniu z Autorem”. Gdy z Jackiem Wojnarowskim przywieźliśmy do kościoła Barbarę Zbrożynę, która przedstawiła trudną sytuację artystów plastyków po zdelegalizowaniu ZPAP, wszyscy byli gotowi do współpracy z artystami. I w połowie lat osiemdziesiątych w czytelni podkościelnej rozpoczęła swą działalnośd galeria sztuki. Przyjeżdżali do niej twórcy z całej Polski. Pierwszym artystą wystawiającym był Adam Brincken z Krakowa. Swymi rysunkami i niezwykle piękną wypowiedzią zachwycił Księdza Leona, który oddał artystom we władanie czytelnię i przez sześd lat bywał na kolejnych wernisażach. W zagadnienia sztuki atrakcyjnie wprowadzali krytycy: Magdalena Hniedziewicz i Maciej Gutowski. Ksiądz z niezwykłą wrażliwością akceptował rozmaitośd ekspresji artystycznej, brał udział w licznych dyskusjach o kształcie sztuki współczesnej, a widomym śladem tego okresu jest stojący przy kościele pomnik „Kalwaria Polska” autorstwa Jerzego Kaliny. Po przejściu na emeryturę w 1991 roku Ksiądz został rezydentem domu parafialnego w Podkowie. Ale bezczynnośd nie leżała w Jego charakterze. Angażował się w różne lokalne przedsięwzięcia. W trosce o bezpieczeostwo mieszkaoców swoim słowem wspierał społeczny komitet budowy komisariatu policji. W tym samym czasie założył „Lumen – fundatio pro educatione”, której dochody miały wspierad różne inicjatywy . Wspólnie z osobami oddanymi idei budowy szkoły, przede wszystkim Grzegorzem Dąbrowskim – dyrektorem wówczas założonej szkoły KIK – w obliczu marnych warunków lokalowych, w jakich znajdowali się uczniowie, marzył Ksiądz o budowie wspaniałego centrum nauczania i omawiał przyszły jego kształt z architektami. Byłam przy rozmowach, w czasie których pochyleni nad kolejną makietą ksiądz i architekt (Janusz Tofil, Piotr Sudra) dyskutowali kolejne ulepszenia. Starał się zaszczepid każdemu rozmówcy swój zapał i przekonanie o bezwzględnej potrzebie stworzenia odpowiednich warunków, by należycie formowad człowieka. Gdy tej jesieni dyrektor Grzegorz Dąbrowski przekazał uczniom częśd nowej szkoły – ogromną, nowoczesną salę gimnastyczną – chod Księdza Leona już nie było, mieliśmy wrażenie spełnienia Jego woli i odczucie Jego obecności wśród nas. Inną pasją Księdza było uczestnictwo w rozwijającym się ruchu wydawniczym. W 1993 roku, gdy ukazał się pierwszy numer „Podkowiaoskiego Magazynu Kulturalnego”, z miejsca zaaprobował pismo. Kilka razy sam w nim publikował. Potem wydaliśmy razem, w ramach Fundacji Lumen i wspólnie z Towarzystwem Przyjaciół Miasta-Ogrodu, pięd zeszytów „Rocznika Podkowiaoskiego”; jeden z nich, Kościół-Ogród, autorstwa księdza 6 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” Leona – o ogrodzie przykościelnym, którego wizjonerski projekt zrobił dr Zdzisław Bąkowski. Ksiądz lubił redakcyjne spotkania, służył nam licznymi uwagami i czekał z niecierpliwością na pojawienie się kolejnego tomu. Brał udział w ich oficjalnej promocji. Tymczasem w Polsce dynamicznie zmieniało się wszystko. Odkrywanie tych zmian było wówczas pasjonujące. Cząstkę wolnego czasu Księdza zawłaszczyłyśmy z Marysią Maros pod hasłem: zwiedzad miejsca, oglądad wystawy, smakowad potrawy. Zaczęliśmy od Zachęty (m.in. zobaczyliśmy wielką wystawę Jerzego Nowosielskiego) i Zamku Ujazdowskiego z jego stałą kolekcją sztuki. Odwiedzaliśmy okoliczne restauracje o intrygujących nazwach, pojawiające się jak grzyby po deszczu. Potem była wycieczka do Poznania (na głośną wystawę „Pompa Funebris” i wspaniałe zbiory stałe w Muzeum Narodowym), wyjazd do Lublina – z zamiarem obejrzenia kaplicy św. Trójcy... Zwiedzanie Pułtuska, wsparte kosztowaniem świnki z kaszą gryczaną, Łowicza z jego katedrą i pięknym muzeum, owocem pracy mieszkaoców społeczników. Większą grupą (z Krystyną i Ákosem Engelmayerami, Marią Jezierską i Hanią Gradkowską), w dwa samochody, pojechaliśmy do Muzeum Jacka Malczewskiego w Radomiu, by obejrzed wystawę rozmaitych przedmiotów i dekoracji użytych w filmie Wajdy Pan Tadeusz. Wiele razy towarzyszyłyśmy z Marysią Księdzu podczas wyjazdów do pruszkowskiego muzeum, skąd otrzymywał zaproszenia na koncerty. Jeździliśmy na spotkania organizowane przez PEN Club do Domu Literatury na Krakowskim Przedmieściu, a także na spotkania z Adamem Bieniem w jego domu w Milanówku i na lody w „Białym Dworku” obok Stawiska. Interesował się wszystkim, w tym nowo wydanymi tytułami; zachwycał się książkami Zygmunta Kubiaka. Obdarowywał nas rozmową na najróżniejsze tematy; pełen pasji i rozmaitych zainteresowao, niejednokrotnie wymagał od nas głębokiego wejrzenia w siebie. Był bezpośredni i oczekiwał otwartości. Gdy zachorował, wielu spieszyło mu z pomocą. On jednak czuł się najlepiej z grupą oddanych Mu przyjaciół i wychowanków, dawnych Świetlików i Trapistów: Asią, Marysią, Henrykiem, Markiem, Michałem, Elżbietą, Pawłem i innymi, a oni oprócz bezpośredniej pomocy ofiarowywali mu przede wszystkim swój czas, swoją obecnośd. Kochaliśmy Go, a On kochał Podkowę, która bez Księdza Leona nie jest już taka sama. Zofia Broniek Ksiądz Kanonik Leon Kantorski. Urodzony 31 marca 1918 roku w Domaradzicach (Wielkopolska). Studiuje w Seminarium Duchownym w Gnieźnie 1937-1939. W latach okupacji, 1939-1943, jest robotnikiem niemieckiej fabryki w Poznaniu i elektrykiem w zakładach Siemensa. Po ucieczce do Francji zostaje klerykiem w Instytucie Katolickim Des Carmes, a potem w Seminarium Polskim w Paryżu. 3 lipca 1947 roku przyjmuje święcenia kapłaoskie w Paryżu, udzielone przez kardynała E. Suharda. W latach 1947-1956 prowadzi pracę duszpasterską w Buku, Poznaniu, Śmiglu i Warszawie, a w latach 1957-1964 duszpasterstwo akademickie przy kościele św. Anny w Warszawie. Od 1964 do 1991 jest proboszczem parafii św. Krzysztofa w Podkowie Leśnej. W 1991 przechodzi na emeryturę; otrzymuje tytuł Honorowego Obywatela Podkowy Leśnej i wyróżnienie – odznakę Zasłużony dla Podkowy Leśnej; zakłada fundację „Lumen – fundatio pro educatione”. W 1996 roku jedzie z wizytą do Watykanu, do Ojca Świętego Jana Pawła II, z pielgrzymką policjantów. W 1997 obchodzi 50-lecie kapłaostwa w Paryżu, Dubinie, Podkowie Leśnej i w Warszawie. W 1998 zostaje odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, w 2002 Prymas Polski, kardynał Józef Glemp nadaje Mu godnośd kanonika. W 2007 roku mija 60-lecie kapłaostwa. Otrzymuje wówczas medal Christoforos – niosący Chrystusa. W tym samym roku odznaczony zostaje Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. 26 lipca 2010 roku umiera w wieku 92 lat. Połowę swego życia związał z Podkową Leśną. 3.Żyli wśród nas Krystyna z Baniewiczów Michałowska W sierpniowy dzieo żegnaliśmy jedną z najstarszych mieszkanek Podkowy, związaną z miastem od samych jego początków – panią Krystynę Michałowską. Była córką inżyniera Tadeusza Baniewicza, wieloletniego dyrektora Elektrycznych Kolei Dojazdowych i jednego z założycieli Podkowy Leśnej, współtwórcy Towarzystwa Miłośników Miasta-Ogrodu Podkowa Leśna. To właśnie Krystyna Baniewiczówna otrzymała legitymację towarzystwa z numerem pierwszym. Studiowała malarstwo. Swoje zdolności i umiejętności wykorzystywała podczas wspólnych z mężem wypraw archeologicznych. Po powstaniu w willi „Krychów”, nazwanej przez Baniewicza od jej imienia, zainstalowany został oddział chirurgiczny szpitala wolskiego, w którym pielęgniarską posługę pełniła także Krystyna Baniewiczówna. 7 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” Jest nieomal regułą, że za odkryciami naukowymi, sukcesami artystycznymi czy literackimi wspaniałych mężczyzn kryją się ciche działania towarzyszących im kobiet. Profesor Kazimierz Michałowski (1901-1981) był najsławniejszym polskim archeologiem, światowym autorytetem w swojej dziedzinie, organizatorem licznych wypraw (najsłynniejsze to: Edfu, Palmyra, Aleksandria, Faras), zastępcą dyrektora Muzeum Narodowego, kierownikiem Katedry Archeologii Śródziemnomorskiej UW, członkiem licznych towarzystw naukowych, autorem wielu prac specjalistycznych oraz książek, w których popularyzował archeologię, czyniąc ją dostępną i interesującą dla laików. Czy osiągnąłby tak wiele, gdyby nie wspierała go żona? „Staje przy boku męża we wszystkich jego przedsięwzięciach naukowych – pisze Maria Ludwika Bernhard (Kazimierz Michałowski 1901-1981) – będąc rysownikiem i dokumentalistą oraz biorąc na swe barki ciężkie trudy prowadzenia gospodarstwa w czasie wypraw archeologicznych w niełatwych warunkach klimatycznych”. Podobnie widzi jej rolę Alicja Okooska: „Krysia dzielnie sekundowała mężowi w jego zajęciach naukowych. Podziwiałam energię, z jaką prowadziła dom i wychowywała dzieci, jednocześnie zaś spełniała obowiązki reprezentacyjne. Posiadała również swój niemały udział w podróżach badawczych męża, bywała przecież i rysownikiem znalezisk, i organizatorką «dnia powszedniego» polskiej ekipy. Trzeba przyznad, że profesor znalazł godną siebie partnerkę, umiejącą prowadzid jego wielkie i małe sprawy”. I dodaje: „uważam, że ciężko oboje pracowali na okresy powodzenia”. Zauważa też, że zewnętrznie upodobnili się do siebie: „Oboje posiadają ten sam typ nobliwej urody, którą zachwycają na reprezentacyjnych przyjęciach” (Spotkania z ludźmi niezwykłymi). Pani Krystyna po śmierci męża nie zerwała więzi ze współpracownikami profesora. W jej domu nadal mieściła się Pracownia Archeologii Śródziemnomorskiej PAN, a ona sama utrzymywała stały kontakt ze środowiskiem naukowców i archeologów, spotykając się z nimi regularnie, pamiętając o każdym, o jego kłopotach, o jego rodzinie. Jej niezwykła skromnośd i nieskrywana życzliwośd sprawiały, że każdy, kto się z nią spotkał, pozostawał pod jej urokiem. Interesowała się żywo sprawami swego miasta, ale także szerszymi zagadnieniami, przyjmowała wielu ludzi, zawsze serdeczna, gościnna, życzliwa. Włączyła się w reaktywowanie Towarzystwa po roku 1989; wiele wysiłku włożyła, by nazwisko Tadeusza Baniewicza zostało utrwalone w pamięci mieszkaoców Miasta-Ogrodu – jego imieniem nazwano piękną aleję w samym centrum, a w ścianę kościoła wmurowana została tablica, upamiętniająca jego udział w powstaniu świątyni. W uznaniu zasług dla Podkowy wiosną tego roku Krystyna Michałowska otrzymała (wraz z kilkoma innymi osobami) tytuł honorowego obywatela miasta. 8 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” W ostatnich latach musiała opuścid dom, z którym związana była od dzieciostwa, ale zmianę przyjęła pogodnie, nigdy nie narzekała. Zawsze jednak była ciekawa, co słychad w Podkowie. Wszyscy, którzy poznali panią Krystynę, zapamiętają jej urok osobisty, naturalnośd i serce dla ludzi. Ktoś powiedział, że była wielką damą. Niewątpliwie, ale także wspaniałym człowiekiem. 4.Jubileusz Kapłaostwa Z księdzem proboszczem Wojciechem Osialem rozmawia Izabela Górnicka-Zdziech Czym według księdza jest powołanie? Powołanie kapłaoskie to szczególna miłośd Boga i bliźniego. Kapłan składa ofiarę ze swojego życia w łączności z Kościołem, rozumianym jako wspólnota ludu Bożego. Wiąże się ze swoją parafią jak mąż z żoną. Współcześnie rozszerza się zakres pojęcia „powołanie”, mówiąc o tym, że każdy ma swoje powołanie. Istnieje nie tylko powołanie do bycia księdzem czy zakonnicą, ale także powołanie małżeoskie, macierzyoskie, ojcowskie czy zawodowe. Zgodzi się ksiądz z określeniem powołania jako rodzaju łaski? Wszystko jest łaską. W jaki sposób ksiądz odkrył w sobie powołanie kapłaoskie? Człowiek poszukuje dla siebie w życiu różnych ról. Miałem uzdolnienia humanistyczne. Był czas, że chciałem zostad dziennikarzem. Widziałem siebie także w roli nauczyciela. Jednocześnie zawsze służyłem do Mszy świętej jako ministrant, związany z życiem Kościoła i parafii. Moje lata młodości upłynęły w schyłkowym okresie komunizmu i konfrontacji ideologicznej między marksizmem, materializmem a Kościołem, który miał inną wizję człowieka. Kiedy odkryłem tę szczególną filozofię, głoszoną przez Kościół, wspartą miłością do narodu, wydała mi się ona warta poświęcenia całego życia. Służba Kościołowi, Ojczyźnie i człowiekowi poprzez zmaganie się z ateizmem stanowiła dla mnie wyzwanie. Dzisiaj ta sprawa pozostaje aktualna. Liberalizm wydaje się byd nową formą ateizmu i zdecydowanym sprzeciwem wobec chrześcijaoskiej koncepcji człowieka. W wielu punktach stoi w opozycji do ducha naszej wiary. Nie wszyscy rozumieją obecną chwilę. Tak jak kiedyś ludzie byli zafascynowali marksizmem i realnym socjalizmem, dziś wyznawcy liberalizmu upajają się złudzeniem nieograniczonej wolności. Zajmuje ich tylko życie na ziemi, napędzane przez konsumpcjonizm. Zamykają się w doczesności. Fanatycy hedonizmu ograniczają swój byt do jednego wymiaru. Właściwie po 25 latach znalazłem się w tym samym punkcie. Znowu odkrywam siebie w konfrontacji różnych systemów filozoficznych. A czy w życiu księdza nastąpił taki moment, że powołanie mu ciążyło? Myślę, że każdemu w powołaniu towarzyszy szczególna obecnośd Pana Boga, który wie, ile człowiek może wytrzymad. Znając moje słabości Bóg nie dopuszcza do mnie wielkich kryzysów. 9 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” Podczas mszy św. jubileuszowej z Kardynałem Gulbinowiczem. Człowiek przez całe życie zmaga się ze swoimi niedoskonałościami, dźwiga brzemię własnej ułomności, a powołanie wymaga od niego często jeszcze więcej, zatem można określid je również jako trud? Zawsze przychodzi moment konfrontacji z wizją, jaką mieliśmy na początku. Człowiek zmierza się z różnymi wątpliwościami. Sądzi, że może w innej sytuacji byłoby mu lepiej. Tymczasem nie ma miejsca idealnego. W każdym powołaniu następuje kryzys, w powołaniu kapłaoskim także. Nadchodzą trudne momenty i chwile pokusy, by urządzid sobie życie inaczej. Bywa, że księża odchodzą od swojej misji. Zaczynają nowe życie, co jednak nie chroni ich przed kolejnymi rozterkami. Nowy wybór nie znosi problemów. We Mszy świętej z okazji jubileuszu 25 lat kapłaostwa księdza uczestniczył kardynał Gulbinowicz. Czy odegrał on jakąś rolę w tym, że zdecydował się ksiądz poświęcid życie Kościołowi? Kardynał Gulbinowicz był mi znany z wybitnych zasług dla Kościoła i ojczyzny w okresie totalitaryzmu w Polsce. Zaprosiłem go, aby zainaugurował w naszej parafii rok kapłaostwa, w 150-tą rocznicę śmierci patrona proboszczów, Jana Marii Vianeya. Jednocześnie pełnił rolę gościa na moim jubileuszu. Mówił o wielkich postaciach polskiego Kościoła, które stanęły na jego drodze kapłaoskiej. Przyświecała mi tu idea, by parafianie poznali niezwykle zasłużoną osobę kardynała, który ma już ponad 80 lat, a że mieszka we Wrocławiu, rzadko spotyka się z wiernymi w centralnej Polsce. Czy miał ksiądz innego przewodnika duchowego, który pomógł mu podjąd decyzję o wybraniu życia kapłana? Nie, był to mój osobisty wybór. Poznałem jednak kilku kapłanów, którzy byli dla mnie wzorem, wśród nich ksiądz Jerzy Dziurzyoski, proboszcz parafii św. Feliksa z Kantalicjo na Marysinie Wawerskim, skąd pochodzę. On sam nie wiedział o tym, jak duży wpływ ma na rozwój młodego chłopaka, jakim wówczas byłem. Słuchałem jego homilii, przyglądałem się jego życiu i poczynaniom. Ksiądz ten promieniował swoją osobowością. Jak zapatrywali się na wybór drogi życiowej księdza rodzice? Zwłaszcza mama pozostawała bardzo przeciwna mojej decyzji o pójściu do seminarium. Uważała, że nie jest to przyszłośd dla mnie. Twierdziła, że mnie wyrzucą i będzie... wielki wstyd. Dotąd byłem bowiem osobą niezwykle rozrywkową. Uczestniczyłem w życiu towarzyskim jak każdy młody człowiek. W liceum miałem liczne grono znajomych. Z czasem matka księdza pogodziła się z dokonanym wyborem? Tak, chociaż nadal żałuje, że nie będzie miała wnuków. Jestem jedynakiem. 10 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” Jak wynika z księdza doświadczenia, czy dzisiaj oczekiwania ludzi wobec kapłanów są takie same jak 25 lat temu? Tak, ponieważ tajemnica życia człowieka, problemy egzystencjalne są dziś te same, co w chwili przyjścia na świat Jezusa Chrystusa. Człowiek przeżywa je tylko w innej scenerii. Świat się zmienia, ale serce pozostaje jednakie. Od początku istnienia zastanawiamy się nad celem i sensem życia, istotą cierpienia i śmierci, obecnością Boga. Odpowiedź Chrystusa jest wciąż niezmienna i potrzebna, podobnie jak posługa kapłana. To, co robili księża w XII, XV i to, czym się zajmują w XXI wieku niczym się nie różni. Główne przesłanie naszej pracy ma identyczny sens. Zmienił się jedynie margines: język, styl, technika. Co ksiądz postrzega współcześnie jako największe wyzwanie dla kapłanów? Kiedyś księża byli bardziej wykształceni na tle reszty społeczeostwa, wyspecjalizowani w teologii, uważano ich za znawców Pisma Świętego. Czasy o tyle się zmieniły, że dziś coraz więcej osób świeckich zna się na teologii, czyta Pismo Święte. Upowszechniło się wyższe wykształcenie i wzrósł poziom edukacji, również biblijnej i teologicznej. Mamy do czynienia ze świadomym laikatem dojrzałych chrześcijan, którzy są katechizowani, uczestniczą w różnych ruchach kościelnych. Tacy wierni stają się partnerami. Stawiają księżom rosnące wymagania. W takiej sytuacji kapłan nie jest już jedynym ekspertem i nie stoi ponad wiernymi, traktując ich instrumentalnie jako ludzi niedouczonych, ale staje się ich sługą i towarzyszem. Stara się im przewodzid i pomagad, byd blisko ich życia. 25 lat kapłaostwa to, zdaniem księdza, dużo? Bardzo ładnie napisali o tym na kartce z życzeniami, jaką otrzymałem z okazji jubileuszu, dyrektorzy szkół z terenu parafii. Otóż trafnie podsumowali, że 25 lat to dużo, gdy chodzi o przeszłośd i to, czego się dokonało, a jednocześnie wciąż mało, gdy chodzi o przyszłośd, która pozostaje zagadką, ale zarazem pięknym wyzwaniem. Dla kogoś, kto ma za sobą 50 lat kapłaostwa czy, jak ksiądz Leon Kantorski 62 lata, dwierdwiecze stanowi niewiele. Mam świadomośd, że młodośd wikariuszowska już za mną, ale też żywię nadzieję, że Pan Bóg pozwoli mi pożyd dłużej i wiele dokonad oraz spotkad się z ciekawymi ludźmi. Ma ksiądz wieloletnie doświadczenia z bycia wikarym w Żychlinie, Warszawie i Ursusie. Czym różni się ono od bycia proboszczem? Proboszcz jest odpowiedzialny za kościół w znaczeniu zarówno materialnym, jak i duchowym, podczas gdy wikariusz ma poczucie, że zajmuje się wybranym odcinkiem przez określony czas. Bardzo często błąd wikariusza polega na tym, że nie traktuje swoich zadao poważnie, ponieważ wie, że za dwa, trzy czy pięd lat będzie gdzie indziej, a tam pojawią się nowi ludzie i nowe wyzwania. Młody ksiądz do kooca jeszcze nie rozumie, że to, czym się zajmuje, jest naprawdę jego. Nie często powie: „moja szkoła, moi parafianie”. Takim myśleniem są skażeni zwłaszcza wikariusze, którzy zmieniają parafię co rok czy dwa. Co jest zatem trudniejsze – odpowiedzialnośd, czy umiejętnośd skupienia się na kolejnych zadaniach? Każde z tych zadao jest trudne, przy czym wikariuszowi łatwiej jest zabłysnąd. To tak, jak z nauczycielem, który przychodzi na kilka lekcji, porywa uczniów swoją odmiennością, a następnie odchodzi. O wiele większym wyzwaniem jest wieloletnia systematyczna praca: prowadzenie klasy, szkoły, utrzymywanie autorytetu, pozostanie sobą pomimo zmieniających się okoliczności i własnych ograniczeo: nadpobudliwości, wrażliwości czy złych dni, nieskompromitowanie się. Ksiądz proboszcz, który jest w danej parafii długo, czuje ciążącą na sobie odpowiedzialnośd, identyfikuje się z mieszkaocami, stara się byd dla nich bratem, ojcem, uczestniczyd w ich życiu na co dzieo, patrzy jak wzrastają ich pociechy, towarzyszy im w ich drodze życia i spotkaniu z Bogiem. Dzieci, które przyjmowały I Komunię Świętą, gdy objąłem podkowiaoską parafię, niedawno przyjmowały sakrament bierzmowania, a za chwilę będę udzielał im ślubu. To wzruszające. Wieloletnia odpowiedzialnośd proboszcza jest trudna, ponieważ dzisiaj trwanie jest w ogóle trudne. Współczesny człowiek nie umie trwad. Łatwiej jest żyd emocjami i poszukiwad wciąż nowych doznao. Dlatego też trudniej byd dzisiaj księdzem, ale również dotrzymad przysięgi małżeoskiej, pozostad przy starych, chorych rodzicach. Z jakimi myślami rozpoczynał ksiądz osiem lat temu posługę proboszcza w Podkowie Leśnej, której parafianie po wieloletnim okresie działalności księdza Kantorskiego mieli silny związek z Kościołem niezwykle zaangażowanym w życie mieszkaoców? Czy uważał to ksiądz za duże wyzwanie? Sądziłem, że będzie to bardzo trudne zadanie, ale wierzyłem w Bożą Opatrznośd. W roku 2000 wyjechałem na Światowy Dzieo Młodzieży do Rzymu z młodzieżą z Ursusa. Podczas wyjazdu mieliśmy do wyboru różne włoskie diecezje, w których mogliśmy się zatrzymad. Ponieważ kocham morze i słooce, postanowiłem pojechad 11 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” z dziedmi na włoską Riwierę. Trafiliśmy do diecezji Chiavari, koło Genui. Okazało się, że było tam sanktuarium Madonna dell'Orto, co tłumaczy się Madonna z Ogródka. Miejscowy biskup nas przywitał i życzył, aby polska młodzież wzrastała w ogrodzie Maryi niczym wspaniałe kwiaty. Zachęcał, abyśmy przedstawili Matce Bożej swoje prośby. Ja przedstawiłem w czasie tej pielgrzymki prośbę, abym został proboszczem. Miałem już za sobą 17 lat kapłaostwa. Rok później... objąłem funkcję proboszcza w Mieście-Ogrodzie, w którym kamieniem węgielnym jest figura Matki Bożej, znajdująca się na skwerze księdza Kolasioskiego. Skojarzenie wszystkich tych zdarzeo i miejsc dodało mi otuchy do podjęcia wyzwania. Stałem się ogrodnikiem w ogrodzie Matki Bożej, a to, że Pan Bóg wybrał dla mnie taką parafię, uważam za szczególne błogosławieostwo. Czy postanowił ksiądz kontynuowad w Podkowie Leśnej pracę poprzednich proboszczów, czy rozpocząd całkiem nowy rozdział? Zdecydowałem się kontynuowad ich dzieło, jednak w sposób zgodny z moją osobowością. Każdy ksiądz ma inne charyzmaty. Co księdza zaskoczyło w Podkowie w momencie, kiedy został w niej proboszczem? Ogromne zaangażowanie wiernych w liturgię, ich świadome uczestnictwo we Mszy świętej, duża liczba osób przystępujących do Komunii Świętej. Czy po latach pracy w podkowiaoskiej parafii czuje się ksiądz szczególnie związany z tym miejscem? Mówi się, że dla neoprezbitera jego pierwsza parafia jest pierwszą miłością, podobnie dla proboszcza. Podkowa stała się miejscem bliskim mojemu sercu. Bardzo się z nią związałem, głównie poprzez pracę duszpasterską. Jak ksiądz postrzega specyfikę Podkowy Leśnej? Specyfikę nadają Podkowie sami jej mieszkaocy, osoby o wysokim statusie intelektualnym i materialnym, które stawiają księdzu i sobie duże wymagania. Mają własne zdanie, z którym trzeba się liczyd i konfrontowad. Nie jest to społecznośd bierna, lecz zaangażowana i aktywnie uczestnicząca w życiu społecznym miasta i kraju. Ostatecznie Podkowa Leśna to „Pępek Europy”. Mieszkaocy starają się wpisad w historię i kontynuowad ją w sposób zgodny ze zmieniającymi się czasami. Przyjmują inną optykę i zadania niż dawniej, ale nadal pragną byd podmiotem, korzystad z przywilejów obywatelskich i wykonywad swoje powinności. Przykładem tego może byd inicjatywa Otwartych Ogrodów, podczas których otwierają nie tylko swoje domy, ale też prezentują własną twórczośd. Liczy się wkład każdej osoby. W ten sposób powstaje mozaika różnych osobowości. Rozumiem swoje zadanie jako integrowanie oraz scalanie poszczególnych elementów. Staram się byd życzliwy dla każdego, wysłuchiwad parafian i brad pod uwagę ich opinie. Nie po to, aby się im przypodobad, ale by ich łączyd. Ludzie wierzący powinni tworzyd jednośd w wielości. Ta wizja duszpasterska przeciwdziała rozbiciu parafii, a sprzyja uspołecznieniu . Rola wspólnototwórcza Kościoła jest dziś szczególnie ważna. Czy przejmując parafię w Podkowie Leśnej wytyczył sobie ksiądz kolejne zadania do zrealizowania, a jeśli tak, to czy udało się osiągnąd księdzu wyznaczone cele? Nie wyznaczałem sobie zadao, co nie pozostało bez echa. Od jednego z parafian otrzymałem list, w którym napisał: „Minęło sto dni księdza proboszczowania, a jeszcze ksiądz nie przedstawił nam programu...”. Ta wypowiedź bardzo mnie poruszyła. Podcięła mi skrzydła, ponieważ zjawiłem się wśród tych ludzi ufny i nastawiony pozytywnie. Była, moim zdaniem, niesłusznym oskarżeniem. Do dziś nie mam programu. Uważam, że moim zadaniem jest odpowiadanie na bieżące potrzeby parafian i sytuacje, które rodzi życie. Program jest jeden. Znajduje się w Ewangelii. Jezus Chrystus dał nam swoją naukę jako program na nasze życie. Mamy odpowiadad na znaki czasu. Nie miałem także programu, jeśli chodzi o materialną stronę parafii, gdyż nie wiedziałem, na co stad podkowiaoski Kościół, ile pieniędzy uda się zebrad na tacę, jakie są możliwości mieszkaoców. Z czasem zacząłem stopniowo podejmowad różne inwestycje, a pierwszą z nich była próba scalenia dwóch kościołów: starego, przedwojennego i nowego, rozbudowanego przez księdza Leona Kantorskiego. Przy współpracy prof. Zemły i prof. Słoniny, a właściwie dzięki ich dziełom, doszło do złączenia dwóch światów, które wcześniej do siebie nie przystawały. Powstała harmonijna całośd. Oczywiście, o gustach się nie dyskutuje, jednym może się to podobad, innym nie. Kiedy zacząłem osadzad się w parafii, spotkałem się z zarzutem, że w kościele ciągle trwają prace. Było to dla mnie dziwne, ponieważ zwykle oskarża się księży o to, że nic nie robią. Jak ksiądz reaguje na opinie krytyczne, które do niego docierają? Przede wszystkim nocami nie śpię i jako człowiek wrażliwy choruję wewnętrznie, jestem przygaszony, smutny i rozbity. Później staram się dostrzec w tej opinii czyjś odbiór i jednostkowe przeżycie. Próbuję wyciągad 12 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” wnioski. Odpowiadam swoim działaniem, czasem aluzją. Nigdy nie podejmuję otwartej walki. Na wspomniany list nie odpisałem, ponieważ zapowiadał, że grupa parafian niebawem się ze mną spotka. Do owego spotkania nigdy nie doszło. Ze wszystkimi wiernymi spotykam się podczas kolędy. Staram się co roku nawiedzad te domy, do których w poprzednim roku nie dotarłem. Czynię tak, aby parafianie mieli okazję rozmowy, słucham ich głosów w domach, gdzie ludzie czują się bezpieczniej i mogą wypowiedzied się w bardziej autentyczny sposób. Zawsze pojawiam się przed kościołem po liturgii a także w ciągu dnia, aby spotkad się z wiernymi, podyskutowad i nie stwarzad bariery między nimi a mną. Pozwalam się trochę poboksowad, byle nie był to całkowity nokaut (śmiech). W jaki sposób wychodzi ksiądz naprzeciw potrzebom mieszkaoców? Podejmując różne inicjatywy przy dużej współpracy wikariuszy, którzy przynoszą różne sugestie i aktywnie uczestniczą w życiu parafii. Staramy się myśled kolegialnie, ponieważ parafia nie może opierad się wyłącznie na proboszczu. Rola wikariuszy jest nie do przecenienia. Ci wierni, którzy nie są przekonani do swojego proboszcza, mają szansę mied swojego duszpasterza w postaci wikariusza, który jest inny, ma odmienne zalety i może im bardziej odpowiadad osobowościowo. „Tygodnik Powszechny” opublikował niedawno „Samouczek plebana”, w którym znalazło się zdanie: „Nowoczesny Proboszcz daje przykład, nie boi się pobrudzid rąk, i pamięta, że parafia to własnośd jego i wiernych”. Zgadza się ksiądz z tym? Tak, parafia nie jest moim własnym folwarkiem. Zawsze podkreślano nam to w seminarium. Księża mają świadomośd, że parafia nie zależy wyłącznie od proboszcza. Jego postawa winna byd służebna wobec wiernych. Kapłan zwykle identyfikuje się z parafią, ale trzeba w tym zachowad umiar, dopuszczad wiernych do współpracy, uaktywniad rady parafialne, otworzyd się na osoby świeckie. Artykuł mówi także o tym, że w nowoczesnej parafii Kościół otwiera się przez tak rozumianą kulturę, która nadaje ton duszpasterskim doświadczeniom, wprowadza życzliwośd, cierpliwośd i sztukę słuchania. W tej kulturze kapłaostwo ma nie byd nie przywilejem, lecz służbą. Czy ksiądz też tak traktuje kapłaostwo? To piękne słowa. Do tej służby trzeba dorastad. Rozróżnia się kapłaostwo służebne i kapłaostwo powszechne. Kapłaostwo służebne, hierarchiczne, wypełniają księża: wikariusze, proboszczowie i biskupi, a kapłaostwo powszechne to kapłaostwo wiernych. Wszyscy na mocy chrztu i bierzmowania uczestniczymy w jedynym kapłaostwie Jezusa Chrystusa, który jest najwyższym, wiecznym Kapłanem. On zechciał otworzyd dla nas, ludzi swoje kapłaostwo na te dwa sposoby. Oprócz wspomnianego scalenia kościołów, podjął ksiądz też wiele innych prac budowlanych i wykooczeniowych na terenie parafii, m.in. dokooczył budowę dolnego kościoła, połączoną z naprawą tarasu, przygotowując pomieszczenia o przeznaczeniu sakralnym, ale także kulturalnym. Odbywają się tam koncerty, wystawy, prezentacje filmowe. Wielokrotnie zaprasza ksiądz do współpracy artystów, jest organizatorem licznych wydarzeo kulturalnych. Czy to sposób, aby zbliżyd wiernych do Pana Boga? Per Artem ad Deum. Piękno jest blaskiem Pana Boga. Dzisiejszy świat, jeśli nie zawsze szuka dobra, to zawsze pragnie piękna. Jest ono zauwazone nawet przez niewierzącego. Zarówno piękno wnętrza, jak i piękno przyrody, sztuki. Człowiek stykając się z pięknem może odnaleźd Prawdę, a więc Boga. W świętych zachwyca nas piękno ich człowieczeostwa. Grzech poniża i niszczy. Dzieło szatana to dzieło destrukcji, burzenia i odrazy. Gdyby Kościół stałby się, głosząc Prawdę, synonimem brzydoty, przestałby przyciągad wiernych i byłby mniej wiarygodny, brakowałoby mu blasku. Świat odchodzi od takiego wizerunku Kościoła. W czym ksiądz upatruje siłę podkowiaoskiej parafii? Naszą siłę stanowią piękne rodziny. Często są to rodziny wielodzietne, takie, w których rodzice są nie tylko wykształceni, ale też zaangażowani w ruchy kościelne. Wychowują następne pokolenie, dając mu przykład wiary i dobrego życia. Zależy im na tym, by dobrad dzieciom odpowiednie szkoły, w których życiu sami aktywnie uczestniczą, zasiadając w ich radach. To wielkie bogactwo podkowiaoskiej parafii. Ksiądz też nie zapomina o dzieciach, dbając o to, by na Mszach dziecięcych śpiewała schola, odbywały się koncerty edukacyjne, parafianie organizowali rokrocznie jasełka. Na ile takie działania pomagają księdzu zjednoczyd młodsze i starsze dzieci wokół kościoła? Mam nadzieję, że budują one trwały związek między kolejnymi pokoleniami parafian a Kościołem. Cieszę się, że ksiądz Leon Kantorski przez lata organizował w Podkowie życie dzieciom i młodzieży, jednocząc ich w grupie Świetlików. Idąc za jego przykładem, z przyjemnością wyjeżdżam z młodymi ludźmi na wakacje, żeby byd blisko 13 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” nich, służyd im radą, rozumied ich problemy, a także żeby pozwolid im dostrzec, że proboszcz nie jest urzędnikiem, ale ojcem i bratem. Do księdza Leona dzieci zwracały się „bracie”, ja zachowuję formę „ksiądz”, ale ducha braterstwa w młodym pokoleniu moich parafian chciałbym wyzwolid i utrzymad. Z tymi, którzy już nie jeżdżą na coroczne obozy, ponieważ studiują i mają inne, nowe zajęcia, pozostaję nadal w dobrych relacjach. Czy istnieje związek między parafią, a pobliską Szkołą św. Teresy i Gimnazjum św. Hieronima? Tak i jest to związek bardzo bliski. Szkoły uczestniczą w życiu parafii, animują je, pomagają przy okazji rekolekcji. Poziom nauczania jest w nich wysoki, przez co mają znaczny wpływ na duchowośd parafii, kształcąc przyszłą inteligencję. Jakie cele na przyszłośd, związane z parafią, ksiądz sobie stawia? Otóż nie mam wyznaczonych celów. Życie samo je wskaże. 5 .Brwinowski wrzesieo 1939 i 2009. Rozmowa z Adamem Gzyrą Wojna to nieludzka rzecz, ale wojna dotyczy ludzi, zmienia ich życie, przecina je, wykoślawia, niszczy. I dlatego opowiadając o wojnie trzeba mówid nie o strategii, o działaniach, ale o przeżyciach człowieka – żołnierza, przypadkowego świadka wydarzeo, dziecka, matki... Trzeba pokazywad, jak z tą dramatyczną sytuacją radzili sobie zwykli szarzy ludzie, których nikt nie przygotował na to, co ma się zdarzyd. Co przeżyli, jak sobie radzą dziś z bagażem doświadczeo i wspomnieo. O tym wszystkim właśnie opowiada film Brwinowski wrzesieo `39, pokazany w 70. rocznicę bitwy pod Brwinowem. O powstaniu tego dokumentu rozmawiam z jego twórcą Adamem Gzyrą, muzykiem i filmowcem. Skąd u ciebie zainteresowanie przeszłością twojego miasta? Na spotkaniach rodzinnych dużo się wspominało, opowiadali moi rodzice, wujowie, ciotki. Nagrywałem te rozmowy, ciekawiły mnie. I tak to się zaczęło. Czy teraz, po okresie przygotowao do filmu, po licznych rozmowach z mieszkaocami inaczej patrzysz na Brwinów? Czy przeszłośd jest teraz dla Ciebie bardziej obecna? Na pewno inaczej patrzę na ludzi. Okazuje się, że ten szary tłum składa się z osób, z których niejedna ma do przekazania jakąś interesującą opowieśd. Teraz jestem przygotowany na to, że mogę spotkad tu, na ulicy, kogoś niezwykłego... Zwykle sądzimy, że ciekawi ludzie żyją gdzie indziej, ale ja, po doświadczeniu z filmem, już tak nie myślę. Jak trafiłeś do świadków bitwy? 14 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” Pytałem starszych ludzi, których znam, a oni wskazywali mi swoich znajomych, kolegów ze szkoły, sąsiadów. Odwiedziłem wiele domów, żeby zebrad materiał. Jak reagowali starsi ludzie na zakłócanie, bądź co bądź, ich spokoju, który sobie przez lata zbudowali? Od traumatycznych przeżyd zwykle się ucieka. Reakcje były bardzo różne. Opowiadał jeden z mieszkaoców Parzniewa, jak obserwowali z bratem przebieg działao z tzw. wąwozu, zostali zauważeni przez Niemców, wzięci za żołnierzy i ostrzelani; brat został ranny. Zginął również jego ojciec, cywilny mieszkaniec Parzniewa, który próbował gasid płonący dom, ale o tym już nie chciał opowiadad, to było zbyt trudne. Jego sąsiad przekazał mi informacje o kilku zdarzeniach, ale nie chciał wystąpid przed kamerą. Ktoś inny, kto wiele widział i mógłby opowiedzied nieznane fakty, nie zgodził się na rozmowę, twierdząc, że wszystkie tamte przeżycia, wracają potem do niego w nocy. Nie zapominajmy, że wszyscy rozmówcy są starszymi ludźmi. Podczas takich spotkao ocierasz się o różne niewyjaśnione sprawy, o zdarzenia może ukrywane przez rozmówców? Niektórzy na pewno mają jakieś tajemnice, o których nie chcą mówid. Może nawet trochę tę historię zmieniają, sami o tym nie wiedząc... Wywiady to początek pracy, to materiał, z którego tworzysz opowieśd. Nie ma w filmie wypowiedzi historyków, obiektywizujących wydarzenia, lecz relacje samych świadków. To sprawia, że film tak porusza. Ale, by tak się stało, musiałeś stworzyd całą dramaturgię, zostawid tylko najistotniejsze wypowiedzi, odrzucid zbędne. Jak wiele materiału zebrałeś? Około trzech godzin rozmów z każdym. Pomnożone przez 19 osób daje 57 godzin. Nieprawdopodobna praca! W filmie zostaje z tego około czterech minut dla każdego rozmówcy. Tylko tyle? Gdybym pytał wyłącznie o wspomnienia z września, usłyszałbym tylko to, co tego czasu dotyczy, chod może i tego też nie usłyszałbym w pełni, bo nigdy nie wiadomo co, jakie skojarzenie może naprowadzid na istotny ślad. Opowiadają o burym psie, a tu wyskakuje twarz wściekłego gestapowca, może byd w czarnym mundurze, z plamami krwi na podwiniętych rękawach, bo przecież wrzesieo, gorąco jak diabli, a tu trzeba strzelad tych bydlaków, obiad stygnie u Pilca, koledzy czekają... Kiedy pada pytanie szersze – o strach, o głód, w ogóle o wojnę – zyskuję szersze tło, ludzie swobodniej opowiadają i dowiaduję się więcej. Same fakty nie stworzyłyby tego specyficznego klimatu, którym emanuje twój film. Tyle osobistych wrażeo udało ci się uzyskad w czasie rozmów! Rozmawialiśmy o wielu różnych sprawach, nie tylko o wojnie. Dla mnie ważne jest to, że ludzie chcą opowiadad. To ostatni moment, by o tym rozmawiad ze świadkami. Jeden z rozmówców odszedł, nie doczekał emisji filmu. Po obejrzeniu filmu zmienia się spojrzenie na świadków bitwy – naszych, sąsiadów, znajomych. Często nawet najbliższa rodzina nie zna dramatycznej przeszłości swoich bliskich. Ale przeprowadzenie wywiadów to tylko częśd pracy, potem następuje montaż. Tu dopiero zaczyna się kompozycja. Układam wszystkie wypowiedzi według haseł, np. wejście Niemców, bitwa, itd. Niby jest to opowieśd chronologiczna, ale nagle okazuje się, że czyjeś wspomnienie wraca do początków wojny albo antycypuje wydarzenia, które jeszcze nie zostały przedstawione. I to ożywia narrację. Najlepiej jest, gdy jakieś zdarzenie opisuje kilka osób i wtedy jedna drugiej wchodzi w słowo, dofrazowuje jedną opowieśd i wtedy to zaczyna grad w odpowiednim rytmie. A więc nawet w filmie zza reżysera i operatora wygląda muzyk, którym przecież jesteś przede wszystkim: sprawdza rytm, płynnośd opowieści. Bo montaż to jest rytm, on sprawia, że nie ma nudy, albo, że coś ugrzęzło, zatrzymało się i jest nijakie. Jeśli okazuje się, że jakiś epizod jest zbyt rozbudowany, to trzeba ciąd. Muszą byd zachowane proporcje tematów, nastrojów, w ogóle samej opowieści. I są jeszcze obrazy, które uzupełniają wspomnienia, lecące samoloty, jadące wozy, bitwa. Pokaz filmu odbył się w rocznicę bitwy pod Brwinowem, 12 września, pod murem cmentarnym. Jeszcze paliły się znicze zapalone na grobach żołnierzy zabitych w tych walkach... 15 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” To było dobre miejsce, widzowie byli skupieni, nic nie rozpraszało uwagi. A ja miałem uczucie, że za naszymi plecami stoją żołnierze z krwi i kości, ci, o których opowiada film. Odwiedzałem przedtem ich mogiły, przechadzałem się w samotności, „ słuchałem”, co do mnie mówili... Taki żołnierz Rzepka... zginął pod mostkiem w Parzniewie. Często przechodziłem tamtędy, ot, zwykły mostek. Ukryło się pod nim czternaście osób. Pocisk z moździerza zabił wszystkich, w tym i Rzepkę. Myślałem o tym podczas projekcji filmu. Czy przygotowując film miałeś poczucie, że rozmawiasz z – chyba można tak powiedzied – bohaterami? Czy byli bohaterami? Trudno powiedzied. Na pewno nie wszyscy. Bohaterstwo to świadomy wybór, a nie przypadek. A wielu tych, którzy zginęli, zginęło przez przypadek. A może bohaterstwo to także reakcja na przypadek, przed którym postawiła tych ludzi historia? Chodby te sanitariuszki, które poszły zbierad rannych z pola bitwy, pod ostrzałem. Były przecież bohaterkami. Dziewczyny tak. A na pewno wszyscy przeżywali dramat. Ktoś widział, jak Niemcy selekcjonują złapanych ludzi, wybierając co dziesiątego na śmierd. Żyjemy sobie spokojnie, obchodzimy jakieś rocznice, chodby bitwy pod Brwinowem, ale dopiero twój film przebija się przez nasze zrutynizowane spojrzenie na przeszłośd, porusza inne struny... Brwinowski wrzesieo to twój drugi dokument o wojnie. Zrobiłeś także film o Mazowszu. Jaki będzie kolejny temat? Rozpocząłem przygotowania do filmu o Dulagu, obozie przejściowym w Pruszkowie dla warszawiaków wypędzonych po Powstaniu. Czekamy na kolejną opowieśd o ludzkich dramatach związanych z wydarzeniami II wojny światowej. Nie wątpię, że będzie poruszająca. Małgorzata Wittels Film powstał na zlecenie Komitetu do spraw obchodów 70. rocznicy bitwy pod Brwinowem oraz Gminy Brwinów, a płyty z nagraniem i okolicznościowa broszurka trafiły do szkół i zainteresowanych mieszkaoców. 6.Łada Jurasz-Dudzik Herbert w Brwinowie Na początku roku akademickiego 1951/1952 Zbigniew Herbert przeniósł się z Torunia na Uniwersytet Warszawski (na IV rok filozofii). Nie mógł zameldowad się w Warszawie, uzyskanie zgody na meldunek w stolicy graniczyło wtedy z cudem. Do Brwinowa, w którym mieszkał niewiele ponad rok, sprowadził się mniej więcej w połowie października 1951, natomiast wiadomo, że w grudniu 1952 przebywał już w Warszawie: zainstalował się w pokoju przyjaciela, Władysława Walczykiewicza, w kołchozowym mieszkaniu przy ulicy Wiejskiej (pobyt ten będzie trwad aż do roku 1957). Początkowo do korespondencji Herbert podawał adres Waldemara i Ireny Voisé, którzy wynajmowali dom przy ulicy Sienkiewicza 7, bywał też u nich codziennym lub raczej cowieczornym gościem. Sam zamieszkał kilkaset metrów dalej, prawdopodobnie w piętrowym budynku przy ulicy Biskupickiej 27, albo – jeśli wierzyd skrupulatności Jerzego Zawieyskiego, który dwa spośród napisanych przez siebie listów zaadresował na Biskupicką 27a – w jakiejś do niego przybudówce. Warunki musiały byd tu 1 dośd straszne, a wiosną 1951 roku „odezwała się nabyta w czasie wojny taka głupia tyfusowa gorączka” (we Lwowie Herbert był żywicielem wszy). Był to bardzo trudny czas w życiu poety. O tym wszystkim dowiadujemy się ze wzmianek w korespondencji, poczynionych w ciągu kilku zimowych tygodni: „Donoszę, że jestem w Warszawie, a raczej pod (adres Brwinów, Biskupicka 27). Kooczę studia filozoficzne i marzę o sukience (zakonnej). Potem biegam, jeżdżę, pracuję, czytam, piszę, tęsknię, kocham, kaszlę, dumam, twierdzę, przeczę, macham ręką, śpię z twarzą do nagiej (ściany), sela wi – jakby powiedział Witek Chugo. O kochanych 16 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” 2 Przyjaciołach czule pamiętam (...)” . „Siedzę teraz w Brwinowie i słucham chrobotu myszy, pomiaukiwania kota i basowych nut krowy sąsiadki. Jest późno. Dwunasta. Gdybym zamknął oczy, słyszałbym jeszcze wiele innych głosów, ale takich, których nie ma poza moją wyobraźnią. Dziękuję Ci Panie Boże za wyobraźnię, która daje mi złudzenie innych światów, która, kiedy wracam do rzeczywistości, jest wstępem do pokuty, lekcją pokory uczącej niewspółmierności «mego świata» i Twego świata – tak się może 3 dzisiaj będę modlił” . Podobną scenerię widzimy także w tle długiego listu do Haliny Misiołkowej: „Minęła już chyba 12ta, jest cicho, pada deszcz. Moi chłopcy poszli na zabawę. Zostałem sam, ale jest to samotnośd z wyboru. *...+ Świeca skwierczy i dogasa, 4 z kątów wychodzą cienie – czas spad. Dobranoc” . Gdzie zatem mieszkał Herbert? Dom przy Biskupickiej 27 stoi do dziś, chod w stanie cokolwiek zniszczonym. Jest to piętrowa kamieniczka z ozdobnymi elementami architektonicznymi. We wczesnych latach pięddziesiątych stanowiła własnośd Wacława i Kazimiery Śliżewskich, ale oczywiście gnieździło się w niej również kilka rodzin lokatorskich, a w narożnym pomieszczeniu na parterze mieścił się sklep spożywczy (widad jeszcze ślady po wejściu do sklepu). Trudno więc przypuszczad, by gdzieś jeszcze znalazł się tu oddzielny pokój do wynajęcia studentowi. A przede wszystkim w kamienicy nie było miejsca na krowę, o której Herbert wspomina w listach 5 i która przetrwała w legendzie, skoro pamiętał o niej jeszcze po latach . Dobudowanie obórki do zewnętrznej ściany budynku chyba również nie wchodziło w grę. Obora przy kamienicy? Tymczasem odnalezienie śladów krowy okazuje się stosunkowo najłatwiejszym z zadao. Wypytywani przeze mnie sąsiedzi są zdania, że krowa musiała byd pacjentką weterynarza, pana Kozankiewicza, lokatora domu przy Biskupickiej; wedle drugiego przypuszczenia krowę trzymano, aby zapewnid mleko dzieciom z pobliskiego zakładu, prowadzonego przez siostry na ulicy Szkolnej. Zresztą w tej okolicy wtedy każdy mógł hodowad krowę... Biskupicka 27 raczej więc odpada. Najbardziej prawdopodobny wydaje mi się budynek sąsiedni (dzisiaj Sienkiewicza 21) – stary parterowy domek, „oficynka” kamienicy paostwa Śliżewskich. Sąsiedzi pamiętają – a potwierdzają to plany przechowywane w Składnicy Map w Pruszkowie – że cała parcela została podzielona na trzy działki stosunkowo niedawno, bo w połowie lat siedemdziesiątych. „Oficynka” długo stała pusta, później mogła byd wynajmowana, a krowa mogła urzędowad w istniejącej do dziś rozpadającej się drewnianej szopie, stojącej jeszcze dalej, dłuższym bokiem do ulicy Sienkiewicza, na placu kompletnie zarośniętym obecnie przez krzaki. Obórkę zresztą dałoby się dostawid i do ściany mniejszego domu. Wydawałoby się, że potwierdzid te podejrzenia będzie dośd łatwo. Niestety, nie jest to wcale takie proste. Pierwsze, co się nasuwa – to sprawdzid księgi meldunkowe (obowiązku meldowania się przestrzegano bardzo surowo). Otóż najstarsze księgi meldunkowe w Brwinowie pochodzą dopiero z początku lat sześddziesiątych, a wcześniejsze podobno spalono (komisyjnie?) przy torach kolejowych, w co dziś trudno nam uwierzyd – były jakoby przechowywane w zaszczurzonych i zawilgoconych piwnicach. Nie wiadomo również, kiedy przeprowadzano zmiany tzw. numeracji policyjnej budynków przy ulicy Biskupickiej (bo wszyscy sąsiedzi zgadzają się, że zmiany takie były – ale kiedy, dojśd nie sposób; nie wie tego ani Urząd Gminy w Brwinowie, ani wydział geodezji Urzędu Miejskiego w Pruszkowie). Jedyna mapa okolicy, na którą udało mi się rzucid okiem w pruszkowskiej Składnicy Map, pochodzi mniej więcej z roku 1975, są na niej te same numery parcel, co dziś, ale interesujący nas plac jeszcze nie został podzielony. Wszystko to oczywiście zbyt mało, aby wmurowad w ścianę budynku pamiątkową tablicę. Minęło niespełna 60 lat i nikt już nic nie pamięta, trudno zresztą spodziewad się, że ktoś przypomni sobie o wynajmującym skromne locum nieznanym studencie, na dodatek nie chwalącym się nadmiernie swoją trudną sytuacją. Bez wątpienia nie znajdzie się ani ekspedientka ze sklepu, ani listonosz – w najlepszym wypadku musieliby mied prawie 80 lat. Wszystko, co napisałam, to są domniemania, łatwo je obalid – wystarczy mied w pamięci zmianę numeracji domów. Jednak fakty – i to absolutnie pewne – wiążą się z czymś zupełnie innym. Herbert musiał chodzid ulicami Biskupicką i Sienkiewicza, ze stacji i od paostwa Voisé. Na pewno szedł tędy, lekko utykając, wysiadłszy z wieczornego pociągu. Musiał wracad późno, skoro chadzał do teatrów, a listy pisywał przeważnie około północy. Biskupicką wyasfaltowano dopiero w połowie lat siedemdziesiątych, za czasów Herberta była brukowana, obok jezdni biegł drugi trakt, piaszczysty, z koleinami, którym wozy jeździły w stronę Biskupic, Rokitna, Błonia. Nikłe światło dawały nieliczne latarnie, zawieszone na drewnianych słupach, takich jak ten ze zdjęcia. Bo zachowała się też fotografia, przedstawiająca młodego Herberta, ubranego w brezentową kurtkę. Stoi na niej oko w oko z koniem: w tle widad brukowaną wiejską drogę, wydeptaną ścieżkę, którą idzie 17 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” 6 przechodzieo, drewniany słup, drzewa. Właśnie tak mogła wyglądad Biskupicka lub Sienkiewicza . Idąc tak wieczorem w stronę domu, miał przed sobą Wielką Niedźwiedzicę. A jeśli coś rozświecało wtedy jesienny mrok, były to raczej pożółkłe korony morw, którymi drogę obsadzono, podobnie jak wiele miejsc w okolicy (akcja rozpowszechniania hodowli jedwabników, prowadzona przez Centralną Doświadczalną Stację Jedwabniczą w Milanówku). Drzewa morwowe bardzo jaśnieją w ciemności. Dziś zostało tylko kilka poskręcanych pni. Herbert chodził więc zapewne tą ulicą, a w myślach przepowiadał linijki wiersza Do Marka Aurelego. Jeśli nawet nie napisał go w Brwinowie, musiał nieustannie o nim pamiętad, skoro w grudniu 1951 roku przesłał go 7 swojemu mistrzowi, Henrykowi Elzenbergowi . A to przecież oznacza, że „srebrne larum gwiazd” (metafora, którą skądinąd sam oceniał jako słowną watę: „Zresztą wiersz powstał w nastroju dużego napięcia emocjonalnego przy ograniczonej kontroli organów intelektualnych. Wiedziałem, że dużo mu brakuje, ale chciałem zostawid tak, jak się napisał z dziurami i szwami, a to nie jest tylko niedbalstwo [...], ale metoda 8 ekspresji” ) wznosiło się – i wznosi się nadal – nad tonącymi na ogół w błocie ulicami tej części Brwinowa. Dobranoc Marku lampę zgaś i zamknij książkę Już nad głową wznosi się srebrne larum gwiazd to niebo mówi obcą mową to barbarzyoski okrzyk trwogi którego nie zna twa łacina to lęk odwieczny ciemny lęk o kruchy ludzki ląd zaczyna bid I zwycięży Słyszysz szum to przypływ Zburzy twe litery Żywiołów niewstrzymany nurt aż runą świata ściany cztery [...] Wizja barbarzyoców burzących imperium dręczyła Herberta w Brwinowie chyba również nie bez przyczyny. Mówi się, że z żelaza wytapianego z rud darniowych na tutejszych polach wykute zostały miecze barbarzyoskich pogromców Rzymu – o czym Herbert nie mógł jeszcze wiedzied, bo dymarki brwinowskiego zagłębia hutniczego odkryto dopiero około roku 1975. Ale telluryczne moce mogły przecież wpływad na podświadomośd. Może również pod powierzchnią ogrodu przy Biskupickiej czekają na odkrycie rzędy starożytnych pieców? 9 O brwinowskim epizodzie wspominają także biografowie Herberta: Jacek Łukasiewicz oraz Joanna Siedlecka . Trzeba też wspomnied, że w czasach późniejszych poeta bywał tutaj jako gośd: odwiedzał Janusza OdrowążaPieniążka, ówczesnego mieszkaoca ulicy Wilsona. Zachowały się nawet ślady tych wizyt na kilku fotografiach. 1 List do Henryka Elzenberga z 9.07. 1952, Zbigniew Herbert, Henryk Elzenberg, Korespondencja, Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2002, s. 36. 2 List do Leszka Elektorowicza z 24.12. 1951, cyt. za: Leszek Elektorowicz, Zaczęło się od Kajzerwaldu, „Dziennik”, 3.11.2004, dodatek „ Europa”. 3 List do Jerzego Zawieyskiego z 19.02. 1952, Zbigniew Herbert, Jerzy Zawieyski, Korespondencja 1949-1967, Biblioteka „Więzi”, Warszawa 2002, s. 68. 4 List do Haliny Misiołkowej z 31.01.1952, Zbigniew Herbert, Listy do Muzy, Małgorzata Marchlewska Wydawnictwo, Gdynia 2000, s. 64, 67. 5 List do Stanisława Baraoczaka z 6.08. 1990: „Półtora roku spędziłem tam w pokoju, który był przybudówką do stodoły. Stąd moja dozgonna miłośd do krów”. Zbigniew Herbert, Stanisław Baraoczak, Korespondencja (1972-1996), Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2005, s. 35. 6 Zob. Jacek Łukasiewicz, Herbert, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2002, s. 44. 7 8 Zob. list do Henryka Elzenberga z 16.12.1951, Zbigniew Herbert, Henryk Elzenberg, Korespondencja, op. cit., s. 17-19. Ibidem, s.22 23. 9 Jacek Łukasiewicz, Herbert, op. cit. Joanna Siedlecka, Pan od poezji. O Zbigniewie Herbercie, Prószyoski i S-ka, Warszawa 2002. 7.Oskar Koszutski Jubileusz 80 – lecia Kolejki E.K.D Chciałbym napisad o naszej kolejce E.K.D – w 80 rocznicę jej pierwszego kursu. Jeżeli odnieśd ten jubileusz do życia człowieka – to taki jubileusz wydaje się byd sensowny – bo to duży szmat czasu – a jubilat najczęściej jeszcze zupełnie sprawny, korzystający ze z wiekiem przychodzącego doświadczenia oraz pamięci czasów minionych, a przecież często mający jeszcze wiele przed sobą – co mógłby i co chciałby zrobid. Więc może należy i trzeba obchodzid takie jubileusze – osób, instytucji i wydarzeo. I tu od razu uwaga ogólna – nie będzie to ani wykład naukowy historyka transportu kolejowego – bo nim nie jestem – ani drobiazgowa analiza zysków i strat z lat istnienia EKD. Chciał bym jedynie jako historyk – regionalista przypomnied kilka faktów- ograniczając się chronologicznie do pierwszego okresu jej istnienia oraz wyrazid swój osobisty, emocjonalny stosunek do kolejki E.K.D jako swoistego zjawiska społeczno-kulturowego. A wiec może zacznijmy od tego. Nie jestem rodem z Południowo- Zachodniego Mazowsza – chod mieszkam tu już prawie 40 lat. Jestem poznaniakiem – i właśnie z Poznania odbyłem w roku 1951, pod eskortą jednej z moich ciotecznych babek – miałem wtedy 7 lat – wyprawę z Poznania do Milanówka, gdzie w tzw. 18 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” „profesorskim” domu na ul. Żabie Oczko miałem spędzid moje pierwsze w życiu wakacje. Z środków transportu publicznego interesowały mnie wtedy wyłącznie tramwaje – bo głośno dzwoniły i można było, chod było to surowo zakazane, z nich wysiadad kiedy tramwaj nie do kooca jeszcze się zatrzymał. Babcia moja po przyjeździe do Warszawy zdecydowała, że dalszą drogę odbędziemy kolejką EKD. – Co to jest EKD – zapytałem. – To taki tramwaj – odpowiedziała. Ucieszyło mnie to ogromnie. Nie pamiętam gdzie wsiedliśmy do kolejki – ale moment wejścia do niej i pierwsze wrażenie pamiętam do dziś – schodki ażurowe, rozsuwane drzwi i wspaniałe wnętrze wagonika zrobiły na mnie piorunujące wrażenie – chromy i mosiądze, lakierowane drewno ławek, wiszące uchwyty dla osób stojących, stoliki pod oknami i wreszcie dzwonek duży mosiężny, uruchamiany przez konduktora pociągnięciem za sznurek – to wszystko pamiętam tak jak by to było wczoraj, a nie prawie 60 lat temu. Szczytem szczęścia było, za zgodą i z pomocą konduktora samemu zadzwonid tym pięknym dzwonkiem. Z nosem przylepionym do szyby wpatrywałem się w przesuwający się za oknami krajobraz. Po jakimś czasie kolejka wjechała w las gęsto rosnący po obu stronach torów. – To Podkowa Leśna powiedziała moja Babka. Pociąg się zatrzymał i ja oniemiałem po raz drugi – za oknem zobaczyłem (byłem wtedy po lekturze opowiadania M. Konopnickiej Na Jagody) dwór Jagodowego Króla – zabudowania stacyjne Podkowy Leśnej Głównej. Pociąg nie stał długo, a ja nie mogłem uwierzyd, że to nie bajka – tylko stacja kolejowa. Gdzież mogłem wtedy przypuszczad, że ta magiczna podróż i ten bajkowy pejzaż – za niespełna 20 lat stanie się moim miejscem na ziemi, że taką kolejką przyjadę na swój własny ślub, że będzie tu mój dom rodzinny, tu urodzą się i wychowają moje dzieci, że kolejką przez wiele lat będę codziennie dojeżdżał do pracy w Warszawie, że ostatecznie wszystko to, łącznie z 22 latami gazdowania na Stawisku, będzie moim życiem, światem i małą ojczyzną. Zawsze zastanawiało mnie co dla kreatorów obecnego krajobrazu społeczno-kulturowego tej części Mazowsza Południowo Zachodniego było pierwotne i ważniejsze – budowanie Miast-Ogrodów, czy tworzenie nowoczesnych systemów komunikacyjnych – co tu było pierwotne a co tylko instrumentem realizacyjnym. Niewątpliwym faktem jest że, w zasięgu planowanego i zrealizowanego przebiegu trakcji E.K.D znalazło się aż cztery – projektowane, zrealizowane lub nie, zachowane lub nie – jednostki osadnicze nazywane MiastamiOgrodami. Są to Miasto-Ogród Włochy, Miasto-Ogród Ostoja, Miasto-Ogród Komorów i Miasto-Ogród Podkowa Leśna. Do tego zestawu można jeszcze dołączyd Milanówek – chod tu moim zdaniem najpierw powstała osada, której częśd później zaczęto nazwad Miastem-Ogrodem. Jubileuszowy charakter tej wypowiedzi, nie pozwala na szersze rozwiniecie tego tematu, ale w dalszej przyszłości warto było by zająd się tą problematyką w bardziej kompleksowy sposób. Czynnikiem ograniczającym terytorialny rozwój Warszawy i utrudniającym urbanizację jej okolic były okalające Warszawę forty, zbudowane przez rosyjskich zaborców. Kiedy od początku XX w. zaczęły one tracid swoje militarne znaczenie, już poza nimi powstawała nowa zabudowa oraz liczne, nowe osiedla. Dalszy ich rozwój czy powiązanie z istniejącą zabudową miejskiej uzależnione było od wybudowania szybkiej masowej komunikacji podmiejskiej i dlatego np. już z chwilą uruchomienia tramwajów elektrycznych w Warszawie w roku 1908, czyniono starania, by rozszerzyd istniejące linie tramwajowe w kierunku Grodziska i Żyrardowa. Podstawową trudnością było wówczas uzyskanie koncesji, której udzielane zależało od carskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Petersburgu, ale z powodu konkurencji różnych firm oraz z przyczyn strategicznych – do wybuchu I wojny światowej sprawa ta nie została ostatecznie załatwiona. Po zakooczeniu wojny i odzyskaniu niepodległości powrócono do tego pomysłu. Już w grudniu 1918 roku powstało Zgrupowanie Elektryfikacyjne „Siła i Światło” S.A. Była to pierwsza spółka akcyjna utworzona w Odrodzonej Polsce, Na liście założycieli i pierwszych akcjonariuszy spółki znaleźli się: Józef Evert, Zygmunt Chrzanowski, Henryk Grohman, inż. Wiesław Gerlicz, Kazimierz Olszowski, Stanisław Karłowski, Maciej ks. Radziwiłł, Oskar Saenger, Gabriel Sokolnicki, Andrzej Wieniawski, Seweryn Czetwertyoski i inni (większośd z nich w najbliższej przyszłości zostanie sygnatariuszami najpotężniejszej korporacji pracodawców w Odrodzonej Polsce – zwanej Lewiatanem). Kapitał założycielski nowej spółki w wysokości 10 mil. marek polskich zagwarantowały Bank Handlowy w Warszawie i Bank Spółek Zarobkowych w Poznaniu. Podstawowym celem spółki było inwestowanie w przemysł energo- elektryczny, oraz elektryfikacja kraju i transportu. Dla realizacji tego ostatniego celu w roku 1920 powołano działający w ramach S.A. Siła i Światło – Wydział Studiów z Inż. Tadeuszem Baniewiczem na czele. Powrócono do przedwojennych projektów budowy elektrycznej kolei w kierunku Grodziska i Żyrardowa. W 1922 roku powołano Spółkę Akcyjną „Elektryczne Koleje Dojazdowe”. Na czele Zarządu stanęli Tadeusz Sułowski – prezes, inż. Alfons Kuhn – wiceprezes, w latach późniejszych (1928-1932) minister komunikacji, inż. Tadeusz Baniewicz – dyrektor, oraz Kazimierz Gayczak, Szymon Landau i Janusz Regulski. Kapitał zakładowy Spółki wyniósł 500 000 zł (po przewalutowaniu) z czego 19 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” 40% udziałów miała „Siła i Światło”, 25% Bank Spółek Zarobkowych, a pozostała częśd akcji należała do drobnych akcjonariuszy. W wyniku żmudnych negocjacji – Ministerstwo Komunikacji warunkowało wydanie koncesji tym, by projektowana trakcja przebiegała na całej trasie w odległości nie mniejszej niż 2 km od istniejącej linii kolejowej PKP Warszawa -- Żyrardów, uzyskano pewne odstępstwa od pierwotnych warunków, ale EKD musiało pogodzid się z faktem, że inwestycja żadnej rentowności nie gwarantuje, gdyż nie stanowi ona konkurencji dla PKP. Ostatecznie Zarządzeniem Prezydenta Rzeczpospolitej z dnia 12 listopada 1924 r. koncesja została udzielona. W § 1 tego zarządzenia czytamy: „Spółce Akcyjnej «Elektryczne Koleje Dojazdowe» z siedzibą w Warszawie nadaje się koncesje na budowę i eksploatację kolei elektrycznej prywatnej, normalnotorowej, użytku publicznego w Warszawy przez Grodzisk do Żyrardowa”. Żeby jednak móc przystąpid do realizacji należało jeszcze zakooczyd gromadzenie środków finansowych, oraz uzyskad i zagwarantowad odpowiednie kredyty, gdyż własny kapitał był dalece nie wystarczający, tym bardziej, że trzeba było z zagranicy sprowadzid tabor, podstacje trakcyjne, a nawet szyny. Chodziło o olbrzymią sumę , której w tak krótkim okresie od odzyskania niepodległości, nikt w Polsce nie był w stanie zagwarantowad. Konieczne było zaangażowanie kapitału zachodniego. Po licznych próbach, z inicjatywy Szymona Landaua zarząd spółki „ Siła i Światło” nawiązał kontakt z grupą przemysłowców angielskich zrzeszonych w The British Engineers and Trade Syndicate Ltd. Pertraktacje były żmudne, wymagały czasu i cierpliwości, lecz ostatecznie w roku 1923 doprowadziły do podpisania układu, na mocy którego Anglicy udzielili „Sile i Światło” kredytu w wysokości l mln funtów st. na 18 lat i na 6,5%. Dla zrealizowania tej transakcji grupa angielska powołała specjalną spółkę The Power and Traction Finance Co. (Poland) Ltd., a wypuszczone obligacje uzyskały gwarancje polskiego Skarbu Paostwa. W ramach udzielonego kredytu otrzymano trzy turbozespoły po 12 500 kW dla elektrowni polskich (w tym jeden dla Elektrowni Pruszków, która była własnością kredytobiorcy), tabor – 20 wagonów silnikowych i 20 doczepnych oraz podstacje, przewody miedziane, szyny i inne wyposażenie. Dodatkowo uzyskano 250 000 funtów kredytu towarowego oraz 220 000 funtów kredytu gotówkowego. W jaki sposób polska prywatna firma uzyskała takie ogromne, oficjalnie gwarantowane przez Skarb Paostwa Polskiego, kredyty pozostanie już tajemnica negocjatorów, ale świadczy to o ogromnym zaangażowaniu i determinacji w realizację przedsięwzięcia jego pomysłodawców. W ogólnym planowanym koszcie przedsięwzięcia budowa linii EKD – w wysokości 11 milionów złotych w złocie, krajowy kapitał stanowił zaledwie 6,5% i miał udział głównie w wykonawstwie, a mimo to Zarząd EKD pozostał w rękach polskich. Po dokładnym ustaleniu przez inż. Tadeusza Baniewicza z Anglikami pełnego zestawu urządzeo dla przyszłej linii EKD, można było przystąpid do trwającej niespełna 4 lata realizacji zasadniczej części inwestycji. Było to możliwe dzięki perfekcyjnemu jej przygotowaniu, fachowości i zaangażowaniu realizatorów (należy tu wspomnied m.in. osobę Eugeniusza Krukowskiego wieloletniego prokurenta i szefa handlowego EKD), jak również dzięki ogólnemu dobrze rozumianemu interesowi własnemu wszystkich uczestników przedsięwzięcia, w tym właścicieli gruntów przez które miała przebiegad trasa kolejki. Szczególną była tu także rola Stanisława Lilpopa właściciela dóbr Podkowa Leśna. W pierwotnych projektach trasa kolejki miała omijad jego dobra skręcając z Komorowa na południe w kierunku Nadarzyna. Kiedy wobec sprzeciwu właścicielki Lasów Młochowskich ks. Magdaleny Radziwiłowej trzeba było trasę kolejki przeprowadzid z ominięciem jej terenów St. Lilpop dla wzmocnienia swojej oferty podarował EKD prawie 7,5 ha gruntów, po których miała przebiegad przez teren do niego należący, projektowana inwestycja. Doprowadza również w roku 1925 do powstania kolejnej spółki akcyjnej „Miasto-Ogród Podkowa Leśna S.A.”, w której udziałowcami byli: St. Lilpop wnoszący aportem do Spółki ponad 520 mórg gruntu, „Siła i Światło”, Bank Związku Spółek Zarobkowych i od 1926 roku EKD. Spółka zleciła znanemu architektowi Antoniemu Jawornickiemu wykonanie ostatecznego projektu urbanistycznego nowej miejscowości, a po sporządzeniu w roku 1926 przez mierniczego Mikułowskiego projektu parcelacyjnego – w dniu 1 września 1926 r. zawarta zostaje pierwsza transakcja nabycia działki z parcelowanego majątku Podkowa Leśna. Ale wracajmy do kolejki. Budowę rozpoczęto od stacji Komorów w dwie strony jednocześnie – to jest do Warszawy i przez Podkowa Leśną – do Grodziska. Zbudowana w ten sposób kolej mała długości 32,3 km z czego 4 km. przypadało na odcinek miejski w Warszawie. Pomiędzy Warszawą a Podkową Leśną, t.j. na długości 24 km linia była dwutorowa, na pozostałej długości jednotorowa. Rozpiętośd toru normalna kolejowa. Linia połączona była bocznicą Komorów-Pruszków z siecią kolei Paostwowych; dawało to możnośd przewozu wagonów P.K.P. bez przeładunku, co zmniejszało koszty dostawy materiałów. Kolej Warszawa-Grodzisk należała do typu szybkobieżnych kolei elektrycznych i mogła rozwijad szybkośd do 80 km na godzinę. 20 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” Ruch osobowy był prowadzony za pomocą wagonów motorowych i doczepnych. Energia elektryczna dostarczana była przez Elektrownię Okręgową w Pruszkowie jako prąd trójfazowy o napięciu 6000 Volt. W trzech podstacjach przetwórczych w Pruszkowie, Szczęśliwicach (pod Warszawą) i Kazimierówce (pod Grodziskiem) prąd ten przetwarzany był na prąd stały o napięciu 650 Volt, którym zasilany był przewód jezdny podwieszany przez system izolatorów na drewnianych podporach typu bramowego. Kolejka EKD była pierwszą elektryczną szybkobieżną koleją w Polsce, wiele urządzeo jak np. automatyczna blokada liniowa na odcinku Stadion-Komorów, czy automatyczna sygnalizacja przejazdów zastosowane zostały po raz pierwszy w Polsce. Ostateczny koszt budowy tego etapu wyniósł około 26 milionów złotych; zakooczony został w początkach grudnia 1927 r. 11 grudnia 1927 kursem inauguracyjnym kolejka została oddana do użytku .Stacja kraocowa kolei w Warszawie mieściła się na ul. Nowogrodzkiej koło Marszałkowskiej, a poczekalnia na rogu ul. Nowogrodzkiej i Poznaoskiej. Korzystając z opisu zawartego w wydanym mniej więcej w tym samym czasie „Przewodnika po kolei elektrycznej Warszawa-Grodzisk” weźmy udział, wraz z zaproszonymi na inaugurację nowej linii gośdmi tę podróż z przed 80 lat. – Po odjeździe ze stacji kraocowej pociąg przecina ul. Poznaoską w perspektywie której z prawej strony widad Dworzec Główny Odjazdowy P.K.P. Z lewej strony, znajdujący się w budowie gmach centrali telegrafów i telefonów międzymiastowych; na prawo ul. Składowa, dalej za nią piękny gmach Paostwowego Banku Rolnego, zbudowany w 1928 r. „według planów architekta M. Lalewicza, z lewej strony prawie naprzeciw tego gmachu wąska uliczka prowadzi do kościoła św. Piotra i Pawła t.zw. na „ Koszykach”. Kosciół ten zbudowany został w latach 1883-1886 w stylu neo-romaoskim, według planów architektów Cichockiego i Dziekaoskiego. Pociąg przecina ul. Emili Plater z lewej strony Ogród Pomologiczny, założony w r. 1870, poświecony hodowli krzewów i drzew owocowych, z prawej strony – siedziba zarządu tegoż ogrodu. Po skrzyżowaniu z ul. Chałubioskiego:z lewej strony – gmachy Szpitala Dzieciątka Jezus, zbudowane w r. 1900. Stanowią one jakgdyby osobne miasto z własnym kościołem i obliczone są na 1000 chorych, z prawej – zabudowania, zajęte przez Paostwowe Zakłady Graficzne. Przystanek na rogu ul. Żelaznej, która w tym miejscu zbiega się z ul. Starynkiewicza, tworząc plac nazwany placem Starynkiewicza. W głębi placu na lewo – stacja Filtrów Wodociągów Miejskich z wieżą ciśnieo wysokości 72 m., na prawo równolegle do ul. Nowogrodzkiej biegnie Al. Jerozolimska, a za nią tory kolei paostwowych. Na rogu ul. Nowogrodzkiej i Starynkiewicza, znajdujący się w budowie gmach Administracji Wodociągów i Kanalizacji, głośny wskutek zawalenia się frontowej ściany na wiosnę 1926 roku, dalej za gmachem tym na prawo – tyły zabudowao fabryki Rohn i Zielioski, na lewo – miejskie domy wychowawcze. Przystanek przy koocu ul. Nowogrodzkiej koło placyku, do którego schodzi się ul. Koszykowa, Raszyoska i Tarczyoska, na prawo w koocu Alei Jerozolimskiej – dawne rogatki Jerozolimskie, po których pozostały dwa pawilony empirowe, okrągłe, zdobione doryckiemi kolumnami, zbudowane w 1823 r., według projektu Kubickiego. W głębi wylot ul. Towarowej. Pociąg skręca na lewo w ul. Tarczyoską, przecina w koocu jej tory kolejki wąskotorowej grójeckiej i zawróciwszy na prawo w ul. Niemcewicza, zatrzymuje się przed skrzyżowaniem z ul. Grójecką. Na lewo przy ul. Grójeckiej rzuca się w oczy duży gmach Centrali Akademickich Bratnich Pomocy, przylegający do powstałej już po wojnie nowoczesnej dzielnicy mieszkalnej t.zw. Kolonii Lubeckiego. Prawie naprzeciwko tego gmachu – znajdujący się w budowie kościół św. Jakóba, według nagrodzonego na konkursie projektu arch. Oskara Sosnowskiego. Przeciąwszy ul. Grójecką pociąg wjeżdża w dzielnicę Ochota, jedno z najbiedniejszych i najbrzydszych przedmieśd Warszawy, przecina tory bocznicy P.K.P. do Lotniska w Mokotowie i zatrzymuje się na koocu ul. Niemcewicza tuż obok torów Kolei Paostwowych (na prawo).Pociąg skręca na lewo w wąziutką ul. Szczęśliwicką, która robi wrażenie ulicy w podrzędnym miasteczku. Na prawo w głębi widad okrągłe budynki Gazowni Miejskiej, elewatory zbożowe, mechaniczną piekarnię miejską, a dalej wiadukt nad torami P.K.P. Przystanek na rogu ul. Częstochowskiej. Przy koocu ul. Szczęśliwickiej pociąg skręca na prawo na zbocze ul. Fortowej i od przystanku „Granica Miasta” wchodzi na własne torowisko biegnie z wciąż wzrastającą szybkością. Na lewo od przystanku „Granica Miasta” – znajdująca się w budowie wozownia tramwajów miejskich, w głębi duży gmach miejskich szkół początkowych. Na km. 4.9 przystanek Stadion. Na prawo resztki fortu Szczęśliwickiego – w miejscu tym są wykonywane roboty przy budowie wielkiego reprezentacyjnego stadionu sportowego, zakrojonego na dużą skalę. Za przystankiem na prawo podstacja przetwórcza „ Szczęśliwice” Kolei elektrycznej. W oddali za dawnym wałem fortecznym widad 10 wysokich wież, służących jako nadawcze anteny dla transatlantyckiej stacji radjotelegraficznej, a przed nimi budynki stacji rozrządowej „Szczęśliwice” P.K.P. Na km. 5.6 przecięcie z bocznicą P.K.P., prowadzące na lotnisko w Okęciu. Na km. 6.4 przystanek Włochy, położony koło szosy b. fortecznej, łączącej szosę Rakowiecką z osiedlem Włochy, które to osiedle widad z daleka po prawej stronie kolei. Z lewej strony widoczne są duże 21 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” budynki fabryczne Polskiego T-wa Zakładów „Skoda”, budującego silniki lotnicze, maszyny elektryczne. kable etc. Na km. 7.6 przystanek Salomea, położony przy wsi tej nazwy. Z prawej strony w oddali widad duże zabudowania fabryczne Zakładów Mechanicznych „Ursus”, wytwarzających samochody, z lewej strony na horyzoncie pokazuje się wśród drzew kościółek w Raszynie. Dalszym ciągu aż do stacji Nowa Wieś linia przebiega przez miejscowości, gdzie odgrywały się wypadki, związane z bitwa pod Raszynem, opis tych miejscowości znajdujemy w „Popiołach” Żeromskiego (11 tom Rozdział pod tył. „Nad brzegiem Rawki”. Na km. 9.2 przystanek Opacz. Na km. 12.5 przystanek Reguły: wzorowo zagospodarowany majątek Reguły, na lewo droga do majątku Pęcice. Na km. 13.8 przystanek na żądanie Malichy. Na prawo, nie dojeżdżając do Malich, widad osiedle Piastów (Utrata) z dużą kolonią domów kolejowych, a za Malichmi duże zabudowania warsztatów kolejowych w Pruszkowie. Na km. 14.9 przystanek Tworki: Zakład Paostwowy dla Chorych Psychicznie. Pociąg skręca z początku na lewo, a następnie na prawo, Na prawo widad miasto Pruszków (15.000 mieszkaoców) i Elektrownie Okręgową w Pruszkowie, z której jest zasilana kolej elektryczna Warszawa-Grodzisk, pociąg przecina po moście rozpiętości 27 m. rzekę Utratę, na prawo podstacja przetwórcza kolei elektrycznej – Pruszków. Na km. 16 przystanek Pruszków. Na prawo miasto Pruszków i kościół, którego budowa wież nie jest jeszcze zakooczona. Od przystanku Pruszków do przystanku Komorów – teren miasta-ogrodu Ostoja. Pociąg wjeżdża w wykop, nad którym po wiadukcie przechodzi droga z Pruszkowa do Pęcic, a następnie po łagodnym wzniesieniu dojeżdża na km l7 do stacji Komorów (miasto-ogród). Komorów jest stacją węzłową, gdyż od tej stacji idzie tor, łączący kolej elektryczną ze st. Pruszków kolei paostwowych: mieszczą się tutaj składy kolei elektrycznej Warszawa-Grodzisk, oraz parowozownia. Z prawej strony kolonia domów „Strzecha Polska”. Za przystankiem Komorów, linia przecina mały lasek sosnowy i skręca na prawo. Z lewej strony na odległości 1 kilometra ciągną się aż do Podkowy Leśnej, duże piękne lasy Komorowskie, Helenowskie i Młochowskie. Na km. 19.1 przystanek Nowa Wieś, położony koło wsi tej nazwy. Na lewo droga, prowadząca do miasteczka Nadarzyn. Za Nową Wsią linia kolejowa przecina dolinę rzeki Zimnej Wody, na której zbudowany jest most o rozpiętości 14 m. Na km. 22 przystanek Otrębusy. Koło przystanku droga, prowadząca w lewo do lasów Miechowskich, Zaborowa i Nadarzyna, na prawo do wsi Otrębusy i Kanie. Pociąg wjeżdża w piękne lasy, należące do Miasta- Ogrodu Podkowa Leśna. Na km. 23.6 przystanek na żądanie Podkowa Leśna Wschodnia. Na km. 24.5 przystanek Podkowa Leśna Główna. Droga przy przystanku prowadzi na lewo do Zarybia i Żółwina, na prawo do Brwinowa. Na km. 25. przystanek żądanie Podkowa Leśna Zachodnia. Miasto Ogród Podkowa Leśna zostało założone w 1925 r. przez p. St. Lilpopa, Sp. Akc. „Siła i Światło”, Sp. Akc. „ Elektryczne Koleje Dojazdowe”, i Bank Związku Spółek Zarobkowych. Plan zabudowy wykonał architekt A. Jawornicki; park publiczny założony według planów miejskiego ogrodnika Miasta Warszawy p. I. Danielewicza. W parku klub sportowy (według projektu arch. Juliusza Dzierżanowskiego) restauracja, place tenisowe i t.p. Miejscowośd jedna z najpiękniejszych pod Warszawą, ładny mieszany las, zdrowotne warunki, urządzenia zakrojone na europejska skalę, pozwalają spodziewad się ze Podkowa Leśna stanie się wkrótce najwięcej uczęszczaną miejscowością pod Warszawą. Na km. 27 przystanek Kazimierówka, położony między wsiami – Nowa Wieś, Owczarnia i Kazimierówka. Na prawo droga do osady Milanówek, nieco dalej za przystankiem na prawo podstacja przetwórcza kolei elektrycznej „Kazimierówka”, za budynkiem podstacji na prawo wdali widad pod lasem osadę Milanówek. Na km 29.5 przystanek Kady przy wsi tej nazwy. Dalej linja kolejowa wchodzi na teren miasta Grodziska (około 16.000 mieszkaoców), zwraca na prawo i biegnie równolegle do szosy, idącej z Grodziska w południowym kierunku. Na km 31 przystanek na żądanie Laski. Trasa kolei skręca na lewo, przechodzi pod anteną odbiorcza transatlantyckiego radio-telegrafu (biały budynek stacji odbiorczej widad na prawo). Na kilometrze 31.5 przystanek Jordanowice. Za przystankiem linia kolejowa przecina wzmiankowaną wyżej szosę na lewo do wsi Opypy i Siestrzeo. na prawo do Grodziska i wkrótce wjeżdża na teren, należący do Sp. Akc. „Elektryczne Koleje Dojazdowe”, na którym z prawej strony widad tuż koło toru kolejowego dużą, piękną wozownię na 40 wagonów. Na km. 32.4 stacja Grodzisk i kraocowa pętla kolei elektrycznej. I tu kooczy się nasza wycieczka, pora także i kooczyd te moje uwagi. Nie sposób jednak – patrząc w wstecz – nie zauważyd, że budowa Kolejki EKD to pierwsze, pionierskie na taką skalę wykonanie tego co dziś próbujemy realizowad w ramach tzw. partnerstwa publiczno- prywatnego, i jednocześnie były to sukcesem zakooczone działania na rzecz rozwoju regionu i jego mieszkaoców. Jest to realizowane do dziś – kolejka ma swego nowego samorządowego właściciela, a sposób jej reprywatyzacji może byd inspirującym przykładem dla podobnych działao dla innych. 8.Europejskie Dni Dziedzictwa. Festiwal „Otwarte Ogrody” Przystanek Podkowa Leśna Literacka Słowo wstępne, wygłoszone podczas otwarcia wystawy podkowianów 13 września 2008. Andrzej Tyszka Wszyscy wiemy, a zwłaszcza wiedzą to gorliwi i wierni Czytelnicy, że Podkowa Leśna od swych początków była miejscem przyjaznym dla ludzi pióra. Więcej – przychylnym domem i zielonym ogrodem literatury. Dwór Stawiska stał się jej 22 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” przybytkiem dzięki osobom gospodarzy, Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów. Krąg domowników i gości Stawiska pomnażał jego rozgłos i dobre imię. Widzimy wśród nich najdostojniejsze postaci kultury polskiej o randze i renomie europejskiej. Wiele innych domów było siedzibami pisarzy – prozaików, poetów, eseistów, tłumaczy, krytyków, autorów literatury dla dzieci, literatury faktu, pamiętników... Poświęcamy im wszystkim dzieo „przystanku” – w drodze. Chcemy zobaczyd ich indywidualnie, lecz zgromadzonych w umownej całości, w nie-wirtualnej summie. Dorobek ponad setki autorów piszących w Podkowie lub o Podkowie Leśnej jest obecny na jednym przystanku. Stanowi on niemałą częśd całej tradycji miejsca i kulturowego dziedzictwa naszego miasta-ogrodu. Chcemy, żeby regał „ podkowianów” w naszej bibliotece był stałym miejscem, dostępnym dla czytelników. I marzy się nam, żeby w przyszłości półka autorów podkowiaoskich była coraz dłuższa. Beata Wróblewska W momencie, kiedy Jarosław Iwaszkiewicz pojął za żonę Annę Lilpop, Podkowa Leśna „została skazana na literaturę”. Nikt jeszcze sobie nie wyobrażał, że na miejscu prawie dziewiczych lasów folwarku Wilhelmów, należącego do rodziny Lilpopów, powstanie miasto-ogród, a już wówczas do starej, wilgotnej willi Aida, letniska Lilpopów, przyjeżdżali ludzie, których nazwiska odnajdziemy dzisiaj na kartach podręczników literatury. Podkowa stała się już wtedy „okolicą literacką”. Później pisarze i poeci przyjeżdżali do Stawiska, niektórzy za namową Iwaszkiewiczów osiedlali się tutaj na stałe, dla innych Podkowa była tylko przystankiem w podróży. Tak to się zaczęło, tak zaczęła powstawad literacka tradycja tego miasta. Ta tradycja była tak oczywista, że kiedy ponad dwadzieścia lat temu zamieszkałam w Podkowie, o której niewiele wiedziałam, natychmiast zainteresowałam się jej „literackością”. A ponieważ przybyłam z Warszawy i fenomen małej miejscowości, w której wszyscy się znają, są rodzinnie, zawodowo czy towarzysko powiązani i muszą ze sobą współpracowad, nawet jeśli nie zawsze za sobą przepadają, bardzo mnie fascynował, więc narodził się pomysł pracy magisterskiej. Praca ta stała się później podstawą książki zatytułowanej w Salonie i Arkadii, co z kolei wyjaśnia, dlaczego właśnie ja otwieram wystawę Przystanek Podkowa Leśna Literacka. Pamiętam reakcję jednej z czytelniczek na moją książkę: tyle się mówi o literackich tradycjach Podkowy, a przecież tych tekstów wcale nie ma tak dużo. Zdziwiłam się – kilkadziesiąt lat w życiu miasta to tak niewiele, a przecież w swojej książce przedstawiłam kilkadziesiąt tekstów. A poza tym dokonałam wyboru. Skupiłam się na utworach, które kreowały jednorodny obraz Podkowy Leśnej, elitarnej przedwojennej miejscowości, rezerwatu przedwojennych wartości w czasach PRL, gdzie człowiek osiąga duchową doskonałośd, wewnętrzną harmonię dzięki kontaktowi z naturą. Jest to oczywiście stereotyp, nie do kooca prawdziwy; mit, ale nie można nie docenid ciśnienia mitu, wyobrażenia, które modeluje określone postawy, zmusza do wysiłku i może sprawid, że w swoich działaniach stajemy się lepsi i szlachetniejsi. Chod mit może też byd przyczyną drażniącej megalomanii i lenistwa... Pamiętam pewną sesję, poświęconą literaturze Podkowy Leśnej, kiedy to profesor Tyszka powiedział: „ Nam nie mitów potrzeba, ale wiedzy”. Myślę, że dzisiejsza wystawa jest odpowiedzią na ten postulat. Piotr Mitzner, dowiedziawszy się o niej powiedział: „To masz materiał na pracę doktorską”. Ja jednak sądzę, że nie ma sensu pisad doktoratów, które dla przeciętnego człowieka są po prostu nudne. Lepiej robid wystawy, takie jak ta i następne – bo dzisiejsza jest tylko pierwszą z cyklu – tworzyd ich dokumentację i propagowad wiedzę o naszym mieście. Wystawa nie ma ustalad żadnych hierarchii – łączy ze sobą zjawiska bardzo różnorodne i o różnej wartości. Jak na przystanku kolejki WKD, spotkali się tutaj bardzo przypadkowi podróżni: stali mieszkaocy Podkowy i ich goście, ci, którzy napisali bardzo wiele i autorzy jednej zaledwie książki (traktującej rzecz jasna o Podkowie), twórcy literatury przez duże i przez mniejsze „l”, poeci i autorzy rozpraw naukowych, wspomnieo i książek dla dzieci. Ci wielcy, rozpoznawalni od razu, i ci anonimowi. (Stąd brak podpisów pod zdjęciami na zaproszeniu wystawy). Niektórych wielkich nam tu dziś brakuje. Odnoszę wrażenie, że dlatego, by na następnej wystawie, za rok, na przystanku kolejki WKD znowu mogli się spotkad i jedni, i drudzy. Kiedy patrzymy w przeszłośd, z dystansu, możemy próbowad usystematyzowad materiał według jakiegoś klucza. Widzimy zatem krąg Iwaszkiewiczów, Hertzów, Szklany Dom Krzywickiej, Zarybie Regulskich... Są to wszystko ludzie, którzy sami pisali o sobie i o których pisali inni. Im bliżej współczesności, tym trudniej pokazywad literaturę czy piśmiennictwo podkowiaoskie. Tak wielka jest różnorodnośd zjawisk literackich, że chyba nie ma sensu mówid o poszczególnych autorach, raczej – o życiu wydawniczym tego miasta. A nikt przecież nie opowie nam o nim lepiej niż Zofia Broniek, która od lat to życie obserwuje i jest redaktorką najdłużej ukazującego się w naszym mieście czasopisma, „Podkowiaoskiego Magazynu Kulturalnego”. Zofia Broniek Obserwuję życie wydawnicze i również w nim uczestniczę, nieoczekiwanie, bo z zawodu, czynnie uprawianego, jestem artystą plastykiem. Podkowa Leśna to dla mnie nie tylko literacki mit, wszechogarniające słowo, lecz także temperatura zaangażowania społecznego jej mieszkaoców i ich głębokie przywiązanie do tradycji. Po 89 roku to zaangażowanie wyraziło się eksplozją wydawniczą. Oszołomiła nas wolnośd. Wokół powstawały gazety lokalne, wkrótce też zaczęły wychodzid książki. Scharakteryzuję to w kilku słowach. Pisma. Pierwszym pismem w Podkowie był niezależny dwutygodnik „Gazeta Podkowiaoska”, pod redakcją 23 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” Joanny Walc, która za swą pracę otrzymała Nagrodę Pełnomocnika Rządu ds. Demokracji Lokalnej za wysoki poziom i profesjonalizm. Byłam członkiem zespołu redakcyjnego tej gazety. O perfekcyjny skład dbał Włodzimierz Sobocioski. Ukazywała się w latach 1989-1990. Warto przypomnied również istniejącą krótko, w tym samym czasie, młodzieżową „Gazetkę Podkowiaoską”, późniejszy `Stogłosik', rozwijającą się pod opieką Ewy Wojnarowskiej. Od 1990 do 1994 roku ukazywał się miesięcznik „Głos Podkowy” pod redakcją Bożeny Durskiej (III nagroda w konkursie dla prasy lokalnej) i niemal równocześnie zaczęły wychodzid „Wiadomości Podkowiaoskie” (19911998) – gazeta samorządowa, redagowana przez Jolantę Fortini – w których pełniłam od 92 r. funkcję sekretarza redakcji, przebudowując przy okazji szatę graficzną pisma i przekształcając je z miesięcznika w dwutygodnik. W 1993 roku jako dodatek do dwutygodnika pojawił się „Podkowiaoski Magazyn Kulturalny” i tuż po zorganizowaniu w świeżo odzyskanym pałacyku-kasynie kiermaszu wydawnictw i pism lokalnych odłączył się od macierzystej gazety. Do redakcji napływały bowiem teksty, które domagały się powołania innego niż „Wiadomości” bytu, swoją refleksyjną tematyką i objętością wykraczające poza dotychczasowe treści i formułę informacyjną. Tak więc numer drugi był już pismem samodzielnym. „Magazyn” został przez czytelników przyjęty ciepło. Wyobrażałam sobie, że mając tę cenną akceptację i tak znakomite pióra w Podkowie, można pokusid się o stworzenie pisma, które połączy to, co lokalne z tym, co uniwersalne, to, co bliskie, tutejsze, z czymś odległym, małe – z prawdziwie wielkim. I że poprzez inną niż bieżąca tematykę znajdziemy się w przestrzeni duchowej, która nie dzieli, lecz łączy. Czy to się udało? Niewątpliwie udaje się wydawad pismo (od tylu już lat!), pozyskując wciąż nowych autorów i czytelników. Na łamach magazynu ukazywały się kolejne odcinki później wydanych książek: Albumu z Podkową Małgorzaty Wittels i Wspomnieo podkowian, mieliśmy też przyjemnośd publikowad wiersze Beaty Wróblewskiej i Andrzeja Dąbrówki, których utwory zostały wydane przez autorów w oddzielnych, towarzyszących pismu, tomikach. Rolę informacyjną pełni teraz, wydawany przez burmistrza, bezpłatny „Biuletyn Miasta-Ogrodu”. Wydawnictwa Towarzystwa Przyjaciół Miasta-Ogrodu Podkowa Leśna. TPM-OPL jest pomysłodawcą Biblioteki Podkowiaoskiej. Kamieniem węgielnym serii stała się praca magisterska historyka Bogdana Wróblewskiego Podkowa Leśna do 1939 roku, napisana w 1985, a wydana 10 lat później. Jej ukazanie się w 1995 roku umożliwiły instytucje podkowiaoskie i osoby prywatne oraz wydawnictwo Aula Piotra M\",u-ldnera. Uzyskany dochód służył wydaniu kolejnej pozycji. Biblioteka Podkowiaoska liczy obecnie 13 tomów, z których trzy są wznowieniami. Zakres tematyczny jest rozległy. Dotyczy: historii miasta (Bogdan Wróblewski, dwa wydania; Krzysztof Domaoski), literatury (Beata Wróblewska), architektury (Grzegorz Grątkowski, dwa wydania), dziejów podkowiaoskich domów (Małgorzata Wittels, dwa tomy, dwa wydania), wspomnieo (Maria Iwaszkiewicz; dwa tomy wspomnieo podkowian), historii kolejki WKD (praca zbiorowa), historii kościoła w Podkowie Leśnej (Grażyna Zabłocka). Towarzystwo było także wydawcą folderów (Małgorzata Wittels) i przewodników po Podkowie Leśnej (Anna ŻukowskaMaziarska, Philip Earl Steele) i przez pewien czas własnego bezpłatnego biuletynu informacyjnego. Wydaje również „Podkowiaoski Magazyn Kulturalny”. Wymieniona działalnośd Towarzystwa jest nie do przecenienia. Mamy nadzieję, że przyczynia się do identyfikacji mieszkaoców ze swoim miastem, stwarza więź i poczucie wspólnoty pomiędzy nimi. Stowarzyszenie Ogród Sztuk i Nauk z siedzibą przy Muzeum Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów jest wydawcą 5 książek: Dźwięk – słowo – obraz – myśl (3 pozycje), książki poświęconej twórczości Karola Szymanowskiego oraz pracy magisterskiej Agaty Kościelnej Parafia św. Krzysztofa w Podkowie Leśnej w czasach PRL. Wydawnictwo Lumen. W latach 1998-2001 w wydawnictwie Lumen, ukazało się 5 zeszytów „Rocznika Podkowiaoskiego”: „ Galeria”, „Kościół-Ogród”, „Wspomnienia i zapiski”, „ Katyo”, „Derkacz i Smok”. Częśd spośród nich jest dokumentacją niektórych działao Parafialnego Komitetu Pomocy Bliźniemu z lat 80. Mówiąc o zeszytach Lumenu, należy cofnąd się w czasie i przypomnied wydany w połowie lat 80. przez Parafialny Komitet Pomocy Bliźniemu pierwszy numer „Rocznika Podkowiaoskiego”, z okazji 60-lecia założenia miasta i 40-lecia otrzymania święceo kapłaoskich przez charyzmatycznego kapłana, proboszcza, ks. Leona Kantorskiego. W 1989 roku ukazał się numer podwójny 2/3. Redagował go zespół w składzie: Michał Domaoski, Krzysztof Jaworski (red. graficzny), Katarzyna Madoo-Mitzner, Piotr Mitzner (red. naczelny), Bogdan Wróblewski. Były to prawdziwe wydarzenia wydawnicze – do dzisiaj źródło informacji i inspiracji. Rocznik ten, wielowątkowe opracowanie, narzucił pewną optykę widzenia rzeczy, obowiązującą do dziś. Spółka Poetów. Chciałabym wspomnied o jeszcze jednym wydawnictwie z roku 80., Oficynie Wydawniczej PT, odrodzonej w roku 1990 jako Oficyna Wydawnicza Spółka Poetów, Piotra Mitznera i Krzysztofa Kościeszy. Zawdzięczamy temu wydawnictwu szereg tomików poetyckich, m.in. utwory Siergieja Stratanowskiego, Teresy Mirgi, Jáchyma Topola, a także publikacje wierszy samych założycieli oficyny. Pomiędzy 1994 a 1999 rokiem ożywioną działalnośd wydawniczą prowadził Miejski Ośrodek Kultury „Koło Podkowy”. Temat ten wymaga odrębnego opracowania. Wystawie, zorganizowanej przez Związek Podkowian i Miejską Bibliotekę Publiczną im. Poli Gojawiczyoskiej, towarzyszył kiermasz wydawnictw TPM-OPL i oficyny Aula. 24 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” 9.Zaczęło się w Turczynku. Z Jerzym Toeplitzem rozmawiają Małgorzata Bojanowska i W. Pomierny Włodzimierz Pomierny: Drogi Panie Jerzy! Spotykamy się w Podkowie Leśnej, blisko Turczynka, gdzie Pan z małżonką spędzacie przynajmniej połowę każdego tygodnia. Przypuszczam, że wiąże się to z pewnym sentymentem do tych stron, ale o tym później. Mówił Pan wcześniej, że należy do gdaoskiej rodziny Toeplitzów, co oczywiście wynika z miejsca zamieszkania, ale rodzi się natychmiast pytanie – dlaczego Paoscy przodkowie tam się znaleźli? I jeszcze jedno – jak można wytłumaczyd przynależnośd Pana i rodziny do kościoła ewangelickiego, przecież częśd Toeplitzów była na przykład katolikami? Jerzy Toeplitz: Urodziłem się w roku 1930 w Gdaosku. Korzenie rodziny ze strony ojca są dokumentowane od kooca XVIII wieku. Małgorzata Bojanowska: Ciekawi mnie bardzo ta kwestia wywodzenia się Toeplitzów od Szmula Zbytkowera. Czy to jest prawdopodobne, że fakt, że w zbiorach Meyerów pozostał obraz syna Zbytkowera, obraz, który wisiał w Turczynku, i który podobno był przekazywany w rodzinie z pokolenia na pokolenie, jakby sugeruje taką bezpośrednią linię rodzinną. Od Zbytkowera poprzez Toeplitzów i tak dalej? JT: To stara się udowodnid KTT w swojej książce Rodzina Toeplitzów. Książka mojego ojca. Więc chyba tak było. (...) Jest taka tendencja w części rodziny Toeplitzów, żeby uwypuklad korzenie żydowskie, tak jest u KTT i u innych (...). Ja nie mam takich potrzeb, nie czuję tego, u nas była inna tradycja, luteraoska od ojca, zresztą muszę powiedzied, już tak tylko między nami, bardzo antykatolicka, protestancka, taka prawdziwie luteraoska. (...)Natomiast mnie daleko do korzeni żydowskich, owszem nie neguję tego, ale nigdy nie miałem z tą tradycją nic wspólnego, inaczej, niż warszawiacy, może oni się obracali w tym środowisku przed wojną, może po wojnie, ja nie. (...) Po stronie ojca przynajmniej od dwóch pokoleo: ojciec, dziadek, to byli ewangelicy, którzy oddzielili się od tej dużej rodziny Toeplitzów, której częśd wyemigrowała z Warszawy do Włoch, częśd do Niemiec, mój pradziadek do Gdaoska, no i my czuliśmy się jako odgałęzienie gdaoskie. Wiem, że pradziadek i dziadek byli jeszcze właścicielami spichlerza zbożowego, no ale jak nie było już eksportu zboża, to wszystko upadło. Ojciec po wielu studiach, zresztą w Niemczech, zajął się gospodarką morską, był tak zwanym komisarzem awaryjnym, analizującym wypadki na morzu i jakoś prosperował w tej dziedzinie do czasu, gdy hitlerowcy opanowali Wolne Miasto Gdaosk. W Gdaosku przyznawaliśmy się do polskości, byliśmy po prostu Polakami. Po 1936 r. uniemożliwiono już ojcu pracę w Gdaosku, zatem przeniósł się do firmy Polskarob w Gdyni, dokąd codziennie dojeżdżał z Wolnego Miasta Gdaoska, konkretnie z Sopotu. No a po stronie matki to była rodzina ewangelicka od pokoleo. Za czasów Mozarta wygnano ją z Salzburga, osiedliła się na Pomorzu, gdzie jako rodzina w swych początkach niemieckojęzyczna spolonizowała się już w XIX wieku. Rodzina ze strony matki przeniosła się do Gdaoska, dziadek był celnikiem, zagorzałym antyhitlerowcem i szczęśliwie umarł w 38 roku, bo miałby prawdopodobnie duże kłopoty, kiedy hitlerowcy opanowali miasto całkowicie. (...) Natomiast ze strony ojca ani babci, ani dziadka już nie poznałem. Dziadek Maksymilian zmarł bezpośrednio po moim urodzeniu, babcia miała na imię Carola i z domu była Bergson – mój brat filozof jest dumny z tego pokrewieostwa ze sławnym Henri Bergsonem. Tymczasem pod koniec lat trzydziestych sytuacja w Gdaosku raczej nastrajała pesymistycznie. Kiedyś jako dziecko – urodziłem się w 1930 r. – obserwowałem drużynę SA, która szła z jakimś sztandarem i jak ktoś nie zdjął kapelusza przed tym sztandarem, to bili do nieprzytomności. Poza tym sąsiedzi, a byli to prawie sami Niemcy, zaczęli się do nas negatywnie odnosid. (...) w 1938 roku w listopadzie w całych Niemczech palono synagogi. Sopocką synagogę też podpalili, ona się „pięknie” – według nich – paliła, straż pożarna stała obok i nie gasiła, bo ta synagoga stała samodzielnie. I podszedł wtedy do mnie taki ośmioletni chłopczyk i mówi – popatrz, dzisiaj palimy tych Żydów, a jutro będziemy was palid, Polaków.(...) MB: Czy jest pan w stanie sobie wyobrazid, jaki byłby los rodziny, to znaczy paoskiego ojca, paoskiej mamy i pana, i rozumiem paoskiego brata Karola, gdyby zostali paostwo w Gdaosku? JT: Ojca hitlerowcy już wcześniej prześladowali, zmusili go do podjęcia pracy poza Wolnym Miastem, w Gdyni. Zresztą po wybuchu wojny rozesłali list gooczy, chcąc go aresztowad. Matka działała w Związku Polaków w Gdaosku, ja byłem w harcerstwie – byłem zuchem i dwukrotnie w czasie wakacji przebywałem razem z naszą drużyną harcerską w Polsce, raz za Lwowem, w Stryju, Kutach i dalej, a drugi raz w Częstochowie i Krakowie, bezpośrednio przed wojną i tam dowiedziałem się, że jesteśmy silni, zwarci i gotowi, i nie oddamy guzika. (...) Muszę powiedzied, że myśmy mieli w polskim harcerstwie co tydzieo w 36, 37, 38 roku zbiórki w Gdaosku, a właściwie w zabudowaniach dworca w Sopocie, dlatego że kolej była polska i te zabudowania kolejowe były do naszej dyspozycji; oczywiście mieliśmy i dwiczenia na zewnątrz, ale jak raz na nas napadli chłopcy z Hitlerjugend, my – słabsi i młodsi, oni – dryblasy, musieliśmy się schowad i uciekad przed nimi. Później zajęcia 25 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” na wolnym powietrzu mieliśmy także w Orłowie, to znaczy przekraczaliśmy z drużyną małą rzeczkę i te wszystkie sprawności harcerskie to ja zdobywałem już za granicą, w Polsce. (...) Kontynuując odpowiedź na pytanie o nasz los – kiedy wróciłem do Polski, do Gdaoska – latem 45 roku i po maturze zacząłem studiowad w Wyższej Szkole Handlu Morskiego, to po pierwszym roku poproszono mnie o prowadzenie kursu języka niemieckiego dla kandydatów na studia. Była tam studentka, której nazwisko ciągle się powtarzało w moim umyśle – Izabela Łachowska. Raz, drugi przeczytałem to nazwisko, a za trzecim razem podszedłem do niej po zajęciach, i mówię: – Proszę pani – patrząc na zupełnie siwą kobietę – pani nazwisko jest mi tak znane, skąd my możemy się znad? I ona odpowiada: – Ja tu przed wojną mieszkałam w Sopocie! – I chodziła pani do szkoły? – Tak, chodziłam do szkoły na Parkstrasse! – O, to ciekawe, a do której klasy? – A, do czwartej. – Do czwartej? Też tam chodziłem. A w której ławce pani siedziała? – W pierwszej z lewej strony przy oknie. – No, wie pani, to siedzieliśmy w jednej ławce. Ale co to z tobą, jesteś siwa? – Ona na to: – Mnie z rodzicami Niemcy zgarnęli 1 września 39 roku o 6 rano i znaleźliśmy się w Stutthofie. Widziałam, jak moich rodziców prowadzili na stracenie i wtedy osiwiałam. Potem ewakuowali nas, uratowałam się jako dziecko, też miałam wtedy w 39 roku dziewięd czy dziesięd lat i jakoś tak przeżyłam tę wojnę. Wielu naszych znajomych znalazło się w Stutthofie, prawie wszyscy mężczyźni zostali zamordowani. Niektóre kobiety z dziedmi, jak Irena Wieczorkiewicz, jakoś się uchowały. MB: To były rodziny polskie? JT: Tak, to były rodziny polskie. Absolutnie polskie. Po wojnie już mężów nie było. Nas uratował Turczynek i Warszawa – do czasu, bo ojciec zginął w powstaniu 44 roku. (...) Przeżywaliśmy to zwycięstwo hitlerowców w Gdaosku bardzo boleśnie. No i widzieliśmy zbliżającą się wojnę. Trzy dni przed wybuchem wojny moi rodzice przenieśli się do rodziny do Turczynka obok Podkowy Leśnej. Zamieszkaliśmy tam zresztą nie pierwszy raz, bo ferie czy wakacje już wcześniej spędzałem w Turczynku. Szczególnie opiekował się mną Jerzy Meyer, z którym zwiedzałem Warszawę. Były to bardzo sympatyczne stosunki rodzinne. Stąd mój sentyment do tych terenów. Niewielki był właściwie kontakt, prawie go nie było, z rodziną Toeplitzów w Otrębusach, a więc z tą grupą – nazwijmy ją warszawską. WP: Powiedział Pan, że byliście spokrewnieni z rodzinami mieszkającymi w Turczynku, którego grunta zostały zakupione przez Bonawenturę Toeplitza. Które to było pokolenie w stosunku do pana dziadka? JT: Chyba czwarte. Mój pradziadek Benedykt był bratem Bonawentury, który obok innych dzieci, w tym Teodora, właściciela Otrębus, miał trzy córki, które wyszły za mąż i osiedliły się w Turczynku. Znaleźliśmy się tam kilka dni przed wybuchem II wojny światowej. (...)Potem przenieśliśmy się do mieszkania warszawskiego Wellischów na Placu Dąbrowskiego. I tam przeżyliśmy oblężenie. Byliśmy pozbawieni środków do życia, pamiętam ten czas bardzo szczegółowo. Codziennie z domu przy Placu Dąbrowskiego chodziliśmy na podwórze koło kościoła ewangelickiego na placu Małachowskiego, gdzie stała wojskowa kuchnia polowa i gdzie nam wydawali przynajmniej jedną strawę ciepłą dziennie. Ale był taki jeden dzieo, kiedy musieliśmy z jednej bramy skoczyd do drugiej między salwami artyleryjskimi i wtedy widziałem, jak granaty uderzyły i w ulicę, i w kościół św. Trójcy na Placu Małachowskiego. Potem zapalił się nasz dom na Placu Dąbrowskiego, w każdym razie strych i znaleźliśmy miejsce w piwnicy na zapleczu i tam okazało się, że w tym domu mieszka wdowa po Zygmuncie Toeplitzu, który w Krakowie był dyrektorem zakładów Solvaya. Dzięki temu mieliśmy stosunkowo spokojne miejsce do przeżycia ostatnich dni oblężenia. Ale i tak byliśmy bez jedzenia i wtedy pamiętam, że pierwsze mięso w życiu – ja dotychczas byłem jaroszem – była to konina z padłych zwierząt po bombardowaniu. MB: Miał pan wtedy dziewięd lat. JT: Tak – dziewięd lat, a gdy już koniny nie było, znajdowałem jakieś okruszyny, robiłem pętle i łapałem gołębie na placu. Gospodyni Wellischów wzięła je ode mnie i ugotowała sobie największego gołębia. Nam dała te mniejsze. Ale posililiśmy się, a ona nie, była wściekła, bo ten największy gołąb był najstarszy i nie do strawienia. Zastała ukarana (śmiech). No cóż, takie są dziecięce przeżycia, które człowiek w tym wieku zapamiętuje. MB: Dlaczego ten Turczynek, do którego zajechaliście na początku wojny, nie był wystarczająco bezpiecznym miejscem? JT: Rodziny Wellischów, a także Meyerów obawiały się, że gdy Niemcy dojdą do Turczynka, to będą kłopoty i chyba 5 września nakłonili nas do wyjazdu do Warszawy, a nawet chcieli, żebyśmy wyjechali na wschód Polski. Oni czuli się bezpiecznie, a nas – polskich uciekinierów z Gdaoska, chcieli wyekspediowad dalej. MB: Czy Wellischowie i Meyerowie czuli się bezpiecznie? 26 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” JT: Chyba częściowo, niektórzy pouciekali przez Rumunię do Brazylii, jak Staś Wellisch, a niektórzy pouciekali na wschód. Zostały stare kobiety, została Anna Meyer i stara Wellischowa, która zmarła w 1941 roku i została pochowana na cmentarzu ewangelicko\dash augsburskim w Warszawie. Naprzeciwko tego grobowca Wellischów zrobiliśmy symboliczny pomnik ojca, który zginął w powstaniu warszawskim. Więc oni zostali, ale to stare pokolenie, stare kobiety. Zresztą zostali wysiedleni w 41 roku przez Niemców. Musieli opuścid majątek. Natomiast w Otrębusach Toeplitzowie pozostali chyba jeszcze przez jakiś czas. WP: Jak dalej potoczyły się losy Pana rodziny? JT: 16 stycznia 40 roku dostaliśmy list ekspresowy od mojej babci, która mieszkała w Gdaosku, z wiadomością, że było u niej gestapo poszukujące ojca. Wobec tego ojciec tego samego dnia opuścił nas, zostawiając list, że wyjeżdża z Warszawy, żeby go nie szukad i tak dalej. (...) Ja wtedy chodziłem do szkoły powszechnej na Kruczej. Tam dyrektorem był pan Antoni Walenta i ojciec wiedział, że ten pan był oficerem Wojska Polskiego, ma rozmaite kontakty, zatem zwrócił się do niego o pomoc. Walenta go ukrył (...) dopiero po roku, a mieszkaliśmy wówczas na ulicy Marszałkowskiej 51, moja sąsiadka zaprowadziła mnie na Bielany, do pętli tramwajowej i tam poszliśmy na spacer. Tam był taki pan, który miał bródkę i tak intensywnie mi się przyglądał. Zapytałem sąsiadki, co on się tak na mnie patrzy. Powiedziała: przyjrzyj mu się bliżej. Okazało się, że to mój ojciec. Spotykaliśmy się później wielokrotnie na Bielanach, zanim ojciec zaczął pracowad. Wyrobił sobie fałszywą kenkartę w oparciu o metrykę urodzenia ordynansa pana porucznika Walenty, ordynansa, który zginął w bitwie nad Bzurą, i ojciec stał się Kazimierzem Gryczyoskim. (...) MB: Tymczasem całą okupację mieszkaliście w Warszawie? JT: Nie, matka pracowała w zakładach Steyera i ze względu na znakomitą znajomośd języka niemieckiego była sekretarką w dziale zakupów. A przepraszam, muszę jeszcze wrócid do tego, jak ojciec zniknął. A więc 18 stycznia 40 roku, dwa dni po zniknięciu ojca, przyszło do nas gestapo i zabrali matkę, (...) po kilku przesłuchaniach matka się kompletnie psychicznie załamała. Dostała zapalenia opon mózgowych i znalazła się w szpitalu, gdzie ciężko, bardzo ciężko chorowała. Wtedy myśmy byli sami w tym mieszkaniu – ja i brat, razem wałęsaliśmy się, ja nie bardzo się uczyłem. Nasza sąsiadka przyszła do mojej matki do szpitala i powiedziała: – Proszę pani, tak to dalej byd nie może, ja mam dla paostwa opiekunkę, która w zasadzie nie żąda żadnego wynagrodzenia, przynajmniej chwilowo, jeszcze ma jakieś tam minimalne środki, jest to co prawda Żydówka, ale ona wyrobi sobie dobre papiery (zresztą tak się stało), „ma dobry wygląd”, może się dziedmi opiekowad. No i matka chętnie się zgodziła. (...) Ta pani (dzisiaj Krystyna Brunak) została już u nas i opiekowała się nami. Pewnego dnia przyszła do mojej matki i powiedziała: – Proszę pani, za kilka dni mają zamknąd getto, tam są jeszcze moi rodzice. Ojciec nie chce wyjśd, ale matkę koniecznie chcę mied przy sobie. Moja matka odpowiedziała, że matka należy do córki, więc niech przyjdzie, zamieszka z nami. I na Marszałkowskiej 51 mieszkania 15 te dwie Żydówki przebywały z nami. Z tym, że matka Krystyny była jednak podobna do Żydówki, więc nie bardzo pozwoliliśmy podchodzid jej do okna. Wtedy już wiedzieliśmy, że są źli ludzie, którzy gotowi są, jak kogoś zobaczą w oknie, kto nie pasuje do mieszkania, jakoś tym szantażowad. No i pewnego dnia... ona miała jakieś tam zepsute obuwie i myśmy oddali je do naprawy, daliśmy jej kwit, no i ona, jak nie było nas w domu, wyszła z tym kwitem do szewca, została rozpoznana i osadzona na Pawiaku. Po drodze połknęła ten kwit, bo tam było chyba nasze nazwisko; została wywieziona do obozu w Trawnikach. Tam pracowała w kuchni, codziennie wychodziła z esesmanem po mleko do pobliskiej zagrody i pewnego dnia, korzystając z jego nieuwagi, uciekła (...) był tam strumyk i pobiegła kilkanaście kilometrów tym strumykiem, dostała się do polskiej zagrody, tam przebrali ją w cywilne ubrania, dali jej pieniądze, przeszła jeszcze jakieś 10 km do stacji kolejowej, wykupiła normalny bilet, wsiadła do pociągu i przyjechała do nas do Warszawy. To była jedna z dwóch osób, jak potem dowiedziałem się w Yad Vashem w Jerozolimie, które się uratowały z tego obozu w Trawnikach; druga osoba została wykupiona za duże pieniądze. WP: Widzimy tutaj na ścianie dyplom? JT: Już po śmierci matki dostaliśmy w Jerozolimie w Yad Vashem dyplom, który odbieraliśmy z żoną podczas bardzo wielkiej uroczystości, dyplom i medal „Sprawiedliwa wśród narodów” – dla mojej matki. MB: Gdy był Pan w Jerozolimie i stanął Pan pod murem w Yad Vashem, gdzie jest tablica poświęcona Pana matce, to czuł się Pan tam – Polakiem? JT: Jak najbardziej, czułem się tam Polakiem, czułem się tam „w imieniu” matki bohaterem, który ratował życie. Mieliśmy przedtem uroczystośd w tym pawilonie Yad Vashem, gdzie dano mi taki drąg przy ognisku do wzmożenia ognia tego ogniska, złożyłem zresztą wieniec tam, gdzie są napisy – Oświęcim, Treblinka. (...) 27 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” A potem, nazajutrz był Wielki Piątek i poszliśmy do kościoła luteraoskiego na nabożeostwo; a w tym pawilonie dzieo wcześniej jednym ze świadków tej uroczystości uhonorowania mojej matki był biskup niemiecki z Pomorza Przedniego (...) i jak on rozpoczął nabożeostwo wielkopiątkowe, to nas przywitał i powiedział o uroczystości w Yad Vashem. To było bardzo wzruszające. (...) No więc te panie, matka z córką, były razem już u nas i tak się złożyło, że matka pracując w tych zakładach Steuera – to była dawna efka, czyli Fabryka Kabli na Woli – zmuszona została przez Niemców do wyjazdu do centrali firmy w Wiedniu. Dali mamie dwie godziny na spakowanie się, nawet nie zdążyła się pożegnad z mężem. Miałem mamie towarzyszyd. A mojego brata matka posłała z kimś do babci do Gdaoska i on tam przeżył wojnę. No, ale zanim to nastąpiło, może kilka słów o roli mojej matki w zakładach warszawskich, ponieważ ona też się bardzo pięknie spisała współpracując z ruchem oporu. Mianowicie pewnego dnia z tego działu zakupów, gdzie pracowała, przenieśli ją na krótko, na tydzieo czy dwa, do sekretariatu dyrektora generalnego zakładów. I tam kazano jej napisad pismo Werkschutzu (była to jednostka ochrony zakładów) do gestapo o aresztowanie pracowników, którzy podejrzewani byli o sabotaż. Więc matka zrobiła zaraz kopię tego listu, który wyszedł do gestapo, wróciła szybko do domu, dała mi nazwiska tych ludzi, ja je zaniosłem do pana Walenty, już w tych czasach wiedziałem, jakie to są kontakty. I ci wszyscy, którzy byli podejrzewani o sabotaż, zostali uprzedzeni, ani jeden z nich nie wrócił nazajutrz do zakładu i Niemcy się zdziwili, że nie mogą aresztowad tych ludzi, bo ich po prostu w zakładzie nie było. W ten sposób matka jeszcze dodatkowo uratowała życie kilku osobom. Ostatecznie znaleźliśmy się z matką w Wiedniu jeszcze pod koniec 43 roku. Zanim wyjechaliśmy, woziłem codziennie ojcu obiad, bo ojciec mieszkał na Żoliborzu, na Słowackiego, więc przejeżdżałem koło palącego się getta w 43 roku, czułem te dymy i muszę powiedzied, że tego zapachu nigdy nie zapomnę – palącego się miasta (...) Muszę jeszcze dodad, że gdy z matką opuściliśmy Warszawę, to w naszym mieszkaniu pozostały te dwie panie. Ich rodowe nazwisko brzmiało Sternstreit, potem: matka – Wacława Lipioska, a córka Krystyna Rybioska. Później wyszła ona za mąż i nosi nazwisko Brunak, mieszka w USA. Mój ojciec ostatecznie się do nich przyłączył i gdy wybuchło powstanie, to wszyscy się ewakuowali. Ojciec został ranny i przez Szpital Ujazdowski ewakuowany był aż na Sadybę. Tam ojciec już był bardzo osłabiony – zresztą nie było co jeśd. Te dwie panie przeszły razem z innymi ludźmi do Niemców do Wilanowa, zostawiając ojca w ewakuującym się szpitalu PCK przy ówczesnej ulicy Okrężnej. (...) One dostały się do obozu w Pruszkowie i stamtąd zostały wywiezione do Wiednia, i myśmy się tam spotkali ale, niestety, bez ojca. A szpital został 2 września, według informacji, które wyczytałem w materiałach z powstania warszawskiego, zbombardowany i kompletnie zniszczony. Ojciec tam zginął pochowany na miejscu. W 1946 roku była ekshumacja zwłok, przy pierwszym pochówku znaleziono legitymację ubezpieczeniową ojca na nazwisko Kazimierz Gryczyoski. Legitymacja pełna piasku. Zwłoki zostały ponownie zakopane i ze względu na brak transportu na Sadybie, pochowane i zaopatrzone numerkiem i dopiero wszystkie te zwłoki w 47 roku zostały ponownie zebrane i przewiezione na Cmentarz Powstaoców na Woli. Ale numerka mojego ojca już nie znaleziono. Tak, że nie wiemy, w którym z tych masowych grobów ojciec leży. W związku z tym wystawiliśmy taki symboliczny grób z uwidocznieniem nazwiska mojego ojca na kamieniu. Ojciec miał na imię Artur. Mama Eryka, z domu Derdau, po wojnie mocno schorowana (kilka lat po zapaleniu opon mózgowych pojawiła się jako skutek choroba Parkinsona) zmarła w wieku zaledwie 64 lat w 1965 roku w Warszawie. Pochowana, zgodnie z życzeniem, w grobie rodzinnym w Gdaosku. WP: W Polsce powojennej były co najmniej dwie grupy osób, które opuszczały Polskę – to byli Żydzi i Niemcy, z różnych powodów, politycznych, narodowościowych, łączenia rodzin, o czym pan wspominał. Pan jako obywatel Wolnego Miasta Gdaoska miał prawo wyjechad i otrzymad obywatelstwo niemieckie, bo zgodnie z odpowiednimi ustawami przedwojenni obywatele Gdaoska mają i dzisiaj do tego prawo. Pan tego nie zrobił... JT: Było bardzo wiele nacisków, jak powszechnie wiadomo, aby Żydzi wyjechali. Nas też straszyli, żebyśmy wyjechali, ale my nie – jesteśmy Polakami, nigdzie się nie ruszymy. To się skooczyło bardzo przykro – moim bezrobociem; ludzie dziwili się – przecież proponowali ci wyjazd, a ty nie skorzystałeś. Właśnie wtedy miałem propozycję wyjazdu za granicę, z żoną, i wtedy nie skorzystałem, mimo że miałem prawo uzyskania obywatelstwa niemieckiego. Miałem potem taką historię: jak otrzymałem w latach siedemdziesiątych stypendium we Frankfurcie, to pieniędzy do ręki nie wypłacano i powiedziano mi, że muszę mied konto bankowe. Aby mied konto bankowe, musiałem byd zameldowany. Wobec tego poszedłem na policję się zameldowad, we Frankfurcie nad Menem, i ten policjant powiedział do mnie: – Pan jest gdaoszczaninem, przed wojną w Gdaosku urodzony, no to zaraz panu dam wniosek o obywatelstwo niemieckie. Odpowiedziałem mu: – Jestem delegowany przez kościół, przyjechałem tu na stypendium i będę wracał do Polski, jestem Polakiem, a on: – Przecież pan może dostad podwójne obywatelstwo. Odpowiedziałem, że sobie tego nie życzę. A on: – To mi się pierwszy raz zdarza! Tu przychodzą ludzie z Polski, na klęczkach mnie błagają, żebym im dał wniosek, 28 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” żebym potem przyjął taki wniosek! Odmawiam im mówiąc, że nie mają prawa! A pan ma pełne prawo i pan nie chce?!(...) WP: Zaraz po wojnie były wypędzenia, zniszczenia i rabunek. Jak to było w Gdaosku? JT: Starówka gdaoska została spalona trzy dni po wojnie, zresztą nasze kroniki filmowe pokazują, jak Polacy wieszają na Dworze Artusa polską flagę, wtedy wszystko jeszcze stało, oprócz niektórych zniszczonych domów – także w wyniku nalotów brytyjskich, starówka stała, dopóki nie została przez Sowietów spalona. Oczywiście Sowietom zależało, aby gnębid Niemców, zresztą szczególna forma gnębienia Niemców miała miejsce na terenach zajętych przez Sowietów w Królewcu; mamy takie potwierdzone relacje od naszych sióstr i braci ewangelików, którzy tam pozostali po wojnie. W Polsce ja takiego negatywnego stosunku nie doświadczyłem, niemniej komunistyczne władze polskie chyba bardzo były zainteresowane, aby Niemców wysiedlid (...) Znam jeszcze z Gdaoska, znałem, bo już nie żyją, osoby, które zaangażowały się na rzecz Polski w plebiscytach na terenie Mazur, za pracę na rzecz Polski miały polskie odznaczenia i te osoby zostały zmuszone do wyjazdu! WP: Znany jest Pana wielki wkład w sprawę pojednania polsko- niemieckiego, bardzo proszę o przytoczenie przykładu – jednego z wielu, Paoskiej „pracy u podstaw”. JT: W czasie pobytu we Frankfurcie nad Menem, gdzie miałem stypendium ewangelickiego kościoła krajowego Hesji, poznałem zupełnie przypadkowo, z okazji piłkarskiego meczu Polska - Niemcy, doktora Otto Kulcke, który jako były chórzysta bazyliki mariackiej w Gdaosku postawił sobie za cel życiowy odbudowę nieistniejących tam, bo zniszczonych w czasie wojny organów. Jego starania natrafiały na ogromne kłopoty tu, w Polsce, więc po powrocie do Warszawy byłem jego asystentem w załatwianiu dziesiątków spraw. Pan Kulcke (...) potrafił zorganizowad i fundację, która zdobywała fundusze z różnych źródeł, i taką ilośd gotówki, że wystarczyło nie tylko na budowę tych organów w Gdaosku, ale dzięki pewnej nadwyżce i po moich namowach – na budowę nowych organów koncertowych w kościele ewangelicko-augsburskim w Warszawie. Wystąpiłem poprzez biskupa naszego o odznaczenie doktora Kulcke i dostał ostatecznie Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Poprzednio miał już Krzyż Zasługi Republiki Federalnej Niemiec, czyli Niemcy wcześniej uznali jego dorobek w zakresie pojednania polsko-niemieckiego, czy niemiecko-polskiego, niż to mogli zrobid Polacy. (...) WP: Wracając raz jeszcze do kwestii niemieckiej; w tamtym czasie toczyły się co najmniej dwa procesy prowadzące do pojednania polsko-niemieckiego. Pierwszy związany z listem biskupów polskich do niemieckich „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie” na początku lat sześddziesiątych, a potem, po dojściu socjaldemokratów w RFN oficjalny proces normalizacyjny pomiędzy rządami obu paostw. Co Pan może dodad w tej kwestii? JT: Kościół luteraoski dużo wcześniej od kościoła katolickiego wysyłał pewne sygnały, a już w latach pięddziesiątych swoje memorandum zmierzające do pojednania. Później był ten list biskupów katolickich, absolutnie niezaakceptowany przez polskie władze komunistyczne. Ja natrafiłem już na zmianę, przynajmniej częściową, stosunku władz polskich do procesu pojednania. Wtedy, kiedy zacząłem działad z towarzystwami niemiecko-polskimi w latach siedemdziesiątych, były już pierwsze oznaki odwilży. W roku 71 miałem spotkanie z radą miasta, burmistrzem i organizacjami społecznymi w Getyndze. Było to po jakimś wykładzie w towarzystwie niemiecko-polskim, no i wtedy te władze samorządowe prosiły mnie, abym się zaangażował w Polsce na rzecz partnerstwa miast Getynga -- Toruo. Ponieważ byłem jednak delegowany przez kościół, to złożyłem biskupowi po powrocie sprawozdanie, gdzie napisałem, że zobowiązałem się, że będę się starał, ażeby partnerstwo miast Getynga -- Toruo doszło do skutku. Ale ponieważ paszport był z urzędu ds. wyznao, wobec tego biskup musiał przekazad sprawozdanie do urzędu i ja dostałem telefon, abym się zgłosił bardzo szybko do MSZ, co też uczyniłem. Przyjął mnie tam referent ds. niemieckich pan Mąkosa i powiedział: – To pan jest tym bohaterem, który chce doprowadzid do partnerstwa miast? Co pan sobie myśli?! Pan chce prowadzid politykę zagraniczną Polski, my nie mamy ani jednego miasta partnerskiego z NRD, a pan chce, abyśmy mieli z Niemcami Zachodnimi? Co pan sobie myśli, to jest niedopuszczalne! Samowola! Jeżeli pan natychmiast nie zrezygnuje z zamiarów wspierania tej inicjatywy, to my nigdy panu więcej paszportu nie damy! W każdym razie był to atak na te możliwości pojednania, o które chciałem się starad i na których mi zależało. Oczywiście później, po wielu kłopotach władze się zgodziły wpierw na partnerstwo miast Getynga - Kalisz, to nie wyszło, potem proponowali Getynga - Lublin i to też nie wyszło, ale ostatecznie jest to partnerstwo Getynga - Toruo, które doszło po wielu latach do skutku. Z tym, że ten inicjator z towarzystwa niemiecko- polskiego pan Reinhard Caspary był inwigilowany przez tych ludzi z Torunia, dostał taki certyfikat pokrzywdzonego, byłem z nim w IPN, gdzie się okazało, że tam w Toruniu były różne donosy na niego, między innymi, że był szpiegiem, co było kompletnie bzdurnymi podejrzeniami, ale w koocu mogłem się ucieszyd, że do tego partnerstwa jednak doszło. WP: I z tego, co wiem, jest ono kontynuowane z wielkim sukcesem. JT: Nawiasem mówiąc, pan Caspary dostał Nagrodę im. Brata Alberta w Polsce, za to, że był jednym z prekursorów, który tak intensywnie starał się o pojednanie. Był nie tylko przewodniczącym Towarzystwa Niemiecko-Polskiego w Getyndze, ale także sekretarzem organizacji skupiającej wszystkie towarzystwa niemiecko-polskie. Kiedy pan Caspary dostał to odznaczenie w roku ubiegłym w Warszawie, to oświadczył, że jego zaangażowanie byłoby niemożliwe bez tego pierwszego naszego spotkania – 38 lat temu – w Getyndze, gdzie go tak gorąco przekonywałem do tej idei, że Polacy i Niemcy mogą współżyd ze sobą. 29 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” MB i WP: Bardzo dziękujemy za rozmowę. Jerzy Leopold Teodor Toeplitz – dziennikarz, tłumacz, doktor nauk teologicznych; urodzony 21.06.1930 r. w Gdaosku, w czasie II wojny światowej przebywał w Turczynku, Warszawie i Wiedniu, skąd wrócił do Gdaoska; obecnie mieszka w Warszawie i Podkowie Leśnej. Student, doktorant i asystent Wyższej Szkoły Handlu Morskiego, Politechniki Gdaoskiej, Politechniki Warszawskiej i Chrześcijaoskiej Akademii Teologicznej. Wieloletni redaktor „Życia Gospodarczego” i prasy technicznej, tłumacz i działacz Stowarzyszenia Tłumaczy Polskich. Działacz ekumeniczny, radca Konsystorza Kościoła i członek Synodu Diecezjalnego Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego. Rozmowa z Panem Jerzym Toeplitzem, w obecności małżonki Pani Haliny odbyła się 25 czerwca 2008 r. w ich warszawskim mieszkaniu – dokładnie w 53. rocznicę ich ślubu – oraz 29 czerwca 2008 r. w Podkowie Leśnej. Przedstawiony tekst jest fragmentem obszernej całości. 10.Janusz Radziejowski Nieznana Podkowa Leśna Chyba każdy nieco starszy mieszkaniec Podkowy Leśnej pamięta, że we wschodniej części Lasu Młochowskiego stacjonowało wojsko. Wtajemniczeni opowiadali nawet, że w lesie znajdują się wyrzutnie rakiet. Niektórzy, jeszcze w latach osiemdziesiątych mieli okazję przekonad się, że duży obszar lasu stanowi strefę zamkniętą, ogrodzoną drutami kolczastymi, do której wstęp cywilom był zabroniony. Informowały o tym stosowne tablice, z których jedną jeszcze niedawno można było podziwiad przy ścieżce rowerowej prowadzącej z Nadarzyna do Dębaku. Bardziej dociekliwi mogli narazid się na spotkanie z patrolami wojskowymi. Ja sam pamiętam, że pod koniec lat sześddziesiątych, gdy chciałem pokazad okolicę koledze ze studiów, zostaliśmy zawróceni przez żołnierzy w stalowych mundurach wojsk lotniczych i obrony przeciwlotniczej. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięddziesiątych wojsko z Lasu Młochowskiego zniknęło, a w dawnych koszarach na Dębaku, administracyjnie stanowiących częśd Podkowy, urządzono ośrodek dla uchodźców podległy Ministerstwu Spraw Wewnętrznych i Administracji (dziś: Urzędowi do Spraw Cudzoziemców). Jakieś osiem lat temu chyba, w trakcie wycieczki narciarskiej, zboczyłem nieco z trasy i nagle stanąłem przez trzymetrowym betonowym murem ciągnącym się na przestrzeni kilkuset metrów. Domyśliłem się, że właśnie znalazłem się w pobliżu strefy niegdyś zakazanej. Po kilku minutach marszu natrafiłem na dziurę w murze i dalej rozciągała się już owa mityczna baza rakietowa. Później bywałem tam wielokrotnie pieszo, na nartach lub na rowerze. Udało mi się też namówid na wycieczkę wielu znajomych. Jak się okazało, nikt ze znanych mi rodowitych podkowian tam nie był, większośd z nich pojęcia nawet nie miała, że w naszym mieście znajduje się betonowa forteca, pomnik czasów zimnej wojny oraz architektury militarnej lat sześddziesiątych. Obiekt obecnie jest mocno zniszczony, np. trudno tam znaleźd jakąkolwiek częśd metalową, może z wyjątkiem resztek pordzewiałych drutów kolczastych. Pozostały betonowe mury ogrodzeo oraz bunkrów stanowiących niegdyś schrony dla urządzeo wojskowych i załogi. Przylega on bezpośrednio do ośrodka dla uchodźców, który jest jednak od niego oddzielony metalowym ogrodzeniem. W otoczeniu, w odległości do kilkuset metrów od betonowego muru można w lesie odnaleźd rzędy charakterystycznych betonowych słupów, na których rozpięte były druty kolczaste. Sądząc po wieku drzewostanu, większośd obszaru wokół właściwej bazy, była wylesiona. Natknąd się można tam na ślady okopów i innych prac ziemnych – które wykorzystywane są obecnie przez miłośników nielegalnego przecież na terenach leśnych motocrossingu. Od południowego wschodu z obiektem sąsiaduje, przez wewnętrzną drogę, dośd dobrze zachowana strzelnica z otaczającymi je wałami ziemnymi (tzw. kulochwytami). Na południowo zachodnim skraju znajduje się sztucznie usypane wzgórze, na którym niegdyś prawdopodobnie usytuowane było jakieś urządzenie radiolokacyjne, poniżej jest zagłębienie, gdzie jeszcze dwa– trzy lata temu był mały stawek. Na zewnątrz muru jest kilka jeszcze obiektów: górka-wieżyczka, obok miejsca gdzie była główna brama wjazdowa, prawdopodobnie stanowisko przeciwlotniczych karabinów maszynowych, duży garaż-warsztat naprawczy oraz obiekt mocno już zdewastowany, a który prawdopodobnie 1 był kiedyś chlewnią . Obecny ośrodek dla cudzoziemców to niegdyś siedziba dowództwa i koszary jednostki. Na murach widoczne są malowidła maskujące, zabawne są duże fragmenty odsłoniętego niegdyś muru z wymalowanymi sylwetkami drzew, co dla nieprzyjaciela miało imitowad las. W środku „zony”, obejmującej ok. 10 ha powierzchni, znajdują się wewnętrzne drogi, różne bunkry oraz usypane z ziemi dawne stanowiska ogniowe rakiet. Całośd zarasta bardzo intensywnie roślinnością leśną, tak że w okresie wegetacyjnym trudno już zorientowad się w układzie całości. Zainteresowanym można polecid całkiem dobre zdjęcia satelitarne okolic Podkowy w ogólnodostępnym serwisie Google Earth, gdzie doskonale widad zarysy murów otaczających bazę, rozmieszczenie głównych bunkrów i wokół nich umieszczone wachlarzowato stanowiska wyrzutni rakiet. Główne bunkry znajdują się w usypanej sztucznie górce. Były tam schrony 30 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” dla sprzętu oraz podziemne stanowisko dowodzenia składające się z kilku pomieszczeo – obecnie całkowicie puste. Na górce wysokości ok. 10 metrów było stanowisko mobilnej stacji radarowej. Rakiety stacjonowały w misach ziemnych , wokół których znajdowały się bunkry dla załóg i tzw. szczeliny przeciwlotnicze (czyli rodzaj wąskich korytarzy bez zamknięcia). Przez dłuższy czas domyślałem się tylko przeznaczenia tajemniczego obiektu. W koocu zajrzałem do niezawodnego Internetu i bardzo szybko sprawa stała się jasna. Otóż, jak się okazuje, na terenie Lasu Młochowskiego od połowy lat sześddziesiątych do roku 1989 gościliśmy 3 Dywizjon Ogniowy Rakietowej Obrony Powietrznej (wg ówczesnej nomenklatury wojskowej JW. 1140 w Nadarzynie) wchodzący w skład 3 Łużyckiej Dywizji Artylerii Przeciwlotniczej – obecnie 3 Warszawskiej 2 Brygady Rakietowej Obrony Powietrznej . Dywizja ta posiadała w naszej okolicy jeszcze dwie jednostki: dywizjon ogniowy w Borkach k/Nadarzyna (zlikwidowany) oraz dywizjon techniczny w Książenicach (jednostka wojskowa istnieje tam do dziś). „Nasz” dywizjon, który został zlikwidowany w 1989, uzbrojony był w zestawy rakietowe SA 75 M „Wołochow”, w tym sześd wyrzutni rakiet oraz urządzenia łączności, radiolokacyjne oraz do naprowadzania rakiet na cel. Sprzęt ten bardzo eksponowano na różnego rodzaju defiladach, czy też filmach z życia Ludowego Wojska Polskiego. Rakiety mogły strącid cel lecący na wysokości ok. 20000 m. Na początku lat sześddziesiątych Rosjanie przy pomocy takiej rakiety zestrzelili, ku zaskoczeniu wojskowych USA, samolot U2, który pilotowany przez Franka Powersa odbywał rutynowy lot rozpoznawczy nad terytorium sowieckim. Wywołało to poważny kryzys polityczny, a na rajdach studenckich śpiewano: Frank Powers Kraj Radziecki raz chciał zobaczyd z góry Lecz zamiast w Tu 104 wsiadł w inny odrzutowiec Ahoj, kukuruża, niech rośnie nam duża Niech rośnie nam duża, tak duża jak las! W latach osiemdziesiątych był to sprzęt już całkowicie przestarzały. Zainteresowanych szczegółami technicznymi i organizacyjnymi funkcjonowania bazy odsyłam do strony internetowej „Ogólnopolskiego Mięsięcznika ODKRYWCA”, gdzie można znaleźd relację byłego zawodowego żołnierza, który opisuje jak tego typu 3 obiekty działały, jak się odbywała w nich służba . Wynika z niej, że obszar za murem to była ściśle chroniona przez liczne warty strefa „B”, do której wstęp mieli tylko pełniący służbę żołnierze baterii ogniowej i baterii naprowadzania rakiet. Po ówczesnym życiu żołnierskim w „naszej” bazie nie zostało zbyt wiele śladów, poza schowanymi w różnych kątach murów napisów w rodzaju „Rezerwa 1967”, na pamiątkę najważniejszej uroczystości w życiu ówczesnego wojska, czyli przejścia do „cywila” kolejnego rocznika. Mimo dośd częstych wizyt w tym obiekcie nie spotkałem tam nigdy turystów, dwa – trzy razy widziałem miłośników tzw. paintballu w akcji. Że miłośnicy sportów militarnych żywo interesują się „Rakietówkami wokół Warszawy” jako doskonałymi terenami do prowadzenia gier, świadczą wpisy na stronach Warszawskiego i Mazowieckiego Forum Airsoftowego „Warrior.pl”. Opisany obiekt jest częścią naszego miasta i dlatego winniśmy zainteresowad się jego przyszłością. Z jednej strony jest to przecież już po trochu zabytek naszej historii, z drugiej strony może byd ciekawostką dla turystów. Byd może można się zastanowid nad stworzeniem tam atrakcji w rodzaju mini skansenu militarnego (takie rakiety jak tu służyły, jeszcze niedawno widziałem na złomowiskach) czy też nieco ucywilizowanej bazy dla miłośników strzelania do siebie kolorowymi kulkami. W każdym razie razem z leśnictwem Podkowa Leśna miasto winno nie dopuścid do dalszej dewastacji obiektu np. poprzez rozbieranie ogrodzenia na płyty utwardzające drogi dojazdowe. A mieszkaocom Podkowy polecam wycieczki do tej interesującej a nie znanej części naszego miasta: pieszo lub na rowerze (ok. 4–5 km). Najlepiej ścieżką rowerową nr 2 w kierunku leśniczówki i skręcid w prawo na ścieżkę nr 6 a dalej, w miejscu gdzie skręca ona pod kątem 90 stopni w prawo, prosto szlakiem konnym (z zieloną podkową) do muru (ok. 1 km), Można też skręcid koło leśniczówki w ścieżkę do bramy głównej ośrodka dla uchodźców i dalej wzdłuż metalowego płotu (ścieżką po prawej stronie bramy), aż dojdziemy do muru, skąd bardzo blisko w lewo do dawnej głównej bramy strefy „B”. Ci którzy chcą zajrzed do bunkrów (bez większych trudności, ale trzeba uważad!) powinni zabrad latarkę. 31 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” 1 Ówczesna doktryna nakazywała, by armia była samowystarczalna pod względem wyżywienia; istniały nawet wojskowe PGR-y! 2 Z historią tej jednostki i jej obecnym stanem można zapoznad się na jej oficjalnej stronie internetowej www.3brop.sp.mil.pl 3 Pod adresem http://www.odkrywca-online.pl/pokaz_watek.php?id=31885 11.Remigiusz Grodzicki Siła i Światło Polityka Niemiec i paostw z nimi sprzymierzonych mająca na celu zniszczenie gospodarcze Polski więcej przyczyniła się do ruiny tego kraju aniżeli operacje wojenne. Polska była traktowana nie jako żywy organizm gospodarczy, lecz jako skład, z którego zabierano wszystko, co wydawało się użyteczne dla potrzeb wojennych lub dla potrzeb ludności cywilnej paostw centralnych. W ostatnim okresie trwania I wojny działania grabieżcze okupantów, w największym stopniu niemieckich, doprowadziły do prawie całkowitego przetworzenia i wywiezienia surowców potrzebnych do kontynuacji działao na froncie. Tereny pod zaborami zostały pozbawione miedzi i żelaza, niezależnie od tego, czy była ona w postaci przewodów elektrycznych, maszyn czy zabytkowych organów kościelnych – pisał Andrzej Wierzbicki, założyciel Centralnego Związku Polskiego Przemysłu, Górnictwa, Handlu i Finansów „Lewiatan”. „Siła i Światło” powołana została do życia w Warszawie 5 grudnia 1918 roku jako pierwsza spółka akcyjna w niepodległej Polsce. Po ponad stuletniej niewoli można było wreszcie decydowad niezawiśle o kierunku rozwoju politycznego i gospodarczego. W paostwie, które odrodziło się po latach, widoczna była potrzeba działania na szerszą skalę. Janusz Regulski, autor Historii Zgrupowania Elektryfikacyjnego, Sp. Akcyjna „Siła i Światło” w Warszawie 1918-1944, przypomniał, że celami statutowymi spółki były: rozwój elektryfikacji kraju, budowa, organizacja i eksploatacja ośrodków wytwarzania energii elektrycznej oraz przedsiębiorstw związanych z dziedziną elektrotechniki. Istniejąca sied energetyczna była zarządzana w większości przez obcy kapitał. W dwudziestoleciu międzywojennym wpływy z produkcji, sprzedaży i dystrybucji energii elektrycznej ustępowały tylko tym, jakie przynosiły kopalnie oraz gazownie i wodociągi. Obszar kraju zelektryfikowany był nierównomiernie. Królestwo Kongresowe, ze względów politycznych i gospodarczych, pozostawało tu daleko w tyle. (Do 1924 roku obszary podwarszawskie o powierzchni ok. 1900 km$^{2}$ były prawie niezelektryfikowane). Idea powołania spółki zrodziła się jeszcze podczas wojny. Wówczas to ludzie skupieni wokół inż. Tadeusza Sułowskiego zastanawiali się nad jakąś formą działalności umożliwiającą przejęcie z rąk obcych istniejących już zakładów związanych z energetyką. Ten zbiorowy ferment zaowocował wprost zaistnieniem spółki „Siła i Światło”. Zespół kierujący większością prac stanowiła rada zarządcza: Józef Englich – przewodniczący, Tadeusz Sułowski – dyrektor zarządzający oraz Wiesław Gerlicz, Stanisław Karłowski, Antoni Stamirowski, zaś w późniejszym czasie – jako dyrektor finansowy – Janusz Regulski. W zarządzie zasiadał też zasłużony dla gospodarki inż. Andrzej Wierzbicki – członek Komitetu Narodowego Polskiego w Paryżu i przewodniczący polskiej delegacji ekonomicznej podczas konferencji paryskiej 19191920, minister przemysłu i handlu w rządzie Józefa Świerzyoskiego, członek Rady Banku Handlowego w Warszawie, działacz Narodowej Demokracji. Wymienione osoby miały największy wpływ na działalnośd firmy. Najdłużej związany z losami spółki był Janusz Regulski, sprawujący funkcję dyrektora finansowego, a potem generalnego. Po II wojnie światowej zajmował się porządkowaniem spraw majątkowych spółki. Ludzie związani z powstającą spółką mieli wspólną przeszłośd zawodową. Kształcili się przeważnie w Belgii, Niemczech i Rosji, w niczym więc nie ustępowali specjalistom zatrudnianym przez ówczesne giganty energetyczne: Siemens-Schuckert czy Algemeine Electrizitäts Actien Gesellschaft (AEG). Większośd kadry „Siły i Światła” rekrutowała się zresztą z ich krajowych oddziałów. Zarówno Tadeusz Sułowski, jak i Janusz Regulski byli dyrektorami tych właśnie placówek. Pierwsze posunięcia spółki zmierzały do stworzenia energetyki polskiej i współpracujących z nią gałęzi. Ogólną zasadą było przejmowanie firm z branży związanej z energetyką i jej pochodnych – zarówno zakładów produkujących energię elektryczną, jak i tych, które były jej odbiorcami. Przejmowanie przedsiębiorstw od obcego kapitału wymagało jednak środków finansowych. Spółka założona w wolnym, ale nie mającym jeszcze stabilności walutowej ani gospodarczej kraju miała nader ograniczone możliwości kredytowe. Dlatego za najważniejszy kierunek działao uznano pozyskanie jak największej liczby ludzi, którzy zechcieliby powierzyd częśd swych pieniędzy firmie stawiającej sobie za cel budowę polskiego przemysłu energetycznego. Osób zdolnych wziąd udział w takim przedsięwzięciu szukano w kręgach wielkorolniczych i kupieckich. „Siłę i Światło” wspomagał finansowo jeden z największych banków polskich – warszawski Bank Handlowy. Z początku nie mogły to byd jednak duże sumy, jako że spółka nie miała odpowiedniej liczby nieruchomości dla zabezpieczenia takiej transakcji. Podobnie przedstawiała się sprawa wsparcia finansowego z Banku Związku Spółek Zarobkowych w Poznaniu. Aktywa pozyskane od tych banków przeznaczono na zakup udziałów w (będącej w fazie budowy) elektrowni w Pruszkowie oraz w Sosnowcu. Pierwsza obsługiwała swą niewielką produkcją jedynie zachodnie obrzeża Warszawy, druga (nazwana potem Elektrownią Okręgową Zagłębia Dąbrowskiego SA), znacznie bardziej zaawansowana pod względem technicznym, 32 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” a przy tym położona w bardziej uprzemysłowionym regionie, miała szerszy rynek zbytu i w roku 1925 blisko czterokrotnie większą sprzedaż. Te przejęte w 1919 roku elektrownie stały się swego rodzaju wabikiem dla kolejnych akcjonariuszy, dzięki czemu w 1920 r. kapitał spółki wzrósł z 10 do 20 mln marek, a w następnym roku do 300 (stało się to za sprawą III i IV emisji akcji). Sukces ten należy też, byd może, częściowo zawdzięczad potrzebie rozwoju pewnych gałęzi produkcji (włókienniczej, cukrowniczej, maszynowej, elektrotechnicznej – mowa o tych, w których większośd stanowił kapitał krajowy). W pewnym momencie „Siła i Światło” przeistoczyła się w grupę elektryfikacyjną, która, mając od 25 do 50% akcji, sprawowała kontrolę nad spółkami pochodnymi. W jej gestii pozostawało decydowanie o podejmowanych przez nie inwestycjach. Miała też wpływ na ich funkcjonowanie, poczynając od składu zarządu, a koocząc na wypuszczaniu pakietów emisyjnych. Nie było to tylko czerpanie profitów, bardziej współodpowiedzialnośd, zarówno przed pracownikami czy klientami, jak i władzami centralnymi paostwa. Dodatkowo za określoną w umowie opłatę, stanowiącą od 2 do 3% obrotu, spółki pochodne „Siły i Światła” mogły się spodziewad od niej pomocy, np. przy pozyskiwaniu kredytów. W panującej wówczas w Polsce sytuacji walutowej niełatwo było o kredyty krajowe, pożyczki zagraniczne natomiast stawały się prawie nieosiągalne ze względu na warunki stawiane przez obcy kapitał. Pojawienie się kapitału zagranicznego w spółkach takich jak „Siła i Światło” rodziło wiele domysłów i spekulacji. W większości przypadków Ministerstwo Robót Publicznych podejrzliwie przyglądało się firmom z udziałem kapitału zagranicznego, jako że inwestorzy zagraniczni najczęściej starali się stworzyd silne lobby, które mogłoby wpływad na inne gałęzie przemysłu z nimi powiązane. Spółce „Siła i Światło” zarzucano oficjalnie to, że jest nastawiona wyłącznie na zyski, co grozi niezrealizowaniem planu powszechnej elektryfikacji Polski (chodby przez pomijanie mniej zaludnionych terenów). Zagraniczne spółki czy powiązane z nimi banki za pomoc gotówkową oczekiwały pokaźnych pakietów akcji. Te papiery wartościowe, przy wielkości pożyczki, dawałyby inwestorom spoza kraju przewagę głosów przy podejmowaniu decyzji, co było wbrew założeniom zgrupowania. Złożonośd tej sytuacji dało się odczud podczas negocjacji z potencjalnymi inwestorami belgijskimi i angielskimi. Problematyczną kwestię rozwiązano tak, by wraz z napływem kapitału nie pozbawid się kontroli nad koncernem. Pomoc brytyjska była w głównej mierze potrzebna do zwiększenia mocy produkcyjnej elektrowni i wyposażenia kolejek dojazdowych i tramwajów wchodzących w skład zgrupowania. Aby transakcja nie zmieniła istotnie stanu posiadania „Siły i Światła”, ustanowiono, że kredyt będzie nie gotówkowy, lecz towarowy. W rezultacie Anglicy przejęli udziały samej tylko Elektrowni Pruszkowskiej, co zaś do reszty kredytowanych przedsiębiorstw, stali się ich wierzycielami obligacyjnymi, co nie dawało im żadnego wpływu na ich działalnośd. Wobec grupy belgijskiej również przyjęto rozwiązanie uniemożliwiające jej przejęcie kontroli nad polskimi firmami wchodzącymi w skład „Siły i Światła”. W „Przeglądzie Elektrotechnicznym” z 1932 roku spółka podaje do publicznej wiadomości: „Siła i Światło”, będąc pod względem finansowym zupełnie niezależną instytucją polską, ma możnośd dzięki swym wpływom uzyskad kapitał zagraniczny i korzystad z niego, przy jednoczesnym, całkowitym utrzymaniu w swych rękach całkowitego prowadzenia przedsiębiorstw zarówno pod względem technicznym, jak i finansowym. Jedynym wyłomem w tak konsekwentnie prowadzonej polityce było właśnie przejęcie pakietu kontrolnego Elektrowni w Pruszkowie przez inwestorów angielskich. W miarę swego rozwoju „Siła i Światło” podejmowała coraz większe wyzwania. Przejmowanie istniejących zakładów zostało poszerzone o wykorzystywanie istniejących koncesji. Kolejnym kierunkiem rozwoju koncernu była komunikacja oparta na taborze zasilanym z własnych elektrowni. W spółce utworzono nawet odrębny dział komunikacji, którego kierownictwo objął po powrocie z Rosji inż. Tadeusz Baniewicz. Kolejnym krokiem było poszukiwanie terenów, na których za pomocą energii pozyskiwanej z posiadanych elektrowni można by obsługiwad transport osobowy. Już od 1920 roku opracowywano pod kierunkiem Baniewicza koncepcję utworzenia sieci kolejowej (m.in. z Warszawy do Modlina), a następnie budowy kolei dojazdowej na trasie: Warszawa-Grodzisk MazowieckiŻyrardów (w trakcie realizacji ograniczonej do Grodziska, lecz za to z odgałęzieniem do Włoch i Milanówka). Budowa trakcji kolejowej na słabo jeszcze zaludnionych terenach wydawad by się mogła przedsięwzięciem ryzykownym, lecz jego realizacja przyciągnęła chętnych do osiedlenia się w pobliżu Warszawy. Linia, do budowy której zaczęto się przygotowywad w 1922 roku, oddana została do użytku pięd lat później. Z budową sieci podmiejskiej kolejki ściśle wiąże się założenie Miasta-Ogrodu Podkowa Leśna. Spółce „Siła i Światło” przyszło prowadzid działalnośd w trudnej gospodarczo i politycznie sytuacji. Umiejętnośd podejmowania decyzji przynoszących zyski, stworzenie odpowiedniego zaplecza finansowego, wytrzymanie konkurencji – oto problemy, przed jakimi stawał zarząd. Zbudowanie kolei łączącej okolice podmiejskie, zasilanej przez własną elektrownię i przewożącej mieszkaoców celowo zaplanowanego osiedla – to działania świadome i przemyślane. W skład grupy elektryfikacyjnej „Siła i Światło” wchodziły spółki przez nią utworzone lub przejęte: Elektrownia Okręgowa w Zagłębiu Dąbrowskim SA, Sosnowiec Sieci Elektryczne SA Elektrownia Okręgowa w Pruszkowie SA Zakłady Górnicze „Silesia” SA – Czechowice Elektrownia Bielsko-Biała SA Elektryczne Koleje Dojazdowe SA (EKD), Warszawa Tramwaje w Zagłębiu Dąbrowskim SA, Sosnowiec Śląsko-Dąbrowskie Koleje Towarzystwo Eksploatacyjne sp. z o.o. w Katowicach Kolej Elektryczna Warszawa-Młociny-Modlin SA Kabel Polski SA, Bydgoszcz 33 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” Polskie Radio sp. z o.o, Warszawa Zakup i Dostawa sp. z o.o, Biuro Ubezpieczeniowe, Warszawa Miasto-Ogród „Podkowa Leśna” sp. udz., Warszawa. Koncern „Siła i Światło” zasługuje na przypomnienie dlatego, że po odzyskaniu przez Polskę niepodległości miał charakter pionierski, służył rozwojowi kraju, a po jego działalności pozostało wiele śladów materialnych, zarówno w postaci nadal działających firm z branży energetycznej, jak i za jego przyczyną rozbudowanych okolic podwarszawskich. Niezmienione budynki niektórych stacji EKD (dziś WKD), ślady przygotowao do wydłużenia linii zgodnie z projektem w postaci małych wiaduktów, resztek torów czy drewnianych słupów trakcji to też ślady przeszłości związanej ze spółką. Polskie Radio utworzone przez jej członków podczas epizodu związanego z radiofonią, także działa po dziś dzieo. Z pracy magisterskiej autora pt. Działalnośd koncernu elektryfikacyjnego „Siła i Światło” w latach 1918-1939. (Oprac. PMK) 12.Anna Kalinowska Jaką przyrodę pragniemy zachowad w Podkowie Leśnej Leniwe wrześniowe popołudnie niemal pół wieku temu. Świeże fundamenty domu wcinają się w pachnące wrzosowisko, nad którym unoszą się roje owadów, pod zwisającymi gałęziami młodziutkich sosen błyszczą lepko- brązowe kapelusze maślaków. Między kępami wrzosów buszują sójki, zakopując w piasku żołędzie... Zima Jeszcze mam w oczach obraz prześwietlonej słoocem polany, jaką był ogród mojego dzieciostwa w czasach, kiedy z rodzicami sprowadziliśmy się do Podkowy Leśnej. Teraz w tym samym jesiennym ogrodzie ani śladu wrzosów, które wyparł cieo krzewów panoszących się między pniami kilkudziesięcioletnich sosen i pokaźnych dębczaków posadzonych niegdyś przez sójki. Bez mego udziału sama przyroda w bliskości lasu tak zadecydowała o zmianach na rodzinnej działce. Co jest więc odziedziczonym przyrodniczym spadkiem – czy wrzosowisko, które „odebrał” nam mężniejący las, czy dorosłe, łysiejące nieco sosny, które wkrótce zaczną się starzed jak ja i wcześniej czy później też z mego ogrodu znikną? A może skrawek wydartego dzikiej naturze ogrodu, gdzie ocalały staromodne kosztele i papierówki, czy też nowy, wygładzony klomb z holenderskimi odmianami rododendronów? Jaką odsłonę przyrody poznają przyszli właściciele tego ogrodu, jaki obraz przyrodniczego dziedzictwa zostawimy my wszyscy przyszłym mieszkaocom Podkowy? 34 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” Obchodzone w połowie września Europejskie Dni Dziedzictwa stały się okazją do takich refleksji przez przypomnienie, że niezbywalną częśd europejskiej spuścizny szczególnie w Mieście-Ogrodzie stanowi wartośd, jaką jest miejscowa przyroda. Już samo określenie „dziedzictwo przyrodnicze” oznacza żywe dobra w krajobrazie, które zastaliśmy, a będąc ich spadkobiercami, powinniśmy nie uszczuplone, a może i pomnożone przekazad naszym następcom. Dobrze przecież wiemy, jak określa się tych, co spadek przepuścili... Aby jednak to wiedzied, trzeba najpierw określid dzisiejszy stan podkowiaoskiej przyrody, porównując z tym, co było w idealizowanej przeszłości. Jeśli porównanie nie wypadnie pomyślnie (a za mojej pamięci zniknęły chodby dudki i kraski), warto się zastanowid, co zrobid, żeby zielonej schedy nie roztrwonid do kooca, ale raczej ją odbudowad i wzbogacid. Przy tym bilansie rodzą się jednak ważkie pytania. Czy wartośd dóbr przyrodniczych da się dokładnie zdefiniowad? Czy pojęcie cenności różnych elementów przyrody nie ulega zmianom wraz z lepszym zrozumieniem wielu procesów naturalnych? Czy nasza dzisiejsza modna „sztuka ogrodów” to dziedzictwo przyrodnicze wzbogaca czy też wprost odwrotnie – w sposób niezamierzony niszczy? Pytania takie przyszło stawiad nie tylko nam w Podkowie Leśnej. W obliczu kurczących się obszarów dzikiej przyrody i nad wydłużającą się listą ginących gatunków zastanawiają się nad tym problemem naukowcy i miłośnicy przyrody na całym świecie. Czy wystarczy chronid tylko tę ocalałą dzikośd przyrody w rezerwatach, „odpuszczając sobie” miejsca już przez człowieka przekształcone, bo przecież wszystkiego ochronid nie sposób? Może tylko otoczyd opieką wybrane gatunki roślin i zwierząt, które zaspokajają nasze potrzeby konsumpcyjne oraz estetyczne? Odpowiedzi na te dylematy dostarczył sławny amerykaoski biolog prof. Edward O. Wilson w latach 80. zeszłego stulecia, określając całe bogactwo życia na Ziemi zwrotem „różnorodnośd biologiczna”. Rozszerzył tym pojęciem obszar ochrony przyrody, nie ograniczając jej tylko do przyrody „dzikiej”. Zwracając uwagę zarówno na niepowtarzalnośd każdego żyjącego indywiduum, jak i różnorodnośd gatunków i środowisk, wskazał, że nie da się chronid jedynie wybranych elementów bez ochrony całości bogactwa różnorodnych przejawów życia. Także tych, które kształtowały się pod wpływem działalności człowieka. Dziełem człowieka jest więc krajobraz rolniczy z mnogością odmian roślin uprawnych, a także bogactwo ogrodów i parków miejskich. Tak więc i te stworzone przez człowieka enklawy „przyrody pod kontrolą” są nie mniej warte zachowania, bo pomnażają jeszcze różnorodnośd. Nie da się podzielid przyrody na mniej lub bardziej cenną, na gatunki jedynie warte uwagi i takie które są „po nic”. Tylko zachowanie wszystkich zapewnia podtrzymanie sieci życia. Nic nie przyjdzie z ochrony wybranych gatunków czy środowisk, gdy zerwane będą zachodzące między nimi relacje i zachwiane wielkie przyrodnicze procesy gospodarowania energią i materią, a także zatrzymane naturalne zmiany. Pojęcie różnorodności biologicznej zrobiło zawrotną karierę. Oznacza to dużą zmianę w podejściu do tradycyjnej ochrony przyrody zwłaszcza w poszukiwaniu skuteczności działao także w miejscach zagospodarowanych przez człowieka – jak miasta czy ogrody. 35 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” Wczesna wiosna Co z tego przydługiego wstępu wynika dla przyrody Podkowy Leśnej? Zarówno tej „dzikiej” przenikającej do ogrodów z lasu, tej „oswojonej” staraniem twórców ogrodów, ale i niestety wypieranej betonowymi ścieżkami i szczelnymi ogrodzeniami. Zacznijmy od ogólnej charakterystyki przyrodniczej Podkowy Leśnej. Polodowcowy charakter krajobrazu wyposażył Podkowę i okolice w zróżnicowane siedliska – mamy tu piaszczyste wydmy i podmokłe zagłębienia, a także żyzne gleby doskonałe dla bogatego lasu mieszanego. Jedno, czego nam los poskąpił, to środowisko wodne – rzeka, potok lub jezioro. Te najpiękniejsze fragmenty drzewostanu z wiekowymi dębami i sosnami objęte zostały ścisłą ochroną rezerwatową i to nie tylko w obrębie lasu Młochowskiego, ale i w samym środku miasta w Parowie Sójek. Różnorodnośd ukształtowania terenu i zróżnicowany charakter lasu oddaje w miniaturze park wokół Pałacyku-Kasyna, stanowiący chroniony zespół przyrodniczo-krajobrazowy. Szczególnie okazałe głazy, pojedyncze czcigodne drzewa, a nawet całe ich szeregi, jak Aleja Lipowa, noszą dumne miano pomników przyrody. Jednak, z całym szacunkiem dla tych licznych miejsc i obiektów chronionych prawem, dbałośd o ich bezpieczeostwo nie zwalnia od opieki nad całą przyrodą pozostałą. To właśnie stopieo zadbania zieleni miejskiej, a przede wszystkim stan przyrody na każdej z prywatnych działek stanowi o tym, czy poważana jest istota Miasta- Ogrodu. Przecież sztandarowym hasłem, które przyświecało powstawaniu Podkowy Leśnej, było zapewnienie harmonii pomiędzy ludźmi a zachowaną leśną przyrodą, w której królestwo ludzie wkroczyli. Ta leśna przyroda wyglądała u zarania Podkowy rozmaicie w różnych częściach miasta. Niektóre działki były pokryte sosnowym lasem, na innych, jak w Podkowie Zachodniej, królowały dęby, jeszcze inne były pozostałością po opuszczonych polach, gdzie zwolna kiełkowały przyniesione przez wiatr nasiona brzóz i sosen. Przestrzenie między działkami nie były ogrodzone, co pozwalało przyrodzie na zmiany zwane sukcesją. Dziś dobry przyrodnik potrafiłby odtworzyd historię wielu z ogrodów. Nieustająco też trwa proces dzielenia przestrzeni na działki, których gospodarze różnie sobie poczynają z przyrodą. Zachodzą również zmiany samej przyrody spowodowane jej naturalną dynamiką. Jak więc dziś można ocenid stan różnorodności biologicznej Podkowy? Warto więc w tym miejscu wrócid znów do teorii i przypomnied główne z przyczyn jej zagrożenia. Są to przede wszystkim: Fragmentacja środowiska i stworzenie barier nie do przebycia dla różnych gatunków Niestety, to jedno z największych zagrożeo podkowiaoskiej różnorodności. Szczelne ogrodzenia, ba, czasem mury jak w warownych zamkach, uniemożliwiają wędrówki drobnych zwierząt. Jeże, jaszczurki czy ropuchy 36 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” uwięzione w takich klatkach-ogrodach nie mają szans na kontakty z innymi przedstawicielami swego gatunku. Jeśli zaś znajdą się na zewnątrz, to nie mają dokąd uciec. Sama widziałam jeża, który panicznie biegał wzdłuż ruchliwej ulicy, bezskutecznie starając się czmychnąd w bok. Może ta opowieśd skłoni niektórych posiadaczy takiego „płotu- pułapki” do zainstalowania w nim przepustów dla drobnych zwierząt. Zmniejszenie bogactwa środowisk Moda na wielkie powierzchnie gładkich trawników i niechęd do krzewów oraz chodby kawałka dzikiego ogrodu sprawia, że różnorodnośd środowisk gwałtownie się zmniejsza, zabierając zwierzętom miejsca na kryjówki czy zakładanie gniazd. A przecież może byd inaczej. Za świetny przykład ogrodu, w którym zadbano o różnorodnośd środowisk, może służyd pięknie zaplanowany ogród wokół kościoła św. Krzysztofa. Bogactwo roślin stwarza różnorakie możliwości dla wielu gatunków zwierząt, a staw z kaskadą zapewnia im dostęp do wody w upalne dni. Skażenie środowiska i zmiana jego właściwości Zatrucie środowiska może byd spowodowane stosowaniem pestycydów – chemicznych substancji zwalczających szkodniki roślin. Konsekwencje ekologiczne stosowania tych substancji są szczególnie duże, gdy zatruciu ulegną trzmiele oraz inne owady zapylające. Tymczasem w wielu przypadkach stosowanie „chemii” w ogrodzie nie jest niezbędne: więcej mogą zdziaład owadożerne ptaki, które zachęcimy powieszoną budką lęgową. Właściwości środowiska mogą się też niekorzystnie zmienid gdy jesienią usuwamy „do czysta” wszystkie opadłe liście, narażając glebę na przemarzanie i szybsze wysychanie. Eliminacja niektórych gatunków stanowiących pokarm innych gatunków Nasze marzenia, aby w letnie dni fruwały roje motyli, nie dają się pogodzid z bezwzględnym niszczeniem w ogrodzie pokrzyw i innych „chwastów”. Nie można chronid jakiegoś gatunku, gdy odetniemy go od źródła pokarmu, a pokrzywy czy osty – chod może wyglądają nieszczególnie – są pokarmem gąsienic wielu motyli, a nasiona – ptaków. Dlatego wzorem rad, jakich udzielał niegdyś św. Franciszek z Asyżu, trzeba chod małą cześd ogrodu oddad we władanie dzikich roślin,. Wprowadzanie gatunków obcych zagrażających gatunkom miejscowym W skali zagrożeo światowej różnorodności poczesne miejsce zajmują gatunki roślin i zwierząt, które dostaną się do środowiska w miejscach, gdzie nigdy przedtem nie występowały. Powszechnie znany jest przykład królików, które przywiezione do Australii tak się rozmnożyły, że o mały włos nie wyparły kangurów. Jednak mało kto zdaje sobie sprawę z tego, jak groźne mogą choroby i pasożyty egzotycznych roślin zawleczone do lasu – zgodnie z szerzącym się zwyczajem wywożenia tam suchych liści po porządkach w ogrodzie. Zakłócanie naturalnych procesów krążenia wody i materii Może to ciągle powracanie do problemu opadłych liści zabrzmi jak obsesja, ale ich skrzętne usuwanie z ogrodów to jeden z większych zamachów na przebieg naturalnego procesu, niezbędnego dla zachowania różnorodności biologicznej czyli krążenia materii. Ilośd substancji pokarmowych jest w środowisku ograniczona i ich dopływ wraz ze szczątkami roślin podnosi żyznośd gleby. W procesie rozkładu liści bierze udział cały szereg organizmów np. dżdżownic, które są także pokarmem dla kosów i jeży. Trudno więc sobie wyobrazid na długą metę zachowanie bogactwa gatunkowego i dobrej kondycji przyrody bez pozostawiania jesiennych liści, chodby w odległym rogu ogrodu czy na stercie kompostowej. Tych kilka reguł służących zachowaniu różnorodności biologicznej to bezdyskusyjne minimum działao, bez których bogactwo przyrody Podkowy Leśnej będzie uporczywie się zmniejszad. Inne sposoby działania są już dużo bardziej skomplikowane, bo wobec dochodzenia naszych sosen do naturalnego kresu życia 37 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” i rozprzestrzeniającej się ich choroby stoi przed nami koniecznośd przebudowy drzewostanu. A sposób i kierunek wprowadzenia tych zmian to temat na osobne rozważania. Owady, ptaki i inne... Czyomy więc to, co możemy zrobid już dziś, bo różnorodności biologicznej niestety nie wzbogacą nawet dziesiątki nowych odmian roślin ozdobnych, sprowadzanych z najlepszych holenderskich szkółek do wypielęgnowanych ogrodów. Chod byd może wydłuży się lista gatunków, nie uda się zachowad innych kryteriów różnorodności: bogactwa środowisk i niezakłóconego przebiegu naturalnych procesów. Stracid za to możemy to, co stanowi o unikalności Miasta-Ogrodu: harmonię między tym, co naturalne, a tym, co wprowadzone ręką człowieka. Będzie to przyroda zbliżona bardziej do umeblowanego salonu niż naszych tęsknot za kontaktem z naturą. Nawet jeśli sama natura się zmienia i nigdy już nie będzie taka, jak zapamiętana z czasów naszego dzieciostwa, niezależnie od tego, na jakie czasy ten piękny okres by przypadał... Europejskie Dni Dziedzictwa, Festiwal „Otwarte Ogrody” 13.Krystyna Golioska-Engelmayer Węgrzy w Podkowie Leśnej W 1939 roku Polacy i Węgrzy znaleźli się po dwóch stronach wojennej sceny, ale świadomośd wspólnoty losu i splatane przez wieki nici przyjaźni nie zostały przerwane. 1 września 1939 roku wojska niemieckie wkroczyły do Polski, rozpoczęła się druga wojna światowa. Węgry oficjalnie pozostały sojusznikiem Niemiec, ale mimo nacisków Rzeszy zachowały wobec Polski pełną neutralnośd; rząd węgierski nie tylko nie wypowiedział wojny Polsce, ale nie przepuścił przez swoje terytorium wojsk niemieckich, które miały uderzyd od południa na Stanisławów. Od połowy miesiąca, a zwłaszcza po 17 września, gdy Armia Czerwona wkroczyła do Polski, około 150 tysięcy żołnierzy i cywilnych uchodźców przekroczyło granicę z Węgrami. O jej otwarciu zadecydowało osobiste polecenie premiera Węgier Pála Telekiego. Na Węgrzech powołano polskie i węgierskie instytucje, które miały na celu opiekę i zorganizowanie życia uchodźców. Dzieciom i młodzieży umożliwiono naukę w nowoutworzonych polskich szkołach. Na Węgrzech panowała zdecydowanie propolska atmosfera. Sympatię dla Polski przejawiała zarówno administracja paostwa, jak i ludnośd. W węgierskim ministerstwie spraw wewnętrznych IX departament 38 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” zajmował się sprawami uchodźców cywilnych, a XXI departament ministerstwa wojny – sprawami wojskowych. Od 1940 roku aż do wkroczenia wojsk niemieckich na Węgry w marcu 1944 roku działał Polski Obywatelski Komitet do Spraw Opieki nad Uchodźcami, który kierował akcją przyłączania się żołnierzy do powstających na Zachodzie wojsk polskich. Oprócz żołnierzy, którzy wydostawali się z obozów internowania, na Węgry przybywali nowi uchodźcy i konspiratorzy, przeprowadzani przez kurierów. Pierwsze kursy kurierskie wyruszyły z okupowanego kraju na Węgry przez Tatry i Słowację już na przełomie września i października. Tą właśnie trasą odbywał się największy przerzut ludzi i wiadomości z Polski, a w drugą stronę – pieniędzy i emisariuszy do Delegatury Rządu w kraju. Według Haliny Regulskiej pochowany na cmentarzu podkowiaoskim Gustaw Domiczek opiekował się kurierami w Budapeszcie i zyskał tam miano „ojca kurierów”. 27 czerwca 1941 roku, po wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej, wojska węgierskie zostały skierowane przeciwko Armii Czerwonej. W styczniu i lutym 1943 roku, po bitwie pod Woroneżem nad Donem, II armia węgierska przestała istnied. Nowe jednostki zostały skierowane na front wschodni, skąd cofały się razem z rozbitymi jednostkami części niemieckiej Grupy Armii Środek spod Mioska i przez bagna Prypeci w kierunku zachodnim. W lecie 1944 roku wojsko węgierskie (II Węgierski Korpus Rezerwowy, I Dywizja Huzarów, 23. Dywizja Rezerwowa i V Pułk Rezerwowy) działało na obszarze między Pioskiem, Brześciem i Warszawą. I Korpus Rezerwowy dotarł do Warszawy w czasie Powstania Warszawskiego, w początkach sierpnia, zajmując stanowiska wokół walczącej stolicy. W latach dziewięddziesiątych na Węgrzech zostały opublikowane pamiętniki huzarów z 1944 roku (Zeszyty Muzeum im. Jósa Andrasa w Nyíregyháza), którzy dotarli niedaleko Podkowy – do Grodziska, Jaktorowa, majątku Bieliny (koło Grodziska). Huzar István Szabadhegy tak opisuje swoje wrażenia: „...dośd duży folwark z piętrowym domem mieszkalnym i budynkami gospodarczymi, wygląda na zamożny dom, można znaleźd podobne w okolicy. Pokoje, poddasze i piwnice pełne warszawskich uciekinierów, leżą na podłodze, na siennikach i kocach, inni siedzą. Widok jak z powieści Dostojewskiego. Większośd, to wykształceni inteligenci, dużo starszych małżeostw, ale zdecydowanie najwięcej kobiet. Starsza dama – była ziemianka, którą wyrzucili Niemcy z majątku pod Poznaniem, żony polskich oficerów, kto wie, czy oni jeszcze żyją, czy jeszcze wrócą. Większośd członków rodzin tych ludzi walczy w podziemiu, w partyzantce albo w Warszawie. Właśnie dlatego prawie nie opuszczają domu, boją się spotkania z Niemcami. Węgrów się nie boją. Szybko się z nami zaprzyjaźniają....” W wielu wspomnieniach węgierskich żołnierzy powtarzają się opisy wstrząsu, jakiego doznali autorzy, widząc łunę ognia nad walczącą Warszawą. Znaleźd tam też można wyrazy współczucia i sympatii skierowane do Polaków oraz relacje z kontaktów z ludnością cywilną. ęgrzy nie brali bezpośredniego udziału w walkach przeciwko Polakom. Dowództwo węgierskie odmawiało udziału w akcjach wyznaczonych im przez Niemców. Świadczy o tym m. in. przekaz generała Béli Lengyela: „ W pierwszych dniach września otrzymałem od przełożonego niemieckiej 9. Armii rozkaz, abym przejął na Mokotowie moimi oddziałami jeden z odcinków pierścienia osaczającego Warszawę i aby moja artyleria brała udział w ostrzeliwaniu Warszawy. Udałem się natychmiast do generała Vormanna i prosiłem go o uwolnienie mnie z tego zadania. Uzasadniłem to tym, że Węgrzy nie znajdują się z Polską w stanie wojny, a ponadto mogłoby dojśd do odmowy wykonania rozkazów ze strony moich oddziałów, do czego nie chciałem dopuścid. Generał von Vormann okazał wiele zrozumienia dla moich zastrzeżeo, jak też dla polsko-węgierskich stosunków, za co byłem mu wdzięczny”. Niemcy dobrze wiedzieli o kontaktach żołnierzy węgierskich zarówno z ludnością cywilną, jak i AK, której Węgrzy przekazywali umundurowanie, broo i lekarstwa; prawdopodobnie mieli też informacje o tajnych rozmowach, które prowadził generał Béla Lengyel z przedstawicielami dowództwa AK. Mając tę wiedzę i informacje o przejściu części honwedów (dosłownie – obroocy ojczyzny – żołnierze węgierscy) na stronę powstaoców, rozważali nawet rozbrojenie Węgrów; zresztą rząd węgierski też chciał jak najszybszego powrotu swoich oddziałów do kraju, bo były tam potrzebne w obliczu nadciągającej od wschodu ofensywy Armii Czerwonej. Generał Béla Lengyel, relacjonując swoją rozmowę z regentem Węgier Miklosem Horthym, przytacza jego słowa: „...Nie mamy czego w Warszawie szukad. Polacy są naszymi przyjaciółmi, a Niemcy towarzyszami broni. Nie wolno nam dad się wciągnąd w ich spór...” Węgierskie oddziały stacjonujące w Kampinosie i Lesie Kabackim zachowały wobec Polaków neutralnośd i bez przeszkód przepuszczały przez swoje linie oddziały partyzanckie idące na odsiecz Warszawie oraz transporty broni i amunicji. Nieprzypadkowo w Laskach koło Warszawy 27 października 2005 roku odsłonięto tablicę upamiętniającą oficerów i żołnierzy honwedów. Elitarną dywizję huzarów, II Korpus Rezerwowy, skoncentrowano w okolicy Pruszkowa i Grodziska. Dowództwo wojsk węgierskich mieściło się w Grodzisku Mazowieckim, na jego czele stał do 21 sierpnia generał dywizji Vattayi, a od 22 generał Béla Lengyel. 39 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” Do Podkowy, jak i do innych podwarszawskich miejscowości dotarło wielu uchodźców z walczącej stolicy. Węgier István Elek wspomina, jak ze swoim oddziałem zgłosił się do dowództwa AK na Mokotowie, deklarując pomoc. Zadaniem Węgrów (których straże niemieckie przepuszczały) było wywiezienie ludności cywilnej z walczącej Warszawy do Milanówka, Grodziska, Błonia i Podkowy Leśnej. István Elek nie wyjechał z Węgrami w czasie ich ewakuacji; ukrywał się w Milanówku i okolicach, ożenił się z Polką poznaną w Powstaniu Warszawskim, został w Polsce i do dzisiaj mieszka w Gdaosku. W sierpniu z żołnierzami węgierskimi zetknęła się ludnośd Podkowy, bo tutaj właśnie stacjonowała grupa honwedów z II Korpusu Rezerwowego. Oficerowie i podoficerowie zakwaterowani byli w domach mieszkaoców, żołnierze w namiotach i lepiankach w laskach przy ulicy Bukowej. Zachowało się wiele przekazów świadczących o tym, że Węgrzy zyskali sympatię podkowian za ich życzliwy stosunek do ludzi, wśród których się znaleźli. Ich obecnośd częściowo neutralizowała działania niemieckie. Bohdan Skaradzioski w książce Korzenie naszego losu wydanej w 1985 roku w Bibliotece „Więzi”, w rozdziale „Słów wstępnych kilkoro” tak wspomina Węgrów w Podkowie: „Jedyny jasny epizod to przejściowe kwaterowanie u nas oddziału (...) z węgierskiej dywizji kawalerii, rzecz jasna w niemieckiej służbie. Ważna była – psychicznie – możliwośd konnej przejażdżki, przypominającej sielskie dzieciostwo wśród polskich strzelców konnych i ułanów, grzebanie się w broni madziarskiej; ale pewnie tylko dla wyrostków. Dorośli bardziej docenili fakt, że terror niemiecki w okolicach miasteczka ustał jak nożem uciął, ani aresztowao, ani łapanek. Niemcy w ogóle zniknęli z oczu. W tych czasach wielkich wydarzeo i wyjątkowego głodu informacji miało swoją wagę... węgierskie radio, ustawione w mieszkaniu na honorowym, po tylu latach miejscu; niewspółmiernie częściej grzmiał zeo po polsku Londyn niż Budapeszt. Jedyne w swoim rodzaju to były widowiska, te wieczorne seanse radiowe; siadali ciasno wszyscy domownicy i pogorzelcy warszawscy, a także żołnierze węgierscy, będący w odwrocie, jak twierdzili, aż spod Woroneża. Włączało się tylko Londyn i trudno było zapanowad nad zgiełkiem, gdyż goście (?) wojskowi domagali się tłumaczenia na żywo wiadomości, co uskuteczniało się za pomocą języków... niemieckiego lub rosyjskiego. Wyszło wtedy szybko, że Węgrzy w polskich sprawach nie są nowicjuszami, że znaleźli się u nas dlatego, iż Niemcy przegnali ich spod lasów Kabackich za konszachty z partyzantką AK, które nie ograniczyły się bynajmniej do towarzyskich pogawędek. Podbiło to sympatię. Ale jej fundament polegał na ostentacyjnej wręcz życzliwości i solidarności z Polakami, chociaż byliśmy przecież – formalnie – po przeciwnej stronie barykady. Z czasem dopiero uświadomiłem sobie, że przyczyna leżała w fakcie, iż stan tych żołnierzy – nie różnił się tak wiele od naszych.” Jan Skotnicki przeniósł się do Podkowy w 1932 roku i zamieszkał we własnym domu przy ulicy Bukowej. W swoich wspomnieniach opisuje zainteresowanie Niemców tym domem. Oglądał go między innymi gubernator Dystryktu Warszawskiego Ludwig Fischer. Sam nie zamieszkał w Podkowie, natomiast według przekazu rodziny malarza w ich domu stacjonowali oficerowie węgierscy. Jeden z nich wyjeżdżając z Podkowy zabrał, bez wiedzy autora, tekę z pracami Skotnickiego. W 1956 roku malarz otrzymał paczkę z Węgier bez nadawcy. Znajdowały się w niej wszystkie zabrane dzieła. Nie wiadomo, co skłoniło wysyłającego do zwrotu „zdobyczy wojennej”, ale można przypuszczad, że albo sam otrzymał pomoc od Polaków, albo słyszał o solidarności Polaków z Węgrami w czasie Powstania Węgierskiego i zachował się po prostu przyzwoicie. W wielu wspomnieniach z tego okresu przewijają się opowieści o Węgrach, którym przypisywano rzeczywiste zasługi, bądź takie, o których wielokrotnie mówiono, chociaż nie zawsze były zgodne z stanem faktycznym. Andrzej Paczkowski mówił o tym: „...istotniejsze jest nie to, co ludzie pamiętają. Emocje są czasem ważniejsze niż obiektywna rzeczywistośd..” (”Emocje równie ważne jak fakty”, Rzeczpospolita 12.05.2006). Ważne jest, że „problem węgierski” utrwalił się w świadomości Podkowian. W „Roczniku Podkowiaoskim” (zeszyt nr 8/2001) ukazały się wspomnienia prof. Macieja Mroczkowskiego zatytułowane „Smok” (pseudonim okupacyjny profesora), w których czytamy: „Niedaleko „ Małgosi” stacjonowała jakaś wojskowa jednostka węgierska. Por. «Bruzda» (J.Brochocki) wspominał, że można by nawiązad z nimi rozmowę i zaproponowad kupno broni. Gdyby chcieli, niech określą cenę i miejsce, a on dostarczy gotówkę. I faktycznie udało mi się (nie mówiłem po niemiecku biegle, ale dla Węgrów zrozumiale) namówid jednego Węgra na sprzedaż „parabelki”. Transakcja doszła do skutku i z wielką dumą pistolet wręczyłem por. «Bruździe». ” Jerzy Brochocki (ps. Bruzda) opisuje dośd dziwne okoliczności, które towarzyszyły nadawaniu w sierpniu 1944 roku audycji z willi „ Borowin”. Nadający audycję zauważyli, że w pobliżu pojawiło się kilka samochodów żandarmerii niemieckiej. Ochrona (J. Brochocki, S. Bonikowski, J. Kosiorek, E. Stefankiewicz) obserwowała zatrzymanie się kolumny, a następnie jej niespodziewany odjazd po 20 minutach postoju. Jedna z wersji tłumaczy wycofanie się żandarmów działaniem Węgrów, którzy zorientowawszy się w sytuacji, celowo weszli na fale Niemców i zakłócili szperaczom niemiecką fonię, co ustalił polski nasłuch kontrolny. Istnieje przypuszczenie, że tego rodzaju działania i kontakty ze zgrupowaniem AK „Alaska” działającym na terenie 40 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” Podkowy Leśnej miały wpływ na negatywne nastawienie dowództwa niemieckiego do Węgrów. W koocu doszło do rozbrojenia oddziału i internowania około 100 żołnierzy węgierskich w lesie, w kwartale między ulicami Modrzewiową, Jaworową, Bukową i Wschodnią. Według różnych relacji liczba honwedów, którym udało się przejśd do oddziałów AK w lasach Młochowskich, waha się od 5 do 18. Nie wiadomo, ilu z nich zginęło w walce, ale powtarza się wersja, że w bezimiennych mogiłach akowców w lesie zostali pochowani również żołnierze węgierscy. Czy były to spontaniczne dezercje Węgrów, czy wiązały się z negocjacjami obu stron, do kooca nie wiadomo. Jerzy Brochocki w przytaczanych już wspomnieniach z 1944 roku pisze: „W tym okresie nawiązujemy kontakt ze stacjonującą jednostką węgierską. Paru żołnierzy przechodzi na naszą stronę.” Roman Tomczyk opisał przypadek dezercji podoficera, któremu dostarczył cywilne ubranie, dokumenty i pieniądze. Stanisław Radko po demobilizacji wrócił do Podkowy na ulicę Modrzewiową 4 (obecnie nr 6). Zamieszkał tam z rodziną w suterenie i pracował jako stróż. W marcu 1967 roku otrzymał od ambasadora Węgierskiej Republiki Ludowej Medal Partyzancki za pomoc w ucieczce i opiekę nad węgierskimi żołnierzami, którzy przyłączyli się do walki z Niemcami. Z tej okazji udzielił wywiadu „Trybunie Mazowieckiej” (31.03.1967). Mówił tam między innymi: „Pewnego razu przyszła do naszego mieszkania kobieta wraz z kilkoma żołnierzami. Wyglądali trochę niepewnie. Kobietę nazywali Kamą i bardzo dobrze mówiła zarówno po polsku, jak i po węgiersku. Od Kamy dowiedzieliśmy się, że żołnierze węgierscy zdezerterowali ze swoich jednostek i chcą pójśd do polskich oddziałów. A przede wszystkim potrzebują pomocy. Są głodni...”. Węgrów, których Stanisław Radko żywił i którym pomagał w znalezieniu kryjówek, było 18. Wspominał dalej: „Potem skomunikowałem się z komendantem miejscowej placówki partyzanckiej Grefkowiczem. Zbiegowie węgierscy zostali zabrani do polskich oddziałów partyzanckich”. Z dalszej jego relacji wynika, że żołnierze ci mieli przejśd do Puszczy Kampinoskiej, a częśd do Puszczy Mariaoskiej. Spotkania i przyjaźo z Węgrami stacjonującymi w Milanówku opisuje w pamiętniku przebywający tam w 1944 roku Adam Bułat ps. „Poraj” (fragmenty pamiętnika w książce Andrzeja Pettyna p.t. „Milanówek – Mały Londyn” w rozdz. „Csak egy Kislány”). Kontakty były na tyle częste, że Polacy nauczyli się podstawowych zwrotów po węgiersku. Wkrótce spotkania przeniosły się do milanowieckiego domu sympatii autora pamiętnika. Węgrzy nie tylko dostarczali broo, ale też przy nuconej przez nich melodii uczyli młodych ludzi taoczyd czardasza. Adam Bułat nauczył się piosenki, której treśd przytacza w swojej transkrypcji: Csak'egy Kislány wa na wilagon z iż drago Galambom ia isztem nodj o szeretem ikor nekem odet tegedet A oto ten sam tekst prawidłowo zapisany po węgiersku: Csak egy kislány van a világon z is az én drága galambom jó Isten, jaj de nagyon szeretett ikor nékem adott tégedet (Tylko jedna dziewczyna jest na świecie / ona jest moim gołąbkiem / dobry Boże, jak ty ją kochasz / dziękuję, że mi ją dałeś). Widad, że słowa piosenki zapamiętane przez Bułata wyglądają całkiem podobnie, jak w orginale, a przecież w ogóle nie znał węgierskiego! Pamięd melodii i brzmienie słów utkwiły autorowi na długo w pamięci i chyba nie tylko dlatego, że spodobała mu się sama piosenka. Przechowało się w niej wspomnienie przyjaźni i jaśniejszych chwil zawdzięczanych – w tym najtrudniejszym, powstaniowym okresie – obecności Węgrów w Milanówku. Węgrzy byli również w Brwinowie. Oddział zbliżający się do domu paostwa Kowalewskich wzbudził strach znajdujących się tam uchodźców z Warszawy, którzy dopiero co przeżyli rzeź na Woli i widzieli w akcji Ukraioców. Byli przekonani, że to właśnie oni nadchodzą. Żołnierz, który zapukał do drzwi wołał: „Ungar, Ungar” i pokazywał medalik na szyi. Gospodarze domu i pozostali odetchnęli z ulgą. Jak wspomina pani Maria Tyszka, która była wtedy dzieckiem (dom należał wówczas do rodziców jej matki), Węgrzy stacjonowali w sadzie w pobliżu, kontakty z nimi były przyjacielskie; zwłaszcza chłopcy zaprzyjaźnili się z żołnierzami, którzy pozwalali 41 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” im dotykad broni. Węgrzy stacjonowali też między innymi w domu paostwa Wernerów, gdzie również ich pobyt – w przeciwieostwie do przebywających tam wcześniej Niemców – wspomina się z sympatią. Pobyt Węgrów w Podkowie zachował się nie tylko we wspomnieniach; są tu miejsca poświęcone ich pamięci. Jednym z nich są groby trzech honwedów na cmentarzu. Pochowano ich we wspólnej mogile z trzema krzyżami, obecnie betonowymi, pierwotnie drewnianymi, Na krzyżach umieszczone są tabliczki z nazwiskami: Pál Hunyadi, Antal Tóth i József Verner, na środkowym napis po polsku: „Zginęli za Polskę 5 września 1944 roku”. W niektórych przekazach mówi się, że faktycznie pochowano 5 honwedów, ale tylko przy trzech znaleziono dokumenty. Roman Tomczak mieszkający w Podkowie w latach 1943-1982 napisał wiersz pod tytułem „Cmentarz w Podkowie Leśnej”: Ciemne świerki węgierską szumiące balladą, Otoczyły podmokłą wydmę w łąk przestrzeni, Grodząc skrzętnie przed światem tę cząsteczkę ziemi Dla tych, co na sen wieczny przyjdą tu gromadą I obok, nieco niżej, pod olch kolumnadą Wyrosły rzędy grobów pamiętnej jesieni. Odtąd wiatr tam się modlił w zastygłej zieleni I smutne requiem śpiewa wron żałobnych stado. A gdy zaszumią sosny pobliskiego lasu, By swoje posład prochom powstaoczym posłowie, To zda się, że je chronią od życia hałasu. Zaś dzieo jutrzejszy o tym cichym miejscu powie: Wtłoczona gromem w ziemię pieczęd tego czasu? Cmentarz w Leśnej Podkowie. Trudno dzisiaj z całą pewnością stwierdzid, jak zginęli honwedzi pochowani na podkowiaoskim cmentarzu. W spisanych i powtarzanych wspomnieniach istnieje parę wersji okoliczności ich śmierci; nie ma też jednomyślności co do tego, czy zostali pochowani od razu tutaj. Wiadomo, że na pewno we wrześniu i październiku 1944 roku na nowym cmentarzu w Podkowie byli chowani powstaocy, którzy zmarli w podkowiaoskich szpitalach (przedtem zmarłych grzebano na cmentarzu w Brwinowie). Chorzy i ranni z warszawskiego Szpitala Wolskiego zostali ewakuowani do Podkowy do szpitali urządzonych w budynku Kasyna i w willi paostwa Baniewiczów. Poświęcenie podkowiaoskiego cmentarza odbyło się 5 listopada 1945 roku. Według relacji Tadeusza Radki (syna Stanisława Radki), który w 1944 roku był chłopcem, wynika, że trzej pochowani na cmentarzu Węgrzy zostali zastrzeleni przez Niemców w lesie Młochowskim nieopodal leśniczówki. Tadeusz Radko pamięta, że pomagał ojcu pochowad ich właśnie tam. Dopiero po wojnie miała nastąpid ekshumacja ciał i pochowanie ich na cmentarzu. O pierwotnym pochowaniu Węgrów nie na cmentarzu, ale na terenie położonym między Milanówkiem a Podkową Zachodnią mówi też inny przekaz. Natomiast w książce „Drugi album z Podkową” Małgorzaty Wittels, w rozdziale zatytułowanym „Złota Podkowa” i poświęconym rodzinie Walickich czytamy: „Naprzeciw `Złotej Podkowy' w zagajniku Niemcy przetrzymywali grupę żołnierzy węgierskich, którzy odmówili walki przeciw Polakom. Głodnych dokarmiali chlebem (w tajemnicy przed strażnikami) mieszkaocy okolicznych domów. Później zabrano ich i wyprowadzono w kierunku Brwinowa. Zostali zabici na łąkach za miastem. Owych pięciu zabitych, których ciała porzucono na drodze, pochowali na łąkach podkowianie: Stefan Bonikowski, Ewelina Krzyżewska, pani Dzikiewiczowa i Helena Walicka. Naprzeciwko tych grobów został pochowany dowódca „Brzezinek” Henryk Walicki.” Z opisu wynika, że 42 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” po pierwsze – było pięciu Węgrów, a po drugie – ich ciała znaleziono i pochowano przypuszczalnie tam, gdzie dziś mieści się cmentarz. Po trzecie dowiadujemy się, w jaki sposób honwedzi zginęli. Prawdopodobnie byli oni chorzy lub ranni, utrudniali ewakuację internowanego oddziału węgierskiego i dlatego zostali przez Niemców zabici. Maciej Walicki, syn pani Heleny zapamiętał jeszcze, że początkowo na cmentarzu było pięd krzyży, ale dwa z nich potem się zapadły. Popularna też była inna wersja, że jadąc bryczką do Grodziska wjechali na leżącą na drodze minę (według relacji Romana Tomczaka). Od kolegi, który jako kilkuletni chłopiec mieszkał w Podkowie, usłyszałam też jeszcze jedną opowieśd. Zapamiętał, że mówiono jak to Węgrzy wypili za dużo bimbru i w Lesie Młochowskim zabawiali się strzelając do pasących się opodal krów. Tę wątpliwą zabawę przerwała żandarmeria niemiecka, zabijając trzech honwedów. Pod koniec września i na początku października Węgrzy odjeżdżali pociągami z Grodziska Mazowieckiego. Ppłk István Szabadhegy zanotował w swoim pamiętniku: „Grodzisk 24 września 1944 roku. Trudno mi się pogodzid z wyjazdem. Polacy mają wspólne poglądy z Węgrami na życie, podobne do nas rysy charakterów. Bóg z tobą, umęczona Polsko. Każdy Węgier szczerym sercem solidaryzuje się z tobą i oby Wszechmogący wyprowadził was z tego koszmaru.” W powracających na Węgry taborach honwedzi ukryli pewną liczbę Polaków, którzy chcieli uciec z Generalnej Guberni. Nie tylko na cmentarzu podkowiaoskim leżą pochowani Węgrzy. Na cmentarzu w Milanówku są groby, na których widnieją nazwiska: Elekes Lászlo i Vas Dezso. W Raszynie na mogile jest napis po węgiersku: „Itt nyugszik Vannyik József, szül. 1920. IV.23. Meghalt 1944. IX. 26. „(Tu spoczywa Vannyik József ur. 23.IV.1920. Zmarł 26.IX.1944 r.). Mogiły honwedów na podkowiaoskim cmentarzu nie są zapomniane. Upamiętniają więź podkowian z Węgrami w tamtych trudnych czasach i są świadectwem trwałej przyjaźni. Opiekę nad nimi przejęła miejscowa młodzież i harcerze. Kwiaty składali przedstawiciele tutejszego koła ZBoWiD-u, a obecnie Związku Kombatantów RP. Wielu mieszkaoców Podkowy, odwiedzając groby swych bliskich, zatrzymuje się przy tych mogiłach i zapala znicze. W minione Święto Zmarłych odwiedziliśmy wieczorem groby honwedów. Nie byliśmy pierwsi, paliło się już wiele zniczy, leżało dużo kwiatów. Obok nas stanęła młoda dziewczyna. Odchodząc spytaliśmy, dlaczego tu przyszła. Odpowiedziała, że odkąd pamięta, zatrzymywali się tutaj z rodzicami, gdy odwiedzali grób dziadka. „Ślad węgierski” istnieje w Podkowie nie tylko na cmentarzu. Między torami kolejki, ulicą Akacjową i ulicą Jana Pawła II powstał skwer nazwany Skwerem Przyjaźni Polsko-Węgierskiej i właśnie tam, wkrótce po jego założeniu z inicjatywy koła ZBoWiD-u w 1962 roku, została ufundowana tablica – pomnik, projektu architekta Andrzeja Brochockiego. W 1963 roku odbyło się uroczyste odsłonięcie tablicy, na której obok dwóch mieczy wyryto napis: „1939-1945–cześd bohaterom walk z najeźdźcą hitlerowskim–polskim i węgierskim – towarzyszom broni – poległym w Podkowie Leśnej. W 1963 roku – miejscowe społeczeostwo” (Tablica miała uczcid 150 poległych Polaków i 6 Węgrów). Na uroczystośd przybyli między innymi: attaché wojskowy Węgierskiej Republiki Ludowej płk. Lájos Végh, przedstawiciele miejscowych władz, wielu mieszkaoców Podkowy, dziennikarze i uczniowie podkowiaoskiej szkoły. Właśnie w imieniu tych ostatnich przemawiała uczennica VI klasy Anna Kalinowska, która zasadziła dąb rosnący koło tablicy. Potem uczestnicy uroczystości przeszli na cmentarz. W 1964 roku w węgierskiej gazecie „Szabad Föld” ukazał się fotoreportaż E. Górnikowskiego, dziennikarza „Chłopskiej Drogi”, z uroczystości w Podkowie Leśnej; w artykule podano nazwiska pochowanych honwedów. Wkrótce do redakcji gazety nadeszły dwa listy: od Károlya Hunyadiego (syna Pála) urodzonego 5 września, a więc w dniu, w którym zginął jego ojciec i jego koledzy, oraz od Andrása Tótha (syna Antala). 8 maja 1966 r. dzięki pomocy ambasady polskiej w Budapeszcie, ambasady WRL w Warszawie i redakcji „Chłopskiej Drogi”, na zaproszenie podkowiaoskiego koła ZBoWiD-u dwaj synowie przyjechali na groby swych ojców. Na cmentarzu wysypali ziemię przywiezioną z rodzinnych wiosek i zabrali garśd ziemi cmentarnej, by zawieźd ją do ojczyzny. Obecni byli przedstawiciele ambasady węgierskiej, ZBoWiD-u, mieszkaocy Podkowy. Dwaj młodzi Węgrzy przywieźli zdjęcia rodzinne – na jednym z nich był ojciec Pála Hunyadiego. Stanisław Radko poznał go jako jednego z Węgrów, którym pomagał w ukrywaniu i przejściu na stronę partyzantów. Odbyło się też spotkanie w szkole, gdzie goście odczytali listy swoich matek do mieszkaoców Podkowy, a zwłaszcza do młodzieży z podziękowaniami za pamięd i opiekę nad grobami. Zapraszani też byli do domów podkowian. Barbara Walicka zapamiętała, że w jej rodzinnym domu młodzi Węgrzy gościli na uroczystym obiedzie. W prasie polskiej i węgierskiej ukazały się artykuły i wzmianki o tej wizycie. Miejscowe koło ZBOWiD-u prowadziło kronikę, w której opisano wiele kontaktów polsko-węgierskich z lat sześddziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Dzięki uprzejmości koła Związku Kombatantów RP, które przejęło kronikę, mogłam skorzystad z zawartych tam materiałów. 43 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” W 1970 roku przyjechała do Podkowy delegacja Związku Partyzantów Węgierskich, z generałem Gyulą Usztą, który w 1966 roku krzyczał do ówczesnego attaché wojskowego ambasady PRL w Budapeszcie, że nie puści do Polski syna Hunyadiego (Károly Hunyadi odbywał wtedy służbę wojskową), bo jego przyjazd na grób ojca stanie się aktem oczyszczenia „faszystowskiej” armii Horthy'ego. W tym okresie była tu też płk ágnes Godó – historyk wojskowości, zbierająca materiały na temat kontaktów polsko-węgierskich w czasie II wojny światowej. Prace jej były skrajnie tendencyjne – miały dowieśd, że polityka Węgier w czasie drugiej wojny światowej była jednoznacznie faszystowska. Dzisiaj patrzymy na to inaczej, po prostu – uczciwiej. W 1978 roku, z okazji 60-tej rocznicy odzyskania niepodległości i 35-lecia Ludowego Wojska Polskiego, złożyła w Podkowie wizytę liczna delegacja węgierska z ambasadorem WRL Józsefem Garamvölgyim, radcą Józsefem Bölocskeim i attaché wojskowym generałem brygady Lajosem Tóthem. W tym samym roku gośdmi Zarządu Głównego ZBoWiD-u byli przedstawiciele Węgierskiego Związku Partyzantów (odpowiednik polskiego ZBoWiDu), delegacja odwiedziła również Podkowę. Podobne wizyty miały miejsce w latach 1984 i 1985. Od 1980 roku poza oficjalnymi kontaktami odżywała tradycja polsko-węgierskich więzi w środowiskach opozycyjnych. W dniach 7-17 maja 1980 roku w kościele pod wezwaniem św. Krzysztofa w Podkowie odbywała się głodówka pod hasłem „O wolnośd słowa i o uwolnienie Mirosława Chojeckiego”. 13 maja zgłosił się do proboszcza, księdza Leona Kantorskiego prawnik z Budapesztu dr Tibor Pákh – uczestnik Powstania 1956 roku, wieloletni więzieo w czasach Kádára. Dowiedział się o głodówce z radia Wolna Europa i przybył, aby podkreślid więź Węgrów z Polakami. Wiadomośd o decyzji T. Pákha i o węgierskich wojennych śladach w Podkowie, także uczestnictwo w tutejszym kościele w mszach za ojczyznę oraz nawiązane kontakty z Parafialnym Komitetem Pomocy Bliźniemu ośmieliły mieszkającego w Polsce ákosa Engelmayera do zwrócenia się z prośbą do księdza Leona Kantorskiego, by zgodził się umieścid w kościele tablicę poświęconą bohaterom Powstania Węgierskiego 1956 roku. W październiku 1986 roku, w 30. rocznicę Powstania, została odprawiona uroczysta msza święta za ojczyznę Węgrów i Polaków. Po nabożeostwie młody historyk z Krakowa Wojciech Frazik wygłosił wykład o wydarzeniach 1956 roku na Węgrzech. Rozprowadzano dwujęzyczny bezdebitowy tomik poezji pt. „My i Wy”, w którym znalazły się wiersze poetów polskich o 1956 roku na Węgrzech i poetów węgierskich o Polsce. Zamieszczono tam między innymi wiersz Jarosława Iwaszkiewicza „Świeczki na trotuarze”. A oto fragment: Trzeba woład, A głos twój starczy łamie się, nie umie, Tu trzeba krzyczed: bracia Węgrzy! A bracia giną, nie słysząc wołania. Następnie odsłonięto pierwszą w tej części Europy tablicę upamiętniającą bohaterów węgierskich. Dwujęzyczna tablica została ozdobiona nielegalnym wówczas godłem narodowym Węgier, tzw. Godłem Kossutha. Wyryto na niej słowa: „KU CZCI POLEGŁYCH I POMORDOWANYCH W 30 ROCZNICĘ REWOLUCJI WĘGIERSKIEJ” Odśpiewano hymn węgierski i „Boże, coś Polskę” – pieśo tę Węgrzy śpiewali po węgiersku (znana jest i śpiewana na Węgrzech od drugiej połowy XIX wieku). Po uroczystości tablica została ukryta. W salach przykościelnych otwarto wystawę zdjęd Budapesztu w dniach Powstania. W nocy „nieznani sprawcy”, nie mogąc odnaleźd ukrytej tablicy, uszkodzili stojącą przed kościołem figurę św. Krzysztofa. Można się domyślad, że była to swoista odpowiedź na to, co działo się poprzedniego dnia w kościele. Tablica powróciła do kościoła po 1989 roku i została umocowana do ściany, ale którejś nocy spadła i rozbiła się. Pozostanie zagadką, czy ktoś chciał ją zniszczyd, czy spadła na skutek zwykłego niedbalstwa robotników pracujących wtedy przy rozbudowie kościoła. Dziwnym zbiegiem okoliczności w tym samym czasie zerwano litery z kamienia upamiętniającego Katyo (elementu pomnika Kalwarii Polskiej w ogrodzie koło kościoła). Obecnie wisząca tablica jest kopią pierwotnej – odtworzono ją dzięki staraniom księdza Kantorskiego. W lutym 1987 roku w sali przy kościele odbyło się spotkanie, na którym założono Solidarnośd Polsko-Węgierską na wzór wcześniejszej Solidarności Polsko-Czechosłowackiej. 21 października 1990 roku została odprawiona uroczysta Msza Św. z okazji Święta Narodowego Węgier i inauguracji pracy dyplomatycznej ákosa Engelmayera, który został mianowany pierwszym ambasadorem Republiki Węgier w Warszawie. W klubie przy parafii odbyło się sympozjum polsko-węgierskie. Goście tradycyjnie złożyli kwiaty w miejscach związanych z Węgrami. W latach dziewięddziesiątych pod tablicą w kościele składali wieoce między innymi wiceprzewodniczący komisji zagranicznej parlamentu węgierskiego, współoskarżony w procesie Imre Nagya – Miklós Vásárhelyi i minister 44 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” spraw zagranicznych Węgierskiej Republiki – Géza Jeszensky. Tak oto Podkowa zyskała swoje miejsce w najnowszej historii Węgier. Rada Miasta na sesji w dniu 15 marca 1994 roku podjęła uchwałę o nadaniu honorowego obywatelstwa Podkowy Leśnej dwu Węgrom: Tiborowi Pákhowi i ákosowi Engelmayerowi. Wręczenie dyplomów odbyło się w Stawisku, ks. Leon Kantorski przedstawił uhonorowanych, a w swoim wystąpieniu podkreślił szczególne związki Podkowy Leśnej z Węgrami. Prezydent Węgier árpád Göncz w dniu 28 marca 1994 roku wręczył księdzu Leonowi Kantorskiemu honorowe odznaczenie nadawane tym, którzy byli związani z czynnym udziałem lub pomagali walczącym w 1956 roku oraz tym, którzy pielęgnują pamięd o Powstaniu. W listopadzie 1996 roku, w 40. rocznicę węgierskich wydarzeo, Koło Podkowy – Mała Ojczyzna (Ośrodek Kultury) opublikowało materiały dotyczące historii stosunków polsko-węgierskich, zatytułowane: „ Chodźcie z nami” (pod redakcją Piotra Mitznera). Publikacja ta była rozpowszechniana w MOK-u i kościele, w którego bocznej nawie znajdowała się ekspozycja zdjęd walczącego Budapesztu. 20 listopada 2005 r. w kawiarni „Betania” otwarto wystawę fotograficzną ze zbiorów Węgierskiego Instytutu Kultury w Warszawie, dotyczącą węgierskiego Października 1956 roku. Wystawę otwierał ákos Engelmayer, który po każdej mszy objaśniał przedstawione na zdjęciach wydarzenia. W następną niedzielę została odprawiona polsko-węgierska msza św. w intencji obu ojczyzn, z udziałem przybyłych Węgrów. 21 października 2006 r. w Podkowie Leśnej odbędą się uroczystości związane z 50. rocznicą Powstania Węgierskiego. Organizatorami obchodów są: Urząd Miasta, parafia św. Krzysztofa oraz Wspólnota Węgrów w Polsce. Przewidywany jest przyjazd kilkudziesięciu Węgrów, wśród których będzie honorowy obywatel Podkowy Tibor Pákh. Towarzystwo Przyjaciół Miasta-Ogrodu Podkowa Leśna zaprezentuje wystawę węgierskich pamiątek i zdjęd zachowanych w domach podkowian. Informacje o osobach wspomnianych w tekście 1. Jerzy Brochocki, plut.podchor., ps. Bruzda, dowódca plutonu Alaska II w latach 1943-1944. Mieszkaniec Podkowy od 1939 roku do 1945 i od 1947 do śmierci w 1971 r. 2. Gustaw Domiczek, dyrektor Trybunału Administracyjnego w Warszawie, w 1939 roku ewakuowany ze swoim urzędem na Węgry, w Budapeszcie opiekował się kurierami. Po wojnie wrócił do kraju. 3. Anna Kalinowska, od ponad czterdziestu lat mieszkanka Podkowy. Biolog, dr ekologii, wykłada i popularyzuje edukację ekologiczną w książkach i mediach. Członek Rady Światowej Unii Ochrony Przyrody. 4. Ksiądz Leon Kantorski, ur. w 1918 roku. Proboszcz kościoła św. Krzysztofa w Podkowie w latach 1964-1991, mieszka tu do dzisiaj. Honorowy Obywatel Podkowy Leśnej 5. Maciej Mroczkowski, ur. w 1927 r. Mieszkaniec Podkowy w latach 1928-48 i od 1976 r. do dziś. Profesor zwyczajny, zoolog, entomolog. Żołnierz AK ps. Smok, odznaczony m.in. Krzyżem Armii Krajowej i Złotym Krzyżem Zasługi. 6. Tibor Pákh, Węgier, dr praw. Uczestnik Powstania 1956 roku, ranny. W 1957 roku został aresztowany za informowanie zachodnich ambasad o wykonywaniu wyroków śmierci na małoletnich. Więziony pond 10 lat, w tym 3 lata w izolatce, gdzie poddawano go elektrowstrząsom. W latach 1980-83 był jednym z organizatorów pomocy dla polskich dzieci. 7. Stanisław Radko, w latach 1932-37 gajowy w lasach podkowiaoskich. W październiku 1939 r., po demobilizacji wrócił do Podkowy. Pracował jako stróż i palacz w willi przy ulicy Modrzewiowej 4 (obecnie 6), mieszkał tam razem z rodziną w suterenie. Współpracował z miejscową komórką AK. Po wojnie pracował w EKD. Umarł w 1976 roku, pochowany na cmentarzu w Podkowie. 8. Bohdan Skaradzioski, urodzony w Ossowcu na Podlasiu w 1920 roku. Mieszka w Podkowie od 1944 roku. Publicysta historyczny, autor wielu książek. Inicjator i organizator „Spotkao z autorem” w kościele podkowiaoskim, członek Parafialnego Komitetu Pomocy Bliźniemu. W 2005 roku otrzymał tytuł Honorowego Obywatela Podkowy Leśnej. 9. Jan Skotnicki, artysta malarz, ur. w 1875 r. Mieszkał w Podkowie w latach 1932-1968. Przed wojną wysoki urzędnik w Ministerstwie Wyznao Religijnych i Oświecenia Publicznego oraz Sztuki. Po wojnie pracował między innymi w Ministerstwie Kultury i Sztuki. Zmarł w Podkowie w 1968 roku. 10. Roman Tomczak, ur. 1902 r. Publicysta, działacz społeczny i polityczny. Mieszkaniec Podkowy w latach 1943-1982. Zmarł w 1986 roku, pochowany na cmentarzu w Podkowie. 11. Barbara Walicka, rodowita podkowianka. Redaktor, tłumacz, dziennikarz, przewodnik. Córka Heleny i Henryka Walickich. 12. Helena Walicka, mieszkanka Podkowy do lat osiemdziesiątych. W czasie wojny działała w AK ps. Hell, łączniczka męża. Zmarła w Warszawie w 1999 roku. 13. Henryk Walicki ps. Twardy, dowódca kompanii Brzezinki. Po brutalnym śledztwie zamordowany przez Niemców. 14.Dariusz Śmiechowski Czy miasto może byd ogrodem? 45 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” Ktoś mnie zapytał, czy moja córka też studiuje architekturę. Chciałem odpowiedzied: „Wręcz przeciwnie – ochronę środowiska”. Ugryzłem się jednak w język. Może powinienem większą nadzieją darzyd współczesną architekturę? Celem budowania domów jest przede wszystkim zapewnienie bezpiecznego schronienia. Dobrze zaprojektowany i zbudowany, zdrowy a jednocześnie ładny dom może sprawid, że czujemy się w nim dobrze, chociaż atmosfera ludzkiego siedliska to więcej niż klimat jednego mieszkania i więcej niż same jakości wyczuwalne pięcioma zmysłami. Motywacje budowania były i są, można powiedzied, z natury egoistyczne. Za pomocą odgrodzenia się od środowiska ścianami, podłogą i dachem człowiek broni się przed żywiołami, określa bezpieczną, możliwą do ogrzania przestrzeo. Za pomocą płotu czy muru dodatkowo określa i broni przed intruzami „swój” fragment Ziemi. Do naturalnych powodów budowania można zatem dodad... strach przed wrogim otoczeniem. Wspomniane powody są jednak negatywne. Patrząc pozytywnie, do motywacji budowania należałoby zaliczyd chęd wytworzenia rodzinnego, „grupowego” ciepła i troskę o ogród – fragment otoczenia przyrodniczego. Pozytywne motywacje kojarzą się z miłością i szacunkiem do życia w ogóle i nie chodzi tu o miłośd do przyrody przeciwstawianą miłości do ludzi czy do Boga, jak to starają się widzied przeciwnicy ruchów ekologicznych. Tak jak dom powinien byd bezpiecznym schronieniem dla rodziny, osiedle czy miasto powinny zapewniad bezpieczny byt większej społeczności. Okazuje się, że nie jest to regułą, a miasto w swym tradycyjnie rozumianym kształcie jest w stanie zapewnid zaledwie jakiś stopieo bezpieczeostwa i to głównie ekonomicznego. Ludzkośd żyje w miastach, między innymi „ze względów bezpieczeostwa” już od siedmiu tysięcy lat. Obronnośd miast i budownictwa w ogóle w sposób paradoksalny z czasem zaszła tak daleko, że przerodziła się w... atak na środowisko naturalne, nawet gdy jest to atak nieświadomy. Dziś wiadomo, że środowisko życia na Ziemi zagrożone jest najbardziej przez samego człowieka, a za dwadzieścia lat trzy czwarte światowej populacji mieszkad będzie na terenach zurbanizowanych (sto lat temu tylko jedna dziesiąta). Środowiska naturalnego już prawie nie ma. Tworzy je ludzka ręka, a z kolei od tego, jakie będą zdolności podtrzymywania przez środowisko życia, zależy nasze przetrwanie i dalszy rozwój. Z podtrzymującymi życie formami budowania i urbanizacji wiąże się koniecznośd wzrostu świadomości i przemian stylu życia. Jeden z architektów-humanistów powiedział, że architektura to nie problem stylów i mody, ale problem świadomości. Ebenezer Howard, tworząc utopię łączącą atrybuty miasta i wsi, niewątpliwie myślał więcej o treści życia niż o formie zabudowy. Można powiedzied, że idea miasta-ogrodu zakładała przesycenie miejskości naturą, a wiejskości kulturą. Dziś, patrząc na zrealizowane pod hasłem miasta-ogrodu jednostki urbanistyczne, można powiedzied, że przez te bardziej udane „ prześwieca” większa świadomośd. To może z kolei wpływad na stan świadomości mieszkaoców, jeśli wierzyd, że jakośd środowiska ma wpływ na osobowośd. Na społecznościach takich miast jak Podkowa Leśna spoczywa szczególny obowiązek – oprócz odpowiedzialności za stosunkowo zdrowe środowisko w swoim miejscu zamieszkania powinny bowiem przenosid ideę dalej. Potrzebuje tego środowisko, które jest zbyt osłabione, by samo się bronid. Czy tak się dzieje? – warto przyjrzed się sobie. Przyjrzyjmy się podstawowym, wydawałoby się znanym zasadom, które dotyczą zarówno każdego jak i całej społeczności. rzyjazny dom nie istnieje bez otoczonego troską sąsiedztwa i czystego środowiska, zdrowe otoczenie jest zaś dobrem coraz bardziej poszukiwanym. Budując, przebudowując, remontując powinniśmy szukad harmonii – dążyd do tego, by architektura i natura stanowiły razem krajobraz – spójną i „wzajemnie podtrzymującą się” całośd. Mówimy przede wszystkim o związku domu z ogrodem, dialogu z bezpośrednim otoczeniem. Chcielibyśmy też dostrzec harmonię obejmującą przestrzeo większą niż tylko jedna działka czy kwartał. Przestrzeo publiczna, której obraz świadczy o kulturze jej użytkowników i kulturze społeczeostwa w ogóle, kształtowana jest między innymi przez nawierzchnie, zieleo, ale i ograniczające ją płoty i, co bardzo istotne, przez widok elewacji każdego domu, który jest także „dobrem publicznym”. Dążenie do uzyskania harmonii w otoczeniu okazuje się w wielu przypadkach pragnieniem wyidealizowanym – na wielu obszarach zabudowanych doświadczamy raczej chaosu niż ładu przestrzeni. Z żalem zauważamy, że nasze „środowisko zbudowane” czy to w mieście, czy poza nim często traci swoje pierwotne piękno i nie zasługuje już na miano krajobrazu kulturowego. Ten stan możemy jednak odwracad. Jako uczestnicy procesów budowania i „współwłaściciele środowiska” możemy uczynid chociażby małe kroki ku oczekiwanej harmonii. Posiadacz indywidualnego domu czy grupa mieszkaoców są w stanie uczynid bardzo wiele, by otoczenie stawało się lepsze, a tworzenie architektury miało jak najwięcej wspólnego z kulturą. Dom i krajobraz kulturowy Jeśli pragniemy mieszkad w dobrej, przyjaznej przestrzeni, poszukajmy w sąsiedztwie, otoczeniu i w lokalnej tradycyjnej architekturze wartościowych cech i do nich starajmy się nawiązywad planując i budując. Do tego, by cechy te znaleźd, potrzebna jest wrażliwośd, zdolnośd obserwacji i... wola kontynuacji pozytywnych wzorów. Każda lokalizacja każde miejsce jest wyjątkowe, a wiele miejsc ma nawet unikalne, nieuchwytne dla oka cechy, genius loci. Wykształcenie i doświadczenie architekta i architekta krajobrazu pozwalają zobaczyd więcej. przyjrzyjmy się proporcjom. Planując zagospodarowanie działki wcale nie musimy przewidywad maksymalnego wykorzystania dopuszczonej powierzchni zabudowy. Gdyby się sztywno trzymad tej powierzchni określonej w procentach, przy tej samej ulicy na małych działkach mielibyśmy małe domki, a na dużych – wielkie pałace. Nie wszystko, co jest sprzedawane jako nowośd, musi byd dobrą architekturą, a ciągłością tradycji budowania można się raczej chwalid, niż się jej bad czy wstydzid. Dziedzictwo kulturowe to nie tylko zabytki, ale wszystkie rodzime formy występujące w krajobrazie – formy, które już się w nim zadomowiły. Wynikiem nawiązania do tradycji miejsca nie musi byd pastisz – mniej lub bardziej wierna kopia historycznego budynku (czy to z wieku XVII, czy z lat 30. wieku XIX). Z inspiracji lokalnym krajobrazem, klimatem, miejscową tradycją może wynikad 46 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” współczesna architektura, charakteryzująca się nowymi formami i twórczymi sposobami wykorzystania na przykład tradycyjnych materiałów. Dom i środowisko naturalne Wprowadzając do istniejącego krajobrazu i ekosystemu nowe formy i sposoby użytkowania, powinniśmy dążyd do podniesienia wartości otoczenia. Nigdy odwrotnie! Można to uzyskad poprzez zharmonizowanie ze sobą: dobrej architektury budynku, ekologicznego ogrodu i małych form architektonicznych (na przykład właściwie zaprojektowanego ogrodzenia). Miarą wartości architektury domu i ogrodu jest stopieo zachowania równowagi w środowisku. Stosowanie przyjaznych materiałów budowlanych i technologii budowy jest jednym z warunków tej równowagi. Jeśli nowa inwestycja „konsumuje” niezabudowany wcześniej teren, powinniśmy starad się skompensowad straty podniesione przez przyrodę w procesie przekształceo. Powinniśmy zadbad o ochronę zieleni w czasie budowy i właściwą rekultywację działki po budowie. Jak największą powierzchnię terenu powinna zajmowad zieleo. Powierzchnię biologicznie czynną terenu powinniśmy wykorzystad w sposób wydajny. Przyroda to nie dekoracja – jest elementem funkcjonalnym, od którego zależy jakośd środowiska. Projektując nowy dom, już w fazie koncepcji należy rozważyd wszystkie korzyści płynące z wielkości działki, orientacji i ukształtowania terenu, dostępności światła naturalnego i bezpośredniego nasłonecznienia. Ważne są widoki z okien, kontakt z zielenią i ewentualnie z otwartym krajobrazem. Istniejący drzewostan powinien byd chroniony i wzbogacany, a ciągi powiązao przyrodniczych w obrębie zespołów zabudowy – zachowane i rozwijane. oda w ogrodzie nie musi ograniczad się do oczka wodnego. Na terenach zabudowy mieszkaniowej można tworzyd lokalne systemy {retencji i gospodarowania wodami opadowymi}. Planując przestrzeo wokół domu, powinniśmy dążyd do zachowania i utrwalenia miejscowych gatunków roślin, które dobrze czują się w swoim środowisku. Nie sprowadzajmy na działkę dużej liczby egzotycznych gatunków roślin. Dom i styl życia Projektując dom i jego otoczenie, promujmy zachowania sprzyjające ochronie środowiska i umożliwiajmy wszystkim mieszkaocom prowadzenie ekologicznego stylu życia. Bądźmy jednak ostrożni, nie wszystko, co sprzedawane jest pod ekologicznymi hasłami, zasługuje na to miano. W gospodarstwie domowym możemy stosowad rozwiązania chroniące zasoby naturalne (szanowad energię ze źródeł nieodnawialnych i stosowad alternatywne źródła energii, racjonalnie gospodarowad i obracad wodą, kształtowad nawyki świadomego konsumenta, brad udział we właściwej gospodarce odpadami stałymi, kompostowad odpady organiczne). Dążenie do zamykania obiegu wody i materii organicznej w obrębie siedliska lub zespołu zabudowy wcale nie jest trudne. Dom i miasto w planach urbanistycznych Każdy może brad udział w planowaniu – kształtowaniu przyszłości miejsca zamieszkania. Na przyszłośd miejsca, którego kształt i sposób użytkowania interesują nas szczególnie, możemy mied wpływ, jeśli wykorzystamy przewidziane ustawowo możliwości. Swoją wyobraźnią możemy objąd coś więcej niż własny dom. W kształtowaniu sposobu i formy zagospodarowania oraz użytkowania terenów ważną rolę pełni Miejscowy Plan Zagospodarowania Przestrzennego. Jest on miejscowym prawem uchwalanym przez demokratycznie wybrane władze samorządowe i obowiązującym na obszarze, którego dotyczy. Przewidziane prawem środki społecznej partycypacji w planowaniu powinny byd wykorzystywane z korzyścią dla środowiska a zatem dla społeczności. Demokracja może okazad się tu potrzebna i bardziej skuteczna w codziennym życiu, nie tylko w czasie wyborów. Ważne jednak, by decyzje, na które każdy ma wpływ, były rzeczywiście oparte na świadomości i odpowiedzialności za otoczenie, a nie na krótkowzrocznych interesach, co jak widad nawet w mieście-ogrodzie nie jest wcale oczywiste. Oto, jak można brad udział w kształtowaniu krajobrazu zabudowanego. Do nowo tworzonego planu można zgłaszad wnioski. W czasie, gdy koncepcja planu jest wyłożona do publicznej wiadomości, można zapoznad się z treścią planu, wziąd udział w dyskusji publicznej, zgłosid uwagi. Można aktywnie uczestniczyd w sesjach rady gminy, na których rozpatrywane są uwagi i uchwalany jest plan. Jeśli uchwalony plan w rażący sposób odbiega od oczekiwao reprezentantów miejscowej społeczności, można go zaskarżyd do sądu. Zaskarżanie i protestowanie przeciw realizacji elementów planu nie należą, rzecz jasna, do polecanych pozytywnych działao, chociaż niekiedy mogą okazad się konieczne. Aby plan pozwalał z powodzeniem realizowad pozytywną wolę społeczności i sprzyjał ekorozwojowi, warto aktywnie włączad się w proces jego przygotowywania. Obowiązkiem władz samorządowych i projektanta planu jest ułatwianie wszystkim takiego udziału. Gdy myślimy dziś o współkształtowanym przez dojrzałych obywateli mieście-ogrodzie, pragniemy rozszerzyd pozytywne motywacje zawarte w idei Howarda na większą przestrzeo – na środowisko społeczne i rozległy ekosystem. Miasto-ogród to idea, która od momentu, w którym została sformułowana, miała służyd zarówno ludziom, jak i naturze, chociaż wtedy, gdy Howard kreślił swój diagram idealnego miasta, nie było jeszcze ekotechnologii. Można powiedzied, że była to idea nie tylko higienizacji życia, ale i równoważenia wzajemnych wpływów człowieka i środowiska. Taka idea dziś łączona jest z „nieinwazyjnością” (low-impact), czy minimalizowanym „śladem ekologicznym” (ecological footprint). Idee równoważenia, trwałego rozwoju, podtrzymywania życia, rewitalizacji miast (urban regeneration) i odnawialności (sustainability, renewal) wydają się oczywiste, chod są nadal zbyt mało popularne na tle innych haseł i pomysłów związanych z rozwojem cywilizacji. Mówiąc o nowych terminach wiążących ekologię, do niedawna traktowaną jako wyspecjalizowana dziedzina nauki, z życiem, nie da się uniknąd tych wziętych z angielskiego słów, tak jak nie dało się uniknąd bezpośredniego tłumaczenia terminu „garden-city”. Dziś termin ten traktowany jest bardziej jako fakt historyczny, niż coś współczesnego, chociaż prawie każda publikacja zajmująca się ekologicznym miastem czy osiedlem do niego się odwołuje. Trudno wyobrazid sobie świat bez idei miasta-ogrodu i bez różnych form jej odzwierciedlenia w dzisiejszej rzeczywistości. Realizacji idei należy jednak strzec, by jej nie utracid. Od indywidualnej świadomości, od własnego stylu życia każdego z mieszkaoców i tego, czy społecznośd miasta znajdzie sposoby praktykowania na co dzieo dojrzałej demokracji zależy, czy miasto oparte na tej idei będzie rzeczywiście ogrodem. 47 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” 15ALBUM Z PODKOWĄ Antoni Jawornicki Antoni Aleksander Jawornicki – to nazwisko pojawia się w historii Podkowy Leśnej u samych jej początków. Był autorem projektu urbanistycznego miasta-ogrodu, z oryginalnym półkolistym układem ulic w części północnej, z wydzielonym terenem leśnym w centrum miasta, z pasami zieleni wzdłuż torów kolejki i strumieni, z szeroką aleją wiodącą w kierunku lasu. O samym projektancie nie wiemy wiele, bo akurat jego osobą nie zainteresowano się dotąd bliżej. A szkoda, bo z zebranych przez rodzinę dokumentów i wspomnieo wyłania się kolejna ciekawa osobowośd, jeszcze jeden świetny fachowiec i człowiek o szerokich horyzontach i zainteresowaniach. Architekt i urbanista, wykształcony na Politechnice Warszawskiej i w paryskiej École Speciale d`Architecture był także artystą, malował i rysował ludzi, konie, obiekty architektoniczne i scenki rodzajowe. W rodzinie zachowały się jego szkice i akwarele, które zdobią mieszkanie jego córki, Marii Magdaleny i wnuka Andrzeja Kurczewskiego. Dzięki ich uprzejmości mogłam odwiedzid dom, w którym mieszkał przed wojną i po wyzwoleniu. Zniszczony w czasie Powstania, wypalony, ocalał, a właściwie ocalały tylko mury. Zachował jednak urok dawnych przestronnych, słonecznych mieszkao, spokój i ciszę, mimo ruchliwego sąsiedztwa Trasy Łazienkowskiej. Sąsiadem Antoniego Jawornickiego z ulicy Górnośląskiej, gdzie mieszkały rodziny profesorskie, był Karol Bertoni, minister, członek Towarzystwa Przyjaciół Miasta-Ogrodu Podkowa Leśna, właściciel pięknej willi w Zachodniej Podkowie. Czy dzięki tej znajomości powierzono panu Antoniemu zaprojektowanie układu urbanistycznego naszego miasta? A może na tę decyzję miał wpływ fakt, że pierwszym projektantem był Tadeusz Tołwioski, którego z Jawornickim łączyła dłuższa znajomośd, a także wspólna praca nad planem regulacji miasta Warszawy. Tak czy inaczej, kiedy podejmował się prac nad projektem, był już postacią znaną i cenioną w środowisku. Urodził się 1886 roku w Warszawie, po studiach na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej studiował w École Speciale d`Architecture w Paryżu, którą ukooczył w 1911 roku. Po studiach pracował na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej, później kierował Wydziałem Urbanistyki Zarządu Miasta Warszawy. Specjalizował się w projektowaniu założeo urbanistycznych. Wśród pierwszych prac projektowych znalazła się między innymi rozbudowa Placu Saskiego i Placu Św. Floriana na Pradze. Później także rozplanowanie Placu Teatralnego i plan Czerniakowa. Po ukooczeniu studiów zagranicznych zmieniła się jego sytuacja rodzinna, w 1912 roku ożenił się z córką lekarza z Ciechanowca Leokadią Radziszewską. Był ojcem dwóch córek, z których młodsza, Maria, mieszka do dziś w dawnym rodzinnym domu przy ul. Myśliwieckiej. Praca nad projektem urbanistycznym Podkowy stała się początkiem wieloletnich kontaktów Antoniego i jego rodziny z miastem-ogrodem. Pani Maria, zwana w rodzinie Lalą, wspomina, że często jeździła z mamą, a wcześniej z nianią do Podkowy. Mieszkałyśmy w pierwszym okresie w „Domku Lalki” przy ulicy Słowiczej, należącym do rodziny Dzierżyoskich. Wynajmował tam mieszkanie także sędzia Sądu Najwyższego pan Muśnicki. Moja siostra, Hanka, sporo starsza ode mnie, spędzała wakacje oddzielnie, ale tata w wolnych chwilach przyjeżdżał do nas. Później wynajmowaliśmy mieszkanie w „Mirandzie” u inż. Podlewskiego, w Podkowie Zachodniej. Właściciel rzadko tu bywał, miał natomiast dozorcę, który pilnował domu. „Miranda” była położona w słabo zaludnionej części miasta, w pobliżu rozciągały się piaszczyste pagórki porośnięte macierzanką i wrzosami, będące pozostałością okopów z pierwszej wojny światowej. Świetnie nadawały się na spacery i jako miejsce zabaw dla dzieci. Często spacerowałam z nianią po Podkowie, pamiętam mnóstwo dzikich kwiatów, których nigdzie przedtem i potem nie widziałam. Miejscem często odwiedzanym przez rodzinę Jawornickich był pensjonat paostwa Walkowskich przy ulicy Parkowej. Właściciele byli bardzo mili, pozwalali nam, dzieciom na różne zabawy. Pamiętam jakieś przebieranki i przedstawienia, które urządzaliśmy. W pensjonacie często bywali sławni goście, np. znana wówczas pisarka Szemplioska-Sobolewska. Ojciec miał w Podkowie wielu znajomych, których odwiedzał. Oprócz ministra Bertoniego bywaliśmy też u paostwa Baniewiczów. W pierwszym okresie prac nad planem Podkowy Antoni Jawornicki dojeżdżał z Warszawy swoim chevroletem, co zostało uwiecznione na zdjęciu, jednym z niewielu, które zachowały się po Powstaniu. Później rodzina korzystała już z kolejki WKD i była to częśd wakacyjnej przygody. Projekt miasta-ogrodu, który powstał w 1925 roku, został zamówiony przez spółkę „Miasto-Ogród Podkowa Leśna”. Niestety, nie zachował się oryginał projektu, a jedynie plan miasta dołączony do folderu reklamowego Podkowy Leśnej, wydanego z myślą o jej przyszłych mieszkaocach. Projekt ten łączy elementy wcześniejszej topografii terenu (strumienie, drogi przejazdowe ) z nowymi elementami układu przestrzennego. Sied ulic 48 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” oparta została oparta o schematy układów geometrycznych. Dziesięd dzielnic tworzy teren miasta. W centrum pozostawiono duży obszar przeznaczony na park miejski, wzdłuż strumieni Jawornicki zaprojektował pasy zieleni, takież ciągi oddzielają trasę kolejki WKD od zabudowao. Plan Jawornickiego charakteryzuje się harmonią i funkcjonalnością. Niestety, nie został on konsekwentnie wprowadzony, w późniejszych latach dokonano uzupełnieo i zmian. Antoni Jawornicki zasłużył się dla rozwoju stolicy przed wojną i po jej zakooczeniu. Pracował nie tylko jako urbanista, ale też jako architekt, jest autorem wielu obiektów w stolicy. W 1925 roku pracował przy rozbudowie Ratusza i regulacji Placu Teatralnego, a dwa lata później uczestniczył w konkursie na opracowanie Placu Saskiego, razem z Sachsem, za co otrzymał pierwszą nagrodę. Ojciec był człowiekiem bardzo skrytym i skromnym, niewiele wiem o jego pracy zawodowej. Nie zwierzał się nam, dzieciom, ale pamiętam, że ta nagroda była dla niego wielkim zaskoczeniem, nie mógł uwierzyd, że to możliwe – wspomina córka. Wraz zespołem urbanistów inż. Jawornicki opracowywał później plan regulacji miasta Poznania, a w 1931 roku, również wspólnie z zespołem – projekt osiedla na Żoliborzu. Do niego należała koncepcja przebicia ul. Marszałkowskiej przez Ogród Saski do placu Żelaznej Bramy. Miał w swoim dorobku projekty pojedynczych gmachów użyteczności publicznej, m.in. szpital Przemienienia Paoskiego na Pradze, gmach IMCA przy Konopnickiej, budynek Banku Cukrownictwa przy Karowej oraz projekt dodatkowego budynku na terenie Filtrów. Współprojektował regulację wybrzeża Wisły w Warszawie i wybrzeża pod Stary Miastem. Był też autorem projektu osady letniskowej Kolumna Las nad rzeką Grabią, koło Pabianic. Brał udział w wielu konkursach m.in. na projekt molo i port w Gdyni. Jest autorem projektów pałaców w województwie łódzkim, koło Łowicza i Włocławka. Już sam wykaz prac pokazuje, że był niezwykle wszechstronny. Dodajmy, że projektował przebudowę wnętrz najelegantszych hoteli warszawskich – hotelu Bristol i Europejskiego, a także powierzono mu zaprojektowanie urządzenia wnętrz salonki Prezydenta Rzeczpospolitej. Tuż przed wojną Antoni Jaworznicki podjął pracę w Biurze Regulacji i pracował tam także w czasie okupacji. Współpraca ze znanym rzeźbiarzem Edwardem Wittigiem zaowocowała powstaniem pomnika poświęconego lotnikom polskim. Odsłonięto go w rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości, 11 listopada 1919 r. Zadaniem architekta było zaprojektowanie cokołu oraz otoczenia pomnika. Fakt, że wybrano właśnie Jawornickiego jest dowodem, jak bardzo był wówczas znany i ceniony. Tak zresztą o nim napisano w okazałej księdze wydanej dla upamiętnienia polskich lotników oraz twórców pomnika. Znalazła się w niej fotografia zarówno autora pomnika, jak i autora koncepcji przebudowy placu oraz wypowiedzi obu artystów. Odsłoniecie pomnika było wielką uroczystością, która zgromadziła najwyższe władze Polski i została upamiętniona w owej księdze. Warto dodad, że pomnik Lotnika stał przed wojną na Placu Unii Lubelskiej, widoczny z każdej strony, stwarzał wrażenie większego i bardziej okazałego niż dziś, kiedy stoi w najruchliwszym punkcie miasta, między dwiema nitkami Trasy Łazienkowskiej. Pani Maria Jawornicka wspomina, że profesor Wittig był najbliższym przyjacielem jej ojca i często go odwiedzał. Willa Jawornickich przy ul. Myśliwieckiej została zbudowana w 1927, jako jeden z domów tak zwanej kolonii profesorskiej. Przy ulicy Górnośląskiej, na 18 parcelach powstały budynki jednorodzinne, w których zamieszkali z rodzinami profesorowie Politechniki, między innymi: Marian Lalewicz, Oskar Sosnowski, Tadeusz Zielioski, Zdzisław Mączeoski, Antoni Ponikowski, Witold Matuszewski, Kazimierz Tołłoczko. Nie zostało ustalone, kto był autorem projektu urbanistycznego, wiadomo tylko, że Antoni Jawornicki sam projektował swój dom. Składał się on z 14 pokoi, z poddaszem przeznaczonym na pracownię (z górnym oświetleniem), z garderobami, z tarasem wychodzącym na skarpę. Oprócz niego były także balkony, a okna wpuszczały dużo światła. Antoni był znawcą i miłośnikiem, więcej – zbieraczem dzieł sztuki, którymi stopniowo zapełniał swój dom. W spisie sporządzonym po wojnie, obejmującym straty wojenne, rodzina Jawornickich wymieniła między innymi: obrazy Chełmooskiego , rysunki Noakowskiego, rzeźby Wiitiga i Kuny, meble – pięd sztuk antyków i Ludwik XVI – komplet saskiej porcelany na 24 osoby, siedem perskich dywanów oraz pianino i fortepian, a także patefon i ... 18 rondli. Wszystko zginęło. Oprócz wspomnianych obrazów dom ozdabiały prace gospodarza. Miałam możliwośd obejrzed pejzaże, portrety oraz obrazy przedstawiające konie, autorstwa Antoniego Jawornickiego. Pochodzą z różnych okresów, ale wszystkie zachwycają ujęciem tematu, delikatną kreską, kolorystyką. Zachowały się tylko niektóre prace Jawornickiego, większośd spłonęła podczas Powstania. W warszawskim domu mieszkał Antoni z żoną i córkami, a później, po wyjeździe za granicę starszej córki i zięcia – 49 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” z wnuczkiem Andrzejem. Pan Andrzej pamięta wspólnie spędzany czas z dziadkiem, rozmowy z nim i możliwośd obserwowania go podczas malowania. Pracownia mieszcząca się na strychu, była dla małego chłopca miejscem ciekawym i tajemniczym. Tam też powstały cudem ocalałe szkice przedstawiające małego chłopca, śpiącego lub zajętego zabawą. Duży dom i rodzina wymagały obsługi, toteż do pomocy zatrudniano kucharkę, pokojówkę, a także krawcową. Antoni miał też szofera. We wspomnieniach rodzinnych zachowała się opowieśd o pokojówce i jej narzeczonym, który ją bił. Kiedyś, po kolejnej ucieczce panny od krewkiego ukochanego, Antoni interweniował, co skooczyło się zerwaniem związku. Duże i piękne mieszkanie położone w centrum miasta musiało prędzej czy później zainteresowad okupantów. Pan Andrzej Kurczewski pamięta dzieo, w którym do domu weszli żołnierze i ich dowódca nakazał rodzinie opuszczenie domu. Prawdopodobnie tak by się stało, gdyby nie wiszące na ścianach obrazy dziadka, którymi zainteresował się dowódca. Okazało się, że on również był malarzem i dla „kolegi po fachu” okazał uznanie, i pozostawił ich w spokoju. Niedługo potem wybuchło Powstanie. 14 sierpnia 1944 roku rodzina Jawornickich musiała zostawid dom rodzinny i rozpocząd czas tułaczki. Szli ze Śródmieścia przez Sadybę, Ursynów, Pyry aż wreszcie znaleźli się w Żdżarach nad Pilicą. Tam, w pięknym dworku, utrwalonym później na jednej z akwarelek, mieszkali znajomi Antoniego, u których znaleźli gościnę. Ów tragiczny czas został utrwalony nie tylko w pamięci tych, którzy przeżyli, ale także na szkicach, które jakimś cudem się zachowały. Dziś już nieco zatarte, na cieniutkich, zżółkłych bibułkach, stanowią bardzo ważny dokument. Oto rysunek przedstawiający wyjście rodziny z Warszawy : wózek wypełniony dobytkiem, na którego szczycie leży staruszka. To moja prababcia – wyjaśnia pan Kurczewski – Nie przetrzymała trudów drogi, zmarła w szpitalu na Sadybie. Wózek ciągną dwie osoby – mężczyzna i kobieta, dwie popychają, obok z tobołkami i teczkami idą dwie młode kobiety, a na czele tego pochodu wędruje chłopiec w krótkich spodenkach i z białą chorągiewką w dłoni. To jestem ja – dodaje wnuk Antoniego Jawornickiego. Inny szkic pokazuje Niemców podpalających domy na Czerniakowie. Podpalenia własnego domu Antoni na szczęście już nie oglądał. Zachowały się też szkice ze Żdżar, gdzie rodzina Jawornickich pozostała do wyzwolenia. Widad na nich pokój we dworze, w którym pokotem na ziemi leży cała rodzina, z wyjątkiem staruszki i małego chłopca ulokowanych na łóżku. Dzbanek z wodą i miednica, fortepian, który służy teraz za stolik na liczne niezbędne drobiazgi. Wrażenie opuszczenia, bezradności. Jest też rysunek śpiącego wnuka i wiele jego portretów. Córka pamięta, że ojciec nie rozstawał się ze swoim szkicownikiem i wszystko, co go zainteresowało lub zbulwersowało, przenosił na papier. Zachowane prace pokazują nam nie tylko tamtą rzeczywistośd, ale także samego autora jako człowieka bardzo wrażliwego, utalentowanego i spostrzegawczego. Rysowanie było na pewno jednym ze sposobów na przetrwanie tego strasznego czasu, jakimś zajęciem pozwalającym nie rozpamiętywad, nie rozpaczad. Natychmiast po wyzwoleniu rodzina wróciła do Warszawy. Dom zastali wypalony i zniszczony. Odbudowę rozpoczęto w 1948 roku, zakooczona została dwa lata później. Odtworzono dawny rozkład mieszkania, taras, balkony, także okrągłe okienko w hallu, przez które tak lubił wyglądad mały wnuczek Antoniego, a teraz stoją przy nim chętnie jego wnuki. Jawornicki zaraz po powrocie z tułaczki zgłosił się, jak wielu warszawiaków, do Biura Odbudowy Stolicy. W 1948 roku podjął się też zaprojektowania kościoła w Pyrach, gdzie po Powstaniu przebywał z rodziną przez pewien czas, zanim dotarli do Żdżar. Pracował także na zlecenie Prezydium Rady Ministrów. Ten niezwykle pracowity, wielostronnie uzdolniony człowiek był z charakteru skryty, wrażliwy i nerwowy. Na pozór zdawał się spokojny – wspomina córka. Tę wrażliwośd potwierdzają jego zainteresowania malarskie i muzyczne. Jako młody człowiek grał na skrzypcach, później wprawdzie nie grał, ale bardzo lubił muzykę, zwłaszcza operę. Często chodził na przedstawienia operowe; pamiętam, że zabrał nas na występ Kiepury – wspomina córka. W domu było pianino i fortepian, a także patefon z płytami. Ojciec bardzo lubił też patrzed w gwiazdy, to był jego sposób na odpoczynek. Lubił ruch, sport – jeździł konno i w ogóle bardzo kochał konie, które też często rysował i malował. Jeździł także na nartach. Pamiętam częste wspólne wyprawy do Zakopanego, jazdy na sankach i nartach na Chramcówkach – dodaje pani Maria. Wśród pozostawionych przez Antoniego Jawornickiego rysunków i obrazów wiele to szkice rąk, sylwetek, aktów. Często rysował swoją żonę, wielokrotnie też tematem jego prac były dzieci. Wnuk wychowywał się u dziadków i to jego najczęściej malował twórca. Dziadek poświęcał mu wiele czasu, uczył rysowad. Zachował się szkic przedstawiający małego Andrzeja stojącego przy sztalugach i zajętego rysowaniem. To był rok 1943, wnuczek miał wtedy pięd lat. W swoim dalszym życiu poszedł drogą wyznaczoną przez dziadka, także pracuje przy projektowaniu domów. Młodsza córka, Maria Magdalena, uzdolniona językowo, została dziennikarką i pracowała w Polskiej Agencji Prasowej. 50 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” Antoni Jawornicki tak przed wojną, jak i po jej zakooczeniu, nie przestał byd człowiekiem bardzo aktywnym i twórczym, a przy tym udzielającym się towarzysko. Jednak dramatyczne doświadczenia lat okupacji i niełatwa sytuacja, w jakiej znaleźli się w stalinowskim systemie cenieni niegdyś specjaliści, doprowadziły do tego, że w 1950 roku Antoni Jawornicki nagle zmarł. Zdążył jeszcze spotkad się ze starszą córką, Hanką, która wraz z mężem i drugim synkiem, Jackiem, wróciła z Anglii, gdzie rzuciły ich wojenne losy. Zachowało się zdjęcie ich obojga w Międzyzdrojach: starszy nobliwy pan i młoda, uśmiechnięta kobieta w spodniach, w stroju, którego w tym czasie nie nosiły kobiety w Polsce. To zdjęcie powstało jeszcze przedtem, nim kolejny cios uderzył w rodzinę – aresztowany został zięd Antoniego, długo oczekiwany ojciec dorastającego wtedy Andrzeja (wyszedł na wolnośd dopiero po Październiku). Tyle, że teraz nie było już dziadka, który tak skutecznie zastępował go przez lata. Antoni Jawornicki w drodze do Podkowy. Antoni Jawornicki z córką Hanną. Nad morzem z wnukiem. Antoni Jawornicki dokonał w swoim życiu bardzo wiele. Dużo zawdzięcza mu Warszawa, w której mieszkał i dla której pracował, a także Podkowa Leśna. O jego osiągnięciach pisało wielu autorów, ale informacje są rozproszone w różnych źródłach. Pan Andrzej Kurczewski zbiera wszystkie dane dotyczące dziadka, powstaje także praca magisterska poświęcona Antoniemu Jawornickiemu. Jego dokonania nie zostaną zapomniane. A i my, korzystając z parku znajdującego się prawie w centrum miasta, z zielonych ciągów wzdłuż strumieni, nie zapomnijmy o człowieku, który z takim pietyzmem wobec warunków naturalnych tego miejsca, zaprojektował nasze miasto. Małgorzata Wittels 51 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” 16.Rozmowa z Anną Kalinowską Ekolog w NATO Zacznijmy może od podróży. Marzenie o podróżach, wyjazd z Polski, w czasach PRL-u, to była przede wszystkim, chęd wyrwania się, wyjścia z klatki i chęd uczestnictwa w normalnym życiu świata. Zaprzeczenie prawdzie, że jesteśmy brutalnie izolowani, a zarazem potrzeba powrotu z podroży do domu, do kraju. Jednym słowem była to potrzeba normalności. Dlatego też dla mnie wiele lat później możliwośd osobistego uczestniczenia w procesie wchodzenia Polski do NATO, miała także wymiar symboliczny, to było jak powrót z innego świata do świata normalnego. Dlaczego pani po prostu nie wyjechała wtedy z Polski? Bo to byłaby ucieczka, coś nienormalnego. A ja chciałam żyd normalnie. Chodziłam jeszcze do liceum, kiedy przydarzyła się możliwośd wyjazdu do Szwecji na wakacyjny obóz, organizowany przez chrześcijaoską organizację, która chciała dad młodzieży zza żelaznej kurtyny możliwośd spotkania z rówieśnikami z Zachodu. Na tym obozie spotkałam ludzi, z Berlina Wschodniego, którym cudem udało się przedostad przez mur. Opowiadali o swojej ucieczce, o strasznych doświadczeniach w NRD. Była miedzy nimi dziewczyna, córka pastora, z ręką postrzeloną podczas ucieczki. Opowieści tych ludzi uświadomiły mi, że ta chęd wyrwania się „z klatki” i pragnienie normalności są tak samo silne we wszystkich krajach za żelazną kurtyną. W moim domu mówiło się szczerze o wszystkim, a jednak dopiero kontakt z tym ludźmi uświadomił mi, czym jest opresja systemu. Wracając ze Szwecji po wakacjach, byłam już o kilka lat doroślejsza od moich rówieśników właśnie przez zobaczenie wolnego świata, i poznanie tych ludzi, którzy uciekli przez mur, ale nie tylko po to by uciec, ale żeby jeszcze coś zrobid. Pomóc tym którzy zostali. Który to był rok? To był rok 1964 i dla mnie świadomośd, że są ludzie którzy chcą coś zmienid, rozmowy o potrzebie tych zmian, w czasach kiedy to wszystko wydawało się takie beznadziejne to był początek wątpliwości, czy rzeczywiście tak byd musi. W następnym roku, zaraz po maturze, wiedziałam, że znowu muszę wyjechad. Los okazał się łaskawy, a raczej sprowokowany przez moją Mamę, bo zaraz po I roku studiów załatwiła mi zaproszenie do Anglii, do swoich przyjaciół , jako pomoc do dzieci. W ich wielkim domu pod Londynem, była wielka łazienka, a w niej olbrzymia półka z książkami – były tam wszystkie wydawnictwa emigracyjne. To była kolejna przyspieszona lekcja nie tylko historii, kolejny skok świadomości. Była to, można powiedzied także podroż w czasie. W Anglii wydarzyło się coś jeszcze, spotkałam chłopaka, z którym, jak to się romantycznie mówi, połączyło nas uczucie. On był synem polskiego oficera, urodził się we Lwowie już po wyjściu ojca na wojnę. Po wojnie ojciec wraz z II Korpusem znalazł się w Anglii i próbował żonę i syna przez wiele lat ściągnąd do siebie. Po wielu niewyobrażalnych trudach i ucieczce przez zieloną granicę rodzina połączyła się w Wielkiej Brytanii, a mój chłopak zaczął pracowad w polskiej sekcji BBC. Kiedy po wakacyjnej pracy wróciłam do Polski nasza znajomośd od razu stała się punktem zainteresowania odpowiednich służb, ja zresztą w swojej naiwności starałam się o wyjazd na jego zaproszenie, co się skooczyło odebraniem paszportu na kilka lat. On chciał przyjechad do Polski i nie dostał wizy, musieliśmy spotykad się w krajach ościennych, np. w Czechosłowacji, gdzie wtedy można tam było pojechad na kartę turystyczną czyli z pominięciem biura paszportowego. Dla osób w takiej sytuacji wyjazd na stałe do Anglii groził niemożliwością powrotu do Polski, na co nie potrafiłam się zdecydowad. W koocu nasz związek rozpadł się. Jak w dumce: „Ja za wodą, ty za wodą.” To jeszcze bardziej spotęgowało poczucie zamknięcia i izolacji. Pogłębiał się „syndrom paszportu”, który towarzyszył mi przez cały czas PRL-u A pani z jeszcze większą determinacją postanowiła udowodnid, że tu też można normalnie żyd. To była już właściwie nie tylko chęd zmian i podróży i chęd na normalnośd, ale też taka moja prywatna wojna „podjazdowa w formie wyjazdowej” z reżimem, z systemem komunistycznym, spotęgowana również przez tę smutno-romantyczną historię. Ta niesamowita determinacja, że jednak muszę wyjeżdżad i nie pozwolid się zamknąd jak w pudełku, spowodowała, że w koocu coś w biurze paszportowym pękło i udało się. Był to sukces 52 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” podwójnie gorzki, bo na uratowanie związku było już za późno, a równocześnie sporo osób uważało, że skoro udaje mi się jednak wyjeżdżad z Polski, to muszę mied jakieś układy. Tymczasem uparte nękanie urzędów nie miało nic wspólnego z żadnymi układami i jakimiś konszachtami, służyło mnie samej. Chciałam pokazad, że można wyrwad się z tej klatki także bez koneksji. Chciałam jeździd, poznawad, opisywad, ale kiedy wracałam z jakichś wojaży, a ktoś spojrzał na mnie podejrzliwie to zamykałam się w sobie i często nawet nie miałam ochoty opowiadad o tych wyjazdach, żeby nie wzbudzad zazdrości czy znowu jakichś domysłów. Jednak obok „podejrzanych” wyjazdów na zachód zostawała wciąż dozwolona strefa podróży po „demoludach”. I te podróże, jak ekspedycja naukowa przez Mongolię czy wędrówka nad Bajkałem wspominam dziś szczególnie ciepło. Wreszcie lata 80. – czas Solidarności. To wspaniałe lata, kiedy granice zaczęły się otwierad. W połowie 1981 udało mi się wyjechad na stypendium naukowe do Danii, tam zastał mnie stan wojenny. Przeżywałam rozterki związane z obawą, że zgodnie z dekretem o stanie wojennym jako osoba, która natychmiast nie wróciła z zagranicy, nie będę miała później wstępu do ojczyzny. Jednak zostałam tam przez parę miesięcy. Tylko, że narastało uczucie, że znów jestem zamknięta, tylko po drugiej stronie klatki. Jak wróciłam, wiele osób się dziwiło, bo w Skandynawii ci co zostali mogli się wtedy nieźle urządzid, dostad mieszkanie, pracę... Napisałam potem książkę, taką niewielką powieśd pod tytułem „Krótka Smycz”. I potem po powrocie, jeszcze w tej beznadziei stanu wojennego, otworzyły się pewne nowe możliwości wyjazdów. Takiej „aerofłotowej” (bo korzystającej ze specjalnych tanich biletów zbiorowych powietrznej floty ZSRR) turystyki gdzie przy okazji grup handlarzy i przemytników, które wtedy powstawały jako forpoczta wolnego rynku, można było wyjechad w bardzo egzotyczne miejsce jak Indie czy Tajlandia. Przy pomocy korzystnej „wymiany” kupowanej u nas w PEWEKSie whisky na indyjskie rupie a potem sprzedaż w Polsce kupionych za te rupie w Indiach modnych ciuszków uzyskiwało się korzystne przebicie cenowe. Dzięki temu podróżowanie stało się dostępne dla ludzi, którzy byli zdeterminowani, aby coś ze świata zobaczyd mimo skromnych pensji i limitu dewiz. Wtedy odbyłam swoją największa podróż trwającą niemal trzy miesiące po Indiach, i Nepalu, a następnie drugą taką wyprawę w Himalaje jeszcze dodatkowo przez Singapur, Malezję i Tajlandię, z której to trasy znaczną częśd przebyłam samotnie. Jeszcze nikt wtedy nie słyszał o terrorystach porywających turystów czy oddziałach maoistów w sielskim Nepalu. W tych podróżach fascynujące było również to, że przedzierając się z innego świata aby zaznad egzotyki spostrzega się, że dla miejscowych ludzi jest się tak samo egzotyczną osobą. Ale ten czas to nie tylko możliwośd odbycia egzotycznej podróży, ale też praca w wydawnictwach drugiego obiegu, współpraca z Komitetem Pomocy Bliźniemu w Podkowie Leśnej, zorganizowanie teatru u pani w domu. Były to czasy ponure i pełne absurdu, a z drugiej strony – bardzo ożywcze intelektualnie. I co dla mnie nie znoszącej „pudełek” bardzo istotne – zaczęły się przełamywad bariery środowiskowe. W różnych działaniach konspiracyjnych spotkali się artyści, aktorzy, prawnicy i ludzie różnych innych zawodów. W Podkowie Leśnej przy kościele św. Krzysztofa powstał Parafialny Komitet Pomocy Bliźniemu skupiający pod skrzydłami księdza Leona Kantorskiego ludzi w różnym wieku i różnych zawodów. Wracając do kraju jeszcze w stanie wojennym, wiedziałam, że chcę się też zaangażowad w jakieś działania tego rodzaju. Z początku nie było to takie łatwe bo obowiązywała pewna konspiracja. W koocu udało mi się nawiązad współpracę z wydawnictwami drugiego obiegu. Najpierw dotarłam do wydawnictwa „Przedświt”, potem pośredniczyłam w kontaktach między podziemnymi wydawcami. Miałam taki ciekawy epizod, jako kolporter, nie tylko „Przedświtu” ale i innych wydawnictw, jeździłam na Śląsk, bo przy okazji wcześniejszych wyjazdów miałam tam znajomości wśród górników. Kursowałam potem na Śląsk kilka lat z bibułą i spotykałam się z ludźmi z kopalo, a te spotkania przy piwie ( którego w Warszawie było wtedy notorycznie brak) otwierały dla mnie zupełnie nowy, nieznany świat. Następowała wtedy dośd dziwna wymiana, dobrze obrazująca czasy PRL-u, ja woziłam wydawnictwa II obiegu, oni w zamian załatwiali różne niedostępne rzeczy w sklepach górniczych. To też była podróż do innego świata, dla mnie etnograficznie równie ciekawa, jak podróż do Indii czy Nepalu. Odkrywanie czegoś zupełnie nie znanego, podróż, do fascynujących ludzi i odkrywanie we własnym kraju nowych obszarów. Wródmy jeszcze do tego co się działo w Podkowie Leśnej. Z pewnością dla licznych wątków (historycznych już dziś) wydarzeo lat osiemdziesiątych nie bez znaczenia było osobliwe miejsce Podkowy Leśnej na mapie Polski. To zupełnie niezwykły społeczny fenomen takie zagęszczenia intelektualistów, artystów, ludzi tak wpływających na światopogląd całego kraju mieszkających w jednej niewielkiej miejscowości. Struktura tej intelektualno-artystycznej społeczności wolnych zawodów, klimat przedwojennych tradycji i historia ruchu oporu podczas II wojny stanowiły dla działao dysydencko- 53 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” demokratycznych lat osiemdziesiątych najlepszy grunt. Ogromną rolę jako animatora tych wydarzeo obok proboszcza księdza Leona Kantorskiego odegrała postad założyciela Parafialnego Komitetu Pomocy Bliźniemu – pisarza i historyka Bohdana Skaradzioskiego. To właśnie on zaprosił i mnie do współpracy w Komitecie. Na przykład w działaniach przydawały się moje znajomości w wydawnictwach podziemnych. Na niedzielne spotkania z Autorem zapraszani byli znani ludzie – dziennikarze, politycy, ekonomiści, którzy od ołtarza mogli mówid o naprawdę ważnych sprawach. Teatr Domowy z różnymi spektaklami gościł u mnie w domu kilka razy. Na moim poddaszu występowali też z koncertami znani bardowie tamtych czasów – Jan Krzysztof Kelus czy Antonina Krzysztoo.. W moim, nie takim znów wielkim pokoju na poddaszu „upychało się” siedząc na wszystkim co się da, a często i na podłodze prawie osiemdziesiąt osób. Do dziś mam ślady na podłodze po takich tłumnych odwiedzinach. Po przedstawieniu z wielokrotnymi bisowaniem były zbiorowe śpiewy, bo jako ostatni pod lasem mój dom pozwalał na takie łamanie zasad konspiracji. Po spektaklu znani aktorzy jak Ewa Dałkowska, Emilian Kamioski czy Andrzej Piszczatowski nie zachowywali się jak gwiazdy ale zdarzało się, że żartując z widzami razem biesiadowali przez długie godziny. Pomagałam też organizowad przedstawienia i w innych domach. I w innych miejscowościach. Najoryginalniejsze odbyło się w magazynach przy wielkim kurniku. W ten sposób jako ekolog odbyłam też podroż w krainę zawodowych organizatorów sceny. Mówiłyśmy wcześniej o podróżach poprzez różne światy, w które pani wkraczała. Jeszcze w czasie wypraw na Śląsk, zaczęłam pisad, już nie tylko jako przyrodnik, ale w ogóle pisad. Dzięki teatrowi domowemu poznałam środowisko aktorskie, co się bardzo przydaje, bo jak mam promocję książki i ktoś musi czytad wybrane fragmenty to zawsze mogę poprosid kogoś zaprzyjaźnionego. To był kolejny, aktorski świat. Drugi literacki, ludzi związanych z wydawnictwami drugiego obiegu. Ale najważniejszą sprawą było jednak budowanie środowiska ludzi związanych z moją własną dziedziną – ochroną środowiska, a zły stan środowiska był to jeden z tych problemów, który w systemie komunistycznym oficjalnie nie istniał. A jednocześnie był to temat na tyle nabrzmiały, że w wielu krajach w ogóle stał się zaczątkiem ruchu dysydenckiego. Tak było w Bułgarii, na Węgrzech gdzie Krąg Dunajski ludzi skupionych przeciw budowie zapory na Dunaju i elektrowni atomowej, to były początki ruchów obywatelskich, budowania społeczeostwa demokratycznego. W Polsce też ten nurt, zapoczątkował akcje obywatelskie. Ruch ekologiczny, walczący o poprawę jakości środowiska zniszczonego przez socjalistyczną gospodarkę nie liczącą się z ludźmi i przyrodą właśnie zaczął się w latach 80-tych. To też była jedna z enklaw niezależności i wtedy współtworzyłam grupę ekologów związanych z Serwisem Ochrony Środowiska, taki niezależny biuletyn. Skooczyło się to wydaniem niezależnego raportu o stanie środowiska w Polsce w latach 80. Uczestniczyła Pani w przygotowaniach do przystąpieniem Polski do NATO i Unii Europejskiej. Ta możliwośd uczestnictwa w tym procesie w dziedzinie ochrony środowiska, była dla mnie bardzo ważna. Tak jak praca w Światowej Unii Ochrony Przyrody IUCN – największej organizacji skupiającej ludzi i instytucje zajmujące się ochroną przyrody. Działalnośd w tej organizacji i świadomośd że jako delegat z Polski, zostałam wybrana do jej najwyższego organu – 25 osobowej Rady – przez ludzi z całego świata, to była niezwykła sytuacja i znów wynikająca z łączenia różnych rzeczy. Ale jest też oczywiście ten drugi aspekt, że jak się uczestniczy w łączeniu czegoś, nie można byd wszędzie na raz. Opisałam te dylematy, w swojej książce „Krótka smycz”, która opowiada o ograniczeniach i wyborach, których trzeba dokonywad. A byłoby fajnie, gdyby życie było „szwedzkim stołem”, gdzie jest wszystko i wszystkiego można trochę spróbowad, ale tak niestety nie jest i stąd to rozdarcie. Pomimo obrony przed zaszufladkowaniem do konkretnej specjalności, bądź zawodu, jest pani wybitnym ekspertem w dziedzinie ekologii. Dlaczego akurat ekologia? To wszystko o czym rozmawiałyśmy wiąże się z moim zawodem. Ekologia jest nauką o zależnościach, wzajemnych wpływach i sieciach powiązao. W związku z tym ekologia jako nauka daje mi możliwośd obserwacji w świecie przyrody tego, co mnie najbardziej fascynuje w świecie społecznym, czyli tych wzajemne zależności, istotności każdego elementu w funkcjonowaniu całości. Ekologia to także system myślenia doceniający, że każda częśd ma swoją wagę i bez tych wszystkich nici i powiązao i sprzężeo zwrotnych nie mogłaby funkcjonowad całośd. I tu jest dylemat, bo jeśli chce się wychodząc z tej teorii ekosystemu i zależności widzied całośd funkcjonowania społecznych, politycznych i przyrodniczych układów na Ziemi, to od takiego spojrzenia nie można się uwolnid. Czyli można powiedzied, że jeden specjalista nie może tego opisad, ale jedna osoba na te wzajemne powiązania może zwrócid uwagę innych pokazując, że żadnej części tego układu ani społecznej, ani przyrodniczej nie można pominąd żeby całośd funkcjonowała trwale. Chociaż nie jestem literatką, staram się o tym pisad adresując to do wszystkich a nie tylko do przyrodników, Złośliwi mówią, że od kiedy piszę też o całości funkcjonowania świata, nie jestem w pełni przyrodnikiem, bo się z tego środowiska wyalienowałam. Trudno, ale nie można się zamknąd w jednej dziedzinie, kiedy życie dało mi możliwośd spróbowania wielu 54 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” rzeczy. W ogóle gdybym miała opisad swoją rolę przy okazji różnych działao, to chyba głównie występowałam jako katalizator, osoba która pomaga różnym osobom i instytucjom uzyskad siły sprawcze. Tę siłę sprawczą uzyskuje się dzięki wiedzy, a ja tę wiedze w dziedzinie środowiska staram się przekazywad, edukując ludzi także przez moje książki Ekologia dała mi jeszcze jedną, olbrzymią szansę: wcześniej zajmowałam się tylko badaniami przyrodniczymi, badałam m.in. wpływ krążenia fosforu na różne środowiska, ale miałam wrażenie, że kiedy zajmuję się tylko badaniami, omija mnie coś bardzo ważnego, a mianowicie pokazanie ludziom jak zmiany środowiska wpływają na ich życie, jak można zapobiegad zniszczeniom. Postanowiłam iśd w kierunku uświadamiania, i pokazywania że jest to niezbędna wiedza, przekonania ludzi, jak ważne jest zmobilizowanie społecznej świadomości, ruchów ekologicznych. Moja praca w Światowej Unii Ochrony Przyrody dała taką możliwośd przekazywania doświadczeo międzynarodowych do Polski, ale również pozwalała w tym międzynarodowym świecie działaczy ekologicznych na pokazanie polskich osiągnięd w ochronie przyrody. Nie tylko uczestniczyła pani przy takich działaniach wśród cywilów, ale współpracuje pani i współtworzy projekty wprowadzane przez NATO związane z ochroną środowiska. Moja przygoda z NATO wynika z tego, że NATO oprócz filaru obronnego posiada także kolejny filar – budowanie pokoju na świecie, poprzez działania na rzecz środowiska. Uważa się że sprawy związane ze środowiskiem, z brakiem dostępu do wody, skażeniem gleb uprawnych, zanieczyszczeniem powietrza, są ważną przyczyną konfliktów na świecie. Wspólne działanie na rzecz poprawy stanu środowiska i sprawiedliwego dostępu do jego dóbr są w tej chwili jedna z ważniejszych metod zapobiegania wojnom.. Stąd udało mi się przekonad NATOwską Komisję do Spraw Wyzwao Współczesnego Społeczeostwa, (której rolą jest także dbanie o jakośd środowiska) do wprowadzenia programu podnoszenia świadomości ekologicznej w armii i w wojsku, poprzez edukację ekologiczną. Bo armia to przecież bardzo duża grupa ludzi, a w wielu krajach, gdzie jest obowiązek zasadniczej służby wojskowej, tak jak w Polsce, często ci młodzi ludzie kooczą swoją edukację właśnie na wojsku. To oni później przenoszą pewne wzorce z wojska do życia cywilnego i to jest świetna możliwośd do kształtowania postaw ekologicznych w całym społeczeostwie.. Okazało się że projekt bardzo się spodobał i przez cztery lata prowadziłam grupę, do której włączyły się nie tylko kraje będące w NATO, ale i kraje partnerskie. Ten projekt wzbudził także zainteresowanie w Rosji, bo NATO zapoczątkowało program współpracy z Rosją, uważając, że zbliżenie między krajami jest możliwe właśnie za pomocą rozwiązywania problemów dosięgających wszystkich, a jednocześnie neutralnych, jakim jest ochrona środowiska. Służy temu właśnie edukacja ekologiczna prowadząca do tego, żeby w tej dziedzinie różnice między krajami się niwelowały W wyniku projektu, który prowadziłam przez 4 lata spotykaliśmy się z przedstawicielami 16 krajów, rzeczywiście zostały wykorzystane wszystkie możliwe sposoby edukacji, filmy, konkursy wojskowe, książki, podręczniki – wszystko co może uświadamiad w dziedzinie ochrony środowiska. To wszystko zostało zebrane na jednej płycie CD, razem z adresami instytucji gdzie te materiały można zdobyd. Żeby te kraje, które nie mają tak rozwiniętej edukacji mogły skorzystad z wzorów i metod już opracowanych przez innych, żeby oszczędzid na wymyślaniu czegoś od początku. Temu właśnie przyświeca idea Komitetu NATO do Spraw Wyzwao Współczesnego Społeczeostwa – idea wykorzystania technologii opracowanych nie tylko dla wojska także do celów ochrony środowiska ale i edukacji. Takie działania międzynarodowe podejmuje również Organizacja Narodów Zjednoczonych, Miałam możliwośd uczestniczyd w Szczycie Ziemi, czyli takiej największej organizowanej co 10 lat konferencji ONZ, poświęconej sprawom środowiska. Ta ostatnia odbywała się w Johannesburgu w 2002 roku, i była podsumowaniem tego co wydarzyło się przez 10 lat, od czasu pierwszej konferencji w Rio de Janeiro w 1992 roku. To było chyba największe do tej pory zgromadzenie ludzi zajmujących się środowiskiem, rządów, głów paostw, prezydentów, i podejmowano wspólne działania nazywane celami milenijnymi ONZ. Było to spotkanie, które wyznacza kierunek polityki dla całego świata. Byłam bardzo dumna, że mogę uczestniczyd w sesji plenarnej, reprezentując Światową Unię Ochrony Przyrody. Problem polega na tym, że te wszystkie cele są później w niewielkim stopniu realizowane, i ci którzy próbują je zrealizowad, podejmują taką partyzancką walkę, żeby jak najszerzej to rozpropagowad. Żeby te dokumenty nie utknęły w szufladzie, ale dotarły do społeczności. Teraz jest taka duża akcja , najbardziej związana z moją specjalizacją, mianowicie Dekada Edukacji dla Zrównoważonego Rozwoju. Docenienie edukacji na taką skale, to był zawsze szczyt moich marzeo. Bo to co uważam za tak istotne na początku, to właśnie uświadamianie, ludzi, poprzez książki, przekonywanie ich do tego jak istotny wpływ na nasze życie ma ochrona środowiska, teraz nabrało to takiego usankcjonowania międzynarodowego. I wielka przyjemnośd, że byłam pionierem w tych działaniach edukacyjnych, że miałam okazję zapoczątkowad je w Polsce jeszcze w latach 80-tych, kiedy nie śniło nam się, że do tego nurtu możemy się włączyd. W swoim, pierwszym w Polsce, podręczniku interdyscyplinarnego podejścia do ochrony środowiska, wydanym w 1992 55 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” roku „Ekologia – wybór przyszłości” pisałam: „Nie da się ukryd, że podstawowe znaczenie w tworzeniu się społeczeostw rozwijających się w sposób zharmonizowany z prawami przyrody maja nastawienia, sposób odczuwania i myślenia każdego z jego członków. A to kształtuje właśnie holistyczna edukacja.” Wielu ludzi dochodzi do takiego momentu, że zaczynają robid bilans, i wielu miałoby ochotę coś zmienid, gdyby można było cofnąd czas. Na pewno jest wiele rzeczy, których się żałuje, że nie postąpiło się inaczej, ale od razu przychodzi taka refleksja, że gdyby jednak potoczyło się to wszystko inaczej, to nie nastąpiło by to co było później. Do większości wydarzeo w moim życiu jestem o tyle przywiązana, że pokazały mi jakąś inną ciekawą stronę świata, nie tylko w znaczeniu geograficznym, ale takim szerokim, ogólnospołecznym, ludzkim. I to jest to rozdarcie, o którym cały czas rozmawiamy, ta ciekawośd, pomiędzy tym żeby wszystkiego dotknąd, zobaczyd, spróbowad, a wyborem rzeczy najważniejszych w danym momencie. Jest parę spraw które mogły ułożyd się inaczej, ale zasadniczo każde z tych doświadczeo było ważne. Rozmawiała Sylwia Krzemianowska 17 Rozmowa z prof. Kazimierzem Gierżodem Nuty jak gwiazdy Minęło w tym roku 50 lat, odkąd został Pan szefem chóru w podkowiaoskim kościele, więc nasze spotkanie ma charakter jubileuszowy... Rzeczywiście, chod nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy, że było to pół wieku temu... Kawałek życia... Dobrze pamiętam, jak w 1953 roku wstąpiłem do chóru, ale nie od razu jako kierownik, tylko szary członek i bardzo się broniłem przed wejściem, bo chodziłem na mszę św. szkolną na godzinę 9 i nawet zacząłem grad na tej mszy, no a tu trzeba by zmienid plan dnia i przychodzid o 11, więc cały dzieo rozbity, ale gorąco mnie wówczas namawiano, a szczególnie ksiądz Franciszek Baraoski, i w koocu powiedziałem: – Tak. Jest Pan podkowianinem od urodzenia? Urodziłem się w Warszawie, moi rodzice mieszkali na Ochocie, przy ul. Madalioskiego i przy Opaczewskiej. Chyba na rok przed wojną z maleokim berbeciem, czyli ze mną, musieli wyjechad z Warszawy, bo zachorowałem na tzw. skazę wysiękową i lekarz powiedział, żeby koniecznie przenieśli się na wieś. Przyjechaliśmy do Podkowy Leśnej, gdzie się wychowałem. Te obrazy z najwcześniejszego dzieciostwa są we mnie mocno zakodowane, zwłaszcza te z okresu wojny, okupacji. Moje pierwsze kontakty z kościołem były poprzez osobę księdza Kolasioskiego – pierwszego proboszcza, aczkolwiek formalnie był jeszcze rektorem. Nigdy nie zapomnę pewnej sceny, kiedy ksiądz zorganizował pomoc dla biednych dzieci i ich rodziców. Odbywało się to w sołectwie (tak się nazywała Rada Narodowa), tam rozdawano kanapki z kiełbasą – dla wielu osób towar niedostępny. To oczywiście jedynie taka migawka, wspomnieo jest bardzo dużo. Dobrze pamiętam śmierd księdza Kolasioskiego (październik, 1945), uczyliśmy się w szkole przy ul. Błooskiej (teraz jest tam biblioteka) i parami, całą szkołą szliśmy na ten pogrzeb. Pochodzi Pan z nauczycielskiej rodziny. Mama, Anna Gierżod uczyła na tajnych kompletach. Czy pamięta Pan cokolwiek z domowych opowieści o tych czasach? Gdzie odbywało się tajne nauczanie? Urodziłem się w 1936 roku, więc i moja edukacja – kl. I, II, III to były tajne komplety, które prowadziła moja ciocia w domu przy ul. Jeleniej 34 (obecnie), myśmy tam mieszkali na pierwszym piętrze i tam przychodziła grupa dzieci, które ciocia uczyła. W tym mieszkaniu również moja mama prowadziła komplety na poziomie licealnym. Zbierało się sporo osób. Mama z wykształcenia była romanistką, ale w związku z tą sytuacją przyuczała się do wielu dyscyplin. Pamiętam lekcje chłopców, którzy recytowali wiersze po łacinie. Na dole, u paostwa Tyszków, było przedszkole oraz klasa starsza od nas. Takich punktów w Podkowie było dużo, ale o nich ze zrozumiałych względów za dużo się nie mówiło. Żywe obrazy mam przed oczami z czasów po Powstaniu, kiedy utworzono szkołę przy ul. Parkowej; dyrektorem (a może p.o. dyrektora) była p. Maria Mickiewicz (siostra p. Fijałkowskiej). Tam uczyliśmy się krótko, od lutego do kwietnia, a potem przenieśliśmy się na ul. Błooską, tam powstało gimnazjum, którego dyrektorem była najpierw p. Majkowska mieszkająca przy Topolowej 15, a potem panowie Tynelscy – ojciec i syn. Jakie jest źródło Pana muzycznych zainteresowao? Od dziecka reagował Pan na śpiew lasu? Nie było specjalnych muzycznych tradycji w rodzinie. Osobą, która mnie wprowadziła w świat muzyki, była moja ciocia, Stanisława Buźniak, która grywała amatorsko na pianinie – prezencie ślubnym od swojego męża. Przed Powstaniem rodzina ta przyjechała do Podkowy, a kiedy wrócili do swojego domu do Warszawy, na Koło, zastali tam wszystko zrabowane, ocalała tylko nieco poturbowana Matka Boska Częstochowska i... pianino. Instrument i obraz przyjechały do Podkowy Leśnej i na tym pianinie mały Kazio próbował grad. Pierwszym nauczycielem była ciocia, a gdy zorientowała się, że jest coś zdolnego w tym dzieciaku, skierowano mnie do p. Hanny 56 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” Lachertowej. Była ona z wykształcenia pianistką, zamieszkała przy ul. Jeleniej...., u paostwa Dzikiewiczów i tam odbywały się moje wielomiesięczne lekcje, a potem pod jej kierunkiem zdałem do Paostwowej Średniej Szkoły Muzycznej nr 1 przy ul. Profesorskiej w Warszawie. Dziś już tej szkoły nie ma. Jest rzeczą charakterystyczną, że chór przy kościele św. Krzysztofa w Podkowie Leśnej istniał prawie od początku powstania świątyni. Utworzony jesienią w 1939 roku przez Zygmunta Sobotę, gdy kościół był pod opieką księdza Kolasioskiego, potem z pasją prowadził go ksiądz Franciszek Baraoski. Nie można pominąd p. Stanisława Kozaneckiego, gdyż on też przez kilka lat prowadził chór, razem z księdzem Baraoskim. Następnie rola kontynuatora przypadła Panu. W jakich to było okolicznościach? Jaki był ten pierwszy zespół? To był zespół złożony z dorosłych. Stanowili go ludzie niezwykle wartościowi, którzy mieli swoje ambicje śpiewania w chórze, chod na początku niechętnie przyjmowali uwagi jakiegoś smarkacza. Może nie było większych konfliktów, ale zdarzały się dośd zabawne sytuacje, kiedy panie upominane przeze mnie chodziły skarżyd do księdza Baraoskiego. Nie było łatwo. Kiedy zaczynałem pisad nuty, jedna z pao oburzała się: – Jak to jest nabazgrane! Kto to przeczyta! Byli to ludzie niezwykle zaangażowani w śpiew, z różnymi możliwościami wokalnymi. Ksiądz Baraoski wkładał w to dużo serca, indywidualnie niektórych uczył, szczególnie panów. Niektórzy przychodzili bez żadnego niemal głosu, a jednak po jakimś czasie zaczynali śpiewad, to była też jego wielka praca. Dokuczało mi trochę, że jest to takie poważne, dorosłe towarzystwo i jak mogłem, włączałem w to młodych, może dlatego, że sam byłem młody. I kiedy po latach przyjechał do Podkowy ksiadz Leon Kantorski, akurat mieliśmy próbę chóru, był zachwycony, że jest tyle młodzieży i powiedział, że będzie się na kim oprzed. Nigdy chór nie był zamknięty dla starszych, ale rzeczywiście młodzieży udało się dużo przyciągnąd. Potem powstały inne grupy i chór nie był już jedyną przy parafii atrakcją. Śpiewano w języku polskim? Liturgia obowiązywała jeszcze po łacinie. W zasadzie śpiewano po polsku, ale również wiele pieśni wykonywano w języku łacioskim. Pamiętam z tych czasów np. Jutrznię Furmanika na Pasterkę (jeszcze są w Podkowie te łacioskie teksty) czy Responsoria na Boże Ciało; przy każdym ołtarzu śpiewano Responsorium, wszystko po łacinie. Jeśli chodzi o śpiew polski, to w tej liturgii przedsoborowej, owszem, była łacina, ale było też dużo ciszy, właściwie te najistotniejsze części mszy, jak: Kanon czy po Przeistoczeniu, ksiądz mówił po cichu po łacinie i wtedy chór śpiewał po polsku. To były anachronizmy przedsoborowe, ale tak było. Śpiewało się, śpiewało, aż dzwonki zadzwonią na Komunię św., ale to był jeden głos. Zgłaszając się do zespołu, był Pan uczniem szkoły muzycznej. Czy przedtem należał Pan do jakiegoś chóru? Skąd ta nagła zmiana: klasa fortepianu a chór? Po prostu muzyka, a więc pewna łącznośd. Ksiądz Baraoski ciągle mnie namawiał: Kaziu, tu zagraj, a tu spróbujesz może podyrygowad. I tak powolutku, powolutku wciągnął mnie. Wtedy chór prowadził wspomniany już przeze mnie p. Kozanecki, z wykształcenia inżynier elektryk, grający jako amator na skrzypcach i on się chórem zajmował. Gdy pojawiłem się jako uczeo profesjonalnej szkoły, aczkolwiek jeszcze całkiem zielony, z lepszymi kwalifikacjami, on mnie z radością dopuszczał do różnych działao i tak powoli się wszystko rozwijało, aż zacząłem w koocu samodzielnie chór prowadzid. Nigdy nie uczyłem się wokalistyki, mimo że mnie namawiano. Nigdy nie uczyłem się dyrygowania i zawsze podkreślałem, że ja jestem tu amatorem tak samo jak wszyscy ci, co tu śpiewają, trochę przyuczonym może. Chór – nazwany przez jednego z uczestników – CHÓREM GIERŻODIANA istniał w Podkowie 40 lat! Aż wierzyd się nie chce, że było to możliwe w czasach PRL – u, wrogich wszelkim przejawom religijności, wolności tworzenia... Muszę powiedzied, że z chórem nie mieliśmy nigdy większych problemów, żeby nas atakowali, nachodzili, wzywali na przesłuchania. Nie było tego. Było tak w okresie późniejszym, kiedy postanowiłem z tą młodzieżą robid coś więcej niż tylko śpiewad, żeby im jakoś pomóc, żeby ich kształtowad. Jedną z tych form były obozy letnie. I tu już było zagrożenie polityczne, bo takich rzeczy nie wolno było robid, w związku z tym wyjeżdżaliśmy w góry pod szyldem PTTK. Ale oczywiście ta grupa miała codziennie Mszę św. Zachowywaliśmy się tak, aby nie zwrócid uwagi, wychodziliśmy ze mszy pojedynczo, by nie tworzyd tłumu. Szczęśliwie, na tych obozach nie było większej wpadki. Jak godził Pan pracę zawodową z pracą społeczną? Wówczas, w tych trudnych czasach wymagało to ryzyka. Nie obawiał się Pan utraty stanowiska, kariery? Z godzeniem z pracą zawodowa nie było żadnego problemu, chór spotykał się raz w tygodniu na próbę i w niedzielę przed Mszą św. godzinę, więc nie było to takie obciążenie, żeby tego nie pogodzid. Kiedy już pracowałem w Akademii Muzycznej w Warszawie jako nauczyciel akademicki, muszę powiedzied, że byłem ostrożny, za dużo nie chwaliłem się w swoim środowisku, że prowadzę chór. W kościele, kiedy na chór wchodziliśmy, nawet schylaliśmy się, aby nas nie filmowano, nie podglądano, kto tam w ogóle chodzi. Chór 57 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” raczej się zamykało, nie wpuszczało obcych. Nie miałem nigdy żadnego wezwania, ale wiedziałem, że w Podkowie może hasło „chór”nie było upolitycznione. Niekoniecznie ze strony policji, lecz ze strony osób w cywilu mogło coś mieszkaocom zagrażad, ale chóru te zjawiska nie dotyczyły. Powodów do chwały jest bardzo dużo: kierowanie przez tyle lat 300 – osobowym zespołem śpiewaków, trud organizacyjny i ogromna praca wychowawcza. Na liście może jest aż tyle, ale niektórzy odchodzili, inni przychodzili. Stały zespół liczył przeważnie około 30 osób. Od dziecka wykazywałem skłonności do prowadzenia jakiejś grupy, chór nie był pierwszą. Jeszcze za czasów księdza Baraoskiego przez wiele lat zajmowałem się w kościele ministrantami. Ksiądz wszystkiego mnie nauczył, wszystko mi pisał, tłumaczył. Może ta cecha przywódcza i w chórze się realizowała. Dodam, że chór to było nie tylko śpiewanie. Regularnie organizowaliśmy wycieczki, pielgrzymki do różnych miejsc, przeważnie kultu maryjnego w Polsce, rokrocznie odbywały się kuligi – niedochodowe, zbieraliśmy tylko tyle, by pokryd wydatki na bigos, zaprzęg koni. Takich akcji było bardzo dużo i sprawiały, że udawało się nawiązywad kontakty. Działo się to szczególnie za czasów księdza Leona, który był może podobnym typem. Często spieraliśmy się, mieliśmy odmienne zdanie, ale jak ksiądz usłyszał ode mnie o obozach, to też wyjeżdżał, i razem tą drogą wędrowaliśmy. Radością wielką było, jeśli poprzez ten chór, te działania pomagało się młodzieży, czasem szukającej, czasem błąkającej się. Jest satysfakcją, jeżeli ktoś dziś mówi, że te lata były najpiękniejsze w jego życiu, bo takie spotykam nieraz wypowiedzi. Ale i z żalem patrzę, że niektórym tak się życie poplątało. Czy jakiś muzyczny epizod z 40 – letniej działalności chóru utkwił Panu szczególnie w pamięci? Wielkie święta – jak Pasterka – kiedy chór był centralną pozycją liturgii zarówno przed Mszą św., jak i w czasie Mszy. Tak samo Rezurekcje Wielkanocne, te śpiewy... one głęboko zostały w pamięci. Również wyjazdy chóru z występami, koncertami, do Krakowa, do św. Anny w Warszawie, gdzie się chór dopiero tworzył; pamiętam występy u św. Jakuba, u św. Michała. Ale niezapomniane są też występy związane z różnymi uroczystościami chóralnymi, jak ślub członka chóru czy dyrygenta. Pięknie śpiewano na moim ślubie, wówczas pod kierownictwem Mariusza Syllera. Mile wspominam też koncerty w Podkowie Leśnej poza liturgią. Pamiętam czasy, kiedy pojawiła się nowa fala – piosenka religijna (ojciec Duval). Ksiądz Leon przywiózł je z Francji, ja troszeczkę w chórze je wprowadzałem. Nawet kiedyś zaprosiłem swego szefa z Akademii, dziekana Wydziału Wychowania Muzycznego (tam zacząłem pracowad, w jego chórze śpiewałem jako student). Przyjechał na ten koncert, chwalił bardzo, chod nie był to jeszcze taki poziom, jaki chciałem osiągnąd. Istotnym problemem była rotacja ludzi. Ci, którzy się dopiero nauczyli, musieli z powodów losowych odchodzid. I nowi, i nowi, i od początku nauka... W pewnym czasie, tzn. od 1965 roku, zaczęły w kościele podkowiaoskim istnied dwa muzyczne zjawiska: poważny chór z wieloletnią tradycją i awangarda – „ Trapiści”. Czy nie czuli się Paostwo zdominowani przez beatników? Startowaliśmy wspólnie, oni śpiewali przy gitarze, ale jak się to rozwinęło w mszę beatową, to rzeczywiście zainteresowanie, szczególnie młodzieży, było nimi większe. Liczba młodych w chórze zaczęła spadad. „ Trapiści”grali na Mszy o godz. 10, zrobił się wielki szum. Na ten temat miałem odmienne zdanie niż ksiądz Leon. Denerwowało mnie, że kiedy przychodziły tłumy młodych, a „ Trapiści”nie grali, to oni wychodzili z kościoła. – Zostaw to Panu Bogu – mówił ksiądz Leon. Uspokoił mnie dopiero swoim stwierdzeniem: – Pan Bóg różnymi drogami dociera do człowieka. To była rewolucja, i dla mnie też. Nie jestem entuzjastą tego rodzaju muzykowania w kościele. Zawsze uważałem, że musi byd jakiś DUCH, SACRUM, NASTRÓJ do modlitwy i to, co się w Polsce zrobiło, że zaczynają krzyczed wszędzie, to jest coś nie tak. Proszę powiedzied trochę o repertuarze chóru. Repertuar bazował na najrozmaitszych wydawnictwach, które zbierał po wojnie dla chóru ksiądz Baraoski. Prawie żadne z tych wydawnictw nie nadawało się dla tego chóru, bo były one za trudne. Nasz chór był trzygłosowy (po wojnie – czterogłosowy, ale później panów było za mało). Na jeden głos, męski, trzeba było opracowad specjalnie każdy utwór. Jeszcze w szkole średniej biegałem na różne zajęcia właśnie pod kątem chóru, żeby się przyuczyd, mied pojęcie o pisaniu. Ten repertuar opierał się na moich opracowaniach. W chóralnej szafie, pod kaplicą Matki Bożej przechowała się teczka „Partytury”, która pozwoliła dokonad zestawienia repertuaru chóru w ciągu całej historii jego istnienia: utwory ściśle związane z liturgią – 27, maryjne – 29, kolędy – 56, o treści ogólnej – 80, pasyjne – 7, wielkanocne – 19, świeckie, obozowe – 8. Przypominali Paostwo dawne pieśni, wyciągali je z lamusa. Skąd Pan wydobywał te pieśni? Przeważnie z tych zbiorów w naszej bibliotece chóralnej, bo ksiądz Baraoski dużo tych zeszytów zebrał, a nawet jedną księgę sam ręcznie przepisywał. Jak kształcono chórzystów, na czym polegało szkolenie? 58 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” Na tym, by w każdym głosie nauczyd partii. Główną treścią prób było śpiewanie w głosach, potem śpiewanie razem, w niedzielę więcej razem. Z czasem sprowadziłem dwie studentki z Akademii Muzycznej i one miały indywidualne lekcje emisji z każdym chórzystą i dużo pomogły w wydobywaniu głosu. A soliści? Jakie musieli spełniad warunki? Stosował Pan ostre kryteria wyboru, nie chcąc wprowadzad niedobrego brzmienia, obniżad poziomu? Mile widziany był głos solowy, ale nieczęsto zdarzało nam się takowe mied. W historii chóru było kilka takich osób, które śpiewały bardzo pięknie. Czołową postacią była pani Justyna Gołąb (żona Władysława, oboje pracują w Laskach), z lat wcześniejszych pamiętam Krysię Kędzierską z Żółwina, też miała z natury czysty głos; z mężczyzn – nieżyjący już Karol Borosiewicz – bardzo muzykalny, miał swoje partie, które w Podkowie bardzo ładnie wykonywał. Pana ulubiony utwór wykonywany przez chór? Pytanie jest trudne, bo wszystko, co robiłem, bardzo lubiłem. Do dziś moją ulubioną kolędą (i teraz w Otrębusach chór ją wykonuje) była Bracia, patrzcie jeno. Przebój chóru zawsze! Z dawnych lat, gdy jeszcze nie była popularna, a chór był czterogłosowy – Gdy śliczna Panna – bardzo lubiłem! Z kolęd jeszcze – Wiązanki: nr 1, nr 2, nr 3... Z innych pieśni? W czasach komuny starałem się przemycad różne prawdy przez śpiew. Jeżeli była jakaś pieśo, która pasowała do sytuacji, to ją lansowałem. Do takich należała m.in. Bogurodzica z tekstem Słowackiego: Wolnego ludu krew zanieś przed Boga tron... Pieśo do Matki Bożej – Wszystkie trony niebieskie. Sam kiedyś napisałem pieśo do tekstu modlitwy św. Bernarda – Najświętsza Panno Maryjo, wskrzesiliśmy tę pieśo. Z utworów wielkopostnych w tym czasie wprowadzaliśmy Nocą Ogród Oliwny (nikt jej nie znał). Piękne były piosenki religijne, jak np. Kochających brak serc Duvala czy Powróci Chrystus Pan, głębokie i w nowym duchu. Niepowtarzalną uroczystością była wizytacja duszpasterska parafii przez księdza prymasa Stefana Wyszyoskiego. Prymas zainteresował się chórem, który mu zaśpiewał ulubioną Szarą drogę... Ach, zapomniałem o niej. Ksiądz prymas, wizytując, wchodził wówczas na nieskooczoną jeszcze, prowizoryczną dzwonnicę, razem z księdzem Piaseckim – ówczesnym wikariuszem, teraz prałatem kościoła św. Zbawiciela w Warszawie. I na tej dzwonnicy wypowiedział słowa: – ,No, wiesz, Bronek, skoro tu weszliśmy, to znaczy, że nie jest z nami tak źle . Bo martwił się, że ówczesna drewniana konstrukcja runie, że się wszystko zawali. Dzwon został poświęcony. Śpiewano Panu: Kaziu, Kaziu, Kaziu zakochaj się. Owszem, były różne sympatie, ale nadszedł moment, kiedy zafascynowała mnie obecna żona i poślubiłem chórzystkę. Piosenka wzbudziła miłośd albo miłośd ją przypomniała. Mieszkał Pan długo w Podkowie... Do 1982 roku. Stąd dojeżdżałem do Milanówka, gdzie w liceum ogólnokształcącym pracowała moja mama i które ukooczyłem. Mama była wychowawczynią mojej klasy, uczyła francuskiego. Dyrektorem był wtedy p. Antoni Wojciechowski, przed nim – p. Frelichowa. W Milanówku moimi nauczycielami byli: p. Julia Heybowicz, żyjąca w wielkiej przyjaźni z mamą, ks. prefekt Rura, p. Martynowski, historyk, p. Markiewicz, fizyk. Wracając do lat osiemdziesiątych... Kiedy przeprowadziłem się do Otrębus, jeszcze przez kilka lat regularnie jeździłem do Podkowy na próby chóru. Wtedy tu, w Otrębusach powstała parafia. Ówczesny proboszcz, ksiądz Henryk Bartuszek bokiem na mnie patrzył, dlaczego śpiewam tam, a nie tu. W podkowiaoskim kościele nie było organisty i przez tyle lat przyzwyczaiłem się, że my śpiewamy o godzinie 11, i nie chciałem tego systemu zakłócid. Kiedy proboszczem w Podkowie został ksiądz Leszek Slipek, podjął decyzję, zresztą bardzo słuszną, żeby zatrudnid organistę. Został nim Jacek Kłeczek, któremu ksiądz zaproponował, żeby włączył się w prace chóru. Ja wtedy uznałem, że nadeszła pora, aby odejśd i złożyłem rezygnację. Jest to delikatny temat, gdyż ksiądz Leon potraktował to jako działanie przeciw niemu. Sądziłem, że pod opieką organisty chór dalej będzie śpiewał, ale chór był rogaty i nastąpił rozłam. Odczekaliśmy jakiś rok i w moim sąsiedztwie – w kościele p.w. Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski – zaczęliśmy zakładad nowy chór. Zgłosiło się dużo nowych osób z Kao, Otrębus, ale ten zespół na pewno ma swoje korzenie w Podkowie Leśnej. Nie ustał Pan w swojej muzycznej drodze. Co Pan jeszcze robi? Pracuję wciąż w Akademii Muzycznej w Warszawie, mam liczną klasę pianistów, kieruję Katedrą Fortepianu, jestem prezesem Towarzystwa im. F. Chopina, co także mi obowiązków przysparza. Wszędzie w świecie działam jako pianista, jeżdżę na różne koncerty, w Japonii prowadzę kursy i, oczywiście, chór w Otrębusach ma swoje miejsce w moim życiu. Śpiewamy, jak dawniej, w niedzielę podczas Mszy o godzinie 11. Obecnie wielu „ szanujących się”artystów nie występuje w kościołach bez pomocy finansowej, bez – jak to się mówi – sponsorów. Wielu organizuje koncerty poświęcone Papieżowi, a przecież on stawia artystom wymagania szczególne. Apelował m.in. i do muzyków, by z poświęceniem i pasją podarowali światu epifanie piękna. 59 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” W imieniu osób związanych z kościołem św. Krzysztofa bardzo Panu dziękuję za tę artystyczną służbę, jaką Pan pełnił, i to w czasach niełatwych. Najwyższe uznanie należy się tym wszystkim, którzy poświęcali bardzo dużo serca, czasu i energii, ludziom różnych zawodów, studentom, uczniom różnych szkół, którzy naprawdę musieli ponieśd wiele wyrzeczeo, żeby na próby przychodzid, żeby się uczyd. I to było, i jest normalne. Ktoś mnie kiedyś pytał, ile my dostajemy za to. Zawsze śpiewaliśmy za darmo i dziś są ludzie, którzy znajdują na to czas i śpiewają dla idei wiary, dążenia do Boga poprzez śpiew, przez tę formę modlitewną. Poeci rozmaicie definiowali muzykę. Alina Biernacka pisała, że muzyka jest powietrzem, które utrzymuje ptaki w locie. Ona sprawia, że zmieniają się fazy księżyca... Ludwik Jerzy Kern był zdania, że muzyka jest po prostu niebem z nutami zamiast gwiazd. Czy ma Pan własną definicję muzyki? Jedna i druga jest piękną wypowiedzią. Gościłem kiedyś w moim ogródku księdza, który rzekł: – Dla mnie muzyka jest dodatkowym dowodem na istnienie Boga. Mogę powiedzied jasno, że to ona dotyczy sfer wyższych, unosi człowieka. Oczywiście, zależy jaka ona jest. Może nieraz dotyczyd i sfer niższych, dlatego trzeba na tę granicę uważad. Rozmawiała Grażyna Zabłocka 18 Małgorzata Wittels Całkiem inny świat Muzeum w Otrębusach Sztuka ludowa istnieje i rozwija się z dala od centrów, poza zainteresowaniem władz i mediów. Fakt ten nie powinien dziwid, jest to niejako wpisane w jej charakter, bo zawsze powstawała na uboczu, z dala od prądów artystycznych, najczęściej na marginesie codziennych robót – jako dodatkowe zajęcie po pracy, w długie zimowe wieczory. Coś jednak zmieniło się w naszym stosunku do samej sztuki i jej twórców. W czasach PRL działo im się nie najgorzej, bowiem paostwo popierało tego rodzaju rodzimą działalnośd, organizowało festiwale sztuki ludowej, poprzez Cepelię skupowało ich wytwory. Dla twórców ludowych znajdowało się miejsce na antenie Polskiego Radia, w telewizji, w prasie. Dziś mecenat paostwa przestał istnied, nie mają też dostatecznych funduszy muzea, domy kultury, by tę sztukę wspierad. Nie chcą jej pokazywad programy telewizyjne, ani promowad – radio i prasa. W związku z tym nasuwa się pytanie: co, oprócz piękna, może nas, ludzi XXI w., skłonid do zajęcia się sztuką ludową minioną i współczesną? Czy nie jest anachronizmem zainteresowanie twórczością tak odległą tematycznie i mentalnie od naszej epoki? Czy zatem w okresie globalizacji jest miejsce na sztukę ludową nie traktowaną tylko jako dekoracja? Otóż, jak sądzę, jest, bowiem centralizacji, zacieraniu różnic kulturowych, odpowiada ruch przeciwny – odrodzenie kultury i tradycji regionalnej w różnych miejscach naszego globu. Jedna Europa możliwa jest tylko jako wielokulturowa tożsamośd, akceptująca różne lokalne tradycje i nurty. Na tym poziomie – wspólnoty różnorodności – możemy znaleźd głębsze i bardziej autentyczne porozumienie, niż odrzucając swe korzenie i budując coś sztucznego, obcego wszystkim. Bo też łatwiej znaleźd porozumienie na poziomie człowieka i jego problemów, niż gdzieś w sztucznej abstrakcji. Cierpienie, radośd, ból – to odczuwa każdy i tu można znaleźd wspólny język. Piękno przyrody, sztuka – to także pomost porozumienia międzyludzkiego i dlatego na tej płaszczyźnie powinniśmy szukad wspólnych dróg. 60 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” Adam Zegadło, Święty Jerzy Grażyna Gładka, Wycinanka Łowicka Własnośd Muzeum Sztuki Ludowej w Otrębusach. Rozumie to i swoją działalnością tego dowodzi prof. Marian Pokropek, twórca prywatnego muzeum sztuki ludowej w Otrębusach. Minęło sześd lat od oficjalnego otwarcia tej placówki, lata samotnego zmagania się jego twórcy z trudnościami organizacyjnymi i finansowymi, z brakiem zainteresowania urzędów, ministerstwa, prasy. A mimo tego muzeum może poszczycid się ponad trzydziestoma ekspozycjami zorganizowanymi na miejscu i w całej Polsce – w muzeach, galeriach i domach kultury, także za granicą, nie licząc wystaw zorganizowanych przez Regionalne Towarzystwa Kulturalne oraz studentów wydziału Etnologii i Antropologii Kulturowej UW. Aż trudno uwierzyd, że te wszystkie działania są dziełem jednego człowieka. Przekraczając drzwi budynku muzeum, połączonego arkadową galerią z budynkiem mieszkalnym, zanurzamy się w innej rzeczywistości. Za nami zostają skomplikowane problemy współczesności, jej agresywnośd i drapieżnośd. To, co uderza każdego wchodzącego, to spokój i ład tego świata, chod przecież nie pozbawionego cierpienia, bólu, dramatów. Wszystko jednak ma tu wymiar bliski człowiekowi, odtwarza wydarzenia na jego miarę. Chod nie czarno-biały, a przeciwnie – niezwykle barwny jest ten świat rzeźb i malowideł ludowych, to w sensie widzenia wydarzeo bardzo prosty. Zło jest złem, dobro dobrem, śmierd i cierpienie są tym samym niezależnie od tego czy dotyczą wielkich czy małych. Oprócz postaci anonimowych, występujących w scenkach obrzędowych czy rodzajowych, bohaterowie dzieł sztuki ludowej powtarzają się: Maryja, Jezus, Józef, anioły, pasterze, święci Paoscy, Piłat, Herod, kilka postaci ze Starego Testamentu. Do tego kanonu postaci, zdawałoby się zamkniętego już od wieków, dołączają współczesne postacie, odtworzone czy to na zamówienie społeczne, czy z potrzeby serca twórców. Są wśród nich: ks. Jerzy Popiełuszko, Jan Paweł II czy św. Maksymilian Kolbe. Pojawiają się wcale nierzadko polscy królowie, hetmani i bohaterowie walk o niepodległośd – Kościuszko, ks. Józef Poniatowski, Żółkiewski i inni. Świat widziany przez twórców ludowych jest inny, niż ten znany z mediów. Jest w nim miejsce na przeżycie zarówno radości jak i bólu, jest miejsce na pokazanie piękna otoczenia z jego ptakami, zwierzętami, drzewami i kwiatami. Obok realizmu, jest także i fantazja, na miarę możliwości każdego artysty. Ten świat oswojony, znany, odkrywany na nowo przez twórców, urzeka prostotą i barwnością, nieoczekiwanymi skojarzeniami i typowymi ujęciami tematów. Autor wystaw i właściciel kolekcji zna wartośd i piękno tej sztuki, umie wyeksponowad zbiory, organizując wystawy tematyczne zaskoczyd widzów i zafascynowad. Wspomnijmy chodby uroczą wystawę z 1998 r. Ptaki i ptaszki w naturze, sztuce i tradycji ludowej, która przemówiła do zwiedzających pięknem i wdziękiem eksponatów, i ich aranżacją. Ubiegłoroczna wystawa Fantastyczna fauna i flora mogła również zachwycid bogactwem motywów, barw, postaci i form. Była pokłosiem międzynarodowego konkursu zabawkarskiego. Wśród wystaw zorganizowanych ostatnio przez prof. Mariana Pokropka znalazły się przygotowane dla pałacu w Radziejowicach Boże Narodzenie – sztuka ludowa – kilkadziesiąt rzeźb, obrazów, tkanin, wycinanek o tej tematyce, Pasja Jesu Krysta w malarstwie, rzeźbie i płaskorzeźbie, pokazana także przez księży Pallotynów w Warszawie-Ołtarzewie, Tematyka biblijna w malarstwie ludowym eksponowana w Węgorzewie, Judaika w 61 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” polskiej sztuce ludowej w Muzeum Narodowym w Szczecinie i w Witebsku w muzeum Chagalla, Polskie wycinanki ludowe w Muzeum Etnograficznym we Wrocławiu i wiele innych. W minionym roku w muzeum prof. Pokropka można było zobaczyd dwie wystawy – Z pamięci, dla pamięci Wspomnienia – wystawa fotogramów oraz Fantastyczna flora i fauna – wystawa pokonkursowa zorganizowana przez Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej. Rok 2003 przynosi kolejne ekspozycje sztuki ludowej: Franciszka Kurzeji Wreszcie z tobą razem, Polsko!, wystawa z okazji 80. rocznicy powrotu Śląska do Macierzy i, zorganizowana przez ośrodek z Bielska-Białej, międzynarodowa wystawa Patroni Europy. Po odwiedzeniu Słowacji, Czech, ośrodka żywieckiego znajdzie się w Otrębusach, uzupełniona eksponatami ze zbiorów prof. Pokropka – święci polscy, Madonny polskie. Zaplanowane są także w tym roku wystawy tkactwa artystycznego z Witebska oraz z ośrodków polskich – z Węgorzewa i z Kieleckiego. Wystawy ze zbiorów otrębuskiego muzeum znajdą się m. in. w Muzeum Mazowieckim Sierpcu i w Skopje. Oglądając to bogactwo ludzkiej inwencji i wyobraźni nie sposób nie zapytad o twórców tych pięknych rzeźb, malowideł, wycinanek i tkanin. – Jak przedstawia się kondycja współczesnych twórców ludowych? Kim są, czym się zajmują, jaki jest ich stosunek do sztuki, którą tworzą? – To problem złożony, nie można tu niczego uogólniad, nie można też usystematyzowad tej grupy społecznej, bo – można powiedzied – co twórca to inna sytuacja. Jednakże zmieniło się w ostatnich latach wiele. Są ośrodki, takie jak: Kutno, Zawidz Kościelny, Paszyn koło Nowego Sącza, Łuków, w których powstają prace, najczęściej rzeźby, na konkretne zamówienie odbiorców krajowych i zagranicznych. Artyści, którzy je wykonują, żyją z tego, chod trudno byłoby określid tę pracę jako ich zawód. Rezultatem są dzieła poprawne, ładne, chod już nieautentycznie ludowe. W Kutnowskiem twórcy sprzedają swoje wyroby najczęściej do Ameryki, na tamten chłonny bardzo rynek, gdzie tego typu twórczośd właściwie nie istnieje. Artyści jeżdżą za ocean, mają już stałych odbiorców. Nie dają swoich prac na rynek krajowy, bo nikt ich nie kupi za takie pieniądze, jakie otrzymują w Stanach. – Czy twórcy sami określają tematykę, czy jest im narzucana? – Często o tematach decydują autorzy konkursów, ogłaszanych przez różne ośrodki kulturalne, m.in. muzea. Ale bywa też, że temat konkursu narzuca odbiorca. I tak np. niemiecki kolekcjoner ogłosił konkurs pod hasłem „Raj”. Ze zgłoszonych prac zakupił do swojej kolekcji około 50. rzeźb. Wznowił zainteresowanie artystów tym tematem, od dawna istniejącym w twórczości ludowej. Inne, narzucane obecnie przez rynek tematy to np. judaica. – Kto, oprócz kolekcjonerów, jest odbiorcą tych prac? Kiedyś była przede wszystkim Cepelia. – Muzea, nawet te zainteresowane sztuką ludową, nie mają pieniędzy na zakup ani na organizowanie konkursów i wystaw, Cepelia też już nie lansuje twórców, jak dawniej. Powstało kilka galerii prywatnych np. w Warszawie galeria pani Prasolik, która skupuje sztukę ludową. Są też podobne w Lublinie i we Wrocławiu. Wśród zamawiających prace u artystów jest Kościół, czasem także organizacje społeczne. Oprócz twórców pracujących na zamówienie są osoby, którzy czynią to z pobudek innych niż zarobkowe. To ludzie z marginesu wiejskiego – często chorzy, starsi, upośledzeni, nawiedzeni, którzy w ten sposób wyrażają swoje credo życiowe, tworzą dla potrzeb ducha. Co pewien czas odkrywamy takich ludzi, oni nie odeszli w przeszłośd. Są też twórcypasjonaci. W Małopolsce jest rzeźbiarz ludowy, który wręcz maniakalnie wykonuje figurki do kapliczek przydrożnych. Maniakalnie, bo są one stale wykradane, lecz on uważa, że nie może stad kapliczka bez figurki i rzeźbi kolejną. Ma swoją społecznikowską ideę, żeby upiększyd krajobraz. Robi to bezinteresownie. – Chyba to nie jest ktoś młody? – Nie, to starszy człowiek. Różnie bywa z twórcami współczesnej sztuki ludowej, często dopiero w późnym wieku, gdy mają dużo wolnego czasu, odkrywają swoją nową pasję. Tak było np. w przypadku byłego sekretarza partii spod Nowego Sącza, który po odejściu z tej funkcji, znalazł się bez zajęcia. Wrócił do podupadłego gospodarstwa z jedyną krowiną i pasąc ją po rowach zaczął rzeźbid. A rzeźbił pięknie i, co ciekawe, tematy religijne. Mam w swoich zbiorach kilka jego prac, w których twarze Chrystusa cierpiącego mają jego własne rysy. Potem znaleźli się kupcy i udało mu się trochę prac sprzedad. Są także młodzi artyści, próbują naśladowad bardziej doświadczonych. Na wsiach powstają szkółki, w których starsi, już nie tak sprawni artyści, przekazują swoje umiejętności młodym. Tak jest nad Narwią, we wsi Kaniuki też powstają piękne rzeczy, na Kurpiach, na Podlasiu. Jest więc kategoria ludzi, którzy chcą i umieją przekazad swoją wiedzę następnym pokoleniom. – Czy domy kultury spełniają dziś, jak to bywało kiedyś, rolę sponsorów i inspiratorów twórczości ludowej? – W bardzo małym stopniu. Muzea nie mają pieniędzy, ośrodki kultury nastawiają się na imprezy dochodowe lub inne, które ściągną publicznośd, np. wybory małej miss. Czasem jednak ktoś czuje potrzebę popularyzacji sztuki i to jest cenne. Ostatnio brwinowski ośrodek kultury przywiózł do nas dzieci spędzające ferie w mieście. 62 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” W ramach programu dla nich zorganizowano zwiedzanie naszego muzeum. Najczęściej jednak w tego typu placówkach liczy się zabawa, im głośniejsza, tym lepsza. – Jest Pan Profesor wykładowcą w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UW, proszę powiedzied, jaki jest stosunek do kultury ludowej studentów tej specjalności? Czy cenią i czują tę sztukę? – Ktoś, kto już wybiera ten kierunek, musi byd na kulturę ludową szczególnie wrażliwy. Kilka lat temu jeden ze studentów założył klub studencki w Celestynowie, pożyczał ode mnie eksponaty, organizował wystawy, wydawał foldery. W sumie było ich sześd. Dziś ten człowiek pracuje w Muzeum Techniki, wprawdzie nie ma nic wspólnego ze sztuką ludową, ale pozostało zainteresowanie wystawiennictwem. Dwóch moich studentów pisało prace magisterskie dotyczące twórców ludowych, a jako dodatek do pracy zorganizowali wystawy wybranych artystów. Na moje wykłady przychodzą oprócz studentów etnologii także studenci z innych wydziałów, z pedagogiki i filologii. Obowiązuje ich jeden dowolny wykład humanistyczny, ale chyba ich to interesuje, skoro wybierają akurat mój. Dla mnie samego ten kierunek, który wybrałem kiedyś, nadal jest atrakcyjny, nie żałuję tego wyboru, ani tych 50. lat pracy. Chod muszę przyznad, że teraz jest studentom o wiele łatwiej i ciekawiej, niż było to w moich czasach. Moje pokolenie było zamknięte za żelazną kurtyną. Tylko raz pojechałem na stypendium do Moskwy, ale nie mogłem już tam powrócid, bo nie byłem prawomyślny: fotografowałem to, czego nie wolno, nie dotrzymywałem wyznaczonych terminów pobytu, jeździłem nie tam, gdzie mi kazano. Trochę udało mi się podróżowad w ramach wymiany międzyuczelnianej – do Jugosławii, Czechosłowacji, ale to były krótkie pobyty. Dzisiaj nasi studenci jeżdżą wszędzie, od Syberii po Amerykę. Wojciech Oleksy, „Anioł” i „Matka Boska”, rzeźby, drewno polichromowane. Własnośd Muzeum Sztuki Ludowej w Otrębusach. – Wracając do twórców ludowych, kim są z wykształcenia ci ludzie, czy nadal są samoukami? – Różnie. Są analfabeci, są ludzie po szkołach, z wykształceniem technicznym, rolniczym, są też twórcy po szkole podstawowej. Najczęściej są to ludzie ze wsi, bywa, że są niesprawni, nawet chorzy psychicznie i wtedy praca jest dla nich terapią. Plastycznego wykształcenia na ogół nie mają, jeśli nie liczyd mieszkaoców Śląska, gdzie wielu uczęszczało na zajęcia w domach kultury, a tych na Śląsku nie brakowało. Tam domy kultury starają się opiekowad artystami. – Czy zmieniły się zainteresowania twórców ludowych, czy też nadal obowiązuje ten sam zakres tematyczny? – Zwiększyła się gama tematyczna, dawniej prace religijne dotyczyły na ogół tylko kilku tematów: stworzenie świata, raj, potop. Wyobraźnia i wiedza współczesnych twórców jest większa, są obecne inne tematy biblijne, inne postacie, nowe wątki. To zasługa Soboru Watykaoskiego II. Wystawa Patroni Europy jest wyrazem szerokich zainteresowao naszych artystów, ich przynależności do kultury chrześcijaoskiej. Mamy się czym pochwalid i co zaoferowad innym krajom Europy, co podkreślił w liście do mnie zaproszony na otwarcie Radca Ambasady Niemiec Winfried Lipscher. – Czy kultura masowa nie narzuca twórcom ludowym swojego sposobu widzenia? – Nie wydaje mi się. Jest naturalnie sztuka komercyjna, czy komercyjno-odpustowa, która towarzyszy sztuce ludowej, ale nią nie jest. Znajdujemy ją na Rynku Starego Miasta, W Zakopanem, w Kazimierzu. Twórcy ludowi, zwłaszcza ci, którzy są zorganizowani w Stowarzyszeniu Twórców Ludowych, sprzedają drogo swoje prace, a 63 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” przeciętny nabywca widząc takie ceny zadowala się artykułami komercyjnymi, które może nabyd równie łatwo, a które są taosze. Prof. Mariana Pokropka odwiedzam w czasie, gdy wróciły do Otrębus eksponaty z trzech objazdowych wystaw. Koo w sztuce polskiej wędrował po Mazurach i Warmii przez ponad pół roku. Biblia w sztuce ludowej gościła w Galerii Studio na Boże Narodzenie, a Fantastyczna fauna i flora odwiedziła wiele muzeów jako wystawa czasowa, pokłosie międzynarodowego konkursu zorganizowanego przez ośrodek w Bielsku-Białej. Wystawy wróciły, należy więc rozpakowad eksponaty, obejrzed, w jakim stanie się znajdują, oczyścid je, umieścid w stałej ekspozycji. Rozmawiamy przy kominku, gdzie palą się niepotrzebne już opakowania. Tak jest przy każdej wystawie – trzeba każdy eksponat zapakowad, zapisad, później rozpakowad i włączyd do kolekcji. Nie licząc przygotowania materiałów do folderu – tekst, fotografie, opracowanie. W muzeach zajmuje się tym ekipa pracowników, w Otrębusach pan Profesor może liczyd tylko na siebie i swoich najbliższych. Toteż nic dziwnego, że w jego głosie słychad nutkę goryczy, gdy mówi: – Koo w sztuce polskiej był w sześciu muzeach, inne moje eksponaty wędrują po całej Polsce, pokazywane na różnych innych wystawach. Nikt nie zapyta o odpłatnośd. A przecież jest to mój dorobek intelektualny, moja wieloletnia praca, z której wszyscy chcą darmo korzystad. Jedyną moją satysfakcją są katalogi, których druk opłacają organizatorzy. Dzięki temu pozostaje jakiś ślad mojej działalności. Ale nawet za zdjęcia czy tekst do folderu nie otrzymuję honorarium, nie mówiąc już o wypożyczeniu eksponatów. Jedynym wyjątkiem jest Muzeum Morskie w Gdaosku, które przygotowało wystawę europejskiej sztuki dotyczącej tematyki morskiej. Znalazły się tam rzeźby z moich zbiorów: Arka Noego, potop i inne. Wydali piękny katalog i od nich uzyskałem honorarium. Ten sposób traktowania właściciela prywatnej kolekcji, jakim jestem, dotyczy także instytucji, które nie narzekają na brak funduszy na swoje imprezy i stad je na wystawne bankiety. Podobnie jest z telewizją, która nigdy nie płaci za wypożyczenie zbiorów i nawet nie jest łaskawa podziękowad za ich użytkowanie. Nawet kasety z programu z udziałem moich rzeźb nie udało mi się nigdy uzyskad od naszej telewizji. To nie jest kwestia posiadania funduszy lub ich braku, lecz stosunku do wytworów cudzej pracy, jakimi są także zbiory. A także stosunku do człowieka. Władze gminy traktowały mnie jak człowieka prywatnego, gdy zwracałem się z prośbą o pomoc finansową na utrzymanie muzeum ( światło, ogrzewanie), chwaliły się natomiast muzeum, gdy było im to wygodne – w folderach dotyczących gminy, w ulotkach, wydawnictwach lokalnych. Aby opłacid gaz i światło, muszę szukad zleconych prac. Nie wiem, jak długo będę dawał sobie z tym radę.... – Pana zasługi dla powstania muzeum i propagowania kultury ludowej w środowisku są ogromne, coraz więcej ludzi docenia istnienie tej placówki. Należałoby pogratulowad Panu włożonej pracy i siły woli, która doprowadziła do powstania tego miejsca. – Wierzę w dobór naturalny wśród ludzi. Wiem, dlaczego nie mam poparcia wśród ludzi biznesu, polityki – bo ich to, co robię, nie interesuje. Nie mają z tego korzyści. Na spotkania i rozmowy do mnie przychodzą ludzie tego samego ducha, tej samej kultury, chod efektów finansowych z tego nie ma, ale śmiem twierdzid, że duchowe wsparcie jest często bardziej cenne niż złotówka złożona jako dar. Nie ukrywam, że tylko ta druga strona idei mnie mobilizuje. Zawsze ceniłem społecznikostwo. Od czasów harcerstwa. – Czy udało się Panu wychowad następców do kontynuowania tej pracy? – Dobrze się składa, że córka ukooczyła etnologię, i chod na razie uczy francuskiego w liceum podkowiaoskim, jest osobą predestynowaną do kontynuowania mojej idei. Czy będzie chciała, tego nie wiem, na razie szuka swojej drogi. Pomaga mi też syn, student architektury, zwłaszcza przy archiwizowaniu dokumentacji. Wspólnie z nim opracowałem dwa tomy poświęcone architekturze drewnianej. Ta nadzieja pozwala mi spokojnie dokonad żywota, nie boję się, że moje zbiory znajdą się po mojej śmierci w magazynach jakiegoś muzeum, jak to już bywało z niejedną kolekcją. 19 Maria Barbasiewicz Pszczelin Na północny wschód od Podkowy Leśnej, przy szosie łączącej Brwinów z Otrębusami napotykamy zabudowania zespołu szkół rolniczych. Znajdują się one w tym samym miejscu, gdzie przed stu laty powstała pierwsza w zaborze rosyjskim szkoła rolnicza — Pszczelin. Początki szkoły pszczelioskiej są związane z inicjatywą działaczy ludowych skupionych w istniejącym od 1896 r. Warszawskim Towarzystwie Pszczelniczo–Ogrodniczym. Dostrzegali oni koniecznośd kształcenia młodzieży wiejskiej, uświadomienia politycznego i społecznego chłopów, poprawy stanu gospodarczego i kulturalnego wsi. Towarzystwo to w krótkim czasie rozwinęło 64 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” intensywną działalnośd: w swojej warszawskiej siedzibie przy ul. Wiejskiej 12 prowadziło kilkudniowe kursy pszczelniczo–ogrodnicze, wydawało fachowe pismo „Pszczelarz i Ogrodnik”, gromadziło okazy i rozszerzało muzeum pszczelniczo–ogrodnicze. Powzięło też zamiar nabycia kolonii i prowadzenia jedenastomiesięcznych praktycznych kursów ogrodniczo–pszczelniczych dla synów włościaoskich. W tym celu w sierpniu 1898 r. Towarzystwo — wsparte hojnością osób prywatnych oraz pożyczką uzyskaną od Towarzystwa Jedwabniczego — zakupiło jedenastomorgową kolonię w folwarku Otrębusy koło Brwinowa. Taki był początek Pszczelina. Jego nazwa była jednocześnie programem ideowym: przypominała o pszczołach — symbolu efektywnej, wspaniale zorganizowanej pracy. Placówka pszczelioska systematycznie się powiększała. W 1900 r. budowniczy Gustaw Schmejke ofiarował 4 morgi gruntu przyległe do nabytej parceli, w 1904 r. dokupiono 10 morgów od strony wschodniej, a w 1911 r. nabyto dalsze 14 morgów. Łącznie obszar gruntów pszczelioskich wynosił 39 morgów. Oprócz tego dzierżawiono jeszcze dwie działki: jedną trzydziestodwumorgową, drugą sześciomorgową. W 1917 r. szkoła gospodarowała na 77 morgach. Zwiększający się obszar ziemi nie tylko wpłynął na zmianę systemu uprawy i na rozwój hodowli, ale i pokrywał rosnące potrzeby szkoły, a w czasie I wojny i na początku okresu międzywojennego uniezależnił ją w dużym stopniu od braków żywności na rynku. Szybki rozwój placówki był możliwy dzięki działaczom ówczesnego Zarządu Towarzystwa z prezesem Emilem Waydlem na czele oraz dzięki osobistemu zaangażowaniu wielu osób, a szczególnie Maksymiliana Malinowskiego — działacza ludowego i redaktora pisma „Zorza”. Jednocześnie zbierano fundusze, wznoszono pierwsze budynki i zagospodarowywano teren farmy. Wszystkie te działania wymagały wiele wysiłku, szczególnie zagospodarowanie nabytej parceli. Według oceny późniejszego wieloletniego dyrektora Pszczelina, Zdzisława Baokowskiego, teren nie był pod względem fizjograficznym wybrany najszczęśliwiej. W miarę rozwoju potrzeb szkoły, dzięki ofiarności społeczeostwa, wznoszono budynki szkolne i gospodarcze. W 1900 r. wybudowany został murowany budynek szkolny, domek murowany przeznaczony na warsztaty i niewielki budyneczek gospodarczy, a całą posiadłośd otoczono parkanem. 15 października 1900 r. Pszczelin przyjął uczniów na pierwszy kurs. Był to jeden z najtrudniejszych okresów funkcjonowania szkoły: nieraz znaleźliśmy się w tem położeniu, że brakowało nam wozu, orczyków do pługów, więc trzeba je było zastąpid drążkami a przywiązywad postronkiem. Brak narzędzi ogrodniczych, jak łopat, grabi, bardzo się dawał we znaki. Trzeba więc było wiele dobrej woli ogrodnika p. M. Dzięgielewskiego, żeby wszystko łatad, a praktykanci nieświadomi, z czego powstał zakład, dziwili się niekiedy, że w domu podobnego braku narzędzi [1] nie widzieli. Na szczęście już wkrótce udało się te braki usunąd. W 1901 r. tak opisywano gospodarstwo szkolne: Z narzędzi rolniczych Pszczelin posiada: pługi Sucheniego i pług Wrzesioski, brony żelazne i bronę Łącką, drapacz, kultywator, siewnik rzędowy, wał pierścieniowy. Inwentarz żywy: 2 konie, 2 krowy i ciele, 6 sztuk trzody. Żywienie inwentarza odbywa się na zasadzie tablic Kuhna, kupowane są makuchy i otręby. Wszystkie zajęcia w Pszczelinie wykonywują sami uczniowie pod nadzorem kierownika, przyczem w ogrodzie, w polu i w podwórzu robią bezwarunkowo wszystko sami, tylko przy nawale robót polowych (orka) i przy zwózce cegły pracuje najemnik. Do robót gospodarczych w internacie, w jadalni, w podwórzu wyznaczeni są dyżurni po 2–ch na każdy dzieo. Wielką wagę przywiązuje szkoła do wycieczek: w tym roku uczniowie zwiedzili: ogrody p. Hozera w Żbikowie, stację doświadczalną pod Grodziskiem, w czerwcu odbyli pod kierunkiem przełożonych swoich wycieczkę tygodniową: na wystawę lubelską, do instytutu w Nowo–Aleksandrji, do stacji doświadczalnej [2] w Sobieszynie, do szkoły roln. w Brzozowej, do szkółek w Podzamczu Pszczelin systematycznie rozbudowywał się. W 1901 r. wzniesiono szereg budynków gospodarczych: murowaną obórkę, budynek inwentarski z bloków gliniastych (przeznaczony na chlewy), skład narzędzi ogrodniczych, stajnię, drewnianą stodółkę. Przy głównej bramie stanął murowany budynek warsztatów stolarskich. Zagospodarowano też ogród: już w 1901 r. były tu inspekty, sad, szkółki drzew owocowych i krzewów ozdobnych, plantacje wikliny, warzywnik. [3] W latach 1903 – 1904 wybudowany został drugi gmach szkolny, im. Jana Blocha . W budynku tym, zaprojektowanym przez architektów Franciszka Lilpopa i Karola Jankowskiego, mieściły się dwie ładne sale (z których jedną przeznaczono na klasę, a drugą na jadalnię uczniowską), kancelaria nauczycielska, pokój na zbiory naukowe, kuchnia, spiżarnia, dwa mieszkania dla nauczycieli, pomieszczenia dla służby. Dawny gmach szkolny został zamieniony na dom mieszkalny dla uczniów i nauczycieli. W następnych latach nadal inwestowano. W 1906 r. urządzono umywalnię, zbiorową łaźnię, doprowadzono bieżącą wodę do umywalni, łaźni i kuchni. Zbudowano higieniczny ustęp (z dołem cementowym), zorganizowano szpitalik na dwa łóżka w oddzielnym budynku i składzik na narzędzia pożarnicze. W obejściu szkolnym zasadzono kilkaset drzew i krzewów, przeprowadzono nowe drogi, przeniesiono bramę wjazdową na 65 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” nowe miejsce. W 1907 r. wykooczono budynek przeznaczony na warsztaty stolarskie i koszykarnię. Powiększyła się też pasieka: 58 uli rozmieszczono w najbliższej okolicy — w Brwinowie, Popówce i Wilhelmowie. W 1908 r. szkoła wzbogaciła się o siewnik i narzędzia mleczarskie ofiarowane przez Warszawskie Towarzystwo Mleczarskie, w warsztatach zamontowano piłę tarczową, w oborze ułożono podłogę z cegły, poprawiono gnojownię. Uczniowie nabyli kosztowną wagę, na której umieszczono ul — odtąd mogli doświadczalnie obserwowad przyrost masy miodu, wosku, pszczelego roju. W 1910 r. wybudowano drewnianą stodołę (długości przeszło 30 łokci i szerokości 12 łokci). W 1911 r. rozpoczęto drenowanie gruntów; przyczynił się do tego głównie Antoni Wieniawski z Chlewni i Towarzystwo Melioracyjne, które bezpłatnie wykonało plany; rowy kopali uczniowie. W tym samym roku wybudowano nowy drewniany budynek — mieściły się w nim wozy, narzędzia i spichrz. W 1912 r. wybudowano nową murowaną oborę, na owe czasy wzorową — z wodociągiem i indywidualnym żywieniem oraz stajnię, a w 1913 r. — wzorową murowaną chlewnię, kurnik i owczarnię. Ten systematyczny rozwój imponuje, jeśli uświadomimy sobie, jak wiele skrzętnej gospodarności wymagało dysponowanie pieniędzmi, które uzyskiwano z datków instytucji i osób życzliwych Pszczelinowi. Wydając zezwolenie na prowadzenie w Pszczelinie jedenastomiesięcznych kursów ogrodnictwa i pszczelnictwa władze petersburskie określiły program szkolenia. Miało ono polegad jedynie na instruktażu fachowym i ograniczad się do pouczających pogadanek (biesied), jak należy wykonad poszczególne prace. Zakazane było prowadzenie wykładów i lekcji, korzystanie z książek, używanie zeszytów i robienie notatek. Jednak od początku istnienia szkoły nauczyciele i wychowawcy dbali o wzbogacanie obowiązującego formalnie programu nauczania. Program ten był rozszerzany w oparciu o wzory zagraniczne — szkoły ludowe szwedzkie, duoskie, czeskie [4] i morawskie, których doświadczenia wykorzystano dostosowując je do polskich warunków. Dzięki temu powstał oryginalny, tzw. pszczelioski typ szkoły rolniczej. Twórcy programu pragnęli, by absolwent pszczelioskiej szkoły był w przyszłości, po powrocie do swego rodzinnego środowiska postępowym, fachowym rolnikiem i uświadomionym obywatelem. Obok zajęd praktycznych uczniom wykładano zagadnienia teoretyczne rolnictwa, a także — w pewnym zakresie — przedmioty ogólnokształcące. Cały program naukowo–wychowawczy był doskonale przemyślany. Połączenie szkoły, internatu i gospodarstwa szkolnego stwarzało możliwośd wszechstronnego szkolenia, a także realizowania programu wychowawczego. O ile położenie fizjograficzne szkoły w Pszczelinie nie było najlepsze, to bliskośd Warszawy bardzo ułatwiała kontakty z wybitnymi naukowcami i społecznikami tamtych czasów. Już w pierwszym okresie istnienia szkoły na zajęcia i wykłady przyjeżdżali m.in. Edward Abramowski, Jan Władysław Dawid, Ludwik Krzywicki, Irena Kosmowska, Tomasz Nocznicki, Stefania Sempołowska. Ten zwyczaj korzystania z wykładów prelegentów– specjalistów dojeżdżających z Warszawy istniał przez wiele lat. Już w 1901 r., po roku istnienia szkoły, tak określano cele i zadania placówki: Szkoła ogrodniczo–pszczelnicza w Pszczelinie praktycznie uczy ogrodnictwa, pszczelnictwa, budowy uli z drzewa i ze słomy oraz koszykarstwa. Niezależnie zaś od tego na polu, które Pszczelin posiada, będą prowadzone doświadczenia z roślinami polnemi: z rozmaitą uprawą żyta, pszenicy, ziemniaków, roślin pastewnych i okopowych, z użyciem rozmaitych udoskonalonych narzędzi, maszyn, nawozów sztucznych. Jeżeli szkoła ma takie zadania, to oczywiście garnąd się do niej powinni wyłącznie ci młodzi ludzie, którzy w przyszłości będą samodzielnymi drobnymi rolnikami, a mianowicie: synowie włościan, drobnej szlachty i mieszczan–rolników. Pszczelin niema zamiaru wyrabiad przyszłych ogrodników zawodowych, którzyby potem służyli po dworach; jemu chodzi o danie nauki drobnym rolnikom, ażeby ci potrafili utrzymad swój sad i pasiekę, poznali gospodarskie stolarstwo i koszykarstwo, wreszcie postępowe rolnictwo, a przedewszystkiem potrafili zwiększyd dochód ze swej roli. Nowi uczniowie powinni się stawid do Pszczelina d. 18 października. Szkoła przyjmuje chłopców mających 16 lat skooczonych, którzy umieją czytad, pisad i rachowad. Potrzeba złożyd zaświadczenie 2–ch sąsiadów, że ojciec ma tyle, a tyle morgów ziemi. Nauka, mieszkanie, opał, opranie udzielane są bezpłatnie; za życie każdy praktykant płaci po 5 rubli miesięcznie. Każdy praktykant obowiązany jest mied własne ubranie, kołdrę, 4 prześcieradła, 6 koszul, 3 pary kalesonów, 2 ręczniki, trzy powłóczki na poduszkę i poduszkę. Nauka w Pszczelinie trwa rok albo dwa lata — stosownie do tego, na jaki czas może tu kto przybyd [5] Pszczelin zaczął byd wkrótce coraz bardziej znany wśród światłych rolników, tutaj np. w latach 1909, 1910 i 1911 prowadzono rolnicze kursy zimowe dla dorosłych. Owe, jak je wówczas nazywano, „Kursy im. Promyka” organizował Wydział Kółek Rolniczych Centralnego Towarzystwa Rolniczego, prowadził zaś znany wtedy instruktor Józef Kawecki. Każdy kurs trwał 3 miesiące i angażował cały personel Pszczelina. W pierwszym okresie istnienia szkoły w Pszczelinie, o jej programie i funkcjonowaniu decydowali działacze ludowi reprezentujący koncepcje na ówczesnej wsi zaboru rosyjskiego dośd nowe: pobudzenie młodzieży 66 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” wiejskiej do inicjatywy, propagowanie spółdzielczości, realizowanie hasła „sami sobie”. Przez pierwsze trzy lata szkołą kierowała Jadwiga Dziubioska — młoda, pełna zapału działaczka oświatowa. Oprócz Zarządu Towarzystwa Pszczelniczo–Ogrodniczego wpływ na ustalanie podstawowych warunków funkcjonowania szkoły: na środki finansowe, programy i angażowanie personelu, miała od początku istnienia, powołana przez Towarzystwo, Komisja Szkolna. W skład pierwszej Komisji wchodzili: Emil Waydel, Maksymilian Malinowski, Antoni Wieniawski i Leon Rogozioski. Funkcję pierwszego opiekuna szkoły w Pszczelinie z ramienia Towarzystwa sprawował Maksymilian Malinowski. Spór o koncepcje programowe szkoły pszczelioskiej spowodował zmianę kierownictwa placówki: odeszła Jadwiga Dziubioska, po której kierownikiem szkoły został A. Byszewski, następnie Kazimierz Dulęba, Stefan Biedrzycki, Stanisław Brzózko, Włodzimierz Bzowski, po nim zaś — Zdzisław Baokowski, który związał się z Pszczelinem na ponad 40 lat; w latach 1918 – 1923 kierownikami byli L. Bielicki i Emil Kociszewski. Z perspektywy czasu okazało się nie tak ważne, czy szkołą zarządzali radykalni ludowcy, czy ludzie związani z obozem narodowej demokracji. Ważne było — co charakterystyczne i szczęśliwe dla placówki w Pszczelinie — że wszystko to byli ludzie fachowo kompetentni, uczciwi i pełni dobrej woli. *** Wybuch I wojny światowej zakłócił funkcjonownie szkoły: większośd uczniów rozjechała się do domów. W październiku 1914 r., w czasie ofensywy Niemców na Warszawę, doszło do potyczek na terenie ogrodu szkolnego. Gdy po odparciu Niemców Rosjanie fortyfikowali Warszawę, jedna z wyznaczonych linii obrony przechodziła przez ogród pszczelioski: zniszczone zostało ogrodzenie, a na terenie szkółek urządzono stanowisko dla artylerii (nota bene z tych stanowisk nie padł w czasie wojny ani jeden strzał). W 1915 r. dyrektor Z. Baokowski, mając świadomośd zbliżającej się drugiej ofensywy niemieckiej, zdecydował się spakowad majątek ruchomy szkoły i wywieźd go wozami do Warszawy, do siedziby Towarzystwa Pszczelniczo– Ogrodniczego. Jak się później okazało, była to bardzo szczęśliwa decyzja: w ten sposób ocalały pomoce naukowe, narzędzia, sprzęty. Reszta ruchomości pozostawionych w Pszczelinie została zrabowana lub bezmyślnie zniszczona przez wojsko. Po wkroczeniu Niemców do Warszawy dyrektor wrócił do Pszczelina i zaczął organizowad gospodarstwo na nowo. Budynki nie były wprawdzie zniszczone, ale wymagały remontu po stacjonujących w nich kolejno wojskach rosyjskich i niemieckich, gospodarstwo utraciło inwentarz, a ogród poorany był okopami. Tak wspomina ten ciężki okres okupacji niemieckiej Z. Baokowski: wszelkie ruchy skrępowane, kontakt z Warszawą przerwany, nabycie zapasów coraz trudniejsze. Jednak przygotowujemy się do uruchomienia szkoły. Drzewo z okopów idzie na ogrodzenie, drut porzucony przez wojsko rosyjskie do tegoż celu służy. Zaczynamy porządkowad, grodzid, nie przerywamy pracy w szkółkach, przy udziale ogrodnika Rowieskiego. W roku 1916 po otrzymaniu subsydjum z Verey z Komitetu w Szwajcarji, zmieniamy dach na internacie, zamiast przerdzewiałej blachy dajemy nowy z dachówki. Wszelkie przygotowania robimy do uruchomienia szkoły już w r. 1916, ale to się nie udaje. Rok 1915 i 1916 — szkoła jest nieczynna, a uruchamiamy ją w r. 1917. Ale uruchomienie szkoły nie było tak łatwe: wojna jeszcze się nie skooczyła, wprawdzie ucichły trochę strzały armatnie, które jeszcze przez szereg miesięcy dochodziły z nad Bzury, nie spadają bomby rzucane z aeroplanów, zapach gazów trujących przeniósł się na wschód; ale żelazna pięśd niemiecka przygniotła wszystko i wszystkich, nie wolno zemled żyta na chleb, tylko za pozwoleniem landratów, nie wolno kupid chleba, trzeba jeśd chleb kartkowy, wyznaczony przez niemca; pociągi za pociągami wywożą polskie zapasy zboża, bydła i konie do «Vaterlandu.» Ale to wszystko nie przeszkadza, że szkołę [6] koniecznie chcemy uruchomid Ponieważ Towarzystwo Pszczelniczo–Ogrodnicze nie miało dostatecznych funduszy na wspieranie funkcjonowania szkoły, Pszczelin przejęło (formalnie na prawach dzierżawy) Centralne Towarzystwo Rolnicze i od początku 1917 r. pszczelioska szkoła rolnicza znalazła się w gronie innych szkół CTR, jak Mieczysławów, Krzyżew, Lisków. Powołane zostało specjalne Kuratorium Szkolne, którym kierował rektor Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego Józef Mikułowski – Pomorski, potem prof. Stefan Biedrzycki. Przejęcie szkoły przez CTR i skupienie szkolnictwa rolniczego przy jednej instytucji wpłynęło na ujednolicenie programów szkolnych i metod wychowawczych. Sprzyjały temu również okresowe zjazdy i narady nauczycieli szkół rolniczych. Od 1920 r., kiedy sejm Rzeczypospolitej Polskiej uchwalił ustawę o ludowych szkołach rolniczych, zmieniła się podstawa finansowania Pszczelina. Ludowe szkoły rolnicze uzyskały zaplecze w organizacjach samorządowych — sejmikach i Izbach Rolniczych, które otrzymy wały od paostwa pomoc finansową i fachową. Ustawa z 9 lipca 1920 r. przewidywała utworzenie sieci szkół ludowych rolniczych tak, aby każdy powiat miał jedną szkołę rolniczą męską i jedną gospodarczą żeoską. Za najodpowiedniejszy typ powszechnej niższej szkoły rolniczej ówczesne ministerstwo uznało jedenastomiesięczną szkołę w Pszczelinie. Lata I wojny światowej i pierwsze lata powojenne były dla Pszczelina bardzo trudne. Brak pieniędzy nie pozwalał na jakiekolwiek inwestycje, a budynki szkolne — nie remontowane od szeregu lat — niszczały. Dopiero gdy Towarzystwo Pszczelniczo–Ogrodnicze oddelegowało członka swego Zarządu, Antoniego Ponikowskiego (byłego premiera i ministra oświaty) na opiekuna szkoły oraz gdy została sformowana Rada Opiekuocza (w której skład wchodzili Antoni Wieniawski, 67 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” Józef Markowicz — prezes Towarzystwa Rolniczego w Grodzisku, Zygmunt Jastrzębski — były minister skarbu, p. Karbowski — dyrektor Towarzystwa Budowlanego, p. Kolenda i p. Freitag), zaczęto odbudowę. Jeszcze w 1923 r. wybudowano domek mieszkalny o trzech pokojach i kuchni oraz wyremontowano 12 dachów na różnych pszczelioskich budynkach. W 1924 r. zakupiono rasowe bydło i trzodę, uzupełniono pomoce naukowe, odnowiono z zewnątrz i wewnątrz gmach szkolny, wybudowano nową szopę na narzędzia i słomę oraz zakooczono budowę ogrodzenia Pszczelina. Z wyjątkiem gmachu internatu, wszystkie budynki zostały doprowadzone do porządku. W 1925 r. obchodzono uroczyście jubileusz dwudziestopięciolecia istnienia szkoły. Była to okazja do podsumowao: Kurs w szkole jest półtoraroczny, trwa 2 zimy i 1 lato, rozpoczyna się 1 listopada, kooczy się 1 kwietnia. Uczniowie codziennie mają 5 godzin lekcji i 5 godzin zajęd praktycznych. Nauka bezpłatna, za utrzymanie uczniowie płacą 100 kg. żyta miesięcznie w gotówce. W obecnych warunkach szkoła może przyjąd 30 – 35 nowych kandydatów. Przyjmuje się uczniów, którzy skooczyli przynajmniej lat 17 i mają wykształcenie 4 oddziałowej szkoły powszechnej, są zdrowi i dobrze rozwinięci fizycznie. Pierwszeostwo mają synowie drobnych rolników, którzy mają w przyszłości pracowad na swojem gospodarstwie. Uczniowie obowiązani są mieszkad w internacie i stosowad się do regulaminu. Szkoła ma potrzebne pomoce naukowe, bibliotekę, czytelnię, całkowite urządzenie internatu, obszerne warsztaty stolarskie i koszykarskie, ma całkowicie urządzone gospodarstwo rolne i hodowlane, ogród owocowy i warzywny, szkółki drzew owocowych, pasiekę — komplety narzędzi rolniczych, ogrodniczych, pszczelniczych, stolarskich i koszykarskich. W letniej porze urządza się wycieczki do okolicznych gospodarstw mniejszych i większych, na wystawy rolnicze, do zakładów ogrodniczych itp. [...] Z kolei należałoby się zapytad, jakie są wyniki tej 25 letniej pracy najstarszej szkoły roln. dla włościan. Oto przez ten okres czasu wstąpiło do szkoły 1155 kandydatów, w przeważającej liczbie synów drobnych rolników, bezrolni bowiem nie stanowili nigdy więcej jak 10%. Z nich [7] do chwili obecnej całkowity kurs ukooczyło 904. Tak oceniano sukcesy szkoły w 1925 r., następne lata przyniosły dalszy jej rozwój. W latach 1926 i 1927 Pszczelin otrzymał elektrycznośd. Dzięki temu można było zastosowad w gospodarstwie mechanizację: zamontowano motor do piły tarczowej i młockarni, do śrutownika i sieczkarni. W 1929 r. wybudowano nowy domek mieszkalny dla kierownika, Pszczelin otrzymał także — po położeniu twardej nawierzchni na drodze z Milanówka do Pruszkowa przez Brwinów — brukowany dojazd i podwórze. Nowy etap funkcjonowania szkoły rozpoczął się w 1929 r., kiedy Pszczelin upaostwowiono. W latach trzydziestych projektowano założenie tutaj studium dla nauczycieli szkół rolniczych typu „pszczelioskiego”. W tym celu podjęto nawet pewne działania, m.in. rozpoczęto wznoszenie odpowiednich budynków, ale prace przerwał wybuch II wojny światowej. Niewykooczony budynek seminarium został zdewastowany. W czasie okupacji majątkiem zarządzali Niemcy. Po wojnie, w roku 1945, powstało w Pszczelinie Gimnazjum Rolnicze pod kierownictwem Z. Baokowskiego, a w 1947 r. — po wykooczeniu zaczętego jeszcze przed wojną budynku seminaryjnego — uruchomiono Instytut Kształcenia Nauczycieli Szkół Rolniczych. Na dwa lata, zanim rozbudowano gmach seminaryjny, Gimnazjum Rolnicze przeniesiono do Putki i Chlewni. W 1954 r. utworzono w Pszczelinie Technikum Rolnicze, Ośrodek Doskonalenia Kadr Pedagogicznych Szkolnictwa Rolniczego i Studium Nauczycielskie dla nauczycielek szkół rolniczych. Szkoła w Pszczelinie była ważną placówką oświatową. Ta pierwsza w byłej Kongresówce szkoła rolnicza rozpoczęła działalnośd w okresie, gdy nie było tu organizacji rolniczych, kółek ani spółek rolniczych. Pszczelin miał za zadanie wyposażyd swych uczniów w wiedzę zawodową, rozbudzid w nich ducha obywatelskiego, poczucie obowiązków względem społeczeostwa oraz dokonad uświadomienia narodowego. 1. Z. Baokowski, Pszczelin. Pierwsza szkoła rolnicza dla młodzieży wiejskiej 1900 – 1925, Warszawa 1925, s. 6 – 2. Ibidem, s. 8. 3. Budynek ten wzniesiono z funduszy po śp. Janie Blochu. Wdowa, Emilia Blochowa, wykonując wolę swego zmarłego męża, złożyła na rzecz zakładu w Pszczelinie 30.000 rubli, z przeznaczeniem około połowy tej sumy na budowę domu, reszty zaś na kapitał obrotowy. Z tej kwoty wpłaconej do banku uzyskiwano pieniądze na stypendia dla uczniów. 4. Między innymi pierwsza wychowawczyni młodzieży w Pszczelinie, J. Dziubioska, po rocznej pracy w Pszczelinie wzięła urlop i przez 10 miesięcy zapoznawała się z systemami szkolenia młodzieży wiejskiej w Czechach, Niemczech, Belgii, Danii i Szwecji. Obserwacje dokonane w trakcie tej wyprawy (szczególnie funkcjonowanie uniwersytetów ludowych w krajach skandynawskich) miały wpływ na kształt programu wychowawczego w Pszczelinie. 5. Z. Baokowski, Pszczelin..., op. cit., s. 9 – 6. Z. Baokowski, Pszczelin..., op. cit., s. 35. 7. Ibidem, s. 12. 20. O Komitecie RGO w Brwinowi W latach okupacji działał w Brwinowie Komitet RGO (Rady Głównej Opiekuoczej). Ponieważ w papierach ojca, Wacława Wernera, który przez cały ten czas był jego prezesem, znalazłem nieco interesujących materiałów, postanowiłem ten temat opracowad. Szczęśliwie, dopóki żył inż. Kobylioski, pracownik Komitetu, spisałem trochę jego wspomnieo. Trochę wspomnieo mam własnych. Aby Czytelnikowi dad pojęcie ogólne o Radzie Głównej Opiekuoczej, sięgnąłem do fundamentalnej pracy historyka Bogdana Krolla RGO, będącej jego pracą habilitacyjną (Wyd. Książka i Wiedza, Warszawa 1985) Na obszarze Generalnej Gubernii, czyli terenach zdobytych przez Niemców w wojnie 1939 r., a nie włączonych do Rzeszy Niemieckiej, władze hitlerowskie nie tolerowały żadnych polskich organizacji, nawet czysto charytatywnych. Wyjątkiem była Rada Główna Opiekuocza. 68 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” I tu zaraz powstaje zasadnicze dla naszego tematu pytanie: Do czego była ona okupantom potrzebna? Spróbuję na nie odpowiedzied. Niemcy mieli, i chyba mają, we krwi poczucie praworządności. Befehl ist befehl. Ordnung muss sein. (Rozkaz to rozkaz, Porządek musi byd). Nas, Polaków 200-letnia niewola nauczyła konspiracji. Toteż Niemcy, którym przypadła rola rządzenia Polakami, panicznie bali się polskiej konspiracji. Rozumieli, że Polacy, czy tak, czy siak, będą sobie pomagad. Lepiej więc dopuścid jedną organizację charytatywną i ją kontrolowad, niż mied do czynienia, także w zakresie pomocy społecznej z żywiołową konspiracją Polaków. I tu Polakom życie postawiło dylemat: albo odrzucid niemiecką propozycję, zepchnąd działalnośd charytatywną do podziemia politycznego, narażając na nieuniknione represję, albo przyjąd ofertę, wykorzystad szansę, jaką los dawał i pilnując się, aby nie przekroczyd granic działalności tej działalności. Jednym z argumentów było też wykorzystanie możliwości pomocy amerykaoskiej (z kraju wówczas neutralnego) dla ludności polskiej, bo w warunkach konspiracji nie do pomyślenia było jej uzyskanie. Znalazł się w Krakowie działacz polski, który to wyzwanie podjął. Był nim hrabia Adam Ronikier. Odpowiadając na inicjatywę niemiecką, w roku 1940 utworzył w Krakowie Radę Główną Opiekuoczą, która działała przez cały czas okupacji niemieckiej na ziemiach polskich. Ronikier, powołując RGO, miał też swoje plany polityczne, z których - pod naciskiem faktów - stopniowo musiał się wycofywad. I tu przed Polakami stanęło następujące pytanie: Czy wolno z okupantem, który nie krył swych zamiarów wyniszczenia narodu polskiego współpracowad, chodby dla przyziemnych celów pomocy rodakom? Czy to nie jest kolaboracja? (Trzeba tu wyjaśnid, że zgodnie z poglądami polskich władz podziemnych, za kolaborację uważano współpracę z okupantem na szkodę narodu polskiego). Otóż ludzie, którzy utworzyli w Brwinowie w roku 1940 Komitet RGO, zdecydowali się taką charytatywną działalnośd podjąd. I mieli słusznośd. Tak w każdym razie można po latach ocenid ich decyzję. Może to i nie honor współpracowad z hitlerowcami, żeby nakarmid i odziad Polaków, ale na pewno gorszym dyshonorem byłoby pozostawid głodnych swemu losowi. Kiedy zabierałem się do pracy, miałem nadzieję, że w papierach ojca znajdę materiały wystarczające. Okazało się, że są to tylko przypadkowe notatki, głównie dotyczące okresu, gdy powstała już Polska Ludowa, i administracyjne władze terenowe przejmowały agendy RGO.W Urzędzie miasta nie znalazłem na ten temat ani papierka. Wszystkie akta dawne zostały oddane do archiwów paostwowych. Trzeba było się zadowolid tym, co miałem. Miałem na przykład fotografię przedstawiającą zespół Brwinowiaków, którzy zebrali się w tej sprawie w naszym domu. Oto lista tych osób w kolejności od lewej: 1. Prof. Wacław Werner, 2. Maria Czarnecka, 3. Ks. Jan Górny, 4. Stanisław Rayzacher, 5. Stefan Godkowski, 6. Szymon Fersterowski, 7. Zofia Kuleszyna, 8. pan Laski. Jak powstał ten zespół, kto był inicjatorem całej akcji - nie wiem. Z całego zespołu żyje tylko ks. Jan Górny, ale poproszony przeze mnie o wspomnienia, stwierdził, że nic z tych czasów nie zostało mu w pamięci. Można się z dużą dozą prawdopodobieostwa domyślad, że młodego wikarego wydelegował brwinowski proboszcz. Wiem, że na spotkaniu, uwiecznionym na zdjęciu ukonstytuowała się Delegatura RGO, a ojciec mój został wybrany prezesem i wybór przyjął. Co do innych funkcji pełnionych w Delegaturze, to wiem tylko, że w roku 1943 sekretarzem Komitetu był p. J.Chromik, nauczyciel wysiedlony z Cieszyna. Jaka była pozycja brwinowskiego Komitetu w strukturze organizacyjnej? Trochę wyjaśnieo zawiera zachowany list władz RGO do prezesa Wacława Wernera w chwili, gdy po powstaniu Polski Ludowej likwidowano Radę, a jej terenowe agendy przejmowały administracyjne władze lokalne. Otóż list z podziękowaniem dla ojca za pracę społeczną w RGO podpisał prezes Polskiego Komitetu Opiekuoczego Sochaczew- Błonie - okręgu Grodzisk - Żyrardów, urzędujący w Milanówku. Nie umiem 69 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” rozwikład tej organizacyjnej zagadki. Potwierdza ją zachowana w papierach opaska na ramię - nie przypominam sobie, żeby ją ojciec kiedykolwiek nosił. Jest na niej pieczęd RGO Polnisches Hilfskomitee i tekst: Polski Komitet Opiekuoczy Sochaczew- Błonie, Delegatura Brwinów. Fakt, że najbliższe zwierzchnictwo brwinowskiego komitetu RGO urzędowało w Milanówku, jeszcze się nam przyda. List ten potwierdza informację z książki Krolla, że Radzie Głównej podlegały rady wojewódzkie, im - powiatowe, a wreszcie tym - gminne komitety RGO. I właśnie nasz brwinowski komitet był jednym z nich. Na pytanie, kto był pracownikiem brwinowskiego Komitetu RGO, znajduję w posiadanych papierach odpowiedź tylko cząstkową. Zachowały się dokumenty przyrzeczenia następujących osób: Ewy Leszczyoskiej, M. Kazankiewicza, S. H. Banaszka, Ireny Mikulskiej, Aleksandra Wróblewskiego, S. J. Mrózka, S. N. Gurbskiej. Brzmienia nazwisk nie jestem pewien, gdyż odczytywałem je z nie zawsze czytelnych podpisów. Poza tym udało mi się odnaleźd żyjącą pracownicę Delegatury, p. Mieczysławę Kaźmierczak. Pracownikami Delegatury byli też pp. inż Janusz Kobylioski oraz p. Rożniatowski senior (ojciec dra weterynarii). Wśród pracowników Delegatury byli pracownicy społeczni - potwierdza to np. p. Mieczysława Kaźmierczak. Byli też pracownicy na pensji, co potwierdza zachowane podanie p. Kubiak (z trzema jeszcze osobami, które złożyły podpisy nieczytelne, o podwyższenie dotychczasowej pensji 100 zł. tygodniowo) z grudnia 1944 roku. Skąd Komitet czerpał środki na swą działalnośd? Źródeł było wiele, ale jednym z ważniejszych, szczególnie w początkach działalności, były subwencje Polskiego Komitetu Opiekuoczego w Krakowie, rozdzielającego między swoje agendy sumy uzyskiwane z kasy władz Generalnej Gubernii. W papierach ojca znalazłem tylko jedną notatkę na ten temat, pochodzącą z roku 1943. Wśród tych subwencji błędnie wstawiona jest ofiara Delegatury Pass na remont ochronki. Co to była ta delegatura Pass, nie umiem rozszyfrowad. Nie mam też pewności, czy ochronka i przedszkole wymieniane w innych źródłach, to ta sama instytucja. Wszystkie subwencje z roku 1943 opiewają na 20.503,75 zł, przyznawanych w 9 ratach. Podział tej sumy na poszczególne cele jest dla nas okazją zapoznania się z nimi. Są tam więc: remonty, ogródki działkowe, półkolonie i potrzeby Delegatury Pomoc w tworzeniu ogródków działkowych to jedna z sensownych form pomocy dla wysiedlonych i pozbawionych pracy zarobkowej, aby mogli własną praca i inicjatywą uzyskiwad chociaż trochę jarzyn i owoców dla wyżywienia siebie i swych rodzin. Z notatki tej wynika, że Delegatura miała swój lokal, niezależny od kuchni. Chyba to był pokój w domu na Maryninku (o czym niżej więcej szczegółów), ale nie jestem tego pewien. Jedną z pierwszych i głównych spraw, jakie Komitet podjął, było staranie o zorganizowanie kuchni dla wszystkich - czy to wysiedlonych, czy pozbawionych majątku i pracy, czy po prostu głodnych. Na tę działalnośd miasto przydzieliło lokal. W parku między ulicami Pszczelioską, Wilsona i Kościuszki był opuszczony budynek, właściwie ruina, nazywany przez brwinowiaków Maryninkiem (tam gdzie dziś drugi blok osiedla Maryninek). Przeznaczono go na kuchnię. Stan budynku był opłakany, ale pilnośd sprawy kazała na to nie zważad. W papierach ojca znalazłem szkic kosztorysu remontu na sumę 26.125 złotych - obejmującego wymianę belek i stropów - oraz wykaz sum uzyskanych na ten cel z datami lipcowymi 1943 roku. Z pewnością więc kuchnia została uruchomiona w 1940 roku w lokalu bez większego remontu, ale w 1943 roku był on już nieodzowny. Na innej kartce znalazłem wykaz sum pobranych przez p. Szymona Fersterowskiego na remont Maryninka: 8740,10 zł oraz 5277 zł na nowe belkowanie. Jest też notatka ołówkiem, że suma 11.003,75 zł pochodzi z subwencji, a reszta z środków własnych. Drugą sprawą organizacyjną byli pracownicy kuchni. Z pewnością komitetu nie było stad na opłacanie wszystkich. Powstała myśl wykorzystania do tej pracy sióstr jednego z zakonów mających w Brwinowie swój dom, albo chodby tymczasową siedzibę. Wybór, o ile wiem, padł na siostry urszulanki, które z Pniew poznaoskich zostały wyrzucone do Generalnej Gubernii i osiadły w Brwinowie, gdzie władze miejskie przydzieliły im jakiś opuszczony budynek w północnej części miasta. W związku z pierwszymi rozmowami między siostrami i Delegaturą RGO mam do zanotowania trochę śmieszne wspomnienie. Matka przełożona wybrała się do prezesa Komitetu RGO na rozmowę. Gdy przyszła do nas na Słoneczną, zapytałem ją, czego sobie życzy. Odpowiedziała, że chciałaby rozmawiad z panem Prezesem RGO. Odpowiedziałem, że zaraz ojca poproszę. A ona na to, zdziwiona, zapytała "To pan prezes jest także osobą duchowną?" Rozmowy musiały wypaśd pozytywnie, bo siostry zaczęły pracowad w tworzącej się kuchni. Jak przez mgłę przypominam sobie, że do jej prowadzenia Komitet zaangażował zawodową kucharkę, a siostry pełniły funkcje pomocnicze. Powstaje pytanie, skąd pochodziły produkty? Ze wspomnianej już książki Bogdana Krolla wynika, że władze okupacyjne przydzielały ze ściąganych od rolników kontyngentów jakąś częśd dla potrzeb RGO, ale były to przydziały zmienne i niewystarczające. Delegatura powołała specjalnego pracownika do zbierania darów od rolników z okolicy. Pracownikiem tym był - może nie jedynym - inżynier Janusz Kobylioski. Miał do dyspozycji konia z wózkiem. Jeździł po wsiach i dworach, i zbierał, co tylko udało się dostad. Na początku okupacji zdarzały się dostawy żywności z darów amerykaoskich. To źródło rychło wyschło. 70 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” W papierach ojca znalazła się bardzo ciekawa kartka, zawierająca propozycje podziału "dostawy z Milanówka", a więc z pewnością od władz lokalnych RGO. Z kartki nie wynika, czy była to dostawa okazjonalna, czy jedna z kolejnych. Ale najciekawsza jest lista odbiorców tej przesyłki, wymieniająca także inne - poza kuchnią - rodzaje działalności RGO w Brwinowie, a także miejscowe zgromadzenia zakonne odbierające żywnośd czy to na potrzeby własne, czy na akcję charytatywną. Te zgromadzenia, to nie tylko wspomniane urszulanki z Pniew, ale również franciszkanki oraz siostry oznaczone skrótem " Vian". Pod którym można odkryd siostry Franciszkanki Rodziny Marii ( zakład i szkoła istniejące do dziś przy ul. Konopnickiej). Jak z tego dokumentu wynika, RGO dzieliło swoje skromne zasoby również między zakony i szpitale - brwinowski i pszczelioski. Ale dla naszego tematu najważniejsza jest inna sprawa. Oto mamy wskazówkę o istnieniu innych jeszcze form działalności brwinowskiego Komitetu RGO. Są to: przedszkole, opieka nad matką i dzieckiem oraz rozdawnictwo dla głodnych warszawiaków i brwinowiaków. Pani Mieczysława Kaźmierczak wspomina, że pracowała w kuchni RGO przy wydawaniu zup mlecznych dla małych dzieci. Pamięta ona, że siostry nie tylko pracowały w kuchni, lecz także prowadziły na tym terenie przedszkole. Jest wreszcie rubryka: " pracownicy oraz rezerwa". Lista produktów jest dośd długa. Otwiera ją - o dziwo - sól szara. A potem są: mleko w proszku, zupa w proszku, pasta, marmolada, kasza, ser, suchary, proszek do prania, chleb szwedzki, sardynki i cukier. Zatrzymam się teraz na sprawie, na temat której nie mam dokumentów, ale z moich własnych przeżyd mogę wyciągnąd ciekawe wnioski. W czasie okupacyjnych trudności żywnościowych ojciec ratował domową spiżarnię zakupami pszenicy w Biskupicach, gdzie znajomy rolnik, pan Grabek hodował ją na czarnoziemnych polach, tak rzadkich wśród mazowieckich piasków. Mieliśmy jednak kłopoty z przemieleniem ziarna na kaszę i mąkę. Tu czas na szerszy rzut oka. Niemcy na wiele sposobów wykorzystywali do swych celów zasoby Generalnej Gubernii. Przede wszystkim wywozili robotników do Niemiec, aby tam zastępowali powołanych do wojska Niemców, właścicieli gospodarstw rolnych. Nakładano też na rolników polskich kontyngenty dostaw wyprodukowanych przez nich towarów żywnościowych. Aby utrudnid wykorzystanie przez Polaków zebranego ziarna, likwidowano małe młyny, a większe poddano kontroli, wydając pozwolenie na przemiał. Za nielegalny przemiał groziła kara śmierci podobnie jak za posiadanie podziemnych gazetek, radia czy broni. Nasza pszenica nie miała szans na takie pozwolenie. Ojciec jednak znalazł sposób na ominięcie tych przepisów. Polecił mi kiedyś wziąd do plecaka tyle pszenicy, ile udźwignę, iśd o zmroku do sióstr urszulanek, które posiadały ręczny śrutownik, i przemled ziarno na kaszę i mąkę. To mełło, czy mieliło, no, po prostu produkt przemielenia rozdzielaliśmy już w domu na mąkę i kaszę pszenną. Kiedy przyszedłem do sióstr, zaskoczony byłem ostrożnością, z jaką podeszły do sprawy. Nie wpuściły mnie, póki nie sprawdziły, że nikogo obcego w domu nie ma. Gdy w czasie pracy ktoś obcy nadszedł, polecały mi przerwad i siedzied cicho. Zachowywały się trochę tak, jakby miały w piwnicy karabin maszynowy, a nie śrutownik. Z tego ich zachowania wywnioskowałem, że skoro mnie dopuściły do takiej tajemnicy, to ojciec z tytułu swej pracy w RGO musiał byd o tym śrutowniku powiadomiony, a więc, że służył on nie tylko siostrom, lecz także kuchni RGO. Myślę, że ten szczegół, oparty na przypuszczeniach, dobrze ilustruje stosunek sióstr urszulanek do Komitetu RGO i to warto było wydobyd na jaw. Całkiem przypadkiem odkryłem w ojcowskich papierach jeszcze jeden dokument. Na wspomniany wykaz subwencji wykorzystano papier znajdujący się pod ręką. Tym papierem była odbitka powstała z błędnie włożonej kalki, bo odczytad ją można tylko w odbiciu lustrzanym. Zawiera list Delegatury do osób korzystających z kuchni RGO, wzywający do odpracowania określonych dniówek w ogrodzie warzywnym na Maryninku. Zatem kierownictwo kuchni założyło na swe potrzeby ogród jarzyn dla stołujących się i zobowiązywało do odpracowywania posiłków pracą w tym ogrodzie. Pomysł był dobry i zdradzał zmysł wychowawczy autora, ale wykonywania napotykało na takie trudności, że trzeba było opornym zagrozid przerwą w wydawaniu obiadów. Zgodnie ze statutem, RGO miała przede wszystkim zespolid wszystkie polskie organizacje dobrowolnej opieki społecznej w ramach ujednoliconej pracy. Zespolone w RGO organizacje zachowywały swoje statuty i majątki. Do właściwych zadao Rady należała opieka społeczna i zdobywanie na nią środków, rozdzielanie darów pieniężnych i w naturze między potrzebujących, utrzymywanie oraz wspieranie zakładów i instytucji opieki społecznej, a także współpraca z zagranicznymi organizacjami opiekuoczymi za pośrednictwem niemieckiego Czerwonego Krzyża przy generalnym gubernatorze. Wszystkie te zadania wykonywad miała tylko w odniesieniu do ludności polskiej z pominięciem Niemców, Ukraioców i Żydów. Czyżby więc owa dbałośd o tajemnice służbowe dotyczyła między innymi możliwości pomocy Żydom wbrew statutowi? Może. Innym przykładem działalności RGO mogącej łatwo prowadzid do konfliktu z władzami okupacyjnymi była opieka nad więźniami i ich rodzinami. Prowadzono podwójną buchalterię, jedną dla Niemców, i drugą, tajną, dla władz RGO. Oto sprawy, które przypuszczalnie wymusiły umieszczenie tajemnicy służbowej w zobowiązaniu pracownika RGO. 71 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl Materiały źródłowe o Podkowie Leśnej i Brwinowie Wybór na warsztaty organizowane przez Stowarzyszenie LGD „Zielone Sąsiedztwo” Osobny temat stanowi działalnośd brwinowskiej delegatury RGO w czasie Powstania Warszawskiego, a w szczególności pomoc zamkniętym w obozie przejściowym w Pruszkowie. Pani dr Maria Kobylioska, która uczestniczyła w pruszkowskim obozie w akcji zwalniania warszawiaków, opowiedziała mi, że obozową kuchnię, zorganizowała brwinowska RGO. Czy przeniosła tę z Maryninka, czy, mając doświadczenie z brwinowskiej kuchni, pruszkowską organizowała na nowo - nie wiem. Wiem natomiast, że dostawcą pruszkowskiej kuchni był pan Janusz Kobylioski, współpracujący z panem Edwardem Rożniatowskim seniorem. Mieli do dyspozycji wóz z koniem i codziennie dowozili do Pruszkowa duże ilości żywności zbieranej wszędzie, gdzie się dało. Cukier pochodził z cukrowni w Józefowie. Hojnośd rolników i innych mieszkaoców podwarszawskich okolic była na miarę ogromu tragedii warszawiaków. Tę pomoc mogę poświadczyd. Gdy wyszedłem z Warszawy, zwolniony ze służby po upadku Żoliborza, w pruszkowskim obozie dostałem dwiartkę chleba - pierwsze pożywienie od dobrych kilku dni, nie licząc kilku ziarnek kawy, jakimi mnie już w obozie poczęstowała pani Stanisława Rayska, żona generała, zawiadamiając mnie o śmierci w Powstaniu swej córki, Ewy Matuszewskiej. O dziwo, nie byłem głodny. Intensywne przeżycia zupełnie zagłuszyły głód. Sprawa zwalniania warszawiaków z obozu - to już była działalnośd AK, a nie RGO. Pozostała do omówienia jeszcze jedna rzecz. W papierach ojca znalazła się kopia listu, niestety bez adresata i daty. Przytaczam całą jego treśd: Głęboko dotknięci udziałem Warszawskiego Oddziału R.G.O. w grabieniu resztek mienia mieszkaoców Warszawy i oburzeni sposobem prowadzenia tej akcji, składamy stanowczy protest przeciw postępowaniu niszczącemu zaufanie nie tylko do Oddziału Warszawskiego, ale do całej naszej instytucji. Delegatura R.G.O. w Brwinowie w.z. sekretarza J.Ziemska Przewodniczący W. Werner W tej sprawie w opracowaniu Bogdana Krolla znajduję wzmiankę, że władze niemieckie poinformowały władze RGO o kapitulacji powstania w Warszawie i powiadomiły, że zasadniczo dopuszczalne będzie ewakuowanie z miasta mienia pozostawionego przez mieszkaoców, które oddane zostanie do dyspozycji RGO. Ludzie, którzy podjęli tę akcję, rozumowali z pewnością, że pozostawienie tych dóbr w Warszawie byłoby równoznaczne z ich zniszczeniem. Myślę, że w tym rozumowaniu było wiele słuszności. Ale jednak to była własnośd prywatna. Może nazwanie tej akcji grabieżą było zbyt ostre. Ale ojciec, widocznie był innego zdania. Mnie, synowi i sprawozdawcy, pozostaje tylko powiedzied: chwała mu za to, jak i za całą jego działalnośd w Komitecie RGO w Brwinowie. Opracował Stanisław Werner 72 Warsztaty są finansowane ze środków Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-13 Oś 4 LEADER działanie „Funkcjonowanie Lokalnej Grupy Działania , nabywanie umiejętności i aktywizacja” www.zielonesasiedztwo.org.pl