WzR - 750.
Transkrypt
WzR - 750.
Wieści z Ratusza Str. 28 WITNICA NA STARYCH KARTACH Od Vietz do Witnicy 750 lat historii Ul. Gorzowska, z lewej bank, z prawej browar. Ul. Sikorskiego, Kaflarnia W NUMERZE: Ul. Strzelecka, stadion miejski. Ul. Rutkowskiego, z prawej hotel. Ul. Kolejowa, dworzec. Ul. KRN, w głębi sąd - dzisiejszy Urząd Miasta i Gminy. Pierwsza wzmianka o Witnicy 2 Początki wsi Vietz i jej przeobrażenie w Witnicę 4 Witnickie organy 7 Ulrich Schroeter o historii Witnicy 8 Droga do Witnicy 12 Adam Dekarczyk—pionier kultury 22 Targi na pograniczu 24 Słownik witnicki (dla niewitniczan) 25 Irena Dowgielewicz w Witnicy 27 Ul. Sikorskiego, Willa Hasselberg, dziś Żółty Pałacyk. Ul. Gorzowska, ówczesny ratusz, z lewej plebania. 750 lat Witnicy to historia budowania w czasie i przestrzeni, dokładania kolejnych cegiełek przez następujące po sobie pokolenia. Jak w kulturowym tyglu, mieszały się tu narodowości, państwa, znamienite rody i zwykli, prości ludzie, ale każdy pozostawiał po sobie trwały ślad. Nad naszym miastem unoszą się duchy tych, którzy nadali mu dzisiejszą postać i charakter. Jako mieszkańcy czerpiemy z przeszłości, ale przede wszystkim tworzymy własną historię – najbardziej potrzebną każdemu człowiekowi – historię pozytywnych budowniczych wzmacniających fundament Witnicy, naszej Małej Ojczyzny. Wieści z Ratusza Str. 2 Str. 27 IRENA DOWGIELEWICZ W WITNICY Pisała o powojennej Witnicy i jej mieszkańcach – ludziach i… psach. Są ziemie, które od wieków mają określone i trwałe granice, gdzie mieszkają kolejne rodowe pokolenia, a cywilizacja rozwija się w postaci linii ciągłej. Są i takie, gdzie jak w tyglu mieszają się narodowości, języki i kultury, obecne jednak ciągle na tym samym obszarze. Są i takie, gdzie wichry historii przecinają dramatycznie ciągłość pokoleń, przemieszczają ludzi i wyznaczają nowe granice. Mieszkamy na takiej właśnie ziemi. Możemy opowieść o Niej zacząć od Nas, pozostawiając w cieniu poprzednie, w tym wypadku niemieckie, a przed nimi słowiańskie pokolenia, możemy potraktować ją jako zapis krzywd i zamkniętych kart. Możemy też pokazać naszą małą ojczyznę w ciągłym przeobrażaniu się, budowaniu i tworzeniu ducha danego miejsca, w którym uczestniczą różne narody i mówiący różnymi językami ludzie. Ich dokonania: drogi, domy, fabryki, pola, książki są wianem przekazywanym kolejnym mieszkańcom, nawet wtedy, gdy jest to czyn niezamierzony i tragiczny, ale i przyjmowany także wtedy, kiedy się go wcale nie chciało. Współczesnym pozostaje wdzięczność i pamięć, jako najlepsza forma zapłaty, oraz dodawanie mądrości i swojej pracy do budowanej każdego dnia najbliższej ojczyzny. W roku 2012 obchodzimy jubileusz 750-lecia pierwszej wzmianki o Witnicy. O niektórych wątkach jej 750-letniej historii opowiada książeczka, którą oddajemy do Państwa rąk. Przez blisko osiem wieków, składając ziarnko do ziarnka, pokolenia mieszkańców tworzyły z uporem naszą dzisiejszą rzeczywistość – tę materialną, ale także społeczną i kulturalną. Autorom dziękuję, Państwu gorąco polecam. Andrzej Zabłocki Burmistrz Miasta i Gminy Witnica PIERWSZA WZMIANKA O WITNICY Pierwsza pisemna wzmianka o Witnicy pojawiła się przy okazji sporu pomiędzy zakonem templariuszy, będącym wówczas właścicielem ziem, na których leżała między innymi wieś walczyli ze sobą, także o Ziemię Lubuską. Dla umocnienia tu swego panowania osadzili na niej zakony cystersów i templariuszy. (...) Książę Wielkopolski Władysław w kierunku zachodnim. Kostrzyn, i większość wsi przy niej leżących, należały do templariuszy. Askańczycy rozpoczęli starania o ich przejęcie. Porozumienie w tej sprawie spisano „My, brat Widekinus mistrz zakonu templariuszy w Niemczech i Slawii pragniemy, by wszystkim wierzącym w Chrystusa znane było to ustalenie (...), że co się tyczy sporu, który miał miejsce między dostojnymi książętami Johannem i jego bratem Ottonem margrafami brandenburskimi z jednej strony, a braćmi naszego zakonu z drugiej (...) szczerze i polubownie zawarliśmy porozumienie (...), na mocy którego za radą i wolą braci naszych, darowaliśmy tym margrafom miasteczko (oppidum) z wszystkimi przywilejami, jakie w nim mieliśmy oraz wsie Clöznitz, Warniki, Tamprosowe, Pudignowe, Witze (...) z ich przywilejami i korzyściami, jakie do tej pory posiadaliśmy. Irena Górska (później Dowgielewicz) mieszkała w Witnicy w latach 194549. Pracowała w Fabryce Mebli, którą przez pewien czas kierowała. Po latach wspominała: (…) Czułam się tam świetnie, dobrze mi się pracowało. Byliśmy dumni, że to właśnie nam przypadło pierwsze w całym zjednoczeniu zlecenie na meble eksportowe dla Anglii. Przyszły potem trudniejsze lata, już nie pracowało się z takim zapałem, choć o zapale mówiło się coraz więcej.’’ Doświadczenia z witnickiego okresu wykorzystała w swojej jedynej powieści „Krajobrazie z topolą”. Jej akcja toczy się w Topolnicy czyli Witnicy. „Krajobraz z topolą” jest kameralną opowieścią o Annie i Janie Jasieniach oraz dzieciach Jana z pierwszego małżeństwa. Doświadczona przez wojnę rodzina stara się zbudować nowe życie na „Ziemiach Odzyskanych”. Teresa Komorowska w pracy „Realia witnickie w powieści I. Dowgielewiczowej Krajobraz z topolą” odnajduje w Witnicy osoby, które posłużyły za pierwowzór powieściowych postaci. Główni bohaterowie, Anna i Jan, mają wiele z Ireny Dowgielewicz i S. Filimona, jednego z dyrektorów fabryki. Wiele wspólnego mają ze sobą dyrektorzy Fabryki Mebli: niefrasobliwy topolnicki Majek i witnicki Zelke, który okazał się szabrownikiem, więc miejsca nad Witną nie zagrzał. Łatwy do zidentyfikowania jest Robert Rauze-Rauziński, nauczyciel historii w liceum, występujący w powieści jako profesor Kosiński. Ten, podobnie jak pierwowzór, zostaje zdemaskowany jako prokurator w przedwojennym procesie politycznym i trafia do więzienia. Witnickie psy Irena Dowgielewicz była miłośniczką zwierząt. Trzy witnickie czworonogi uwieczniła w swojej prozie. W „Krajobrazie z topolą” występuje suka Kajka. W „Peggy – pies, który nie szczeka” główna bohaterka przyjeżdża do miasteczka, aby objąć kierownictwo fabryki mebli. Tu poznaje Adama, sympatycznego łobuz iaka, syna pracującego w fabryce mechanika i sprawia sobie psa – tytułową Peggy. Suka (…) nie szczekała, a pozostawiona sama w mieszkaniu, skakała przez zamknięte okno wybijając szyby, ale nie raniąc sobie ani pyska, ani łap. Zakład nie pracuje, trzeba do niego ściągnąć maszyny i materiały. Pani dyrektor razem z Adamem, jego kolegą i tytułowym psem wyrusza do poniemieckiego składu forniru. Na miejscu trafiają na szabrowników i zaczyna się robić gorąco... Na szczęście wszystko kończy się dobrze. Dzięki Peggy oczywiście. W poświęconym jej opowiadaniu występuje fabryczny koń i kilka stworzeń, które nawet Dowgielewiczowa nie darzy sympatią: ,,Kilka szczurów leniwie ustąpiło nam z drogi, natomiast jednemu, wyjąt- kowo bezczelnemu, ustąpiłam ja.’’ Walka z gryzoniami to wielka namiętność innego czworonoga. Łada, tytułowa bohaterka drugiego witnickiego opowiadania Dowgielewiczowej namiętnie tępi szczury. Jest też wytrawnym tropicielem i w godzinie próby ratuje życie kurze niosce. W tle akcji obu opowiadań, tak jak w tle „Krajobrazu”, huczą maszyny Fabryki Mebli. Irena Dowgielewicz jest autorką jednej powieści, kilkunastu opowiadań i kilkudziesięciu wierszy. Witnicy poświęciła trzy utwory, opowiadające o ważnych, pionierskich latach. Władysław Wróblewski, Miejska Biblioteka Publiczna Tel. (095) 721 64 66 (095) 721 64 83 Fax (095) 751 52 18 Email: [email protected] Skład: UMiG Witnica Druk: Serigrafex Witnica Kolportaż: UMiG Witnica „Krajobraz z topolą” został wydany przez Wydawnictwo Poznańskie (1966). Znalazł się również w zbiorze utworów Ireny Dowgielewicz „Tutaj mieszkam” (2000), wydanym przez WOM w Gorzowie Wlkp. Nakładem gorzowskiego WOM-u ukazał się także zbiór opowiadań dla młodzieży „Wujaszek Snep i inni przyjaciele” (1999), zawierający opowiadania „Peggy – pies, który nie szczeka” i „Łada”. Dan w roku 1262 w dzień przed kalendami styczniowymi.” Witnica (Witze/Vycz)), a margrabiami brandenburskimi. Tak przedstawia tę kwestię Zbigniew Czarnuch w książce „Witnica na trakcie dziejów”: ,,W okresie rozbicia państwa polskiego na dzielnice, książęta piastowscy Odonic podarował rycerzom zakonu templariuszy w roku 1232 tysiąc łanów na ziemi kostrzyńskiej(...) Po założeniu Gorzowa pojawił się problem drogi biegnącej u podnóża północnej skarpy doliny Warty 31 grudnia 1261 roku według jednej wersji dokumentu lub tego samego dnia 1262 roku według innej wersji (...)’’. Dokument zaś brzmi jak w ramce powyżej. Redaktor naczelny: Artur Rosiak Redaktor wydania: Sylwia Ławniczak-Karbowiak Redakcja: ul. Krajowej Rady Narodowej 6, 66-460 Witnica, Wieści z Ratusza Str. 26 SŁOWNIK WITNICKI (DLA NIEWITNICZAN) POLICJA – willa przy ul. Rutkowskiego, w której do niedawna mieścił się komisariat. Kojarzony z ciasnotą i lamperiami w brzydkich kolorach. Do dziś mówi się ,,przystanek przy policji’’, skręcić na skrzyżowaniu koło policji’’. Obok niej powstało Regionalne Centrum Ratownictwa. PREZYDIUM – inaczej Urząd Miasta i Gminy. Przed 1989 r. budynek mieścił Prezydium Miejskiej Rady Narodowej, stąd starsi mieszkańcy w skrócie mówią ,,idę do prezydium’’, ,,załatwiłem w prezydium’’. Prezydium to dla nich bardziej instytucja niż obiekt, który przed wojną mieścił gmach sądu i… więzienie. PRZEDSZKOLE – budynek typu Bonin (czyli drewno – wata – papa – dykta), obliczony na istnienie przez 15 lat, przeżył ponad dwukrotnie więcej. Dziś nieistniejący, w jego miejscu stoi nowoczesne Przedszkole Miejskie ,,Bajka’’. Drugie znaczenie słowa – obiekt dzisiejszego Miejsko Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej, obecnie niemal zapomniane. REMIZA – obecnie była remiza. Obiekt przy ul. Zaułek Wodny, przez lata wykorzystywany jako remiza, obecnie po przenosinach strażaków do RCR czeka na nowego nabywcę. Niezależnie od jej przyszłych losów, zawsze będzie przez witniczan nazywana Remizą RYBNY – sklep naprzeciwko Prezydium. Przez lata kupowano tam ryby, dopiero w ostatniej dekadzie przebranżowił się na sklep mięsny lokalnego przedsiębiorcy p. Pulkowskiego. Stąd nazwa coraz bardziej zapomniana, dziś mówi się ,,u Pulkowskiego’’. SAHARA – piaszczyste boisko pomiędzy Witną a stadionem miejskim. Nazwa ukuta zapewne od stanu nawierzchni boiska, którym zawiadywało Witnickie Towarzystwo Sportowe, a obecnie chcą reaktywować Czarni – Browar Witnica. SPALONA LEŚNICZÓWKA – obiekt obok stawu rybnego za Leśnym Ustroniem. Leśniczówki dziś już nie ma, a staw dzierżawi osoba prywatna. STEFANEK – sympatyczny żołnierz Ludowego Wojska Polskiego na pomniku „W Hołdzie Żołnierzowi Polskiemu” stojący w centrum miasta. Warto zauważyć, że żołnierz na pomniku jest w czapce rogatywce nawiązującej do munduru przedwojennego wojska polskiego. W czasach, gdy budowano ten pomnik takich symboli nie dopuszczano, gdyż był to okres budowania pomników polsko – radzieckiego braterstwa broni. Pomnik stanął w latach 80. na miejscu pomnika 20-lecia PRL, który z kolei zastąpił zburzony w czasie wojny pomnik niemiecki. Inicjatorem pomnika chwały żołnierza polskiego był miejscowy ZBOWiD, a wśród jego członków właściciel piekarni, Stefan Porowski. Podobieństwo wątłej sylwetki z pomnika i piekarza było uderzające. Nazwa przylgnęła Dzieło militarystyki kojarzone było także z nowoczesną szczerbinką karabinu. Dziś wykorzystywany z rzadka jako miejsce wart honorowych w czasie świąt narodowych. SZMELCOWNIA – staw za POMem tudzież dawna niemiecka huta stojąca nieopodal. Złośliwi nazwali tak staw od szmelcu, który lądował na jego dnie, inni określali tak hutę. SZPECHCIANKA – wytwórnia wody gazowanej i oranżady przy ul. Cmentarnej. Jej właścicielem był Wilhelm Szpecht i stąd nazwa obiektu, jak i wyrobów. Witnicka oranżada była kolorowa, mocno bąbelkowała i piło się ją z butelek z porcelanowym kapslem na zatrzask. ŚMIERDZĄCA – znana też jako Smródka. Kanał idący wzdłuż Ścieżki Rybackiej, którym odprowadzano ścieki z Ziemniaczanki i Browaru. Jak łatwo się domyśleć, szarobure popłuczyny po ziemniakach i piwie miały specyficzny zapach, który do dziś czuje niejeden mieszkaniec Witnicy. Dziś rów jest przykryty ziemią i odprowadza ścieki do nowej oczyszczalni w Białczyku. TRAKT – zwyczajowa nazwa święta miasta. Od lat organizowano je bowiem pod hasłem Witnickie Spotkania na Starym Trakcie. Kiedyś towarzyszyły imprezie, zgodnie z nazwą, przejazdy nietypowych pojazdów. Dziś formuła święta miasta jest inna, ale nadal mówi się o nim ,,na Trakcie’’. WIKLINA – łąki przy granicy miasta przed oczyszczalnią ścieków. W latach powojennych mieściła się tu plantacja wikliny i gospodarstwo wikliniarskie. Obecnie terene m interesuje się inwestor z branży odnawialnych źródeł energii. ZAROŚNIĘTE, SIERŻANT, KWADRATOWE, OKRĄGŁE – nazwy nadwarciańskich jezior, służących witniczanom do łowienia ryb i kąpieli. Zarośnięte i Okrągłe leżą od przeprawy promowej w Białczyku w stronę Pyrzan, Kwadratowe na łąkach koło promu, a Sierżanta od promu w stronę Kamienia Wielkiego. Jeziora powstały z dawnych starorzeczy warty, dominują w nich okonie, płocie, szczupaki, karasie i liny. ZIEMNIACZANKA – dawna przetwórnia ziemniaków, obecnie siedziba zakładu metalowego Widof. Produkowano tu syrop ziemniaczany. Ziemniaczanka była związana ze skupem ziemniaków w okolicy nowego wejścia na cmentarz. Na rozległym obszarze mieściła się tam waga i niezliczone ziemniaczane kopce. W samej Ziemniaczance mieścił się potem Metalplast – Oborniki, a jego następcą jest dzisiejsza firma. ŻŁOBEK – obiekt przy ul. Świerczewskiego, działający jako żłobek aż do lat. 90. Obecnie budynek Parku Krajobrazowego ,,Ujście Warty’’. ŻÓŁTY PAŁACYK – przed wojną willa Hasselberg. Nazwa wzięła się od fabrykanta, który wybudował ją przy okazji budowy zakładu drzewnego. Zakład przekształcił się potem w fabrykę mebli, a willa - w biurowiec fabryki. Dzisiejsza nazwa wzięła się od koloru elewacji obiektu i gargamelowatej wieżyczki (w której ponoć mieszka Czarodziej Witnik), a powstała w latach 90., gdy Gmina przeprowadziła remont obiektu dzięki funduszom euroregionu, z myślą o wykorzystanie willi na centrum współpracy euroregionalnej. Dziś w budynku mieści się kilka instytucji, m.in. biblioteka, dom kultury i ekspozycja izby pamięci Str. 3 KLUCZOWE DAT Y DZIEJÓW WITNICY Rok 1125 (około): Okolice Witnicy znalazły się w granicach diecezji ustanowionego przez Bolesława Krzywoustego biskupstwa w Lubuszu (Lebus) oraz w granicach ustanowionej prawdopodobnie wcześniej kasztelanii lubuskiej. Rok 1232: Piastowscy książęta osadzają w Chwarszczanach na ziemi lubuskiej rycerski zakon templariuszy. Okolice Witnicy znalazły się w ich władaniu. Rok 1249: Piastowski książę Bolesław Rogatka zrzeka się ziemi lubuskiej na rzecz arcybiskupów Magdeburga. Rok 1252 (około): W rejonie Kostrzyna i Gorzowa w konsekwencji porozumienia z arcybiskupami Magdeburga i Rogatką (?) pojawiają się Askańczycy - margrabiowie z Brandenburga, którzy w roku 1257 zakładają miasto Landsberg i zabierają templariuszom wsie leżące na drodze z Kostrzyna do tego miasta, w tym tereny wsi Warniki, Dąbroszyn i Witnica. Dochodzi do sporu. Rok 1262: Spór margrabiów z komandorią templariuszy w Chwarszczanach rozstrzygnięty zostaje porozumieniem, w którym zakon wyraża zgodę na przekazanie spornych wsi Askańczykom. W dokumencie porozumienia po raz pierwszy wymieniono z nazwy wsie znajdujące się w posiadaniu zakonu i margrabiów, w tym Witnicę i Dąbroszyn. Rok 1298: Margrabia Albrecht zakłada w Myśliborzu kolegiatę, której przekazuje „dochody z młynów na Witnie istniejących lub mających być zbudowanymi”. Rok 1300: Margabia Albrecht zakłada klasztor w Mironicach koło Kłodawy, któremu, między innymi, daruje wieś Witnicę i Pyrzany. Lata 1402-1455: Witnica wraz z całą Nową Marchią znalazła się w granicach państwa Zakonu Krzyżackiego. Rok 1535: Powstanie Marchii Kostrzyńskiej na czele z Janem z Kostrzyna. Budowa twierdzy w Kostrzynie. Władca ten odchodzi od katolicy- zmu, staje się wyznawcą doktryny Marcina Lutra, następuje likwidacja klasztorów i folwark cystersów w Witnicy a potem tartak i cegielnia staje się własnością władcy Brandenburgii. Rok 1720 (około): Powstanie nad Wartą pierwszych osad olęderskich (gospodarstwa hodowlane zakładane przez ludzi wolnych na terenach bagiennych). Początki wsi zawarciańskich. Rok 1750 (około): Założenie Białcza (z Białczykiem), jako miejsca wymiany koni w dyliżansach królewskiej poczty na trakcie Berlin - Królewiec; założenie Nowin Wielkich; budowa manufaktury tekstylnej w Radorf, początek majątku i parku (w pobliżu stacji benzynowej koło obwodnicy); budowa odlewni żelaza. Rok 1782: Oficjalne zakończenie prac przy prostowaniu koryta Warty, jej obwałowaniu i odwodnieniu pozyskanych gruntów. Wiek XIX: Rybacka wieś Vietz zamienia się w osadę handlowo – przemysłową z hutą, cegielniami, kaflarnią, browarem, tartakami, jarmarkami i trzema rynkamitargowiskami: na kramy, na handel płodami rolnymi i hodowlanymi oraz rynkiem końskim. Rok 1847: Wieś Witnica uzyskała połączenie kolejowe. Rok 1935: Wieś Vietz uzyskuje prawa miejskie i zamienia się w miasto Vietz /Ostbahn. Rok 1939: Wybuch II wojny światowej. W Witnicy pojawiają się pierwsi jeńcy wojenni i przymusowi robotnicy najpierw polscy, a potem także z innych podbitych krajów. Rok 1945, 3-4 lutego: Miasto opuszcza niemiecki generał Erhard Kegler z dywizji „Woldenberg” i do Witnicy wkraczają oddziały wojsk radzieckiej 5. Armii Uderzeniowej gen. Nikołaja Erastowicza Bierzarina. Rok 1945, kwiecień: Po uformowaniu się w Gorzowie pod opieką radzieckiej komendantury wojennej polskich władz miasta i powiatu, w Witnicy pod opieką radzieckiego komendanta wojennego miasta powstają: Urząd Gminy ( Mieczysław Figaszewski przełom marca i kwietnia); Posterunek Milicji Obywatelskiej (Stanisław Rosa około 5 kwietnia) oraz Zarząd Miasta (Mieczysław Tomaszewicz 10 kwietnia). W dniu 17 maja ma miejsce pierwsze zebranie sołtysów w gminie Wicin. Witnica znalazła się w granicach województwa poznańskiego w regionie nazwanym Ziemia Lubuska. Rok 1945, 25 maja: Dla kierowania ruchem polskiego osadnictwa na tych terenach powstaje w Witnicy 74 Punkt Etapowy Państwowego Urzędu Repatriacyjnego (PUR). Nieco wcześniej w budynku probostwa założono placówkę Polskiego Czerwonego Krzyża. Aby osiedlić przybywających tu Polaków, Niemcy z Witnicy zostali dnia 23 czerwca „przepędzeni za Odrę”. Pozostała tu niewielka grupa fachowców z zadaniem przyuczenia polskich osadników do obsługi maszyn i urządzeń. Ci, po spełnieniu swego zadania, zostali z miasta usunięci i wywiezieni do Niemiec. Rok 1945, 15 września: Ksiądz Józef Bielak zakłada parafię kościoła katolickiego w Witnicy. Rytm niedzielnych nabożeństw i świąt kościelnych walnie przyczyniły się do zintegrowania polskich osadników przybyłych tu z różnych stron Polski i świata. Rok 1990, 25 maja: Po rewolucji dokonanej przez ruch społeczny „Solidarność” i wyborach do Parlamentu, w wyniku których, drogą pokojową (po uzgodnieniach przy Okrągłym Stole), nastąpiła zmiana ustroju państwa, tj. odejście od modelu komunistycznego i powrót do demokracji i kapitalizmu. Powstaje wolny samorząd terytorialny i odbywają się pierwsze wolne wybory do Rady Miejskiej w Witnicy. Wieści z Ratusza Str. 4 POCZĄTKI WSI VIETZ I JEJ Dolina pobrzeża Warty od ujścia do niej Noteci a dalej do Odry, otoczona była od zamierzchłych czasów wieńcem niewielkich rybackich wsi, wśród których była i Witnica. Jakie są jej historyczne losy? Od epoki średniowiecza Witnica leżała w granicach ziemi lubuskiej, co od XII wieku określano precyzyjniej kasztelanią lub diecezją lubuską. Jej obszar obejmował ziemie po obu brzegach ujścia Warty do Odry. Nazwa wywodziła się od grodu Lubusz – dziś Lebus koło Frankfurtu nad Odrą Choć wieś istniała wcześniej, to dla historyków data narodzin jakiejś miejscowości usankcjonowana być musi stosownym dokumentem. Nawet wykopaliska archeologiczne, dokumentujące iż naszą miejscowość zamieszkiwali przedstawiciele ludów kultury łużyckiej przed 3000 laty, nie wiele pomogą jeśli nie znaleziono przedmiotu z pismem i datą. Mamy więc nie ponad 3000 ale „zaledwie” 750 lat i nic na ten terror historyków poradzić się nie da! Co takiego wydarzyło się w owym roku 1262 od którego mija właśnie 750 lat? Ano jeden z książąt piastowskich epoki rozbicia dzielnicowego (Henryk Brodaty? Władysław Odonic?), władający poza swoim księstwem także ziemią lubuską, na ziemiach zabranych niegdyś Pomorzanom, dla umocnienia tutaj swej obecności, osadził w roku 1232 nad Myślą w rejonie Kostrzyna zakon rycerski templariuszy. Dostali nieokreśloną z nazw grupę wsi i lasy na obszarze 1000 łanów z grodem (?) w Chwarszczanach . Potem, w roku 1249, inny Piastowicz, książę śląski Bolesław Rogatka, dla pokonania swego brata w jego terytorialnych roszczeniach, zwrócił się o pomoc zbrojną do arcybiskupa Mageburga, podpisując układ o częściowej, rezygnacji z praw do ziemi lubuskiej. Arcybiskupstwo wkrótce ziemię tę opanowało w całości, następnie porozumiano się z Askańczykami, margrabiami brandenburskimi, stwarzając im możliwość opanowania jej części leżącej na północ od Warty z terenami należącymi do templariuszy. Margrabiowie Jan i Otto przystępując budowy nowej, zaodrzańskiej prowincji Brandenburgii, która z czasem została nazwana Nową Marchią, zabrali templariuszom osadę targową i wieś rybacką Kostrzyn oraz inne nadwarciańskie wsie, w tym Warniki, Dabroszyn, Pudignowe (Kamień Mały?) i Witnicę, a w roku 1257 założyli miasto Landsberg. Zabrane wsie leżały na trasie drogi łączącej Kostrzyn z powstałym Gorzowem. Templariusze oczywiście zaprotestowali i zaczął się spór, zakończony umową zawartą właśnie 750 lat temu czyli w roku 1262 (niekiedy także sygnowaną datą 1261). Witnica wraz z pozostałymi wsiami znalazła się w posiadaniu margrabiów. Po kilku dziesięcioleciach Askańczycy na obszarze od Odry do granic z Polską i od dolnej Warty po Chojnę, Myślibórz i Barlinek dokończyli dzieła budowy Nowej Marchii ze stolicą w Myśliborzu, a po wiekach w Kostrzynie. Kolejny margrabia, Albrecht, w roku 1300 założył klasztor cystersów w Mironicach pod Gorzowem i podarował mnichom kilka wsi, w tym Witnicę. Wieś była posiadłością zakonną do czasu reformacji, podczas której dobra kościelne zostały przejęte przez władcę. Stało się to w XVI wieku, kiedy Brandenburgia z Nową Marchią znalazły się w posiadaniu dynastii Hohenzollernów. Jej przedstawiciel Jan z Kostrzyna, budowniczy kostrzyńskiej twierdzy, odstąpił od katolicyzmu i stał się wyznawca religii protestanckiej w ujęciu Marcina Lutra. Kościół i klasztory zostały pozbawione dóbr, które przejęło państwo. Zakonna Witnica stała się teraz wsią książęcą a potem królewską. I tak zostało do polowy XIX wieku, kiedy dobra królewskie sprywatyzowano. Chłopi zostali uwłaszczeni, folwark nabył jego dotychczasowy dzierżawca Feuerherm, a małe zakłady produkcyjne zwane manufakturami sprzedano kupcom i rzemieślnikom. Witnicką królewską odlewnię żelaza nabył kupiec z Kostrzyna Hoffmann. Tablice nagrobne Feuerhermów zabezpieczono w lapidarium na cmentarzu komunal- nym, a grobowce Hoffmanów na dawnym cmentarzu przy ulicy Wiosny Ludów. W ciągu wieków istnienia wsi, jej mieszkańcy, rybacy i rolnicy, ludzie raczej ubodzy, zaznawali na przemian lat pomyślnych i klęsk nieurodzaju, p o w o d z i, e p id e mi i, p o ż a ró w , a w latach wojen rabunków i gwałtów. Po zniszczeniach wynikłych z przemarszu Rosjan w czasie bitwy pod Sarbinowem w roku 1758, a pół wieku później takich samych gwałtach rabunkach i jeszcze większych pożarach dokonanych przez Francuzów, działania wojenne jeśli miały miejsce, toczyły się z dala od tej spokojnej nadwarciańskiej miejscowości. Wieści o bojach docierały tutaj w postaci mobilizacji mężczyzn do armii i wiadomościach o śmierci i kalectwie niektórych z nich. Także w postaci skutków ekonomicznych wojny. Pozytywnych dla nich, gdy gigantyczna kwota kontrybucji narzucona pokonanej Francji ożywiła gospodarkę Prus, dzięki czemu powstały i tu najpiękniejsze budynki wraz z kościołem i smutnych dla nich, gdy w roku 1918 Polska odzyskała niepodległość. Radość Polaków z odzyskania niepodległości po zakończeniu I wojny światowej i przesunięcie się granicy w rejon Krzyża, Drezdenka i Międzyrzecza. wywołały u tutejszych Niemców strach i lęk. Przemysł brandenburski, nowomarchjski, w tym także witnicki, stracił na wschodzie rynki zbytu. Wywołało to bezrobocie spotęgowane napływem z Polski do Niemiec około miliona Niemców, z których niektórzy byli osadzani na parcelowanych majątkach i budowanych dla nich specjalnych osiedlach, jak to w Witnicy przy dzisiejszej ulicy 1 Maja. Przybysze ze wschodu przyjechali tu z bagażem żalu i wrogości do Polaków, a także obaw przed dalszym atakiem z naszej strony. Powojenny układ wersalski dawał Niemcom prawo posiadania tylko 100 tys. armii, a ówczesna Polska mogła wystawić milionową. Przyjęta polska doktryna wojenna dopuszczała wojnę prewencyjną czyli wyprzedzający atak na Niemcy. Sprawiło to że w Berlinie SŁOWNIK WITNICKI (DLA NIEWITNICZAN) ALEJA BRZOZOWA – dróżka nasadzona brzozami, prowadząca do starej willi fabrykanta Hermana Strunka i nowej leśniczówki. Willi już nie ma, a szkoda, bo była piękna. Pozostała po niej tylko romantyczna aleja. BANDEROZA – nazywana też Panderozą; pierwotnie baza Przedsiębiorstwa Robót Budowlanych Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej. Nazwa wzięła się z rancza Ponderosa, znanego z ówcześnie granego serialu ,,Bonanza’’. Baza oddalona od zabudowań miejskich budziła takie skojarzenia. Dziś siedzibę Miejskich Zakładów Komunalnych, Zakładu Gospodarki Mieszkaniowej i Urzędu Pracy otaczają zewsząd domy jednorodzinne, ale nazwa pozostała. CEGIELNIA – potężna fabryka w okolicy dzisiejszej ul. Cegielnianej, obecnie nie istniejąca. Wyróżniała się m.in. ogromnym piecem w kształcie barbakanu. Dziś teren wykorzystywany przemysłowo, pozostałością po niej są leżące nieopodal wyrobiska gliny. CHLEBOWY – sklep z pieczywem przy ul. Rutkowskiego, dziś w jednej c z ęśc i mie ś c i s ię c uk ie rn ia , a w drugiej sklep spożywczy. W Chlebowym sprzedawano pieczywo wytwarzane w Witnickiej piekarni, mieszczącej się przy ul. Kolejowej. DWÓJKA (STARA) – inaczej szkoła podstawowa. Jeszcze w roku 1998 były bowiem dwie szkoły podstawowe. Dziś dwójka jest Szkołą Podstawową im. Józefa Wybickiego, a ,,Jedynka’’ przekształciła się w Gimnazjum. Przez lata ,,Dwójka’’ rywalizowała z ,,Jedynką’’ na wszystkich możliwych polach niczym Stal z Falubazem. Po reformie szkolnictwa topór wojenny zakopał się sam. FORTUNA – dawne Zakłady Drzewne przy ul. Krasickiego i Rutkowskiego. Z nazwą kojarzona jest głównie dzisiejsza pizzeria Etna. GÓRKI – niegdyś polodowcowe wzniesienia terenu w okolicy ul. Wojska Polskiego. W poprzednich dekadach służyły młodszym witniczanom za zjeżdżalnie saneczkarskie i miejsce zabaw, a starszym jako źródło darmowego żwiru. Przydatność górek tym ostatnim spowodowała po latach niemal kompletny ich zanik (oczywiście górek, nie witniczan). GROSS – inaczej jezioro Wielkie. Miejsce kąpieli setek witnickich rodzin. Niemiecka nazwa Gross przetrwała do dziś w wymowach ,,gros’’, ,,grous’’ ,,grouse’’ i ,,groze’’. Nazwa używana również przez mieszkańców sąsiedniej gminy Dębno. Prawdziwa nazwa używana jest głównie w oficjalnym i urzędowym obiegu. HOLIDAY CENTER – również znane jako u Reinharda. Obiekt ,,Leśnego Ustronia’’. Po wojnie mieszkał tam gospodarz o tym nazwisku, miał młyn i gospodarstwo. Potem w początkach lat 90. obiekt wydz ierżawił Fred Da vidssen z Aalborga i nazwał go Holiday Center. Do obiektu ściągały setki turystów z Danii poszukujących wyrobów skórzanych, kryształów i polskiej wódki. Potem firma Duńczyka padła, a Ustronie sprzedano i dziś jest to dwugwiazdkowy hotel. JUBILATKA – budynek wielorodzinny przy ul. Krasickiego naprzeciw ,,Stefanka’’. Nazwa bloku pochodzi od sklepu, który mieścił się w parterze. Były tam trzy stoiska – mięsne, nabiałowe i ogólnospożywcze i do każdego trzeba było stać w osobnej kolejce. Kolejki stały nawet w czasach, gdy półki Jubilatki były puste. Sklep był świadkiem niejednej dantejskiej sceny walki o kartkowe mięso czy komplet rolek papieru toaletowego. Dziś okolica bloku jest stałym miejscem spotkań starszych osób i… panów w stanie wskazującym KAFLARNIA – ruiny fabryki kafli przy ul. Sikorskiego. Kiedyś był to zakład fabrykanta Hermana Strunka, który wybudował na peryferiach miasta przy Alei Brzozowej piękną, nieistniejącą dziś willę – pałacyk, z zachowanymi do dziś resztkami egzotycznego ogrodu ogrodzonego murem. Dziś Kaflarnia czeka na chętnego nabywcę, obok fabryki powstał blok wielorodzinny. KLUB – Dom Kultury. Niezależnie Str. 25 czy był to MGOK (Miejsko – Gminny Ośrodek Kultury) czy MDK (Miejski Dom Kultury), mieszkańcy zawsze nazywali go Klubem. Miejsce niezapomnianych dansingów i bali sylwestrowych oraz obrad Rady Miejskiej. Po przenosinach radnych i artystów do RCR główna sala nieco opustoszała, ale obiekt nadal służy kulturze. KOLONIE – obiekt przy ul. Strzeleckiej. W czasach socjalistycznych ośrodek kolonijny Polskich Kolei Państwowych, przyjeżdżały tu dzieci kolejarzy z całej Polski. Potem obiekt samorządowy, obecnie siedziba klubu AA ,,Dromader’’, salka rehabilitacyjna i dom weselny. KOPIEC – kopiec Koziołka Matołka, miejsce zjazdów saneczkowych zimą i rowerowych latem, najwyższy poziom witnickiej ziemi nad poziomem morza. Sąsiedni kopiec był przedmiotem wojny nazewniczej między Pyzą na polskich drogach i Witnikiem. KUBUŚ – słynny bar przy ul. Konopnickiej, dziś mieści się tam sklep z materiałami budowlanymi. Co ciekawe, tradycja gastronomiczna przetrwała w sąsiednim budynku – dziś mieści się tam pub No. 1. LEMBASÓWKA – pierwszy budynek wielorodzinny wybudowany przy ul. Rutkowskiego, naprzeciwko dzisiejszego banku PKO BP. Znaczący wkład w jego wzniesienie miał ówczesny przewodniczący Wojewódzkiej Rady Narodowej Jan Lembas, stąd nazwa. MUSZLA – konstrukcja koncertowa w okolicach stadionu, wykorzystywana w czasach, gdy wszystkie miejskie imprezy organizowano na stadionie i przyległych terenach. Dziś już nie istnieje, a miejskie święta przeniosły się do Parku Drogowskazów i Słupów Milowych Cywilizacji. OBRÓT ROLNY – teren obok ul. Żwirowej, przecięty dziś przez obwodnicę. Można tam było kupić nawozy czy też węgiel. Dziś pozostałością po Obrocie Rolnym są dwa baraki, wykorzystywane do niedawna przez Lamix, obecnie mieszczą innych przedsiębiorców, m.in. z branży motoryzacyjnej. Wieści z Ratusza Str. 24 TARGI NA POGRANICZU Od niepamiętnych czasów Witnica biznesem stała. Tak jak 300 lat temu witniczanie wystawiali swoje kramy z rybami czy wędliną, tak dziś możecie Państwo obejrzeć interesującą wystawę gospodarczą Witnicy. Już w IV w. cystersi, na mocy danego im przywileju zaczęli warzyć piwo w Witnicy i je sprzedawać. W XVII w. powstała tu pierwsza manufaktura włókiennicza oraz huta, w której wykonano elementy pierwszej pruskiej maszyny parowej. To właśnie w Witnicy w roku 1795 powstał pierwszy sklep w powiecie gorzowskim, z takimi towarami jak kawa czy ryż. Prawdziwy rozkwit biznesu to wiek XIX – w małej wsi Vietz - ok. 900 mieszkańców - działało 6 cegielni, 5 młynów, 3 tartaki, elektrownia, browar, drukarnia oraz fabryki maszyn, kafli i przetworów ziemniaczanych. Do tego 14 lokali gastronomicznych, 24 sklepy i 133 warsztaty rzemieślnicze, w tym np. 16 rzeźników, 15 krawców, 14 szewców, 9 stolarzy, 7 kowali, 7 piekarzy, 6 ślusarzy, 3 zegarmistrzów i 3 fryzjerów. Bank działał w Witnicy już w 1884 r. Witnica ma swoje słynne kapitalistyczne rody, m.in. Fuerhermów, którzy warzyli tu piwo i produkowali krochmal, ród Handke, który przejął po nich browarniczy biznes, Hermanna Strunka, który zbudował w Witnicy potężną cegielnię i kaflarnię, której resztki istnieją do dziś, czy Hasselberga, właściciela tartaku i firmy meblarskiej, po którym pozostał choćby słynny Żółty Pałacyk. Tradycje przedsiębiorczości zachowały się również po wojnie. Kontynuowano produkcję mebli, działały dalej kaflarnia i cegielnia. Funkcjonował nadal zakład przetwórstwa ziemniaków i browar. Powstał Państwowy Ośrodek Maszynowy i tartak. Kolejna fala rozwoju biznesu to lata 90. ubiegłego wieku. Wtedy padają przedsiębiorstwa państwowe, a w ich miejsca powstają firmy prywatne. W POM-ie powstaje firma Metalplast, której miejsce zajmuje zakład Widof (obie z branży metalowej), na bazie tartaku rozpoczyna działalność Drewit, prywatyzuje się browar. Działa fabryka obuwia, powstaje zakład produkcji kominków, prywatna stacja paliw i pomniejsze przedsiębiorstwa. XXI wiek stoi pod znakiem systemowych rozwiązań biznesowych. Powstaje Witnicka Strefa Przemysłowa, w której lokują swoje fabryki kapitał polski, niemiecki, szwajcarski i holenderski. Dziś działają w niej takie firmy jak Witnica Metal, Steinform, Lamix, Jansen czy Serafin. Dziś Witnica ma się czym pochwalić. Biznes poradził sobie z transformacją ustrojową. Kolejne przedsiębiorstwa chcą otwierać w Witnicy swoje zakłady, ściąga tu też handel, zarówno drobny, jak i wielkopowierzchniowy. Browar zdobywa europejskie rynki, Lamix produkuje chusteczki na Euro 2012, a Witnica Metal wykonuje elementy światowych biurowców, Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o Witnickim biznesie, przyjdź na wystawę gospodarczą, która realizowana jest w ramach projektu „Targi na pograniczu” współfinansowanego ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach Programu Operacyjnego Współpracy Transgranicznej Polska (Województwo Lubuskie) – Brandenburgia 2007-2013, Fundusz Małych Projektów i Projekty Sieciowe Euroregionu Pro Europa Viadrina oraz z budżetu państwa. Celem projektu jest rozwijanie współpracy transgra- Str. 5 PRZEOBRAŻENIE W WITNICĘ nicznej partnerskich gmin – Witnicy i Müncheberga (Niemcy), na płaszczyźnie gospodarczej i marketingowej. Bliższe kontakty pomiędzy podmiotami gospodarczymi prowadzącymi swoją działalności na terenach polsko-niemieckiego pogranicza umożliwi wymianę doświadczeń na płaszczyźnie biznesowej. Osoby goszczące w Witnicy podczas uroczystych obchodów 750-lecia Witnicy w dniu 16 czerwca 2012 roku będą miały niepowtarzalną okazje na własne oczy porównać różnice w sposobie prowadzenia działalności gospodarczej firm polskich i niemieckich, będą mogły zapoznać się z nowymi technologiami rozwijanymi w przedsiębiorstwach prężnie funkcjonujących na pograniczu. Nasza impreza da polskim i niemieckim uczestnikom możliwość wzajemnego poznania się, poznania swoich zachowań biznesowych, specyfiki prowadzonych działalności, sposobu podejścia do klienta indywidualnego, i być może pozwoli zaczerpnąć od sąsiadów nowe pomysły. Podczas targów na pograniczu mieszkańcom gminy Witnica i gościom z kraju i z zagranicy zaprezentują się między innymi firmy: BOSS Browar Witnica, firma Lamix czy banki PKO BP i GBS, CITI Biuro, Elektro-Instalator, Nadleśnictwo Bogdaniec, Park Dinozaurów, firma Węglik, Zakład Przetwórstwa Rolno Spożywczego ROMEX, Sprzedaż Hurtowo Detaliczna Jan Zbigniew Stojanowski, Wyrób i Sprzedaż Biżuterii Elżbieta Suchecka, Miejskie Zakłady Komunalne oraz firmy z partnerskiej gminy Müncheberg. Serdecznie zapraszamy do Witnicy na wystawę gospodarczą 16 czerwca w godzinach od 12:00 do 20:00. Projekt współfinansowany ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach Programu Operacyjnego Współpracy Transgranicznej Polska (Województwo Lubuskie) – Brandenburgia 2007-2013, Fundusz Małych Projektów i Projekty Sieciowe Euroregionu Pro Europa Viadrina oraz z budżetu państwa. „Pokonywać granice poprzez wspólne inwestowanie w przyszłość” „Grenzen überwinden durch gemeinsame Investition in die Zukunft” i Kostrzynie powołano tajną komórkę do opracowania planów budowy podziemnych umocnień w rejonie Międzyrzecza. Wśród tutejszej ludności szerzył się lęk przed Polską i pesymizm. Podczas oddawania do użytku mostu, zbudowanego w roku 1929 w Świerkocinie, berliński polityk przemawiający na uroczystym obiedzie w Witnicy, zakończył swe przemówienie słowami „Głowa do góry” . Te i inne okoliczności zadecydowały o dużym poparciu tutejszych Niemców programu partii hitlerowskiej, która zapowiadała obalenie traktatu wersalskiego z jego granicami i ograniczeniem liczby wojska oraz odbudowę wielkości Niemiec. Po dojściu nazistów do władzy sytuacja w kraju zaczęła ulegać błyskawicznym zmianom. Uspokojono kończące się burdami uliczne manifestacje, przez likwidacje politycznej opozycji i zaaresztowanie jej przywódców w obozach koncentracyjnych (tutejszych w Słońsku). Rozwinięto program prac publicznych i zbrojeń, wraz z budową umocnień na linii Warta - Odra i sieci koszar na pograniczu, co ożywiło rodzącą się po kryzysie koniunkturę gospodarczą i zlikwidowało bezrobocie. W latach II wojny światowej w Witnicy zmobilizowanych do armii Niemców zastąpili jeńcy wojenni z Polski, Francji i ZSRR oraz robotnicy przymusowi z podbitych krajów. Mieszkańcy Vietz byli także oswojeni z obecnością w okolicy Polaków, kiedy przez długie dziesięciolecia przyjeżdżali tu na sezonowe prace w pobliskich majątkach. Tym razem jednak te przyjazdy oparte były na terrorze, łapankach, obowiązku noszenia na ubraniach znaków narodowościowych i statusie ludzi bez praw obywatelskich. W latach 1939-44 był to najbardziej istotny czynnik znamionujący tutaj iż trwa wojna. Naturalnie obok paczek przysyła- nych z podbitych krajów, by poszerzyć niedobór towarów przydzielanych systemem kartkowym. Także obok meldunków o poległych na frontach oraz powrotu inwalidów. Obok pozamykanych lokali rozrywkowych które wraz halami zamkniętych wydziałów fabryk, głównie cegielń, zamieniono na wojskowe magazyny uzbrojenia, umundurowania, żywności, używek. W tych latach wojna dała tutaj o sobie znać także jedną bombą zgubioną w lesie przez przelatujący samolot, po której dół stał się godną zwiedzania atrakcją. Uwerturą do ponownego po kilku pokoleniach doznania grozy wojny doświadczonej we własnym domu, było dotarcie tu w styczniu 1945, kolumn wozów niemieckich uciekinierów ze wschodu, do których w popłochu dołączyła się prawie połowa witniczan w tym wszyscy reprezentanci władzy, duchowni, przedsiębiorcy nauczyciele i lekarze, uciekając wraz z nimi za Odrę. Pozostali Niemcy zostali bez duchowych przywódców. Z rozbitych wojskowych oddziałów niemieckiej armii uciekających w popłochu drogą R1 generał Gerhard Kegler dostał rozkaz sformowania dywizji „Woldenberg”, w celu obrony tej ważnej strategicznie drogi i zamiany Landsberga na miasto - twierdzę. Wobec niemożliwości wykonania tego zadania, generał zadecydował o utworzeniu głównego punktu oporu w Witnicy. W ciągu kilku pierwszych dni lutego wykopano liczne zachowane częściowo do dziś okopy, ale Armia Czerwona zrezygnowała z natarcia na tej linii i prace te okazały się być bezcelowe. Witnica została ocalona. W nocy z 3 na 4 lutego generał wycofał się do Kostrzyna opuszczając swą kwaterę w ratuszu. Po wyjeździe wojsk niemieckich wkroczyli tu Sowieci. Rozpoczął się okrutny akt odwetu na Niemcach, za to co ich rodacy zrobili z obywatelami ZSRR i ich dobytkiem po wkroczeniu do ich ojczyzny. Po okresie dzikiej zemsty rabunków i gwałtów powołano wojenną komendanturę miasta, która przy pomocy drakońskich środków zastosowanych wobec swoich zdemoralizowanych wojną żołnierzy, sytua- cję w miarę opanowała. Zorganizowano niemiecką administrację porządkowo - pomocniczą z komunistą Otto Roederem na czele. Po kilku tygodniach w mieście zaczęła się formować władza polska, która Niemców odsunęła od ograniczonego zarządu miastem i stopniowo zaczęła przejmować władze od radzieckich komendantur wojennych. Terytorium Ziemi Lubuskiej, której nazwa nawiązywała do małej średniowiecznej ziemi lubuskiej, ale z obszarem powiększonym do rozmiarów dużego regionu, został przydzielony województwu poznańskiemu. W mieście zaczęli się osiedlać Polacy wracający z prac przymusowych do Polski, przybysze z Poznańskiego i Pomorza i innych części Polski oraz wysiedleńcy i uciekinierzy zza linii Curzona. Ustanowienie polskiej administracji w Witnicy związane było z uformowaniem się struktury władz w Gorzowie, w czym wiodąca rola przypadła mieszkańcom Wągrowca: kolejarzowi Władysławowi Zastrożnemu który sprowadził 17 lutego grupę kolejarzy, oraz burmistrzowi Wągrowca Florianowi Kroenke. Kroenke na początku marca zjawił się w sztabie gen N.E. Bierzarina, dowódcy V Armii Uderzeniowej, z prośbą o zgodę na zorganizowanie polskich władz w Gorzowie. Sztab generała mieścił się pod Kostrzynem w jakimś pałacu, zapewne w Dąbroszynie. Kroenke uzyskał zgodę na objęcie władzy w Gorzowie wrócił do Wągrowca i dnia 27 marca przyjechał do Gorzowa z grupą 42 osób, które zorganizowały władze miasta i powiatu. Dyrekcja Okręgowa PKP w marcu tego roku opublikowała mapę swoich stacji kolejowych, na których Vietz przemianowano na Wicinę, Nowiny Wielkie nazywały się na niej Pieranie, a Dąbroszyn Dęboszowem. Nazwy te zostały pod koniec roku zmienione przez pracującą w Poznaniu Komisję Przywracania Słowiańskich Nazw na Przyodrzu. W Witnicy najprawdopodobniej pierwsi byli milicjanci. Kolejarz Stanisław Rosa z poznańskiego POCZĄTKI WSI VIETZ - c.d. postanowił wyjechać na zachód do Skwierzyny, by tam objąć jakieś stanowisko na kolei. Przyjechał do Gorzowa 5 kwietnia. Głodny zjawił się w stołówce Komendy Powiatowej Milicji Obywatelskiej. Tu przekonano go, że w obliczu szalejącej grabieży poniemieckiego mienia i grasowania przestępczych band, powinien zebrać ludzi i wyjechać do Witnicy by tam założyć posterunek MO. I tak z grupą dziesięciu ludzi podobnie zebranych z „łapanki” przyjechali do Witnicy. Tu zgłosili się do radzieckiego komendanta miasta, gdzie otrzymali broń i wyżywienie w wojskowej stołówce. Posterunek urządzono w willi Strunka (sąsiadującej z Żółtym Pałacykiem) Tak narodziła się pierwsza komórka polskiej władzy, choć w tym czasie trwało już prawdopodobnie formowanie się urzędu gminnego, bowiem w końcu marca został skierowany do Witnicy szofer z Poznania, Włodzimierz Figaszewski, mianowany przez starostę wójtem. Symbolicznie za dzień uformowania się władz gminy możemy przyjąć datę 17 maja, kiedy to wójt zwołał pierwsze zebranie sołtysów. Pierwszy wójt nie zapisał się dobrze na kartach historii gminy. Dnia 17 września Figaszewski wyjechał na urlop sprzeniewierzając część gminnych funduszy i słuch o nim zaginał. Władzę po nim przejął jego zastępca Marian Kamiński z Warszawy. Po stłumieniu powstania został wywieziony do Köpenick pod Berlinem skąd w kwietniu przybył do Witnicy i jako urzędnik z zawodu zorganizował pracę władz gminy. Urząd miał swą siedzibę przy ulicy Gorzowskiej w pobliżu obecnego Domu Kultury. Władze miasta powstały nieco później. Dnia 10 kwietnia burmistrz Mieczysław Tomaszewski (z zawodu ślusarz) zawiadamia władze powiatowe o powstaniu w Wicinie Zarządu Miasta. Magistrat zlokalizowano przy ulicy Gorzowskiej w domu wykładanym białymi kafelkami sąsiadującym z Bankiem Spółdzielczym. Jego zastępcą został wkrótce przysłany tu przez starostwo Maksy- Str. 23 Wieści z Ratusza Str. 6 milian Buśko, oskarżony kilka miesięcy potem o współpracę z okupantem i zaaresztowany. Miał rozprawę sądową, ale do winy się nie przyznał. W lipcu Tomaszewski za handel mieniem poniemieckim zostaje odwołany i zastąpiony przez Józefa Kozubę z gorzowskiego starostwa. Ten także podejrzewany o jakiś nieczyste sprawki został po niespełna trzech tygodniach na krótko zaaresztowany i zwolniony ze stanowiska, urząd przekazując 17 sierpnia swemu zastępcy Stanisławowi Matlangiewiczowi z Warszawy. Pieszo przywędrował tu z obozu jenieckiego (Stalag II B Fürstenberg - filia Eggersdorf na południe od Frankfurtu nad Odrą). Od 15 października 1945 do roku 1948 urząd burmistrza w Witnicy pełnił Jan Czarnuch - z Wielunia, samorządowiec z wieloletnią praktyką sekretarza gminy, mianowany na to stanowisko przez wojewodę poznańskiego. Uformowanie się władz miasta, gminy i posterunku milicji umożliwiło powstanie placówek innych służb, urzędów, instytucji związków i organizacji niezbędnych dla normalnego funkcjonowania miasta. Wobec powrotu do kraju setek tysięcy wywiezionych do Niemiec Polaków, ważną rolę w tym czasie pełnił Polski Czerwony Krzyż, który na ważnych szlakach komunikacyjnych zakładał swe schroniska ze stołówkami i punktami opatrunkowymi. Taką placówkę zaczęto organizować na początku maja, a uruchomiono 17 maja w budynku plebanii. Wkrótce potem zorganizowany został oddział Rejonowej Ochotniczej Straży Pożarnej. Dla kierowania procesem osadnictwa powołano Państwowy Urząd Repatriacyjny (PUR), którego 74 Punkt Etapowy dnia 25 maja w Vietz zorganizował major Zbigniew Wimpor. Placówkę utworzono w domu drukarza i wydawcy Schroetera w pobliżu synagogi. Po śmierci Wimpora w wypadku samochodowym pod Drezdenkiem latem 1945 roku placówkę objął Hipolit Siemaszko. W maju pojawiła się w Gorzowie Grupa Operacyjna Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów, z zadaniem przejmowania z rąk radzieckich zakładów pracy. Przyjechali także do Witnicy, gdzie zorganizowali między innymi polskie zarządy kaflarni, fabryki mebli, browaru, cegielni i fabryki przetworów ziemniaczanych. Mieli aspiracje odegrania w Gorzowie ważnej roli w procesie formowania się władz, ale ekipa z Wągrowca ich do tego nie dopuściła. Osiedlili się więc w Witnicy: Szef grupy inż. chemik Ryszard Zaporowski z Warszawy został kierownikiem Ziemniaczanki, Władysław Mucha po wyższej szkole handlowej, znający kilka języków został kierownikiem Kaflarni, Adam Fiołka z Wielkopolski, po wyższej szkole handlowej, został kierownikiem Browaru a Irena Górska znalazła się w zarządzie Fabryki Mebli. Po roku Zaporowski wyjechał z kraju , Fiołka i Mucha w roku 1947 zostali wraz z Hipolitem Siemaszko sekretarzem PPR zaaresztowani za szaber, a Irena Górska po mężu Dowgielewiczowa, przeniosła się do Gorzowa, gdzie zasłynęła jako regionalna poetka i pisarka. Wiosną powstały komórki Polskiej Partii Robotniczej, Polskiej Partii Socjalistycznej, Polskiego Stronnictwa Ludowego i inne. Wśród przybyszy znalazła się grupa rzemieślników, którzy 28 października 1945 roku założyli Cech Rzemiosł Różnych. Starszym cechu został malarz Leon Sztucki z Wronek, skąd przybyła większa grupa osadników. W tym czasie działała już Szkoła Podstawowa założona przez Jana Nowaka i Gimnazjum utworzone przez Karola Sikorę. Powstały organizacje młodzieżowe: harcerstwo i Związek Walki Młodych. Proces wielkich kulturowych przeobrażeń dokonanych w Vietz, która od jesieni uzyskała nazwę Witnica, wieńczyło sprowadzenie tu 15 września przez osadników Kamionek Wielkich ich proboszcza księdza Józefa Bielaka. Rytm niedzielnych nabożeństw i świąt kościelnych, poza funkcją ściśle religijną walnie przyczynił się do zintegrowania polskich osadników przybyłych tu z różnych stron Polski i świata. Połowa tutejszych niemieckich mieszkańców pięciotysięcznej Vietz uciekła W pierwszym pomieszczeniu znajdował się sklep, a dalej była biblioteka. Tu można było wypożyczyć książkę i przeczytać czasopisma, bo kiosku Ruchu jeszcze w Witnicy nie było. Biblioteka posiadała katalog kartkowy. Za korzystanie z biblioteki wnosiło się miesięczną opłatę, co było odnotowywane w zeszycie. Łucja Koryzna: Czytelnicy byli zapisywani w zeszytach. Było tam imię, nazwisko i miejsce zamieszkania, a przy dzieciach jeszcze która klasa. Jak ktoś oddał książkę, pan Dekarczyk wykreślał mu ją w zeszycie. Zbigniew Czarnuch: Firma była jednocześnie księgarnią i sklepem papierniczym. Można w nim było znaleźć wszystko, czego się potrzebowało: zeszyty, ołówki, gumki... Ale klient sam decydował, czy opłaca mu się kupić zeszyt, czy też pójść do jakiejś fabryki po druki i pisać na odwrotnej, czystej stronie. Byłem wtedy bardzo rozczytany, z dużymi emocjami wertowałem ten katalog: „Co też w nim dzisiaj znajdę?” Zaczytywaliśmy się wtedy Karolem Mayem i powieściami francuskimi, m.in. „Hrabią Monte Christo”. Adam Dekarczyk skupował książki od prywatnych osób. Łucja Koryzna: (...) apelował, że jeżeli ktoś ma książki, to żeby je przynosić. Nie pamiętam, czy żeby podarować, czy tylko pożyczyć bibliotece. Rodzice zabrali ze Stanisławowa trochę książek, ale wszystko mama oddała do biblioteki. Chyba był wśród nich Stary i Nowy Testament w czarnej oprawie. Bo ten, który mam po rodzicach, to już jest wydanie powojenne. Nie tylko my, inni również przekazywali swoje książki do biblioteki. Jeśli jedna osoba coś ciekawego wypożyczała, to potem wypożyczaliśmy tę książkę między sobą. Wielu uczniów dojeżdżało do gimnazjum do Gorzowa. Oni też korzystali z biblioteki pana Dekarczyka. Zbigniew Czarnuch: W dokumentach z lat 40. i w 1958 r. Adam Dekarczyk występuje jako witnicki radny. W styczniu 1949 burmistrz Stefan Hrycan zrezygnował z funkcji burmistrza. Jego miejsce zajął Jan Stelmaszyk, a stanowisko jego zastępcy objął Adam Dekarczyk. W czasie „wiceburmistrzowania” prywatna biblioteka została wykupiona przez miasto i przeniesiona do budynku dzisiejszego Domu Kultury przy. ul. Gorzowskiej. Od 1 stycznia działała jako Miejska Biblioteka Publiczna w Witnicy. Jej kierownikiem został... dotychczasowy właściciel. Pełnił tę funkcję do 31 marca 1953 roku. W latach 1953-57Adam Dekarczyk prowadził świetlice zakładowe w Kaflarni i Fabryce Mebli. W latach 1957-59 kierował Domem Kultury. Kamienica, w której mieściła się wypożyczalnia „Pionier”. Fot. z 1971 r. Archiwum witnickiej Izby Regionalnej Animator Jeszcze przed wojną Dekarczyk założył chór szkolny, który miał w dorobku występy przed mikrofonami Polskiego Radia. Po wojnie, w Witnicy, ponownie rozwinął artystyczne skrzydła. Łucja Koryzna: (...) miał dwie namiętności: reżyserowanie przedstawień i bibliotekarstwo. Dlatego dzielił czas pomiędzy bibliotekę a Dom Strażaka w dzisiejszym Domu Kultury. Nauczył nas bajki „Czerwony Kapturek” i występowałam w tym przedstawieniu w restauracji „Lwowianka” przy dzisiejszej ul. Rutkowskiego. Powiedział kiedyś mamie, że ma w planie wystawić „Damy i huzary”. Mama powiedziała: „To się dobrze składa, bo ja grałam w „Damach i huzarach” w Stanisławowie. I mamusia z nim ustalała stroje. Opowiadała, jak wyglądało to stanisławowskie przedstawienie. Był bardzo wesoły, dowcipny, ładnie śpiewał, miał dobry głos. Nie jestem pewna, czy śpiewał w chórze. Ładnie tańczył. Na zabawach pełnił funkcję konferansjera. Zbigniew Czarnuch: Niesłychanie sympatyczna postać. Człowiek tętniący życiem, uśmiechnięty. Urodzony tenor. Śpiewał na wszystkich akademiach. Słynna była jego wpadka, kiedy zaśpiewał „autobusy po niebie pływają”. Marek Troszczyński: W Domu Kultury na Rutkowskiego przeprowadzał konkursy muzyczne. Był związany z gorzowskimi zespołami. Przeważnie grał na gitarze i na akordeonie. Czasami siadał i mi podgrywał. Ale nut u niego nie widziałem. W 1959 roku Adam Dekarczyk zaczął pracę w Gorzowie, w przedsiębiorstwie „Ruch”. W 1967 roku przeszedł na rentę. Marek Troszczyński: Najpierw mieszkał w Witnicy, a do Gorzowa jeździł do pracy. W 1964-65 roku wyjechał do Gorzowa. Kiedy przyjeżdżał do nas do Witnicy (zwykle na dłużej), przywoził ze sobą akordeon. W Gorzowie również prowadził działalność kulturalną. Pięknie śpiewał i grał. Jeździł po Polsce z zespołami folklorystycznymi. Cały czas był w trasie. To kochał najbardziej. Władysław Wróblewski, Miejska Biblioteka Publiczna * kurs przygotowujący do nauki w seminarium nauczycielskim. Pisząc artykuł korzystałem z zasobów archiwum Lubuskiego Urzędu Wojewódzkiego w Gorzowie Wielkopolskim, Centralnego Archiwum Wojskowego im. mjr. Bolesława Waligóry w Warszawie i witnickiej Izby Regionalnej. Biblioteka publiczna zbiera materiały do biografii Adama Dekarczyka. Szukamy osób, które mogłyby nam o nim opowiedzieć lub posiadają dokumenty, fotografie itp. Kontakt w siedzibie biblioteki lub pod numerem tel. (95) 720 80 87. Wieści z Ratusza Str. 22 Str. 7 ADAM DEKARCZYK - PIONIER KULTURY Witnicka Biblioteka powstała w 1945 roku i należy do najstarszych polskich bibliotek na Ziemiach Zachodnich. Nie powołała jej do życia decyzja administracyjna, ale prywatna inicjatywa miłośnika książek, a utrzymywali ją czytelnicy płacący abonament. Adam Dekarczyk (1905 - 1971) w latach 50. Fot. Centralne Archiwum Wojskowe w Warszawie. Twórca biblioteki Adam Dekarczyk był nauczycielem, animatorem kultury i żołnierzem. Urodził się w 1905 roku we wsi Milew, w powiecie mińsko-mazowieckim. W życiorysie napisał: Rodzice mieli gospodarstwo rolne 8 hektarowe. Po dojściu do wieku szkolnego, ponieważ we wsi nie było szkoły, uczyła nas „babka wiejska” czytać, bo pisać sama nie umiała, metodą sylabizowania. Pisać nauczył nas także taki domorosły nauczyciel, który uczył chłopskie dzieci. Do prawdziwej szkoły poszedłem dopiero w roku szk. 1917/18 w Mroczkach, wsi oddalonej od Milewa o 1,5 km. Przyjęto mnie tam do klasy czwartej, którą skończyłem. Na następne dwa lata chodziłem do szkoły w Kałuszynie, miasta oddalonego o 4,5 km. Skończyłem tam klasę V i VI, a ponieważ w Hucie Mińskiej otwarto preparandę nauczycielską* ponieważ miałem chęć zostać nauczycielem, przyjęto mnie na II kurs tejże preparandy, którą ukończyłem w 1922 roku i następne 5 lat uczyłem się w Państwowym Seminarium Nauczycielskim im Stanisława Konarskiego w Warszawie, które ukończyłem i dostałem dyplom nauczyciela w 1927 r. Żołnierz Do wojny Adam Dekarczyk pracował w kilku mazowieckich wsiach jako nauczyciel lub kierownik szkoły powszechnej. W 1930 roku ukończył Szkołę Podchorążych Rezerwy Piechoty w Zambrowie. W czasie wakacji uczestniczył w kilku sześciotygodniowych szkoleniach wojskowych. W 1936 roku awansował na porucznika. We wrześniu 1939 roku dowodził kompanią w batalionie zapasowym 71 Pułku Piechoty. W sierpniu 1944 roku został powtórnie zmobilizowany. 16/17 marca 1945 roku forsował Nysę jako dowódca kompanii rusznic przeciwpancernych. 24 marca został postrzelony w kolano. W lipcu opuścił szpital i został zdemobilizowany. Nie wiadomo na pewno, jak Adam Dekarczyk i jego żona Stefania dotarli do Witnicy. Historyk Zbigniew Czarnuch przypuszcza, że jakiś jej lub jego krewny służył w 5. Dywizji, w jednostce, która stacjonowała w Krzeszycach. Krzeszyce zaś łączyły się ze światem przez stację kolejową w Witnicy. W czasie odwiedzin Dekarczyk trafił do naszego miasteczka – i spodobało mu się tutaj. Pionier Gdy w sierpniu państwo Dekarczykowie przyjechali do Witnicy, największą część ich bagażu stanowiły książki. 15 sierpnia otworzyli w centrum Księgarnię i Wypożyczalnię Książek „Pionier”. Taka data widnieje w kwestionariuszu osobowym Adama Dekarczyka. Drugim pisanym świadectwem powstania „Pioniera” jest relacja Ziemowita Szumana kierownika wydziału oświaty w Starostwie Powiatowym w Gorzowie, który wizytował Witnicę w dniach 13-15 września 1945 roku. W sprawozdaniu napisał, że rozmawiał z właścicielem księgarni. Oba dokumenty dowodzą, że nasza biblioteka należy do najstarszych polskich bibliotek na Ziemiach Zachodnich. Była też pierwszą publicznie dostępną biblioteką w historii miasta, bowiem Niemcy prowadzili jedynie biblioteki szkolne. Łucja Koryzna z d. Biel, dobrze pamięta pierwszy kontakt z wypożyczalnią i jej właścicielem: Mamusia, wracając z kościoła, powiedziała: „Wyobraźcie sobie, że w Witnicy jest biblioteka. Jakiś pan ze wschodu przywiózł książki”. To był pan Adam Dekarczyk. Mama wstąpiła do środka i powiedziała: „Chciałabym zapisać córkę”. Był październik 1945 roku, miałam wtedy trzynaście lat. Mama mnie zapisała, a ja od razu tam poszłam. Dygnęłam (wtedy się przed dorosłymi dygało) i powiedziałam: „Dzień dobry”. „A jak ty się nazywasz?”. „Bielówna”. „Żona mi o tobie mówiła. Będziesz mi pomagać”. Pani Stefania, żona pana Dekarczyka, uczyła nas w szkole prac ręcznych. Pan Dekarczyk uczył dzieci, że przed czytaniem trzeba myć ręce, żeby książkę jeszcze w coś zawinąć, nawet jeśli już jest w coś obłożona. Bo książki były okładane, chyba w szary papier. Pan Dekarczyk odwijał okładkę, przewracał na drugą stronę i podklejał, bo skąd było wziąć nowy papier? Był problem, że niektóre książki były zniszczone. Pan Dekarczyk poprosił, abyśmy je z koleżankami-harcerkami podklejały. Klej nazywał się dekstryna. Był to żółty proszek, który się rozrabiało w wodzie. (…) Kiedy w bibliotece była przerwa, kiedy nie było czytelników, myłyśmy półki i podłogi. Robiłyśmy to z własnej woli, nie z obowiązku. Bywałyśmy tam raz w tygodniu. Na siedzibę wypożyczalni został wybrany lokal zajmowany wcześniej przez fotografa Koppego. Marek Troszczyński, krewny Adama Dekarczyka: Wchodziło się tam po schodkach. (...) Nad wejściem był napis na tynku: „Prywatna księgarnia Adam Dekarczyk”. Gdyby ten tynk zbić, to byłoby widać. To był kiedyś ładny budynek. Miał wieżyczki... Taki mały „zameczek”. Stefania Dekarczyk pracowała jako nauczycielka, a popołudniami pomagała mężowi w prowadzeniu interesu. Zbigniew Czarnuch, wówczas piętnastoletni czytelnik „Pioniera”: WITNICKIE ORGANY przed frontem. Pozostali zostali ze względu na bliskość frontu usunięci w rejon Bogdańca i Gorzowa. Sowieci część z nich zostawili jako przymusowych ro b o t n i k ó w z a t r u d n ia n y c h w pracach usługowych. W mieście stacjonowali lotnicy obsługi lotnisk w Białczyku i Mosinie. Wolne niemieckie domy zaczęli zajmować osiedlający się tu Polacy. Po zakończeniu wojny powrócili Niemcy ewakuowani w rejon Gorzowa oraz zaczęła wracać część uciekinierów i niektórzy żołnierze zwalniani z Wehrmachtu stąd się wywodzący. Zaczęło brakować mieszkań. Osadnicy przyjeżdżający tu transportami ze wschodu, z braku miejsc byli zakwaterowani w schronisku PUR w budynku szkolnym. W obliczu tego typu zdarzeń występujących także w innych miejscowościach Nadodrza, władze polskie zadecydowały jednostronnie o usunięciu Niemców w czerwcu z pasa granicznego o szerokości 60-100 km nie czekając na postanowienia planowanej konferencji w Poczdamie, która miała się zacząć w lipcu. I tak doszło do wypędzenia ponad 95 % Niemców którzy tu pozostali. Dostali dwie godziny i zostali po prosty przepędzeni za Odrę. Pozostawiono grupę rodzin fachowców, którzy mieli przeszkolić Polaków w obsłudze maszyn, a ich żony i dzieci na zasadzie robót przymusowych wykonywać prace porządkowe. Ci, po okresie do lat trzech, zostali wysiedleni do Niemiec. Niemiecka Vietz zamieniła się w polską Witnicę. Zbigniew Czarnuch Jak powstały witnickie organy? Warto wspomnieć kilka słów o tym ciekawym instrumencie. Liczba dusz w parafii ewangelickiej w Vietz (dzisiejszej Witnicy) w drugiej połowie XIX w. tak się wciąż powiększała, że trzeba było wyb udować now y kościół. Ten początkowo ewangelicki – od 1945 r. – katolicki kościół wznoszono w klasycznym kształcie od 1875 r. i wyświęcono 29.04. 1878 r. Otrzymał on od zachodniego czoła nawy głównej nowe organy; są to romantyczne organy, na których gra się od 134 lat i które rozbrzmiewać będą również z okazji 750-lecia Witnicy – ku radości ludzi i ku chwale boga. Orga ny powstały w 1875 r. w warsztacie konstruktora organów W. Sauera we Frankfurcie nad Odrą. Noszące kolejny numer 257 organy stanowią dzisiaj jeden z najstarszych zachowanych instrumentów tego słynnego warsztatu. Wilhelm Sauer, urodzony w 1831 r. jako syn konstruktora organówsamouka w Wielkim Księstwie Meklemburgii-Strelitz, opuścił przedwcześnie szkołę, by kontynuować działalność ojcowskiego warsztatu. Nauczył się budowy organów u swego ojca a także podczas wędrówki czeladniczej przez Paryż, Anglię i Szwajcarię. W 1856 r. założył warsztat organowy W. Sauer we Frankfurcie nad Odrą. W ciągu swego życia, które zakończyło się w 1916 r. zbudował ponad 1100 organów, wśród nich organy w Katedrze Berlińskiej, kościele św. Tomasza w Lipsku, w hali miejskiej w Görlitz, w Jerozolimie i w Sybinie (Sibiu). Największe w owym czasie organy świata, organy Sauera w Hali Stulecia we Wrocławiu zachowały się w częściach; grają one obecnie we Wrocławskiej katedrze i są największymi organami w Polsce. Motto Wilhelma Sauera brzmiało: ,,Chwalimy Boga i rządów jego słuchamy/ Budujemy organy, a stare naprawiamy’’. Warsztat organowy istnieje do dzisiaj, siedziba firmy przeniesiona została do Müllrose. Organy w Witnicy są jednymi z niewielu z trakturą mechaniczną; z wyjątkiem kilku elementów z cyny zostały zachowane w stanie oryginalnym. Około 15 lat temu organy po około 120 latach istnienia nie nadawały się już do gry. We wspólnych polskoniemieckich staraniach parafii katolickiej w Witnicy, miasta Witnica, Bundearbeits – gemenischaft Landsberg (Warte) Stadt und Land (z udziałem wynoszącym 20.000 DM) i dawnych niemieckich mieszkańców Witnicy (4.000 DM) udało się przeprowadzić prace restauracyjne z zachowaniem zabytkowych walorów obiektu a wykonała je firma będąca producentem tych organów. Motorem po stronie niemieckiej był Kurt Rajchowicz z Białcza, dawnego Balz, od 2010 r. Honorowego Obywatela Witnicy. Ulrich Schroeter Str. 21 Wieści z Ratusza Str. 8 ULRICH SCHROETER O HISTORII WITNICY Wprowadzenie W ramach uroczystości z okazji jubileuszu 750-lecia miasta Witnica w 2012 roku, Polsko-Niemieckie Stowarzyszenie EDUCATIO PRO EUROPA VIADRINA organizuje cykl dziesięciu wykładów, które przedstawiają historię miasta począwszy od pierwszych udokumentowanych wzmianek o miejscowości po ostatnie kilka lat. Ulrich Schroeter był jedynym Niemcem wśród referentów. Wygłosił on trzy referaty, które zostały przetłumaczone symultanicznie przez panów Pawła Bucholskiego i Grzegorza Załogę z biura tłumaczeń Pro Lingua w Gorzowie Wlkp. Te trzy referaty dotyczyły okresu od połowy XVIII wieku do okresu pierwszej niemieckiej dyktatury, tzw. Trzeciej Rzeszy. Tematy obejmowały rozwój przemysłowo-handlowy, przemianę ze wsi klasztornej w miasto Vietz an der Ostbahn, a także życie w Witnicy pomiędzy I a II Wojną Światową, a więc pomiędzy rokiem 1918 a – zgodnie z niemieckim i polskim rozumieniem – rokiem 1939. Ulrich Schroeter urodził się w 1941 roku i został ochrzczony w Witnicy. Jego pradziadek, syn nauczyciela z doliny Dolnej Warty (Warthebruch) był założycielem Witnickiej Drukarni i gazety „Vietzer Tageblatt“ w roku 1875. W lutym 1945 roku rodzina została wydalona przez Armię Czerwoną do Landsberga, deportowana do pracy przymusowej na majątku ziemskim Kutschkau / Chociszewo (gmina Trzciel) i ostatecznie wypędzona. Nową ojczyzną dla rodziny stał się Szlezwik-Holsztyn. Schroeter był oficerem zawodowym w niemieckiej Bundeswerze. Obecnie mieszka w Strausbergu. Z panem Zbigniewem Czarnuchem, swoim mentorem w kwestiach historii regionu, jest zaprzyjaźniony od „przełomu”. Temat pierwszego wykładu wygłoszonego 10 lutego 2012 roku brzmiał: „Z dziejów witnickiego rzemiosła i przemysłu przed rokiem 1945“. Czynniki lokalizacyjne Witnicy były tak korzystne, że rozwój różnorodnych gałęzi przemysłu był niemal nieunikniony. Pobliska rzeka Warta stanowiła idealną drogę wodną, „port”, Krzywda/Vietzer Ablage, oddalony był tylko o 3 km. Gdy następnie, na początku XVII wieku, zaczęła powstawać pruska sieć kanałów, Witnica znalazła się na szlaku wodnym prowadzącym od Wisły po Berlin i Morze Bałtyckie (przez Szczecin). Uwarunkowania geograficzno-geologiczne panujące na skraju Pradoliny ToruńskoEberswaldzkiej stwarzały doskonałe warunki dla budowy drogi krajowej dalekiego zasięgu, późniejszej Reichsstrasse 1, a następnie głównej trasy kolejowej, Królewskiej Kolei Wschodniej z Berlina przez Królewiec do Rosji. Odległości od mostu na Odrze oraz od Landsberga odpowiadały niegdyś jednemu dniowi podróży. Energię zapewniała Witna, płynąca przez cały rok rzeczka oraz obfitość drewna w tysiącach hektarów lasów. W dużych ilościach występował tu również jeden surowiec: glina. Jednak to nie cegielnie, lecz przetwórstwo żelaza stanowiło rdzeń przemysłu. Impuls ku temu dała gospodarka zbrojeniowa młodego Królestwa Prus, której celem było uniezależnienie się od innych krajów. Panowała wówczas ekonomiczna teoria merkantylizmu, tj. to, czego kraj potrzebuje, powinno być produkowane w kraju, zewnętrzne granice handlowe są szczelne. Duże zapotrzebowanie było przede wszystkim na działa i amunicję artylerii polowej. Geolodzy badali kraj. W wielu miejscach znaleźli wprawdzie nie najlepiej, ale jeszcze jako tako nadającą się rudę darniową, również w złożach oddalonych o dzień drogi od Witnicy. Niezbędne do przeróbki hutniczej żelaza wapno stanowił margiel, a z pewnością było to również wapno z Rüdersdorfu. Okoliczne lasy były w stanie dostarczać węgiel drzewny do dwóch wielkich pieców hutniczych przez okres 20 lat. I tak niedaleko Witnicy i Landsbergu (m.in. koło Zanzhausen / Santoczno) postawiono odlewnię i kuźnie. Hutnictwem kierował Johann H.G. Justi, zagraniczny ekspert; zamieszkiwał on w Witnicy, jednak szybko stracił wzrok. Eksperci od hutnictwa przybywali z Wirtembergii do huty w Witnicy (Vietzer Schmelze – dosłownie „Witnicka Topnia”), która aż do wieku XX pozostała samodzielną wsią. Produkcja dział trwała zaledwie kilka lat, potem produkowano amunicję artyleryjską i coraz więcej produktów cywilnych: żeliwo wszelkiego rodzaju dla Nowej Marchii, półprodukty dla kuźni, tzn. 200 lat temu do budowy wielu budynków publicznych i prywatnych w Prusach stosowano żelazo witnickie. Odlewano tutaj również artystyczne figurki, kamienie półmilowe, a także komponenty do pierwszej maszyny parowej Prus działającej w rejonie Halle. Zużycie zasobów było ogromne, m.in. 700 80-letnich sosen w 1853 roku. Nie dziwi więc, że w wieku XIX nowomarchijski przemysł żelazny poległ w konkurencji z Górnym Śląskiem i Westfalią. Państwową odlewnię kupił prężny przedsiębiorca który przetworzył ją w zakład przetwórstwa żelaza, gdzie produkcja trwała do 1945 roku. Do 1991 mieścił się tam warsztat zajmujący się naprawą ciągników gąsienicowych. Pierwsza, nowoczesna wysokiej klasy cegielnia powstała w 1806 roku. Ostatecznie w Witnicy działało sześć dużych cegielni, w tym największa w obszarze nieco większym niż Województwo Lubuskie. Produkcja cegieł z Witnicy w 1911 roku wyniosła ponad 25 milionów sztuk. Setki osób pracowało w cegielniach i transporcie. W 1880 roku przedsiębiorca Strunk utworzył fabrykę pieców i wyrobów ceramicznych (kaflarnię), w której pracowało 200 osób. Produkty przez nią produkowane były najwyższej jakości i sprzedawano je nawet do Rosji. W 1911 roku zbudowano tam 8000 pieców. Fabryka ta działała do 1990 roku. Należy również wspomnieć przemysł drzewny - z dużymi tartakami, których w roku 1935 było 7 (największy ówczesny tartak mieszczący się na południowym skraju wsi jeszcze działa) i fabryką mebli. przeważyło: obawa, że przy jakimś wykroczeniu mogą odwiesić mi wyrok, czy też sprawy osobiste? A wracając do początków mojego pobytu w Witnicy, kiedy zgłosiłem się do personalnego, chociaż kierownik transportu Pan Kulczycki krzyczał, że do takiej ciężkiej pracy nie przyjmuje się „dzieciaka” (miałem 18 lat), ten dał mi papiery, kazał iść do magazynu, gdzie wybrałem sobie odzież od krawata począwszy na garniturze i butach skończywszy. Co ciekawe, personalnymi byli często wojskowi, ten, który mnie przyjmował był w randze porucznika, ale jego nazwiska nie pamiętam, bo niedługo na jego miejsce przyszedł ktoś inny. Dostałem też kwit i wypłacono mi z góry pensję, za co mogłem zacząć normalne życie. Odbyłem szkolenie BHP, musiałem zdać egzamin i zacząłem robotę. Sabina Stelmaszyk: Na początku pracowałam w witnickim urzędzie, zajmowałam się ewidencją ludności. W pracy bazowaliśmy na różnych dokumentach, wystawianych nawet przez parafie na Kresach Wschodnich. Ludzie mieli wpisywane nieprawidłowe daty urodzenia. Jedni dodawali sobie lat, a inni odejmowali. Kierownikiem tego wydziału był Pan Bryks, który mieszkał przy ulicy Żwirowej. Franciszek Krzyżak jako junak Służby Polsce. Rok 1952. Przez 37 lat, od 1953 roku, pracowałam w witnickim kinie na stanowisku kierowniczki-kasjerki. Spędziłam tutaj większość życia. Wcześniej kino prowadzili Państwo Konopińscy, później Pan Zdzisław Michalski, a na końcu ja. Około 1955 roku miała miejsce przebudowa witnickiego kina i z tego powodu przeniesiono nas do Domu Strażaka (wówczas pełnił rolę domu kultury). Właśnie tam wyświetlaliśmy filmy. Następnie przeniesiono kino do „Lwowianki”. Po remoncie powróciliśmy do właściwego kina, które wyposażono w nowe krzesła, zlikwidowano balkon i przeznaczono go na poszerzone pomieszczenie techniczne. Przebudowano front budynku, powstały toalety, szatnia, kasa biletowa. Kino wyposażone było w 222 miejsca siedzące, przed remontem było ich 303. Ludmiła Gródek: Funkcjonował Dom Kultury, który w nazywał się w zasadzie Domem Ludowym, a znajdował się nieopodal dzisiejszego sklepu Gezet. Obok znajdowała się stara karczma, w której odbywały się zabawy. Istniała w Witnicy także słynna „Lwowianka”, najelegantszy lokal w mieście, wyposażony w kryształowe lustra w złotych ramach – niestety, już nie istnieje, dokonano rozbiórki. Kolejny lokal to „Kolonia” (…) Józef Bajor: Wziąłem się od razu za naukę, znalazłem ogłoszenie w prasie o kursie korespondencyjnym księgowości włoskiej i amerykańskiej, i zapisałem się. Początkowo pracowałem u Pana Matyasika w warsztacie stolarskim (mieścił się kilka domów dalej za posterunkiem policji). Zajęcie znalazłem sobie sam - bardzo dobrze potrafiłem ostrzyć narzędzia i miałem smykałkę do stolarki, co widać tutaj w domu w postaci moich rzeźb. Od 1945 działała Fabryka Mebli – Panowie Furman, Krzyżaniak i Bodko przyszli do mnie i zaczęli namawiać, żebym został księgowym, bo w tym kierunku się kształciłem, a oni potrzebują fachowców. Bałem się podjąć taką odpowiedzialność. Wtedy to Pan Kunc został księgowym, a ja poszedłem na kierownika magazynu. Był to chyba początek lat 50. Kiedy zaczynałem pracę nie przypominam sobie, żeby pracowali tam jeszcze Niemcy. Niemcem był Pan, który miał na nazwisko Kalis, naprawiał rowery, był taką złotą rączką, mieszkał w miejscu, gdzie stanęła potem restauracja „Patio” (a potem Biedronka). (…) Fabryka potrzebowała fachowców: mężczyzn jako stolarzy i kobiety do polerowania. Nie było skierowań ani przymusu pracy. Z zabawnych dziś sytuacji pamiętam, że do polerunku służył dość porządny materiał pościelowy, ale po jakimś czasie okazało się, że kobiety używają zamiast niego starej bielizny osobistej. Gdzie się podział materiał? Wiadomo. Nie obeszło się bez nieprzyjemnych zgrzytów z załogą polerni z tego powodu. Dyrektorował Pan Przywarski. Do magazynu sprowadzano drewno, papier falisty, politurę, w wielkich butlach spirytus z Poznania (i te butle ujawniały prawdę o ludziach, „kto jest kto”). Potem przeszedłem do księgowości, a jeszcze później przez trzy lata douczałem się zaocznie księgowości w Lublinie (za własne pieniądze) i kolejne trzy w Łodzi (skierowany przez zakład pracy), co pozwoliło mi zostać głównym księgowym. Od redaktora: Pionierzy, którzy budowali polską Witnicę, przekazali pałeczkę następnym pokoleniom. A za puentę ich wspomnień mogą posłużyć słowa Pana Stanisława Mikołajczuka: Dziś – mieszkam blisko wnuków – przeglądam czarno-białe zdjęcia i wspominam burzliwe, ale ciekawe młodzieńcze lata w Witnicy z nieliczną już garstką starych znajomych. Tekst „Drogi do Witnicy” jest montażem fragmentów wspomnień, które spisały i zredagowały Teresa Komorowska, Urszula Wośkowiak i Marta Wilk. Zostały w nim również wykorzystane fragmenty wspomnień „Film to moje serce” Franciszka Krzyżaka, których rękopis przepisała i zredagowała Marta Wilk. Całość zredagował Władysław Wróblewski. * Państwowy Urząd Repatriacyjny ** Administracja Narodów Zjednoczonych do Spraw Pomocy i Odbudowy Str. 20 Str. 9 Wieści z Ratusza DROGA DO WITNICY - c. d. grzęzłam między nimi, a tu tato jeszcze krzyczy spocony „Nie ćwiachaj mi kłosami po oczach!”. Rodzice byli bardzo wymagający, powtarzali: „Trzeba uczyć dzieci pracy od wczesnej młodości”. Trochę łatwiej było przy młócce pani Kasprzakowej, kobiecie spokojnego usposobienia, która wiązała snopki i odnosiła za wrota stodoły, śpiewając kościelne pieśni. Po młócce, wykopkach buraków czy ziemniaków mama piekła dobre ciasto i gotowała lepszy obiad, co pozostaje przyjemniejszym wspomnieniem. Janina Nowak: Jak przyszło lato, każdemu wymierzyli kawałek pola. Wszyscy dostali po równo, żebyśmy mogli sadzić cokolwiek. Każdy kupił jakieś krowy, świnie, to, co po Niemcach zostało. Nakombinowali i już niedługo było mleko, zabijali świnie i tak wszyscy ożyliśmy. Moi rodzice nie zajmowali się niczym poza rolnictwem. (…) Ojciec (…) później nie miał siły na nim robić i ja taka mała, w wieku dwunastu lat, musiałam już tam na polu pracować. Było tam tak strasznie ciężko. Piach zaorany wchodził mi w nogi. Mama zajmowała się tu koło domu, wychowywała moje siostry, karmiła świnie. Ameryka włączyła się do pomocy, Ruskim na Sybir wysyłali paczki i tu nam też pomagali. Gdyby nie Ameryka, to nic by nie było. Sami byśmy nie dali rady. Wysyłali nam żywność, puszki i różne inne rzeczy. Na tę organizację mówiliśmy UNRA. Dali nam konia takiego z UNRY. Gruby był taki ten koń. Co my się z mamą z nim mieli. Ojciec nie mógł już robić i nam kazał iść do siana. To my z mamą chodziłyśmy na pole razem z tym koniem i ciągałyśmy zboże. (…) Józef Mazurek: Prawie od razu zatrudniłem się na kolei. (…) W 1946 zostałem powołany do służby wojskowej, ale tym razem karnie do Piotrkowa Trybunalskiego. Przyczyniła się do tego osoba z Witnicy, która była wówczas funkcjonariuszem Urzędu Józef Mazurek z narzeczoną i bratową. Rok 1946. Bezpieczeństwa. Stanisław Mikołajczuk: (...) motocyklami (poniemieckimi lub już polskimi SHL-kami) nikt się nie rozbijał, a pierwszy samochód w mieście kupił sobie Pan Wojciechowski, a po nim miał warszawę Pan Błażewicz. Zanim Pan Zając stanął na postoju taxi kolejną warszawą, do transportu osób służył zaprzęg Pana Pulkowskiego i wszyscy mogli być spokojni o słupy z lampami gazowymi na głównych ulicach. Teresa Kędzior: Ojciec był bardzo pracowitym człowiekiem i szybko z mamą zajęli się ziemią: uprawiali zboże, ziemniaki, dużo warzyw, mieli krowę, którą mama przywiozła z Lubelszczyzny w ramach jakiegoś przydziału, konia Kasztana. Było ciężko, nie było maszyn, zboże kosiło się ręcznie. Rodzice musieli oddawać w ramach dostaw obowiązkowych część plonów, resztę mama woziła do Witnicy i sprzedawała na przykład na „Kolonię” przy Strzeleckiej. (…) musiałam kopać ziemniaki, zrywać liście buraczane dla inwentarza, karmić krowy, podawać snopki do maszyny, które odbierał ode mnie ojciec. Przynosiłam je z tzw. zapola, najpierw znalazłem się w Białczyku, gdzie był człowiek, który miał mnie zatrudnić przy budowie mostu w Kostrzynie, ale tak się nie stało, więc pracowałem u tutejszych gospodarzy. Dlaczego w Białczyku? Ano, dlatego, że jedna z mieszkanek Wólki tam się znalazła i pisała o tym miejscu w listach. Jesienią – właśnie grabiłem siano - przyjechał Pan Jaworski, elektryk z cegielni i namówił mnie na przejście do pracy w tym zakładzie, pomógł też wyrobić dowód w urzędzie, który mieścił się w budynku dawnej Przychodni Zdrowia. Nawet wsunął mi do kieszeni trochę pieniędzy i zostałem przyjęty do pracy na „bombaju”- czyli wielkim ciągniku marki Ursus, który wydawał z siebie charakterystyczne „bom, bom, bom”. Było ich w tym czasie w Witnicy może ze cztery. Moim zadaniem było wyładowanie na przyczepy cegły z wózków, które wyjeżdżały z pieca po wypaleniu, odwiezienie jej na stację i załadowanie – ręczne – do wagonów. Czasami nasz ciągnik ciągnął i 9 przyczep, taką miał moc. Woziłem też węgiel, glinę, a czasami i jakieś rzeczy dla ludzi z miasta, bo przecież innego transportu niż konny prawie nie było. Od kiedy w roku 1950 uzyskałem prawo jazdy pierwszej kategorii (w Witnicy może sześć osób miało taki papier), praca kierowcy obok załadunku była moim głównym zajęciem. Dodatkowo trudniłem się murarką, której nauczyłem się w Wólce przy majstrze. Budowałem piece tunelowe w cegielni razem z Panem Gawrońskim. Pamiętam, jak w roku 1949 wyjechałem z 12 murarzami do budowy fundamentów pod cegielnię w Płotach. Delegacja starczała na wódkę i kiełbasę, więc zaczęło się wielkie picie. Ponieważ umiałem czytać plany i ta murarka jakoś mi podpasowała, potrafiłem pokierować tak tą nieszczęsną grupą, że fundamenty trzymały się linii i murarze nie pili na umór. Wtedy dostałem nagrodę i propozycję od kierownictwa Przedsiębiorstwa Ceramiki Budowlanej, by zacząć uczyć się zawodu w porządnej szkole. Żałuję, że nie dałem się namówić. Nie wiem, co Godny uwagi był przemysł spożywczy: od roku 1848 działał tu duży browar, czynny do dziś jako Browar Witnica, a także fabryka przetwórstwa ziemniaków dla ludzi i bydła. Jako polski zakład państwowy działała ona jeszcze do roku 1970. Oprócz tych głównych gałęzi przemysłowych w Witnicy rozwinęło się różnorodne rzemiosło: rzemieślnicy wszelkiego rodzaju, również wyspecjalizowani, jak jubilerzy i zegarmistrzowie. W 1927 roku było tu 200 zakładów rzemieślniczych i 50 sklepów. Wielu drobnych rolników robiło interesy ze skupującymi, którzy Koleją Wschodnią dostarczali produkty do Berlina. Najwyższy poziom rozwoju przemysłu i rzemiosła w Witnicy i Vietzer Schmelze został osiągnięty z początkiem I wojny światowej w 1914 roku. Temat drugiego wykładu wygłoszonego 9 marca 2012 roku brzmiał: jako centrum pomiędzy Landsbergiem a Kostrzynem licząca 750 lat Witnica pozostała do roku 1935 wsią, a dokładniej: Flecken - większą osadą posiadającą pewne prawa miejskie. Dopiero w tym roku stała się miastem z dopiskiem w nazwie „an der Ostbahn”/„przy Kolei Wschodniej”, co już samo w sobie było osobliwe, ponieważ w Niemczech nie było żadnego innego Vietz. Witnica była do tego czasu zdecydowanie największą wsią w powiecie Landsberg. W 1934 roku mieszkało tu 10% ludności powiatu i w XIX wieku miasto nosiło przydomek „wsi o największej liczbie mieszkańców w Brandenburgii na wschód od Odry”. W 1935 roku w skład powiatu Landsberg - oprócz miasta, które od 1892 roku stanowiło własny powiat miejski – nie wchodziło żadne miasto, tylko w sumie 120 wsi, a mianowicie 34 dobra szlacheckie, 50 landsber- Cegielnia Hermanna Strunka. „Witnica - Awans: od wsi do rangi miasta“. Pomimo liczby mieszkańców - na początku XIX wieku prawie 900, na początku XX wieku ponad 4.000 obywateli - pomimo lokalizacji wielu znaczących przedsiębiorstw przemysłowych i rzemieślniczych, pomimo swojej już historycznej roli skich wsi ratuszowych, 36 dawnych wsi klasztornych, późniejsze wsie należące do urzędu i wsie królewskie. Ta charakterystyczna cecha utrwaliła się w osadnictwie wschodnim margrabiego brandenburskiego na wschód od Odry. Miasta nadają się w przeciwieństwie do wsi - do ochrony granic obszaru władzy. Mają mury i żołnierzy miejskich, stanowią umocnione węzły na szlakach komunikacyjnych. Nieomal w tym samym czasie, co Witnica powstały miasta jako przyczółki mostów nad Odrą, na północnej flance i na wschodniej granicy Nowej Marchii. Obszar między Odrą a Landsbergiem leżał w zasięgu ochrony tych 10 miast i Warty, Witnica pozostała zatem wsią. To znaczy: nie miała ani murów miejskich, ani centrum miasta czy układu ulic w kształcie siatki, ani ratusza, ani kościoła jako zabytku ze średniowiecza, ani posągu Rolanda, ani szubienicy, czy też samorządu. Niektóre z tych miast, a raczej minimiast, miały mniej mieszkańców niż Witnica. Witnica była jednak czymś więcej niż tylko zwykłą wsią, była osadą targową, co ciekawe w Nowej Marchii były 4 osady targowe, Witnica była zdecydowanie największa. Miała ona prawo do regularnego organizowania targu. Targ łączy ze sobą producentów, sprzedawców i konsumentów. Istniały ordynki targowe z kontrolami towarów i handlu. Były one często połączone z jarmarkami, było wolne od szkoły. Ściągały one do wsi bogactwo. Dzisiejsze cotygodniowe targi stanowią jedynie skromny obraz targów witnickich. Najpóźniej od 1811 roku, prawdopodobnie jednak już wcześniej, Witnica miała prawo do organizowania cotygodniowych targów kramarskich, targów bydła i koni. W ten sposób Witnica stała się centralną miejscowością położoną w połowie drogi między Kostrzynem a Landsbergiem. Trasy komunikacyjne zostały rozbudowane: trakt z Berlina do Królewca oraz Królewska Kolej Wschodnia z Witnicą jako jedyną stacją między Kostrzynem a Landsbergiem. W roku 1900 było tu 130 zakładów rzemieślniczych. Od roku 1830 osiedliło się tu 5 lekarzy, 4 dentystów, 1 weterynarz, powstała 1 apteka, oprócz tego poczta, sąd rejonowy (od 1908 roku, dziś ratusz) Wieści z Ratusza Str. 10 Str. 19 Schroeter ULRICH SCHROETER… - c. d. i synagoga. Witnica miała swój własny dziennik, wygląd miejscowości staje się w XIX wieku coraz bardziej miejski. Od 1920 wieś posiadała zasilanie w energię elektryczną, gaz. Istniała tu szkoła średnia. Administracyjnie jednak Witnica pozostawała wsią. Witnicy nie zawsze bowiem sprzyjało szczęście. I tak nie zbudowano tu mostu przez Wartę, tylko w Fichtwerder / Świerkocinie. Nadleśnictwo Witnica otrzymało swoją siedzibę w Döllensradung / Nowinach Wielkich, powiatowy inspektor szkolny i starosta pozostawały poza zakresem jej kompetencji - w mieście Landsberg. Urząd sołtysa (Dorfschulze) był przez prawie 400 lat w rękach rodziny Feuerherm; rodzina ta była czymś na kształt rodu panującego w Witnicy. Niektóre kamienie nagrobne znajdują się w Lapidarium. W 1872 roku Witniczanie wybrali po raz pierwszy samodzielnie swojego burmistrza, od 1917 szef administracji lokalnej był urzędnikiem służby cywilnej. Upadek monarchii w 1918 roku przyniósł za sobą ogromne zmiany: wszyscy mieszkańcy, w tym kobiety, otrzymali równe prawa wyborcze; do gminy zostały włączone – dopiero teraz! – miniaturowe gminy ościenne, takie jak Scharnhorst, Radorf i Vietzer Schmelze! samorząd był już mocno rozwinięty. Po kilku latach było już zasadniczo po nim i po wolności. Powstała pierwsza niemiecka dyktatura, „Trzecia Rzesza”, obowiązywała „zasada wodza” („Führerprinzip”). A zatem w 1935 r. Witnica została mianowana miastem, ale prawa otrzymała tak naprawdę – i to wraz z herbem miasta – dopiero od 1990 roku. Ale wtedy w mieście nie mieszkał już żaden Niemiec. Temat ostatniego wykładu wygłoszonego dnia 13 kwietnia 2012 brzmiał: „Witnica – Życie Witniczan w okresie międzywojennym?“ W świadomości obywateli Witnicy te około 20 lat od roku 1918 do roku 1939 nie były okresem międzywojennym, lecz powojennym, okresem tak samo długim, jak okres istnienia II Rzeczypospolitej Polskiej. Mimo mobilizacji wszystkich dziedzin życia Niemcy były wielkim przegranym wojny, napiętnowanym i zmuszonym przez Traktat Wersalski do płacenia reparacji wojennych przez ponad 50 lat. Zostały wykluczone ze społeczności międzynarodowej, stały się „banitą”. Niemcy - a tym samym obywatele Witnicy – wkraczali w XX wiek z dużym optymizmem. Ekonomicznie wiodło im się dobrze, żyli w praworządnej monarchii. Również w Witnicy uprzemysłowienie szło pełną parą, tworząc wiele miejsc pracy. Kwitł tu nowoczesny przemysł: 6 cegielni, fabryka pieców kaflowych, browar, kilka tartaków, fabryki mebli i fabryka płatków ziemniaczanych. Politycznie i społecznie żyło się w pokoju. Potem w sierpniu 1914 roku rozpoczęła się „prakatastrofa XX wieku”. Witnica została oszczędzona przed bezpośrednimi działaniami wojennymi. Doświadczyła jednak podczas tych ponad 4 długich latach wojny braku żywności i surowców oraz nieobecności mężczyzn zdolnych do pracy, którzy stanęli na polu walki. Liczne ofiary wojenne spowodowały dramat wielu rodzin; około 300 mężczyzn - tj. co czwarty zwerbowany do służby wojskowej mężczyzna z Scharnhorst i Witnicy – nie wrócił do domu, było setki niezdolnych do pracy inwalidów wojennych, rodzinom brakowało żywicieli. Jak teraz zakłady witnickie miały znowu wytwarzać produkty potrzebne w czasie pokoju? Duża fabryka maszyn, silników i kotłów Paucksch w Landsbergu musiała wstrzymać produkcję. Pod koniec wojny w 1918 roku stary świat runął - monarchia zniknęła. Kto ma teraz rządzić krajem? Wszędzie wybuchały zbrojne powstania przeciwko staremu porządkowi. Życie jednostki miało niewielką wartość. Demokraci Republiki byli zwalczani przez skrajnie prawicowych i lewicowych rewolucjonistów. W Witnicy, na wsi, rozruchy przebiegały łagodnie. Rada pracowniczo-żołnierska przejęła władzę, ale tylko na krótki czas. Wkrótce odbyły się pierwsze wybory samorządowe. Do swojego lokalnego parlamentu Witniczanie wybrali 11 przedstawicieli partii konserwatywnych i 10 socjaldemokratów, a więc nie byli to radykałowie. Mapa Europy została całkowicie zmieniona, powstały nowe państwa, w tym sąsiednia Polska. Miliony Niemców nagle znalazły się za granicą. Czy przyjąć polskie obywatelstwo? Pamiętano, że Królestwo Prus od dziesięcioleci robiło coraz większe trudności współobywatelom posiadającym polskie korzenie, uniemożliwiając im używanie języka czy wyznawanie religii. Nawet sam cesarz i król pomstował na nich – chociaż byli oni współobywatelami. Większość Niemców nie ufała nowemu państwu – Polsce, wybrała obywatelstwo niemieckie i odwróciła się do swojej ojczyzny plecami – nie została wypędzona, jak 25 lat później, ale zwyczajnie wyjechała. Dla Witnicy oznaczało to, że pobliskie miasto powiatowe Landsberg stało sie miastem granicznym ze wszystkimi problemami w zakresie handlu, bezpieczeństwa granic, zwalczania epidemii i obrony. Witnica leżała w rejonie przygranicznym. Handel i przemysł straciły swoich klientów na Wschodzie. Do Witnicy przybyło 300 optantów; początkowo nie było dla nich ani mieszkań, ani miejsc w szkołach, ani miejsc pracy. Urzędnicy pruskiej kolei z Poznania mieszkali ze swoimi rodzinami przez lata w Kostrzynie w zimnych, nieogrzewanych kazamatach fortu Zorndorf. Polska była uznawana za niespokojnego, groźnego sąsiada. Jeszcze to nowe państwo nie zdążyło zbudować swojej administracji, a już prowadzi wojnę – przeciwko Rosjanom. Dochodziły też cały czas słuchy o walkach na granicach, na Górze Św. Anny. W ten sposób bardzo szybko został stłumiony zalążek dobrze prosperującego polsko-niemieckiego sąsiedztwa. Wielkim Niemcom z ich długimi granicami na Wschodzie i Zachodzie zwycięskie mocarstwa przyznały prawo do stworzenia armii liczącej jedynie 100.000 żołnierzy z ograniczonym uzbrojeniem. Czy można się zatem dziwić, że w milcze- Poza tym musiałam pracować na polu przez cały czas. Teresa Kędzior: (…) poszłam w 1945 do szkoły w Białczu, która mieściła się w budynku z cegły, który dziś jest mieszkaniem. Obok był ogródek warzywny, który zasiewały uczące się dzieci, boisko, skwer. Szkołę od domu zamieszkanego przez Państwa Drozdów oddzielały drzewa morwowe, które nauczyciele Walczakowie wykorzystywali do hodowli jedwabników na piętrze budynku. Do szkoły biegałam jak na skrzydłach, ponieważ dzięki temu odrywałam się od ciężkich jak dla dziecka zajęć gospodarskich (…) Nauczyciele w szkole w Białczu mieli bardzo dobry kontakt z rodzicami i byli bardzo lubiani przez uczniów, począwszy od Pana Puszkarenki, który pięknie grał na skrzypcach, przez Państwa Walczaków, Lewczuków, Panią Orzołek i chyba jakiegoś młodego nauczyciela z nakazu pracy. Oczywiście ksiądz kanonik Józef Bielak uczył nas religii, a był dowożony do szkoły przez Pana Pulkowskiego (zabużanie mówili na niego „Benesiuk”) (…) Uczyły się tu dzieci z Białcza i Białczyka: Wąsowiczowie, Kulsowie, Uchańscy, Stielerowie, Kamińscy. Moja koleżanka Ania opowiadała, jak to kiedyś przyniosła na drugie śniadanie podpłomyk, bo zabrało w domu chleba. Pan Lewczuk podchodzi i mówi „Ja ci dam kanapkę, a ty mi daj ten podpłomyk” i oczywiście byli zgodni co do wymiany tego posiłku. Teresa Kędzior: Po skończeniu szkoły w Białczu, która była chyba szkołą 4-klasową, zaczęłam naukę w Szkole Podstawowej w Witnicy. Budynek duży i wymagania większe. Dyrektorem był Pan Jan Nowak, jego żona też była nauczycielką, no i oczywiście Gertruda Bartkowiak, Panowie Okuń, Czerkawski, Stadnicki, Kozłowski, Czarnuch, Pani Krzyżaniak i Pani Salejówna, moja wychowawczyni. Józef Bajor: Z nauczycieli pamiętam Roberta Rauzińskiego (Rauze), przedwojennego prokuratora, który uczył w gimnazjum, do którego uczęszczały moje siostry, mieszczącym się w budynku koło dzisiejszego punktu energetycznego. Człowiek oczytany, o bardzo szerokich horyzontach. Kiedy szkołę chcieli zamknąć, zaczęło się larum i poproszono, żeby wystąpił w jej obronie. Rauziński pojechał w tej sprawie do Poznania i chyba wtedy został aresztowany i słuch po nim zaginął. Jak wyszedł z więzienia po kilku latach, został zatrudniony na dość wysokim stanowisku w banku w Gorzowie, gdzie się często spotykaliśmy, gdy jeździłem tam w sprawach służbowych. Pobyt w więzieniu odbił się na jego zdrowiu. „Gdy wszyscy są w tej samej sytuacji”, czyli pierwsze lata w polskiej Witnicy Józef Bajor: Przyjechałem później niż rodzina, ale lata powojenne wspominam jako jeden wielki szaber, szczególnie dotyczyło to Poznaniaków. Mieszkali blisko, nie mieli kłopotów z transportem, więc kradli, co się dało. Pałacyk, który był w lesie, spłonął dlatego, że jakieś grupy walczyły między sobą o pozostawiony tam fortepian. Stanisław Mikołajczuk: Sensacyjne wydarzenia zdarzają się i zdarzały wtedy. Zapamiętałem, że dwa razy napadnięto i obrabowano Bank Rolniczy w Witnicy, szeroko omawiano zabójstwo personalnego z kaflarni, Pana Kościelskiego, zda- rzały się gwałty, bijatyki, ale nie tak często jak dziś. Pewnie i ja narażałem życie, kiedy ciągnikiem woziłem pieniądze przekazane przez panią Nelę Błażewicz z naszego Banku do Bogdańca razem z jakimiś książkami, ale wtedy nikt o takich niebezpieczeństwach nie myślał. Józef Bajor: Nie pamiętam jednak animozji z powodu różnego pochodzenia nowych mieszkańców Witnicy. Chyba wtedy, gdy wszyscy są w tej samej sytuacji: każdy czegoś szuka, chce się umiejscowić, coś zdobyć – ważna staje się solidarność. Stanisław Mikołajczuk: Do Witnicy zjechali się ludzie z różnych części Polski, więc wzajemne animozje, szczególnie między przyjezdnymi z Kołomyi, których język i zwyczaje były wyraźnie inne, a mężczyźni bardzo zadziorni, a resztą witniczan ujawniały się czasami przy okazji uroczystości czy zabaw. Szybko jednak młodzieńców z laskami, którzy pokazywali, że mają ochotę na bójkę, ówczesna milicja doprowadzała do porządku. Ponieważ prawie każdy zakład miał swoją świetlicę – a powodów do zabawy nie brakowało – tak więc ja czy mój najlepszy kolega Michał Szuciak pięknie się wtedy bawiliśmy. Pomimo pracy, często po 16 godzin, pozostawała ochota na rozrywkę, bo radia (często poniemieckie) mieli tylko niektórzy, nielicznymi Klasa Teresy Kędzior z gronem pedagogicznym szkoły. Rok 1952. Wieści z Ratusza Str. 18 Str. 11 DROGA DO WITNICY - c. d. do Mościczek, ale nie szosą, tylko polami. Poszliśmy w łąki w stronę Warty, wybraliśmy tu miejsce i położyliśmy tu granatniki. (...) W pewnej odległości (...) był rozbity samolot. Chyba amerykański, bo miał białą gwiazdę. Przyszliśmy do niego i znaleźliśmy dwie takie dziwne bomby bez skrzydeł. Wzięliśmy jedną bombę i przynieśliśmy ją aż do tych granatników. Nanosiliśmy drzewa, słomy i papy od dachu. Ja układałem to wszystko: słomę i tę bombę, a wkoło niej granatniki czubami do bomby. (...) Trzy kilometry dalej mieszkał Sępowicz, to my między sobą gadaliśmy, że będziemy uciekać w jego stronę. U Sępowicza był Nowiński Karol, brat Nowińskiego Franka. Powiedziałem: – Możecie już uciekać, a ja zapalę i będę uciekał za wami. Oni poszli biegiem (...), a ja zapaliłem tę kupę opału (...). Widzę, że ta papa się rozpaliła, to ja biegiem (...). Przyszedłem do chłopaków i czekamy (...). Widać, że papa się pali i czarny dym z niej leci. Parę minut czekaliśmy – i strzeliło jak z karabinu. Franek Nowiński mówi, że możemy już iść, a ja mówię, że przyjdziemy jutro. Później wybuchło tak silnie, że okna u Sępowicza zadrżały, a niektóre popękały. Sępowicz i Karol Nowiński wylecieli aż na podwórko. Chcieliśmy uciec, ale nas złapali (...). Dostaliśmy lanie, a na drugi dzień, jak ojciec się o tym dowiedział, znowu dostałem lanie i nie puszczał mnie nigdzie. * * * Po miesiącu znowu mogłem wyjść z domu. Poszedłem do Mikołaja Łukasiewicza, a u niego był już Franek Nowiński, więc sobie porozmawialiśmy. (...) Poszliśmy do miejsca, gdzie było ognisko. Na miejscu zobaczyliśmy tylko czarną dziurę, a obok niej ani kawałka żelaza. Daleko od tego miejsca znajdowaliśmy się odłamki. Gdybyśmy tam poszli tamtego dnia, to tylko po śmierć za młodych lat. Pewnego dnia, tego samego roku, poszliśmy we trzech w łąki niedaleko miejsca, gdzie było ognisko z bombą. Tam wykopane były doły, a w nich znajdowały się taśmy z nabojami do karabinu maszynowego. Wzięliśmy dwie taśmy, zwinęliśmy je, położyliśmy na ziemię, przykryliśmy i zapaliliśmy. Weszliśmy do dołu, a to zaczęło strzelać. (...) Kiedy się uspokoiło, zaglądaliśmy, czy to się spaliło. My głowy do góry – a tu dwa strzały. To my z powrotem z dołu i w tym dole siedzimy i słuchamy. Tylko od czasu do czasu coś strzeli. (...) Siedzieliśmy w tym dole dość długo, może półtorej godziny. Kiedy wszystko wygasło i uspokoiło się, wyszliśmy. Nikt z nas nie powiedział nikomu, co się stało i nikt nie wie do dzisiaj. Z tych chłopaków dziś już tylko ja zostałem... „A to wszystko już było przerośnięte” czyli pierwsze lata w szkolnej ławie Franciszek Krzyżak: Był rok 1946. Dzieci chodziły już do szkoły do Witnicy lub do Mościc. Wszędzie, gdzie była szkoła, były bezpieczne. Mogły się uczyć i bawić. To były słoneczne i spokojne dni dla dzieci i rodzin. Janina Nowak: Po przyjeździe tutaj zaczęliśmy chodzić do szkoły. Mieściła się ona tam, gdzie dzisiejsze Gimnazjum. Tylko do jakiej my mogliśmy chodzić szkoły, jak zanim nas tu przywieźli, uczyliśmy się tylko kilka dni i nauczyli nas jedynie słów: „My dzieci Lenina i Stalina! Z nas wyrośnie charosza Ukraina!”. Na Wschodzie skończyliśmy tylko pierwszą klasę. W domu też nas nie uczyli ani czytać ani pisać, bo mieli inne zajęcia. Pracę i moje młodsze siostry. Jak żeśmy tu przyjechali, to zaczęliśmy chodzić do drugiej klasy, bo nic dzieci nie umiały. Pisaliśmy w zeszytach, piórami, ołówkami, kredkami, kto co miał. Pomocy naukowych od razu nie było, ale po jakimś czasie, dostaliśmy książki. Uczyli nas Polacy – nauczyciele z Witnicy, niestety, nie mogę sobie przypomnieć żadnego z ich nazwisk. Było nas pełno młodzieży, a to wszystko już było przerośnięte, niektórzy mieli nawet po piętnaście lat. Oni najbardziej nie chcieli się uczyć. Śmiali się, kiedy ktoś byle jak czytał lub nie potrafił czegoś napisać. Nie dawali się uczyć innym. To wtedy szkoła zrobiła wieczorówkę, ale na wieczorówkę chodzili już tylko patrzeć za dziewczynami i chłopakami. Później chodziłam jeszcze na jakiś kurs przez miesiąc. Ale tyle co nauczyłam się w pierwszej klasie, to mnie już tutaj nic więcej nie nauczyli. Stanisław Mikołajczyk jako kierowca ciągnika Ursus. W tle krzyżówka Gorzowskiej z Krasickiego. Gmach dzisiejszego Urzędu Miasta i ulica KRN otoczone drzewami. Puste miejsce na rogu, gdzie potem postawiono restaurację „Patio”. niu tolerowano, iż tu i ówdzie w obszarze przygranicznym ukrywano broń, że powstała nielegalna armia „Czarna Reichswera”? W 1923 roku w Witnicy ścigano w organizatorów skrajnie prawicowego puczu w Kostrzynie, którzy chcieli obalić rząd w Berlinie. Pucz został stłumiony. Krótko potem, w tajnym magazynie broni komunistów w Berlinie odkryto 1600 sztuk broni ręcznej. W te kryzysowe lata - jesteśmy w piątym roku po wojnie – uderzyła hiperinflacja. W ciągu kilku godzin marka straciła swoją wartość. Cetnar ziemniaków w hurcie kosztował 19 października 4,5, dzień później 7 miliardów marek. Bezrobotni – a tych w Witnicy było wielu – otrzymało 250 milionów, tydzień później 1 800 miliona marek. Zwykły człowiek stracił swój ostatni majątek pieniężny. Doszło do protestów; 700 drobnych rolników – również w Witnicy protestowało w Königswalde / Lubniewicach. Reforma walutowa gwałtownie zakończyła kryzys. W tym roku strzygonia choinówka zniszczyła tysiące sosen w lasach Nowej Marchii, szczególnie również w okolicy Witnicy i Massin/ Mosiny. W ciągu 5 - 6 tygodni szkodnik całkowicie zniszczył korony drzew. Należało szybko ściąć drzewa i rozpocząć nasadzenia. Klęska ta przyniosła jedną korzyść - powstało wiele miejsc pracy, przez ponad 4 lata, również dla kobiet i pracowników niewykwalifikowanych. Około roku 1924 rozpoczęły się „złote lata dwudzieste”, mniej radykalne, mniej niespokojne. Patrząc na Witnicę w tym okresie, widzimy, że miasto ma 5200 mieszkańców, od 1928 zaczyna się włączanie do gminy okolicznych mini-gmin. Wysokie bezrobocie zastępuje pełne zatrudnienie. Tradycyjny przemysł witnicki przeżywa rozkwit, na jego produkty panuje duże zapotrzebowanie, głównie z Berlina. Cegielnie tworzą kartel, stosują wobec swoich 300 pracowników metody kapitalizmu manchesterskiego, w 1928 roku dochodzi do strajku. Powstaje nowa hodowla królików. Także pobliski, duży plac budowy, podnośnia statków koło Niederfinow, zapewnia Witniczanom miejsca pracy, a rzemieślnikom witnickim zamówienia. Gazeta „Vietzer Tageblatt“ obchodzi w 1925 roku swój 50-letni jubileusz. Swoim wyglądem wieś przypomina coraz bardziej małe miasteczko. Zostaje zbudowany nowy budynek poczty w stylu Bauhaus, w którym do dziś dnia mieści sie poczta. 5 banków i kasy oszczędnościowe odzwierciedlają coraz większy dobrobyt. Prawie 100 stowarzyszeń, wśród nich jednak również bojówki komunistów, świadczy o zaangażowaniu obywatelskim. Stowarzyszeniom zawdzięczamy również postawienie Pomnika Poległych Żołnierzy w I Wojnie Światowej; my Niemcy jesteśmy wdzięczni obecnym mieszkańcom za to, że tolerują go w swoim mieście, a nawet pielęgnują. Dzięki obywatelskim wysiłkom małej wspólnoty katolickiej udaje się wybudować mały kościółek. Dzięki temu w Witnicy znajdują się teraz świątynie 3 wyzwań. Synagoga zostaje jednak wkrótce sprzedana przez małą gminę żydowską na magazyn. Istnieje 15 gospód. Klub teatralny daje przedstawienia, kino codziennie pokazuje filmy. Wybierana jest nawet królowa piękności. W 1929 roku do użytku oddane zostaje wykorzystywane po dziś dzień boisko sportowe wraz z parkiem. Do Witnicy z Berlina Koleją Wschodnią przyjeżdżają liczni turyści. Ale klimat polityczny w kraju pozostaje niestabilny. W ciągu 14 lat od zakończenia wojny do 1933 roku obywatele są 8-krotnie wzywani do udziału w wyborach parlamentarnych do Reichstagu. Radykalnym partiom lewicowym i prawicowym nie zależy na dobrej państwowości. Światowy kryzys gospodarczy zapoczątkowany w 1929 roku wywołuje nastrój katastrofy i prowadzi do masowego bezrobocia. Moment ten wykorzystują radykałowie. W wyborach zwyciężają narodowi socjaliści, komuniści depczą im po piętach. W 1933 roku następuje polityczna katastrofa. Zaczyna się pierwsza niemiecka dyktatura. Zakończy się ona 12 lat później w chaosie. W Witnicy powiewa flaga ze swastyką. Bandy SA opanowują ulicę, popełniają również w Witnicy dwa morderstwa polityczne. Burmistrz zostaje wypędzony z Ratusza i zastąpiony „starą gwardią” („Alter Kämpfer“). Nazwy ulic zostają zmienione. Kościół ewangelicki stoi w obliczu podziału. Wszystkie dziewczęta i chłopcy są zmuszani do wstąpienia do „Hitlerjugend”. Zamówienia państwowe zmniejszają bezrobocie. W Witnicy następuje rozbudowa drogi krajowej Reichsstraße 1. Młodzi mężczyźni pracują w Służbie Pracy Rzeszy (Reichsarbeitsdienst), jeden z jej obozów znajduje się w Witnicy. Zostaje przywrócona obowiązkowa służba wojskowa, budowane są nowe koszary, jest ich w samej Nowej Marchii, obszarze graniczącym z Polską, 9. Antysemityzm staje się racją stanu, nieliczne rodziny żydowskie zostają zmuszone do opuszczenia Witnicy. Ich cmentarz zostaje zachowany. Co robi „zwykły człowiek”, jeśli nie jest zagorzałym narodowym socjalistą? Cieszy się, że znowu jest praca, że skończyły się reparacje, że państwo ma znowu prawdziwą armię, że Hitler i Piłsudski podpisali pakt o nieagresji, że w Berlinie miała miejsce olimpiada, że Niemcy ponownie znalazły się w kręgu szanowanych narodów. Elity zawiodły. Następstwem będą wyjątkowe zbrodnie państwowe. Czas na opór cywilny jeszcze nie nadszedł. Doświadczymy go dopiero w 1953 roku w NRD, w 1956 roku na Węgrzech, a następnie w postaci ruchu Solidarność i w lipskim Kościele Św. Mikołaja. 70 lat minęło od drugiej wielkiej wojny. Nasz Vietz jest teraz polską Witnicą. Należy jej życzyć na przyszłość całego szczęścia tej ziemi. Starzy Witniczanie są tu mile widziani, ich pamiątki zachowywane, oba kraje są sojusznikami w UE, nasi żołnierze służą razem w NATO, istnieje EUROREGION VIADRINA i Polsko-Niemieckie Stowarzyszenie o starej łacińskiej nazwie EDUCATIO PRO EUROPA VIADRINA. Co za zmiana na lepsze! Ulrich Schroeter Wieści z Ratusza Str. 12 Str. 17 DROGA DO WITNICY W 2011 roku Miejska Biblioteka Publiczna zrealizowała projekt „Droga do Witnicy”. Jej przedstawiciele spisywali opowieści Pionierów, którzy tuż po wojnie przybyli na teren naszej gminy. Poniżej przedstawiamy fragmenty wspomnień z podróży na Zachód i początków polskiej Witnicy. „Wywieźli nas jak węgiel”, czyli pociągiem na Zachód Franciszek Krzyżak z Dębów Szlacheckich w pobliżu Koła. Rocznik 1932: Na majątku w Dębach Szlacheckich mój ojciec Stefan Krzyżak przepracował przez całą okupację. (…) Po wyzwoleniu głośno reklamowali, żeby jechać na Zachód na gospodarkę. To mój ojciec i kolegą z pracy w majątku oraz kilku chłopów ruszyliśmy na Zachód. Ojciec oraz jego kolega Pachocki jechaliśmy w jednym wagonie towarowym. Ojciec po jednej stronie, a Pachocki po drugiej. Był rok 1945. Dojechaliśmy do Witnicy gorzowskiej. Mój ojciec i Pachocki poszli szukać gospodarki, a nasze mamy i my czekaliśmy w wagonie aż wrócą. Znaleźli gospodarkę w Mościczkac h. Prz yjec ha li woze m w konia, do tego wozu myśmy się załadowali i pojechaliśmy do Mościczek. Janina Nowak (z domu Pańków) z Kamionek Wielkich k. Kołomyi. Rocznik 1932: Nas wywieźli na Zachód, w 1945 roku, pociągiem towarowym, bez okien i dachu, takim, jak teraz przewozi się węgiel. Upchali nas tam tyle, ile tylko pociąg mógł uciągnąć. Jechaliśmy tu więcej niż tydzień, może ze dwa. Mieliśmy przerwy, bo każdy wziął ze sobą, tyle ile mógł, krowy, świnie i inne zwierzęta. Musiały coś jeść, więc czasami mieliśmy postoje. My zabraliśmy ze sobą tylko krowę, która była naszym jedynym dobytkiem, parę ubrań i podstawowe rzeczy codziennego użytku. (…) Na tych postojach doczepiano wagony z innymi ludźmi. (…) całe transporty stawały, a wtedy ludzie pili, jedli, gotowali. Później znowu kilka dni myśmy jechali, a później znowu postój. I tak to jakoś dojechaliśmy przez te dwa tygodnie do Witnicy. Teresa Kędzior (z domu Uchańska) z Józefowa k. Lublina. Rocznik 1938: Po reformie rolnej w 1945 roku rodzice otrzymali 3 hektary ziemi w Trawnikach, ale bez narzędzi, zwierząt i nie byliby w stanie jej uprawiać. Do tego w czasie działań wojennych na nasz dom spadł rosyjski pocisk zapalający i spłonął on zupełnie, więc mieszkaliśmy u krewnych, ciasnota. Ojciec szybko podjął decyzję „Wyjeżdżamy na Zachód”. Przyjechał do Białczyka, zajął dom zegarmistrza Lensa, gdzie pozostało całe wyposażenie, ale głównie z tego powodu, że wokoło była ziemia. Tato zamknął dom i wrócił po nas do Lublina – kiedy przyjechaliśmy w sierpniu, dom był już ograbiony, zostały tylko w spiżarni przetwory w słoikach. Niestety, szabrowników wtedy było wielu i bywali nimi i milicjanci. Nie przywieźliśmy ze sobą nic, bo po pożarze nie było czego zabierać. Nawet zdjęcia dostałam dużo później od brata mojej mamy, wujostwa Szabłowskich z Witnicy, którzy przyjechali za nami w roku 1947. Józef Tomczyszyn z Rychcic k. Drohobycza. Rocznik 1927: Zapytano nas, kto chce się zarejestrować na wyjazd na Zachód. Wszyscy prawie się zapisali, parę rodzin tylko zostało, bo bały się, co będą robić na tym Zachodzie. (…) W Drohobyczu przy stacji kolejowej dali nam taki plac i wszystko musieliśmy tam wywieźć, co mamy: meble, rzeczy codziennego użytku, a na końcu bydło. Wieźli nas w dużych, bydlęcych wagonach i pakowali po cztery rodziny do jednego. Z Drohobycza do Przemyśla była kolej szerokotorowa, a od Przemyśla wąskotorówka, więc musieliśmy się przesiąść. Przez drogę opiekował się nami Komitet Polski. Były służby porządkowe, mieliśmy taki mały piecyk, a na stacjach szukaliśmy drzewa, aby było czym w nim palić, i tam zawsze trochę zupy zrobiliśmy z kartofli. PUR* zadbał o nas z chlebem, natomiast z UNRY** przychodziły paczki, w których było prawie wszystko – jedzenie, konserwy itp. Zczepili 70 wagonów, ale jak puścili nas Bieszczadami to przez liczne zakręty, trzeba było rozczepić pociąg na pół. I tak nas dowieźli do Nowego Sącza. Później jechaliśmy przez Oświęcim, Ostrów, Pozna ń, później na Gorzów, a z Gorzowa do Witnicy. Przywieźli nas tu na rampę wieczorem. Wszyscy powysiadali, niektórzy pobiegli do miasta. Ludmiła Gródek (z domu Bill) ze Lwowa. Rocznik 1929: W maju 1944 roku wyjechaliśmy do Klęczan koło Nowego Sącza – w rodzinne strony moich dziadków. Tam prze- Rodzinny dom Józefa Tomczyszyna, Rychcice k. Drohobycza. tylko opaski na rękawach i karabiny. Kiedyś żołnierze rosyjscy nakradli w Witnicy rowerów i innych przedmiotów. Załadowali je na wozy i pojechali do Kostrzyna. Witnicka milicja dogoniła ich na rowerach tu, w Mościczkach. Kazali im zatrzymać się, jednak oni nie słuchali i jechali dalej. To milicja zaczęła strzelać do góry. Z kolei Rosjanie wzięli broń i zaczęli strzelać do milicji. Obok rowu rosły krzaki i tam ta milicja się schowała. Jeden żołnierz strzelił w te krzaki i pewnemu milicjantowi kula przebiła usta. Jeszcze dwa miesiące później było widać, że te usta miał krzywe od kuli. W Witnicy stało dużo wojska rosyjskiego. Kwaterowali przy końcu Witnicy, przy wyjeździe w stronę Kostrzyna, w ostatnim domu po prawej stronie. Kilku żołnierzy stało przy szosie. Kiedyś jechałem do Witnicy rowerem, w którym w przednim kole był szlauch zamiast dętki. Rosjanie, którzy stali przy szosie, zatrzymali mnie. Jeden z nich chciał się przejechać rowerem, to mu dałem. Pojechał w stronę lasu, już go nie było widać, więc się bałem, że już nie wróci i stracę rower. Ale żołnierze powiedzieli, że zaraz wróci i po chwili zobaczyłem, że jedzie. Przyjechał, oddał mi rower i powiedział, że jest dobry. Pojechałem dalej. Józef Tomczyszyn: Baliśmy się, bo Ruscy kwaterowali jeszcze w Nowinach, i Niemców jeszcze trochę było. Ja w stajni spałem, widły miałem od gnoju przy drzwiach i łańcuch zakręciłem na nich tak, że nie można było ich otworzyć. Mieliśmy dwa konie i cztery krowy, i baliśmy się, że nam je ukradną, bo bandy ruskie jeszcze grasowały. Janina Nowak: Zaraz po wojnie, jak już wszyscy mieszkańcy zaczęli sobie lepiej radzić, ludzie zaczęli pędzić bimber, żeby móc go sprzedawać i mieć choć trochę więcej pieniędzy. Często Ruscy przychodzili do nich i dawali im żywność lub jakieś meble w zamian za bimber. Jeżeli ktoś się sprzeciwiał, wtedy przystawiali mu karabin do głowy, ale raczej nigdy nie zabijali. Ludmiła Gródek: Gdy Rosjanie pędzili krowy, które wypasali na łąkach nadwarciańskich, mój ojciec wziął butelkę spirytusu i dostał od nich krowę – naszą późniejszą żywicielkę, jak zwykł mówić. Wszystkie tereny rolnicze wokół Witnicy, gdzie obecnie znajdują się zabudowania, były obsiane żytem, więc jeśli ktoś potrzebował zboże dla zwierząt, to mógł dowolnie zbierać plony. My ze sobą nie mieliśmy praktycznie nic. Tylko trochę ubrań, bo reszta została zniszczona w wyniku bombardowania. Gdy przyjechaliśmy do Witnicy, jeszcze byli tutaj Niemcy. Na ulicy Końcowej mieszkał gospodarz, który wcześniej miał dużą fermę kur. Uczył mojego ojca w jaki sposób kosić zboże, jak wiązać snopki, a Niemka uczyła mamę doić krowę, ponieważ mama panicznie bała się podejść do krowy. Przedtem żyła w dużym mieście. Mieszkaliśmy przecież na przedmieściach Lwowa, podobnie jak Wieprzyce pod Gorzowem. Wydaje mi się, że stosunek Polaków do tych Niemców był normalny. Wieczorami przychodzili do moich rodziców, siadali pod werandą, a ponieważ mama znała dobrze język niemiecki – dużo rozmawiali. Rozmawiało się o wojnie i o czasach przedwojennych. I dla nich i dla nas taka sama była niedola... My tutaj nie chcieliśmy przyjeżdżać. Nas wygonili i gdybyśmy nie wyjechali, to po 1945 roku, na pewno trafilibyśmy na Sybir. Stanisław Mikołajczuk: Obok nas w cegielni pracowało wtedy trzech Niemców, chyba do połowy lat 50tych. Na Sikorskiego mieszkała też Niemka, która wyszła za Polaka, Pani Czerwińska, jej córka zdaje się wyjechała dużo później do NRD. Nie pamiętam, by mieszkali jeszcze jacyś inni dawni mieszkańcy Vietz w czasie, kiedy przyjechałem do Witnicy. Natomiast maszyny i wyposażenie w całości pozostało po Niemcach tak w pierwszej (dawna brykietownia), jak i w drugiej cegielni (tej na ulicy Cegielnianej). „Wybuchło tak silnie, że okna popękały”, czyli bombowe rozrywki młodzieży Franciszek Krzyżak: Udaliśmy się w stronę Witnicy. Po stronie prawej nie było jeszcze lasu, tylko łąka. Był tam pochowany jakiś żołnierz. Nie zakopali go całego, widać było jego nogi w butach. Poszliśmy dalej i zobaczyliśmy rower. Odkręciliśmy z lampy żarówki z przodu i z tyłu. Między Witnicą a Mościczkami koło lasu przy rowie leżała zabita kobieta. Poszliśmy dalej do Witnicy i jak się kończy las, parę metrów od szosy, zobaczyliśmy ułożoną kupkę granatów moździerzowych. (...) było nas trzech chłopaków: ja, Łukasiewicz Mikołaj i Nowiński Franek. Każdy wziął po dwa granaty i wróciliśmy się Pracownicy witnickiej kaflarni. Rok 1945 lub 1946. Wieści z Ratusza Str. 16 Str. 13 DROGA DO WITNICY - c. d. „Przyszedł na świat w czerwcu 1945”, czyli pierwszy witniczanin z urodzenia Ludmiła Gródek: Podróż była straszna. Już w Bielsku-Białej, jak tylko wyjechaliśmy, nasza ciężarna towarzyszka zaczęła rodzić. Jechała z nami też Pani Czurkowa(?), która później była pierwszą położną w Witnicy. Jechała wraz z synem i w wagonie przygotowała już tę kobietę do porodu… Tymczasem na jakiejś stacji, zaraz za Bielskiem-Białą, gdzie ludzie wysiadali, panowie poszli do zawiadowcy i prosili, żeby na najbliższej stacji do pociągu podjechała karetka. Gdy dojechaliśmy do Katowic, karetka już stała na peronie. Panią zabrano do szpitala i tam urodziła córeczkę. Już po tygodniu wszyscy byli w Witnicy, zamieszkali w domu obok. Pan Czarnch pisał w swoich broszurach, że pierwszą obywatelką Witnicy była właśnie ta dziewczynka, z domu Rzeszowska, urodzona w Katowicach. Jednak moim zdaniem pierwszym obywatelem Witnicy jest chłopiec Janusz Tobias, który się urodził 1 czerwca tu w Witnicy. Mam jego zdjęcie i kopię metryki. Tamta dziewczynka urodziła się w Katowicach, a w Witnicy została zameldowana. Pan Czarnuch widocznie oglądał księgi i stanął na lipcu, ponieważ ta dziewczynka urodziła się właśnie w lipcu. A Janusz Tobias przyszedł na świat w czerwcu 1945 roku. Jego dokumenty mam też dlatego, że jest moim kuzynem. Jego ojciec był bratem mojej mamy, przyjechał w maju z żoną, która była w zaawansowanej ciąży. Urodziła w czerwcu, w szpitalu, który był zorganizowany na ulicy Rutkowskiego. Tam, gdzie później była stara przychodnia. (…) Krowa za butelkę”, czyli pierwsze dni, pierwsze tygodnie Franciszek Krzyżak: Szkoły jeszcze nie było, ale niedługo miała być. Chodziliśmy po pustych domach. Na początku Mościczek koło lasu stał budynek. Poszedłem do tego domu, wszedłem na strych i zobaczyłem małą kupkę słomy. Szukałem w niej czegoś, bo czasami znajdowało się ołówek lub zeszyt, a czasem zegarek lub jakieś inne przedmioty, np. zdjęcia lub pieniądze niemieckie. Grzebałem w tej słomie i namacałem człowieka nieżyjącego, ale nie wiem, czy był to mężczyzna czy kobieta, bo prędko stamtąd uciekłem. Zawsze szukaliśmy czegoś ciekawego po strychach. Poszliśmy do domu, gdzie teraz mieszka Kielec i ja znalazłem tam kawałki taśmy filmowej. Wziąłem to, bo mnie to interesowało. Następnego dnia we trzech chłopaków poszliśmy do Kamienia Małego, weszliśmy do pierwszego domu po stronie prawej, jak się idzie do Kostrzyna. Był tam taki mały korytarz... Weszliśmy do pokoju i zobaczyliśmy kobietę, która leżała na podłodze. Była cała naga, jakby dopiero się narodziła. Tak mocno ten pokój cuchnął, że natychmiast pouciekaliśmy w stronę domu. (…) Następnego dnia poszliśmy do innego domu. Było nas czwórka, trzech chłopaków i jedna dziewczyna. Znowu znalazłem kawałki taśmy filmowej szerokiej na 10 mm. Bardzo się ucieszyłem, bo do filmu to miałem duży pociąg. Oglądałem te kawałki filmu kilka razy dziennie, taki byłem zadowolony. Na pewno w tym domu mieszkał amator filmu, taki, jak ja. Wyszliśmy z tego domu na szosę. Obok szosy stała beczka kości zwierzęcia, chyba wieprzowe. I jedna dziewczyna, Maria, dla żartu chwyciła kość i rzuciła do mnie - prosto w lewe oko. Kość mi przecięła skórkę koło oka i krew leciała. Opuściłem ich i poszedłem do domu do mamy. Mama opatrzyła mnie. Na drugi dzień znów lataliśmy po domach. Ludmiła Gródek: Na początek rodzice mieli jakieś odłożone pieniądze. Trzeba było kupić za coś podstawowe produkty, trzymało się świnkę, kury, krowę. Tato kupił krowę za „butelkę”. Tak zrobiło wiele osób. Nawet ci, którzy przyjechali ze Wschodu i już mieli swoje krowy. To b y ły p ię k ne z w ie rz ę ta , tz w . „holenderki”, bardzo mleczne. Podstawowa opieka medyczna była zapewniona. We wrześniu nadeszła okropna plaga komarów, w wyniku której mój brat zachorował na mala- rię. Miał straszliwe dreszcze, potwornie nim rzucało, a później jeszcze bardzo wysoką gorączkę 41 stopni. Miał takie dwa ataki… i właśnie wtedy przyszedł doktor Felicki. Tato wcześniej poszedł do lekarza i opowiedział mu, jakie są objawy. Gdy doktor do nas trafił, miał już ze sobą butelkę chininy. Kazał mamie podawać chininę z gorącą herbatą, ponieważ, jak powiedział, jeśli przyjdzie trzeci atak, to brat go nie przeżyje. Ale nie było trzeciego ataku, lek zadziałał. Było dość dramatycznie, ale na szczęście brat przeżył. Stanisław Mikołajczuk: Bez trudu znalazłem sobie mieszkanie, bo ciągle stały puste domy, nawet do połowy lat 50. można tu było znaleźć wolne poddasza. W tym okazałym budynku przy ulicy Rutkowskiego mieszkam do dziś, tylko nie w tym samym lokalu. Mieszkanie było oszabrowane, stał jakiś stół, kredens, więc resztę trzeba było sobie wyszukać w ogródkach czy szopkach, bo ludzie wystawiali tam meble, których nie potrzebowali i wszędzie było tego pełno. Zamieszkałem wspólnie z Jankiem Zabłockim, który znalazł się w Witnicy po powrocie z łagru Suchobezwodnoje, gdzieś na Uralu, a wywodził się z Grodzieńszczyzny, z Grzegorzem Sajewiczem też z terenów dzisiejszej Białorusi, z Mikołajem Skibińskim z Warszawy, no i ja z Podlasia. Połączyło nas miejsce pracy, czyli cegielnia, wiek i mieszkanie. Poza tym wiedliśmy beztroskie, kawalerskie życie. Pieniędzy nie brakowało, bo oprócz pracy namiętnie graliśmy w karty (i to nie na zapałki), a wygraną w miarę narastania inflacji składaliśmy wspólnie do walizki. Alkohol też pojawiał się na stole, no i nie mieliśmy rodzinnych obowiązków. Pierwszy założył rodzinę i wyprowadził się Janek, potem ja w roku 1951 znalazłem żonę, Janinę Wawrzyniak, w tym samym domu, ale piętro wyżej. Sajewicz i Skibiński wyjechali z Witnicy. „W stajni spałem, widły miałem przy drzwiach” czyli Rosjanie, Niemcy i Polacy Franciszek Krzyżak: W Witnicy była milicja bez mundurów, mieli trwaliśmy do 1945 roku, do zakończenia wojny. Klęczany to była wioska, w której moi dziadkowie mieli ziemię i gospodarkę. W 1945 dziadek i wujek, czyli mamy ojciec i brat mamy, zaczęli planować wyjazd na Ziemie Odzyskane. Wiedzieliśmy, że po podpisaniu paktu w Jałcie Wschód zabierze Rosja, więc podjęliśmy decyzję, że jedziemy na Zachód. Tam w górach nie mieliśmy już nic. (…) Rodzice nie chcieli tam mieszkać, ponieważ nie było tam pracy ani żadnych widoków na przyszłość. (…) Tato dostał kartę repatriacyjną do Kamiennej Góry. Dziadek z wujkiem, najmłodszym bratem mamy wyjechali już w maju na Zachód. Trudno mi powiedzieć, jakim cudem trafili właśnie do Witnicy. Może i się rozmawiało w domu na ten temat, ale nie pamiętam, jak oni tutaj zajechali. Nie przyjechali sami, byli z nimi, między innymi Państwo Frańczukowie. Dziadek z wujkiem, gdy przyjechali, zajęli dom na ul. Starzyńskiego. Była tutaj cała gospodarka. Niemcy zostawili i konie, i krowy... To Rosjanie wyganiali Niemców z tych terenów, a później wmawiano nam, że to Polacy robili. Wchodzili do domu, dawali 20 minut i mówili „Już was tu nie ma”. Dlatego wszystko zostawało, bo nie było możliwości nic zabrać. My szykowaliśmy się do wyjazdu do Kamiennej Góry, tak jak była wypisana karta repatriacyjna, jednak wcześniej dostaliśmy od dziadka list z Wicin koło Kobylej Góry. Mama z tatą debatowali, zastanawiali się co zrobić. Stwierdzili, że skoro część rodziny już tam jest, to i my tam pojedziemy. Zmieniono nam kartę repatriacyjną i pojechaliśmy do Wicin. Podróż była makabryczna. W jednym wagonie było ok. 20 osób, 3 krowy i klatki z kurami. W tym wszystkim była kobieta w ciąży, która na dniach miała rodzić. W Katowicach urodziła córkę, która później była uznana za pierwszą obywatelkę Witnicy. Jej rodzice nazywali się Rzeszowscy. Ale wróćmy do samego wyjazdu. Załadowaliśmy się do pociągu i wyjechaliśmy z Nowego Sącza. Było tam też kilkoro dzieci, m.in ja i siostra męża (wtedy jeszcze nie wiedziałam, że będzie w przyszłości moim mężem). Były też inne panny, które chciały z tej wioski wyjechać. Nasi rodzice wyprosili, żeby konduktor pozwolił zająć jakiś przedział dla dzieci. Na ławkach i podłodze przynajmniej dzieci mogły się przespać. Kobiety zostawały w wagonie, a mężczyźni spali na dachu. W Nowym Sączu przyłączono nas do pociągu osobowego do Chabówki. Tylko nasz jeden wagon doczepiono do normalnego pociągu. Tzn. ojcowie poszli do zawiadowcy i prosili „butelką”… A „butelka” otwierała wszędzie drzwi. Najczęściej litrowa. W Chabówce znów nas przeczepili do pociągu osobowego do Krakowa, z Krakowa zdaje mi się do Fot. ślubna Sabiny Stelmaszyk, Wronki 1947r. Bielska-Białej. Za każdym razem byliśmy doczepiani do pociąOjciec mieszkał na ulicy Rybackiej gów osobowych, ponieważ nie było i razem z macochą posiadali gospodalekobieżnych, a pociągi jechały darstwo. (…) tylko z miasta do miasta. Z BielskaSabina Stelmaszyk (z domu Sawala) Białej jechaliśmy do Katowic, z Wronek. Rocznik 1929: Mój mąż z Ka to w ic d o Częst oc ho w y, do Witnicy przybył już w 1945 roku a w Częstochowie przyczepiono nas i pracował w milicji. Ślub braliśmy do kolejnego osobowego pociągu do 27 października 1947 roku we WronPoznania. W Poznaniu nas podczepili kach, a w listopadzie przyjechałam do do pociągu do Krzyża. Raz na dobę Witnicy. jechał pociąg do Poznania i wracał. Z Wronek przybył także Pan Nawrot Tym sposobem przyjechaliśmy do (ojciec Pani Krystyny Sikorskiej), Wicin pod Kobylą Górą. który pracował w milicji, Pan KaziJózef Mazurek z Kamionek Wielmierz Lewicki także był milicjantem, kich k. Kołomyi. Rocznik 1925: podobnie Pan Maćkowiak, więc Moja „podróż” do Witnicy rozpoczęznalazło się kilka osób z okolic. Na ła w dwóch etapach. Najpierw samopoczątku mieszkałam przez 13 lat na dzielnie dotarłem z Kołomyi do ulicy Sikorskiego pod numerem 9. Przemyśla, a następnie transportem Maria Buchowska (z domu Koch) kolejowym z Przemyśla do Witnicy. z Kobylnicy Ruskiej k. Przemyśla. Pamiętam doskonale, że na jednej ze Rocznik 1921: Mieszkaliśmy wśród stacji pozostawiłem rower. Dzięki (…) Ukraińców, a ponieważ tato był temu, że posiadałem trochę rubli, dobrze sytuowany, to oni nas tam mogłem kontynuować podróż z moim chronili. Ale przyszedł taki moment, kolegą Żarskim (później mieszkał że przyszedł taki wójt albo sołtys, też w Kamieniu Małym) i tak dojechaliUkrainiec, taki potężny człowiek, śmy do Witnicy. który powiedział mojemu ojcu „Karol, Przyjechałem do Witnicy dlatego, że uciekaj z rodziną”. tutaj był już mój ojciec z macochą. Wyjechaliśmy wtedy do dużego Str. 14 Wieści z Ratusza Str. 15 DROGA DO WITNICY - c. d. chleb, kiełbasę, bo domyślaliśmy się, ile musiał wycierpieć podczas wojny. Niejednokrotnie doskwierał mu głód. Jeszcze przez dwa miesiące był zatrzymany w tym Poznaniu. Przypominam sobie powrót męża do domu – co to była za radość dla mnie, mojej córki i dla całej rodziny. Nie miałam nawet dla niego żadnych ubrań, to dobrze, że był na tyle szczupły, aby ubrać się rzeczy mojego ojca. Pamiętam, że przegadaliśmy całą noc (…) Józef Bajor z Kozowej k.Tarnopola. Rocznik 1925: (…) w końcu maja 1945 znalazłem się jako sierżant w Drzewicach koło Kostrzyna nad Odrą. Przez ten okres miałem całkowicie zerwany kontakt z rodziną. Posiadałem swój numer w wojsku, którego nikt nie znał. Tymczasem któregoś dnia, siedzę w świetlicy, Niemki grają na pianinie, ja porządkuję amunicję, wchodzi ktoś do środka – patrzę, mój ojciec! Tato długo zwlekał z wyjazdem z Kozowej z powodu pracy i konieczności spakowania dorobku całego życia. Kiedy przyszło do ostatniego terminu wyjazdu, dostał do swojej dyspozycji wagon kolejowy, gdzie mógł załadować dobytek, w tym krowę, i tak rodzina Bajorów znalazła się na Ziemiach Zachodnich. (…) Trzy razy dostawałem przepustki do Witnicy do rodziny, ale ciągle byłem żołnierzem, który mieszkał tam, gdzie jego jednostka: w Bielsku-Białej, Skierniewicach, Morągu. Wreszcie w 1947 roku mnie zdemobilizowano. Przyjechałem do Witnicy do rodziców. Idę ulicą Sportową, ktoś idzie naprzeciwko, pytam, gdzie mieszkają Bajorowie. Przechodniem okazał się Jan Ludwicki, który się potem ożenił z moją siostrą. Wskazał mi ostatni dom po prawej stronie ulicy Sportowej (do dziś mieszka tam moja siostra). I tak zostałem mieszkańcem naszego miasteczka. Stanisław Mikołajczuk z Wólki Soseńskiej k. Siedlec. Rocznik 1930: Do Witnicy przyjechałem w czerwcu w roku 1948. A znalazłem się tutaj, ponieważ rodzina Maria Buchowska z mężem, rodzicami, uznała, że lepiej będzie, jeśli teściową i córkami. Rok 1950. miasta. Tam ojciec miał jakie takie znajomości i tam zamieszkaliśmy w domu, opuszczonym przez Żydów. Właśnie tam byliśmy prawie do końca wojny. (…) Wiosną 1946 roku przyjechałam z czteroletnią córką, rodzicami i rodzeństwem do Pszczewa. Młodsze rodzeństwo jeszcze tam chodziło do szkoły, chodziliśmy też do kościoła. Dom, który zajęliśmy był po Niemcu, który prawdopodobnie wyjechał do Berlina. Był bardzo zaniedbany (…) Zamieszkaliśmy w tym domu z całą rodziną tj. rodzice, rodzeństwo oraz ja z córką. Decyzja o wyjeździe na Ziemie Zachodnie zapadła w sposób naturalny. Mój ojciec zawsze nam powtarzał „Drogie dzieci nigdy nie kierujcie się na wschód tylko na zachód, bo tam jest inna kultura i inne obyczaje”. (…) Pamiętam doskonale powrót mojego męża z Syberii po czterech latach rozłąki. Pierwszą wiadomość od niego, że żyje, otrzymałam telegramem. Napisał, że jest obecnie w Poznaniu, ale chciał, żebym do niego przyjechała, więc wraz z moi kuzynem wybraliśmy się do niego. Zabraliśmy pełny ekwipunek i jedzenie dla niego, m.in. kankę mleka, wyjadę z rodzinnych stron po wyroku sądowym, gdzie dostałem 3 lata więzienia w zawieszeniu (o bliższych szczegółach nie chciałbym mówić). Przez pół roku siedziałem w areszcie śledczym UB w Siedlcach, co było straszne i do dzisiaj przywołuje wspomnienia bicia i wymuszania zeznań siłą. Kiedy sąd wyjazdowy w Lublinie wydał wyrok wojskowy, rodzina stwierdziła, że lepiej będzie, jeśli wyjadę jak najdalej od domu, żeby bezpieka się mnie nie czepiała. Bilet na drogę (w jedną stronę) kupili mi rodzice, a całym majątkiem było ubranie na sobie i kufajka. Nie miałem ani zdjęcia, ani dowodu, ani żadnych pieniędzy. Miałem tylko metrykę urodzenia. Dodam, że w roku 1999 Sąd Okręgowy w Siedlcach wydał postanowienie o unieważnieniu tego wyroku. Sabina Stelmaszyk: Wyjeżdżając z Wronek do Witnicy, człowiek pragnął poznać inny świat, te tak zwane Ziemie Odzyskane. Jechałam tutaj z jakąś perspektywą przyszłości, bardzo dużo ludności wyjeżdżało z Wielkopolski na te ziemie. Moja przeprowadzka do Witnicy wyglądała zupełnie inaczej, obce mi są opowieści repatriantów pochodzących z Kresów Wschodnich. Przyjechałam tutaj pociągiem z jedną walizką. Ludmiła Gródek: Nie potrafię określić uczucia, z jakim jechałam na zachód. Pamiętam wielki żal za Lwowem, żal, że się nie wraca, tylko jedzie dalej. A to, co czekało, było nieznane... Była też nadzieja, związana z tym, że się już wojna skończyła, że skończyła się okupacja i ten straszny terror. To, że skończył się głód i strach – to było najważniejsze. Rodzice żyli z nadzieją, że jeszcze wrócą do Lwowa. Szczególnie tato bardzo ubolewał i bardzo tęsknił. „Na kuchni gotowała się jeszcze zupa Niemców”, czyli pierwsze wrażenia, pierwsze przeżycia Franciszek Krzyżak: W gospodarce nie było nic, ani kota, ani myszy. Ojciec kupił kozę i dwie kury. Co roku mieliśmy lepsze życie. Janina Nowak: Wszystkie ulice w Witnicy były zrobione z kamieni, tzw. kocie łby, a domy były murowa- ne. U nas na Wschodzie mieliśmy tylko małe, gliniane domki. Niemcy mieli też ładniejsze meble niż my, więcej naczyń i różnych sprzętów domowych. Miasteczko z tym wszystkim podobało mi się bardzo. Tutaj z dworca przewieźli nas wozami na boisko, gdzie teraz jest gimnazjum i kazali dwa dni przeczekać. Kto gdzie jakiś stary dom wziął, to już miał, a my zostaliśmy tam te dwa dni. Czekaliśmy, aż Niemcy uciekną. Zrobili nam na tym boisku takie wielkie podarte namioty z jakichś szmat. Dali nam jakiejś zupy, ale bez soli. Pamiętam jaka ona była strasznie niedobra. Ale gotowali tę zupę i dawali, bo ludzie nie mieli nic, poumieraliby z głodu. Tę zupę gotował nam PUR. To było takie biuro, które opiekowało się wszystkimi tymi ludźmi, co tutaj przyjechali. Rozdawali zupę i chleb, my chodziliśmy z kaneczkami przez te parę dni, dopóki nie zrobili tak, żeby było dobrze, żeby Niemców wygonić z tych terenów. Współczuliśmy im bardzo, bo tak nie powinno się postępować z niewinnymi ludźmi, przecież to nie oni wymyślili sobie tę całą wojnę. Ale jednocześnie myśleliśmy o swoim bezpieczeństwie, dlatego bardziej martwiliśmy się o siebie, niż o nich. Lał deszcz, wszystko było mokre, rzucili nas tutaj na to boisko i powiedzieli, żebyśmy robili sobie co chcemy przez te parę dni. Dali nam jakichś szmat, żebyśmy mogli się przykryć i tak te kilka dni przespaliśmy tam. W tym samym czasie wyganiali Niemców, wchodzili do nich do domu, mówili: Won! I tak jak stali (…), to mogli wziąć tyle, co złapali ze sobą do ręki, zanim ich nie wyrzucili z mieszkania. Mówiono nam, że jak tylko Niemcy pójdą, to będziemy mogli wziąć sobie wszystko, co tylko będziemy chcieli. Kto bardziej odważny, to poszedł szukać, ale ojciec się bał. Mama mówiła, że wojna się jeszcze wróci. Rodzice mieli nadzieję powrócić do rodzinnego miasta. Często mówili, że wojna jeszcze będzie, że Niemcy nas tu wymordują. Ale później cieszyli się, że jednak się skończyła, że dostali kawałek pola i mogli zacząć wszystko od nowa. Chociaż w biedzie, ale razem. Kiedy wyrzucili już Niemców, poszliśmy z boiska i każdy szedł sobie tam gdzie chciał, mógł zajmować każde mieszkanie. Każdy chodził, szukał gdzie mogło być puste mieszkanie. Ojciec zalazł je na Gorzowskiej, zajęliśmy trzy pokoje. Kiedy przyszliśmy do tego mieszkania, na kuchni gotowała się jeszcze zupa Niemców. Józef Tomczyszyn: Miasto wolne i puste, nie ma nikogo. Zostały w Witnicy tylko trzy rodziny niemieckie. Jeden Niemiec mówi mi, że to są tereny brandenburskie, że tu powietrze jest niezdrowe. Niemcy co 10 lat zmieniali ludzi, którzy tutaj mieszkali, wysiedlali ich na górskie tereny, a stamtąd ludzi przesiedlali tutaj. Kazał nam pić herbatę z dzikiego bzu. A później gdzieś ich wywieźli. Siedzieliśmy tak na tej stacji całą noc, a rano poszliśmy popatrzeć po tych łąkach na południe od stacji. Ziemia ładna, czarna, tylko bardzo dużo komarów. A te komary tak nas wystraszyły, że my nie chcieliśmy rozładować się z tych wagonów. I przyjechał komendant PUR-u Siemaszko. Mówiliśmy mu, aby zabrali nas gdzie indziej, bo tu bagna, wody, komary i my nie chcemy tu być. On mówi, ze to niemożliwe. – Nie ma tu ludzi, Niemcy wyjechali i potrzebni są przesiedleńcy. Musicie tu zostać! Ale chłopi zaczęli się tam do niego stawiać, że nie rozładujemy się. Komendant Siemaszko pojechał do Gorzowa i tam spotkał się z jakimś porucznikiem i opowiedział mu, jaka jest sprawa. Przyjechał do nas porucznik, kazał sobie dać taboret, żeby go wszyscy widzieli i zapalić ognisko. Stanął na tym taborecie i przemówił do nas: – Bracia! Polacy! To są piastowskie ziemie! Będziemy szukać innych wysiedleńców, jak wy tu już jesteście, a wagony są potrzebne, żeby następnych przywieźć. Musicie tu zostać! Zanucił „Nie rzucim ziemi skąd nasz ród…” i wtedy wszyscy pochwycili melodię i się wzruszyli. Wskoczyli na wagony i rozładowali na rampy. A pociąg odjechał. Z Drohobycza wyjechaliśmy drugiego września (…) Cała podróż trwała dwa tygodnie. Wszyscy, co mieli konie i wozy zapakowali się, i pojechali. Jedni na Mosinę, inni na Białcz, a ojciec skierował się do Pyrzan. A tu cała wieś zajęta. Białczyk również. I tak zajechaliśmy aż do Świerkocina, który jeszcze był wolny. Ojciec i dziadek znaleźli dom dwurodzinny. Maria Buchowska: Nie ciągnęło nas do dużego miasta. Chcieliśmy mieszkać w małym miasteczku. Z tego, co pamiętam, to w Witnicy na początku było bardzo dużo gruzu, ale stało także kilka pięknych domów. Ludmiła Gródek: Witnica robiła na początku raczej przygnębiające wrażenie. To było małe miasteczko, a wcześniej żyło się w dużym mieście, w którym były tramwaje i kwitło życie kulturalne. Witnica była miasteczkiem przemysłowym (…) Niemcy, którzy przychodzili do taty mówili, że Witnica miała stanowić zaplecze dla Gorzowa. Sabina Stelmaszyk: Witnicę znałam jeszcze przed ślubem. Robiła wrażenie takiego rumowiska, ponieważ było wiele zniszczeń. W miejscu pomnika były gruzy, a w miejscu „Jubilatki” znajdował się parkan zabity deskami. (…) We Wronkach nie było zniszczeń, ponieważ nie prowadzono tam żadnych działań wojennych - jedynie most kolejowy został wysadzony przez Niemców. Stanisław Mikołajczuk: Witnica mi się podobała, w moich stronach brakło światła, kanalizacji, gazu, ulice nie były brukowane – tutaj miałem te wszystkie udogodnienia, chociaż jako młody chłopak nie bardzo zwracałem na to uwagę. Ludziom dotąd wystarczała miska i lampa naftowa. Do tego Witnica nie była zbombardowana, może poza miejscem, gdzie stoi „Stefanek” (Pomnik Żołnierza) i zniszczonymi domami przy Urzędzie. W centrum miasta znajdowała się krzyżówka dróg z małym klombem i bez parkingów, co widać na starym zdjęciu, gdzie siedzę na ciągniku, ulica Sikorskiego była wysadzana pięknymi lipami i pamiętam ją doskonale, bo codziennie jeździłem tą ulicą rowerem do pracy.