WzR - 750.

Transkrypt

WzR - 750.
Wieści z Ratusza
Str. 28
WITNICA NA STARYCH KARTACH
Od Vietz do Witnicy
750 lat historii
Ul. Gorzowska, z lewej bank, z prawej browar.
Ul. Sikorskiego, Kaflarnia
W NUMERZE:
Ul. Strzelecka, stadion miejski.
Ul. Rutkowskiego, z prawej hotel.
Ul. Kolejowa, dworzec.
Ul. KRN, w głębi sąd - dzisiejszy Urząd Miasta i Gminy.
Pierwsza wzmianka o Witnicy
2
Początki wsi Vietz i jej
przeobrażenie w Witnicę
4
Witnickie organy
7
Ulrich Schroeter o historii Witnicy
8
Droga do Witnicy
12
Adam Dekarczyk—pionier kultury
22
Targi na pograniczu
24
Słownik witnicki (dla niewitniczan)
25
Irena Dowgielewicz w Witnicy
27
Ul. Sikorskiego, Willa Hasselberg, dziś Żółty Pałacyk.
Ul. Gorzowska, ówczesny ratusz, z lewej plebania.
750 lat Witnicy to historia budowania w czasie i przestrzeni, dokładania kolejnych cegiełek przez następujące po sobie pokolenia.
Jak w kulturowym tyglu, mieszały się tu narodowości, państwa,
znamienite rody i zwykli, prości ludzie, ale każdy pozostawiał po
sobie trwały ślad. Nad naszym miastem unoszą się duchy tych,
którzy nadali mu dzisiejszą postać i charakter. Jako mieszkańcy
czerpiemy z przeszłości, ale przede wszystkim tworzymy własną
historię – najbardziej potrzebną każdemu człowiekowi – historię
pozytywnych budowniczych wzmacniających fundament Witnicy,
naszej Małej Ojczyzny.
Wieści z Ratusza
Str. 2
Str. 27
IRENA DOWGIELEWICZ W WITNICY
Pisała o powojennej Witnicy i jej
mieszkańcach – ludziach i… psach.
Są ziemie, które od wieków mają określone i trwałe granice, gdzie mieszkają kolejne rodowe pokolenia, a cywilizacja rozwija się w postaci linii ciągłej. Są i takie, gdzie jak w tyglu mieszają się narodowości, języki i kultury, obecne
jednak ciągle na tym samym obszarze. Są i takie, gdzie wichry historii przecinają dramatycznie ciągłość pokoleń, przemieszczają ludzi i wyznaczają nowe granice. Mieszkamy na takiej właśnie ziemi.
Możemy opowieść o Niej zacząć od Nas, pozostawiając w cieniu poprzednie, w tym wypadku niemieckie, a przed
nimi słowiańskie pokolenia, możemy potraktować ją jako zapis krzywd i zamkniętych kart. Możemy też pokazać naszą
małą ojczyznę w ciągłym przeobrażaniu się, budowaniu i tworzeniu ducha danego miejsca, w którym uczestniczą różne
narody i mówiący różnymi językami ludzie. Ich dokonania: drogi, domy, fabryki, pola, książki są wianem przekazywanym kolejnym mieszkańcom, nawet wtedy, gdy jest to czyn niezamierzony i tragiczny, ale i przyjmowany także wtedy,
kiedy się go wcale nie chciało. Współczesnym pozostaje wdzięczność i pamięć, jako najlepsza forma zapłaty, oraz dodawanie mądrości i swojej pracy do budowanej każdego dnia najbliższej ojczyzny.
W roku 2012 obchodzimy jubileusz 750-lecia pierwszej wzmianki o Witnicy. O niektórych wątkach jej 750-letniej
historii opowiada książeczka, którą oddajemy do Państwa rąk. Przez blisko osiem wieków, składając ziarnko do ziarnka,
pokolenia mieszkańców tworzyły z uporem naszą dzisiejszą rzeczywistość – tę materialną, ale także społeczną i kulturalną.
Autorom dziękuję, Państwu gorąco polecam.
Andrzej Zabłocki
Burmistrz Miasta i Gminy Witnica
PIERWSZA WZMIANKA O WITNICY
Pierwsza pisemna wzmianka o Witnicy pojawiła się przy okazji sporu
pomiędzy zakonem templariuszy,
będącym wówczas właścicielem ziem,
na których leżała między innymi wieś
walczyli ze sobą, także o Ziemię
Lubuską. Dla umocnienia tu swego
panowania osadzili na niej zakony
cystersów i templariuszy. (...)
Książę Wielkopolski Władysław
w kierunku zachodnim. Kostrzyn,
i większość wsi przy niej leżących,
należały do templariuszy. Askańczycy rozpoczęli starania o ich przejęcie.
Porozumienie w tej sprawie spisano
„My, brat Widekinus mistrz zakonu templariuszy w Niemczech i Slawii pragniemy, by wszystkim wierzącym w Chrystusa
znane było to ustalenie (...), że co się tyczy sporu, który miał miejsce między dostojnymi książętami Johannem i jego bratem
Ottonem margrafami brandenburskimi z jednej strony, a braćmi naszego zakonu z drugiej (...) szczerze i polubownie
zawarliśmy porozumienie (...), na mocy którego za radą i wolą braci naszych, darowaliśmy tym margrafom miasteczko
(oppidum) z wszystkimi przywilejami, jakie w nim mieliśmy oraz wsie Clöznitz, Warniki, Tamprosowe, Pudignowe,
Witze (...) z ich przywilejami i korzyściami, jakie do tej pory posiadaliśmy.
Irena Górska (później Dowgielewicz)
mieszkała w Witnicy w latach 194549. Pracowała w Fabryce Mebli, którą
przez pewien czas kierowała. Po
latach wspominała: (…) Czułam się
tam świetnie, dobrze mi się pracowało. Byliśmy dumni, że to właśnie nam
przypadło pierwsze w całym zjednoczeniu zlecenie na meble eksportowe
dla Anglii. Przyszły potem trudniejsze
lata, już nie pracowało się z takim
zapałem, choć o zapale mówiło się
coraz więcej.’’
Doświadczenia z witnickiego okresu
wykorzystała w swojej jedynej powieści „Krajobrazie z topolą”. Jej akcja
toczy się w Topolnicy czyli Witnicy.
„Krajobraz z topolą” jest kameralną
opowieścią o Annie i Janie Jasieniach
oraz dzieciach Jana z pierwszego
małżeństwa. Doświadczona przez
wojnę rodzina stara się zbudować
nowe życie na „Ziemiach Odzyskanych”. Teresa Komorowska w pracy
„Realia witnickie w powieści I. Dowgielewiczowej Krajobraz z topolą”
odnajduje w Witnicy osoby, które
posłużyły za pierwowzór powieściowych postaci. Główni bohaterowie,
Anna i Jan, mają wiele z Ireny
Dowgielewicz i S. Filimona, jednego z dyrektorów fabryki. Wiele
wspólnego mają ze sobą dyrektorzy
Fabryki Mebli: niefrasobliwy topolnicki Majek i witnicki Zelke, który
okazał się szabrownikiem, więc
miejsca nad Witną nie zagrzał.
Łatwy do zidentyfikowania jest
Robert Rauze-Rauziński, nauczyciel
historii w liceum, występujący
w powieści jako profesor Kosiński.
Ten, podobnie jak pierwowzór,
zostaje zdemaskowany jako prokurator w przedwojennym procesie
politycznym i trafia do więzienia.
Witnickie psy
Irena Dowgielewicz była miłośniczką zwierząt. Trzy witnickie czworonogi uwieczniła w swojej prozie.
W „Krajobrazie z topolą” występuje
suka Kajka. W „Peggy – pies, który
nie szczeka” główna bohaterka
przyjeżdża do miasteczka, aby objąć
kierownictwo fabryki mebli. Tu
poznaje Adama, sympatycznego
łobuz iaka, syna pracującego
w fabryce mechanika i sprawia
sobie psa – tytułową Peggy. Suka
(…) nie szczekała, a pozostawiona
sama w mieszkaniu, skakała przez
zamknięte okno wybijając szyby, ale
nie raniąc sobie ani pyska, ani łap.
Zakład nie pracuje, trzeba do niego
ściągnąć maszyny i materiały. Pani
dyrektor razem z Adamem, jego
kolegą i tytułowym psem wyrusza
do poniemieckiego składu forniru.
Na miejscu trafiają na szabrowników i zaczyna się robić gorąco... Na
szczęście wszystko kończy się
dobrze. Dzięki Peggy oczywiście.
W poświęconym jej opowiadaniu
występuje fabryczny koń i kilka
stworzeń, które nawet Dowgielewiczowa nie darzy sympatią: ,,Kilka
szczurów leniwie ustąpiło nam
z drogi, natomiast jednemu, wyjąt-
kowo bezczelnemu, ustąpiłam ja.’’
Walka z gryzoniami to wielka namiętność innego czworonoga. Łada,
tytułowa bohaterka drugiego witnickiego opowiadania Dowgielewiczowej namiętnie tępi szczury. Jest też
wytrawnym tropicielem i w godzinie
próby ratuje życie kurze niosce. W tle
akcji obu opowiadań, tak jak w tle
„Krajobrazu”, huczą maszyny Fabryki Mebli.
Irena Dowgielewicz jest autorką
jednej powieści, kilkunastu opowiadań i kilkudziesięciu wierszy. Witnicy poświęciła trzy utwory, opowiadające o ważnych, pionierskich latach.
Władysław Wróblewski,
Miejska Biblioteka Publiczna
Tel. (095) 721 64 66
(095) 721 64 83
Fax (095) 751 52 18
Email: [email protected]
Skład: UMiG Witnica
Druk: Serigrafex Witnica
Kolportaż: UMiG Witnica
„Krajobraz z topolą” został wydany
przez Wydawnictwo Poznańskie
(1966). Znalazł się również w zbiorze
utworów Ireny Dowgielewicz „Tutaj
mieszkam” (2000), wydanym przez
WOM w Gorzowie Wlkp. Nakładem
gorzowskiego WOM-u ukazał się
także zbiór opowiadań dla młodzieży
„Wujaszek Snep i inni przyjaciele” (1999), zawierający opowiadania
„Peggy – pies, który nie szczeka”
i „Łada”.
Dan w roku 1262 w dzień przed kalendami styczniowymi.”
Witnica (Witze/Vycz)), a margrabiami
brandenburskimi. Tak przedstawia tę
kwestię Zbigniew Czarnuch w książce
„Witnica na trakcie dziejów”:
,,W okresie rozbicia państwa polskiego na dzielnice, książęta piastowscy
Odonic podarował rycerzom zakonu
templariuszy w roku 1232 tysiąc
łanów na ziemi kostrzyńskiej(...) Po
założeniu Gorzowa pojawił się
problem drogi biegnącej u podnóża
północnej skarpy doliny Warty
31 grudnia 1261 roku według jednej
wersji dokumentu lub tego samego
dnia 1262 roku według innej wersji
(...)’’. Dokument zaś brzmi jak w
ramce powyżej.
Redaktor naczelny: Artur Rosiak
Redaktor wydania:
Sylwia Ławniczak-Karbowiak
Redakcja:
ul. Krajowej Rady Narodowej 6,
66-460 Witnica,
Wieści z Ratusza
Str. 26
SŁOWNIK WITNICKI (DLA NIEWITNICZAN)
POLICJA – willa przy ul. Rutkowskiego, w której do niedawna mieścił
się komisariat. Kojarzony z ciasnotą
i lamperiami w brzydkich kolorach.
Do dziś mówi się ,,przystanek przy
policji’’, skręcić na skrzyżowaniu
koło policji’’. Obok niej powstało
Regionalne Centrum Ratownictwa.
PREZYDIUM – inaczej Urząd Miasta
i Gminy. Przed 1989 r. budynek
mieścił Prezydium Miejskiej Rady
Narodowej, stąd starsi mieszkańcy
w skrócie mówią ,,idę do prezydium’’, ,,załatwiłem w prezydium’’.
Prezydium to dla nich bardziej instytucja niż obiekt, który przed wojną
mieścił gmach sądu i… więzienie.
PRZEDSZKOLE – budynek typu
Bonin (czyli drewno – wata – papa –
dykta), obliczony na istnienie przez
15 lat, przeżył ponad dwukrotnie
więcej. Dziś nieistniejący, w jego
miejscu stoi nowoczesne Przedszkole
Miejskie ,,Bajka’’. Drugie znaczenie
słowa – obiekt dzisiejszego Miejsko Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej, obecnie niemal zapomniane.
REMIZA – obecnie była remiza.
Obiekt przy ul. Zaułek Wodny, przez
lata wykorzystywany jako remiza,
obecnie po przenosinach strażaków
do RCR czeka na nowego nabywcę.
Niezależnie od jej przyszłych losów,
zawsze będzie przez witniczan nazywana Remizą
RYBNY – sklep naprzeciwko Prezydium. Przez lata kupowano tam ryby,
dopiero w ostatniej dekadzie przebranżowił się na sklep mięsny lokalnego przedsiębiorcy p. Pulkowskiego.
Stąd nazwa coraz bardziej zapomniana, dziś mówi się ,,u Pulkowskiego’’.
SAHARA – piaszczyste boisko pomiędzy Witną a stadionem miejskim.
Nazwa ukuta zapewne od stanu
nawierzchni boiska, którym zawiadywało Witnickie Towarzystwo Sportowe, a obecnie chcą reaktywować
Czarni – Browar Witnica.
SPALONA LEŚNICZÓWKA –
obiekt obok stawu rybnego za Leśnym Ustroniem. Leśniczówki dziś
już nie ma, a staw dzierżawi osoba
prywatna.
STEFANEK – sympatyczny żołnierz
Ludowego Wojska Polskiego na
pomniku „W Hołdzie Żołnierzowi
Polskiemu” stojący w centrum miasta. Warto zauważyć, że żołnierz na
pomniku jest w czapce rogatywce
nawiązującej do munduru przedwojennego wojska polskiego. W czasach, gdy budowano ten pomnik
takich symboli nie dopuszczano,
gdyż był to okres budowania pomników polsko – radzieckiego braterstwa broni. Pomnik stanął w latach
80. na miejscu pomnika 20-lecia
PRL, który z kolei zastąpił zburzony
w czasie wojny pomnik niemiecki.
Inicjatorem pomnika chwały żołnierza polskiego był miejscowy ZBOWiD, a wśród jego członków właściciel piekarni, Stefan Porowski.
Podobieństwo wątłej sylwetki
z pomnika i piekarza było uderzające. Nazwa przylgnęła Dzieło militarystyki kojarzone było także z nowoczesną szczerbinką karabinu. Dziś
wykorzystywany z rzadka jako
miejsce wart honorowych w czasie
świąt narodowych.
SZMELCOWNIA – staw za POMem tudzież dawna niemiecka huta
stojąca nieopodal. Złośliwi nazwali
tak staw od szmelcu, który lądował
na jego dnie, inni określali tak hutę.
SZPECHCIANKA – wytwórnia
wody gazowanej i oranżady przy ul.
Cmentarnej. Jej właścicielem był
Wilhelm Szpecht i stąd nazwa obiektu, jak i wyrobów. Witnicka oranżada
była kolorowa, mocno bąbelkowała
i piło się ją z butelek z porcelanowym kapslem na zatrzask.
ŚMIERDZĄCA – znana też jako
Smródka. Kanał idący wzdłuż Ścieżki Rybackiej, którym odprowadzano
ścieki z Ziemniaczanki i Browaru.
Jak łatwo się domyśleć, szarobure
popłuczyny po ziemniakach i piwie
miały specyficzny zapach, który do
dziś czuje niejeden mieszkaniec
Witnicy. Dziś rów jest przykryty
ziemią i odprowadza ścieki do nowej
oczyszczalni w Białczyku.
TRAKT – zwyczajowa nazwa święta
miasta. Od lat organizowano je
bowiem pod hasłem Witnickie Spotkania na Starym Trakcie. Kiedyś
towarzyszyły imprezie, zgodnie
z nazwą, przejazdy nietypowych
pojazdów. Dziś formuła święta
miasta jest inna, ale nadal mówi się
o nim ,,na Trakcie’’.
WIKLINA – łąki przy granicy miasta
przed oczyszczalnią ścieków.
W latach powojennych mieściła się tu
plantacja wikliny i gospodarstwo
wikliniarskie. Obecnie terene m
interesuje się inwestor z branży
odnawialnych źródeł energii.
ZAROŚNIĘTE, SIERŻANT, KWADRATOWE, OKRĄGŁE – nazwy
nadwarciańskich jezior, służących
witniczanom do łowienia ryb i kąpieli. Zarośnięte i Okrągłe leżą od przeprawy promowej w Białczyku
w stronę Pyrzan, Kwadratowe na
łąkach koło promu, a Sierżanta od
promu w stronę Kamienia Wielkiego.
Jeziora powstały z dawnych starorzeczy warty, dominują w nich okonie,
płocie, szczupaki, karasie i liny.
ZIEMNIACZANKA – dawna przetwórnia ziemniaków, obecnie siedziba zakładu metalowego Widof.
Produkowano tu syrop ziemniaczany.
Ziemniaczanka była związana ze
skupem ziemniaków w okolicy
nowego wejścia na cmentarz. Na
rozległym obszarze mieściła się tam
waga i niezliczone ziemniaczane
kopce. W samej Ziemniaczance
mieścił się potem Metalplast – Oborniki, a jego następcą jest dzisiejsza
firma.
ŻŁOBEK – obiekt przy ul. Świerczewskiego, działający jako żłobek aż
do lat. 90. Obecnie budynek Parku
Krajobrazowego ,,Ujście Warty’’.
ŻÓŁTY PAŁACYK – przed wojną
willa Hasselberg. Nazwa wzięła się
od fabrykanta, który wybudował ją
przy okazji budowy zakładu drzewnego. Zakład przekształcił się potem
w fabrykę mebli, a willa - w biurowiec fabryki.
Dzisiejsza nazwa
wzięła się od koloru elewacji obiektu
i gargamelowatej wieżyczki (w której
ponoć mieszka Czarodziej Witnik),
a powstała w latach 90., gdy Gmina
przeprowadziła remont obiektu dzięki
funduszom euroregionu, z myślą
o wykorzystanie willi na centrum
współpracy euroregionalnej. Dziś
w budynku mieści się kilka instytucji,
m.in. biblioteka, dom kultury i ekspozycja izby pamięci
Str. 3
KLUCZOWE DAT Y DZIEJÓW WITNICY
Rok 1125 (około): Okolice Witnicy
znalazły się w granicach diecezji
ustanowionego przez Bolesława
Krzywoustego biskupstwa w Lubuszu
(Lebus) oraz w granicach ustanowionej prawdopodobnie wcześniej kasztelanii lubuskiej.
Rok 1232: Piastowscy książęta osadzają w Chwarszczanach na ziemi
lubuskiej rycerski zakon templariuszy.
Okolice Witnicy znalazły się w ich
władaniu.
Rok 1249: Piastowski książę Bolesław Rogatka zrzeka się ziemi lubuskiej na rzecz arcybiskupów Magdeburga.
Rok 1252 (około): W rejonie Kostrzyna i Gorzowa w konsekwencji
porozumienia z arcybiskupami Magdeburga i Rogatką (?) pojawiają się
Askańczycy - margrabiowie z Brandenburga, którzy w roku 1257 zakładają miasto Landsberg i zabierają
templariuszom wsie leżące na drodze
z Kostrzyna do tego miasta, w tym
tereny wsi Warniki, Dąbroszyn
i Witnica. Dochodzi do sporu.
Rok 1262: Spór margrabiów z komandorią templariuszy w Chwarszczanach rozstrzygnięty zostaje porozumieniem, w którym zakon wyraża
zgodę na przekazanie spornych wsi
Askańczykom. W dokumencie porozumienia po raz pierwszy wymieniono
z nazwy wsie znajdujące się w posiadaniu zakonu i margrabiów, w tym
Witnicę i Dąbroszyn.
Rok 1298: Margrabia Albrecht zakłada w Myśliborzu kolegiatę, której
przekazuje „dochody z młynów na
Witnie istniejących lub mających być
zbudowanymi”.
Rok 1300: Margabia Albrecht zakłada
klasztor w Mironicach koło Kłodawy,
któremu, między innymi, daruje wieś
Witnicę i Pyrzany.
Lata 1402-1455: Witnica wraz z całą
Nową Marchią znalazła się w granicach państwa Zakonu Krzyżackiego.
Rok 1535: Powstanie Marchii Kostrzyńskiej na czele z Janem z Kostrzyna. Budowa twierdzy w Kostrzynie. Władca ten odchodzi od katolicy-
zmu, staje się wyznawcą doktryny
Marcina Lutra, następuje likwidacja klasztorów i folwark cystersów
w Witnicy a potem tartak i cegielnia staje się własnością władcy
Brandenburgii.
Rok 1720 (około): Powstanie nad
Wartą pierwszych osad olęderskich
(gospodarstwa hodowlane zakładane przez ludzi wolnych na terenach
bagiennych). Początki wsi zawarciańskich.
Rok 1750 (około): Założenie
Białcza (z Białczykiem), jako
miejsca wymiany koni w dyliżansach królewskiej poczty na trakcie
Berlin - Królewiec; założenie
Nowin Wielkich; budowa manufaktury tekstylnej w Radorf, początek majątku i parku (w pobliżu
stacji benzynowej koło obwodnicy); budowa odlewni żelaza.
Rok 1782: Oficjalne zakończenie
prac przy prostowaniu koryta
Warty, jej obwałowaniu i odwodnieniu pozyskanych gruntów.
Wiek XIX: Rybacka wieś Vietz
zamienia się w osadę handlowo –
przemysłową z hutą, cegielniami,
kaflarnią, browarem, tartakami,
jarmarkami i trzema rynkamitargowiskami: na kramy, na handel
płodami rolnymi i hodowlanymi
oraz rynkiem końskim.
Rok 1847: Wieś Witnica uzyskała
połączenie kolejowe.
Rok 1935: Wieś Vietz uzyskuje
prawa miejskie i zamienia się
w miasto Vietz /Ostbahn.
Rok 1939: Wybuch II wojny
światowej. W Witnicy pojawiają
się pierwsi jeńcy wojenni i przymusowi robotnicy najpierw polscy,
a potem także z innych podbitych
krajów.
Rok 1945, 3-4 lutego: Miasto
opuszcza niemiecki generał Erhard
Kegler z dywizji „Woldenberg”
i do Witnicy wkraczają oddziały
wojsk radzieckiej 5. Armii Uderzeniowej gen. Nikołaja Erastowicza
Bierzarina.
Rok 1945, kwiecień: Po uformowaniu się w Gorzowie pod opieką
radzieckiej komendantury wojennej
polskich władz miasta i powiatu, w
Witnicy pod opieką radzieckiego
komendanta wojennego miasta
powstają: Urząd Gminy ( Mieczysław Figaszewski przełom marca
i kwietnia); Posterunek Milicji Obywatelskiej (Stanisław Rosa około
5 kwietnia) oraz Zarząd Miasta
(Mieczysław Tomaszewicz 10 kwietnia). W dniu 17 maja ma miejsce
pierwsze zebranie sołtysów w gminie
Wicin. Witnica znalazła się w granicach województwa poznańskiego
w regionie nazwanym Ziemia Lubuska.
Rok 1945, 25 maja: Dla kierowania
ruchem polskiego osadnictwa na tych
terenach powstaje w Witnicy 74
Punkt Etapowy Państwowego Urzędu Repatriacyjnego (PUR). Nieco
wcześniej w budynku probostwa
założono placówkę Polskiego Czerwonego Krzyża. Aby osiedlić przybywających tu Polaków, Niemcy
z Witnicy zostali dnia 23 czerwca
„przepędzeni za Odrę”. Pozostała tu
niewielka grupa fachowców z zadaniem przyuczenia polskich osadników do obsługi maszyn i urządzeń.
Ci, po spełnieniu swego zadania,
zostali z miasta usunięci i wywiezieni do Niemiec.
Rok 1945, 15 września: Ksiądz
Józef Bielak zakłada parafię kościoła
katolickiego w Witnicy. Rytm niedzielnych nabożeństw i świąt kościelnych walnie przyczyniły się do
zintegrowania polskich osadników
przybyłych tu z różnych stron Polski
i świata.
Rok 1990, 25 maja: Po rewolucji
dokonanej przez ruch społeczny
„Solidarność” i wyborach do Parlamentu, w wyniku których, drogą
pokojową (po uzgodnieniach przy
Okrągłym Stole), nastąpiła zmiana
ustroju państwa, tj. odejście od
modelu komunistycznego i powrót
do demokracji i kapitalizmu. Powstaje wolny samorząd terytorialny
i odbywają się pierwsze wolne wybory do Rady Miejskiej w Witnicy.
Wieści z Ratusza
Str. 4
POCZĄTKI WSI VIETZ I JEJ
Dolina pobrzeża Warty od ujścia
do niej Noteci a dalej do Odry,
otoczona była od zamierzchłych
czasów wieńcem niewielkich rybackich wsi, wśród których była
i Witnica. Jakie są jej historyczne
losy?
Od epoki średniowiecza Witnica
leżała w granicach ziemi lubuskiej,
co od XII wieku określano precyzyjniej kasztelanią lub diecezją lubuską.
Jej obszar obejmował ziemie po obu
brzegach ujścia Warty do Odry.
Nazwa wywodziła się od grodu
Lubusz – dziś Lebus koło Frankfurtu
nad Odrą
Choć wieś istniała wcześniej, to dla
historyków data narodzin jakiejś
miejscowości usankcjonowana być
musi stosownym dokumentem.
Nawet wykopaliska archeologiczne,
dokumentujące iż naszą miejscowość
zamieszkiwali przedstawiciele ludów
kultury łużyckiej przed 3000 laty,
nie wiele pomogą jeśli nie znaleziono przedmiotu z pismem i datą.
Mamy więc nie ponad 3000 ale
„zaledwie” 750 lat i nic na ten terror
historyków poradzić się nie da!
Co takiego wydarzyło się w owym
roku 1262 od którego mija właśnie
750 lat? Ano jeden z książąt piastowskich epoki rozbicia dzielnicowego (Henryk Brodaty? Władysław
Odonic?), władający poza swoim
księstwem także ziemią lubuską, na
ziemiach zabranych niegdyś Pomorzanom, dla umocnienia tutaj swej
obecności, osadził w roku 1232 nad
Myślą w rejonie Kostrzyna zakon
rycerski templariuszy. Dostali nieokreśloną z nazw grupę wsi i lasy na
obszarze 1000 łanów z grodem (?)
w Chwarszczanach . Potem, w roku
1249, inny Piastowicz, książę śląski
Bolesław Rogatka, dla pokonania
swego brata w jego terytorialnych
roszczeniach, zwrócił się o pomoc
zbrojną do arcybiskupa Mageburga,
podpisując układ o częściowej,
rezygnacji z praw do ziemi lubuskiej. Arcybiskupstwo wkrótce
ziemię tę opanowało w całości,
następnie porozumiano się z Askańczykami, margrabiami brandenburskimi, stwarzając im możliwość
opanowania jej części leżącej na
północ od Warty z terenami należącymi do templariuszy. Margrabiowie Jan
i Otto przystępując budowy nowej,
zaodrzańskiej prowincji Brandenburgii, która z czasem została nazwana
Nową Marchią, zabrali templariuszom
osadę targową i wieś rybacką Kostrzyn oraz inne nadwarciańskie wsie,
w tym Warniki, Dabroszyn, Pudignowe (Kamień Mały?) i Witnicę,
a w roku 1257 założyli miasto Landsberg. Zabrane wsie leżały na trasie
drogi łączącej Kostrzyn z powstałym
Gorzowem. Templariusze oczywiście
zaprotestowali i zaczął się spór, zakończony umową zawartą właśnie 750 lat
temu czyli w roku 1262 (niekiedy
także sygnowaną datą 1261). Witnica
wraz z pozostałymi wsiami znalazła
się w posiadaniu margrabiów. Po kilku
dziesięcioleciach Askańczycy na
obszarze od Odry do granic z Polską
i od dolnej Warty po Chojnę, Myślibórz i Barlinek dokończyli dzieła
budowy Nowej Marchii ze stolicą
w Myśliborzu, a po wiekach w Kostrzynie.
Kolejny margrabia, Albrecht, w roku
1300 założył klasztor cystersów
w Mironicach pod Gorzowem i podarował mnichom kilka wsi, w tym
Witnicę. Wieś była posiadłością
zakonną do czasu reformacji, podczas
której dobra kościelne zostały przejęte
przez władcę. Stało się to w XVI
wieku, kiedy Brandenburgia z Nową
Marchią znalazły się w posiadaniu
dynastii Hohenzollernów. Jej przedstawiciel Jan z Kostrzyna, budowniczy
kostrzyńskiej twierdzy, odstąpił od
katolicyzmu i stał się wyznawca religii
protestanckiej w ujęciu Marcina Lutra.
Kościół i klasztory zostały pozbawione dóbr, które przejęło państwo.
Zakonna Witnica stała się teraz wsią
książęcą a potem królewską. I tak
zostało do polowy XIX wieku, kiedy
dobra królewskie sprywatyzowano.
Chłopi zostali uwłaszczeni, folwark
nabył jego dotychczasowy dzierżawca
Feuerherm, a małe zakłady produkcyjne zwane manufakturami sprzedano
kupcom i rzemieślnikom. Witnicką
królewską odlewnię żelaza nabył
kupiec z Kostrzyna Hoffmann. Tablice
nagrobne Feuerhermów zabezpieczono
w lapidarium na cmentarzu komunal-
nym, a grobowce Hoffmanów na
dawnym cmentarzu przy ulicy Wiosny Ludów.
W ciągu wieków istnienia wsi, jej
mieszkańcy, rybacy i rolnicy, ludzie
raczej ubodzy, zaznawali na przemian
lat pomyślnych i klęsk nieurodzaju,
p o w o d z i, e p id e mi i, p o ż a ró w ,
a w latach wojen rabunków i gwałtów. Po zniszczeniach wynikłych
z przemarszu Rosjan w czasie bitwy
pod Sarbinowem w roku 1758, a pół
wieku później takich samych gwałtach rabunkach i jeszcze większych
pożarach dokonanych przez Francuzów, działania wojenne jeśli miały
miejsce, toczyły się z dala od tej
spokojnej nadwarciańskiej miejscowości. Wieści o bojach docierały tutaj
w postaci mobilizacji mężczyzn do
armii i wiadomościach o śmierci
i kalectwie niektórych z nich. Także
w postaci skutków ekonomicznych
wojny. Pozytywnych dla nich, gdy
gigantyczna kwota kontrybucji narzucona pokonanej Francji ożywiła
gospodarkę Prus, dzięki czemu powstały i tu najpiękniejsze budynki
wraz z kościołem i smutnych dla nich,
gdy w roku 1918 Polska odzyskała
niepodległość.
Radość Polaków z odzyskania niepodległości po zakończeniu I wojny
światowej i przesunięcie się granicy
w rejon Krzyża, Drezdenka i Międzyrzecza. wywołały u tutejszych Niemców strach i lęk. Przemysł brandenburski, nowomarchjski, w tym także
witnicki, stracił na wschodzie rynki
zbytu. Wywołało to bezrobocie spotęgowane napływem z Polski do Niemiec około miliona Niemców,
z których niektórzy byli osadzani na
parcelowanych majątkach i budowanych dla nich specjalnych osiedlach,
jak to w Witnicy przy dzisiejszej ulicy
1 Maja. Przybysze ze wschodu przyjechali tu z bagażem żalu i wrogości do
Polaków, a także obaw przed dalszym
atakiem z naszej strony. Powojenny
układ wersalski dawał Niemcom
prawo posiadania tylko 100 tys. armii,
a ówczesna Polska mogła wystawić
milionową. Przyjęta polska doktryna
wojenna dopuszczała wojnę prewencyjną czyli wyprzedzający atak na
Niemcy. Sprawiło to że w Berlinie
SŁOWNIK WITNICKI (DLA NIEWITNICZAN)
ALEJA BRZOZOWA – dróżka
nasadzona brzozami, prowadząca do
starej willi fabrykanta Hermana
Strunka i nowej leśniczówki. Willi
już nie ma, a szkoda, bo była piękna.
Pozostała po niej tylko romantyczna
aleja.
BANDEROZA – nazywana też
Panderozą; pierwotnie baza Przedsiębiorstwa Robót Budowlanych Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej.
Nazwa wzięła się z rancza Ponderosa,
znanego z ówcześnie granego serialu ,,Bonanza’’. Baza oddalona od
zabudowań miejskich budziła takie
skojarzenia. Dziś siedzibę Miejskich
Zakładów Komunalnych, Zakładu
Gospodarki Mieszkaniowej i Urzędu
Pracy otaczają zewsząd domy jednorodzinne, ale nazwa pozostała.
CEGIELNIA – potężna fabryka
w okolicy dzisiejszej ul. Cegielnianej,
obecnie nie istniejąca. Wyróżniała się
m.in. ogromnym piecem w kształcie
barbakanu. Dziś teren wykorzystywany przemysłowo, pozostałością po
niej są leżące nieopodal wyrobiska
gliny.
CHLEBOWY – sklep z pieczywem
przy ul. Rutkowskiego, dziś w jednej
c z ęśc i mie ś c i s ię c uk ie rn ia ,
a w drugiej sklep spożywczy.
W Chlebowym sprzedawano pieczywo wytwarzane w Witnickiej piekarni, mieszczącej się przy ul. Kolejowej.
DWÓJKA (STARA) – inaczej szkoła
podstawowa. Jeszcze w roku 1998
były bowiem dwie szkoły podstawowe. Dziś dwójka jest Szkołą Podstawową im. Józefa Wybickiego,
a ,,Jedynka’’ przekształciła się
w Gimnazjum. Przez lata ,,Dwójka’’
rywalizowała z ,,Jedynką’’ na wszystkich możliwych polach niczym Stal
z Falubazem. Po reformie szkolnictwa topór wojenny zakopał się sam.
FORTUNA – dawne Zakłady Drzewne przy ul. Krasickiego i Rutkowskiego. Z nazwą kojarzona jest głównie
dzisiejsza pizzeria Etna.
GÓRKI – niegdyś polodowcowe
wzniesienia terenu w okolicy ul.
Wojska Polskiego. W poprzednich
dekadach służyły młodszym witniczanom za zjeżdżalnie saneczkarskie
i miejsce zabaw, a starszym jako
źródło darmowego żwiru. Przydatność górek tym ostatnim spowodowała po latach niemal kompletny ich
zanik (oczywiście górek, nie witniczan).
GROSS – inaczej jezioro Wielkie.
Miejsce kąpieli setek witnickich
rodzin. Niemiecka nazwa Gross
przetrwała do dziś w wymowach ,,gros’’, ,,grous’’ ,,grouse’’
i ,,groze’’. Nazwa używana również
przez mieszkańców sąsiedniej gminy
Dębno. Prawdziwa nazwa używana
jest głównie w oficjalnym i urzędowym obiegu.
HOLIDAY CENTER – również
znane jako u Reinharda.
Obiekt ,,Leśnego Ustronia’’. Po
wojnie mieszkał tam gospodarz o tym
nazwisku, miał młyn i gospodarstwo.
Potem w początkach lat 90. obiekt
wydz ierżawił Fred Da vidssen
z Aalborga i nazwał go Holiday
Center. Do obiektu ściągały setki
turystów z Danii poszukujących
wyrobów skórzanych, kryształów
i polskiej wódki. Potem firma Duńczyka padła, a Ustronie sprzedano
i dziś jest to dwugwiazdkowy hotel.
JUBILATKA – budynek wielorodzinny przy ul. Krasickiego naprzeciw ,,Stefanka’’. Nazwa bloku pochodzi od sklepu, który mieścił się
w parterze. Były tam trzy stoiska –
mięsne, nabiałowe i ogólnospożywcze i do każdego trzeba było stać
w osobnej kolejce. Kolejki stały
nawet w czasach, gdy półki Jubilatki
były puste. Sklep był świadkiem
niejednej dantejskiej sceny walki
o kartkowe mięso czy komplet rolek
papieru toaletowego. Dziś okolica
bloku jest stałym miejscem spotkań
starszych osób i… panów w stanie
wskazującym
KAFLARNIA – ruiny fabryki kafli
przy ul. Sikorskiego. Kiedyś był to
zakład fabrykanta Hermana Strunka,
który wybudował na peryferiach
miasta przy Alei Brzozowej piękną,
nieistniejącą dziś willę – pałacyk,
z zachowanymi do dziś resztkami
egzotycznego ogrodu ogrodzonego
murem. Dziś Kaflarnia czeka na
chętnego nabywcę, obok fabryki
powstał blok wielorodzinny.
KLUB – Dom Kultury. Niezależnie
Str. 25
czy był to MGOK (Miejsko – Gminny
Ośrodek Kultury) czy MDK (Miejski
Dom Kultury), mieszkańcy zawsze
nazywali go Klubem. Miejsce niezapomnianych dansingów i bali sylwestrowych oraz obrad Rady Miejskiej.
Po przenosinach radnych i artystów do
RCR główna sala nieco opustoszała,
ale obiekt nadal służy kulturze.
KOLONIE – obiekt przy ul. Strzeleckiej. W czasach socjalistycznych
ośrodek kolonijny Polskich Kolei
Państwowych, przyjeżdżały tu dzieci
kolejarzy z całej Polski. Potem obiekt
samorządowy, obecnie siedziba klubu
AA ,,Dromader’’, salka rehabilitacyjna i dom weselny.
KOPIEC – kopiec Koziołka Matołka,
miejsce zjazdów saneczkowych zimą
i rowerowych latem, najwyższy
poziom witnickiej ziemi nad poziomem morza. Sąsiedni kopiec był
przedmiotem wojny nazewniczej
między Pyzą na polskich drogach
i Witnikiem.
KUBUŚ – słynny bar przy ul. Konopnickiej, dziś mieści się tam sklep
z materiałami budowlanymi. Co
ciekawe, tradycja gastronomiczna
przetrwała w sąsiednim budynku –
dziś mieści się tam pub No. 1.
LEMBASÓWKA – pierwszy budynek
wielorodzinny wybudowany przy
ul. Rutkowskiego, naprzeciwko dzisiejszego banku PKO BP. Znaczący
wkład w jego wzniesienie miał ówczesny przewodniczący Wojewódzkiej
Rady Narodowej Jan Lembas, stąd
nazwa.
MUSZLA – konstrukcja koncertowa
w okolicach stadionu, wykorzystywana w czasach, gdy wszystkie miejskie
imprezy organizowano na stadionie
i przyległych terenach. Dziś już nie
istnieje, a miejskie święta przeniosły
się do Parku Drogowskazów i Słupów
Milowych Cywilizacji.
OBRÓT ROLNY – teren obok
ul. Żwirowej, przecięty dziś przez
obwodnicę. Można tam było kupić
nawozy czy też węgiel. Dziś pozostałością po Obrocie Rolnym są dwa
baraki, wykorzystywane do niedawna
przez Lamix, obecnie mieszczą innych
przedsiębiorców, m.in. z branży
motoryzacyjnej.
Wieści z Ratusza
Str. 24
TARGI NA POGRANICZU
Od niepamiętnych czasów Witnica
biznesem stała. Tak jak 300 lat temu
witniczanie wystawiali swoje kramy
z rybami czy wędliną, tak dziś
możecie Państwo obejrzeć interesującą wystawę gospodarczą Witnicy.
Już w IV w. cystersi, na mocy danego
im przywileju zaczęli warzyć piwo
w Witnicy i je sprzedawać. W XVII
w. powstała tu pierwsza manufaktura
włókiennicza oraz huta, w której
wykonano elementy pierwszej pruskiej maszyny parowej. To właśnie
w Witnicy w roku 1795 powstał
pierwszy sklep w powiecie gorzowskim, z takimi towarami jak kawa czy
ryż. Prawdziwy rozkwit biznesu to
wiek XIX – w małej wsi Vietz - ok.
900 mieszkańców - działało 6 cegielni, 5 młynów, 3 tartaki, elektrownia,
browar, drukarnia oraz fabryki maszyn, kafli i przetworów ziemniaczanych. Do tego 14 lokali gastronomicznych, 24 sklepy i 133 warsztaty rzemieślnicze, w tym np. 16 rzeźników,
15 krawców, 14 szewców, 9 stolarzy,
7 kowali, 7 piekarzy, 6 ślusarzy,
3 zegarmistrzów i 3 fryzjerów. Bank
działał w Witnicy już w 1884 r. Witnica ma swoje słynne kapitalistyczne
rody, m.in. Fuerhermów, którzy
warzyli tu piwo i produkowali krochmal, ród Handke, który przejął po nich
browarniczy biznes, Hermanna Strunka, który zbudował w Witnicy potężną
cegielnię i kaflarnię, której resztki
istnieją do dziś, czy Hasselberga,
właściciela tartaku i firmy meblarskiej, po którym pozostał choćby
słynny Żółty Pałacyk.
Tradycje przedsiębiorczości zachowały się również po wojnie. Kontynuowano produkcję mebli, działały dalej
kaflarnia i cegielnia. Funkcjonował
nadal zakład przetwórstwa ziemniaków i browar. Powstał Państwowy
Ośrodek Maszynowy i tartak. Kolejna
fala rozwoju biznesu to lata 90. ubiegłego wieku. Wtedy padają przedsiębiorstwa państwowe, a w ich miejsca
powstają firmy prywatne. W POM-ie
powstaje firma Metalplast, której
miejsce zajmuje zakład Widof (obie
z branży metalowej), na bazie tartaku
rozpoczyna
działalność
Drewit,
prywatyzuje się browar. Działa fabryka obuwia, powstaje zakład produkcji
kominków, prywatna stacja paliw
i pomniejsze przedsiębiorstwa. XXI
wiek stoi pod znakiem systemowych
rozwiązań biznesowych. Powstaje
Witnicka
Strefa
Przemysłowa,
w której lokują swoje fabryki kapitał
polski, niemiecki, szwajcarski i holenderski. Dziś działają w niej takie
firmy jak Witnica Metal, Steinform,
Lamix, Jansen czy Serafin.
Dziś Witnica ma się czym pochwalić.
Biznes poradził sobie z transformacją
ustrojową. Kolejne przedsiębiorstwa
chcą otwierać w Witnicy swoje zakłady, ściąga tu też handel, zarówno
drobny, jak i wielkopowierzchniowy.
Browar zdobywa europejskie rynki,
Lamix produkuje chusteczki na Euro
2012, a Witnica Metal wykonuje
elementy światowych biurowców,
Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej
o Witnickim biznesie, przyjdź na
wystawę gospodarczą, która realizowana jest w ramach projektu „Targi
na pograniczu” współfinansowanego
ze środków Europejskiego Funduszu
Rozwoju Regionalnego w ramach
Programu Operacyjnego Współpracy
Transgranicznej
Polska
(Województwo Lubuskie) – Brandenburgia 2007-2013, Fundusz Małych
Projektów i Projekty Sieciowe Euroregionu Pro Europa Viadrina oraz
z budżetu państwa. Celem projektu
jest rozwijanie współpracy transgra-
Str. 5
PRZEOBRAŻENIE W WITNICĘ
nicznej partnerskich gmin – Witnicy
i Müncheberga (Niemcy), na płaszczyźnie gospodarczej i marketingowej. Bliższe kontakty pomiędzy
podmiotami gospodarczymi prowadzącymi swoją działalności na terenach polsko-niemieckiego pogranicza
umożliwi wymianę doświadczeń na
płaszczyźnie biznesowej. Osoby
goszczące w Witnicy podczas uroczystych obchodów 750-lecia Witnicy w dniu 16 czerwca 2012 roku będą
miały niepowtarzalną okazje na
własne oczy porównać różnice
w sposobie prowadzenia działalności
gospodarczej firm polskich i niemieckich, będą mogły zapoznać się
z nowymi technologiami rozwijanymi
w przedsiębiorstwach prężnie funkcjonujących na pograniczu. Nasza
impreza da polskim i niemieckim
uczestnikom możliwość wzajemnego
poznania się, poznania swoich zachowań biznesowych, specyfiki prowadzonych działalności, sposobu podejścia do klienta indywidualnego, i być
może pozwoli zaczerpnąć od sąsiadów nowe pomysły. Podczas targów
na pograniczu mieszkańcom gminy
Witnica i gościom z kraju i z zagranicy zaprezentują się między innymi
firmy: BOSS Browar Witnica, firma
Lamix czy banki PKO BP i GBS,
CITI
Biuro,
Elektro-Instalator,
Nadleśnictwo Bogdaniec, Park Dinozaurów, firma Węglik, Zakład Przetwórstwa Rolno Spożywczego ROMEX, Sprzedaż Hurtowo Detaliczna
Jan Zbigniew Stojanowski, Wyrób
i Sprzedaż Biżuterii Elżbieta Suchecka, Miejskie Zakłady Komunalne
oraz firmy z partnerskiej gminy
Müncheberg.
Serdecznie zapraszamy do Witnicy
na wystawę gospodarczą 16 czerwca
w godzinach od 12:00 do 20:00.
Projekt współfinansowany ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach Programu Operacyjnego Współpracy Transgranicznej Polska (Województwo Lubuskie) – Brandenburgia 2007-2013, Fundusz
Małych Projektów i Projekty Sieciowe Euroregionu Pro Europa Viadrina oraz z budżetu państwa. „Pokonywać
granice poprzez wspólne inwestowanie w przyszłość”
„Grenzen überwinden durch gemeinsame Investition in die Zukunft”
i Kostrzynie powołano tajną
komórkę do opracowania planów
budowy podziemnych umocnień
w rejonie Międzyrzecza. Wśród
tutejszej ludności szerzył się lęk
przed Polską i pesymizm. Podczas oddawania do użytku mostu,
zbudowanego w roku 1929
w Świerkocinie, berliński polityk
przemawiający na uroczystym
obiedzie w Witnicy, zakończył
swe przemówienie słowami
„Głowa do góry” .
Te i inne okoliczności zadecydowały o dużym poparciu tutejszych Niemców programu partii
hitlerowskiej, która zapowiadała
obalenie traktatu wersalskiego
z jego granicami i ograniczeniem
liczby wojska oraz odbudowę
wielkości Niemiec. Po dojściu
nazistów do władzy sytuacja
w kraju zaczęła ulegać błyskawicznym zmianom. Uspokojono
kończące się burdami uliczne
manifestacje, przez likwidacje
politycznej opozycji i zaaresztowanie jej przywódców w obozach
koncentracyjnych (tutejszych
w Słońsku). Rozwinięto program
prac publicznych i zbrojeń, wraz
z budową umocnień na linii
Warta - Odra i sieci koszar na
pograniczu, co ożywiło rodzącą
się po kryzysie koniunkturę
gospodarczą i zlikwidowało
bezrobocie.
W latach II wojny światowej
w Witnicy zmobilizowanych do
armii Niemców zastąpili jeńcy
wojenni z Polski, Francji i ZSRR
oraz robotnicy przymusowi
z podbitych krajów. Mieszkańcy
Vietz byli także oswojeni
z obecnością w okolicy Polaków,
kiedy przez długie dziesięciolecia
przyjeżdżali tu na sezonowe
prace w pobliskich majątkach.
Tym razem jednak te przyjazdy
oparte były na terrorze, łapankach, obowiązku noszenia na
ubraniach znaków narodowościowych i statusie ludzi bez praw
obywatelskich. W latach 1939-44
był to najbardziej istotny czynnik
znamionujący tutaj iż trwa wojna.
Naturalnie obok paczek przysyła-
nych z podbitych krajów, by poszerzyć
niedobór towarów przydzielanych
systemem kartkowym. Także obok
meldunków o poległych na frontach
oraz powrotu inwalidów. Obok pozamykanych lokali rozrywkowych które
wraz halami zamkniętych wydziałów
fabryk, głównie cegielń, zamieniono
na wojskowe magazyny uzbrojenia,
umundurowania, żywności, używek.
W tych latach wojna dała tutaj o sobie
znać także jedną bombą zgubioną
w lesie przez przelatujący samolot, po
której dół stał się godną zwiedzania
atrakcją.
Uwerturą do ponownego po kilku
pokoleniach doznania grozy wojny
doświadczonej we własnym domu,
było dotarcie tu w styczniu 1945,
kolumn wozów niemieckich uciekinierów ze wschodu, do których w popłochu dołączyła się prawie połowa
witniczan w tym wszyscy reprezentanci władzy, duchowni, przedsiębiorcy
nauczyciele i lekarze, uciekając wraz
z nimi za Odrę. Pozostali Niemcy
zostali bez duchowych przywódców.
Z rozbitych wojskowych oddziałów
niemieckiej armii uciekających
w popłochu drogą R1 generał Gerhard
Kegler dostał rozkaz sformowania
dywizji „Woldenberg”, w celu obrony
tej ważnej strategicznie drogi i zamiany Landsberga na miasto - twierdzę.
Wobec niemożliwości wykonania tego
zadania, generał zadecydował o utworzeniu głównego punktu oporu
w Witnicy. W ciągu kilku pierwszych
dni lutego wykopano liczne zachowane częściowo do dziś okopy, ale Armia
Czerwona zrezygnowała z natarcia na
tej linii i prace te okazały się być
bezcelowe. Witnica została ocalona.
W nocy z 3 na 4 lutego generał wycofał się do Kostrzyna opuszczając swą
kwaterę w ratuszu.
Po wyjeździe wojsk niemieckich
wkroczyli tu Sowieci. Rozpoczął się
okrutny akt odwetu na Niemcach, za to
co ich rodacy zrobili z obywatelami
ZSRR i ich dobytkiem po wkroczeniu
do ich ojczyzny. Po okresie dzikiej
zemsty rabunków i gwałtów powołano
wojenną komendanturę miasta, która
przy pomocy drakońskich środków
zastosowanych wobec swoich zdemoralizowanych wojną żołnierzy, sytua-
cję w miarę opanowała. Zorganizowano niemiecką administrację porządkowo - pomocniczą z komunistą
Otto Roederem na czele. Po kilku
tygodniach w mieście zaczęła się
formować władza polska, która
Niemców odsunęła od ograniczonego
zarządu miastem i stopniowo zaczęła
przejmować władze od radzieckich
komendantur wojennych.
Terytorium Ziemi Lubuskiej, której
nazwa nawiązywała do małej średniowiecznej ziemi lubuskiej, ale
z obszarem powiększonym do rozmiarów dużego regionu, został
przydzielony województwu poznańskiemu. W mieście zaczęli się osiedlać Polacy wracający z prac przymusowych do Polski, przybysze
z Poznańskiego i Pomorza i innych
części Polski oraz wysiedleńcy
i uciekinierzy zza linii Curzona.
Ustanowienie polskiej administracji
w Witnicy związane było z uformowaniem się struktury władz w Gorzowie, w czym wiodąca rola przypadła
mieszkańcom Wągrowca: kolejarzowi Władysławowi Zastrożnemu który
sprowadził 17 lutego grupę kolejarzy, oraz burmistrzowi Wągrowca
Florianowi Kroenke. Kroenke na
początku marca zjawił się w sztabie
gen N.E. Bierzarina, dowódcy
V Armii Uderzeniowej, z prośbą
o zgodę na zorganizowanie polskich
władz w Gorzowie. Sztab generała
mieścił się pod Kostrzynem w jakimś
pałacu, zapewne w Dąbroszynie.
Kroenke uzyskał zgodę na objęcie
władzy w Gorzowie wrócił do Wągrowca i dnia 27 marca przyjechał do
Gorzowa z grupą 42 osób, które
zorganizowały władze miasta
i powiatu.
Dyrekcja Okręgowa PKP w marcu
tego roku opublikowała mapę swoich
stacji kolejowych, na których Vietz
przemianowano na Wicinę, Nowiny
Wielkie nazywały się na niej Pieranie, a Dąbroszyn Dęboszowem.
Nazwy te zostały pod koniec roku
zmienione przez pracującą w Poznaniu Komisję Przywracania Słowiańskich Nazw na Przyodrzu.
W Witnicy najprawdopodobniej
pierwsi byli milicjanci. Kolejarz
Stanisław Rosa z poznańskiego
POCZĄTKI WSI VIETZ - c.d.
postanowił wyjechać na zachód do
Skwierzyny, by tam objąć jakieś
stanowisko na kolei. Przyjechał do
Gorzowa 5 kwietnia. Głodny zjawił
się w stołówce Komendy Powiatowej Milicji Obywatelskiej. Tu przekonano go, że w obliczu szalejącej
grabieży poniemieckiego mienia
i grasowania przestępczych band,
powinien zebrać ludzi i wyjechać do
Witnicy by tam założyć posterunek
MO. I tak z grupą dziesięciu ludzi
podobnie zebranych z „łapanki”
przyjechali do Witnicy. Tu zgłosili
się do radzieckiego komendanta
miasta, gdzie otrzymali broń i wyżywienie w wojskowej stołówce.
Posterunek urządzono w willi Strunka (sąsiadującej z Żółtym Pałacykiem) Tak narodziła się pierwsza
komórka polskiej władzy, choć
w tym czasie trwało już prawdopodobnie formowanie się urzędu gminnego, bowiem w końcu marca został
skierowany do Witnicy szofer
z Poznania, Włodzimierz Figaszewski, mianowany przez starostę wójtem. Symbolicznie za dzień uformowania się władz gminy możemy
przyjąć datę 17 maja, kiedy to wójt
zwołał pierwsze zebranie sołtysów.
Pierwszy wójt nie zapisał się dobrze
na kartach historii gminy. Dnia
17 września Figaszewski wyjechał
na urlop sprzeniewierzając część
gminnych funduszy i słuch o nim
zaginał. Władzę po nim przejął jego
zastępca Marian Kamiński z Warszawy. Po stłumieniu powstania został
wywieziony do Köpenick pod Berlinem skąd w kwietniu przybył do
Witnicy i jako urzędnik z zawodu
zorganizował pracę władz gminy.
Urząd miał swą siedzibę przy ulicy
Gorzowskiej w pobliżu obecnego
Domu Kultury.
Władze miasta powstały nieco
później. Dnia 10 kwietnia burmistrz
Mieczysław Tomaszewski (z zawodu
ślusarz) zawiadamia władze powiatowe o powstaniu w Wicinie Zarządu
Miasta. Magistrat zlokalizowano
przy ulicy Gorzowskiej w domu
wykładanym białymi kafelkami
sąsiadującym z Bankiem Spółdzielczym. Jego zastępcą został wkrótce
przysłany tu przez starostwo Maksy-
Str. 23
Wieści z Ratusza
Str. 6
milian Buśko, oskarżony kilka miesięcy potem o współpracę z okupantem
i zaaresztowany. Miał rozprawę sądową, ale do winy się nie przyznał.
W lipcu Tomaszewski za handel
mieniem poniemieckim zostaje odwołany i zastąpiony przez Józefa Kozubę
z gorzowskiego starostwa. Ten także
podejrzewany o jakiś nieczyste sprawki został po niespełna trzech tygodniach na krótko zaaresztowany
i zwolniony ze stanowiska, urząd
przekazując 17 sierpnia swemu zastępcy Stanisławowi Matlangiewiczowi
z Warszawy. Pieszo przywędrował tu
z obozu jenieckiego (Stalag II B
Fürstenberg - filia Eggersdorf na
południe od Frankfurtu nad Odrą). Od
15 października 1945 do roku 1948
urząd burmistrza w Witnicy pełnił Jan
Czarnuch - z Wielunia, samorządowiec z wieloletnią praktyką sekretarza
gminy, mianowany na to stanowisko
przez wojewodę poznańskiego.
Uformowanie się władz miasta, gminy
i posterunku milicji umożliwiło powstanie placówek innych służb, urzędów, instytucji związków i organizacji
niezbędnych dla normalnego funkcjonowania miasta. Wobec powrotu do
kraju setek tysięcy wywiezionych do
Niemiec Polaków, ważną rolę w tym
czasie pełnił Polski Czerwony Krzyż,
który na ważnych szlakach komunikacyjnych zakładał swe schroniska ze
stołówkami i punktami opatrunkowymi. Taką placówkę zaczęto organizować na początku maja, a uruchomiono
17 maja w budynku plebanii. Wkrótce
potem zorganizowany został oddział
Rejonowej Ochotniczej Straży Pożarnej.
Dla kierowania procesem osadnictwa
powołano Państwowy Urząd Repatriacyjny (PUR), którego 74 Punkt Etapowy dnia 25 maja w Vietz zorganizował
major Zbigniew Wimpor. Placówkę
utworzono w domu drukarza i wydawcy Schroetera w pobliżu synagogi. Po
śmierci Wimpora w wypadku samochodowym pod Drezdenkiem latem
1945 roku placówkę objął Hipolit
Siemaszko.
W maju pojawiła się w Gorzowie
Grupa Operacyjna Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów, z zadaniem przejmowania z rąk radzieckich
zakładów pracy. Przyjechali także do
Witnicy, gdzie zorganizowali między
innymi polskie zarządy kaflarni,
fabryki mebli, browaru, cegielni
i fabryki przetworów ziemniaczanych.
Mieli aspiracje odegrania w Gorzowie
ważnej roli w procesie formowania
się władz, ale ekipa z Wągrowca ich
do tego nie dopuściła. Osiedlili się
więc w Witnicy: Szef grupy inż.
chemik Ryszard Zaporowski z Warszawy został kierownikiem Ziemniaczanki, Władysław Mucha po wyższej
szkole handlowej, znający kilka
języków został kierownikiem Kaflarni, Adam Fiołka z Wielkopolski, po
wyższej szkole handlowej, został
kierownikiem Browaru a Irena Górska
znalazła się w zarządzie Fabryki
Mebli. Po roku Zaporowski wyjechał
z kraju , Fiołka i Mucha w roku 1947
zostali wraz z Hipolitem Siemaszko
sekretarzem PPR zaaresztowani za
szaber, a Irena Górska po mężu Dowgielewiczowa, przeniosła się do
Gorzowa, gdzie zasłynęła jako regionalna poetka i pisarka.
Wiosną powstały komórki Polskiej
Partii Robotniczej, Polskiej Partii
Socjalistycznej, Polskiego Stronnictwa Ludowego i inne. Wśród przybyszy znalazła się grupa rzemieślników,
którzy 28 października 1945 roku
założyli Cech Rzemiosł Różnych.
Starszym cechu został malarz Leon
Sztucki z Wronek, skąd przybyła
większa grupa osadników. W tym
czasie działała już Szkoła Podstawowa założona przez Jana Nowaka
i Gimnazjum utworzone przez Karola
Sikorę. Powstały organizacje młodzieżowe: harcerstwo i Związek Walki
Młodych.
Proces wielkich kulturowych przeobrażeń dokonanych w Vietz, która od
jesieni uzyskała nazwę Witnica,
wieńczyło sprowadzenie tu 15 września przez osadników Kamionek
Wielkich ich proboszcza księdza
Józefa Bielaka. Rytm niedzielnych
nabożeństw i świąt kościelnych, poza
funkcją ściśle religijną walnie przyczynił się do zintegrowania polskich
osadników przybyłych tu z różnych
stron Polski i świata.
Połowa tutejszych niemieckich mieszkańców pięciotysięcznej Vietz uciekła
W pierwszym pomieszczeniu znajdował się sklep, a dalej była biblioteka.
Tu można było wypożyczyć książkę
i przeczytać czasopisma, bo kiosku
Ruchu jeszcze w Witnicy nie było.
Biblioteka posiadała katalog kartkowy. Za korzystanie z biblioteki wnosiło się miesięczną opłatę, co było
odnotowywane w zeszycie.
Łucja Koryzna: Czytelnicy byli
zapisywani w zeszytach. Było tam
imię, nazwisko i miejsce zamieszkania, a przy dzieciach jeszcze która
klasa. Jak ktoś oddał książkę, pan
Dekarczyk wykreślał mu ją w zeszycie.
Zbigniew Czarnuch: Firma była
jednocześnie księgarnią i sklepem
papierniczym. Można w nim było
znaleźć wszystko, czego się potrzebowało: zeszyty, ołówki, gumki... Ale
klient sam decydował, czy opłaca mu
się kupić zeszyt, czy też pójść do
jakiejś fabryki po druki i pisać na
odwrotnej, czystej stronie. Byłem
wtedy bardzo rozczytany, z dużymi
emocjami wertowałem ten katalog:
„Co też w nim dzisiaj znajdę?”
Zaczytywaliśmy się wtedy Karolem
Mayem i powieściami francuskimi,
m.in. „Hrabią Monte Christo”.
Adam Dekarczyk skupował książki od
prywatnych osób.
Łucja Koryzna: (...) apelował, że
jeżeli ktoś ma książki, to żeby je
przynosić. Nie pamiętam, czy żeby
podarować, czy tylko pożyczyć bibliotece. Rodzice zabrali ze Stanisławowa
trochę książek, ale wszystko mama
oddała do biblioteki. Chyba był wśród
nich Stary i Nowy Testament w czarnej oprawie. Bo ten, który mam po
rodzicach, to już jest wydanie powojenne. Nie tylko my, inni również
przekazywali swoje książki do biblioteki. Jeśli jedna osoba coś ciekawego
wypożyczała, to potem wypożyczaliśmy tę książkę między sobą. Wielu
uczniów dojeżdżało do gimnazjum do
Gorzowa. Oni też korzystali z biblioteki pana Dekarczyka.
Zbigniew Czarnuch: W dokumentach z lat 40. i w 1958 r. Adam Dekarczyk występuje jako witnicki radny.
W styczniu 1949 burmistrz Stefan
Hrycan zrezygnował z funkcji burmistrza. Jego miejsce zajął Jan Stelmaszyk, a stanowisko jego zastępcy objął
Adam Dekarczyk.
W czasie „wiceburmistrzowania”
prywatna biblioteka została wykupiona przez miasto i przeniesiona do
budynku dzisiejszego Domu Kultury
przy. ul. Gorzowskiej. Od 1 stycznia
działała jako Miejska Biblioteka
Publiczna w Witnicy. Jej kierownikiem został... dotychczasowy właściciel. Pełnił tę funkcję do 31 marca
1953 roku. W latach 1953-57Adam
Dekarczyk prowadził świetlice zakładowe w Kaflarni i Fabryce Mebli.
W latach 1957-59 kierował Domem
Kultury.
Kamienica, w której mieściła się wypożyczalnia „Pionier”. Fot. z 1971 r.
Archiwum witnickiej Izby Regionalnej
Animator
Jeszcze przed wojną Dekarczyk
założył chór szkolny, który miał
w dorobku występy przed mikrofonami Polskiego Radia. Po wojnie,
w Witnicy, ponownie rozwinął artystyczne skrzydła.
Łucja Koryzna: (...) miał dwie
namiętności: reżyserowanie przedstawień i bibliotekarstwo. Dlatego
dzielił czas pomiędzy bibliotekę
a Dom Strażaka w dzisiejszym Domu
Kultury. Nauczył nas bajki
„Czerwony Kapturek” i występowałam w tym przedstawieniu w restauracji „Lwowianka” przy dzisiejszej
ul. Rutkowskiego. Powiedział kiedyś
mamie, że ma w planie wystawić
„Damy i huzary”. Mama powiedziała:
„To się dobrze składa, bo ja grałam
w „Damach i huzarach” w Stanisławowie. I mamusia z nim ustalała
stroje. Opowiadała, jak wyglądało to
stanisławowskie przedstawienie. Był
bardzo wesoły, dowcipny, ładnie
śpiewał, miał dobry głos. Nie jestem
pewna, czy śpiewał w chórze. Ładnie
tańczył. Na zabawach pełnił funkcję
konferansjera.
Zbigniew Czarnuch: Niesłychanie
sympatyczna postać. Człowiek tętniący życiem, uśmiechnięty. Urodzony
tenor. Śpiewał na wszystkich akademiach. Słynna była jego wpadka,
kiedy zaśpiewał „autobusy po niebie
pływają”.
Marek Troszczyński: W Domu
Kultury na Rutkowskiego przeprowadzał konkursy muzyczne. Był związany
z gorzowskimi zespołami. Przeważnie
grał na gitarze i na akordeonie. Czasami siadał i mi podgrywał. Ale nut
u niego nie widziałem.
W 1959 roku Adam Dekarczyk zaczął
pracę w Gorzowie, w przedsiębiorstwie „Ruch”. W 1967 roku przeszedł
na rentę.
Marek Troszczyński: Najpierw
mieszkał w Witnicy, a do Gorzowa
jeździł do pracy. W 1964-65 roku
wyjechał do Gorzowa. Kiedy przyjeżdżał do nas do Witnicy (zwykle na
dłużej), przywoził ze sobą akordeon.
W Gorzowie również prowadził działalność kulturalną. Pięknie śpiewał
i grał. Jeździł po Polsce z zespołami
folklorystycznymi. Cały czas był
w trasie. To kochał najbardziej.
Władysław Wróblewski,
Miejska Biblioteka Publiczna
* kurs przygotowujący do nauki
w seminarium nauczycielskim.
Pisząc artykuł korzystałem z zasobów
archiwum Lubuskiego Urzędu Wojewódzkiego w Gorzowie Wielkopolskim, Centralnego Archiwum Wojskowego im. mjr. Bolesława Waligóry
w Warszawie i witnickiej Izby Regionalnej.
Biblioteka publiczna zbiera materiały
do biografii Adama Dekarczyka.
Szukamy osób, które mogłyby nam
o nim opowiedzieć lub posiadają
dokumenty, fotografie itp. Kontakt
w siedzibie biblioteki lub pod numerem tel. (95) 720 80 87.
Wieści z Ratusza
Str. 22
Str. 7
ADAM DEKARCZYK - PIONIER KULTURY
Witnicka Biblioteka powstała
w 1945 roku i należy do najstarszych polskich bibliotek na Ziemiach Zachodnich. Nie powołała
jej do życia decyzja administracyjna, ale prywatna inicjatywa miłośnika książek, a utrzymywali ją
czytelnicy płacący abonament.
Adam Dekarczyk (1905 - 1971)
w latach 50.
Fot. Centralne Archiwum Wojskowe
w Warszawie.
Twórca biblioteki Adam Dekarczyk był nauczycielem, animatorem kultury i żołnierzem. Urodził
się w 1905 roku we wsi Milew,
w powiecie mińsko-mazowieckim.
W życiorysie napisał:
Rodzice mieli gospodarstwo rolne
8 hektarowe. Po dojściu do wieku
szkolnego, ponieważ we wsi nie
było szkoły, uczyła nas „babka
wiejska” czytać, bo pisać sama nie
umiała, metodą sylabizowania.
Pisać nauczył nas także taki domorosły nauczyciel, który uczył
chłopskie dzieci. Do prawdziwej
szkoły poszedłem dopiero w roku
szk. 1917/18 w Mroczkach, wsi
oddalonej od Milewa o 1,5 km.
Przyjęto mnie tam do klasy czwartej, którą skończyłem. Na następne
dwa lata chodziłem do szkoły
w Kałuszynie, miasta oddalonego
o 4,5 km. Skończyłem tam klasę
V i VI, a ponieważ w Hucie Mińskiej otwarto preparandę nauczycielską* ponieważ miałem chęć
zostać nauczycielem, przyjęto mnie na
II kurs tejże preparandy, którą ukończyłem w 1922 roku i następne 5 lat
uczyłem się w Państwowym Seminarium Nauczycielskim im Stanisława
Konarskiego w Warszawie, które
ukończyłem i dostałem dyplom nauczyciela w 1927 r.
Żołnierz
Do wojny Adam Dekarczyk pracował
w kilku mazowieckich wsiach jako
nauczyciel lub kierownik szkoły
powszechnej. W 1930 roku ukończył
Szkołę Podchorążych Rezerwy Piechoty w Zambrowie. W czasie wakacji uczestniczył w kilku sześciotygodniowych szkoleniach wojskowych.
W 1936 roku awansował na porucznika. We wrześniu 1939 roku dowodził
kompanią w batalionie zapasowym
71 Pułku Piechoty.
W sierpniu 1944 roku został powtórnie zmobilizowany. 16/17 marca 1945
roku forsował Nysę jako dowódca
kompanii rusznic przeciwpancernych.
24 marca został postrzelony w kolano.
W lipcu opuścił szpital i został zdemobilizowany.
Nie wiadomo na pewno, jak Adam
Dekarczyk i jego żona Stefania dotarli
do Witnicy. Historyk Zbigniew Czarnuch przypuszcza, że jakiś jej lub
jego krewny służył w 5. Dywizji,
w jednostce, która stacjonowała
w Krzeszycach. Krzeszyce zaś łączyły
się ze światem przez stację kolejową
w Witnicy. W czasie odwiedzin
Dekarczyk trafił do naszego miasteczka – i spodobało mu się tutaj.
Pionier
Gdy w sierpniu państwo Dekarczykowie przyjechali do Witnicy, największą część ich bagażu stanowiły książki. 15 sierpnia otworzyli w centrum
Księgarnię i Wypożyczalnię Książek
„Pionier”. Taka data widnieje
w kwestionariuszu osobowym Adama
Dekarczyka. Drugim pisanym świadectwem powstania „Pioniera” jest
relacja Ziemowita Szumana kierownika wydziału oświaty w Starostwie
Powiatowym w Gorzowie, który
wizytował Witnicę w dniach 13-15
września 1945 roku. W sprawozdaniu
napisał, że rozmawiał z właścicielem
księgarni. Oba dokumenty dowodzą,
że nasza biblioteka należy do najstarszych polskich bibliotek na Ziemiach
Zachodnich. Była też pierwszą publicznie dostępną biblioteką w historii miasta, bowiem Niemcy prowadzili jedynie biblioteki szkolne.
Łucja Koryzna z d. Biel, dobrze
pamięta pierwszy kontakt z wypożyczalnią i jej właścicielem: Mamusia,
wracając z kościoła, powiedziała:
„Wyobraźcie sobie, że w Witnicy jest
biblioteka. Jakiś pan ze wschodu
przywiózł książki”. To był pan Adam
Dekarczyk. Mama wstąpiła do środka
i powiedziała: „Chciałabym zapisać
córkę”. Był październik 1945 roku,
miałam wtedy trzynaście lat. Mama
mnie zapisała, a ja od razu tam
poszłam. Dygnęłam (wtedy się przed
dorosłymi dygało) i powiedziałam:
„Dzień dobry”. „A jak ty się nazywasz?”. „Bielówna”. „Żona mi
o tobie mówiła. Będziesz mi pomagać”. Pani Stefania, żona pana
Dekarczyka, uczyła nas w szkole prac
ręcznych. Pan Dekarczyk uczył dzieci,
że przed czytaniem trzeba myć ręce,
żeby książkę jeszcze w coś zawinąć,
nawet jeśli już jest w coś obłożona.
Bo książki były okładane, chyba
w szary papier.
Pan Dekarczyk
odwijał okładkę, przewracał na
drugą stronę i podklejał, bo skąd było
wziąć nowy papier? Był problem, że
niektóre książki były zniszczone. Pan
Dekarczyk poprosił, abyśmy je
z koleżankami-harcerkami podklejały.
Klej nazywał się dekstryna. Był to
żółty proszek, który się rozrabiało
w wodzie. (…) Kiedy w bibliotece
była przerwa, kiedy nie było czytelników, myłyśmy półki i podłogi. Robiłyśmy to z własnej woli, nie z obowiązku. Bywałyśmy tam raz w tygodniu.
Na siedzibę wypożyczalni został
wybrany lokal zajmowany wcześniej
przez fotografa Koppego.
Marek Troszczyński, krewny Adama
Dekarczyka: Wchodziło się tam po
schodkach. (...) Nad wejściem był
napis na tynku: „Prywatna księgarnia Adam Dekarczyk”. Gdyby ten
tynk zbić, to byłoby widać. To był
kiedyś ładny budynek. Miał wieżyczki... Taki mały „zameczek”.
Stefania Dekarczyk pracowała jako
nauczycielka, a popołudniami pomagała mężowi w prowadzeniu interesu.
Zbigniew Czarnuch, wówczas
piętnastoletni czytelnik „Pioniera”:
WITNICKIE ORGANY
przed frontem. Pozostali zostali
ze względu na bliskość frontu
usunięci w rejon Bogdańca
i Gorzowa. Sowieci część z nich
zostawili jako przymusowych
ro b o t n i k ó w z a t r u d n ia n y c h
w pracach usługowych. W mieście stacjonowali lotnicy obsługi
lotnisk w Białczyku i Mosinie.
Wolne niemieckie domy zaczęli
zajmować osiedlający się tu
Polacy. Po zakończeniu wojny
powrócili Niemcy ewakuowani
w rejon Gorzowa oraz zaczęła
wracać część uciekinierów
i niektórzy żołnierze zwalniani
z Wehrmachtu stąd się wywodzący. Zaczęło brakować mieszkań.
Osadnicy przyjeżdżający tu
transportami ze wschodu, z braku
miejsc byli zakwaterowani
w schronisku PUR w budynku
szkolnym. W obliczu tego typu
zdarzeń występujących także
w innych miejscowościach Nadodrza, władze polskie zadecydowały jednostronnie o usunięciu
Niemców w czerwcu z pasa
granicznego o szerokości 60-100
km nie czekając na postanowienia
planowanej konferencji w Poczdamie, która miała się zacząć
w lipcu. I tak doszło do wypędzenia ponad 95 % Niemców którzy
tu pozostali. Dostali dwie godziny i zostali po prosty przepędzeni
za Odrę. Pozostawiono grupę
rodzin fachowców, którzy mieli
przeszkolić Polaków w obsłudze
maszyn, a ich żony i dzieci na
zasadzie robót przymusowych
wykonywać prace porządkowe.
Ci, po okresie do lat trzech,
zostali wysiedleni do Niemiec.
Niemiecka Vietz zamieniła się
w polską Witnicę.
Zbigniew Czarnuch
Jak powstały witnickie organy?
Warto wspomnieć kilka słów o tym
ciekawym instrumencie.
Liczba dusz w parafii ewangelickiej
w Vietz (dzisiejszej Witnicy) w drugiej
połowie XIX w. tak się wciąż powiększała, że trzeba było
wyb udować
now y
kościół. Ten początkowo ewangelicki – od
1945 r. – katolicki
kościół wznoszono
w klasycznym kształcie
od 1875 r. i wyświęcono 29.04. 1878 r.
Otrzymał on od zachodniego czoła nawy głównej nowe organy; są to
romantyczne organy, na
których gra się od 134
lat i które rozbrzmiewać
będą również z okazji
750-lecia Witnicy – ku
radości ludzi i ku chwale boga.
Orga ny
powstały
w 1875 r. w warsztacie
konstruktora organów
W. Sauera we Frankfurcie nad Odrą. Noszące
kolejny numer 257
organy stanowią dzisiaj
jeden z najstarszych zachowanych
instrumentów tego słynnego warsztatu.
Wilhelm Sauer, urodzony w 1831 r.
jako syn konstruktora organówsamouka w Wielkim Księstwie Meklemburgii-Strelitz, opuścił przedwcześnie szkołę, by kontynuować
działalność ojcowskiego warsztatu.
Nauczył się budowy organów u swego
ojca a także podczas wędrówki czeladniczej przez Paryż, Anglię i Szwajcarię. W 1856 r. założył warsztat organowy W. Sauer we Frankfurcie nad Odrą.
W ciągu swego życia, które zakończyło się w 1916 r. zbudował ponad 1100
organów, wśród nich organy w Katedrze Berlińskiej, kościele św. Tomasza
w Lipsku, w hali miejskiej w Görlitz,
w Jerozolimie i w Sybinie (Sibiu).
Największe w owym czasie organy
świata, organy Sauera w Hali Stulecia
we Wrocławiu zachowały się w częściach; grają one obecnie we Wrocławskiej katedrze i są największymi
organami w Polsce. Motto Wilhelma
Sauera brzmiało: ,,Chwalimy Boga
i rządów jego słuchamy/ Budujemy
organy, a stare naprawiamy’’. Warsztat organowy istnieje do dzisiaj,
siedziba firmy przeniesiona została
do Müllrose.
Organy w Witnicy są jednymi
z niewielu z trakturą mechaniczną;
z wyjątkiem kilku elementów z cyny
zostały zachowane w stanie oryginalnym.
Około 15 lat temu organy po około
120 latach istnienia nie nadawały się
już do gry. We wspólnych polskoniemieckich staraniach parafii katolickiej w Witnicy, miasta Witnica,
Bundearbeits – gemenischaft Landsberg (Warte) Stadt und Land
(z udziałem wynoszącym 20.000
DM) i dawnych niemieckich mieszkańców Witnicy (4.000 DM) udało
się przeprowadzić prace restauracyjne z zachowaniem zabytkowych
walorów obiektu a wykonała je firma
będąca producentem tych organów.
Motorem po stronie niemieckiej był
Kurt Rajchowicz z Białcza, dawnego
Balz, od 2010 r. Honorowego Obywatela Witnicy.
Ulrich Schroeter
Str. 21
Wieści z Ratusza
Str. 8
ULRICH SCHROETER O HISTORII WITNICY
Wprowadzenie
W ramach uroczystości z okazji
jubileuszu 750-lecia miasta Witnica
w 2012 roku, Polsko-Niemieckie
Stowarzyszenie EDUCATIO PRO
EUROPA VIADRINA organizuje
cykl dziesięciu wykładów, które
przedstawiają historię miasta począwszy od pierwszych udokumentowanych wzmianek o miejscowości po
ostatnie kilka lat.
Ulrich Schroeter był jedynym Niemcem wśród referentów. Wygłosił on
trzy referaty, które zostały przetłumaczone symultanicznie przez panów
Pawła Bucholskiego i Grzegorza
Załogę z biura tłumaczeń Pro Lingua
w Gorzowie Wlkp. Te trzy referaty
dotyczyły okresu od połowy XVIII
wieku do okresu pierwszej niemieckiej dyktatury, tzw. Trzeciej Rzeszy.
Tematy obejmowały rozwój przemysłowo-handlowy, przemianę ze wsi
klasztornej w miasto Vietz an der
Ostbahn, a także życie w Witnicy
pomiędzy I a II Wojną Światową,
a więc pomiędzy rokiem 1918
a – zgodnie z niemieckim i polskim
rozumieniem – rokiem 1939.
Ulrich Schroeter urodził się w 1941
roku i został ochrzczony w Witnicy.
Jego pradziadek, syn nauczyciela
z doliny Dolnej Warty (Warthebruch)
był założycielem Witnickiej Drukarni
i gazety „Vietzer Tageblatt“ w roku
1875. W lutym 1945 roku rodzina
została wydalona przez Armię Czerwoną do Landsberga, deportowana do
pracy przymusowej na majątku
ziemskim Kutschkau / Chociszewo
(gmina Trzciel) i ostatecznie wypędzona. Nową ojczyzną dla rodziny
stał się Szlezwik-Holsztyn. Schroeter
był oficerem zawodowym w niemieckiej Bundeswerze. Obecnie mieszka
w Strausbergu. Z panem Zbigniewem
Czarnuchem, swoim mentorem
w kwestiach historii regionu, jest
zaprzyjaźniony od „przełomu”.
Temat pierwszego wykładu wygłoszonego 10 lutego 2012 roku brzmiał:
„Z dziejów witnickiego rzemiosła
i przemysłu przed rokiem 1945“.
Czynniki lokalizacyjne Witnicy były
tak korzystne, że rozwój różnorodnych gałęzi przemysłu był niemal
nieunikniony. Pobliska rzeka Warta
stanowiła idealną drogę wodną,
„port”, Krzywda/Vietzer Ablage,
oddalony był tylko o 3 km. Gdy
następnie, na początku XVII wieku,
zaczęła powstawać pruska sieć
kanałów, Witnica znalazła się na
szlaku wodnym prowadzącym od
Wisły po Berlin i Morze Bałtyckie
(przez Szczecin). Uwarunkowania
geograficzno-geologiczne panujące
na skraju Pradoliny ToruńskoEberswaldzkiej stwarzały doskonałe
warunki dla budowy drogi krajowej
dalekiego zasięgu, późniejszej
Reichsstrasse 1, a następnie głównej
trasy kolejowej, Królewskiej Kolei
Wschodniej z Berlina przez Królewiec do Rosji. Odległości od mostu
na Odrze oraz od Landsberga odpowiadały niegdyś jednemu dniowi
podróży. Energię zapewniała Witna,
płynąca przez cały rok rzeczka oraz
obfitość drewna w tysiącach hektarów lasów. W dużych ilościach
występował tu również jeden surowiec: glina.
Jednak to nie cegielnie, lecz przetwórstwo żelaza stanowiło rdzeń
przemysłu. Impuls ku temu dała
gospodarka zbrojeniowa młodego
Królestwa Prus, której celem było
uniezależnienie się od innych krajów. Panowała wówczas ekonomiczna teoria merkantylizmu, tj. to,
czego kraj potrzebuje, powinno być
produkowane w kraju, zewnętrzne
granice handlowe są szczelne. Duże
zapotrzebowanie było przede
wszystkim na działa i amunicję
artylerii polowej. Geolodzy badali
kraj. W wielu miejscach znaleźli
wprawdzie nie najlepiej, ale jeszcze
jako tako nadającą się rudę darniową, również w złożach oddalonych
o dzień drogi od Witnicy. Niezbędne
do przeróbki hutniczej żelaza wapno
stanowił margiel, a z pewnością
było to również wapno z Rüdersdorfu. Okoliczne lasy były w stanie
dostarczać węgiel drzewny do
dwóch wielkich pieców hutniczych
przez okres 20 lat. I tak niedaleko
Witnicy i Landsbergu (m.in. koło
Zanzhausen / Santoczno) postawiono odlewnię i kuźnie. Hutnictwem
kierował Johann H.G. Justi, zagraniczny ekspert; zamieszkiwał on
w Witnicy, jednak szybko stracił
wzrok.
Eksperci od hutnictwa przybywali
z Wirtembergii do huty w Witnicy
(Vietzer Schmelze – dosłownie
„Witnicka Topnia”), która aż do
wieku XX pozostała samodzielną
wsią. Produkcja dział trwała zaledwie
kilka lat, potem produkowano amunicję artyleryjską i coraz więcej produktów cywilnych: żeliwo wszelkiego rodzaju dla Nowej Marchii, półprodukty dla kuźni, tzn. 200 lat temu
do budowy wielu budynków publicznych i prywatnych w Prusach stosowano żelazo witnickie. Odlewano
tutaj również artystyczne figurki,
kamienie półmilowe, a także komponenty do pierwszej maszyny parowej
Prus działającej w rejonie Halle.
Zużycie zasobów było ogromne,
m.in. 700 80-letnich sosen w 1853
roku. Nie dziwi więc, że w wieku
XIX nowomarchijski przemysł żelazny poległ w konkurencji z Górnym
Śląskiem i Westfalią. Państwową
odlewnię kupił prężny przedsiębiorca
który przetworzył ją w zakład przetwórstwa żelaza, gdzie produkcja
trwała do 1945 roku. Do 1991 mieścił
się tam warsztat zajmujący się naprawą ciągników gąsienicowych.
Pierwsza, nowoczesna wysokiej klasy
cegielnia powstała w 1806 roku.
Ostatecznie w Witnicy działało sześć
dużych cegielni, w tym największa
w obszarze nieco większym niż
Województwo Lubuskie. Produkcja
cegieł z Witnicy w 1911 roku wyniosła ponad 25 milionów sztuk. Setki
osób pracowało w cegielniach
i transporcie. W 1880 roku przedsiębiorca Strunk utworzył fabrykę
pieców i wyrobów ceramicznych
(kaflarnię), w której pracowało 200
osób. Produkty przez nią produkowane były najwyższej jakości i sprzedawano je nawet do Rosji. W 1911 roku
zbudowano tam 8000 pieców. Fabryka ta działała do 1990 roku.
Należy również wspomnieć przemysł
drzewny - z dużymi tartakami, których w roku 1935 było 7 (największy
ówczesny tartak mieszczący się na
południowym skraju wsi jeszcze
działa) i fabryką mebli.
przeważyło: obawa, że przy jakimś
wykroczeniu mogą odwiesić mi
wyrok, czy też sprawy osobiste?
A wracając do początków mojego
pobytu w Witnicy, kiedy zgłosiłem
się do personalnego, chociaż kierownik transportu Pan Kulczycki krzyczał, że do takiej ciężkiej pracy nie
przyjmuje się „dzieciaka” (miałem
18 lat), ten dał mi papiery, kazał iść
do magazynu, gdzie wybrałem sobie
odzież od krawata począwszy na
garniturze i butach skończywszy. Co
ciekawe, personalnymi byli często
wojskowi, ten, który mnie przyjmował był w randze porucznika, ale jego
nazwiska nie pamiętam, bo niedługo
na jego miejsce przyszedł ktoś inny.
Dostałem też kwit i wypłacono mi
z góry pensję, za co mogłem zacząć
normalne życie. Odbyłem szkolenie
BHP, musiałem zdać egzamin
i zacząłem robotę.
Sabina Stelmaszyk: Na początku
pracowałam w witnickim urzędzie,
zajmowałam się ewidencją ludności.
W pracy bazowaliśmy na różnych
dokumentach, wystawianych nawet
przez parafie na Kresach Wschodnich. Ludzie mieli wpisywane nieprawidłowe daty urodzenia. Jedni dodawali sobie lat, a inni odejmowali.
Kierownikiem tego wydziału był Pan
Bryks, który mieszkał przy ulicy
Żwirowej.
Franciszek Krzyżak
jako junak Służby Polsce. Rok 1952.
Przez 37 lat, od 1953 roku, pracowałam w witnickim kinie na stanowisku
kierowniczki-kasjerki. Spędziłam
tutaj większość życia. Wcześniej kino
prowadzili Państwo Konopińscy,
później Pan Zdzisław Michalski, a na
końcu ja.
Około 1955 roku miała miejsce
przebudowa witnickiego kina i z tego
powodu przeniesiono nas do Domu
Strażaka (wówczas pełnił rolę domu
kultury). Właśnie tam wyświetlaliśmy
filmy. Następnie przeniesiono kino
do „Lwowianki”. Po remoncie powróciliśmy do właściwego kina, które
wyposażono w nowe krzesła, zlikwidowano balkon i przeznaczono go na
poszerzone pomieszczenie techniczne. Przebudowano front budynku,
powstały toalety, szatnia, kasa biletowa. Kino wyposażone było w 222
miejsca siedzące, przed remontem
było ich 303.
Ludmiła Gródek: Funkcjonował
Dom Kultury, który w nazywał się
w zasadzie Domem Ludowym,
a znajdował się nieopodal dzisiejszego sklepu Gezet. Obok znajdowała
się stara karczma, w której odbywały
się zabawy. Istniała w Witnicy także
słynna „Lwowianka”, najelegantszy
lokal w mieście, wyposażony
w kryształowe lustra w złotych ramach – niestety, już nie istnieje,
dokonano rozbiórki. Kolejny lokal to
„Kolonia” (…)
Józef Bajor: Wziąłem się od razu za
naukę, znalazłem ogłoszenie w prasie
o kursie korespondencyjnym księgowości włoskiej i amerykańskiej,
i zapisałem się. Początkowo pracowałem u Pana Matyasika w warsztacie
stolarskim (mieścił się kilka domów
dalej za posterunkiem policji). Zajęcie znalazłem sobie sam - bardzo
dobrze potrafiłem ostrzyć narzędzia
i miałem smykałkę do stolarki, co
widać tutaj w domu w postaci moich
rzeźb.
Od 1945 działała Fabryka Mebli –
Panowie Furman, Krzyżaniak i Bodko przyszli do mnie i zaczęli namawiać, żebym został księgowym, bo
w tym kierunku się kształciłem, a oni
potrzebują fachowców. Bałem się
podjąć taką odpowiedzialność. Wtedy
to Pan Kunc został księgowym, a ja
poszedłem na kierownika magazynu.
Był to chyba początek lat 50.
Kiedy zaczynałem pracę nie przypominam sobie, żeby pracowali tam
jeszcze Niemcy. Niemcem był Pan,
który miał na nazwisko Kalis, naprawiał rowery, był taką złotą rączką,
mieszkał w miejscu, gdzie stanęła
potem restauracja „Patio” (a potem
Biedronka). (…)
Fabryka potrzebowała fachowców:
mężczyzn jako stolarzy i kobiety do
polerowania. Nie było skierowań ani
przymusu pracy. Z zabawnych dziś
sytuacji pamiętam, że do polerunku
służył dość porządny materiał pościelowy, ale po jakimś czasie okazało się,
że kobiety używają zamiast niego
starej bielizny osobistej. Gdzie się
podział materiał? Wiadomo. Nie
obeszło się bez nieprzyjemnych
zgrzytów z załogą polerni z tego
powodu.
Dyrektorował Pan Przywarski. Do
magazynu sprowadzano drewno,
papier falisty, politurę, w wielkich
butlach spirytus z Poznania (i te butle
ujawniały prawdę o ludziach, „kto jest
kto”). Potem przeszedłem do księgowości, a jeszcze później przez trzy lata
douczałem się zaocznie księgowości
w Lublinie (za własne pieniądze)
i kolejne trzy w Łodzi (skierowany
przez zakład pracy), co pozwoliło mi
zostać głównym księgowym.
Od redaktora: Pionierzy, którzy
budowali polską Witnicę, przekazali
pałeczkę następnym pokoleniom. A za
puentę ich wspomnień mogą posłużyć
słowa Pana Stanisława Mikołajczuka: Dziś – mieszkam blisko wnuków
– przeglądam czarno-białe zdjęcia
i wspominam burzliwe, ale ciekawe
młodzieńcze lata w Witnicy z nieliczną już garstką starych znajomych.
Tekst „Drogi do Witnicy” jest montażem fragmentów wspomnień, które
spisały i zredagowały Teresa Komorowska, Urszula Wośkowiak i Marta
Wilk. Zostały w nim również wykorzystane fragmenty wspomnień „Film to
moje serce” Franciszka Krzyżaka,
których rękopis przepisała i zredagowała Marta Wilk. Całość zredagował
Władysław Wróblewski.
* Państwowy Urząd Repatriacyjny
** Administracja Narodów Zjednoczonych do Spraw Pomocy i Odbudowy
Str. 20
Str. 9
Wieści z Ratusza
DROGA DO WITNICY - c. d.
grzęzłam między nimi, a tu tato
jeszcze krzyczy spocony „Nie ćwiachaj mi kłosami po oczach!”. Rodzice
byli bardzo wymagający, powtarzali:
„Trzeba uczyć dzieci pracy od wczesnej młodości”. Trochę łatwiej było
przy
młócce pani Kasprzakowej,
kobiecie spokojnego usposobienia,
która wiązała snopki i odnosiła za
wrota stodoły, śpiewając kościelne
pieśni. Po młócce, wykopkach buraków czy ziemniaków mama piekła
dobre ciasto i gotowała lepszy obiad,
co pozostaje przyjemniejszym wspomnieniem.
Janina Nowak: Jak przyszło lato,
każdemu wymierzyli kawałek pola.
Wszyscy dostali po równo, żebyśmy
mogli sadzić cokolwiek. Każdy kupił
jakieś krowy, świnie, to, co po Niemcach zostało. Nakombinowali i już
niedługo było mleko, zabijali świnie
i tak wszyscy ożyliśmy. Moi rodzice
nie zajmowali się niczym poza rolnictwem. (…)
Ojciec (…) później nie miał siły na
nim robić i ja taka mała, w wieku
dwunastu lat, musiałam już tam na
polu pracować. Było tam tak strasznie
ciężko. Piach zaorany wchodził
mi w nogi. Mama zajmowała się
tu koło domu, wychowywała moje
siostry, karmiła świnie.
Ameryka włączyła się do pomocy,
Ruskim na Sybir wysyłali paczki
i tu nam też pomagali. Gdyby nie
Ameryka, to nic by nie było. Sami
byśmy nie dali rady. Wysyłali
nam żywność, puszki i różne inne
rzeczy. Na tę organizację mówiliśmy UNRA. Dali nam konia
takiego z UNRY. Gruby był taki
ten koń. Co my się z mamą z nim
mieli. Ojciec nie mógł już robić
i nam kazał iść do siana. To my
z mamą chodziłyśmy na pole
razem z tym koniem i ciągałyśmy
zboże. (…)
Józef Mazurek: Prawie od razu
zatrudniłem się na kolei. (…)
W 1946 zostałem powołany do
służby wojskowej, ale tym razem
karnie do Piotrkowa Trybunalskiego. Przyczyniła się do tego
osoba z Witnicy, która była wówczas funkcjonariuszem Urzędu
Józef Mazurek z narzeczoną i bratową. Rok 1946. Bezpieczeństwa.
Stanisław Mikołajczuk: (...)
motocyklami (poniemieckimi lub już
polskimi SHL-kami) nikt się nie
rozbijał, a pierwszy samochód
w mieście kupił sobie Pan Wojciechowski, a po nim miał warszawę Pan
Błażewicz. Zanim Pan Zając stanął na
postoju taxi kolejną warszawą, do
transportu osób służył zaprzęg Pana
Pulkowskiego i wszyscy mogli być
spokojni o słupy z lampami gazowymi
na głównych ulicach.
Teresa Kędzior: Ojciec był bardzo
pracowitym człowiekiem i szybko
z mamą zajęli się ziemią: uprawiali
zboże, ziemniaki, dużo warzyw, mieli
krowę, którą mama przywiozła
z Lubelszczyzny w ramach jakiegoś
przydziału, konia Kasztana. Było
ciężko, nie było maszyn, zboże kosiło
się ręcznie. Rodzice musieli oddawać
w ramach dostaw obowiązkowych
część plonów, resztę mama woziła do
Witnicy i sprzedawała na przykład na
„Kolonię” przy Strzeleckiej.
(…) musiałam kopać ziemniaki,
zrywać liście buraczane dla inwentarza, karmić krowy, podawać snopki do
maszyny, które odbierał ode mnie
ojciec. Przynosiłam je z tzw. zapola,
najpierw znalazłem się w Białczyku,
gdzie był człowiek, który miał mnie
zatrudnić przy budowie mostu
w Kostrzynie, ale tak się nie stało,
więc pracowałem u tutejszych gospodarzy. Dlaczego w Białczyku? Ano,
dlatego, że jedna z mieszkanek Wólki
tam się znalazła i pisała o tym miejscu w listach. Jesienią – właśnie
grabiłem siano - przyjechał Pan
Jaworski, elektryk z cegielni i namówił mnie na przejście do pracy w tym
zakładzie, pomógł też wyrobić dowód
w urzędzie, który mieścił się
w budynku dawnej Przychodni
Zdrowia. Nawet wsunął mi do kieszeni trochę pieniędzy i zostałem przyjęty do pracy na „bombaju”- czyli
wielkim ciągniku marki Ursus, który
wydawał z siebie charakterystyczne
„bom, bom, bom”. Było ich w tym
czasie w Witnicy może ze cztery.
Moim zadaniem było wyładowanie
na przyczepy cegły z wózków, które
wyjeżdżały z pieca po wypaleniu,
odwiezienie jej na stację i załadowanie – ręczne – do wagonów. Czasami
nasz ciągnik ciągnął i 9 przyczep,
taką miał moc. Woziłem też węgiel,
glinę, a czasami i jakieś rzeczy dla
ludzi z miasta, bo przecież innego
transportu niż konny prawie nie było.
Od kiedy w roku 1950 uzyskałem
prawo jazdy pierwszej kategorii
(w Witnicy może sześć osób miało
taki papier), praca kierowcy obok
załadunku była moim głównym
zajęciem.
Dodatkowo trudniłem się murarką,
której nauczyłem się w Wólce przy
majstrze. Budowałem piece tunelowe
w cegielni razem z Panem Gawrońskim. Pamiętam, jak w roku 1949
wyjechałem z 12 murarzami do
budowy fundamentów pod cegielnię
w Płotach. Delegacja starczała na
wódkę i kiełbasę, więc zaczęło się
wielkie picie. Ponieważ umiałem
czytać plany i ta murarka jakoś mi
podpasowała, potrafiłem pokierować
tak tą nieszczęsną grupą, że fundamenty trzymały się linii i murarze nie
pili na umór. Wtedy dostałem nagrodę i propozycję od kierownictwa
Przedsiębiorstwa Ceramiki Budowlanej, by zacząć uczyć się zawodu
w porządnej szkole. Żałuję, że nie
dałem się namówić. Nie wiem, co
Godny uwagi był przemysł spożywczy: od roku 1848 działał tu duży
browar, czynny do dziś jako Browar
Witnica, a także fabryka przetwórstwa ziemniaków dla ludzi i bydła.
Jako polski zakład państwowy
działała ona jeszcze do roku 1970.
Oprócz tych głównych gałęzi przemysłowych w Witnicy rozwinęło się
różnorodne rzemiosło: rzemieślnicy
wszelkiego rodzaju, również wyspecjalizowani, jak jubilerzy i zegarmistrzowie. W 1927 roku było tu 200
zakładów rzemieślniczych i 50
sklepów. Wielu drobnych rolników
robiło interesy ze skupującymi,
którzy Koleją Wschodnią dostarczali produkty do Berlina.
Najwyższy poziom rozwoju przemysłu i rzemiosła w Witnicy
i Vietzer Schmelze został osiągnięty
z początkiem I wojny światowej
w 1914 roku.
Temat drugiego wykładu wygłoszonego 9 marca 2012 roku brzmiał:
jako centrum pomiędzy Landsbergiem a Kostrzynem licząca 750 lat
Witnica pozostała do roku 1935 wsią,
a dokładniej: Flecken - większą osadą
posiadającą pewne prawa miejskie.
Dopiero w tym roku stała się miastem
z dopiskiem w nazwie „an der Ostbahn”/„przy Kolei Wschodniej”, co
już samo w sobie było osobliwe,
ponieważ w Niemczech nie było
żadnego innego Vietz. Witnica była
do tego czasu zdecydowanie największą wsią w powiecie Landsberg.
W 1934 roku mieszkało tu 10%
ludności powiatu i w XIX wieku
miasto nosiło przydomek „wsi
o największej liczbie mieszkańców
w Brandenburgii na wschód od Odry”.
W 1935 roku w skład powiatu Landsberg - oprócz miasta, które od 1892
roku stanowiło własny powiat miejski
– nie wchodziło żadne miasto, tylko
w sumie 120 wsi, a mianowicie
34 dobra szlacheckie, 50 landsber-
Cegielnia Hermanna Strunka.
„Witnica - Awans: od wsi do
rangi miasta“.
Pomimo liczby mieszkańców - na
początku XIX wieku prawie 900, na
początku XX wieku ponad 4.000
obywateli - pomimo lokalizacji
wielu znaczących przedsiębiorstw
przemysłowych i rzemieślniczych,
pomimo swojej już historycznej roli
skich wsi ratuszowych, 36 dawnych
wsi klasztornych, późniejsze wsie
należące do urzędu i wsie królewskie.
Ta charakterystyczna cecha utrwaliła
się w osadnictwie wschodnim margrabiego
brandenburskiego
na
wschód od Odry. Miasta nadają się w przeciwieństwie do wsi - do ochrony granic obszaru władzy. Mają mury
i żołnierzy miejskich, stanowią umocnione węzły na szlakach komunikacyjnych. Nieomal w tym samym czasie,
co Witnica powstały miasta jako
przyczółki mostów nad Odrą, na
północnej flance i na wschodniej
granicy Nowej Marchii. Obszar między Odrą a Landsbergiem leżał
w zasięgu ochrony tych 10 miast
i Warty, Witnica pozostała zatem
wsią. To znaczy: nie miała ani murów
miejskich, ani centrum miasta czy
układu ulic w kształcie siatki, ani
ratusza, ani kościoła jako zabytku ze
średniowiecza, ani posągu Rolanda,
ani szubienicy, czy też samorządu.
Niektóre z tych miast, a raczej minimiast, miały mniej mieszkańców niż
Witnica.
Witnica była jednak czymś więcej niż
tylko zwykłą wsią, była osadą targową, co ciekawe w Nowej Marchii były
4 osady targowe, Witnica była zdecydowanie największa. Miała ona prawo
do regularnego organizowania targu.
Targ łączy ze sobą producentów, sprzedawców i konsumentów. Istniały ordynki
targowe z kontrolami towarów
i handlu. Były one często
połączone z jarmarkami, było
wolne od szkoły. Ściągały one
do wsi bogactwo. Dzisiejsze
cotygodniowe targi stanowią
jedynie skromny obraz targów
witnickich. Najpóźniej od
1811 roku, prawdopodobnie
jednak już wcześniej, Witnica
miała prawo do organizowania cotygodniowych targów
kramarskich, targów bydła
i koni.
W ten sposób Witnica stała się
centralną
miejscowością
położoną w połowie drogi
między
Kostrzynem
a Landsbergiem. Trasy komunikacyjne zostały rozbudowane: trakt z Berlina do Królewca oraz
Królewska Kolej Wschodnia z Witnicą
jako jedyną stacją między Kostrzynem
a Landsbergiem. W roku 1900 było tu
130 zakładów rzemieślniczych. Od
roku 1830 osiedliło się tu 5 lekarzy,
4 dentystów, 1 weterynarz, powstała
1 apteka, oprócz tego poczta, sąd
rejonowy (od 1908 roku, dziś ratusz)
Wieści z Ratusza
Str. 10
Str. 19
Schroeter
ULRICH
SCHROETER… - c. d.
i synagoga. Witnica miała swój własny dziennik, wygląd miejscowości
staje się w XIX wieku coraz bardziej
miejski. Od 1920 wieś posiadała
zasilanie w energię elektryczną, gaz.
Istniała tu szkoła średnia. Administracyjnie jednak Witnica pozostawała
wsią.
Witnicy nie zawsze bowiem sprzyjało
szczęście. I tak nie zbudowano tu
mostu przez Wartę, tylko w Fichtwerder / Świerkocinie. Nadleśnictwo
Witnica otrzymało swoją siedzibę
w Döllensradung / Nowinach Wielkich, powiatowy inspektor szkolny
i starosta pozostawały poza zakresem
jej kompetencji - w mieście Landsberg.
Urząd sołtysa (Dorfschulze) był przez
prawie 400 lat w rękach rodziny
Feuerherm; rodzina ta była czymś na
kształt rodu panującego w Witnicy.
Niektóre kamienie nagrobne znajdują
się w Lapidarium. W 1872 roku Witniczanie wybrali po raz pierwszy
samodzielnie swojego burmistrza, od
1917 szef administracji lokalnej był
urzędnikiem służby cywilnej. Upadek
monarchii w 1918 roku przyniósł za
sobą ogromne zmiany: wszyscy
mieszkańcy, w tym kobiety, otrzymali
równe prawa wyborcze; do gminy
zostały włączone – dopiero teraz! –
miniaturowe gminy ościenne, takie jak
Scharnhorst, Radorf i Vietzer Schmelze! samorząd był już mocno rozwinięty. Po kilku latach było już zasadniczo
po nim i po wolności. Powstała pierwsza niemiecka dyktatura, „Trzecia
Rzesza”,
obowiązywała
„zasada
wodza” („Führerprinzip”). A zatem
w 1935 r. Witnica została mianowana
miastem, ale prawa otrzymała tak
naprawdę – i to wraz z herbem miasta
– dopiero od 1990 roku. Ale wtedy
w mieście nie mieszkał już żaden
Niemiec.
Temat ostatniego wykładu wygłoszonego dnia 13 kwietnia 2012 brzmiał:
„Witnica – Życie Witniczan
w okresie międzywojennym?“
W świadomości obywateli Witnicy te
około 20 lat od roku 1918 do roku
1939 nie były okresem międzywojennym, lecz powojennym, okresem tak
samo długim, jak okres istnienia
II Rzeczypospolitej Polskiej. Mimo
mobilizacji wszystkich dziedzin życia
Niemcy były wielkim przegranym
wojny, napiętnowanym i zmuszonym
przez Traktat Wersalski do płacenia
reparacji wojennych przez ponad 50
lat. Zostały wykluczone ze społeczności międzynarodowej, stały się
„banitą”.
Niemcy - a tym samym obywatele
Witnicy – wkraczali w XX wiek
z dużym optymizmem. Ekonomicznie
wiodło im się dobrze, żyli w praworządnej monarchii. Również w Witnicy uprzemysłowienie szło pełną parą,
tworząc wiele miejsc pracy. Kwitł tu
nowoczesny przemysł: 6 cegielni,
fabryka pieców kaflowych, browar,
kilka tartaków, fabryki mebli i fabryka płatków ziemniaczanych. Politycznie i społecznie żyło się w pokoju.
Potem w sierpniu 1914 roku rozpoczęła się „prakatastrofa XX wieku”.
Witnica została oszczędzona przed
bezpośrednimi działaniami wojennymi. Doświadczyła jednak podczas
tych ponad 4 długich latach wojny
braku żywności i surowców oraz
nieobecności mężczyzn zdolnych do
pracy, którzy stanęli na polu walki.
Liczne ofiary wojenne spowodowały
dramat wielu rodzin; około 300
mężczyzn - tj. co czwarty zwerbowany do służby wojskowej mężczyzna
z Scharnhorst i Witnicy – nie wrócił
do domu, było setki niezdolnych do
pracy inwalidów wojennych, rodzinom brakowało żywicieli. Jak teraz
zakłady witnickie miały znowu wytwarzać produkty potrzebne w czasie
pokoju? Duża fabryka maszyn, silników i kotłów Paucksch w Landsbergu
musiała wstrzymać produkcję.
Pod koniec wojny w 1918 roku stary
świat runął - monarchia zniknęła. Kto
ma teraz rządzić krajem? Wszędzie
wybuchały zbrojne powstania przeciwko staremu porządkowi. Życie
jednostki miało niewielką wartość.
Demokraci Republiki byli zwalczani
przez skrajnie prawicowych i lewicowych rewolucjonistów. W Witnicy,
na wsi, rozruchy przebiegały łagodnie. Rada pracowniczo-żołnierska
przejęła władzę, ale tylko na krótki
czas. Wkrótce odbyły się pierwsze
wybory samorządowe. Do swojego
lokalnego parlamentu Witniczanie
wybrali 11 przedstawicieli partii
konserwatywnych i 10 socjaldemokratów, a więc nie byli to radykałowie.
Mapa Europy została całkowicie
zmieniona, powstały nowe państwa,
w tym sąsiednia Polska. Miliony
Niemców nagle znalazły się za granicą. Czy przyjąć polskie obywatelstwo? Pamiętano, że Królestwo Prus
od dziesięcioleci robiło coraz większe
trudności współobywatelom posiadającym polskie korzenie, uniemożliwiając im używanie języka czy
wyznawanie religii. Nawet sam
cesarz i król pomstował na nich –
chociaż byli oni współobywatelami.
Większość Niemców nie ufała nowemu państwu – Polsce, wybrała obywatelstwo niemieckie i odwróciła się
do swojej ojczyzny plecami – nie
została wypędzona, jak 25 lat później,
ale zwyczajnie wyjechała.
Dla Witnicy oznaczało to, że pobliskie miasto powiatowe Landsberg
stało sie miastem granicznym ze
wszystkimi problemami w zakresie
handlu,
bezpieczeństwa
granic,
zwalczania epidemii i obrony. Witnica leżała w rejonie przygranicznym.
Handel i przemysł straciły swoich
klientów na Wschodzie. Do Witnicy
przybyło 300 optantów; początkowo
nie było dla nich ani mieszkań, ani
miejsc w szkołach, ani miejsc pracy.
Urzędnicy pruskiej kolei z Poznania
mieszkali ze swoimi rodzinami przez
lata w Kostrzynie w zimnych, nieogrzewanych kazamatach fortu Zorndorf.
Polska była uznawana za niespokojnego, groźnego sąsiada. Jeszcze to
nowe państwo nie zdążyło zbudować
swojej administracji, a już prowadzi
wojnę – przeciwko Rosjanom. Dochodziły też cały czas słuchy o walkach na granicach, na Górze Św.
Anny. W ten sposób bardzo szybko
został stłumiony zalążek dobrze
prosperującego polsko-niemieckiego
sąsiedztwa. Wielkim Niemcom z ich
długimi granicami na Wschodzie
i Zachodzie zwycięskie mocarstwa
przyznały prawo do stworzenia armii
liczącej jedynie 100.000 żołnierzy
z ograniczonym uzbrojeniem. Czy
można się zatem dziwić, że w milcze-
Poza tym musiałam pracować na polu
przez cały czas.
Teresa Kędzior: (…) poszłam
w 1945 do szkoły w Białczu, która
mieściła się w budynku z cegły, który
dziś jest mieszkaniem. Obok był
ogródek warzywny, który zasiewały
uczące się dzieci, boisko, skwer.
Szkołę od domu zamieszkanego przez
Państwa Drozdów oddzielały drzewa
morwowe, które nauczyciele Walczakowie wykorzystywali do hodowli
jedwabników na piętrze budynku.
Do szkoły biegałam jak na skrzydłach, ponieważ dzięki temu odrywałam się od ciężkich jak dla dziecka
zajęć gospodarskich (…)
Nauczyciele w szkole w Białczu mieli
bardzo dobry kontakt z rodzicami
i byli bardzo lubiani przez uczniów,
począwszy od Pana Puszkarenki,
który pięknie grał na skrzypcach,
przez Państwa Walczaków, Lewczuków, Panią Orzołek i chyba jakiegoś
młodego nauczyciela z nakazu pracy.
Oczywiście ksiądz kanonik Józef
Bielak uczył nas religii, a był dowożony do szkoły przez Pana Pulkowskiego (zabużanie mówili na niego
„Benesiuk”) (…) Uczyły się tu dzieci
z Białcza i Białczyka: Wąsowiczowie,
Kulsowie, Uchańscy, Stielerowie,
Kamińscy. Moja koleżanka Ania
opowiadała, jak to kiedyś przyniosła
na drugie śniadanie podpłomyk, bo
zabrało w domu chleba. Pan Lewczuk
podchodzi i mówi „Ja ci dam kanapkę, a ty mi daj ten podpłomyk”
i oczywiście byli zgodni co do wymiany tego posiłku.
Teresa Kędzior: Po skończeniu
szkoły w Białczu, która była chyba
szkołą 4-klasową, zaczęłam naukę
w Szkole Podstawowej w Witnicy.
Budynek duży i wymagania większe.
Dyrektorem był Pan Jan Nowak, jego
żona też była nauczycielką, no
i oczywiście Gertruda Bartkowiak,
Panowie Okuń, Czerkawski, Stadnicki, Kozłowski, Czarnuch, Pani Krzyżaniak i Pani Salejówna, moja wychowawczyni.
Józef Bajor: Z nauczycieli pamiętam
Roberta Rauzińskiego (Rauze),
przedwojennego prokuratora, który
uczył w gimnazjum, do którego
uczęszczały moje siostry, mieszczącym się w budynku koło dzisiejszego
punktu energetycznego. Człowiek
oczytany, o bardzo szerokich horyzontach. Kiedy szkołę chcieli zamknąć, zaczęło się larum i poproszono, żeby wystąpił w jej obronie.
Rauziński pojechał w tej sprawie do
Poznania i chyba wtedy został aresztowany i słuch po nim zaginął. Jak
wyszedł z więzienia po kilku latach,
został zatrudniony na dość wysokim
stanowisku w banku w Gorzowie,
gdzie się często spotykaliśmy, gdy
jeździłem tam w sprawach służbowych. Pobyt w więzieniu odbił się na
jego zdrowiu.
„Gdy wszyscy są w tej samej
sytuacji”,
czyli pierwsze lata
w polskiej Witnicy
Józef Bajor: Przyjechałem później
niż rodzina, ale lata powojenne
wspominam jako jeden wielki szaber,
szczególnie dotyczyło to Poznaniaków. Mieszkali blisko, nie mieli
kłopotów z transportem, więc kradli,
co się dało. Pałacyk, który był
w lesie, spłonął dlatego, że jakieś
grupy walczyły między sobą o pozostawiony tam fortepian.
Stanisław Mikołajczuk: Sensacyjne
wydarzenia zdarzają się i zdarzały
wtedy. Zapamiętałem, że dwa razy
napadnięto i obrabowano Bank
Rolniczy w Witnicy, szeroko omawiano zabójstwo personalnego
z kaflarni, Pana Kościelskiego, zda-
rzały się gwałty, bijatyki, ale nie tak
często jak dziś. Pewnie i ja narażałem
życie, kiedy ciągnikiem woziłem
pieniądze przekazane przez panią
Nelę Błażewicz z naszego Banku do
Bogdańca razem z jakimiś książkami,
ale wtedy nikt o takich niebezpieczeństwach nie myślał.
Józef Bajor: Nie pamiętam jednak
animozji z powodu różnego pochodzenia nowych mieszkańców Witnicy.
Chyba wtedy, gdy wszyscy są w tej
samej sytuacji: każdy czegoś szuka,
chce się umiejscowić, coś zdobyć –
ważna staje się solidarność.
Stanisław Mikołajczuk: Do Witnicy
zjechali się ludzie z różnych części
Polski, więc wzajemne animozje,
szczególnie między przyjezdnymi
z Kołomyi, których język i zwyczaje
były wyraźnie inne, a mężczyźni
bardzo zadziorni, a resztą witniczan
ujawniały się czasami przy okazji
uroczystości czy zabaw. Szybko
jednak młodzieńców z laskami, którzy
pokazywali, że mają ochotę na bójkę,
ówczesna milicja doprowadzała do
porządku. Ponieważ prawie każdy
zakład miał swoją świetlicę – a powodów do zabawy nie brakowało – tak
więc ja czy mój najlepszy kolega
Michał Szuciak pięknie się wtedy
bawiliśmy. Pomimo pracy, często po
16 godzin, pozostawała ochota na
rozrywkę, bo radia (często poniemieckie) mieli tylko niektórzy, nielicznymi
Klasa Teresy Kędzior z gronem pedagogicznym szkoły. Rok 1952.
Wieści z Ratusza
Str. 18
Str. 11
DROGA DO WITNICY - c. d.
do Mościczek, ale nie szosą, tylko
polami. Poszliśmy w łąki w stronę
Warty, wybraliśmy tu miejsce i położyliśmy tu granatniki. (...)
W pewnej odległości (...) był rozbity
samolot. Chyba amerykański, bo miał
białą gwiazdę. Przyszliśmy do niego
i znaleźliśmy dwie takie dziwne
bomby bez skrzydeł. Wzięliśmy jedną
bombę i przynieśliśmy ją aż do tych
granatników. Nanosiliśmy drzewa,
słomy i papy od dachu. Ja układałem
to wszystko: słomę i tę bombę,
a wkoło niej granatniki czubami do
bomby. (...) Trzy kilometry dalej
mieszkał Sępowicz, to my między
sobą gadaliśmy, że będziemy uciekać
w jego stronę. U Sępowicza był Nowiński Karol, brat Nowińskiego
Franka. Powiedziałem: – Możecie już
uciekać, a ja zapalę i będę uciekał za
wami. Oni poszli biegiem (...), a ja
zapaliłem tę kupę opału (...). Widzę,
że ta papa się rozpaliła, to ja biegiem
(...).
Przyszedłem do chłopaków i czekamy
(...). Widać, że papa się pali i czarny
dym z niej leci. Parę minut czekaliśmy
– i strzeliło jak z karabinu. Franek
Nowiński mówi, że możemy już iść,
a ja mówię, że przyjdziemy jutro.
Później wybuchło tak silnie, że okna
u Sępowicza zadrżały, a niektóre
popękały. Sępowicz i Karol Nowiński
wylecieli aż na podwórko. Chcieliśmy
uciec, ale nas złapali (...). Dostaliśmy
lanie, a na drugi dzień, jak ojciec się
o tym dowiedział, znowu dostałem
lanie i nie puszczał mnie nigdzie.
* * *
Po miesiącu znowu mogłem wyjść
z domu. Poszedłem do Mikołaja
Łukasiewicza, a u niego był już Franek Nowiński, więc sobie porozmawialiśmy. (...)
Poszliśmy do miejsca, gdzie było
ognisko. Na miejscu zobaczyliśmy
tylko czarną dziurę, a obok niej ani
kawałka żelaza. Daleko od tego miejsca znajdowaliśmy się odłamki. Gdybyśmy tam poszli tamtego dnia, to
tylko po śmierć za młodych lat.
Pewnego dnia, tego samego roku,
poszliśmy we trzech w łąki niedaleko
miejsca, gdzie było ognisko z bombą.
Tam wykopane były doły, a w nich
znajdowały się taśmy z nabojami do
karabinu maszynowego. Wzięliśmy
dwie taśmy, zwinęliśmy je, położyliśmy na ziemię, przykryliśmy i zapaliliśmy. Weszliśmy do dołu, a to zaczęło strzelać. (...) Kiedy się uspokoiło,
zaglądaliśmy, czy to się spaliło. My
głowy do góry – a tu dwa strzały. To
my z powrotem z dołu i w tym dole
siedzimy i słuchamy. Tylko od czasu
do czasu coś strzeli. (...) Siedzieliśmy
w tym dole dość długo, może półtorej
godziny. Kiedy wszystko wygasło
i uspokoiło się, wyszliśmy. Nikt z nas
nie powiedział nikomu, co się stało
i nikt nie wie do dzisiaj. Z tych chłopaków dziś już tylko ja zostałem...
„A to wszystko już było
przerośnięte”
czyli pierwsze lata w szkolnej ławie
Franciszek Krzyżak: Był rok 1946.
Dzieci chodziły już do szkoły do
Witnicy lub do Mościc. Wszędzie,
gdzie była szkoła, były bezpieczne.
Mogły się uczyć i bawić. To były
słoneczne i spokojne dni dla dzieci
i rodzin.
Janina Nowak: Po przyjeździe tutaj
zaczęliśmy chodzić do szkoły. Mieściła się ona tam, gdzie dzisiejsze
Gimnazjum. Tylko do jakiej my
mogliśmy chodzić szkoły, jak zanim
nas tu przywieźli, uczyliśmy się tylko
kilka dni i nauczyli nas jedynie słów:
„My dzieci Lenina i Stalina! Z nas
wyrośnie charosza Ukraina!”. Na
Wschodzie skończyliśmy tylko
pierwszą klasę. W domu też nas nie
uczyli ani czytać ani pisać, bo mieli
inne zajęcia. Pracę i moje młodsze
siostry.
Jak żeśmy tu przyjechali, to zaczęliśmy chodzić do drugiej klasy, bo nic
dzieci nie umiały. Pisaliśmy w zeszytach, piórami, ołówkami, kredkami,
kto co miał. Pomocy naukowych od
razu nie było, ale po jakimś czasie,
dostaliśmy książki. Uczyli nas Polacy
– nauczyciele z Witnicy, niestety, nie
mogę sobie przypomnieć żadnego
z ich nazwisk. Było nas pełno młodzieży, a to wszystko już było przerośnięte, niektórzy mieli nawet po
piętnaście lat. Oni najbardziej nie
chcieli się uczyć. Śmiali się, kiedy
ktoś byle jak czytał lub nie potrafił
czegoś napisać. Nie dawali się uczyć
innym. To wtedy szkoła zrobiła
wieczorówkę, ale na wieczorówkę
chodzili już tylko patrzeć za dziewczynami i chłopakami.
Później chodziłam jeszcze na jakiś
kurs przez miesiąc. Ale tyle co nauczyłam się w pierwszej klasie, to
mnie już tutaj nic więcej nie nauczyli.
Stanisław Mikołajczyk jako kierowca ciągnika Ursus.
W tle krzyżówka Gorzowskiej z Krasickiego.
Gmach dzisiejszego Urzędu Miasta i ulica KRN otoczone drzewami.
Puste miejsce na rogu, gdzie potem postawiono restaurację „Patio”.
niu tolerowano, iż tu i ówdzie
w obszarze przygranicznym ukrywano broń, że powstała nielegalna armia
„Czarna Reichswera”? W 1923 roku
w Witnicy ścigano w organizatorów
skrajnie prawicowego puczu w Kostrzynie, którzy chcieli obalić rząd
w Berlinie. Pucz został stłumiony.
Krótko potem, w tajnym magazynie
broni komunistów w Berlinie odkryto
1600 sztuk broni ręcznej.
W te kryzysowe lata - jesteśmy
w piątym roku po wojnie – uderzyła
hiperinflacja. W ciągu kilku godzin
marka straciła swoją wartość. Cetnar
ziemniaków w hurcie kosztował
19 października 4,5, dzień później
7 miliardów marek. Bezrobotni –
a tych w Witnicy było wielu – otrzymało 250 milionów, tydzień później
1 800 miliona marek. Zwykły człowiek stracił swój ostatni majątek
pieniężny. Doszło do protestów;
700 drobnych rolników – również
w
Witnicy
protestowało
w Königswalde / Lubniewicach.
Reforma
walutowa
gwałtownie
zakończyła kryzys.
W tym roku strzygonia choinówka
zniszczyła tysiące sosen w lasach
Nowej Marchii, szczególnie również
w okolicy Witnicy i Massin/ Mosiny.
W ciągu 5 - 6 tygodni szkodnik
całkowicie zniszczył korony drzew.
Należało szybko ściąć drzewa
i rozpocząć nasadzenia. Klęska ta
przyniosła jedną korzyść - powstało
wiele miejsc pracy, przez ponad
4 lata, również dla kobiet i pracowników niewykwalifikowanych.
Około roku 1924 rozpoczęły się
„złote lata dwudzieste”, mniej radykalne, mniej niespokojne. Patrząc na
Witnicę w tym okresie, widzimy, że
miasto ma 5200 mieszkańców, od
1928 zaczyna się włączanie do gminy
okolicznych mini-gmin. Wysokie
bezrobocie zastępuje pełne zatrudnienie. Tradycyjny przemysł witnicki
przeżywa rozkwit, na jego produkty
panuje duże zapotrzebowanie, głównie z Berlina. Cegielnie tworzą kartel,
stosują wobec swoich 300 pracowników metody kapitalizmu manchesterskiego, w 1928 roku dochodzi do
strajku. Powstaje nowa hodowla
królików. Także pobliski, duży plac
budowy, podnośnia statków koło
Niederfinow, zapewnia Witniczanom
miejsca pracy, a rzemieślnikom
witnickim
zamówienia.
Gazeta
„Vietzer Tageblatt“ obchodzi w 1925
roku swój 50-letni jubileusz. Swoim
wyglądem wieś przypomina coraz
bardziej małe miasteczko. Zostaje
zbudowany nowy budynek poczty
w stylu Bauhaus, w którym do dziś
dnia mieści sie poczta. 5 banków
i kasy oszczędnościowe odzwierciedlają coraz większy dobrobyt. Prawie
100 stowarzyszeń, wśród nich jednak
również bojówki komunistów, świadczy o zaangażowaniu obywatelskim.
Stowarzyszeniom
zawdzięczamy
również postawienie Pomnika Poległych Żołnierzy w I Wojnie Światowej; my Niemcy jesteśmy wdzięczni
obecnym mieszkańcom za to, że
tolerują go w swoim mieście, a nawet
pielęgnują. Dzięki obywatelskim
wysiłkom małej wspólnoty katolickiej udaje się wybudować mały
kościółek. Dzięki temu w Witnicy
znajdują się teraz świątynie 3 wyzwań. Synagoga zostaje jednak
wkrótce sprzedana przez małą gminę
żydowską na magazyn. Istnieje
15 gospód. Klub teatralny daje przedstawienia, kino codziennie pokazuje
filmy. Wybierana jest nawet królowa
piękności. W 1929 roku do użytku
oddane zostaje wykorzystywane po
dziś dzień boisko sportowe wraz
z parkiem. Do Witnicy z Berlina
Koleją Wschodnią przyjeżdżają liczni
turyści.
Ale klimat polityczny w kraju pozostaje niestabilny. W ciągu 14 lat od
zakończenia wojny do 1933 roku
obywatele są 8-krotnie wzywani do
udziału w wyborach parlamentarnych
do Reichstagu. Radykalnym partiom
lewicowym i prawicowym nie zależy
na dobrej państwowości. Światowy
kryzys gospodarczy zapoczątkowany
w 1929 roku wywołuje nastrój katastrofy i prowadzi do masowego
bezrobocia. Moment ten wykorzystują radykałowie. W wyborach zwyciężają narodowi socjaliści, komuniści
depczą im po piętach. W 1933 roku
następuje
polityczna
katastrofa.
Zaczyna się pierwsza niemiecka
dyktatura. Zakończy się ona 12 lat
później w chaosie. W Witnicy powiewa flaga ze swastyką. Bandy SA
opanowują ulicę, popełniają również
w Witnicy dwa morderstwa polityczne. Burmistrz zostaje wypędzony
z Ratusza i zastąpiony „starą gwardią” („Alter Kämpfer“). Nazwy ulic
zostają zmienione. Kościół ewangelicki stoi w obliczu podziału. Wszystkie
dziewczęta i chłopcy są zmuszani do
wstąpienia do „Hitlerjugend”. Zamówienia państwowe zmniejszają bezrobocie. W Witnicy następuje rozbudowa drogi krajowej Reichsstraße 1.
Młodzi mężczyźni pracują w Służbie
Pracy Rzeszy (Reichsarbeitsdienst),
jeden z jej obozów znajduje się
w Witnicy. Zostaje przywrócona
obowiązkowa
służba
wojskowa,
budowane są nowe koszary, jest ich
w samej Nowej Marchii, obszarze
graniczącym z Polską, 9. Antysemityzm staje się racją stanu, nieliczne
rodziny żydowskie zostają zmuszone
do opuszczenia Witnicy. Ich cmentarz
zostaje zachowany.
Co robi „zwykły człowiek”, jeśli nie
jest zagorzałym narodowym socjalistą? Cieszy się, że znowu jest praca,
że skończyły się reparacje, że państwo
ma znowu prawdziwą armię, że Hitler
i Piłsudski podpisali pakt o nieagresji,
że w Berlinie miała miejsce olimpiada, że Niemcy ponownie znalazły się
w kręgu szanowanych narodów. Elity
zawiodły. Następstwem będą wyjątkowe zbrodnie państwowe. Czas na opór
cywilny jeszcze nie nadszedł. Doświadczymy go dopiero w 1953 roku
w NRD, w 1956 roku na Węgrzech,
a następnie w postaci ruchu Solidarność i w lipskim Kościele Św. Mikołaja.
70 lat minęło od drugiej wielkiej
wojny. Nasz Vietz jest teraz polską
Witnicą. Należy jej życzyć na przyszłość całego szczęścia tej ziemi.
Starzy Witniczanie są tu mile widziani, ich pamiątki zachowywane, oba
kraje są sojusznikami w UE, nasi
żołnierze służą razem w NATO,
istnieje EUROREGION VIADRINA
i Polsko-Niemieckie Stowarzyszenie
o starej łacińskiej nazwie EDUCATIO
PRO EUROPA VIADRINA.
Co za zmiana na lepsze!
Ulrich Schroeter
Wieści z Ratusza
Str. 12
Str. 17
DROGA DO WITNICY
W 2011 roku Miejska Biblioteka
Publiczna zrealizowała projekt
„Droga do Witnicy”. Jej przedstawiciele spisywali opowieści Pionierów,
którzy tuż po wojnie przybyli na teren
naszej gminy. Poniżej przedstawiamy
fragmenty wspomnień z podróży na
Zachód i początków polskiej Witnicy.
„Wywieźli nas jak węgiel”,
czyli pociągiem na Zachód
Franciszek Krzyżak z Dębów Szlacheckich w pobliżu Koła. Rocznik
1932: Na majątku w Dębach Szlacheckich mój ojciec Stefan Krzyżak
przepracował przez całą okupację.
(…) Po wyzwoleniu głośno reklamowali, żeby jechać na Zachód na gospodarkę. To mój ojciec i kolegą z pracy
w majątku oraz kilku chłopów ruszyliśmy na Zachód. Ojciec oraz jego
kolega Pachocki jechaliśmy w jednym
wagonie towarowym. Ojciec po jednej
stronie, a Pachocki po drugiej. Był rok
1945. Dojechaliśmy do Witnicy gorzowskiej. Mój ojciec i Pachocki
poszli szukać gospodarki, a nasze
mamy i my czekaliśmy w wagonie aż
wrócą. Znaleźli gospodarkę w Mościczkac h. Prz yjec ha li woze m
w konia, do tego wozu myśmy się
załadowali i pojechaliśmy do Mościczek.
Janina Nowak (z domu Pańków)
z Kamionek Wielkich k. Kołomyi.
Rocznik 1932: Nas wywieźli na
Zachód, w 1945 roku, pociągiem
towarowym, bez okien i dachu, takim,
jak teraz przewozi się węgiel. Upchali
nas tam tyle, ile tylko pociąg mógł
uciągnąć. Jechaliśmy tu więcej niż
tydzień, może ze dwa. Mieliśmy
przerwy, bo każdy wziął ze sobą, tyle
ile mógł, krowy, świnie i inne zwierzęta. Musiały coś jeść, więc czasami
mieliśmy postoje. My zabraliśmy ze
sobą tylko krowę, która była naszym
jedynym dobytkiem, parę ubrań
i podstawowe rzeczy codziennego
użytku. (…)
Na tych postojach doczepiano wagony
z innymi ludźmi. (…) całe transporty
stawały, a wtedy ludzie pili, jedli,
gotowali. Później znowu kilka dni
myśmy jechali, a później znowu
postój. I tak to jakoś dojechaliśmy
przez te dwa tygodnie do Witnicy.
Teresa Kędzior (z domu Uchańska)
z Józefowa k. Lublina. Rocznik
1938: Po reformie rolnej w 1945 roku
rodzice otrzymali 3 hektary ziemi
w Trawnikach, ale bez narzędzi,
zwierząt i nie byliby w stanie jej
uprawiać. Do tego w czasie działań
wojennych na nasz dom spadł rosyjski pocisk zapalający i spłonął on
zupełnie, więc mieszkaliśmy u krewnych, ciasnota. Ojciec szybko podjął
decyzję „Wyjeżdżamy na Zachód”.
Przyjechał do Białczyka, zajął dom
zegarmistrza Lensa, gdzie pozostało
całe wyposażenie, ale głównie z tego
powodu, że wokoło była ziemia. Tato
zamknął dom i wrócił po nas do
Lublina – kiedy przyjechaliśmy
w sierpniu, dom był już ograbiony,
zostały tylko w spiżarni przetwory
w słoikach. Niestety, szabrowników
wtedy było wielu i bywali nimi
i milicjanci. Nie przywieźliśmy ze
sobą nic, bo po pożarze nie było
czego zabierać. Nawet zdjęcia dostałam dużo później od brata mojej
mamy, wujostwa Szabłowskich
z Witnicy, którzy przyjechali za nami
w roku 1947.
Józef Tomczyszyn z Rychcic
k. Drohobycza. Rocznik 1927:
Zapytano nas, kto chce się zarejestrować na wyjazd na Zachód. Wszyscy
prawie się zapisali, parę rodzin tylko
zostało, bo bały się, co będą robić na
tym Zachodzie. (…) W Drohobyczu
przy stacji kolejowej dali nam taki
plac i wszystko musieliśmy tam
wywieźć, co mamy: meble, rzeczy
codziennego użytku, a na końcu
bydło. Wieźli nas w dużych, bydlęcych wagonach i pakowali po cztery
rodziny do jednego. Z Drohobycza do
Przemyśla była kolej szerokotorowa,
a od Przemyśla wąskotorówka, więc
musieliśmy się przesiąść. Przez drogę
opiekował się nami Komitet Polski.
Były służby porządkowe, mieliśmy
taki mały piecyk, a na stacjach szukaliśmy drzewa, aby było czym w nim
palić, i tam zawsze trochę zupy
zrobiliśmy z kartofli. PUR* zadbał
o nas z chlebem, natomiast z UNRY** przychodziły paczki, w których
było prawie wszystko – jedzenie,
konserwy itp. Zczepili 70 wagonów,
ale jak puścili nas Bieszczadami to
przez liczne zakręty, trzeba było
rozczepić pociąg na pół. I tak nas
dowieźli do Nowego Sącza. Później
jechaliśmy przez Oświęcim, Ostrów,
Pozna ń, później na Gorzów,
a z Gorzowa do Witnicy. Przywieźli
nas tu na rampę wieczorem. Wszyscy
powysiadali, niektórzy pobiegli do
miasta.
Ludmiła Gródek (z domu Bill) ze
Lwowa. Rocznik 1929: W maju
1944 roku wyjechaliśmy do Klęczan
koło Nowego Sącza – w rodzinne
strony moich dziadków. Tam prze-
Rodzinny dom Józefa Tomczyszyna, Rychcice k. Drohobycza.
tylko opaski na rękawach i karabiny.
Kiedyś żołnierze rosyjscy nakradli
w Witnicy rowerów i innych przedmiotów. Załadowali je na wozy
i pojechali do Kostrzyna. Witnicka
milicja dogoniła ich na rowerach tu,
w Mościczkach. Kazali im zatrzymać
się, jednak oni nie słuchali i jechali
dalej. To milicja zaczęła strzelać do
góry. Z kolei Rosjanie wzięli broń
i zaczęli strzelać do milicji. Obok
rowu rosły krzaki i tam ta milicja się
schowała. Jeden żołnierz strzelił w te
krzaki i pewnemu milicjantowi kula
przebiła usta. Jeszcze dwa miesiące
później było widać, że te usta miał
krzywe od kuli.
W Witnicy stało dużo wojska rosyjskiego. Kwaterowali przy końcu
Witnicy, przy wyjeździe w stronę
Kostrzyna, w ostatnim domu po
prawej stronie. Kilku żołnierzy stało
przy szosie. Kiedyś jechałem do
Witnicy rowerem, w którym w przednim kole był szlauch zamiast dętki.
Rosjanie, którzy stali przy szosie,
zatrzymali mnie. Jeden z nich chciał
się przejechać rowerem, to mu dałem.
Pojechał w stronę lasu, już go nie
było widać, więc się bałem, że już nie
wróci i stracę rower. Ale żołnierze
powiedzieli, że zaraz wróci i po
chwili zobaczyłem, że jedzie. Przyjechał, oddał mi rower i powiedział, że
jest dobry. Pojechałem dalej.
Józef Tomczyszyn: Baliśmy się, bo
Ruscy kwaterowali jeszcze w Nowinach, i Niemców jeszcze trochę było.
Ja w stajni spałem, widły miałem od
gnoju przy drzwiach i łańcuch zakręciłem na nich tak, że nie można było
ich otworzyć. Mieliśmy dwa konie
i cztery krowy, i baliśmy się, że nam
je ukradną, bo bandy ruskie jeszcze
grasowały.
Janina Nowak: Zaraz po wojnie, jak
już wszyscy mieszkańcy zaczęli sobie
lepiej radzić, ludzie zaczęli pędzić
bimber, żeby móc go sprzedawać
i mieć choć trochę więcej pieniędzy.
Często Ruscy przychodzili do nich
i dawali im żywność lub jakieś meble
w zamian za bimber. Jeżeli ktoś się
sprzeciwiał, wtedy przystawiali mu
karabin do głowy, ale raczej nigdy nie
zabijali.
Ludmiła Gródek: Gdy Rosjanie
pędzili krowy, które wypasali na
łąkach nadwarciańskich, mój ojciec
wziął butelkę spirytusu i dostał od
nich krowę – naszą późniejszą żywicielkę, jak zwykł mówić. Wszystkie
tereny rolnicze wokół Witnicy, gdzie
obecnie znajdują się zabudowania,
były obsiane żytem, więc jeśli ktoś
potrzebował zboże dla zwierząt, to
mógł dowolnie zbierać plony. My ze
sobą nie mieliśmy praktycznie nic.
Tylko trochę ubrań, bo reszta została
zniszczona w wyniku bombardowania.
Gdy przyjechaliśmy do Witnicy,
jeszcze byli tutaj Niemcy. Na ulicy
Końcowej mieszkał gospodarz, który
wcześniej miał dużą fermę kur. Uczył
mojego ojca w jaki sposób kosić
zboże, jak wiązać snopki, a Niemka
uczyła mamę doić krowę, ponieważ
mama panicznie bała się podejść do
krowy. Przedtem żyła w dużym
mieście. Mieszkaliśmy przecież na
przedmieściach Lwowa, podobnie jak
Wieprzyce pod Gorzowem.
Wydaje mi się, że stosunek Polaków
do tych Niemców był normalny.
Wieczorami przychodzili do moich
rodziców, siadali pod werandą,
a ponieważ mama znała dobrze język
niemiecki – dużo rozmawiali. Rozmawiało się o wojnie i o czasach
przedwojennych. I dla nich i dla nas
taka sama była niedola...
My tutaj nie chcieliśmy przyjeżdżać.
Nas wygonili i gdybyśmy nie wyjechali, to po 1945 roku, na pewno
trafilibyśmy na Sybir.
Stanisław Mikołajczuk: Obok nas
w cegielni pracowało wtedy trzech
Niemców, chyba do połowy lat 50tych. Na Sikorskiego mieszkała też
Niemka, która wyszła za Polaka, Pani
Czerwińska, jej córka zdaje się wyjechała dużo później do NRD. Nie
pamiętam, by mieszkali jeszcze jacyś
inni dawni mieszkańcy Vietz w czasie, kiedy przyjechałem do Witnicy.
Natomiast maszyny i wyposażenie
w całości pozostało po Niemcach tak
w pierwszej (dawna brykietownia),
jak i w drugiej cegielni (tej na ulicy
Cegielnianej).
„Wybuchło tak silnie,
że okna popękały”,
czyli bombowe rozrywki młodzieży
Franciszek Krzyżak: Udaliśmy się w
stronę Witnicy. Po stronie prawej nie
było jeszcze lasu, tylko łąka. Był tam
pochowany jakiś żołnierz. Nie zakopali go całego, widać było jego nogi
w butach.
Poszliśmy dalej i zobaczyliśmy rower.
Odkręciliśmy z lampy żarówki
z przodu i z tyłu.
Między Witnicą a Mościczkami koło
lasu przy rowie leżała zabita kobieta.
Poszliśmy dalej do Witnicy i jak się
kończy las, parę metrów od szosy,
zobaczyliśmy ułożoną kupkę granatów moździerzowych. (...) było nas
trzech chłopaków: ja, Łukasiewicz
Mikołaj i Nowiński Franek. Każdy
wziął po dwa granaty i wróciliśmy się
Pracownicy witnickiej kaflarni. Rok 1945 lub 1946.
Wieści z Ratusza
Str. 16
Str. 13
DROGA DO WITNICY - c. d.
„Przyszedł na świat
w czerwcu 1945”,
czyli pierwszy witniczanin
z urodzenia
Ludmiła Gródek: Podróż była
straszna. Już w Bielsku-Białej, jak
tylko wyjechaliśmy, nasza ciężarna
towarzyszka zaczęła rodzić. Jechała
z nami też Pani Czurkowa(?), która
później była pierwszą położną
w Witnicy. Jechała wraz z synem
i w wagonie przygotowała już tę
kobietę do porodu…
Tymczasem na jakiejś stacji, zaraz za
Bielskiem-Białą, gdzie ludzie wysiadali, panowie poszli do zawiadowcy
i prosili, żeby na najbliższej stacji do
pociągu podjechała karetka. Gdy
dojechaliśmy do Katowic, karetka już
stała na peronie. Panią zabrano do
szpitala i tam urodziła córeczkę. Już
po tygodniu wszyscy byli w Witnicy,
zamieszkali w domu obok.
Pan Czarnch pisał w swoich broszurach, że pierwszą obywatelką Witnicy
była właśnie ta dziewczynka, z domu
Rzeszowska, urodzona w Katowicach. Jednak moim zdaniem pierwszym obywatelem Witnicy jest chłopiec Janusz Tobias, który się urodził
1 czerwca tu w Witnicy. Mam jego
zdjęcie i kopię metryki. Tamta dziewczynka urodziła się w Katowicach,
a w Witnicy została zameldowana.
Pan Czarnuch widocznie oglądał
księgi i stanął na lipcu, ponieważ ta
dziewczynka urodziła się właśnie
w lipcu. A Janusz Tobias przyszedł
na świat w czerwcu 1945 roku. Jego
dokumenty mam też dlatego, że jest
moim kuzynem. Jego ojciec był
bratem mojej mamy, przyjechał
w maju z żoną, która była w zaawansowanej ciąży. Urodziła w czerwcu,
w szpitalu, który był zorganizowany
na ulicy Rutkowskiego. Tam, gdzie
później była stara przychodnia. (…)
Krowa za butelkę”,
czyli pierwsze dni,
pierwsze tygodnie
Franciszek Krzyżak: Szkoły jeszcze
nie było, ale niedługo miała być.
Chodziliśmy po pustych domach. Na
początku Mościczek koło lasu stał
budynek. Poszedłem do tego domu,
wszedłem na strych i zobaczyłem
małą kupkę słomy. Szukałem w niej
czegoś, bo czasami znajdowało się
ołówek lub zeszyt, a czasem zegarek
lub jakieś inne przedmioty, np. zdjęcia lub pieniądze niemieckie. Grzebałem w tej słomie i namacałem człowieka nieżyjącego, ale nie wiem, czy
był to mężczyzna czy kobieta, bo
prędko stamtąd uciekłem.
Zawsze szukaliśmy czegoś ciekawego
po strychach. Poszliśmy do domu,
gdzie teraz mieszka Kielec i ja znalazłem tam kawałki taśmy filmowej.
Wziąłem to, bo mnie to interesowało.
Następnego dnia we trzech chłopaków poszliśmy do Kamienia Małego,
weszliśmy do pierwszego domu po
stronie prawej, jak się idzie do Kostrzyna. Był tam taki mały korytarz...
Weszliśmy do pokoju i zobaczyliśmy
kobietę, która leżała na podłodze.
Była cała naga, jakby dopiero się
narodziła. Tak mocno ten pokój
cuchnął, że natychmiast pouciekaliśmy w stronę domu. (…)
Następnego dnia poszliśmy do innego
domu. Było nas czwórka, trzech
chłopaków i jedna dziewczyna. Znowu znalazłem kawałki taśmy filmowej szerokiej na 10 mm. Bardzo się
ucieszyłem, bo do filmu to miałem
duży pociąg. Oglądałem te kawałki
filmu kilka razy dziennie, taki byłem
zadowolony. Na pewno w tym domu
mieszkał amator filmu, taki, jak ja.
Wyszliśmy z tego domu na szosę.
Obok szosy stała beczka kości zwierzęcia, chyba wieprzowe. I jedna
dziewczyna, Maria, dla żartu chwyciła kość i rzuciła do mnie - prosto
w lewe oko. Kość mi przecięła skórkę
koło oka i krew leciała. Opuściłem
ich i poszedłem do domu do mamy.
Mama opatrzyła mnie. Na drugi dzień
znów lataliśmy po domach.
Ludmiła Gródek: Na początek
rodzice mieli jakieś odłożone pieniądze. Trzeba było kupić za coś podstawowe produkty, trzymało się świnkę,
kury, krowę. Tato kupił krowę za
„butelkę”. Tak zrobiło wiele osób.
Nawet ci, którzy przyjechali ze
Wschodu i już mieli swoje krowy. To
b y ły p ię k ne z w ie rz ę ta , tz w .
„holenderki”, bardzo mleczne.
Podstawowa opieka medyczna była
zapewniona. We wrześniu nadeszła
okropna plaga komarów, w wyniku
której mój brat zachorował na mala-
rię. Miał straszliwe dreszcze, potwornie nim rzucało, a później jeszcze
bardzo wysoką gorączkę 41 stopni.
Miał takie dwa ataki… i właśnie
wtedy przyszedł doktor Felicki. Tato
wcześniej poszedł do lekarza
i opowiedział mu, jakie są objawy.
Gdy doktor do nas trafił, miał już ze
sobą butelkę chininy. Kazał mamie
podawać chininę z gorącą herbatą,
ponieważ, jak powiedział, jeśli przyjdzie trzeci atak, to brat go nie przeżyje. Ale nie było trzeciego ataku, lek
zadziałał. Było dość dramatycznie,
ale na szczęście brat przeżył.
Stanisław Mikołajczuk: Bez trudu
znalazłem sobie mieszkanie, bo
ciągle stały puste domy, nawet do
połowy lat 50. można tu było znaleźć
wolne poddasza. W tym okazałym
budynku przy ulicy Rutkowskiego
mieszkam do dziś, tylko nie w tym
samym lokalu. Mieszkanie było
oszabrowane, stał jakiś stół, kredens,
więc resztę trzeba było sobie wyszukać w ogródkach czy szopkach, bo
ludzie wystawiali tam meble, których
nie potrzebowali i wszędzie było tego
pełno. Zamieszkałem wspólnie
z Jankiem Zabłockim, który znalazł
się w Witnicy po powrocie z łagru
Suchobezwodnoje, gdzieś na Uralu,
a wywodził się z Grodzieńszczyzny,
z Grzegorzem Sajewiczem też
z terenów dzisiejszej Białorusi,
z Mikołajem Skibińskim z Warszawy, no i ja z Podlasia. Połączyło nas
miejsce pracy, czyli cegielnia, wiek
i mieszkanie. Poza tym wiedliśmy
beztroskie, kawalerskie życie. Pieniędzy nie brakowało, bo oprócz pracy
namiętnie graliśmy w karty (i to nie
na zapałki), a wygraną w miarę
narastania inflacji składaliśmy wspólnie do walizki. Alkohol też pojawiał
się na stole, no i nie mieliśmy rodzinnych obowiązków. Pierwszy założył
rodzinę i wyprowadził się Janek,
potem ja w roku 1951 znalazłem
żonę, Janinę Wawrzyniak, w tym
samym domu, ale piętro wyżej.
Sajewicz
i Skibiński wyjechali
z Witnicy.
„W stajni spałem,
widły miałem przy drzwiach”
czyli Rosjanie, Niemcy i Polacy
Franciszek Krzyżak: W Witnicy
była milicja bez mundurów, mieli
trwaliśmy do 1945 roku, do zakończenia wojny. Klęczany to była
wioska, w której moi dziadkowie
mieli ziemię i gospodarkę. W 1945
dziadek i wujek, czyli mamy ojciec
i brat mamy, zaczęli planować wyjazd
na Ziemie Odzyskane. Wiedzieliśmy,
że po podpisaniu paktu w Jałcie
Wschód zabierze Rosja, więc podjęliśmy decyzję, że jedziemy na Zachód.
Tam w górach nie mieliśmy już nic.
(…) Rodzice nie chcieli tam mieszkać, ponieważ nie było tam pracy ani
żadnych widoków na przyszłość. (…)
Tato dostał kartę repatriacyjną do
Kamiennej Góry. Dziadek z wujkiem,
najmłodszym bratem mamy wyjechali
już w maju na Zachód. Trudno mi
powiedzieć, jakim cudem trafili
właśnie do Witnicy. Może i się rozmawiało w domu na ten temat, ale nie
pamiętam, jak oni tutaj zajechali. Nie
przyjechali sami, byli z nimi, między
innymi Państwo Frańczukowie.
Dziadek z wujkiem, gdy przyjechali,
zajęli dom na ul. Starzyńskiego. Była
tutaj cała gospodarka. Niemcy zostawili i konie, i krowy... To Rosjanie
wyganiali Niemców z tych terenów,
a później wmawiano nam, że to
Polacy robili. Wchodzili do domu,
dawali 20 minut i mówili „Już was
tu nie ma”. Dlatego wszystko zostawało, bo nie było możliwości nic
zabrać.
My szykowaliśmy się do wyjazdu do
Kamiennej Góry, tak jak była wypisana karta repatriacyjna, jednak wcześniej dostaliśmy od dziadka list
z Wicin koło Kobylej Góry. Mama
z tatą debatowali, zastanawiali się co
zrobić. Stwierdzili, że skoro część
rodziny już tam jest, to i my tam
pojedziemy. Zmieniono nam kartę
repatriacyjną i pojechaliśmy do
Wicin.
Podróż była makabryczna. W jednym
wagonie było ok. 20 osób, 3 krowy
i klatki z kurami. W tym wszystkim
była kobieta w ciąży, która na dniach
miała rodzić. W Katowicach urodziła
córkę, która później była uznana za
pierwszą obywatelkę Witnicy. Jej
rodzice nazywali się Rzeszowscy.
Ale wróćmy do samego wyjazdu.
Załadowaliśmy się do pociągu
i wyjechaliśmy z Nowego Sącza.
Było tam też kilkoro dzieci, m.in ja
i siostra męża (wtedy
jeszcze nie wiedziałam, że
będzie w przyszłości moim
mężem). Były też inne
panny, które chciały z tej
wioski wyjechać. Nasi
rodzice wyprosili, żeby
konduktor pozwolił zająć
jakiś przedział dla dzieci.
Na ławkach i podłodze
przynajmniej dzieci mogły
się przespać. Kobiety
zostawały w wagonie,
a mężczyźni spali na dachu.
W Nowym Sączu przyłączono nas do pociągu
osobowego do Chabówki.
Tylko nasz jeden wagon
doczepiono do normalnego
pociągu. Tzn. ojcowie
poszli do zawiadowcy
i prosili „butelką”…
A „butelka” otwierała
wszędzie drzwi. Najczęściej
litrowa. W Chabówce znów
nas przeczepili do pociągu
osobowego do Krakowa,
z Krakowa zdaje mi się do Fot. ślubna Sabiny Stelmaszyk, Wronki 1947r.
Bielska-Białej. Za każdym
razem byliśmy doczepiani do pociąOjciec mieszkał na ulicy Rybackiej
gów osobowych, ponieważ nie było
i razem z macochą posiadali gospodalekobieżnych, a pociągi jechały
darstwo. (…)
tylko z miasta do miasta. Z BielskaSabina Stelmaszyk (z domu Sawala)
Białej jechaliśmy do Katowic,
z Wronek. Rocznik 1929: Mój mąż
z Ka to w ic d o Częst oc ho w y,
do Witnicy przybył już w 1945 roku
a w Częstochowie przyczepiono nas
i pracował w milicji. Ślub braliśmy
do kolejnego osobowego pociągu do
27 października 1947 roku we WronPoznania. W Poznaniu nas podczepili
kach, a w listopadzie przyjechałam do
do pociągu do Krzyża. Raz na dobę
Witnicy.
jechał pociąg do Poznania i wracał.
Z Wronek przybył także Pan Nawrot
Tym sposobem przyjechaliśmy do
(ojciec Pani Krystyny Sikorskiej),
Wicin pod Kobylą Górą.
który pracował w milicji, Pan KaziJózef Mazurek z Kamionek Wielmierz Lewicki także był milicjantem,
kich k. Kołomyi. Rocznik 1925:
podobnie Pan Maćkowiak, więc
Moja „podróż” do Witnicy rozpoczęznalazło się kilka osób z okolic. Na
ła w dwóch etapach. Najpierw samopoczątku mieszkałam przez 13 lat na
dzielnie dotarłem z Kołomyi do
ulicy Sikorskiego pod numerem 9.
Przemyśla, a następnie transportem
Maria Buchowska (z domu Koch)
kolejowym z Przemyśla do Witnicy.
z Kobylnicy Ruskiej k. Przemyśla.
Pamiętam doskonale, że na jednej ze
Rocznik 1921: Mieszkaliśmy wśród
stacji pozostawiłem rower. Dzięki
(…) Ukraińców, a ponieważ tato był
temu, że posiadałem trochę rubli,
dobrze sytuowany, to oni nas tam
mogłem kontynuować podróż z moim
chronili. Ale przyszedł taki moment,
kolegą Żarskim (później mieszkał
że przyszedł taki wójt albo sołtys, też
w Kamieniu Małym) i tak dojechaliUkrainiec, taki potężny człowiek,
śmy do Witnicy.
który powiedział mojemu ojcu „Karol,
Przyjechałem do Witnicy dlatego, że
uciekaj z rodziną”.
tutaj był już mój ojciec z macochą.
Wyjechaliśmy wtedy do dużego
Str. 14
Wieści z Ratusza
Str. 15
DROGA DO WITNICY - c. d.
chleb, kiełbasę, bo domyślaliśmy się,
ile musiał wycierpieć podczas wojny.
Niejednokrotnie doskwierał mu głód.
Jeszcze przez dwa miesiące był
zatrzymany w tym Poznaniu.
Przypominam sobie powrót męża do
domu – co to była za radość dla mnie,
mojej córki i dla całej rodziny. Nie
miałam nawet dla niego żadnych
ubrań, to dobrze, że był na tyle szczupły, aby ubrać się rzeczy mojego
ojca. Pamiętam, że przegadaliśmy
całą noc (…)
Józef Bajor z Kozowej k.Tarnopola.
Rocznik 1925: (…) w końcu maja
1945 znalazłem się jako sierżant
w Drzewicach koło Kostrzyna nad
Odrą. Przez ten okres miałem całkowicie zerwany kontakt z rodziną.
Posiadałem swój numer w wojsku,
którego nikt nie znał. Tymczasem
któregoś dnia, siedzę w świetlicy,
Niemki grają na pianinie, ja porządkuję amunicję, wchodzi ktoś do
środka – patrzę, mój ojciec! Tato
długo zwlekał z wyjazdem z Kozowej
z powodu pracy i konieczności spakowania dorobku całego życia. Kiedy
przyszło do ostatniego terminu wyjazdu, dostał do swojej dyspozycji wagon kolejowy, gdzie mógł załadować
dobytek, w tym krowę, i tak rodzina
Bajorów znalazła się na Ziemiach
Zachodnich. (…)
Trzy razy dostawałem przepustki
do Witnicy do rodziny, ale ciągle
byłem żołnierzem, który mieszkał
tam, gdzie jego jednostka:
w Bielsku-Białej, Skierniewicach,
Morągu. Wreszcie w 1947 roku
mnie zdemobilizowano. Przyjechałem do Witnicy do rodziców.
Idę ulicą Sportową, ktoś idzie
naprzeciwko, pytam, gdzie mieszkają Bajorowie. Przechodniem
okazał się Jan Ludwicki, który się
potem ożenił z moją siostrą.
Wskazał mi ostatni dom po
prawej stronie ulicy Sportowej
(do dziś mieszka tam moja siostra). I tak zostałem mieszkańcem
naszego miasteczka.
Stanisław Mikołajczuk z Wólki
Soseńskiej k. Siedlec. Rocznik
1930: Do Witnicy przyjechałem
w czerwcu w roku 1948. A znalazłem się tutaj, ponieważ rodzina
Maria Buchowska z mężem, rodzicami,
uznała, że lepiej będzie, jeśli
teściową i córkami. Rok 1950.
miasta. Tam ojciec miał jakie takie
znajomości i tam zamieszkaliśmy
w domu, opuszczonym przez Żydów.
Właśnie tam byliśmy prawie do końca
wojny. (…)
Wiosną 1946 roku przyjechałam
z czteroletnią córką, rodzicami
i rodzeństwem do Pszczewa. Młodsze
rodzeństwo jeszcze tam chodziło do
szkoły, chodziliśmy też do kościoła.
Dom, który zajęliśmy był po Niemcu,
który prawdopodobnie wyjechał do
Berlina. Był bardzo zaniedbany (…)
Zamieszkaliśmy w tym domu z całą
rodziną tj. rodzice, rodzeństwo oraz ja
z córką.
Decyzja o wyjeździe na Ziemie Zachodnie zapadła w sposób naturalny.
Mój ojciec zawsze nam powtarzał
„Drogie dzieci nigdy nie kierujcie się
na wschód tylko na zachód, bo tam
jest inna kultura i inne obyczaje”. (…)
Pamiętam doskonale powrót mojego
męża z Syberii po czterech latach
rozłąki. Pierwszą wiadomość od
niego, że żyje, otrzymałam telegramem. Napisał, że jest obecnie
w Poznaniu, ale chciał, żebym do
niego przyjechała, więc wraz z moi
kuzynem wybraliśmy się do niego.
Zabraliśmy pełny ekwipunek i jedzenie dla niego, m.in. kankę mleka,
wyjadę z rodzinnych stron po wyroku
sądowym, gdzie dostałem 3 lata
więzienia w zawieszeniu (o bliższych
szczegółach nie chciałbym mówić).
Przez pół roku siedziałem w areszcie
śledczym UB w Siedlcach, co było
straszne i do dzisiaj przywołuje
wspomnienia bicia i wymuszania
zeznań siłą. Kiedy sąd wyjazdowy
w Lublinie wydał wyrok wojskowy,
rodzina stwierdziła, że lepiej będzie,
jeśli wyjadę jak najdalej od domu,
żeby bezpieka się mnie nie czepiała.
Bilet na drogę (w jedną stronę) kupili
mi rodzice, a całym majątkiem było
ubranie na sobie i kufajka. Nie miałem ani zdjęcia, ani dowodu, ani
żadnych pieniędzy. Miałem tylko
metrykę urodzenia. Dodam, że
w roku 1999 Sąd Okręgowy w Siedlcach wydał postanowienie o unieważnieniu tego wyroku.
Sabina Stelmaszyk: Wyjeżdżając
z Wronek do Witnicy, człowiek
pragnął poznać inny świat, te tak
zwane Ziemie Odzyskane. Jechałam
tutaj z jakąś perspektywą przyszłości,
bardzo dużo ludności wyjeżdżało
z Wielkopolski na te ziemie. Moja
przeprowadzka do Witnicy wyglądała
zupełnie inaczej, obce mi są opowieści repatriantów pochodzących
z Kresów Wschodnich. Przyjechałam
tutaj pociągiem z jedną walizką.
Ludmiła Gródek: Nie potrafię
określić uczucia, z jakim jechałam na
zachód. Pamiętam wielki żal za
Lwowem, żal, że się nie wraca, tylko
jedzie dalej. A to, co czekało, było
nieznane... Była też nadzieja, związana z tym, że się już wojna skończyła,
że skończyła się okupacja i ten straszny terror. To, że skończył się głód
i strach – to było najważniejsze.
Rodzice żyli z nadzieją, że jeszcze
wrócą do Lwowa. Szczególnie tato
bardzo ubolewał i bardzo tęsknił.
„Na kuchni gotowała się jeszcze
zupa Niemców”,
czyli pierwsze wrażenia, pierwsze
przeżycia
Franciszek Krzyżak: W gospodarce
nie było nic, ani kota, ani myszy.
Ojciec kupił kozę i dwie kury. Co
roku mieliśmy lepsze życie.
Janina Nowak: Wszystkie ulice
w Witnicy były zrobione z kamieni,
tzw. kocie łby, a domy były murowa-
ne. U nas na Wschodzie mieliśmy
tylko małe, gliniane domki. Niemcy
mieli też ładniejsze meble niż my,
więcej naczyń i różnych sprzętów
domowych. Miasteczko z tym
wszystkim podobało mi się bardzo.
Tutaj z dworca przewieźli nas wozami na boisko, gdzie teraz jest gimnazjum i kazali dwa dni przeczekać.
Kto gdzie jakiś stary dom wziął, to
już miał, a my zostaliśmy tam te dwa
dni. Czekaliśmy, aż Niemcy uciekną.
Zrobili nam na tym boisku takie
wielkie podarte namioty z jakichś
szmat. Dali nam jakiejś zupy, ale bez
soli. Pamiętam jaka ona była strasznie
niedobra. Ale gotowali tę zupę
i dawali, bo ludzie nie mieli nic,
poumieraliby z głodu. Tę zupę gotował nam PUR. To było takie biuro,
które opiekowało się wszystkimi tymi
ludźmi, co tutaj przyjechali. Rozdawali zupę i chleb, my chodziliśmy
z kaneczkami przez te parę dni,
dopóki nie zrobili tak, żeby było
dobrze, żeby Niemców wygonić
z tych terenów. Współczuliśmy im
bardzo, bo tak nie powinno się postępować z niewinnymi ludźmi, przecież
to nie oni wymyślili sobie tę całą
wojnę. Ale jednocześnie myśleliśmy
o swoim bezpieczeństwie, dlatego
bardziej martwiliśmy się o siebie, niż
o nich.
Lał deszcz, wszystko było mokre,
rzucili nas tutaj na to boisko i powiedzieli, żebyśmy robili sobie co chcemy przez te parę dni. Dali nam jakichś szmat, żebyśmy mogli się
przykryć i tak te kilka dni przespaliśmy tam.
W tym samym czasie wyganiali
Niemców, wchodzili do nich do
domu, mówili: Won! I tak jak stali
(…), to mogli wziąć tyle, co złapali ze
sobą do ręki, zanim ich nie wyrzucili
z mieszkania.
Mówiono nam, że jak tylko Niemcy
pójdą, to będziemy mogli wziąć sobie
wszystko, co tylko będziemy chcieli.
Kto bardziej odważny, to poszedł
szukać, ale ojciec się bał. Mama
mówiła, że wojna się jeszcze wróci.
Rodzice mieli nadzieję powrócić do
rodzinnego miasta. Często mówili, że
wojna jeszcze będzie, że Niemcy nas
tu wymordują. Ale później cieszyli
się, że jednak się skończyła, że dostali
kawałek pola i mogli zacząć wszystko od nowa. Chociaż w biedzie, ale
razem.
Kiedy wyrzucili już Niemców, poszliśmy z boiska i każdy szedł sobie
tam gdzie chciał, mógł zajmować
każde mieszkanie. Każdy chodził,
szukał gdzie mogło być puste mieszkanie. Ojciec zalazł je na Gorzowskiej, zajęliśmy trzy pokoje. Kiedy
przyszliśmy do tego mieszkania, na
kuchni gotowała się jeszcze zupa
Niemców.
Józef Tomczyszyn: Miasto wolne
i puste, nie ma nikogo. Zostały
w Witnicy tylko trzy rodziny niemieckie. Jeden Niemiec mówi mi, że
to są tereny brandenburskie, że tu
powietrze jest niezdrowe. Niemcy co
10 lat zmieniali ludzi, którzy tutaj
mieszkali, wysiedlali ich na górskie
tereny, a stamtąd ludzi przesiedlali
tutaj. Kazał nam pić herbatę z dzikiego bzu. A później gdzieś ich wywieźli. Siedzieliśmy tak na tej stacji całą
noc, a rano poszliśmy popatrzeć po
tych łąkach na południe od stacji.
Ziemia ładna, czarna, tylko bardzo
dużo komarów. A te komary tak nas
wystraszyły, że my nie chcieliśmy
rozładować się z tych wagonów.
I przyjechał komendant PUR-u
Siemaszko. Mówiliśmy mu, aby
zabrali nas gdzie indziej, bo tu bagna,
wody, komary i my nie chcemy tu
być. On mówi, ze to niemożliwe. –
Nie ma tu ludzi, Niemcy wyjechali
i potrzebni są przesiedleńcy. Musicie
tu zostać!
Ale chłopi zaczęli się tam do niego
stawiać, że nie rozładujemy się.
Komendant Siemaszko pojechał do
Gorzowa i tam spotkał się z jakimś
porucznikiem i opowiedział mu, jaka
jest sprawa. Przyjechał do nas porucznik, kazał sobie dać taboret, żeby
go wszyscy widzieli i zapalić ognisko. Stanął na tym taborecie i przemówił do nas: – Bracia! Polacy! To
są piastowskie ziemie! Będziemy
szukać innych wysiedleńców, jak wy
tu już jesteście, a wagony są potrzebne, żeby następnych przywieźć.
Musicie tu zostać!
Zanucił „Nie rzucim ziemi skąd nasz
ród…” i wtedy wszyscy pochwycili
melodię i się wzruszyli. Wskoczyli na
wagony i rozładowali na rampy.
A pociąg odjechał. Z Drohobycza
wyjechaliśmy drugiego września (…)
Cała podróż trwała dwa tygodnie.
Wszyscy, co mieli konie i wozy
zapakowali się, i pojechali. Jedni na
Mosinę, inni na Białcz, a ojciec skierował się do Pyrzan. A tu cała wieś
zajęta. Białczyk również. I tak zajechaliśmy aż do Świerkocina, który
jeszcze był wolny. Ojciec i dziadek
znaleźli dom dwurodzinny.
Maria Buchowska: Nie ciągnęło nas
do dużego miasta. Chcieliśmy mieszkać w małym miasteczku. Z tego, co
pamiętam, to w Witnicy na początku
było bardzo dużo gruzu, ale stało
także kilka pięknych domów.
Ludmiła Gródek: Witnica robiła na
początku raczej przygnębiające wrażenie. To było małe miasteczko, a
wcześniej żyło się w dużym mieście,
w którym były tramwaje i kwitło
życie kulturalne. Witnica była miasteczkiem przemysłowym (…) Niemcy, którzy przychodzili do taty mówili, że Witnica miała stanowić zaplecze dla Gorzowa.
Sabina Stelmaszyk: Witnicę znałam
jeszcze przed ślubem. Robiła wrażenie
takiego rumowiska, ponieważ było
wiele zniszczeń. W miejscu pomnika
były gruzy, a w miejscu „Jubilatki”
znajdował się parkan zabity deskami.
(…) We Wronkach nie było zniszczeń, ponieważ nie prowadzono tam
żadnych działań wojennych - jedynie
most kolejowy został wysadzony
przez Niemców.
Stanisław Mikołajczuk: Witnica mi
się podobała, w moich stronach brakło
światła, kanalizacji, gazu, ulice nie
były brukowane – tutaj miałem te
wszystkie udogodnienia, chociaż jako
młody chłopak nie bardzo zwracałem
na to uwagę. Ludziom dotąd wystarczała miska i lampa naftowa. Do tego
Witnica nie była zbombardowana,
może poza miejscem, gdzie stoi
„Stefanek” (Pomnik Żołnierza) i
zniszczonymi domami przy Urzędzie.
W centrum miasta znajdowała się
krzyżówka dróg z małym klombem i
bez parkingów, co widać na starym
zdjęciu, gdzie siedzę na ciągniku,
ulica Sikorskiego była wysadzana
pięknymi lipami i pamiętam ją doskonale, bo codziennie jeździłem tą ulicą
rowerem do pracy.