Średnia i wyższa klasa humoru angielskiego

Transkrypt

Średnia i wyższa klasa humoru angielskiego
Anatol Ulman
Średnia i wyższa klasa humoru angielskiego
Mam na myśli dwie książki wydane przez KiW. Są różne, ale łączy je zagadnienie pojmowania
humoru. Chodzi o powieść Wodehouse'a i opowiadania Roalda Dahla. P. G. Wodehouse,
nieżyjący już od dziesięciu lat brytyjski humorysta, jest w Polsce dobrze znany ze swej
nieskomplikowanej twórczości, i to nawet naszym babkom. Prosty, sympatyczny, płodny jak
królik, gdy idzie o komedie, opowiadania oraz powieści, przypomniany jest obecnie dziełkiem
Dewiza Woosterów. Kto się tym pisarzem interesował, już w tytule utworu znajdzie nazwisko nie
obcego sobie bohatera, który występuje w całym cyklu powieści. Te powieści Wodehouse'a
mają być i są śmieszne. Można by spytać, czy nadal tak samo. Nadal. Tyle że momentami
sposób, w jaki pisarz humor robił, wydaje się nie prosty, a już prostacki i jakby wytwarzany
nieco na siłę. Ale wrażenia te na ogół giną dzięki ogromnej sprawności technicznej tego autora.
Anglik ów żadnego przepisu na humor nie wymyślił, a nawet nie starał się, by cokolwiek do
znanych zasad produkcji komizmu dodać. Korzystał raczej z bardzo starych wzorów oraz recept.
Mianowicie z takich: weź paru głupków z uprzywilejowanej warstwy społecznej (ludzie radzi są
już z samej chęci ośmieszania elity, bo przynależności do niej zazdroszczą nawet bałwanom) i
wprowadź między nich człowieka inteligentnego z klas niższych (by przeciętny czytelnik mógł
się z nim utożsamić i cieszyć jego intelektualną wyższością), krócej mówiąc: Marchołta lub
innego Sowizdrzała, tyle że kulturalnego. I to w zasadzie już wystarczy. Aha, zgromadź ich
razem w jakiejś ładnej, dużej rezydencji, by wszystkim, zwłaszcza czytającym, było przyjemnie.
I nie zapominaj o perypetiach miłosnych, bo to się zawsze lubi. Jeśli też ośmieszysz
przedstawicieli władzy, to jeszcze lepiej. Natomiast konflikt generalny niech dotyczy głupstwa:
bohaterowie są tym bardziej komiczni, im przedmiot sporu błahy. Teraz o wykonaniu takiego
utworu: pamiętaj, że najłatwiej tworzyć komizm słowny (pana Pinkera nazwać Swinkerem, a
młody Fink-Notle niech się czasem jawi jako Spink-Bottle). Dlatego niezbędną rzeczą jest
wprowadzić do powieści dowcip wynikający z charakteru jakiegoś nieprzyjemnego typa
(przydatny bardzo stary, chytry, drażliwy zrzęda w rodzaju sędziego sir Watkyna Basseta) oraz
niezbędny komizm sytuacyjny (np. człowiek bierze machinalnie parasol do ręki, a złośliwcy
biorą takiego natychmiast za złodzieja). Wodehouse'owi korzystającemu z tych zasad pitrasiło
się łatwo i powiedzmy że dosyć smaczne dania. Co zależy od podniebienia. Bo przeważa
komizm słowny typu: „Fink-Nottle twierdzi, że moje wąsy wyglądają jak nikła, szarawa smuga
po karaluchu rozgniecionym o krawędź zlewu kuchennego”. Natomiast komizm słowny jest
bardzo smakowity w tym dziełku, gdy łączy się z komizmem charakteru oraz sytuacji.
Dostarczycielem dosyć wytwornego dowcipu, jest kamerdyner głównego bohatera o nazwisku
Jeeves. Jego pan – Wooster – próżniak arystokrata nie grzeszy zbytnim rozumem, a jego wiedza
o czymkolwiek jest żadna (jest przekonany, że słynny okrzyk „Eureka” wydał Szekspir). Język
jakim się posługuje, to dosyć
uboga mowa potoczna. Natomiast Jeeves błyszczy
wykształceniem, wyższego rzędu inteligencją oraz kulturą literackiego słowa. Akcja w Dewizie
Woosterów została oparta na dwu wątkach: w pierwszym chodzi o to, by oferma Gucio ożenił
się wreszcie z Madeliną, arystokratyczną idiotką („Mówiła mi kiedyś, że króliki to dobre duszki
w służbie Królowej Wróżek, natomiast gwiazdy to wianuszek stokrotek Pana Boga”), a wątek
drugi opowiada, jak osiemnastowieczny, srebrny dzbanuszek na śmietankę w kształcie krowy
trafi wreszcie do kolekcjonującego takie rzeczy zwariowanego wuja Tomasza. Jak to się mówi
przy podobnych okazjach? Chyba tak: akcja obfituje w liczne, zabawne perypetie i zaskakujące
rozwiązania śmiesznych epizodów. Można by jednak podkreślić wydźwięk klasowy dzieła:
arystokracja (rzecz dzieje się współcześnie) hulała, a (domyślnie) chłopi ciężko na nią
pracowali. W każdym razie jestem zwolennikiem takich książek do szybkiego czytania i
wzbudzania niefrasobliwych nastrojów humorem odrywającym nas od niewesołej
rzeczywistości. W wyborze opowiadań Roalda Dahla Niespodzianki również przeważa humor,
tyle że na ogół czarny. Wyraża się on przez komizm wyższej niż u Wodehouse'a klasy, bardziej
cienki, ten podobno typowy dla Anglików, choć autor jest pochodzenia norweskiego. Dahl ma
obecnie sześćdziesiąt osiem lat i specjalizuje się w pisaniu niedługich utworów o
zaskakujących puentach, co wiąże się z wybieraniem na temat zdarzeń osobliwych, a nawet
fantastycznych. Cel tych utworów jest, jak sądzę, rozrywkowy, choć można by je odczytywać
jako prozę demaskującą sadyzm człowieka. Sadyzm ukrywany na co dzień pod maską
konwenansów społecznych i dobrych obyczajów. Za przykład niech posłuży wchodzące w skład
tego tomu, a przede wielu laty opublikowane w „Przekroju”, opowiadanie William i Mary.
Niesamowita historia o tym, jak mózg profesora filozofii Pearla został, za jego zresztą zgodą, po
śmierci delikwenta wypreparowany, by pełnić nadal swe funkcje. Oczywiście po podłączeniu do
odpowiedniej aparatury medycznej. Dla kontaktu ze światem zewnętrznym zachowano
profesorowi jedno oko. Cichej dotąd żonie Williama Pearl brakowało „... pięknych, czułych słów
podziękowania za tych trzydzieści lat życia, które jemu poświęciła, za tysiąckrotne słanie łóżka,
prasowanie tysięcy koszul i gotowanie tysięcy posiłków”. Weźmie więc w pełni świadomy, lecz
nie mogący w żaden sposób reagować (prócz błysku złości w źrenicy) mózg męża do siebie, by
nad widzącym ją okiem wyczyniać wszystko, czego profesor nienawidził. Utworów tego typu
jest w książce szesnaście, w tym wiele subtelnych, ujawniających posiadaną przez autora
wiedzę o tym, do jakich świństw jesteśmy zdolni. Głównie przecież chodzi jednak o nasze
zdumienie wywołane nieprzewidzianym a logicznym zakończeniem. Przywołam może jeszcze
jeden przykład (zostanie jeszcze wiele powodów do czytelniczych emocji) znany i w polskiej
anegdocie. Oto spryciarz jeździ po wsiach angielskich, by od nie znających się na rzeczy
wieśniaków odkupować za pensy wartościowe, stylowe meble. Trafiwszy raz na piękną,
kosztowną komodę, twierdzi, że właściwie interesują go tylko nogi od mebla, by zdobyć rzecz
za grosze. Wieśniacy, chcąc mu się przysłużyć, rąbią całość siekierami, zostawiając jedynie to,
czego sobie życzył. Opowiadania Dahla są o tyle sympatyczne mimo makabresek, że w
zasadzie bohaterowie czemuś winni ponoszą karę. Właśnie ten element moralny pozwala je
traktować nie jako przyczynek do ciemnej wizji świata, lecz jako literaturę rozrywkową
prezentującą popularny dzisiaj rodzaj humoru. Przyjemności lektury potęguje fakt, że mamy do
czynienia z autorem, który posiadł pisarskie rzemiosło prawie do perfekcji. Można rzec, iż Dahl
nie pływa po głębiach, ale za to robi to pierwszorzędnie. Niespodzianki przełożyła z
angielskiego Ariadna Demkowska-Bohdziewicz, a Dewizę Woostlerów Hanna Rowińska. Nie
zetknąłem się z oryginałami, wszakże sądząc po polskiej lekturze, zostało to zrobione
właściwie, a może lepiej.
P. G. Wodehouse
Dewiza Woosterów
Tłum. z ang. H. Rowińska
Warszawa 1984 KiW
Roald Dahl
Niespodzianki
Tłum. z ang. A. Demkowska-Bohdziewicz
Warszawa 1984 KiW
Nowe Książki, nr 6/1985

Podobne dokumenty