Nieśmiertelność zabije nas wszystkich Drew Magary

Transkrypt

Nieśmiertelność zabije nas wszystkich Drew Magary
Nieśmiertelność zabije nas wszystkich
Drew Magary
Fragment
Rozdział 8
„WSZYSCY SIĘ ROZWODZĄ”
Przez cały tydzień od przyjęcia lekarstwa pracowałem. Kiepsko to rozplanowałem.
Powinienem był sobie zarezerwować na ten czas wycieczkę na Arubę, gdzie mógłbym usiąść,
odprężyć się, wypić owocowego drinka, zapalić skręta i pławić się w swojej nowo zdobytej
wieczności. A teraz w dodatku Katy twierdzi, że nie będę mógł przejść na emeryturę. W ciągu
tych siedmiu dni, gdy przewalałem niekończące się sterty papierów, dręczyła mnie jedna,
jedyna myśl: „Już zawsze będziesz to robić”. Bez końca. Zapewne nigdy nie przestanę
potrzebować pieniędzy. Nie jestem jednak pewien, co właściwie powinienem teraz robić. Nie
mam już w życiu żadnego celu. Nie muszę odkładać na złotą jesień, a na samą myśl o
oszczędzaniu na trwającą tysiąc lat emeryturę pęka mi głowa. Nie mogę się martwić o
przyszłość, gdyż ta stała się bezkresna. Jestem w stanie przejmować się jedynie tym, co mam
obecnie, w teraźniejszości. To w pewnym sensie wyzwalające doświadczenie. Jeżeli zechcę,
mogę w każdej chwili wyjechać i zostać na przykład barmanem w Danii. Nie żebym się do
tego palił, ale miło jest mieć taką możliwość.
Nie sądzę, by was zainteresowały szczegóły naszej pracy. W telegraficznym skrócie
powiem, że jesteśmy dość dużą kancelarią prawną, zajmującą się w zasadzie wszystkim:
biotechnologiami,
sporami
sądowymi,
malwersacjami,
kwestiami
internetowymi
i
patentowymi, podatkami. W niektórych dziedzinach specjalizujemy się bardziej niż w innych.
Ja prowadzę głównie sprawy związane z nieruchomościami. Wciąż nie przyznałem się do
przejścia kuracji nikomu z moich współpracowników. Wczoraj jednak, kiedy przedzierałem
się przez liczące chyba osiem tysięcy stron akta, wziął mnie na stronę kolega. W zasadzie to
nie jest mój kolega, tylko kumpel szefa. Osoba postawiona wyżej ode mnie. Spytał, czy mam
chwilę. Przestraszyłem się, myśląc, że coś spieprzyłem. Zaprowadził mnie do swojego biura.
– Znasz się może na prawie rozwodowym? – zaczął.
– O tyle, o ile.
– Będziesz się musiał podszkolić. Wiem, że jesteś zarobiony, ale organizuję właśnie
specjalne seminarium dotyczące kwestii rozwodów i chcę byś się na nim pojawił.
– Dlaczego?
– Bo wszyscy się rozwodzą – wyjaśnił. – Wszyscy. Każdy bankier i spec od funduszy
emerytalnych w tym mieście szuka teraz możliwości ucieczki z małżeństwa. A jeśli nie oni, to
ich żony. Obecnie pracuje u nas tylko trzech ludzi znających się na tych sprawach, a to za
mało. Musimy się przygotować na podwójną lub nawet potrójną liczbę tego rodzaju zleceń.
Mówimy tu o procesach, które mogą się ciągnąć latami. Nie ma jeszcze nawet przepisów
dotyczących nowej sytuacji. A wiąże się z tym naprawdę poważna kasa. Uwierz mi, chcesz
się tym zająć. Nie chcesz wiecznie tkwić w nieruchomościach. Zresztą za dwadzieścia lat nie
miałbyś się czym zajmować.
– Jezu.
Potem opowiedział mi historię, zasłyszaną od znajomego, prowadzącego sprawy
rozwodowe w konkurencyjnej kancelarii. Pewnego dnia pojawił się u niego jakiś bezimienny
wielki ciul, przemknął obok sekretarki i wpadł prosto do gabinetu.
– Chcę unieważnić swój ślub! – wykrzyknął wielki ciul.
– Co? – Prawnik był kompletnie zaskoczony.
– Słyszałeś! Chcę unieważnić ślub, i to szybko.
– Niemożliwe – odparł adwokat. – Masz dwadzieścia lat stażu.
– Związek został zawarty pod wpływem oszustwa.
– Jakiego znowu oszustwa?
– Oboje wzięliśmy lekarstwo. To zupełnie zmienia przesłanki naszej pierwotnej
umowy.
– Owszem, ale dwadzieścia lat temu lekarstwa nie było. Żeby doszukać się tu
jakiegokolwiek rodzaju oszustwa czy złej woli, kuracja musiałaby być dostępna w momencie
podpisania aktu małżeństwa. Zresztą nawet wtedy nie miałbym pojęcia, w jaki sposób coś
takiego podciągnąć…
– Słuchaj, jestem tradycjonalistą. Wierzę, że jeśli przysięga się przed ołtarzem, trzeba
się tego trzymać. Obiecałem, iż spędzę z tą kobietą resztę swojego życia. Ale sądziłem, że
będzie to najwyżej siedemdziesiąt lub osiemdziesiąt lat. A teraz mam z nią wytrzymać przez
następny tysiąc? Przecież to jakiś absurd!
– Wydaje mi się, że nie potrzebujesz unieważnienia, tylko rozwodu.
– Rozwodu? Żeby zabrała mi wszystko, co mam? Ta baba od sześciu lat spędza każdy
weekend ze swoim osobistym trenerem. A na rozprawie okaże się, że skoro pięć razy
puknąłem w firmie kierowniczkę działu, to ja jestem dupkiem. Sam powiedz, gdzie w tym
sens? Nie, nie. Chcę unieważnić ślub. Gdyby wtedy istniało lekarstwo, nigdy by do tego
małżeństwa nie doszło.
– Zrozum, nie mogę w tej sytuacji doprowadzić do unieważnienia. Sprawa jest
wiążąca na zawsze.
– Ale nikt mi nie mówił, że to zawsze będzie takie długie! – wrzasnął wielki ciul. –
Wiem, przysięgałem nie opuścić jej aż do śmierci, ale wtedy śmierć miała nieco inną
definicję, nieprawda?
– Cóż, rzeczywiście obecnie przepisy stały się raczej niejasne… – wyjąkał prawnik.
– To je rozjaśnij. Niech zaświecą jak samo słońce. Wszystko mi jedno. Jeżeli
doprowadzisz do unieważnienia małżeństwa, dostaniesz pięć milionów. Pięć! A jeśli ci się nie
uda, przeprowadzisz rozwód i wystawisz mi rachunek na sto baniek. Dzięki temu zostanę
teoretycznie bez grosza i żona mojej kasy nawet nie powącha. Zapłacę ci piątkę pod stołem, a
ty nie będziesz się domagać reszty.
– To podpada pod co najmniej trzydzieści siedem paragrafów!
– Nie obchodzi mnie. Chcę zatrzymać pieniądze i uwolnić się od tej kobiety. Jeśli
będziesz musiał negocjować, daj jej dom. I tak pełno w nim psich kłaków, a od kiedy kupiła
szklaną sofę, nie da się tam mieszkać. Aha, i chcę byś zakończył sprawę do jesieni. Wybieram
się z naszą byłą opiekunką do dziecka na dwa tygodnie na Majorkę. I wolałbym tych wakacji
nie odwoływać. Załatw to albo znajdę sobie prawdziwego prawnika.
To powiedziawszy, wielki ciul wypadł jak burza z gabinetu. Dwie godziny później do
biura tego samego adwokata wmaszerowała żona ciula i domagała się domu, podmiejskiej
posiadłości i „alimentów za to, że on już nigdy nie umrze”.
Zdecydowanie wezmę udział w tym seminarium.
Data modyfikacji:
26/06/2019, 22.00