Bocian

Transkrypt

Bocian
Bocian
Oświn 2007
2008-01-21
Siedzę teraz z kubkiem z wyprawy (pamiątkowy) z kawą w środku i przeglądam zdjęcia z V
Ekspedycji Ratunkowej. Znalazłam się na niej przypadkiem… Ale może jeśli opiszę, jak ten
wyjazd wyglądał, to więcej osób weźmie udział w kolejnych ekspedycjach? A ostatnia
wyglądała tak...
Magda zadzwoniła i powiedziała, że jest organizowany obóz na Mazurach, w ścisle
chronionym Rezerwacie „Jezioro Oświn” i że cała rzecz polega na wycinaniu głogów przez
parę dni, aby ptaki miały gdzie lądować. W mojej głowie po tym wyjaśnieniu powstał jeden
wielki znak zapytania i wizja ogólna: rano o 5:00 pobudka, do 21:00 wycinanie jakichś bliżej
nieokreślonych krzaków, dookoła sami ludzie z pasją, wiedzą i wykształceniem związanym z
przyrodą i ja, która ledwo odróżnia krętogłowa od dzięcioła dużego. Ale co tam, zapisałam
się!
Uczestnicy Ekspedycji. Fot. Mariusz Grzeniewski
Jak łatwo się domyśleć nastawienie miałam może nie negatywne, ale wiedziałam że „będzie
ciężko”. Tymczasem, zanim dojechaliśmy na miejsce, zakochałam się od pierwszego
wejrzenia zobaczywszy terenówkę, którą mieliśmy jechać. Za kierownicą siedział wąsaty
jegomość (pseudonim Wujek), który przez całą drogę rozśmieszał nas, czyli Aśkę, Magdę i
Klaudię opowieściami z wojska. Wiedziałam już, że to będzie niezapomniany wyjazd.
Trasa piękna, Mazury to prawdziwa dziewicza Polska. Z Siedlec na Sokołów, Zambrów,
Łomżę, Pisz, Orzysz, Giżycko, Węgorzewo i jesteśmy nad Jeziorem Oświn. Mapa Wujka była
tak szczegółowa, że uwzględniała nawet miejsca po ściętych drzewach przy szosie. Tak więc
do Guji i gospodarstwa agroturystycznego pana Marko trafiliśmy bez większych komplikacji.
Dojechaliśmy w doskonałych humorach. Po wyjściu z samochodu przywitał nas zwisający z
dachu Batman – Grzegorz Gołębniak, miłośnik nietoperzy, reszta ekipy była w domku.
Wieczór, jak to wieczór, sprzyja ogólnej integracji… Wujek z pamięci deklamował wiersze
Mariana Załuckiego. Po odśpiewanych piosenkach (to raczej nie były kołysanki...) poszliśmy
spać, bo dzień nadchodził pracowity…
Prace wycikowe. Fot. Mariusz Grzeniewski
W piątek rano, co bardziej wytrwali ornitolodzy (niestety nie ja) poszli „przyłapać” żurawie
zbierające się do odlotu… Musiało to pięknie wyglądać, bo wrażenia słuchowe można było
odbierać bezpośrednio w naszej bazie, przez uchylone okno…
W sumie między innymi przyjechaliśmy tu dla żurawi, zacytuję jednego z uczestników akcji:
„W skrócie cel jest taki, żeby przywrócić dawne warunki, kiedy to, na obecnie zarośniętych
terenach, zatrzymywały się setki ptaków - żurawi, gęsi i innych. Kiedyś były tu zwykłe pola
orne i łąki. Stado koników polskich, żyjące w rezerwacie i pełniące funkcje żywych kosiarek
nie radzi sobie jednak z kolczastymi zaroślami. Obecnie głogi po wycięciu jeszcze odbijają,
ale są co roku koszone. Fundacja Jeziora Oświn planuje tu urządzenie poletek zaporowych,
(czyli miejsc, które odciągają zwierzęta od upraw rolnych) dla wędrownych ptaków, czyli
żurawi, które stwarzają problemy na zagospodarowanych terenach, a obszary rezerwatu
idealnie by się do tego nadawały”. Teraz jaśniej wiedziałam po co mamy wycinać głogi, choć
nie wiedziałam jeszcze jak one DOKŁADNIE wyglądają i co mają… A mają wielkie kolce…
Dobrze, że w pakiecie każdy „odgłogowiacz” dostał porządne rękawice…
Jazda do pracy przypominała trochę obóz przetrwania. Ze względu na małą ilość
odpowiednich samochodów, gromadnie ścisnęliśmy się w terenówce. Oczywiście elitarne
miejsce – w bagażniku… - zajął Batman. Klaudia ze mną na kolanach też nie miała lekko.
Oczywiście moja genialna wyobraźnia podsunęła mi ogólną wizję pracy: trzy, cztery piły,
ogromne głogi a reszta ekipy bez pił wynosi gałęzie na stertki, które później pewnie się spali i
będzie wielkie ognicho, a tu ..… dzięki firmom, sponsorom i życzliwym ludziom pilarek i kos
spalinowych z piłami tarczowymi było bardzo dużo. Każdy chłopak mógł znaleźć coś dla
siebie, nawet „kobity” mogły coś ściąć – pierwsza Klaudia uczyła się pod czujnym okiem
Batmana. Ale i ja, i Magda dostąpiłyśmy również tego zaszczytu. W tym roku naszej ekipie
pomagali dzielnie przedstawiciele Fundacji – Sławek i Daniel, w transporcie na miejsce pracy
przydał się też samochód terenowy pana leśniczego.
"Gwóźdź programu" - konik polski. Fot. Monika Stefaniak
Pracowaliśmy, czas płynął, chmury też, pod nimi przeleciał co jakiś czas jakiś „myszak”,
„drapol” albo MSZPP = Mały Szary Piękny Ptaszek (dopiero na obozie nauczyłam się takiego
fachowego słownictwa) czyli konkretnie myszołowy, bielik, żurawie, szczygły itd. Wszystko tak
płynęło albo leciało, a sterty głogów dla odmiany rosły, rosły, rosły aż zamieniły się w
ogromne zielone górki i jak się okazało nikt palić ich nie będzie, bo zostaną zamienione na
wiórki.
To nie krzaczki to drzewa.... Fot. Mariusz Grzeniewski
Mobilizacji do pracy dodawało spojrzenie za siebie – zielone, wolne przestrzenie na
wzgórzach „odgłogowanych” w latach wcześniejszych – spojrzenie dookoła siebie – każdy
pracował bez wytchnienia. Z podcinanych głogów dymiło się i pachniało trochę jak pieczonym
ciastem… A gdy wszyscy byli już naprawdę głodni, Monika w samą porę ogłosiła przerwę i
zaserwowała z piętnaście różnych rodzajów kanapek produkcji Klaudii i własnej – pycha! Po
przerwie ciężko było wstać, ale jak już to się udało, praca szła sprawnie. Wieczorem było już
widać konkretne efekty… Wracaliśmy w tych samych składach. Droga akurat na terenówkę,
świadczy o tym np. fakt, że prawie zakopaliśmy ją w bagnie, gdy źle skręciliśmy… Po
powrocie do bazy wyglądała nareszcie adekwatnie – cała usmarowana błotem, po prostu
cudo. Skonani doczłapaliśmy się do łazienki i pobieżnie załatwiliśmy sprawy higieny i hajda
na jedzonko! Konkretnie kolację… Norbert, Tomkowie i Jan, jak to w życiu bywa, zajęli się
gotowaniem. Natomiast Klaudia z Grzegorzem wybrali się na grzyby. Zbiory wypadły
owocnie: kilka prawdziwków, podgrzybki. Część osób poszła rozejrzeć się po okolicy – Tomek
pomedytować, drugi Tomek nabrał ochoty na wyprawę na sowy, ale pogoda była
niesprzyjająca, a część osób poszła zobaczyć Śluzę. Prawie nocą zebraliśmy się wszyscy na
kiełbaski z grilla i pierwszy raz w życiu poczułam, że o moich ornitologicznych
zainteresowaniach mam z kim porozmawiać. Dzień skończyliśmy jak zwykle śpiewem,
kawałami i ogólną radością, bo przed nami zostało jeszcze przecież ok. 60% zaplanowanej do
wykonania pracy… A to wymaga siły i odpowiedniego nastawienia psychicznego…
Ania i głogi. Fot. Mariusz Grzeniewski
W sobotę, po śniadaniu, zachęcona świecącym od rana słońcem, ekipa ruszyła do pracy.
Mimo dokuczliwych głogowych cierni, które bezustannie dawały nam się we znaki,
pracowaliśmy w pocie czoła. Nie dało się jednak zapomnieć, ze bierzemy udział w obozie
ornitologicznym. Co jakiś czas słychać było krzyki i wszyscy, mimo iż pracowali z dala od
siebie, stawali z głową zadartą do góry. Akcję wycinania głogów zakończyliśmy około godziny
16.00 po siedmiu godzinach pracy, urozmaiconej jedynie przerwą na posiłek. Trzeba
przyznać, że efekt był imponujący - na początku trudno było uwierzyć, że możliwa jest w dwa
dni taka zmiana wyglądu terenu. Rezultaty naszej pracy oglądała też pani Maria Mellin,
Wojewódzki Konserwator Przyrody z Olsztyna, która pod koniec dnia odwiedziła uczestników
Ekspedycji. To nie był jednak koniec niespodzianek. Kiedy zauważyliśmy, że wracamy jakąś
inną trasą wzbudziło to nasze zaniepokojenie. Pewnie znów się zgubiliśmy! Jednak nie tym
razem. Okazało się, że trafiliśmy do gospodarstwa państwa Płońskich - pan Jan to dawny
Strażnik Rezerwatu, który pomagał Towarzystwu w poprzednich Ekspedycjach.. Gościnna
atmosfera i miłe przyjęcie nie pozwalały nam odjechać. Po powrocie, w gospodarstwie
państwa Marko czekało już na nas pożegnalne ognisko przygotowane przez Fundację
Jeziora Oświn – naszych gospodarzy. Przy ogniu snuliśmy plany kolejnych wizyt w tym
pięknym i tajemniczym miejscu. Nawet deszcz nie był w stanie zmusić nas do pójścia spać i
schronieni w altance bawiliśmy się jeszcze dłuuugo....
Prace. Fot. Mariusz Grzeniewski
W niedzielę, ostatniego dnia, wszyscy powoli jedli śniadanie delektując się ostatnimi chwilami
spędzonymi razem. Potem trzeba było pakować rzeczy, a reszta zapasów została
rozdysponowana pomiędzy poszczególne samochody - na każdy przypadło po czekoladzie,
ketchupie i kiełbasie.
Przed rozstaniem wybraliśmy się jeszcze na wycieczkę krajoznawczą do miejscowości
Wyskok. Stamtąd rozpościera się panoramiczny widok na jezioro Oświn, ułatwiający
obserwację żyjących tu gatunki ptaków. Dostrzegliśmy nie tylko łabędzie, kormorany i
myszołowa, ale także rybołowa - widziałam go po raz pierwszy w życiu. Aby lepiej zobaczyć
efekty naszej pracy udaliśmy się na pobliską ambonę, skąd widać było „odgłogowane” nie
tylko w tym roku, ale także w ubiegłych latach, pagórki. Zamiast żegnać się wymieniliśmy
tylko uściski dłoni i powiedzieliśmy sobie „do zobaczenia” - przecież spotkamy się tu za rok.
Jeżeli chodzi o nas, to po raz pierwszy miałysmy okazję uczestniczyć w tego typu
działaniach. Wspaniale jest poznać ludzi, którzy mają w życiu jakąś pasję i gotowi są oderwać
się od codziennych zajęć, aby ruszyć na pomoc przyrodzie. Najlepszą „reklamą” akcji (poza
zdjęciami zrobionymi przez Mariuszy) niech będzie fakt, że wielu z tegorocznych uczestników
już nie może się doczekać VI Ekspedycji Ratunkowej - Oświn 2008.
To po nas zostało. Fot. Mariusz Grzeniewski
Serdecznie dziękujemy wszystkim uczestnikom, którzy przyłączyli się do Akcji Oświn 2007
oraz tym, którzy wsparli logistycznie i technicznie oraz transportowo całą ekspedycję; Firmie
Ulmus, Ussuri, Glusiowy Ogród i Przemkowi dziękujemy za użyczenie sprzętu tnącego a
Panu Wiesławowi Kalickiemu za udostępnienie samochodu terenowego!
Joanna Pietraszuk, Magdalena Mroczek