Bezzębne rekiny nie gryzą

Transkrypt

Bezzębne rekiny nie gryzą
Na stronie PolskaTimes pojawił się wczoraj wywiad zatytułowany
„Zybertowicz: Jeśli poleje się krew, będzie to krew na rękach
Schetyny i Kijowskiego [WYWIAD]”, będący zapisem rozmowy
przeprowadzonej przez Agatona Kozińskiego z prof. Andrzejem
Zybertowiczem, w przeszłości doradcą premiera Jarosława
Kaczyńskiego do spraw bezpieczeństwa, doradcą prezydenta Lecha
Kaczyńskiego do spraw bezpieczeństwa państwa, a obecnie
doradcą społecznym prezydenta Andrzeja Dudy. Dla przybliżenia
jego sylwetki warto dodać, że w latach 2013 i 2014 zasiadał w
komitetach naukowych II i III Konferencji Smoleńskiej.
Prof. Zybertowicz na początku rozmowy zasugerował, że obecny
protest opozycji w Sejmie może być następstwem nie tylko
eskalacji tego, co działo się na mównicy, ale też
przygotowanej wcześniej prowokacji, którą porównał do wojny
hybrydowej, w której koordynuje się różne działania, a swoją
myśl poparł następującymi argumentami:
„W okresie, gdy opozycja zrobiła zamieszanie w Sejmie i wokół
niego, do niektórych rejonów Polski przestał docierać sygnał
TVP. A wcześniej samolot, którym leciał Andrzej Duda, miał
awarię elektroniki.”
To jest tak absurdalne, że nie wiadomo, jak to skomentować,
żeby nie urazić autora tych słów. Ograniczę się więc do uwagi,
że powiało teorią spiskową. Ciekawe, czy gdyby w Pałacu
Prezydenckim zatkała się toaleta, dla prof. Zybertowicza też
byłby to sygnał wskazujący na jakieś wrogie knowania?
Następnie z wypowiedzi prof. Zybertowicza dowiadujemy się, że
za tym wszystkim (to znaczy za okupacją mównicy sejmowej,
nieprawidłową pracą nadajników TVP i awarią elektroniki w
samolocie, którym leciał prezydent) mogły stać obce służby.
Doprawdy trudno odgadnąć, do czego obcym służbom miałoby być
zakłócenie ociekającego prymitywną propagandą programu
telewizji państwowej czy awaria w samolocie prezydenta
będącego posłusznym wykonawcą poleceń prezesa partii
rządzącej. Przypuszczam, że obce służby doskonale wiedzą,
gdzie w Polsce znajduje się rzeczywisty ośrodek władzy i nie
potrzebowałyby atakować atrapy.
Prof. Zybertowicz twierdzi, że można się zastanowić, czy
„marszałek Kuchciński wykluczając posła Szczerbę nie popełnił
błędu”, po czym dodaje, już nie wskazując na potrzebę
zastanowienia się nad tym, że „na pewno reakcja na tę sytuację
nie była proporcjonalna i odpowiedzialna”, i podsumowuje, że
„nie ma podstaw do tego, by twierdzić, że wykluczenie jednego
posła jest zamachem na demokrację”. Ostatnie sformułowanie
jest wręcz kuriozalne, ponieważ nie chodzi tu o
uniemożliwienie wypowiedzi osobie prywatnej (co też z
pewnością nie jest przejawem zachowania demokratycznego), lecz
legalnie wybranemu posłowi, który miał przemawiać w
wyznaczonym do tego czasie. Prof. Zybertowicz udaje, że nie
rozumie, iż tolerancja dla takiego postępowania marszałka
mogłoby stworzyć bardzo groźny precedens dla funkcjonowania
parlamentu. Raz do głosu nie dopuszczono by posła Szczerby,
innym razem posła X czy Y.
Prof. Zybertowicz zarzuca też opozycji, że zdecydowała się na
protest w okresie przedświątecznym i rozciągnęła go na święta;
z tak postawionego zarzutu można wnioskować, że święta Bożego
Narodzenia to jego zdaniem czas, w którym problemy społeczne i
polityczne powinny zniknąć jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki. Takich różdżek jednak nie ma, więc zżymanie się na
rzeczywistość za to, że odbiega od sielankowych oczekiwań
ekipy rządzącej, jest niepoważne.
Kolejny fragment to pean na cześć PiS-u, który „ma jednak
wizję rozwoju Polski i realizuje ją”, oraz krytyka opozycji,
która „nie ma żadnego innego pomysłu na siebie i na Polskę
poza podgrzewaniem sporu wokół TK, można było spodziewać się,
że poszuka innego pola konfliktu” oraz „jest w stanie tylko
generować chaos”. W tym kontekście prof. Zybertowicz stawia
pytanie, „czy jest to tylko „infonoise” (infozgiełk), czy
jednak „infowar” (wojna informacyjna)”, i dopowiada w
odniesieniu do drugiej możliwości:
„nie tylko tajne służby są w stanie koordynować tego typu
działania. Także duże korporacje międzynarodowe posiadają
zasoby i umiejętności do tego niezbędne.”
Jakież to straszne! A mnie się nasunęło pytanie, czy wojny
informacyjnej nie należy raczej przypisać jakiejś partii
politycznej, zwłaszcza takiej, która – jak dzisiejszy PiS –
sprawuje władzę i kontroluje między innymi różne służby i
instytucje?
Kontynuacją tego wątku jest stwierdzenie:
„Prawdopodobnie spora część posłów bawiąca się w okupację
sali plenarnej, kręcących tam filmiki, robiąca sobie w nocy
selfies, jest nieświadoma, w jak groźną grę zostali
wciągnięci.”
Te słowa przypominają mi komentarze z peerelowskich kronik
filmowych i innych doniesień oficjalnych, w których wszelkie
relacje o protestach zwykle opatrywane były wyjaśnieniem, że
protestujący albo sami byli wichrzycielami, albo padli ofiarą
imperialistycznej propagandy i są nieświadomi, „w jak groźną
grę zostali wciągnięci”.
Ten odprysk z przeszłości został przez udzielającego wywiadu
połączony z kwestią rozlokowania „na terenie naszego kraju
amerykańskiej brygady pancernej”. Prowadzący wywiad Agaton
Koziński dwukrotnie próbował nakłonić swojego rozmówcę do
wyjaśnienia zachodzącego tu związku przyczynowo-skutkowego,
lecz prof. Zybertowicz nie potrafił udzielić sensownej
odpowiedzi. Uciekł za to w mętne dywagacje o rzekomych
beneficjentach obecnego konfliktu, którymi mają być Rosja oraz
nasze stare elity i ich przyjaciele na Zachodzie. O Rosji w
tym aspekcie nie warto wspominać, bo chyba trudno byłoby jej
sprawić lepszy prezent niż rządy PiS-u, w odniesieniu zaś do
starych elit prof. Zybertowicz chyba zapomina, że i PiS do
nich należy, ponieważ jego działacze i sympatycy od wielu lat
uczestniczyli w sprawowaniu władzy na różnych szczeblach.
O uwagach dotyczących przeciwdziałania próbie zawłaszczenia
Trybunału Konstytucyjnego nie warto wspominać, ponieważ prof.
Zybertowicz nie wyszedł w nich poza oficjalną retorykę partii
rządzącej, warto się jednak zatrzymać na chwilę przy
wspomnianym przez niego kryterium ulicznym, które ze względu
na obecne upośledzenie Trybunału Konstytucyjnego może się stać
czynnikiem decydującym. Na trzeźwe stwierdzenie Agatona
Kozińskiego:
„I jeśli dojdzie do kryterium ulicznego, to władza będzie
obarczana odpowiedzialnością za to, że do niego doszło. Jeśli
poleje się krew, będzie to krew na rękach ekipy rządzącej.”
prof. Zybertowicz odparł:
„Nie, jeśli poleje się krew, będzie to krew na rękach
Grzegorza Schetyny i Mateusza Kijowskiego.”
Powyższa odpowiedź jest absurdalna, ponieważ wina za przelaną
krew zawsze obciąża tego, kto ją przelał (w odniesieniu do
pokojowych protestów niedorzeczne byłoby powoływanie się na
jakąś obronę konieczną). To władza dysponuje odpowiednimi
środkami rozwiązywania konfliktów i powinna z nich korzystać
stosownie do sytuacji. To zwykle władza podejmuje działania
pacyfikacyjne i ich skutki ją obciążają, niezależnie od tego,
jak głośno jej przedstawiciele będą krzyczeć, że krew jest na
rękach tych, którzy się z władzą nie zgadzają.
A niezależnie od refleksji na temat aspektów moralnych użycia
siły i przelewu krwi dodam, że czytając ten fragment
wypowiedzi prof. Zybertowicza, nasuwa mi się określenie
‘bezzębny rekin’. Prof. Zybertowicz mógłby sobie darować
straszenie przeciwników politycznych i społeczeństwa przelewem
krwi, bo groźby, których się nie spełnia, odnoszą skutek
odwrotny do zamierzonego. Ja wprawdzie rozumiem, że PiS
kontroluje resorty siłowe i teoretycznie mógłby się na coś
takiego porwać, ale sądzę, że w obecnej sytuacji tego nie
zrobi, i to nie z umiłowania łagodności, lecz po prostu
dlatego, że niewiele by na tym zyskał, a stracić mógłby
wszystko. Bezzębne rekiny nie gryzą.
Dokonane przez prof. Zybertowicza porównanie przelewu krwi w
walkach ulicznych z pojedynczym zabójstwem Marka Rosiaka,
działacza politycznego, jest kompletnie chybione, bo są to
zjawiska przynależące do różnych kategorii.
Pod koniec wywiadu prof. Zybertowicz formułuje następującą
myśl:
„Partia, która ma większość, nie może pozwolić ugrupowaniom
mniejszościowym przesądzać, które głosowania są wiążące,
które nie. W momencie, gdyby ekipa władzy ustąpiła, wysłałaby
sygnał, że w każdej chwili mniejszość może samodzielnie
zacząć ustalać reguły gry.”
Jest to zniekształcenie całego problemu, bo omawiany konflikt
dotyczy przede wszystkim naruszenia prawidłowego działania
Sejmu przez prawdopodobnie nieuzasadnione odebranie posłowi
głosu oraz podjętej przez PiS próby wprowadzenia nowych
regulacji dotyczących dziennikarzy w Sejmie. Z pewnością nie
chodzi tu o żadne samodzielne ustalanie przez mniejszość reguł
gry, lecz jedynie o pilnowanie, czy są one przestrzegane przez
rządzącą większość.
Zabawnie brzmi stwierdzenie, że „PiS potrafi się wycofywać”, o
czym ma świadczyć fakt, że pod presją siły wycofał się z
regulacji dotyczących dziennikarzy w Sejmie. Wycofanie się pod
presją siły nie świadczy o umiejętności wycofywania się, lecz
jest raczej instynktem samozachowawczym. Umiejętność wycofania
się ze względu na jakość argumentacji jest czymś chwalebnym i
godnym rozpowszechnienia, ale chyba właśnie wkroczyłem na
grunt fantazji, a to oznacza, że czas na podsumowanie.
Omówiona wyżej rozmowa z pewnością nie jest udanym
wystąpieniem prof. Andrzeja Zybertowicza. Jego odpowiedzi na
pytania prowadzącego wywiad są mętne i niejednoznaczne, a
stosowana przez prof. Zybertowicza argumentacja nie jest
najwyższych lotów, ponieważ nigdy nie robią dobrego wrażenia
wypowiedzi przetykane insynuacjami, za które nawet insynuator
nie chce wziąć odpowiedzialności (porównany z wojną hybrydową
protest sejmowy jako następstwo wcześniej prowokacji,
insynuowanie udziału w tym przedsięwzięciu obcych służb czy
powiązanie tegoż protestu z kwestią rozlokowania w Polsce
amerykańskiej brygady pancernej). Na wszelkie próby
doprecyzowania takich stwierdzeń padają odpowiedzi w rodzaju:
„Nie wiem. To do zbadania. Po prostu daję przykład szeregu
zdarzeń, które nie muszą być ze sobą powiązane, ale mogą”
czy
„To [że za całą sprawą stoją jednak jakieś służby – Q] pewnie
ustalą historycy, którzy za kilkadziesiąt lat będą badać tę
sprawę.”
Klimat jak z kiepskiej powieści szpiegowskiej jest wyczuwalny
w zdaniu:
„Teraz spekuluję, ale ponieważ w spółkach telekomunikacyjnych
pracuje sporo dawnych funkcjonariuszy służb, to można
wyobrazić sobie, że to właśnie oni, chcąc dać pstryczka PiSowi – spontanicznie dołączyli do akcji opozycji odcinając
część kraju od sygnału TVP”
Na podobnej zasadzie jak prof. Zybertowicz można by o każdym
sporze stwierdzić, że pewnie wywołali go żydzi, masoni czy
jacyś tajemniczy wrogowie Polski. Na pytania doprecyzowujące,
skąd taka wiedza, można udzielić odpowiedzi: „Nie wiem. To do
zbadania. Po prostu daję przykład szeregu zdarzeń, które nie
muszą być ze sobą powiązane, ale mogą.” W tej samej konwencji
sformułowań pozbawionych treści pozostaje dywagacja o
konsekwencjach przelewu krwi. Jest to słaby bluff, użyty po
to, żeby grać nim na emocjach. I tak można w nieskończoność
przelewać z pustego w próżne, po to tylko, żeby rozmyć ciążącą
na rządzących odpowiedzialność za wygenerowanie patologicznej
sytuacji.