Historia powstania parafii i kościoła ewangelickiego w
Transkrypt
Historia powstania parafii i kościoła ewangelickiego w
Historia powstania parafii i kościoła ewangelickiego w Pobiedziskach, osnuta na dziejach niemieckiej rodziny Remenzów, żyjącej od drugiej połowy XVIII do XX w. na Ziemi Pobiedziskiej (Zebrał i opracował na podstawie rodzinnej kroniki Pastora Willy‘ego Remenza1 dr Karol Górski) Autor opracowania historii parafii i kościoła ewangelickiego w Pobiedziskach oraz kroniki rodziny Remenzów Willy Remenz urodził się 31 sierpnia 1910 roku w Kosten (obecnie Kościan), w ówczesnej Prowincji Poznańskiej. Jego przodkowie pochodzili z Borówka koło Pobiedzisk i zamieszkiwali na Ziemi Pobiedziskiej już w połowie XVIII w. Urodzony w Kocanowie koło Pobiedzisk Gustav Remenz, ojciec Willy’ego Remenza, był strażnikiem więziennym w Pleszewie, później woźnym sądów w Kościanie i Świdnicy, dokąd przeniesiono go w roku 1920. Jego syn Willy rozpoczął naukę w szkole podstawowej w Kościanie i kontynuował ją w Świdnicy, ale z uwagi na to, że rodzina przybyła po I wojnie światowej z wolnej już Wielkopolski na teren jeszcze wówczas niemieckiego Śląska, niemieccy koledzy w szkole przezywali go pogardliwie Polaczkiem (Polack), imputując mu tym samym jego jakoby polskie pochodzenie. Jego konfirmacja miała miejsce w miejscowej świątyni ewangelickiej w roku 1925, w znanej obecnie świdnickiej Świątyni Pokoju. Pięć lat później pewien pochodzący jeszcze z Prowincji Poznańskiej (Provinz Posen) kupiec sfinansował dalszą naukę młodego Willy’ego w ewangelickim Seminarium Duchownym. To finansowe wsparcie umożliwiło mu w 1930 roku rozpoczęcie studiów w Seminarium Teologicznym we Wrocławiu, po czym kontynuował je w roku 1932 w Tybindze i od roku 1933 w Greifswaldzie. W roku 1937 objął wikariat w miejscowości Groß-Leipe (obecnie Lipa Wielka) w powiecie trzebnickim na Dolnym Śląsku. Na przełomie lat 1937/38 uczestniczył w studiach podyplomowych w ramach ewangelickiego Seminarium Kaznodziejskiego. Dnia 4 czerwca 1938 r. zaręczył się z Charlotte Leuschner (ur. 21.05.1912 r. w wielkopolskim Racocie), córką Gustava Leuschnera, zarządcy, a później w latach 30. XX w. właściciela znanej cegielni w miejscowości Parchwitz (obecnie Prochowice) na Dolnym Śląsku. Ślub narzeczonych odbył się w Prochowicach dnia 23 maja 1939 roku. 1 Oryginał kroniki znajduje się w archiwum rodzinnym Johannesa Remenza, syna Autora, w dolno-łużyckiej miejscowości Lauchhammer w Niemczech. 1 Od dnia 11.08.1941 r. do 15.07.1943 r. był wcielony do służby wojskowej w oddziałach Wehrmachtu. Początkowo służył w miejscowości Fels am Wagram (Austria), a następnie w Paryżu. Z uwagi na niezdolność do służby na froncie pozostawał do dyspozycji oddziałów tyłowych i zaopatrzenia. Niezależnie od tego w latach 1941-1945 był cały czas zaordynowany jako proboszcz parafii w Lipie Wielkiej, z której 22 stycznia 1945 r. uciekł przed nadciągającym frontem do rodziców żony, do Prochowic. Dnia 10 marca 1945 roku przybył do Legnicy, gdzie 14 maja objął miejscową parafię ewangelicką, a następnie dnia 1 lipca został nominowany na stanowisko superintendenta legnickiego okręgu kościelnego. Starosta legnicki utworzył wówczas tzw. Biuro Niemieckie, gdzie na stanowisku sekretarki znalazła zatrudnienie również żona pastora. W Legnicy pastor Remenz współpracował z Polskim Czerwonym Krzyżem w ramach poszukiwania osób zaginionych podczas wojny. Małżeństwo Remenzów opuściło Legnicę i teren Polski ostatecznie dnia 20 października 1947 roku, przekazując klucze do kościoła Marii Panny, legnickiej świątyni ewangelickiej, proboszczowi Janowi Zajączkowskiemu, pracującemu na swej parafii nieprzerwanie do roku 1988. Po opuszczeniu Legnicy małżonkowie dotarli do Görlitz, gdzie pastor Remenz został proboszczem kościoła pw. Świętego Krzyża. Tam też urodził im się pierwszy syn Johannes (12.06.1948 r.) – spadkobierca kroniki rodzinnej, w tym tzw. „tomu pobiedziskiego”. Wiosną 1949 roku rodzina przeniosła się do miejscowości Riestedt koło Sangerhausen, położonej w radzieckiej strefie okupacyjnej, gdzie pastor Willy Remenz przez 10 lat piastował stanowisko proboszcza miejscowej parafii i gdzie urodził się jego drugi syn Andreas (8. 01.1951 r.). W końcu kwietnia 1959 r. rodzina Remenzów została przeniesiona do miejscowości Aschersleben w ówczesnej NRD, gdzie pastor pozostał już do czasu przejścia na emeryturę w roku 1976. Tam dorośli jego dwaj synowie, tam też przez około 10 lat pracował nad obszerną, zawierającą kilkanaście tomów kroniką rodzinną, w tym nad przedstawionym poniżej we fragmentach „tomem pobiedziskim“ wraz z opracowaniem, w oparciu o źródła niemieckie, historii powstania parafii i kościoła ewangelickiego w Pobiedziskach. 2 Pastor Willy Remenz doczekał zjednoczenia Niemiec i zmarł w hospicjum ewangelickim w Halberstadt 14 kwietnia 1993 r., a jego żona Charlotte niespełna 5 miesięcy później, 7 września 1993 r. Historia parafii i kościoła ewangelickiego w Pobiedziskach (diecezja Poznań I) w okresie od końca XVIII do początków wieku XX2 „…Miasto Pobiedziska (niem. Pudewitz) było od dawnych czasów osadą polską, założoną w roku 1258 z dużym udziałem przybyszów z terenu Niemiec jako miasto na prawie magdeburskim. Z biegiem czasu niemieccy mieszkańcy z okresu tego założenia rozproszyli się, o czym świadczy fakt, że przodkowie mieszkających na tym terenie ewangelików osiedlali się w sposób udokumentowany w okolicy Pobiedzisk dopiero od połowy XVII w. Nowo przybyli na te tereny osadnicy niemieccy zmuszeni byli pierwotnie szukać posługi religijnej w zborze ewangelickim w Swarzędzu, a dopiero po tym, jak w drugiej połowie XVIII w. utworzono w Pobiedziskach szkołę ewangelicką, pastorzy ze Swarzędza mogli w niej głosić słowo Boże. Utworzenie własnej parafii gmina zawdzięczać mogła w głównej mierze pozostającemu jeszcze długo we wdzięcznej pamięci parafian, wielce zasłużonemu burmistrzowi miasta Martinowi Busse. Tenże po tym jak negocjacje ze starostą Niegolewskim dotyczące utworzenia parafii nie przyniosły rezultatu, udał się osobiście do Warszawy przed oblicze Króla Stanisława Augusta (Poniatowskiego). W efekcie tej wizyty dnia 30 marca 1790 roku otrzymał przywilej założenia parafii, a w konsekwencji tej decyzji również i późniejszej budowy zboru ewangelickiego w Pobiedziskach. Utworzenie urzędu pastora i parafii doszło jednak w rzeczywistości do skutku dopiero w momencie, kiedy miasto przeszło pod jurysdykcję pruską i otrzymało dnia 5 grudnia 1793 roku zgodę na to ze strony właściwego dla Prus Południowych konsystorza ewangelickiego. Akt ten został potwierdzony przez władze zwierzchnie dnia 10 kwietnia 1795 r., w następstwie czego gmina mogła wybrać na swego duszpasterza dotychczasowego rektora swej szkoły Johanna Gottlieba Königa. Dzień wprowadzenia pastora Königa na urząd przyjmuje się za dzień ukonstytuowania się ewangelickiej parafii w Pobiedziskach. Stało się to 12 czerwca 1796 roku. Przez wiele lat parafianie musieli zadowolić się skromnie urządzoną salką modlitewną w budynku szkolnym. W końcu jednak po usilnych staraniach pa2 Historię powstania parafii i kościoła ewangelickiego w Pobiedziskach Autor kroniki Willy Remenz opracował w oparciu o studia dokumentów oraz książkę autorstwa Alberta Wernera pt.: „Geschichte der evangelischen Parochien in der Provinz Posen” w nowym opracowaniu Johannesa Steffaniego (Lissa in der Prov. Posen, Fr. Ebbecke) (przyp. Autora artykułu). 3 stora Königa udało się doprowadzić do rozpoczęcia budowy masywnego w swym kształcie zboru na miejscu nieistniejącego już kościoła katolickiego. W momencie rozpoczęcia budowy pruski król Friedrich Wilhelm III podarował sumę 4500 marek. Poświęcenie ewangelickiej świątyni odbyło się 1 listopada 1821 roku, przy czym dobudowa zakrystii i wyposażenie wnętrza kościoła miało jednak miejsce dopiero w roku 1834. Do parafii oprócz samego miasta Pobiedziska należało 59 miejscowości, w tym wiele wsi zamieszkałych prawie wyłącznie przez osadników narodowości niemieckiej, takich jak: Kocanowo, Gołuń, Podarzewo. Parafia liczyła na początku 2872 wiernych. 1 października 1827 doszło w mieście do wybuchu wielkiego pożaru, który w popiół obrócił pastorówkę wybudowaną jeszcze w roku 1796. Na jej odbudowę zarządzono przeprowadzenie w Prowincji Poznańskiej kolektę kościelną, która przyniosła sumę 245 talarów, 9 groszy i 6 fenigów. W roku 1830 za sumę 2000 talarów postawiono nowy dom pastora wraz z zabudowaniami gospodarczymi i stajniami. Pastorami pobiedziskiej parafii ewangelickiej byli w kolejności: 1. Johann Gottlieb König, pierwszy pastor powstałej w dniu 4 kwietnia 1796 r. parafii, wprowadzony na urząd aktem powołania z dnia 12 czerwca 1796 r. Zmarł 4 listopada 1832 roku w wieku 67 lat. 2. Carl August Eduard Gruber, urodzony w roku 1807 w Brätz (Bójce koło Międzyrzecza), został powołany w roku 1833 i wyniesiony do godności superintendenta w roku 1837. W roku 1852 złożył intendenturę, a zmarł 1 października 1866 roku w następstwie zachorowania na cholerę. 3. Johannes Böttcher, syn pastora Böttchera z Trzciela (Tirschtiegel), został zarządcą parafii w roku 1866, a w roku 1867 został powołany na pierwszego pastora parafii. W roku 1883 przeszedł na stanowisko pastora do Nowego Tomyśla (Neutomischel) 4. Carl Buth, uprzedni zarządca parafii w Trzcielu (Tirschtiegel), powołany na pastora parafii pobiedziskiej w roku 1884. Z dniem 22 października 1891 został urlopowany ze względu na podjęcie obowiązków duszpasterskich w seminarium. Zastępowali go pastorzy pomocniczy: Röder (Nowy Tomyśl), Wagner oraz Grützmacher. Carl Buth został w roku 1894 naczelnym wykładowcą seminaryjnym w miejscowości Karalene w Prusach Wschodnich. 5. Fritz Schröter, przedtem pastor pomocniczy w Poznaniu (w zborze ewangelickim pod wezwaniem św. Krzyża), został wybrany na pastora parafii pobiedziskiej w roku 1895. 4 Napływ niemieckich osadników w okolicę Pobiedzisk zaznaczył się już w XIII wieku. Zwarte grupy osadników przetrwały przez wiek XV i XVI, o czym świadczy fakt, że osady takie jak Jerzyn czy też Jerzykowo, które uznały już w XIII wieku założone na prawie magdeburskim Pobiedziska za osadę panującą, były w późniejszych czasach wsiami o przeważającej liczbie ewangelików. Wyznanie protestanckie było wtedy uważane za tarczę ochronną dla diaspory ewangelickiej, także w czasach drugiej fali osadnictwa, jaka miała miejsce w późniejszych wiekach. Powstające w XVII i XVIII wieku wsie olęderskie (Holländereien lub też Hauländereien) należą bez wątpienia do osad, które zakładano w ramach tej drugiej fali osadnictwa. Tego rodzaju wsie „olęderskie” powstały w miejscach karczowania lasów (Hauland - karczowisko), czego dowód znajdujemy na opracowanej przez dr. Waltera Maasa mapie regionu, zamieszczonej w 29 zeszycie „Niemieckiego naukowego czasopisma dla Polski”, wydanego nakładem Towarzystwa Historycznego dla Polski, mieszczącego się przed wojną w Poznaniu przy ulicy Marszałka Piłsudskiego 16. Już w nieco wcześniejszym czasie istniały wokół Pobiedzisk warunki do stworzenia okręgu parafialnego dla niemieckich ewangelików. Czasy kontrreformacji, jak wiadomo, skutecznie przytłumiły trendy, które wcześniej przejawiały się w powstawaniu nowych parafii ewangelickich. Jednakże po tym, jak ościenne mocarstwa wymogły na Polsce uchwalenie w roku 1768 ustawy dotyczącej tolerancji innowierców (niekatolików), której wprowadzenie w życie w poważnym stopniu zakłóciło zamieszanie spowodowane Konfederacją Barską, miejscowi ewangelicy podjęli u królewskiego starosty Pobiedzisk hrabiego Niegolewskiego próbę uzyskania pozwolenia na utworzenie parafii ewangelickiej, która zakończyła się jednak fiaskiem. W protokole komisji wizytacyjnej, sporządzonym w Swarzędzu dnia 1 maja 1777 roku czytamy: „…ze względu na to, że pobiedziscy ewangelicy nie zdołali skłonić swego starosty do consensusu, to miasto, leżące w odległości dwóch mil od Swarzędza, zostało zgodnie z instrukcją konsystorza ab interim włączone wraz z przyległymi wsiami w struktury parafii swarzędzkiej. Do czasu powstania nowych, korzystnych uwarunkowań, jeden z kaznodziejów swarzędzkich przyjmie w pewnych okresach czasu prowadzenie „Artus mnisteriales” (spraw urzędowych)…”. Bardziej korzystne zmiany z punktu widzenia niemieckich rezydentów Ziemi Pobiedziskiej nastąpiły dopiero w warunkach drugiego rozbioru Polski, kiedy to w roku 1793 ten region Wielkopolski został przyłączony do Prus. W przypadku pierwszego rozbioru Polski w roku 1772 Prusom przypadła tylko północna cześć późniejszej Prowincji Poznańskiej, tzw. rejon nadnotecki. W nowej sytuacji politycznej otworzyła się możliwość usamodzielnienia się „filii” parafii ewange5 lickiej w Pobiedziskach i tym samym oddzielenia się jej od parafii swarzędzkiej. Do ewangelickiego zboru tej parafii pielgrzymowali zresztą przez ponad 150 lat także ewangelicy poznańscy, chcący wziąć udział w nabożeństwie protestanckim w istniejącym tam zborze ewangelickim. Jak do tego doszło, dowiadujemy się z odpisu obszernego protokołu założycielskiego, znajdującego się niegdyś w archiwum parafialnym, do którego wgląd udostępnił niemieckim badaczom historii kościoła protestanckiego pastor Joachim, proboszcz miejscowej parafii ewangelickiej w latach 30. XX w. W protokole tym znajdujemy stosunkowo dokładny opis działań skutkujących powstaniem parafii ewangelickiej w Pobiedziskach oraz nieco późniejszym erygowaniem zboru ewangelickiego. I tak czytamy w nim, że w przeddzień zjazdu założycielskiego przybyli z Poznania do Pobiedzisk komisarze konsystorza ewangelickiego w osobach: seniora poznańskiego okręgu kościelnego Ephraima Gottfrieda Stechebara oraz komisarzy o nazwiskach Melzer i Kupke, którzy polecili na dzień 5.12.1793 r. zwołać do Pobiedzisk głowy rodzin ewangelickich z miasta i okolicy. Ze względu na choroby i z powodu innych przyczyn nie wszyscy jednak odpowiedzieli na to zaproszenie pozytywnie. Niektóre osoby przysłały tylko upoważnionych reprezentantów, inni przybyli dopiero drugiego dnia, a były też przypadki, że przedstawiciele kilku miejscowości w ogóle nie wzięli udziału w dwudniowym spotkaniu. Członkowie niemieckich rodzin zamieszkujących w Pobiedziskach sygnując protokół założycielski, podpisali się, z wyjątkiem 9 osób, swoim nazwiskiem, natomiast wielu przybyłych ze wsi i małych osad podpisało się tylko krzyżykiem, ponieważ byli jeszcze w owym czasie analfabetami. W spotkaniu założycielskim uczestniczyli ponadto pastorzy: Heinrich Gottfried Fröhlich ze Swarzędza3, Samuel Friedrich Kaulfuß z Czerniejewa oraz adiunkt, syn pastora Christopha Benjamina Kocha ze Skoków. Swarzędzki pastor Heinrich Fröhlich oświadczył, że dotychczas do pobiedziskiej filii zaliczano miasto Pobiedziska wraz z okolicznymi wsiami „olęderskimi”, takimi jak: Bociniec, Borówko, Główno, Jerzyn, Węglewo, Wójtostwo, osady młyńskie: Nadrożno, Kapalica, Kuracz, oraz wsie: Głębokie, Sroczyn, Podarzewo, jednakże bez dokładniejszego wyznaczenia ich granic. Pobiedziscy pełnomocnicy w osobach skarbnika pieczęci Martina Busse i Martina Mühlbrata zażądali, aby dla wzmocnienia potencjału erygowanej parafii dołączyć do niej 30 dalszych miejscowości, takich 3 Heinrich Gottfried Fröhlich, z pochodzenia Ślązak, został już w roku 1774 na prośbę poznańskiej wspólnoty ewangelickiej powołany w parafii swarzędzkiej na stanowisko drugiego pastora oraz kaznodzieję pomocniczego, funkcję pastora sprawował później również w Murowanej Goślinie, po czym w roku 1789 został powołany na stanowisko pierwszego pastora w Swarzędzu. Zmarł w roku 1807. 6 jak m. in.: Główna, Jerzyn, Kocanowo, Węglewo, Wójtostwo, Bociniec, Borówko i Podarzewo, osady młyńskie: Główienka, Kuracz, Kapalica, Nadrożno i Borowy Młyn, Sroczyn, osada Sanniki, Pomarzanowice, Głębokie, Stęszew, Wronczyn, Krześlice, Bednary, Złotniki, Łagiewniki, Gwiazdowo, Rybitwy, Imielno, Imielenko, Nowa Wieś i Glinka Szlachecka. Postulat ten oznaczał, że wymienione osady już wcześniej ciążyły ku Pobiedziskom, posiadając wśród swych mieszkańców dużą liczbę ewangelików, którzy to „walnie opowiedzieli się za utworzeniem własnej parafii ewangelickiej”. Pastor ze Swarzędza dążył natomiast do zatrzymania w swojej strefie wpływów niektórych osad, wśród nich wymienić by można: Górkę, Promno i Glinkę Szlachecką. Do parafii czerniejewskiej przypisano m.in.: Czachurki, Imielno, Imielenko, Nową Wieś, Rybitwy, które zostały włączone do parafii w Czerniejewie w momencie jej utworzenia w roku 1780. Sporną pozostała również kwestia przydzielenia Sroczyna, Głębokiego, Wronczyna, Bednar i Łagiewnik, które w przeszłości przynależały do Rejowca. Kilku przedstawicieli oświadczyło, że reprezentowane przez nich osady pragną zostać w dotychczasowych strukturach parafialnych, inne z kolei, że wyraziły wolę przynależności do powstającej parafii w Pobiedziskach. W takim stanie rzeczy przystąpiono do zapisów dotyczących kwestii organizacyjnych dla nowo powstającej parafii. Zgromadzeni na zjeździe założycielskim ewangeliccy obywatele gminy oświadczyli, że ze względu na to, że w Pobiedziskach istnieje już skromny budynek zboru, nie ma potrzeby budowy nowego. Należało zatem zadbać tylko o wyposażenie dodatkowe oraz wynajęcie tymczasowego pomieszczenia mieszkalnego dla pastora. Zgodnie z decyzją zebranych nowy pastor miał pełnić również rolę rektora szkolnego i prowadzić każdego dnia w godz. 8-11 i 14-16 zajęcia szkolne. Z obowiązku tego zwalniać go miano w soboty - z uwagi na konieczność przygotowania w ten dzień kazania na niedzielne nabożeństwo. Poza tym w okresie od Zielonych Świątek do Wielkanocy miał on także w kościele prowadzić „schollę” dla dzieci, polegającą „wzorem lat ubiegłych” na nauce kilku pieśni kościelnych. W przypadku konieczności prowadzenia przez pastora czynności urzędowych miał być on zastępowany przez wyznaczonego nauczyciela, który był zobowiązany do przyjęcia funkcji kantora uczącego ponadto także pierwszy rocznik szkolny. Dla takiego nauczyciela gmina ewangelicka dysponowała już starszym lokalem mieszkalnym. Jeżeli chodzi o uposażenie pastora, zgodzono się wypłacać 100 talarów rocznie, a za każde dziecko 12 groszy kwartalnie. Oprócz tego zaoferowano opłatę czynszu w wysokości 20 talarów, ofiary z tacy podczas świąt kościelnych, z noworocznego wizytowania wiernych oraz z posługi spowiednika. Nauczyciel z kolei miał otrzymać 100 florenów i wolne mieszkanie. Ponadto mógł pobierać tytu7 łem opłat za śpiew podczas ślubów i pogrzebów 2 grosze, a w przypadku ślubów i chrztów ofiary z tacy, do których składania byli zobowiązani uczestnicy tych uroczystości. Jeżeli chodzi o spodziewane fundusze w wysokości 100 talarów na zamówione dzwony, to pochodzić one miały z „podzwonnego”, z tacy lub ze skarbonki przy wyjściu z kościoła, z opłat komunikanckich i in. Opłaty stałe określono na poziomie 57 talarów i 160 groszy z obowiązkiem wnoszenia ich przez poszczególne osady. W Pobiedziskach dotyczyły one np. 33 posiadaczy domów, z których trzech miało ich po kilka. Jeżeli chodzi o budynek kościelny i szkolny, to oceniono ich stan na nadający się do użytku. Budynek kościelny stanowił konstrukcję drewnianą, przykrytą dachem łupkowym, z utwardzoną cegłami podłogą oraz drewnianym sklepieniem. Zbór znajdował się na jednej z bocznych ulic, obok niego stała odkryta dzwonnica z dwoma małymi dzwonami, jakie po dzień dzisiejszy spotyka się jeszcze na Wschodzie. Budynek szkolny stanowił również konstrukcję złożoną „z desek oklejonych gliną”, przykryty był częściowo dachem łupkowym, częściowo strzechą i składał się z dwóch izb, które nie posiadały jednak masywnego komina. Odpowiedzialnymi za stan parafialnej kasy uczyniono dwóch mieszkańców miasta: obywateli Busse i Mühlbrata oraz dwóch gospodarzy z okolicznych wsi: sołtysa Giese z Jerzyna i sołtysa Paula z Głównej (Główieńca). Ponadto mieli oni zlecać konieczne naprawy oraz ściągać opłaty. Obecni na zebraniu założycielskim wyrazili gotowość wnoszenia swoich opłat również w trybie hipotecznym. Na urząd kaznodziei wyznaczono jednogłośnie dotychczasowego rektora szkolnego Johanna Gottlieba Königa, który sprawował swój podwójny urząd aż do roku 1832. Dla udokumentowania skali osadnictwa niemieckiego w okolicach Pobiedzisk należy w tym miejscu przytoczyć nazwy osad oraz nazwiska mieszkających w nich niemieckich protestantów. O skali przedrozbiorowego osadnictwa, którego rozmiar w okresie 17931806 i 1815-1918 uległ tylko ograniczonemu zwiększeniu poprzez późniejsze zakusy kolonizacyjne państwa pruskiego, przekonać się można, przytaczając listę podpisów oraz dane liczbowe z dokumentu założycielskiego, który sygnowali przedstawiciele z poszczególnych, chociaż nie z wszystkich zainteresowanych miejscowości. I tak lista ta obejmuje następujące nazwiska z miasta i pobiedziskiej gminy: przedmiotowe wyliczenie rozpoczyna skarbnik pieczęci Martin Busse, poniżej następują obywatele o nazwiskach: Dan. Thielisch, Christian Schönknecht, Samuel Abramowski, Sam. Offenbacher, Peter Schwerzt, Mart. Wiese, Joh. Pietsch, Joh. Stempel, Mart. Mühlbrat, Gotffr. Pahl, Caspar Schulz, Sam. Friedrich, Dar. Sauer, Andr. Zadow, Christian Jakel, Mich. Henke, Christian Schneider, Peter Boge, Paul Biskup, Mateus Offenhammer, 8 Jak. Krinke, Mart. Giese, Joh. Lieblich, Matheus Benike, Sam. Hoffmann, Fried. König, Mart. Boge, Mich. Kossin, Mart. Neuman, Kuba, Braun, Stach, Wille, Henkelmann, oprócz nich również młynarze miejscy: George Markwart i Bart. Kemp. Poza tym wymienione młyny wodne były wówczas, jak zresztą wszystkie pozostałe, w rękach niemieckich. Z biegiem czasu doszło jednak do zaniechania ich eksploatacji. Listę uzupełniają nazwiska z poszczególnych osad leżących w okolicach Pobiedzisk. Ze wsi Bociniec podpisy złożyli tzw. „olędrzy”: Christof Tischler, Joh. Fried. Stach, Andr. Hilbrandt, Peter Kelm, Matheus Krüger, Joh. Kelm, Basil Bräuer, Joh. Krause, Math. Scholz, Mat. Sanft i jako sołtys Mich. Heid. Zabrakło jednak trzech podpisów. Z Węglewa pojawili się: sołtys And. Neumann, Paul Freitag, Mt. Kotz. Z Borówka: Gottf. Schrul, Mt. Heid, Elias Bauch, Mich. Heke, Joh. Drews, Johannes Schwant, Mich. Knispel, chociaż również brak trzech podpisów. Z Wójtostwa dokument założycielski podpisali w komplecie: sołtys Joh. Fritz i gospodarze Gottf. Simon4, Chrph. Wille, i Chrph. Radkke (właściwie Radtke), z 9 gospodarzy z Jerzyna: Jak. Giese, And. Jans i Paul Klut, z 10 z Goszczanowa (tę nazwę wyparła uproszczona, używana przez niemieckich osadników nazwa Kocanowo) listę podpisali: sołtys Mich. Krüger i gospodarz Mich. Semler, z 10 przybyłych z Główna: sołtys Paul Busse, ponadto Mt. Schröder, Joh. Stebner, Chn. Betin, George Kossin, Bart. Matz i 3 gospodarzy o nazwisku Streich (Ströch): And., Joh. i Chn., a z 9 przybyłych z Padarzewa (stara forma, dziś Podarzewo): sołtys Pet. Wolsk, Chph. Renn, Joh. Nikel, Chph. Schulz, Joh. Kerbis, Mich. Jeske, Joh. Renz, Jak. Stelter. Z Wierzyc pojawiło się 8 gospodarzy, z Górki 8 na „9 właściwych olędrów”, z Glinki Szlacheckiej 2, z Gołunia (Gołunina) 7, z Promna 2, ze Sroczyna 3, ale ci wyrazili wolę pozostania w swych dotychczasowych parafiach. Z lektury powyższych nazwisk wynika, że niektóre z nich brzmią słowiańsko, chodzi tutaj bowiem o tzw. „Kaszubów”, a więc o mieszkańców proweniencji niemieckiej, których przodkowie wywodzili się z Pomorza Wschodniego (Ostpommern). Religijne przekonania w tym okresie wyrażano przy pomocy imion biblijnych, z których niektóre stały się szczególnie modne, co widać na przykładzie imion żeńskich, takich jak Anna Rosina i temu podobne, których niestety tutaj nie przytoczono. Ponieważ kilka wsi nie było w ogóle reprezentowanych z nazwiska, uczestników wspomniano tylko słowem „gospodarz”, tak więc brakuje nazwisk wielu niemieckich rodzin, zamieszkujących ówcześnie Ziemię Pobiedziską…” 4 Jeden z potomków tej rodziny, wiekowy (ponad 80-letni) gospodarz Simon z Wójtostwa nie podołał w styczniu 1945 r. trudom ucieczki konnym zaprzęgiem do Niemiec i wrócił z żoną z kolumny pobiedziskich uciekinierów na Wójtostwo – zgodnie z relacją naocznego świadka tego wydarzenia Zygmunta Górskiego (wówczas z Pobiedzisk). Przypis Autora tłumaczenia. 9 Fragmenty tzw. „tomu pobiedziskiego” (Pudewitzer Band) z kroniki rodzinnej, opracowanej przez pastora Willy’ego Remenza na przełomie lat 70. i 80. XX wieku „…Na tronie Królestwa Polskiego zasiadali do roku 1386 władcy z dynastii Piastów. Ich następcami w latach od 1386 do 1572 byli królowie z dynastii Jagiellonów. Od tego momentu Polska nie posiadała własnych królów. Na tronie królewskim od 1573 do 1795 roku zasiadali już tylko tzw. królowie elekcyjni. Ostatnim z nich był Stanisław II August Poniatowski, który panował od roku 1764 do 1795. Na czas jego panowania przypadły trzy kolejne rozbiory Polski. Pierwszego rozbioru Polski dokonała Rosja, Austria i Prusy, które otrzymały w roku 1772 obszar Prus Zachodnich, Warmię i Ziemię Nadnotecką. Na tronie Prus zasiadł wtedy król Fryderyk II. W roku 1793 nastąpił drugi rozbiór Polski, którego dokonały, tak jak w przypadku pierwszego, również Rosja, Austria i Prusy. W roku 1795 nastąpił trzeci rozbiór Polski, po tym jak stłumiono insurekcję pod dowództwem Tadeusza Kościuszki. W rezultacie polski król został zmuszony do abdykacji i Polska zniknęła w roku 1795 z mapy Europy. Za sprawą rozbiorów Prusy zajęły zarówno Poznań, jak i Warszawę. Królem Prus był wtedy bratanek Fryderyka II, a mianowicie król Fryderyk Wilhelm II, który zmarł w roku 1797. Należy więc stwierdzić, że w wyniku dokonanych w latach 1793-1795 rozbiorów Polski Królestwo Prus zyskało obszar Polski, który później przyjmie nazwę „Prowincja Poznańska” (Provinz Posen). Do roku 1795 panował jeszcze polski król, a więc istniało Królestwo Polskie. Dlaczego tak formułuję to stwierdzenie? Wytłumaczenie jest proste: datowanie najstarszego dokumentu dot. rodziny Remenzów, zamieszkałej w okolicach Pobiedzisk, przypada na rok 1788! A to pozwala na konstatację, którą pragnę z naciskiem zaakcentować: moi przodkowie z rodziny Remenz nie przybyli na tę ziemię z nadania królów pruskich. Oni znajdowali się już tam, zanim ziemie te pod nazwą „Prusy Południowe” (Südpreußen) zostały przyłączone do Królestwa Pruskiego. Moi antenaci nie byli zatem „pruskimi kolonizatorami”, którzy zabrali ziemię polskim mieszkańcom tych okolic. Byli tam, zanim nastało panowanie Prus! Skąd czerpię tę wiedzę? Otóż z wydanego na nazwisko Gottfrieda Remenza (ur. 20.01.1788 r.) aktu urodzenia, który został sporządzony przez urząd parafialny gminy ewangelickiej w Pobiedziskach. Wynika stąd jasno, że moi przodkowie byli już w tamtym okresie członkami wspólnoty 10 ewangelickiej! A ta gmina ewangelicka miała siedzibę właśnie w Pobiedziskach, co znajduje swoje potwierdzenie w dokumentach pochodzących już z połowy XVII wieku. W drugiej połowie XVIII wieku istniała w Pobiedziskach niemiecka, ewangelicka szkoła podstawowa. To świadczy o tym, że gmina ewangelicka była już na tyle duża, iż mogła sobie pozwolić na zatrudnienie niemieckiego nauczyciela. Na jego utrzymanie musieli bowiem wówczas łożyć sami jej członkowie. To samo dotyczyło też wydatków związanych z pobudowaniem i eksploatacją budynku szkolnego. Nie było wtedy żadnej innej instytucjonalnej pomocy, a zadaniem nauczyciela było uczenie dzieci, które ograniczało się do nauki czytania, pisania oraz liczenia. W wybudowanym w tym celu budynku szkolnym odbywały się nabożeństwa ewangelickie w języku niemieckim. Jest rzeczą zrozumiałą, że gminę nie było wówczas stać na własnego pastora. Tak więc nabożeństwa odprawiał niemiecki pastor ewangelicki ze Swarzędza. Z biegiem lat jednak coraz bardziej artykułowano potrzebę posiadania własnego zboru oraz zatrudnienia w nim własnego pastora. W tym celu było jednak niezbędnym załatwienie zgody ze strony „władzy zwierzchniej”. Ale ta władza była przecież zarówno władzą polską, jak i władzą katolicką. Posiadaczem domeny pobiedziskiej był wówczas szlachcic Niegolewski, który pełnił funkcję starosty. Kim był starosta? Wcześniej określilibyśmy to stanowisko mianem niemieckiego odpowiednika „landrata”, a dzisiaj mianem przewodniczącego rady powiatu. Wtedy jednak do niego należały ziemia i majątki, co czyniło go feudalnym panem! Ponieważ prowadzone z nim negocjacje na temat możliwości zbudowania kościoła ewangelickiego spełzły na niczym, zwrócono się do króla polskiego, który był przecież katolikiem. W tym celu niemiecki burmistrz miasta Pobiedziska udał się osobiście do Warszawy i otrzymał dnia 30 marca 1790 r. od króla Stanisława Augusta Poniatowskiego przywilej zezwalający na budowę zboru ewangelickiego w Pobiedziskach. Wspomniany powyżej burmistrz Martin Busse był zarówno Niemcem, jak i oczywiście ewangelickim chrześcijaninem. Czy możemy zatem wyobrazić sobie, cóż ten przywilej mógł oznaczać dla miejscowych protestantów? Czy możemy sobie wyobrazić radość płynącą z tego faktu dla wyznawców kościoła protestanckiego? Z faktu, że katolicki, polski król wydał swoim niemieckim, ewangelickim poddanym zgodę na budowę świątyni i ustanowienie własnej parafii ewangelickiej. Ale krótko po tym doszło do istotnych wydarzeń politycznych: nastąpił drugi i trzeci rozbiór Polski, upadła insurekcja kościuszkowska, abdykował również polski król. W ten sposób utraciło swoją suwerenność państwo polskie, które 11 zostało rozbite na trzy części i znalazło się pod panowaniem obcych mocarstw. Ale ostał się naród polski! W roku 1797 powstaje nawet pieśń: „ Jeszcze Polska nie zginęła”, która z czasem staje się narodowym hymnem Polski. W duchu walki o odzyskanie niepodległości wybuchały kolejne powstania narodowe, które jednak były krwawo tłumione przez zaborców. Dopiero po upływie 123 lat Polska odzyskała niepodległość, a stało się to dopiero w roku 1918. W czasie trwania zaborów podzielono nie tylko państwo polskie, rozbiciu uległ również naród polski, który popadł w niewolę u trzech zaborców. Do tych, którzy znaleźli się pod panowaniem Królestwa Prus, należeli także mieszkańcy Wielkopolski, a wśród nich również i Polacy mieszkający na Ziemi Pobiedziskiej. Naraz z obywateli państwa polskiego stali się poddanymi pruskimi. Jak już wspomniałem, zgodę na pobudowanie kościoła ewangelickiego wydał jeszcze przed swoją abdykacją w roku 1795 król Stanisław August Poniatowski, który krótko po tym zmarł w 1798 roku. W międzyczasie zaprowadzono w Pobiedziskach administrację pruską. Konsystorz Prus Południowych wydał dnia 5 grudnia 1793 r. pozwolenie na powołanie w Pobiedziskach parafii ewangelickiej i budowę kościoła. Potwierdzenie ze strony władzy „najwyższej” - a mianowicie ze strony pruskiego króla Fryderyka Wilhelma II - uzyskano dnia 10 kwietnia 1795 roku. W ten sposób gmina ewangelicka w Pobiedziskach uzyskała możliwość wybrania swego pastora i pobudowania zboru ewangelickiego. Dotychczasowy rektor szkoły ewangelickiej König został obrany przez członków gminy na stanowisko pierwszego zarządcy parafii. W konsekwencji pobudowano dla niego w roku 1796 pastorówkę. Z budową kościoła jednak początkowo trochę zwlekano, a to ze stosunkowo istotnych powodów. Najpierw nadszedł dla członków gminy ich wielki dzień, a mianowicie obchodzony później regularnie dzień ustanowienia parafii ewangelickiej w Pobiedziskach. Był nim 12 czerwiec 1796 roku, kiedy to dotychczasowy rektor szkolny König został wprowadzony na urząd jako pierwszy zarządca pobiedziskiej parafii ewangelickiej. Tym aktem parafia otrzymała długo oczekiwaną samodzielność! Dotychczas gmina podlegała bowiem parafii w Swarzędzu. No tak – ale kiedy doszło ostatecznie do realizacji zamiaru budowy własnego kościoła? Niestety, na realizację tego przedsięwzięcia przyszło gminie poczekać jeszcze wiele lat. Powstaje pytanie: dlaczego? Czy powodem zwłoki był brak środków finansowych? Na to pytanie można z pewnością odpowiedzieć twierdząco. Początkowo musiano się z konieczności zadowolić namiastką domu modlitwy, który w formie skromnie urządzonej sali wygospodarowano w budynku szkolnym. Niestrudzone wysiłki pastora Königa przyniosły wreszcie pożądany efekt w postaci budowy masywnego budynku ko- 12 ścielnego. Dzieło budowy wsparł „darem łaski” pruski król Fryderyk Wilhelm III sumą w wysokości 4500 marek. Tak więc w końcu po 25 latach od erygowania parafii można było oficjalnie poświęcić nowy kościół parafii ewangelickiej w Pobiedziskach. Stało się to 1 listopada 1821 roku! Z pewnością inwestycja z początku musiała budzić pewien niedosyt, gdyż - jak wzmiankowano - wyposażenie wnętrza świątyni oraz dobudowanie zakrystii miało miejsce dopiero w roku 1834. A to zapewne również z przyczyny braku stosownych finansów. Cudownym zrządzeniem losu posiadamy fotografię wnętrza kościoła, której pozyskanie zawdzięczam życzliwości pastora Georga Goretzky’ego,5 ostatniego proboszcza kościoła ewangelickiego w Pobiedziskach. Fot.1 Wnętrze świątyni z lat 30. XX w.6 5 Pastor Georg Goretzky znalazł się po roku 1945 w miejscowości Wölsickendorf koło Bad Freienwalde w Niemczech Wschodnich. Jego żona po śmierci męża przeniosła się do Niemiec Zachodnich i zamieszkała w miejscowości Mörsch koło Karlsruhe przy ulicy Franz-Allgaierstr. 13. 6 Napis nad ołtarzem brzmiał: „Selig sind die das Wort Gottes hören und bewahren“ Lu. 11,28 (Szczęśliwi ci, którzy słuchają słowa Bożego i zachowują je) Ewangelia św. Łukasza 11,28. (Przyp. Autora artykułu) 13 Fot. 2 Wnętrze kościoła św. Ducha współcześnie7 Pobiedziska parafia gminy ewangelickiej obejmowała, według danych z wykazu sporządzonego w roku 1898, oprócz samego miasta także 59 wsi, w tym niektórych zamieszkałych w dużej części przez Niemców. Do takich zaliczyć można było wsie: Kocanowo, Gołuń i Gołunin, Podarzewo i in. Teren parafii ewangelickiej w roku 1898 zamieszkiwało 2872 wiernych. O wsiach Kocanowo i Gołuń (Gołunin) wspomnę jeszcze w kontekście właściwego opisu moich rodzinno-historycznych związków z tymi miejscami. Panu Otto Firchau, zamieszkałemu w Bad Salzuflen przy Nachtigallenweg 6, zawdzięczam następujące uwagi do wpisów do ksiąg parafialnych ewangelickiej gminy w Pobiedziskach. Zgodnie z jego komentarzem w księgach istnieją następujące adnotacje: Chrzty: Śluby: Pogrzeby: Konfirmacje: od roku 1787, od roku 1788 ( brak danych od kwietnia 1814 do końca 1826 r.), od roku 1788, od roku 1885 (niekompletne) i od roku 1893. Poza tym na obszarze utworzonego przez Napoleona Wielkiego Księstwa Warszawskiego istniał rejestr urzędów cywilnych (cod. napol.), zawierający następujące adnotacje: 7 Zdjęcie wykonane przez Autora artykułu. 14 Urodzenia: Śluby cywilne: Pogrzeby: 1809 – kwiecień 1813, 1809 – marzec 1810, 1809 – marzec 1810, 1811 – maj 1812-1813. Zgodnie z danymi p. Firchaua księgi parafialne znajdują się od roku 1945 w Archiwum Państwowym m. Poznania i Województwa Wielkopolskiego w Poznaniu przy ul. 23 Lutego 41/43. Poza tym księgi parafialne zostały zarejestrowane w postaci mikrofilmów przez amerykańskich mormonów. Dla Pobiedzisk rejestracja ta dotyczy okresu od roku 1787 do 1869. Stamtąd można więc otrzymać fotokopie (całostronicowe) przedmiotowych wpisów. Adres miejsca ich przechowywania brzmi: Genealogical Society The Genealogical Department of the Church of Jesus Christ of Latter Day Saints 50 East North Temple Salt Lake City Utah 84150 USA Otto Firchau podaje również przedmiotową literaturę dotyczącą Pobiedzisk8. Niezależnie od faktu, że erygowanie parafii jako takiej nastąpiło dnia 12 czerwca 1796, to w okresie poprzedzającym tę datę istniały już księgi parafialne. Jak wspomniałem powyżej, znajdują się w nich adnotacje dotyczące chrzcin od roku 1787, a ślubów i pogrzebów od roku 1788. Można więc założyć, że księgi te były prowadzone przez pastora Königa, który był wcześniej rektorem miejscowej szkoły, a od roku 1796 proboszczem parafii ewangelickiej w Pobiedziskach. Niemniej przed rokiem 1796 ewangelicy z Pobiedzisk należeli oficjalnie do parafii z siedzibą w Swarzędzu. Tak zatem przedstawia się kontekst etniczny, religijny, polityczny i kościelny, w którym żyli moi przodkowie na Ziemi Pobiedziskiej. Najstarsze wzmiankowanie w dokumentach, które posiadam (wszystkie inne straciłem w roku 1945), pochodzą z roku 1788, a więc z okresu, w którym egzystowało jeszcze Króle8 Lattermann, Alfred w: Evangelischer Volkskalender, Posen, 1937: „Über Begründung des Kirchspiels Pudewitz und Namenslisten – Chronik“ (A. L. w: Ewangelicki Kalendarz Ludowy, Poznań, 1937 r. pt.: „O utworzeniu parafii w Pobiedziskach wraz z listą nazwisk” – kronika). 15 stwo Polskie. Dokumentem tym jest wystawiony przez urząd parafialny gminy ewangelickiej w Pobiedziskach akt urodzenia na nazwisko: Remenz, Gottfried ur. dn. 20 stycznia 1788 r. w Borówku (Barufke), ochrzczony: dn. 23.01.1788 r. w Pobiedziskach. To jednak nie jest najstarszy ze znanych nam przodków z rodziny Remenz. Ten sam urząd parafialny potwierdził w rejestrze nr 20 śmierć innego przedstawiciela rodziny Remenzów, tj.: Remenz, Gottlieb Gospodarz Wiek: 63 lata zm. dn. 18 lutego 1808 r. w Borówku. Zapis „gospodarz” (Wirt) wydaje się w tym przypadku bardzo istotny. Oznacza bowiem socjalną pozycję zmarłego. Gospodarz to posiadacz własnej roli, właściciel należącego do niego gospodarstwa. W odróżnieniu do określenia „chłop” (Bauer), który był zobowiązany do świadczenia pańszczyzny swemu panu. Jeszcze tylko krótki komentarz o pojawiającej się w kontekście historii rodzinnej po raz pierwszy nazwie wsi Borówko. Samo brzmienie tej nazwy zmienia się na przestrzeni lat: w akcie zgonu Gottlieba Remenza w roku 1808 zapisano ją jako Borowki (a więc z i na końcu), w roku 1834 w akcie zgonu jego żony pojawi się: Borowke, a wcześniej, w roku 1788, pierwotna nazwa w wersji niemieckiej to: Borufke (lub Boruffke). Niemniej najbardziej właściwa nazwa tej wsi pojawia się przy okazji ślubu innych członków rodziny w Swarzędzu w roku 1834, gdzie w adnotacji dot. zawarcia ślubu pomiędzy panem młodym z rodziny Remenzów oraz panny młodej ze Swarzędza (z d. Mathes) pojawia się w księdze parafialnej forma „Borowker Hauland” (Borówko-Olędry lub Huby). Ale z pewnością zawsze chodzi o nazwę tej samej miejscowości. Później w okresie okupacji niemieckiej w czasie II wojny światowej nazwę wsi Borówko zmieniono na nazwę z brzmieniem typowo niemieckim, a mianowicie na „Waldstein”. Gottlieb Remenz z uwagi na wiek podany w akcie zgonu musiał urodzić się zatem w roku 1745. Jego syn w chwili śmierci Gottlieba był dopiero w wieku 20 lat. Czy był to jego jedyny syn? - wydaje się, że tak, gdyż później przejął po ojcu gospodarstwo i dalej je prowadził. Małżonką Gottlieba była Anna Catharina Drews, która zmarła w Borówku dn. 30 grudnia 1834 r. Jej śmierć została 16 zarejestrowana w księgach parafialnych gminy ewangelickiej w Pobiedziskach pod nr 97. To najstarsi udokumentowani antenaci z rodziny miejscowych Remenzów. Ich wspomniany już powyżej syn Gottfried Remenz urodził się 20.01.1788 r. w Borówku, ożenił się dnia 21.10.1834 r. oraz zmarł również w Borówku dnia 24. 03.1854 r., co potwierdza zapis w księdze parafialnej pod numerem 18. Z daty jego ślubu wnioskujemy, że ożenił się dopiero w wieku 46 lat! Na tamte czasy był więc już starszym mężczyzną. Zapis w księdze ślubów podaje, że był nie tylko kawalerem, ale także gospodarzem i właścicielem gospodarstwa w Borówku-Hubach (Borowker Hauland). Tak więc ojcowizna należała już do niego. Ale nie wiemy od kiedy. Czy w międzyczasie zachorowała mu matka i przepisała gospodarstwo na niego? Zmarła dwa miesiące po ślubie syna dn.30.12.1834 r. w Borówku (nr rejestru 97/1834 w księdze parafialnej w Pobiedziskach). Osiem lat po ślubie przychodzi na świat jego syn, również o imieniu Gottfried – miało to miejsce dn. 04. 06. 1842 r. w Borówku. Kiedy dn. 24 marca 1854 umiera w Borówku jego ojciec Gottfried, zanotowano w księdze pod nr 18, że zmarł w wieku 66 lat, będąc na tzw. „dożywociu”. Cóż oznacza określenie „dożywocie”? Pojęcie to oznacza część majątku zastrzeżoną dla starych, pozbawionych już własności rodziców lub byłych właścicieli gospodarstwa. Tak więc nie był on już właścicielem swego gospodarstwa, ale do śmierci na nim mieszkał. Z mojej wiedzy wynika, że osoby żyjące na „dożywociu” mieszkały nadal na swym gospodarstwie w części zastrzeżonej tylko dla nich. Było też regułą, że nowi gospodarze powinni byli troszczyć się i utrzymywać wcześniejszych właścicieli, pozostających już na „dożywociu”, mieszkających w wydzielonej części lub też osobno w domku, pobudowanym specjalnie w tym celu. W roku 1842 gospodarstwo należało jednak jeszcze do Gottfrieda Remenza, co zapisano w akcie urodzenia jego syna, posługując się określeniem „gospodarz”. Tak więc jego syn pierwsze lata życia przeżył na ojcowskim gospodarstwie. Ale między rokiem 1842 a 1854 musiało dojść w rodzinie moich przodków, mieszkających w Borówku, do zapaści finansowej i utraty ich własnego gospodarstwa. Jak opowiadała nam później nasza matka, wszystkiemu winne było złe zabezpieczenie socjalne, gdyż nie istniały wówczas wystarczające formy ubezpieczenia społecznego. Do tego dochodziły klęski nieurodzaju. To przekładało się na stan pogłowia w gospodarstwie. A stale trzeba było dokupować grunty i odnawiać wyposażenie gospodarstwa. Do tego dochodziły jeszcze wysokie podatki. Zaciągano więc kolejne pożyczki, co powodowało, że z biegiem czasu traciło się kontrolę nad możliwością ich spłacenia. Potem przychodzili wierzy17 ciele (czyt. lichwiarze), którzy chcieli odzyskać wysoko oprocentowane pożyczki. Wśród takich wierzycieli znalazła się gospodarująca po sąsiedzku rodzina Schwandtów9, która za długi przejęła gospodarstwo Remenzów. W tamtych warunkach społecznych takie nagłe zubożenie nie należało do rzadkości. Ktoś, kto nie był w stanie utrzymać swego gospodarstwa, musiał szukać sobie jakiegoś innego zajęcia. A przecież rolnik nie wyuczył się żadnego innego zawodu. Cóż mu więc pozostawało? Nic innego, jak zatrudnić się u innego gospodarza lub na majątku pańskim i stać się wyrobnikiem rolnym. Takie sytuacje nie należały do rzadkości. Często zdarzało się również, że lichwiarze pożyczali określone sumy pieniędzy, a potem w drodze licytacji nabywali zadłużone gospodarstwa. Z mojego dzieciństwa pamiętam nawet określenie na takich ludzi. Określano ich mianem „krawatników” (Krawattenmacher), tzn. na początku możliwość zaciągnięcia pożyczki jawiła się w ich ofercie tak pięknie jak szykowny krawat. Lichwiarze sprawiali wrażenie, jakby rzeczywiście chcieli pomóc zadłużonemu gospodarzowi. Z biegiem czasu krawat zamieniał się w zaciskający się stryczek, a ten, któremu go założono, wkrótce tracił podstawy swej egzystencji! W momencie utraty gospodarstwa o wielkości ok. 180 mórg przez Gottfrieda i Annę z d. Mathes ich syn Gottfried a mój dziadek był dopiero nastoletnim chłopcem, a w chwili śmierci swego ojca w roku 1854 miał dopiero 16 lat. Z opowiadań moich kuzynów, którzy wraz ze swoją matką bywali w Borówku w czasie I wojny światowej (w latach 1916/1917) na byłym gospodarstwie swoich pradziadków, dowiedziałem się, że nasz dziadek był postawnym, silnym mężczyzną. Z konieczności imał się różnych zajęć: był drwalem, robotnikiem drogowym, najmował się u gospodarzy za dniówkę, najczęściej właśnie na gospodarstwie, które jeszcze niedawno należało do jego ojca. Kuzynowie opowiadali, że dziadek musiał kosić kosą zboże, ich matka wiązać snopki, a oni ustawiać je w mendle. Czytelniku, Ty, który kiedyś będziesz czytał te słowa, powinieneś spróbować wyobrazić sobie uczucie, które towarzyszyło temu starszemu już człowiekowi, kiedy pokazywał ze łzami w oczach wnukom swoją utraconą ojcowiznę. A ile wtedy mógł on mieć lat, kiedy wyrabiał się jeszcze na byłym gospodarstwie swego ojca? Był to rok 1916, a urodził się w 1842! Był więc w wieku 74 lat, a ciągle jeszcze musiał ciężko pracować. Któż może ocenić rozgoryczenie pracującego za dniówkę na byłym ojcowskim gospodarstwie? Z tego co wiem, ożenił się stosunkowo późno. W momencie kiedy urodził się jego najstarszy syn, Gustav, a mój ojciec, był już w wieku 37 lat, a jego żona miała lat 32. Matką 9 Przedstawiciele tej rodziny brali udział w zjeździe założycielskim parafii ewangelickiej w Pobiedziskach w roku 1793. Obecność tej rodziny w Borówku jeszcze w latach okupacji hitlerowskiej 1939-1945 potwierdza przydzielony jesienią 1939 roku do pracy na gospodarstwie Schwandtów, pochodzący z Pobiedzisk Zygmunt Górski (przyp. Autora artykułu). 18 mojego ojca była Wilhelmine, Caroline z d. Badtke, urodzona dn. 07.10. 1847 r. w Nowej Górce (zm. w Pobiedziskach w roku 1920). Fot. 3 Małżeństwo Gottfrieda i Wilhelmine Remenz (z d. Badtke), dziadków Autora kroniki Willy’ego Remenza 19 Fot. 4 Świadectwa urodzin i chrztu Gottfrieda i Wilhelminy Remenz z d. Badtke, wystawione w 1934 r. przez pobiedziskiego pastora Joachima i poświadczone przez burmistrza m. Świdnicy w roku 1936 Pierwsza córka Martha była później właśnie matką wspomnianych powyżej kuzynów Fritza i Kurta, urodzonych w Pobiedziskach w latach 1908/1909. Mój dziadek Gottfried zamieszkał po pierwszej wojnie światowej u najmłodszej córki Wilhelminy w Nowym Tomyślu (na Witteplatz10), gdzie zmarł w roku 1925 w wieku 83 lat. W roku 1879, kiedy to przyszedł na świat mój ojciec, rodzina mieszkała w Kocanowie zasiedlonym wówczas w głównej mierze przez gospodarzy niemieckich. Ale młodsza siostra mojego ojca Martha urodziła się, nie wiadomo dlacze10 Carl Witte był przed I wojną światową burmistrzem Nowego Tomyśla (Neutomischel). Przypis Autora artykułu. 20 go, w Borówku. Z książeczki wojskowej mojego ojca wynika, że później jego rodzice mieszkali co najmniej od 1901 r. do 1903 r. także w Gołuninie (Golon(Golun)-Hauland) zamieszkanym głównie przez rodziny niemieckie. Tam znajdowała się szkoła11, do której chodził również mój ojciec. Czy rodzice w okresie, kiedy mój ojciec chodził do Gołunina do szkoły, już tam mieszkali,czy też jeszcze w Kocanowie, pozostanie już chyba kwestią nierozwiązaną. Wracając do osoby mojego ojca, to urodził się on jako Gustav Adolf Remenz dn. 13.12.1879 roku w Kocanowie (wcześniej znane jako Goszczanowo lub Gotanowo, a w czasie okupacji hitlerowskiej jako Kronau). Kocanowo należało do okręgu administracyjnego Poznań-Wschód (Posen-Ost) i leżało wówczas w powiecie średzkim. Chrzest Gustava miał miejsce w Pobiedziskach. Do szkoły chodził w Gołuninie, a konfirmację otrzymał w kościele ewangelickim w Pobiedziskach z rąk ówczesnego pastora Grützmachera. Z zawodu był młynarzem, ale o tym wiem tylko z opowiadań mojej matki. W okresie od 12.10.1899 r. do 30 września 1901 r. odbywał służbę wojskową jako muszkieter w 5 Kompanii 155. Pułku Piechoty w Ostrowie Wielkopolskim. Pierwszy wpis w książeczce wojskowej dotyczący pozycji społecznej czy też zajęcia brzmiał: robotnik, a później skorygowano go na: dozorca więzienny. W rubryce nazwisko wpisano błędnie: Rehmenz. Musiał być bardzo dobrym strzelcem, ponieważ zaszeregowano go do I Klasy Strzelców z odznaką strzelecką za rok 1900 i 1901. Fotografia z czasów służby wojskowej potwierdza posiadanie przez niego sznura strzelca wyborowego. Fot. 5 Gustav Adolf Remenz, ojciec Autora Kroniki, w czasie służby wojskowej 1899-1901 11 Budynek tej szkoły istnieje w Gołuninie do dnia dzisiejszego, aczkolwiek funkcjonuje już tylko jako dom mieszkalny. Przypis Autora artykułu. 21 Podczas służby wojskowej ujawniła się dysfunkcja zastawki serca, która to później miała w jego życiu przykre następstwa i była przyczyną jego przedwczesnej śmierci w roku 1922. W książeczce wojskowej znajdujemy datowaną na 30. 09. 1901 r. adnotację: „Zgodnie z rozkazem Komendantury Generalnej V Korpusu Armijnego z dn. 02.09.(19)01. II b nr 9184 uznaje się ze względu na czasowe inwalidztwo lub niezdolność do pracy zarobkowej zasadność przyznania renty inwalidzkiej II klasy w wysokości 16 marek miesięcznie w okresie od 01 października 1901 r. począwszy, aż do odwołania, niemniej tymczasowo w terminie nie przekraczającym końca października 1903 roku”. Otrzymał bilet na przejazd koleją z Ostrowa do Pobiedzisk oraz 1 markę jako gratyfikację za ewentualny pieszy przemarsz do Gołunina. Jego późniejszy, datowany na 01.09.1902 r., wniosek dotyczył podwyżki renty inwalidzkiej i pokrycie kosztów leczenia i został oddalony dnia 13.09.1902 r. decyzją Dowództwa Okręgowego w Poznaniu. Trudno o lepszy komentarz do tej sytuacji: „Pełny inwalida i w dużej mierze niezdolny do pracy zarobkowej w wyniku służby wojskowej, uposażony rentą inwalidzką w wysokości 16 marek! Według danych z książeczki wojskowej w okresie od października 1901 r. do 14 marca 1903 r. zamieszkiwał wraz z rodzicami w Gołuninie. Dnia 27 marca 1903 r. zameldował się w Dowództwie Okręgu w Gnieźnie z przeznaczeniem do pracy w Dziekance. Notatka służbowa z tego okresu potwierdza jego zatrudnienie we wspomnianym Szpitalu Psychiatrycznym na stanowisku salowego. Ale już 1 maja następuje jego wymeldowanie z Gniezna i powrót do Gołunina, do rodziców. W książeczce wojskowej pod datą 28 lipca 1903 znalazł się zapis dot. przeprowadzenia badania w celu potwierdzenia trwania inwalidztwa (w wyniku wcześniejszego badania uznano trwanie inwalidztwa i podtrzymano wypłacanie renty inwalidzkiej w wysokości 16,00 marek do końca października 1903 r.). Ostatnia komisja z lipca orzekła, co następuje: „dalsze trwanie inwalidztwa, z odzyskaną częściowo zdolnością do pracy zarobkowej w ramach służby cywilnej z pensją IV klasy o wysokości 9 marek miesięcznie do końca października 1905 r. i prawa korzystania ze świadczeń zaopatrzenia cywilnego”. To świadczenie umożliwiło memu ojcu otrzymanie zatrudnienia jako strażnik więzienny w królewskopruskim więzieniu w Pleszewie (wymeldowanie do Pleszewa z datą 4.12.1903, zameldowanie w Pleszewie dn.12.12.1903 r.). W książeczce wojskowej pod datą 7.09.1905 r. znalazł się zapis Komendy Okręgowej w Śremie: „Zgodnie z rozkazem Komendanta V Korpusu Armijnego z dn. 1. 9. (19)05 r. IIb 9465 uznaje się trwanie inwalidztwa wraz z odzyskaną częściowo zdolnością do pracy zarobkowej i przyznaje się bezterminowo rentę 22 inwalidzką 4 klasy w wysokości 9 marek miesięcznie od dnia 1 listopada 1905 roku.” Fot. 5 Gustav Remenz, ojciec Autora kroniki, ok. roku 1912/13 W tym też roku poślubił Annę Marthę Scholaske, ur. 10 maja 1878 r. w Ludwinie koło Pleszewa. Ślub cywilny (nr zapisu w Urzędzie Stanu Cywilnego 9/1905) i kościelny odbył się w Pleszewie. W roku 1908 miało miejsce przeniesienie ojca do Kościana i zatrudnienie go na stanowisku woźnego w tamtejszym królewsko-pruskim sądzie okręgowym. Rodzice zamieszkali początkowo na ul. Maya 5 w domu mistrza kominiarskiego Kadacha, którego żona była akuszerką. W tym domu przyszedłem na świat dnia 31 sierpnia 1910 roku. Pani Kadach została moją matką chrzestną. 23 Fot.6 Gustav i Martha Remenz z d. Schaloske z synem Willym (Autorem kroniki), ok. roku 1912/13 Chyba w roku 1912 nastąpiła przeprowadzka pod nr 10 (lub 12?) na tej samej ulicy, do nowo wybudowanego domu. Gospodarz domu zamieszkiwał parter, a rodzina Remenzów zajęła mieszkanie na I piętrze. Samo mieszkanie składało się z 3 pokoi, kuchni i łazienki. Oczywiście, dwa nadwyżkowe pokoje rodzice wynajmowali. Przejściowo zamieszkiwali więc u nas: sędzia, lekarz, a później polska nauczycielka. W czasie I wojny światowej 1914/18/19 został uznany za zdolnego do służby w oddziałach samoobrony jako „cywilny pracownik instytucji wojskowych”. W mojej pamięci jest wspomnienie o jego służbowym przeniesieniu do innego sądu, może był to Międzyrzecz? W każdym bądź razie książeczka zawierała adnotację z dn. 4.06.1918 r. o przejściowym pobycie w Nowym Tomyślu. Ojciec posługiwał się językiem polskim w mowie i piśmie. Jako jedyny dowód jego (wyraźnego i starannego) charakteru pisma zachował się jego polski odpis 24 świadectwa lekarskiego, wystawionego przez polskiego lekarza. W dokumentach rodzinnych zachowało się rozliczenie poborów ojca z dn. 21 maja 1919 r., a ponadto zaświadczenie o zatrudnieniu w charakterze woźnego sądowego, wystawione dn. 24. 02. 1920 r. w Kościanie przez sędziego Höhnemanna. Prawdopodobnie więc w marcu 1920 roku nastąpiła przeprowadzka do Świdnicy, gdzie ojciec objął posadę dozorcy sądowego. Świdnica okazała się jego nową i, jak się później okazało, ostatnią „ojczyzną”. Przydzielono nam mieszkanie na ul. Piekarskiej 1, które ze względu na swój stan chyba nigdy nie mogło znaleźć najemcy. Mieszkanie nie posiadało oświetlenia elektrycznego, a przewody gazowe dochodziły tylko do kuchni: z małego korytarza wchodziło się do dużej kuchni, za którą znajdowały się dwa przechodnie pokoje. Ponieważ okna pokoi wychodziły na podwórze, doskwierał nam brak światła słonecznego. Ten dom to była typowa czynszówka, zamieszkiwana również na poddaszu. Cóż więc za los stał się udziałem moich rodziców – los przesiedleńców. Z pewnością to ciemne, bez dostępu promieni słonecznych, mieszkanie przyczyniło się do stałego pogarszania stanu zdrowia mojego ojca. Do dolegliwości sercowych dochodziły coraz częstsze zapalenia płuc. Opiekujący się nim lekarz dr Hoffmann posiadał klucz od drzwi wejściowych do naszego domu, aby móc nawet w nocy zaglądać do ojca. Przypominam sobie, że w straconych dokumentach domowych widywałem ponaglenia do przyjścia do pracy w czasie choroby. W przeciwnym razie groziło ojcu wysłanie na rentę inwalidzką. Jakże miernie wyglądałyby świadczenia rentowe przy niskich poborach i krótkim stażu pracy! Na czym więc polegała ta jego praca w świdnickim sądzie? Przypominam sobie, że był obecny na rozprawach sądowych, przygotowywał na poszczególne posiedzenia akta spraw, porządkował i spinał dokumenty, dostarczał zawiadomienia pod określone adresy (jakże często go w tym wyręczałem, ponieważ nie był w stanie wchodzić na wysokie schody).W czasie Świąt Bożego Narodzenia w roku 1921 leżał już obłożnie chory. Ten fakt sobie dobrze przypominam. Czy jeszcze jednak po Nowym Roku podniósł się z łóżka, tego sobie, niestety, już nie przypominam. W nocy z 6 na 7 lutego 1922 r. roku zmarł na skutek choroby sercowej - niedomagania zastawek serca, której nabawił się podczas służby wojskowej! Spałem wówczas z rodzicami w tym samym pokoju. Kiedy 7 lutego rano obudziła mnie matka, moim pierwszym pytaniem było: „Jak czuje się tata?”A matka odpowiedziała: „Śpi!” Poszedłem więc, tak jak każdego dnia, do szkoły. Po moim powrocie matka pokazała mi mojego ukochanego ojca przykrytego białym prześcieradłem. Był pierwszym zmarłym, jakiego w życiu widziałem. Matka powiedziała mi, że w czasie agonii jego oczy były skierowane na moje łóżko. Po25 przedniego dnia miał jeszcze apetyt na pomarańcze. Dokąd ja nie pobiegłem, aby je dla niego przynieść. Kiedy przyszedłem z nimi do domu, przeraziłem się widokiem zmienionej twarzy ojca. Nie przeczuwałem, że ona była naznaczona już śmiercią! Pogrzeb odbył się dnia 10 lutego 1922 roku. Ojciec leżał w otwartej trumnie w ostatnim pokoju, z którego usunięto meble. Jego włosy stały się śnieżnobiałe, a twarz przepełniał wyraz cierpienia. Później zawarto wieko trumny i po egzekwiach, wykonanych przez pastora Kurta Wagnera, zniesiono trumnę trzy piętra w dół. Kondukt pogrzebowy ciągnął się od naszego domu, poprzez miasto aż po sam cmentarz na ul. Folwarcznej. Ten tłum żegnających ojca ludzi mam jeszcze do teraz w mojej pamięci. A wszystko przy dużym mrozie i wysokim śniegu. Do tego jeszcze brak udziału bliskich i krewnych, którzy nie mogli przybyć ze względu na ogłoszony na kolei strajk. Minęło ponad pięćdziesiąt lat, ale tamten obraz ojca stoi jeszcze przed moimi oczami. Zbladły moje wspomnienia z czasów mojego dzieciństwa w Kościanie. Kiedy opuszczaliśmy to miasto, miałem 9 i pół roku. Kiedy umarł mój ojciec, byłem o dwa lata starszy. Z czasów kościańskich wspominam ojca jako w miarę prężnego, wyprostowanego mężczyznę. Czas w Świdnicy stał natomiast w cieniu jego choroby. Pozostawiała ona ślady na jego twarzy i przygniatała go do ziemi. Kiedy więc wracał w południe do domu, nie mógł pokonać schodów na 3 piętro do naszego mieszkania. I później znajdowaliśmy go z matką na ławce promenady, położonej niedaleko naszego domu. Nekrolog ze strony Urzędu Sądowego brzmiał: „Zatrudniony w tutejszym Urzędzie dopiero od 1 kwietnia 1920 roku zaskarbił sobie w tak krótkim czasie szacunek i uznanie swoich przełożonych i współpracowników za sprawą swej rzetelności w pracy oraz życzliwości dla otoczenia”. I takim też zapamiętałem go również ja: jako sumiennego i bardzo obowiązkowego człowieka. Był dla mnie ojcem surowym, ale przepełnionym miłością, dobrocią i życzliwością. Bardzo dbał o swoją prezencję i ubiór, pomimo że poza swoim mundurem służbowym (i czarnym garniturem) posiadał tylko jedno ubranie letnie i jedno zimowe!!! Prawdą jest, że jego wymagania w tym względzie nie były zbyt wysokie, ponieważ na służbę nosił w tygodniu mundur, do którego należała również peleryna na dni deszczowe. To także oznaka jego oszczędności. Do dzisiaj nie pojmuję, jak był on w stanie odłożyć sumę 7.000 marek, którą później z pewnością „zjadła” inflacja. I o jednym jeszcze nie można zapomnieć: był człowiekiem muzykalnym i potrafił grać na skrzypcach. Gry na instrumencie musiał nauczyć się jeszcze w młodości. Przypominam sobie fakt zakupu dla niego przez matkę skrzypiec z ogłoszenia w gazecie. Skrzypce zdawały się być stare i markowe. 26 Chciała zrobić mu przyjemność i ulżyć mu w chorobie. Tak więc po 50 latach widzę go jeszcze dzisiaj siedzącego na sofie w pokoju gościnnym i słyszę, jak gra bez nut, tak po prostu ze słuchu. Ponieważ sam przeżył trudną młodość, zależało mu na tym, aby jego syn miał lepszą przyszłość. Pamiętam, jak się cieszył z faktu, że przyjęto mnie do szkoły ponadpodstawowej. Tylko raz dane mu było podpisać mi świadectwo. Niestety i to świadectwo z jego wyraźnym podpisem zaginęło. Moi rodzice stanowili dobre i dobrane małżeństwo, nie przypominam sobie słownych utarczek czy też kłótni. Za to bardzo dobrze wspominam troskę mojej matki o chorego ojca, za co on był jej bardzo wdzięczny. I kiedy pomyślę, że moja matka dwa razy w tygodniu szła pieszo ze Świdnicy do oddalonej o 5 km wsi dla niego po 2 litry mleka od wiejskiej krowy, to mogę sobie wyobrazić jej miłość i poświęcenie dla ojca. A mleko było wówczas racjonowane i sprzedawane tylko dla najmłodszych! Miejscem jego spoczynku był szeregowy grób na cmentarzu w Świdnicy przy ul. Folwarcznej (Vorwerkstraße) w jego lewej części: to grób nr 108 w kwaterze IX. A ta kwatera znajdowała się za kaplicą cmentarną po lewej stronie, jako druga kwatera w kolejności. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało sentymentalnie: ten grób mojego ojca w Świdnicy był dla mnie „kawałkiem ojczyzny” – przy całej mojej racjonalności postrzegania losów mego narodu. Ale z tym grobem wiąże się przecież tak dużo wspomnień. Czy był nim ten długi orszak żałobny z lutego 1922 roku, czy wielokrotne odwiedziny grobu z matką w czasach mojej młodości, czy też wreszcie przyjazdy na grób ojca w czasie wojny (w roku 1943 i 1944). Zawsze powracał w myślach obraz ojca. Oczywiście, po roku 1945 nie mogliśmy tego grobu już pielęgnować ani takiej pielęgnacji zlecić komuś innemu: Schweidnitz zamieniło się przecież w Świdnicę. Ale od siostry zakonnej, diakonisy Käthe Lochmann, dostałem po wojnie wiadomość, że ta część cmentarza została zachowana. Na potwierdzenie tego faktu przywiozła mi nawet zdjęcie tego grobu. Kiedy więc wraz z moim synem Johannesem odwiedziłem w czerwcu 1980 roku to miasto, miałem jeszcze nadzieję, że będę mógł pokazać mu miejsce spoczynku jego dziadka. Johannes bardzo się z tej możliwości ucieszył! A potem, no cóż, to był deszczowy, pochmurny dzień, kiedy wybraliśmy się na ten cmentarz. Kiedy doszliśmy za kaplicę cmentarną, ujrzeliśmy pustą przestrzeń gładkiego, wyrównanego terenu pocmentarnego. Kiedy zobaczyliśmy ten stan rzeczy na miejscu spoczynku doczesnych szczątków mojego ojca, wezbrała w nas fala smutku i rozgoryczenia. Naturalnie, mniej więcej odnalazłem to miejsce dawnego grobu, ale szok nie pozwolił na pozostanie tam ani chwili dłużej. Nawet nie byliśmy w 27 stanie zrobić żadnego zdjęcia. Miało się wrażenie, jakbyśmy to miejsce śmierci i przemijania opuszczali, uciekając. Tak więc miejsce pochówku mojego ojca i dziadka mojego syna już nie istnieje! Niezależnie od tego, jakże często myśli wędrują do tego miasta, które również jest dla nas stracone. Tym bardziej mój ojciec staje teraz przede mną taki, jakim go zabrałem pamięcią z dni mojego dzieciństwa. Na szafce w naszym małym pokoju stoi jeszcze jego fotografia w otoczeniu innych zdjęć. I kiedy tak od czasu do czasu przed nim stoję, próbuję odczytać z jego wzroku: ileż cierpienia wypływa z twarzy tego ciężko chorego człowieka, który chciał jeszcze żyć, a który wiedział, że jego dni są już policzone. To, co wypełniało me serce przy pisaniu tych wspomnień, to nic innego jak wyraz wdzięczności, że to właśnie on był moim ojcem!...” Kończąc pisanie swoich wspomnień, Pastor Willy Remenz podsumował skromnie dzieło swego życia słowami: „…to by było na tyle z tego, co udało mi się przytoczyć na kartach moich wspomnień. O wielu rzeczach nie wspomniałem, jak choćby o tym, że prawie 3 lata (1944-1947) pozostawaliśmy wraz z żoną bez pensji, bez zabezpieczenia naszej egzystencji i bez ubezpieczenia społecznego czy też lekarskiego itp. Były to ciężkie lata, lata pełne wyrzeczeń. Ale niezależnie od tego razem z żoną wspominaliśmy je później jako piękny, bardzo piękny okres naszego życia. Każdego dnia mogliśmy bowiem doświadczać na nowo opieki ze strony Ojca Niebieskiego! Niech Mu za to dzisiaj będzie chwała i nasze dziękczynienie…!” Aschersleben (NRD), 1976-1986 28 W tym miejscu wyrażam podziękowanie memu niemieckiemu przyjacielowi Johannesowi Remenzowi, synowi Autora kroniki i opracowania historii gminy ewangelickiej w Pobiedziskach, który umożliwił mi wgląd w przechowywane w swym domu w miejscowości Lauchhammer na Dolnych Łużycach w Niemczech dzieło swego ojca Willy’ego Remenza. Johannes Remenz, muzyk i organista dolnołużyckich parafii ewangelickich, a zawodowo pasjonat odlewnictwa, znawca i ekspert ludwisarstwa niemieckiego, były pracownik Zakładów Ludwisarskich w Lauchhammer12 na Łużycach Dolnych odwiedził latem 2011 roku wraz ze mną i moim Ojcem Zygmuntem Górskim miejsca pochodzenia swych przodków w okolicy Pobiedzisk: Borówko, Kocanowo i Gołunin oraz były kościół ewangelicki w Pobiedziskach, powierzając mi przy tej okazji „tom pobiedziski” z kroniki swego ojca z prośbą o przetłumaczenie i opracowanie jego fragmentów oraz ofiarowanie tego opracowania parafianom kościoła pw. Świętego Ducha w Pobiedziskach, a w szerszym kontekście społeczeństwu Ziemi Pobiedziskiej w 190-rocznicę jubileuszu erygowania świątyni ewangelickiej w Pobiedziskach, poświęconej i oddanej do użytku dnia 1 listopada 1821 roku. Zebrał, przetłumaczył dr Karol Górski i opracował pobiedziszczanin z urodzenia i przywiązania Poznań, 2014 rok 12 W odlewni zakładów w Lauchhammer w roku 1840 na zlecenie hrabiego Edwarda Raczyńskiego odlano z brązu statuę pierwszych władców Polski, księcia Mieszka I i króla Bolesława Chrobrego. Pomnik ten znajduje się do dnia dzisiejszego w Złotej Kaplicy w katedrze poznańskiej (przyp. Autora artykułu). 29 30
Podobne dokumenty
Redemptor Pielgrzymka autoka- Miesięcznik parafialny Parafii Chrystusa Odkupiciela Człowieka w Olsztynie Numer 4/2012
Bardziej szczegółowo
Biuletyn 213 - Pobiedziska
w Zespole Szkół w Pobiedziskach w dużym stopniu zainicjował Krzysztof Krause, który przed laty zaangażowany był w działania w ramach współpracy gmin, a dzisiaj dba o podtrzymanie dobrych stosunków ...
Bardziej szczegółowoBP 186 - Pobiedziska
inwestycji niż w Pobiedziskach i innych miejscach w gminie. Jak w takim razie dzielone są środki budżetowe? - W dużym stopniu niemożliwe jest równe dzielenie środków ze względu na wielkość naszej g...
Bardziej szczegółowo