19.07.2013 20:40 Też bym chciał być biskupem. Nie
Transkrypt
19.07.2013 20:40 Też bym chciał być biskupem. Nie
O Polskę wolną - od konkordatu! Jan Hartman* 19.07.2013 , aktualizacja: 19.07.2013 20:40 Też bym chciał być biskupem. Nie jestem i pytam: Dlaczego z górą setka panów ma w moim kraju większe prawa ode mnie? Minęło dwadzieścia lat od podpisania i piętnaście od wejścia w życie konkordatu między Stolicą Apostolską i Rzecząpospolitą Polską. To już drugi akt tego rodzaju. Pierwszy, z roku 1925, działał aż do upadku Polski we wrześniu 1939 r., kiedy to Watykan faktycznie go zerwał, ustanawiając niemieckich biskupów na terenach wcielonych do Rzeszy. Ów przedwojenny konkordat czynił z Kościoła państwo w państwie, lecz przynajmniej nie udawał, że tak nie było. Biskupi, jako bezwzględnie lojalni wobec bądź co bądź obcego państwa, i to takiego, z którym stosunki mieliśmy przez stulecia niełatwe, wzorem dawnych obyczajów przysięgali wierność Rzeczypospolitej. Dziś przysięgi takiej biskupi nie składają. Konkordat nie jest zwykłą umową międzynarodową, która by równomiernie rozkładała korzyści i ciężary na układające się strony. Jest z natury asymetryczny, gdyż stanowi dokument gwarantujący wymienione w nim przywileje Kościoła katolickiego na terytorium danego państwa-strony bez żadnej ekwiwalencji w postaci praw tego państwa w stosunku do Kościoła. Do istoty konkordatu należy również to, że jeśli Kościół zobowiązuje się przestrzegać praw państwa, z którym się układa, to czyni to dobrowolnie (dobitnie tłumaczy nam to ks. Józef Krukowski w książce ''Konkordat polski. Znaczenie i realizacja''). 1 Polski konkordat starannie określa, w jakich sprawach Stolica Apostolska gotowa jest na terytorium RP respektować polski porządek prawny, zastrzegając sobie prawo kierowania się w pozostałych kwestiach kodeksem kościelnym i de facto zobowiązując Polskę do uznawania obowiązywania obcego prawa na swoim terytorium. Decydujący jest tutaj art. 5, który głosi, że Kościół w Polsce kieruje się w zarządzaniu swoimi sprawami w pierwszej kolejności prawem kanonicznym, co oznacza, że w razie sprzeczności tego prawa z prawem RP może polskie prawo ignorować i ''robić po swojemu'', a polskie władze, w tym sądy, muszą to respektować. W rezultacie księża i biskupi podlegają polskiemu prawu dlatego, że zgodziła się na to Stolica Apostolska, a nie z racji samego tylko obywatelstwa, jak to jest w przypadku wszystkich pozostałych członków społeczeństwa. Nie wdając się w szczegóły, można powiedzieć, że z mocy konkordatu status polskich duchownych katolickich i nieruchomości kościelnych jest zbliżony do statusu obcych dyplomatów i ambasad. Też bym chciał podlegać prawu dobrowolnie. Też bym chciał, aby urząd skarbowy, NIK i prokurator byli wobec mnie bezsilni. Też bym chciał nie płacić podatku dochodowego. Też bym chciał być biskupem Nie jestem i pytam: Dlaczego z górą setka panów ma w moim kraju większe prawa ode mnie? Cena opozycyjności Kościoła Konkordat jest reliktem historii. Jakoś udało się prawicy zachować w polskim skansenie politycznym elementy średniowiecznego ustroju, w którym państwo i Kościół dzieliły się władzą i daninami publicznymi jako partnerzy ''współsuwerennie'', by tak rzec, rządzący krajem i wspólnie odbierający cześć poddanych i wiernych. Średniowiecze w Polsce tak naprawdę nigdy się nie skończyło - zabrakło nam prawdziwej rewolucji demokratycznej. Jego ślady widoczne były nawet w PRL. Oczywiście w PRL Kościół był prześladowany, zwłaszcza w latach stalinizmu. Prześladowani byli szczególnie ci księża, którzy prowadzili działalność opozycyjną. Jednocześnie jednak był ogromnie uprzywilejowany. Mógł swobodnie głosić swoje poglądy, wydawać prasę, zbierać pieniądze, prowadzić nauczanie, a rząd utrzymywał nawet uczelnię katolicką i emitował katolickie audycje. Żadna niekomunistyczna organizacja poza Kościołem nie miała nawet w przybliżeniu takiej swobody działania. W dodatku upadająca komuna, pragnąc ''zabezpieczyć tyły'' w starciu z odradzającą się ''Solidarnością'', obdarowała Kościół ustawą o stosunku państwa do Kościoła (maj 1989 r.), gwarantując w niej rozliczne przywileje, w tym uproszczony, pozasądowy tryb pełnej reprywatyzacji utraconych majątków bez prawa sprzeciwu ze strony wywłaszczanych gmin i innych podmiotów. Zaraz potem, u zarania nowej Polski, bardzo uprzywilejowany już przez nową ustawę Kościół stanął wobec swej wiernej córy w nowej-starej roli, a mianowicie jako obce państwo - Stolica Apostolska - i zażądał jeszcze mocniejszych gwarancji swych praw i przywilejów. Zażądał konkordatu i - więcej - wpisania konkordatu do polskiej konstytucji. 2 Czy tak postępują przyjaciele? Nie, z pewnością nie był to gest przyjaźni. Prawo, które jest fikcją: ''Papierowy konkordat. Nie przestrzega go ani państwo, ani Kościół'' Konstytucja RP jest fundamentem polskiej suwerenności i gwarancją ustroju demokratycznego naszego państwa. Na pozór nie ma w niej miejsca na wyłączenia i ograniczenia naszej suwerenności. Nie ma słowa o Niemczech ani o Rosji. Jest za to słowo o Stolicy Apostolskiej. Stolica Apostolska to jedyne obce państwo wymienione w konstytucji. Państwo ani nam szczególnie przyjazne, ani demokratyczne. Państwo, które wielokrotnie w historii w naszych konfliktach z katolickimi imperiami, a także z kościelnym państwem krzyżackim stawało po stronie naszych wrogów. Konstytucja RP posuwa się do jawnej sprzeczności, byleby tylko zagwarantować Kościołowi uprzywilejowaną pozycję. Nakazuje państwu w art. 25 zawrzeć konkordat, a jednocześnie gwarantuje, w tym samym artykule, równouprawnienie wszystkich Kościołów i związków wyznaniowych. Nie trzeba być konstytucjonalistą, żeby dostrzec tu absurd. Czyż równouprawnienie wyznań nie wymaga, aby każde z nich miało możliwość ułożenia się z państwem polskim w sposób, który im wszystkim jest jednakowo dostępny? To chyba oczywiste, prawda? Tymczasem umowa międzynarodowa - dostępna wyłącznie Kościołowi katolickiemu z racji jego państwowego statusu to formuła niebywale uprzywilejowana od strony prawnej w stosunku do zwykłych umów, które zawrzeć mogą z RP pozostałe związki wyznaniowe. Zgodnie z konstytucją konkordat zawarto. Został on sformułowany jako hołd dla Kościoła i osobiście dla jego kościelnego sygnatariusza, czyli Jana Pawła II. Czytamy w preambule: ''Podkreślając posłannictwo Kościoła katolickiego, rolę odegraną przez Kościół w tysiącletnich dziejach Państwa Polskiego oraz znaczenie pontyfikatu Jego Świątobliwości Papieża Jana Pawła II dla współczesnych dziejów Polski ''. Czyżby za zasługi Kościoła dla opozycji demokratycznej należała się zapłata? Czy zapłaty żąda przyjaciel od przyjaciela? A swoją drogą, skoro już o zasługach mowa: setki księży w całej Polsce wspierało opozycję. Ponadto pewna liczba księży walczyła z komuną, mając na uwadze przyszłą Polskę katolicką. Byłoby jednak manipulacją i półprawdą, gdyby przypominając opozycyjną działalność księży, nie zastrzec, że wielka ich liczba (mówi się, i to w kręgach kościelnych, o co najmniej 10 proc. duchownych) bezpośrednio współpracowała z SB. Rachunek zasług i win nie wyjdzie imponujący. Istnienie Polski nieodłącznie związane jest z Kościołem. To święta prawda - nie byłoby możliwe założenie naszego państwa w X wieku, gdyby nie zhołdowanie go Rzymowi. Nie pozwolono by na to, gdyby Mieszko jakimś cudem nie utracił swej wiary na rzecz wiary chrześcijańskiej. Gdyby nie zniszczono świątyń pra-Polaków. Gdyby nie oddano Kościołowi wielkich majętności w nowym królestwie. 3 Czy fakt zależności Polski od Kościoła od samego początku istnienia państwa jednakże usprawiedliwia tę zależność dzisiaj? Czy historyczna katolickość Polski, nawet jeśli szczera, to zrodzona w znacznej mierze z przymusowej chrystianizacji, jest równoznaczna z zasługą Kościoła? To, co swojskie i trwałe, nie staje się samo przez się dobre i chwalebne. Może byłoby lepiej, gdyby Polska, jak wiele państw Europy, dorobiła się była własnego Kościoła, niezależnego od Rzymu? Fakt, że tak się nie stało, nie może wszak wpływać na ustrój wolnej demokratycznej Polski w XXI wieku ani być pretekstem do konserwowania reliktów średniowiecznych stosunków politycznych, gdy państwa europejskie podlegały władzy cesarskiej i papieskiej. Katolik jak ateista, mason i neopoganin Jako że rozumie się samo przez się, iż konkordat działa tylko w jedną stronę, to znaczy zobowiązuje państwo polskie do respektowania pozycji Kościoła, nikt nie traktuje serio wynikających z konkordatu zobowiązań strony kościelnej. A są one dla Kościoła dość dotkliwe. Otóż konkordat już w pierwszym artykule mówi o wzajemnym poszanowaniu autonomii i niezależności układających się stron. Pogwałceniem autonomii Stolicy Apostolskiej, i to drastycznym, byłoby na przykład wystosowanie przez polskiego ambasadora przy Watykanie adresu do papieża, w którym - w imię uniwersalnych wartości moralnych i z racji powszechnego wyznawania katolicyzmu przez obywateli Polski upominałoby się Kościół o konieczności wprowadzenia demokracji oraz równouprawnienia kobiet i mężczyzn w Kościele. Dokładnie takim samym naruszeniem autonomii państwa polskiego jest nieustanne zwracanie się przez episkopat i poszczególnych biskupów z apelami do władz publicznych różnego szczebla - od rządu po gminę - o ustanowienie takich bądź innych praw lub podjęcie takich bądź innych działań. Pan płaci, pani płaci...: ''Wojska nie ma, kapelani są''; ''Kto powinien płacić szpitalnym kapelanom?''; ''Religia co roku droższa. O półtora miliona złotych'' To, co w pełni dozwolone biskupom jako osobom prywatnym, jest im całkowicie zakazane jako biskupom. Nic jednak sobie z tego nie robią, a rząd polski zachowuje się tak, jakby było czymś oczywistym to, że biskupi wywierają presję na stanowione w Polsce prawo. Co więcej, na różne sposoby ten wpływ ułatwia, wdając się w ramach Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu w rozmowy o wielu sprawach politycznych wykraczających poza kwestie związane ze swobodami religijnymi. W rezultacie Stolica Apostolska - za pośrednictwem biskupów - ma bardzo silny wpływ na to, jakie mamy w Polsce (lub nie mamy) prawo medyczne oraz czego uczy się (lub nie uczy) w polskich szkołach szkołach na lekcjach języka polskiego i historii. Lekceważenie praw Polski wynikających z konkordatu wyraża się również w całkowitym zignorowaniu nakazanego w konkordacie (art. 22) utworzenia wspólnej komisji rządu i Kościoła do spraw finansowych. 4 Komisji nie utworzono, a działalność biznesowa Kościoła niemalże całkowicie ignoruje polskie prawo i w zasadzie nie podlega żadnej kontroli ze strony państwa. Wiele kościelnych biznesów działa bez ksiąg i podatków, bez faktur, bez kontroli skarbowej - po prostu w szarej strefie. Ponadto państwo polskie na różne sposoby finansuje działalność Kościoła (głównie nauczanie religii), nie mając żadnej możliwości prowadzenia audytu wydatków sponsorowanych podmiotów ani żadnej kontroli nad działalnością, za którą płaci. Jest to nie tylko głęboko upokarzające dla naszego państwa, a tym samym również dla narodu, lecz przede wszystkim niezgodne z prawem. Władze publiczne z zasady bowiem mogą finansować wyłącznie cele prawem uznane za dobra (a formacja religijna do nich nie należy - państwo jest religijnie bezstronne i nie uważa religijności ani za dobą, ani za złą) i jedynie pod warunkiem, że finanse strony wnioskującej o dotację są dla organów publicznych przejrzyste i dadzą się kontrolować. W przeciwnym bowiem razie nie ma mowy o skutecznej ocenie celowości dotacji i prawidłowości jej wydatkowania. Litera konkordatu nie nakazuje Polsce finansowania lekcji religii, lecz jego duch - owszem. Hołdowniczy dokument stempluje bezprawie. Innym jego przejawem są plany wprowadzenia 0,5-proc. odpisu podatkowego na Kościół. Oto wierzący, jeśli tylko zapłacą na swój związek wyznaniowy, będą mieli możliwość płacenia państwu mniejszego podatku niż niewierzący. Ci ostatni również chcieliby może oddać 0,5 proc. swych podatków na jakąś formację światopoglądową, na przykład na Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów, lecz im takiej możliwości nie dano. Czyżby więc nasza RP była wierzącym bardziej przychylna niż niewierzącym? A co na to konstytucja? Pytania retoryczne. Każdy powinien przeczytać konkordat, pamiętając wszelako o tym, że większość wybujałych przywilejów i beneficjów Kościoła w Polsce nie jest w nim wymieniona, bo reguluje je prawo niższej rangi, jak ustawy i rozporządzenia. Poza tym kościelne beneficja w dużej mierze wynikają nie z prawa powszechnego, lecz z konkretnych decyzji władz samorządowych prawa te stosujących. Decyzji takich jak oddawanie ziemi i budynków na cele sakralne (jak hodowla danieli) albo dotowanie imprez propagujących katolicyzm. Istotą przywilejów konkordatowych jest natomiast wyjęcie Kościoła spod działania polskich władz publicznych. Dotyczy to nawet Sejmu, gdyż art. 27 zastrzega dalsze kształtowanie stosunków państwo - Kościół dla rządu i episkopatu. Oprócz rozmaitych apanaży, w rodzaju finansowania uczelni i szkół katolickich z budżetu państwa (art. 14 i 15), szczególnie niepokoi z punktu widzenia standardów demokratycznego państwa prawa to, że konkordat stwarza zobowiązania nie tylko po stronie państwa, lecz również obywateli jako osób prywatnych. Organizując kolonię dla dzieci, każdy obywatel musi zapewnić im możliwość uczestniczenia w niedzielnej mszy (art. 13). Prowadząc niepubliczny szpital, musimy opłacać usługi duchownych (art. 17). 5 Stoi za tym przekonanie, że nikomu nie powinno przeszkadzać, iż ktoś inny jest wierzącym katolikiem, wobec czego odrobina ułatwień nie powinna stanowić problemu pomiędzy życzliwymi ludźmi. Kościelny strzał w stopę: ''Za dużo Kościoła w naszym życiu'' Otóż nie ma czegoś takiego jak obowiązek życzliwości dla odmiennych światopoglądów. Byłoby upokorzeniem dla Kościoła, gdyby prawo nakazywało instytucjom katolickim wprowadzać ułatwienia dla ateistów (np. nakazywało opiekę nad dziećmi niewierzącymi w czasie trwania mszy dla uczestników kolonii kościelnej). Działa to również w drugą stronę. Nie wolno zmuszać wrogów Kościoła (to również ''legalni'' obywatele!) do zachowań wyrażających życzliwość dla katolicyzmu. Kościół ma prawo nie lubić swoich wrogów, lecz jednocześnie wszyscy obywatele mają prawo mieć do Kościoła stosunek podobny do tego, jaki ten ma do ateistów, masonów i ''neopogan''. Państwo zaś musi bardzo uważać, aby nie dać się przyłapać na tym, że szanuje owych ''neopogan'' lub ateistów bardziej niż katolików albo odwrotnie. Religia - doktryna obcego państwa Kościół należy do innej rzeczywistości niż państwo. Stawianie sprawy stosunków religijnych na płaszczyźnie politycznej, na płaszczyźnie stosunków międzynarodowych - owszem - jest stawianiem sprawy na głowie. Ba, absurdem. To, że musimy tak czynić, jest wyborem i decyzją Kościoła. Nikt nie nakazuje mu być państwem i stawać wobec ojczyzn katolików w tej roli. To sam Kościół zdecydował się kształtować stosunki religijne, które są sprawą kulturową, metodami prawa międzynarodowego. Bądźmy więc konsekwentni. Albo katolicyzm to religia, a biskupi to kapłani - albo katolicyzm to ideologia Stolicy Apostolskiej, a biskupi to jej emisariusze. W demokracji gwarantującej zarówno swobody religijne, jak i równość wyznań nie ma miejsca na połączenie jednego z drugim, czyli religii jako formacji kulturowej z religią jako doktryną obcego państwa. Trzeba coś wybrać. Na razie wybrano to drugie. Ze szkodą i dla Polski, która doznaje uszczerbku na swej suwerenności, i dla Kościoła, który jako instytucja umocowana w Stolicy Apostolskiej traci prawo do czynnego udziału w polskiej polityce. Pozbycie się konkordatu to sprawa godności i suwerenności Polski. Większość z nas ma już tak dojrzale ukształtowane poczucie narodowe, że nie godzi się na to, by wolna Polska znajdowała się pod kuratelą jakiegokolwiek innego państwa, włącznie ze Stolicą Apostolską. Ani Moskwa, ani Berlin, ani Rzym! Tak, wielu z nas przyzwyczaiło się myśleć o suwerenności Polski bardzo wąsko, mając na myśli niezależność od Niemiec i Rosji. Suwerenność narodowa to zresztą dość nowe i wciąż nieco kruche w naszych rękach pojęcie. Wszak jeszcze Konstytucja 3 maja oddawała wieczyście władzę nad 6 Polską królom narodowości niemieckiej. Aż do XIX wieku nikomu nie przeszkadzało, że jego król nie zna nawet języka, którym mówią poddani. Nie trzeba się więc dziwić, że w Polsce XXI wieku dla większości z nas jest oczywiste, że gdzieś tam w Rzymie powstają doktryny, które potem propagują biskupi, starając się narzucić je polskiemu państwu. Tak samo oczywiste było dla większości naszych przodków, że prawo, wedle którego muszą żyć, tworzą cudzoziemcy, i to bardzo często poza krajem. Dziś również tak jest, bo w dużej mierze obowiązuje nas prawo Unii Europejskiej. Ale jej częściowa władza nad nami oznacza analogiczną naszą władzę nad pozostałymi narodami Europy. Stolicy Apostolskiej to nie dotyczy. Nad nią żadnej cząstki władzy nie mamy. Duma narodowa i poczucie suwerenności tworzą się powoli i stopniowo. Czyż jednak nie nadszedł już czas, by Polacy stali się panami we własnym domu, a ich demokratyczne państwo mogło poszczycić się tym, że zarówno obywateli, jak i wszelkie zrzeszenia, w tym Kościoły, traktuje naprawdę jednakowo, żadnego nie faworyzując? Kościołowi się należy, bo Polska była katolicka?: ''Odwieczny naród. Czyżby?''; ''Dwa dwudziestolecia. Poseł w koloratce, czyli ile Kościoła w państwie'' Jak dotąd nie widać najmniejszych nawet starań ze strony polskich władz, by uwiarygodnić się przed narodem, że poważnie traktuje konstytucyjną obietnicę jednakowego traktowania wyznań oraz innych światopoglądów, unikając wszystkiego, co mogłoby wywołać w obywatelach odczucie, że bardziej ceni wyznanie chrześcijańskie od innych wyznań bądź ateizmu. Może trzeba być durniem, aby wpaść na pomysł, że krzyż wiszący w Sejmie sugeruje, iż państwu bliżej do wiary chrześcijańskiej niż do ateizmu, ale właśnie dlatego, że są tacy durnie i może dojść do tak pożałowania godnego nieporozumienia, obowiązkiem państwa jest usunąć jego zarzewie. Ja też jestem takim durniem. Ba, wydaje mi się w tym moim obłędzie, że ten krzyż przypomina, iż Kościół, a więc i Stolica Apostolska mają w moim kraju jakąś cząstkę władzy politycznej. Niech Kościół dołączy do naszego świata Droga do normalizacji stosunków między Warszawą a Watykanem jest jeszcze daleka. Długo jeszcze polski prezydent nie będzie rozmawiał z papieżem jak równy z równym, negocjując z nim polskie interesy. Długo jeszcze polscy dostojnicy będą manifestować swą cześć i pokorę wobec papieży i biskupów, lekceważąc konstytucję nakazującą im zachowywać w ramach ich funkcji publicznej bezstronny stosunek do różnych religii. Polska nieprędko powstanie z klęczek, by zająć godną suwerennego narodu postawę na stojąco z wyciągniętą do uścisku dłonią. Milowym krokiem na drodze do uzyskania przez polskie państwo suwerenności w stosunku do Kościoła będzie uwolnienie się od upokarzającego zobowiązania do posiadania ze Stolicą Apostolską konkordatu oraz od samego konkordatu. To z pewnością najpilniejsza zmiana w konstytucji, jaką musimy przeprowadzić. Jest ona ważna dla Polski, dla naszej godności narodowej. 7 Jest też ważna dla Kościoła, bo ociężały od wybujałych przywilejów Kościół popada w arogancję i wyobcowanie. Tylko traktowany na równi z innymi związkami wyznaniowymi i organizacjami wolnych i równych obywateli Kościół katolicki może szanować Polskę i Polaków, wyzbyć się arogancji i wyjść ze swą działalnością z szarej strefy, dołączając do naszego wspólnego świata równych i szanujących jedno prawo obywateli. *Jan Hartman jest filozofem i etykiem, profesorem zwyczajnym Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego 8 Ks. prof. Góralski: konkordat nie dał Kościołowi żadnych przywilejów PAP 26.07.2013 , aktualizacja: 26.07.2013 07:05 A A A Drukuj Polska podpisała nowy model konkordatu, w którym nie ma mowy o przywilejach; nakłada on na Kościół zobowiązania wobec państwa i reguluje wzajemne relacje - zaznacza w wywiadzie dla PAP ks. prof. Wojciech Góralski - jeden z negocjatorów umowy konkordatowej z 1993 r. PAP: Księże profesorze, niektórzy komentatorzy wyrażają opinie, że po 20 latach funkcjonowania konkordatu okazało się, że jest on korzystny wyłącznie dla Kościoła katolickiego. Jak ksiądz profesor odniósłby się do takiej tezy? Ks. prof. Wojciech Góralski: Przede wszystkim powtarzaną nieprawdą jest to, że konkordat obdarowuje Kościół przywilejami. Chcę to mocno podkreślić, bo w wielu publikacjach pojawiają się takie nieprawdziwe twierdzenia. Polska i Stolica Apostolska podpisały nowy model konkordatu, przygotowany w oparciu o nauczanie Soboru Watykańskiego II, w którym - w przeciwieństwie do konkordatów średniowiecznych - nie ma mowy o żadnych przywilejach. Konkordaty przedsoborowe, jak ten polski z 1925 r., obdarowywały Kościół przywilejami, ale Sobór Watykański II zmienił ten stan rzeczy. Niektórzy publicyści nie rozumieją tych kwestii, gdyż nie znają nauczania soborowego, dlatego wygłaszane są fałszywe tezy. W konkordacie nie znajdziemy żadnego przywileju. PAP: W debacie publicznej pojawia się także twierdzenie, że konkordat nie nakłada na Kościół katolicki żadnych zobowiązań wobec państwa polskiego. W.G.: To kolejna nieprawda. Zgodnie z konkordatem - Kościół przyjmuje na siebie liczne zobowiązania dotyczące prawa polskiego i takie bezpośrednie zapisy znajdują się w wielu artykułach. Na przykład Kościół może powoływać w Polsce fundacje, ale oparte wyłącznie na prawie polskim. Także nauczyciele religii w szkołach podlegają władzy kościelnej tylko w kwestiach dotyczących treści nauczania i wychowania katolickiego, a we wszystkich innych sprawach przepisom państwowym. Dużym osiągnięciem i rozwiązaniem oryginalnym jest art. 7 ust. 4 konkordatu dotyczący nominacji biskupa diecezjalnego. Zgodnie z polskim rozwiązaniem, nim dojdzie do ogłoszenia nominacji biskupa przez Stolicę Apostolską, nazwisko kandydata podawane jest do wiadomości rządu polskiego. Stwarza to rządowi możliwość ewentualnej interwencji w Stolicy Apostolskiej przed ogłoszeniem nominacji. PAP: Jak wspomina ksiądz profesor przebieg negocjacji pomiędzy rządem a delegacją Stolicy Apostolskiej w sprawie konkordatu? W.G.: Projekt umowy konkordatowej przygotowany przez stronę kościelną został przedstawiony w 1991 r., strona rządowa przygotowała swój projekt w 1993 r. i wtedy rozpoczęły się negocjacje. Były to intensywne rozmowy pomiędzy dwoma sześcioosobowymi delegacjami. Na ich czele stali ówczesny minister spraw zagranicznych Krzysztof Skubiszewski i ówczesny nuncjusz apostolski w Polsce abp Józef Kowalczyk. Klimat rozmów był bardzo dobry, zdarzało się, że obrady trwały cały dzień z przerwą obiadową. Toczyły się dyskusje kuluarowe. Trzeba podkreślić, że podczas rokowań obie strony wykazywały wzajemnie ogromne zrozumienie. Po wielu trudach udało się przygotować wspólny projekt umowy konkordatowej, który satysfakcjonował państwo polskie i Kościół 9 katolicki. Najwięcej czasu poświęciliśmy art. 10, który dotyczy małżeństwa konkordatowego, czyli małżeństwa kościelnego o skutkach cywilnoprawnych. PAP: Czy pojawiały się jakieś kontrowersje i jakich kwestii ewentualnie dotyczyły? W.G.: Nie było kontrowersji, ale oczywiście były sprawy sporne, m.in. kwestia dni wolnych od pracy. Strona kościelna próbowała włączyć do katalogu takich dni również Święto Trzech Króli, czyli 6 stycznia, tymczasem delegacja rządowa skutecznie przekonała nas, że w tamtym okresie państwo polskie nie może sobie na to pozwolić. Była także sugestia delegacji Stolicy Apostolskiej, by państwo przyznawało niewielkie dotacje seminariom duchownym. Motywowaliśmy to tym, że seminaria kształcą przecież ludzi, którzy prowadzą działalność duszpasterską na forum publicznym, także dla dobra całej społeczności. Również w tym przypadku strona rządowa przekonała nas, że to nie będzie możliwe i zrozumieliśmy. Ostatecznie udało się osiągnąć kompromis, ale wcale nie było to takie łatwe. Nie można powiedzieć - jak twierdzą niektórzy - że strona rządowa ustępowała stronie kościelnej. PAP: Jakie zdaniem księdza profesora jest najważniejsze osiągnięcie konkordatu z perspektywy minionych 20 lat? W.G.: Fundamentalnym jest zapis art. 1, który głosi zasadę niezależności i autonomii państwa i Kościoła - każdego w swojej dziedzinie. Równa się to zasadzie separacji Kościoła i państwa, ale nie tak jak to było w czasach PRL - wyłącznie Kościoła od państwa, chodzi o separację paralelną, także państwa od Kościoła. Jednocześnie jest to zasada separacji przyjaznej, która dopuszcza współdziałanie dla rozwoju człowieka i dobra wspólnego. Godnym uwagi jest także m.in. rozwiązanie w sprawie małżeństwa konkordatowego - małżeństwo kościelne może wywołać skutki państwowe, ale nie musi, decydują o tym sami zainteresowani. 10 Kościół nie jest ponad prawem Marcin Przeciszewski 02.08.2013 , aktualizacja: 02.08.2013 21:10 Zapisy polskiego konkordatu są zgodne z postoświeceniową zasadą ''rozdziału Kościoła i państwa'' obowiązującą w większości demokratycznych krajów Artykuł prof. Jana Hartmana ''O Polskę wolną - od konkordatu!'' opublikowany w ''Gazecie Wyborczej'' z 20-21 lipca br. wydaje się elementem szerszej kampanii prowadzonej przez te środowiska, których celem jest wprowadzenie do Polski radykalnie rozumianej zasady ''świeckości'' państwa, co jest obce zarówno naszej tradycji, jak i rozwiązaniom przyjętym w większości krajów europejskich. Asymetryczność konkordatu? Główny zarzut, jaki prof. Hartman stawia konkordatowi między Stolicą Apostolską a Rzecząpospolitą Polską, polega na tym, że jest on ''asymetryczny'', gdyż gwarantuje ''przywileje Kościoła katolickiego na terytorium państwa bez ekwiwalencji w postaci praw tego państwa w stosunku do Kościoła''. Konkordat jest korzystny dla Kościoła, gdyż pozwala mu na nieskrępowane pełnienie swej misji i zabezpiecza prawa osób wierzących. Jest też równie korzystny dla państwa, gdyż Kościół zobowiązuje się do ''pełnego poszanowania'' jego autonomii (art. 1) i poszanowania prawa państwowego, mimo że w swych wewnętrznych sprawach posługuje się prawem kanonicznym. Zapisy polskiego konkordatu są zgodne z postoświeceniową zasadą ''rozdziału Kościoła i państwa'' obowiązującą w większości demokratycznych krajów. Współczesny Kościół, akceptując tę zasadę, wyraża ją za pomocą pojęć ''autonomii i niezależności''. Są to słowa, które figurują w naszym konkordacie. Kościół zatem szanuje prerogatywy danego państwa, a jednocześnie wymaga odeń 11 zgody na wolne pełnienie swej misji, gdyż ma ona zupełnie inny cel i inną naturę. Przyjmując jednak, że zarówno państwo, jak i Kościół są zainteresowane dobrem człowieka (choć w innych obszarach), dopuszcza się ich współpracę dla wspólnego dobra, co konkordat także potwierdza. Wyrazem poszanowania autonomii państwa jest wycofanie się przez Kościół z udziału w życiu politycznym i jego organach. W tym celu duchowni rezygnują z części swych praw obywatelskich, np. wstępowania do partii politycznych czy korzystania z biernego prawa wyborczego. Umowa konkordatowa daje zatem państwu gwarancję, że Kościół nie będzie dążyć do odgrywania roli siły politycznej zainteresowanej (jak każda siła polityczna) sprawowaniem władzy świeckiej. Ponadto konkordat zawiera gwarancję, że Kościół respektować będzie prawo polskie, mimo że jest organizacją o zasięgu światowym. Wbrew temu, co twierdzi Hartman, wszelka zewnętrzna działalność Kościoła - poczynając od kultu poza terenem świątyń czy cmentarzy, a kończąc na działalności gospodarczej - musi być prowadzona w zgodzie z polskim prawem. Nie jest to sprzeczne z zasadą, że w sprawach wewnętrznych (nieregulowanych przez prawo polskie) Kościół kieruje się prawem własnym. Zasada ta odpowiada standardom ratyfikowanych przez Polskę umów międzynarodowych. Zdaniem Hartmana Kościół narusza autonomię państwa polskiego także poprzez zwracanie się przez Episkopat i poszczególnych biskupów do władz publicznych z apelami ''o ustanowienie takich bądź innych praw lub podjęcie takich bądź innych działań''. Filozof zapomina o tym, że w demokracji każdy ma prawo apelować do władz i w tym wyraża się podstawowa wolność obywatelska. Zapomina też, że wierzący obywatele mają prawo się domagać, by prawo stanowione było zgodne z ich sumieniem. Są to pewne napięcia nieuchronne dla systemu demokratycznego i nie można ich uniknąć, zabraniając wspólnotom ludzi wierzących (Kościołom) wypowiadania swych postulatów w przestrzeni publicznej, gdyż w ten sposób zakwestionowalibyśmy samą istotę demokracji. Prof. Hartman zdaje się z tego nie zdawać sobie sprawy. Sekretarz generalny Konferencji Episkopatu Polski: ''Kościół nie chce pisać ustaw'' Absurdem jest też jego twierdzenie, że ''status polskich duchownych katolickich i nieruchomości kościelnych jest zbliżony do statusu obcych dyplomatów i ambasad''. Wszyscy duchowni, nie wyłączając najwyższych hierarchów, tak jak wszyscy obywatele podlegają prawu polskiemu, nie korzystając z żadnego immunitetu. Jeżeli ktokolwiek z nich dokona przestępstwa, jest sądzony na podstawie tych samych paragrafów i w takim samym trybie co każdy obywatel. Natomiast jeśli chodzi o nieruchomości kościelne, nie mają bynajmniej statusu eksterytorialności tak jak obce przedstawicielstwa dyplomatyczne. Ich status jest dokładnie taki sam jak nieruchomości będących własnością jakiejkolwiek innej polskiej osoby prawnej. Nierówność wyznań? Bardzo ważne jest, że wszystkie konkordaty (w tym też polski) podpisywane po Soborze Watykańskim II akceptują zasadę równouprawnienia wyznań i religii. Wcześniej Kościół katolicki na to się nie zgadzał, żądając szczególnej pozycji dla siebie, gdyż nie akceptował w pełni zasady wolności religijnej, a przełom nastąpił dopiero podczas soboru. 12 Wbrew tym faktom Hartman twierdzi, że konkordat gwarantuje Kościołowi katolickiemu uprzywilejowaną pozycję wśród innych Kościołów i związków wyznaniowych. Tymczasem ''przywileje'' zagwarantowane naszemu Kościołowi na mocy konkordatu zostały przyznane poszczególnym związkom wyznaniowym na podstawie 15 ustaw regulujących ich relacje z państwem. Konkordat był instrumentem inspirującym analogiczne swobody innym. Dodatkowo równouprawnienie Kościołów i związków wyznaniowych gwarantuje Konstytucja RP (art. 25). Przywileje czy europejskie standardy? Błędem Hartmana jest traktowanie zapisów konkordatu jako wyjątkowych i niespotykanych przywilejów. Tymczasem podobne rozwiązania są standardem w większości państw UE. Należą do nich m.in.: finansowana przez państwo opieka duszpasterska w wojsku, służbie zdrowia i innych instytucjach zamkniętych, lekcje religii w systemie edukacji, finansowanie przez państwo szkół wyznaniowych, opieka państwa nad kościelnymi zabytkami, ulgi na cele religijne i charytatywne czy zwolnienia instytucji kościelnych od podatków. Pewien wyjątek (model mniejszościowy) stanowi Francja z zasadą ''świeckości państwa'' uniemożliwiającą np. organizację religii w szkole czy obecność symboli religijnych. Tymczasem w Polsce i wielu innych krajach konstytucja nie mówi o świeckości, lecz o bezstronności bądź neutralności państwa w tych sprawach. Rozwiązania przyjęte w naszym konkordacie są zgodne ze standardami współczesnych państw demokratycznych. Polska, podpisując konkordat, powróciła do grona liczących się demokracji szanujących wolność religijną - a nie stała się skansenem na mapie Europy. Jak więc traktować tezę Hartmana, że z powodu konkordatu średniowiecze w Polsce się nie skończyło. Zdaje się on nie wiedzieć, że w średniowieczu tylko dwa państwa zawarły konkordat ze Stolicą Apostolską: Anglia w 1107 r. (konkordat z Londynu) i Święte Cesarstwo Rzymskie w 1122 r. (konkordat wormacki). Natomiast liczne konkordaty były zawierane w XIX stuleciu, a szczególnie w XX. Po podpisaniu konkordatu z Polską w 1993 r. Stolica Apostolska zawarła umowy konkordatowe m.in. z Izraelem, Węgrami, Chorwacją, Litwą, Łotwą, Estonią, ze Słowacją, Słowenią, z Albanią, Bośnią i Hercegowiną, Kazachstanem, Portugalią i Brazylią. Czyżby wszystkie te kraje tkwiły w głębokim średniowieczu? Kościół a podatki Hartman pisze, że chciałby, aby ''urząd skarbowy, NIK i prokurator byli wobec niego bezsilni'', jak to rzekomo ma miejsce w przypadku Kościoła. Tymczasem działalność finansowa i gospodarcza kościelnych osób prawnych odbywa się zgodnie z regułami stanowionymi przez ustawodawcę. Jeśli Kościół katolicki (także inne Kościoły) korzysta z ulg od darowizn na cele kultu religijnego bądź charytatywne, jest to ściśle regulowane przez polskie prawo. Duchowni zatrudnieni na umowę o pracę płacą analogiczne podatki jak wszyscy obywatele, a działający w duszpasterstwie zryczałtowany podatek, którego wysokość wyznacza miejscowy urząd skarbowy w zależności od liczby mieszkańców parafii. Kościelne osoby prawne posiadające nieruchomości płacą podatek według stawek obowiązujących w danej gminie. Zwolnione z opodatkowania są wyłącznie nieruchomości związane ze sprawowaniem kultu religijnego: kościół, kaplica, cmentarz, bądź te, które zostały wpisane przez 13 państwo do rejestru zabytków. A jeśli diecezje, parafie lub zgromadzenia zakonne prowadzą działalność gospodarczą, muszą ją zarejestrować i płacą takie same podatki CIT, PIT i VAT. Państwo wchodzi do kościoła: ''Apostaci pod ochroną, Kościoły pod kontrolą GIODO'' Hartman pisze dalej, że państwo, na różne sposoby finansując działalność Kościoła, nie ma ''możliwości audytu sponsorowanych podmiotów ani kontroli działalności, za którą płaci''. Nieprawda! Jeśli chodzi o środki na naukę religii, to ich dysponentem są szkoły, nad którymi państwo ma pełną kontrolę. Jeśli chodzi o dotacje dla kościelnych placówek medycznych, charytatywnych, edukacyjnych bądź kulturalnych, przydzielane są one na takich samych zasadach jak innym. Ich wydatkowanie podlega rozliczeniu oraz kontroli, włącznie z NIK. Hartman twierdzi, że ''lekceważenie praw Polski wynikających z konkordatu wyraża się również w zignorowaniu nakazanego w konkordacie (art. 22) utworzenia wspólnej komisji rządu i Kościoła do spraw finansowych. To kolejna nieprawda, gdyż komisja taka pracuje pod nazwą Zespołów ds. Finansowych Komisji Konkordatowej, kierowanych przez min. Boniego i kard. Nycza. Chodzi o zastąpienie Funduszu Kościelnego nowoczesnym systemem wsparcia Kościołów na drodze dobrowolnego odpisu od podatku. Nie przeszkadza to Autorowi wysunąć zarzutu, że odpis będzie dyskryminować niewierzących, którzy chcieliby oddać 0,5 proc. swoich podatków np. na Stowarzyszenie Racjonalistów. Jest to niemożliwe, gdyż odpis 0,5 proc. ma zastąpić Fundusz Kościelny, który służył celom kościelnym, ale nie ma w tym nic dyskryminującego niewierzących. Innym stereotypem jest twierdzenie, jakoby ustawa o stosunku państwa do Kościoła z 1989 r. gwarantowała ''uproszczony, pozasądowy tryb pełnej reprywatyzacji utraconych majątków''. To nieprawda, gdyż Kościół może odzyskiwać wyłącznie te nieruchomości, które zostały mu skonfiskowane z pogwałceniem komunistycznego prawa. Dlatego w rękach państwa pozostaje 30 proc. zabranych Kościołowi dóbr. Filozof wykazuje też zaskakującą interpretację polskiej historii, sugerując, że ''może byłoby lepiej, gdyby Polska, jak wiele państw Europy, dorobiła się własnego Kościoła, niezależnego od Rzymu''. Pomija to, że w okresach zaborów czy totalitaryzmu Kościół był instytucją, dzięki której mogły przetrwać polska kultura i tożsamość narodowa. A to dlatego, że zniszczenie Kościoła katolickiego było trudniejsze niż innych dzięki temu, że ten, kto weń uderzał, narażał się na konflikt z międzynarodowym autorytetem papiestwa. Hartman wydaje się nie wiedzieć, że w końcu taki ''polski Kościół'' powstał na terenie USA w 1897 r., a w okresie międzywojennym zakorzenił się nad Wisłą. Po 1951 r. Kościół polskokatolicki został opanowany przez SB. Organizował msze dziękczynne z okazji 22 Lipca, wysyłał do władz gratulacje, wydawał listy potępiające kard. Wyszyńskiego. Dziwi sugestia Autora, że Polska, mając taki Kościół, wyszłaby na tym lepiej. O. Tomasz Dostatni polemizuje z Janem Hartmanem: ''Filozof głuchy na innych'' Adam Szostkiewicz: ''Spór o stosunki państwo-kościół. Rozdział? Jaki rozdział?'' 14 Przerwijmy milczenie, krytyka nie zaszkodzi Kościołowi - list Tadeusz Bartoś* 13.08.2010 , aktualizacja: 13.08.2010 17:15 Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,76842,8249844,Przerwijmy_milczenie__krytyka_nie_zaszkodzi_Kosciolowi.h tml#ixzz2c2ZYYz61 Najwyższy czas postawić pytanie dziś nieobecne w publicznej debacie: dlaczego właściwie nie można - jeśli krytyka jest uzasadniona - szkodzić dobremu wizerunkowi Kościoła? Czekamy na Wasze listy. Napisz: [email protected] Obserwacja zachowań wobec ukrywania przez władze kościelne przestępstw seksualnych duchownych najlepiej opisuje relację społeczeństwa w stosunku do Kościoła w Polsce. Wielu duchownych milczy wobec złych rzeczy w Kościele. Związani relacją zależności i dyscypliną, nie wystąpią przeciwko swoim biskupom czy prowincjałom, gdy ci postępują niegodziwie. Jeśliby spróbowali interweniować, marny ich los - nici z kariery, zesłanie do zapadłej dziury, bez środków do życia, ostracyzm we własnym środowisku. Wystarczy przypomnieć gwałtowny atak duchownych na dominikanina Marcina Mogielskiego, który odważył się wystąpić przeciwko księdzu pedofilowi w diecezji szczecińskiej. Wystąpił przeciwko całemu systemowi - i szybko zamilkł. Podobnie świeccy katolicy z rozmaitych względów nie będą podejmować krytyki Kościoła, pomimo niekiedy oczywistości przestępstw, których są świadkami. Zachowaniami tymi rządzi nadrzędna zasada: "Nie szkodzić Kościołowi". Respektowanie tej metareguły pozwala na wejście do grona prawdziwych (a nie przyszywanych) katolików. Jeśli podejmuje się ktoś krytyki, interwencji u proboszcza czy biskupa - owszem, zostanie wysłuchany, albo pogoniony. Jednak krytyka w mediach to zbrodnia. "Swoje brudy pierzemy we własnym gronie", choćby to były przestępstwa. "Nie szkodzić Kościołowi" jest przewodnim motywem działania dziennikarzy przestawiających się publicznie jako katolicy. Prowadzi to do sytuacji wątpliwych z punktu widzenia etyki zawodowej, bo dziennikarze ci wiedzą o sprawach, które należałoby upublicznić w imię zasad życia społecznego demokratycznego państwa, lecz "dla dobra Kościoła" nie podejmują tematu. Sprzeniewierzają się powołaniu wolnych mediów, których zadaniem jest patrzenie na ręce władzy (w tym także władzy kościelnej). Powstaje w ten sposób osobliwa zmowa milczenia wokół kwestii Kościoła, w której udział biorą władze państwowe, samorządowe, media i wierni świeccy rozmaitych zawodów. A wszystko po to, by spełniało się najświętsze prawo "nieszkodzenia" Kościołowi. *** Czas to zmienić. Najwyższy czas postawić pytanie dziś nieobecne w publicznej debacie: dlaczego właściwie nie można - jeśli krytyka jest uzasadniona - szkodzić dobremu wizerunkowi Kościoła? 15 Czy opisując przekręty jakiegoś burmistrza media mają dylemat, by nie szkodzić miastu i jego zarządowi? Przecież nie mają! Istnieje wyższe, wspólne dobro, które wymaga ochrony, stojące ponad partykularnym interesem. Trudno znaleźć dziś osoby, które są przekonane, że krytyka rządu jest niewłaściwa, bo mu szkodzi. Ten typ mentalności już mieliśmy - i on się nie sprawdził. Nie pomógł ani Front Jedności Narodu, ani PRON. Osobliwe uwolnienie Kościoła i reprezentujących go duchownych spod krytyki to niepowetowana szkoda wyrządzana młodej polskiej demokracji. Tworzy bowiem klimat przyzwolenia na taką wizję społeczeństwa, w której poza osobistymi interesami nie istnieje dobro wspólne. Dbanie o interes publiczny miasta, regionu, państwa, a nie wyłącznie o swoje partykularne sprawy - ta postawa nie może zostać spopularyzowana w kraju, w którym uchodzący za najwyższy autorytet moralny Kościół katolicki daje przykład bezwzględnej walki wyłącznie o własne interesy. Umacnia to w społeczeństwie znaną z poprzedniego ustroju niepisaną regułę "równych i równiejszych". Nie prawo i sprawiedliwość, lecz stosunki z ważnymi personami stanowią o istocie mechanizmu społecznego. Tę atmosferę kreują nieformalne układy towarzyskie władzy z duchownymi, sięgające najmniejszych wiosek i miasteczek, nieomijające wielkich aglomeracji, rozsiane po całej Polsce. "Nie szkodzić Kościołowi" - to hasło przenosi do III Rzeczypospolitej hierarchię wartości znaną z epoki budowania społeczeństwa socjalistycznego: wszystkim można szkodzić, tylko nie PZPR-owi, wszystkich można krytykować, tylko nie ustrój socjalistyczny. Analogicznie mamy dziś: wszystkim można szkodzić i wszystkich krytykować, tylko nie Kościół katolicki. Ten typ mentalności ma swoje realne konsekwencje w funkcjonowaniu instytucji publicznych. Dobry przykład to media elektroniczne po zaanektowaniu ich przez PiS: wszystkim można szkodzić tylko nie PiS-owi. Notabene PiS-owskie media animowane są w dużej mierze przez gorliwych katolików, katolików ponadprzeciętnych, aktywnych, zaangażowanych, nie biernych, lecz czynnie działających w rozmaitych ruchach, parafiach i stowarzyszeniach. Wychowani w Kościele aktywiści nie mają problemu ze świętą regułą nieszkodzenia swoim, choćby kosztem dobra publicznego. Uzewnętrznili tę zasadę, niezdolni do innego sposobu funkcjonowania w życiu publicznym. Nie chcą więc szkodzić PiS-owi, nie chcą szkodzić Kościołowi. Na pohybel wspólnemu dobru. * Tadeusz Bartoś, filozof, profesor Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,76842,8249844,Przerwijmy_milczenie__krytyka_nie_zaszkodzi_Kosciolowi.h tml#ixzz2c2ZhGRaD 16 http://wpolityce.pl/wydarzenia/58504-miazdzaca-polemika-ks-prof-goralskiego-z-tekstem-profhartmana-w-gw-o-polske-wolna-od-demagogii-kontra-o-polske-wolna-od-konkordatu Miażdżąca polemika ks. prof. Góralskiego z tekstem prof. Hartmana w GW. "O Polskę wolną od demagogii" kontra "O Polskę wolną od konkordatu" opublikowano: 21 lipca, 15:34 Szkoda, że autor, który pisze, że „każdy powinien przeczytać konkordat” tak opacznie interpretuje jego zapisy – pisze ks. prof. Wojciech Góralski w polemice z prof. Janem Hartmanem. Znawca prawa kanonicznego i jeden z negocjatorów konkordatu zarzuca autorowi tekstu w "Gazecie Wyborczej" głoszenie nieprawdy i demagogię. Poniżej tekst artykułu ks. prof. Góralskiego dla KAI: O Polskę wolną – od demagogii i wrogości! Prof. Jana Hartmana osobliwa wizja konkordatu W "Gazecie Wyborczej" z 20-21 lipca ukazał się obszerny artykuł prof. Jana Hartmana pt. „O Polskę wolną – od konkordatu!” (s. 14-15), w którym znany filozof i publicysta, pragnąc „uczcić” nadchodzącą 20. rocznicę podpisania a niedawno minioną 15. wejścia w życie konkordatu między Stolicą Apostolską i Rzecząpospolitą Polską postanowił udowodnić, że umowa ta pozbawia Polskę wolności i że „nadszedł czas, by Polacy stali się panami we własnym domu, a demokratyczne państwo mogło się szczycić tym, że wszystkich obywateli traktuje jednakowo”. Już na samym, początku autor publikacji popełnia powtarzający się błąd, przypisując zerwanie konkordatu z 1925 roku Watykanowi, który ustanowił „niemieckich biskupów na terenach wcielonych do Rzeszy”. Otóż wypada przypomnieć, iż art. IX konkordatu gwarantował, iż „żadna część Rzeczypospolitej Polskiej nie będzie zależała od biskupa, którego siedziba znajdowałaby się poza granicami Państwa Polskiego”. Tymczasem mianowanie przez Piusa XII (w sytuacji nadzwyczajnej) niemieckiego biskupa gdańskiego K.M. Spletta administratorem apostolskim diecezji chełmińskiej oraz Niemca H. Breitingera administratorem apostolskim z jurysdykcją dla katolików niemieckich zamieszkałych na terenie archidiecezji gnieźnieńskiej i poznańskiej nie było równoznaczne z mianowaniem ich biskupami rezydencjalnymi (słowo „biskup” w powołanym artykule konkordatu oznaczało właśnie biskupa rezydencjalnego). Tym samym uchwała Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej z 12 września 1945 roku stwierdzająca, że „Konkordat […] przestał obowiązywać” i przypisująca jego zerwanie Stolicy Apostolskiej (nieopublikowana zresztą w Dzienniku Ustaw) była bezzasadna. Znamienne jest poza tym orzeczenie Sądu Apelacyjnego w Poznaniu z 18 sierpnia 1946 roku, w którym uznano, że jakkolwiek konkordat na skutek wspomnianej uchwały TRJN nie wiąże Polski i Stolicy Apostolskiej jako traktat międzynarodowy, to jednak stanowi w dalszym ciągu źródło prawa wewnętrznego (zob. K. Skubiszewski, Konkordat z 10 lutego 1925 r. Zagadnienia prawnomiędzynarodowe, w: Kościół w II Rzeczypospolitej, red. Z. Zieliński, S. Wilk, Lublin 1980, s. 46). 17 „Uporawszy się” z konkordatem przedwojennym, profesor przechodzi do frontalnego ataku na konkordat z 28 lipca 1993 roku. Tak więc pada na wstępie stwierdzenie, w myśl którego wymieniona umowa „de facto zobowiązuje Polaków do uznawania obowiązywania obcego prawa [kanonicznego – W.G.] na swoim terytorium”. Uzasadnieniem tej „z grubej rury” wystrzelonej tezy jest art. 5, który – jak to formułuje publicysta – „głosi, że Kościół w Polsce kieruje się w pierwszej kolejności prawem kanonicznym, co oznacza, że w razie sprzeczności tego prawa z prawem RP może polskie prawo ignorować i , a polskie władze, w tym sądy, muszą to respektować”. Jakby świadom tego, że chyba trochę „przeholował”, dodaje: W rezultacie księża i biskupi podlegają prawu polskiemu [A jednak ! – W.G.] A dlaczego? Dlatego, że zgodziła się na to Stolica Apostolska”… Ale ta ostatnia bynajmniej nie jest taka wspaniałomyślna, bo zrobiła to „nie z racji samego tylko obywatelstwa [biskupów i księży – W.G.], jak to jest w przypadku pozostałych członków społeczeństwa. A zatem u biskupów i księży ma miejsce rażący brak postawy obywatelskiej. Prof. Hartman, najwyraźniej czując się doskonale przygotowany merytorycznie do wykładni postanowień konkordatowych, nie chce jednak „wdawać się w szczegóły” i poprzestaje na takim oto stwierdzeniu (przytoczonym wytłuszczonym drukiem), jakże rewelacyjnym (!): Z mocy konkordatu status polskich duchownych katolickich i nieruchomości kościelnych jest zbliżony do statusu obcych dyplomatów i ambasad. Też bym chciał podlegać prawu dobrowolnie [czyżby to była u profesora oznaka jakiegoś zniewolenia polskim prawem ? – W.G.]. Też bym chciał, aby urząd skarbowy, NIK, prokurator byli wobec mnie bezsilni”. Dalsze skryte pragnienia autor [lub redakcja – W.G.] wyraża już zwykłą czcionką: „Też bym chciał nie płacić podatku dochodowego. Też bym chciał być biskupem … [to już raczej prośba do Stolicy Apostolskiej … – W.G.]. Lecz natychmiast odzyskuje świadomość, że to raczej niemożliwe i dodaje: Nie jestem i pytam: Dlaczego z górą setka panów [dużo więcej ! – W.G.] ma w moim kraju większe prawa ode mnie? Żarty żartami, lecz tego rodzaju publicznych wyznań nie można zignorować. Przede wszystkim art. 5 konkordatu, na który się powołuje Hartman – jako na źródło rzekomej wyższości prawa kanonicznego nad prawem polskim oraz owych przywilejów – brzmi następująco: Przestrzegając prawa do wolności religijnej, Państwo zapewnia Kościołowi katolickiemu, bez względu na obrządek, swobodne i publiczne pełnienie jego misji, łącznie z wykonywaniem jurysdykcji oraz zarządzaniem i administrowaniem jego sprawami na podstawie prawa kanonicznego. 18 Sformułowanie to, odpowiadając zresztą standardom ratyfikowanych przez Polskę umów międzynarodowych, nie ma nic wspólnego z przewrotną interpretacją tego zapisu, jaką nadaje mu autor artykułu. A poza tym, panie profesorze, nie wolno wprowadzać opinii publicznej w błąd: biskupi i księża płacą podatki, podlegają organom ścigania (nie czyta pan gazet?), nie mają większych praw od pana, a domy biskupie czy parafialne nie są żadnymi enklawami „watykańskimi”! Warto zatem odłożyć swoje złudne pragnienia i marzenia. A przede wszystkim warto brać większą odpowiedzialność za słowa! Jako prawnik bałbym się podejmować jakiegoś wyrafinowanego dyskursu filozoficznego, choć o filozofię w ciągu dwóch lat się „otarłem”. Wypada czytać – zgodnie z zainteresowaniem polskim konkordatem – pogłębione komentarze i studia analityczne naszych znawców prawa międzynarodowego i konstytucjonalistów (pomijając nawet kanonistów). A już żadną miarą nie godzi się głosić nieprawdy ! Wszak demagogia nie jest właściwą drogą… W dalszym ciągu swoich wywodów – utrzymanych w tonacji wyraźnie złowrogiej nie tylko wobec konkordatu, ale i Kościoła katolickiego – profesor wypomina komunie, że mimo wszystko była zbyt przychylna Kościołowi, i że to już ona obdarowała go przywilejami (ustawy majowe z 1989 roku). Uznaje następnie, że w nowej rzeczywistości „obce państwo – Stolica Apostolska” zażądało „jeszcze mocniejszych gwarancji swych praw i przywilejów”. Tu najwyraźniej autor nie błyszczy znajomością sięgającej średniowiecza historii konkordatów, nie rozróżniając między modelem przedsoborowym takich umów (obdarowywały rzeczywiście Kościół przywilejami) od modelu posoborowego (chodzi oczywiście o Sobór Watykański II), w którym przywileje poszły w niepamięć. A mylenie należnych Kościołowi katolickiemu praw (podobnie jak praw właściwych innym kościołom i związkom wyznaniowym), proklamowanych przez umowy międzynarodowe (generalnie: prawo do pełnienia własnej misji) z przywilejami nie najlepiej świadczy o byciu „za pan brat” z tematyką konkordatową. Następnie profesor-filozof usiłuje wcielić się w konstytucjonalistę „odkrywając”, że w konstytucji RP „nie ma słowa o Niemczech ani Rosji, jest za to słowo o Stolicy Apostolskiej” (art. 25 ust. 4: „Stosunki między Rzecząpospolitą a Kościołem katolickim określają umowa międzynarodowa zawarta ze Stolicą Apostolską i ustawy”; a więc nie tylko konkordat, ale także ustawy !). A przecież to „państwo” [przy okazji pozwolę sobie wzbogacić wiedzę autora: państwem to jest Watykan, a Stolica Apostolska jest najwyższą władzą Kościoła katolickiego – W.G.], nie jest „ani nam szczególnie przyjazne, ani demokratyczne” i „stawało po stronie naszych wrogów” (krzyżaków). Poddając ostrej krytyce powołany wyżej zapis ustawy zasadniczej p. Hartman stwierdza, że „nie trzeba być konstytucjonalistą, żeby dostrzec absurd” w tym, że inne kościoły i związki wyznaniowe nie mają możliwości ułożenia sobie z państwem relacji w podobny sposób, jak Kościół katolicki. Nie trzeba być konstytucjonalistą, panie profesorze, by doczytać art. 25 konstytucji do końca i przyjąć do wiadomości, że w ust. 5 mowa jest o regulacji stosunków z RP z tymi kościołami oraz związkami wyznaniowymi w drodze ustaw, uchwalonych – co nader ważne (!) – „na podstawie umów zawartych przez Radę Ministrów z ich [tychże kościołów oraz związków wyznaniowych – W.G.] właściwymi przedstawicielami”. 19 Kolejne tezy „sążnistego” wywodu prof. Hartmana dadzą się sprowadzić do następujących: 1) Polska jest zależna od Kościoła (tu padnie wielce intrygująca sugestia: „Może byłoby lepiej, gdyby Polska, jak wiele państw Europy, dorobiła się własnego Kościoła, niezależnego od Rzymu ?”); 2) Nikt nie traktuje poważnie wynikających z konkordatu zobowiązań strony kościelnej [to jednak i strona kościelna ma jakieś zobowiązania ? – W.G.]; 3) Kościół narusza autonomię Państwa polskiego (m.in. poprzez zwracanie się przez episkopat i poszczególnych biskupów do władz publicznych z apelami „o ustanowienie takich bądź innych praw lub podjecie takich bądź innych działań” (przypomina się niedawny wywiad marszałka Bogdana Borusewicza udzielony KAI); 4) Stolica Apostolska – za pośrednictwem biskupów – „ma bardzo silny wpływ na to, jakie mamy w Polsce lub nie mamy) prawo medyczne oraz czego uczy się (lub nie uczy) w polskich szkołach na lekcjach języka polskiego i historii” (współczuć więc w tym miejscu wypada sterroryzowanym przez Rzym i polską hierarchię polonistom i historykom !); 5) Jest czymś „głęboko upokarzającym dla naszego państwa, a tym samym również dla narodu, lecz przede wszystkim niezgodne z prawem, działanie „kościelnych biznesów”, finansowanie przez państwo nauczania religii (czyżby nawoływanie do bojkotu ustawy oświatowej?), czy plan wprowadzenia 0,5 proc. odpisu podatkowego na Kościół; 6) Istotą „przywilejów konkordatowych” jest „wyjęcie Kościoła spod działania polskich władz publicznych” (widać to wyjęcie na każdym kroku …); 7) Art. 27 konkordatu „zastrzega kształtowanie stosunków państwo – Kościół dla rządu i episkopatu” (ew. uzupełnienie konkordatu, przy czym KEP musi mieć upoważnienie Stolicy Apostolskiej); 8) „Nie wolno zmuszać wrogów Kościoła (to również obywatele) do zachowań wyrażających życzliwość dla katolicyzmu” (biedni ci terroryzowani wrogowie Kościoła, jakże wypada im współczuć …); 9) W demokracji nie ma miejsca na połączenie „religii jako formacji kulturowej z religią jako doktryną obcego państwa. Trzeba coś wybrać. Na razie wybrano to drugie” (no, tośmy sobie zgotowali wybór …); 10) „Pozbycie się konkordatu to sprawa godności i suwerenności Polski […] Nie godzi się, by wolna Polska znajdowała się pod kuratelą innego państwa. Ani Moskwa, ani Berlin, ani Rzym […] Czas, by Polacy stali się panami we własnym domu” (nadzwyczaj szczytne hasło !); 11) Najpilniejszą zmianą w konstytucji jest „uwolnienie się od upokarzającego zobowiązania do posiadania ze Stolicą Apostolską konkordatu oraz od samego konkordatu” (czyżby „konstytucjonalista” uważał, że skreślenie odnośnego zapisu w art. 25 ust. 4 z ustawy zasadniczej oznaczałoby ipso facto zerwanie konkordatu ?). 20 Lektura artykułu znanego filozofa i publicysty napawa smutkiem i niepokojem. Smutkiem, bo ktoś nie znający wystarczająco problematyki (trudno znać się na wszystkim) zabiera autorytatywnie głos, imputując z takim trudem wypracowanej umowie to, czego w niej nie ma i pomijając to, co w niej jest. Szkoda, że autor, który pisze, że „każdy powinien przeczytać konkordat” tak opacznie interpretuje jego zapisy. Że konkordatem, który stanowi kropkę na „i” w długotrwałym procesie normalizacji tak rozchwianych po 1945 roku stosunków Państwa Polskiego i Kościoła katolickiego, niepokoi i straszy, a tym samym sieje niepokój. Że przedstawia go w jakże krzywym zwierciadle. Smuci i to, że ktoś światły zabierając głos na temat konkordatu nie zadał sobie trudu (przynajmniej tego nie widać) przestudiowania innych współczesnych umów konkordatowych, zawieranych także z państwami o znikomej ilości katolików (np. z Państwem Izrael z tego samego roku, co konkordat polski). Wypowiedź prof. Hartmana niepokoi, bo w tylu miejscach rozmija się z prawdą, Stolicę Apostolską przedstawia jako niezbyt nam przyjazne „obce państwo”, nawołuje do „wyzwolenia się” z jego przemocy (chciałoby się powiedzieć: déjà vu ?), sugeruje zainicjowanie w kraju Kościoła niezależnego od Rzymu. Wydaje się, że piętnaście lat funkcjonowania polskiego, posoborowego konkordatu wyraźnie wskazuje, iż dobrze służy zarówno Kościołowi, jak i państwu, a tym samym stwarza właściwy klimat do „zdrowego współdziałania” (zob. Gaudium et spes, 76) obu wspólnot – religijnej i politycznej – dla rozwoju człowieka i dobra wspólnego. ks. Wojciech Góralski P.S. Co się tyczy zobowiązań „obcego państwa” płynących z konkordatu, generalnie dotyczących przestrzegania prawa polskiego (służących w kilku przypadkach polskiej racji stanu), to usilnie zachęcam prof. Hartmana do przestudiowania następujących zapisów umowy dwustronnej: art. 6 ustt. 2, 3, 4, 5; art. 7 ustt. 3 i 4; art. 8 ustt. 2, 3 (zd. trzecie), 4, 5; art. 10 ustt. 2 i 4; art. 12 ustt. 2 i 4; art. 14 ustt. 1 i 2 (zd. pierwsze i zd. trzecie); art. 16 ustt. 1, 2, 5; art. 16 ustt. 1, 2, 5; art. 17 ustt. 2 in fine i 3; art. 18; art. 19 (zd. drugie); art. 20 ust. 2; art. 21 ust. 2; art. 22 ust. 3; art. 23; art. 24 (zd. pierwsze i zd. trzecie); art. 25 ust 1; art. 26. Ks. prof. Wojciech Góralski (ur. 1939) jest wybitnym ekspertem z zakresu historii prawa kanonicznego i prawa konkordatowego. Wykładał na wielu wyższych uczelniach. Jest członkiem m.in. Komitetu Nauk Prawnych PAN. Jest kierownikiem Katedry Kościelnego Prawa Małżeńskiego i Rodzinnego na Wydziale Prawa Kanonicznego UKSW. 21