pobierz teraz
Transkrypt
pobierz teraz
LET’S TRAVEL MAGAZINE - 1- / Let’s Travel Magazine Tworząc pomysł na magazyn, który w 100 procentach należy do społeczności podróżników chcieliśmy aby materiały do kolejnych numerów były wybierane ze względu na jakość, a nie na „nazwisko” czy dotychczasowy dorobek podróżniczy. Odzew jaki otrzymaliśmy przekroczył nasze oczekiwania i z radością możemy oddać w Wasze ręce kolejną, solidną porcję inspiracji. Jeżeli do tej pory jeździłeś tylko palcem po mapie przygody naszych autorów pokażą Ci, że trzeba to zmienić. Już teraz! Jeżeli lubisz egzotykę wybierz się do Boliwii lub Ghany, a jeżeli planujesz europejską przygodę, dobrym miejscem będzie dla Ciebie Lourdes lub norweskie fiordy z poziomu kajaka. Dla miłośników kuchni Świata Łukasz Majchrowski przygotował łatwe przepisy na imponujące dania, a dla amatorów fotografii kolejna porcja porad „jak fotografować turystów”. Marzyłeś kiedyś o podróży dookoła Świata lub przygody z adrenaliną jak w filmach o Indiana Jones’ie? My również. Krzysztof Wróblewski opowie o tym jak przejść od pomysłu do realizacji marzeń i objechać glob motorem. Dla backpackerów relacja z Pakistańskiego piekła, które przebył Tomasz Korgol podczas swojej autostopowej odysei. LTM to emocje i prawdziwe przygody polskich podróżników. Czytajcie i dzielcie się nimi z innymi. Łukasz i Weronika LET’S TRAVEL MAGAZINE - 2- / Let’s Travel Magazine FOTOREPORTAŻ NA KRAWĘDZI 8 33 Kraj, gdzie wszystko jest NAJ Paulina Lewandowska Krzysztof Wróblewski 16 Tomasz Korgol FOTO PORADY Loudres Justyna Bieńkowska PAMIĘTNIKI Z AFRYKI Jak fotografować “tubylców” Marek Wójciak LET’S TRAVEL MAGAZINE 44 Smaki Bagdadu Łukasz Majchrowski - 3- Tomasz Furmanek 22 KUCHNIA ŚWIATA PODRÓŻ DOOKOŁA ŚWIATA MXT czyli motocyklowa podróż dookoła świata Jak wygląda piekło na ziemi - witamy w Pakistanie Człowiek Fiordów 26 41 37 Let’s Travel Ghana Agnieszka Kargol / Let’s Travel Magazine AUTORZY Tomasz Furmanek Bioinformatyk, biolog, kajakarz. Na co dzień pracownik Institute of Marine Research in Norway w Bergen. Zajmuje się programowaniem aplikacji do badań genetycznych nad roślinnością. Florę obserwuje również z poziomu wody i to właśnie jego piękne zdjęcia z kajaka możemy podziwiać w tym numerze LTM. Paulina Lewandowska Z zawodu marketingowiec i latynoamerykanistka. Miłośniczka podróży z plecakiem - przede wszystkim po swojej ukochanej Ameryce Południowej. Od niedawna zafascynowana także polskimi górami. Tomasz Korgol student Uniwersytetu Wrocławskiego, autor bloga: www.podrozuji-zyj.pl. W ostatnie wakacje prz ejechał samotnie autostopem z Wrocławia do Indii, m.in. przez Irak, Iran i Pakistan. Jako pierwszy Polak od paru lat przekroczył granicę irańsko - pakistańską. LET’S TRAVEL MAGAZINE Agnieszka Kargol Gna mnie po świecie od dzieciństwa. W każ de wakacje jeździłam z rodzicami po Polsce i okolicznych “demoludach” z namiotem. Praktycznie w każdy weekend gdzieś jechaliśmy, byle coś nowego zobaczyć. I tak mi zostało. Im byłam starsza, tym dalej mnie gnało. Któregoś dnia dostałam propozycję pracy w Afryce i nie wahałam się ani chwili. Od ponad 4 lat mieszkam w Afryce Zachodniej, czasem w Liberii czy Senegalu, a głównie w Ghanie. Wolne chwile spędzam jeżdżąc na inne kontynenty. Chyba nie potrafiłabym już żyć w jednym miejscu, czy wrócić do kraju. Moje życie to życie w drodze. Świat to mój dom. I dobrze mi z tym. :) www.draakin.blogspot.com Justyna Bieńkowska Łukasz Majchrowski Włóczykij z mikserem w ręku. Tak w dużym skrócie mógłbym siebie opisać. Poz ytywnie zakręcony albo należałoby raczej powiedzieć zmiksowany ze mnie człowiek, bo z pewnym przyrządem kuchennym nie rozstaję się na krok. Siedzenie przy garach było mi w zasadzie pisane od kołyski. Musiałem w końcu sobie jakoś radzić ze względu na swoje wybredne podniebienie. Obok zainteresowań kulinarnych moją drugą największą pasją są podróże – idę tam, gdzie tylko stopy mnie poniosą. Podróżując po świecie, poznawanie każdego nowego zakątka rozpoczynam od kuchni w sposób dosłowny. Wącham, smakuję i zaglądam innym ludziom do garnków, bo to właśnie tam zawarta jest cała historia. Jeżeli chcecie się przekonać, co potrafię zgotować, koniecznie zajrzyjcie na mojego bloga: www.food2.pl Jestem studentką języka francuskiego i angielskiego ale moją największą pasją jest podróżowanie. Nie ma miejsca, do którego nie chciałabym pojechać.. Na swoim koncie nie mam dalekich podróży po za stary kontynent, ale wystarczyło kilka zdjęć i opowieści mojego taty z jego wizyty w Australii abym zaczęła marzyć... Gdybym mogła w tym momencie powiedzieć jakie jest moje największe podróżnicze marzenie to zdecydowanie zobaczenie gwiazd na australijskim outbacku. - 4- / Let’s Travel Magazine AUTORZY Marek Wójciak Marek Wójciak, rocznik 86’. Od najmłodszych lat ciekawy świata, ale dopiero na studiach pokonany przez pasję do podróży . Zapalony fotograf, odkrywca nowych miejsc usilnie starający się zgubić w każdym nowym mieście. Miłośnik wschodów i zachodów słońca , szlajania się i zabawy włosami. Krzysztof Wróblewski Męska wersja Zosi samosi. Robię zdjęcia, kręcę filmy, piszę teksty i przede wszystkim podróżuję. Głównie motocyklem, ale także busem, autostopem, rowerem lub w całkowitej ostateczności pieszo. Jestem najbardziej upartym człowiekiem po tej stronie Odry. Lubię się śmiać, czasem z innych, czasem z siebie. Staram się ciągle próbować nowych rzeczy, chociaż zwykle kończy się to próbowaniem nowego jedzenia (yey!). Od 2008 roku organizuję i uczestniczę w wyprawach podróżniczych. Robię to, co robię, bo wierzę, że podróżowanie to sposób na życie, a życie jest za krótkie, żeby siedzieć w jednym miejscu. Siedzę, więc na motocyklu w wielu miejscach. Marzę o tym, żeby w ciągu mojego życia poznać jak najwięcej ludzi i miejsc. LET’S TRAVEL MAGAZINE To miejsce jest dla Ciebie! Opowiedz swoją historię i dołącz do nas. [email protected] - 5- / Let’s Travel Magazine Moto Xpress Tour (MXT 2012-13) THE MOVIE Venture Out Nasz zaprzyjaźniony podróżnik Krzysiu Wróblewski opowiada o niezwykłej podróży motorem dookoła Świata, którą odbył ze swoim przyjacielem Maxem, która niestety zakończyła się tragicznie. Solidna porcja podróży w najlepszym wydaniu, ciekawych historii, anegdot i dobrego humoru. Najdłuższy materiał w naszym zestawieniu – trzeba zobaczyć. Wideo z cyklu inspirujących i zmuszających do refleksji. Nie dzięki perfekcyjnej mieszance klipów sportowych i podróżniczych, nie dzięki niesamowitej muzyce czy idealnemu montażowi. Cały efekt, robi tu niesamowita narracja i słowa, które wpływają na wyobraźnię. Nie jest to wynajęty na potrzeby projektu lektor ale, niestety nieżyjący już, brytyjski filozof, pisarz i mówca. Oprócz wgniatającego w fotel video, koniecznie trzeba zapoznać się z fragmentami wykładów Alana Wilsona Wattsa. Łukasz Nowak LET’S TRAVEL MAGAZINE - 6- / Let’s Travel Magazine One of those days (część 1 i 2) Varanasi, India: “Beyond” Jeden z miliona dobrze nakręconych filmów freeridowych, które znajdziemy w sieci. Dlaczego tu pojawiły sie akurat 2 części tego samego autora? Ciekawy pomysł i nieszablonowe podejście. Wideo opowiada 1 dzień z życia freerider’a Candide Thovexa w jego rodzinnym resorcie we Francji. Z dobrze znanej perspektywy czyli z kasku, towarzyszymy bohaterowi od wyłączenia budzika do ekstremalnych skoków i trików. Sprawia wrażenie rutynowego dnia i tak właśnie miało to wyglądać. Film krótkometrażowy na spokojny inspirujący wieczór z kubkiem herbaty w ręce. Dokument opowiadający historię oraz kulisy podróży fotografa i filmowca w Varansai. Joey L. Set i Cale Glendening skupiają się na postrzeganiu śmierci przez Hindusów, a także ich rozumieniu ascezy i podejściu do trudnego tematu przemijania. Pięknie ujęcia przeplatane rozmowami z nad brzegu Gangesu. Łukasz Nowak LET’S TRAVEL MAGAZINE - 7- / Let’s Travel Magazine Kraj, gdzie wszystko jest NAJ Paulina Lewandowska LET’S TRAVEL MAGAZINE - 8- / Let’s Travel Magazine Boliwia u większości osób nie budzi zbyt wielu skojarzeń. No może poza biedą i koką. Tymczasem znajduje się tu tyle atrakcji, które są „naj” w skali światowej, co nigdzie indziej na świecie. Najwyżej położone miasta i jeziora, największe solnisko i najbardziej kolorowe jeziora to tylko część bogatego repertuaru, jaki oferuje Boliwia. Bo choć podróżowanie tu może okazać się bardzo trudne, to boliwijskie widoki rekompensują wszelkie niedogodności. Ze wszystkich krajów, które odwiedziłam to Boliwia budzi we mnie najbardziej sprzeczne uczucia. Żaden inny kraj nie urzekł mnie tak bardzo i żaden inny nie spowodował tak wielu frustracji. Z jednej strony – najładniejsze widoki na świecie. Przez większość czasu nie mogłam wprost uwierzyć w piękno krajobrazów, które widzę. Z drugiej strony – jedna z najbardziej zamkniętych i najmniej sympatycznych nacji. LET’S TRAVEL MAGAZINE - 9- / Let’s Travel Magazine Boliwijskie przypadki, czyli dlaczego nie jechać Boliwia nie bez powodu uznana została przez Światowe Forum Ekonomiczne za kraj z najbardziej nieprzyjaznym nastawieniem miejscowej ludności do turystów. Zwiedzając Boliwię, właściwie co krok przekonujemy się, czemu kraj ten znalazł się tak wysoko w tym mało chlubnym rankingu. Pierwsze niemiłe zaskoczenie spotkało mnie od razu po przekroczeniu granicy. Boliwijski taksówkarz oszukał nas mówiąc, że tego dnia nie ma już pociągu, którym planowałyśmy udać się w dalszą podróż. A wszystko po to, żebyśmy wybrały przejazd autobusem – z polecaną przez niego firmą. LET’S TRAVEL MAGAZINE Innym razem, w kolejnej miejscowości, autobus, na który miałyśmy już bilety zwyczajnie postanowił nie zatrzymać się w ustalonym miejscu, z premedytacją olewając nawet nasze desperackie machanie i wioząc nasze wykupione miejsca w dalszą trasę bez nas. Późniejszy zwrot pieniędzy za bilet zawdzięczamy tylko wielu krzykom, dyskusjom i kłótniom, które uskuteczniłyśmy. Bo oczywiście bez chociażby podstawowej znajomości hiszpańskiego podróżowanie staje się nie tylko skomplikowane, ale wręcz niemożliwe. Trzeba jednak przyznać, że nie wszystkie kłopoty wynikają ze złośliwości Boliwijczyków, a raczej z latynoskiej chaotyczności. Boliwijskim standardem - 10 - jest przykładowo, że pociąg/autobus odjeżdża jednocześnie o bardzo różnych godzinach – o 23.30, o 24.00, 1.00, 2.30, a każda zapytana osoba, nawet każdy pracownik dworca, ma swoją własną, wyimaginowaną godzinę. Jak się też okazuje, dostanie się do danego środka transportu, nie stanowi końca naszych problemów. Boliwijskie autobusy przedstawiają zwykle dość tragiczny obraz – tłumy miejscowych z mnóstwem tobołów w środku, dzieci leżące na korytarzu, rozwalone fotele, przeraźliwe zimno (bez ciepłego śpiwora i swetra z alpaki ani rusz!) i okropne trzęsienie na nieutwardzonych górskich drogach. Dodatkowo, mają one tendencję to nader częstego psucia się. Na / Let’s Travel Magazine szczęście miejscowy sposób, czyli uderzenia młotkiem w silnik zwykle przyczynia się do chociaż chwilowego naprawienia pojazdu. Kolejna kwestia związana z podróżowaniem po Boliwii to bezpieczeństwo. Kradzieże plecaków z luków bagażowych w autobusach nie należą do rzadkości. Dlatego też najlepiej albo wziąć bagaż ze sobą do środka autobusu, albo zapakować go w kolorowe boliwijskie płachty czy worki, żeby jak najmniej się wyróżniał. Także podczas zwiedzania miast należy zachować maksymalną czujność, by uniknąć nieprzyjemnych przygód. Nas właśnie takowa spotkała. Spacerując po barwnych uliczkach stolicy i próbując przebić się przez ogromny tłum, nagle zostałyśmy obrzucone kawałkami ziemi. Trochę zdezorientowane zaczęłyśmy je z siebie strzepywać, podeszła też do nas starsza kobieta chcąca nam „pomóc”, a minutę później okazało się, że nie mam już telefonu. Załóżmy jednak że w końcu dojedziemy tam, gdzie mieliśmy dojechać, że nikt nas nie oszuka i nie okradnie. Wtedy właśnie, żeby nie było za pięknie, okaże się, że atrakcja turystyczna, którą mieliśmy zwiedzić, będzie zamknięta – bo sobota, bo niedziela, bo sjesta, bo strajk. A że stałych i potwierdzonych godzin otwarcia danego przybytku raczej tu nie uświadczysz, nigdy nie wiesz, kiedy i z jakiego powodu, zwiedzanie nie będzie możliwe. LET’S TRAVEL MAGAZINE - 11 - / Let’s Travel Magazine Te wszystkie „naj”, czyli dlaczego jechać Chociaż przemieszczając się po Boliwii, niejednokrotnie obserwowałam sceny niczym z filmów Barei, to żadne utrudnienia nie powinny odwieść nas od tej jedynej w swoim rodzaju przygody. Uświadczenie brzydkich czy nieciekawych miejsc byłoby w tym kraju trudne, w Boliwii ich po prostu nie ma. A z całą pewnością są tu miejsca, których pominięcie byłoby doprawdy karygodne. Po pierwsze – Salar de Uyuni, czyli ogromne solnisko (pozostałość po słonym jeziorze), będące najsłynniejszą atrakcją Boliwii. Chociaż większość osób przyjeżdża w ten region odwiedzić jedynie Salar, to nie można pominąć też pozostałych atrakcji Reserva Nacional de Fauna Andina Eduardo Avaroa, czyli najpiękniejszego obszaru, jaki kiedykolwiek widziałam. To tu znajdują się pokryte śniegiem wulkany, niesamowite formy skalne, gejzery, gorące źródła i przepiękne, kolorowe laguny, w których brodzą różowe flamingi. Kulminacją atrakcji są oczywiście wielkie białe przestrzenie Salar de Uyuni. Wizyta w Boliwii nie byłaby kompletna bez odwiedzenia La Paz, czyli najwyżej położonej stolicy świata (choć formalnie miasto to stolicą nie jest). Choć miasto samo w sobie nie jest powalająco piękne, może śmiało uchodzić za najciekawiej położone na świecie – otoczone przez wzgórza i ośnieżone szczyty wulkanów. Centrum natomiast ze swoimi wąskimi uliczkami jest przyjemnym miejscem do spacerów czy LET’S TRAVEL MAGAZINE - 12 - / Let’s Travel Magazine odwiedzenia Mercado de la Brujas – Targu Czarownic, gdzie znaleźć można magiczne eliksiry i mieszanki na wszystkie możliwe dolegliwości, a nawet, smutno zwisające z niektórych ze stoisk, suszone płody lam (których zakopanie w ogródku przynosi podobno pełnię szczęścia). Z La Paz koniecznie musimy udać się na słynną Drogę Śmierci. Na tej położonej w górach, niezwykle wąskiej, pełnej zakrętów drodze corocznie ginęło 300 osób. Obecnie ta najniebezpieczniejsza droga na świecie nie jest już użytkowana przez samochody, ale stała się atrakcją turystyczną, którą można przejechać rowerem. Zjeżdżając cały czas w dół, w dość krótkim czasie pokonujemy różnicę wysokości 3500 metrów. Mimo że pogoda lubi tu kaprysić, zamieniając drogę nie tylko w najbardziej niebezpieczną, ale i najbardziej błotnistą, przejazd nią jest doświadczeniem, którego nie można sobie darować. Ze stolicy jest też już stosunkowo niedaleko do znajdującego się na granicy z Peru Jeziora Titicaca, czyli najwyżej położonego, żeglownego jeziora świata. Znajdującą się u jego brzegu miejscowość Copacabana ze swoją brazylijską odpowiedniczką łączy nie tylko nazwa. Jest to bowiem jedno z najbardziej nastawionych na turystów miejsc, jakie można zobaczyć w Boliwii. Dlatego najlepiej udać się od razu na którąś z jeziornych wysp, jak Isla del Sol, która zachwyca boskimi widokami na jezioro oraz, jak przystało na Wyspę Słońca, malowniczym jego wschodem. LET’S TRAVEL MAGAZINE Jeśli chodzi o miasta, La Paz nie jest jedynym, które warto odwiedzić. Sucre, czyli konstytucyjna stolica Boliwii, nazywane jest „ciudad blanca” (hiszp. białe miasto) i z pewnością może uchodzić za najładniejsze w kraju. Białe, ciekawe budynki w centrum, czyste i uporządkowane ulice, a do tego ciekawe muzea i kościoły. Gdy wolimy jednak bardziej ekstremalne doznania, udajmy się do Potosi, które uważane jest za najwyżej położone miasto na świecie (trochę ponad 4000 metrów powyżej poziomu morza!). Potosi to przede wszystkim miasto górników, którzy w tutejszych kopalniach już od dawien dawna wydobywają srebro. Teraz część z owych kopalni (mimo że wciąż użytkowana) służy jako atrakcja turystyczna. Pyły, gazy, skwar, czołganie się i do tego odczuwana przez niektórych choroba wysokościowa – już sama wizyta tam jest męczarnią i daje pewien obraz ciężkiej pracy miejscowej ludności. za nimi kobiet, w strojach wyglądających jak wyjęte z planu „Domku na prerii”, szokuje. To mennonici, członkowie zamkniętych, konserwatywnych wspólnot protestanckich, których przodkowie przybyli tu wiele lat temu z Europy. To właśnie miejsca takie jak San Jose sprawiają, że nawet pomimo pewnych niedogodności, podróżowanie po Boliwii staje się doświadczeniem bezprecedensowym. A póki przemysł turystyczny się tu w pełni nie rozwinął, każdy ma szanse znaleźć swoje własne ulubione miejsce. I chociaż momentami kraj ten możemy znienawidzić, przez większość czasu będziemy go kochać. Co ciekawe, są też w Boliwii miejsca, gdzie mamy szansę być jedynymi gringos. Wschodnia część kraju, czyli region założonych w XVII wieku misji jezuickich, zwany Chiquitanią, jest zadziwiająco mało popularny wśród turystów. Wyjęte rodem z westernów San Jose de Chiquitos zachwyca. Znajdujący się tu kompleks pojezuicki jest jednym z najstarszych w kraju i daje dobry pogląd na to, jak wyglądały początki powstawania misji. Najbardziej zaskakują tu jednak ludzie. Nie wszyscy mają latynoską urodę. Widok na boliwijskiej wsi białych, wysokich, niebieskookich mężczyzn w ogrodniczkach i kapeluszach oraz podążających - 13 - / Let’s Travel Magazine Boliwia praktycznie: Formalności/szczepienia Przy pobycie do 90 dni wiza nie jest potrzebna. Przy pobycie dłuższym niż 3 miesiące, powinniśmy ubiegać się o wizę w Ambasadzie Boliwii w Berlinie. Opuszczając kraj drogą lotniczą musimy liczyć się z opłatą lotniskową wynoszącą 25 USD. Obowiązkowym szczepieniem jest szczepienie przeciwko żółtej febrze. Przy wjeździe do kraju możemy być poproszeni o okazanie Międzynarodowego Świadectwa Szczepień (tzw. żółta książeczka). Na wschodzie Boliwii i na obszarze porośniętym dżungla zalecana jest profilaktyka antymalaryczna. Kiedy jechać Najlepiej od czerwca do września. Co prawda temperatury, zwłaszcza w nocy, są wtedy nieco niższe, ale pogoda jest najstabilniejsza. Od grudnia do marca trwa pora deszczowa i część dróg może być nieprzejezdna. Choć wtedy też pokryty wodą Salar de Uyuni wygląda szczególnie fascynująco. Gdzie spać Zazwyczaj nie ma problemów ze znalezieniem noclegu na miejscu, choć miejscowe standardy często pozostawiają sporo do życzenia. Ceny za nocleg zaczynają się już od 20-30 bolivianos (10-15 zł). LET’S TRAVEL MAGAZINE Warto spróbować także szukania noclegów u miejscowych przez coraz popularniejszy w Boliwii portal Couchsurfing. Gdzie dobrze jeść Jeśli lubimy mięso drobiowe, tanio i smacznie zjemy w wielu miejscach. Znalezienie bardziej wyszukanej kuchni czy lepszych restauracji, a często w ogóle czegoś innego niż dania z kurczaka, może być dość trudne. W najbardziej turystycznych miejscowościach (Uyuni, Copacabana) zastaniemy jednak także bardziej europejską kuchnię (czyli przede wszystkim pizzerie). Warto spróbować również mięsa z alpaki, z którego dania przyrządza się w niektórych górskich miejscowościach. O czym pamiętać W większości miejsc nie można płacić kartą. Dodatkowo w wielu miastach może być problem ze znalezieniem działającego bankomatu. Dlatego zawsze powinno się mieć przy sobie odpowiednią ilość gotówki, którą najlepiej wymienić na granicy albo w kantorach w większych miastach. - 14 - / Let’s Travel Magazine Festiwal PodRóżni jest o krok dalej! Ma zmotywować do działania wszystkich, którzy do tej pory mówili: chciałbym podróżować, ALE… Ma być podporą dla podróżników, którzy z powodu rozmaitych trudności zwątpili w możliwość realizacji swoich marzeń. Festiwal jest tworzony z pasją przez podróżników dla podróżników. Chcemy żeby przez te 3 dni wszyscy stali się jedną, wielką rodziną i żeby każdy uczestnik zostawił swój ślad w historii Festiwalu. Festiwal o krok dalej 29 - 31.05.2015 Srebrna Góra Naszymi Gośćmi będą: Zaplanowaliśmy warsztaty: - 3 Wilki - 8 stóp - Soliści - Przez Kontynenty - Stasia Budzisz - Krzysztof Jankowski - Małgorzata Szumska - szczudlarskie - acroyoga - baniek mydlanych festiwalpodrozni.pl LET’S TRAVEL MAGAZINE /festiwalpodrozni - 15 - / Let’s Travel Magazine PODRÓŻ DOOKOŁA ŚWIATA MXT czyli motocyklowa podróż dookoła świata Krzysztof Wróblewski PODRÓŻ DOOKOŁA ŚWIATA Pomysł Z Maksem znaliśmy się od lat. Dlatego, zanim przejdę do historii naszej podróży dookoła świata, wypadało by nakreślić historię naszej znajomości. A w zasadzie dlaczego wiedziałem, że jeśli mam z kimkolwiek jechać na tą wyprawę, to tylko z Nim. Poznaliśmy się na imprezie u Maksa kuzyna zaraz po napisaniu matury. Byliśmy na początku najdłuższych wakacji naszego życia i kompletnie nie mieliśmy na nie planu, co było naturalnym stanem rzeczy dla Maksa, natomiast nienaturalnym dla mnie. Siedzimy więc na imprezie i rozmawiamy: o planach na przyszłość, o niesamowitych studiach, które zaczynamy (… nie były takie niesamowite), o niesamowitych horyzontach które się przed nami roztaczają (… nie roztaczały się) i jak to za 5 lat będziemy magistrami u progu niesamowitej kariery, zdobycia olbrzymich pieniędzy, szybkich motocykli, i pięknych kobiet (no, podsumujmy, że nie udało nam się skończyć studiów w tym czasie). I nagle uświadamiamy sobie, że nie mamy planów na wakacje. Obaj mamy załatwione dobrze płatne, standardowe stanowiska pracy przyszłych studentów (pracownik fizyczny) na następny miesiąc, ale co dalej- nie wiemy. I z mojej strony pada propozycja, że moglibyśmy pojechać pracować do Hiszpanii, bo i ciepło i może coś zarobimy, na co Maks stwierdza: - Dobra, ale może jak już mamy tam jechać, to może jedźmy stopem. Obaj w śmiech i temat znika na około miesiąc. Pod koniec czerwca telefon: LET’S TRAVEL MAGAZINE - Słuchaj, nasz plan nadal aktualny? – słyszę jego głos. No w sumie czemu nie - myślę. 96 godzin później zostajemy odstawieni przez moją kompletnie nie przekonaną do naszego pomysłu mamę na wylotówkę z Wrocławia. Zostajemy pożegnani słowami: „dajcie znać czy Was odebrać po 16” i wyruszamy. Był to początek naszej wieloletniej przygody. Zastanawiałem się kiedyś: Jak to jest, że ludzie wyruszają na podróż dookoła świata? Jaki typ ludzi wpada na takie pomysły? I… szczerze? Nie wiem. Myślę, że jest to jednak zakodowane gdzieś w człowieku. Są ludzie, którzy nie chcą zwyczajnie podróżować. Część ludzi całe życie marzy o takiej podróży, ale nigdy się jej nie podejmują. Innym wystarczają książki, które otwierają przed nimi świat. Ale jest grupa ludzi dla której to za mało. I gdy jeden taki napaleniec trafi na drugiego. Wtedy… no cóż, przydarzają im się Przygody (tak, duże „P”). Ale wracając do naszej historii: Po drodze zrobiliśmy razem bądź osobno wyprawy dookoła Europy, busem, stopem, motocyklem, słowem: zbieraliśmy doświadczenia. I tak, trzy lata temu, na początku listopada siedzimy sobie w mojej piwnicy (miałem pokój w piwnicy- każdy ma swoje dziwactwo). I gadamy. I patrzymy na mapę która wisi u mnie na ścianie (mapa Europy wraz z ZSRR, wylicytowana ze starych zbiorów szkoły podstawowej). W ogóle taka mapa to bardzo zła rzecz. Człowiek patrzy i się zastanawia. I planuje. Wstaje rano widzi mapę i myśli: „Ciekawe jaka pogoda jest teraz w Teheranie?” A jak - 17 - / Let’s Travel Magazine PODRÓŻ DOOKOŁA ŚWIATA raz się człowiek zaczyna zastanawiać to nie daje mu to spokoju. I potem jest efekt wywiewania w świat. No więc siedzimy i pada z mojej strony propozycja: - Meksu, a może w następne wakacje na moto gdzieś razem się wybierzemy? I od razu odpowiedź: - Spoko, dookoła Morza Czarnego? Wyprawa dookoła Morza Czarnego to był plan, który chcieliśmy obaj przeprowadzić od jakiegoś czasu. Widzieliśmy już większość Europy, a żeby transportować motocykle statkiem poza nią nie było nas stać. Morze Czarne za to ma tą zaletę, że można je objechać „na kołach”. Zaczęliśmy więc „jeździć LET’S TRAVEL MAGAZINE palcem po mapie” i zastanawiać się gdzie możemy dojechać i ile czasu nam to zajmie. Po chwili jednak obaj zreflektowaliśmy się, że w te wakacje wspólnego wolnego czasu znajdziemy może ze 3 tygodnie. Mało. I wtedy Maks wpada na genialny pomysł: - Może weźmiemy dziekankę? W sumie jak nie teraz to kiedy? Tak, dziekanka zmieniła podejście do wyprawy, policzyłem kilometry i mówię: - To może lądem do Australii spróbujemy. Maks zaczął się śmiać. - Jak już w Australii będziemy to równie dobrze możemy wracać w drugą stronę i zahaczyć…przesunął palcem po mapie do Brazylii- …o karnawał. - 18 - Klamka zapadła. Wiedzieliśmy, że obaj jesteśmy uparci i, że nie odpuścimy. Skoro klamka zapadła to należy podjąć odpowiednie kroki. Następnego dnia poszedłem do mojej mamy i oznajmiłem: - Jadę na wyprawę motocyklową z Maksem dookoła świata. - Ja też, przynieś drewno do kominka – oznajmiła moja urocza rodzicielka. Jednak z czasem nasi rodzice bardziej wierzyli w powodzenie naszej wyprawy od nas samych. Wspierali nas i trzymali za nas kciuki. I dzięki naszym rodzinom i naszym bliskim udało nam się wystartować. Ale nie uprzedzajmy faktów… / Let’s Travel Magazine PODRÓŻ DOOKOŁA ŚWIATA Przygotowania Dla mnie przygotowania są najcięższą, najdłuższą oraz niestety najżmudniejszą częścią podróży. Udzielę Wam paru rad, które oszczędzą ewentualnego rozczarowania i straty czasu. Po pierwsze: nie nastawiajcie się, że zadzwonicie w parę miejsc, otworzycie stronę www i stronę na facebooku i sponsorzy zaczną lać gotówkę strumieniami na Wasz projekt. To tak niestety nie działa. W naszym wypadku wysłaliśmy ponad 1000 zapytań, ofert, listów i petycji, z czego tylko 6 firm odpowiedziało (nie liczę: MSZ oraz Prezydenta Wrocławia, którzy są zobligowani do zaproponowania Wam w miły sposób, co możecie sobie zrobić z prośbą o patronat, ale –faktycznie- Ci akurat odpowiedzieli). Z tych 6 firm, 3 odpowiedziały: nie. Z pozostałych 3, jedna zaprosiła nas na rozmowę, żeby zobaczyć dwóch gości, którzy mając 23 lata chcą objechać świat. Tylko zobaczyć. Byli ciekawi. Tak więc, żmudnie zbieraliśmy wsparcie, walcząc z procedurami oraz przedstawicielami różnych firm. Poza tym należało przygotować: • Planowaną trasę, wraz z miejscami, które chcieliśmy zobaczyć, • siebie- jeśli chodzi o wiedzę o świecie (uwierzcie, że ktoś kto wyda poradnik jak zachować się w różnych kulturach zgarnie grube miliony), • oraz jeśli chodzi o języki, i chociaż podstawowe zwroty w każdym języku państw przez które przejeżdżamy (Panowie w turbanach dużo łagodniej reagują na dźwięk pozdrowień w swoim języku niż w angielsko- amerykańskim, a że Panowie w turbanach, co się potem okazało, mają często tendencję do posiadania broni maszynowejzależy nam na ich łagodnym reagowaniu). Doszły do tego wszystkie sprawy wizowo- papierowe. Zezwolenia, pozwolenia, żółte karteczki, zielone karty, stemple i cały ten cyrk, który trzeba w wielu krajach okazać na granicy. Chociaż w wielu krajach 10 dolarów jest tak samo przekonujące. Żartuję oczywiście. (Am I?) W związku z tym, że wizy wyrabia się tylko w Warszawie i w paru ambasadach trzeba pokazać się osobiście poznaliśmy trasę Wrocław- Warszawa dobrze niczym rozkład autobusu nocnego z rynku do domu. Najlepiej wspominaliśmy ambasadę LET’S TRAVEL MAGAZINE - 19 - / Let’s Travel Magazine PODRÓŻ DOOKOŁA ŚWIATA Pakistańską. W ciągu 3 miesięcy w tym przeuroczym miejscu spędziliśmy pewnie ze 30 godzin. Trzy razy odmawiano nam wystawienia wizy. Trzy razy wznawiano procedurę, bo urzędnik się zmienił (krążą mroczne opowieści o tym co się stało z poprzednim). Także 3 razy zmieniano typ naszej wizy, a na końcu oznajmiono, że nie możemy wjechać od strony Iran ponieważ taka granica… nie istnieje. Nieczuli na porażającą wiedzę geograficzno-polityczną urzędników Pakistańskich poprosiliśmy o wystawienie wizy i tak. Udało się, chociaż opóźniło nam to start o 3 tygodnie. Przez 3 miesiące załatwialiśmy wizy do tych krajów, do których wiedzieliśmy, że nie będziemy mogli tego zrobić poza Polską czyli np. Indii, czy właśnie Pakistanu. Jest to czasochłonne, bo w każdej ambasadzie trzeba zostawić paszport na +/- 2 tygodnie, wrócić do domu, wrócić do Warszawy, przenieść paszport dalej, potwierdzić rozpoczęcie procesu wizowego i powtarzać proces, aż skończy się lista krajów. Część wiz można dostać już „w drodze” co oszczędza sporo czasu. Wielokrotnie w ambasadach zdarzał nam się także następujący dialog: - Kiedy macie Panowie samolot? Co odpowiedzieć? Zgodnie z prawdą: - my zamierzamy tam POJECHAĆ. - Pojechać?- lekkie niedowierzanie oraz łagodny uśmiech. - Tak pojechać. - Samolotem pojechać? Znaczy polecieć? – to etap, LET’S TRAVEL MAGAZINE - 20 - / Let’s Travel Magazine PODRÓŻ DOOKOŁA ŚWIATA w którym rozmówca zakłada, że 2+2 liczysz na palcach. I prawie zawsze wychodzi Ci osiem. - Nie, pojechać motocyklami, znaczy pojechać. 15 minut później oraz „parę zdjęć i plan podróży” później dostawaliśmy zadanie: I tak musicie przynieść rezerwację na samolot. Nie da się inaczej. To etap, w którym wątpimy chociaż w śladową ilość logiki w biurokracji. schodził do garażu i rozkładał nasze maszyny na części pierwsze i potem składał z powrotem. Doszedł do takiej wprawy przy tym że nawet nie zostawały mu żadne części. A nawet ponoć jakieś dołożył. Następną rzeczą były szczepionki. Nie wolno o tym zapominać, szczególnie jeśli jedziecie w rejony w których, no cóż… oględnie mówiąc z higieną jest raczej krucho (Ustalmy: krucho nie jest wtedy kiedy ludzie nie myją rąk przed jedzeniem, krucho jest wtedy kiedy ludzie żyją w błogiej nieświadomości o wynalazkach takich jak np. woda bez żyjątek w środku). Poszliśmy do sanepidu przygotowani na to, że będziemy musieli teraz to miejsce odwiedzać dość często, jednak Pani doktor stwierdziła, że jako, że jesteśmy wyposażeni w dwa pośladki oraz dwa ramiona, nie widzi problemu, żeby kuć nas po 4 szczepionki na raz. Nie wiem czy jest to zgodne z procedurami, ale przyspieszyło sam proces szczepienia. Muszę przyznać, że jak zabieraliśmy się za ten projekt, nie myślałem, że organizacja w zasadzie będzie pracą, Do tego dochodziły kontakty z mediami, wypuszczanie nowych filmów na nasz kanał YT, oraz wywiady, w których się z tego wszystkiego tłumaczyliśmy. może nie na pełny etat ale tak na ¾. W połączeniu z dwoma kierunkami studiów, na których wtedy byłem, i pracą, do której trzeba było chodzić, żeby odłożyć cokolwiek na podroż, efekt mógł być tylko jeden. W Czerwcu było już jasne, że jest 2:1. Zawaliłem studia, ale wyjeżdżamy na wyprawę! I tak po miesiącach przygotowań, wielu wyrzeczeń, krótkich snów i długich dni, 25 września ruszyliśmy. Organizowaliśmy także spotkania motocyklistów w zaprzyjaźnionym barze, jeździliśmy na targi, i codziennie widywaliśmy się, żeby dogadywać szczegóły (produkcja koszulek, naklejek, przymierzanie, negocjowanie etc. etc.) oraz ogarniać nasze motocykle, które, ze względów finansowych kupiliśmy 1,5 miesiąca przed wyjazdem. Swoją drogą za przygotowanie motocykli należą się olbrzymie podziękowania mojemu tacie, który codziennie po pracy wracał, LET’S TRAVEL MAGAZINE - 21 - / Let’s Travel Magazine NA KRAWĘDZI Jak wygląda piekło na ziemi- witamy w Pakistanie Tomasz Korgol LET’S TRAVEL MAGAZINE - 22 - / Let’s Travel Magazine NA KRAWĘDZI Czas start Obudziłem sie przed 7 rano. Szybko spakowałem plecak i poprosiłem Mahdiego, który gościł mnie tej nocy o podwózkę na wylotówkę Zahedanu - mimo wczesnej pory zgodził się bez problemu. Zacząłem łapać i po około 10 minutach miałem podwózkę niemal do samej granicy, a konkretnie do Meer Jawe. Między Zahedanem, a Meer Jawe przejeżdżałem przez cztery punkty kontrolne, na których stacjonowali policjanci i żołnierze z bronią. Po co? Obecnie Pakistan to jeden z najniebezpieczniejszych krajów na świecie, gdzie niemal codziennie dochodzi do różnych ataków terrorystycznych. Wielu talibów próbuje przekroczyć granicę i dokonać zamachu już na terytorium Iranu (który wbrew powszechnej opinii jest krajem bardzo bezpiecznym) i Irańczycy starają się robić wszystko, żeby do tego nie dopuścić. W Meer Jawe kupiłem sobie melona na śniadanie i po posiłku łapałem dalej. Po kolejnych 15 minutach zabrał mnie kierowca tira i wysadził tuż koło granicy. Pierwszym słowem, które wypowiedziałem, gdy wyszedłem z tunelu granicznego i ujrzałem Pakistan był wyraz, który w Polsce często stosuje się jako zamiennik przecinka, w moim przypadku poprzedzony jeszcze literą „o”. Po prostu pustynia i parę lepianek porozrzucanych po obu stronach drogi. Brak jakiekolwiek kontroli granicznej. Spotkany dziadek na pytanie, gdzie mogę dostać pieczątkę, stwierdził tylko ,,Panie- idź Pan”. Na szczęście po paru minutach wylądowałem we właściwym miejscu. Musiałem wypełnić formularz imigracyjny, ale nie wiedziałem co wpisać w pola „nr lotu” czy „adres w Pakistanie”. Celnik tylko na mnie spojrzał i sam wypełnił te pola, wpisując tam jakieś fikcyjne dane, komentując wszystko słowami ,,witamy w Pakistanie”. Gdy uporałem się z formularzem, wbito mi pieczątkę i powiedziano, że teraz mam się udać do innych „budynków” (ja tych lepianek budynkami bym nigdy nie nazwał) celem dopełnienia pozostałych formalności. Minęły 2,5 godziny i w końcu wylądowałem na posterunku policji w Taftan, mieście granicznym. Granica irańsko-pakistańska Przejście graniczne po stronie irańskiej wygląda dość dobrze - wszystko jest odnowione i ładnie oznakowane. Gdy podszedłem do kontroli celnik tylko spojrzał na mój paszport, zabrał go na zaplecze, a mi kazał usiąść z boku. Wrócił po 30 minutach, oddał mi paszport i życzył powodzenia. Przeżegnałem się i ruszyłem do Pakistanu. LET’S TRAVEL MAGAZINE - 23 - / Let’s Travel Magazine NA KRAWĘDZI ,,Mister, mister escort must take” Na posterunku konsternacja. Pierwszą sensacją był fakt samego pojawienia się obcokrajowca. Ponadto, gdy powiedziałem komendantowi, że zamierzam stąd jechać dalej stopem, ten tylko poprosił dwóch policjantów, żeby przy mnie stanęli i gdybym dalej miał takie głupie pomysły, to mają mnie wsadzić do celi no to miło się zaczęło… Komendant powiedział mi, że autostop czy nawet autobus całkowicie odpadają, bo droga wiedzie w pewnym momencie raptem parę kilometrów od granicy z Afganistanem. Jeśli ktoś z was interesuje się choć trochę tym, co się dzieje na LET’S TRAVEL MAGAZINE świecie, to zapewne doskonale wie, że to właśnie na granicy afgańsko-pakistańskiej ukrywa się większość talibów i następców Bin Ladena. Notabene on sam został zabity właśnie na tym obszarze. Górski teren doskonale nadaje się do zasadzki i nieco ponad rok temu zaatakowano i porwano tam dwie Czeszki, o których słuch potem zaginął. W związku z tym jedyną możliwością jaka mi została, było wzięcie dzielonej taksówki, za którą zapłaciłem 20 dolarów. Dostałem do eskorty jednego żołnierza, który cały czas trzymał w pogotowiu AK47, zwanego popularnie kałasznikowem i ruszyliśmy do Dalbandin, miejscowości oddalonej o ok. 200 km od granicy. - 24 - W taksówce… siedem osób. Cztery (!) z przodu i trzy z tylu. Nie mam pojęcia, jak kierowca prowadził w takich warunkach. Droga do Dalbandin to…. pustynia. Ale taka konkretna, nie rośnie tu zupełnie NIC. Już po 20 km dotarliśmy do pierwszego punktu kontrolnego, gdzie musiałem wysiąść z auta i wpisać się do dokumentów (co w Pakistanie oznacza zwykły zeszyt). Po kolejnych 20 km to samo. Na jednym z punktów kontrolnych z nudów zacząłem przeglądać poprzednie wpisy. Ostatni był sprzed ponad dwóch tygodni, gdy granicę przekroczyło dwóch Duńczyków. Przewertowałem kartki dalej, szukając wpisu jakiegoś Polaka. Nie znalazłem żadnego w ciągu ostatnich trzech lat (dalej nie chciało mi się już szukać) zawsze ktoś musi być tym pierwszym. W Dalbandin byliśmy o 16. Wysadzono mnie koło hotelu, ale szybko powiedziałem, że nie będę miał jak zapłacić i zaproponowałem, że rozbije namiot na zapleczu. Właściciel powiedział, że nie ma mowy i mam spać za darmo w hotelu- Pakistańczycy powitali mnie podobnie jak Irańczycy, czyli z wielką gościnnością. W środku piekła Następnego dnia pobudkę urządziłem sobie około 7 rano, zjadłem śniadanie (cukierki w czekoladzie z sokiem) i czekałem na eskortę. Ta pojawiła się o ósmej. Z początku chcieli dla mnie wziąć taksówkę na pierwsze 50 km, ale powiedziałem, że nie mam jak zapłacić i w końcu zdecydowali, że sami mnie podwiozą (można zatem powiedzieć że był to rodzaj autostopu). Wpakowałem się do pickupa, w którym / Let’s Travel Magazine NA KRAWĘDZI siedziało już pięciu uzbrojonych żołnierzy. Oprócz tego w odległości około 2 km przed nami jechał kolejny żołnierz na motorze, który meldował przez radio czy nie widzi nic podejrzanego. Zatrzymywaliśmy się tylko na punktach kontrolnych, gdzie standardowo musiałem się wpisać, a nierzadko byłem częstowany herbatą albo chociaż wodą (tego drugiego oczywiście odmawiałem, bo moje tabletki do uzdatniania wody potrzebowały 30 minut, aby zadziałać). Gdy znaleźliśmy się 80 km przed Quettą zacząłem się czuć jak VIP, bo moja eskorta nie spuszczała ze mnie oka. Sprawdziłem tylko GPS - 15 km do granicy z Afganistanem i ostrzeżenie o możliwym ataku terrorystów. To wszystko było spowodowane faktem, że niespełna trzy tygodnie wcześniej, dokładnie w tym miejscu, miał miejsce atak na konwój i bardzo zaostrzono wszystkie środki bezpieczeństwa, szczególnie względem obcokrajowców. Rząd Pakistanu ma dość kolejnych protestów dyplomatycznych, które docierają do niego, gdy coś złego stanie się obcokrajowcowi. Strasznie sie bałem, był to zdecydowanie najbardziej niebezpieczny fragment mojej podróży. Na szczęście talibowie mieli chyba tego dnia wolne i nic mi się nie stało. bomba, zabijając 17 osób i chroniono mnie najlepiej, jak się dało. Quetta często określana jest mianem ,,mekki terrorystów”, to tutaj jedną ze swoich głównych siedzib miała Al-Kaida. Przywieziono mnie do hotelu Bloomstar. Normalnie korzystam z Couchsurfingu albo namiotu, ale w tym terenie było to całkowicie wykluczone. Zaprowadzono mnie do pokoju, a pod drzwiami stanęło dwóch uzbrojonych żołnierzy. Nie mogłem nawet wyjść z pokoju bez ich pozwolenia. Na miasto mogłem udać się tylko w ciągu dnia i to w dużej obstawie, na noc byłem uziemiony w hotelu. Z takimi informacjami zasnąłem, wykończony podróżą. Informacje praktyczne: Zrób zakupy (jedzenie, woda) jeszcze w Iraniew Pakistanie aż do Quetty nie będzie żadnego miejsca, żeby coś kupić, a podróż od granicy z Iranem zajmie Ci minimum dwa dni. Wymień gotówkę na rupie pakistańskie w Zahedanie ewentualnie na granicy- kurs w hotelach w Quetta jest wręcz nieprzyzwoity, robiony ewidentnie pod turystów. Postaw sobie twardo, że na transport w tym rejonie możesz wydać np. 20 dolarów i się tego trzymaj. Jeśli będą chcieli od Ciebie pieniądze drugiego dnia podróży (jak to było w moim przypadku), mów, że masz już środki tylko na koncie - wierz mi nie zostawią Cię samego. Jeśli będziesz przekraczał granicę latem to przygotuj się na upały rzędu powyżej 50 stopni. Wiele osób ma problem z uzyskaniem wizy do Pakistanu- wszystko krok po kroku opisałem na blogu: http://www.podrozuj-i-zyj.pl/indie-2014autostopem/jak-zdobyc-wize-turystyczna-dopakistanu-poradnik/ Mekka terrorystów Powodzenia! :) U celu naszej podróży, w Quetta, byliśmy dopiero po 20. Już w mieście kolejny raz zmieniłem eskortę i wpakowano mnie do… transportera opancerzonego! Raptem 4 godziny wcześniej wybuchła w mieście LET’S TRAVEL MAGAZINE - 25 - / Let’s Travel Magazine KUCHNIA ŚWIATA Smaki Bagdadu Łukasz Majchrowski Irak pachnie i to jak! Przechadzając się po Bagdadzie, można dostać wręcz zawrotu głowy, ale pewne jest jedno - obok tamtejszej kuchni nie można przejść obojętnie! LET’S TRAVEL MAGAZINE - 26 - / Let’s Travel Magazine KUCHNIA ŚWIATA Niemal na każdym irackim talerzu znajdziemy mieszankę przypraw o tajemniczej nazwie baharat. Kryje się pod tym niezwykle aromatyczny mix, w rolach głównych: pieprz, kolendra, cynamon, gałka muszkatołowa, kumin i goździki. Oprócz tego ogromną popularnością cieszy się kardamon, mięta i tymianek. Jeśli macie w kuchennej szafce, choć część tych przypraw, to polecam je otworzyć i wziąć głęboki wdech. Czujecie już aromat tamtejszej kuchni? To dopiero początek! Czas, by liznąć trochę historii i przybliżyć jej smaki. By tego dokonać musimy trochę cofnąć się w czasie, o jakieś 10 000 lat do starożytnej Mezopotamii… W dorzeczu Tygrysu i Eufratu kształtowała się nie tylko pierwsza cywilizacja, ale także jedna z najstarszych kuchni świata. Dzięki archeologicznym odkryciom wiemy jak bardzo, również pod względem kulinarnym, była zaawansowana ówczesna kultura. Kuchnia mezopotamska liczy co najmniej pięć razy tyle, ile obecnie mamy w kalendarzu lat. To właśnie tam powstały pierwsze książki kucharskie. Antyczne cywilizacje zamieszkujące te tereny, pieczołowicie spisywały na glinianych tabliczkach receptury potraw, które zachowały się do dzisiaj. Ponoć pierwszym znalezionym przepisem był sposób warzenia piwa, ale to informacja niepotwierdzona. Sumerowie, Babilończycy, Asyryjczycy oraz Persowie mieli ogromny wpływ na to, co znajdujemy na talerzu we współczesnym Bagdadzie. Podstawę tamtejszej diety stanowią produkty popularne w całym arabskim świecie. W irackim kociołku znaleźć możemy między LET’S TRAVEL MAGAZINE innymi: ryż, kaszę bulgur, daktyle, orzechy, bakłażany, granaty, pomidory i rośliny strączkowe. Obok nich ważne jest również mięso, głównie baranina, kurczak i wołowina. Wieprzowina natomiast jest niedozwolona ze względu na panującą religię i nakazy halaal, które zabraniają jej spożywania. To, co wyjątkowo uwiodło mnie w tej kuchni, to minimum składników, dających maksymalny efekt smakowy – wręcz idealne proporcje – nic dodać nic ująć. Mówiąc o irackiej kuchni, nie sposób pominąć gościnności, która przejawia się przede wszystkim podczas posiłków. W myśl głównej zasady: dobrze najedzony gość, to szczęśliwy gospodarz. Przejadanie się i próbowanie wszystkiego, co nam zaserwują, jest jak najbardziej w dobrym tonie. Typowy iracki posiłek zaczyna się od przystawki zwanej mezze, podczas której podawane są rozmaite dania: baytinijan maqli – smażone bakłażany z tahiną, sałatka fattoush z kawałkami podpieczonej pity, tabbouleh – kasza bulgur z dużą ilością zielonej pietruszki i soku z cytryny oraz suszone owoce lub orzechy. Oprócz tego na stołach znajdują się rozmaite pasty – powszechnie znany hummus z ciecierzycy oraz baba ghanoush, otrzymywana z opalanych nad ogniem bakłażanów. je np. w formie dolmy (coś na kształt polskich gołąbków) i faszeruje mięsem oraz ryżem. Kolejną charakterystyczną potrawą jest masgouf, czyli przyprawiony solą, tamaryndem i kurkumą, grillowany na ruszcie karp. Masgouf uważany jest za potrawę narodową Iraku i nie może go zabraknąć podczas ważnych uroczystości. Jeśli tak jak ja, uwielbiacie słodkości, nie zawiodą was opływające w cukrze i miodzie irackie desery: bakalawa, chałwa, kleicha – ciastka z daktylami oraz qatayef – popularne słodkie pierożki ze śmietaną i orzechami, spożywane podczas ramadanu. Na zakończenie posiłku nie może oczywiście zabraknąć słynnej irackiej kawy, mocnej i gorzkiej, herbaty lub sharbatu, czyli napoju z owoców i płatków kwiatów. Gotowi na kulinarną podróż? Pyszne zupy i potrawki to z pewnością mezopotamska specjalność. Dania szczególnie warte polecenia to shorbat rumman – zupa z granatów, czy zapiekanka z bakłażana tepsi baytinijan. Warzywa w kuchni irackiej odgrywają kluczową rolę, przyrządza się - 27 - / Let’s Travel Magazine KUCHNIA ŚWIATA FESENJAN KURCZAK W GRANATOWOORZECHOWYM SOSIE 4 porcje Fesenjan to danie charakterystyczne zarówno dla kuchni perskiej, jak i mezopotamskiej. persowie osiedlający się w najafie oraz karbali przywieźli ze sobą swoje tradycje kulinarne, które zagościły również w bagdadzie. podstawą dania jest sos z melasy z owoców granatu oraz prażonych orzechów włoskich. mimo że połączenie jest dość nietypowe, to smakuje spektakularnie. danie możemy przygotować nie tylko z kurczaka, ale także z dowolnego rodzaju drobiu. KUCHNIA ŚWIATA Melasa z granatów: 250 ml soku z granatów 50 g cukru sok z 1 cytryny Fesenjan: 2 piersi z kurczaka pokrojone w kostkę 1 posiekana cebula 200 g posiekanych orzechów włoskich 100 ml melasy z granatów 200 ml bulionu 1 łyżka miodu 2 łyżki pasty tahini oliwa z oliwek gałka muszkatołowa cynamon czarny pieprz, sól Do podania: pestki z 1 granatu posiekana pietruszka 1 szklanka ryżu basmati ugotowana na sypko Wszystkie składniki umieść w rondlu i redukuj na wolnym ogniu aż do otrzymania gęstego syropu (30-45 minut). Powinniśmy otrzymać 100 ml melasy. Orzechy upraż na patelni i odstaw. Rozgrzej łyżkę oliwy i lekko przysmaż cebulę, następnie wrzuć kurczaka i podpiecz na złoto. Przypraw odrobiną soli i pieprzu. Wlej bulion i zagotuj. Zmniejsz ogień, a następnie dodaj melasy z granatów, posiekane orzechy, pastę tahini i miód. Przypraw odrobiną gałki muszkatołowej i cynamonu. Duś przez 15-25 minut, aż otrzymasz żądaną gęstość sosu. Przypraw do smaku. Danie podawaj z ryżem lub chlebkiem naan. Na sam koniec posyp potrawę pestkami granatu oraz świeżo posiekaną pietruszką. KUCHNIA ŚWIATA TIMMAN JAZAR PILAW Z RYŻU I MARCHWI 4 porcje Timman to irackie określenie na ryż, zaś jazzar oznacza marchew. te dwa składniki (plus trochę przypraw i opcjonalnych dodatków) wystarczają, by stworzyć coś wyjątkowego i smacznego. ponadto banalny sposób przygotowywania czyni z tego dania typowy comfort food. tradycyjnie potrawę przyrządza się z mielonym mięsem, jadnak ja proponuję wersję z soczewicą, która w iraku cieszy się ogromną popularnością. KUCHNIA ŚWIATA Składniki: 1 szklanka brązowego ryżu 2 szklanki posiekanej w kostkę marchwi 1 szklanka zielonej soczewicy 1 duża cebula posiekana w kostkę 100 ml warzywnego bulionu 1 łyżeczka garam masala lub mieszanki przypraw baharat ½ łyżeczki cynamonu 4 łyżki posiekanych migdałów oliwa z oliwek sól, pieprz Ugotuj soczewicę na półtwardo. Ryż opłucz w zimnej wodzie, następnie wrzuć go na dużą ilość lekko osolonego wrzątku i ugotuj al dente. W osobnym garnku ugotuj soczewicę na pół twardo. Na patelni rozgrzej łyżkę oliwy i lekko przysmaż cebulę. Wrzuć soczewicę i smaż ją przez 5 minut razem z cebulą. Dodaj marchew, cynamon, garam masalę i wlej gorący bulion. Gotuj wszystko razem przez około 10 minut, aż marchew trochę zmięknie, a bulion odparuje. Wsyp ugotowany ryż i wymieszaj dokładnie z warzywami. Przypraw solą i pieprzem do smaku. Danie podaj posypane prażonymi migdałami. GLOBAL citizen Wolontariat Zagraniczny World Issues | Management | Cultural www.globalcitizen.pl FOTOREPORTAŻ Człowiek Fiordów Tomasz Furmanek LET’S TRAVEL MAGAZINE - 33 - / Let’s Travel Magazine FOTOREPORTAŻ LET’S TRAVEL MAGAZINE - 34 - / Let’s Travel Magazine FOTOREPORTAŻ Łukasz Nowak: Tomasz, ze zdjęć można wywnioskować, że w kajaku spędzasz całe życie. Jak jest naprawdę? Tomasz Furmanek: To prawda, ale wbrew pozorom w kajaku nie sypiam. Pływam 2-3 godziny, 3 dni w tygodniu nie licząc dłuższych weekendowych wycieczek. Zimą z oczywistych względów dużo mniej, wtedy więcej uwagi poświęcam na narty. Zdjęcia, które oglądacie w większości zdjęć są z dni kiedy jest ładna pogoda, a w zachodniej Norwegii naprawdę dużo pada. Taka pogoda to walka z morzem, a nie robienie zdjęć. Masz dosyć nietypowy zawód, szczególnie jak na polskie warunki. Opowiedz czym się zajmujesz. Pracuje w Institute of Marine Research w Bergen. Można powiedzieć, że jestem informatyko-biologiem. Większość czasu spędzam przed komputerem programując aplikacje do badań genetycznych nad florą. Ta praca jest efektem moich pasji i wielu lat nauki. Programowałem od 15 roku życia, a teoretyczne wykształcenie zdobywałem podczas studiów z biologii molekularnej i medycyny. Jestem pewny, że wielu naszych czytelników marzy o kajakowej przygodzie na fiordach. Zdradź nam trochę informacji praktycznych. Można wypożyczyć kajak w Gudvangen lub w Flåm z przewodnikiem lub bez. Trzeba się umówić kilka dni przed przyjazdem, dlatego że firma jest lokalizowana w Voss. Najwięcej ludzi spotkamy w lipcu kiedy już woda jest „ciepła”, ale moją ulubioną porą na Nærøyfjord to maj lub jesień kiedy jest spokojniej. Niestety wtedy też jest bardziej niebezpiecznie, z powodu niskiej temperatury wody i gorszej pogody. Geirangerfjord jest również niesamowitym miejscem ale warunki tutaj są trudniejsze z powodu wiatru i większych fal. W niektórych miejscach tego fiordu jest trudno wejść na ląd z powodu stromych skał. To miejsce wygrywa jednak z innego powodu. Niedaleko Geiranger są góry i ośrodek narciarski niedaleko Stryn. Można podziwiać ośnieżone szczyty i nawet pojeździć na nartach. Najlepszy czas to koniec maja i początek czerwca. Wtedy jest śnieg w wysokich górach i zielono niżej przy fiordach. Oprócz nart można, jeździć na rowerze terenowym i pływać na kajaku w tym samym dniu i tej samej okolicy. Kajaki można wypożyczyć w Geiranger. Również wyspy godzinę jazdy na zachód od Bergen są dobrym miejscem do pływania. To jednak site tylko dla doświadczonych. Tutaj można wypożyczyć kajaki i wynająć przewodnika. Cena za wypożyczenie dobrego kajaku to 400 kr za dzień i nie warto oszczędzać. Zachodnie fiordy to na pewno miejsce dla miłośników kajaków, nawet tych początkujących, ale lepiej swoją przygodę rozpocząć z przewodnikiem. Moje 2 ulubione miejsca to Nærøyfjord i Aurlandsfjord. LET’S TRAVEL MAGAZINE - 35 - / Let’s Travel Magazine FOTOREPORTAŻ Kolejna miejscówka dla zaprawionych to Lofoty, jednak trzeba być ostrożnym. Bardzo trudne warunki to norma i nie powinno się tu pływać bez sprawdzania warunków w okolicy gdzie planujemy pływać. Polecam miejscowość Reine na Lofotach. Kristoffer Vandbakk z którym pływałem na Lofotach ma dobry opis tych okolic tutaj. Możecie śledzić go również na instagramie. Norwegia to nie tylko woda i fiordy co widać również na twoim profilu na instagramie (link). Jakie aktywności uprawiasz i co daje Ci największa satysfakcję? Moją ogromną pasją, która daje niesamowite doznania i największą satysfakcję to kiteskiing (latawiec z nartami). Najlepsze moim zdaniem miejsce znajduje się w górach mię dzy Bergen a Oslo, gdzie są ogromne płaszczyzny i często stabilny wiatr. Oprócz tego jak każdy Norweg chodzę też na skitury lub splitboard. Żyję blisko z naturą, latem chodzę po górach i jeżdżę na rowerze terenowym (fatbike), który w Polsce nie jest zbyt popularny. LET’S TRAVEL MAGAZINE Jakie są Twoje cele i marzenia podróżnicze? Poza Norwegią, która wciąż mnie zaskakuje chciałbym odwiedzić Grenlandię i Alaskę. Chciałbym też powtórzyć moją podróż na Islandię. Alaska i Islandia to wspaniałe miejsca na fatbike (rower terenowy) i packraft(mały, pakowny ponton). Z Podróży w miejsca to planuję wyprawę do Argentyny, szczególnie interesuje mnie Patagonia. Niezwykła kraina skalistych szczytów, może wybierzemy się razem? Nie musisz pytać 2 razy! Tomasz, dziękuję za rozmowę i widzimy się na norweskich fiordach. - 36 - / Let’s Travel Magazine Loudres Justyna Bieńkowska Lourdes to jedno z największych miejsc kultu Maryjnego na świecie. Sanktuarium odwiedza rocznie około 5 milionów pielgrzymów i tylko 1 milion stanowią wycieczki zorganizowane. To właśnie w tym miejscu, w 1858 roku, 14-letniej Bernadecie objawiła się Maryja. A zatem, przyjeżdżając do Lourdes doświadczymy nie tylko doznań podróżniczych ale również i duchowych. Dlaczego święta? Bernadeta była najstarszą córką z dziewięciorga dzieci Franciszka Soubirous i Luizy Casterot. Przez całe życie cierpiała na astmę, zawsze była bardzo chorowita. W wieku 14 lat, w 1858 roku kiedy wraz z dwoma innymi dziewczynkami poszła szukać drewna na opał, ujawiła jej się Matka Boża. Było to pierwsze z 18 objawień, cztery lata po ogłoszeniu dogmatu o niepokalanym poczęciu. W jednym z objawień Maryja powiedziała jej swoje imię: „Que soy era Immaculada councepciou”- „Jestem Niepokalane Poczęcie”. Poprosiła również dziewczynkę aby ta odgarnęła ziemię. Wtedy jej oczom ukazało się źródło wody, które istnieje do dzisiaj. Od tamtej pory, do Lourdes przyjeżdżają pielgrzymi z całego świata i dają swoje świadectwo o uzdrowieniach duchowych i fizycznych. W 1866 Bernadeta wstąpiła do klasztoru w Nevers, gdzie w wieku 35 lat zmarła. W 1919 roku odkryto, że ciało Bernadety, mimo upływu czasu, nie rozłożyło się. Był to kolejny dowód jej świętości. W 1925 roku papież Pius XI ogłosił ją błogosławioną, a w 1933 została dodana do grona świętych. Śladami świętej Bernadety Aby poznać historię św. Bernadety możemy zgłosić się do biura informacji i umówić się na darmową wycieczkę z polskim pilotem śladami jej życia, oraz obejrzeć o niej krótki seans filmowy. LET’S TRAVEL MAGAZINE Wycieczkę zaczynamy od bazyliki św. Piusa X, w której pomieścić może się nawet do 25 tysięcy osób. Bazylika jest ogromna, w formie statku. W każdą środę i sobotę odbywają się w niej msze międzynarodowe, które są odprawiane głownie w języku francuskim, włoskim i hiszpańskim i angielskim (fragmenty Pisma Świętego zawsze są z napisami we wszystkich oficjalnych językach Lourdes czyli: francuskim, hiszpańskim, włoskim, niemieckim, angielskim i niderlandzkim). Następnie zmierzamy do muzeum świętej Bernadety gdzie zobaczymy makietę, która przedstawia miasto za - 38 - czasów Świętej. Oprócz tego możemy zobaczyć zdjęcia witraży, które przedstawiają objawienia oraz różne drobiazgi należące do Bernadety. Dalej, przechodzimy do domu rodzinnego tzw. „Moulin de BOLY”, gdzie Bernadeta spędziła swoje dzieciństwo. Zobaczymy tam drzewo genealogiczne rodziny Soubirous, miejsce, gdzie dziewczynka się urodziła oraz młyn, przy którym z całą rodziną pracowała. Po drodze mijamy dom ojca Bernadety, niestety wejście jest płatne dlatego większość osób go pomija. Odrobinę dalej możemy odwiedzić słynną „cachot” czyli byłe / Let’s Travel Magazine więzienie i jednocześnie miejsce, w którym Bernadeta żyła po upadku młyna Boly. Znajdziemy tam buciki dziewczynki (dzięki nim możemy wyobrazić sobie jak malutka była. Ze względu na choroby nigdy nie urosła, miała jedynie 1,5 metra wzrostu), fotografie i oryginalny kominek, przy którym cała rodzina modliła się. Kolejnym przystankiem jest kościół SacreCoeur, w którym dziewczynka została ochrzczona. Następnie hospicjum, w którym Bernadeta uczyła się czytać i pisać. Tam również podjęła decyzję o swoim przyszłym powołaniu. Tę część zwiedzania kończymy w grocie, czyli miejscu, gdzie objawiła się Matka Boska. To właśnie w grocie codziennie odmawiany jest różaniec, kilka razy w tygodniu organizowana jest modlitwa dla młodzieży a wieczorami adoracja Najświętszego Sakramentu. Odkrywanie sanktuarium Sanktuarium jest ogromne, składa się z trzech poziomów. Na pierwszym, znajduje się Basilique Notre Dame du Rosaire gdzie każda tajemnica różańca przedstawiona jest jako ogromny obraz z mozaiki. Wejść na drugi poziom możemy schodami tuż przy wejściu do bazyliki lub jednym z dwóch podjazdów symbolizujących ramiona Jezusa, które witają pielgrzymów. Będąc na górze koniecznie trzeba wejść do Krypty. Zobaczymy tam relikwię św. Bernadety czy posąg św. Piotra (replikę tego w Rzymie). Raz w tygodniu w krypcie odbywa się msza międzynarodowa dla młodzieży. Warto też zwrócić uwagę, że każda cegła jest dziękczynieniem za uzdrowienie duchowe czy cielesne. Znajdziemy tam też dziękczynienia z Polski (niestety z małymi błędami). Ostatni etap to Bazylika Niepokalanego Poczęcia z witrażami przedstawiającymi objawienia aż do momentu ustanowienia dogmatu o niepokalanym poczęciu. Baseny Baseny to po grocie drugie najważniejsze miejsce w Lourdes. To właśnie w nich znajduje się cudowna woda, która za czasów Bernadety uzdrawiała. Do tej pory uznanych uzdrowień przez kościół zanotowano 69, ostatnie w 1983 roku. Aby zażyć kąpieli w basenach wystarczy zgłosić się do biura informacji i zgłosić swoją chęć na konkretny dzień. Moim zdaniem jest to jedno z najbardziej duchowych przeżyć jakich miałam okazję doświadczyć. Gdzie zjeść W Lourdes znajdziemy kilka stołówek np.: „Ave Maria”, gdzie obiad złożony z przystawki, dania głównego i deseru zjemy za około 7 € ale również mnóstwo restauracji z całego świata. Ja polecam Casa Italia gdzie zjadłam wyśmienitą pizzę (prawie tak LET’S TRAVEL MAGAZINE - 39 - / Let’s Travel Magazine pamiętać, że czym dalej od centrum tym taniej. Ja polecam sklep Palais du rosaire, które mimo lokalizacji w centrum miasta, jest jednym z najtańszych sklepów z pamiątkami. Możemy też odwiedzić uroczą Polkę (po drodze do Cachot), która prowadzi Polski Sklep. Jak dojechać Lourdes ma swoją stację pociągów dlatego, łatwo dostaniemy się do miasta TGV. Miasto ma również lotnisko, więc można pokombinować z lotami przesiadkowymi (te bezpośrednio z Polski są bardzo drogie). Możemy również samolotem dolecieć tanimi liniami do Toulouse a później wsiąść w TGV (około 20€). Trzeba pamiętać, że Francuskie koleje są naprawdę drogie, dlatego im wcześniej zarezerwujemy bilety tym tańsze one będą (rezerwując bilet ParyżLourdes dwa tygodnie przed, zapłaciłam około 100€). Gdzie spać dobrą jak we Włoszech) za około 8€, restaurację prowadzoną przez Włochów. Możemy być pewni że włoskie smaki poczujemy również i w Lourdes. Można też zjeść coś z kuchni hinduskiej lub zwykłe fast foody. LET’S TRAVEL MAGAZINE Rozrywka Nawet w tak pobożnym miejscu jak Lourdes znajdziemy bary, puby i dyskoteki. Ponadto od czasu do czasu przyjeżdża tam wesołe miasteczko z nieziemskimi karuzelami. Jeśli chcemy kupić pamiątki to warto - 40 - Jeśli jedziemy grupą zorganizowaną np. z młodzieżą warto spytać się o nocleg w Village des jeunes, który oferuje pokoje oraz miejsce na namiot. Po za tym z noclegiem w Lourdes nie ma problemu. Mimo swojej niedużej powierzchni jest to miasto z największą ilością hoteli w całej Francji! / Let’s Travel Magazine PAMIĘTNIKI Z AFRYKI Let’s Travel Ghana Agnieszka Kargo LET’S TRAVEL MAGAZINE - 41 - / Let’s Travel Magazine PAMIĘTNIKI Z AFRYKI O zachodniej Afryce jest ostatnio bardzo głośno z powodu epidemii Eboli – cały kontynent wrzucono do jednego worka z wielkim napisem „EBOLA!!!”. Tak się składa, że „ebolowa” nagonka jest krzywdząca zarówno dla krajów, gdzie epidemia naprawdę występuje, jak i dla całego kontynentu. Ruch turystyczny, i tak zwykle niewielki, wyraźnie zmalał w ciagu ostatniego pół roku. Panika dopadła świat „rozwinięty”, a ofiarą są tak przyjazne i bezpieczne kraje, jak Ghana, gdzie mam przyjemność mieszkać już prawie 5 lat. W Ghanie nie ma Eboli, więc zapraszam na wycieczkę! Podróż zaczniemy od stolicy.Wiele twarzy Akry Stolicą Ghany jest Akra – olbrzymia aglomeracja, składająca się, oprócz paru centralnych punktów, głownie z niskich budynków, jednorodzinnych domów i małych „bloków”. Miasto głośne, zatłoczone i brudne. Interesującą dzielnicą jest James Town, najbardziej historyczna część, gdzie ciągle można zobaczyć pozostałości budynków kolonialnych i zwiedzić Fort James. Forty lub ich ruiny, zbudowane przez kolejnych kolonizatorów (Portugalczyków, Holendrów i Anglików), można znaleźć praktycznie w każdym miasteczku na wybrzeżu. Ten w Akrze pełnił jeszcze całkiem niedawno rolę więzienia, teraz udostępniony jest zwiedzającym. Wokół fortu ciągnie się wspomniane James Town, slumsy rybaków powstałe w kolonialnych pozostałościach. Na plaży wędzi się i suszy kozie mięso oraz ryby, zwierzęta wyjadają resztki z wielkiego śmietniska. Tu akurat ludzie nie są aż tak przyjaźni – nie lubią być fotografowani, ani obserwowani. Jednak to właśnie tu zabieram zwykle wszystkich gości w pierwszej kolejności. Żeby nie pomyśleli sobie, że cała Afryka jest taka, jak dzielnica LET’S TRAVEL MAGAZINE w której mieszkam. Żeby pokazać im, jak ciężkie życie mają tu ludzie. Bez bieżącej wody i elektryczności, w domkach posklecanych z dykty. Kąpiący dzieci w rynsztokach, wśród śmieci i odpadków... Z James Town idziemy na największy bazar Ghany - Makola Market. Tu można kupić wszystko, ubrania, żywność, elektronikę, AGD. Głównie są to produkty masowo sprowadzane z Chin, albo używane ubrania z USA/Europy. Kwartał paru ulic zapełniony sklepami, tragarzami, sprzedawcami przekąsek i wody niosącymi swoje mini-sklepiki na głowach, kupującymi i samochodami. Dla mnie najciekawszym kawałkiem bazaru jest ten z lokalną żywnością i kosmetykami, gdzie można kupić suszone i wędzone ryby, ślimaki, mięso, owoce, warzywa, półprodukty do fufu, przyprawy i przedziwnie wyglądające proszki i liście, służące do wyrobu lekarstw na wszystkie dolegliwości. Tutaj kupicie świeże wino palmowe, masło Shea i czarne mydło. Zaraz obok są stragany z koralikami, tradycyjnie wyrabianymi ze szkła oraz z kolorowymi materiałami, z których kobiety szyją swoje przepiękne sukienki. Można tu też kupić tradycyjne kente, materiał tkany w specjalny sposób, służący do szycia strojów świątecznych dla wodzów i królowych. Nie ma lepszej lekcji lokalnej kultury niż na bazarze! Tutaj wszyscy chętnie opowiadają, co sprzedają, i do czego to służy. Czasem nawet dadzą spróbować. Jeśli akurat jesteście w Akrze w środę, to warto się wybrać na Labadi Beach. To największa plaża w mieście, a w środowe wieczory organizowana jest - 42 - impreza reggae. Ale można przyjść już wcześniej, usiąść w cieniu parasola, wypić zimne piwo Club i poczekać na tubylców sprzedających rękodzieło i inne różności – siedząc w cieniu znacznie przyjemniej się targować. Na plaży Labadi można pograć w piłkę, pojeździć konno, zjeść lokalne i międzynarodowe potrawy, skorzystać z niezwykle różnorodnej oferty napojów mniej lub bardziej wyskokowych, a po malowniczym zachodzie słońca łatwo też nabyć inne środki, których wszechobecny zapach wyraźnie daje znać, że to właśnie reggae i rastamani przejmują powoli plażę... Akra jest żywym miastem, a Ghańczycy lubią się dobrze bawić, zwłaszcza, jeśli oprócz jedzenia i picia mogą też potańczyć. Taniec jest niezwykle istotnym elementem kultury w Afryce i tu również traktowany jest poważnie. Zarówno mężczyźni jak i kobiety niejako rywalizują w tańcu, strając się pokazać jak najefektowniej. Oczywiście wiedzą doskonale, że biali (obruni*) nie potrafią tańczyć, więc jeśli przyjedziecie do Ghany, i ktoś wam powie, że „you know how to dance”, to będzie to nie lada komplement! Kluby i bary otwarte są codziennie z wyjątkiem poniedziałków, zawsze można znaleźć miejsce, gdzie muzyka będzie grała głośno, a alkohol lał się strumieniami. Większość z nich znajdziecie w dzielnicy Osu, część także w Dzorwulu i East Legon. Pomiędzy dzielnicami w nocy można przemieszczać się taksówkami, dobrze wytargowana cena nie powinna przekroczyć równowartości 15 zł przy przejeździe z dzielnicy do dzielnicy – nie dajcie jednak taksówkarzowi zabierać / Let’s Travel Magazine PAMIĘTNIKI Z AFRYKI dodatkowych pasażerów - zdarzały sie ostatnio rabunki zorganizowane w ten sposób. W dzień najlepszą formą komunikacji jest tro-tro, czyli rozkelkotany mini-bus. Nie ma rozkładów jazdy, a z „pętli” tro-tro odjeżdżają po zapełnieniu. Każdy na przystanku chętnie wyjaśni wam, jak dojechać do celu, i ile powinien kosztować przejazd. Tro-tro ma kierowcę i „konduktora” – ten drugi głośno i gestami daje znać pasażerom, dokąd zmierza jego busik oraz oczywiście pobiera opłaty. Dzieje się to po odjeździe z przystanku, pasażerowie po kolei wzywani są do uiszczenia opłaty. Średnio tro-tro jest 10 razy tańsze od taksówki, a czasem nawet szybsze... to, co ci kierowcy robią, żeby przejechać dany odcinek jak najszybciej, potrafi być bardzo widowiskowe, a od pasażerów może wymagać mocnych nerwów. Jednak Ghańczycy nie dają sobą dyrygować. Jeśli uznają, że jedzie za szybko, na pewno powiedzą o tym kierowcy, i będą narzekać i krzyczeć tak długo, aż zwolni. A wracając do imprez i tańca, warto wspomnieć, że najbardziej huczne są zwykle pogrzeby. Ghańczycy zakładają piękne, czarne i czerwone szaty żałobne, zapraszają tłumy gości, którzy przynoszą pieniądze, a w zamian za to... świetnie się bawią! Jedzenie, alkohol i tańce przy muzyce na żywo to norma. Są oczywiście mowy na cześć zmarłego, ale to krótka oficjalna część – po złożeniu kondolencji najbliższym podaje się jedzenie i zaczyna tańce. Nawet śluby nie są są tak „intensywne” zabawowo! Akra, jak wspomniałam, jest miastem „rozłożystym”. W dzielnicach Cantonments, Labone i Airport LET’S TRAVEL MAGAZINE Residential Area znajdują się liczne ambasady i rezydencje bogatych tubylców i ekspatów. Tutaj też można znaleźć bardzo dobre restauracje oferujące kuchnie ze wszystkich stron świata. Europa, Azja, Bliski Wschód, czy USA – wszystko jest dostępne, najwyższej jakości i w niemałych cenach. Jeśli jednak chcielibyście się wybrać do „normalnej” dzielnicy, gdzie mieszkają średnio zamożni Ghańczycy, to polecam Adabrakę – spokojne ulice, normalne domy, lokalne „chop bary”, czyli jadłodajnie i małe restauracyjki oraz „spoty” – czyli bary, gdzie serwowawe są miejscowe alkohole. Oczywiście takich dzielnic jest więcej, tyle że Adabraka usutuowana jest dośc centralnie, pomiędzy centrum miasta, a Osu. To tam znajduje się National Museum, najciekawsze muzeum w mieście, z wartą polecenia bogatą kolekcją związaną jest z historią i kulturą kraju, zwłaszcza okresem handlu niewolnikami. typowe turystyczne pamiątki, od rzeźb i bębenków, po materiały i obrazy i koraliki. Bądźcie pewni, że tutaj dostaniecie cenę dla Obruni, i ciężko będzie ją zbić do rozsądniejszych granic... Akra jest też świetnym miejscem do organizacji wyjazdów w głąb kraju – wiadomo, ze stolicy można dojechać wszędzie. Na zachód i północny zachód jeździ się ze stacji w Kaneshi (do Cape Coast, Takoradi i Kumasi), na północny wschód i wschód z Tema Roundabout (do Akosombo, Volta Region, Ada i Keta), a na bliższą i dlaszą północ z Madiny. Do Kumasi, Takoradi i Tamale można też polecieć jedną z krajowych linii lotniczych, terminal krajowy znajduje się na Kotoka International Airport. Cena w jedną stronę wyniesie 100-150 USD, a podróż, zamiast całego dnia, zajmie maksymalnie godzinę. A gdzie pojechać i po co? O tym następnym razem! Centrum miasta rozciąga się pomiędzy okolicą zwaną „Accra” i „Circle”. „Accra” to mniej więcej ten sam rejon co Makola Market, a „Circle” to Nkrumah Circle, skrzyżowanie położone ok 1,5 km na północ. Tutaj znajdują się budynki rządowe, biura, drogie hotele. Głównymi punktami są Independence Square, gdzie organanizowane są oficjalne obchody świąt narodowych, demonstracje, imprezy sylwestrowe czy koncerty, oraz Kwame Nkrumah Memorial Park, poświęcony pamięci prezyndenta Kwame Nkrumah, który doprowadził do bezkrwawego uzyskania niepodległości przez Ghanę, jako jedną z pierwszych krajów w Afryce w 1957 r. Tuż obok parku usytuowane jest Arts Centre, gdzie można kupić - 43 - / Let’s Travel Magazine FOTO PORADY Jak fotografować „tubylców”? Marek Wójciak LET’S TRAVEL MAGAZINE - 44 - / Let’s Travel Magazine FOTO PORADY Najprostsza droga to... zapytać. Nie bój się, fotografując ludzi czasem musisz mieć z nimi kontakt. Nie rzadko może Ci on pomoc w zbudowaniu historii zdjęcia. I nieznajomość języka wcale tu nie przeszkadza. Wystarczy pokazać aparat i pytająco spojrzeć. Zawsze działa. Czasem wskazane będzie podzielenie się jakąś monetą po wykonaniu kadru, ot kurtuazja, szczególnie gdy mamy do czynienia z ludźmi biedniejszymi od nas. A to przykład zdjęcia zrobionego w ten sposób. Ile razy trafiło wam się złapać za aparat, widząc świetny kadr i... opuścić go pod wpływem groźnego wzroku potencjalnego modela? Niestety w naszym świecie ludzie są wszędzie. Niestety? Czasem to oni tworzą idealny kadr, ale nie zawsze są zadowoleni z tego, że ktoś próbuje go uwiecznić. Podejmując takie ryzyko w Maroku można stracić parę euro, w Neapolu aparat, a jeśli naprawdę mamy pecha, możemy zostać uszczupleni o rękę (na szczęście to już wyjątkowe ekstremum). Tak czy inaczej, ludzie mają prawo do swojej prywatności, a zgodnie z literą prawa do swojego wizerunku. I tego nie zmienimy. Możemy to zaakceptować i się do tego stosować... lub spróbować delikatnie nagiąć przepisy. Oto parę rad które mogą okazać się przydatne gdy ruszasz np. w miasto z zamiarem złapania lokalnych obrazków. LET’S TRAVEL MAGAZINE - 45 - / Let’s Travel Magazine FOTO PORADY Można oczywiście zrobić zdjęcie z ukrycia, gdy nasz główny aktor nie widzi. Warto jednak pamiętać, że najlepiej żeby jego twarzy pozostała w ukryciu. Prawdopodobieństwo, że trafi na nasze zdjęcie jest niezwykle niska, ale gdyby do tego doszło w najgorszym wypadku, może skończyć się w sądzie. LET’S TRAVEL MAGAZINE - 46 - / Let’s Travel Magazine FOTO PORADY Zdarzają się także sytuacje, w których kontakt nie jest wskazany. Czy to ze względu na niechęć „obiektu” do bycia fotografowanym, czy ze względu na ulotność chwili, która może prysnąć gdy w nią wkroczymy, bądź będziemy niewystarczająco szybcy. Co wtedy? Polecam fotografowanie z biodra. Ustawiamy aparat na tryb manualny (wyłączamy autofocus), ustawiamy ostrość na 2-3 metry, przysłona (f ) na 8-10 (by mieć sporą głębię), czas migawki około 1/250 by zdjęcie nie było ruszone, czułość – w zależności od światła, dostosowujemy do przysłony i migawki. Zawieszamy aparat na szyi, luźno kładziemy na nim ręce – w tym jeden palec na migawce i voila. Można klikać i być niezauważonym. LET’S TRAVEL MAGAZINE - 47 - / Let’s Travel Magazine FOTO PORADY Warto polować na uliczne eventy. Ludzie tam przychodzący często są przygotowani na to, że ktoś będzie robił zdjęcia, więc maja mniejsze obiekcje. A i często można złapać tam prawdziwe osobowości, czy niesamowite kadry. Inną opcją, która czasem jest dostępna są odbicia, czy to w szybie, czy kałuży. W kreatywny sposób złapać możemy ludzi nawet nie celując w ich kierunku. Oczywiście można także robić zdjęcia zza szyby, na przykład autobusu. Wtedy jesteśmy mniej widoczni. Przydatny jest tez odpowiedni obiektyw. Długie ogniskowe pozwalają stać dalej i być mniej zauważonym. Jednak tracimy wtedy sporo otoczenia, które nie raz bywa kluczowe. Coś za coś. Podsumowując: • nie bój się pytać • czasem warto się schować lub „strzelić z biodra” • próbuj robić zdjęcia na ulicznych eventach • wykorzystaj odbicia i szyby • zaopatrz się w odpowiedni sprzęt A przede wszystkim – bądź kreatywny! LET’S TRAVEL MAGAZINE - 48 - / Let’s Travel Magazine LET’S TRAVEL MAGAZINE - 49 - / Let’s Travel Magazine