Weronika Brachaczek Esej o wymarzonej lekcji fizyki Na pewno

Transkrypt

Weronika Brachaczek Esej o wymarzonej lekcji fizyki Na pewno
Weronika Brachaczek
Gimnazjum nr 1 w Miechowie im. Macieja Miechowity
Esej o wymarzonej lekcji fizyki
Na pewno pierwsze co nasuwa się na myśl gdy zapyta się uczniów gimnazjów o wymarzoną lekcję
fizyki to „odwołana”. Bo, bądźmy szczerzy, nastolatki bez szczególnej ekscytacji podchodzą do
uczenia się na pamięć twierdzeń i wzorów. I nie ma się co dziwić. Zielona tablica, kredowy pył i
zapisane rządki literek i cyferek jedyne pomoce naukowe w wielu polskich szkołach. Fizyka kojarzy
się nie najlepiej. Wydaje się nudna, trudna do opanowania i kompletnie niepotrzebna w życiu
pozaszkolnym.
Fizyka pokolenia moich rodziców i dziadków była właśnie taka jak opisana powyżej. Fizyka w
czasach kiedy moja o 10 lat starsza siostra chodziła do gimnazjum również nie porywała serc uczniów.
I szczerze przyznam, że decydując się na pójście do klasy o profilu matematyczno-informatycznym
najbardziej bałam się zajęć z tego właśnie przedmiotu.
Moje obawy okazały się zbyteczne. Dzięki miłej atmosferze panującej na lekcjach udaje mi się
zapamiętać wzory i twierdzenia. Jednak naprawdę zainteresowałam się tym przedmiotem, gdy
uczestniczyłam w serii naukowych eksperymentów na uniwersytecie, na który uczęszczała moja
siostra. Tu pragnę uściślić, że nie studiuje ona żadnego „ścisłego” kierunku, tylko polonistykę. A
zajęcia na które mnie zabrała były nieobowiązkowe i nosiły nazwę „Fizyka dla humanistów”,
poszłyśmy tam jako tak zwane wolne słuchaczki. Zdziwił mnie tłum na Sali, bo zawsze myślałam, że
ludzie studiujący kierunki humanistyczne unikają choćby najmniejszego kontaktu z naukami ścisłymi.
Krąży nawet ironiczne powiedzenie, że humanista to człowiek, dla którego matematyka jest za trudna.
Dlaczego o tym wspominam? Bo po półtorej godziny spędzonej w auli już wiedziałam, dlaczego
prawie wszystkie miejsca były zajęte. Ten wykład, połączony z prezentacją zespołu naukowców był
naprawdę interesujący. Za pomocą zjawisk fizycznych pokazywali oni niemalże magiczne sztuczki:
wybuchy, mgłę i wodną pianę. Zdaje sobie sprawę, że w szkolnej Sali mojego gimnazjum nie ma
szans w 45 minut zorganizować podobnego widowiska. Jednak obecność na wykładzie zainspirowała
mnie do rozważań. I gdy tylko przeczytałam o założeniach konkursu, natychmiast postanowiłam się
wypowiedzieć, bo już wiem jak według mnie powinna wyglądać wzorowa lekcja fizyki.
Po pierwsze: prostota. Lekcje powinny być wykładane językiem zrozumiałym dla uczniów.
Pierwsze założenie komunikacji międzyludzkiej brzmi „mów tak, by odbiorca Cię zrozumiał”. Fizyka
przeraża laików mnogością terminów i fachowym słownictwem. By zrozumieć bardziej złożone
twierdzenia trzeba mieć przed sobą słowniczek albo legendę. A w większości i to nie pomoże, bo jest
to tłumaczenie ignotum per ignotum (nieznane przez nieznane). Dlatego tak bardzo mi się podobało,
gdy utytułowany pan profesor, który prowadził wykłady z „Fizyki dla humanistów” nie używał
skomplikowanego słownictwa, tylko starał się wszystko tłumaczyć prosto. Ktoś mógłby powiedzieć,
że zniżał się tym samym do poziomu zhumanizowanej (i sfeminizowanej) publiczności, ale ja tak nie
uważam.
W założeniu, które nazwałam prostotą mieści się też to, co propaguje mój pan od chemii. Mówi on
mianowicie, że uczenie się symboli i wzorów chemicznych jest zbędne. Po co mamy „kuć” na pamięć
coś, co wieki temu zostało obliczone przez uczonych? Od tego jest układ okresowy pierwiastków
chemicznych. My mamy się tylko orientować co oznacza dana liczba atomowa i jak można
wykorzystać jej znaczenie w obliczeniach. Tak samo powinno być na fizyce. Uważam, że znacznie
ważniejsza jest umiejętność skorzystania ze wzoru poprzez postawianie pod niego wartości niż znanie
go czysto teoretycznie. Bo co mi po tym, że E=mc2, skoro nie wiem jaki zrobić z tego użytek w
zadaniu tekstowym?
Moim drugim założeniem jest, nazwijmy to, życiowość. Ludzie są egocentryczni i interesują się
głównie tym, co bezpośrednio ich dotyczy. Nieraz pod salą do fizyki słyszy się głosy „po co mi to?
Jak mi się to kiedykolwiek do czegokolwiek przyda?”. Bo jakby nie patrzeć, przeciętnemu zjadaczowi
chleba czy teoretycznemu bytowi jakim jest „statystyczny Polak” w życiu codziennym niepotrzebna
jest wiedza o tym jak obliczyć prędkość światła czy (TU COŚ RÓWNIE ABSTRAKCYJNEGO).
Myślę, że niechęć większości ludzi do nauk ścisłych bierze się stąd, że uczy się ich rzeczy zupełnie
nieprzydatnych.
W telewizji triumfy święci program Richarda Hammonda „Anatomia głupoty”. Nie byłoby w tym
nic dziwnego gdyby nie to, że pokazuje on zastosowanie praw fizyki w codziennym życiu. I tu
następuje dysonans. Jak to możliwe, że telewidzowie, którzy zapewne w szkole nie przepadali za
fizyką ta k tłumnie zasiadają przed odbiornikami, żeby oglądać… lekcję fizyki właśnie? Jest to
możliwe, gdyż jest to lekcja prowadzona na wesoło i –co najważniejsze- pokazująca sytuacje, które
mogą spotkać, bądź w przeszłości spotkały telewidza. Formuła programu wygląda następująco:
najpierw pokazany jest filmik, najczęściej ściągnięty z popularnego serwisu, na którym uwieczniono
jakiś wypadek spowodowany najczęściej bezmyślnością, zaniedbaniem zasad bhp czy nieznajomością
praw fizyki. Potem prowadzący w lekkim stylu tłumaczy dlaczego sytuacja potoczyła się tak a nie
inaczej. Prezentacje dotyczą spraw codziennych: jazdy na rowerze, ewolucji na rolkach czy nawet
różnego rodzaju zabaw. Chętnie oglądam ten program, bo wiem, że nabytą wiedzę mogę praktycznie
wykorzystać.
Dlatego moim drugim życzeniem jest, by lekcje fizyki dotykały tematów, które nas, dorastającą
młodzież interesują. Jesteśmy nastolatkami, bardziej od przyśpieszenia i trajektorii lotów
wyimaginowanych obiektów interesuje nas jak jeździć na rowerze żeby nie spaść, czemu włosy puszą
się pod czapką i dlaczego kanapka z masłem zawsze spada na podłogę posmarowaną stroną.
Zanim przejdę do drugiego pomysłu jak urozmaicić lekcje fizyki, chciałabym poddać pod rozwagę
pytanie: dlaczego ludzie interesują się życiem cele brytów i strony internetowe donoszące o newsach z
ich życia są takie popularne? Bo mamy tendencję do wnikania w życie bliźnich. Lubimy czytać o
„smaczkach” z życia znanych i lubianych. Czujemy się wtedy tak, jakby byli bliżej nas, mieli takie
same rozterki i radości jak my. Podobnie sprawa wygląda z postaciami historycznymi. W księgarniach
widuje się książki o prywatnym życiu królów, artystów a nawet papieży, ale nigdy nie widziałam
monografii poświęconej ludziom nauki.
Z całej plejady słynnych odkrywców praw fizycznych każdy zna Archimedesa, bo słysząc jego
imię na przed oczami półnagiego mężczyznę biegającego po rynku i krzyczącego „Eureka!”.
Większość uczniów potrafi też skojarzyć prawo powszechnego ciążenia z osobą Izaaka Newtona
pamiętając anegdotkę o jabłku, które spadło mu na głowę podczas poobiedniej drzemki. Swoistym
celebry tą wśród fizyków jest Albert Einstein. Każdy potrafi rozpoznać jego rozwichrzoną fryzurę i
charakterystyczny uśmiech. Jego cytaty (np. o nieskończoności wszechświata i ludzkiej głupoty) i
podobizna są drukowane na kubkach i koszulkach i można je nabyć na popularnym serwisie
aukcyjnym. Powiem więcej: jego nazwisko weszło nawet do języka potocznego jako symbol
nieprzeciętnej inteligencji, mówi się wszak „Einsteinem to ty nie jesteś”. Nawet odkryty przez niego
wzór E=mc2 doczekał się różnych zabawnych rozwinięć, drukowanych – a jakże- na piórnikach i
koszulkach (Energy=milk+coffe2; Efekty=motywacja+czas2). A reszta fizyków? Gdzie Ampere
,Bohr, Faraday, Pascal i inni? Owszem, nazwiska niektórych z nich stały się jednostkami fizycznymi,
ale cóż z tego skoro i tak nie mówią nic szerszej publiczności?
Dlatego mój trzeci postulat dotyczy zapoznawania uczniów z osobami zasłużonymi dla nauki. O
wiele lepiej będzie uczyć się wzorów i regułek znając kontekst ich odkrycia i fakty z życia naukowca.
Ale nie czysto encyklopedyczne typu data urodzenia, lata życia i skończone uniwersytety, tylko takie,
które pomogą nam go zidentyfikować w tłumie innych ważnych postaci i czynią go w naszych oczach
twórczą indywidualnością. Bo fizyka to nie tylko wzory i wartości fizyczne. To ludzie, którzy swoim
trudem i samozaparciem dokonywali odkryć i wynalazków. Poświęcali lata życia by stworzyć zawarty
w kilku znakach wzór. I powinno się pokazywać uczniom to bardziej ludzkie oblicze nauki.
Fizyka jest najbardziej spektakularną dziedziną nauki. W przeciwieństwie do przedmiotów
humanistycznych daje prowadzącemu pole do popisu: mnogość eksperymentów jakie można wykonać
by zainteresować młodzież zapiera dech w piersiach. Jednak zdaję sobie sprawę, że to co doskonale
sprawdzało się na uniwersytecie, niekoniecznie udałoby się w gimnazjalnej Sali. Po pierwsze
uniwersytecka aula pozwala lepiej wiedzieć poczynania profesora, po drugie dysponuje on 90
minutami i ma czas zarówno na zapoznanie studentów z teorią jak i z praktyką. Dlatego wysunięte
przeze mnie postulaty są nad wyraz skromne, nie wymagające nakładów finansowych, ale za to
konkretne. Prostota, by żaden uczeń nie mógł zasłaniać się tym, że nie rozumie wywodów
prowadzącego. Koncentracja na sprawach życiowych, nie abstrakcyjnych, by każdy czuł, że uczy się o
czymś co dotyczy również jego. I przybliżanie sylwetek wielkich uczonych w sposób interesujący, a
nie w formie encyklopedycznej notatki, którą zaraz po lekcji wypiera się ze świadomości.
Fizyka otacza nas z każdej strony. Od optyki, poprzez kinetykę aż do świecących nad nami
gwiazd. Jest nauką uniwersalną, dotykającą niemalże wszystkich sfer życia. Dlatego poświęcone jej
zajęcia powinny być ekscytującą przygodą skłaniającą do samodzielnych poszukiwań a nie torturą
polegającą na uczeniu się regułek. I wierzę, że właśnie taką będzie, jeśli odkryje się przed uczniami jej
bardziej ludzkie oblicze.