Andrzej Stasiuk: Do mojego tłumacza Jeśli pamięć mnie nie myli, to

Transkrypt

Andrzej Stasiuk: Do mojego tłumacza Jeśli pamięć mnie nie myli, to
Andrzej Stasiuk: Do mojego tłumacza
Jeśli pamięć mnie nie myli, to po raz pierwszy zobaczyłem Olafa Kühla we
Frankfurcie nad Menem na stacji kolejowej Frankfurt Lotnisko. Przyleciałem z
Polski, stałem samotnie na peronie i spodziewałem się najgorszego, ponieważ mieliśmy się udać w trasę promującą niemiecki przekład mojego Białego kruka. Tłumaczem był oczywiście Olaf. Niewykluczone, że pierwszy raz
w życiu leciałem wtedy samolotem. No więc miałem czarne myśli i czekałem
na niewiadomo kogo. Bo tak jak wcześniej nie latałem samolotem, tak nigdy
nie widziałem na oczy tłumacza, a zwłaszcza tłumacza moich własnych książek. W końcu zjawił się jak diabeł z pudełka, powiedział: „Dzień dobry,
jestem Olaf Kühl” i wyciągnął rękę.
Nie miałem żadnych atutów. Pierwszy raz byłem w Niemczech, pierwszy raz
we Frankfurcie, nie znałem niemieckiego, nie miałem pojęcia, dokąd mam
jechać i co robić, i kompletnie nie znałem tego faceta w czarnej marynarce. To
on miał wszystkie przewagi w ręku: znał niemiecki i polski, był u siebie, miał
być moim przewodnikiem, moją niańką i w dodatku znał mnie na wylot, bo
przetłumaczył moją książkę.
Cóż mogłem zrobić…Sięgnąłem do plecaka, wyjąłem napoczętą butelkę Jima
Beama i zaproponowałem, żebyśmy się na początek napili. Olaf z kamienną
twarzą odpowiedział: „Nie, dziękuję.” Napiłem się sam. Tak to się zaczęło.
Najwięcej czasu spędzaliśmy w pociągach. Przejechaliśmy Niemcy wzdłuż i
wszerz. Zawadziliśmy nawet o Francję i Szwajcarię. Podróż z serią odczytów,
czy też wieczorów autorskich to czysty surrealizm. Przejeżdża się setki i tysiące kilometrów, by potem wszystko wspominać jak długi sen: Zdarzyło się
mnóstwo rzeczy, ale nic przecież nie zdarzyło się naprawdę. Dworce, pociągi,
rozmazane szybkością pejzaże za oknem, literaturhausy, księgarnie, potem
kolacje w towarzystwie organizatorów, w końcu hotel i sen. Rano dzwoniliśmy
do siebie i ustalaliśmy za ile czasu spotkamy się na śniadaniu. Potem znowu
dworzec, pociąg, hotel i tak dalej…
Jednak jeżeli coś w ogóle wiem o Niemczech i Niemcach, zawdzięczam to
przede wszystkim Olafowi. Przekładał moje książki na niemiecki, a jednocześnie przekładał na mój prywatny użytek niemieckość. Robił to mimochodem, lekko, przy okazji, od niechcenia, wplatając poważny dyskurs w zwyczajną rozmowę. Zdaje się, że po prostu
gadaliśmy godzinami żeby skrócić czas w podróży. Przeszedłem w ten
sposób lekcję niemieckiej historii, psychologii, geografii, kultury, obyczajowości i czego tam jeszcze. I poza dzisiejszą nagrodą Olaf powinien dostać jakiś
medal od niemieckiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, powinien dostać
coś w rodzaju tytułu Honorowego Ambasadora, bo nie znam nikogo, kto lepiej
by tłumaczył polskość na niemieckość i odwrotnie. W dodatku, proszę pamiętać, że Olaf tłumaczy niemieckość polskim pisarzom, a jak ogólnie wiadomo
pisarze, zwłaszcza polscy, mają ogromny wpływ na swoich czytelników, czyli
w zasadzie na cały naród. I tak jak Olaf przedstawi im niemieckość, tak oni
przekażą to dalej narodowi polskiemu.
Podczas jednej z literackich tras rozmawialiśmy o stereotypach, o ludowych
przeświadczeniach i podobnych rzeczach. Zapytałem Olafa o mieszkańcach
jakiego regionu, jakiego landu, opowiada się kawały jako o tych najgłupszych.
„O nas, Fryzyjczykach" - odpowiedział ze swoim słynnym spokojem.
Któregoś poranka Olaf zszedł na śniadanie i powiedział: „Miałem sen." – „Co
ci się śniło, Olafie." – "Śnił mi się prezydent Putin, który powiedział: Wy,
Niemcy, powinniście myśleć tylko o Holokauście."
Któregoś dnia Olaf i Elżbieta, jego żona, wyruszali w podróż z naszego domu
w Polsce. Olaf upierał się, że na dworcu trzeba być znacznie wcześniej, a Ela,
że wystarczy parę minut przed odjazdem. "Ty nie jesteś nawet Polką, ty jesteś
Cyganką" – powiedział Olaf z rezygnacją.
Tak, lubię jego kamienną twarz i jego dowcip. Nigdy nie mogłem zgadnąć, co
myśli, ale zawsze byłem pewien, że jego myśl w instynktowny sposób unika
banału. Nigdy też nie miałem pojęcia, w jaki sposób przekłada moje książki.
Być może napisał je na nowo, by nabrały jakiego-takiego sensu w
niemczyźnie. Przecież na tym polega w gruncie rzeczy praca tłumacza: Na
pisaniu na nowo. Na pisaniu własnej książki. Tłumaczenie literatury to przekład jednej kultury na drugą. Tylko tłumacz wie, ile tak naprawdę znaczeń niesie w sobie jedno słowo i jak trudno jest wybrać znaczenie właściwe. Pisarz
może być idiotą słuchającym instynktu. Tłumacz nigdy. Tak naprawdę pisarz
powinien drżeć przed własnym tłumaczem. Nie ma bowiem wnikliwszego
czytelnika niż tłumacz. Spacer po kruchym lodzie przekładu, wędrówka po
dzikim pograniczu dwóch języków to bezlitosna szkoła czujności i sensu, to
najwyższa próba inteligencji, muzycznego słuchu oraz ludzkiej wrażliwości.
Olafie, bardzo się cieszę, że dostałeś tę nagrodę i jestem dumny, że wśród
innych, przekładasz również moje książki.
Seite 2