link do pobrania - SKN Spraw Zagranicznych SGH

Transkrypt

link do pobrania - SKN Spraw Zagranicznych SGH
Studenckie Koło Naukowe Spraw Zagranicznych
przy Katedrze Integracji Europejskiej im Jeana Monneta
w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie
www.sgh.waw.pl/sknsz
Okładka:
Aneta Rybacka
2
Na powitanie
Oddajemy do Waszych rąk (na razie w sposób wirtualny) pierwszy numer naszego
kwartalnika. Tym samym Studenckie Koło Naukowe Spraw Zagranicznych poszerza
swoją działalność i rozpoczyna realizację projektu unikalnego w skali SGH. Gospodarka? Giełda? Wykresy? Coś o praniu? To wszystko już było, czas na poważną dyskusję o polityce zagranicznej i najważniejszych wyzwaniach globalnych.
Co znajdzie się w Magazynie? Przede wszystkim analizy, opinie i komentarze na bieżące tematy międzynarodowe. Ale również wywiady, recenzje oraz relacje z debat
poświęconych problemom zagranicznym.
Z jednej strony naszym celem jest umożliwienie wszystkim studentom dzielącym
naszą pasję wyrażenia swojego zdania na łamach tematycznego czasopisma.
Z drugiej strony chcemy dać wszystkim zainteresowanym czytelnikom możliwość
poznania interesujących aspektów bieżących wydarzeń międzynarodowych i, na co
szczególnie liczymy, poszerzenia swojej wiedzy o nieznane dotąd zagadnienia.
Swoim tytułem nawiązujemy bezpośrednio do działalności Koła. Dlatego polecamy
Wam ostatnią rubrykę Magazynu, w której będziemy informować Was o najciekawszych wydarzeniach organizowanych w ostatnim czasie. Nie zabraknie również informacji o kolejnych inicjatywach SKN Spraw Zagranicznych.
Naszym matecznikiem jest Szkoła Główna Handlowa w Warszawie, ale jesteśmy
otwarci na współpracę ze studentami wszystkich uczelni. Zachęcamy do pisania
i wysyłania swoich komentarzy, opinii i artykułów na szeroko pojęte stosunki międzynarodowe (zarówno polityczne, jak i gospodarcze). Najciekawsze z nich znajdą się
w kolejnych numerach kwartalnika, wydawanych także w tradycyjnej formie papierowej.
Wszelkich informacji na temat kolejnego numeru oraz możliwości publikowania swoich artykułów szukajcie na www.sgh.waw.pl/sknsz.
Redakcja Magazynu Spraw Zagranicznych
1
Redakcja:
Redaktor naczelny
Maksymilian Liszewski
Zastępcy
redaktora naczelnego
Klaudia Stano, Mateusz Sabat
Działy
Polska / Europa
Ameryka Północna
Ameryka Południowa
Afryka i bliski Wschód
Azja i Pacyfik
Rosja i WNP
Kultura
Filip Deleżyński
Barbara Adamczak
Krzysztof Kowalski
Katarzyna Kowalczyk
Agnieszka Posłuszna
Adrianna Bondyra
Edyta Gorzoń, Klaudia Stano
Kontakty zewnętrzne
Adam Rzeżacz
Kontakt:
mail:
strona:
2
[email protected]
www.sgh.waw.pl/sknsz (zakładka Magazyn SZ)
Spis treści
Temat numeru
Samba, futbol i wzrost gospodarczy ............................................. 4
Krzysztof Kowalski
Rosja w BRICS ....................................................................... 7
Stanisław Dąbrowski
Dwie twarze Indii: kraj sukcesów czy kraj konfliktów? ...................... 11
Adrianna Bondyra
Polska
Quo vadis, Europo? ................................................................ 14
Jakub R. Torenc
Europa
Koniec belgijskiego impasu? ..................................................... 18
Filip Deleżyński
Ameryka Północna
USA w odwrocie ................................................................... 22
Barbara Adamczak
Och, Kanado... .................................................................... 24
Weronika Michalska
Ameryka Południowa
Nie taka różana przyszłość w Casa Rosada .................................... 26
Monika Cichocka
Afryka i Bliski Wschód
Chińskie inwestycje w Afryce – kolejna kolonizacja? ........................ 30
Katarzyna Kowalczyk
Rosja i WNP
Stary niedźwiedź mocno śpi (?) ................................................. 32
Danisz Okulicz
Azja i Pacyfik
Skryta ekspansja Pekinu w Azji Środkowej .................................... 36
Adam Rzeżacz
Z życia SKN Spraw Zagranicznych w SGH........................................ 42
3
Temat numeru: BRICS
Samba, futbol i wzrost gospodarczy
Krzysztof Kowalski
©Uggboy
Wydawać by się mogło, że przy takich partnerach jak Chiny i Indie, Brazylia będzie
mało znaczącym graczem. Czy zatem ten 5. kraj świata ma szanse na silną pozycję
międzynarodową i w ramach BRICS?
K
iedy w 2001 roku ekonomista banku Goldman Sachs Jim O’Neil po raz pierwszy
użył terminu BRIC trudno było uwierzyć, że Brazylia stanie się jedną ze światowych potęg. Jak się okazuje dzisiaj, wyniki całej grupy zdecydowanie przewyższyły najśmielsze oczekiwania nawet samego autora raportu. Prognozował on, że
cztery wschodzące gospodarki będą łącznie tworzyć około 14% światowego PKB, a w
rzeczywistości okazało się, że niewiele brakuje im do granicy 20%. Brazylia wymieniana była (i przez niektórych nadal jest) jako najsłabsze ogniwo „Wielkiej Czwórki”. Czy w rzeczywistości tak jest? Czy Brazylia naprawdę ma niewielkie szanse uzyskania pozycji supermocarstwa lub przynajmniej liczącego się gracza na arenie międzynarodowej?
Południowoamerykański tygrys
Wiele wskazują na to, że to nieprawda. Brazylia w ciągu ostatnich dziesięciu
lat dokonała prawdziwego przełomu w swoim rozwoju gospodarczym. Jej PKB wzrosło niemal dwukrotnie, PKB per capita o prawie połowę, średnioroczne tempo wzrostu realnego PKB wyniosło 3,1%. W 2010 roku Brazylia osiągnęła imponujący wynik
7,5% wzrostu PKB w skali roku, po czym w 2011 nastąpiło wyraźne spowolnienie do ok
3-3,5 %.
4
Temat numeru: BRICS
Wprawdzie dane dotyczące wzrostu realnego PKB wyglądają dość mizernie
przy dwóch czołowych państwach grupy BRICS, czyli Indiach i Chinach, ale już wielkość PKB per capita, porównywalna z RPA, jest w Brazylii mniejsza tylko od Rosji –
dwóm gigantom daleko jeszcze do ich poziomu. Także sytuacja demograficzna jest w
południowoamerykańskim kraju bardzo dobra – stopa przyrostu naturalnego wynosi
1,13% i jest mniejsza tylko od tej w Indiach (1,34%). Chiny od dłuższego czasu utrzymują ten wskaźnik na stałym poziomie 0,5% (głównie poprzez politykę „jednego
dziecka”), a pozostałe dwa kraje borykają się z problemem ujemnego przyrostu naturalnego.
Według informacji instytutu badań gospodarczych CEBR (Center for Economics and Business Research) opublikowanych pod koniec ubiegłego roku Brazylia stała
się szóstą gospodarką świata, wyprzedzając tym samym taką gospodarczą potęgę jak
Wielka Brytania. Według prognoz MFW, już w 2015 roku Brazylia ma szansę wyprzedzić zajmującą piąte miejsce Francję, a później być może i również czwarte Niemcy.
Jak przyznaje Guido Mantega, minister finansów Brazylii, daleko jeszcze ojczyźnie
samby do poziomu życia krajów wysoko rozwiniętych, ale według jego optymistycznych przewidywań ta różnica powinna zostać zniwelowana w ciągu 10-20 lat. Optymistycznie wyglądają również dane dotyczące bezrobocia opublikowane przez Brazylijski Instytut Geografii i Statystyki, według których stopa bezrobocia w listopadzie
2011r. wyniosła 5,2%, osiągając wynik godny pozazdroszczenia przez wiele krajów
europejskich. Tym bardziej jest to znaczący postęp, że 8 lat wcześniej stopa bezrobocia osiągnęła maksymalny w przeciągu ostatniej dekady wynik 12,2%.
Kraj rolnictwem i ropą płynący?
Brazylia buduje swoją potęgę między innymi na nowoczesnym i bardzo wydajnym rolnictwie. Już teraz kraj ten jest jednym z największych producentów żywności na świecie, co stawia go w dobrej pozycji negocjacyjnej, np. w relacjach z
Rosją lub Indiami, które mają spore problemy z wyżywieniem swojej ludności. Co
więcej, ta sytuacja szybko się nie zmieni, a wręcz będzie się pogłębiać. Według organizacji humanitarnej Oxfam, ceny żywności na świecie mogą się podwoić już w
ciągu najbliższych 20 lat, co zapewni Brazylii silną pozycję w handlu międzynarodowym, a zarazem wysokie dochody.
Innym, wręcz kluczowym surowcem, którego Brazylia ma pod dostatkiem jest
ropa naftowa. Już w 2010 roku Brazylia produkowała więcej ropy niż np. Libia i prawie tyle samo co Irak. Niedawno odkryte złoża tego surowca pod dnem Atlantyku
sprawiają, że oprócz zaspokojenia popytu wewnętrznego Brazylia ma szansę stać się
liczącym się eksporterem ropy i gazu ziemnego. Bardzo wyraźnie widać to po osiągnięciach państwowo-prywatnego przedsiębiorstwa Petrobras, którego niedawny
debiut giełdowy przyniósł firmie 70 mld $ na eksploatację złóż pod dnem Atlantyku.
Jeszcze przed odkryciem roponośnych złóż podmorskich Petrobras posiadał czwarte
co do wielkości zasoby ropy spośród wszystkich korporacji naftowych.
Błędnym jest jednak stwierdzenie, że Brazylia jest krajem, którego gospodarka opiera się wyłącznie na surowcach. Taki zarzut często jest wysuwany pod adresem Brazylii oraz Rosji. I o ile Rosja rzeczywiście opiera swoją gospodarkę głównie
na eksporcie surowców (przede wszystkim energetycznych), o tyle Brazylia ma rozbudowany przemysł oraz sektor usług. Do tego dochodzi szybko rozwijający się rynek
5
Temat numeru: BRICS
wewnętrzny – według szacunków klasa średnia w Brazylii liczy już około 120 milionów
ludzi (z ok. 192 mln ogólnej populacji). Taki potencjał pozwala na bardziej wszechstronny rozwój gospodarki niż to ma miejsce w przypadku Rosji.
Brazylia supermocarstwem?
Tezę, że Brazylia będzie liczącym się krajem na arenie międzynarodowej
można sformułować na podstawie wielu przesłanek: szybki wzrost gospodarczy, młode i dynamiczne społeczeństwo, bogate zasoby surowcowe (w szczególności ropy
naftowej), przemyślana polityka rządów na przestrzeni ostatnich 20 lat oraz zróżnicowana, dobrze prosperująca gospodarka. To wszystko sprawia, że południowoamerykański kraj, ciężko pracujący na swoją pozycję w realiach światowej gospodarki ma
jak najlepszą szansę na osiągnięcie sukcesu i zajęcia należnego mu miejsca w nowym, kształtującym się porządku geopolitycznym na świecie. Jednak liczne przeszkody, jakie stoją na jego drodze, jak chociażby: problemy z inflacją, zbyt rozdmuchane świadczenia socjalne dla niektórych grup społecznych, wszechpanująca korupcja, nepotyzm i rządy oligarchów w poszczególnych rejonach sprawiają, że przyszłość tego kraju jawi się dość niepewnie. Pozostaje nam tylko czekać na to co zrobi
obecny rząd i przyglądać się potędze rosnącej jako przeciwwaga dla świata
Zachodniego.
6
Temat numeru: BRICS
Rosja w BRICS
Stanisław Dąbrowski
©Gustavo Ferreira
Grupa państw BRICS jest kojarzona z najbardziej perspektywicznymi, rozwijającymi
się państwami świata, które do 2050 roku mają stać się światową gospodarczą czołową czwórką. Od 2001 roku, po publikacji raportu banku Goldman Sachs, który
stworzył to pojęcie w skład BRIC wliczały się Brazylia, Indie, Rosja i Chiny. Obecnie
do tego grona dołączyła jeszcze Republika Południowej Afryki.
G
rupa jest tworem nieformalnym i nie zostały podpisane żadne dokumenty
instytucjonalizujące współpracę tego forum, natomiast organizowane są nieregularne spotkania szefów państw, na których odbywają się raczej konsultacje niż zapadają konkretne i wiążące decyzje.
Początkowo termin BRIC nie miał żadnej politycznej konotacji, a raczej służył jako zagadnienie poruszane przez analityków ekonomicznych zajmujących się
analizami rynków państw rozwijających się i typującymi obszary i branże warte uwagi inwestorów. Dziś termin publicystyczny stał się ugrupowaniem, a jednym z jego
celów jest zmiana porządku międzynarodowego – powiększenia wpływów państw
BRIC na ład globalny kosztem państw zachodnich.
Taka sytuacja zaczęła się tworzyć dopiero od 2006 roku, kiedy to z inicjatywy
strony rosyjskiej doszło do pierwszego spotkania na stopniu ministrów obrony czterech państw BRIC, podjęto na nim zobowiązanie do zacieśniania czterostronnej
współpracy. Dodatkowo w tym samym roku Dow Jones wprowadził indeks BRIC 50,
7
Temat numeru: BRICS
który grupuje i śledzi wskaźniki 50 największych przedsiębiorstw państw BRIC: po 15
z Chin, Brazylii i Indii oraz 5 z Rosji.
W lipcu 2007 po raz pierwszy doszło do spotkania głów państw – Dmitrija
Miedwiediewa, Ignacio Luisa da Silvy, Hu Jintao oraz Manmohana Singha. Po nim
zapowiedziano częstsze zwoływanie konsultacji ministrów spraw zagranicznych i w
rezultacie na trzecim spotkaniu z tego cyklu przedstawiono praktyczne cele, do których realizacji ma zmierzać współpraca czterech państw pod egidą BRIC:
- współpraca przy tworzeniu prawa międzynarodowego
- przebudowa światowego systemu gospodarczo-finansowego
- współpraca w dziedzinie zbrojeń, przeciwdziałania zmianom klimatu, produkcji
żywności i zwalczania terroryzmu.
Do spotkań ministrów spraw zagranicznych doszły konsultacje ministrów finansów
oraz rolnictwa.
Na drugim spotkaniu najwyższego szczebla, które odbyło się w kwietniu 2010
roku, szefowie państw BRIC podpisali memorandum o współpracy banków państwowych. Na ostatnim spotkaniu w tym gronie – w kwietniu 2011 do grupy dołączyła Republika Afryki Południowej i od tej pory grupa oficjalnie została nazwana BRICS.
Polityka Rosji względem BRICS
Od dłuższego okresu Rosja sukcesywnie usiłuje lobbować na rzecz ustanowienia wielobiegunowego ładu międzynarodowego – przede wszystkim z powodu dążenia
do utrzymania pozycji znaczącego i decydującego podmiotu na arenie międzynarodowej, przy jednoczesnej dużej różnicy potencjałów w stosunku do najważniejszych
światowych graczy na praktycznie wszystkich polach – od gospodarki po demografię.
W tym celu Moskwa stara się włączać w różnorakie formy współpracy wielostronnej i
zaznaczać swoje opinie w sprawie aktualnych wydarzeń na całym świecie, pozostając
jednakże przez cały czas mocarstwem regionalnym. Chcąc jednak mieć wpływ na
kształtowanie porządku globalnego, Rosja angażuje się w prace ugrupowań o charakterze globalnym – G8, G20, a BRICS jest najnowszym tego przykładem. O ile jednak
te dwie pierwsze organizacje są strukturami zdominowanymi przez tzw. Zachód, to
BRICS w swoim założeniu ma być alternatywą dla obecnego porządku, w którym porządek instytucjonalny został zaprojektowany przede wszystkim przez USA i państwa
europejskie.
Rosja na przestrzeni dwóch ostatnich dziesięcioleci prowadziła różną politykę
zagraniczną – od współpracy z Zachodem, po konfrontację. Przebieg tych wydarzeń
miał odbicie niejako w sytuacji gospodarczej i społecznej Rosji – początek lat ’90 to
poszukiwania nowej formuły państwa po upadku ZSRR, pewna otwartość i zachłyśnięcie się Zachodem, zarazem postępująca pauperyzacja społeczeństwa i upadek systemu gospodarczego. Kolejne lata po ustąpieniu Borisa Jelcyna, to wzrost cen surowców i wpływów do budżetu, co pozwoliło na powrót do bardziej agresywnej retoryki i
działań na arenie międzynarodowej. Rosja otwarcie zaczęła krytykować działania
Zachodu i współczesny porządek, jednakże z powodu swej względnej słabości nie
jest w stanie nawet marzyć o samodzielnym wpłynięciu na sprawy globalne. Gdy
pozostałe państwa rozwijające nie podjęły się kontestacji pozycji USA i szerzej Zachodu, Rosja zaczęła uruchamiać wysiłki na rzecz budowania struktur międzynarodowych, w których mogłaby zająć pełnoprawną rolę uczestnika kreującego porządek
8
Temat numeru: BRICS
– grupa BRICS jest bezsprzecznie forum, które przynajmniej w warstwie symbolicznej
tworzy właśnie szansę na alternatywę, jakiej pożąda Rosja.
Znaczenie Rosji w BRICS
Powstanie grupy i jej rozwój były zapoczątkowane przy istotnej inicjatywie
rosyjskiej. Jednakże należy zauważyć, że Moskwa nie ma szans na uzyskanie przewodnictwa w BRICS. Sytuacja jest spowodowana kolosalnymi różnicami gospodarczymi pomiędzy członkami – produkt krajowy brutto Chin jest większy niż połączony PKB
pozostałych państw razem wziętych. Uzasadnione zatem jest stwierdzenie, że bez
Chin BRICS nie istnieje – trudno sobie wyobrazić nawet sytuację, w której jakakolwiek decyzja zapada bez zgody tego państwa. Poza samym PKB Chiny mają przewagę
największego rynku świata i ponad dwukrotnie większych rezerw walutowych niż
pozostałe państwa. Te czynniki sprawiają, że w przewidywalnej przyszłości Rosja nie
ma najmniejszych szans na zajęcie pozycji lidera ugrupowania.
Jeśli chodzi o ogólną pozycję Rosji w BRIC, to jest ona słaba – jako jedyne
państwo z grupy, doznała spadku PKB w ostatnim czasie (-7% w 2009 roku, przy 8,5%
Chin, 4,5% Indii, 0% w Brazylii w analogicznym okresie), co ukazało dużą zależność
Rosji od państw zachodnich. Jako jedyne państwo z ugrupowania ma ujemny przyrost
naturalny (-0,06%). Kolejnym aspektem działającym na niekorzyść Rosji jest fakt, iż
poza dostawą surowców, pozostałe państwa BRICS nie mają większego znaczenia w
rosyjskim eksporcie – ich wzrost niekoniecznie oznacza więc korzyści dla Rosji (to
jednak jest szerszy problem wewnątrz BRICS – państwa członkowskie, poza wolą
stworzenia porządku międzynarodowego bardziej oddającego nową rzeczywistość i
ogólnymi planami współpracy, nie mogą się pochwalić żywotnymi więzami politycznymi czy gospodarczymi).
Kolejne czynniki mające negatywny wpływ na gospodarczą rzeczywistość w
Rosji i w efekcie pozycję w BRICS, należą do charakterystyki polityczno-gospodarczej
tego państwa:
- endemiczna korupcja, wpisana na stałe w system gospodarczo-społeczny
- prymat polityki nad pragmatyzmem gospodarczym
- niezdywersyfikowana gospodarka, oparta na eksporcie surowców
- zły stan infrastruktury
- niestabilna waluta
- niejasny system polityczny
- atmosfera nieprzyjazna nowym inwestorom, także zagranicznym (dowodem są losy
Siergieja Magnitskiego, Williama Brondera, czy choćby sprawa Chodorkowskiego).
Skutkiem są malejące bezpośrednie inwestycje zagraniczne – w 2010 wzrost wyniósł
zaledwie 10%, przy wzroście ponad 30% w pozostałych państwach BRIC.
W niektórych opiniach można spotkać się z interpretacją litery R w nazwie
BRICS, jako skrót od słowa „ryzyko”, zamiast „Rosja”.
To wszystko sprawia, że prognozy dotyczące wzrostu znaczenia Rosji, muszą
być bardzo ostrożne.
Przyszłość
BRICS to nie tylko grupa państw skazanych na sukces, współdziałających we
wspólnym interesie. Wśród członków istnieją także poważne problemy i rozbieżności
9
Temat numeru: BRICS
– Chiny i Indie mają między sobą aktualne konflikty graniczne, Chiny i Rosja otwarcie
rywalizują o wpływy na obszarze Azji Środkowej i dostęp do tamtejszych surowców,
ponadto te dwa państwa charakteryzują się systemem politycznym, który teoretycznie może w przyszłości mieć negatywny wpływ na ich stabilność. Należy także zauważyć, iż Rosja i Brazylia to w dużej mierze eksporterzy surowców, a ich ceny nierzadko charakteryzowały się niestabilnością, co odbijało się negatywnie na gospodarkach eksporterów w bardzo krótkim czasie.
Faktem jest jednak realizacja jednego z podstawowych pryncypiów polityki
rosyjskiej, czyli zmieniający się porządek międzynarodowy – od kilku lat Zachód targany jest poważnym kryzysem gospodarczym, który sprawia, że największe państwa
rozwijające się zdobywają przewagę, która już jest widoczna w zmieniającej się
rzeczywistości. Jeszcze 4 lata temu głowy państw zachodnich zastanawiały się, czy z
powodu naruszeń praw człowieka w Chinach należy wziąć udział w otwarciu Igrzysk
Olimpijskich w Pekinie. Dziś takie refleksje nie przychodzą raczej nikomu do głowy.
W tym kontekście rola BRICS jako czynnika mogącego przyspieszyć zmiany, jest jak
najbardziej jasna. Pytanie, jakie należy postawić brzmi – czy Rosja będzie silniejsza i
ważniejsza w ramach nowego ładu?
Niezaprzeczalnie, pomimo głębokich wad upośledzających państwo, Rosja
posiada także zalety – wskaźnik PKB na mieszkańca jest najwyższy wśród państw
BRICS, ma powiększającą się klasę średnią, rozwija się rynek telekomunikacyjny,
istnieją dobre perspektywy rozwoju rynku wydobywczego, posiada zaawansowany
przemysł nuklearny i kosmiczny. Jednak to, czego brakuje Rosji i sprawia, że nie ma
raczej szans na pozycję równą światowym gigantom, to demografia. I w przewidywalnym czasie nie uda się odwrócić tych trendów.
A poza tym – czy Rosja kojarzy się z młodym, innowacyjnym, przedsiębiorczym, rozwijającym się krajem – tak jak Indie, Chiny, czy Brazylia?
Podsumowując, Rosja będzie z pewnością angażować się w prace BRICS i inicjować współpracę na tym forum, jednak jej pozycja z pewnością będzie zależna od
jej siły gospodarczej.
10
Temat numeru: BRICS
Dwie twarze Indii: kraj sukcesów czy kraj
konfliktów?
Relacja ze Światowego Poniedziałku
Adrianna Bondyra
©Hans A. Rosbach
Przedostatnie w semestrze zimowym spotkanie z cyklu „Światowe Poniedziałki” dotyczyło jednej z najszybciej rozwijających się gospodarek świata – Indii. To zarazem
kraj, w którym 25% ludności żyje poniżej granicy ubóstwa.
O
tym, jak wygląda państwo tak wielkich kontrastów oraz m.in. jaki wpływ na
Indie ma system kastowy opowiedzieli nam eksperci: pan Artur Karp – filolog,
wykładowca w Katedrze Azji Południowej Wydziału Orientalistyki UW oraz pan
Rao Maddakuri – założyciel firmy konsultingowej Dynatel Polska, który przyczynił się
do powstania Polsko-Indyjskiej Izby Gospodarczej.
Na początku prowadzący spotkanie Agnieszka Posłuszna i Konrad Hołyst
przedstawili podstawowe informacje na temat Indii – kraju bardzo zróżnicowanym.
Indie zaliczają się do czołówki najszybciej rozwijających się państw (wzrost PKB w
2010 roku wyniósł 10%), ale pod względem PKB na mieszkańca według parytetu siły
nabywczej zajmują dopiero 162. miejsce, a 1/3 mieszkańców kraju stanowią analfabeci. Następnie zabrał głos pan Artur Karp. Na początku swojej prezentacji podał
przykłady potwierdzające tezę o indyjskiej supernowoczesności: armia tego kraju
zakupiła trzy łodzie podwodne wyposażone w broń termonuklearną. W Indiach znajduje się też wiele elektrowni atomowych. Potem ekspert opowiedział o hinduskim
11
Temat numeru: BRICS
systemie kastowym. Dowiedzieliśmy się m.in. czym różni się warna (stan) od kasty,
jak podkreślana jest wzajemna separacja kast oraz jaki los spotyka stojących najniżej w hierarchii – niedotykalnych. Konstytucja Indii zakazuje dyskryminacji, jednak
pozytywne działania podejmowane przez rząd, mające na celu poprawę sytuacji
znajdujących się najniżej w systemie kastowym, nie powiodły się. Kolejny ekspert,
pan Rao Maddakuri, potwierdził, że Indie są krajem kontrastów. W swojej wypowiedzi skupił się przede wszystkim na pozytywnych stronach Indii. Zacytował m.in.
współpracownika Steve’a Jobsa, który określił ten kraj jako najlepiej rozwijający się
na świecie.
W następnej części spotkania uczestnicy zadawali pytania zaproszonym ekspertom. Dotyczyły m.in. konfliktów religijnych między hinduistami a muzułmanami
mieszkającymi w Indiach. Zdaniem pana Rao Maddakuri relacje wyznawców tych
religii cechuje przede wszystkim braterstwo. Co ważne, Indie zajmują drugie miejsce
na świecie (po Indonezji) pod względem liczby muzułmanów. Konflikty na tle religijnym są rozbudzane przede wszystkim przez polityków, którzy widzą w tym swoje
własne interesy. Z tym punktem widzenia zgodził się pan Artur Karp. Jego zdaniem
waśnie religijne były przeważnie wywoływane przez władców. Podział na Indie i Pakistan rozerwał nić porozumienia pomiędzy ludźmi należącymi do jednego narodu, ale
wyznającymi inne religie. W wyniku tego podziału muzułmanie stali się w Indiach
największą mniejszością, a w Pakistanie mniejszość hinduska nie istnieje. Kolejne
pytanie dotyczyło tego, jak można rozwiązać problem niedotykalnych. Pan Artur
Karp odpowiedział, że kasty są bardzo głęboko zakorzenione w obyczajowości i religii. Podjęto masę działań, jednak drobne systemy kastowe nauczyły się wykorzystywać luki prawne. Do tych problemów dołącza jeszcze ogromna korupcja. Kolejne
pytania odnosiły się m.in. do sytuacji chrześcijan w Indiach. Zdaniem pana Rao Maddakuri są to przypadki sporadyczne. Chrześcijanie stanowią znaczącą mniejszość. W
miastach stoją chrześcijańskie katedry i aktywnie działają wspólnoty religijne, nato-
12
Temat numeru: BRICS
miast trochę gorzej sytuacja wygląda na wsiach. Tutaj chrześcijanie spotykają się z
przemocą, gdyż dużym poparciem cieszą się organizacje nacjonalistyczne.
Podsumowując, Indie to kraj ogromnych kontrastów. Jak oceniają eksperci,
w roku 2050 udział Chin i Indii razem w gospodarce światowej będzie wynosił ponad
50%. Czy do tego czasu polepszy się poziom życia Hindusów? Miejmy nadzieję, że
wzrost gospodarczy będzie szedł w parze ze zmniejszeniem się ubóstwa i analfabetyzmu w Indiach.
13
Polska
Quo vadis, Europo?
Jakub R. Torenc
©pl2011.eu
"Mniej zaczynam się obawiać niemieckiej potęgi niż niemieckiej bezczynności" – słowa te, wypowiedziane przez ministra Sikorskiego niewątpliwie były jednymi z najczęściej cytowanych przez polskie media w ostatnich tygodniach.
Z
apewne odzew opinii publicznej, jak i polskich czołowych polityków, nie byłby
tak znaczny, gdyby nie czas i miejsce, w których zostały one wygłoszone, a te
nie zostały wybrane przez Radosława Sikorskiego przypadkowo. Minister spraw
zagranicznych osiągnął swój cel i, przebojem zdobywając okładkę „Financial Times”,
czy będąc opisywanym przez „The Economist”, zwrócił uwagę kontynentu zarówno
na Polskę, konieczność dalszej integracji europejskiej, jak i na swoją własną osobę.
Kilka tygodni później, żniwo zebrane przez ministra Sikorskiego zaczyna być coraz
bardziej widoczne, tak jak i motywy, które doprowadziły go do tego bezprecedensowego wystąpienia.
„Światła na mnie!”
Garnitur szyty na miarę, finezyjne koszule i krawaty, perfekcyjnie utrzymana
fryzura, żona laureatka Pulitzera, urodzona w Stanach Zjednoczonych w wysoko postawionej żydowskiej rodzinie, dyplom ukończenia prestiżowego kierunku PPE (filozofia, polityka i ekonomia) w Oksfordzie, znajomości w europejskich rządach, jak i
ogólnoświatowych instytucjach, odnowiony szlachecki dworek, pewność siebie, nuta
pretensjonalności, szczypta narcyzmu oraz swoboda wypowiadania własnych opinii,
bez używania eufemizmów czy owijania w bawełnę. Na pierwszy rzut oka sylwetka ta
sugerowałaby raczej wysokiego szczebla biznesmena z londyńskiego City, niż polskiego polityka. Właśnie ta odmienność od dotychczasowych elit politycznych przysparza
Radosławowi Sikorskiemu wielu zwolenników, dla których jest on zwiastunem zmian
w polskiej polityce. Sikorski jest dla nich nadzieją na spadek znaczenia populistów i
14
Polska
trybunów ludowych oraz wzrost znaczenia swoistych liderów, ludzi ze sporym zapleczem intelektualnym, biegłością językową, ogólnoświatowymi znajomościami oraz
dużym bagażem doświadczeń międzynarodowych. Część społeczeństwa jednak odbiera owe cechy negatywnie, a pozornie błahe kwestie jak brytyjskie obywatelstwo
(którego notabene Sikorski się zrzekł), czy pragmatyzm i odmienność od większości
ludzi dyskwalifikują go w oczach sporej grupy wyborców. I tak, ministra tyleż ludzi
kocha i podziwia, jak i nienawidzi. Sikorski doskonale zdaje sobie z tego sprawę,
jednak wrodzona ambicja wyznacza mu jasny cel – piąć się coraz wyżej.
Kwestią trudną do wyobrażenia jest spoczęcie Sikorskiego na laurach, zadowolenie się teką ministra spraw zagranicznych i egzystowanie w sferze politycznej
jedynie jako ekspert w swojej dziedzinie. Po przegranych prawyborach prezydenckich Platformy Obywatelskiej w 2010 roku można było dojrzeć spore rozczarowanie w
oczach Sikorskiego, trudno jednak było wyobrazić sobie inny scenariusz niż wygrana
Bronisława Komorowskiego. Były już marszałek sejmu zdystansował ministra spraw
zagranicznych paroma niezwykle znaczącymi szczegółami. Sikorski nie posiada swojej
frakcji w PO. Zaplecze Komorowskiego jest dużo bardziej wpływowe i znaczące. W
oczy rzuca się także brak wyraźnej przeszłości opozycyjnej Sikorskiego, czego z kolei
nie można odmówić obecnemu prezydentowi. Co jednak najważniejsze, Komorowski,
ze swoimi wszystkimi wpadkami, nadal miał szanse zostać „prezydentem wszystkich
Polaków”, co de facto udało mu się w zupełności, o czym świadczą wyniki sondaży
przeprowadzanych przez różne ośrodki – Komorowski regularnie zdobywa zaufanie
społeczeństwa powyżej 70%, będąc najbardziej lubianym politykiem w kraju. W
przypadku Sikorskiego, który nie wahał się stosować sformułowań pokroju „dożynania
watahy”, społeczeństwo byłoby zapewne dużo bardziej podzielone, a część radiomaryjnego elektoratu, który po cichu akceptuje Komorowskiego, nie przestałaby nazywać Sikorskiego „zdrajcą”. Obecny minister spraw zagranicznych zdaje sobie z tego
sprawę i wie, że droga do Pałacu Prezydenckiego jest przed nim zamknięta co najmniej do 2020 roku, gdyż na chwilę obecną Komorowski nie musi się obawiać o reelekcję. Do Sikorskiego dociera, jak bardzo krajowe boisko jest ograniczone i jak niebotycznie trudnym zadaniem będzie zmiana swojego statusu ze skrzydłowego na
kapitana drużyny. Właśnie kwestia niedoszłej prezydentury Radosława Sikorskiego,
pozwala zrozumieć tło obecnych zdarzeń i zrozumieć zachowanie ministra. Rosnąca
pozycja Polski na arenie UE w sposób oczywisty wzmacnia jego głos na forum elit
europejskich, a sam Sikorski jawnie marzy o nowej Unii. Unii, o której kształcie będzie decydował.
Teraz Polska
Polskie PKB per capita od 1989 roku rośnie w tempie godnym pozazdroszczenia. Dość powiedzieć, iż w ciągu 22 lat demokratycznych rządów, wyprzedziliśmy w
tym rankingu takie kraje jak Łotwa, Węgry, Rosja czy Bułgaria. Polacy coraz bardziej
zdają sobie sprawę z naszej roli w Europie, z potencjału kraju leżącego nad Wisłą, i
choć zajęło nam to parę lat, teraz coraz odważniej domagamy się trzydziestoma
ośmioma milionami gardeł wpływu na otaczającą nas rzeczywistość. Czas, w którym
Sikorski wygłosił swe przemówienie, nie mógł być lepszy. Kłopoty Grecji, Włoch,
Hiszpanii, Portugalii oznaczają, że Stara Unia zawiodła. Państwa z kilkukrotnie dłuższym unijnym stażem okazały się być nieodpowiedzialnymi i to one ciągnęły całą
15
Polska
Wspólnotę na dno. Nietrudno zrozumieć kanclerz Merkel, która, ewidentnie zdenerwowana obecnym kryzysem, zrobiła wszystko, by populiści opowiadający się przeciwko reformom, jak i ci którzy je odwlekali, utracili stanowiska. W imieniu walki z
kryzysem barwni politycy ze sporymi politycznymi ambicjami, jak Papandreu czy
Berlusconi, musieli ustąpić miejsca technokratom, którym można zarzucić wszystko
poza nadmierną charyzmą i chęcią zabierania głosu na forum unijnym. W obliczu
tych faktów obraz Polski, jako państwa wyróżniającego się na tle sąsiadów oraz krajów o podobnej pozycji, prezentuje się szczególnie korzystnie, a rosnące różnice w
sposobie prowadzenia polityki, chociażby między Warszawą a Budapesztem (którego
rating został niedawno obniżony przez kolejną agencję), działają tylko i wyłącznie na
naszą korzyść. Dyskusja, jaką wywołały słowa Sikorskiego, była misternie zaplanowana, a rozgłos, jaki uzyskało wystąpienie, można uznać za sukces ministra. Po raz
pierwszy od dawna czołówki europejskich gazet przedrukowały słowa wypowiedziane
przez polskiego polityka, a europejskie elity zdały sobie sprawę ze zmiany statusu
Polski. Sikorski w swoim berlińskim przemówieniu wysłał wyraźny sygnał, iż Polska
przestaje być krajem traktującym Unię jako worek z pieniędzmi bez dna, z którego
można czerpać dopłaty, subwencje i środki na budowę autostrad w zamian za pewne
wyrzeczenia. Owo wystąpienie miało za zadanie przekonać kluczowe kraje Wspólnoty, jakoby Polska była już na tyle silna, dojrzała i godna zaufania, aby brać na swoje
barki odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale i za kierunek, w którym będzie podążała cała Unia. Silenie się na wielkie słowa nt. mocarstwowych ambicji Polski jest
zdecydowaną przesadą, co nie zmienia jednak faktu, że po raz pierwszy od wielu lat
możemy zacząć odgrywać znaczącą rolę w polityce Wspólnoty, zasiadając przy jednym stole z Niemcami i Francuzami, decydując o kształcie i przyszłości Unii. Do tego
jednak potrzebne są zdecydowane i odważne działania oraz spora determinacja.
Przemówienie Sikorskiego, poza osobistą chęcią zaznaczenia własnej osoby na arenie
europejskiej, miało za zadanie skierować światła na Polskę, kraj, który wyszedł z
kryzysu obronną ręką, państwo zarządzane przez odpowiedzialnych lub przynajmniej
przewidywalnych ludzi, naród pełen determinacji i ambicji, by odgrywać znaczącą
rolę w Europie. Wnioskując po ilości artykułów nt. owego wystąpienia można uznać,
iż pierwszy krok został uczyniony, a teraz wszystko pozostaje w rękach rządu, ale
również Polaków. Dalsza integracja europejska, jeżeli będzie prowadzona na korzystnych dla Polski warunkach, może znacząco podnieść prestiż naszego kraju,
szczególnie jeśli pokażemy solidarność z Niemcami i Francuzami oraz zaprezentujemy się jako alternatywa dla ich dotychczasowych sojuszników. Większość europejskich elit wydaje się zdawać sobie sprawę z dramatycznego położenia, w jakim się
znajdujemy, i jest świadoma zmian zachodzących na świecie. Rozwój dotychczas
lekceważonych i niedocenianych Chin, które systematycznie zmierzają do stworzenia
największej gospodarki świata, jak i pozostałych państw BRICS, powinny służyć ku
przestrodze spadkiem znaczenia Unii.
Czas decyzji
Sikorski wydaję się wierzyć, iż na początku XXI wieku Europa nie ma wyjścia,
a dalsza integracja Wspólnoty jest nieunikniona. Obiektywna ocena wystąpienia polskiego ministra jest niemożliwa, gdyż w zależności od punktu widzenia można je
rozpatrywać na setki sposobów. Sporna pozostaje kwestia formy wystąpienia oraz
16
Polska
tego, czy nie powinno zostać ono najpierw przedstawione w Sejmie. Można również
zarzucać Sikorskiemu lekceważenie głosów opozycji. Nie zmienia to jednak faktu, iż
przemówienie wygłoszone w Berlinie jest pierwszym krokiem na drodze poważnych
rozmów nad kierunkiem rozwoju Unii, i choć zapewne nie zostanie ono zapamiętane
przez historię jako krok milowy, może się okazać kamykiem, który wywoła potężną
lawinę. Nie zatrzyma jej sprzeciw Davida Camerona, nie zrobią tego marsze na ulicach Warszawy, nie zmienią tego eurosceptycy – jeśli Europa nadal chce grać pierwsze skrzypce na arenie międzynarodowej, jeśli mapa świata nadal ma być zorientowana na nasz kontynent, to zmiany we Wspólnocie są konieczne. Nadszedł moment,
w którym Europa musi podjąć decyzję i wybrać ścieżkę, którą chce podążać – federalizacja czy stopniowe oddalanie i uniezależnianie się od siebie państw członkowskich.
Utrzymanie status quo wydaję się być nie tylko nieodpowiedzialne, ale i ryzykowne,
dla wszystkich krajów członkowskich. Trudno powiedzieć, która z dróg jest słuszniejsza. Nierozwiązanymi kwestiami pozostają definicje suwerenności, a każda ze strona
ma na swój sposób rację i żadnej nie można odmówić logiki argumentacji. Znalezienie rozwiązania dla Europy nie będzie proste, a megalomania elit, zaślepienie własnym interesem, wszechobecna hipokryzja, a przede wszystkim populizm, w żadnym
stopniu tego procesu nie ułatwią. Obecny kryzys jest sprawdzianem dla unijnego
społeczeństwa, które, prowadzone przez swoich wybrańców, zadecyduje o przyszłym
kształcie Europy. Trzeba mieć tylko nadzieję, iż w tych jakże trudnych czasach Europa doczeka się mężów stanu i liderów marzących o czymś więcej niż wysokie słupki
poparcia. Przez ostatnie stulecia to właśnie ci ludzie pisali historię starego kontynentu, a ich deficyt może poskutkować utratą światowej pozycji, do której Europejczycy
są tak bardzo przywiązani.
17
Europa
Koniec belgijskiego impasu?
Filip Deleżyński
©Ferengi
Właśnie mija miesiąc odkąd Belgowie zamknęli pewien ważny rozdział w historii
swojego królestwa – mianowicie, dnia 6 grudnia 2011 roku 60-letni przywódca socjalistów, Elio di Rupo, został wybrany na szefa koalicji składającej się z sześciu partii.
T
ym samym, dobiegł końca trwający niemalże 600 dni okres zawieszenia w politycznym niebycie, w którym kraj znajdował się od 26 kwietnia 2010 roku, kiedy
to Yves Laterme, w obliczu państwa pogrążonego w dwujęzycznej kłótni, zrezygnowany i sfrustrowany podał się do dymisji.
O tym znaczącym wydarzeniu sprzed miesiąca należy przypomnieć właśnie w
dniu dzisiejszym, ponieważ nowy rząd podjął pierwsze kroki mające na celu urzeczywistnienie przyjętego na rok 2012 oszczędnościowego budżetu – w najbliższych
miesiącach możemy spodziewać się znacznych obniżek pensji szefów wszystkich belgijskich firm, w których państwo posiada udziały większościowe.
Pół roku temu król Albert II powierzył obecnemu premierowi Belgii funkcję
negocjatora, którego celem miało być doprowadzenie do ogólnego kompromisu między partiami pozostającymi w niezgodzie od prawie dwóch lat. Di Rupo miał za zadanie osiągnięcie konsensusu przede wszystkim w kwestii ustalenia kształtu reformy
konstytucyjnej kraju oraz przyjęcia budżetu uwzględniającego obniżenie deficytu
państwa poniżej 3% PKB (czyli o przeszło 11 mld euro). Paradoksalnie, przyspieszonemu utworzeniu rządu prawdopodobnie pomógł niedoszły upadek pierwszej ofiary
kryzysu zadłużeniowego. Mowa o Dexia Banque Belgique posiadającym w swoim port-
18
Europa
folio wiele greckich obligacji, które w świetle potencjalnego bankructwa Grecji pociągnęły bank na dno. Do upadku nie doszło, ponieważ bank znacjonalizowano. Niemniej jednak, nie udało się uniknąć obniżki wiarygodności kredytowej Belgii do AA+
przez Standard & Poor’s, co z kolei zaowocowało błyskawicznym utworzeniem rządu
– ot, kolejny przykład broniący racji bytu agencji ratingowych. Znajdując się pod
presją rynków finansowych, co za tym idzie, będąc świadomą droższego zaciągania
długu w przyszłości, Belgia zmuszona została położyć kres istnieniu w dotychczasowym kształcie jako twór z dozorcą zamiast premiera.
Powierzchowna ocena genezy belgijskich kłopotów sugerowałaby, że źródło
pata znajduje się w ekonomiczno-społecznym podziale kraju – w większej Flandrii
skupia się działalność handlowo-usługowa, podczas gdy mniejsza Walonia zajmuje się
głównie rolnictwem i lekko podupadającym przemysłem. Problem ma jednak drugie
dno, którego należy szukać w fakcie, iż w kraju tym brakuje jednolitej tożsamości
narodowej. Nie wynika to bynajmniej z lansowanego przez Unię Europejską kosmopolityzmu, który, wydawałoby się, powinien cechować mieszkańców kraju goszczącego
większość struktur unijnych. Rdzeniem sporu, który paraliżował Belgię przez ostatnie
półtora roku, jest wyraźny rozdział kulturowo-językowy oraz dążenia państwa do
jego dalszego pogłębienia zamiast integracji.
Przejawy radykalizacji rozdziału językowego najłatwiej można zaobserwować
na terenie flamandzkich gmin otaczających Brukselę. W malowniczym Halle, położonym nad kanałem Charleroi, konsekwencją umieszczenia reklamy lub ogłoszenia w
języku francuskim jest mandat w wysokości 250 euro. Kary pieniężne grożą również
za nieprzestrzeganie poleceń regionalnych w niewielkiej gminie Linkebeek – tamtejsza biblioteka miejska została poinstruowana, aby co najmniej 75% jej zbiorów stanowiły książki napisane po flamandzku. Znaczącym jest, że gmina ta w 85% zamieszkana jest przez ludność francuskojęzyczną. W sąsiadującej z Brukselą gminie Zaventem przyjęto prawo, wedle którego nabywcami gminnej ziemi mogą być tylko osoby
znające język niderlandzki lub będące w stanie udowodnić, że podejmują działania w
kierunku nauki tego języka. Podobne prawo dotyczące dostępu do mieszkań socjalnych obowiązuje w całej Flandrii. Zważywszy że samorządy gminne są w mocy tworzenia nowych praw tego typu, w skrajnych przypadkach dochodzi do formułowania
przepisów całkowicie absurdalnych – przykładowo na terenie jednej z flamandzkich
gmin francuskojęzyczne dzieci mają zakaz wstępu na publiczne place zabaw (sic!).
Gmina wytłumaczyła się z tego prawa sugerując, że dzieci te mogłyby nie rozumieć
poleceń opiekunów.
Sztandarowym przykładem postępującej separacji językowej na terenie Belgii był rozdział słynnej uczelni z Lueven – od początku jej istnienia jedynym językiem
wykładowym był francuski (oprócz łaciny sporadycznie używanej na wydziale teologicznym). Warto zaznaczyć, że Lueven znajduje się na terenie niderlandzkojęzycznej
Flandrii, tuż powyżej jej granicy z Walonią, a wykłady prowadzone w języku flamandzkim zaczęto prowadzić dopiero w roku 1930. Zapoczątkowane 40 lat później
reformy konstytucyjne dotyczące rozgraniczenia dwóch oficjalnych języków doprowadziły do podzielenia uniwersytetu na dwie autonomiczne części ze wspólną strukturą administracyjną. Wkrótce potem flamandzkim nacjonalistom udało się pogłębić
podział uczelni, wykorzystując panujący nastrój i odczucie, jakoby francuskojęzyczna kadra akademicka korzystała ze specjalnych przywilejów, jednocześnie odnosząc
19
Europa
się z pogardą do swoich niderlandzkojęzycznych kolegów. W efekcie od 1968 istnieją
dwa uniwersytety: odpowiednio niderlandzki Katholieke Universiteit Leuven oraz
francuskojęzyczny Université catholique de Louvain przeniesiony na podbrukselski
kampus Louvain-la-Nueve. Autoironiczny jest fakt, iż religia przecież akcentuje uniwersalizm. Nieco zaskakujący może okazać się sposób, w jaki obie uczelnie podzieliły
między siebie zasoby jednej z najstarszych bibliotek w Europie – mianowicie, książki
o sygnaturach parzystych przypadły jednemu uniwersytetowi, a nieparzystych drugiemu. Prostota tego rozwiązania jest uderzająca.
Jedynym miejscem w Belgii, gdzie przynajmniej oficjalnie panuje bilingualizm jest Bruksela. Stanowi ona również prawdopodobnie jedyny powód, dla którego
do tej pory nie doszło do oficjalnego podziału kraju. Flamandowie wypracowujący
lwią część belgijskiego PKB z chęcią pozbyliby się rolniczej Walonii, którą uważają za
kulę u nogi przeszkadzającą w rozwoju kraju. Jeszcze rok temu nagminnym było
tworzenie różnych scenariuszy polubownego rozwodu kraju. Jednym z nich była
aneksja Walonii przez Francję, której poglądy na rolnictwo są zgoła inne od flamandzkich (o czym doskonale wiemy wtórując Francuzom w postulatach utrzymania
unijnej Wspólnej Polityki Rolnej w niezmienionym kształcie). Według licznych sondaży przeprowadzonych na zlecenie Le Soir za rozwiązaniem takim opowiedziałoby się
również 60% samych Francuzów. Gazeta ta zasłynęła zresztą, siejąc niemałą panikę,
rozmyślaniami nad utworzeniem nowego państwa o nazwie Walonia-Bruksela z zagwarantowanym dostępem do morza (mimo że jedynie położona na północy Flandria
faktycznie ma do niego dostęp). Na jakikolwiek pomysł podziału kraju z jednoczesną
utratą dwujęzycznej Brukseli zgody Flandrii nie ma i nie będzie.
Szeroko debatowaną alternatywą dla secesji jednego z dwóch regionów miała
być transformacja kraju na konfederację na wzór Szwajcarii. Wedle tego pomysłu, w
zamian za zgodę na utworzenie konfederacji, Flandria miałaby oddać Brukseli podmiejskie gminy, w których ludność francuskojęzyczna i tak stanowi większość. Niemniej jednak, abstrahując od wykonalności tego rozwiązania, zdaniem licznych politologów źródła konfliktu trawiącego Belgię do dziś należy szukać właśnie w paśmie
reform federalistycznych. Sytuacja, w której mieszkańcy Flandrii głosują na partie
flamandzkie nie znając w ogóle walońskich, a mieszkańcy Walonii głosują na partie
walońskie nie znając flamandzkich, jest co najmniej niezdrowa. Odbicie tego politycznego dualizmu widać również w obecnej koalicji – składają się na nią dwie partie
chadeckie, dwie socjalistyczne i dwie liberalne.
Chociaż kryzys tożsamości narodowej w Belgii wydaje się być daleki od zażegnania, wybór Elio di Rupo na szefa rządu zdecydowanie należy uznać za kamień
milowy, nie tylko z powodu rekordowego na skalę europejską okresu braku rządu, ale
również przez wzgląd na fakt, że będzie to pierwszy od niemalże 30 lat premier kraju nie będący Flamandem oraz pierwszy od 1974 roku socjalista. Również w poglądach nt. jedności Belgii znacząco różni się on od swoich poprzedników. W przeciwieństwie do Barta De Wevera, który prosił o pozwolenie na „wyparowanie Belgii”,
oraz Yvesa Laterme’a, który zasłynął odśpiewaniem Marsylianki zamiast hymnu narodowego, Elio di Rupo uważa się za premiera wszystkich Belgów. Wydaje się więc
możliwe, że zadanie naprawy poczucia wspólnoty narodowej i pogodzenia skłóconych
Flamandów i Walonów uzna za równie ważne co konieczność sprostania problemom
ekonomicznym kraju. Innym problemem związanym z rządzeniem Belgią zdaje się
20
Europa
być klątwa ciążąca na samej pozycji szefa rządu, którą na łamach „Polityki” opisał
Wawrzyniec Smoczyński w czerwcu 2010 roku: „Kwietniowa dymisja Yvesa Leterme’a
była ósmą od wyborów parlamentarnych w 2007 r. i piątą przyjętą przez króla. Trzy
pierwsze Leterme złożył jeszcze jako desygnowany szef rządu, przez pół roku bezskutecznie próbując zmontować koalicję. Wobec paraliżu państwa Albert II musiał
powołać tymczasowego premiera, odwołanego dopiero co Guya Verhofstadta. Gdy
wiosną 2008 r. Leterme’owi udało się wreszcie zdobyć większość w parlamencie,
wybuchł kryzys finansowy, a jesienią premiera oskarżono o wywieranie nacisków na
wymiar sprawiedliwości. Leterme podał się do dymisji po raz czwarty, a jego miejsce
zajął Herman van Rompuy. Ledwo ten wyprowadził kraj z wirażu, został powołany na
przewodniczącego Rady Europejskiej, a tekę premiera przejął z powrotem Yves Leterme, którego w międzyczasie oczyszczono z zarzutów. Na stanowisku przetrwał pół
roku, obalony przez samych Flamandów.”
Czy nowemu premierowi uda się przezwyciężyć klątwę, dowiemy się w najbliższych miesiącach.
21
Ameryka Północna
USA w odwrocie
Barbara Adamczak
Koniec 2011 roku przyniósł nam po cichu zmiany, które historycy w przyszłości zapewne uznają za przełomowe. Ale póki co, wciąż pogrążeni w finansowym szoku,
zdajemy się nie zauważać, jak wiele zmienić może decyzja Obamy, by wreszcie wrócić do własnej piaskownicy.
W
ymuszona trudną sytuacją fiskalną USA reforma armii sprowadza się do nagłego odwrotu na prawie wszystkich frontach. Misja w Iraku skończyła się w
połowie grudnia. W nadchodzących tygodniach rozpocznie się odwrót z
Afganistanu. Redukcja wojsk amerykańskich obejmie nawet dywizje stacjonujące w
Europie czy... patrolujące granicę z Meksykiem. Decyzje zaskakujące o tyle, że już
mało kto pamięta świat sprzed okresu, w którym nie było sprawy zbyt drobnej dla
Wujka Sama i jego chłopców.
Pozostaje jednak jeden region, w którym, trochę na osłodę Republikanom, a
trochę broniąc się przed atakami w nadchodzących wyborach, Obama postanowił
rozszerzyć działania militarne. Za największe zagrożenie militarne dla Stanów prezydent uważa jednak nie coraz wyżej podnoszący głowę Iran, a... Chiny.
Trudno dziwić się, że Stany poświęcą więcej uwagi południowo-wschodniej
Azji. Właściwie trudno powstrzymać się od westchnięcia połączonego z dyskretnym
„Nareszcie!”. Najtrudniej jednak powstrzymać się od zadania sobie pytania, jaką
logiką kierował się prezydent ogłaszając najpierw, że zamierza uczynić swoją armię
niezdolną do prowadzenia wojen, a następnie zapowiadając wysłanie jej pozostałości
22
Ameryka Północna
by patrzyły na ręce jednego z najpotężniejszych państw świata. W dodatku państwa,
którego przychylność niezbędna jest obecnie dla dalszego rozwoju Ameryki.
W czasie ostatniej wojennej dekady budżet Pentagonu wzrósł o 71%. W obliczu wieloletniego kryzysu finansowego można zastanawiać się co najwyżej, dlaczego
decyzja o zaciśnięciu pasa tej instytucji przychodzi tak późno. Być może dlatego, że
dopiero od kilku miesięcy Obama ma wymówkę, że główny cel tych wojen, rozprawienie się ze sprawcą zamachów na World Trade Center, został osiągnięty. Dzięki
temu może zaryzykować wycofanie się zachowując twarz. Niestety, tym samym stracił okazję do publicznej debaty, podczas której zestawiono by skuteczność armii
amerykańskiej w walce „o pokój i demokrację” ze skutkami arabskiej wiosny, w wyniku której mieszkańcy Bliskiego Wschodu demokrację zaprowadzili sobie sami.
Gdyby prezydent podjął trudną decyzję o wycofaniu wojsk z Bliskiego Wschodu i nie próbował równoważyć jej zaskakującą zapowiedzią obecności wojskowej w
Azji, udowodniłby, że jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Barack
Obama doskonale rozumie, że nie można irytować swojego największego kredytodawcy w sytuacji, gdy i tak z trudnością wiąże się koniec z końcem. Zwłaszcza, że
Chiny i USA łączy wiele więzi gospodarczych, których zerwanie stałoby się obustronnym dramatem. Niestety jednak prezydent Obama dołączył do doborowego grona
polityków, którzy zwątpili w rozsądek własnych obywateli. Skoncentrował się na wyłącznie na nadchodzących wyborach i zwiększeniu swoich szansach na reelekcję. I
tym samym Obama zastąpił odpowiedzialność wobec kraju odpowiedzialnością wobec
kapryśnych sondaży.
23
Ameryka Północna
Och, Kanado...
Weronika Michalska
©Tobias Alt
Kanada cieszy się wyśmienitą reputacją państwa pokojowego i tolerancyjnego. To
kanadyjski minister spraw zagranicznych, Lester B. Pearson, podsunął ONZ pomysł
misji pokojowych i to właśnie tam azylu szukają rokrocznie kolejne tysiące uchodźców. Dumna z wielokulturowości Kanada zachęca ich, by zachowali swoje rodzinne
tradycje, przekonania religijne i przede wszystkim... kuchnię.
G
dyby nie azjatyckie, polskie czy etiopskie restauracje na każdym rogu, Kanadyjczycy żywiliby się samym poutine. I to oczywiście pod warunkiem, że prowincje anglofońskie pożyczyłyby przepis od mieszkańców Quebecu. Tak, Kanada jest zbitką najróżniejszych narodowości i dobrze sobie z tym radzi. Nie słyszy
się tutaj o zamieszkach etnicznych ani o prześladowaniach z powodu wyznania czy
koloru skóry. W życiu codziennym, jak i w polityce, Kanadyjczycy są tolerancyjni dla
siebie i otaczają się znajomymi z różnych kręgów kulturowych.
To tyle jeśli chodzi o oficjalną propagandę. Kanadzie udało się stworzyć pozory pacyfistycznego, idyllicznego kraju ludzi odrobinę nudnych i przewidywalnych,
ale uprzejmych i sprawiedliwych, dzięki czemu świat nie przygląda się jej sytuacji
wewnętrznej. A powinien. Sytuacja rdzennych mieszkańców tego pięknego, obszernego terytorium jest bardzo trudna. Nie chodzi tu tylko o warunki w rezerwatach
First Nations, ale także o nastawienie do ich wierzeń i obyczajów. Rząd federalny
odnosi się z wielkim szacunkiem do mniejszości frankofońskiej, ale najwyraźniej
Indianie nie zasługują już na podobną kurtuazję. Najnowszy problem nie dający spać
wodzom indiańskim, jest zatrważająco podobny do konfliktów jakie Stany Zjednoczone zostawiły za sobą jeszcze w XIX wieku. Toronto planuje zbudować rurociąg
24
Ameryka Północna
łączący bogatą w ropę naftową Albertę z brzegiem Pacyfiku, przebiegający przez
rezerwaty Indian. Pomimo sprzeciwu aż 55 plemion, zjednoczonych, by nie dopuścić
do zbezczeszczenia ziemi ich ojców, tolerancyjny i pokojowy rząd Kanady zamiast
spróbować negocjacji, próbuje przeczekać protesty. Co prawda w 2010 po 20 latach
negocjacji po cichu przyjął wreszcie Deklarację Narodów Zjednoczonych o Prawach
Ludności Rdzennej, ale zastrzegając, że na pewno uda się ją zinterpretować tak, aby
nie wymagała od rządu więcej niż kanadyjska konstytucja. Czyli żadnych zmian, zdaniem First Nations.
Zdesperowani przedstawiciele Indian spotkali się w dniach 6-8 grudnia 2011
roku i spisali pierwszą wersję uchwały, w której domagają się interwencji wysłannika
ONZ. Osoba wyznaczona przez Radę Gospodarczą i Społeczną oraz Permanent Forum
on Indigenous Issues miałaby monitorować czy kanadyjski rząd wywiązuje się z zobowiązań wynikających nie tylko z paktów międzynarodowych, ale także traktatów
podpisywanych przez rząd z plemionami w XIX wieku. Minister ds. Aborygenów, John
Duncan, odpowiada zaś tylko zarzutami o niegospodarność w zarządzaniu funduszami, jakie otrzymują rezerwaty z budżetu federalnego.
W tym wszystkim obydwie strony zdają się zapominać, jaki cel powinien im
przyświecać. Zarówno dla Indian, jak i dla Kanady, lepiej by było, gdyby powrócili do
rozmów i rozwiązali swoje problemy w rodzinnym gronie. Indianie nie zyskają przychylności rządu dla swoich problemów skarżąc się światu na swoją sytuację, a kawałek papieru podpisany w Nowym Yorku w żaden sposób nie ułatwi im życia. Zaś dla
Kanady i reszty krajów rozwiniętych ingerencja ONZ w wewnętrzne sprawy Białej
Północy byłaby niebezpiecznym precedensem, uświadamiającym, że walka o tolerancję w innych miejscach świata nie jest odzwierciedleniem wewnętrznej polityki tych
państw.
25
Ameryka Południowa
Nie taka różana przyszłość w Casa Rosada1
Monika Cichocka
©Caitlin Margaret (Cate) Kelly
To był fenomen na skalę całego kontynentu. 23 października 2011 roku w Argentynie
Cristina Fernandez de Kirchner została pierwszą kobietą w Ameryce Łacińskiej, która
wygrała walkę o reelekcję w wyborach prezydenckich.
O
trzymała już w pierwszej turze 54% głosów, pozostawiając daleko w tyle swojego głównego konkurenta Hermesa Binnera, który zdobył niecałe 17%.
10 grudnia odbyło się zaprzysiężenie pani prezydent i oficjalnie rozpoczęła się
jej druga, czteroletnia kadencja.
Jej zwolennicy porównują ją do słynnej Evity Perón, żony Juana Perona, byłego prezydenta. Nie sposób się z nimi nie zgodzić. Obie podziwiane za urodę (choć
przeciwnicy Kirchner nadali jej miano Lady Botox), obie były żonami prezydentów
kraju i co najważniejsze – obie mocno zaangażowały się w działalność polityczną. To
właśnie ogromna popularność Nestora Kirchnera, prezydenta Argentyny w latach
2003-2007, wpłynęła na tak dobry wynik wyborczy jego żony. Zresztą ona sama podkreśla, że chce kontynuować dzieło rozpoczęte przez jej męża, który zmarł w 2010
roku.
Argentyna za czasów rządów małżeństwa Kirchner zamieniła się w kraj mlekiem i miodem płynący. To banalne określenie nie oddaje w pełni tego, co dokonało
1
Casa Rosada (Różowy Dom)- siedziba prezydenta w Argentynie
26
Ameryka Południowa
się w tym kraju. W 2001 roku Argentyna ogłosiła niewypłacalność, a już niecałe 10 lat
później roczny wzrost PKB wynosił około 8% i był największy w krajach Ameryki Południowej. Praktycznie nieustannie przez 9 lat trwał boom gospodarczy spowodowany
wysokimi światowymi cenami zbóż, których Argentyna jest eksporterem. Rzadko
który polityk mógł się pochwalić taką popularnością wśród wyborców, jaką miał Nestor Kirchner, a później jego żona.
Epoka „kirchnerismo”
Pierwszą kadencję Kirchner rozpoczęła dość niefortunnie. W jej rządzie pojawiła się propozycja ustawy o zwiększeniu podatków eksportowych na produkty
rolne, czym rozwścieczyła rolników. Demonstracje w 2008 roku w Buenos Aires nie
tylko zmniejszyły jej poparcie wśród wyborców, ale również doprowadziły do zablokowania ustawy. Nie mogąc uzyskać dodatkowych funduszy tą metodą, jeszcze w tym
samym roku podpisała ustawę o nacjonalizacji środków prywatnych funduszy emerytalnych. Upaństwowienie dotknęło również największe linie lotnicze Aerolineas Argentinas, które wraz ze spółką-córką Austral kontrolowały 80% rynku przewozów lotniczych.
W czasie swojej kadencji postawiła również na zacieśnianie relacji z najbliższymi sąsiadami, czego wyrazem było podpisanie umowy o integracji dwustronnej z
Chile, której zakres obejmował wiele dziedzin gospodarki, od handlu zaczynając, a
na kulturze kończąc. Niedługo przed reelekcją podpisała również porozumienie z
Hugo Chávezem, przywódcą Wenezueli.
Jednak największą popularność zapewniły jej działania mające na celu poprawę warunków socjalnych dużej części społeczeństwa. Pieniądze uzyskane z nacjonalizacji przeznaczyła na tworzenie nowych miejsc pracy i rozszerzoną opiekę
społeczną. W 2009 roku został wprowadzony w życie plan pomocy dla biednych.
Dzieci i młodzież, którzy mieli bezrobotnych rodziców, otrzymywali po około 180
peso (31euro) miesięcznie. Oprócz tego dzieci do 5. roku życia dostały niezbędne
szczepionki, a starszym zapewniono bezpłatny dostęp do szkół podstawowych, a czasem i ponadpodstawowych. Program ten kosztuje państwo około 10 miliardów peso
rocznie (ponad 1,7 mld euro). Suma ta pokazuje, jak wysoki jest wskaźnik biedy w
kraju, która dotyka przede wszystkim młodych, czyli jednocześnie tych, którzy są
najbardziej narażeni na wykluczenie społeczne. Według rządu Argentyny problem
biedy dotyczy 14% społeczeństwa, jednak wg niezależnych ekspertów wskaźnik ten
może dochodzić nawet do 30%.
Jednocześnie Kirchner wywierała naciski na firmy prywatne, aby dostosowywały zamówienia importowe do eksportowych, tak aby zapobiec nadmiernej ucieczce
kapitału. Nałożono również kary dla ekspertów, którzy podawali stopę inflacji 2 razy
wyższą od oficjalnej. Wszystko po to, aby zachować wizerunek nieprzerwanych lat
prosperity dla państwa.
27
Ameryka Południowa
Rysa na kryształowym wizerunku?
Właśnie fałszowanie wskaźników jest jednym z zarzutów stawianych jej przez
opozycję. Przykładem jest wspomniana stopa inflacji, którą rząd prognozuje na 2012
rok na poziomie 9,2%, natomiast niezależni eksperci szacują ją nawet na 20 – 25%.
Kirchner jest również oskarżana o korupcję w rządzie, monopol władzy, a także o
klientelizm. Ten ostatni zarzut pojawił się w 2009 roku, kiedy rząd wypłacił zasiłki
bezrobotnym zrzeszonym w zgrupowaniach sprzymierzonych z rządem. Zostały wtedy
potwierdzone nieprawidłowości w rozdzielaniu funduszy.
Zarzuty o przejęcie całej władzy w państwie też wydają się jak najbardziej
uzasadnione. Jej opcja polityczna – Partia Justycjalistyczna (hiszp. justicia- sprawiedliwość, social- społeczny) – rządzi już trzecią kadencję i ma większość w obu izbach
Kongresu. W kraju nie ma żadnych grup interesu, które mogłyby w znaczący sposób
zagrozić rządowi.
Cristina Fernandez praktycznie stoi ponad prawem. Dobitnie pokazuje to
przykład z marca 2010 roku, kiedy pani prezydent wykorzystała 6,5 miliarda dolarów
z rezerw, aby spłacić część długu publicznego. Wydała wtedy dekret, który pozwolił
jej ominąć zakaz prawny. Nie wszyscy jednak chcieli się tak łatwo poddać decyzjom
Kirchner. Martín Redrado, ówczesny szef Banku Centralnego Argentyny, nie chciał
zgodzić się na wykorzystanie tych rezerw, więc został zdymisjonowany. Decyzja ta
zapadła bez konsultacji z Kongresem, ale i tę przeszkodę prezydent łatwo ominęła
wydając kolejny dekret. Kirchner tłumaczyła potem, że nie mogła wypełnić ustawowego obowiązku konsultacji, bo... trwały letnie wakacje.
Wszystkie te nieprawidłowości elektorat mógłby z trudem wybaczyć, o ile
gospodarka nie zaczęłaby zwalniać, a wszystko wskazuje na to, że Argentyna nie ma
przed sobą już tak świetlanej przyszłości jak dotąd. Recesja na świecie i kłopoty
gospodarcze Brazylii, głównego partnera handlowego kraju, zmniejszyły wpływy do
budżetu z tytułu eksportu m.in. pszenicy, soi czy wołowiny.
Na początku 2010 roku dług publiczny Argentyny wynosił 147 miliardów dolarów, co stanowiło 50% PKB. Zwiększone wydatki socjalne z pewnością nie poprawiły
tego wyniku. Prognozy wzrostu gospodarczego również nie są już tak optymistyczne.
Szacuje się, że w 2012 roku wyniesie on już tylko 5,1%. Wzrośnie natomiast stopa
inflacji na skutek wzrostu płac i nadmiernych wydatków rządowych. Przewiduje się
również, że nie uda się na razie zahamować nadmiernego odpływu kapitału.
28
Ameryka Południowa
Tym samym Kirchner nie pozostaje nic innego jak zmniejszenie tempa wydawania pieniędzy publicznych. Państwo nie ma już zasobów na tak bogaty program
socjalny. Poza tym trzeba będzie znaleźć nowe środki na spłatę długu – wcześniej
używano w tym celu rezerw dewizowych, ale te zaczęły się już kurczyć. W związku
ze wzrostem stopy inflacji, wzrosły koszty produkcji i importu, co spowodowało spadek nadwyżki handlowej. Zmarły prezydent Nestor Kirchner w czasie swojej kadencji
rzeczywiście zmniejszył koszty obsługi długu zagranicznego, ale też pozbawił Argentynę dostępu do międzynarodowych kredytów. W takim razie, aby zdobyć potrzebne
środki Cristina Fernandez być może zadecyduje o emisji nowych papierów dłużnych.
Zmiany już się rozpoczęły. Rząd prosi zatrudnionych o umiarkowane postulaty płacowe i zmniejsza subsydia dla energetyki i transportu. Nie będą to jednak jedyne cięcia wydatków.
Na domiar złego niedawno prezydent Kirchner przeszła poważną operację
tarczycy i będzie wymagać leczenia. W tym stanie zdrowia będzie jej na pewno
trudniej wprowadzać drastyczne zmiany w polityce rządu. Nad Casa Rosada powoli
zbierają się czarne chmury.
29
Afryka i Bliski Wschód
Chińskie inwestycje w Afryce – kolejna
kolonizacja?
Katarzyna Kowalczyk
©jdruschke
Podczas gdy Zachód załamuje ręce nad Afryką, zwołuje kolejne konferencje, debatuje i uzgadnia stanowiska, Chiny robią to, co potrafią najlepiej – inwestują.
S
kończyły się czasy, gdy „być albo nie być” Czarnego Kontynentu zależało wyłącznie od dobrej woli (w innej wersji: wyrzutów sumienia lub własnych interesów) bogatych zachodnich gospodarek. Na scenę z impetem wkroczyli nowi gracze. Warto dodać, że to już kolejna scena, na której Europa i Stany Zjednoczone
tracą pierwszoplanowe role. I na domiar złego, na rzecz tego samego młodego adepta sztuki – Chin.
Siła przyciągania
Co sprawiło, że Chińczycy sięgnęli po targany konfliktami i wyniszczony biedą
Czarny Ląd? Jak zauważa Dr Mark Mobius, ekspert rynków wschodzących w artykule
dla „Forbesa”, chińskie motywy działania są bardzo jasne. Państwo Środka, jako kraj
posiadający największe na świecie rezerwy walutowe (ponad 3 bln USD), dywersyfikuje sposoby lokowania oszczędności. Dotąd większość rezerw lokowana była w amerykańskich papierach dłużnych, jednak w obliczu kryzysu zadłużeniowego w USA oraz
30
Afryka i Bliski Wschód
niestabilności kursu dolara Chińczycy poszukują alternatyw. Niemniej ważnym czynnikiem, który przywiódł ich do Afryki, są surowce. Bogactwa naturalne Czarnego
Lądu, głównie ropa naftowa, gaz ziemny i rudy metali, działają jak magnez na dynamicznie rozwijającą się gospodarkę. Stąd znaczna część chińskich inwestycji dotyczy
właśnie sektora wydobywczego i energetycznego. Kolejne motywy chińskiej ekspansji
podaje Peter Kragelud w swojej pracy o znamiennym tytule „Knocking on a wideopen door: Chinese Investments in Africa”. Są to: promocja własnego eksportu i szukanie nowych rynków zbytu (chińskie dobra konsumpcyjne już zalewają afrykańskie
rynki), brak konkurencji w regionie oraz poszukiwanie politycznych sojuszników.
Dokarmianie lwa
Jak doszło do tego, że dawne potęgi kolonialne straciły monopol na Afrykę
i musiały ustąpić miejsca Chinom? Można wymienić co najmniej kilka przyczyn.
Po pierwsze, Chińczycy nie stawiają żadnych warunków. Nie głoszą wzniosłych haseł
na cześć demokracji i praw człowieka (co zresztą byłoby pewnym paradoksem),
nie uzależniają swojej aktywności w sferze gospodarczej od rozwiązań politycznych
i społecznych panujących w danym kraju. Co więcej, angażują się w handel bronią.
Kolejnym czynnikiem torującym drogę chińskiej ekspansji jest polityka komunistycznego rządu nastawiona na wspieranie rodzimych firm podbijających Czarny Ląd. Nie
bez znaczenia jest też fakt, że zachodni donatorzy pomocy rozwojowej kładli przez
lata duży nacisk na liberalizację afrykańskich gospodarek, z czego skorzystały przede
wszystkim chińskie firmy wkraczające na te rynki (mechanizm ten dokładnie wyjaśnił
Peter Kragelud we wspomnianym już artykule). O zacieśnianiu relacji między Chinami i Afryką najdobitniej świadczy fakt, że obroty handlowe między nimi wzrosły od
2000r. ponad dziesięciokrotnie. Chiny są obecnie największym inwestorem w Afryce i
drugim, po USA, partnerem handlowym. W Afryce osiedliło się już ponad milion Chińczyków. Powstają też organizacje wspierające kontakty na linii Chiny – Afryka, jak
np. Forum Współpracy Chińsko-Afrykańskiej czy Chińsko-Afrykański Fundusz Rozwoju.
Bitwa o Afrykę
Afryka niewątpliwie stała się kolejnym obszarem rywalizacji starych i nowych
potęg. Jednak coraz wyraźniej widać, że zachodnie rozwiązania, które często poza
celami gospodarczymi stawiają sobie za zadanie reformować i interweniować, przegrywają z chińską „bezinteresownością”. Ponadto, Chińczycy traktują afrykańskich
polityków po partnersku, co często nie udaje się dawnym kolonizatorom. Państwo
Środka idzie nawet dalej – otwarcie deklaruje przyjaźń dla afrykańskich liderów politycznych, nawet jeżeli są zbrodniarzami (jak w przypadku prezydenta Sudanu Omara
al-Baszira). Podbija afrykańskie serca umarzaniem długów, preferencyjnymi kredytami, znoszeniem ceł eksportowych, fundowaniem szkoleń i stypendiów. Wagę stosunków afrykańsko-chińskich podkreślają osobiste wizyty prezydenta Hu Jintao i gęsta sieć chińskich placówek dyplomatycznych w Afryce. Czy rywalizacja o wpływy
stanie się przełomem dla Czarnego Lądu? Obecnie obserwujemy wynikające z niej
krótkookresowe korzyści, takie jak kilkuprocentowy wzrost gospodarczy całego kontynentu oraz zainteresowanie Afryką innych wschodzących potęg, m.in. Indii. Jednak
pytanie czy wdzięczność afrykańskich państw nie przerodzi się w krępującą zależność
od potężnych protektorów pozostaje otwarte.
31
Rosja i WNP
Stary niedźwiedź mocno śpi (?)
Danisz Okulicz
©Anna Kucherova
Europa jeszcze nie ochłonęła po „arabskiej wiośnie”, a już wieszczy kolejną rewolucję. W polskich mediach od „Rzeczpospolitej” po „Gazetę Wyborczą” panuje niespotykana wcześniej zgoda, a hasło „Putin musi odejść!” coraz pewniej zmienia się w
„Putin odejdzie”.
P
rzed ostatnimi wyborami system polityczny Rosji przyjęło się nazywać „demokratycznie legitymizowanym autorytaryzmem”. Dyskryminacja opozycji w czasie kampanii wyborczej, były agent KGB na stanowisku prezydenta (potem
premiera), ginący w niewyjaśnionych okolicznościach niewygodni dla Kremla ludzie
czy przebywający w łagrach eks-biznesmeni, którzy opuścili rządząca koterię, nie
mieszczą się wprawdzie w zachodnich standardach demokracji, ale Kremlowi nigdy
nie udowodniono ponad wszelką wątpliwość udziału w którymkolwiek ze zdarzeń,
a Putinowi trudno było odmówić poparcia zdecydowanej większości społeczeństwa.
Wszystko zmieniło się po zeszłych wyborach, w których, mimo ujawnionych przez
obserwatorów fałszerstw i nadużyć (nazwanych przez OBWE wypaczeniami), Jednej
Rosji nie udało się zdobyć poparcia nawet połowy głosujących. Co jednak jeszcze nie
oznacza, że Władimir Putin stracił legitymizację.
W polskich mediach pojawiła się (rozpowszechniona za sprawą „Nowajej
Gaziety”) informacja, jakoby Jedna Rosja uzyskała w wyborach poparcie o 10 procent mniejsze, niżby o tym świadczyły oficjalne wyniki. Dziennikarz „Gazety Wyborczej” Marcin Wojciechowski, powołując się na badania opinii publicznej, szacuje
realne poparcie dla Putina na 36-38 procent. Równocześnie w sondażu opublikowa-
32
Rosja i WNP
nym przez WCIOM (rosyjski odpowiednik polskiego OBOP-u), przeprowadzonego już
po wyborach i protestach opozycji, akceptację dla działań premiera deklaruje 51%
Rosjan. Nie wiadomo również co motywowało 40 procent obywateli, którzy w wyborach nie wzięli udziału - czy była to głównie zgoda na panujący systemu, brak wiary
w możliwość zmian, a może obojętność wobec sytuacji politycznej kraju? Nie mamy
więc żadnych danych, które mogłyby wskazać, jakim rzeczywiście autorytetem cieszy
się Władimir Putin. Trudno nawet ustalić realną frekwencję i skalę nadużyć, czy
rozmiary biernej akceptacji dla zastanej sytuacji politycznej, typowej dla społeczeństw postkomunistycznych. Nawet przy optymistycznych założeniach Wojciechowskiego, Putin pozostaje najpopularniejszym rosyjskim politykiem i sam fakt sfałszowania wyborów zdaje się nie mieć na to aż tak ogromnego wpływu. W Rosji, inaczej
niż w Polsce, demokracja czy swobody obywatelski nie są traktowane jako wartość
sama w sobie. Elementem już od czasów nowożytnych występującym w kulturze tego
kraju jest silne i zdecydowane przywództwo oparte na autorytecie jednego człowieka. Wprawdzie przez ostatnie pół wieku ulegał on osłabieniu (począwszy od referatu
Chruszczowa na XX zjeździe KC KPZR), ale nie można jednoznacznie stwierdzić, że
słaby wynik Jednej Rosji to efekt braku społecznego poparcia dla istniejącego systemu, a nie jedynie wyraz zawodu rządami Putina. Mimo poprawiającego się w Rosji
poziomu życia nadal nie rozwiązał on wszak dwóch głównych problemów imperium:
korupcji i rozwarstwienia społecznego.
Niewielki jest wybór wśród zgniłych jabłek
Zanim zaczniemy otwierać butelki z szampanem, pijąc za szczęśliwą emeryturę rządzącej wciąż w Rosji ekipy, warto jeszcze raz dobrze przyjrzeć się wynikom
wyborów. Zwycięzca wyborów oczywisty. Drugie miejsce, z dziewiętnastoma procentami poparcia, Komunistyczna Partia Federacji Rosyjskiej, która osiągnęła niemal
dwukrotnie lepszy wynikiem niż w 2007. Oficjalnie uznająca się za kontynuacje
KPZR, szuka kompromisu miedzy rosyjskim nacjonalizmem a komunizmem. Kolejny
wynik uzyskała jedyna partia w Dumie, która miałaby szanse na poparcie również na
Zachodzie Europy - Sprawiedliwa Rosja - ugrupowanie socjalistyczne, mocno współdziałające ze związkami zawodowymi. Utworzono je w 2006 na polecenie Kremla,
jako koncesjonowaną opozycję. Przywództwo partii otrzymał przyjaciel Putina Siergiej Mironow, znany m.in. ze swojej wypowiedzi w trakcie kampanii wyborczej przed
wyborami w 2004: „Wszyscy chcemy, aby przyszłym prezydentem został Władimir
Putin”. Dla wyjaśnienia, Mironow także był jednym z kandydatów. Od pewnego czasu
stosunki socjalistów z Kremlem nie wyglądają już tak dobrze. Mironow pojawia się za
to na wiecach i manifestacjach Partii Komunistycznej, której przywódcy Giennadijowi Ziuganowi obiecał poparcie w ew. drugiej turze wyborów prezydenckich. Zdecydowanie jednak najciekawszym ugrupowaniem rosyjskiej sceny politycznej jest najmniejsza partia (12% poparcia) w przyszłym parlamencie - Liberalno-Demokratyczna
Partia Rosji z Władimirem Żyrinowskim (wł. Wałdimirem Ejdelsztejnem) na czele.
Ten doktor nauk filozoficznych, władający czterema językami, głosi poglądy, które z
liberalną demokracją nie mają wiele wspólnego. Do najciekawszych należą: oparcie
niemiecko-rosyjskiej (sic!) granicy na linii Wisły, nałożenie morskiej blokady na Japonię w celu zagłodzenia jej mieszkańców (w wersji bardziej humanitarnej przewidziano użycie bomb jądrowych) i odzyskanie Alaski na drodze zbrojnej.
33
Rosja i WNP
Na tle swoich kolegów, ratujący dziennikarzy z tygrysich szponów Władimir
Putin wydaje się być oazą zdrowego rozsądku. Jednak brak alternatywy wobec Kremla nie objawia się głównie w ten sposób. W Polsce również mieliśmy do czynienia z
populistami u władzy. Problem leży w fakcie, że zastosowanie pojęcia „opozycja
antykremlowska” wobec wymienionych partii można uznać co najwyżej za ponury
żart. Wszystkie najważniejsze ustawy w Rosji mają poparcie całej Dumy, a propozycje zmian systemowych umacniających pozycję aktualnej władzy nierzadko pochodzą
od… opozycji. Optymistyczni publicyści Nowajej Gaziety wieszczą szybki koniec takiej sytuacji i faktycznie marsze organizowane przez poszczególne ugrupowania w
Moskwie i jawna krytyka Putina są sytuacją bez precedensu. Przywódcy partyjni od
lewa do prawa wyczuwają słabość premiera i przestają się go bać, ale wciąż należą
do tego samego co on środowiska, być może bardziej podzielonego, ale zmierzającego do zmian co najwyżej personalnych. Kreml jest bowiem pojęciem o wiele bardziej
skomplikowanym niż mogłoby to się wydawać na pierwszy rzut oka. Putin, mimo że
pozostaje niekwestionowanym przywódcą, nie jest niezastąpiony. Nie ma już wielkich carów, którzy odchodzili pozostawiając w Rosji najpierw smutek, a potem chaos. Kreml to moloch tworzony przez wszystkich, od oligarchów do KGB-owców, którzy
mieli swój udział w dzieleniu spadku po ZSRR, a to czy aktualnie rządząca partia
będzie nazywać się Jedna, czy Sprawiedliwa Rosja nie robi większości aż tak wielkiej
różnicy.
Drzewo poznania dobrego i złego
Kolejnym problemem rosyjskiego społeczeństwa jest brak niezależnej prasy.
Nikogo nie dziwi, że w „Prawdzie”, czy „Izwiestiji”, mających niemal stuletnie tradycje rozpowszechniania propagandy, nie informują o żadnych kompromitujących
Kreml zdarzeniach (dla odmiany poświęcając ogromne ilości miejsca na opis „brutalnie tłumionych” protestów „oburzonych” na Zachodzie). Niestety, również najpopularniejsza rosyjska gazeta „Kommiersant”, szczycąca się mianem niezależnej, kierowana przede wszystkim do powstającej w Rosji klasy średniej, nie jest w stanie uniknąć uczestnictwa w politycznej grze. Rywal Władimira Putina w zbliżającym się wyścigu na Kreml, oligarcha Michaił Prochorow, negocjuje (choć jak wszystko wskazuje
bezskutecznie) przejęcie gazety jeszcze przed wyborami. Równocześnie redakcja
„Kommiersantu” pozbywa się dwóch dziennikarzy, którzy opublikowali artykuły krytykujące władze za fałszerstwa wyborcze. Oczywiście istnieje jeszcze będąca w
permanentnych kłopotach finansowych „Nowaja Gazieta”, która jednak poza prezentowanymi poglądami niewiele różni się od „Prawdy”. W jej artykułach Jedna Rosja
prawie nigdy nie jest nazywana inaczej niż Partia Krętaczy i Złodziei, trudno doszukać się tam jakiegokolwiek ducha autokrytyki - Jabłoko, partia wprost popierana
przez redakcję, po raz kolejny nie przekroczyła progu wyborczego, co jednogłośnie
zostało okrzyknięte efektem zafałszowania wyborów i szybko pominięte milczeniem,
po czym dziennikarze wrócili do swoich standardowych zajęć, czyli wieszczenia nieuchronnego upadku Kremla.
Patrzenie przez zbyt mocną lornetkę
Jakim cudem w takiej sytuacji rosyjskie społeczeństwo mogło się zdobyć na
masowe protesty? Otóż nie mogło, a co więcej tego nie zrobiło. Regularne manife-
34
Rosja i WNP
stacje wszystkich środowisk, gromadzą w Moskwie ok. 20-30 tys. protestujących
(trudno ustalić dokładną liczbę, gdyż różnica w liczbach podawanych przez merostwo
i organizatorów dochodzi nawet do kilkudziesięciu tysięcy osób). W moskiewskiej
manifestacji popularnego w Europie Jabłoka (3% poparcia w wyborach) wg organizatorów wzięło udział 2 tys. ludzi, w Irkucku (kolejny co do wielkości protest Jabłoka)
nie zebrał się nawet tysiąc. Dla porównania w niemal siedem razy mniejszej od Moskwy Warszawie Marsz Niepodległości i Solidarności 13 grudnia zebrał (jak podają
organizatorzy) 10 tys. osób. Europejskie media zdają się zapominać, że kilkadziesiąt tysięcy protestujących w Libii, czy Syrii może faktycznie zachwiać system, ale
nie stanie się to w 150 mln Rosji. Co więcej manifestacje odbywają się niemal wyłącznie w rozwiniętej części kraju - St. Petersburgu lub Moskwie. Czy ktokolwiek
słyszał o protestach w Dagestanie, albo Tomsku? Administracja Kremla od lat rozgrywa konflikty etniczne, by dowieść ludności pogranicznych terytoriów, że gwarantem
pokoju jest jedynie silna władza. W momentach krytycznych odpowiedzialność za
niepowodzenia ponoszą głównie gubernatorzy, w myśl starej zasady, że nic co złe nie
może być winą ojczulka cara. Władimir Putin przyjedzie na prowincję, posadzi lokalnego satrapę na fotelu, postraszy zabiegiem dentystycznym, w kilku miastach sytuacja poprawi się szybko i na krótko. A kiedy wróci do normy, każdy zrozumie, że bez
silnej władzy nawet premier nie jest w stanie zaradzić problemom. Wyśmiewane na
Zachodzie poparcie dla Jednej Rosji w Czeczenii sięgające 100 procent nie musiało
być zafałszowane, a mieszkających tam ludzi bardziej od wolności obchodzi własne
życie.
Im bardziej coś pozostaje po staremu, tym bardziej się zmienia
Czy oznacza to jednak, że sytuacja w Rosji jest beznadziejna i nie ma szans
na jej zmianę? Bynajmniej. Kreml, świadomie lub nie, uruchomił procesy, których nie
jest w stanie zahamować. Rozwój Rosji przestał przynosić korzyści jedynie najbogatszym, coraz wyraźniej kształtuje się mająca polityczne ambicje klasa średnia. Dostęp
do Internetu uniemożliwia działanie skutecznej cenzury, nie da się już ukryć istnienia antysystemowej opozycji, a nerwowe reakcje Kremla na protesty budzą sympatie
dla poszkodowanych. Liberalne Jabłoko w komisjach, które posiadały obserwatorów
uzyskało 7 procent głosów, co pozwoliłoby mu zasiąść w Dumie. Wynika to raczej ze
specyfiki regionów, w których obywatele zdecydowali się na kontrolowanie procesu
liczenia głosów (gł. zachodnia, europejska część Rosji), niż z masowych fałszerstw,
ale sprawia pozytywne wrażenie na tle 1,59 procent poparcia w poprzednich wyborach.
Stary niedźwiedź rosyjskiego społeczeństwa nadal śpi, ale nie tak głęboko jak jeszcze
kilka miesięcy temu. Nie jest jeszcze pewien czy to faktycznie koniec zimy, nie wie,
jak oceni zmiany ostatnich dwóch dekad, czy będzie chciał wrócić do starej większej
nory, czy skupić się na porządnym urządzeniu tego, co mu pozostało. Przebudzenie,
choć powoli, zbliża się jednak z dnia na dzień, a jak uczy historia, próby szybkiego
budzenia niedźwiedzia mogą skończyć się źle tak dla budzącego jak i dla budzonego.
Uwagi dot. artykułu można kierować na:
[email protected]
35
Azja i Pacyfik
Skryta ekspansja Pekinu w Azji Środkowej
Adam Rzeżacz
©Chamomile
Jak pisał Grzegorz Kołodko w książce „Wędrujący Świat”: „rzeczy dzieją się tak, jak
się dzieją, ponieważ wiele rzeczy dzieje się na raz”. Podobnie jest z sytuacją międzynarodową. Wiele rzeczy dzieje się na raz, a Świat ciągle się zmienia. Przetrwają
w nim ci, którzy będą odpowiednio reagowali na zachodzące zmiany. Cała reszta
zostanie zepchnięta na margines, a ich głos stłumiony i nieważny.
P
rzyszłość świata w XXI w. będzie zależała w dużym stopniu od korelacji dwóch
procesów - globalizacji i regionalizacji. Regionalizacja wydaje się bardziej
atrakcyjną drogą, ponieważ pozwala relatywnie lepiej zmniejszać nierówności,
zarówno te gospodarcze jak i społeczne, będące jednym z negatywnych efektów
globalizacji. Regionalizację często definiuje się jako „globalizację od dołu”. Za kilkadziesiąt lat na arenie międzynarodowej liczyć się będą duzi wpływowi gracze.
Przyszłość to integracja czy to dla Europy w Unii Europejskiej, czy dla Azji w organizacji ASEAN, czy dla Ameryki Południowej w MERCOSUR. Niewiele jest państw zdolnych samodzielnie wywrzeć wpływ na innych globalnych graczy. Chiny niewątpliwie
należą do tego wąskiego grona. Pozycja polityczna jak i gospodarcza Chin z roku na
rok rośnie. Od kilkunastu lat Pekin prowadzi cierpliwą, systematyczną, stonowaną i
36
Azja i Pacyfik
przy tym nie rzucającą się w oczy grę polityczną w Azji Środkowej. Stawka jest wysoka, szczególnie, że chodzi w niej także o surowce.
Region Azji Środkowej
Azja Środkowa obejmuje obszary centralnej Azji zamieszkałe głównie przez
muzułmańskie ludy pochodzenia tureckiego, w jej skład wchodzą przede wszystkim
byłe republiki radzieckie, Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Uzbekistan oraz Turkmenistan. Chińskie wpływy w tym regionie sięgają już II w. p.n.e. Niegdyś przez te
tereny przechodził jedwabny szlak łączący Chiny z Europą oraz Bliskim Wschodem.
W XIX w. na obszarze Azji Środkowej toczyła się tzw. Wielka Gra, o której pisał Kipling. Była to rozgrywka geopolityczna pomiędzy Imperium Brytyjskim a carską
Rosją. Rywalizacja o wpływy w rejonie miała charakter zarówno dyplomatyczny jak i
wojskowy, choć nigdy nie doszło do bezpośredniego starcia wojsk. W 1907 roku podpisano Porozumienie rosyjsko-angielskie, które, jak by się mogło wydawać, ostatecznie podzieliło strefy wpływów w tym rejonie.
Krótko po odzyskaniu niepodległości przez republiki byłego już Związku Radzieckiego w Azji Środkowej wytworzyła się całkowicie nowa sytuacja polityczna.
Turcja zaczęła interesować się wpływami na wschodzie. Iran także zaczął zacieśniać
więzy ze środkowoazjatyckimi państwami. Podobnie uczyniła Arabia Saudyjska, która
stała się istotnym graczem wznosząc w pierwszym roku po rozpadzie ZSRR 500 meczetów tylko w samym Tadżykistanie. Nowe republiki wciąż jednak pozostawały w
rosyjskiej strefie wpływów.
Dziś mamy nową odsłonę Wielkiej Gry, tym razem z większą ilością graczy
(Rosja, Chiny, USA, Iran, Indie, Turcja, UE). Rywalizacja toczy się głównie o wpływy,
zapewnienie sobie bezpieczeństwa i surowce, w które ten region Świata wprost obfituje. Obecnie Chiny zaczynają wyraźnie dominować w rejonie. Systematyczna, dyskretna i co najważniejsze nie wtrącająca się w wewnętrzne sprawy państw polityka
odnosi sukces. Pekin nie ujawnia swoich rzeczywistych długofalowych celów. Dopiero
bliższy wgląd w prowadzoną przez niego politykę i podejmowane działania daje pewien obraz prawdziwych intencji.
Energetyka
Chiny w 1993 roku stały
się importerem ropy naftowej, a
obecnie konsumują rocznie ponad
2,2 mld m3 ekwiwalentów ropy
naftowej. Szacuje się, że do 2020
roku zapotrzebowanie tylko na
gaz
wzrośnie
do
poziomu
3
200 mld m rocznie. Krajowa produkcja jest w stanie zapewnić
maksymalnie 120 mld m3. Rząd
Zapora trzech Przełomów
w Pekinie ogłosił, że bezpieczeństwo energetyczne jest jednym z
najważniejszych celów strategicznych Chin.
© Le Grand Portage
37
Azja i Pacyfik
Obecnie ropa naftowa w dużej mierze importowana jest do Chin przez cieśninę Malakka. Dla państwa chińskiego jest to czuły punkt. W razie jej blokady kraj
zostanie odcięty od strategicznego surowca. Chiny obecnie nie posiadają marynarki
zdolnej do rywalizacji z taką potęgą morską jak choćby USA. W kraju wdrażany jest
już ogromny plan rozbudowy floty, by przeciwdziałać takiemu obrotowi spraw. Minie
jeszcze wiele lat zanim chińska flota będzie zdolna zagrozić marynarce USA
czy choćby Indii. Innym sposobem zapewnienia sobie bezpieczeństwa energetycznego jest dywersyfikacja dostaw surowca. W Azji Środkowej Chiny koncentrują swoją
uwagę szczególnie na dwóch projektach, ropociągu Kazachstan-Chiny oraz gazociągu
Turkmenistan-Chiny.
Pierwszy projekt jest na etapie zaawansowanej współpracy dwóch państwowych gigantów – kazachskiego KazMunaiGaz (KMG) oraz chińskiej Chinese National
Petroleum Corporation (CNPC). Celem współpracy jest eksploatacja pola naftowego
Urichtau w zachodnim Kazachstanie (którego złoża szacowane są na 40 mld m3 gazu
oraz 8 mln ton ropy).
Drugim kluczowym projektem jest gazociąg Turkmenistan – Chiny (zaangażowane również są Uzbekistan i Kazachstan). W grudniu 2009 r. uruchomiono pierwsza
nitkę gazociągu o przepustowości 12 mld m 3 rocznie. Obecnie działają już trzy
z ośmiu zaplanowanych nitek. Gazociąg docelowo ma osiągnąć przepustowość
60 mld m3 gazu rocznie. Trasa gazociągu biegnie przez Turkmenistan, Uzbekistan i
Kazachstan, a następnie poprzez rozgałęzienia obejmuje niemal całe Chiny. Całkowity koszt projektu szacuje się na bagatela 22 mld dolarów. Chiny wyraźnie dążą do
monopolizacji eksportu turkmeńskiego gazu. Poprzez ten projekt został także złamany monopol Gazpromu na transport surowców energetycznych z regionu. Obecnie
podpisano umowy na zakup 40 mld m 3 gazu rocznie.
Infrastruktura
Blisko 95% chińskiego handlu z Europą odbywa się poprzez skomplikowaną i
kosztowną sieć dróg, linii kolejowych i połączeń morskich. Średni czas dostawy produktów do Europy wacha się w przedziale od 20 do nawet 40 dni. Skrócenie tego
czasu wydaje się bardzo istotną kwestią dla rozwoju gospodarczego. Każdy dzień
transportu to dzień kosztów i zamrożonej gotówki w transportowanym towarze. Istnieje kilka dużych projektów,
które mają na celu rozwój infrastruktury i stworzenie nowych
szlaków handlowych.
Jednym z najciekawszych z nich jest projekt budowy
Kolei Transazjatyckiej (TAR),
który, jak się szacuje, mógłby
skrócić czas transportu towarów
z Azji Wschodniej do Europy
nawet do 11 dni. Projekt jest
prowadzony pod patronatem
ONZ i bardzo mocno wspierany
Szybkie pociągi w Chinach
©颐园新居
przez Chiny. W planach jest bu-
38
Azja i Pacyfik
dowa linii kolejowych pomiędzy Chinami a Iranem, Afganistanem i Tadżykistanem, a
nawet Turcją i Bułgarią. Pociągi na tej trasie mają rozwijać prędkość dochodzącą do
480 km/h. Łączna długość linii kolejowej ma wynosić około 7 tysięcy km, a jej całkowity koszt szacuje się na 30 miliardów dolarów. Podobnym projektem jest Europejska inicjatywa Korytarza Transportowego Europa-Kaukaz-Azja (TRACECA) znana
jako „Nowy Jedwabny Szlak”. Ten projekt jednak nie cieszy się zainteresowaniem
Pekinu. Poza rozwojem linii kolejowych Chiny regularnie inwestują olbrzymie kwoty
w budowę i rozwój infrastruktury łączącej rejon Xinjiang z krajami Azji Centralnej.
Handel
Obecność Chińskich produktów w Azji Środkowej nie jest już niczym nadzwyczajnym. Wystarczy przejść się ulicami Ałmaty czy Taszkent, by dostrzec wszechobecność chińskich towarów. Chiny mają ambicję, by zastąpić Rosję i stać się najważniejszym partnerem gospodarczym dla tego regionu. O sukcesie tej polityki świadczy
fakt, że w 2009 r. po raz pierwszy wartość netto handlu Chin z Azją Centralną przewyższyła obroty Rosji.
Kazachstan cieszy się ogromnym zainteresowaniem ze strony Chin. Prezydent
Hu Jintao odwiedził dwukrotnie w ostatnim czasie Astanę, pod koniec 2009 roku oraz
w czerwcu 2010 r. Natomiast prezydent Kazachstanu Nursułtan Nazbrajew złożył
wizytę w Pekinie w lutym 2011 r. W ciągu ostatniej dekady obroty handlowe pomiędzy krajami wzrosły niemal 13 krotnie. Chińskie inwestycje w Kazachstanie koncentrują się głównie na energetyce, surowcach oraz infrastrukturze. Istotne wydają się
także plany utworzenia strefy ekonomicznej w rejonie Chorgos, która mogłaby stać
się kanałem przerzutowym dla chińskich produktów na obszar utworzonej 6 lipca
2010 r. unii celnej łączącej rynki Kazachstanu, Białorusi i Rosji.
Kirgistan za sprawą reeksportu stał się jednym z kluczowych partnerów handlowych
Chin. Obecnie kirgiski rynek jest wprost zalewany przez chińskie towary, które później trafiają także na inne rynki, m.in. na Białoruś czy Ukrainę.
Powołując się na dane udostępnione przez Jia Qingguo w pracy „The Shanghai Cooperation Organization: China’s Experiment In Multirateral Leadership” obroty handlowe Chin w 2005 roku, w porównaniu do 2001 roku wzrosły:
•
z Rosją o 173%,
•
Kazachstanem o 429%,
•
Kirgistanem o 718%,
•
Uzbekistanem o 1067%,
•
Tadżykistanem o 1368%.
Imponująca dynamika, jaką charakteryzuje się przyrost handlu w ostatnich
latach wyraźnie wskazuje na ogromne zainteresowanie Pekinu ekspansją na tamtejszych rynkach.
Inwestycje
Głównym narzędziem ekspansji Chin są bezpośrednie inwestycje zagraniczne,
które poza aspektem ekonomicznym mają na celu także uzależnienie poszczególnych
krajów od wpływów chińskich. W zamian za dostęp do surowców Pekin oferuje tanie
kredyty. Tylko w 2005 r. Chiny podpisały z Uzbekistanem 20 umów opiewających na
prawie 2 mld dolarów. W 2009 roku Chiny udzieliły Turkmenistanowi pożyczki w wy-
39
Azja i Pacyfik
sokości 3 mld dolarów na rozwój magazynu gazu. Udzielono także dodatkowej pożyczki 4 mld dolarów na dokończenie pierwszej fazy projektu. Natomiast Kazachstan
w 2009 roku pożyczył od Chin blisko 10 mld dolarów, by uporać się ze skutkami kryzysu ekonomicznego. Chińska korporacja naftowa CNPC kupiła za 1,4 mld dolarów
50% akcji koncernu gazowo-naftowego Mangistaumunaigaz, wcześniej podobną ofertę
złożył rosyjski Gazprom. Rząd Kazachstanu zdecydował się jednak na transakcje z
chińską korporacją. Eksperci twierdzą, że Mangistaumunaigaz posiada rezerwy ropy
na poziomie 1,32 mld baryłek. Można więc zakładać, że pożyczka udzielona przez
rząd Chiński w 2009 roku miała pewien wpływ na odrzucenie oferty Gazpromu. Chińskie korporacje posiadają obecnie jedną trzecią produkcji ropy Kazachstanu (około
20 mln ton rocznie). W Turkmenistanie chińskie firmy są zaangażowane obecnie w 49
projektów inwestycyjnych wartych 1,284 mld dolarów.
Chiny starają się zawsze zatrudniać własnych pracowników do realizowanych
przez siebie projektów poza granicami kraju. Szacuje się, że około 300 tys. chińczyków mieszka obecnie w Kazachstanie, około 200 tys. w Kirgistanie i 150 tys. w Uzbekistanie. Chińska kultura może być także traktowana jako swoisty towar eksportowy.
Chińska muzyka, film czy dobra konsumenckie stają się coraz bardziej popularne w
całej Azji, szczególnie wśród młodzieży.
Ekspansja terytorialna
Chińską potęgę doskonale obrazuje dość szokujący przykład scedowania na
początku 2011 roku obszaru wielkości 1100 km2 od Tadżykistanu, co stanowi prawie
1% powierzchni tego kraju. Rząd Tadżykistanu ogłosił podpisanie tej umowy jako
dyplomatyczny sukces, ponieważ Chiny początkowo domagały się aż 28 tysięcy km2.
Wydaje się więc, że rząd w Duszanbe nie wytrzymał presji jaką wywierały Chiny i w
końcu ku oburzeniu opinii publicznej uległ oddając część swojego terytorium.
Inni aktorzy na środkowo-azjatyckiej scenie
W 2001 roku powołano Szanghajską Organizację Współpracy, której celem
jest umacnianie bezpieczeństwa regionalnego w Azji Centralnej. Członkami organizacji są Rosja, Chin, Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan i Uzbekistan. Organizacja
powstała, by przeciwstawić się wzrastającym wpływom USA w rejonie oraz by zachować hegemoniczną pozycję Rosji i Chin w tej części świata.
Moskwa przygląda się z niepokojem na rosnące wpływy Chin w regionie. W
ostatniej dekadzie wpływ Chin znacząco wzrósł, natomiast Rosja bezpowrotnie utraciła totalną kontrolę nad tym regionem Azji. Kreml stara się utrzymać wpływy także
poprzez założoną w 1991 roku Wspólnotę Niepodległych Państw, której celem jest
prowadzenie wspólnej polityki zagranicznej państw i stworzenie wspólnej przestrzeni
gospodarczej oraz wspólnego systemu komunikacyjnego. Władze starają się także
zwiększyć skalę ekspansji w Azji Środkowej poprzez przejmowanie kontroli nad infrastrukturą znajdującą się na Kaukazie i w całym tamtejszym regionie. Dla polepszenia
relacji z Turkmenistanem Rosja oferuje preferencyjne kredyty inwestycyjne. W 2003
roku podpisano także 25 letnią umowę o handlu gazem. W 2004 roku Gazprom powołał nową spółkę, Rosukrenergo, która otrzymała na wyłączność prawa do dostaw
turkmeńskiego gazu na Ukrainę. Rosyjska ekspansja w Azji Centralnej ma bardziej
40
Azja i Pacyfik
podłoże polityczne niż ekonomiczne. Kreml obawia się rosnących wpływów UE i Stanów Zjednoczonych w rejonie oraz postępującej ekspansji Chin.
Działania Stanów Zjednoczonych w Azji Środkowej budzą obawy Pekinu.
W krótkim okresie interesy Stanów Zjednoczonych ograniczają się jednak głównie
do wojny w Afganistanie. W rejonie Azji Środkowej republiki byłego Związku Radzieckiego borykają się z wieloma problemami, do których można zaliczyć także
autorytarne rządy i nierespektowanie praw człowieka. Polityczny koszt wchodzenia w
bliższe stosunki z dyktatorami może być nie do przyjęcia. Poza tym Stany Zjednoczone nie są już w stanie być wszędzie. Należy pamiętać przy tym, że dla krajów Azji
Środkowej Stany Zjednoczone są partnerem geopolitycznym, a Chiny geograficznym.
Pomoc i współpraca z partnerem Amerykańskim jest tam ważna i mile widziana, jednak współpraca z Chinami jest kluczowa dla przetrwania i rozwoju.
Na koniec
Faktem jest, że Chiny poprzez rozbudowę sieci dostaw surowców, inwestycje
w infrastrukturę i handel zdobywają coraz to większe wpływy w Azji Środkowej. Taka
polityka ma na celu zapewnienie długotrwałego i stabilnego rozwoju dla kraju i jego
obywateli. Wielka Gra naszych czasów jeszcze się nie skończyła, walka o wpływy w
Azji Środkowej ciągle trwa.
41
Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych
Z życia Koła
Studenckie Koło Naukowe Spraw Zagranicznych jest jedną z najaktywniejszych, najszybciej rozwijających się i najwyżej ocenianych organizacji studenckich działających obecnie w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie.
Nasza działalność koncentruje się na regularnej organizacji spotkań, debat i konferencji otwartych dla studentów wszystkich warszawskich uczelni. Każdego tygodnia
spotykamy się z politykami, dyplomatami, dziennikarzami, podróżnikami i najlepszymi wykładowcami, by dyskutować o bieżących sprawach w polityce i gospodarce
światowej. W minionym sezonie, tylko w ramach sztandarowych projektów takich jak
Światowe Poniedziałki i Wiosenna Szkoła Młodych Dyplomatów, zorganizowaliśmy
blisko 40 spotkań z udziałem około 60 ekspertów! Gościliśmy m. in.: b. Prezydenta
Niemiec, Ambasadora Japonii w Polsce, wielu znanych polskich dyplomatów, wiceprezydenta amerykańskiego think tanku oraz innych znanych zagranicznych i polskich
ekspertów.
Na rynku spotkań eksperckich pod względem aktywności dystansujemy nie tylko inne
organizacje studenckie, ale również wiele organizacji pozarządowych. Mimo oczywistej przepaści w zasobach i doświadczeniu liczba, różnorodność i poziom merytoryczny organizowanych przez nas paneli uprawniają nas do porównań w tym zakresie
z czołowymi polskimi think tankami z dziedziny stosunków międzynarodowych.
Dodatkowo w warunkach nieuruchamiania od kilku lat kierunku stosunki międzynarodowe w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie tworzymy na naszej uczelni najpopularniejsze, najbardziej otwarte forum dyskusji na tematy zagraniczne dla zainteresowanych studentów.
Naszej działalności nigdy nie przyświecała rywalizacja czy niezdrowa konkurencja
z innymi organizacjami, lecz realizacja wspólnych pasji. Pewnie dlatego przy organizacji wielu spotkań udawało się współpracować w dobrej atmosferze z wieloma partnerami.
Walt Disney mawiał, że "robienie rzeczy niemożliwych jest całkiem dobrą zabawą".
Wierzę głęboko, że całkiem dobrą zabawą dla mojego zespołu było przygotowanie
pierwszej w historii Koła tak dużej publikacji. Wierzę, że całkiem dobrą zabawą była
możliwość bezpośredniego kontaktu z tak wieloma autorytetami z dziedziny stosunków międzynarodowych. Mam też wiarę i przekonanie, że nadal będziemy się dobrze
bawić w SKN Spraw Zagranicznych.
Mateusz Sabat
Prezes SKN Spraw Zagranicznych
w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie
42
Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych
Rok 2011 z SKN Spraw Zagranicznych w liczbach
Mateusz Sabat
Dużo się działo przez cały 2011 rok w SKN Spraw Zagranicznych SGH. Oto krótkie
zestawienie liczbowe naszej działalności.
400 - około tyle osób śledziło organizowany przez nas wykład Horsta Köhlera
53 - tylu wybitnych ekspertów pojawiło się na spotkaniach w ramach naszych sztandarowych projektów: Światowych Poniedziałków i Szkół Młodych Dyplomatów
34 - tyle spotkań, debat, paneli eksperckich odbyło się w 2011 roku tylko w ramach
naszych sztandarowych projektów: Światowych Poniedziałków i Szkół Młodych Dyplomatów
16 - tylu zagranicznych gości pojawiło się na naszych spotkaniach w 2011 roku
15 - z tyloma partnerami zewnętrznymi współpracowaliśmy przy organizacji spotkań
w 2011 roku. Wśród nich były m.in. Forum Obywatelskiego Rozwoju, Fundacja im.
Kazimierza Pułaskiego, Polska Akcja Humanitarna, Open Society Foundations czy
Ambasada Japonii w Polsce
8 - tylu byłych polskich ambasadorów gościliśmy na naszych spotkaniach
7 - tyle dużych projektów realizowaliśmy w ciągu 2011 roku
3 - w tylu salach odbywało się spotkanie z Horstem Köhlerem. Ogromne zainteresowanie wykładem sprawiło, że uruchomiliśmy transmisję w sąsiednich salach
2 - tylu wysokich przedstawicieli amerykańskich think tanków podejmowaliśmy w
Szkole Głównej Handlowej
1 - prezydent pojawił się w ramach organizowanego przez nas spotkania - Horst
Köhler
0,5 szklanki - dokładnie tyle wody wypili Tomaszowi Lisowi przedstawiciele SKN
Spraw Zagranicznych w 2011 roku
W Nowym Roku wypijemy więcej wody znanym osobistościom, zaprosimy więcej gości, będzie o nas jeszcze głośniej!
43
Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych
W 22 poniedziałki dookoła świata
Mateusz Sabat
Światowe Poniedziałki są naszym sztandarowym projektem realizowanym już
od 10 lat. To cykl cotygodniowych otwartych dla wszystkich spotkań ze znanymi
i kompetentnymi przedstawicielami świata dyplomacji, polityki, nauki czy mediów,
związanymi ze sprawami międzynarodowymi. Projekt cechuje niezwykła interdyscyplinarność, różnorodność i oryginalność podejmowanych spraw.
Jak skutecznie prowadzić działalność gospodarczą w Chinach? Jak funkcjonuje bankowość muzułmańska? Czy widmo terroryzmu oddaliło się po śmierci Osamy bin
Ladena? Dlaczego właśnie teraz przeciwko swoim władcom wystąpiły arabskie ulice?
Jak wspólnota międzynarodowa powinna zareagować na światowy kryzys finansowy?
Czy katastrofa naturalna w Japonii poddała w wątpliwość sens wykorzystywania
energii atomowej? Jak międzynarodowe korporacje traktują pracowników w najbiedniejszych krajach? Odpowiedzi na te i dziesiątki innych pytań można było uzyskać
biorąc udział w spotkaniach z cyklu Światowe Poniedziałki w 2011 roku.
W semestrze letnim od lutego do maja przygotowaliśmy 14 spotkań, na których gościliśmy 27 ekspertów. Gościli u nas: H. Köhler (b. prezydent Niemiec), prof.
K. Żukrowska (SGH), T. Palmer (Wiceprezydent Fundacji Atlas z USA), K. GórakSosnowka (SGH/UW), G. Olszak (MSZ), K. Kwiatkowska (Fundacja im. Kazimierza
Pułaskiego), Ł. Adamski (PISM), K. Mazurowska, Ł. Mazurowski (Profitia) M. Kwasiborski, S. Tuli (USA), G. Dziemidowicz (b. ambasador), R. Kownacki, P. Masiukiewicz
(SGH), B. Paxford (UW), T. Chashab (Tybet), P. Cykowski, Y. Umeda, T. Hashimoto
(Japonia), R. Bajek (specjalista ds. Japonii), S. Skrypka, T. Tokarski, S. Litwinow
(właściciele ukraińskich firm), W. Górecki (OSW), K. Liedel (Colegium Civitas), prof.
P. Balcerowicz (UW), J. Natkański (b. ambasador). W ramach spotkań z tego cyklu na
2 spotkaniach występowaliśmy z własnymi referatami na interesujące nas tematy.
Jesienią 2011 zorganizowaliśmy kolejnych 8 spotkań, na których gościliśmy 16
ekspertów. Gościli u nas: prof. Z. Lewicki, dr J. Mrowiec, dr J. Yacoub, red. J. Żakowski, red. M. Stasiński, red. W. Lorenc, N. Capaz z Portugalii, L. Miodek, A. Sapa,
T. Makulski, A. Karp, R. Maddakuri, P. Gricuk, Ł. Mazurowski, T. Y. Sylvia oraz
T. Weis z Kanady. Oprócz spotkań z ekspertami podczas 4 spotkań odbywały się nasze własne występy.
Jak wyglądały najciekawsze spotkania naszego cyklu?
Dokładnie 2 lata po tym, jak Barack Obama wypowiadał na Kapitolu ostatnie
słowa swojego przemówienia inauguracyjnego, w SGH rozpoczynał się Światowy Poniedziałek poświęcony półmetkowi jego prezydentury. W ten styczniowy wieczór
naszym gościem był prof. Zbigniew Lewicki, znany amerykanista.
Bardzo krytycznie odniósł się on do działań podejmowanych przez administrację
Obamy. Jego zdaniem obecny prezydent USA zmarnował wysokie poparcie z powodu
44
Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych
swojej niedojrzałości, pasywności oraz przekonania o własnej doskonałości. Zwracał
również uwagę na odmienny od ugruntowanego w amerykańskiej tradycji styl sprawowania urzędu. Krytykował zbyt miękką politykę zagraniczną USA.
Nasz gość doceniał symbolikę wyboru pierwszego czarnoskórego prezydenta, ale miał
wątpliwości, czy niedoświadczenie Obamy nie ośmieszy idei, które miała reprezentować jego prezydentura. W drugiej części spotkania w burzliwej dyskusji ze studentami prof. Lewicki dowodził, że Obama nie będzie miał większych szans na drugą
kadencję.
Pierwsze spotkanie po zimowej przerwie poświęcone było rewolucjom
w świecie arabskim. Raptem 3 dni po ustąpieniu prezydenta Hosniego Mubaraka w
Egipcie, gdy gwałtowne protesty rozprzestrzeniły się także na ulice Libii i Jemenu, te
bezprecedensowe wydarzenia na gorąco komentowali zaproszeni eksperci: dr Katarzyna Górak-Sosnowska pracownik naukowy Katedry Socjologii Kolegium Ekonomiczno-Społecznego SGH oraz Katedry Arabistyki i Islamistyki Wydziału Orientalistycznego
UW, prof. dr hab. Katarzyna Żukrowska, kierownik Katedry Bezpieczeństwa Międzynarodowego SGH oraz Grzegorz Olszak, naczelnik Wydziału Państw Arabskich i Iranu
w Departamencie Afryki i Bliskiego Wschodu MSZ. Uczestnicy debaty zgodzili się, że
przyczyny wybuchu niepokojów w kolejnych krajach są bardzo podobne. Podłożem
45
Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych
niezadowolenia ludności jest głównie bieda i duże rozwarstwienie dochodów. W wielu arabskich krajach panuje też wysokie bezrobocie. Dotyczy to zwłaszcza najmłodszych pokoleń, które nie widzą dla siebie szansy w skostniałych społeczeństwach.
Problemy te utrzymywały się w świecie arabskim od lat, ale w warunkach globalnego
kryzysu gospodarczego i rozwoju nowych mediów, doprowadziły wreszcie do wybuchu.
Świat arabski ponownie był w centrum zainteresowania podczas współorganizowanej przez SKN Spraw Zagranicznych 21 marca 2011 minikonferencji o bankowości muzułmańskiej: „Jak zarobić bez procentu?”.
W pierwszej części spotkania odbyła się dyskusja panelowa z udziałem ekspertów: dr
Katarzyny Górak-Sosnowskiej z KES SGH oraz UW, dr Beaty Paxford z UW oraz dr Piotra Masiukiewicza z KNOP SGH. Debatę moderowała Anna Ślęzak z IKN Kontekstów
Islamu UW. Eksperci mówili m.in. o etyce biznesu i rozumieniu tego pojęcia w krajach Europy Zachodniej oraz w świecie muzułmańskim. Rozmowa toczyła się także
wokół ubezpieczeń muzułmańskich, inwestycji banków muzułmańskich w Europie i
wpływie kryzysu na tę bankowość. W części drugiej głos zabrali studenci zajmujący
się naukowo tematyką bankowości muzułmańskiej: Adam Baron, Izabela Izdebska,
Gabriela Mieczkowska, Ewa Pietrzak oraz Katarzyna Sidło. W swoich wystąpieniach
przedstawili oni instytucje takie jak sukuk i murabaha, funkcjonowanie bankowości
muzułmańskiej w świecie arabskim (na przykładzie Zjednoczonych Emiratów Arabskich) i w naszej kulturze (w Wielkiej Brytanii), a także specyfikę islamskiego rynku
dzieł sztuki. Spotkanie śledziło blisko 100 studentów zgromadzonych w Auli II
Budynku C.
Dzień później z jeszcze większym zainteresowaniem spotkał się zorganizowany przez SKN Spraw Zagranicznych i Forum Obywatelskiego Rozwoju wykład Toma G.
Palmera, amerykańskiego ekonomisty, wiceprezydenta Fundacji ATLAS, starszego
analityka w Cato Institute, pt. „Economic Freedom. The Key to Poland’s Future and
Prosperity”.
46
Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych
Na początku postawił on tezę, że ostatnie stulecie przyniosło światu fundamentalną
zmianę – od stanu masowej biedy do dość powszechnego dobrobytu. Według niego
przyczyniły się do tego uznanie prawa przedsiębiorców do zachowania zysku i napędzane przez nich innowacje. Odwołał się także do noblisty w dziedzinie ekonomii
Douglasa Northa, który wskazywał, że instytucje kształtują bodźce, a te ludzkie zachowania. Według dr Palmera kluczowe są prawa własności, które mogą kreować
bodźce dla tworzenia dobrobytu, współpracy i rozwoju społecznego. Podkreślał także
wagę swobody negocjacji, wolnorynkowego kształtowania cen. Zdaniem Palmera
zadaniem sprawnego państwa i wyzwaniem dla Polski jest tworzenie silnych instytucji. Te przyczynią się do zwiększenia zakresu osobistej wolności każdego obywatela,
respektowania prawa, rozwoju społeczeństwa obywatelskiego oraz pomnażania dobrobytu.
W 3 tygodnie po dramatycznym trzęsieniu ziemi i uderzeniu fal tsunami w
Japonii, a także serii awarii w japońskich elektrowniach atomowych, odbyło się
kolejne spotkanie z cyklu Światowe Poniedziałki poświęcone właśnie tym wydarzeniom. W debacie udział wzięli: Yoshiho Umeda, Japończyk mieszkający w Polsce od
1963r., Członek Rady Konsultacyjnej Parlamentarnego Zespołu ds. Energetyki; dr
Robert Bajek, socjolog, współpracownik Uniwersytetu w Kyoto; Tom Hashimoto, ekspert ds. stosunków międzynarodowych z Japonii oraz Mateusz Sabat, prezes SKN
Spraw Zagranicznych SGH.
W pierwszej części spotkania dyskusja toczyła się wokół społecznych i ekonomicznych
skutków tragedii. Paneliści nie byli zgodni, jak katastrofa może wpłynąć na gospodarkę Japonii w dłuższym okresie. Obok opinii, że zdołuje jeszcze bardziej pogrążoną
w stagnacji japońską gospodarkę pojawiło się zdanie, że po kataklizmie zawsze przychodzi czas intensywnej odbudowy napędzającej koniunkturę. Podjęto także temat
unikalnych procedur stosowanych w Japonii w trakcie podobnych kataklizmów. Pozwoliły one zminimalizować liczbę ofiar. Mimo ogromu zniszczeń w kraju nie było
śladu paniki i chaosu.
47
Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych
Ostatnią część spotkania i serię pytań od publiczności zdominowała sprawa wycieków
w elektrowniach jądrowych i przyszłości tego rodzaju energii. Eksperci przewidywali,
że awaria w Fukushimie na dłuższą metę raczej nie będzie miała wpływu na rozwój
energetyki jądrowej na świecie.
Miesiąc później, 9 maja 2011 w SGH gościł Horst Köhler, b. prezydent Niemiec, w przeszłości także przewodniczący EBOiR, dyrektor zarządzający w MFW oraz
przewodniczący Rady Wykonawczej MFW. Wykład zorganizowany przez Szkołę Główną Handlową w Warszawie, Forum Obywatelskiego Rozwoju oraz SKN Spraw Zagranicznych poświęcony był reformie międzynarodowego systemu walutowego. Jest ona
trudnym zadaniem. Zdaniem Köhlera podstawowym wyzwaniem jest zacieśnienie
współpracy między narodami, które powinno zacząć się od lepszej reprezentacji
interesów wszystkich krajów na forach dyskusji międzynarodowej.
Inną słabością strukturalną systemu jest brak mechanizmów dyscyplinowania ekonomicznego. Brak dyscypliny skutkuje nieodpowiedzialnym zadłużaniem. Kolejnym problemem jest oderwanie instytucji finansowych od gospodarki realnej. Coraz mniejsza
zależność między tymi dwoma światami prowadzi do nierównowagi, niestabilnego
48
Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych
obrotu kapitałem i wzrostu liczby kredytów. Köhler chciałby, by kryzys potraktować
jako szansę na reformę międzynarodowego systemu walutowego.
2 maja 2011 Barack Obama obwieścił światu, że terrorysta nr 1 Osama bin
Laden zginął w 40-minutowej operacji przeprowadzonej przez elitarne oddziały
amerykańskiej marynarki wojennej. Już 2 tygodnie później w SGH odbyła się prawdopodobnie pierwsza w Polsce otwarta debata akademicka na ten temat. W spotkaniu zamykającym sezon Światowych Poniedziałków udział wzięli: prof. Piotr Balcerowicz, orientalista i podróżnik, Jan Natkański, b. ambasador RP w Egipcie oraz przedstawiciel Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas. Zaproszeni goście
przypomnieli drogę, jaką przebył nieuchwytny od lat Osama bin Laden. Najpierw
walczył partyzancko z ZSRR w Afganistanie, potem wydał wojnę Zachodowi. Z czasem stworzył luźną sieć terrorystyczną, Al-Kaidę, której największą operacją były
zamachy w USA z 11 września 2001 roku. Eksperci zgodzili się, że choć śmierć bin
Ladena ma wymiar symboliczny, to nie stanowi przełomu w walce z terroryzmem.
Al-Kaida jest silnie zdecentralizowaną organizacją, nad którą bin Laden nie miał w
ostatnich latach bezpośredniej kontroli.
Niezwykła aktywność naszego zespołu i różnorodność przygotowywanych spotkań składają się na projekt wyjątkowy, nie tylko na rynku warszawskim, ale w skali
kraju.
49
Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych
O efektach dekryminalizacji
posiadania narkotyków na świecie
Klaudia Stano
Na narkotykowej mapie Europy Portugalia wyróżnia się jako państwo w sposób niezwykle efektywny i mądry zwalczające uzależnienia od substancji odurzających. Przypadek ten, choć nieznany szerszej opinii publicznej, zasługuje na dokładniejsze zbadanie.
9 listopada 2011 Studenckie Koło Naukowe Spraw Zagranicznych przy Katedrze Integracji Europejskiej im. Jeana Monneta przy współpracy z Open Society Foundaions w ramach cyklu Światowe Poniedziałki zorganizowało debatę Nuno Capaza,
eksperta z lizbońskiego Institute on Drugs and Drug Addiction, członka tzw. Komisji
Odwodzenia – interdyscyplinarnego zespołu pracującego z osobami używającymi substancji psychoaktywnych oraz Macieja Stasińskiego z działu zagranicznego "Gazety
Wyborczej". W 2001 roku w Portugalii zdekryminalizowano posiadanie niewielkich
ilości narkotyków i na pozytywne efekty kontrowersyjnej reformy nie trzeba było
długo czekać. W przedstawionej niżej relacji przyjrzymy się stronie formalnej przedsięwzięcia i dowiedziemy, że dziesięcioletnia walka o utrzymanie tego rozwiązania to
prawdopodobnie początek drogi do sukcesu.
Na wstępie trzeba zaznaczyć, że Portugalia postawiła sobie realistyczne cele.
Nie dążyła do obniżenia statystyk. Złożoność problemu wymagała cierpliwości, radykalnych kroków i ogromnej konsekwencji. Niepokojące tendencje zauważono już w
latach osiemdziesiątych. Ówczesne badania wykazały, że aż jeden procent społeczeństwa jest uzależniony od heroiny, podczas gdy jeszcze dziesięć lat wcześniej
świadomość społeczna plasowała się na zdecydowanie niższym poziomie. Pojawiły się
kampanie prewencyjne o wątpliwej skuteczności. Eksperci szybko wyciągnęli wnioski
50
Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych
– każda grupa społeczna, nisza, subkultura potrzebuje zindywidualizowanego podejścia. Zdecydowano się na pierwszy radykalny ruch i zrezygnowano z kampanii społecznych skierowanych do bezosobowego adresata. Takie kampanie bardzo podobają
się opinii publicznej, ale nie przybliżają w żaden sposób do rozwiązania problemu.
Portugalia nigdy nie była krajem z wyraźnie widocznym problemem narkotykowym. Niemniej jednak zauważalny wzrost komplikacji zdrowotnych i śmierci związanych z zażywaniem substancji odurzających w latach 90-tych doprowadził do sytuacji, w której podjęcie środków zapobiegawczych wydawało się nieuniknione. W 1999
roku powstała Strategia Narkotykowa, która kładła nacisk między innymi na fakt, że
osoba zażywająca narkotyki powinna być traktowana przede wszystkim jak pacjent
wymagający swoistego leczenia, a nie jak przestępca. Celem nie było bynajmniej
społeczne odizolowanie narkomanów, a raczej uświadomienie problemu i znalezienie
humanitarnych sposobów jego załagodzenia.
Krokiem milowym była dekryminalizacja posiadania małych ilości narkotyków
(do 10 dawek dziennych). Samo posiadanie przestało być traktowane jako przestępstwo i zostało sklasyfikowane jako wykroczenie. Należy podkreślić, że dekryminalizacja jest rozróżnialna od legalizacji czy liberalizacji. Argumenty za nią przemawiające
nie były natury wolnościowej, do czego sprowadzają się np. postulaty Ruchu Wolnych
Konopi w Polsce. W zarysie, celem przeprowadzonej reformy była lepsza kontrola
nad problemem uzależnień i reintegracja społeczna osób wyraźnie uzależnionych od
narkotyków poprzez specjalne terapie zdrowotne i psychologiczne.
51
Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych
Inkarceracja spowodowana posiadaniem narkotyków w oczywisty sposób nie
pomagała uzależnionym osobom, choć zapewne odstraszała przed jednorazowymi
przygodami. Obecnie zamiast więzienia, przyłapany otrzymuje nakaz stawienia się
przed specjalną komisją, której zadaniem jest indywidualne podejście do każdego
przypadku, ocena i ewentualne skierowanie na terapię lub nałożenie jednej z wielu
możliwych kar. Komisje składają się z psychologów, lekarzy, pracowników opieki
społecznej i prawników. Pierwsze wykroczenie tego typu rzadko podlega karze. Najczęściej ustala się okres zawieszenia, podczas którego wstrzymuje się od egzekwowania sankcji pod warunkiem, że sytuacja się nie powtórzy - podkreślał Capaz. Ważnym elementem procedury jest możliwość bezwarunkowego zawieszenia w przypadku, gdy osoba przyłapana na posiadaniu narkotyków przyzna, że jest uzależniona i
dobrowolnie podda się terapii. Interesujący jest wachlarz stosowanych sankcji, z tym
że należy mieć na uwadze symboliczną naturę niektórych z nich. Przykładowo można
czasowo pozbawić możliwości wykonywania zawodu przyłapanego na posiadaniu narkotyków, przebywania w określonych miejscach, spotykania się z danymi osobami, a
nawet wyjazdu za granicę. Wszystko zależy od jednostkowego przypadku. Prowadzona jest baza danych, w której zapisana jest indywidualna narkotykowa historia każdej osoby, która została zatrzymana za posiadanie tychże substancji.
Może nie tylko symboliczne znaczenie ma fakt, że organ zarządzający komisjami i całym programem działa pod auspicjami Ministerstwa Zdrowia. Świadczy to o
odważnym i profesjonalnym potraktowaniu problemu.
Opozycja wobec reformy okazała się dość silna, szczególnie wśród środowisk
prawicowych. Częstym podejściem laików jest błędne przekonanie, że to podatnicy
poniosą koszty oficjalnej walki z narkomanią. W istocie środki, które dotąd przeznaczano na więzienia zostaną skierowane na profesjonalną terapię. Surową literę prawa zastąpiono ludzkim podejściem, dzięki czemu zdecydowanie więcej osób decydu-
52
Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych
je się na poddanie terapii. Komisja nie narzuca rozwiązań, lecz pomaga znaleźć właściwą drogę.
Reforma usprawniła również działanie policji. W chwili obecnej władze mogą
skupić się na śledzeniu skomplikowanych siatek przemytniczych. Konfiskaty nie są już
aż tak częste, za to zdecydowanie bardziej spektakularne. I chociaż dane dotyczące
spożycia i handlu narkotykami są identyczne jak przed dziesięcioma laty, walka ze
zorganizowanymi grupami przestępczymi przebiega sprawniej.
Portugalia staję się pewnego rodzaju modelem, do którego dążą południowoamerykańskie państwa. Powracając na bliższe nam terytoria zachowawcza polityka i
słabości demokracji europejskiej uniemożliwiają wprowadzenie w większości krajów
tak daleko idących reform. Żaden walczący o reelekcję rząd nie zdecydowałby się na
odważny i, jak pokazują portugalskie doświadczenia, uzasadniony krok w obawie o
utratę jakże cennego, konserwatywnego elektoratu. Debata narkotykowa w Polsce w
ogóle nie ma miejsca i niestety nic nie zapowiada zmian w tym kierunku. Środki odurzające pozostają tematem tabu. Zarówno Nuno Capaz, jak i Maciej Stasiński podkreślali, że trudne socjalnie kwestie wymagają czasu, spokojnego tłumaczenia i niezwykłej delikatności. Warto jednak uczynić pierwszy krok.
53
Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych
“Reżim w Libii obalony. Co dalej?”
Adrianna Bondyra
Kolejne listopadowe spotkanie z cyklu Światowe Poniedziałki dotyczyło wydarzeń, których przebieg przez ostatnie miesiące uważnie śledził cały świat. O skutkach
wojny w Libii i śmierci Muammara al-Kaddafiego, autorytarnego przywódcy kraju
dyskutowali: dr Janusz Mrowiec – były ambasador RP w Senegalu, Gwinei, Mali, Gambii oraz Algierii, dr George Yacoub z Katedry Arabistyki i Islamistyki Uniwersytetu
Warszawskiego oraz redaktor Wojciech Lorenz z dziennika „Rzeczpospolita”. Debatę
poprowadziła członkini Koła, Agnieszka Posłuszna.
Pierwsze pytania, na które odpowiedzieli zaproszeni eksperci wynikały z
tytułu spotkania „Reżim w Libii obalony. Co dalej?”: Jaka przyszłość czeka Libię? Czy
demokracja jest tam w ogóle możliwa? Jako pierwszy wypowiedział się doktor George Yacoub. Zwrócił uwagę na dyskusję, jaka toczyła się ostatnio w libijskich mediach. Jej tematem była kwestia zakładania partii politycznych – czy warto je powoływać do życia? Przywódca reżimu, pod którym Libijczycy żyli przez 42 lata Muammar
Kaddafi napisał w swojej „Zielonej książce”: „Być partyjnym to być zdrajcą”. Czy w
takich warunkach, świeżo po obaleniu dyktatury, możliwy jest system wielopartyjny?
Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, że społeczeństwo libijskie jest podzielone na
plemiona. Według doktora Janusza Mrowca żeby odpowiedzieć na to pytanie, należy
najpierw zrozumieć islam. Dla większości muzułmanów najlepszą koncepcją państwa
jest państwo kierowane według praw boskich. Jeżeli religia reprezentuje wartości
ideologiczne i moralne, wtedy jest oczywiste, że może działać tylko jedna partia,
która reprezentuje właśnie taki program. W takich warunkach nie da się przenieść do
Libii i innych krajów arabskich modelu europejskiego. Redaktor Wojciech Lorenz
reprezentował bardziej optymistyczny pogląd, jeśli chodzi o podział władzy w Libii.
Jego zdaniem plemiona starają się ze sobą współpracować pod naciskiem Zachodu.
54
Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych
Przyczyną tego jest fakt, że 90% libijskiej ropy jest eksportowane do Europy. Zachód
podjął ryzyko pomocy rebeliantom, gdyż z informacji wywiadów wynikało, że zagrożenie radykalnym islamem nie jest duże.
Drugie pytanie prowadzącej debatę dotyczyło ropy naftowej, która stanowi
80% dochodu narodowego Libii. Tutaj doktor Mrowiec zwrócił uwagę na długi państw
Zachodu, kupujących libijską ropę wobec tego kraju. Tymi finansami rozporządzał
syn Kaddafiego. Niejasna jest kwota tego zadłużenia, ponieważ reżim mieszał pieniądze publiczne z prywatnymi środkami dyktatora. Zdaniem doktora Yacouba innym,
również bardzo ważnym bogactwem Libii są zabytki i to na turystykę powinni w przyszłości postawić Libijczycy.
Trzecią omawianą kwestią były operacje NATO w Libii. Czy rzeczywiście
należało tam interweniować? Redaktor Wojciech Lorenz przygotował i przedstawił na
ten temat prezentację, w której zawarł m.in. podstawowe informacje na temat
przebiegu tej wojny, dane liczbowe dotyczące operacji NATO oraz opinie na temat
słuszności decyzji o interwencji i jej skutków. Jego zdaniem bezpośrednią przyczyną
zaangażowania się Zachodu w libijską rewolucję była prośba krajów Ligi Arabskiej do
ONZ o interwencję w Libii. ONZ wydała rezolucję potępiającą Kaddafiego i zakazała
lotów nad Libią. Ciężar interwencji wzięło na siebie NATO. Udogodnieniem była tutaj
możliwość korzystania z baz we Włoszech i Francji oraz ustabilizowana sytuacja w
krajach sąsiadujących z Libią. Amerykanie zbombardowali najpierw ośrodki obrony
przeciwlotniczej oraz centra dowodzenia wojsk Kaddafiego, później przekazali kierowanie misją Europie, konkretnie: Francji i Wielkiej Brytanii. Podsumowując, redaktor Lorenz uznał interwencję w Libii za sukces, który obnażył słabe strony sojuszu
(np. wewnętrzne podziały, słabość militarną bez USA). Osiągnięto zamierzone cele, a
brak zaangażowania Polski w tę misję należy uznać za straconą szansę. Po prezentacji wywiązała się dyskusja, ponieważ dwaj pozostali eksperci nie podzielali opinii
Wojciecha Lorenza. Zarówno George Yacoub jak i Janusz Mrowiec byli zdania, że
55
Z życia Studenckiego Koła Naukowego Spraw Zagranicznych
Polska zrobiła bardzo dobrze, nie angażując się w tę interwencję. Według doktora
Yacouba NATO nie zrobiło nic by chronić cywilów przed rebeliantami, a doktor Mrowiec uznał, że Zachód zawinił jeszcze wcześniej w ogóle wpuszczając Kaddafiego na
salony, jeszcze na długo przed rebelią. Akceptowano zaostrzanie konfliktów przez
dyktatora za cenę tego, że odstąpił on od prób z bronią nuklearną. Na zakończenie
tej części spotkania pan Janusz Mrowiec stwierdził jednak, że prawdopodobnie przyjęte rozwiązanie było jedynym możliwym w tej sytuacji.
W drugiej części debaty eksperci odpowiadali na pytania publiczności.
Pierwsze z nich dotyczyło tego, czy warto było pomagać niegotowej na demokratyczne przemiany Libii, podczas gdy do wielu innych dyktatur Zachód się nie miesza.
Zdaniem Wojciecha Lorenza nie było innej możliwości, ponieważ siły Kaddafiego
wymordowałyby tysiące ludzi. Państwa zachodnie powinny poczuwać się do winy za
sytuację w tamtym regionie tzn. biedę, głód, analfabetyzm, gdyż jest to konsekwencją kolonializmu. Doktor Yacoub zwrócił uwagę na to, że przy zaangażowaniu się
NATO w tę operację dowódcom zabrakło wyobraźni i w rezultacie pomogli w zlinczowaniu człowieka. Następnie padło pytanie o to, czy Zachód powinien w dalszym
ciągu pomagać Libii czy też wycofać się. Tutaj eksperci zwrócili uwagę na to, że
Zachód głównie przeciwdziała rozwojowi radykalnego islamu szyickiego, robiąc
wszystko, by panował w tych państwach bardziej umiarkowany islam sunnicki. Szanse
na to, że tak faktycznie się stanie, istnieją w Tunezji i Egipcie. Redaktor Lorenz
wskazał na rolę Turcji w tym regionie oraz uznał, że to od Egiptu zależy, jak ukształtuje się sytuacja w tej części północnej Afryki. Ostatnie pytanie dotyczyło bardziej
prawdopodobnego modelu przyszłego państwa libijskiego – wojskowa dyktatura czy
raczej państwo wyznaniowe, oparte na zasadach radykalnego islamu? Doktor Janusz
Mrowiec odpowiedział, że w tamtym regionie rządy wojskowych nie są wcale najgorszym rozwiązaniem, ponieważ stanowią oni elitę społeczeństwa, są dobrze wykształceni na zagranicznych uczelniach oraz opowiadają się za modernizacją, nowoczesnymi rozwiązaniami dla państwa. Unia Europejska powinna umożliwić dostosowanie
norm uniwersalnych do warunków świata muzułmańskiego. Zachód poradzi sobie z tą
sytuacją, jeżeli nie będzie narzucał gotowych rozwiązań. Według doktora Yacouba
siła, która dojdzie w Libii do władzy, nie będzie potrzebowała wojska, ponieważ
stanie za nią cały naród. Redaktor Wojciech Lorenz uznał oba scenariusze za możliwe, podsumowując, że szariat (prawo religijne) wcale nie musi oznaczać wahhabizmu, czyli najbardziej radykalnej odmiany islamu.
Jak wynika z opinii zaproszonych ekspertów, przyszłość Libii nie jest do końca przesądzona, możliwe są różne scenariusze. Powinniśmy przede wszystkim wziąć
po uwagę, że w odmiennych warunkach kulturowych raczej nie należy oczekiwać
modelu państwa utworzonego na podstawie skopiowanych europejskich rozwiązań.
56
57
Magazyn Spraw Zagranicznych jest nową platformą wymiany poglądów na bieżące
sprawy międzynarodowe. Stawiamy na odważne opinie, komentarze i analizy. Nie
zamykamy się na teksty, w których będą przybliżane tematy fascynujące jednych,
a być może nieznane dla innych.
Nasz Magazyn to inicjatywa unikalna w SGH. Gospodarka? Giełda? Wykresy? Loże?
Zamknięte bractwa? Nawet coś o praniu? To wszystko już było! Czas na poważną dyskusję o polityce zagranicznej i najważniejszych wyzwaniach globalnych.
Działalność w SKN Spraw Zagranicznych to stały rozwój. Taką szansę daje też Magazyn Spraw Zagranicznych. Chcemy z jednej strony przybliżać w znośnej formie tematykę międzynarodową naszym czytelnikom, z drugiej dawać możliwość rozwijania
umiejętności analitycznych i publicystycznych naszym autorom.
Zachęcamy wszystkich do współpracy i czytania kolejnych numerów Magazynu!
58

Podobne dokumenty