Zajączek Artur i Zaczarowany Pędzel

Transkrypt

Zajączek Artur i Zaczarowany Pędzel
Autor: Maksymilian Zienkiewicz
Zajączek Artur i Zaczarowany Pędzel
Część Pierwsza
Zajączek Artur zawsze chciał być kimś wielkim. Kiedy jeszcze był mały marzył, aby zostać
rycerzem. Wystrugał sobie mieczyk z patyka i ćwiczył codziennie. Z czasem, gdy trochę podrósł
okazało się jednak, że życie rycerza wcale nie jest takie na jakie mu wyglądało. Składa się z ciężkiej
pracy i uciążliwych zadań, a walka na miecze nie należy do bezpiecznych zajęć. Bycie rycerzem
przestało mu się z czasem podobać. A pewnego razu nawet skaleczył się mieczykiem. W złości cisnął
go do rzeczki, która przepływała przez miasto zajączków.
Nadal jeszcze młody zajączek nie wiedział co z tym swoim życiem zrobić. Rodzice mówili, żeby
zajął się handlem. Posprzedaje trochę, pokupuje i do syta się na je. Lecz Artur nie miał smykałki do
interesów, a jego praca nie przynosiła mu radości. Był tak słabym sprzedawcą, że nawet głodnemu
nie umiał sprzedać marchewki. Jednakże zajączek nie poddawał się. Chciał zaimponować swoim
rodzicom. Znalazł sobie pracę za miastem, w małym, leśnym zagajniku za radą przyjaciół. Aż tu
pewnego dnia zawitał do niego wróbelek.
- Dzień dobry drogi zajączku. Widzę, że strasznie ci się tu nie podoba. Może zostawisz to wszystko na
chwilę, i pomożesz mi troszkę. Nazywam się Filip, i bardzo mi miło cię poznać. – powiedział wróbelek.
- Oczywiście Filipie, że ci pomogę. Przecież nie będę tu siedział, gdy potrzebujesz pomocy. – odparł
Artur.
Jak się szybko okazało Filip chciał, żeby Artur go namalował. Podróżował on po świecie i
gromadził swoje portrety z różnych miejsc. Kupił oczywiście pędzelki, farbki i sztalugę. Zajączek dostał
nawet od niego berecik. Wróbelek ustawił się ładnie, wypiął pierś i kazał malować. Artur nie chciał
wcale wracać do pracy, więc namalował Filipa tak pięknie jak tylko umiał. Na tle zielonego zagajnika,
z rudymi piórkami i zielonym kubraczku. Dodał kilka szczegółów, domalował cienie i rysunek
pokolorował. Kiedy lisek zobaczył swój portret, nie mógł uwierzyć. Wyglądał jak jego odbicie w
stawie, tyle że nie falował.
- Oj mój drogi zajączku! Kto by się po tobie takiego talentu spodziewał! Niesamowity żeś portret
sprawił, a w nagrodę dam ci coś niezwykłego. To stara mapa do skarbu niesłychanego. Jednakże sam
go odnaleźć nie mogę, bo widzisz przyjacielu, potrzeba do tego talentu niemałego. – powiedział
wróbelek.
- Dziękuję ci mój przyjacielu i na pewno z twej rady skorzystam. Dzięki tobie odkryłem, że jestem
malarzem. I nigdy już o tym nie zapomnę. – Odpowiedział Artur.
- I zapamiętaj to sobie dobrze, że to właśnie ja, wróbelek Filip odkryłem twój talent. Kiedyś, gdy
zajdziesz daleko nie zapomnij o tych, którzy pomogli ci na początku.
Wróbelek wziął swój portret i odleciał, gdzie go skrzydła poniosą. Artur zaś został sam,
trzymając w ręce mapę oraz farbki, które zostawił mu Filip. Aby odnaleźć skarb musiał udać się hen,
hen daleko, do odległej piaskowej krainy, gdzie mieszkały pustynne lisy i skorpiony. A z tymi to nie ma
żartów. Kiedy zajączek wrócił do pracy szef musiał go zwolnić, gdyż wyszedł on bez słowa i zostawił
wszystko bez opieki. Ale Artur wcale się nie przejął, przeprosił grzecznie, za niedotrzymanie
obowiązków i ruszył w poszukiwaniu wielkiego skarbu.
Jednakże nie tak łatwo było się dostać do piaskowej krainy. Była to daleka i niebezpieczna
podróż, w którą samemu lepiej się nie wybierać. Według mapy droga zaczynała się od złotej zatoki,
gdzie dotrzeć można było tylko statkiem. Ale przecież, żeby wsiąść na statek trzeba było najpierw
dostać się nad morze. A zajączek nie miał żadnego środka transportu, którym by się tam dostał. W
małym, leśnym zagajniku nie było nikogo, kto byłby w stanie mu pomóc, dlatego też wrócił on do
miasteczka zajączków. A gdy tam dotarł, zaczął szukać jakiegoś środku transportu, lecz nikt nie chciał
Pobrano ze strony www.basnienadobranoc.blog.pl
1
Autor: Maksymilian Zienkiewicz
go zabrać nad morze. Wtedy Artur postanowił, że pójdzie do starego przyjaciela, zajączka Norberta,
który pracował w transporcie marchewek.
Kiedy Artur znalazł wreszcie Norberta, ten właśnie załadowywał wóz marchewkami. Dookoła
chodziły zajączki, które pracowały w magazynie, a nieopodal kręcił się kierownik, który doglądał pracy
podwładnych. Młody artysta zbliżył się do przyjaciela.
- Norbercie, mój przyjacielu. Muszę cię prosić o pomoc! Niezwłocznie potrzebuję dostać się nad
morze. Czy byłaby możliwość, abym zabrał się z tobą? – zapytał Artur.
- Wybacz, ale nie mogę ci pomóc. To mój wóz z pracy i nie mogę cię zabrać. Gdybym to zrobił,
mógłbym stracić posadę. Sam chyba rozumiesz, że to źle by się dla mnie skończyło. – wyjaśnił
Norbert.
- Ale ja musze dostać się do piaskowej krainy! Nie możesz dla mnie tego zrobić? – prosił zajączek.
- No dobrze, gdy stąd odjadę schowasz się między marchewkami, tak, żeby nikt cię nie widział. Wtedy
pojedziemy nad morze, ja wykonam swoje zadanie, a ty pójdziesz swoją drogą. – zgodził się
przyjaciel.
Jak powiedział, tak zrobili. Po załadunku Norbert odjechał, zatrzymał się przed wyjazdem przy
domku przyjaciela, Artur wskoczył w marchew, tak że tylko mu uszy wystawały i we dwóch odjechali.
Podróż była mozolna, a na zewnątrz panował ziąb. Schowanemu Arturowi było bardzo niewygodnie,
ale nie narzekał, bo przecież jechał nad morze, w pogodni za skarbem. Wieczorem zajączki wreszcie
dotarły do celu. Artur wygramolił się z wozu i zeskoczył na ziemię. Potem we dwóch rozładowali wóz,
aby Norbert szybciej skończył swoją pracę.
- Weź jeden pęczek marchwi, przyda ci się w dalszej podróży. – powiedział Norbert.
- Dziękuję przyjacielu, za marchew i za transport. – podziękował Artur.
- No, tylko pamiętaj o mnie jak już znajdziesz ten skarb. Ryzykowałem dla ciebie moją posadę
przyjacielu, nie chciałbym zostać z niczym, gdy ty już wrócisz z tymi wszystkimi klejnotami i złotem. –
odparł Norbert, wskoczył na wóz i odjechał.
Zajączek został sam w nadmorskim porcie. Poszedł do karczmy przespać się do rana. W
gospodzie wynajął sobie pokój, zjadł kolację, umył futerko do czysta, wypakował swój tobołek, w
którym miał ubranka z domu, farbki od Filipa i pęczek marchwi od Norberta. Wreszcie położył się do
łóżeczka i myślał o niezwykłym skarbie. Wtedy do niego dotarło, że wcale nie wie co to za skarb.
Może to klejnoty? Może złoto? A może to jakaś uwięziona księżniczka tam na niego czeka w
piaskowym zamku? Pogrążony w marzeniach zajączek późna porą wreszcie zasnął, aby następnego
dnia podróżować dalej.
Artur obudził się rano, wyszedł z pokoju i poszedł na śniadanie. Gdy najadł się do syta
spostrzegł, że wydał prawie wszystkie pieniążki. W jego portfelu została ostatnia moneta. No przecież
tak to już jest, ze jak się nie pracuje to pieniążki magicznie się w kieszeni nie pojawiają. A Artur
dopiero co stracił pracę i nawet nie dostał wypłaty. Zajączek mimo wszystko postanowił znaleźć
kogoś, kto weźmie go na statek i popłynie z nim do złotej zatoki.
Jednakże bardzo szybko okazało się, że gdy tylko kapitanowie statków dowiadywali się o
pustym portfelu zajączka to nie chcieli z nim nawet rozmawiać. Przez cały dzień Artur kicał po porcie,
ale nie było ani jednej osoby, która by go zabrała na pokład. Artur żałował, że nie odłożył sobie
pieniążków na tą całą eskapadę, lecz teraz było już za późno. Już myślał, że jego wyprawa skończyła
się na niczym, gdy przyfrunęła do niego papuga Ewa.
- Wiesz zajączku dlaczego na złota zatokę mówi się złota? – zapytała Ewa.
- Nie mam pojęcia, pani papugo. – odpowiedział Artur.
- Ponieważ tamtejszy piasek jest właśnie w tym kolorze, Arturze. Słyszałam, że chcesz popłynąć do
piaskowej krainy, ale masz tylko jeden pieniążek. – kontynuowała papuga.
- Niestety tak i już nic z tym chyba nie zrobię. Szukam niezwykłego skarbu, do którego prowadzi mnie
moja mapa, lecz nigdzie dalej nie dotrę, jeżeli nikt mnie nie zabierze do złotej zatoki.
Pobrano ze strony www.basnienadobranoc.blog.pl
2
Autor: Maksymilian Zienkiewicz
- Mam dla ciebie propozycję. Brakuje mi pomocnej łapki na statku, a sama płynąć nie dam rady.
Zabiorę cię do tej twojej piaskowej krainy, jeżeli przez całą podróż będziesz moim marynarzem. A
tego ostatniego pieniążka sobie zachowaj, może ci się jeszcze przydać. – zaproponowała papuga.
- Dziękuję Ewo, to bardzo hojna propozycja. – odpowiedział zajączek.
- Dobrze, dobrze, tylko jak już znajdziesz ten skarb to pamiętaj też o mnie. Przydałby mi się nowy
żagiel, i rufę trzeba by wyremontować… – powiedziała papuga.
Zajączek wsiadł na pokład Wilka Morskiego, statku Ewy. Nie kłamała ona, mówiąc o
niezbędnym remoncie, ale zajączek nie narzekał, gdyż to dzięki niej mógł kontynuować swoją podróż.
Kotwica poszła w górę, a Artur wypłynął na pełne morze. Dzięki przyjaznym wiatrom i ładnej
pogodzie dotarli oni do złotej zatoki już po trzech dniach. Jednakże przez ten czas zajączek ciężko
pracował na statku Ewy, dzięki czemu nauczył się wiele na temat żaglowania. Kto by pomyślał, że
zajączek był takim pilnym uczniem. Z powrotem mógłby popłynąć samemu, gdyby tylko miał własną
łódź. Niemniej jednak dotarli do zatoki, skąd mapa prowadziła do skarbu. Artur pożegnał się z papugą
i zszedł na suchy i gorący ląd.
W złotej zatoce było bardzo upalnie, nie płynęła tu żadna rzeczka, a miasteczko wraz z
portem cierpiało okropnie z powodu upałów i braku pitnej wody. Mieszkały tu pustynne lisy, kilka
skorpionów, no i oczywiście hieny. Znalazłoby się tu także kilka sępów, ale z nimi to nikt nie chciałby
mieć do czynienia, bo nie dość, że są niemiłe to jeszcze strasznie sępią.
Pośród tego całego towarzystwa wędrował zajączek. Widział nieprzyjazne twarze hien, które
po cichu chichotały na jego widok. Skorpiony stroszyły kły jadowe, a jeden wąż nawet na niego
zasyczał. Artur nie do końca potrafił się tutaj odnaleźć. Wszędzie był tylko piasek i ciężko było znaleźć
drogę jaką wskazywała mapa. Aby iść dalej zajączek potrzebował kogoś, kto go poprowadzi. Zaczął
rozglądać się po okolicy i pytać co milszych mieszkańców miasteczka nad złotą zatoką o pomoc.
Jednakże każdy śmiał się z niego, gdy tylko dowiadywał się o braku pieniążków u zajączka.
Biedny Artur usiadł zmęczony w cichym zaułku i martwił się o swój los. Znalazł się na samym
krańcu świata, bez pieniążków, bez możliwości powrotu, zupełnie sam, bez żadnego przyjaciela.
Siedział tak długo, że słońce zdążyło już przebyć połowę swojej dziennej wędrówki, a jego sytuacja od
tego siedzenia wcale się nie zmieniła. A to wszystko na jego własne życzenie.
- Przepraszam pana, panie zajączku. – powiedział po cichutku wielbłąd, który również ukrywał się
przed skwarem w tym samym zaułku. – Czy nie miałby pan czegoś do jedzenia? Jestem strasznie
głodny, a nie mam już żadnych pieniążków. Byłby pan na tyle miły i podzielił się jedzeniem ze starym
wielbłądem Hektorem?
- Eh… dlaczego by nie? – Artur spojrzał do swojego tobołka, gdzie miał ostatni pieniążek, farbki od
wróbelka Filipa i pęczek marchewek od Norberta. Wyjął marcheweczki, podzielił na dwie równe
części, jedną oddał Hektorowi, a drugą zjadł sam. Wielbłąd schrupał swoją część marchewek ze
smakiem.
- Powiedz mi dobry zajączku, co cię sprowadza do piaszczystej krainy? – zapytał grzecznie Hektor.
- Poszukuję niezwykłego skarbu, do którego prowadzi mnie mapa. Problem w tym, że zupełnie nie
znam tych wszystkich piaskowych wydm i nigdzie dalej bez pomocy nie pójdę. A nikt nie chce ze mną
iść, bo nie mam już pieniążków. Została mi tylko ta ostatnia moneta. – opowiedział Artur pokazując
ostatni pieniążek.
- Zaraz, zaraz, przecież ja mogę cię zaprowadzić. Jestem wielbłądem i znam tą całą pustynię na wylot.
Nie chcę od ciebie żadnych pieniążków, wreszcie podzieliłeś się ze mną swoją ostatnią marchewką.
Moglibyśmy nawet już teraz ruszać w drogę, ale nim to zrobimy musisz iść kupić nam wodę do picia.
Ja dużo nie potrzebuje, ale ty z pewnością musisz dużo pić. Weź ten swój pieniążek i postaraj się za
niego zdobyć wodę na drogę.
Pobrano ze strony www.basnienadobranoc.blog.pl
3
Autor: Maksymilian Zienkiewicz
Szczęśliwy zajączek poszedł za poleceniem Hektora do najbliższego sklepu. Urzędował tu
pustynny lisek z futerkiem w kolorze piasku. Miał na sobie przetarty kubraczek, a na głowie kaszkiet
do ochrony przed słońcem. Artur podszedł do lady, aby nabyć picie.
- Przepraszam panie lisie, nazywam się Artur i chciałbym kupić wodę na podróż. – powiedział
zajączek.
- Witam pana, ja jestem Lucjan. A ile ma pan zamiar wydać pieniążków? – zapytał lisek.
- Mam tylko jedną monetę, która została mi z podróży. Mam nadzieję, że to wystarczy. – odparł
smutny zajączek.
- Za ten pieniążek mogę panu sprzedać tylko szklankę, ponieważ woda jest u nas ostatnimi czasy
wyjątkowo droga. Przykro mi bardzo. – wyjaśnił Lucjan.
- To bardzo niedobrze, gdyż wyruszam z wielbłądem Hektorem w głąb pustyni w poszukiwaniu
niezwykłego skarbu, do którego mam mapę. Znaleźć go podobno może tylko prawdziwy artysta. Nie
mógłby pan sprzedać mi chociaż beczułki wody za tą monetę? – prosił zajączek.
- Dobrze, niech i tak będzie. Dostanie pan swoją beczułkę. Ale oprócz pieniążka musi pan obiecać,
panie Arturze, że jak już znajdzie pan ten skarb, to nie zapomni pan o mnie i jeszcze się pan
odwdzięczy, bo interesy robić tu trudno, a i skwar jest niemały…
Lisek słowa dotrzymał i sprzedał całą beczułkę wody za zaledwie jedną monetę. Dzięki temu
Artur wraz z Hektorem wyruszyli na pustynię, podążając za mapą. Wędrowali długo, resztę dnia i
calutką noc, a potem jeszcze dzień i jeszcze noc, aby wreszcie obydwaj wykończeni dotarli do
zasypanej piramidy, gdzie miał być ukryty ten skarb. Spod piachu wystawał tylko czubek tak mały, że
aby wejść, trzeba się było schylać. Następnie, wąskimi schodami trzeba było zejść na sam dół. Były to
przeszkody nieznośne dla wielbłąda. Nie dał rady wejść do środka, a gdy tylko zobaczył schodki
wycofał się naprędce. Obydwaj z Arturem zdecydowali, że on tu zaczeka, gdy zajączek poszuka sam
skarbu. Wreszcie to on był tym artystą.
Podekscytowany zajączek powolutku zszedł na dół. Stąpał ostrożnie po każdym schodku, aby
nie sturlać się na dół. Stawiał łapkę za łapką, kroczek za kroczkiem. Im dalej szedł tym droga była
ciemniejsza i straszniejsza. Lecz nagle schodki się skoczyły. Zajączek ruszył korytarzem. Kicał powoli,
nie śpieszył się i denerwował się coraz bardziej. Wreszcie, dojrzał koniec korytarza. Ale jak się okazało
była to ściana. Nie było dalszej drogi. Zajączek podkicał szybciej do ściany, żeby zobaczyć co to za
żarty. Lecz gdy tylko znalazł się na końcu drogi… hyc! Znikła podłoga i spadł na dół. Jechał tunelem, w
dół, i w górę, znów w dół, a potem dokoła. Wreszcie skończyła się szalona zjeżdżalnia, a wraz z nią
swawola.
Na samym dole było małe pomieszczenie. Na środku niego stała kolumna, z zaszczytnym
miejscem dla pięknego pędzelka. Artur się strasznie poobijał, gdy wyleciał ze zjeżdżalni. Wpadł prosto
na starszego kota. Obydwaj przeturlali się wspólnie i uderzyli w ścianę po drugiej stronie
pomieszczenia. Wstali z ziemi, otrzepali się z kurzu i zaczęli rozmowę.
- Co pan tu robi, panie zającu? – zapytał starszy kot. – Jestem Klemens i siedzę tu od dawna.
- Nazywam się Artur i szukam tu skarbu niezwykłego. Dostałem mapę i powiedziano mi, że tylko
artysta może się tu na coś przydać. – odpowiedział zajączek.
- I ma pan rację, bo ja jestem znawcą hieroglifów, czyli pisma obrazkowego. I tu wszędzie jest
napisane, że nie ma stąd wyjścia. Szukałem go wszędzie, a czasu to miałem sporo. Żeby się stąd
wydostać trzeba sobie to wyjście namalować. A gdy to się już uczyni skarb znajdziesz w ręku malarza.
– opowiedział kotek.
- To czemu sam nie namalowałeś sobie wyjścia, Klemensie? – dopytywał się Artur.
- Bo żaden ze mnie artysta i malować nie umiem. Poza tym wiem, że do malowania potrzebne są
farbki, a ja takich to nie mam. A tutaj, poza tym samym pędzelkiem to nic tu nie ma. – odparł kot.
- A widzisz Klemensie, bo ja akurat mam farbki przy sobie. Zaraz tu nam jakieś drzwiczki wymaluję. –
odpowiedział zajączek.
Pobrano ze strony www.basnienadobranoc.blog.pl
4
Autor: Maksymilian Zienkiewicz
Artur wyjął ze swojego tobołka czarną farbkę, wziął pędzelek do łapki, machnął nim trzy razy,
zamoczył w farbie i namalował drzwiczki. Malował, malował, dodawał szczegóły, farbka się prawie
skończyła, lecz nic się nie działo. Wtedy to Klemens przypominał mu o klamce. Ostatnia kropelka
farby zamieniłaś się w gałkę od drzwiczek.
Nagle stała się rzecz niesłychana. Zatrzęsło się, zagrzmiało, w brzuchach zaburczało, a
drzwiczki stały się prawdziwe. Artur chwycił za klamkę i je otworzył. Razem z Klemensem weszli po
schodkach, a na samej górze już czekał Hektor zniecierpliwiony i martwił się o przyjaciela. Z zasypanej
piramidy wyszedł kotek wraz z zajączkiem. Przywitali się z Hektorem i podali rączkę.
- Widzę, żeście z piramidy wyszli, lecz gdzie ten skarb wasz cały? – dopytywał się wielbłąd. Wtedy
Artur wyjął swoją zdobycz i odpowiedział.
- A mam go tutaj, to pędzelek doskonały!
Koniec Części Pierwszej
Pobrano ze strony www.basnienadobranoc.blog.pl
5