Pobierz

Transkrypt

Pobierz
8
www.gniezno.naszemiasto.pl
gnieźnieński tydzień
17 kwietnia 2009
nr wyd. 16 (90)
NASZE SPRAWY
Głosowanie do następnej soboty
kwietnia. Pozostał więc jeszcze tydzień, żeby wybrać
swojego kandydata na najlepszego ochotnika, lub całą jednostkę OSP. Dla strażaków
udział w plebiscycie to szansa na nagrody - najlepsza jednostka dostanie sprzęt
ratowniczy za 15 tys. zł. IB
Nie było tak łatwo
b Gnieźnieńska firma C. Rosiński za dwa lata będzie
obchodzić stulecie istnienia
Karolina Barełkowska
F
« Dla naszego
dziadka był to
naprawdę olbrzymi
cios. Nie potrafił się
z tym pogodzić,
umarł rok później »
0266712/01
Dysponowało własnym, ekskluzywnym karawanem, posiadało konie. Na wyposażeniu
zakładu były także różnorodne
akcesoria, którymi wówczas
dekorowano domy żałoby.
- Musimy pamiętać, że
w tamtych czasach kondukty
pogrzebowe prowadzone były
z domu zmarłego na cmentarz.
28 lat po utworzeniu firmy,
w 1939 roku w komisaryczny
zarząd przejął ją stolarz W.
Lippmann z Niemiec.
- Dla dziadka był to olbrzymi
cios. Nie potrafił się z tym
pogodzić, umarł rok później.
Niemiecki zarządca prowadził
firmę aż do końca wojny. Natomiast mój ojciec, Cyryl przez te
wszystkie lata pracował
w przejętym przez okupanta
zakładzie jako siła najemna –
opowiada pani Maria.
Po wyzwoleniu, kiedy firmę
opuścił Niemiec, w zakładzie
pozostał jego prawowity, polski
właściciel, Cyryl.
- Ojciec bezinteresownie
wykonywał liczne ekshumacje
żołnierzy i osób cywilnych
pochowanych często w różnych przypadkowych miejscach - słyszymy. Jednak, jak
się okazało, te nowe czasy
dowiodły, że nie jest łatwo uczciwemu rzemieślnikowi pracować w nowych warunkach
politycznych i gospodarczych.
- Najpierw próbowano ojcu
odebrać zakład, jako tzw. mienie poniemieckie. Później
nałożono ogromny haracz
za przejęcie tzw. poniemieckich remanentów i po wielu
odwołaniach i rozprawach sądowych wyrażono zgodę
na wykup tego mienia od państwa. Tata chcąc prowadzić
zakład wywiązał się z tego
obowiązku, choć w 1939 roku
FOT.ARCH.M.WICHNIEWICZ
irma założona w 1911
roku przez braci Rosińskich początkowo
funkcjonowała jako
stolarnia mebli i trumien.
Z czasem zakład został podzielony na dwa niezależne warsztaty stolarskie.
- Wyrobem trumien zajął się
mój dziadek, Ignacy – informuje Maria Wichniewicz, która
przez 30 współprowadziła
firmę nazwaną imieniem jej
ojca, Cyryla. Jak przekonuje,
przedsiębiorstwo jak na owe
czasy posiadało nowoczesny
warsztat, a także salon obsługi
klienta przy ul. Dąbrówki 14.
Firma w pierwszych latach funkcjonowała jako stolarnia. Wyrobem trumien zajął się Ignacy Rosiński
okupant bezprawnie zabierając
jego ojcu dobrze zaopatrzony
i wyposażony zakład, nie
dokonał inwentury i nigdy nie
dokonał z tego tytułu rozliczeń
– relacjonuje.
Po raz kolejny próbę odebrania zakładu w ramach nacjonalizacji przeprowadzono w 1949
roku. Odwołania do najwyższych władz przyniosły pozytywny skutek, ale zaledwie
na dwa lata. W roku 1951 w trybie natychmiastowym pozbawiono Cyryla Rosińskiego i jego rodzinę wszystkiego. Zakład
upaństwowiono, zabrane maszyny dały początek państwowej fabryce wyposażenia hoteli w niedalekim Witkowie.
Samochód wyjechał z firmy
w nieznanym kierunku. Wywieziono także surowiec i inne
materiały do produkcji. Natomiast gotowe wyroby oraz
urządzony salon sprzedaży
dały początek komunalnej firmie pogrzebowej.
- W naszym domu rodzinnym dokonywano w tym czasie rewizji pod pretekstem
posądzenia o paserstwo i nielegalny handel wełną, której
podczas przeszukiwania szukano nawet w bogatym księgozbiorze. Ojcu dano tzw. wilczy bilet do pracy, bo przecież
jako kapitalista nie mógł być
przyjęty do żadnego państwowego zakładu – mówi Joanna
Goska, siostra pani Marii.
W październiku ‘56 ojciec
reaktywuje firmę i otwiera
ponownie mały zakład stolarski.
- Tata wierzy zapewnieniom
nowej władzy, że ta będzie
wspierała drobną przedsiębiorczość. Z trudem rozwijająca się firma znów zyskuje
uznanie. Mimo starań nie
odzyskuje maszyn, a o kupnie
nowych nie ma co marzyć.
W tych ciężkich czasach
komunistycznych praktycznie
nie było żadnej możliwości
nabycia pojazdów dostawczych i urządzeń technicznych
FOT.ARCH.M.WICHNIEWICZ
informowaliśmy wcześniej
do 10 kwietnia, można oddawać głosy w naszym plebiscycie “Wielkopolski strażakochotnik”.
Ostatni kupon do głosowania ukaże się w “Głosie Wielkopolskim” we wtorek, 21
W 1939 r. w komisaryczny zarząd przejął ją stolarz W. Lippmann
przez prywatnych właścicieli.
Ponownie zaczynają się szykany – wspomina.
Jak słyszymy, posiadając
zezwolenie na produkcję trumien, władze odmawiają firmie koncesji na przewóz
zwłok. Zaczyna się nękanie
rzemiosła podejrzeniami o nieuczciwość i zatajanie obrotów.
Liczne kontrole skarbowe
zmierzają do zniszczenia rzemieślnika i zaprzestania działalności. Miejscowe szpitale
dostają polecenia służbowe
kierowania rodzin zmarłych
do istniejącego zakładu
pogrzebowego, komunalnego.
- Ludzie żyjąc w ciągłym
strachu bali się sprzeciwić władzy, a jednak w większości
korzystali z naszych usług.
Ponieważ nie udało się złamać
mieszkańców, zaczęto szykanować naszą rodzinę w inny
sposób. W czasach reglamentacji wszystkich dóbr ograniczono w dużym stopniu możliwość legalnego nabywania
środków produkcji. Dla stolarza produkującego trumny był
to cios. Nie można przecież „na
lewo” kupić wagonu z tarcicą
w sytuacji, gdy przydział roczny sięgał co najwyżej około 10
metrów sześciennych. Brakowało płótna, gwoździ, lakierów. Cała rodzina była zaangażowana w poszukiwanie towarów do produkcji. Były to bar-
FOT.IZABUDZYŃSKA
PLEBISCYT Do 25, a nie jak
Wnuczka Maria Wichniewicz
dzo trudne czasy – opowiada
pani Joanna. W 1978 roku, C.
Rosiński umiera podobnie, jak
jego ojciec, z poczuciem niesprawiedliwości.
Dziś tradycje firmy kontynuują kolejne pokolenia założyciela Ignacego Rosińskiego.
Przedsiębiorstwo prosperują
pod rządami kobiet - wnuczki
Joanny Goski i prawnuczki Izabeli.
- To trzecie i czwarte pokolenie, które prowadzi naszą
firmę – mówi pani Maria, która
kilka lat temu oddała „ster”
córce i przeszła na emeryturę.

Podobne dokumenty