Łączenie kropek (XII)

Transkrypt

Łączenie kropek (XII)
Łączenie kropek (XII)
Demdike Stare, czyli spojrzenie wiedźmy!
Demdike Stare to angielski duet, który tworzą Miles Whittaker i Sean Canty. Panowie przyjaźnią się od ponad 20 lat, łączy
ich miłość do starych winyli, ale muzykę zaczęli wydawać dopiero w 2009 r.
21 października 2012 r. w krakowskiej synagodze Tempel duet Demdike Stare premierowo zaprezentował audio-wizualny
utwór Concealed przygotowany z artystą wideo Michaelem Englandem i kompozytorem Danny’m Norbury’m. Partie
instrumentalne wykonywali muzycy Sinfonietty Cracovii, a całość została zamówiona przez festiwal Unsound.
Demdike Stare to angielski duet, który tworzą Miles Whittaker (znany m.in. z projektów MLZ, Pendle Coven) i Sean Canty.
Panowie przyjaźnią się od ponad 20 lat, łączy ich miłość do starych winyli, ale muzykę zaczęli wydawać dopiero w 2009. Ich
wyjątkowe brzmienie jednocześnie kontynuowało tradycję Modern Love, wytwórni, która się nimi opiekuje, zarazem
znacznie rozwijając idiom, za który była ona dotychczas ceniona. W muzyce duetu można znaleźć elementy dub-techno,
tzw. inteligent dance music oraz ambientu, jednak indywidualny rys nadają ich działalności etniczne wtręty i niepokojąca
atmosfera. Są one efektem długich godzin spędzonych na poszukiwaniu intrygujących dźwięków na zapomnianych płytach
winylowych.
Concealed to ich pierwszy projekt, w którym na tak dużą skalę pracowali z instrumentami akustycznymi. Jeśli dobrze
rozumiem, to odpowiadał za to Danny Norbury, wiolonczelista udzielający się np. w grupach The Boats i Kinder Scout.
Słuchałem jego dwóch solowych płyt, które utrzymane są w bezpiecznym, bezbarwnym idiomie modern classical. Niestety
upodobanie do takich zbyt ładnych, gładkich brzmień dało o sobie znać także i podczas krakowskiego występu.
Zaczęło się obiecująco, tajemniczo i dość mrocznie. Jednak drugi utwór rozpoczęły banalne smyczkowe motywy, w stylu
Michaela Nymanna. Uzupełniała je warstwa wizualna – aż do bólu piękne pejzaże, zachody słońca, co razem odnosiło nas
do estetyki „trylogii Qatsi” Godfrey’a Reggio. Postmodernistyczna gra z konwencją? Być może tak, bo nagle,
niespodziewanie pojawiła się postać – czyżby bohater zawiązującej się narracji? Niesie walizkę, wyraźnie dokądś zmierza.
Trudno mówić o fabule, ale spotyka się z kimś, wymienia gesty, przystępuje do gry, która może mieć też drugie dno (i
znaczenie) poza tym, które dostrzegamy na ekranie. Kojarzyło się to trochę z niektórymi filmami Jacquesa Rivette’a albo
wczesnymi dokonaniami Davida Cronenberga. Warto dodać, że sekwencja otwierająca mogła być odczytana jako
nawiązanie do czołówek Bondów, więc może jest to jakiś trop.
Moje zaciekawienie nie zostało zaspokojone, gdyż kolejnej kompozycji towarzyszyły zupełnie inne obrazy. Zamykający
program utwór miał wizualizacje łączące dwa wykorzystane wcześniej motywy, dlatego zastanawiam się, na ile ten
eklektyzm i zróżnicowanie były zaplanowane, a na ile były wynikiem np. braku czasu czy pomysłu na całość.
Co do muzyki, to raczej dodatek instrumentów nie wyszedł jej na dobre. Najlepszym dowodem kompozycja znana
wcześniej z płyty Demdike Stare, która podczas występu została doprawiona smyczkami Sinfonietty, co było niepotrzebnym
postawieniem kropki nad i, dookreśleniem, bez którego ta muzyka o wiele mocniej oddziaływała. Generalnie partie
instrumentalne wydawały mi się czymś w rodzaju klatki, która miała za zadanie okiełznać tę muzykę, opakować w
przyjaźniejszy dla słuchacza sposób.
Ciekawe, czy Canty i Whittaker będą kontynuowali współpracę z instrumentalistami, ostatnio tworzony materiał, jaki grali
w Boiler Room pokazuje, że interesują ich też bardziej klubowo rytmiczne rejony i pomysłów w tej materii też im nie
brakuje.
Piotr Tkacz