Pobierz - Portal Pisarski

Transkrypt

Pobierz - Portal Pisarski
Piękna jesień, chłopcze — Quentin
Od autora: Kto mieczem wojuje, od miecza ginie...
Na początku XXII wieku światem zaczynała rządzić anarchia. Istniejące do tej pory organy
sprawujące władzę w coraz mniejszym stopniu ingerowały w strukturę społeczeństw pozostawionych samym sobie. Tak narodził się dominujący wśród młodych ludzi styl życia zwany DEMORALEM.
Z początku DEMORAL był modnym ruchem społecznym, przejawem buntu młodych pokoleń. Z
czasem jednak, w miarę wzrostu zainteresowania takim stylem życia, DEMORAL stał się entuzjastycznie wyznawaną filozofią, która skutecznie doprowadzała społeczeństwa do upadku fundamentalnych zasad moralnych.
DEMORAL jako całkiem niezależny byt ukształtował u swoich zwolenników specyficzny sposób rozumowania i zachowań. Najwyraźniejsze zmiany zaszły w sferze obyczajowej, niosąc wraz z sobą
tragiczne skutki, o czym niektórzy przekonali się zbyt późno.
1.
Wup, piple! To znaczy cześć ludziska, bo trza wam wiedzieć, że Wup to taki skrót od angolskiego What’s
up. My, goodboye, kurewsko lubimy szprechać migiem i szyfrem, ale dla was zrobię wyjątek i postaram
się szprechać, znaczy mówić, tak, byście wsio zrozumieli.
Zacznę od tego, że szprechają do mnie Winc. Winc Keller − tak się dokładnie nazywam i należę do demoludu. My, to znaczy demolud, albo goodboye, bo każdy goodboy jest równiacha i ma swoją brać w demoludzie, mamy jebacko podkręconą psyche na punkcie demoralu. W ogóle jangi, to znaczy młodzież,
jeśli macie zrozumieć, no więc jangi uwielbiają demoral na full. No może nie wszyscy, jasna sprawa,
zdarzają się wyskrobańce, co kwakają, że brać demoludu to prymitywy i prostaki. Dacie wiarę? Taką gade przeważnie roznoszą prymuki − czyli te intelektualne mendoweszki, jebackie przychlasty, co kaczkają
po korytarzu z nosem w buksach, książkach znaczy, i na tym nosie prawie zawsze targają piksy. Nędza z
nich wieje, że szkoda gały wlepiać w taki krajobraz. Prymuki mają git noty w kajecie każdego srora i
zawsze cupią w pierwszorzędnych ławach. Na samą myśl o nich mam taki kilerski dryg, że aż mną targa
od jednej ściany celi do drugiej, bo trza wam wiedzieć, że garuję teraz w ciupie. Nie jest to great, tym
bardziej, że mam ledwo piętnastkę skończoną. Mała chujnia, bo myślałem, że do ciupy zajrzę dopiero po
skończeniu skulu. Moja mać musi teraz moczyć gały z rozpaczy, a oj pewno dyla po całym hausie i pieni
się na mnie. Próchniak jeden non stop kaczka nabzdyczony z pretensjami do całego globu, że nie pykło
mu i nie został groszorobem, tylko pierdzi w stołek, biurokretyn jeden. A ja się nawet haham, że mu nie
pykło. Trza wam wiedzieć, że nie zdzierżę groszorobów. Zresztą żaden goodboy nie lubi burżujów i ich
dzieciarni, żorżyków. Żorżyki pienią mnie prawie tak jebacko jak prymuki. Takiemu ryło tylko obić,
wziąć pod buciory i trzaskać na full, aż się pokaka i oduryni w galoty, mendoweszka jedna.
1
Skul to w ogóle chujnia na full. Od groma tam skurwielców, których nie mogę przetrzymać. Odkąd nie
ma granic między landami, znaczy krajami, nalazło do chałupy pełno gnoju, jakby szprechnął jakiś burak
z burakowa. Od chuja przywlokło się muzułów, angoli, kacapów, czarnodupców i w ogóle takiego ścierwa z całego globu. Dogadać się z takimi nie udźwigniesz, więc pierzemy się po pyskach, żeby robić
cokolwiek.
Muzuły stale odstawiają te swoje jebackie modły. Pięć, kurwa, razy na day! Dacie wiarę? Na rany Chrystusa. Hahać mi się chce, kiedy słyszę takie gady, ale „na rany Chrystusa” jest całkiem w pytę, chociaż
nie jestem wcale katolem. W ogóle demolud nie wierzy w nic poza demoralem. Ale zaraz, zacząłem o
muzułach. No więc muzuły mnie pieną, bo w kółko się modlą i wszarze chcą każdego nawracać. Oni nawet szprechają, że demoral jest git, ale z tym ich całym Allachem byłby git na full. Ech, te jebackie muzuły. O Allachu, Allachu, spuść im gówno z dachu. Muzuły są o tyleż niegroźne, że nie podpieprzają nam
krasnych dziuszek. Szukają panienek do barabarzenia tylko w obrębie iszlamu. Takie dziuszki, niektóre
całkiem cipskie, nazywamy allaskami. Łatwo je poznać, bo bez muzuła w pobliżu nie lezą ani na krok.
Najgorsi pod względem barabarzenia są italiańce, na których szprechamy też putańce. Te makaroniarskie
wyskrobki suszą jęzor na widok każdej krasnej dziuszki. Nie muszą skurwielce patrzeć nawet na bubsy,
znaczy cycki, żeby postawić berło na sztorc. Wystarczy, że girlaska ma krasny fejs, puszyste hery, albo w
chuj wielkie gały, żeby jakiś putaniec uznał ją za cipską i ciągnął zaraz na siano. Italiańce na okrągło
wstawiają kit dziuszkom. Szprechają, jakby grafolili wiersze, a te cholerne dziewuchy dają się robić na
czarno i zaraz pozwalają takiemu na pizdochwyt i całą resztę. Każdy Giuseppe, Luca czy Antonio to
ostrojebiec, którego wiecznie swędzą bolki i kaktus.
Na rany Chrystusa, ale pieni mnie garowanie w ciupie. Skul pod tym względem nie jest taki zły, przynajmniej można tam porobić coś dla funu. W pierdzielu za to nie ma zbyt wiele funu. Non stop musisz
trzymać wartę, żeby nie ruchnął cię jakiś zwyrol, albo nie zatłukł psychotyp, z którym dzielisz klitkę. O
tak, piple, od groma tu takich wyskrobańców. Najbardziej nachalni są dupopchajcy, pedały znaczy. Najpierw są dla ciebie kurewsko mili, szprechają jakiś uprzejmy szajs, aż w końcu proszą, żebyś nadstawił
im anus, albo cmoknął ich w berło. Szkoda, że nie mam jakiegoś knypa, bo zaraz bym tasaknął cwelojeba
po całości. Jakby tego było mało non stop wleką mnie na przesłuchania do wagliniarzy, gdzie muszę cupnąć na taborku i repetować w kółko tę samą story, od czego można dostać kręćkozajoba.
Ciupa to horror na full, ale nawet ona nie jest taka kilerska jak parszywy bachorhaus, czyli poprawczak,
gdzie o mało się nie znalazłem. A trza wam wiedzieć, że było blisko jak jasna cholera. Całe szczęście parę montów – miesięcy – przed zaobrączkowaniem mnie, zmieniło się prawo i do pierdziela wtryniano też
jangskich pipli od piętnastka wzwyż. Jak się nad tym bardziej zastanowić, to nawet jestem happy, że wylądowałem tu.
Bachorhaus to mordownia i chujnia na potęgę. Ciągle ktoś tam kica z dachu bez spadochronu, albo huśta
się na sznurowadłach. Kurewska psychotypiarnia, o jakiej nie macie pojęcia, zresztą ja też nie, ale wystarczy nadstawić uszy. O ile z ciupy piple jeszcze jakoś wychodzą, bachorhaus to już fabryka parszywych
szumowin, gwałcicieli i porąbańców.
Słuchajcie, piple, nie nawijam o tym, bo szukam frendów. Nie chcę się też bachać w morzu waszych łez;
chodzi o to, że demoral wcale nie jest taki w pytę, jakby się wydawało. Tyle już do was szprecham, a nie
wiecie o najważniejszym; nie wiecie o Alicji, mojej krasnej dziuszce, przez którą znalazłem się w tym
miejscu. I wcale nie winię jej za to, bo sam postawiłem stopę na gównie. Ech, na samą myśl o Alicji robi
mi się gorąco. To jebacko dziwny stan, z początku nie wiedziałem, co oznacza. Tak sobie myślę, że naj2
bardziej ucieszyłby mnie jej widok. Serio, jest krasna jak nie wiem co. Pamiętam smel jej włosów. Gdyby
przyszła tu, do ciupy, chyba bym rąbnął z wrażenia na glebę. Wiem jednak, że nie przyjdzie i dobrze.
Zwyrole zaraz wlepiłyby gały w jej bubsy i zaczęli pucować berło pod stołem. Pieni mnie myśl o tym.
Jutro przylezie mój adwokat. Podobno ma mi coś kurewsko ważnego do powiedzenia. Oby wyciągnął
mnie wreszcie z tej wylęgarni pojebusów.
2.
Spośród wszystkich goodboyów, jakich znam, na full trzymam się z Chickenem i Bartem. Nie jestem jakoś jebacko towarzyski, żeby otaczać się tabunem popaprańców. Chicken i Bart wystarczą mi, żeby demoral był great. Ten pierwszy ma taką kretyńską ksywę, bo non stop szamie kurczaki z tych tłustych bud,
co przeważnie angole moczą tam w wannie oleju fishe i chipsy. Tłuste jełopy pewno bachają się tej wannie dla funu. Bart z kolei, ten jest dopiero numer. On ma dość próchniackich starych i oni mają lekkiego
psychozaojoba na punkcie starych czasów. Są tak porąbani, że dali synowi na imię Bartłomiej albo jakoś
tak. Wyobrażacie sobie? Ale kwas. W każdym razie Bart pieni się na samą myśl o prawdziwym imieniu i
nie pozwala szprechać do siebie inaczej.
Obaj, Chicken i Bart, to wyjebiste goodboye i demolud może być z nich dumny, ale czasem doprowadzają mnie do piany. To moja brać, ale trza wam, piple, wiedzieć, że obaj są jebacko przytumanieni. I
nie chodzi wcale o to, że radzą sobie kiepawo w skulu; każdy goodboy non stop dostaje do srorskiego kajetu chuje-dwuje. Problem polega na tym, że moja brać ma wszystko w anusie. Jedyne, nad czym
móżdżą, to dylematy, jak i gdzie uchlorzyć mordę, albo skąd wytrzasnąć hajs do ćpiarni. Poza tym
chodzą jak fluje w obgilonych shirtach i smelą albo potem, albo gorzałą. Na dłuższą metę to kurewsko
wpieniające, kiedy wciąż kaczkają za tobą dwa fluje, chociaż większośc i tak kładzie na to berło, w końcu
demolud nie zważa na taki szajs.
Główne zasady demoralu wyglądają tak:
Żadnego szacunku
Świat należy do nas
Życie to fun
Nie ma miłości
Nie ma litości
Prawie każdy próchniacki pipel, co już swoje odkiblował na świecie, kadzi, że demoral to początek apokalipsy i jak dalej będzie taka chujnia, to wszystkie jangskie piple wyrąbią się w pień, a ci, którzy zostaną, dowleką się do bachorhausów, ciup, albo na rzygownie, znaczy odwyki – głownie dla chlorów i
kosmonautów, czyli ćpunów, bo odkąd wagliniarze przestali interesować się dragami, nadymało się tyle
ćpiarskich melin, że nie da rady zliczyć.
Różni tacy szprechają też, że demolud nie znajdzie ni chuja joba, ale ja mam to w anusie, bo jak sobie pomyślę, że miałbym pajacować za biurokretyna jak mój oj, to bierze mnie na wylew, znaczy rzygać mi się
3
zachciewa. Moja mać pewno chciałaby, żebym był prymukiem, a potem polazł na srora, ale to tym bardziej chujnia. Większość goodboyów, których znam, nadawałaby się na kretów, co kopią rowy przy drogach, ewentualnie część mogłaby być szczurami, znaczy kanalarzami, albo tymi nędznymi pomiotami, co
pucują strity ze ścierwa. Ja sam nie wiem, co miałbym robić. Kiedyś taka jedna próchniacka girlaska, co
uczyła mnie sztuki w skulu, nawijała, że mam palce jak pianista. Wyobrażacie sobie? Hahać mi się chce,
gdy sobie przypominam. Miałbym nakurwiać w klawisze dla tych wszystkich burżujów, których nie
dzierżę. Dobre sobie, nie ma co. Poza tym do tego trzeba grafolić muzykę i w ogóle, a ja dostaję wylewu
zaraz po tym, jak capnę pensyl do łapska. Ma babsztyl wyobraźnię jak cholera.
Jeśli miałbym coś robić za hajs, to na pewno sam, znaczy, żeby nie musieć pienić się na jebackich pipli,
bo to chujnia na full. Job musi dawać mi od groma funu. Jak patrzę na swojego oja, żyć się odechciewa.
Dziadyga non stop kwaka na wszystko w biurze; na to, że ma za bossa przychlasta, na to, że cały day
gnije z przyklejonym anusem do stołka i w ogóle takie tam.
Familii też bym chyba nie zakładał. Zresztą demolud nie może się hajtać. W ogóle dużo rzeczy ni chuja
robić nie można. Demoral jest git, ale czasem nawet on mnie wpienia.
3.
Pamiętam jak dziś ten day, kiedy przyuważyłem ją, to znaczy Alicję, moją krasną dziuszkę. Kiblowałem
akurat na wiedzy o społeczeństwie u srora Waltera. Całkiem git z niego pipel w sumie, poza tym, że sroruje w naszym skulu. Gdyby nie to mógłbym z nim nawet wychlorzyć co nieco, tak po przyjacielsku.
Walter jest naprawdę git; nie ciska się jak reszta tych srorskich mendoweszek, co z każdym bzdetem gnają do dyra i pucują na tego czy tamtego goodboya. On jako jedyny nie wstawia do kajetu od góry do dołu
chuj-dwój i nie wzywa maci ani oja do skulu. Czasem zdarza się, że nas postracha, że demoral miesza
wszystkim w mózgownicach i w ogóle taki tam szajs, co byśmy przetarli w porę gały i ratowali społeczeństwo.
No więc przyuważyłem ją, znaczy Alicję, na wosie. Gnała akurat do skulu, a było już po dryndaniu, więc
miała mały late i to mnie trochę zdziwiło, bo wyglądała na jedną z tych porządnickich girlasek, co to
bratają się tylko z prymukami, a na cały gitowy demolud mówią prostaki i prymitywy. Trza wam wiedzieć, piple, że w tamtej chwili miałem to głęboko w anusie. Przylepiłem do niej gały i obserwowałem te
blondynowe hery, jak rozwiewały na wsze strony. I to też mnie zdziwiło, bo zwykle gały wlepiam w bubsy girlasek i anus, resztę olewam. U niej ani przez moment nie zerknąłem na bubsy i na to drugie też nie.
W ogóle jak ją sobie teraz wyobrażam, widzę tylko krasny fejs z małym noskiem i blondynowe hery,
które fruną we wsze strony globu.
Do endu zajęć nie udźwignąłem móżdżyć o niczym innym i nawet nie słyszałem jak te dwa przychlasty −
Bart i Chicken − podświrowują sobie obok mnie. Kurczakowaty miał fun, że ho ho; bawił się skubaniec
zapalarką i fajczył sobie kudły na kopytach, a ryło mu się tak hahało, że o mało jego gnijące zębiska nie
wyleciały z mordy. Smel był na full przykry i nie szło wykiblować do endu, ale jakoś dałem radę. Czasem te dwa goodboye działają mi na pianę.
Musielibyście widzieć mnie później. Na breaku − przerwie − kaczkałem po korytarzu i próbowałem znaleźć moją krasną dziuszkę, na której punkcie dostałem już kręćkozajoba. Nie zwróciłem nawet uwagi na
Raszida − takiego jebackiego muzuła, co przelazł obok mnie i szprechnął coś jakby psisko zaszczekało.
4
Te iszlamskie wyskrobańce już tak mają; ni chuja ich nie zrozumiesz. No i trza wam wiedzieć, że to też
było zaskakujące z mojej strony, bo zwykle przyuważę tego kałożercę Raszida z drugiego końca globu, a
dziś nic. Pomyślałem sobie, że mam taki kiepawy day i dalej szukałem Alicji między wszawymi popaprańcami. Nie znalazłem jej, więc postanowiłem cupnąć na ławie przed skulem i poczekać do endu zajęć.
Jak zwykle zjawiły się te dwa tłumoki.
− Co jest, Winc, goodboyu? − zagadnął Chicken. − Wyglądasz jakbyś zaraz miał dostać wylewu albo rozesrania.
Oba przychlasty zaczęły się rechotać. Poczekałem aż przymkną japy i szprechnąłem:
− Ze mną wsio git, goodboye. Możecie mnie zostawić.
− Leziemy do ćpiarni upalić jakieś ścierwo − ozwał się teraz Bart. − Jak masz coś hajsu, to dawaj z nami.
− Nie dzisiaj − odmówiłem. − Muszę zawijać na haus, bo próchniaki toczą pianę.
− Jak chcesz, Winc, goodboyu − znowu szprechnął Kurczakowaty. − W razie co cupniemy w ćpiarni albo
chlorni. Będzie kosmos na full.
− Trzymajcie się, goodboye − pożegnałem się i czekałem aż polezą.
Trza wam wiedzieć, piple, że musiałem trochę pognić przed skulem. Zapomniałem, że moja krasna
dziuszka jest porządnicka i na pewno kibluje na dodatkowych zajęciach dla prymuków, tych, co to wiecie. Gdyby moja brać dowiedziała się, że waruję tak na ławie za girlaską, pewno by mnie wyhahali, ale ja
i tak miałem to w anusie. Chciałem tylko przylepić znowu gały do Alicji i jej blondynowych herów.
Wtedy nie wiedziałem jeszcze, jak na nią szprechają, ale dotarłem do tego info.
Kiedy wreszcie przez frontdoor zaczęły wyłazić prymuki, byłem happy na full, że zaraz wyjdzie ta, na
którą czekam. Przyuważyłem ją gdzieś pośrodku tego wszawego towarzystwa jebackich mózgowców. Szprechała coś do takich dwu girlasek i jedna z nich też była niczego sobie, ni chuj krasna jak moja dziuszka, ale też git. Za to ta druga − smok na full. Smoki to były takie dziuszki, którym natur nie dał ani
krasnego fejsa, ani właściwie niczego takiego, żeby można przylepić gały. Smoki miały czasem wielkie
bubsy i w takiej sytuacji można by się połakomić co najwyżej na jakiś delikatny pizdochwyt, macanki
znaczy. Z tą, co kaczkała obok Alicji i tej drugiej girlaski, nie można by pobarabarzyć. Szkoda ostrzyć
nawet berło.
Szprechały do siebie we trzy i wtedy po raz pierwszy usłyszałem jej imię. To ten smok ozwał się jebacko
głośno „Alicja” i mnie, na rany Chrystusa, coś tak przygniotło w środku, gdzieś koło serca, że cały
ocipiałem i przestałem na moment dalej za nimi kaczkać. Wierzcie mi, piple, to był horror na full, jakbym
ściągnął jakiegoś mordozlepca. W końcu jednak opanowałem kręćkozajoba i polazłem naprzód. Dogoniłem je akurat gdy smok i ta druga żegnały się z Alicją tuż przed krosem, skrzyżowaniem znaczy. Dalej
moja krasna dziuszka poszła sama, a ja za nią w bezpiecznej odległości, żeby mnie nie przyuważyła. Trochę się strachałem, że wpadnę i weźmie mnie za psychotypa, jednego z tych, co to kitrają się w krzakach i
pucują berło pod oknem jakiejś girlaski. To byłoby jebacko kiepawe.
Odnalazłem jej haus i kiblowałem po drugiej stronie stritu, aż wejdzie do środka. A to był całkiem krasny
haus; ściany miały krasny kolor jak hery Alicji, a dach był skośny i pobazgrany na brown. Wiecie co, pi5
ple? W tamtej chwili bardzo zachciało mi się mieć taki haus. Mieszkałbym razem z Alicją i naszym
bachorem. To było takie dziwne uczucie, że znowu jakbym ściągnął mordozlepca i musiałem ogarnąć
kręćkozajoba, zanim stamtąd polazłem.
Kiedy kaczkałem przez te strity, na których jeszcze nigdy nie byłem, wciąż miałem kręćkozajoba. To było jak kosmos po dragach albo gorzej. Non stop myślałem o tym żółto − brownowym hausie i familii, jaką mielibyśmy z Alicją. Dacie wiarę, piple? Ja, wzorowy goodboy z demoluda, zaczynałem myśleć o
familii.
4.
Minęły już chyba ze dwa monty, a ja non stop wlokłem się za moją krasną dziuszką po stritach od samego skulu. Nic więcej nie robiłem. Wlepiałem w nią tylko gały i przemykałem między hausami, żeby
mnie nie przyuważyła. Do łba, piple, nie przyszło mi, żeby szprechnąć kiedy do niej chociaż słówko.
Miałem kurewskiego stracha, że ho ho. To było całkiem porąbane z mojej strony, ale nie umiałem zrobić
nic więcej, poza tym, że kaczkałem za nią w każdy day skulu.
Raz nawet przycupnąłem w swoim roomie nad jebackim biurkiem, żeby grafnąć jakiś list, ale tak byłem
zestrachany, że gniotłem tylko pensyl w grabie i nic więcej. Nie wiedziałem, jak trzeba grafnąć do
prymuczki. My, goodboye z demoluda, szprechamy tak, że prymuki w ogóle nie kminią. Nie chciałem,
żeby Alicja się ze mnie hahała, bo nie potrafię choćby słówka grafnąć jak trza, dlatego dałem se spokój.
Wciąż nie mogłem pozbyć się kręćkozajoba.
Kaczkałem non stop jak kosmonauta, że moja brać zaczęła w końcu wypytywać:
− Co jest, Winc, goodboyu?
A ja nie wiedziałem, co mam im na to szprechać.
− Leziemy dzisiaj na mały demoral − zaproponował Chicken.
− Znam jeden taki place, gdzie jeszcze nigdy nie byliśmy − szprechał Bart. − Trzeba by tylko jechać konserwą, bo to w chuj daleko.
Nie miałem żadnej wymówki, więc polazłem z moją bracią złapać konserwę, znaczy autobus.
Przez całą drogę Kurczakowaty i Bart hahali się jak na zajęciach u srora Waltera. W konserwie było od
groma luda. Różni to byli piple. Było sporo próchniaków, co wlepiało w nas swoje gały i kręcili łbami, bo
nie rozumieli, z czego goodboye mają taki fun. Do mnie też przyklejali gały, chociaż cupnąłem cicho w
samym rogu i nie szprechnąłem ani słowa.
Konserwa wywiozła nas na end miasta. Dalej trzeba było leźć jeszcze kawałek piechotą przez strit, aż w
końcu dokaczkaliśmy do takiego starego, byczego hausu. W ogóle to była jebacka ruina i kombinowałem,
po kiego chuja wlekła mnie tu moja brać.
Wczłapaliśmy schodami na piętro. Trochę się strachałem, bo te schody kurewsko były próchniackie, całe
z drewna i skrzypiały jakby zaraz miały się rozklekotać pod nami. Bart i Chicken świrowali na korytarzu;
6
spodobało im się zwłaszcza butowanie w drzwi od sal. Mieli naprawdę fun, a ja kaczkałem kawałek za nimi i wlepiałem gały to tu, to tam. W końcu wszyscy wleźliśmy do jednego roomu i, jak się okazało, to
była biblioteka.
Wokoło panował syfilis na full, a do tego smeliło próchniactwem i zdechłymi szczurami. Jak tylko Kurczakowaty przylepił gały do regałów z równiutko ułożonymi buksami, natychmiast rozbujał jeden z nich i
pchnął na drugi. Regały poleciały na glebę jak domino i było z tego sporo huku. Chicken był taki happy,
że turlał się uhahany po tych porozrzucanych buksach. Bart z kolei wyciągnął berło z galotów i odurynił
się na biurko, przy którym dawniej gniła pewnie jakaś próchniaczka i wydawała te buksy piplom.
Nie miałem wcale ochoty na fun, dlatego podniosłem jednego buksa z gleby. W środku było od groma
różnych powiedzonek, które słyszałem czasem od mojej babci i srora Waltera w skulu. Szczególnie jedno
stanęło mi przed gałami, więc przeczytałem: „kto mieczem wojuje, od miecza ginie”. Nigdy go jeszcze
nie słyszałem.
− Winc, goodboyu! − wydarł ryja Kurczakowaty. − Rusz anus, leziemy dalej.
Cisnąłem więc buksa, którego dzierżyłem w grabie, i polazłem do wyjścia. Po drodze capnąłem jeszcze z
jednego regału płytę winylową. Wiedziałem, że to winyl, bo widziałem już taki szajs u pewnego goodboya, co robił własną muzę. Na okładce była data 1979. Jebacko to było próchniackie, ale wepchnąłem
płytę w swój mandżur i polazłem tam, gdzie moja brać.
5.
Muszę wam szprechnąć, piple, że próbowałem grafnąć coś do Alicji jeszcze nie raz, ale nic z tego. Co
brałem pensyl w grabę, nic nie przychodziło mi do głowy.
Przypomniałem sobie, że mam tę płytę, co ją rąbnąłem. Polazłem więc do znajomego goodboya i pożyczyłem od niego sprzęt. Przywlokłem to ścierwo do hausu i zacząłem odsłuchiwać. Wszystkie songi
były na full próchniackie, co zresztą podejrzewałem. Niektóre nawet wpadały w ucho, ale to nie była muza dla wzorowego goodboya, więc postanowiłem, że zaraz jak odsłucham ten szajs, cisnę winyl przez okno, albo najlepiej do rzeki, niech sobie spływa jak najdalej.
Pamiętam, że wtedy po raz pierwszy usłyszałem słowa:
Mimozami jesień się zaczyna,
Złotawa, krucha i miła.
To Ty, to Ty jesteś ta dziewczyna,
Która do mnie na ulicę wychodziła…
7
Wierzcie, piple, albo nie, ale przez chwilę poczułem się jakbym miał kosmos. Było prawie tak samo, jakbym wlepiał gały w moją krasną dziuszkę. Wiem, że nie było jej obok, ale czułem, że gdzieś jest, że jest
w słowach songu.
Odsłuchałem raz jeszcze ten sam song, a potem znowu i znowu. Wreszcie capnąłem z biurka kartkę i pensyl. Grafoliłem wszystko z pamięci, chociaż nie każde słowo rozumiałem. Z tego wszystkiego drżała mi
lekko graba, ale starałem się grafolić poprawnie, nie jak ostatni fluj. Nie wiedziałem, czyj to song, bo
okładka była cała na biało, tylko ten rok ktoś maznął zaraz obok stempla buksowani. Zresztą miałem to w
anusie. Na endzie grafnąłem po prostu „Winc”.
Nie mogłem się doczekać następnego dayu, kiedy polezę do skulu i wlepię gały w najkrasniejszą dziuszkę na globie. Dacie wiarę? Ja, wzorowy goodboy z demoluda, chciałem jak najszybciej do skulu. Na rany
Chrystusa!
Całą noc nie mogłem przez to kimać. Nawet gał nie domykałem na full i non stop morda mi się hahała, że
za parę godzin polezę jak zwykle stritem za moją Alicją; poczekam aż wejdzie do krasnego hausu i migiem skitram list do skrzynki. Na samą myśl o tym cały się trząsłem i bebechy miałem tak ściśnięte, że
ledwo łapałem powietrze. Było jebacko późno, kiedy w końcu się kimnąłem.
6.
To był ten day. Warowałem na ławie pod skulem, aż nastanie end zajęć. Było tak samo jak zawsze.
Prymuki wylazły przez frontdoor; niektórzy byli tak szpetni na fejsie i w ogóle, że pomyślałem sobie, jak
to możliwe, żeby w tym jebacko szajsowatym towarzystwie uchowała się taka krasna istotka z długimi
blondynowymi herami? List kitrałem w kieszeni. Nie chciałem dusić go w grabie, bo bym zaraz pogniótł,
a nie mogło to wyglądać jak wiadomość od jakiegoś fluja.
Alicja była znowu z tymi samymi prymuczkami co zwykle. Lazły we trzy i hahały się na full, a trza wam
wiedzieć, piple, że jak moja krasna dziuszka się haha, jest to najkrasniejszy widok na całym globie.
Trzymałem się bezpiecznie w tyle strita, żeby nic nie spaprać i kiedy wreszcie tamte dwie polazły w
swoją stronę, a Alicja została sama, byłem happy na full. Skitrałem się po drugiej stronie strita, gdzie czekałem obserwując haus.
Miałem już leźć i cisnąć list do skrzynki, kiedy powstrzymała mnie moja brać.
− Winc, goodboyu, szlajasz się samiutki po stricie? − zapytał Chicken, ale zapytał dziwnie. Jakby coś mu
się w tym kurewsko nie podobało.
− Co wy tu robicie? − zapytałem. Ni chuja nie wiedziałem, skąd te dwa wyskrobańce mogą wiedzieć, że
jestem tutaj. Chyba że człapali za mną całą drogę.
− Wiesz, że to prymuczka? − szprechnął teraz Bart. Też był skurwiel niezbyt happy. − Całkiem cipska,
ale jednak prymuczka.
− No Winc, goodboyu, masz fejs, jakbyś nie mógł się wykakać − kpił sobie Kurczakowaty, a ten gównozjad i przychlast w jednym, Bart, hahał się na full, co było naprawdę wpieniające. Odwróciłem się więc
8
do niego, żeby szprechnąć mu to i owo, a w tym czasie Chicken capnął mi list, który wystawał z kieszeni.
− Oddawaj! − wydarłem ryj, ale nic to nie dało. Teraz skubańcy mieli fun jak jasna cholera.
W końcu Kurczakowaty rozdarł kopertę i wyciągnął list. Wlepił gały w kartkę, ale kloc był z niego na
full, więc ledwo co czytał.
− Co tam jest, Chicken, co? − pytał Bart, a tamten dalej próbował czytać.
− Nasz Winc ma jakiegoś kręćkozajoba − odezwał się w końcu przychlast z kartką. − Nagrafolił pełno
ścierwa dla tej girlaski. Widzi mi się, że goodboy się zakochał.
Bart znowu zaczął się hahać, więc grzmotnąłem go w ryj, żeby się przymknął. Nie chciałem zrobić tego
mocno, ale i tak poszła farba z nosa. Plus był taki, że parszywy kałożerca zamknął japę na jakiś czas.
− No to przesadziłeś, goodboyu − szprechnął Chicken i podarł list. Dacie wiarę? Podarł go przed moimi
gałami.
Byłem tak kilersko wpieniony, że miałem ochotę zasunąć mu okrutnego mordozlepca.
− Będziemy musieli poważnie poszprechać, Kurczakowaty.
Tamten chyba trochę się zestrachał, bo zaraz otworzył mordę, że demolud o wszystkim się dowie, ale ja,
piple, w anusie miałem i moją brać i cały parszywy demolud. Capnąłem wyskrobańca za szmaty, a on na
to:
− O niej też się dowiedzą. Wiemy, gdzie ma haus i jak wygląda.
Musiałem ustąpić tej gnidzie, którą trzymałem za łachmany. Jeszcze ze swoją wszawą bracią jakoś bym
sobie poradził, ale z całym demoludem nie miałem zamiaru się szarpać. Skończyłoby się to kiepawo dla
mnie i przede wszystkim dla mojej krasnej dziuszki.
− Nie ma się co pienić − szprechnąłem w miarę spokojnie, żeby załagodzić sytuację. − Chciałem tylko
zamienić z tobą słówko, bratku.
− Nie jestem już twoim bratkiem − odpyskował Chicken.
− Ani ja − dodał Bart. Non stop trzymał grabę przy mordzie, żeby jakoś zatamować farbotok. − Skurwiel
złamał mi nochal. Leziemy do goodboyów szprechnąć im wszystko.
− Zamknij japę − uciszył go Chicken. − Chcesz judasznąć swojego bratka.
− Sam szprechałeś, że poleziemy do demoluda. Niech tu przyczłapią i zrobią porządek z nim i tamtą szlaufą.
− Nie − odmówił Kurczakowaty. − Winc musi udowodnić, że jest goodboyem. Coś dla nas zrobi.
Byłem wtedy bardzo zestrachany, nawet nie wyobrażacie sobie jak, piple. Zgodziłbym się na wszystko,
byle tylko zostawili moją krasną dziuszkę.
9
− Musisz spalić tamten próchniacki haus − szprechnął Kurczakowaty i wiedziałem, że chodzi mu o buksownię, bibliotekę znaczy, w której grandziliśmy ostatnio.
− Tylko tyle?! − pienił się dalej Bart z tą ufarbioną mordą. − Dajmy wyskrobańcowi coś trudniejszego.
Najlepiej niech się pokaka z bólu w galoty.
− Jak zaraz nie przymkniesz parszywego ryja, sam się pokakasz! − wrzasnął na niego znowu Kurczakowaty i Bart już więcej nie otwierał mordy.
Zgodziłem się sfajczyć buksownię, no bo co miałem robić. Pokonały mnie te wszawe wyskrobańce.
Wewnętrznie byłem happy, że nie skrzywdzą Alicji i to się liczyło. Dacie wiarę, piple? Moja brać dała mi
spluja w sam fejs. Na rany Chrystusa, jak ja miałem dość demoralu i tego jebackiego demoluda, który tak
mnie wydymał. Wszystko przez to, że dostałem kręćkozajoba na punkcie prymuczki, która takich goodboyów jak ja nazywa prymitywami i prostakami. Najgorsze jest, że kręćkozajoba mam non stop. Nawet
teraz, kiedy kibluję w pierdzielu z dala od Alicji.
7.
Podfajczenie buksowni nie było wcale trudne, ale i tak byłem zestrachany, że ktoś mnie przyuważy. Wokoło szpicli na full, a obecnie każdy jangski pipel, co to nie nosi shirtów jak prymuk, kojarzony jest z demoludem. Demolud zawsze dostaje od wagliniarzy solidny wpierdol, że niby za karę i dla wychowania,
ale to szajs. Jak raz w życiu wagliniarz rąbnie cię w ryło, to później pienisz się już na sam ich widok i
chętnie byś takiemu oddał. Sror Walter mówi, że przemoc zawsze rodzi przemoc i dlatego nasze społeczeństwo jest tak jebacko narwane. Wagliniarzy lepiej omijać szerokim łukiem.
Najpierw polazłem z moimi bratkami do nafciarni, znaczy na stację i podpieprzyliśmy trochę benzyny.
Już ten pomysł nie bardzo mi pasował, bo gdyby nas ktoś przyuważył, a zaraz potem w okolicy zacząłby
się fajczyć haus, byłby problem, żeby się wyłgać. Nie miałem jednak wyboru, więc słuchałem dwóch bezmózgów.
− Fajer ma być na full − szprechał Chicken, kiedy kiblowaliśmy we trzech przed hausem. − Zacznij od
piętra, Winc, goodboyu.
− Gdzie wy będziecie? − zapytałem.
− Cupniemy na tamtym stricie − wskazał grabą stronę.
− I niech się sfajczy na full − dodał Bart. Parszywy kałożerca jeszcze toczył na mnie pianę, ale miałem to
w anusie.
− No dalej, Winc, bierz się do roboty, goodboyu − szprechał znowu Kurczakowaty, więc capnąłem kanister i polazłem do środka.
Kiedy kaczkałem po schodach, coś zachrobotało i wystrachałem się na full. Czasem po takich opuszczonych melinach kręcą się próchniackie ciecie, ale to musiało być co innego; pewno szczury ganiają się
po piwnicy. Musi być tu ich jebacko od groma, bo wszędzie niesie się smel zdechlaka i naprawdę trudno
wytrzymać.
10
Zacząłem polewać budę od samej góry, żeby mieć drogę ucieczki. Robiłem to byle jak, żeby się tylko fajczyło. Te wyskrobańce pewno chciałyby zobaczyć fajerwerki, ale niech mnie cmokną w anus.
Benzyny ledwo wystarczyło, ale zdołałem jakoś oblać piętro i parter, na którym właśnie stałem. Znowu
usłyszałem w piwnicy jakieś hałasy. Jebackie szczurzyska zaraz spłoną w cholerę i to był jedyny plus
sfajczenia buksowni. Nie czekałem dłużej, bo nie było na co. Capnąłem z kieszeni zapalarkę i podfajczyłem jednego buksa; był to ten sam buks, co wyczytałem w nim, że kto mieczem wojuje, od miecza
ginie. Kartki szybko ogarnął fajer, więc rzuciłem buksa na glebę, prosto w kałużę benzyny. Fajer buchnął
szybko, ale nie tak błyskawicznie jak na filmach, co to super szpaner wali wszystkich gangusów po
anusie, a potem robi wielgachne bum i jest the end.
Polazłem do wyjścia, bo dymu było od groma i zaczynałem się dusić. Zestrachałem się na full, kiedy okazało się, że frontdoor jest zamknięty i ni chuja nie chce drgnąć. Już teraz zrozumiałem, że te dwa jebackie
wyskrobańce zrobiły to specjalnie. Chcieli mnie wykończyć, bo na co im taki bratek, co wiersze grafoli
do dziuszki. Dacie wiarę, piple? Moja brać z demoluda wysłała mnie na pewną śmierć. Byłem jak te szczury w piwnicy; tak się właśnie czułem i wtedy przyszło mi coś do głowy.
Jeśli mogłem jakoś wyjść cało z tej kilerskiej pułapki, to tylko przez piwnicę. Pognałem więc schodami w
dół, a był to najwyższy czas, bo korytarz na parterze fajczył się jak jasna cholera. Grzmotnąłem z całych
sił drzwi od piwnicy i wlazłem do środka, prosto w kłęby dymu, bo było ich tam od groma. Dusiłem się i
niemal dostałem wylewu od oparów, ale jakoś zdołałem dokaczkać przy ścianie do małego okienka u
góry. Ostatkiem sił wdrapałem się do lufciku i wylazłem na zewnątrz. Zaraz potem zemdlałem, bo trza
wam wiedzieć, że kurewsko byłem wymęczony. Ocknąłem się na chwilę, jak usłyszałem syrenę strażacką
i brykę wagliniarzy. Byłem jednak za słaby, żeby uciekać. Tak oto, drogie piple, trafiłem do pierdziela.
8.
Kiblowałem akurat na koju i myślałem o mojej krasnej dziuszce, kiedy do celi wlazł gad i szprechnął:
− Ty, podpalacz − zawsze tak do mnie szprechała ta gnida wąsata. − Zbieraj się, adwokat przyszedł.
Radecki − mój adwokat − czekał w sali razem z innymi adwokatami, co przychodzili do tych popaprańców, żeby ich bronić.
− Jak się czujesz, Wincent? − zapytał na przywitanie, a ja mu na to, że nie jest git, ale jakoś ujdzie. Potem
zapytałem, kiedy mnie wypuszczą i wiedziałem, że nie będzie to prędko, bo Radecki posmutniał na fejsie
i kazał mi cupnąć naprzeciw siebie.
− Jest spory problem, Wincent − szprechnął dalej adwokat. − W budynku, który podpaliłeś, strażacy znaleźli pod gruzami trzy ciała. Być może ludzie ci zmarli dawno temu i leżeli w piwnicy już jakiś czas, ale
sam rozumiesz, że to komplikuje znacznie sprawy.
Ocipiałem, piple, na full. Nie rozumiałem nic z tych adwokackich słów
− Nikogo tam nie było − zapewniałem, ale wcale nie mogłem przysiąc.
− Niestety. Nikt nie odgarnąłby gruzu z pogorzeliska, żeby ukryć pod nimi ciała.
11
Pojąłem, że chrobot, który słyszałem, nie pochodził od szczurów. Nie mogłem zauważyć nikogo, gdy
uciekałem; było zbyt wiele dymu.
Radecki nawijał dalej coś o procesie i ogólnie taki tam szajs, ale przestałem słuchać. Wiedziałem już, że
mam jebacki niefart i co za taki niefart grozi.
Pamiętacie, piple, kiedy szprechałem wam, że ciupa jest lepsza od bachorhausu? To prawda, ale nawet
najbardziej parszywy bachorhaus nie jest tak kilerski jak fotel w smażalni, znaczy krzesło elektryczne.
9.
I tu się kończy, drogie piple, cała opowieść Winca, goodboya z demoluda. Szprechnąłem wam wszystko
o sobie. Możecie teraz przestać czytać, bo nic więcej się nie wydarzy. Właśnie prowadzą mnie do smażalni, gdzie czeka już fotel, na którym cupnęło tylu parszywców, psychotypów i kilerskich wyskrobańców,
że nie jesteście sobie w stanie wyobrazić.
Te trzy piple, co ich sfajczyłem razem z buksownią, to były podobno tak samo jangskie ludziska jak ja.
Szkoda mi, że wylądowali na trupieciarni. Sror Walter szprechnął kiedyś, że my, młodzi − bo on nigdy
nie mówił jangski, w końcu był srorem − niszczymy samych siebie, a wszystko przez to, że mamy w
anusie wszystkie granice. Walter twierdzi, że demoral to pętla, którą zakładamy sobie na szyję, a cały demolud to zgraja wesołych samobójców. Trza przyznać, że chociaż to tylko sror, ma rację.
Nawet teraz, kiedy siedzę sobie na tym kilerskim fotelu, myślę o mojej krasnej dziuszce. Wiem, że gdzieś
tam niedaleko jej hausu, po stricie wala się podarta kartka z songiem, co go dla niej nagrafoliłem. „Mimozami jesień się zaczyna…” i tak dalej. Coś przyszło mi właśnie do głowy.
− Przepraszam − zagaduję gościa, który przypina mnie pasami do fotela. − Jaką mamy porę roku?
− Dla ciebie jesień, chłopcze − odpowiada tamten. Nakłada mi na głowę jakąś obręcz. − Piękną jesień,
chłopcze. W tym roku przyszła nieco szybciej.
Zaczynam się lekko hahać pod nosem. Uśmiechnijcie się razem ze mną, piple, bo krasna będzie jesień tego roku.
THE END
Kopiowanie tekstów, obrazów i wszelakiej twórczości użytkowników portalu bez ich zgody jest
stanowczo zabronione. (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych, Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83 z
dnia 4 lutego 1994r.).
Quentin, dodano 11.09.2013 19:49
Dokument został wygenerowany przez www.portal-pisarski.pl.
12

Podobne dokumenty