Magia rzeczy - Dzikie Życie

Transkrypt

Magia rzeczy - Dzikie Życie
Magia rzeczy
Dopóki człowiek tęskni za otrzymaniem jakiegoś przedmiotu, nie może wyjść dalej niż
ten przedmiot.
Sufi Inayat Khan
Moje dziecko dostało mnóstwo prezentów pod choinkę. Zostały spełnione wszystkie jego marzenia,
formułowane od miesięcy, wysłane w formie próśb w liście do aniołka. Było dużo radości i tyleż samo
satysfakcji z jej sprawienia. Miło jest dawać, jeszcze milej widzieć efekty dawania w postaci radości.
Ale co to? Radość minęła dość szybko, a dziecko opanowała apatia. Zawód, bo zaspokojenie chęci
posiadania niesie ze sobą wielką pustkę. Można ją oszukać uciekając się do kolejnych pragnień
posiadania czegoś nowego. Tak też było z moim dzieckiem. Odzyskało dobry humor kiedy określiło
co chce dostać na zbliżające się swoje urodziny.
Podobnych przykładów mogę mnożyć dziesiątki. Dotyczą rzecz jasna nie tylko dzieci, ale przede
wszystkim dorosłych. Wielu z nich powie, że gdyby nie wyznaczało sobie kolejnych dóbr do nabycia
nie wiedziałoby po co pracuje, po co zarabia pieniądze, po co tak strasznie się męczy i stresuje.
Tymczasem stres się pogłębia, nerwica nasila, bo wymierny wysiłek z jakim wiąże się zarabianie
pieniędzy ciągle nie daje spełnienia; a gromadzone dobra nie zmieniają w życiu nic. Czasem zdarza
mi się być świadkiem chwil, niezwykle rzadkich i krótkich, w których znajomi doznają
nieoczekiwanej refleksji: po co ja to robię? Co z tego, że kupię kamerę video, czy nowy samochód, po
co to wszystko? Chwila ta jednak błyskawicznie przemija i człowiek wraca do swoistej równowagi.
Co to za mechanizm? Jak wytłumaczyć zjawisko nieprawdopodobnej konsumpcji jaką uprawiają
przedstawiciele cywilizowanego świata, a która zabija naszą planetę i resztę jej mieszkańców nie
dając nam w zasadzie nic, co by ten proceder usprawiedliwiało.
Mnie mechanizm ten kojarzy się wprost z mechanizmem nałogu. Obojętnie jakiego zresztą. Nie
ważne czy chodzi o alkohol, papierosy czy o narkotyki, mechanizm nałogu zawsze jest podobny.
Wynika z problemów jakie się ma ze sobą, a dla których szuka się pozornego ujścia w czymś co
chwilowo sprawia przyjemność, rozluźnienie czy przynajmniej odwrócenie uwagi. Po chwili efekt
ustępuje, problemy wracają wzbogacone o zawód z nieskuteczności używki, stres skłania do
kolejnego sięgnięcia po używkę i w ten sposób proces postępuje tak długo aż ofiara nałogu osiągnie
tzw. dno. Dno według znawców problemu jest pojęciem względnym, dla jednych oznacza śmierć, dla
drugich szansę do „odbicia się” i próby wyjścia z nałogu. Nałogi określane są jako mniej lub bardziej
szkodliwe dla zdrowia i mniej lub bardziej uciążliwe dla otoczenia. Im bardziej uciążliwe dla
otoczenia tym więcej poświęca im się uwagi. Tak jest np. z alkoholizmem, choć przecież nie jest on
bardziej szkodliwy dla zdrowia niż np. obżarstwo. Tak, obżarstwo to zjawisko, które stosunkowo
niedawno zostało uznane za nałóg. Nie jest zbyt uciążliwe dla otoczenia, wręcz przeciwnie, nakręca
konsumpcję, a ta jest przecież podstawą istnienia wolnego rynku. Stało się jednak zjawiskiem tak
powszechnym w świecie cywilizowanym, że odkryto nieograniczony rynek na usługi związane z jego
zwalczaniem. Cóż, „klient nasz pan”, rynek reaguje natychmiast na każde pojawiające się
zapotrzebowanie dbając równocześnie o utrzymanie wszystkich poprzednich na odpowiednim
poziomie. Produkuje się coraz nowsze preparaty odchudzające oferuje się drogie terapie i treningi,
rozwijając równocześnie spektrum dostępnych w sklepach smakołyków. To samo dzieje się
Magia rzeczy
1
w odniesieniu do papierosów, narkotyków czy alkoholu. Jedynie skuteczne w walce z nałogami stały
się ruchy oddolne: niezależne od mechanizmów rynkowych ośrodki terapeutyczne, grupy tzw.
Anonimowych Alkoholików (AA), czy ostatnio Anonimowych Żarłoków (AŻ). W kręgach AA czy AŻ
ofiary nałogu pomagają sobie wzajemnie dotrzeć do sedna choroby, jej najgłębszych przyczyn,
prawdziwych objawów i realnych sposobów jej przezwyciężenia. Wśród przyczyn nałogów w ogóle
można bez wątpienia znaleźć wątek niespełnionej konsumpcji, obżarstwo wydaje się być tego
kwintesencją. Jest przecież niczym innym tylko niepohamowaną konsumpcją. Ze wszystkich zjawisk
uznanych dotychczas za nałogi jest najbardziej szkodliwym społecznie, zwłaszcza w skali globalnej,
wszak przeciętny zachodnioeuropejski czy północnoamerykański żarłok zjada tyle ile potrzebne
byłoby do przeżycia co najmniej 30 Afrykanom. Rzadko jednak ten aspekt obżarstwa staje się
motywacją do walki z nałogiem. Główną rolę odgrywają tu względy zdrowotne, estetyczne
i ekonomiczne. Jakie względy mogłyby natomiast zagrać rolę w walce z nałogiem nabywania dóbr
konsumpcyjnych, jeśli udałoby się w ogóle uzyskać dla tego zjawiska status nałogu? Ja gorąco
postuluję uznać konsumpcję za chorobę nałogu. W imię nie tylko poszkodowanych społeczeństw, nie
tylko ogołacanej z surowców i zaśmiecanej odpadami Planety, ale w imię szeroko rozumianego dobra
ogólnego z bezpośrednimi ofiarami nałogu na czele. Postuluję utworzenie ruchu Anonimowych
Konsumentów, w którym chętnie poszukam i dla siebie miejsca, by wspólnie wspierać się
w poskramianiu tej niszczącej namiętności. Niszczącej w tak wielu znaczeniach tego słowa;
począwszy od środowiska, a skończywszy na własnej osobowości. Wokół widzę mnóstwo
potencjalnych kandydatów na członków tego ruchu. To kobiety oczekujące „dóbr” od swych
partnerów, lub samodzielnie zdobywające środki na ich zakup, jedne i drugie cierpią na okresowe
„depresje psychiczne”, poddane nieustannej presji otoczenia, by gromadzić i rywalizować
w gromadzeniu. To faceci „niezaradni”, spalający się świadomością swojej niezaradności oraz ci, co
osiągają sukces w tej samej rywalizacji o poziom uprawianej na codzień konsumpcji i rozmiary
nagromadzonych dóbr, nie emanują jednak pogodnym usposobieniem czy spokojem wewnętrznym,
zapadają na choroby serca i często kończą życie przedwcześnie. Jakże im wszystkim przydałaby się
terapia odwykowa. Próba zrzucenia z siebie tych wszystkich śmieci, erzatzów i pozornych gwarantów
stabilizacji i bezpieczeństwa. Wielkie pranie, tak by wydobyć na światło dzienne choćby skrawek
prawdziwej osobowości i tego co tak naprawdę jest w stanie ją spełniać. „Mieć” czy „być”? to takie
proste pytanie, na które każdy nałogowiec odpowie: oczywiście być! Cóż, warunkiem podjęcia próby
zerwania z nałogiem jest osiągnięcie dna, co jest równoznaczne ze zgodą i akceptacją tego, że się
jest chorym. Nikogo takiego jeszcze nie spotkałam. Tymczasem trwa i rozwija się wielkie kupowanie,
gromadzenie i konsumowanie, trwanie w nałogu. I jak każdy alkoholik, który co jakiś czas udowadnia
sobie, że alkoholikiem nie jest i parę dni nie pije, tak nałogowy konsument, by dowieść sobie, że do
dóbr nie jest bynajmniej przywiązany – co robi? Dzieli się z innymi, robi prezenty. Jako pretekst
wykorzystuje wszystkie funkcjonujące w naszym kręgu kulturowym święta. Nie ważne, co to za
święta. Dziś nawet na Wielkanoc przychodzi z prezentami niejaki zajączek, czego nie mogę sobie
przypomnieć z własnego dzieciństwa. Kiedyś było to święto Zmartwychwstania i Wiosny. Prastare
święto pogańskie, zastąpione, jak wiele innych znaczeniem chrześcijańskim o zbliżonej symbolice.
Święto odradzającego się życia, którego jakże pięknym przejawem jest przychodząca po każdej zimie
niezawodna wiosna. I jak wiele innych świąt o starych nazwach niosło ze sobą wielką radość,
skłaniającą do jednania się, dzielenia i ucztowania, a jakże, by podkreślić w ten sposób
nadzwyczajność chwili. Ucztowanie, tj. raczenie się czymś lepszym od tego, co na codzień,
rozdawanie prezentów – zwyczaje stare jak świat. Wpisane od wieków we wszystkie niemal kultury.
Kiedy przychodzi do nas gość, wyciągamy na stół coś, co wyróżnia tę chwilę od innych, jeśli
oczywiście radzi jesteśmy z wizyty. Jeśli dzieje się coś szczególnego, mija najdłuższa noc w roku,
rodzi się człowiek, czy ojciec przekazuje przywileje synowi, celebrujemy wydarzenie bawiąc się,
ucztując, czy nawet rozdając prezenty. Indiańska ceremonia Potlatch była wielkim świętem dawania,
Magia rzeczy
2
ucztowania i zabawy. Ale najpierw musiała być nadzwyczajna chwila, wydarzenie potwierdzone
rytuałem, dopiero uniesienie jakie chwila ta niosła skłaniało w sposób naturalny do świętowania.
Nigdy nie było odwrotnie. Dzisiaj jesteśmy świadkami odwrócenia procesu. Zabawa, uczta,
konsumpcja w różnych przejawach jest celem samym w sobie. Szczególne chwile, czy szczególne
wydarzenia są jedynie pretekstem do urządzenia święta. Zauważmy jak ochoczo kultura nasza
importuje obce dla niej święta zza oceanu, takie jak Walentynki, a ostatnio Halloween, po to tylko, by
znaleźć nowy pretekst do konsumpcji. Zgubiliśmy już dawno istotę tych szczególnych chwil, których
jesteśmy autentycznie świadkami, czy uczestnikami. Koncentrujemy się na skutkach nie znając już
przyczyn. Im bardziej oddajemy się świętowaniu tym bardziej oddalamy się od istoty święta. Można
by tę kwestię rozpatrywać w kategoriach osobistych wyborów, strat i zysków moralnych, jakości
życia w relacji do jego poziomu itd. Nie sposób jednak na tym poprzestać. Istnieje wszak dużo
bardziej istotny aspekt konsumpcji dotyczący jej rozmiarów. Aspekt w naszych czasach i w naszej
kulturze zasadniczy.
Kiedy żyliśmy we wspólnotach, rozdawaliśmy i jedliśmy tyle ile było. Uczestniczyliśmy w prawie
zamkniętym obiegu surowców i dóbr. Kiedy żyliśmy w bioregionie, tj. korzystaliśmy tylko z tego, co
wytworzyło nasze miejsce, a zasięg tego miejsca byliśmy w stanie objąć wszystkimi zmysłami,
czerpaliśmy od przyrody już coraz więcej, ale byliśmy jeszcze w stanie łagodzić pojawiające się
dysproporcje w konsumpcji. Kiedy był czas jednania się i dzielenia, żaden dziad nie został głodny na
mrozie. Dziś jesteśmy mieszkańcami globalnej wioski. Czy tego chcemy, czy nie. Jedząc banany,
ubierając się w australijską wełnę, czy pijąc ukochaną kawusię nie możemy nie wiedzieć
o prawdziwej cenie naszego luksusu, której nie płacimy my, płacą nasi bliźni z dalekich i całkiem
bliskich krajów, płaci inne stworzenie i cała nasza planeta. I nie możemy nie przyjmować do
wiadomości, że nasz „zbyt suto zastawiony stół” i stosy prezentów pod choinkę już dawno nie mają
nic wspólnego z dzieleniem się i prawdziwym celebrowaniem świąt.
I byłby to pewnie problem nie do ruszenia, bo kto dobrowolnie zrezygnuje z czegoś w imię bliżej
niezidentyfikowanych istot zza siódmej góry, gdyby nie pustka i bezsens z jakim wiąże się
konsumpcja wykraczająca poza potrzeby egzystencjalne.
Friends of the Earth z Australii wymyślili tzw. „międzynarodowy dzień bez kupowania” (Inernational
Buy Nothing Day). To wezwanie do świadomego zrezygnowania z kupowania czegokolwiek w jednym,
wspólnym dla wszystkich dniu – 29 listopada. Akcja o znaczeniu symbolicznym? Skutek pewnie
nieodczuwalny dla handlu, chodzi jednak o zwrócenie uwagi na problem. Autorzy inicjatywy
w wydanych przez siebie broszurkach piszą tak:
Obecnie, w czasach kultury materialnej kartezjańskie „myślę więc jestem”, należałoby udoskonalić
i zmienić na: „konsumuję więc jestem”. Jesteśmy świadkami głębokiego kryzysu naszej kultury
i poczucia własnej tożsamości. Jesteśmy ofiarami bardzo wyrafinowanego mechanizmu, który lubi
nieszczęśliwych, niespełnionych i niezrównoważonych. Konsumerystyczny świat, to świat głębokiej
nieszczęśliwości. Jeśli czujesz się niepewny i zagubiony, seksualnie niespełniony, boisz. się
samotności, czy skromnego życia jesteś świetnym materiałem na perfekcyjnego konsumenta. Jesteś
tym, kogo! system ten najbardziej pragnie. Konsumeryzm przekona cię, że prawdziwe spełnienie
możliwe jest tylko osiągając tzw. sukces i stając się superkonsumentem. Proste, egzystencjalne
radości, zwyczajna wdzięczność za obfitość przyrody i w ogóle „nierynkowe” wartości są nie na
miejscu w społeczeństwie konsumeryzmu, ponieważ poczucie szczęścia i zadowolenie nie jest
towarem.
Obraz rzeczywistości powstaje w naszych głowach, sercach i wyobraźni. Jest przestrzenią prawdy,
Magia rzeczy
3
piękna i dobra. W ramach tej przestrzeni rozwijamy się poznając, kochając, wyobrażając sobie,
czując, modląc się, wielbiąc. Odnajdujemy siebie, wychodząc poza obręb wąskiego „ja”, w ekstazie
miłości, wiedzy, sztuki i modlitwy. Jeśli odnajdujemy siebie w kulturze negującej i dyskredytującej
tego rodzaju aspekty samorealizacji, odcinamy się tym samym od głównego nurtu życia.
Jesteśmy nieustannie nazywani konsumentami, klientami, użytkownikami, odbiorcami, elementami
rynku. Jeśli nadal będziemy redukowani do mechanizmu bodźca i odpowiedzi na bodziec, czym stanie
się nasza tożsamość izolowana od całej reszty aspektów przebogatych realacji życia…
Niech „Dzień bez kupowania” stanie się jednym dniem w roku, w którym bierzemy głęboki oddech
i cieszymy się życiem. Aby stać się uczestnikiem takiego wydarzenia trzeba tylko przestać być
uczestnikiem tego co na co dzień. „Uczestniczenie poprzez nieuczestniczenie. To najprostsza forma
spędzenia tego dnia. Nie kupuj nic i pomyśl o swoich codziennych przyzwyczajeniach. Poczuj się
bezpiecznie. Poczytaj książkę, popracuj w ogródku i spotkaj się z przyjaciółmi, a zaoszczędzone w ten
sposób pieniądze przekaz na cele dobroczynne.
– Jest ci dobrze? Z tym będzie ci jeszcze lepiej, nie zastanawiaj się, tylko strzel sobie w żyłę…
– Zalej robaka, stary. Jak sobie golniesz, to ci ulży…
– Zapal sobie, to się rozładujesz…
– Kochanie, jest ci źle? Masz tu pieniądze, idź do najdroższego sklepu i kup sobie piękną sukienkę…
Marta Lelek
Magia rzeczy
4

Podobne dokumenty