Czytaj - Kryminalni

Transkrypt

Czytaj - Kryminalni
Mikołajek
Autor: Promyczek
W zasadzie powinno się zacząć to opowiadanie od słów dawno, dawno temu w mieście stołecznym
Warszawa… Jednak jest to zwrot tak wyświechtany i rozpowszechniony, że zupełnie nie pasuje do
atmosfery, jaką chciał tu stworzyć autor…
Mikołaje, bombki, dzwoneczki, choinki... taki oto widok warszawiacy mogli podziwiać od kilku dni.
Do świąt Bożego Narodzenia pozostało jedynie trzy tygodnie… Grudzień, który każdemu dziecku
kojarzy się z białym puchem zalegającym na drzewach i chodnikach, w tym roku był wyjątkowo
ciepły i … smutny. Nie było śniegu, nie czuło się tego podniecenia towarzyszącemu oczekiwaniu na
ten magiczny okres świąt. Nie pomagały nawet uliczne dekoracje czy dosłownie stado mężczyzn,
masowo wypuszczonych na ulice i alejki hipermarketów, uzbrojonych w sztuczne brzuchy i siwe
brody, przywdzianymi w długie czerwone płaszcze, w pojedynkę bądź w otoczeniu dziewcząt w
wieku poborowym – zapewne niewiasty te, miały udawać dzielnych i pracowitych elfów – ubranych
w kuse czerwone sukieneczki wykończone białym futerkiem, które uśmiechając się czarująco,
nawoływały machając długimi, wypielęgnowanymi dłońmi, zakończonymi ostrymi niczym szpony
paznokciami (tudzież akrylami) i zachęcały dzieci i dorosłych do siadania na kolanach Świętego
Mikołaja i podzielenia się z nim swoimi marzeniami.
W jednym z centrów handlowych też tak było. Mikołaj siedzący na krześle, drapiący się leniwie po
sztucznej brodzie w otoczeniu trzech „elfików” o wyjątkowo zgrabnych nogach i około setki dzieci w
wieku przedszkolnym. Na jego kolonach siedziała właśnie młoda dziewczyna. Filigranowa
blondyneczka, stanowczo nie zdradzająca swoim wyglądem ani swojego wieku, ani zawodu jakim
się trudni. Ubrana w bojówki i bluzę, zapewne została wzięta przez jedną z pomocnic Mikołaja za
nastolatkę, a nie poważną, młodą kobietę…
Tak więc, dziewczyna siedziała na kolanach swojego ulubionego świętego i machając nad ziemią
nogami, zastanawiała się z czego zrobiony jest –najpewniej sztuczny – brzuch Mikołaja, że wygląda
tak realistycznie.
- No więc czego sobie życzysz na święta, dziewczynko? – zapytał Mikołaj, z trudem powstrzymując
się przed zniecierpliwionym przewróceniem oczu. Tego dnia zadawał to pytanie już tysiące razy i
miał okazję usłyszeć najróżniejsze zachcianki smarkaczy, począwszy od nowej lalki Barbie
skończywszy na randce z Bradem Pittem. Mężczyzna spodziewał się więc wszystkiego – nowego
zestawu kosmetyków, cudownej i natychmiastowej zmiany w wyglądzie, tudzież – na fali Tańca z
Gwiazdami – talentu do poruszania biodrami w takt samby czy też rumby. „Nie krępuj się! Nie takie
rzeczy się już słyszało, maleńka!” – pomyślał, widząc jej zamyślenie i uśmiechnął się pod nosem.
Dlatego też zamarł zaskoczony, słysząc jej delikatny głosik.
- Niech ktoś mnie pokocha…
Dziewczyna po paru sekundach wstała z kolan Mikołaja. Ten odprowadził ja wzrokiem i aż wstał ze
zdziwienia, kiedy schylając się po torby z zakupami z kieszeni wypadła jej srebrna policyjna
odznaka…
Piąty grudzień, gabinet inspektora Grodzkiego.
W pomieszczeniu znajdują się cztery osoby. Każda z nich w skrajnie różnym nastroju. Zażenowany
i speszony Ryszard siedzi za swoim biurkiem, w palcach obracając pluszowego pingwina w
odblaskowej kamizelce z napisem „Policja” na plecach. Co pewien czas, podnosi wzrok na swój
ulubiony zespół – Adam Zawada i jego zuchy - nieustraszeni pogromcy przestępców, niczym
brygada „RR” nowej generacji - stoją w jego gabinecie, zaskoczeni nagłym wezwaniem na dywanik
szefa.
Pan komisarz niezwykle szczęśliwy, uśmiechał się do siebie, myśląc o świętach, które czekają go w
tym roku. Po raz pierwszy od lat to miały być naprawdę radosne święta – w domu przepełnionym
ciepłem, czekała na niego kochająca żona, która wprost cudem umknęła śmierci w dzień swojego
ślubu Miał świetnego synka, który chociaż nie był jego biologicznym dzieckiem, to jednak traktował
go jak ojca. Poza tym, to pierwsze święta w czasie których Adam zasiądzie do wigilijnego stołu z
ojcem. Pan komisarz miał też wspaniałych przyjaciół, a więc czego chcieć więcej?
Niestety, przyjaciele Zawady dalecy byli od szampańskiego nastroju swojego przełożonego. Marek
opierał się o szafkę z dokumentami i niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w plamę na ścianie.
Myślami był w swoim mieszkaniu. Na co dzień beztroski, swoje uczucia ukrywał głęboko w sobie. Te
święta wcale nie zapowiadały się różowo – po raz pierwszy od kilku lat, w czasie otwierania
prezentów i dzielenia się opłatkiem, miało zabraknąć dziecięcego śmiechu. Chociaż rodzice
podkomisarza byli po tylu latach wreszcie razem, on nie był w stanie w pełni cieszyć się ich
szczęściem. Przez cały czas, czuł w sercu ukłucie żalu. Okres świąt w tym roku, kojarzył mu się
tylko z jednym słowem – samotność…
Chociaż podkomisarz Storosz wiedziała że święta miną jej w tradycyjny sposób, to jednak też było
jej źle. Najbardziej przejmowała się nadchodzącym wielkimi krokami Nowym Rokiem. Nic nie
wskazywało na to, aby miała spędzić rok 2007 w inny sposób niż poprzedni. Popadła w rutynę, a
schemat praca – pusty dom, chociaż niesamowicie ją przerażał, to jednak stał się jej
rzeczywistością…
- …yyy… a więc kochani… – inspektor przerwał rozmyślania kryminalnych.
- Rysiu nie mamy czasu. - komisarz pomału zaczynał się niecierpliwić.- Nie dosyć, że szanowny
pan prokurator, którego wlepili na miejsce Dorotki suszy nam głowy, to jeszcze ty teraz! Co jest?
Wiem, że ta ostatnia sprawa....
- Adasiu! – inspektor przerwał wywód Zawady, bez większego widocznego rezultatu próbując
przywołać karcący wyraz twarzy - Mam do was.... - zaciął się, gorączkowo zastanawiając się jakich
słów użyć - sprawę. - dokończył, uważnie przypatrując się policjantom.
- Szefie ale my już prowadzimy jedną! Banda Roczyńskiego... - zaczął Marek, patrząc ze
zdziwieniem na szefa.
- No... to trochę innego rodzaju "sprawa" . - inspektor wykonał jakiś dziwny ruch dłonią, odkładając
maskotkę na swoje miejsce, mimochodem czule poklepując ją po brzuszku. – Chodzi o jutrzejszy
dzień…
- A co ma być z jutrem? – zdziwił się Adam.
- Są mikołajki i… - Grodzki wziął głęboki oddech.
- I co z tego? – wtrącił się Brodecki, pogardliwie wzruszając ramionami. Spojrzał na Storosz, która
jak dotąd stała cicho przy oknie, podziwiając widok Warszawy o poranku.
- Dowiecie się, jeżeli przestaniecie mi w końcu przerywać! – zdenerwował się Ryszard. Usadowił się
wygodniej na krześle i zaczął mówić dalej, kiedy panowie oficerowi w tym samym momencie
podnieśli ręce w geście poddania – No! Komenda Główna, w dużym stopniu dopingowana przez
naszą ukochaną panią prezydent – „Biurokraci” - pomyślał mimochodem, wznosząc oczy do nieba –
postanowiła zorganizować coś na kształt…yyy… - inspektor po raz kolejny zaciął się, błądząc
wzrokiem po swoim biurku, jakby szukając pomocy w wypolerowanym blacie – …aukcji
dobroczynnej. Całość zebranej kwoty ma zostać przekazana na Dom Dziecka. – dokończył szybko,
uważnie przypatrując się reakcji policjantów.
- Nie no… piękny gest! – Adam zacmokał z uznaniem, jednak nie pasowała mu do tego wszystkiego
mina Grodzkiego, która nie wróżyła niczego dobrego – Ale co my mamy z tym wspólnego?
Chwileczkę… - skojarzył, obdarowywując przy tym szefa świdrującym spojrzeniem – Ale co
właściwie komenda ma zamiar wystawić? Stare pukawki?
Teraz Marek i Basia również spojrzeli na szefa podejrzliwie. Nie wzywałby ich tu przecież bez
powodu.
- No właśnie i tu pojawia się właśnie pewien mały problem… - Ryszard odetchnął i wyrzucił z siebie
z prędkością błyskawicy – Wystawione ma być jedno z was!
Kryminalni zamilkli. Marek z Adamem spojrzeli na siebie w rozszerzonymi ze zdziwienia oczami.
Basia już całkowicie straciła zainteresowanie panoramą stolicy, przyglądał się teraz inspektorowi,
rozpaczliwie szukając na jego twarzy choć cienia uśmiechu, który mógłby sugerować że szef
żartuje.
- Nie no… szef żartuje! – wymusiła lekki uśmiech – Przecież nie można wystawić człowieka na
aukcji! To wbrew Deklaracji Praw Człowieka, nie wspominając już o Konstytucji! – stwierdziła
triumfalnie.
- Basiu, źle się wyraziłem. – zaczął spokojnie Grodzki, przyrzekając sobie w duchu że za żadne
skarby świata nie zgodzi się już na akcje tego typu – Jesteście moimi najlepszymi policjantami. A
wiecie, że Komenda cienko przędzie… Nagrodą w licytacji ma być kolacja z jednym z was.
- Przepraszam… - Marek podniósł wskazujący palec do góry - Nie za bardzo rozumiem. Jak to ma
się odbywać?
- Normalnie! Wychodzicie na scenę, trwa licytacja… osoba która zadeklaruje najwyższą kwotę
wygrywa. Idziecie na kolacje. Godzina – no góra dwie – i po sprawie. – starał się mówić lekkim
tonem – Posłuchajcie, to szczytny cel! Rozumiem że to nie jest dla was nic przyjemnego ale… - cała
trójka w tym samym momencie ironicznie się uśmiechnęła - Chyba warto się przemęczyć dla dzieci
prawda? – dotknął w ich czuły punkt. Adam i Marek mieli przecież dzieci, a Basia, jako kobieta
posiadała, tak zwany instynkt macierzyński. – Wybierzcie między sobą, dogadajcie się jakoś. W
nagrodę dostaniecie tydzień wolnego! – Grodzki kusił coraz bardziej, wyciągając ostatecznie
najcięższe działo.
Kryminalnym zaświeciły się oczy – tydzień wolnego? Marzenie ściętej głowy.
- Ale… - Basia znowu zaczęła, niepomna karcących spojrzeń Adama i Marka – Dlaczego tylko nasz
zespół bierze w tym udział?
- No, nie tylko! – inspektor uśmiechnął się pod nosem – Szczepan też idzie… Zuzia go zmusiła!
Kryminalna trójka weszła do swojej kanciapy z nosami zawieszonymi na kwintę. Żadne z nich nie
miało nawet najmniejszej ochoty, by brać udział w tym przedsięwzięciu. Patrzyli na siebie wilkiem,
w myślach gorączkowo szukając jakiegoś dobrego powodu by wymigać się od wzięcia udziału w
aukcji.
Inspektor uspokoił ich w jednej, podstawowej kwestii. Ich „kupcami” mieli być porządni obywatele,
ludzie kultury i biznesu, wspierający działalność charytatywną. Nie zmieniło to jednak faktu, że
policjanci nie pałali chęcią do wystawienia się na sprzedaż.
- I co teraz? – odważyła się zapytać Basia. Spojrzała najpierw na komisarza stojącego koło
ekspresu do kawy i obracającego w dłoni pusty kubek, a później na Marka, który ze zmarszczonymi
brwiami siedział przy swoim biurku, bujając się na krześle.
- No jak to co? – żachnął się komisarz – Jedno z was musi wziąć udział w tej kretyńskiej aukcji i
koniec. – wzruszył ramionami, jakby to co powiedział było najbardziej oczywistą rzeczą na świecie.
- Zaraz, zaraz… - podkomisarz spojrzał na przyjaciela ze zdziwieniem – Jak to jedno z nas? A co z
tobą?
- Mnie do tego nie mieszajcie! – Zawada z hukiem odstawił kubek – Po pierwsze jestem już stary i
yyy… pomarszczony! – wymyślił na prędce, w duchu zastanawiając się skąd mu takie bzdury
przychodzą do głowy – Po drugie mam żonę, która na sto procent nie będzie zachwycona tym, że
jej mąż ma zjeść kolacje z jakąś obcą babą. Po trzecie jutro nie mogę! – wyszczerzył ząbki w
triumfalnym uśmiechu – Obiecałem Pawłowi, że zabiorę go na łyżwy.
Podkomisarze starając się oddalić od siebie wizje komisarza Zawady sunącego po gładkiej tafli lodu
i dosyć boleśnie, obijającego sobie tyłek przy kolejnym upadku, spojrzeli na siebie z
niedowierzaniem.
- Ale… - Basia starała się zaprotestować, lecz szybko umilkła pod ostrzegawczym spojrzeniem
Adama. Przeniosła proszący wzrok na Brodeckiego. – Mareczku…
- Nie ma mowy! Nawet o tym nie myśl… Ja nie idę! – oburzył się.
- Marek, no pomyśl logicznie. – Storosz podeszła do jego biurka, starając się nie zwracać uwagi na
zainteresowane spojrzenia komisarza – Jesteś wolny, nawet przystojny, jeżeli patrzy się pod
odpowiednim kątem… Co to dla ciebie za różnica, jedna randka w tą czy w tamtą! – wzruszyła
ramionami, uśmiechając się ślicznie.
- Nie! – odpowiedział stanowczo, po czym dokładnie zlustrował ją wzrokiem – Zresztą ty też jesteś
wolna… Co ci szkodzi zjeść kolacje z jakimś gościem? Grodzki powiedział, że to góra dwie godziny…
- Nie ma mowy! – podkomisarz pokręciła głową. – To wbrew moim wszystkim zasadom! A poza
tym, gdyby mama się o tym dowiedziała, miałabym przechlapane na całej linii. – mruknęła pod
nosem.
- No to mamy problem, bo ja też nie mam zamiaru tam iść! – założył ręce na piersi, przypatrując
się jej ironicznie. Adam przewrócił tylko oczami.
- Spokój, dzieci! – westchnął, po czym podszedł do biurka Basi. Wyrwał z jej notesu dwie kartki
papieru, napisał coś na nich i złożył. Wziął je do ręki, poczym za swoimi plecami wymieszał.
- Co ty robisz? – zainteresował się Marek.
- Skoro nie możecie podjąć decyzji jak normalni, dorośli ludzie, to wam pomogę! – Adam wyciągnął
przed siebie, ręce zaciśnięte w pięści – Na kartkach są napisane wasze imiona, ten kto zostanie
wylosowany bierze udział w aukcji. Bez dyskusji! – dodał widząc, że Basia już otwiera buzię by coś
powiedzieć – Marek, wybieraj! – odwrócił się do podkomisarza.
- Panie maja pierwszeństwo! – Brodecki wyszczerzył ząbki w kierunku przyjaciółki.
- Basieńko… - Adam podszedł do Basi. Ta tylko westchnęła pod nosem i stuknęła w prawą dłoń
Zawady.
- Ta! – rzuciła, krzywiąc się. Komisarz podał karteczkę Markowi, który niecierpliwie rozłożył ją. Po
krótkiej chwili na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech.
- Basiu, przygotuj się… Masz jutro randkę! – zachichotał i podał jej wylosowaną karteczkę z
napisem [i]„Basia”[/i]. Storosz zmrużyła oczy, przypatrując się napisowi, jakby szukając w tym
wszystkim jakiegoś podstępu. W końcu westchnęła ciężko z miną cierpiętnicy.
- Co tu wogóle za pomysł? Myślałam, że pracuję w policji a nie w agencji… - przerwała, czując na
sobie ironiczne spojrzenie przyjaciół – matrymonialnej! – dokończyła. Zniechęcona oparła się o
swoje biurko.
- Basiu! Zrób to dla dzieci! – Adam pokrzepiająco poklepał ją po plecach.
- Niczym Matka Polka… - zadrwił Brodecki. – Co się martwisz? Pewnie i tak nikt cię nie kupi… zażartował próbując podnieść ją na duchu. Jednak ona obrzuciła go tylko pogardliwym spojrzeniem
i bez słowa wyszła z kanciapy.
- Żebyś się nie zdziwił! – mruknęła pod nosem, idąc korytarzem w stronę toalety.
Wieczorem Basia siedzi w swoim mieszkaniu. Bawi się trzymanym w dłoni kieliszkiem wina, z
głośników płynie łagodna muzyka. Storosz oparła głowę o zagłówek fotela, przeklinając się w myśli
o to, że zawsze musi się wpakować w jakieś kłopoty. Tym razem „kłopotem” był majętny facet, z
którym ma zjeść jutro kolacje. Wprawdzie źle czuła się będąc sama – nie mając kogoś kto
całowałby ją na ”dzień dobry”, gdy jest zimno ogrzewałby silnym ramieniem, przytulał gdy jest jej
smutno. Kogoś, z kim byłaby naprawdę szczęśliwa, kto traktowałby ją jak najważniejszą istotę na
świecie. Przy jej boku brakowało kogoś, kogo kochałaby bezgranicznie i kto nie wyobrażałby sobie
życia bez niej. Jednak nigdy nie przypuszczała, ze znajdzie się w takiej sytuacji.
Każdy nosi w sobie wyobrażenie o ideale. Dla jednej kobiety jest to blondyn – dla innych brunet, a
nawet rudy. Jedne lubią wysokich kulturystów niczym Arnold Schwarzenegger lub – w polskich
realiach – Mariusz Pudzianowski , a drugie niskich grubasków w stylu Dannego DeVito. Małe
dziewczynki wzdychają po nocach do plakatów swoich idoli - bożyszcze tłumów, w których się
skrycie podkochują. W dorosłym życiu już zawsze będą patrzyły na swojego męża, narzeczonego,
chłopaka właśnie przez pryzmat tego plakatu. Jeżeli ta teza jest prawdziwa, pani podkomisarz
musiała mieć za młodu bardzo przystojnego idola. Basia Storosz bowiem, miała jasno
sprecyzowane oczekiwania. Jej ideał musiał być policjantem. I to nie byle jakim – musiał kochać to
co robi i być w tym dobry. Powinien być nie tylko kochankiem ale i przyjacielem. Musi mieć
poczucie humoru, być inteligentny i błyskotliwy.
Całkiem przez przypadek, „ideał” ten, miał twarz Marka Brodeckiego.
Kolega z pracy i najlepszy przyjaciel, całkowicie zdominował jej życie uczuciowe. Nie była w stanie
związać się z żadnym mężczyzną, mimowolnie każdego kolejnego partnera przyrównywała do pana
podkomisarza. Nie jedną noc spędziła na wyobrażaniu sobie co by było, gdyby…
No ale „gdyby” nigdy nie nadeszło i nic nie wskazywało na to, żeby w najbliższym czasie miało się
to zmienić. Dzisiejsze kpiny i złośliwe docinki Brodeckiego, przelały szalę goryczy. W tej chwili
miała największą ochotę na utarcie mu nosa…
Basia zwinnym ruchem zerwała się z fotela i podbiegła do szafy. Otworzyła ją na oścież, marszcząc
przy tym brwi.
„Jeżeli kolega Brodecki uważa, że jestem tylko i wyłącznie policjantką, która nie wyobraża sobie
życia bez bojówek i glanów, no to się pomylił… Cholera! Jestem też kobietą i jeżeli nie zauważył
tego przez trzy lata, to najwyższy czas otworzyć mu oczy!” – stwierdziła w myślach. Przebiegła
palcami pomiędzy wieszakami, szukając jednego, konkretnego… W końcu z triumfalnym
uśmiechem wyjęła wieszak z ciemnozieloną sukienką…
- No to jeszcze zobaczymy, Brodecki! – powiedziała do siebie, gładząc delikatny materiał.
Szósty grudnia – Mikołajki.
W kanciapie siedzą już Adam i Marek. Panowie potulnie uzupełniają akta, czekając na „koleżankę
Storosz”, która wpadła do pomieszczenia z pół godzinnym spóźnieniem za to z szerokim
uśmiechem i wysoko podniesionym czołem.
- I jak? Gotowa na wieczór? – odezwał się Marek, bez jakiegokolwiek uprzedniego przywitania.
Adam spojrzał na niego zdziwiony. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jego „zuchy” grają w jakąś
dziwną grę, których reguł chyba nawet sami nie rozumieją.
- Jeszcze jak! – uśmiechnęła się pod nosem, biorąc do ręki pierwszą lepszą teczkę i siadając zza
biurkiem.
Nastał wieczór. Przed budynkiem jednego z warszawskich teatrów zaparkowała srebrna Toyota
Corolla. Wysiadł z niej elegancko ubrany mężczyzna. Nonszalanckim krokiem skierował się w
stronę wejścia. Wszedł do Sali bankietowej i przystanął zdziwiony. Wielka scena, oświetlona
reflektorami i kilkanaście stolików z siedzącymi przy nich ludźmi w wieczorowych strojach, wywarły
na nim spore wrażenie. Rozejrzał się po sali nieprzytomnym wzrokiem. W kącie dostrzegł znajomą
postać z kieliszkiem szampana w dłoni. Uśmiechnął się po nosem i podszedł do niej.
- Cześć! – stanął obok dziewczyny, błądząc spojrzeniem po pozostałych gościach.
- No, no, no … a co ty tu robisz? Zmieniłeś zdanie? – zaśmiała się.
- Zuzka… za żadne skarby świata bym tego nie przegapił! – wyszczerzył ząbki, wspinając się na
palce by zobaczyć coś nad głowami gości – Coś mnie ominęło? – spytał.
- Tak, wielki występ Szczepana! – zachichotała – Baśki jeszcze nie ma! – powiedziała, widząc, że
skupienie wzroku na jednym punkcie stanowi dla niego nie lada problem. W końcu spojrzał na nią.
- Nie przeszkadza Ci to? No wiesz… Szczepan z jakąś laseczką na kolacji… - przyjrzał jej się
badawczo.
- No, nie za bardzo! – zaśmiała się, wskazując podbródkiem na parę kierującą się w stronę wyjścia.
Marek wybuchnął śmiechem – mężczyzną był niewątpliwie Szczepan, prowadząc pod rękę około
siedemdziesięcioletnią staruszkę, sięgającą mu trochę poniżej ramienia. – A tobie nie przeszkadza,
że Baśka bierze w tym udział? – aspirant uśmiechnęła się figlarnie, kiedy Żałoda wyszedł już ze
swoją „laseczką”.
- Mnie? A niby dlaczego miałoby mi to przeszkadzać? – zmarszczył brwi.
- Nie wiem! Ty mi powiedz! – wskazała na scenę, na której jakiś młody mężczyzna zapowiadał
właśnie kolejny „eksponat”. Marek szybko odwrócił się w tamtą stronę.
- A teraz przed państwem kolejna policjantka. Gdyby wszystkie strażniczki prawa i porządku
wyglądały tak jak ona, nasze życie byłoby nieporównywalnie piękniejsze, a na Komendach
panowałby tłok! – produkował się – Ta kobieta nie potrzebuje broni, powali was na kolana samym
spojrzeniem! Zapraszamy podkomisarz Basię Storosz!
Marek nie zdążył się nawet zaśmiać, kiedy na scenie pojawiła się ona. Nagle zrobiło się cicho,
wszystkie głowy odwróciły się w jej stronę.
Basia, a jednak jak nie Basia… ciemnozielona sukienka, opinająca jej zgrabne ciało, sięgała tuż
przed kolano. Głębokie wycięcie ukazywało najzgrabniejszą nogę, jaką Brodecki kiedykolwiek
widział, a dekolt sukienki ukazywał rowek między piersiami. Widok, którego podkomisarz nigdy w
życiu nie spodziewał się zobaczyć, niemalże zwalił go z nóg.
- O cholera! – jęknął, nie spuszczając z niej wzroku. Basia stanęła na środku sceny uśmiechając się
promiennie i rozglądając po sali.
- Drodzy panowie, stawka jest nie mała… kolacja z tą piękną kobietą. Nie szczędźcie więc środków!
– emocjonował się prowadzący – Rozpoczynamy licytacje od kwoty pięćdziesięciu złotych.
- Sto! – padło natychmiast z prawej strony sali. Marek spojrzał zdziwiony na Zuzie, ta tylko
wzruszyła ze śmiechem ramionami. Ta sytuacja trwała przez kilka minut, coraz to nowi mężczyźni
przyłączali się do licytacji. Basia uśmiechała się na scenie z wdzięcznością, powtarzając sobie w
duchu że robi to dla dzieci, a Marek zaciskał pięści ze złości.
Nagle ktoś przebił o połowę podaną już nie małą kwotę. Baśka rozejrzała się zaskoczona po sali.
Nie wiedziała, skąd dochodzi ten głos. Usłyszała tylko stukot młotka, oznaczający koniec licytacji.
Basia mruży oczy. Tłum rozstępuję się i w jej stronę idzie zwycięzca licytacji… Marek Brodecki.
Zaskoczona Basia nadal stała na scenie w stanie lekkiego szoku. W końcu ocknęła się pod
wpływem oklasków publiczności. Rozejrzała się dookoła i szybko zeszła ze sceny, ciągnąc za rękę
Brodeckiego. W biegu złapała swój płaszcz i wyszli przed budynek. Dopiero tutaj stanęli. Storosz
stanęła przed nim, opatulając się płaszczem.
- Co ty wyrabiasz? – wysyczała przez zaciśnięte zęby.
- Jak ty wyglądasz? – zlustrował ją wzrokiem, puszczając jej pytanie mimo uszu.
- Marek! – powiedziała ostrzegawczym tonem. Marek przewrócił oczami.
- Wziąłem udział w licytacji… w końcu to szczytny cel! – wyszczerzył ząbki.
- Zwariowałeś? Skąd masz zamiar wziąć tyle kasy? – spojrzała na niego jak na idiotę.
- Dostaniesz mniejszy prezent na gwiazdkę! – wzruszył lekceważąco ramionami, tłumiąc chichot.
- A nie wpadło Ci do głowy że może ja nie chciałam żebyś… a zresztą nieważne! – westchnęła i
ruszyła w stronę znajomej Toyoty, którą dojrzała na parkingu – Idziesz? – rzuciła przez ramię.
- Gdzie? – zdezorientowany, poszedł za nią.
- W końcu zapłaciłeś majątek za tą kolacje… - uśmiechnęła się pod nosem – Nie mam zamiaru Ci
jej odpuścić!
Po dwóch godzinach przy jednym ze stolików najmodniejszej warszawskiej restauracji, siedzi
kobieta i mężczyzna. Pomiędzy nimi stoją dwie, długie kremowe świece, delikatnie oświetlające ich
roześmiane twarze. Na codzień policjanci, wydawać by się mogło, że w ten wieczór zmienili się w
kogoś innego. Nie była to przyjacielska kolacja, których jedli już przecież setki. Ten wieczór tym
bardziej nie przypominał czasu spędzonego u Lucynki. Chociaż obydwoje bali się nazwać to po
imieniu, była to najnormalniejsza randka. Bo tylko tak można nazwać taką kolacje. Ta dwójka nie
może oderwać od siebie wzroku, uśmiechając się do siebie co parę chwil. Nawet rozmawiają inaczej
niż zwykle. Starannie omijają temat pracy, komendy i ogólnie rzecz ujmując – tego bagna w
którym żyją na codzień.
Potrzeba było właśnie takich niezwykłych okoliczności, „kupna” tego spotkania, by wreszcie zaczęła
działać między nimi ta magia. Przyciąganie, duszone gdzieś w środku, tego wieczoru wybuchło ze
zdwojoną siłą. Już w chwili gdy Marek zobaczył ją wchodzącą na scenę, kiedy nikt nie był w stanie
oderwać od niej wzroku, wiedział że coś się zmieniło. Zjawisko, które zauważył dopiero dzisiaj.
Basia Storosz jakiej nie znał.
Pani podkomisarz już dawno przeszła złość. Była mu nawet wdzięczna za to, że po raz kolejny
wybawił ją z opresji, chociaż tym razem nikt nie trzymał jej na muszce broni.
„Niczym rycerz w srebrnej zbroi….” – pomyślała, przypatrując mu się z zaciekawieniem. Takim go
jeszcze nie widziała: szarmancki i taktowny, zabawiał ją rozmową i rozśmieszał opowieściami ze
swojego dzieciństwa, o którym przecież nigdy zbyt często nie wspominał. Sprawiał wrażenie, że
czuję się tak samo dobrze w jej towarzystwie, jak ona w jego.
Pogrążeni w swoich myślach nawet nie zauważyli, że od paru chwil siedzą w ciszy. Marek patrzył za
ogromne kuliste okno, w myślach próbując odpowiedzieć sobie na parę nurtujących go od kilku
godzi pytań.
- Marek... – odezwała się Basia, przerywając tym samym ciszę.
- Hmm? – przeniósł na nią wzrok, myśląc mimochodem, że już zawsze mógłby oglądać jej twarz w
blasku świec.
- Dlaczego to zrobiłeś? – spytała jak gdyby nigdy nic, uważnie mu się przyglądając. Starała się
wyczytać cokolwiek z jego twarzy.
- Co? – zdziwił się.
- Dlaczego przelicytowałeś tego faceta? Tylko dlatego, że nie chciałeś żebym wylądowała z jakimś…
obcym na randce?
Marek wstrzymał oddech. Jak miał jej wytłumaczyć coś, czego sam kompletnie nie rozumiał? Nie
miał pojęcia jak powiedzieć dziewczynie siedzącej naprzeciwko, że to był jakiś dziwny impuls i że
gdyby nie poszedł wtedy za głosem instynktu to żałowałby tego do końca życia? W końcu wybrał według niego - najlepszą odpowiedź.
- No… widziałaś jak oni wszyscy na ciebie patrzyli? A ty się jeszcze do nich uśmiechałaś i…
Basia spojrzała na niego ironicznie. Zawsze kiedy kłamał robiła mu się zmarszczka koło lewego
oka…
- Boże… byłeś zazdrosny! – zaśmiała się. – Wielki podkomisarz Marek Brodecki był zazdrosny o
koleżankę z pracy?
- Kpisz sobie? – spojrzał na nią ironicznie i nerwowo przełknął ślinę.
- Nie? – przekrzywiła główkę, chcąc się z nim trochę podroczyć. Znała go do tego stopnia, że była
pewna tego że z nim nic nie odbywa się „normalnie”. Pan podkomisarz – po dobroci – nigdy nie
powie co czuje. Trzeba go do tego zmusić. - No tak…siedzimy już tutaj od dwóch godzin.
Wypełniłam swój obowiązek. Pójdę już! – podniosła się za stołu i wyciągnęła w jego kierunku rękę,
którą Brodecki natychmiast chwycił. – Dziękuje za bardzo miły wieczór. Żegnam pana! – odwróciła
się na pięcie i ruszyła w stronę wyjścia. Marek spojrzał na nią zdezorientowany. Rozejrzał się po
bokach, szukając jakiegoś racjonalnego powodu dla jej odejścia. W końcu spojrzał na płomyk
świecy i coś zrozumiał…
„Raz…dwa…trzy…cztery…” – Basia odchodząc, liczyła w myślach, uśmiechając się do siebie. Wyszła
przed restauracje.
- Baśka! Zaczekaj! – ktoś złapał ją z tyłu za rękę i odwrócił przodem do siebie. – Byłem zazdrosny!
Nie chciałem żebyś spędziła ten wieczór i noc z kimś innym, rozumiesz? I nie chodzi o to, że
chciałem wygrać, czy że chciałem cię… no wiesz! – dodał szybko, widząc że dziewczyna już otwiera
usta by coś powiedzieć - Po prostu chciałem żebyśmy chociaż raz nie byli współpracownikami,
tylko… - zaciął się, dokładnie przypatrując się jej twarzy.
- No kim? – spytała z błyskiem w oku – Przyjaciółmi czy kochankami? Marek, przecież…
- Chciałem żebyśmy byli sami. Żeby nikt nam nie przeszkadzał, żebyśmy nie rozmawiali o trupach,
przestępcach i aktach. Wiesz, że tego nie planowałem! – złapał ją za rękę – Cholera! Baśka, nie
rozumiesz?
- …yyy… - zaszokowana jego słowami, była w stanie zrobić tylko jedno. Nie była pewna czy dobrze
zrozumiała to wszystko, ale znała jeden niezawodny sposób by się o tym przekonać. Wspięła się na
palce i przyciągnęła jego głowę do siebie, złączając się z nim w magicznym pocałunku…
Trzydzieści minut później, po dość długiej chwili spędzonej na mrozie i szaleńczej jeździe przez
miasto…
Jednym, celnie wymierzonym kopniakiem otworzył drzwi od swojego mieszkania. Nie odrywając
dłoni od jej szyi a ustami nieprzerwanie badając jej usta, delikatnie popchnął ją w stronę sypialni.
Prowadził Basię po omacku, zdając się tylko i wyłącznie na swą pamięć co do rozmieszczenia mebli
i innych przedmiotów w korytarzu. Za bardzo zafascynowany był jej delikatną skórą by odwrócić od
niej wzrok. Przeklinał się w duchu że gdyby nie przypadek, to nigdy nie dostrzegłby jaką kobietą –
tak naprawdę – jest podkomisarz Storosz. Każdy nowo odkrywany skrawek jej ciała wydawał mu
się być piękniejszy od poprzedniego.
Zjechał dłońmi na jej plecy, gładząc je delikatnie poprzez cieniutki materiał sukienki, podświadomie
bojąc się, że jeśli posunie się ciut dalej, oberwie po łapach. Jednak nic takiego się nie stało.
Dziewczyna zamruczała cicho i w jednej krótkiej chwili odrywając się od jego ust, uśmiechnęła się
promiennie i kilkoma zgrabnymi ruchami palców zaczęła odpinać guziki od jego koszuli. Marek
zafascynowany, patrzył w jej roziskrzone oczy. Nigdy nie spodziewał się, że może zobaczyć w nich
coś takiego… odrobina szaleństwa i przekory mieszała się z czułością, pożądaniem i jakimś
dziwnym blaskiem, który wręcz go hipnotyzował.
Basia stojąc naprzeciwko niego, szybkim ruchem ściągnęła z ramion jego koszulę. Uśmiechnęła się,
dotykając jego klaty. Marek przyciągnął ją do siebie i stęskniony za jej ustami pocałował ją,
przyciskając jej ciało mocno do siebie. Tym razem jednak nie poprzestał na tym, ustami zjechał na
jej brodę i szyję, zastanawiając się w duchu, jak mógł przez tyle lat nie zauważyć, że zagłębienie w
jej szyi jest wprost stworzone do pocałunków… Jego pocałunków.
Stanął przed wejściem do sypialni i oderwał się od niej. Basia objęła go nogą, przyciskając się do
jego bioder i uśmiechając figlarnie. Zachęcony jej potakującym skinieniem głowy, przeniósł wzrok
na jej sukienkę. Delikatnie chwycił za jedno z ramiączek, pomału osuwając je na dół.
- Szczęśliwych Mikołajek… - powiedział cicho, patrząc jej w oczy, podczas gdy ściągał drugie
ramiączko. Sukienka w jednej chwili opadła na ziemie. W oczach Brodeckiego błysnął zachwyt.
Czarna koronkowa bielizna, wspaniale podkreślała krągłości pani podkomisarz i przysparzała Marka
o niekontrolowane drżenie dłoni. Nigdy nie spodziewał się, że kiedykolwiek zobaczy „koleżankę
Storosz” w takim stroju i sytuacji.
- Wzajemnie! – Wyszeptała mu do ucha, odpinając pasek od jego spodni. Mocno przywarła do jego
ust i tym razem to ona popchnęła go w stronę sypialni i łóżka. Jedno jest pewne: w Mikołajki
dostali wspaniały prezent. Siebie...
Na ulicach nie czuć było nadchodzących świąt… za to w pewnym mieszkaniu w centrum Warszawy,
od paru godzin trwało najwspanialsze święto. Czuły dotyk i wrażenie, że przez skórę czuje się
obecność tej drugiej osoby, dreszcze wznoszące aż do gwiazd… Zbyt szczęśliwy by cokolwiek
mówić, jakby zaklęci – czuli że ten raj w którym się znajdują, nie ma końca. Leżeli naprzeciwko
siebie. Obydwoje z zamkniętymi oczami, udając że śpią, w myślach przeżywali jeszcze raz ostanie
godziny. To wszystko co razem przeżyli zapowiadało, że ich życie od tej pory diametralnie się
zmieni…
Basia uśmiechnęła się szeroko i otworzyła oczy. Spojrzała na zegarek stojący na stoliku nocnym –
było już po czwartej. Mikołajki skończyły się kilka godzin temu, a ona wiedziała, że to święto już
zawsze będzie się jej kojarzyć właśnie z tą chwilą i jednym konkretnym Mikołajem…
Dziewczyna po paru sekundach wstała z kolan Mikołaja. Ten odprowadził ja wzrokiem i aż wstał ze
zdziwienia, kiedy schylając się po torby z zakupami z kieszeni wypadła jej srebrna policyjna
odznaka
Zdążyła przejść zaledwie kilka kroków gdy poczuła, że ktoś mono chwyta ją za ramię. Odruchowo
wyjęła zza kurtki broń i odwróciła się szybko.
- …yyy… - Mikołaj poczuł że serce podchodzi mu do gardła. Dziewczyna, która przed momentem
beztrosko siedziała na jego kolanach, teraz stała przed nim z groźną miną i bronią wycelowaną
wprost w jego brzuch. – Mogłabyś to odłożyć? – wydusił z siebie prosząco.
- Mikołaj? – dziewczyna, szybko schowała broń, uważnie rozglądając się po bokach – Ależ mnie
Mikołaju przestraszyłeś! – odetchnęła – Coś się stało?
Mężczyzna spojrzał na nią ironicznie. Ta dziewczynka, omal go nie zastrzeliła a teraz pyta czy
wszystko w porządku. Jednak musiał przyznać jedno – refleks miała niezły.
- Nie… po prostu wypadło ci to! – mrugnął do niej, podając odznakę. Uśmiechnął się, widząc z
jakim szacunkiem dziewczyna odnosi się do tego małego przedmiotu.
- Dziękuję! – uśmiechnęła się z wdzięcznością – Do widzenia! Wesołych Świąt!– rzuciła, odwracając
się i odchodząc.
Święty Mikołaj zmrużył oczy. Wyciągnął rękę by po raz kolejny ją zatrzymać, ale zmienił zdanie.
Telefon dziewczyny właśnie zaczął dzwonić.
- Tak Adasiu? – dobiegł go jeszcze jej głos.
„To dobra dziewczyna!” – pomyślał i pstryknął palcami.
- Ktoś już cię bardzo kocha... tylko jeszcze o tym nie wie! – powiedział cicho, niczym zaklęcie…
Koniec