7 czerwca w Opolu związkowcy domagali się …elektryfikacji, czyli

Transkrypt

7 czerwca w Opolu związkowcy domagali się …elektryfikacji, czyli
Nr 7(49) Rok III Warszawa 15 czerwca 2013 r. Czytaj więcej: www.opzz.org.pl
7 czerwca w Opolu związkowcy domagali się
…elektryfikacji, czyli budowy elektrowni w Opolu
Jan
Guz
To nie my –
to pracodawcy
psują rynek
pracy
Zbigniew
Janowski
Przyjaźń –
najlepiej na
piśmie…
Ryszard
Zbrzyzny
Tniemy koszty
zawodowo
Jakub
Kus
Szara strefa w
budownictwie
Tadeusz
Motowidło
Żory,
przedmieście
Twinpigs
Jan
Guz
To nie my –
to pracodawcy psują
rynek pracy
Komentarz do artykułu Henryki Bochniarz
13 maja br. w „Gazecie Wyborczej” ukazał się
tekst Henryki Bochniarz pod tytułem „Czy związki
postulują zwiększenie bezrobocia?”. Na poparcie
swoich tez i postulatów Bochniarz wskazuje dane
mające uwiarygodnić mity o szkodliwości podwyższania płac, sztywności przepisów kodeksu pracy
czy rzekomych przywilejach grup pracowników.
Autorka wymienia cztery główne postulaty
związków zawodowych i poddaje je krytyce.
Niestety w żadnym z punktów nie ma racji.
I. Postulat związkowców:
Ograniczenie stosowania krótkoterminowych
umów o pracę i oskładkowanie umów zleceń
• Związki zawodowe postulują stosowanie
dostępnych w polskim prawie rodzajów umów z
poszanowaniem kodeksu pracy i praw pracowniczych zagwarantowanych w prawo-dawstwie
Unii Europejskiej. Naszym zdaniem niektóre rodzaje
umów są stosowane przez pracodawców wbrew ich
przeznaczeniu, jak np. proste prace budowlane
wykonywane w ramach umowy o dzieło.
• Polska jest liderem wśród państw UE w
stosowaniu umów na czas określony – (26,9 proc.
wszystkich umów, podczas gdy w Unii Europejskiej
średnia to 14,1 proc.).
• Niestabilna forma zatrudnienia nie jest wyborem
pracownika, a większość wolałaby umowę innego
rodzaju. Obecnie ten typ umowy staje się normą dla
osób wykonujących przez wiele lat te same zadania
co pracownicy zatrudnieni na czas nieokreślony.
Pracodawcy wśród zalet umów na czas określony
wskazują fakt, że zwiększają one szanse przejścia na
stałą formę zatrudnienia. W Polsce stopień
przechodzenia na regularne zatrudnienie z takich
umów jest jednak niski – w ciągu ostatnich czterech
lat odsetek pracowników, którym się to udało, spadł
z 29 proc. do 22 proc.
• Unikanie zgodnego z prawem pracy zatrudnienia
nie wynika z nadmiernych regulacji kodeksu pracy
(badania wykazują, że polskie prawo pracy jest
elastyczne, a w dodatku obowiązuje naczelna zasada
swobody kształtowania umów), ale z chęci
zaoszczędzenia kosztem pracownika, którego
pozycja negocjacyjna jest bardzo słaba – co
potwierdzają wyniki badań.
• Zjawisko nadużywania umów czasowych, a tym
samym brak stabilności zatrudnienia ma ujemne
konsekwencje: ekonomiczne (niższa konsumpcja),
społeczne (wzrost ubóstwa) i demograficzne (niższa
dzietność i starzenie się społeczeństwa), wzrost
poziomu stresu.
• Powszechność zastępowania umów o pracę
umowami śmieciowymi powoduje uszczuplanie
dochodów ZUS z tytułu składek (nieoskładkowanie
umów o dzieło; możliwość zawierania wielu umów
zlecenie z jednym zleceniobiorcą, z których tylko
jedna podlega składce na ubezpieczenie społeczne).
• Wzrost skali nieoskładkowanych umów w
niedalekiej przyszłości będzie skutkował tym, że
pomimo podniesienia wieku emerytalnego, wiele
osób nie będzie miało stażu ubezpieczeniowego i
będzie zmuszone korzystać z pomocy społecznej.
• Liberalna polityka państwowa wspierana przez
pracodawców uszczupla finanse publiczne i sprawia,
że biedni pracujący muszą korzystać z pomocy
społecznej.
Jednocześnie
państwo
umacnia
patologiczne zjawiska, utrzymując w ustawie o
zamówieniach publicznych kryterium niskiej płacy
jako rozstrzygające.
• Eliminacja zawierania umów cywilnoprawnych
powinna zostać dokonana poprzez wprowadzenie
zmian,
czyniących
nieopłacalnym
omijanie
przepisów prawa pracy. Warto też wskazać na
czynnik nieuczciwej konkurencji. Państwo powinno
też wzmocnić nadzór nad sytuacją na rynku pracy
poprzez wzmocnienie organizacyjne i finansowe
Państwowej Inspekcji Pracy.
• Biorąc pod uwagę powyższe argumenty nasuwa
się pytanie: w jaki sposób mają funkcjonować
pracownicy w świecie zbudowanym wokół stabilnego zatrudnienia (system ubezpieczeń społecznych
i zdrowotnych, kredyty itd.)?
II. Postulat związkowców:
Podniesienie płacy minimalnej do 50 procent
przeciętnego wynagrodzenia w kraju
• W Polsce utrzymuje się wysoki poziom ubóstwa
i rozwarstwienia dochodowego. Jest to między
innymi wynik narzucania przez pracodawców
niskich płac, do czego przyczynia się wysoka stopa
bezrobocia.
• Ponad milion obywateli pracuje w więcej niż
jednym miejscu pracy – dorabiają głównie ci, którzy
mają zbyt niskie dochody, aby utrzymać siebie i
swoją rodzinę – rolnicy (48,1 proc.), nauczyciele
(10,2 proc.), pracownicy służby zdrowia i pomocy
społecznej (9 proc.). Również osoby młode często
muszą pracować w dwóch miejscach, aby
samodzielnie zapewnić sobie utrzymanie. Zarazem
Polacy znajdują się w czołówce państw UE pod
względem liczby przepracowanych godzin.
• Kwota wynagrodzenia minimalnego jest
pochodną wzrostu produktu krajowego, czyli
wartości dóbr wytworzonych w kraju oraz inflacji.
Minimalna płaca nie jest świadczeniem społecznym,
lecz płacą wypracowaną przez pracowników, którzy
mają prawo partycypować we wzroście gospodarczym i zyskach swoich zakładów pracy.
O czym piszą związkowcy nr 7(49) 15 czerwca 2013
2
• Rząd i pracodawcy nie mogą konkurować
niskimi płacami, gdyż w ten sposób rośnie liczba
biednych pracujących i beneficjentów pomocy
społecznej.
• Polskie przedsiębiorstwa corocznie wypracowują
duże zyski, które nie „pracują”, nie są inwestowane i
nie tworzą miejsc pracy. Od 3 lat koszty
wynagrodzeń w gospodarce rosną wolniej niż
przychody ze sprzedaży. Działa to na szkodę popytu
wewnętrznego i finansów publicznych.
• Pracownicy, zniechęceni brakiem standardów
pracy, skalą niewypłacania wynagrodzeń i ich niską
wysokością wybierają zagraniczne rynki pracy,
gdzie są bardziej cenieni. W konsekwencji
prowadzona przez pracodawców polityka niskich
płac, ma (i będzie miała) dramatyczne odbicie w
sytuacji demograficznej Polski.
• Nie sposób godzić się na niską płacę minimalną
nie spełniającą kryterium płacy godziwej. Nie
spełnia też funkcji motywacyjnej. Odmowa wzrostu
minimalnego wynagrodzenia jest niemoralna w
sytuacji, gdy średnia płaca top menadżera w branży
bankowej wyniosła w 2012 r. ponad 2,3 mln zł!
Pracownik ze średnią krajową musiałby pracować na
tę kwotę ponad 47 lat. Można powtarzać stereotypy
o katastroficznych konsekwencjach wzrostu płacy
minimalnej, ale tylko dzięki wzrostowi płac
utrzymamy popyt wewnętrzny z korzyścią dla
budżetu państwa, rozwoju przedsiębiorstw i
zwiększenia zatrudnienia.
• W ubiegłym roku firmy zarobiły 82,1 mld zł.
Według metodologii OECD w 2012 r. wydajność w
Polsce była na poziomie ok. 66 proc. średniej
unijnej. Od 1993 r. wydajność wzrosła prawie
dwukrotnie. W ciągu przepracowanej godziny
wytwarzamy około 2,5 razy mniej niż Niemcy, a
różnica w wynagrodzeniach między naszymi
krajami jest prawie sześciokrotna.
• Zgodnie z danymi Eurostatu, w Polsce koszt
pracy pracownika wyrażony w Euro na godzinę,
kształtuje się na poziomie niższym niż unijna
średnia i stawia pod tym względem nasz kraj na 23
miejscu spośród państw członkowskich Unii
Europejskiej. W 2012 r. godzina pracy pracownika
kosztowała pracodawcę w Polsce 7,4 euro przy
średniej unijnej wynoszącej 23,4 euro. Dla
porównania, w Szwecji godzinowe koszty pracy
wyniosły 39,0 euro na godzinę, w Belgii 37,2 euro,
w Słowenii 14,9 euro.
• Dane OECD wskazują, że pod względem udziału
podatków w ogólnych kosztach zatrudnienia
pracownika Polska znajduje się poniżej średniej
liczonej dla krajów OECD. W 2011 roku udział
podatków w całkowitych kosztach pracy w Polsce
wyniósł 34,3 proc., podczas gdy w Belgii wyniósł on
55,5 proc., w Niemczech 49,8 proc., we Francji 49,4
proc., w Słowenii 42,6 proc.
wpływ na ograniczenie bezrobocia.
• Polskie prawo pracy jest bardzo elastyczne.
Obecne przepisy wyznaczają podstawowe standardy,
mające na celu organizację pracy w sposób spełniający minimalne wymagania bezpieczeństwa i
higieny pracy. Przedsiębiorcy postulują coraz
większą elastyczność, co wiąże się z ograniczaniem
bezpieczeństwa zatrudnienia i niszczeniem równowagi między życiem zawodowym a rodzinnym. Przy
słabej kontroli państwa oznacza to usankcjonowanie
obniżenia standardów pracy, tym bardziej jeśli nie
ma w zakładzie pracy związków zawodowych.
• Obniżenie dopłat za godziny nadliczbowe może
zaszkodzić rynkowi pracy – pracodawcy będą
eksploatować pracowników już zatrudnionych za
niższe wydatki z tego tytułu, kosztem zatrudniania
nowych ludzi.
• Z danych rządowych wynika, że roczny koszt
godzin nadliczbowych to 10 mld zł. Rezygnacja z
godzin nadliczbowych pozwoliłaby na stworzenie
ponad 200 tys. miejsc pracy. W zamian Henrykia
Bochniarz proponuje obniżenie dodatków za
godziny nadliczbowe.
III. Postulat związkowców:
________________________________________
Wycofanie projektów nowelizacji kodeksu pracy
uelastyczniających czas pracy
• Z różnego typu badań wynika, że obniżanie
standardu uprawnień pracowniczych ma niewielki
IV. Postulat związkowców:
Zaniechanie likwidacji przywilejów emerytalnych
• Związki zawodowe od lat sprzeciwiają się
zmianom w systemie emerytalnym w części
dotyczącej górnictwa, jak również nazywaniu
uprawnień wynikających z zatrudnienia w
szczególnych warunkach przywilejami.
• Pracodawcy, postulując zmiany w systemie
emerytalnym dotyczące górników, nie uwzględniają
warunków pracy osób zatrudnionych w górnictwie
(praca zmianowa, ze zmniejszoną ilością światła,
tlenu, zapyleniem itp.). Z nich wynika niższy staż
pracy wystarczający do uzyskania prawa do
przejścia na emeryturę.
• Plan rządu w zakresie świadczeń emerytalnych
dla górników rozmija się z oczekiwaniem Komisji
Europejskiej budowy silnego przemysłu w Europie,
pogarsza bowiem sytuację pracowników w jednej z
najważniejszych branż polskiej gospodarki.
Walka z bezrobociem jest oczywistym
obowiązkiem związków zawodowych. Nie działają
one tylko w interesie pracujących. Naszym celem
jest polityka pełnego zatrudnienia, godnie
zarabiający pracownicy, Polska zrównoważonego
rozwoju.
Przewodniczący OPZZ
Jan Guz
Powyższa polemika z tekstem Henryki Bochniarz
ukazała się 3 czerwca 2013 r. w „Gazecie Wyborczej”
Wydaje Biuro Prasowe OPZZ
Redaktor Grzegorz Ilka,
00-924 Warszawa, ul. M. Kopernika 36/40,
tel. (022) 551-55-04, e-mail: [email protected]
O czym piszą związkowcy nr 7(49) 15 czerwca 2013
3
Zbigniew
Janowski
Przyjaźń –
najlepiej na piśmie...
Związki zawodowe mają dziś problemy. Dużo
poważnych problemów. Jednym z nich jest właściwe
rozpoznanie potencjalnych sojuszników.
W polskiej demokracji związki zawodowe mają
bardzo ograniczone możliwości oddziaływania na
politykę na rynku pracy. W kraju, w którym
dominująca od kilku lat partia z dialogu społecznego
uczyniła fasadę (a czasem farsę), związki zawodowe
muszą poszukiwać sojuszy. Nie jest to łatwe, bo
inne ugrupowania rządzące wcześniej nie
zachowywały się dużo lepiej. Deklaracje, że
związkowców nie interesuje polityka są nośne, ale
mało efektywne. Związki nie uprawiają polityki
partyjnej i nie powinny interesować się strukturami
władzy, bo źle na tym wychodzą. Nawet siedząc „na
tylnym siedzeniu”.
Ale bez współpracy z partiami w takim systemie
jak nasz niewiele da się zrobić. Partia od kilku lat
dominująca nie wchodzi w grę, bo jej liderzy od
dawna deklarowali swoją głęboką niechęć do ruchu
związkowego a ich koncepcje polityki społecznej i
kształtu rynku pracy są odległe od wizji związków o
całe lata świetlne.
Ale z innymi ugrupowaniami sprawa nie jest już
tak prosta. W Polsce część prawicy partyjnej ma
dość rozbudowane programy socjalne i część ruchu
związkowego podejmuje z tymi ugrupowaniami
współpracę. To nie jest, wbrew pozorom, takie
trudne do zrozumienia. Środowiska związkowe mają
z reguły programy społeczne i wizje rynku pracy,
które można zakwalifikować do nurtu lewicowego.
Ale członkowie związków to nie członkowie partii.
Ich poglądy obyczajowe, stosunek do wiary czy
tradycji z reguły odzwierciedlają zróżnicowanie
całego społeczeństwa. Branżowe związki zawodowe
zwykle są wiązane z lewicą polityczną. Tak było
przez wiele lat, ale ten sojusz w pewnym momencie
zaczął się psuć. Największa partia polskiej lewicy
rządząc przez lata po prostu zaczęła realizować
typowo liberalną politykę gospodarczą. Związki
zawodowe były potrzebne jej tylko z okazji
kolejnych wyborów. Przynajmniej takie można było
odnieść wrażenie. Związki poczuły się wykorzystawane. I drogi się rozeszły. Może nie całkiem, ale
utracone zostało coś, czego nie da się zapisać w
porozumieniach i deklaracjach. Zaufanie.
Lewica straciła swoją siłę. I stara się ją
odzyskać. Do tego potrzebna jest uczciwa analiza
przyczyn wcześniejszej porażki. Z punktu widzenia
branżowych związków zawodowych jedną z
ważnych przyczyn klęski lewicy było odejście od
polityki prospołecznej, gospodarczy liberalizm i
zaniechanie reprezentacji interesów pracowników.
Problem w tym, że w swoim rachunku sumienia
partia lewicy nigdy nie uznała tego za swój błąd. I to
jest pewien kłopot i przeszkoda na drodze do nowej
współpracy. Bo związki zawodowe nie mają krótkiej
pamięci. I nie uwierzą w kolejne proste zapewnienia
o wspólnocie celów.
To nie jest jedyny kłopot. Bo partii, które określają się mianem lewicowych jest dziś więcej.
Chętnie licytują się w liberalizmie obyczajowospołecznym, ale znacznie mniej chętnie precyzują
poglądy dotyczące tego fragmentu polityki gospodarczej, który odnosi się do rynku pracy. A związki
zawodowe oczywiście deklarują pełne poparcie dla
równouprawnienia, ale już mniej zajmują się problemami obyczajowymi. A na pewno w hierarchii
ważności bardziej istotna dla nich jest polityka
społeczna, polityka gospodarcza i relacje na rynku
pracy. Teraz będąc w opozycji można dużo
obiecywać, ale po ewentualnym zdobyciu władzy
trzeba będzie powiedzieć „sprawdzam”. Poprzednio
się nie udało dotrzymać słowa i nie ma gwarancji, że
tym razem się uda.
OPZZ zostało zaproszone na Kongres Lewicy.
Na razie nie wiadomo do końca, czym ma być ten
Kongres. Wiecem poparcia dla partii, czy poważną
rozmową o wspólnym programie? Nie najlepiej się
zaczyna, bo już na wstępie toczy się debata, kto ma
prawo być lewicą i kto ma prawo o tym decydować.
Nie ma sensu wpisywać się w tę licytację, ale jeśli
już ktoś ma prawo do wydawania certyfikatów
lewicowości w tym towarzystwie, to są to chyba
branżowe związki zawodowe.
A może by tak powiedzieć „sprawdzam” przed
wyborami, o które partiom chodzi przede wszystkim
(a niektórym wyłącznie)? Może trzeba ustalić, czy
istnieje przynajmniej podobieństwo programów. Jak
partie widzą mechanizmy dialogu społecznego,
miejsce partnerów społecznych w systemie i
realizację zawartych w ramach dialogu porozumień?
Czym jest dla nich dialog społeczny a czym
obywatelski? Jak mają wyglądać relacje na rynku
pracy, minimalne standardy zatrudnienia, płacy,
bezpieczeństwa socjalnego? Jak widzą przyszłość
systemu emerytalnego? Jak wreszcie widzą rolę i
miejsce związków zawodowych w systemie polskiej
demokracji? Te i wiele innych pytań warto zadać już
teraz i otrzymać wyraźne odpowiedzi.
Najlepiej na piśmie...
Przewodniczący
Związku Zawodowego „Budowlani”
Zbigniew Janowski
________________________________________
Ryszard
Zbrzyzny
Tniemy koszty
zawodowo
Jak nie jesteś bogaczem, to nie stać cię na
taniochę, złą jakość i barachło – głosi stara ludowa
O czym piszą związkowcy nr 7(49) 15 czerwca 2013
4
maksyma. Niepomni jednak mądrości z niej płynącej
zafundowaliśmy sobie władze Platformy Obywatelskiej, która na swych sztandarach niosła hasła
wprowadzenia taniego państwa.
Chcieliśmy to mamy.
Po pięciu latach rządów Donalda Tuska i jego
kompanii Skarb Państwa świeci pustkami, a zadłużenie sięga 1 biliona zł. Te kredyty spłacać będą
jeszcze nasze wnuki i prawnuki, przeklinając Rozrzutność swoich dziadów i pytając, na co poszła ta
kasa. Na dodatek większość majątku narodowego
albo została już sprzedana, albo doprowadzona do
bankructwa. Tanie państwo rozkwita w pełni. Wraz
z nim rosną podatki i ceny. Spadają natomiast
zarobki i kurczą się miejsca pracy. Dzieje się tak
prawie we wszystkich branżach. Jest jednak wyjątek. Na tle tej powszechnej mizerii sektor administracji publicznej rozwija się dynamicznie. Choć nic
nie produkuje, każdego roku kosztuje nas coraz
więcej.
Wydatki tylko na administrację centralną w
latach 2008–2012 wzrosły o 10,6 mld zł.
A przecież gdy parę lat temu pojawiły się
pierwsze symptomy kryzysu gospodarczego, premier Donald Tusk zapowiedział czas zaciskania
pasa. Z wielkim przekonaniem mówił o konieczności zamrożenia pensji w budżetówce, o redukcji
administracji i niezbędnych oszczędnościach we
wszystkich urzędach państwowych. Trzeba przyznać
– mądrze mówił. Problem jednak w tym, że zrobił
dokładnie odwrotnie.
W administracji publicznej pracuje o ok. 8 tys.
osób więcej niż w roku 2011. Podobnie było w
latach poprzednich. Urzędnicy tworzą już półmilionową armię. Mamy więc do czynienia nie z
redukcją, ale ze wzrostem zatrudnienia. Zapewne w
ten właśnie sposób Platforma Obywatelska buduje
swoje zaplecze wyborcze.
Absolutny rekord w tej konkurencji pobiło
Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej. W ciągu
czterech lat zatrudniono w nim 3450 nowych
pracowników. Na drugim miejscu są MSW i
Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji (traktowane
łącznie, bo do niedawna były jednym urzędem):
3111 osób. Na trzecim miejscu Ministerstwo Transportu, które powiększyło się o 1522 nowych
bezproduktywnych.
Efekty – brak programów aktywnego zwalczania
bezrobocia i antyspołeczne projekty zmiany prawa
pracy. Cyfryzacja, pomimo dawno wyznaczonego
terminu porodu, nadal w stanie zalążkowej.
Postępujący paraliż struktury kolejowej. Najdroższe
w Europie, choć poszatkowane, autostrady. Listę
tych sukcesów można by jeszcze długo wyliczać.
Za to wszystko rząd hojną ręką rozdaje różnego
rodzaju premie i nagrody W 2012 roku z tego tytułu
wypłacono ponad 0,5 mld zł. Jest to o 11 mln zł
więcej aniżeli w rekordowym – jak do tej pory –
2011 roku. W Ministerstwie Finansów – 94 mln zł,
w Ministerstwie Rozwoju Regionalnego – 68 mln zł,
w Ministerstwie Spraw Zagranicznych – 36 mln zł,
w Kancelarii Premiera – 17 mln zł.
Sprawiedliwie trzeba jednak przyznać, że ten
rząd ma szeroki gest nie tylko w stosunku do pracowników ministerstw. Dla ludzi Platformy również
spółki Skarbu Państwa mogą być prawdziwą kopal-
nią złota. Prawie żaden z ich szefów nie jest wynagradzany według „Ustawy kominowej”, czyli zbioru
regulacji ograniczających wynagrodzenia członków
zarządu do sześciokrotnej średniej krajowej (w tym
roku to około 23 tysięcy złotych miesięcznie).
Dzisiaj prezesi zamiast umowy o pracę mają w
kieszeni kontrakt menedżerski. Dzięki temu ich miesięczne pobory z reguły grubo przekraczają 100 tys.
zł. To i tak niewiele, jeśli się weźmie od uwagę, że
średnie wynagrodzenie ludzi zatrudnionych w OFE
wynosi 53 tys. zł miesięcznie. Mało tego, przyrost
wynagrodzeń w tych funduszach to 13 procent w
skali roku. Żeby obraz był pełny, trzeba jeszcze
wspomnieć o gabinetach politycznych umieszczonych przy ministerstwach i urzędach wojewódzkich.
Każdy z nich zatrudnia od kilku do kilkunastu
pracowników. W skali kraju to jest kilkanaście
tysięcy osób, które niczemu nie służą, nie przynoszą
żadnych dóbr i właściwie nie ponoszą żadnej
odpowiedzialności, ale są sowicie wynagradzane.
Tak wygląda nasze tanie państwo. A to, że
wyborcy opacznie to hasło zrozumieli, to już ich
problem, a nie rządu Donalda Tuska.
Przecież większość rzeczywiście zarabia grosze.
Przewodniczący Związku Zawodowego
Pracowników Przemysłu Miedziowego
poseł Ryszard Zbrzyzny
________________________________________
Jakub
Kus
Szara strefa
w budownictwie
– skala zjawiska, przyczyny, formy i wpływ
na rynek budowlany
Badanie wpływu zjawiska „szarej strefy” na
rynek pracy i produkcji w polskim sektorze budowlanym a także na funkcjonowanie firm wykonawczych i przemysłu materiałów budowlanych jest
utrudnione. Dane dotyczące występowania zjawiska,
czy grupy zjawisk nazywanych „szarą strefą” są
fragmentaryczne i dalece niewystarczające.
SZARA STREFA W SFERZE ZATRUDNIENIA TO:
•
Ukrywanie rzeczywistego wymiaru świadczonej
pracy (rzeczywiste kilkanaście godzin pracy
wobec nominalnych ośmiu);
•
Zatrudnianie części pracowników legalnie, części
nielegalnie;
•
Ukrywanie rzeczywistych uposażeń przed opodalkowaniem (zaniżanie nominalnych pensji i wypłata części wynagrodzeń bez ewidencji);
• „Oszczędności” na środkach zbiorowej i osobistej
ochrony i bezpieczeństwie pracy.
W ocenie zdecydowanej większości środowisk i
organizacji działających w polskim budownictwie
występowanie „szarej strefy” w obszarze pracy,
O czym piszą związkowcy nr 7(49) 15 czerwca 2013
5
usług, produkcji i obrotu w budownictwie ma
negatywny wpływ zarówno na stabilność rynku
pracy, konkurencyjność budownictwa i produkcji
wyrobów budowlanych, funkcjonowanie systemu
zamówień oraz jakość zarówno stosowanych
materiałów budowlanych jak i wykonawstwa. Te
negatywne opinie nie przekładają się jednak na
spójne i skuteczne działania skierowane na ograniczanie zjawiska „szarej strefy” pracy, produkcji i
usług w naszym sektorze.
Problemem jest samo zdefiniowanie zjawiska
szarej strefy. W dużym uproszczeniu, bazując na
opracowaniach UE, możemy przyjąć, że „szarą
strefą” nazywamy ten obszar działań na rynku
usług produkcji i pracy, który wykracza poza
ramy prawa i w istotny sposób je narusza. Do
takich działań możemy zaliczyć zaniżanie
kosztów pracy poprzez zaniżanie wynagrodzeń,
uchylanie się od ponoszenia obligatoryjnych
pozapłacowych kosztów pracy, unikanie ewidencjonowania rzeczywistego zatrudnienia, stosowanie niedopuszczalnych, tańszych technologii
wykonania, wprowadzanie do obrotu i stosowanie
produktów niskiej jakości, unikanie ewidencjonowania działalności podlegającej opodatkowaniu
etc. „Szara strefa”, w odróżnieniu od „czarnej
strefy” występuje z reguły na styku sfery legalnej i
nielegalnej. Pozwala przedsiębiorcy, pracownikowi
czy osobie samozatrudnionej na funkcjonowanie w
oficjalnym obrocie gospodarczym i na rynku pracy
przy jednoczesnym naruszaniu reguł uczciwej
konkurencji.
Kryzys w sektorze budowlanym wpływa na
wzrost zjawisk określanych mianem „szarej strefy”.
Taka jest powszechna intuicja, choć dotychczasowe,
fragmentaryczne badania prowadzone w różnych
krajach europejskich (także z udziałem ZZ „Budowlani”) nie wykazują bezpośredniej zależności
pomiędzy wielkością „szarej strefy” (szczególnie
zatrudnienia) i stanem koniunktury budowlanej. Bez
wątpienia jednak w trakcie kryzysu zjawiska związane z występowaniem „szarej strefy” są szczególnie widoczne i odczuwalne na rynku budowlanym.
Ujawniają wtedy szczególnie destrukcyjne skutki
funkcjonowania w „szarej strefie”.
Systemową przyczyną występowania „szarej
strefy” jest konkurencja na rynku pracy, usług i
dostaw w warunkach funkcjonowania wolnego
rynku, na którym dominuje zamawiający –
inwestor. Ograniczony dostęp do rynku powoduje
dążenie do obniżania kosztów pracy, usług i
produkcji. Ten proces obniżania kosztów jest
zjawiskiem normalnym, pod warunkiem, że odbywa
się w granicach obowiązującego prawa i dotyczy
przede wszystkim podnoszenia wydajności pracy
poprzez poprawę jej organizacji, ograniczania
zbędnych pozapłacowych kosztów pracy, wprowadzania nowych, tańszych (ale nie gorszych jakościowo) technologii, poprawę obsługi logistycznej.
Szara strefa w budownictwie jest zjawiskiem
trwałym. Ilość przedsiębiorstw, czy raczej podmiotów gospodarczych określanych tą nazwą i osób
wykonujących pracę w szarej strefie może się
zmieniać, nigdy jednak nie osiąga wartości, które
moglibyśmy ignorować w analizie sytuacji w
sektorze budowlanym. Nie ulega wątpliwości, że
ciągła kontrola rynku budowlanego w tym obszarze
jest bardzo potrzebna.
SZARA STREFA W SFERZE DZIAŁAŃ
GOSPODARCZYCH PRZEDSIĘBIORSTW TO:
•
Ukrywanie rzeczywistych dochodów przed opodatkowaniem (olbrzymia większość małych firm
wykazuje straty);
•
Unikanie opłacania podatków;
•
Nie regulowanie zobowiązań wobec ZUS i innych;
•
„Zatory płatnicze” czyli brak terminowych rozliczeń inwestorów z wykonawcami i generalnych
wykonawców z podwykonawcami i dostawcami;
•
Ignorowanie realnych kosztów pracy w procesie
zamówień publicznych i kalkulacji kosztów
inwestycji;
Pojęcie „szarej strefy” dotyczy zarówno nieoficjalnego, nie objętego państwowym systemem
podatkowym, statystycznym etc. systemu gospodarczego jak i rynku pracy. Te sprawy przenikają
się, choć nie są tożsame. Są przedsiębiorstwa w
sektorze budowlanym, które wytwarzają, świadczą
usługi i nawet zatrudniają, choć oficjalnie nie
istnieją i nie płacą podatków. To „czarna strefa”.
Pojęcie „szarej strefy” w znacznie większym
zakresie odnosi się do istniejących, legalnych firm
nie wykazujących faktycznego stanu swych
obrotów, świadczonych usług, ilości zatrudnianych
pracowników, rzeczywistych wynagrodzeń czy
rzeczywistego wymiaru czasowego i rzeczowego
świadczonej przez nich pracy. Dotyczy to również
produkcji materiałów budowlanych i wprowadzania
ich do obrotu. Szara strefa w budownictwie nie
jest przyczyną lecz skutkiem systemowych
patologii struktury gospodarczej kraju.
Budownictwo nie jest oczywiście jedynym
sektorem, w którym występuje „szara strefa”. Jest
jednak sektorem, w którym zjawisko pozalegalnego
i nieoficjalnego obrotu gospodarczego i istnienia
znaczącej sfery nielegalnego zatrudnienia jest
szczególnie widoczne i dotkliwe.
Źródeł tego stanu rzeczy trzeba szukać na
przełomie lat 80/90 ubiegłego wieku, kiedy liberalne
rządy dopuściły do swoistego eksperymentu w
budownictwie. Odbyła się żywiołowa prywatyzacja
sektora i jednocześnie jego atomizacja bez wprowadzania porządkujących ją ram prawnych. Pracownicy z dnia na dzień zostali pozbawieni osłon
socjalnych (wprowadzono je znacznie później),
rozpadł się system ochrony bezpieczeństwa pracy.
Nowe prawo pracy (czyli Kodeks) nie uwzględniło specyfiki budownictwa – tzn. samego cyklu
inwestycyjnego i sezonowych zmian dotyczących
intensywności pracy i nie zapewniło pracownikom
budownictwa stabilności ochrony socjalnej ani też
płynności świadczeń. Człowiek zatrudniony na stałe
w budownictwie i zajmujący się tylko budownictwem ma małe szanse na godziwe zaopatrzenie
emerytalne. Praca w budownictwie nie daje ani
gwarancji stałych dochodów przez całe życie
zawodowe, ani też gwarancji stałej, właściwej dla
stopnia zagrożenia, ochrony zdrowia.
Budownictwo i przemysł wyrobów budowlanych
to branże szczególnie wrażliwe na dekoniunkturę
gospodarczą. To zjawisko naturalne. Problem w
tym, że całkowicie liberalne podejście do tego se-
O czym piszą związkowcy nr 7(49) 15 czerwca 2013
6
ktora i panująca w nim niczym nieograniczona
walka konkurencyjna przy wieloletnim braku skutecznych państwowych programów społecznych
związanych z budownictwem – szczególnie mieszkaniowym – pogłębiają występujące zjawiska
kryzysowe.
Budownictwo jest w stanie wchłonąć dużą ilość
słabiej wykwalifikowanej siły roboczej. Stąd takie
zainteresowanie budownictwem migrujących pracowników zagranicznych – i zainteresowanie drobnych i średnich pracodawców zatrudnianiem
zagranicznej, tańszej siły roboczej. Dumping na
rynku pracy jest możliwy bo wbrew zapewnieniom
kolejnych rządów Polska nie ma systemu ochrony
przed napływem nielegalnej siły roboczej. Może
inaczej – ma zapisy prawne, których egzekucja jest
iluzoryczna. Warto wspomnieć, że w procesie likwidacji Krajowego Urzędu Pracy rozpadowi uległ jego
system zbierania informacji statystycznej. Nawet
gdy jeszcze istniał dane na temat nielegalnego zatrudnienia obcokrajowców były tylko szacunkowe.
Prawo o zagospodarowaniu przestrzennym,
prawo budowlane i prawo zamówień publicznych
podlegają nieustannym zmianom i wciąż są
niedoskonałe. Ten kompleks „niedoskonałości”
stwarza wiele luk bezwzględnie wykorzystywanych
przez zarówno nieuczciwych pracodawców jak i
zdesperowanych pracowników. I jedni i drudzy nie
lubią płacić podatków. Co istotne, pracownicy nie
mają przeświadczenia, że płacone przez nich
podatki i potrącenia maja wpływ na ich osobistą
sytuację w przyszłości i obecnie: na lepszą opiekę
zdrowotną, na wysokość i pewność świadczeń
emerytalnych. Ponieważ w tych sferach państwo
postrzegane jest jako niewiarygodne pracownicy
przedkładają bieżące dochody nad nieokreślone i
niepewne świadczenia w przyszłości.
Średnia i mała firma o niewielkim kapitale w
zasadzie nie jest w stanie całkowicie legalnie
przetrwać na rynku budowlanym w kryzysie. Nie
jest w stanie „wygrać przetargu”. Wygrywa firma, w
której ludzie zgadzają się pracować po 12-14 godzin
przy nominalnym czasie 8 godzin. Firma, która
oszczędza na środkach ochrony i omija przepisy bhp
by budować taniej i szybciej. Firma, która nie ma
zbędnych obciążeń – w tym instytucji socjalnych,
których utrzymanie kosztuje. Firma, która nie płaci
przynajmniej części podatków. Firma, w której z
tego samego powodu pracownicy godzą się na
minimalne wynagrodzenie a resztę należności otrzymują w kopertach już bez obciążeń podatkowych.
Taka właśnie firma może zaproponować dumpingową cenę inwestorowi i wygrać przetarg. I przetrwać
na rynku. I to musi być jeszcze firma przygotowana
na to, że inwestor lub generalny wykonawca długo
jej nie zapłaci należności – albo jeśli płaci za etapy
realizacji czy dostaw to nie zapłaci ostatniej raty. Bo
inwestorowi lub generalnemu wykonawcy opłaca się
nie płacić. Relacje inwestor – generalny wykonawca
także nie są wolne od patologii generowanych w
dużej mierze przez nieprecyzyjne i patogenne prawo.
Trzeba sobie uświadomić, że szara strefa i
związana z nią korupcja w budownictwie są jedynie
zjawiskami mieszczącymi się w strefie patologii
całej gospodarki. Nie da się wyodrębnić i rozwiązać problemów budownictwa wyodrębniając
je ze struktury gospodarki. Natomiast prawdą jest,
że zjawiska patologiczne w budownictwie są
szczególnie widoczne i dotkliwe.
SPECYFICZNE PRZYCZYNY WYSTĘPOWANIA
SZAREJ STREFY W BUDOWNICTWIE:
•
„Rozbicie” podmiotów gospodarczych w sektorze
będące rezultatem przekształceń gospodarczych,
ale też wynikiem żywiołowej prywatyzacji w
latach 1989-94 przy braku regulacji prawnych
porządkujących zatomizowany rynek budowlany;
•
Słabość organizacji pracodawców i brak realnego
wpływu organizacji branżowych na sytuację;
•
Słabość organizacji związkowych i brak powszechnie obowiązujących układów zbiorowych
pracy;
•
Brak stabilności gospodarczej, długofalowej polityki budowlanej i mieszkaniowej, ciągłe zmiany;
•
Brak rzeczywistej kontroli nad napływem zagranicznej siły roboczej;
•
Korupcjogenna ustawa o zamówieniach publicznych;
•
Nieczytelny i nieuregulowany system podwykonawstwa. Brak ograniczeń w liczbie poziomów
podwykonawstwa;
•
Brak regulacji promujących legalnie działające
firmy i eliminujących z rynku firmy drastycznie
naruszające porządek prawny.
Co trzeba i można robić? Trzeba zmieniać prawo
i budować w oparciu o to prawo instytucje. Karanie
działań nielegalnych musi być łączone z ekonomicznym wspieraniem działań pożądanych. Nie
wystarczy na przykład karać za „oszczędzanie” na
bezpieczeństwie pracy. Trzeba tworzyć mechanizmy, które spowodują, że inwestycje w bezpieczeństwo i wyższe standardy pracy będą ekonomicznie opłacalne dla pracodawcy. Słabością Polskich reform było i jest oderwanie tworzenia prawa
od budowy skutecznych instytucji. To było i jest
trochę tak, że uchwalamy ustawę a potem nie ma
środków na skuteczne funkcjonowanie instytucji,
którą utworzyliśmy. Tworzą się luki bo wiele
instytucji funkcjonuje tylko „trochę”. Trochę
funkcjonują Urzędy Pracy, trochę może zrobić
nadzór budowlany, trochę ZUS, urząd skarbowy,
trochę PIP. W środku są dziury, w których mieści się
„szara strefa”. I niemalże wszyscy trochę godzą się
na tę „szarą strefę”, bo ludzie z czegoś muszą żyć.
Ta podwójna moralność polskiej gospodarki jest
jedną z głównych barier.
W sposób naturalny powstaje więc pytanie, czy
państwo rzeczywiście jest zainteresowane radykalnym ograniczaniem „szarej strefy” i związanych z nią zjawisk patologicznych. Czy nie jest
tak, jak sugerują badacze i praktycy w wielu krajach
europejskich, że władza publiczna milcząco przystaje na funkcjonowanie „szarej strefy” na rynku
pracy, traktując ją jako swoisty wentyl bezpieczeństwa i godząc się jednocześnie na utratę części
należnych dochodów podatkowych? Czy to samo
dotyczy sfery usług i produkcji?
Powstaje więc kolejne pytanie, czy „szara strefa”
pracy, produkcji i usług nie jest trwałym, niezbywalnym elementem liberalnej gospodarki, wpisanym
w system?
„Szarej strefy” nie udało się wyeliminować w
żadnej europejskiej liberalnej gospodarce. Udaje się
O czym piszą związkowcy nr 7(49) 15 czerwca 2013
7
ją jednak ograniczać. Działania mające na celu
znaczące ograniczenie szarej strefy w budownictwie
muszą być przede wszystkim kompleksowe, realizowane zarówno w sferze zamówień, projektowania,
wykonawstwa, obrotu i dostaw materiałów, jak i
prawa pracy i polityki podatkowej. Działania te
muszą być konsekwentne i długotrwałe – także w
sferze stabilnej zrównoważonej polityki budowlanej.
Dopiero wtedy możemy mieć nadzieję na zauważalne ograniczenie zasięgu szarej strefy.
Kluczową rolę musi odgrywać tutaj państwo
tworząc i wdrażając spójne ramy prawne i budując
skutecznie egzekwujące prawo instytucje. Ten system prawa i instytucji musi być wewnętrznie spójny.
Brak spójności, współpracy i czytelnego podziału
kompetencji jest główną słabością polskiego państwa w tym zakresie.
Potrzebny jest także system kontroli wewnętrznej, sektorowej uzupełniający działania państwa. Dziś
takiego systemu praktycznie nie ma, a sektorowe
organizacje pracodawców i pracobiorców mają bardzo ograniczone możliwości skutecznego działania.
Sekretarz Zarządu Krajowego
Związku Zawodowego „Budowlani”
Jakub A. Kus
________________________________________
Tadeusz
Motowidło
Żory, przedmieście
Twinpigs
Prezydent Żor walnie przyczynił się do tego, że
w nie tak dalekiej przyszłości może zostać
zlikwidowanych nawet kilka tysięcy miejsc pracy.
Gratuluję mieszkańcom Żor takiego prezydenta.
Gratuluję mieszkańcom Żor także tych radnych,
którzy w głosowaniu byli przeciwni temu, aby JSW
wydobywała węgiel ze złóż po dawnej kopalni Żory.
Dzięki temu ruch Borynia KWK Borynia-ZofiówkaJastrzębie nie będzie się rozwijał. Macie, państwo,
szczególny wkład w to, aby ograniczać liczbę
stabilnych miejsc pracy. Praca samorządowca jest
trudna i ciężko w niej błysnąć. Wy błysnęliście.
Dotarły do mnie plotki, jakoby Waldemar Socha
miał pretensje do mnie i kilku innych związkowców,
którzy na łamach „Nowego Górnika” niepochlebnie
wyrażali się o jego negatywnym nastawieniu do
planów wydobycia węgla koksowego pod Żorami.
Nie oszczędzaliśmy także samego prezydenta, który
najwyraźniej jest zmęczony przedłużającą się służbą
dla miasta i jego mieszkańców. Sugerowaliśmy panu
prezydentowi odpoczynek. Po ostatnim głosowaniu
jestem przekonany, że prezydent koniecznie musi
odpocząć. Pan Socha ma kłopoty z realną oceną
rzeczywistości. Chyba zaczyna mylić fakty i swoje
fobie. Na przykład prezydent wciąż nie dopuszcza
do siebie informacji, że JSW nie chce rujnować Żor.
Z zapartym tchem śledziłem wywody pana
prezydenta o tym, jakoby wydobycie prowadzone
pod niewielką częścią miasta miało całkowicie
pozbawić Żory terenów inwestycyjnych, na których
zaplanowano kolejny obszar Katowickiej Specjalnej
Strefy Ekonomicznej. Przecież podczas jednego ze
spotkań, na wyraźną sugestię pana prezydenta,
Jastrzębska Spółka Węglowa zrezygnowała z wydobycia na tym terenie. Dlaczego pan Socha nie
zanotował sobie tego w kalendarzu, nie poczytał
własnych notatek albo nie zlecił jakiemuś
przytomnemu urzędnikowi, aby choć pobieżnie
zreferował, jak wygląda rzeczywistość? Do pana
prezydenta nie dociera prosty fakt, że JSW to
największy pracodawca w regionie. W samej JSW
pracuje ponad 2500 mieszkańców Żor. W całej
Grupie Kapitałowej pracuje ich natomiast ponad
3000. JSW nie jest pierwszą lepszą firemką, która
chce się nachapać, zwinąć interes i pójść gdzie
indziej. Prezydent Żor uparł się, że JSW chce
zrujnować miasto i zablokować jego rozwój.
Zwolennicy wizji prezydenta tak bardzo obawiali się,
że ktoś może przed nimi odkryć prawdę, że nie
zgodzili się, aby mieszkańcy terenów, pod którymi
miałoby być prowadzone wydobycie, wypowiedzieli
się na ten temat w referendum. No bo jakby wyglądał
pan prezydent, gdyby okazało się, że mieszkańcy są
za, a on jest przeciw? Nie mogę się oprzeć wrażeniu,
że najwyższy czas, aby prezydent Żor odpoczął. Po
wielu latach sprawowania tej funkcji zaczyna się czuć
jak Chuck Norris. A może to jest Chuck? Bo któż
inny upierałby się, aby Żory słynęły wyłącznie z tego,
że leżą na peryferiach Westernowego Parku Rozrywki
Twinpigs? Jak na ironię w Twinpigs na krótko władzę
przejął Chuck Norris i zaraz zaginął. W internecie
ukazała się wstrząsająca informacja: „Chuck, który 25
maja przejął urząd Szeryfa w miasteczku Twinpigs,
padł ofiarą sprytnej zasadzki”. Trzy dni później, 28
maja, radni Żor odrzucili większością głosów
propozycję referendum w sprawie fedrowania JSW.
Najpierw jednak radni żorscy odrzucili wniosek JSW
w sprawie zmiany miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego miasta Żory, tak aby można
było wydobywać węgiel. Czy jest jakiś związek
między sprytną zasadzką na Chucka a wynikiem
głosowania? Czy to prawda, że prezydent Socha to
tylko jedno z przebrań Chucka? Czy możliwe, że
Chuck nie wpadł w zasadzkę, ale podstępnie podszył
się pod prezydenta Sochę? Wiele na to wskazuje, bo
ponoć widziano prezydenta, jak trzaskał drzwiami
obrotowymi w markecie Kaufland w Żorach, potem
powiedział „drzwi” w liczbie pojedynczej, a na głowę
założył hełm wywrócony na lewą stronę. Wiadomo,
że tylko Chuck potrafi robić takie sztuczki. Od czasu,
gdy Żory mają za prezydenta Chucka przebranego za
Sochę, miasto stać na wszystko. Nawet na to, żeby
lekką ręką ograniczyć rozwój JSW. Żory nie
potrzebują nowych miejsc pracy. Kasy na życie
mieszkańcom nie zabraknie, bo Chuck będzie chodził
osobiście po gotówkę do banku BZ WBK, tak jak to
robił w telewizyjnych reklamówkach. Podobno bank
ze strachu przed Chuckiem będzie przelewał na konta
żorzan tyle, ile będzie trzeba. Dobrze jest mieszkać na
przedmieściu Twinpigs.
Przewodniczący Związku Zawodowego
Górników JSW SA Zofiówka
Tadeusz Motowidło
O czym piszą związkowcy nr 7(49) 15 czerwca 2013
8