Maja bya studentk filologii polskiej na UG. Przed

Transkrypt

Maja bya studentk filologii polskiej na UG. Przed
Maja była studentk filologii polskiej na UG. Przed
miesi cem napisała do niego maila, przedstawiaj c si
wprost jako zadeklarowana fanka jego twórczo ci i w taki
oto sposób zacz ła si ich znajomo ć. Najpierw korespondencyjna. Potem jednak, kiedy przestała jej wystarczać wymiana wiadomo ci, poprosiła go o spotkanie (pod
pretekstem zło enia autografu). Poczuł si doceniony i nie
potrafił jej odmówić, choć z reguły unikał spotka z czytelnikami, zwłaszcza teraz, kiedy nie miał specjalnie czego
promować i czuł si powa nie wypalony (nie mówi c ju
o chronicznym deficycie czasu). Kiedy j zobaczył po
raz pierwszy, nie mógł uwierzyć własnym oczom (wczeniej nie miał odwagi poprosić o zdj cie i wyobra ał sobie
jak niechlujn grubask w okularach, posuwan jedynie
przez czas). Widział przed sob bardzo zgrabn i zadban
kobiet , która miała w sobie to magnetyczne „co ”, co
powodowało u m czyzn przyspieszon pulsacj . Wtedy
to od yły w nim jakie ukryte kompleksy, dopóki adoracja, któr wyczuł w jej słowach, gestach i spojrzeniu,
z powrotem nie przywróciła mu wzgl dnej pewno ci siebie. Oczywi cie, gdyby był statystycznym Kowalskim,
stoj cym przed ni w kolejce do sklepu, zupełnie nie
zwróciłaby na niego uwagi, ale pan pisarz, wiadomo, to
jednak wy sza półka; tutaj nawet niesubtelno ci – włosy
w nieładzie, niedogolenie i notoryczne zm czenie w oczach
– maj swój urok.
– Mieszkam sama, bo wła cicielka lokalu, która przej ła go zreszt niedawno po babci, wyjechała do Francji
na Erasmusa – wiesz, taki program wymiany studenckiej,
i zostawiła mi mieszkanie pod opiek . Czasem siedz do
trzeciej, czwartej, czytam, pisz wiersze. Chciałby przyj ć,
89
pogadać, to… – zawiesiła głos, jakby była zakłopotana.
– Po prostu wpadnij, b d czekała.
Wiedziała przecie , e ma on , a mimo to zapraszała
go o takiej porze. Musiała sobie zdawać spraw z tego,
czym to si mo e sko czyć, a mo e raczej, do czego to
ma doprowadzić – pytanie tylko, na ile chciała osi gn ć
wła nie taki skutek. Z pocz tku w ogóle nie przyjmował do
wiadomo ci, e mo e si u niej tak po prostu pojawić, ale
potem zacz ł spacerować nocami i zastanawiał si , co by
było, gdyby jednak zebrał w sobie t odwag i zdobył si na
ten krok. Chodził od skweru Ko ciuszki do wi toja skiej,
potem odbijał na Władysława IV przez Armii Krajowej.
Przechodził obok jej bloku, zatrzymywał si i długo patrzył
na domofon, wiedz c, e dzieli ich ju tylko granica
jednego d wi ku.
Dzisiaj, choć r ka zadr ała mu po raz kolejny, nie cofn ł
jej. Po prostu zadzwonił.
– Tak? – Jej głos wydał mu si ospały.
– Rafał… – mrukn ł nieco speszony.
– Rafał, to naprawd ty?
I nie czekaj c na potwierdzenie, wpu ciła go do rodka.
A potem to wszystko, co miało miejsce, przynajmniej do
pewnego momentu, było przewidywalne.
Przewidywalne jak twoja proza – pomy lał autoironicznie.
Błogosławie stwo autoironii potrafiło ocalić niejednego
pisarza przed mieszno ci . Je li nie jest wystarczaj co
wielki, wystarczy, e b dzie miał tego pełn wiadomo ć
i od czasu do czasu przyzna si do tego przed innymi; wszelkie zarzuty o pretensje, megalomani czy wygórowane
90
w stosunku do mo liwo ci ambicje, b d wówczas spychane na margines bezpodstawno ci.
Szanowano go za ten ostentacyjnie okazywany dystans
wzgl dem siebie. Zawsze wyczekiwano tego momentu, kiedy spu ci powietrze z nad tego balonu, rzuci zgrabn ripost
o autokrytycznym zabarwieniu. Ale bywało to kłopotliwe,
zwłaszcza wtedy, kiedy jego niedyspozycja literacka czy
towarzyska była gł bsza, kiedy wychodziły z niego zm czenie, kompleksy, kiedy dawała o sobie znać niezgoda na
ukrywanie własnych ambicji i nieustanne odgrywanie roli
pajaca, któr tyle wzi ł na siebie, co mu j przypisano.
I siedział na kanapie Mai, s cz c jedynie col ( eby
zachować pozory kontroli nad sob ), wci zakłopotany
swoj obecno ci tutaj. Ona tymczasem piła jakie półwytrawne wino, ci gle podsuwaj c mu drugi kieliszek, ale
on konsekwentnie, chocia grzecznie, odmawiał.
W swoim komplementuj cym monologu uwzgl dniła
prawie wszystkie jego prozatorskie dokonania – nawet te,
o których on sam wolałby zapomnieć. Oczywi cie, pochwały, nawet je li bywaj kłopotliwe, przede wszystkim s
przyjemne, bo w ka dym tkwi wewn trzna potrzeba bycia
docenianym. Szczególnie w drugoligowych pisarzach.
Och, jak e wspaniały był ten jego kryminał „Martwy
wstanie ostatni”, jak e zaskoczyło j rozwi zanie akcji.
Takie oryginalne! Któ mógł podejrzewać, e facet na
wózku jest tak naprawd morderc ?!
No przecie nikt, kto nigdy nie miał w r ku „Kurtyny”
Agaty Christie czy nie ogl dał „ ciganego przez samego
siebie” z cyklu „07 zgło si ” (nie wspominaj c o powie ciowym pierwowzorze scenariusza) albo jednego ze skeczów
z „Małej Brytanii” – dopowiedział w my lach.
91
Och, jak wzruszaj ce było spotkanie dwójki głównych
bohaterów w „ cianie” po obaleniu muru berli skiego
– m czyzny z NRD i kobiety z RFN, którzy korespondowali ze sob przez niemal dziesi ć lat. A jego to enowało. Z perspektywy czasu ałował, e nie dowiaduj si ,
e jedno z nich jest ju w zwi zku, najlepiej mał e skim.
Taki ckliwy happy end, jaki zgotował bohaterom, ci gn ł
na niego fal krytyki, której mógł przecie unikn ć, gdyby
wykazał si wystarczaj c zapobiegliwo ci . A przecie
miał dobre intencje. Nie chciał wszak e zasmucać czytelniczek – ostatecznie wyszło na to, e obraził ich inteligencj .
Miał nawet w głowie ci g dalszy, ale jak pisać ci g dalszy
do czego , co si nie obroniło? To jak wniesienie apelacji
od przegranej sprawy – startowało si ze straconej pozycji.
Och, jak bardzo przypadł jej do gustu młody prawnik
– cwaniak z „Pozwanej”. Krytyka si nie zna. Kogo obchodz szyderstwa znawców przedmiotu, punktuj cych, e
z ksi ki zalatuje ignorancj prawn i bł dami merytorycznymi? Przecie ka da powie ć jest mniej lub bardziej
umowna. Jak mawiał Flaubert – nie trzeba być jajkiem na
patelni, by opisać jajecznic .
– A to ty mnie tak broniła na forum… – westchn ł,
pokrzepiony jej słowami. – Dzi kuj .
Mówiła, patrz c na niego (równie łapczywie, co wlewała
w siebie wino), przerywała na chwil , a potem znowu
wystrzeliwała z siebie kaskad słów, tyle e za ka dym
razem z coraz mniejszym sensem.
No przecie , na lito ć, ile mo e trwać to preludium,
ta gra wst pna słów. Tak, wie doskonale, e to ostatni moment, eby si wycofać – ma wszak e on i dziecko. Ale
przecie był w stanie w jednej chwili przywołać tysi ce
92
usprawiedliwie . ona nie okazuje mu adnej czuło ci, nie
jest zainteresowana adn form seksu, tłumacz c mu, e
tak to jest ze wie o upieczonymi matkami; do tego nie
wykazuje adnego zrozumienia dla jego pisania, robi mu
ci głe wyrzuty, wypowiada nieustannie litanie alów i pretensji. A dziecko? On tego dziecka przecie nie chciał…
Teraz tylko przeszkadzało. Przeszkadzało mu w pisaniu,
a im w po yciu. Zamiast zjednoczyć, oddaliło ich od siebie.
Przecie jak tu wchodził, podejmował okre lon decyzj ,
liczył si z konsekwencjami. Teraz nie było odwrotu… To
znaczy był, ale przecie statystyczny zdrowy facet, który
ma przed sob napalon młod kobiet , niezale nie od
okoliczno ci pobocznych, nie widzi ju wyj cia, widzi
tylko wej cie.
Wchodził w ni delikatnie, nieco wstydliwie, a ona najpierw oplotła go swoimi długimi nogami, a potem, tonem
nieznosz cym sprzeciwu, kazała mu przyspieszyć. Kiedy
zastosował si do tego polecenia, jej oddech stał si ci szy,
a ciałem zacz ły targać spazmy. On, najpierw zupełnie porwany i podporz dkowany przez fal nami tno ci, z czasem
pod wpływem stresu i wyrzutów sumienia, zacz ł przenosić
swoje my li gdzie indziej. Wreszcie stała si ostatnia rzecz,
której si w tym momencie mógł spodziewać – poczuł, e
z wolna ust puje mu erekcja, e ka dy kolejny ruch staje si
coraz bardziej zimny i mechaniczny, i zamiast przybli ać,
oddala go od seksualnego spełnienia.
Przy wszystkich tych marnych usprawiedliwieniach,
którymi si zasłaniał, wiedział przecie doskonale, e nie
powinno go tutaj być. Nawet pogodzony ze swoj zdrad ,
nie mógł przestać my leć o tym, e krzywdzi wiele osób,
93
w tym równie Maj . Gdyby nie to, e jego seksualna
niemoc była kompromituj ca, uznałby z satysfakcj , e nie
jest jednak takim skurwielem, za jakiego si uwa ał.
Wyrwał si z miłosnego obj cia i zacz ł zbierać
rozrzucone wokół łó ka rzeczy.
– Powinienem si zbierać… – rzucił nieprzytomnie, nie
patrz c w jej kierunku.
– No co ty? Co si stało? Zosta – wyci gn ła w jego
kierunku r k . – Nie chc , eby tak zapami tał nasze
spotkanie. Przepraszam…
Za co przepraszała? – pomy lał i nagle zrobiło mu si jej
bardzo al. Prawie tak jak Marty.
Le eli. Mimo seksualnego niespełnienia, jej obecno ć,
zapach jej ciała, pełne zrozumienia i czuło ci spojrzenie,
ciepło głosu, wszystko to sprawiało, e poczuł si znowu
lepiej, stopniowo odzyskuj c pewno ć siebie.
Teraz to on mówił. Opowiadał o nowym projekcie
(antologii) i swoich pomysłach na kolejne powie ci. O tym,
e zgłosił si do niego producent jakiego serialu kryminalnego gotowy zaadaptować „Martwy wstanie ostatni” na
potrzeby jednego z odcinków. Potem spytał j , czy przeszkadza jej, e ma on i dziecko. Odpowiedziała wyrozumiale, e ka dy potrzebuje ucieczki i powrotu do siebie,
wi c nie powinien si przesadnie obwiniać. Dodała te , e
dla niej obcowanie z jego osob ma gł bszy wymiar, nawet
je li miałoby si okazać incydentalne.
Dobrze to uj ła – ka dy potrzebuje ucieczki i powrotu
do siebie – powtarzał w my lach. Uspokoiło go, e Maja
zdaje sobie spraw z tego, e po tej nocy, albo w innej,
nieco dłu szej perspektywie, ich drogi rozejd si , wróc
94
do punktu wyj cia, czyli okazyjnej korespondencji. e
nie b dzie łapczywie wyci gać w jego kierunku r k, je li
on nie wyrazi woli i zainteresowania w podtrzymaniu tej
znajomo ci – czy to na poziomie ogólnym, czy w fizycznym jej wymiarze.
Opowiadał jej, e ona go nie rozumie i nie docenia,
traktuj c jego pisanie jako ci ar, a nie przywilej. Wysyła
go do „powa nej pracy”, bo uwa a, e z całej tej „pisaniny” (na któr składała si wła ciwa twórczo ć, recenzje wewn trzne, felietony internetowe i redakcja tekstów)
wyci ga dwa razy mniej ni miałby, gdyby zatrudnił si
w biurze, czy nawet jako robotnik fizyczny.
– Jako robotnik fizyczny, rozumiesz? – powtórzył oburzony, a ona za miała si nerwowo. – Wystarczyłoby, eby
przestała unosić si honorem i wzi ła pieni dze od swojej
matki. Stara ma du rent , nie musi zapisywać połowy
tego na Liche . Lepiej dałaby córce.
Kiedy mówił, uwalniaj c negatywne emocje, jej r ka
co jaki czas zanurzała si pod kołdr i pie ciła jego
ura on niepowodzeniem m sko ć. Najpierw próbował j
delikatnie powstrzymywać upominaj cym spojrzeniem,
ale potem, kiedy poczuł, e penis powoli nabrzmiewa,
przygotowuj c siebie i jego do drugiej szansy, pozwolił
jej kontynuować.
Telefon. Wła nie teraz. Marta. Odebrać czy nie odebrać
– bił si z my lami. Je li nie odbierze, rozhisteryzowana
kobieta gotowa jeszcze zadzwonić na policj , zgłaszaj c
jego zagini cie i wówczas dopiero przekona si o smaku
prawdziwych kłopotów.
– Gdzie jeste ? Tak si bałam! – usłyszał głos ony,
przewidywalnie uderzaj cy w dramatyczn tonacj .
95
– Niepotrzebnie – odparł sucho, wskazuj c jednocze nie Mai palcem, eby zachowała milczenie. – Jestem…
Poczuł coraz szybszy ruch dłoni Mai i powracaj ce
podniecenie.
– Jestem w hotelu Gdynia…
– W hotelu? Zwariowałe ? Nie mamy pieni dzy, a ty
wynajmujesz sobie pokój hotelowy? – bardziej krzyczała
ni pytała.
– Musz ko czyć… Uspokój si . Wszystko b dzie
dobrze. – Zirytowany przerwał poł czenie. Teraz, kiedy był
w ciekły na on , miał motywacj i ochot , eby rzucić
si na Maj , zer n ć j .
Kiedy przyci gn ł j do siebie, próbuj c całować
w szyj , wypr yła si i powstrzymała go ruchem r ki,
daj c do zrozumienia, eby zastopował.
– Zabawmy si … w suk – zaproponowała nieoczekiwanie.
To było chore i złe, ale zarazem ekscytuj ce. Ach, ci
studenci! S tak zdemoralizowani, e zwykły seks im
ju nie wystarcza; inspiruj si najwyra niej pornografi
internetow , szukaj c dodatkowych bod ców i wra e
w rozmaitych udziwnieniach. Bezwzgl dnie, wiat upadał
a on w tym upadku brał czynny udział.
Z pocz tku my lał, e ma oprowadzać j na smyczy po
pokoju i brać od tyłu, ale ona u wiadomiła mu bez ceregieli, e chodzi jej o co zgoła innego. Chodziła nago na
czworakach, prowadzona przez niego na smyczy, wydaj c
z siebie dziwaczne d wi ki przypominaj ce raczej skowyt
ni szczekanie, od czasu do czasu stawiaj c si mu, jak na
niesubordynowanego czworonoga przystało. Potem nagle
96
zatrzymywała si i skamlała; wreszcie podnosiła si , brała
do ust jego m sko ć, ssała chwil , a potem wracała znowu
do pozycji wyj ciowej.
Czuł si zakłopotany cał t niekonwencjonaln , groteskow gr ; raził go widok kobiety, która w imi jakiej perwersji, w której uczestniczył, odgrywała rol zwierz cia.
Przeszkadzało mu samo odwołanie do tak niskich instynktów – satysfakcji powi zanej z upodleniem. Ale mimo to,
z ka d kolejn tur , gdy kolejnymi mu ni ciami warg
i j zyka przybli ała go do wyczekiwanej ejakulacji, a potem nagle zostawiała go z nabrzmiałym penisem i znowu
biegała na czworakach po pokoju, ka c mu obserwować
swoje zwierz ce odruchy, stawał si coraz aktywniejszym
i bardziej zaanga owanym uczestnikiem tej „zabawy”.
Kiedy dłu ej ni do tej pory odmawiała mu kolejnych pieszczot, przyci gał j do siebie na smyczy gwałtownie – tak bardzo, e jej twarz wykrzywiał nagły grymas
bólu.
– Doko cz, błagam ci , ju … teraz… – prosił, ale ona
znowu oddaliła si , ignoruj c jego potrzeby. Co gorsze,
tym razem jakby wcale nie zamierzała szybko wracać,
a zamiast zaspokajać go, zacz ła biegać jak oszalała ju nie
tylko po pokoju, ale po wszystkich pomieszczeniach;
miała si i warczała na przemian, powoduj c jednocze nie
jego w ciekło ć i konsternacj .
Czuł, e traci kontrol tak nad ni , jak i nad sob . Być
mo e wła nie o to jej chodziło. Mo e był niewystarczaj co
m ski, zbyt mało władczy i wymagaj cy. Mo e chciała go
skłonić do wi kszego zdecydowania, a nawet agresji.
Suko, chcesz, ebym post pował według twoich zasad?
Nie ma sprawy – pomy lał i czuj c narastaj cy opór,
97
poci gn ł z całych sił za smycz – raz, drugi, trzeci. Maja
wydała z siebie dziwny odgłos i osun ła si na podłog .
Pocz tkowo zało ył, e to pewnie jaki nowy element gry.
Ale ona nie dawała adnego znaku ycia i trudno było
doszukiwać si w tym jakiego aktorstwa. Jej bezruch
wydawał si po prostu bezwarunkowy.
Rzucił si do niej, pochylił i zacz ł ni nerwowo
potrz sać, ale ona nie reagowała w aden sposób – nie
za miała si nagle, jakby tego sobie yczył, nie dała mu te
znać, e dał si nabrać.
Puls, sprawdzić, czy yje. Słyszał co prawda o zadzierzgni ciach, ale nie przypuszczał, e to mo e być takie
łatwe, takie przypadkowe. Panika sprawiła, e wła ciwie
nie wiedział ju , gdzie tego pulsu szukać; jego palce
w drowały po omacku po przegubach jej r ki. I wydawało
mu si na przemian, e czuje t tno, albo e to nacisk
powoduje pulsacj jego własnych komórek. Zdj ł jej z szyi
t przekl t smycz i cisn ł ze zło ci w przeciwległy k t
pokoju. Znowu zacz ł potrz sać bezwładnym, mo e i gasn cym ciałem, tym razem jednak kompulsywnie, niemal
w ciekle, jakby chciał wymusić na niej jakiekolwiek oznaki ycia. Lecz ona pozostawała głucha na jego wezwania,
krzyki i pro by przemieszane z desperack prób cucenia.
Przecie to niemo liwe, eby j zabił! To jaki koszmar
– powtarzał sobie, ale nieruchome, trac ce zdrowy kolor
ciało przypominało mu, e to wszystko dzieje si naprawd ;
co wi cej, on miał w tym swój sprawczy udział.
Nawet gdyby pozbyć si ciała, co by to tak naprawd
zmieniło? Przecie kto zgłosi zagini cie, przecie Bałtyk
te mówi ciałami topielców, których wypłukuje na brzeg
albo unosi po powierzchni napuchni tych… Poza tym,
98
łatwo powiedzieć – „pozbyć si ciała”. Przecie nie
miał nawet samochodu, a poza tym wszystko działo si
w bloku; trudno b dzie tak po prostu znie ć lub wyrzucić
ciało z trzeciego pi tra, pozostaj c niezauwa onym i nie
wzbudzaj c niczyich podejrze . Wszystko stracone
– wsz dzie lady jego obecno ci, i tak do niego dotr …
Z drugiej strony, je li b dzie mataczył, zaprzepa ci być
mo e swoj szans udowodnienia, e to był tragiczny
wypadek, a nie zabójstwo z premedytacj , i ci gnie na
siebie tylko surowsz kwalifikacj karn .
A mo e jeszcze yje? Mo e nie jest za pó no? Przecie
je li istnieje dla niej cie szansy, on nie mo e go zlekcewayć, powodowany strachem przed odpowiedzialno ci .
Powinien przecie zadzwonić z jej telefonu i wezwać
karetk anonimowo… Bo e, dlaczego o tym nie pomy lał
– przecie karetka jest na s siedniej ulicy, na wirki
i Wigury; b d tu w góra pi ć minut. Wiedział, e je li j
odratuj , na pewno b dzie miała do niego pretensje, pomimo e sama była pomysłodawczyni tego wulgarnego
spektaklu, a wi c w jakiej cz ci ponosiła odpowiedzialno ć za to, co si stało. Zakładał, e jej uwielbienie ust pi
miejsca nieposkramialnej w ciekło ci.
Nagle usłyszał pukanie. Najpierw zamarł, a potem zakradł
si cicho do drzwi, wyjrzał przez judasza – w o wietlonej
klatce schodowej zobaczył starsz kobiet .
– Uspokoisz si tam, czy nie? Ty kurwo, zobaczysz,
zobaczysz, teraz pójd na policj , skoro administracja taka
niegramotna. Czwarta w nocy, na lito ć bosk . Ludzie chc
spać! Ostatni raz ci ostrzegam!
Stara postała chwil w milczeniu, pró no wyczekuj c
reakcji, po czym zapukała ponownie do drzwi. Kiedy i tym
99
razem odpowiedziała jej cisza, mrukn ła co pod nosem
niezadowolona i skierowała si schodami na dół. Wojnarski
odetchn ł z ulg , ale była to przecie ulga ledwie cz stkowa.
Spojrzał na Maj ; ta z ka d upływaj c minut wydawała mu si coraz bardziej prawdziwie i nieodwołalnie
martwa, jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało.
Nie ma czasu na szukanie jej komórki. Nie mo e zadzwonić ze stacjonarnego, bo ze wzgl du na krótki czas
reagowania ryzykowałby spotkanie z ekip pogotowia ratunkowego. Nie mo e te zadzwonić ze swojego telefonu,
bo je li na pogotowiu maj identyfikator numerów, szybko
zostanie zdekonspirowany. Musi dotrzeć do jakiej budki,
ale z powodu napi cia i paniki nie był w stanie przypomnieć
sobie, czy najbli sza znajduje si przy budynku poczty na
10 Lutego, czy gdzie bli ej. Rzucił jeszcze jedno spojrzenie w kierunku ciała Mai, a potem westchn ł bezradnie
i wreszcie zdobył si na wyj cie z mieszkania. Oddychał
ci ko, czuj c si jak w jakim sennym, dusznym koszmarze. Chciał zej ć – w miar cicho – pospiesznym krokiem;
nawet nie spostrzegł, kiedy zacz ł biec.
Dotarł wreszcie do budki telefonicznej przy poczcie.
Wyczekał na moment, kiedy jaki dziwny, przygarbiony
m czyzna, który si tam z jakiego powodu kr cił, oddali
si na bezpieczny dystans. Zadzwonił.
Młoda dyspozytorka przyj ła informacj i powiedziała,
e „chłopcy zaraz tam b d ”. Próbowała o co dopytywać,
ale on natychmiast odło ył słuchawk . Poczuł, jak mimo
panuj cego chłodu jego czoło zraszaj krople potu.
Wrócić do domu. Uspokoić relacje z on . Czekać na
rozwój wydarze . Próbować udawać przed wszystkimi, e
100
nic si nie stało. Łatwo powiedzieć, trudniej sobie to nawet
wyobrazić, nie mówi c ju o wykonaniu.
Rozdygotany, mierdz cy seksem i obc kobiet , staje
grubo po czwartej nad ranem w progu, zdejmuje spokojnie
kurtk i buty, a potem o wiadcza uroczy cie:
– Kochanie, wpadłem na pomysł bestselleru. Co jak
„Dom nad rozlewiskiem”. W perspektywie sze ćset tysi cy
sprzedanych egzemplarzy, prawa do ekranizacji. Wszystko
si odmieni. Zaufaj mi. I o nic nie pytaj.
Przekr ca klucz. Wydostał si z jednej klatki, zmierza
do drugiej. Po cichu pokonuje kolejne schody, a dociera
do drzwi swojego mieszkania. Przystawia ucho, przełyka
lin ; cisza. Mo e pi ; o tej porze wszyscy normalni ludzie
pi twardym snem. Nienormalni w wi kszo ci te . Nawet
Marcelek. Tak cicho, jak to mo liwe, wchodzi do własnego
mieszkania i od razu przemyka do łazienki, eby zostawić
po sobie jak najmniej pyta i jeszcze mniej dziwnych zapachów. Rozbiera si do naga – ubrania umieszcza na samym
dole wypchanego kosza na pranie. Dobrze, e teraz jego
kolej; gorzej, je li zniecierpliwiona Marta znowu go jutro
wyr czy i zacznie wszystko w chać i segregować, jak to ma
w swoim krety skim zwyczaju. Za chwil strumie gor cej
wody z natrysku rozlewa mu si na twarz, a potem stopniowo obejmuje całe ciało. Nie potrafi si zupełnie rozlu nić,
ale przynajmniej ma sposobno ć na chwil si zatrzymać.
Potem przebiera si w pi am i jakby nic si nie stało,
wchodzi do łó ka. Marta jest czujna, budzi si , ale wzrok ma
nieprzytomny. Szybko przewraca si na drugi bok, a kiedy
on usiłuje si do niej przytulić, wkupić w jej łaski, odtr ca
go. Na szcz cie nic nie mówi, nie krzyczy. Po prostu ma
wyra ny zamiar zignorowania go.
101
Pewnie nie chce obudzić Marcelka. Albo oszcz dza siły
na jutro. A mo e nie znajduje ju wła ciwych słów.
– Bo e, Rafał, obud si ! – Marta krzyczała mu nad
uchem, potrz saj c nim.
Wytrzeszczył oczy i patrzył na ni oniemiały; wci
jeszcze znajdował si na pograniczu dwóch wiatów.
Czy by to wszystko przy niło mu si – jak ostrze enie?
Mo e b dzie mógł odetchn ć z ulg , doceniaj c wreszcie
zbawienn bylejako ć swojego ycia? Wznosić pod niebiosa stabilizacj , której na drugie imi było stagnacja.
– Rafał, panowie z policji przyszli – powiedziała roztrz sionym głosem, sprowadzaj c go na ziemi . – Bo e, nie
wiem w co ty si wpakował.
– Uspokój si . O co w ogóle chodzi? – pytał, ubieraj c
si w po piechu. Spodziewał si , e taki moment nadejdzie,
ale nie s dził, e stanie si to tak szybko.
– O jak młod kobiet . Ty mi powiedz, o co tu
naprawd chodzi!
– Jezu… Co im powiedziała ? – Słyszał wyra nie obce
m skie głosy na korytarzu. Poczuł nawrót paniki.
– Prawd … – wyszeptała pobladłymi ustami, zupełnie
jakby i ona czego si obawiała.
– Jak prawd ?
– e byłe wczoraj w hotelu Gdynia… Bo e…
– Zwariowała ? Mo e trzeba było najpierw porozmawiać ze mn , zanim cokolwiek powiesz, albo po
prostu zamkn ć si ? – wrzasn ł na ni , a ona spu ciła
wzrok.
– Nie b d kłamać. Musisz mi najpierw wszystko wyja nić. Tu i teraz.
102

Podobne dokumenty