Adept w Krainie Czarów
Transkrypt
Adept w Krainie Czarów
Creatio Fantastica PL ISSN: 2300-2514 R. XII, 2016, nr 2 (53) Ksenia Olkusz Adept w Krainie Czarów Nie czekając na finał recenzji, zacznę właśnie od końca, zachwycając się niebywale nową powieści Adama Przechrzty, Adeptem, i podkreślając, że jest ona absolutnym (mówiąc językiem modowym) must-have tego sezonu. Skąd te optymistyczne szacunki? Ano stąd, że kiedy tak patrzę na twórczość tego pisarza, to zauważam pewną prawidłowość, to znaczy brak słabszych momentów. Przechrzta pisze jak natchniony i choć zdarzają mu się pewne potknięcia (bo w jakimś stopniu powtarzają się schematy postaci i wyraźny feblik dotyczący Rosjan), to nie są one na tyle problematyczne (a symptomatycznie i przydatne do analizy działalności literackiej), żeby czytelnika odstręczyć. Autor ma bardzo znamienny styl prowadzenia narracji, charakteryzujący się przepięknym doborem słów, zamaszystymi opisami i niebywale dynamicznymi dialogami, oddającymi zresztą rzeczywistość językową bardzo wielu postaci – co je wówczas uwiarygodnia i osadza w skonkretyzowanym kontekście. Ta dbałość o warstwę stylistyczną jest nie tylko niezwykle cenna z punktu widzenia odbiorcy i jego potrzeb estetycznych (bo co tu kryć, niewiele osób posługuje się tak fenomenalną polszczyzną), nie tylko jest znakiem rozpoznawczym autora, lecz jako materia, z której zbudowany jest świat powieściowy stanowi niezwykle plastyczne tworzywo. Sam bowiem pomysł na kreację niebanalnej rzeczywistości alternatywnej bez ustrojenia go w odpowiednią narrację, nie byłby tak porywający. Tymczasem Przechrzta nie dość, że znakomicie operuje słowem pisanym, to jeszcze czyni to w taki sposób, że deskrybowany świat jest niezwykle wiarygodny, tętniący życiem i niejednoznaczny. Oto w bowiem w realiach znanych nam z historii Polski (w okresie, w którym rozgrywa się akcja Recenzja książki: Adam Przechrzta, Adept. część I, Lublin: Fabryka Słów 2016, ISBN: 978-83-7964-151-2, ss. 536. 1 znajdującej się pod zaborem carskiej Rosji) następuje pewien rozłam, coś, co nasz naczelny określił – w zamieszczonej w tym właśnie numerze „CF” recenzji Mechanicznego – „punktem dywergencji” (i co w przypisie skrupulatnie wyłożył, a więc ja już nie muszę). Punkt ów – nazwany w powieści Koniunkcją – wyznacza zupełnie odmienną drogę, jaką toczy się potem historia, będąc czynnikiem warunkującym zachodzące zmiany. Tych zaś jest sporo, bowiem na niektórych obszarach pojawiają się enklawy – miejsca dość tajemnicze, o nieustalonej proweniencji, tętniące magią, wypełnione artefaktami i zasiedlone przez przerażające istoty. Są to zatem terytoria wybitnie niebezpieczne acz nęcące ciekawskich, poszukiwaczy przygód czy odpowiedzi na pytanie, czym są te zdumiewające przestrzenie i na czym polega, z czego wynika ich niezwykłość. Świat, który wykreował Przechrzta, jest przemyślany w najdrobniejszych nawet szczegółach, a przyznać trzeba, że autor sięga tu nie tylko po swoją ulubioną tematykę historyczną, lecz także do innych źródeł, poszerzając motywikę o aspekty alchemiczne, filozoficzne czy ezoteryczne, stawiając także dość nieoczekiwane pytania dotyczące sposobu istnienia rzeczywistości. Warto wspomnieć, że koncepcje swoje opiera Przechrzta o bardzo bogaty materiał źródłowy, co dowodzi nie tylko bardzo głębokiego namysłu nad strukturą światotwórczą, lecz także pogłębionego spojrzenia na kwestie uniwersalne. To kolejny dowód na to, że twórczość fantastyczna nie pełni wyłącznie roli estetycznej czy kompensacyjnej lub eskapistycznej, ale włącza się na przykład w dyskurs w paradygmacie teleologicznym. O ile świat stworzony na potrzeby nowego cyklu (bo Adept to jego część pierwsza) jest doskonale skonceptualizowany, a sposób jego istnienia i wszelkie jego emanacje są wyśmienitym pokarmem lekturowym dla wygłodniałego czytelnika, o tyle o postaciach nie sposób powiedzieć, że są doskonałe. Nie wiem, czy nie jest to przypadłość świetnych światotwórców, którym pomysły kończą się właśnie na tym etapie, czy też to Przechrzta ma tendencję do tworzenia dość monochromatycznych protagonistów, rzecz w tym, że pierwszoplanowego bohatera, Olafa Rudnickiego, nie mogłam wprost znieść. Nie dlatego, że szwankuje tu logika budowania postaci, ale dlatego, że znacznie bardziej interesujące od tego smętnego przeciętniaka (który, jak znam życie, jak również wyciągam wnioski z fabuły, przejdzie drogę o standardowego zera do sztampowego bohatera) są postaci drugoplanowe. Fenomenalny jest na przykład wyjątkowo opryskliwy, a przy tym po prostu szczerze rozbrajający kamerdyner-kumpel leciwej a kapryśnej księżnej Wołkońskiej, niejaki Józef Czerski. 2 Sceny, w których cokolwiek on czyni lub cokolwiek mówi, są po prostu prześwietne. To jest dopiero charakter(ek), nieustępujący niczym swojej chlebodawczyni, która – nawiasem mówiąc – byłaby i znośną postacią, gdyby nie pewna jej kliszowość. Całkiem już nie do zniesienia jest demoniczna, a w zamierzeniu zapewne urocza (może faceci takie lubią, ja bym wystawiła toto za drzwi!), istota pochodząca z enklawy, posługująca się mianem Anastazji. Cóż, w swoich czytelniczych przygodach natrafiłam na setki takich Anastazji i wszystkie one były dokładnie tak samo kliszowe. Z kolei przy okazji wcześniejszych moich recenzenckich potyczek z tekstami Przechrzty zdarzyło mi się już napisać, że autor po prostu nie potrafi tworzyć wiarygodnych postaci kobiecych, a już na pewno nie takich, które by nie były w jakiś sposób pozbawione wyraźniejszych cech albo może po prostu zarysowanych subtelniejszą kreską. Jest to wciąż rzecz do przepracowania, choć śmiem wątpić, czy zmieni to moja recenzja! Jak zwykle porywające są sceny walk, zawierające wszystkie te elementy, które konieczne są do uzyskania efektu dynamiki, plastyczności opisu, prześwietnej choreografii zmagań. To kolejna dziedzina, w której autor radzi sobie bez wysiłku tworząc niezwykle wiarygodne, mocne, czasem krwawe i brutalne momenty. Dodatkowym atutem jest także upodobanie Przechrzty do konstruowania zagadek o kryminalnej proweniencji, co zdecydowanie korzystnie wpływa na fabułę, wzbogacając ją o wątki, które na pewno spotkają się z uznaniem miłośników wszelakich zagadek. Podsumowując – Adepta uważam za rzecz udaną, trafną i sympatyczną, z doskonała narracją, wyczuciem dynamiki akcji, warstwą dialogową, intrygującą koncepcją świata i jej wykładniami. Wydaje mi się, że autor bardzo mocno skupia się na spójności wizji i stąd chybione kreacje postaci, bo inaczej trudno mi wyjaśnić, skąd taki rozziew pomiędzy znakomitą deskrypcją rzeczywistości a kulejącym konceptem bohaterów. Być może ta słabość jest rezultatem skoncentrowania uwagi na aspekcie budowania realiów – co byłoby i wygodnym i wiarygodnym wyjaśnieniem ubóstwa charakterologicznego bohaterów i ich wzajemnych interakcji. Poczekam, to się przekonam, wszak przed nami kolejne części cyklu. 3