p-pdf - Retro Futbol

Transkrypt

p-pdf - Retro Futbol
RetroFutbol
Nr 3
2014
m a g a z y n
pierwszy w polsce magazyn o historii piłki nożnej | www.rfbl.pl
Piłka nożna
na „Ziemi Niczyjej”
temat numeru
FC
Santa Claus
retro extra
Czarna strona
futbolu
retro extra
Ho!
Ho! Ho! Czy wszyscy dostaliście już prezenty? W trzecim numerze Retro Futbol
my także dla Was coś mamy! Szukajcie
konkursu, w którym do wygrania będzie fenomenalna książka Pawła Gaszyńskiego –
„Zanim powstała liga” .
Piłka nożna na „Ziemii Niczyjej”
temat numeru
str 31
Ostatni taki sezon
retro finale str 7
Ciekawy przypadek
Briana Clough
biografia str 13
„Cuju” oraz „Kemari”
- witamy w Azji
klasyk str 21
Na drodze do Budapesztu
polska str 27
Anatomia cudu
taktycznie str 40
Czarna strona futbolu
retro extra str 45
Węzeł gordyjski
retro str 50
FC Santa
Rozpacz Brazyli - Mundial 1950
retrospekcja str 60
Claus
RetroFutbol magazyn | str 2
retro extra
str 4
Upadki wielkich klubów
- czyli łza za przeszłością
retro extra str 65
W tym numerze przeczytacie między innymi o rozejmie, który sprawił, że dwie wrogie
armie porzuciły na chwilę swoją nienawiść
i przekonania, aby... zagrać w piłkę. Dowiecie się również, jak rodziła się piłka nożna
w Azji oraz jak przebiegał najsłynniejszy
mecz w historii naszej piłki nożnej. Skoro
jest najsłynniejszy, to wypadałoby jakoś
zacząć, więc mamy tekst o pierwszym meczu naszej reprezentacji.
Fani Premier League również znajdą coś dla
siebie w tekście o charyzmatycznym Brianie Clough. Na koniec przedstawię Wam
dwa smaczki: wiedzieliście, że w Finlandii
powstał klub o nazwie FC Santa Claus? Zachęcam do ciekawej lektury!
Warto również zapoznać się z historią Murzynów w futbolu; niestety, ich droga na
szczyt nie była usłana różami.
Jako że mamy czas świąteczny, chciałbym
złożyć Wam najserdeczniejsze życzenia:
wszelkiej pomyślności oraz powodzenia
w życiu zawodowym i prywatnym, zarówno
w kończącym się już roku, jak i w nowym 2015!
I oczywiście kolejnych numerów Retro Futbol - tego życzymy Wam i sobie...
Damian Bednarz
redaktor naczelny
str 3 | RetroFutbol magazyn
retro extra
fc
Santa Claus
Co roku o zbliżonej porze rodzice zastanawiają się, czy
powiedzieć swoim pociechom, że Świętego Mikołaja nie
ma.
Dla czekających z utęsknieniem na ten jeden dzień w roku
szkrabów może to być zburzenie całej dotychczasowej
życiowej ideologii. Jak to nie ma? A kto przynosi
prezenty pod choinkę?
Może zamiast psuć dzieciom zabawę,
warto zastosować pewien manewr i
powiedzieć, że Święty Mikołaj już nie
roznosi prezentów. Stworzył klub
piłkarski i teraz jest pochłonięty od
rana do wieczora, przez 365 dni w
roku, wyłącznie futbolem.
RetroFutbol magazyn | str 4
M
yślicie pewnie, że znajdą się tacy,
którzy w tę bajeczkę uwierzą. Ale
zaraz, zaraz, jaką bajeczkę? Klub
piłkarski Świętego Mikołaja to nie jest
wytwór czyjejś wyobraźni. Klub FC Santa
Claus istnieje naprawdę i ma się całkiem
dobrze! Zgodnie z legendą jego siedziba
mieści się w Laponii, a dokładnie w mieście Rovaniemi. Obecnie klub występuje na czwartym poziomie
rozgrywek w Finlandii. W
samym Rovaniemi Santa Claus ma dość silną
konkurencję. Dominuje w tym mieście
RoPS, czyli Rovaniemi Palloseura, który
dawniej osiągał duże
sukcesy w tamtejszym
futbolu. W III lidze, określanej mianem Kakkonen
- oprócz FC Santa
Claus - występuje także
klub
o
nazwie
Lynx. Ciekawostką
jest
fakt, że
wszystkie
kluby rozgrywają
mecze na
stadionie
Keskunketta, który
może po-
mieścić około 2,5 tysiąca kibiców.
Skąd w ogóle wziął się klub Santa Claus? Powstał on w 1993 roku
w wyniku połączenia Reipas Rovaniemi
i Rovaniemen Lappi. Nowy twór od
początku balansował na krawędzi
III i IV ligi fińskiej, choć był moment,
że mógł awansować na bezpośrednie zaplecze tamtejszej ekstraklasy.
W 2010 roku „Mikołaje” wygrali swoją grupę w III lidze, lecz przegrali baraż
o awans do wyższej klasy rozgrywkowej.
W tym roku święta będą
w klubie Santa Claus wyjątkowo udane,
bowiem prezentem będzie upragniony powrót do III ligi.
Sami piłkarze podchodzą do gry w tym
klubie bardzo poważnie. Nie rozdają prezentów w postaci punktów, walczą tak,
jak przystało na prawdziwych pasjonatów futbolu. Pasjonatów, bo Santa Claus
jest klubem amatorskim. Zawodnicy na
co dzień zajmują się nauką lub pracą zarobkową. Władze klubu też znają swoje
miejsce w szeregu, ich celem jest odkrywanie i szlifowanie utalentowanych piłkarzy. – FC Santa Claus to poważny klub,
który gra na wysokim poziomie i wyszukuje w okolicy utalentowanych zawodników, którzy mogliby w przyszłości grać
w RoPS czy w innych czołowych klubach –
mówi trener klubu z Laponii, Matti Hiukka.
A więc jednak Santa Claus w pewnym sensie pełni rolę Mikołaja, przynosząc czasem
w worku młodego, zdolnego piłkarza.
str 5 | RetroFutbol magazyn
Działacze i piłkarze rozumieją, że nazwa
klubu zobowiązuje do robienia pewnego
spektaklu. Czasem zdarza się, iż klub zorganizuje jakąś akcję marketingową lub na
boisko z zawodnikami wyjdzie sam Święty Mikołaj. Takie show przyciąga na stadion najmłodszych kibiców, którzy chłoną
futbol pełną piersią. FC Santa Claus pełni więc ciekawą rolę wśród mieszkańców Rovaniemi. Z
tym klubem
można
się dobrze
bawić nie tylko
poprzez sport, ale także innego typu rozrywkę, kierowaną zarówno do dorosłych,
jak i do najmłodszych mieszkańców miasta.
Piłkarze w przebraniu elfów czy zapasy
w śniegu ze Świętym Mikołajem to tylko część atrakcji, jakie można napotkać
RetroFutbol magazyn | str 6
w klubie. Zdarza się nawet, że
zimą odbywają się mecze futbolowe na zamarzniętej rzece. To dodatkowa atrakcja dla turystów, którzy
w okresie zimowym chętnie przyjeżdżają
do Rovaniemi.
Jednak FC Santa Claus odgrywa nie tylko
ważną rolę w lokalnym społeczeństwie.
Klub znacząco wspiera też UNICEF.
W ostatnich latach większość dochodu ze sprzedaży koszulek
przekazano właśnie Funduszowi Narodów Zjednoczonych na Rzecz Dzieci. Może więc FC Santa
Claus nie jest futbolowym potentatem i zapewne nigdy nim nie
będzie. Ten klub ma
coś, czego może pozazdrościć wiele mocniejszych ekip - jest
wyjątkowy, oryginalny,
a do futbolu podchodzi
z ogromnym uśmiechem.
rertro finale
Ostatni
taki sezon
Jedna polska drużyna w finale Pucharu Zdobywców
Pucharów, druga w półfinale Pucharu Europy (dzisiejszej
Ligi Mistrzów). Trudno nam sobie wyobrazić, że nie jest to
FIFA ani Football Manager. To ten prawdziwy świat. Legia
została wyeliminowana przez Feyenoord, którego trenerem
był legendarny Austriak – Ernst Happel, Górnik zaś dopiero
w finale uległ Manchesterowi City, tocząc zacięty bój do
samego końca. 1969/1970 to do dziś najlepszy polski sezon
w europejskich pucharach. Możemy sobie zadać pytanie, czy
dożyjemy chwili, kiedy uda się ten rekord poprawić.
Grzegorz
Ignatowski
Fanatyk historii futbolu
i związanych z nim ciekawostek.
Pochłania wszystko od meczów
ligi argentyńskiej Primera Division
aż do ligi kostarykańskiej,
o ile czas pozwala. Twierdzi, że
oddycha futbolem i coś w tym
jest, bo dzień bez piłki działa
na niego jak brak świeżego
powietrza.
ElGreguito
str 7 | RetroFutbol magazyn
Trójmecz z AS Romą i rzut monetą na stadionie w Strasburgu przeszedł na stałe do
historii polskiej piłki. Najśmieszniejsze jest
to, że w kwestii rzutów karnych Europa była
cywilizacyjnie za nami. Już w latach ’60
dochodziło w naszym kraju do serii jedenastek wyłaniających zwycięzcę. W 1964
roku PZPN postanowił uchwałą wprowadzić
serię rzutów karnych w Pucharze Polski,
w przypadku gdy dogrywka nie przyniosła
rozstrzygnięcia. A pierwsze przypadki serii jedenastek to rok 1965. Historyczni zwycięzcy: Urania Ruda
Śląska, Star Starachowice oraz Unia Oświęcim.
Jak zwykle dumni i
przemądrzali Anglicy
stwierdzili
oczywiście, że to oni pierwsi
zastosowali wariant
z rzutami karnymi,
w sierpniu 1970 roku,
w meczu Manchesteru United z Hull City. Bo
przecież 1970 był przed 1965.
W europejskich pucharach te zasady nie
obowiązywały. W spotkaniu wyjazdowym
Górnik zremisował 1:1, przeciwstawiając
się cattenacio trenera Helenio Herrery. Tylko
w pierwszym meczu na listę strzelców nie
wpisali się Włodzimierz Lubański i Fabio Capello. U siebie również po regulaminowym
czasie na tablicy widniał taki wynik. Klęska
była jednak wtedy blisko. Obrońca gości
w końcówce spotkania w bezmyślny sposób sfaulował Gorgonia, a karnego z zimną
krwią wykorzystał Lubański. Następnie, już
w dogrywce, po golu Lubańskiego z ostrego
RetroFutbol magazyn | str 8
kąta, Górnik wyszedł na prowadzenie. Jednak to nie był koniec. Francesco Scaratti
w ostatniej minucie dogrywki strzałem zza
pola karnego dał Romie wyrównanie, czym
zapracował sobie na notkę w angielskiej
Wikipedii. Wszyscy byli przekonani, że to
koniec pięknej przygody. Trybuny w jednym
momencie ucichły, zawodnicy Górnika się
załamali. Sędziowie jednak podjęli decyzję,
uszczęśliwiającą gospodarzy:
- Bramki zdobyte w dogrywce się podwójnie nie liczą! - nastąpił nieoczekiwany wybuch radości i czekanie na trzecią batalię,
na neutralnym gruncie –
w Strasburgu. Najbardziej zadziwił mnie
konkurs
Przeglądu
Sportowego, w którym do wygrania był
wyjazd na imprezę
sportową. Konkurs polegał na wytypowaniu
czterech wyników – dwóch
meczów Legii i dwóch Górnika. 23 kupony zawierały po 3 punkty,
wobec czego zarządzono… losowanie. Niebywałe. Przecież kilka dni później to właśnie losowanie z pięćdziesięcioprocentową
szansą zwycięstwa dało Górnikowi awans.
W Strasburgu również wydarzyła się rzecz,
którą dziadkowie do dziś opowiadają wnukom. Dwukrotna awaria oświetlenia omal
nie sprawiła, że mecz został anulowany.
Pierwsza awaria była krótka, ale druga trwała już prawie pół godziny. – Długa centra,
Lubański i kto wie czy nie padła tam bramka, znów proszę państwa światło gaśnie.
– komentator Ciszewski nadmiernie nadużywał sformułowania „proszę państwa”.
Sprawdźcie to, gdy będziecie mieli okazję
oglądać jakieś stare spotkanie. Weźcie długopis i spróbujcie liczyć. Po pięknej akcji
Lubańskiego i kontrowersyjnym karnym dla
Romy spotkanie w regulaminowym czasie znów zakończyło się wynikiem 1:1. Dogrywka nie przyniosła rozstrzygnięcia i oto
ostatni raz w historii europejskich pucharów
o wejściu do kolejnej fazy decydował rzut
monetą. – Orzeł czy reszka? – pytał komentator Ciszewski, który z nerwów zapomniał,
że moneta miała kolor zielony i czerwony.
Kapitan Oślizło wybrał stronę zieloną, nie
dając szansy Capello na podjęcie decyzji,
ponieważ, jak powiedział: – Czerwony mi
się źle kojarzy – i dobrze zrobił. Kolor nadziei zapewnił Górnikom historyczny, jedyny
polski finał. – Polska, Górnik! Brawo! Brawo! Proszę państwa, sprawiedliwości stało
się zadość. Kochani chłopcy, macie jednak
szczęście! – słysząc te słowa po dziś dzień
przechodzą mnie ciarki, chociaż mecz znam
jedynie z odtworzenia. „Po 330 minutach
walki Górnik Zabrze w finale PZP” – to tytuł pierwszej strony Przeglądu Sportowego
po dramatycznym spotkaniu w Strasburgu.
Stefan Rzeszot pisał o sukcesie polskiego
piłkarstwa pod względem propagandowym.
kę treningową, wymieniając między sobą
swobodnie piłkę. Mieli tylko problem w 1/4
z portugalską Academicą, jednak gol rezerwowego Tony’ego Towersa w 120. minucie
pogrzebał nadzieje przyjezdnych. To czasy
legendarnego trenera The Citizens – Joe
Mercera, który do dzisiaj pozostaje najbardziej utytułowanym menadżerem w historii
angielskiego klubu. Awansował do pierwszej
dywizji, w której także zdobył mistrzostwo
w sezonie 1967/68. Mistrzostwo to pozostawało ostatnim zdobytym przez Anglików, aż
do czasów Roberto Manciniego i niebywałej
końcówki spotkania z Queens Park Rangers,
o którym to pewnie w przyszłym numerze
Retro Futbol będą pisać nasi synowie. Joe
Mercer zdobył też kilka innych trofeów, ale
najcenniejszym jest właśnie to europejskie.
A wpływ na wynik miało kilka istotnych
czynników. Po pierwsze: Górnicy się rozluźnili. – Mówiono nam, że wszyscy są z nas
dumni, więc nawet jeśli przegramy, to nic
się nie stanie. No i trochę uszło z nas powietrze – tak Jan Banaś opowiadał w materiale Rzeczpospolitej. Po drugie: Obecność
ukochanych. Na finał pozwolono pojechać
żonom i narzeczonym. Wiedeń, zakupy
z ukochaną, dekoncentracja – wiadomo.
Inny świat, kraj nieskażony komunizmem,
więc panie były wniebowzięte. Po trzecie:
Łatwiejsza droga
Czas regeneracji. Manchester City skończył
ligowe zmagania 22 kwietnia, czyli w dniu,
To Manchester City miał mniej wymaga- kiedy Górnik walczył o życie z Romą w trzejących przeciwników w drodze do finału. cim spotkaniu w Strasburgu.
W półfinale rozprawił się gładko z Schalke,
wygrywając 5:2 w dwumeczu. Na Maine Joe Mercer dał odpocząć swoim gwiazdom.
Road: Alan Oakes, Colin Bell, Neil Young Nie grał Corrigan, Francis Lee i Colin Bell.
czy Francis Lee zdawali się bawić w gier- Obywatele skupili się głównie na europejskiej
str 9 | RetroFutbol magazyn
arenie. Górnik miał jeszcze zaległe spotkania
ligowe, ponieważ toczył boje z Romą, a liga
w Polsce trwała prawie do końca czerwca.
Tyle że w Anglii nie istniała w ogóle przerwa
zimowa, a u nas trwała… cztery miesiące.
W First Division grały aż 22 zespoły, w polskiej
I lidze zaledwie 14. Według mnie to wszystko miało pośredni wpływ. Anglicy mogli
„wypruć się” do końca, bo ligę mieli z głowy.
Po czwarte: Angielska pogoda w trakcie meczu. Deszcz zimny jak lód – Niebiosa nam
sprzyjały. To była nasza codzienna pogoda
– przypominał sobie Tony Book, ówczesny
kapitan. Hubert Kostka z kolei był wyraźnie
niezadowolony. W kilku wywiadach wspominał o tym zimnym deszczu, który odebrał
mu chęć do gry. – Nie chciało mi się nawet
krzyczeć na kolegów, nie byłem w stanie
kierować obrońcami. Anglicy posiadali swój
sposób: – Mieliśmy w szatni Brandy, a kilku
poszło w przerwie na papierosa – zdradził
tajniki Tony Book w materiale do Rzeczpospolitej na czterdziestolecie finału. Po piąte:
Zmiana szkoleniowca. Od meczu z Romą
Górnik trenował Michał Matyas, który zastąpił na stanowisku Gezę Kalocsaya. Węgierski menadżer kochał piłkę, ale i piękne
kobiety, co było zwiastunem nieszczęścia.
W dzisiejszym świecie mediów określilibyśmy to nawet „seks aferą”. W każdym
razie Matyas przestraszył się Anglików i w
pierwszej połowie zdecydował się na taktykę defensywną, co przedstawiłem chociażby
w porównaniu zachowań bocznych obrońców obu drużyn. A tak Górnik nie był przyzwyczajony grać. Oślizło upomniał się o
zmianę taktyki dopiero po przerwie. Po
szóste: Premie. Anglicy za wygraną mieli
obiecane spore wynagrodzenie pieniężne.
RetroFutbol magazyn | str 10
Oślizło natomiast usłyszał w gabinecie słowa: „Jak wygrocie to krzywdy wom się nie
zrobimy”. Te zapewnienia raczej dodatkowo
nie zmotywowały drużyny.
Rozczarowanie frekwencją.
Górnik pokonany
W relacji Przeglądu Sportowego czytamy,
że podczas lotu Kostka niezwykle spokojny czytał książkę, Szaryński wcinał jabłka,
myśląc o tym, jak przechytrzyć Joe Corrigana, Gorgoń upodobał sobie kabinę pilotów,
Lubański pół żartem, pół serio narzekał na
ból ręki z racji rozdania ogromnej ilości autografów, natomiast Szołtysik opowiadał o
swoim rytualnym goleniu brody co kilka dni.
„Ponad 15 stacji telewizyjnych i ponad 100
dziennikarzy sportowych relacjonować będzie finał z Wiednia” – to tytuł zapowiadający
walkę o puchar. Frekwencja miała sięgnąć
30 tysięcy. Nastąpiło jednak spore rozczarowanie, bo przez pogodę na trybunach
zasiadło jedynie niecałe 8 tysięcy widzów.
Żeby zagrzewać Górników do walki powstała nawet piosenka, którą wylansowali Skaldowie.
Górnicy przylecieli szybciej i sporządzili
swój szczegółowy plan treningowy. W całej
Polsce, a głównie w Zabrzu, odbiorniki
telewizyjne i radiowe były w pełnej
gotowości. Po ulicach kręcili się tylko ci
zupełnie niezainteresowani. A takich było
niewielu. Wszyscy żyli finałowym meczem,
a Jan Ciszewski mógł wyrabiać markę
swojego nazwiska między innymi na
sukcesach Górnika. Założenia taktyczne:
Olek i Florenski (zawodnik, który jako
pierwszy w Polsce stale wykonywał wślizgi)
mieli indywidualnie przykryć Lee i Younga.
Francis Lee jednak już w 12. minucie
pokazał, że upilnować go nie jest łatwo.
„Jesteśmy z wami, chłopcy
Górnicy z Zabrza,
żeby was śpiewem,
chłopcy
do boju zagrzać
[…]
By Lubański miał na
bramkę zryw szatański,
żeby Kostka
najtrudniejszym strzałom
sprostał,
by Latocha wiedział, za co
się go kocha.
Żeby Olek był bożyszczem
wszystkich Polek,
by z Oślizłą każdy atak się
rozgryzło.”
Uciekł Olkowi, złamał z lewej strony do
środka i silnym strzałem zaskoczył Kostkę. Bramkarz Górnika zdołał „wypluć” piłkę
przed siebie, a tam dopadł do niej Neil Young,
który z kolei uciekł… Stefanowi Florenskiemu. Tony Book i Glyn Pardoe jako boczni
obrońcy włączali się do akcji ofensywnych
zdecydowanie częściej niż obrońcy Górnika.
To stwarzało przewagę liczebną i pozwoliło
Alanowi Oakesowi na swobodne rozgrywanie i większą możliwość wyboru. Tego dnia
Oakes był bardzo dobrze dysponowany. Po
straconej bramce Górnik ruszył do większej
ofensywy, jednak, cytując Przegląd Sportowy: „Wszystko kończyło się na Wilczku.
Rozgrywał akcje bezproduktywne i kręcił się
wokół własnej osi, a nawet osłabienie przeciwnika nie przegnało z niego skłonności do
kunktatorstwa”. Powiem szczerze, że taka
bura w kierunku jednego zawodnika jest według mnie nieuzasadniona. Nie zauważyłem,
żeby Wilczek był w tym meczu nadzwyczaj
fatalny, a jeśli już w gazecie codziennej ludzie przeczytali takie słowa, to byli skłonni
całą winę zrzucić na biednego Erwina. Nie
każdy jest bowiem wnikliwym obserwatorem. Dzisiaj z opinią komentatora możemy
się nie zgodzić. Łatwo jest znaleźć kontrargumenty. Wystarczy wyszukać statystyki
z whoscored lub fourfourtwo. Kiedyś takich luksusów nie było; wiedza tłumu opierała się na sprawozdaniach dziennikarzy.
Stwierdzenie „kręcił się wokół własnej osi”
niepodparte żadnymi argumentami dzisiaj
by nie przeszło. I dobrze, bo szkoda Wilczka.
W 42. minucie fatalny, dziecinny błąd popełnił kapitan Zabrzan – Stanisław Oślizło.
Francis Lee odebrał mu piłkę, wychodząc
sam na sam z Hubertem Kostką. Bramkarz
Górnika był zmuszony faulować napastnika The Citizens i z impetem zagrodził mu
drogę. Dziś w tej sytuacji otrzymałby ewidentną czerwoną kartkę. Wtedy takie zasady nie obowiązywały i Polak miał szansę
rehabilitacji, próbując obronić karnego. Tak
się jednak nie stało. Śliska piłka niefortunnie przedarła się pomiędzy nogami Kostki i wpadła do bramki. 2 do 0. „Doskonale
grający do tej pory Oślizło” też jest pewną
manipulacją. Bo przecież popełnił tylko jeden błąd, a taki był „doskonały”. Tym barstr 11 | RetroFutbol magazyn
dziej żal Wilczka, który został tym sprawozdaniem zmieszany z błotem. Oślizło jednak
poniekąd odkupił swoje winy, wyręczając
własnych napastników w 68. minucie, dając
Górnikom nadzieję na korzystny rezultat. Na
tablicy mieliśmy wynik 2:1. Zryw podopiecznych trenera Michała Matyasa nie dał wyrównania. Anglicy zaprezentowali chłodne
głowy i, wykorzystując ówcześnie panujące
przepisy, podawali do Corrigana najczęściej
jak się dało. Puchar Zdobywców Pucharów
trafił w ręce kapitana City, Tony’ego Booka,
który niedługo objął posadę szkoleniową
Manchesteru City. Tony Book uniósł w górę
puchar, będąc ochranianym w tym momencie przez… parasolkę. Zupełnie tak, jakby
rozpadało się dopiero w tym momencie. To
właśnie Book, będąc trenerem, skreślił Kazimierza Deynę. I w 1976 roku, już jako trener,
wygrał Puchar Ligi, czyli trofeum, na którym
na dobre zakończyły się czasy panowania
Manchesteru City. Wszystko trwało ponad
30 lat. W 2011 roku za Górnik zemścił się
poznański Lech, który sensacyjnie rozprawił
Bardzo miły jubileusz
się z Anglikami w Lidze Europy, wygrywając
3:1 przy Bułgarskiej.
Z okazji czterdziestolecia finału, w kwietniu 2010 roku, Górnik Zabrze zorganizował bankiet. Ze Szwajcarii przyjechał Jerzy
Gorgoń, z Niemiec Zygfryd Szołtysik i Stefan Florenski, z Francji zaś Erwin Wilczek.
Zapewniono nocleg i wyżywienie, a przed
meczem ze Zniczem Pruszków odbyła się
prezentacja legendarnych finalistów. Manchester City odpowiedział na zaproszenie
i wysłał w delegację dwie legendy klubu –
Mike’a Sumerbee, obecnego ambasadora
RetroFutbol magazyn | str 12
Manchesteru City, który w finale nie wystąpił
z powodu urazu, i Tony’ego Booka, czyli kapitana w spotkaniu z 1970 roku, szefa klubu
kibica Manchesteru City. Na oficjalnej stronie Manchesteru City pojawił się wówczas
filmik, na którym dwaj Anglicy zwiedzają
miasto, degustują polskie jedzenie i oglądają spotkanie Górnika. Trudno mi uwierzyć,
że było to 4 lata temu, bo doskonale pamiętam mini-relację ze spotkania czterdziestolecia finału w Zabrzu. Dziś niestety nie potrafię odnaleźć tego filmiku, a oficjalny YT
zawiera najstarsze materiały sprzed 3 lat.
Przed jubileuszem Stanisław Oślizło powiedział dla oficjalnej strony Górnika Zabrze takie słowa: - Zapamiętałem święcące pustkami trybuny. Austriaków ten
mecz nie interesował, przyjechało tylko
trochę Anglików i dwa autokary z Zabrza
z naszymi żonami oraz kilkoma działaczami partyjnymi. Kiedy teraz oglądam mecze Ligi Mistrzów, to zazdroszczę obecnym piłkarzom tych tłumów na trybunach.
Frekwencja ostatniego spotkania z pewnością była frustrująca. Aż nie chce się wierzyć, że na stadionie w Chorzowie rewanż
z Romą oglądało aż 90 000 widzów – czyli
ponad 10 razy więcej niż w Wiedniu. Może
trzeba było u nas zrobić finał?
Patryk Idasiak
Student trzeciego roku
dziennikarstwa w Szczecinie.
Wierny, ale obiektywny kibic
Manchesteru City, zakochany
w pieniądzach Szejka Mansoura.
Czasami napisze coś do portalu
czasfutbolu.pl.
PatrykIdasiak
biografia
Ciekawy
przypadek
Briana Clougha
Drogi Czytelniku „Retro Futbol”, na wstępie poproszę Cię o to,
abyś wyobraził sobie pewną sytuację. Jesteś trenerem
i szukasz angażu w jednym z angielskich klubów. Twoje CV
jest ubogie, chociaż ludzie jeszcze pamiętają Cię z czasów,
kiedy w miarę dobrze kopałeś w piłkę. Z racji tego, że rodzinę
trzeba za coś wyżywić, a innych ofert nie ma, przyjmujesz
posadę w klubie z dolnej części tabeli Championship
(II liga) — niech będzie to na przykład Rotherham. W ciągu
kilku sezonów wchodzisz ze swoimi zawodnikami na szczyt
Premier League. Następnie bierzesz w opiekę inny klub
z drugiej ligi, po raz kolejny tworzysz z niego jeden
z najlepszych w Anglii i do klubowej gabloty z pucharami
dokładasz jeszcze dwa puchary Ligi Mistrzów.
Piękne marzenie, prawda?
str 13 | RetroFutbol magazyn
W
dzisiejszych czasach taka historia nie miałaby racji bytu. W angielskim futbolu, przesiąkniętym
już na dobre petrodolarami, liczą się gwiazdy,
umowy sponsorskie i to, że jakiemuś piłkarzowi nie złożono życzeń z okazji urodzin i
jest mu z tego powodu bardzo źle. Na dobrą
sprawę jedyna okazja do tego, żeby napisać
podobną opowieść o piłkarskim Kopciuszku,
który wchodzi na szczyt, to spędzenie kilku
wieczorów z grą z serii „Football Manager”.
Choć dziś takie marzenie jest praktycznie nie
do spełnienia, to w latach 70. ubiegłego wieku żył człowiek, który znalazł się we właściwym miejscu i we właściwym czasie. W ciągu
dekady dokonał tego, co dziś możemy włożyć
między bajki. Z drużynami, które prowadził,
osiągał to, o czym dzisiaj marzą prawdopodobnie wszystkie zawodowe, półzawodowe
i amatorskie kluby w Europie.
Brian Clough — jeden z najlepszych angielskich szkoleniowców w historii. Cyniczny,
kontrowersyjny i piekielnie inteligentny —
Jose Mourinho czy Louis van Gaal mogliby
brać u niego korepetycje. „Piłkarz, menedżer, ekspert, celebryta, dobry mąż i ojciec,
psycholog” — takimi słowami zaczyna się
historia Briana Clougha w jednym z filmów
dokumentalnych poświęconych jego osobie.
Sam siebie określił kiedyś słowami: Nie powiedziałbym, że byłem najlepszym menedżerem w historii. Ale byłem w czołowej jedynce.
Człowiek, który, jak każdy, miał wzloty i upadki. W dzisiejszych czasach nieco zapomniany. Pamięta się o nim głównie w dzień, w którym przypada rocznica jego śmierci. Jedna
z postaci w historii piłki nożnej, którą każdy
szanujący się kibic powinien znać.
RetroFutbol magazyn | str 14
Piłkarskie początki Briana Clougha
Urodził się w Middlesbrough
w 1935 roku. Przez większość swojej kariery piłkarskiej Brian Clough
związany był właśnie z lokalnym
zespołem. Najpierw w latach 19511953 grał w drużynach juniorskich,
a w okresie 1955-1961 w kadrze seniorów. Był niezwykle bramkostrzelnym napastnikiem i w ciągu sześciu
lat zdobył dla „Boro” 197 goli w 213
meczach. W 1961 roku przeszedł
do Sunderlandu, a trzy lata później,
w wieku 29 lat, zmuszony był przerwać karierę piłkarską wskutek kontuzji kolana. Jak na ironię, najlepszy
okres jego życia zaczął się właśnie
w tym momencie, kiedy to poświęcił
się bez reszty pracy szkoleniowca.
„Nie od razu Rzym zbudowano. Ale to nie ja otrzymałem tamtą robotę.”
W 1965 roku został trenerem Hartlepool. Tam poznał swojego najlepszego przyjaciela i współpracownika
— Petera Taylora. Ze swoim pierwszym w karierze trenerskiej klubem nie osiągnął jednak za wiele
i w dwa lata później znalazł się na
stanowisku
głównodowodzącego zespołem Derby County. „Barany” okupowały w tamtym czasie
drugą ligę dziesiąty sezon z rzędu
i w momencie objęcia posady menedżera przez Clougha, nic nie zapowiadało jeszcze zmiany na lepsze.
Jednak ku zdziwieniu wszystkich,
sezon 1968/69 zakończył się dla
Derby County dwudziestoma dwoma
meczami bez porażki i awansem do
angielskiej ekstraklasy.
W pierwszym sezonie, w od dawna
upragnionym First Division (obecnie Premier League), „Barany” pod
wodzą Briana Clougha od razu przypuściły szturm na mistrzostwo, jednak beniaminek zakończył rozgrywki „dopiero” na czwartym miejscu.
Kolejny sezon przyniósł miejsce
dziewiąte, a w następnym, 1971/72,
stała się rzecz nieprawdopodobna.
Derby County, do niedawna jeszcze
prowincjonalna drużyna tułająca się
po dolnej części drugoligowej tabeli, zdobyła tytuł Mistrza Anglii, zostawiając za sobą ówczesne potęgi
Leeds i Liverpool! Choć w kolejnych
sezonach piłkarze z Derby nie powtórzyli już tego sukcesu, Clough
dotarł z nimi do półfinału Pucharu
Europy (1972/73, obecnie Liga Mistrzów), gdzie ulegli dopiero Juventusowi Turyn.
„Rozmawialiśmy o tym
przez 20 minut, a następnie decydowaliśmy, że to
ja mam rację.”
Powyższy cytat, pochodzący oczywiście z ust Briana Clougha, świetnie
obrazuje jego podejście do innych.
Był cyniczny i pewny tego, co robi.
Nie potrzebował porad od innych
i nie zadowalał się półśrodkami.
str 15 | RetroFutbol magazyn
foto
RetroFutbol magazyn | str 16
1988 rok. Mecz pomiędzy Wimbledonem i Newcastle w Pucharze Anglii. Legendarne
zdjęcie, w którym największy boiskowy brutal w historii piłki nożnej – Vinnie Jones
z premedytacją ściska Paula Gascoigne’a w jego wyjątkowe miejsce prywatności.
Wykonane przez Monte Fresco - wybitnego fotografa Daily Mirror, związanego
str 17 | RetroFutbol magazyn
z tą gazetą od 1958 roku.
Od przegranego półfinału z włoską drużyną
zaczął się burzliwy okres jednego z najlepszych angielskich menedżerów. W 1973 roku
mocno krytykował włodarzy „Baranów”, Angielską Federację i trenerów innych drużyn.
Clough i jego asystent Peter Taylor złożyli
ostatecznie rezygnację z funkcji szkoleniowców Derby w październiku 1973 roku.
W tym samym miesiącu Brian dał się poznać kibicom w Polsce, jednak z bardzo
nieprzyjemnej strony. 17 października, przy
okazji meczu Polski z Anglią na Wembley,
był on gościem jednej z brytyjskich telewizji. Po spotkaniu nazwał bohatera tego
meczu, Jana Tomaszewskiego, „clownem”.
W następnym dniu była to trzecia najszerzej
komentowana przez polską prasę sprawa w
związku ze „zwycięskim remisem” — zaraz
po samym wyniku i niewyemitowaniu przez
realizatora powtórki sytuacji, w której sędzia
podyktował rzut karny dla Anglików. Między
innymi Paweł Hęciak z londyńskiego „Tygodnia Polskiego” napisał o nim: Cóż, możemy tylko stwierdzić, że Brian Clough już
nigdy nie odzyska zaufania wśród polskiej
publiczności. Myślę, że jego niejednokrotnie
prowokacyjne wypowiedzi nie ułatwią mu
zajęcia miejsca po Ramseyu [ówczesnym
szkoleniowcu reprezentacji Anglii].
I faktycznie w tamtym czasie Brian Clough
był przymierzany do objęcia posady selekcjonera „Synów Albionu”, jednak być może
właśnie ten gorszy okres w jego karierze zadecydował o tym, że angaż dostał jego rywal
- Don Revie z Leeds United. Clough natomiast, dopiero po wielu latach, został przez
RetroFutbol magazyn | str 18
sporą część ekspertów i kibiców uznany
„najlepszym menedżerem, którego reprezentacja Anglii nigdy nie miała”.
„A imię jego będzie czterdzieści i cztery.” — A. Mickiewicz
Po odejściu z Derby County Brian Clough
na krótko został trenerem Brighton, a następnie na jeszcze krócej w utytułowanym
klubie Leeds United. Jego przygoda z „The
Whites” trwała zaledwie 44 dni. Clough
chciał wprowadzić zespół Leeds w nową
erę, przyćmiewając tym samym ponad dekadę pełną sukcesów pod wodzą poprzednika, wspomnianego już Don Revie, który
otrzymał angaż na stanowisku selekcjonera
reprezentacji Anglii. Wychodząc na pierwszy
trening, przywitał ówczesne gwiazdy angielskiej ekstraklasy słowami: Możecie wyrzucić wszystkie swoje medale, bo nie były
zdobyte uczciwie. Ta sentencja z pewnością
oddaje styl pracy Clougha z piłkarzami, dla
których Revie był niejako ojcem.
O tych nieszczęsnych czterdziestu czterech dniach opowiada jeden z najlepszych
filmów o tematyce sportowej — „The Damned United”. W tym momencie chciałbym
gorąco zachęcić do obejrzenia go tym pasjonatom piłki nożnej, którzy jeszcze go nie
widzieli. Próżne tu moje rozpisywanie się,
skoro obraz wyrazi więcej niż tysiąc słów.
Film nawiązuje również do pracy Clougha
w zespole Derby County i stanowi niejako
biografię, choć niepełną, jednego z najlepszych angielskich menedżerów.
Piłkarskie Himalaje
Po niezwykle krótkiej przygodzie w Leeds
Brian Clough przyjął posadę menedżera
Nottingham Forest w styczniu 1975 roku.
Na dobrą sprawę powtórzył historię z czasów pracy w Derby i dodatkowo poszerzył
ją o nowe rozdziały. Wyciągnął „Tricky Trees” z drugiej ligi na salony i już w pierwszym
sezonie po awansie, 1977/78, jego drużyna wygrała zarówno ligę, jak i Puchar Ligi.
W kolejnym, mimo iż ekipa z Nottingham zajęła drugie miejsce w lidze za Liverpoolem,
Brian Clough przebił swój wyczyn z czasów
pracy w Derby. Nie tylko dotarł do półfinału
Pucharu Europy, ale i jego drużyna sięgnęła po tytuł, pokonując w finale Malmo 1:0.
A co zrobiła rok później (sezon 1979/80)?
Obroniła tytuł najlepszej drużyny w Europie,
w finale ogrywając Hamburger SV 1:0. Clough dokonał czegoś nieprawdopodobnego,
a zarówno dla kibiców z Nottingham, jak
i piłkarzy oraz włodarzy klubu, to było jak
sen. Marzenie każdej drużyny w Europie spełniło się właśnie im i to dwukrotnie,
a architektami sukcesu byli Clough oraz jego
najlepszy przyjaciel i asystent, Peter Taylor,
o którym ten pierwszy powiedział kiedyś:
Jestem szybą w witrynie
sklepowej, a Taylor jest towarami, które za
nią stoją.
„Nie wysyłajcie mi kwiatów,
kiedy umrę. Jeśli mnie lubicie,
wyślijcie je teraz, gdy żyję.”
Brian Clough pracował w klubie aż do 1993
roku i choć nie odniósł po zdobyciu drugiego Pucharu Europy tak wielkich sukcesów
jak przedtem, to i tak zapisał się na kartach
historii angielskiej piłki jako człowiek od
zadań niemożliwych. Jako menedżer, który wyciągał zespoły z kryzysów i doprowadzał je na sam szczyt. Po zakończeniu kariery trenerskiej często pełnił rolę eksperta
w telewizji, a także pisał dla brytyjskich gazet. Zmarł we wrześniu 2004 roku w Derby
po długiej walce z rakiem. Co ciekawe, syn
Briana, Nigel, był piłkarzem „Tricky Trees”
str 19 | RetroFutbol magazyn
klasyk
za panowania swojego ojca w klubie. Przez fakt, że może i nie stworzyli nigdy drużyny
cztery lata z rzędu, w latach 2009-2013, był złożonej z gwiazd, które byłyby hegemonem na kilka sezonów z rzędu, ale mimo to
menedżerem Derby County.
potrafili osiągać sukcesy tak w Anglii jak
„Kiedy odejdę, Bóg będzie mu- i w Europie, dzięki własnej wizji zespołów,
siał zwolnić swoje ulubione które prowadzili.
krzesło.”
O Brianie Cloughu nakręcono film, postawiono mu pomniki w Middlesbrough, Derby
i Nottingham, a drogę łączącą dwa ostatnie
wymienione miasta nazwano „Brian Clough
Way”. Jego osobie poświęcono niejedną już
książkę i film dokumentalny. Człowiek-legenda. Można go było lubić lub nienawidzić,
jednak nie można było przejść obok niego
obojętnie. Historia Briana Clougha pokazuje,
że bardzo ważną osobą był Peter Taylor, który najczęściej pozostawał w cieniu charyzmatycznego przywódcy. Nie pracowali oni
zawsze razem (np. w Leeds) i zwykle wtedy
Clough nie do końca potrafił sobie poradzić.
Tym, co trzeba przyznać temu duetowi to
RetroFutbol magazyn | str 20
Paweł Wilamowski
Dumny z bycia humanistą.
Z wykształcenia nauczyciel i
badacz dziejów minionych, z pasji
historyk sportu, ze szczególnym
uwzględnieniem piłki nożnej. Nie
istnieje dla niego temat, którego
by nie podjął. Jego wymarzone
miejsce do życia? Odległe Wyspy
Owcze lub włoska Toskania.
„Cuju”
oraz
„Kemari”
- witamy w Azji
Kultura azjatycka i jej spuścizna jest jedną z najbardziej
fascynujących rzeczy ówczesnego świata. W tym momencie
można by wymieniać po kolei każdy aspekt sztuki, filozofii,
religii kończąc na aspektach turystycznych. Awangardowy
Pekin, niezależny Hongkong, życie w chmurach Szanghaju.
Wielu Azja pochłania bez reszty. Buddyzm, który mówi nam,
jak cieszyć się każdą sekundą życia, starożytne Carpe Diem.
Jest to miejsce na świecie, które potrafi omamić swoim
pięknem, potrafi ukraść nasze serce, jednak jednocześnie
potrafi szokować, przerazić. Mówi się, że jeśli czegoś nie
wynaleziono, to na pewno wymyślili to już Chińczycy,
Japończycy bądź inni mieszkańcy azjatyckiego zakątka
świata. Piłka Nożna? Ależ oczywiście. Witam w świecie
„Cuju” i „Kemari”.
P Wilu
Franta Maier (z prawej strony z piłką)
str 21 | RetroFutbol magazyn
P
iłka Nożna dla większości wydaje się
nieodległym wynalazkiem, jednak
czy ktoś by pomyślał, że w zalążki
tej dyscypliny grano już na przełomie 3 i 2
wieku przed naszą era? Wątpię, przyznam
się szczerze, że nie miałem o tym bladego
pojęcia. Pierwsze wzmianki o „Cuju” mają
swoje miejsce podczas tak zwanego „Okresu Walczących Królestw”, a zostały one
zawarte w „Zhanguo Ce („Intrygi Państw
Walczących”)”, to jest w zbiorze opowieści
o wydarzeniach tegoż okresu, dotyczącego państwa „Qi” (obecnie prowincja Szantung). Czym początkowo była ta gra? Miała ona służyć doskonaleniu wytrzymałości
wojowników, mówiąc w uogólnieniu „Cuju”
było częścią intensywnych zajęć fitness
dla oddziałów zbrojnych. Ciekawostką jest
również to, iż odmian tejże gry było tyle, ile
w ówczesnych czasach było większych
miejscowości, jedną z nich było Linzi.
Prawdziwa eksplozja popularności „gry dla
wojskowych” nastąpiła podczas panowania
dynastii Han, a miało to miejsce w latach
206 r.p.n.e. do 220 r.n.e. Wtedy to w „Cuju”
zaczęły grać elity, dodatkowo gra zyskała
niesamowitą popularność wśród niższych
klas społecznych. Mówi się, że władca z dynastii Han, mam tu na myśli Wu Di kochał
sport, to głównie dzięki jego osobie zasady tejże gry zostały sformalizowane. Zwyczajowo mecze odbywały się, co ciekawe
w pałacu cesarskim. Na tę okazję specjalnie tworzono boiska zwane „Ju chang”.
Boisko zawierało w sobie aż sześć bramek
w kształcie półksiężyca na każdym rogu.
Gra stawała się coraz bardziej popularna.
Zyskiwała uznanie wśród uczonych i intelektualistów. Zaczęto również selekcjonować zawodników, jeśli ktoś nie posiadał
odpowiednich kwalifikacji, mógł w przyszłości zostać co najwyżej arbitrem. Kolejnym świetlanym okresem dla gry były lata
960-1279 naszej ery. W okresie gwałtownego rozkwitu gospodarki, poprawy życia
społecznego oraz wzrostu znaczenia państwa gra stawała się coraz popularniejsza.
Po raz pierwszy w historii została uznana
jako swego rodzaju rozrywka narodowa, do
której dostęp miała każda klasa społeczna.
Coraz częściej wiele osób traktowało „Cuju”,
jako środek dochodowy oraz świetne miejZ czasem gra stawała się coraz popular- sce na dodatkowe zarobienie waluty. W tym
niejsza. Podczas panowania dynastii Tang, okresie zaczęto również traktować grę jako
w stolicy większość pól przekształcano na arena handlowa.
place do gry w „Cuju”. Praktycznie każde
podwórko większej rezydencji posiadało co Zmiany nie ominęły również zawodnik ponajmniej jeden plac do gry. Często spotyka- siadających miano profesjonalisty. Ci byli
nym obrazkiem były również boiska w pała- szkoleni od początku na dworze cesarskim,
cach cesarskich. Czy jednak gra wymiera- dopiero po ukończeniu treningu, sportowiec
ła? Nie było takiej możliwości, od początku mógł wystąpić w spotkaniu. Zespoły skłapowstania „Cuju” było tradycją wojskową. dały się wtedy z jednego profesjonalnego
Żołnierze, którzy należeli do armii cesar- zawodnika oraz reszty. W tym okresie rówskiej bardzo często tworzyły zespoły do gry, nież zdecydowano z wszelkiej ilości bramek,
pozostawiono jeden cel na środku boiska.
a same występy służyły uciesze władcy.
Sport ten był stale rozwijany. Kolejną ekspansję rozgrywek odnotowano w latach
618-907 n.e. Jednak wtedy nastąpiły
również istotne zmiany. Piłkę wypełnianą zwierzęcym pierzem zastąpiono piłką,
zawierającą w sobie powietrze, natomiast
wytwarzana ona najczęściej było ze grubej
skóry zwierzęcej, tudzież z dwuwarstwowego drewna. Wprowadzono również pewne
zmiany dotyczące bramek. Pierwszym typem była bramka złożona z dwóch słupków
i sieci między nimi. Natomiast druga bramka
była nieco dziwniejsza, ponieważ znajdowała się na środku boiska z jednym celem pomiędzy słupkami.
Gra była coraz popularniejsza również
w środowisku kobiet, które do tej pory rzadko angażowały się we wszelkie wydarzenia
publiczne. Jak również wiadomo, każda historia ma swoją legendę, nie inaczej było
w przypadku „Cuju”. Wedle zapisków w połowie dziesiątego wieku naszej ery 17-letnia
zawodnicza, sama ograła zespół złożony
z praktycznie najlepszych wojskowych.
RetroFutbol magazyn | str 22
Przyszła kolej chyba na to, co wszyscy
chcieli by wiedzieć, czyli z czym jadła się gra
w „Cuju”. Wedle podań historycznych istniały dwie główne odmiany: „zhuqiu” oraz „baida”. Pierwsza odmiana miała głównie miejsce podczas obrzędów świąt państwowych,
z okazji urodzin cesarza bądź podczas wydarzeń dyplomatycznych. W tej odmianie na
przeciwko siebie stawały dwa zespoły złostr 23 | RetroFutbol magazyn
żone z 12 bądź 16 zawodników każda.
punktów.
„Baida” stała się natomiast dominującym
stylem podczas panowania dynastii „Song”.
W tymże stylu łączono ogromną wagę umiejętności indywidualnych, co zapewne wielu
zdziwi, zdobywanie bramek spadło tutaj na
drugi plan. Piłkę rozgrywano pomiędzy zawodnikami biorącymi udział w grze, pole gry
było zamknięte, to jest było otoczone swego rodzaju nicią, której nie wolno było przekroczyć.
Następnie piłkę podawano wedle
wcześniej ustalonych limitów.
Jednak jak wiadomo, nic nie trwa wiecznie.
„Cuju” na znaczeniu zaczęła tracić w czasie
panowania dynastii „Ming”, czyli w latach
1368-1644. Z czasem grę coraz bardziej zaniedbywano, tak ponad 2000-letnia tradycja
umierała.
Zapewne wiele osób zapyta siebie czy istniały profesjonalne zespołu „Cuju”, bądź czy tworzono
swego rodzaju ligi. Oczywiście, że
tak. W dziesiątym wieku istniała
między innymi liga „Qi Yun She
(齐云社)”, która zrzeszała zespoły
z największych chińskich miast.
Lokalnymi członkami „Cuju” byli
zwykli miłośnicy bądź profesjonalni zawodnicy tejże dyscypliny. Dla zainteresowanych, którzy chcieli zajmować się w życiu
głównie „Cuju” tworzono specjalne ośrodki treningowe oraz
instruktorów, których oczywiście
trzeba było opłacić. Proces ten
niejako przypomina współczesne
Akademie bądź ośrodki treningowe. Korzyści odnosiły wszystkie
strony. Takie zasady nie panowały jedynie
podczas panowania dynastii „Tang”. „Qi Yun
She” była odpowiedzialna również za organizowanie corocznych mistrzostw kraju,
znanych jako „Shan Yue Zheng Sai - 山岳 正
赛”, to znaczy igrzyska obowiązkowe.
齐
云
社
O zwycięstwie decydował tutaj
kolejny, dla wielu dziwny aspekt,
o zwycięzcy decydowała liczba
fauli. Przykładowo, jeśli piłka nie
została podana na odpowiednią odległość, aby mógł do niej
dotrzeć kompan z zespołu, tej
drużynie był odejmowany punkt.
Jeśli piłka została wybita zbyt
daleko, skutkowało to znacznym
odjęciem punktów, co bardzo
często skazywało zespól na porażkę. Jak jeszcze można było
stracić punkty? Kopiąc piłkę zbyt
nisko, poprzez obrót w nieodpowiednim momencie. Może się to wydawać skomplikowane i owszem w rzeczywistości odmiana
„Baida” było jedną z najtrudniejszych gier
ówczesnego świata.
Gracze natomiast mogli grać używając dowolnej części ciała, poza rękoma. O zwycię- Przy okazji omawiani „Cuju” nie wolno zastwie tym samym, reasumując wcześniejsze pomnieć o japońskim „Kemari”. Był to sweprzykłądy decydowała jak najwyższa liczba go rodzaju uroczysty sport wprowadzony
RetroFutbol magazyn | str 24
w życie ponad 1400 lat
temu i jest on zakorzeniony głęboko w „Cuju”,
jednak przez lata ewoluował. Dla zobrazowania jak mogło wyglądać „Kemari” przytoczę
zapis z 20 marca 905
roku, gdzie w Kioto odbywały się uroczyste
zawody. Odnotowano
tam podbijanie piłki 206
razy bez przerwy. Więc
„Kemari” łączyło w sobie nie tylko tradycyjne
pojęcie gry w piłkę nożną, lecz również elementy współczesnego
freestylu.
Gra odbywała się na
płaskim placu, najczęściej na placu urzędu
o nazwie „Mari-Nawa”. Na każdym rogu
były osadzone cztery
drzewa, które miały po
około siedmiu metrów
wysokości. Tradycyjne
drzewa mogły być również zastąpione przez
krzewy
bambusowe,
które osiągają znaczne
rozmiary. W rozgrywce formalnie uczestniczyło osiem osób,
a o samym wyglądzie
„Kemari” decydowało
wiele przepisów i oby-
czajów. Przykładowo gra
powinna być prowadzona
na jak najniższym poziomie,
mówiąc dosadnie na styku
z podłożem, prowadząc
piłkę, uwaga, tylko prawym
palcem u lewej stopy i symetrycznie, lewym palcem i
prawej stopy. Piłki nie wolno było odbijać żadną inną
partią tejże części ciała.
„Kemari” niosła także za
sobą aspekt spirytualny. Swoisty „Duch Kemari”, nazywany „Kiku-Dou,
przedstawiał wartości, jakie każdy powinien wynosić z gry. Głównym założeniem było, iż nie ma ani
przegranych, ani wygranych, celem jest tej doktryny było utrzymanie piłki
w powietrzu tak długo,
jak to było możliwe. Tylko prawdziwie uzdolnieni
mogli być w pewien sposób stworzeni do tej gry,
przywiązywano im pewien
pierwiastek boskości, który
pozwalał im wznosić się na
wyżyny swoich możliwości.
Jednak „Kemari” w przeciwieństwie do „Cuju” nie
doczekała się swoistej formalizacji. Ta dyscyplina
str 25 | RetroFutbol magazyn
polska
była akceptowaną uroczystością, tudzież
sporadyczną rozrywką w wielu okresach,
w wielu klasach społecznych, starano się
rozprzestrzenić „Kemari” na całą Japonię, jednak to się nie udało. Po 1860 pojawiło się widmo całkowitego zaniknięcia
tradycji „Kemari” związane z „Restauracją
Meiji”. Był to przełom w ustroju władzy, który dokonał się w Cesarstwie Japońskim w
1868 roku, kiedy to ówczesny Cesarz Mutsuhito uzyskał pełnię władzy w państwie.
6 kwietnia 1868 r. Mutsuhito ogłosił tak
zwaną przysięgę cesarską. Zapowiedział w
niej przeprowadzenie w kraju głębokich reform. Jednocześnie przeniósł stolicę z Kioto
do Edo, któremu nadał nową nazwę Tokio.
Tyle w kwestiach historycznych. Tym samym „Kemari” stała się sportem niechcianym, którzy w pewnym stopniu uważano
za uwłaczający, głównie wobec wpływów
wschodnich. Jednak, ku szczęściu tradycji
japońskiej „Kemari” udało się uratować, Cesarz Meiji (Mutsuhito) powołał w 1907 roku
powołał do życia pierwszą skonsolidowaną
organizację „Kemari”, ciekawostką jest również, iż o ile wcześniej wpływy wschodnie
nie zniszczyły tej tradycji, o tyle tym razem
RetroFutbol magazyn | str 26
Na
drodze
do budapesztu
ją uratowały.
Zgłębianie się w kulturę azjatycką jest niezwykłą przygodą, a odkrywanie tychże tradycji może doprowadzić do wspaniałych odkryć, dokładnie tak jak w moim przypadku.
Nigdy wcześniej nie spotkał się z tymi dwiema dyscyplinami, wiele osób tkwi tak naprawdę w schemacie europejskim. Mówi się,
że jeśli czegoś jeszcze nie wynaleziono, to
z całą pewnością wymyślili to Chińczycy. Nic
bardziej mylnego. Pisząc ten tekst chciałem
przybliżyć czytelnikowi historię „Cuju” i „Kemari”. Nie będę robił z siebie jakiegoś eksperta w tej dziedzinie, a jeśli takowy przeczyta ten tekst, mam nadzieję, że nie rzuci
się na mnie z siekierą. Warto odkrywać, warto mówiąc swojsko pakować nos wszędzie,
gdzie można wywęszyć coś ciekawego.
Paweł Klama
Niepokorny kibic Manchesteru
United, student Prawa. Nie boi
się ostrego słowa i surowej
krytyki. Miłośnik angielskiej
piłki, archeolog historii, krnąbrny
brodacz. Nie unika ciężkich
tematów, kocha dyskusje.
Klamecki MUFC
R
eprezentacja Polski obecnie uchodzi wręcz
za dobro narodowe i bezdyskusyjnie od
dziesięcioleci przyciąga największą uwagę
z każdej strony - zwykłych kibiców, dziennikarzy
i ważnych decydentów, którzy potrafią przy okazji
sportowych uniesień zbijać swój polityczny kapitał.
kacji. Rozegrano wówczas wiele spotkań między
poszczególnymi klubami w ramach II Mistrzostw
Polski, a zwieńczeniem tego początkowego etapu
rozwoju futbolu w ciągle nowym państwie na mapie Europy powinna być wówczas kadra złożona
z najlepszych piłkarzy w kraju. W tym wszystkim
pewną komplikację stanowiła sytuacja, w której Polski Związek Piłki Nożnej dopiero starał się
o przyjęcie w poczet członków FIFA, a w świetle
prawa narodowe związki należące do międzynaMiała być Austria,
rodowej federacji nie mogły rywalizować z krajami
są Węgry
niezrzeszonymi. Dodatkowo polski futbol nie posiadał jeszcze na arenie europejskiej na tyle odpoZbudowanie piłkarskiej reprezentacji wiedniej renomy, która pozwalałaby na zwrócenie
nie było łatwym przedsięwzięciem po- uwagi ze strony krajów lepszych przede wszystmimo faktu, iż w 1921 roku rozgrywki kim pod względem sportowym.
o mistrzostwo Polski po raz pierwszy
przebiegły bez większych kompliMało kto dziś pamięta, jak trudna była
droga do tego, by w ogóle sformować
reprezentacją narodową, która byłaby
w stanie rozegrać jakiekolwiek zawody o międzynarodowym charakterze.
Ostatecznie po długiej drodze udało
się to w 1921 roku, zwieńczając przy
okazji w piękny sposób przełomowy
rok dla polskiego futbolu.
str 27 | RetroFutbol magazyn
Najbardziej doświadczeni piłkarscy działacze wywodzili się z Krakowa i Lwowa, stąd
w pierwszej kolejności zwrócono uwagę na
Austrię, która stanowiła pewien wzór dla
Polski, a informacje o austriackim sporcie
często występowały w naszej prasie. Wiadomo, że już w 1920 roku, podczas wizyty
Cracovii Kraków w Wiedniu, prezes austriackiego związku piłkarskiego utrzymywał, że
w niedługim czasie reprezentacja Austrii
pojawi się w Polsce. O tym, że nie były to tylko kurtuazyjne gesty ze strony Austriaków,
świadczy fakt, że ustalono konkretny termin
i miejsce rozegrania meczu pomiędzy Polską a Austrią, mianowicie 3 lipca 1921 roku
w Krakowie. Niestety, do spotkania jednak
nie doszło. Według słów Tadeusza Synowca z Cracovii prezes austriackiej federacji,
zachowując się dość lekceważąco wobec
polskiej strony, w maju cofnął swoją decyzję i debiut polskiej reprezentacji siłą rzeczy
musiał się przesunąć.
Będąc ciągle świeżym państwowym tworem, nie mającym żadnych piłkarskich tradycji i nie cieszącym się dużym szacunkiem,
Polacy byli skazani głównie na dobrą wolę
ze strony państw o ugruntowanej już marce. Ta dobra wola nadeszła z Budapesztu.
Jeszcze przed rezygnacją ze strony Austriaków PZPN otrzymał propozycję Węgrów.
Tamtejsza federacja zaproponowała mecz
międzypaństwowy obu krajów na Boże Narodzenie, a wszystko miałoby się odbywać
w stolicy Madziarów. Wiadomo, że termin
grudniowy niezbyt spodobał się PZPN, który
wystosował komunikat z prośbą skierowaną
do Węgrów o rozegranie meczu w listopadzie lub dopiero na wiosnę 1922 roku. Dla-
RetroFutbol magazyn | str 28
czego pierwotnie grudzień 1921 był aż tak
newralgicznym terminem? Całkiem trzeźwo
zauważano, że jeśli piłkarski sezon kończy
się w listopadzie, to miesiąc później polska
drużyna nie będzie w stanie zaprezentować
się w najwyższej formie i zamiast promocji polskiej piłki, można byłoby zobaczyć
wszystkie jej słabości, których przecież nie
brakowało.
Cracovia
motorem napędowym
Ostatecznie po różnych ustaleniach w lipcu
uzgodniono w końcu termin, który jest jednym z najważniejszych w historii polskiego
sportu. 18 grudnia w Budapszecie miała
wyjść na boisko po raz pierwszy reprezentacja Polski. Od ostatecznych ustaleń co do
terminu rozpoczął się jeszcze trudniejszy
proces - zebranie wszystkich najlepszych
piłkarzy i stworzenie z różnych miast i klubów, z różnych nawet wcześniej zaborów,
jednej drużyny. Wiadomo było, że trzon kadry będzie oparty na piłkarzach najmocniejszej wówczas w kraju Cracovii, którzy już
w Budapeszcie Imre Pozsonyi, pełniący
jednocześnie podobną funkcję w Cracovii.
Piłkarze spotkali się jednak jeszcze zanim
Pozsonyi objął funkcję trenera. Pięć dni
wcześniej na stadionie Cracovii rozegrano
mecz „team A” - „team B”, a wszystko po
to, aby udało się wyselekcjonować możliwie najmocniejszą kadrę drużyny. Pierwszy
zespół był wyraźnie lepszy, w dwóch spotkaniach pewnie wygrał 4:1 i 5:1, ale nie ma
co się temu dziwić. „Team A” to była jedenastka, z której poza Frischerem z Makkabi Kraków wszyscy znaleźli się w kadrze na
dwa miesiące przed historycznym meczem mecz z Węgrami. Z tej słabszej drużyny taki
kadry z bardzo dobrej strony zaprezentowali zaszczyt spotkał tylko Stefana Lotha.
się węgierskiej publiczności, kiedy w Budapeszcie 1 i 2 października przegrali z FTC 1:0 Terminy goniły nieubłaganie i po kolejnym
oraz zremisowali z MTK 0:0. Te wyniki przy- spotkaniu dwóch zespołów A i B Zarząd
jęto w kraju bardzo entuzjastycznie, rezulta- PZPN 28 listopada ostatecznie ustalił całą
ty uzyskane przez krakowian uznano wręcz kadrę, która miała reprezentować Polskę
za największy sukces Cracovii od początku w Budapeszcie. W zatwierdzonym przez
istnienia tego klubu, a zarazem mówiono związek składzie znalazło się trzynastu piło triumfie całego środowiska piłkarskiego karzy - siedmiu reprezentowało Cracovię
(Ludwik Gintel, Zdzisław Styczeń, Staniw Polsce.
sław Cikowski, Tadeusz Synowiec, StaniDotychczasowy problem wynikający z bra- sław Mielech, Józef Kałuża i Leon Sperling),
ku członkostwa PZPN w strukturze FIFA trzech Polonię Warszawa (Jan Loth II, Artur
i w związku z tym niemożnością rozgrywa- Marczewski i Stefan Loth I), dwóch Pogoń
nia spotkań międzynarodowych został roz- Lwów (Wacław Kuchar i Mieczysław Batwiązany wcześniej, ponieważ na tymczaso- sch), a skład uzupełniał najlepszy zawodwą prośbę polskiego związku FIFA pozwoliła nik poznańskiej Warty - Marian Einbacher.
polskim klubom rozgrywać spotkania z dru- W skład delegacji wybierającej się do Bużynami węgierskimi. Ten fakt oraz ustalo- dapesztu znaleźli się również oczywiście
ny grudniowy termin dały w końcu zielone trener Pozsonyi oraz dr Edward Cetnarowświatło na budowanie składu reprezenta- ski jako kierownik i prof. Jan Wyessenhoff
cji. W tym celu 18 listopada na posiedzeniu pełniący funkcję członka Zarządu i WydziaZarządu PZPN zajmowano się szczegółami łu Gier PZPN. Nie pojechał natomiast Józef
wyjazdu na Węgry i jednocześnie ustalono, Szkolnikowski, jedna z najciekawszych poże pierwszym trenerem zostanie urodzony staci historii meczu z Węgrami. To właśnie
str 29 | RetroFutbol magazyn
ten wiceprezes PZPN kierował wszelkimi
przygotowaniami do meczu oraz pełnił też
rolę selekcjonera. Dlaczego akurat on? Był w
tamtym czasie szefem Wydziału Gier PZPN,
a to ten organ miał za zadanie ustalenie
składu reprezentacji. Zanim jednak nastąpiła podróż do węgierskiej stolicy, polscy
piłkarze mieli małe przetarcie w kraju, gdzie
pewnie na początku grudnia pokonali jeszcze reprezentację Bielska 3:1, Lwowa 9:1 i
Krakowa 7:1. To w tych spotkaniach, choć
oczywiście nieoficjalnych, drużyna zadebiutowała jako reprezentacja Polski, ale ten
prawdziwy debiut, na który wszyscy tak bardzo czekali, miał dopiero nadejść 18 grudnia.
Polsce, a i w Europie zostało zauważone, że
nowe państwo pojawiło się nie tylko na politycznej, ale także futbolowej mapie Europy.
Aby do tego mogło dojść, musiał nastąpić
szczęśliwy zbieg okoliczności - większa
stabilizacja polityczna w kraju, zgoda FIFA
na występy międzypaństwowe oraz przede
wszystkim ogromna chęć do pracy prekursorów i działaczy-pasjonatów, którzy - choć
dysponowali bardzo skromnymi środkami dokonywali rzeczy wielkich. Do takich należy w pierwszym rzędzie zaliczać utworzenie
piłkarskiej reprezentacji Polski.
Stworzenie od podstaw reprezentacji Polski i jej debiut na międzynarodowej arenie
kończył szczególny rok w polskiej piłce nożnej. Wyłonienie w jednym roku pierwszego
mistrza kraju i rozegranie pierwszego meczu międzypaństwowego stanowiło milowy
krok dla popularyzacji sportu piłkarskiego w
Piotr Grabowski
Z wykształcenia historyk
z wyboru pasjonat sportu pod
każdą postacią, szczególnie
koszykówki i piłki nożnej. Obecnie
redaktor portalu Ofens.Co, historią
futbolu zajmował się m.in.
w swoich pracach naukowych.
PiotrPGR
Redakcja
Redaktor naczelny:
Damian Bednarz
Zespół redakcyjny:
Korekta:
Karolina Królak
Jakub Budny | Andrzej Gomołysek | Piotr Grabowski
Patryk Idasiak | Grzegorz Ignatowski | Mariusz Jaroń
Kamil Kijanka | Pawel Klama | Jakub Machownia
Kamil Rogólski | Paweł Wilamowski
Kontakt:
[email protected]
Skład i łamanie tekstu:
Lorem Ipsum Design
www.facebook.com/loremipsumdesign
RetroFutbol magazyn | str 30
www.rfbl.pl
facebook.com/futbolwretro
twitter.com/retro_magazyn
temat numeru
Piłka nożna
na „ziemi niczyjej”
Paolo Rossi, Alan Sunderland, Archie Gemmill,
Ricardo Villa. Zwykle pamiętamy nazwiska
zawodników stawiających kropkę nad „i”
w zaciętych meczach, kończących się
ekscytującym 3:2. Do tej listy nazwisk niemieccy
kibice dodaliby zapewne Helmuta Rahna,
który ustalił wynik w meczu znanym jako „Cud
w Bernie” w 1954 roku, czy Gerda Mullera,
odpowiedzialnego za wyeliminowanie Anglii
z Mistrzostw Świata w Meksyku w roku 1970.
B
ył w historii piłki nożnej jeszcze inny
mecz pomiędzy reprezentantami Niemiec i Anglii, zakończony takim samym wynikiem, o którym wiadomo niewiele.
Nie zachowały się żadne zdjęcia, nieznane
na zawsze pozostaną nazwiska strzelców
bramek, a relacje z tego wydarzenia są bardzo szczątkowe. „Użyliśmy hełmów w charakterze słupków”, napisał jeden z uczestników. „Szybko wybraliśmy składy, mecz
rozegrany na zamarzniętym na kamień bło-
cie szkopy wygrały 3:2”.
Mimo że od tego wydarzenia upłynęło dokładnie sto lat, w trakcie których odbyło
się wiele legendarnych spotkań piłkarskich,
mecz rozegrany podczas Rozejmu Bożonarodzeniowego w 1914 roku pozostaje najbardziej niezwykłym 3:2 w historii futbolu.
Ta deklaracja jedności w jednej z najczarniejszych godzin w dziejach naszej planety
zainspirowała podobne wydarzenia, które
str 31 | RetroFutbol magazyn
miały miejsce tego samego dnia, a w latach
późniejszych wzmiankowana była w całej
masie książek, filmów czy utworów muzycznych. I choć zapewne nigdy nie poznamy wszystkich szczegółów tego spotkania,
dziewięćdziesiąt osiem lat później możemy
powiedzieć gdzie miało miejsce, jak do niego
doszło i dlaczego dowódcy po obydwu stronach frontu zrobili wszystko co w ich mocy,
aby nie dopuścić do jego powtórzenia.
Wielka Brytania włączyła się do – jak wtedy
o niej mówiono – Wielkiej Wojny 4 sierpnia
1914 roku, w celu zatrzymania niemieckiej
ofensywy w Belgii. Do końca miesiąca do
armii wstąpiło milion mężczyzn, w tym 2000
z 5000 zarejestrowanych na Wyspach Brytyjskich zawodowych piłkarzy. Wielu z nich
zabrało ze sobą futbolówki, wielu wierzyło
w zapewnienia dowódców o zakończeniu
działań wojennych przed świętami Bożego
Narodzenia. Jednak konflikt, który zapisał
się w historii sztuki wojennej między innymi śmiercionośnymi innowacjami technologicznymi, takimi jak czołgi czy gazy bojowe,
wsławił się także użytymi po raz pierwszy
na podobną skalę umocnieniami i okopami,
które sprawiły, że wrogie armie zwarły się w
morderczym klinczu na długie miesiące. Do
grudnia 1914 roku wojska Niemiec i Wielkiej Brytanii okopane były na odcinku około 700 kilometrów, ciągnącym się od Morza
Północnego do granicy francusko-szwajcarskiej, oddzielone od siebie pasem „ziemi
niczyjej”, miejscami szerokiej na niecałe 30
metrów. Najbardziej deszczowa od 70 lat
zima sprawiła, że warunki w okopach z nieznośnych zmieniły się na nieludzkie. Nawet
najlepiej przygotowane umocnienia zale-
RetroFutbol magazyn | str 32
wała woda, więc żołnierze spali, stojąc po
kostki w wodzie i podpierając się nawzajem.
Miliony szczurów pożerały skąpe wojskowe
racje żywnościowe, nie gardząc także zalegającymi wszędzie zwłokami poległych.
Święta przyniosły spadek temperatury
i „ziemia niczyja” pokryła się warstwą lodu
i szronu.
Jednakowo okrutne warunki po obydwu
stronach frontu doprowadziły do spontanicznych aktów swoistej wojennej życzliwości. Na niektórych odcinkach linii frontowej
wymiana ognia przerywana była na czas
podwieczorku, w innych miejscach żołnierze wrogich armii wymieniali między sobą
prasę, przerzucając ją pomiędzy okopami
w pustych puszkach po wojskowych konserwach. Kiedy tuż przed świętami na niemieckich umocnieniach pojawiły się przyozdobione choinki, Brytyjczycy powitali je
brawami.
Wszystko zaczęło się około godziny 4 po
południu 24 grudnia; jak zanotował w liście
do matki kapral RS Coulson z Londyńskiego
Pułku Strzelców: „Byliśmy na wysuniętym
właśnie tam, o zmierzchu 25 grudnia 1914
roku, kapitan Robert Hamilton, wraz z dowódcą 134. Pułku Saksońskiego, uzgodnił
ważne lokalnie, 48-godzinne zawieszenie
broni. „O ile wiem ogień został wstrzymany
na dość długim odcinku frontu, zarówno na
północ, jak i na południe od naszych pozycji” - napisał w swoim pamiętniku Hamilton
o wydarzeniu, które wkrótce objęło około 2/3
linii frontu. „Żołnierze spotykali się w dużych
grupach, wymieniając życzenia świąteczne
Kapitan Robert Hamilton, służący w 1. Ba- i prezenty. Bez żadnej przesady z mojej strotalionie Królewskiego Pułku Warwickshire, ny mogę nazwać ten dzień najbardziej nieznajdował się w tym czasie w umocnieniach zwykłym w historii świata.”
na skraju lasu Ploegstreet, przy belgijskiej
granicy. Jemu też udzieliła się świąteczna Kapral Henderson z jednostek inżynieryjatmosfera, podniecana dochodzącymi ze nych Jego Królewskiej Mości wspominał:
wszystkich stron śpiewami i podgrzewana „Około 8:30 rano dwóch nieuzbrojonych nieświecami zdobiącymi malutkie świerki, któ- mieckich żołnierzy podeszło na odległość
rymi przybrane były wrogie linie obronne. mniej więcej 50 metrów od naszych linii.
Jeden z jego podwładnych rozpoczął spacer Dwóch naszych wyszło im na przeciw. Kiedy
w poprzek pasa „ziemi niczyjej” i po chwili, się spotkali, nastąpiła wymiana uprzejmości
ku zdziwieniu towarzyszy, powrócił, dzier- i uścisk dłoni. Wtedy z niemieckich okopów
żąc w ręce niemieckie cygara i zaproszenie wychynęło trzech oficerów z papierosami
na spotkanie z dowódcą wojsk niemieckich, i cygarami, i także wymienili uściski dłoni
okopanych kilkadziesiąt metrów dalej. To z naszymi towarzyszami i poczęstowali ich
alkoholem. Jeden z naszych zawahał się na
chwilę, więc niemiecki oficer pociągnął potężnego łyka z butelki jako pierwszy.”
posterunku, czekaliśmy właśnie na zmianę
warty, kiedy usłyszeliśmy śpiewy i radosne
krzyki, dochodzące z niemieckich okopów.
Zaczęliśmy śpiewać razem z nimi, śpiewaliśmy każdą kolędę, jaka przyszła nam do
głowy. Ktoś rozpalił wielkie ognisko i ludzie
zaczęli zbierać się wokół niego jak na pikniku. Gdzieś zza linii okopów słyszeliśmy niemiecką orkiestrę grającą God Save The King
i Onward Christian Soliders”.
Po wymianie uprzejmości obydwie strony
rozpoczęły wypełniać najważniejsze w tamtej chwili zadanie – pochowanie zabitych
na „ziemi niczyjej”. „Po śniadaniu zagraliśmy mecz piłkarski na tyle naszych umocnień” – można przeczytać w jednym listów
z tamtego okresu. „Kilku Niemców przyszło
przyjrzeć się, jak gramy. Wysłali także niewielki oddział, który pochował snajpera zastr 33 | RetroFutbol magazyn
strzelonego około 100 metrów od naszych W pewnym momencie, jak zanotował Kurt
linii obronnych. Kilku naszych pomogło ko- Zehmisch ze 134. Pułku Saksońskiego: „Anglicy przynieśli ze swoich okopów futbolówpać mogiłę”.
kę i dość szybko rozpoczął się zacięty mecz.
Kiedy zakończono ponure formalności, Jakże wspaniałe, a jednocześnie dziwne
prawie cały front zachodni opanowały roz- wydarzenie. Angielscy oficerowie myśleli
mowy, których tematem była piłka nożna. podobnie. Tak więc Boże Narodzenie, święRSM Beck, z Królewskiego Regimentu War- to miłości, choć na chwilę zbliżyło do siewickshire, już w Wigilijnym wpisie w swoim bie śmiertelnych wrogów.” Jeden z listów
dzienniku zanotował: „Niemcy zachęcali przesłanych z frontu do redakcji Timesa ponas okrzykami do rozegrania meczu. Usta- twierdza to wydarzenie. „Po tym, jak Saksoni
liliśmy, że obydwie strony wstrzymają na odśpiewali God Save The King dla naszych
czas jego trwania ogień”. Kiedy obydwie żołnierzy, jeden z moich podwładnych otrzydrużyny spotkały się pomiędzy okopami, mał butelkę wina, aby mógł wznieść toast
jeden z niemieckich żołnierzy przedstawił za zdrowie Króla. Później rozegrany został
się jako były kelner z zachodniej części Lon- mecz piłki nożnej, który Niemcy wygrali 3:2.”
dynu. „Jak Fulham radzi sobie w pucharze Mecz wspomniany został także w oficjalAnglii?” – padło z jego ust pytanie. „Przed nym dzienniku 134. Pułku. Jest w nim mowa
wojną mieszkałem na Alexander Road” – o tym, jak zabawa w polowanie na króliki
powiedział inny. „Chciałbym zobaczyć mecz przerodziła się w regularny mecz piłkarski,
Woolwich Arsenal – Tottenham, który roze- w którym słupki bramek zastąpiono hełmagrany zostanie jutro.” Następnie żołnierze mi. Tutaj także wspomniany został wynik:
obydwu armii podzielili się na grupy i rozpo- 3:2 dla armii cesarskiej.
częło się drużynowe uganianie za zającami.
RetroFutbol magazyn | str 34
Wydarzenie to sprowokowało całą serię
mniej oficjalnych pojedynków wzdłuż linii
frontu, o których wspominali między innymi żołnierze 1/6. Pułku Cheshire, 2. Batalionu Strzelców Walijskich czy Strzelców
Lancashire, którzy w spotkaniu rozegranym
na północ od Le Touquet pokonali swoich przeciwników 3:2. Tutaj piłkę zastąpił związany sznurkiem worek po piasku.
W niektórych rejonach liczba zawodników
dochodziła do 200, mecze przeradzały się
w bezładną kopaninę, a ostatnią rzeczą, jaką
uczestnicy byli zainteresowani, było liczenie strzelonych bramek. Zamiast piłek używano pustych puszek czy słomy związanej
sznurkiem, w niektórych miejscach za słupki posłużyły charakterystyczne szpiczaste
hełmy armii niemieckiej. Były też miejsca,
w których ze względu na brak dogodnych
warunków i odpowiedniego sprzętu, mecze
nie mogły się odbyć. „Słyszałem, że w Boże
Narodzenie w niektórych miejscach wzdłuż
linii okopów nasze chłopaki grały mecze piłki nożnej przeciwko Niemcom. Nasi lokalni
wrogowie też wyrazili ochotę na rozegranie spotkania, ale ponieważ teren wokół to
same kikuty drzew i rowy, oraz dlatego, że
nie posiadaliśmy żadnej piłki, musieliśmy
całą zabawę odwołać” – wspominał jeden
z uczestników tamtych wydarzeń. Inni spragnieni rozrywki żołnierze podejmowali nawet próby równania terenu i zasypywania
lejów po pociskach, aby przygotować odpowiedni skrawek ziemi.
Świat zaczął wracać do ponurej wojennej
normy po południu, zwłaszcza w tych miejscach, w których nie zawarto formalnego rozejmu. Członek Czarnej Wahty, Alfred Anderson, zmarły w 2005 roku ostatni uczestnik
wydarzeń Rozejmu Bożonarodzeniowego,
wspominał: „Pamiętam ciszę, głuchą ciszę. Skończyła się wczesnym popołudniem
i znów rozpoczęło się zabijanie.” W niektórych miejscach nieoficjalny rozejm trwał jednak nadal; czasem, jak nieopodal Ploegstreet, aż do lutego. Za sprawą publikacji listu
w The Times, a także relacji innych dzien-
str 35 | RetroFutbol magazyn
który zorganizował wstrzymanie ognia,
dzięki któremu odbył się jeden z najsłynniejszych meczów piłki nożnej, został odesłany
do domu. Komisja lekarska ustaliła, że częściowa utrata słuchu czyni go niezdolnym
do dalszej służby wojskowej. W kwietniu
tegoż roku żołnierze batalionu, który opuścił, stali się jednymi z pierwszych ofiar
gazów bojowych w Bitwie pod
Ypres. Pośród poległych mogli być oficerowie i szeregowi, którzy brali udział
w bożonarodzeniowym
meczu piłki nożnej.
Dowództwo wyciągnęło wnioski z wydarzeń
roku poprzedniego i na
okres świąteczny 1915
zostały wydane rozkazy
mające na celu uniemożliwienie nawiązania jakiegokolwiek kontaktu z wrogiem. Całe
święta trwały ataki na linie niemieckie,
przeplatane zaporowym ostrzałem artyleryjskim. Jednak nawet widmo sądu polowego nie powstrzymało niektórych przed próbami powtórzenia wydarzeń roku ubiegłego.
„Kilku Niemców wyszło z okopów i zaczęli
iść w naszą stronę. Pamiętam, że całą grupą
wstaliśmy i poszliśmy się z nimi przywitać.
Było to bardzo spontaniczne” – wspominał
Bertie Felstead z Pułku Strzelców Walijskich.
„Było też trochę czegoś, co można nazwać
futbolem. Ktoś zaproponował mecz, ktoś
inny przyniósł piłkę. Nie było to normalne
spotkanie piłkarskie, raczej bezładna kopanina każdy na każdego. Po obydwu stronach
grających mogło być około pięćdziesięciu.
Na początku 1915 roku kapitan Hamilton, Sam grałem, bo lubię piłkę nożną. Trwało to
ników zawierających miedzy innymi zdjęcia
żołnierzy obydwu armii uczestniczących ramię w ramię w pogrzebach swoich kolegów,
mieszkańcy Wysp Brytyjskich szybko dowiedzieli się o wydarzeniach na froncie. Sir
Arthur Conan Doyle nazwał Rozejm Bożonarodzeniowy „zadziwiającym spektaklem...
jedynym ludzkim epizodem wśród całego
okrucieństwa, który na zawsze pozostanie
częścią historii wojennej.” Całym wydarzeniem mniej zachwycone było dowództwo
wojsk brytyjskich. Sir John French – oficer
głównodowodzący Armii Jego Królewskiej
Mości – który stwierdził, że rozejm był niczym innym, jak tylko „nieważnym wybrykiem, wynikiem warunków pogodowych
panujących na froncie”; napisał w liście do
swoich podwładnych: „z wielkim obrzydzeniem przeczytałem informacje o nieautoryzowanych spotkaniach z naszym wrogiem.
Każdy, kto pozwolił na nawiązanie komunikacji z Niemcami, zostanie pociągnięty do
odpowiedzialności.” Niemieccy oficerowie
również mieli dość nieoficjalnego rozejmu.
Gustav Riebensahm z 2. Pułku Westfalijskiego w swoim pamiętniku zanotował: „Anglicy są bardzo zadowoleni z wstrzymania
ognia, bo znów mogą grać w piłkę. Cała sytuacja staje się śmieszna i musimy położyć
temu kres. Wieczorem poinformuję moich
ludzi, że kończymy z uprzejmościami.” Historyk, dr Thomas Weber, wyjaśnia: „Rozejm
był zawstydzający dla dowództwa zarówno
angielskiego, jak i niemieckiego. Mógł sugerować, że nie panują nad swoimi wojskami
i dlatego zależało im na jak najszybszym zakończeniu ciszy na froncie.”
RetroFutbol magazyn | str 36
wszystko może pół godziny i nikt nie liczył
strzelonych bramek.” Mecz został przerwany, kiedy wściekły major wyskoczył z okopów, krzycząc do Felsteada, że powinien zabijać szkopów, a nie bratać się z nimi.
Także w kolejnym roku w niektórych miejscach zorganizowano świąteczne wstrzymanie ognia. Kanadyjski szeregowy, Ronald Mackinnon,
w liście do rodziny pisał:
„Miałem całkiem udane
święta, pomimo spędzenia ich na linii frontu. Nasi niemieccy
koledzy byli dość przyjaźni. Przyszli do nas
z życzeniami i wymieniliśmy trochę konserw na
papierosy.” Pomimo gróźb
i zakazów nieoficjalne rozejmy, a nawet mecze piłkarskie,
sporadycznie przerywały działania wojenne.
„Pamiętam
ciszę, głuchą
ciszę. Skończyła
się wczesnym
popołudniem
i znów rozpoczęło
się zabijanie.”
1 lipca 1916 roku wojska alianckie podjęły próbę przełamania linii wroga i dotarcia
do rzeki Somme. Pośród wojsk pierwszej
linii stanęli żołnierze 8. Batalionu z Pułku Wschodniego Surrey, którzy zajmowali
pozycję w Montauban. Tuż przed „godziną zero” kapitan „Billie” Nevill przygotował
dwie piłki. Pierwsza nosiła napis: „ Wielki Finał Pucharu Europy: Wschodnie Surrey kontra Bawaria. Rozpoczęcie godzina zero.” Na
drugiej napisane było: „Brak sędziego”, co
generalnie miało sugerować, że wszystkie
są chwyty dozwolone.
Daily Telegraph o wydarzeniu tym napisał:
„Kiedy żołnierze opuścili okopy i przygotowali się do ataku, dowódcy plutonów wykopali piłki w kierunku linii obronnych przeciwnika i rozpoczął się mecz ze Śmiercią.
Dostojny kapitan padł jako jeden z pierwszych, reszta jego żołnierzy z trudem postępowała naprzód, przyciskana do ziemi
ogniem karabinów maszynowych. Wciąż
jednak zachęcani dopingiem kolegów kopali
piłki naprzód w kierunku wroga, aż zniknęli
w gęstym dymie pola walki.”
Jedna z piłek została odzyskana i odesłana na Wyspy. Było to jednak niewielkie, nic
nieznaczące osiągnięcie. Nevill padł martwy
pośród 62000 brytyjskich żołnierzy, którzy
zginęli pierwszego dnia ofensywy. Do końca
listopada 1916 roku wojska brytyjskie przesunęły linię frontu o trzy kilometry, za cenę
420000 istnień ludzkich. Koszt ofensywy
po obydwu stronach frontu szacowany był
na około milion zabitych i rannych. Po tym
wydarzeniu na piłkę nożną nikt nie miał już
ochoty.
Jakub Budny
Niedoszły magister
kulturoznawstwa, z zamiłowania
historyk, zainteresowany
zwłaszcza dziejami futbolu
brytyjskiego. Od 2006 roku
mieszka na Wyspach, właściciel
całkiem pokaźnej i wciąż rosnącej
kolekcji książek
i magazynów o futbolu.
Pisze także dla zzapolowy.com.
kbudny25
Artykuł ukazał się w magazynie FourFourTwo
w styczniu 2012 roku
Autor: Steve Anglesey
Tłum.: Jakub Budny
str 37 | RetroFutbol magazyn
RetroFutbol magazyn | str 38
str 39 | RetroFutbol magazyn
taktycznie
Anatomia
cudu
Grzegorz Lato, tam w środku mamy dwóch zawodników!
McFarland... Ucieka teraz Gadocha... Domarski... Gol! Gol!
Proszę Państwa! Sensacja na Wembley!
S
łowa znane każdemu Polakowi, nawet
temu, któremu nie do końca po drodze
z piłką. Moment historyczny, z kontekstem już niemal mistycznym, moment narodzin najlepszej drużyny w historii rodzimego
futbolu. O awans na swoje drugie (i jakże udane) Mistrzostwa Świata Polacy walczyli jednak
od ostatnich sekund spotkania z Anglią. Co
zatem działo się przez pozostałych 89 minut,
które na ekranach goszczą znacznie rzadziej?
Okoliczności są powszechnie znane. Po dwóch
zwycięstwach u siebie Polakom wystarczał remis. W Anglii, zwłaszcza po zdemolowaniu w
poprzednim spotkaniu Austrii 7:0, nikt nie wyobrażał sobie innego rezultatu niż przekonujące zwycięstwo gospodarzy. Biało-czerwoni
byli aktualnymi Mistrzami Olimpijskimi, jednak
wtedy był to turniej drugiej kategorii, gdzie zawodowe reprezentacje wysyłały tylko państwa
bloku wschodniego. Na występ na mundialu
czekaliśmy ponad 30 lat. Anglicy z kolei 7 lat
wcześniej triumfowali na mistrzostwach, zaś
gdy już startowali w eliminacjach – zawsze się
przez nie przeprawiali.
Skład Polaków nie był żadnym zaskoczeniem.
Nasi zawodnicy w identycznym zestawieniu grali poprzednie mecze z Walią i Holandią. Ustawieniem zespołu było płynne 4-3-3,
z bardzo ruchliwymi napastnikami, często zamieniającymi się pozycjami i schodzącymi w
głąb pola. Anglicy ułożyli swoich zawodników
w identyczną formację. Tu cechami charakterystycznymi było nieco większe przywiązanie
do pozycji i operowanie dłuższymi piłkami. Anglia, która zdobyła Mistrzostwo Świata, była
określana mianem „wingless wonders”. Aż do
końca kadencji Alfa Ramseya się to nie zmie-
RetroFutbol magazyn | str 40
niło – w ofensywie piłkarze z Wysp Brytyjskich
grali wąsko, rzadko szukając rozciągania gry
na flanki.
Głównym zadaniem Polaków było jak najdłuższe utrzymywanie się przy piłce. Jan Tomaszewski, przytaczając później założenia na
ten mecz, wspomniał słowa Kazimierza Górskiego z odprawy: „Tak długo, jak długo my
mamy piłkę, tak długo nie mają jej oni”. Nasi
zawodnicy wzięli to sobie do serca. Na początku Tomaszewski starał się wyprowadzać piłkę
krótkimi podaniami do boku, na schodzących
bardzo szeroko bocznych obrońców. Anglicy
jednak szybko połapali się w tym schemacie
i podchodzili wysoko. I Szymanowski i Musiał
dostawali pierwsze piłki blisko linii bocznej,
mając niewielkie pole manewru – strata zaś
groziła przejęciem piłki bezpośrednio w okolicy pola karnego. Nie chcąc ryzykować, już
po kilkunastu minutach Polacy rozpoczynali
akcje od bramki dłuższymi zagraniami. Anglicy sami zresztą to wymuszali – w momencie,
kiedy Tomaszewski wybijał piłkę z piątki, napastnicy rywala pochodzili nieomal pod linię
pola karnego.
Jednak i Anglikom zdarzały się wpadki przy
próbach pressingu oraz błędy w ustawieniu
przy kontrach Polaków. Ciężar gry w większości momentów brał na siebie Deyna, który
prezentował się jako zawodnik potrafiący wytrzymać atak rywala i utrzymać się przy piłce oraz nieco ją podholować, czym stwarzał
sobie szansę na podania atakujące. Znaczna
większość prób ataku pozycyjnego Polaków
przechodziła przez niego, do czego zresztą on
sam zmierzał, bardzo często schodząc po piłkę głęboko, tak, aby obrońcy mieli możliwość
str 41 | RetroFutbol magazyn
zagrać mu prostsze i bezpieczniejsze podania. od Shiltona do obrońców, którzy natychmiast
przerzucali ją w strefę zagrożenia – na naszą
Innym sposobem na grę Polaków były szyb- połowę, na wprost od bramki Tomaszewskiekie akcje skrzydłami. Szymanowski i Musiał go.
byli zwykle mniej naciskani przez rywali, którzy z pressingiem skupiali się na środkowych Anglicy szukali starć bezpośrednich. Dyspostrefach. Mieli oni możliwość
nowali przewagą w pojedynprzebiec z piłką kilkanaście
kach zarówno w powietrzu,
metrów i dostarczyć ją dalej
jak i na ziemi. Dla Polaków
wzdłuż skrzydła.
groźne były dośrodkowania –
napastnicy rywali dochodzili
Z tego brała się wyraźna asydzięki nim do sytuacji strzemetria w poczynaniach bialeckich. Także przy akcjach
ło-czerwonych.
Ćmikiewicz
na murawie Anglicy okazywali
pełnił w dużej części funkcje
się lepsi technicznie i skuteczasekuracyjne, trzymając się
niejsi w podaniach na małej
blisko środka, zaś Kasperczak
przestrzeni. Polacy nadrabiachętnie przemieszczał się wyli pracowitością, starając się
żej i bardziej do boku. Dzięki
tworzyć przewagi liczebne w
temu prawoskrzydłowy mógł
defensywie. Nawet napastnicy
grać znacznie bliżej środka.
schodzili w okolice pola karneZ kolei po stronie Ćmikiewicza
go, by powstrzymać nawałnicę
Gadocha schodził głębiej.
Anglików, która trwała przez
ostatnich naście minut pierwW efekcie nominalne 4-3-3
szej połowy. Nasi zawodnicy
Polaków często przechodziło
ograniczali się już tylko do
bardziej w 4-4-2. Ciekawostwybijania piłek jak najdalej od
ką było to, że Lato, grający zwykle na prawej bramki. Tak udało się dotrwać do przerwy.
stronie, bardzo często ustawiał się centralnie,
starając się wykorzystać to, ze Gadocha był W przerwie Kazimierz Górski położył nacisk na
bardziej cofnięty. Na opuszczaną przez kolegę uspokojenie podopiecznych. Ostatni kwadrans
ze Stali Mielec flankę przenosił się Domarski. był w naszym wykonaniu fatalny, ale w początkowej fazie gry nasi zawodnicy grali bardzo
Jak wspomniano – ustawienie Anglików było stabilnie, byli w stanie wyprowadzać akcje, bez
mniej płynne. Zawodnicy ofensywni byli usta- ograniczania się do przeszkadzania. Duga powieni wąsko. Boczni obrońcy gospodarzy byli łowa zaczęła się w podobnym stylu; nasi wróznacznie bardziej aktywni przy wyprowadza- cili do gry, a napór Anglików zelżał. Ponownie
niu piłki, jednak sytuacje, kiedy zapewniali sze- byliśmy w stanie utrzymywać się dłużej przy
rokość, były rzadkie. Modelowe wyprowadza- piłce.
nie akcji od bramki polegało na krótkiej piłce
Tomaszewski
Bulzacki
Gorgoń
Musiał
Ćmikiewicz
Deyna
Szyanowski
Gadocha
Kasperczak
Lato
Domarski
RetroFutbol magazyn | str 42
W 57. minucie dało znać o sobie to, co wkrót- Polacy jednak, mimo tego naporu, byli w stanie
ce stanie się symbolem reprezentacji – bły- konstruować ataki. Deyna do spółki z Ćmikieskawiczne przejście z ataku do obrony i wy- wiczem utrzymywali się przy piłce, zaś Doprowadzenie akcji. Mocno stojący na nogach marski z niezłymi wynikami walczył w powiei skuteczny w pojedynkach na małej prze- trzu o wybijane przez obrońców piłki. Brylował
strzeni Lato zaatakował Huntera, zbierają- zwłaszcza Lato, który przy cofniętych dwóch
cego wybitą przez naszych obrońców piłkę. pozostałych napastnikach czekał na szpicy
W typowym dla siebie stylu wypuścił ją daleko na dalekie zagrania. Samodzielnie udawało
przed siebie, szybko odstawiając angielskiego mu się też konstruować akcje. Nie błyszczał
obrońcę. Domarski doskonale zapewnił szero- w tym spotkaniu techniką, jednak był w stakość do rozegrania, a Jan
nie mijać rywali prostymi
Ciszewski mógł wykrzyśrodkami. Przy wysokiej
Shilton
czeć zdania, od których
obronie Anglików wystarzaczął się ten tekst.
czało, że wypuszczał piłkę
McFarland
Hunter
na wolne pole i doganiał
Madeley
Hughes
Z prowadzenia nie cieją sprintem, wyprzedzając
Lato
szyliśmy się zbyt długo.
rywala. Dzięki tego typu
Domarski
W stosunkowo niegroźmanewrom Polacy mieli
Gadocha
nej sytuacji Musiał starł
w końcówce dwie dobre
Bell
się z Petersem na granicy
okazje na strzelenie zwyCurrie
Peters Kasperczak
pola karnego, zaś arbiter
cięskiej bramki. Przy jedDeyna
dał Anglikom szansę na
nej z tych akcji Lato wywyrównanie poprzez rzut Chiveres
chodził sam na sam, zaś
Ćmikiewicz
karny. Od tego momentu
Anglików utrzymał w grze
Channon Szymanowski
Clarke
gra pod wieloma względaMcFarland, rzucając się
Musiał
mi zaczęła przypominać
na naszego napastnika
Bulzacki
Gorgoń
tę z końcówki pierwszej
w stylu zawodnika rugby.
połowy. Anglicy nadal
Ówczesne przepisy nie
Tomaszewski
kierowali piłkę w okolice
przewidywały za to usunaszego pola karnego – my tworzyliśmy prze- nięcia z boiska.
wagę liczebną w obronie, rozpaczliwie ich blokując.
Alf Ramsey zwlekał ze zmianami, co później
często mu wytykano. Na finałowe 5 minut na
Niezależnie od obronionych strzałów, na uzna- boisku pojawił się Kevin Hector, zmieniając
nie w tym momencie zasługiwał Tomaszewski, Chiversa. Niewiele brakowało, a zmieniłby też
który – widząc problemy naszych obrońców bieg historii. Nie poprawił on gry Anglików,
– starał się w powietrzu wypiąstkować do- która w ostatnich minutach była już bardzo
środkowania; mniej lub bardziej umiejętnie, ale chaotyczna, jednak przy rzucie rożnym znamimo wszystko skutecznie.
lazł się niepilnowany w polu karnym na piątym
str 43 | RetroFutbol magazyn
Czarna
retro extra
metrze. Jego strzał trafił jednak prosto w stojącego na linii obrońcę, dobitka minęła bramkę. Polacy obronili tym samym piłkę meczową.
Była to ostatnia akcja Anglików. Chwilę po niej
z ust Jana Ciszewskiego padały kolejne znane
wszem i wobec frazy.
Wielokrotnie określało się ten mecz mianem
„Cudu na Wembley”. Owszem, Anglicy mieli
mnóstwo szans i mogli wysoko wygrać. Polacy jednak także stworzyli sobie okazje na
strzelenie kolejnego gola w tym spotkaniu.
Poza ofiarnością i odrobiną szczęścia widoczny był dobry plan na grę, który mimo wszystko ograniczał liczbę sytuacji gospodarzy i nie
pozwalał im na atakowanie większą liczbą
graczy. Biało-czerwoni odgryzali się szybkimi
atakami, pokazując dużo wzajemnego zrozumienia i kreatywności. Te cechy przyniosły
świetnie wyniki kilka miesięcy później na Mistrzostwach Świata.
strona futbolu
Roger Milla, Didier Drogba lub Samuel Eto’o.
Niekwestionowane gwiazdy ostatniego dwudziestolecia.
Wszyscy Ci wielcy piłkarze mają jeden wspólny mianownik –
ciemny kolor skóry. To, co dzisiaj jest rzeczą normalną
i z reguły akceptowaną, niegdyś było mrzonką
utalentowanych graczy, a ich pochodzenie rasowe
stanowiło mur graniczny, który uniemożliwiał grania
w piłkę na większą skalę. W dawnych czasach mówiono
wprost, murzyn, brudas, szkodnik, złodziej bądź gwałciciel.
Obecnie większość spraw w tejże kwestii się unormowało.
Poziom tolerancji do drugiego człowieka spowodował
zatarcie się głęboko zakorzenionej nienawiści.
Nie oznacza to jednak, że do końca zakończył się
ten problem.
Polacy już wcześniej grali znakomite spotkania (u siebie z Anglią i Walią), potwierdzając
tym samym, że zbliżają się do światowego
topu. Z uwagi na swoją dramaturgię i mimo
wszystko sensacyjny wynik, to ten mecz zapisał się na stałe w zbiorowej pamięci. Można
jednak zaryzykować stwierdzenie, że nawet
w wypadku porażki dla polskiej piłki nadeszłyby złote czasy.
Andrzej Gomołysek
Ojciec chrzestny pisania o taktyce
piłkarskiej, założyciel taktycznie.
net i analityk InStat Football.
O taktyce nudzi też w wielu innych
miejscach. Fan historii futbolu,
starszej i nowszej.
taktycznie
RetroFutbol magazyn | str 44
Jan Domarski - strzelec gola na Wembley
str 45 | RetroFutbol magazyn
N
a samym początku należy nakreślić
problem nienawiści rasowej w świecie piłkarskim. Kiedy na myśl przychodzi nam sytuacja osób czarnoskórych,
na pierwszy plan wysuwa nam się Ku Klux
Klan, czyli organizacja rasistowska, utworzona w Stanach Zjednoczonych, aby utrzymać w ryzach supremację białej rasy. Tym
samym należało ograniczyć prawa innych
grup rasowych, to jest Afroamerykanów,
Żydów czy Katolików jako grupy wyznaniowej. Jednak w sporcie problem ten był o
wiele wiele bardziej złożony. Akty nienawiści
płynące z trybun? Tutaj można podać przykład kibica Villarrealu, który rzucił bananem
w Daniego Alvesa. Rasizm w dzisiejszych
czasach jest to zjawiskiem aktualnym, kolejne przykłady? Nienawiść na boisku. Każdy
zna historię waśni pomiędzy Patricem Evrą,
Luisem Suarezem, każdy zna ataki na Rio
Ferdinanda i innych „czarnych” zawodników.
Każda jednostka walczy o swoją wolność,
o swoje prawa, oto jak wyglądała droga najbardziej prześladowanej grupy rasowej na
świecie do wyzwolenia się w świecie piłki
nożnej.
Kiedy w 1848 roku Cambridge Rules ostatecznie oddzieliły futbol od rugby, nastąpił
niesłychany rozkwit tej dyscypliny sportu.
Dziewięć lat później w Sheffield, powstał
najstarszy klub piłkarski świata - Sheffield
F.C. Piłka nożna zdobywała coraz więcej
zwolenników na Wyspach Brytyjskich, a nieco później i na całym świecie. Jednak nie
była ona dostępna dla każdego. Tak jak wiele rzeczy w ówczesnym świecie, tak i futbol
uprawiać mogli tylko ludzie z wyższych sfer.
RetroFutbol magazyn | str 46 Arthur Wharton
O „kopaniu gały” przez Murzynów nie było Kolejnym ciemnoskórym piłkarzem grającym w piłkę był Arthur Wharton. Pochodząnawet mowy.
cy z Ghany sportowiec, przeniósł się do ojSytuacja odwróciła się dopiero w drugiej czyzny futbolu w roku 1882. Był niezwykle
połowie XIX wieku. Pierwszym czarnoskó- utalentowany. Cztery lata po przeprowadzrym zawodnikiem, który grał na najwyższym ce, ustanowił rekord świata w sprincie na
światowym poziomie był Andrew Watson. 100 jardów wynikiem 10 sekund. Jednak
Urodził się on w Gujanie Brytyjskiej, jego oj- jest on zapamiętany ze względu na swocem był bogaty plantator trzciny cukrowej, je występy na zielonej murawie. Pomimo
matką zaś lokalna kobieta. Był rok 1857. swojej wielkiej szybkości, zdecydował się
W tym czasie we Wronkach powstała jedna grać na bramce. Był częścią zespołu Prez najstarszych w Polsce Ochotniczych Stra- ston North End, który osiągnął półfinał Pucharu Anglii. W 1889 roku w moży Pożarnych, a w Królestwie Polmencie podpisania kontraktu
skim założono Towarzystwo
z Rotherham Town, stał się
Rolnicze.
pierwszym profesjonalnym piłkarzem – MuOjciec wysłał go na narzynem, w dziejach
uki do Londynu, gdzie
futbolu.
jako młody chłopiec
oprócz filozofii przyKilka lat później przerody i inżynierii, zaniósł się do Shefczął chłonąć futbol.
field United, gdzie był
Mając 23 lata wstąpił
zmiennikiem słynącego
do Queen’s Park, który
ze swej niesłychanej tuszy
uważany był za jeden z najWilliama Foulke. Karierę zalepszych klubów na Wyspach
kończył nie będąc powołanym niBrytyjskich. Rok później zadebiutował w barwach reprezentacji Szkocji w to- gdy do drużyny narodowej, mimo to w 2003
warzyskim spotkaniu przeciwko Anglii. Jego roku, został wprowadzony do futbolowej
drużyna spotkanie zwyciężyła 6:1, a Watson Galerii Sław w Anglii. Zmagając się z prozostał pierwszym Murzynem, który zagrał blemami alkoholowymi zmarł w roku 1930.
w barwach narodowych. Warto odnotować, Pochowano go niczym zwykłego nędzarza.
że już wtedy był kapitanem zespołu. Pod- Dwa lata temu do ekspozycji FIFA trafił jego
czas swojej kariery stał się też prymarnym mały pomnik.
graczem spoza kraju nad Tamizą, który został powołany do słynnego klubu Corinthia- Na początku XX wieku w Brazylii, swoją kans. Po zakończonej karierze wyemigrował rierę zaczynał syn niemieckiego osadnika
i Mulatki – Arthur Friedenreich. Wyróżniał
do Bombaju, gdzie zmarł w 1902 roku.
się on znacząco na tle białych zawodników,
Arthur Friedenreich - pierwsza brazylijska gwiazda futbolu
str 47 | RetroFutbol magazyn
więc aby niejako „obejść” niepisane prawo
i dopuścić zielonookiego Murzyna do gry,
nakazywano mu przed każdym meczem
smarować twarz pudrem ryżowym. Był on
wybitnym zawodnikiem. Według nieoficjalnych źródeł zdobył 1329 bramek, co czyniłoby go najskuteczniejszym graczem w historii futbolu!
Wraz z reprezentacją Brazylii dwukrotnie
tryumfował w Copa America (1919 i 1922).
W barwach Canarinhos rozegrał 23 spotkania i strzelił 10 bramek. Na pierwszy
w historii Puchar Świata nie został powołany
ze względu na olbrzymie nieporozumienia
w krajowej federacji.
Jak wielkim problemem w ówczesnej piłce był rasizm, może świadczyć
fakt,
że
podczas
rozgrywek
o mistrzostwo Ameryki Południowej
w roku 1916, dziennikarze oraz działacze
federacji Chile złożyli wniosek o unieważnienie przegranego 4:0 meczu z Urugwajem
z powodu… występu w drużynie przeciwnej dwóch ciemnoskórych zawodników. Na
szczęście ten dziwaczny protest odrzucono.
niu skóry, dwukrotnie zdobył mistrzostwo
stanu Rio i walnie przyczynił się do zapatrywania się na kolorowych, jako ważnych elementów drużyny.
Kontynuując podróż po dziejach Murzynów
w historii piłki nożnej, warto wrócić do Europy, gdzie podczas Igrzysk Olimpijskich
w Paryżu (1924 rok), mieszkańcy Starego Kontynentu odkryli „Czarny Cud” – Andrade. Ten piłkarz reprezentacji Urugwaju,
jako pierwszy ciemnoskóry zyskał światową sławę. Powszechnie uznano go za
najlepszego gracza tej imprezy, a jego drużyna bezsprzecznie zdobyła złoto. Zresztą
w barwach La Celeste, wygrał Copa America 1923 i 1926, kolejny najcenniejszy
medal na Igrzyskach (1928) oraz premierowe Mistrzostwo Świata (1930).
W opublikowanym w 2000 roku rankingu na 100 najlepszych piłkarzy
XX wieku, umieszczono go na 29 pozycji.
Zawodnicy Ci, byli prekursorami, jeżeli chodzi o granie Murzynów w piłkę na świecie. Jednakże, jak łatwo się domyślić, nie
wszystko było idealne. Najlepszym tego
potwierdzeniem będzie fakt,że pierwszym
Pierwszym zespołem, który na dobre zerwał czarnoskórym, który zasmakował reprez rasizmem było Vasco da Gama w roku zentacyjnej piłki, był Viv Anderson, w roku
1923. Wystawiając graczy o różnym odcie- 1978...
Paweł Klama
Damian Bednarz
Niepokorny kibic Manchesteru
United, student Prawa. Nie boi
się ostrego słowa i surowej
krytyki. Miłośnik angielskiej
piłki, archeolog historii, krnąbrny
brodacz. Nie unika ciężkich
tematów, kocha dyskusje.
Były sędzia piłkarski, a obecnie
redaktor naczelny Retro Futbol.
Wielki pasjonat historii futbolu
i Manchesteru United. Jak sam
twierdzi – w Football Managerze
wygrałby nawet z Alexem
Fergusonem.
Klamecki MUFC
RetroFutbol magazyn | str 48
d bednarz
Viv Anderson- debiut podczas meczu z Czechami
str 49 | RetroFutbol magazyn
W
retro
szystko to nie wydarzyłoby się
jednak, gdyby nie wydarzenia z 15 kwietnia 1989 roku,
których 26. rocznicę obchodzić będziemy w przyszłym roku. Mowa oczywiście o tragedii na Hillsborough – zdarzeniu, które do dziś jest cierniem wbitym
w serce nie tylko angielskiego futbolu, ale
całej krainy dumnych synów Albionu.
Węzeł
gordyjski
„Derby Anglii w chlaniu” opowiadają przede
wszystkim losy herosów murawy, ale nie
można pisać o angielskiej piłce jedynie
przez pryzmat kielicha, zabawy i włosów „Na
Beatlesa”. Lata 80-te w futbolu wyspiarskim
to apogeum zła i przemocy, dlatego warto
pochylić się nad tym, w jaki sposób uzdrowiono piłkę w kraju, gdzie złamana kość
w stopie Davida Beckhama była problemem
całego kraju.
Rok 2013 przyniósł smutną
wiadomość. We wtorek,
ósmego kwietnia w wieku 88
lat zmarła Margaret Thatcher.
Jak doszło zatem do przecięcia węzła gordyjskiego, będącego spiralą zła i gangreną
toczącą angielską ziemię?
“Żelazna Dama” była postacią
tak kontrowersyjną, że zdania
o niej do dziś są podzielone
w społeczeństwie angielskim.
Pani premier nie była za to na
pewno lubiana w środowisku
piłkarskim, ale śmiało można
rzec, że sama sobie była
winna. Nienawidziła
futbolu tak bardzo,
że chcąc go zniszczyć,
paradoksalnie
uzdrowiła go.
RetroFutbol magazyn | str 50
Prolog
Feralna druga połowa lat 80. zaczęła się
dokładnie pod koniec sezonu 1984/1985,
kiedy na stadionie Valley Parade w Bradford
doszło do wybuchu pożaru. Zginęło 56 kibiców, a ponad 250 zostało ciężko poparzonych. Fatalna infrastruktura, brak gaśnic na
stadionie (!) doprowadziły do tragedii, która
właściwie zaczyna opowieść o tym, jak angielska piłka zamieniła rynsztok na salony.
tacie dlaczego, przecież na Valley Parade
zginęło więcej ludzi? Tragedia w Bradford
była wynikiem złej organizacji stadionu i
niedopatrzeń, Heysel to natomiast eskalacja
nienawiści i co tu dużo mówić – barbarzyństwa. Wydarzenia z Belgii do dziś pozostają
tematem tabu. Jest to kwestia, którą lepiej
przemilczeć w rozmowach z wieloma osobami, a zarazem fakt, który zdaje się być
negowany i konsekwentnie zacierany w pamięci ludzkiej. Ten swoisty proces wyparcia
to nic innego jak reperkusje zdarzeń, które
zamieniły festiwal radości, jakim powinien
być futbol, w masową mogiłę.
Obrazy ludzkich ciał ustawianych w stosy
bliższe są raczej relacjom z wojen bałkańskich niż opisowi meczu. Najważniejsze
spotkanie w roku, finał Pucharu Europy pomiędzy Juventusem, a Liverpoolem, zamienione zostało w totalną katastrofę. Piłkarze
przed spotkaniem byli niespokojni, w ich
głowach kiełkowała myśl, że coś jest nie
tak, z boiska do szatni dochodziły bowiem
sprzeczne komunikaty. Angielscy kibice byli
nabuzowani, najgorzej było w sektorze Z.
Włoskich tiffosi i kibiców “The Reds” oddzielała jedynie policyjna strefa buforowa, która
była… pusta.
Anglicy ruszyli na Włochów, rzucając w nich
czym się dało. Włoscy kibice zaczęli uciekać,
wspinając się na mur, który pod ich ciężarem się zawalił. 39 istnień ludzkich odeszło
na zawsze z powodu tak błahego jak futbol.
Zapomnijcie o Shanklym, który mawiał, iż
„piłka nożna nie jest ważniejsza od kwestii
Bradford było jednak tylko wstępem, wszyst- życia i śmierci”. Nie jest - to tylko atrakcyjny
ko to ginie w cieniu tragedii na Heysel. Spy- bon mot, mile łechczący ego ludzi zajmująBilet na mecz z Jugosławią
Żelazna Dama - reformatorka futbolu
str 51 | RetroFutbol magazyn
cych się futbolem.
Heysel to grobowiec, symbol śmierci. Śmierci, która będzie musiała jeszcze raz powrócić, aby tchnąć iskrę życia w angielski futbol.
Post factum
Francuski filozof Jean Baudrillard, tropiący multikulturalizm, globalne zacieranie się
granic oraz niszczący wpływ konsumpcjonizmu, w swojej książce “Przejrzystość zła”
odniósł się właśnie do feralnych wydarzeń
na Heysel. Jego zdaniem masakra ta wydarzyła się, ponieważ w człowieku tkwi głęboko zakorzeniona chęć stania się czynnym
aktorem pewnego wydarzenia, hipnotyzującego swą siłą – będącego wręcz pewnego
rodzaju plemiennym aktem. Po tragedii w
Brukseli angielska prasa wrzała. Lata 80.
były czasem, kiedy Anglię bynajmniej nie
określały dzisiejsze atrybuty wielkości, vide
prosperity, dobrobyt, zadowolenie.
Szeroko rozumiany kryzys dopadł dzisiaj
oczywiście wszystkich – w mniejszym lub
większym stopniu – jednak nie okłamujmy
się, Anglia to wciąż kraina mlekiem i miodem
płynąca. 30 lat temu było jednak inaczej,
a Heysel było zapalnikiem, katalizatorem
zmian nie tylko w angielskiej piłce, ale i w
społeczeństwie. Premier Margaret Thatcher
była stanowcza, tak samo jak prasa, która
nie zostawiła suchej nitki na kibicach angielskich, ochrzczonych w Europie mianem
“The Animals”.
Angielski kibol pustoszył Europę niczym
czarna ospa, zostawiając za sobą jedynie
RetroFutbol magazyn | str 52
zniszczenie, pijaństwo i nieślubne dzieci.
Prasa oraz brytyjska inteligencja o taki stan
rzeczy oskarżyły totalną kulturową zapaść,
jaka stała się udziałem Anglii w latach 80.
Przeciętny Anglik w swoim mniemaniu nadal był panem świata, mogącym folgować
własnym potrzebom w każdym zakątku.
Kula ziemska w mentalności obywatela kraju królowej Elżbiety II nadal była kolonią, a
wszystko poza Anglią jedynie perłą w koronie Imperium Brytyjskiego.
Czasy się jednak zmieniły. Anglią nie rządziła
już Królowa Wiktoria, Kompania Wschodnioindyjska była jedynie reliktem przeszłości,
ale nadal pokutowało kolonialne myślenie. Panowie Europy – podsyceni piłkarską
kulturą robotniczą – utworzyli pejoratywny
ideał piłkarskiego chuligana. Thatcher powiedziała dość, i słusznie. Dlaczego zatem
z IRA. Dwukrotnie próbowano ją zabić, ale
pozostała nieugięta. Członkowie IRA próbowali nawet głodówek (świetny film Steve’a
Margaret Thatcher stała na czele rządu Jej McQueena “Głód”), a jeden z nich, Bobby
Królewskiej Mości od roku 1979 aż do 1990. Sands, zmarł.
Wsławiła się rządami twardej ręki, zwłaszcza w opozycji do strajkujących robotników Margaret Thatcher stała jednak niewzruoraz klasy pracującej (czytaj w większości szona przy swoim. O zmarłych nie wypada
kibiców piłkarskich). Thatcher wywodzi- źle mówić, jednak dzisiaj postać Thatcher
ła się z Partii Konserwatystów (torysów), bardziej dzieli, niż łączy. Nienawidziły jej
stojących w przeciwwadze do laburzystów, środowiska lewicowe, a czołowy brytyjski
czyli Partii Pracy. Jej stanowczość oraz bard Morrissey śpiewał nawet “Margaret na
specyficzna polityka zostały ochrzczone gilotynę”. Pani premier była nieugięta, przez
mianem „Thatcheryzmu”. Polegał on na co silnie krytykowana. Niemiecki “Die Zeit”
ograniczaniu roli państwa dobrobytu (tzw. pisał o niej: “Przyjaciółka Boga, a wróg cawelfare state), prywatyzowaniu państwo- łego świata”. Wojowała także z futbolem.
wych przedsiębiorstw oraz wprowadzeniu Dlaczego?
wolnego rynku tak, aby wydobyć kraj z zapaści gospodarczej.
Państwo szybko dźwignęło się z niebytu, Izolacjonizm
jednak efektem ubocznym okazały się galopujące bezrobocie i wzrost stóp procen- Z prostej przyczyny – nie rozumiała jej. Dla
towych. Nie przysporzyło to oczywiście Margaret Thatcher futbol był miejscem kaźsamej pani premier popularności. Thatcher ni, a na stadionach rozgrywały się dantejskie
stawiała na zwiększenie konkurencyjności, sceny, trybuny były epicentrum zła. Może i
wzrost liczby prywatnych spółek i przed- było w tym ziarnko prawdy, jednak “Żelazna
siębiorstw, a także na innowacyjność, która Dama” nienawidziła kibiców, którzy umówrozwija przecież przemysł.
my się – mieli swoje za uszami, jednak to nie
oni byli największym problemem.
Przy całej swojej miłości do wolnego ryn- Prawdziwym utrapieniem były przestarzała
ku “Żelazna Dama” (ochrzczona tak przez infrastruktura, stadiony pamiętające II wojRadio Moskwa) była czołowym euroscep- nę światową i płonące łatwo niczym zapałka
tykiem, jeśli chodziło o model integracji po- – jak ten z Bradford. Trybuny stojące, brak
nadnarodowy, czyli federacyjny. To ona wy- identyfikacji kibiców – to wszystko było
powiedziała słynne słowa: “Give my money problemem, który trudno sobie wyobrazić,
back”, sprzeciwiając się wpłacaniu wielkich oglądając dzisiejsze obrazki z Premier Lesum oraz rozwijającego się wpływu insty- ague – piękne niczym widokówki z Malibu.
tucji europejskich. Wspierała Ronalda Re- Thatcher natychmiast po wydarzeniach w
agana w jego walce z ZSRR, walczyła także Belgii wycofała angielskie kluby z europejpiłkarski świat tak bardzo jej nienawidzi?
“The Iron Lady”
str 53 | RetroFutbol magazyn
skich pucharów. Uderzyło to jednak przede raczej politykę wypierania tego faktu, aniżeli
wszystkim w samą Anglię, przynosząc od- kultywowania go w pamięci ludzkiej.
Nie dziwi taki fakt u Anglików, którzy byli
wrotne skutki.
prowodyrami, ale niespecjalnie przypomina
Po pierwsze. Poziom sportowy drużyn w się go również u Włochów, a także w BelAnglii zwyczajnie się obniżył. Życie nie znosi gii. Na samym stadionie Heysel (nazwanym
pustki i aby być dobrym, utrzymywać stały tak od nazwy dzielnicy Brukseli, w której się
poziom, kluby piłkarskie muszą rywalizować znajduje) widnieje jedynie mała tabliczka
z innymi. Izolacjonizm drużyn doprowadził pamiątkowa i nic więcej. Czy wydarzenia te
do braku jakichkolwiek kontaktów z klubami zostawiły tak głęboko zakorzenioną w serz kontynentu, a co za tym idzie braku dostę- cu zadrę, iż ludzie nie chcą ich pamiętać,
pu do nowinek technicznych, innych sposo- czy może cała ta sprawa ma jakieś drugie
bów gry, rewolucji taktycznych. Pomiędzy dno, niesprecyzowane, błąkające się gdzieś
rokiem 1977 a 1984 angielskie drużyny cał- na granicy sfery kulturalnej, historycznej,
kowicie zdominowały rozgrywki europejskie,
to były złote lata futbolu brytyjskiego (paradoksalnie). Po wykluczeniu miało minąć aż
14 lat, zanim następny angielski klub zawojuje Puchar Europy (Manchester United w
1999 roku). Taki stan rzeczy spowodował
odpływ pieniędzy i sportowej jakości znad
Tamizy.
Po drugie. Ci, którzy mieli odpowiedzieć za
tragedię, nie ponieśli większej winy. Oczywiście Liverpool wykluczono z rozgrywek, ale
co z tego. Sankcje poniosły wszystkie kluby,
a w Europie utrwalono stereotyp prostaka z
Wysp, szukającego jedynie rozrywek przypisanych plebsowi rodem z czasów wiktoriańskiej Anglii, w opozycji do Europejczyka,
odkrywającego dumę ze swojej tożsamości
i przynależności do kontynentu, który rozpoczynał starania o zjednoczenie w ramach
zalążków UE. Inna sprawa, że Anglicy nigdy
nie zabiegali o integracje z kontynentem, ale
izolacja sportowa jedynie pogłębiła taki stan
rzeczy. Zastanawiające jest także to, że do
dziś Heysel jest tematem tabu i stosuje się
RetroFutbol magazyn | str 54
wreszcie politycznej?
Po trzecie. Izolacjonizm doprowadził do rosnącej fali niepokojów w samej Anglii. Margaret Thatcher trzymała rządy żelaznej ręki,
dzięki czemu – jak wcześniej pisałem – doczekała się tytułu “Żelaznej Damy”. Będąc
na czele partii torysów, stała w opozycji do
całej robotniczej Anglii, wspierającej front
laburzystów. Retoryka laburzystów była
bliższa także sercom i umysłom środowisk
piłkarskich w Anglii, które tak jak same kluby
wywodziły się przede wszystkim ze związków zawodowych i wielkich zakładów robotniczych schyłku XIX wieku. Thatcher wojowała natomiast ze związkami zawodowymi,
górnikami. Nie rozumiała robotniczego etosu, stojącego za sukcesem futbolu.
katastrofą, to to, co zdarzyło się cztery lata
później w Sheffield, urosło do rangi pandemonium.
Justice for the 96
15 kwietnia 1989 roku doszło do półfinałowego spotkania w ramach pucharu Anglii,
pomiędzy tym samym Liverpoolem, którego
fani wywołali zamieszki na Heysel, a Notthingham Forest. To był kolejny z tych meLudzie zmęczeni byli jej rządami i mimo iż czów, które zamiast świętem stały się mazrobiła wiele dobrego, różnie ocenia się lata sowym pogrzebem. W 6. minucie spotkania
jej panowania na brytyjskiej scenie poli- – w wyniku fatalnej wręcz organizacji meczu oraz złego zachowania policji – fani Liverpoolu z powodu zbyt małej liczby miejsc
zaczęli tratować się nawzajem, przygnieceni
do metalowego płotu.
tycznej. Odgórne ograniczenie związków
zawodowych niemalże rozsierdziło lewicująca klasę pracującą. Lata 60. to apogeum
chuligaństwa w Anglii, jednak dekada lat 80.
przyniosła więcej ofiar. Czara goryczy przelała się 15 kwietnia 1989 roku w Sheffield
na stadionie Hillsborough. Jeśli zawalenie
się trybuny i śmierć 39 osób w Belgii było
Jęki umierających ludzi opanowały stadion,
powodując panikę. Mecz przerwano. Zginęło aż 96 kibiców Liverpoolu. Najmłodszy z
nich, Jon Paul Gilhooley, miał jedynie dziesięć lat. Był kuzynem obecnego kapitana
oraz legendy “The Reds”, Stevena Gerarrda.
Do dzisiaj świadkom tamtych wydarzeń
cisną się na twarz łzy, gdy próbują o tym
mówić. Rodziny ofiar oraz sam klub przez
laty starały się dociec, dlaczego umorzono
śledztwo oraz dlaczego policja nie przyznała się do ewidentnych, kardynalnych wręcz
błędów. Dopiero w 2012 roku rząd Davida
Camerona oznajmił, iż specjaliści przyjrzą
się jeszcze raz tragedii w Sheffield. Wyniki
były zaskakujące dla opinii publicznej, oczywiste natomiast, a zarazem przyjęte z ulgą
przez środowisko piłkarskie oraz to związane z samym miastem Liverpool i klubem. str 55 | RetroFutbol magazyn
Raport wykazał, że do tragedii doszło wskutek niefrasobliwości oraz uchybień, jakich
dopuścili się przedstawiciele angielskiej policji. Przez lata popularna była akcja “Justice for the 96″, w której ludzie domagali się
zadośćuczynienia dla 96 ofiar tamtych zdarzeń, których rodziny musiały czekać aż 23
lata, aby sprawiedliwości stało się zadość i
przywrócono należną cześć i dobre imię ich
zmarłym krewnym.
i dopuszczała pewne nadużycia względem
nich oraz akceptowała nieoficjalne środki
stosowane przez policję. Sprawy te nie zostały do końca wyjaśnione i nie wiadomo,
czy sama Thatcher nie została wprowadzona w błąd przez policję i ochronę. Summa
summarum, zamieciono pod dywan całe
dochodzenie w sprawie Hillsborough.
impuls do zmian, tak potrzebny ludziom w Anglii.
Margaret Thatcher zleciła
opracowanie raportu tamtych zdarzeń.
Wydarzenia te, mimo fatalnego zachowania
zarówno rządu, jak i policji (w czasie meczu
Jest to jedna z ciemnych kart rządów Mar- i po nim), doprowadziły do poważnych regaret Thatcher, ponieważ do dziś mówi się, perkusji, które raz na zawsze miały zmienić
iż jej polityka gardziła środowiskiem kibiców oblicze angielskiej piłki nożnej, a także dać
Peter Taylor, ówczesny
minister sprawiedliwości,
na polecenie “Żelaznej
Damy” opublikował 188
stron raportu, w którym
zawarł przyczyny tragedii na Hillsborough. Nie to
było jednak najważniejsze.
Lord Taylor dał wskazówki, jak w przyszłości unikać
tego typu wypadków. Jego
praca była pewnego rodzaju drogowskazem, jaką
ścieżkę należy obrać, aby
naprawić całą sytuację,
uleczyć toczony gangreną
przez dekady organizm.
Swój raport opublikował
on w sierpniu 1989 roku, a
jego finalna wersja ujrzała
światło dzienne w styczniu
1990 roku.
Raport lorda
Taylora
Raport obnażył wręcz stadionowe zwyczaje, ubogą
infrastrukturę klubów, fatalną organizację meczów
na stadionach oraz całych
rozgrywek piłkarskich w
Anglii. Był to powiew świe-
RetroFutbol magazyn | str 56
“Żelazna Dama”
nie chciała
zbawić angielskiej
piłki, chciała ją
zniszczyć.
Futbol był dla niej
zabawą dla mas,
dla plebsu.
Nie rozumiała
piłki nożnej
i robotniczego
etosu
napędzającego
futbol.
Wszystkie
jej decyzje,
wycelowane
w piłkę, w jakiś
sposób jednak
uzdrowiły ją.
żości w hermetycznym,
skostniałym
piłkarskim
półświatku, głos rozsądku
w pomieszczeniu pełnym
bezsensownych krzyków.
Raport Taylora doskonale
uchwycił całe zło w angielskiej piłce nożnej.
Na skutek raportu całkowicie zrezygnowano z trybun
stojących. Od tej pory kibice mogli zajmować miejsca wyłącznie siedzące,
w dodatku numerowane.
Spowodowało to łatwiejszą identyfikację kibiców
po miejscach, z czasem
wprowadzono bowiem także unikalne karty kibica,
sygnowane
nazwiskiem.
Wywołało to oczywiście
falę protestów, zarzucano
nawet ograniczenie swobód
obywatelskich. Poprawiono
jednak organizację meczów,
wprowadzono monitoring
oraz zatrudniono specjalistów od ochrony.
Wzrosły za to ceny biletów.
Odstraszyło to najmłodszych oraz najbiedniejszych, którzy przeważnie
tworzyli trzon chuligańskich grup kibiców. W latach 80. można było wejść
na stadion już za pięć funtów, dzisiaj te ceny wahają
str 57 | RetroFutbol magazyn
się od 40 do nawet 120. To spowodowało
wzrost zainteresowania futbolem wśród całych rodzin, dotąd wykluczonych ze struktur
kibicowskich, kojarzących się wcześniej z
subkulturą ludzi młodych, przeważnie z nizin społecznych.
Piłka nożna zaczynała wchodzić na salony,
rósł poziom ligi. Za gigantyczne pieniądze
przebudowano stadiony, które dzisiaj przypominają luksusowe obiekty, a nie mordownie sprzed 30 i 20 lat. Ortodoksyjni fani
twierdzą, iż futbol umarł wraz z reformą ligi,
mecze straciły bowiem swój dawny klimat,
stając się miejscem dla pracowników korporacji, a nie prawdziwych kibiców. Jest w
tym trochę racji, ale lepszy taki stan rzeczy
aniżeli lata 80. pełne krwi, przemocy i śmierci.
Rodziny zmarłych na Hillsborough przez lata
domagały się zadośćuczynienia, bezskutecznie. “Żelazna Dama” nie chciała zbawić
angielskiej piłki, chciała ją zniszczyć. Futbol
był dla niej zabawą dla mas, dla plebsu. Nie
rozumiała piłki nożnej i robotniczego etosu
napędzającego futbol. Wszystkie jej decyzje,
wycelowane w piłkę, w jakiś sposób jednak
uzdrowiły ją. Wolny rynek doprowadził do
powstania telewizji Sky Sports, która zainwestowała w futbol i w ten sposób rozwinęła
samą ligę.
Czy bez traumatycznych zdarzeń na Heysel
bądź Hillsborough oglądalibyśmy Premier
League w takim wydaniu jak dziś? Śmiem
wątpić. A sama Margaret Thatcher? Cóż, to
nie ona odpowiedzialna jest za rozkwit Premier League, jednak bez jej decyzji nie byłoby dzisiaj ligi, którą znamy i kochamy. CiekaZmienił się także profil samego kibica na wy paradoks.
stadionie w Anglii. To nie są już wyłącznie chuligani, ale ludzie wywodzący się ze
wszystkich grup społecznych, zarówno pod
kątem pochodzenia, jak i materialnym. To
Jakub Machowina
znów ma drugą stronę medalu, ponieważ
dzisiaj krytykuje się znowu zbytnią elitarWyborny bramkarz, miłośnik
ność Premier League. Futbol w Anglii staje
West Hamu, angielskiego futbolu
i wszystkiego, co pochodzi z kraju
się coraz bardziej niedostępny dla biedniejkrólowej Elżbiety i prawej stopy
szej klasy pracującej, opanowali go za to
Davida Beckhama
pracownicy korporacji, nazwani pogardliwie
„krewetkożercami”.
KubaMachowina
Epilog
Angielskie kluby po śmierci Margaret
Thatcher w większości odmówiły uczczenia minutą ciszy zmarłej pani premier. Świat
składał kondolencje, Premier League nie.
RetroFutbol magazyn | str 58
str 59 | RetroFutbol magazyn
retrospekcja
Rozpacz
Brazylii
Mundial 1950
W 1950 roku pierwszy raz Mundial odbył się w Kraju Kawy.
Co ciekawe, nie było typowego meczu finałowego.
Po zakończeniu rywalizacji w fazie grupowej najlepsze
drużyny trafiały do tzw. grupy mistrzowskiej, z której
wyłaniano zwycięzcę turnieju. Były to pierwsze piłkarskie
mistrzostwa świata po 12 latach przerwy związanej
z działaniami wojennymi i II wojną światową.
RetroFutbol magazyn | str 60
Ś
wiat budził się do życia, także w sferze
sportowej. Nie było to jednak łatwe
zadanie. Na skutek problemów finansowych wycofały się drużyny, które zapewniły sobie udział w turnieju - reprezentacja
Szkocji i Turcji - oraz Indie po niedawnym
odzyskaniu niepodległości.
Zaproszone w ich miejsce Portugalia i Francja odmówiły przyjazdu do odległej Brazylii. Niespodziewane komplikacje związane
z uczestnikami sprawiły, że w grupach rywalizowała nierówna liczba drużyn. Za każde zwycięstwo zespół otrzymywał 2 punkty,
remis nagradzano 1 punktem, porażka nie
była punktowana. Warto również nadmienić,
iż pierwszy raz piłkarze występowali z numerami na koszulkach.
Murowanym faworytem do zdobycia tytułu
wydawał się zespół gospodarzy. Drużyna
Brazylii przez całe mistrzostwa szła jak burza. Rozgromiła m.in. Hiszpanię 6:1 i Szwecję 7:1. W zespole z Półwyspu Iberyjskiego
występował wówczas Telmo Zarra, który
jest legendą Athletic Bilbao i do niedawna
najlepszym strzelcem w historii Primera Division (jego rekord został pobity w ostatnich
dniach przez Leo Messiego – przyp.red.).
Pierwszy raz w historii piłkarskich mistrzostw świata mieli okazję zaprezentować się Anglicy. To oni, według tamtejszej
opinii publicznej, jako jedyni mogli zagrozić
gospodarzom w ostatecznym triumfie. Obfitujący w bogatą tradycję piłkarską Synowie
Albionu zawiedli jednak na całej linii. Stali się
sprawcami jednej z największych sensacji
w historii futbolu, niestety w tym negatywnym znaczeniu. „Tylko dwa narody nie
potrafią grać w piłkę nożną – Eskimosi
i Amerykanie” - napisał Daily Herold przed
spotkaniem Anglia – USA.
Nazajutrz ten sam brytyjski dziennik zamieścił na pierwszej stronie… nekrolog o treści:
„Zawiadamia się wszystkich pogrążonych
w żałobie kibiców, że dnia 29 czerwca 1950
roku umarł futbol angielski”. Anglicy przegrali z USA 0:1. Bramkę strzelił Haitańczyk
Joe Gaetjens, który nie miał nawet amerykańskiego obywatelstwa; miał bowiem wystąpić o nie dopiero po powrocie do Stanów
Zjednoczonych.
Należy pamiętać, że były to czasy, w których FIFA pozwalała na pewne ustępstwa
i nie było tak restrykcyjnych przepisów jak
dzisiaj. Ostatecznie historia sprawcy jednej
str 61 | RetroFutbol magazyn
z największych sensacji piłkarskich mistrzostw
świata również nie miała happy endu.
Joe Gaetjens po zakończeniu studiów wrócił na
rodzinne Haiti, gdzie prowadził pralnię. Pewnego dnia został uprowadzony przez tamtejszą
milicję i słuch po nim zaginął. W rozwiązanie tej
zagadki włączył się m.in. Clive Troye – człowiek,
który ściągnął Pelego do zespołu New York Cosmos. Po kilku latach śledztwa wyszła na jaw
prawda o zamordowaniu piłkarza. Bohater USA
został rozstrzelany przez podwładnych ówczesnego dyktatora wyspy – Francoisa Duvaliera.
Sam zawodnik nigdy nie zajmował się polityką,
ale miał to być akt zemsty wobec ojca piłkarza,
zamieszanego w spisek przeciwko Duvalierowi…
Do ostatecznego zwycięstwa Brazylijczykom
potrzebny był już tylko remis w ostatnim meczu
z Urugwajem. Gospodarze mieli w swoich szeregach takich piłkarzy, jak Ademir, Jair i Zizinho.
Po drugiej stronie, w ekipie Urugwaju, grali tacy
zawodnicy, jak Alcides Ghiggia, Juan Alberto
Schiaffino i kapitan Obdulio Varela. Pomimo
imponującej siły rażenia nie potrafili udokumentować swojej przewagi na boisku podczas
wcześniejszych spotkań. W “grupie mistrzowskiej” zremisowali z Hiszpanami 2:2 i wygrali po
zaciętym boju ze Szwedami 3:2.
Brazylijska prasa obwieszczała zwycięstwo
swoich piłkarzy jeszcze przed pierwszym
gwizdkiem. Nieopodal Maracany, na której rozegrano ostatnie spotkanie decydujące o mistrzostwie, stały nagrody dla zwycięzców - sportowe
samochody. Niemal wszystkie nagłówki najważniejszych brazylijskich gazet nazywały już
swoich piłkarzy mistrzami świata. Jeżeli wie-
RetroFutbol magazyn | str 62
rzyć ówczesnym zapiskom, finał zgromadził na
stadionie ponad 174 tysiące widzów! Inne dane
mówią nawet o ponad 200-tysięcznej publiczności. Trudno to sobie wyobrazić, nawet 60 lat
później.
Do historii przeszła reakcja kapitana Urugwaju
przed „finałem”. Varela, kiedy zobaczył tytuły
tamtejszej prasy, kupił kilkanaście egzemplarzy
i wraz z kolegami z drużyny postanowił… oddać
na nie mocz. Dziwny rytuał najwyraźniej zadziałał, gdyż nieoczekiwanie to Urugwaj wygrał 2:1
z reprezentacją gospodarzy i zdobył mistrzostwo świata. Stadion był pogrążony w głębokim milczeniu, kiedy Obdulio Varela odbierał
statuetkę Złotej Nike. Dwóch kibiców umarło
na stadionie, a dwóch kolejnych miało popełnić
samobójstwo. Jeden z bohaterów tamtego spotkania - Alcides Ghiggia - miał powiedzieć po latach: „Tylko trzy osoby jednym gestem potrafiły
uciszyć Maracanę – Sinatra, Jan Paweł II i ja”.
Strzelec decydującej bramki na pewno wiedział,
co mówi.
O tym, jak Brazylia przeżyła tamtą porażkę,
dobitnie przekonuje historia Moacira Barbosy,
bramkarza, który stał się głównym winowajcą utraty tytułu mistrzowskiego. W 2000 roku,
na krótko przed śmiercią, wspominał: „Maksymalna kara w Brazylii to 30 lat więzienia. Ja za
coś, czego nie popełniłem, płacę już od 50 lat”.
Ciekawy jest również fakt, iż po tych dramatycznych wydarzeniach zrezygnowano z występów
w białych trykotach, które przypominały kibicom o tym wielkim rozgoryczeniu po nieudanym
Mundialu. To właśnie po tych mistrzostwach
pojawiły się żółte koszulki, skąd wzięła się popularna nazwa reprezentacji Brazylii, czyli „Canarinhos”.
str 63 | RetroFutbol magazyn
Bez wątpienia Mundial z 1950 roku był jednym z najbardziej dramatycznych w całej
historii piłkarskich mistrzostw świata. Mówi
się, że dumna Brazylia nigdy nie zapomniała
o tej druzgocącej klęsce. Gospodarzom na
osłodę przypadł jedynie tytuł króla strzelców dla Ademira. Kraj Kawy pogrążony był
w żałobie, Brazylijczycy płakali rzewnymi
łzami. Jednym z kibiców opłakujących porażkę ukochanej drużyny narodowej był
Dondinho, były piłkarz Fluminense i Atletico
Mineiro. Kiedy jego niespełna 10-letni syn
zobaczył zrozpaczonego ojca, obiecał zdobyć dla niego Puchar Świata. Słowa dotrzymał 8 lat później, a cały świat poznał go jako
przyszłego najlepszego piłkarza w całej historii futbolu. Nazywał się Edson Arantes do
Nascimento – znany wszystkim jako Pele.
Upadki
retro extra
znanych klubów
czyli łzy za przeszłością
Kamil Kijanka
Jestem wielkim pasjonatem (historii)
futbolu. Kocham radio i sport –
myślę, że to bardzo kompatybilny
zestaw. Pierwszy praktykant u
Pana Tomasza Zimocha w redakcji
sportowej Polskiego Radia od wielu
lat. Współzałożyciel Piłkarskich
Konfrontacji (fb) oraz wiceprezes Koła
Dziennikarstwa Sportowego w Łodzi.
KamilKijanka
RetroFutbol magazyn | str 64
Podobno nie ma bardziej
chwytliwego tematu niż
czyjś upadek. Dzisiaj ci na
szczycie są pod presją, żeby
się na nim utrzymać, a zdegradowani stamtąd budzą
politowanie, bo jak to możliwe? Jak to możliwe, że gloria
zwycięzców jest dzisiaj tylko
elementem historii,
a zdobyte niegdyś trofea
coraz bardziej zaczynają ciążyć, niszczejąc w klubowych
gablotach? Poniżej przedstawione historie to autentyk.
Historia w przypadku tych
klubów to jedyny odnośnik
do wielkości i moment na
chwilę refleksji. Życie nie
wybacza błędów, a po ich
popełnieniu nie ma szans na
naprawę sytuacji – jak to
w życiu. Bo przecież futbol to
nic innego jak chichot losu,
życiowa analogia…
str 65 | RetroFutbol magazyn
J
esienny wieczór. Opustoszała klubowa
siedziba, wszędzie ciemno. Za wyjątkiem jednego pomieszczenia, w którym siedzi starszy Pan ubrany w garnitur,
noszący okulary. Wnętrze sprawia wrażenie nowoczesnego, a jednak da się odczuć
dziwną atmosferę – niektórzy nazwaliby to
oddechem historii. Na ścianie wisi czarno
-biała fotografia, na którym widnieje kilku
radujących się młodzieńców, dzierżących
w rękach jakieś trofeum. Musieli być ważni. Ważny musiał być ten klub. Starszy Pan
spogląda na to, drapie się po głowie, na jego
twarzy rysuje się zaduma, łza kręci się w
oku. Kilkanaście sekund absolutnej ciszy
przerywa telefon:
vo Alaves z kilkoma gwiazdkami w swoim
kameralnym zespole mierzyło się na Westfalenstadion w Dortmundzie ze słynnym
Liverpoolem. Finaliści z Hiszpanii, mający
w składzie m.in. Javi’ego Moreno, Cosmina
Contrę i Jordiego Cruyffa, wyrównali stan
szalonego meczu na 4:4 w 88. minucie gry.
Niestety całe spotkanie przegrali 4:5 po samobójczym trafieniu Delfiego Geli. To był
ostatni raz, kiedy świat usłyszał o malutkim
klubie z wielkim potencjałem. Jego dalsze
losy potoczyły się analogiczne do meczu
z Anglikami. Otóż wyeliminowali się ze
świata wielkiego futbolu z ogromnym hukiem, niezwykle spektakularnie.
Po sezonie takim jak 2000/2001 w wyko- Gdzie są pieniądze? Od kilku miesięcy nie naniu Alaves pojawia się problem. Jak zapewnić kontynuację? Jakie podjąć
dostaliśmy nic.
kroki? Trochę przypomina to
dzisiejszy problem Borussii
- Cóż, w III lidze nie dostaje
Dortmund. Nie ten kaliber
się kokosów. Aha, trzeba
– powiecie. Ale sytuacja
załatwić autokar, bo trzeba
bliźniacza – odpowiem.
jakoś przebyć osiemdzieOdeszły gwiazdy: Consiąt kilometrów na najtra i Moreno. Zarobione
bliższy mecz i spróbować
pieniądze
powierzono
go jakoś wygrać.
nowym zawodnikom w
nieodpowiedzialny sposób,
To fikcja. Ale czy do takiej
bez wcześniejszego planu.
sceny nie doszło w Vitorii, LipŚciągnięci z Barcelony Abelardo i
sku, Magdeburgu? Ręki sobie uciąć
Richard Dutruel w najmniejszym stopniu
nie dam.
nie spełnili oczekiwań. Podobnie Adrian
Ilje z Valencii CF. Klub pogrążył się w przeDroga bez powrotu
ciętności. Finału europejskiego pucharu nie
W 2001 roku w finale Pucharu UEFA miał dało się przekuć w sukces, stworzyć grunmiejsce jeden z najlepszych meczów w hi- tu pod nowe, lepsze czasy. Wybrano drogę
storii europejskich pucharów, jeśli nie fut- na skróty, przyjmując pomoc szemranego
bolu ogólnie. Szerzej anonimowe Deporti- biznesmena – Davida Pitermana. Urodzo-
RetroFutbol magazyn | str 66
ny w Odessie (ukraińska SR),
ale z obywatelstwem Stanów
Zjednoczonych przedsiębiorca
wykupił 51% udziałów w klubie.
Jakież to naiwne, jakie prozaiczne. Zaślepieni włodarze
Deportivo Alaves bez refleksji
oddali dzieło poprzedników
w ręce człowieka przychodzącego nie wiadomo skąd. Znak
nowej epoki w europejskiej piłce.
Kiedyś
w finałach
europejskich
pucharów,
dzisiaj poza
Ekstraklasą
ANGLIA
Fulham F.C.
Wolverhampton
Zbrodnia na futbolu
Ipswich Town
Leeds United
Pod rządami Pitermana wcze- Nottingham Forest
śniej znajdował się Racing Middlesbrough
Santander i aż dziwne, że lu- Birmingham City
dziom odpowiedzialnym za
sprzedaż Deportivo nie zapaliła się czerwona lampka.
W Kantabrii ten ekscentryk
zasłynął z kontrowersyjnych
decyzji, charakterystycznych
dla autorytarnego futbolu
wschodniego. Przykładowo nie
mógł pogodzić się z faktem, że
on – osoba w jego mniemaniu najważniejsza na świecie
– nie może siedzieć na ławce
rezerwowych SWOJEGO klubu.
Z opresji wyciągnęła go fałszywa akredytacja prasowa.
W Alaves wpadł na inny pomysł. Zatrudnił się jako magazynier i siadał sobie obok trenera.
Milioner wyłożył fundusze na
BELGIA
Royal Antwerp
NIEMCY
1.FC Magdeburg
TSV Monachium
Carl Zeiss Jena
Lokomotive Lipsk
Fortuna Dusseldorf
SZKOCJA
Glasgow Rangers
HISZPANIA
Real Saragossa
Deportivo Alaves
Real Mallorca
AUSTRIA
Austria Salzburg
kilka znaczących wzmocnień
i klub awansował znowu do
Primera Division. Trenerem
był Juan Carlos Oliva – wydawało się, że wszystko
zmierza ku dobremu. Byłoby
tak, gdyby nie despotyczne
tendencje w działaniach Pitermana. Ten żądał, aby jego
pracownik zajmujący etat
klubowego trenera zmienił
taktykę z 4-4-2 na efektowne 4-3-3. W ostrej rozmowie
Oliva nie dał się zastraszyć.
Zdobyte dziesięć punktów
w ostatnich pięciu meczach
i wydostanie się ze strefy
spadkowej sprawiło, że szkoleniowiec
najzwyczajniej
w świecie czuł się mocny. Jeszcze tamtego wieczora Juan Carlos Oliva
udzielił wywiadu, w którym
pewnie oświadczył, że to
on jest człowiekiem odpowiedzialnym za decyzje
i nikt nie może podważać
jego kompetencji. Piterman
wyrzucił go następnego dnia.
Despota potrzebował teraz
kogoś słabego, kim będzie
mógł kręcić do woli, łechcąc
swoją próżność milionera.
Trafiło na Mario Lunę. Zwołana konferencja prasowa
zwabiła mnóstwo dziennikarzy. Wiadomo było, dlaczego
zwolniono Olivę. Czy Luna
str 67 | RetroFutbol magazyn
sobie poradzi? Czy się przeciwstawi?
- Dziennikarz: Jak się czuje trener, który nie
ma żadnej władzy?
zniszczył nawet wprowadzony przed laty
zarząd komisaryczny.
Uwikłani mimo woli
- Trener: Coś się Panu pomyliło, bo to ja będę Royal Antwerp – nieoczekiwany finalista
tutaj podejmował decyzje.
PZP z 1993 roku. Dzisiaj ledwo radzi sobie
w drugiej lidze belgijskiej i nie pomaga tu- Właściciel: To tobie się coś pomyliło, Ma- taj renoma w kraju i za granicą, współpraca
rio. To ja podejmuję decyzje, a trener jest od z Manchesterem United… Royal Antwerp poprowadzenia zajęć, nie od ustalania taktyki dobnie jak Deportivo Alaves nie miał szczęczy przeprowadzania zmian. Jest zwykłym ścia do właściciela. Mimo awansu do finału
pracownikiem klubu.
Pucharu Zdobywców Pucharów klub
nie był jakoś specjalnie warKoniec,
światła
zgasły
tościowy, nawet w belgij(w tle odgłos świerszskich warunkach. Spadek
cza).
Nokaut
totalz ligi zdziwił niewielu,
ny, podważenie aua finał najmniej prestitorytetu…
Zwykłe,
żowego europejskieludzkie
upokorzenie
go pucharu bardziej
w oczach opinii putraktowano jako fajną
blicznej. A Piterman?
przygodę, ciekawostMarny strateg. Klub spadł
kę z przeszłości. Spadek
z ligi i zaczął się pogrążać
z ligi przyszedł niespow kryzysie. Klub pozostał
dziewanie, ale potem było
już bez właściciela w Segunjuż tylko gorzej ze względu na
da Division z długiem wynoszącym 23
szemrane interesy głównego sponsora
mln euro. Jeśli zestawimy to z długiem – Alberta Pansa. Głównymi zarzutami było
przed erą Pitermana – wynoszącym jedy- łapówkarstwo oraz pranie brudnych pienie 3 mln euro – wyłania nam się pełny ob- niędzy. Royal Antwerp został we wszystko
raz katastrofalnych rządów. Jakimś cudem wmieszany, gdyż jako działalność sportoudało się zostać w Segunda Division (gol wa klub piłkarski połączony został z jedną
w ostatniej sekundzie ostatniego meczu z firm działających niezgodnie z prawem.
sezonu z Realem Sociedad 3:2). Rok póź- W Antwerpii grał m.in. były napastnik Manniej już nie dało się oszukać przeznaczenia. chesteru United, później skreślony w LeDzisiaj Deportivo Alaves zajmuje miejsce gii Warszawa – Chińczyk Dong Fangzhuo.
w dolnej części tabeli na drugim pozio- Uczył się tam grać w piłkę także słynny John
mie rozgrywek, jednak osiągnięta z trudem O’Shea. Od 1999 Royal FC egzystuje w belstabilizacja jest tutaj kluczowa. Klubu nie gijskiej drugiej lidze bez jakichkolwiek szans
RetroFutbol magazyn | str 68
na poprawę położenia.
Podobna sytuacja w słynnym Glasgow Rangers. Finalista Pucharu UEFA z 2008 roku,
od 1890 roku grający na najwyższym poziomie w Szkocji. Wskutek podatkowych przestępstw ten wyjątkowy klub został zdegradowany aż do czwartej ligi. Urząd skarbowy
upominał się aż o 134 mln funtów; to zawrotna suma nawet w futbolu. W przypadku zdobywcy PZP z 1972 roku podziw budzi
kwestia zainteresowania kibiców nawet (a
może zwłaszcza) podczas gry na
prowincjach na szczeblu, nie
oszukujmy się, amatorskim. Wędrówkę klubu do
Scottish Championship
na Rangers Park oglądało średnio 45 tysięcy
widzów! Dzisiaj wiele wskazuje na to, że
w sezonie 2015/2016
znowu będziemy cieszyć się The Old Firm
Derby. Z Rangersami zostali
najwierniejsi – to wielki kapitał.
czasie Widzew Łódź balansuje na granicy
upadku. I czy chodzić teraz oglądać gwiazdy RB Łódź na ich nowoczesnym obiekcie,
czy chodzić na stary, dobry RTS? Co prawda
upadający, ale przecież na Widzewa chodził
pradziadek, dziadek i ojciec…. Z takim dylematem mają do czynienia w Lipsku.
Jeśli popatrzymy na piłkarską mapę Niemiec, zauważymy wielki podział. Kluby
z byłego RFN przeżywają rozkwit albo przynajmniej stale unoszą się na piedestale
tamtejszego futbolu. Tymczasem
dawne potęgi NRD dzisiaj często
w Oberlidze zapominają już
o piłce nożnej na wyższym
poziomie.
Lokomotive
Lipsk, 1.FC Magdeburg
i Carl Zeiss Jena – niegdyś finaliści europejskich pucharów. Upadł
komunizm, a te kluby
bez wsparcia państwa nie
mogły sobie poradzić w gospodarce wolnorynkowej, co
zmusiło ich do radykalnego cięcia
kosztów. W latach 90. Lokomotive Lipsk
zmieniło nazwę na przedwojenną – VfB
Lipsk. Awans do Bundesligi, potem spadek,
Red Bull rządzi w Lipsku
równia pochyła. Klub popadł w ogromne
Komercjalizacja rozprzestrzenia się w futbo- długi i w 2004 roku został rozwiązany. Kibilu – i to już nie jest żaden wymysł, tylko fakt. ce w mieście chcieli kontynuować tradycję.
Wyobraźcie sobie taki scenariusz: do Łodzi
trafia koncern Red Bulla i chce zrobić w mie- Nowy klub został zarejestrowany jako Loście klub Red Bull Łódź. Budżet 35 mln euro komotive Lipsk, a prezesem został Stefan
przewiduje w przyszłości Ligę Mistrzów, pił- Kubald – wcześniej przywódca chuliganów
karze grający na biało-niebiesko robią fu- VfB. Drużyna przejęła herb i klubowe barwy,
rorę i powoli zagarniają polskie środowisko ale musiała zacząć grę od 11. (!) ligi. Awans
piłkarskie. Fajnie. Tylko że w tym samym na skróty do 7. ligi przyszedł po fuzji z SSV
str 69 | RetroFutbol magazyn
Torgau i przejęciu licencji tego klubu. Wracając – w 11. lidze kibice Lokomotive ustanowili światowy rekord. W najniższej klasie
rozgrywkowej w kraju ich mecz oglądało
12 421 osób. Drużyna pewnie wspinała się
w hierarchii niemieckiego futbolu; aż do 4.
ligi, gdzie utknęli na pięć sezonów. Kubald
odszedł. W 4. lidze przybył konkurent zza
miedzy. Sponsorowany przez potężny koncern napojów energetycznych RB Lipsk już
na czwartym poziomie rozgrywek miał budżet, z którym mógłby spokojnie utrzymać
się w Bundeslidze. Idea stworzenia potęgi
w mieście wzbudziła kontrowersje choćby tym, że klub dostał się do 5. ligi, przejmując po fuzji licencję SSV Markrandstadt.
Wszystko po to, aby móc chociaż w połowie
wypełnić nowoczesny Zentralstadion – powstały na mistrzostwa świata w Niemczech
2006.
Podczas wspólnej gry w 4. lidze mieliśmy do
czynienia z ogromnym dysonansem. Lokomotive broniło się rozpaczliwie przed spadkiem, potrzebowało 200 tysięcy euro, aby
chociaż dokończyć sezon. Red Bull z tego
samego miasta płacił piłkarzom po 20 tysięcy euro miesięcznie, czyli dużo więcej niż
niektóre gwiazdy T-Mobile Ekstraklasy. Dla
porównania piłkarze Lokomotive zarabiali
w porywach do 2000 tysięcy euro. Zawodnicy grali półamatorsko, bo musieli się jeszcze gdzieś zatrudniać. Finalista PZP z 1987
roku przeżywał upokorzenia. Starsi chodzili
na Lokomotive w liczbie nieprzekraczającej
3 tysiący, a młodsi woleli naszpikowanego
gwiazdami Red Bulla – w liczbie dochodzącej nawet do 10 tysięcy.
W sezonie 2013/2014 Lokomotive Lipsk
spadł do 5. ligi. W tym samym czasie Red
Bull wpadł jak burza do 2. Bundesligi.
W Polsce pojawiły się plotki o zakusach drugoligowca na duet Kownacki & Teodorczyk
z Lecha Poznań. Klub jest w trakcie walki
o Bundesligę i nie jest bez szans. Transfery
za 5-6 mln euro? Bez problemu.
W całej sprawie nie chodzi o domaganie
się uznania w obliczu znamienitej historii.
O czymś takim nie może być mowy. Jednak
tradycja w futbolu to rzecz święta, a inicjatywy kibiców rozpaczliwie ratujących swoją
opokę – coś genialnego.
Historii nie da się kupić za żadne pieniądze.
Kamil Rogólski
Kiedy ludzie pytają mnie, kim
jestem - jestem pasjonatą odpowiadam. Dziennikarstwo to
tylko narzędzie, dzięki któremu
mogę być blisko tego, co tak
naprawdę kocham. Mogę być
blisko futbolu
K_Rogolski
RetroFutbol magazyn | str 70
str 71 | RetroFutbol magazyn
RetroFutbol
m a g a z y n
RetroFutbol magazyn | str 72

Podobne dokumenty