Run Times
Transkrypt
Run Times
LISTOPAD 2014 Nr 1/2014 (1) ZZZUXQWLPHVSO MAGAZYN DLA BIEGACZY Egzemplarz EH]SÜDWQ\ TRENING - 3h Break on THREE to the other side ULTRA Spasiona relacja ]&KXGHJR:DZU]\ĆFD WYWIAD GEM, SET, MEZO WSTĘP DO TRIATHLONU STOPA REDAKTORA Czas na „RUN TIMES” W Państwa rękach znajduje się pierwszy, startowy numer nowego czasopisma dla biegaczy RUN TIMES. Mam nadzieję, że spotka się z dużą życzliwością i zainteresuje Państwa na tyle, że stanie się stałym, comiesięcznym towarzyszem w przygodzie z bieganiem. Wraz z całym zespołem tworzymy magazyn, w którym praktyczne porady na temat biegania, będą przeplatać się z refleksyjnym, często dowcipnym spojrzeniem naszych felietonistów. Przedstawimy różne opcje, drogi i ścieżki, które pomogą dojść zarówno do świetnych wyników jak i zwykłej codziennej satysfakcji z biegania. Tak też dobrałem współpracowników – osoby z dużą wiedzą i doświadczeniem, ale także biegaczy amatorów, pasjonatów, dla których bieganie to coś wiecej niż hobby, to sposób na życie. Zależy mi na wiedzy merytorycznej, ale też na luzie i dowcipie. Bieganie to nie tylko spinanie się na życiówki, to także luzowanie w życiu i w rzyci. W debiucie, na kilkudziesięciu stronach prezentujemy zarys tego co będzie można znaleźć u nas w kolejnych numerach. Od stycznia już na „pełnowymiarowym dystansie” – 100 stronach. Każda następna odsłona magazynu RUN TIMES gwarantuje sporo emocji, ciekawych artykułów i konkursów. Że o nagrodach nie wspomnę. Jesteśmy otwarci na Państwa uwagi i sugestie dotyczące naszych artykułów i felietonów, a przede wszystkich liczymy na propozycje tematów, które powinniśmy poruszyć. Bardzo zależy nam na zdobyciu Państwa serc i dusz. Nie wymagamy przy tym podpisywania cyrografów na byczej skórze. Wystarczy nam zamówienie prenumeraty. Wielokrotnie słyszałem opinię, że „wszystko już o bieganiu napisano i powiedziano”. To teza, z którą się fundamentalnie nie zgadzam. Obecna wiedza o metodyce treningu, zdolności adaptacyjnej organizmu, regeneracji, odżywianiu, motywacji, sprzęcie, jest na etapie... nazwałbym go „u zarania chaosu”. Dla wielu ten pogląd może być kontrowersyjny, bo przecież mamy XXI wiek, no i „o bieganiu już wszystko wiadomo, nic się już nie da wymyślić”. Nie dosyć, że się da to nawet trzeba... foto: okładka - FotoMaraton.pl / archiwum prywatne - Sławek Roszyk Niemniej jednak, nawet jeśli wziąć pod rozwagę opinię, że „o bieganiu już wszystko napisano”, to na pewno nie wszystko jeszcze przeczytano. Dlatego w imieniu wszystkich tworzących miesięcznik RUN TIMES – zapraszam! Do przeczytania się z Państwem! Sławek Roszyk MAGAZYN DLA BIEGACZY Grafi ka i skład Rafał Kajewski Sławomir Roszyk Redaktor naczelny [email protected] Wydawca Oficyna Wydawnicza „RUNTIDOTUM” Poznań Redakcja: [email protected] Reklama: [email protected] Redakcja i współpracownicy Michał Bajorek, Paweł Bondaruk, Chandelier, Robert Cichocki, Artur Dębicki, Agata Dziubałka, Agnieszka Kaniewska, Rafał Kowalczyk, Kuba Krause, Tomasz Lipiec, Charles Wachira Maina, Sławomir Marszałek, Marcin Nagórek, Ela Nagórska, Łukasz Panfi l, Dominika Stelmach, Maciej Stelmach, Quentino, yacool, Tibebu Woubet Yegezaw LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl Prenumerata [email protected] Roczna prenumerata - 12 numerów: Polska – 109 zł Zagranica – 250 zł Wpłaty na konto: Oficyna Wydawnicza „RUNTIDOTUM” 22 2490 0005 0000 4500 3165 6805 Prenumerata online: www.runtimes.pl STOPKA REDAKCYJNA 3 SPIS TREŚCI MAGAZYN DLA BIEGACZY 7 LISTOPAD 2014 Wywiad z MEZO 13 VADEMECUM BIEGACZA 14 MOTORÓWKA – Trening motoryki 1 6 Break on THREE to the other side 1 8 Złamana relacja - 3h 20 Nagórek łamie Mezo, Mezo łamie 3h 23 MARSZAŁEK kontra ACHILLES 24 Fazowanie Danielsa 26 ULTRA - Wprowadzenie 29 ULTRA – Relacja z Chudego Wawrzyńca 32 Gerappowy świat - Agnieszka Kaniewska 34 Jej punkt biegania - Ela Nagórska 36 Strefa biegnących myśli - Marcin Nagórek 37 Dom w biegu - Dominika Stelmach 38 Żony mąż - Maciej Stelmach 40 Spokojnie, ja tylko lecę w trupa - raFAUL 42 Rosomaczo - Artur Dębicki 43 Najważniejszy jest zawodnik - Łukasz Panfil 46 Ocochodziwbiegu - Tomasz Lipiec 48 z małej litery - robert cichocki 49 Czarno na białym - Agata Dziubałka 50 Charles The Runner - Charles Wachira Maina 51 Tibe’s Runstory - Tibebu Woubet Yegezaw 54 HIGH-PERFORMANCE 60 Percepcyjna pani domu - Chandelier 6 1 Tabula ani raza - Quentino 62 SPISZ TREŚCI - 42 pytania i 195 niedopowiedzeń 64 TRIATHLON 67 POSZUKIWANY, POSZUKIWANA 4 LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl 5 BLANK 6 LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl GEM, SET, MEZO WYWIAD Wywiad z Jackiem „Mezo” Mejerem Z Mezo umówiłem się w najlepszym z możliwych miejsc na rejestrowaną rozmowę – w kawiarni Sowa. Nie w Warszawie, a w Suchym Lesie pod Poznaniem. Niestety, wszystkie stoliki zajęte, tak więc musiałem nagrywać sam, bez pomocy kelnerów, w restauracji obok. foto: Bartek Czerniachowski Początki, czyli maraton co 9 lat Od kiedy biegasz i dlaczego tak krótko? Biegam od zawsze, czyli dość długo (śmiech). Od dzieciństwa miałem duszę sportowca. Przez 8 lat trenowałem piłkę nożną. Pamiętam, że na zimowych obozach zawsze byłem jednym z najlepszych śnieżnych śmigaczy. Bieganie jest dla mnie naturalne. Teraz biegam po scenie. Muzyka, sport, motywacja – to jest hasło z jakim idę przez życie. W wieku 19 lat przebiegłem swój pierwszy maraton. Na zupełnym partyzancie. Praktycznie bez przygotowania. W przeddzień maratonu miałem swoją pierwszą audycje radiową w życiu. Skończyliśmy o północy i poszliśmy z kolegami to opić. O drugiej w nocy przypomniałem sobie, że o 10 rano mam maraton. I to był koniec nawadniania. Wspominam ten pierwszy maraton jako przygodę dość dramatyczną. Biegłem wtedy w halówkach i w bawełnianej koszulce, która obtarła mi sutki do krwi. W ogóle popełniłem wtedy wszystkie możliwe błędy z Katalogu Partyzanta Biegowego. Pierwsza godzina to była radosna, ale ostra jazda bez trzymanki, a potem zdechło i konało już do końca. Ostatnie kilometry to katorga. Doczłapałem w czasie 3:54. Stwierdziłem, że jestem jeszcze za młody na maraton. Tym bardziej, że podczas maratonu miałem kłopoty ze znalezieniem... rówieśników. Ja, 19-latek, a obok mnie prawie sami 40-sto – 50-cio latkowie. Maraton odłożyłem sobie na mniej dostępną półkę. (Sprawdziłem – podczas tego maratonu tylko 13 osób było młodszych od Mezo, pozostałe, blisko... 1000 – starszych). W takim razie co pobiegłeś po tym szaleńczym debiucie? Nic. O maratonie przypomniałem sobie 9 lat później, w 2011. Wymyśliłem sobie, że nakręcę teledysk z maratonem w tle. I to był impuls do tego startu. Napisałem piosenkę. Poćwiczyłem jakieś 3 miesiące, czyli też niewiele. Ale już wiedziałem, że trzeba ubrać się jak biegacz, a nie LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl jak człowiek. Niestety, ponownie popełniłem „błąd nocy przedślubnej”. Dzień wcześniej miałem koncert w Krakowie. O 19, a o 22 wsiadłem w pociąg, aby nad ranem wylądować na dworcu w Poznaniu. Parę godzin przed startem. Czyli znowu byłem wczorajszy. Sam bieg był już bardziej przyjemny niż debiut. Zacząłem wolniej, a i tak poprawiłem życiówkę o 6 minut. Piękny progres – 360 sekund w 9 lat (śmiech). Wynik na mecie 3:48. Od tamtego czasu zacząłem biegać dość regularnie. Wciąż za mało, ale jednak regularnie. I to już było bardziej świadome bieganie. W 2013 udało mi się całkiem systematycznie pobiegać w sezonie zimowym. Efekty przyszły wiosną tego roku – 3:23 w Warszawie i połówka w 1:29. A na dychę ile masz? 40:23. So close... No tak, byłoby przyjemnie mieć 3 z przodu na dyszkę, ale i tak jestem zadowolony, bo nie biegałem wtedy pod ten dystans, więc rezerwę ciągle mam. Żarówki ledowe, lampy medalowe Czy udało ci się przekonać kogoś bliskiego do biegania? Tak. Największy sukces to moja żona, która biega od półtora roku. Mój sukces, że udało się ją namówić i jej sukces, że dała się namówić. Tym bardziej, że zawsze unikała sportu. Między innymi notoryczne zwolnienia z wf-u, czyli klasyka. Wtedy myślałem tak – świetna dziewczyna... szkoda, że razem nie pobiegamy. Ale udało się ją wkręcić i teraz jest super: bieganie, siłownia, fitness. Jak udało ci się ją przekonać? Sposobem. Mój sposób był kilkuetapowy. Najpierw kupiłem żonie strój do biegania. Która kobieta, choćby z ciekawości, nie przymierzy nowych ciuchów... A potem to już efekt domina. Skoro przymierzyła, to musi się 7 GEM, SET, MEZO WYWIAD GDZIEŚ pokazać. Przedpokój to za mało na taki pokaz... Potem ostatecznie dołożyłem do pieca – powiedziałem, że gdy wystartuje w zawodach i dobiegnie do mety, to... dostanie medal. Była moja. Zaczęliśmy od marszobiegu, a skończyliśmy na maratonie w Barcelonie. W domu mamy lampy obwieszone medalami. Żarówki ledowe, lampy medalowe. Dokładnie. Bardzo je lubimy. Skąd czerpiesz wiedzę na temat biegania? Głównie z netu. Choć pierwszy sensowny zakup to książka Jacka Danielsa. Już na starcie spodobał mi się ten fajny zbieg okoliczności dotyczący imienia i nazwiska trenera z „ojcem chrzestnym” dobrego trunku. Jakie masz największe biegowe marzenie? Bez dwóch zdań – złamać trójkę w maratonie. Wiem, że to nic oryginalnego wśród amatorów biegania, ale ja mam dylemat, bo wiem, że aby to osiągnąć trzeba się już dość ostro przyłożyć do treningu. Kłopot polega na tym, że nie zawsze jestem w stanie ogarnąć to czasowo. Koncerty, wyjazdy, życie. Myślałem o wiosennym maratonie. Potrzebuję potężnej motywacji. Mam pewną propozycję. Przed Tobą pół roku przygotowań. „RUN TIMES” skontaktuje cię z dobrym 8 trenerem, który pomoże Ci przygotować się do przyszłorocznego startu. Co więcej, możemy relacjonować Twoje treningi w comiesięcznych cyklach. Co Ty na to? Wchodzę w to! Świetnie. Ale zdajesz sobie sprawę z tego, że przeskok z 3:23 na 2:59, to najczęściej skok na bungee bez liny? Wiem, że to nie będzie łatwe, ale chcę podjąć wyzwanie. Bardzo liczę na dodatkową mocną motywację wynikającą z relacjonowania moich treningów na łamach magazynu RUN TIMES. Z wyzwaniami u mnie to różnie bywa... Niekiedy podczas zawodów, inni amatorscy biegacze specjalnie spinają się „na pokonanie Mezo”. Nie ukrywam, że zawsze mnie to trochę irytuje. Big Chabowski Oglądałeś maraton na ME LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl w Zurychu? Oczywiście. Ciekawe wrażenia. Od początku zastanawiałem się nad szarżą Chabowskiego. To mi przypominało ucieczki z wyścigów kolarskich. Tyle tylko, że w kolarstwie czasami takie ucieczki nie są kasowane. Tu nie było żadnej szansy na powodzenie. Z drugiej strony, Marcin zrobił show i dzięki niemu emocji było więcej niż standardowo w takiej relacji... No tak, nie oszukujmy się, maraton to nie jest idealna dyscyplina do transmisji telewizyjnej. Szaleńczy bieg Chabowskiego nakręcił takie emocje, że aż trudno było oderwać się od telewizora. Jak odbierasz wielki sukces Yareda Shegumo? Cieszę się, że mamy takiego zawodnika, który potrafi zdobyć medal na tak ważnej imprezie. Poza tym podoba mi się cała jego historia, niełatwa, foto: selfie Czy trenujesz według jakiś gotowych planów? Nigdy nie biegałem według konkretnej rozpiski. Starałem się moje bieganie trzymać w jakiś racjonalnych ryzach. Jeśli robiłem 3 treningi w tygodniu, to dbałem o to, aby jeden bieg był dłuższym wybieganiem – jakieś 20 parę kilometrów luźnym tempem. Drugi trening to godzinny bieg, ale nieco żwawszym krokiem. No i ostatnie bieganie, zmienne tempo, takie interwały, najczęściej robione na bieżni mechanicznej. Nigdy, dla przykładu, nie biegałem podbiegów. GEM, SET, MEZO WYWIAD ale taka... romantyczna. Przyjazd do Polski, treningi, kłopoty finansowe, potem pobyt w Anglii, ponowny powrót nad Wisłę i taki piękny sukces. Choć szczerze mówiąc myślałem, że medal zdobędzie nasz faworyt, Henryk Szost i do tego złoty. Czy zauważasz różnicę pomiędzy Twoją kondycją na scenie z czasów przed erą biegania a teraz? Szczerze? Nie. (śmiech!) Niezła reklama biegania... Sport, tak czy owak zawsze będzie w moim życiu obecny. Lubię się ruszać i daje mi to fajnego kopa do pracy i w ogóle wszelkiej aktywności. No dobra, Polak był drugi, a kto wygrał...? (śmiech!) Gem, set, Mezo... Ostatnio chyba więcej biegasz po korcie niż po lesie? Zdecydowanie tak! Tenis jest obok biegania, moją ulubioną formą rozładowania energii, ale także polem rywalizacji. Od kilku lat uczestniczę w takich ciekawych turniejach, w których udział biorą pasjonaci tenisa z branży artystycznej. Do tej pory zawsze dochodziłem co najwyżej do półfinału. Ale w tym roku się przełamałem i mam na koncie wygrane trzy turnieje. Cieszą mnie zwłaszcza zwycięstwa nad odwiecznym rywalem, Marcinem Dańcem. Szkoda, że w polskim tenisie nie ma takiego boomu jak w amatorskim bieganiu. To mi przypomina jedne z Igrzysk Olimpijskich. Cały dzień trąbili w mediach o srebrnym medalu Otylii Jędrzejczak. Od rana do wieczora – Otylia! Medal! Srebro! W pewnym momencie, zapytałem sam siebie – K...wa! A kto wygrał... Tak działają media (śmiech)! Triathlon a sprawa polska foto: FotoMaraton.pl, spokofoto.com Miewasz konfl ikty interesów pomiędzy bieganiem a muzyką? Czasami i tylko czasowe. Ale tragedii nie ma. Muzyka to moja pasja i zawód, a bieganie to tylko pasja. W ostatnich latach pojawiła się spora grupa tzw. celebrytów, którzy zaczęli się ruszać nie tylko na scenie i rautach, ale także na maratońskich trasach, górskich szlakach i akwenach pływackiego triathlonu. Wielokrotnie spotykałem się ze złośliwymi komentarzami, że to kolejna odsłona lansu. Jak Ty to odbierasz? A czy to ważne jaka jest motywacja? Ważne, że ludzie się ruszają. Jestem bardzo zbudowany tym, jak w ostatnich latach ruszyło amatorskie bieganie. Te tysiące ludzi na trasach wszystkich imprez, ale przede wszystkim w parkach, lasach, nad jeziorami... To samo z rowerzystami. Polacy masowo ruszyli z kanap. Skąd pomysł, aby zadebiutować w triathlonie? Byłem bardzo głodny sportu, bo miałem 8 miesięczną przerwę z powodu kontuzji kostki... ...i dlatego triathlon?! Mogłeś się od razu na K2 wybrać... (śmiech!) A takim bardziej prozaicznym powodem było to, że ten triathlon odbywał się w Poznaniu. Stwierdziłem, że będę miał blisko z mety do domu... Wiedziałem, że z bieganiem sobie poradzę. Rower wydawał mi się błahy. Pływanie to była moja pięta achillesowa. Bieganie jest jednak bardziej dostępne. Nie każdy ma kort pod domem, no i w wielu głowach ciągle pokutują mity, że tenis to sport ...chyba płetwa... Dokładnie tak. Zresztą nie jestem wyjątkiem. Większość Polaków mniej pływa, raczej utrzymuje się na wodzie. W sumie przygotowywałem się do tych zawodów około pół roku. Po drodze zaliczyłem ćwiartkę i wtedy byłem w najlepszej formie. A potem było sporo koncertów czyli głównie trenowałem logistykę i alkoholikę. Forma mi spadła, ale nie morale. Uważam, że jeśli bawisz się w TRI, to na inne sporty czasu ani miejsca już nie ma. Jednak mój osobisty triathlon to: bieganie, tenis i siłownia. To lubię najbardziej. LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl 9 GEM, SET, MEZO elitarny, drogi. Bieganie nie jest kosztowne, ale można na nie wydać mnóstwo pieniędzy. Buty do lasu, na asfalt, w góry, na mokre, na suche... Naprawdę drogi to jest triathlon. Rozpoczynając przygodę z TRI postanowiłem, że nie będę przepłacał. Dlatego kupiłem sobie tani rower za 2 tysiące. Wszystkie moje rowery w całym życiu nie kosztowały razem 2 tysięcy. Wliczając w to pierwszy rowerek na którym uczyłem się jeździć, a także rower stacjonarny... (śmiech!) Wiesz, ale ludzie inwestują w jakieś kosmiczne technologie, a są i tacy, którzy zaczynają swoją przygodę z triathlonem od kredytu na sprzęt. Zdarza ci się odmówić? Tak. Dostaję telefon jednego dnia, abym jutro zagrał gdzieś tam bez żadnego przygotowania, bez logistyki, bez sensu... Wiesz, ja nie jestem tak dobry jak Janko Muzykant, który zagra zawsze i wszędzie, nawet na drzwiach od stodoły. Czego słuchasz, gdy nikt nie słucha? Mam swoich faworytów, ale to jest zmienne. Klasyka rapu i hip-hopu cały czas jest mi bliska, ale lubię też posłuchać np. Mietka Szcześniaka, którego bardzo cenię. Jest też Alicia Keys, a obok niej... Maleńczuk. Mezo, to chyba Twój najdłuższy wywiad w życiu. Maraton. Zdecydowanie. Gdyby nas kobiety nie wzywały telefonami i smsami, to starczyłoby na dwa wywiady. Wielkie dzięki. Życzę powodzenia i... wraz z naszymi Czytelnikami będę śledził Twoje boje z najbardziej bezwzględną z biegowych cyfr... z trójką... Z Jackiem „Mezo” Mejerem rozmawiał Sławek Roszyk foto: Andrzej Jenek Opowiedz mi o Twoim bieganiu w Drużynie Szpiku. Traktuję to jako gest w dobrej sprawie. Drużyna Szpiku to świetna inicjatywa i mogę śmiało powiedzieć, że część mojego życia. Często spotykam się z chorymi dziećmi w szpitalu i powiem ci, że niejeden raz są to bolesne chwile. Wiesz, jednego dnia odwiedzasz ciężko chorą dziewczynkę w szpitalu, a potem dowiadujesz się, że właśnie odeszła... Wielokrotnie jestem w kontakcie z rodzicami tych dzieci, bo same są zbyt małe, by ten kontakt był w pełni świadomy. To są spotkania, które z jednej strony budują, a z drugiej skłaniają do refleksji nad życiem. W Drużynie Szpiku udziela się naprawdę tak wiele osób, że serce rośnie. Cieszę się, że jestem częścią tej społeczności. Zdarza się, że czasami nie mam porządnie upranej koszulki Drużyny, ale jak trzeba zawsze zakładam ją bez problemu. Zresztą to nie jedyna działalność charytatywna, w której się udzielam. Niejednokrotnie są to jednorazowe akcje, które wspieram. WYWIAD 10 LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl GEM, SET, MEZO WYWIAD DOGRYWKA czyli cięta riposta cenzora To będzie Twój pierwszy wywiad, w którym nikt nie zapyta Cię o „zdradę etosu hip-hopu”... Szczęśliwy?... Bardzo! (śmiech!) A tak serio, to mnie to nie rusza już jakieś 10 lat. Mezo to znaczy coś pomiędzy. Pomiędzy hip-hopem a popem. Mieszam te style, bo to mi pasuje. Mam 32 lata i ani odrobiny etosu hiphopowego w sobie. Robię piosenki, które są formą melorecytacji. Po to trenujesz bieganie, żeby potem uciekać podczas wywiadu? (Mezo kiedyś zrezygnował z odpowiedzi na pytania natrętnego gościa, zbiegając w pośpiechu po schodach – za co mocno mu się dostało). Gostek był totalnie nieprzygotowany. Na starcie pomylił Owala ze mną. Bełkotał tak nieskładnie, że wyglądało to nie tylko niepoważnie, ale też na zwykłą prowokację. A może... mezorecytacji? (śmiech!) Dobre! Tylko, żeby mi się znowu za to nie oberwało... (śmiech silnia!) Wiesz, dla niektórych raper nawet w tenisa pograć nie może, a i bieganie mu nie przystoi. Co najwyżej może pobiegać na dzielni od bramy do bramy... Pytania, których nie przepuściła cenzura osobista, poprawność polityczna i potyliczna, czyli to wszystko co nie mogło ukazać się w druku... Dlaczego zgodziłeś się na występ w kampanii Marka Borowskiego? W ogóle nie ma z tym problemu. Marek Borowski miał fajny program, z którym się utożsamiałem, więc nie bolało mnie tak, jak... innych. Często zarzuca Ci się komercję? Wiesz co jest najśmieszniejsze? Osoby, które oskarżają mnie o skomercjalizowanie, same stworzyły biznes, który pod przykrywką „niezależności i antykomercji” kręci się od lat w najlepsze. Życie pokazuje, że najlepiej sprzedaje się „niekomercyjność”... Ironia losu, ale ja mam czyste sumienie – robię to co lubię i czuję. Zero fałszu. Peace. foto: Andrzej Jenek Mezo, dziękuję za wywiad, cieszę się też, że po tej serii pytań wyglądasz rześko i zdrowo. Gotowy na kolejne, także biegowe, wyzwania. Dziękuję i liczę na wsparcie czytelników magazynu „RUN TIMES”. Żarty się skończyły, teraz czas na treningi. Marcin Nagórek już rozpisał wstępny plan dla Mezo. Szukajcie go na stronach 20-22. LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl 11 TRENING 12 LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl VADEMECUM BIEGACZA TRENING VADEMECUM BIEGACZA czyli biegowe „o co kumam” Bieganie to czynność tak prosta i naturalna, że aż się prosi o skomplikowanie. I tak to bardzo często wygląda wśród początkujących biegaczy. Jest to zarówno wynik niewiedzy jak i zbyt dużych ambicji, często wyrastających poza realne możliwości. Sam zaczynałem swoje truchtanie bez głowy, bez płuc i bez nóg, ale za to z firmowymi butami na stopach... W bieganiu takich „jeźdźców bez głowy” jest więcej. Ścieżki biegowe usłane są tabunami nowicjuszy śmigającymi z odbezpieczonymi granatami w nogach. W myśl zasady, że dobry poradnik nie jest zły, specjalnie dla naszych czytelników przygotowaliśmy roczny cykl biegowych porad. Praktycznych porad. Teoria ma u nas słony smak potu wyciśniętego podczas realnych biegowych zmagań. Autorem naszego Vademecum jest Marcin Nagórek, trener mający wieloletnie doświadczenie w doradzaniu biegowym nowalijkom. Marcin to bardzo utalentowany i otwarty człowiek. Gdyby jeszcze biegał tak dobrze jak pisze o bieganiu, to ostatnio w Zurychu na ME w maratonie mielibyśmy dwóch Polaków na podium. A tak... tak cieszmy się, że ma więcej czasu na profesjonalne pisanie. Poniżej przedstawiamy tematy pierwszych 12 odcinków. 1. PRZEDBIEGI, czyli zanim zrobisz pierwszy krok. 7. PIERWSZE ZAWODY – przygotowania do pierwszego startu. 2. SPRZĘT BIEGACZA– w co się ubrać, jak się rozebrać. 8. PROGRES – jak nie dać się pokonać przez własne życiówki. 3. RUSZAMY, czyli koniec wymówek. 9. KONTUZJE – unikać, zapobiegać, biegać. 4. BIEGANIE bez biegania – ćwiczenia uzupełniające/wzmacniające. 10. BIEGOWE ABC W PIGUŁCE – najczęściej zadawane pytania. 5. ŚRODKI TRENINGOWE – arsenał biegowych możliwości. 11. PIĄTKI, DZIESIĄTKI – plany i strategie na krótsze dystanse. 6. ODŻYWIANIE, NAWADNIANIE – nie samym chlebem. 12. POŁÓWKA I CALÓWKA – czyli jak wypłynąć na ocean i się nie utopić. Bardzo liczymy na wszelkie sugestie i uwagi naszych czytelników co do tematów, które powinniśmy podjąć. Czekamy na pytania, na które chętnie odpowie nasz ekspert. Na koniec pierwszego cyklu VADEMECUM BIEGACZA, planujemy wydanie wszystkich odcinków w postaci broszury, którą potem dołączymy do jednego z kolejnych numerów RUN TIMES. Jesteś początkujący? Masz to samo co kiedyś Usain Bolt i Haile Gebrselassie. Każdy kiedyś zaczynał. Zacznij z nami! Czas na RUN TIMES LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl Sławek Roszyk 13 MOTORÓWKA TRENING Motoryka - wprowadzenie Czym jest motoryka, co kryje w swoim pojęciu, może warto poświęcić jej więcej niż chwilę, a nawet całe lata? T o zagadnienie, do którego zamierzam przyłożyć się w cyklu artykułów poświęconych motoryce ludzkiego ciała, gdzie będę zastanawiał się nad tym czy podczas ruchu lewej nodze towarzyszy prawa ręka, a prawej lewa. A może odwrotnie? Czym jest motoryka, co kryje w swoim pojęciu, może warto poświęcić jej więcej niż chwilę, a nawet całe lata? O tym właśnie będę pisał i pokazywał dlaczego tak banalny temat sprawia tyle kłopotów i jest źródłem silnych emocji, a także inspiracji. Postaram się zaprezentować i opisać niektóre ćwiczenia spośród wielu istniejących, zaadaptowanych do konkretnych potrzeb, ale też samodzielnie opracowanych na bazie kilku lat obserwacji siebie i innych. Prezentacje w postaci obrazków stanowić będą następujący po sobie łańcuch zdarzeń z sekwencją charakterystyczną dla danego ćwiczenia. Wizualizacja i opis każdej z sekwencji pomogą ci zorientować się w zagadnieniu i natychmiastowym sprawdzeniu na sobie samym, jak przede wszystkim poczuć motorykę, by potem o niej pomyśleć. Struktura naszego ciała jest nam wspólna, czy zatem powinniśmy traktować sposób w jaki poruszamy się jako indywidualną kwestię każdego z nas z osobna? A może istnieje pewien wzór ruchu specyficzny dla naszego gatunku? Motoryka to zdolność do wykonania ruchu. Zdolność tę człowiek kształtuje od samego początku odkrywając i ucząc się korzystania z potencjalnych możliwości ciała oraz ograniczeń zewnętrznych jakie stawiają nam prawa fizyki. To więc nauka o ruchu. Motoryka kształtuje się przez całe nasze życie. Mamy wpływ zarówno na to, by ją polepszyć jak i pogorszyć. Nasze mięśnie i układ 14 nerwowy szybko zanikają, gdy tylko dłużej pozostajemy bez ruchu bądź przestajemy podlegać powszechnemu ciążeniu. Doświadczamy więc ciągłego procesu. Motorykę możemy kształtować świadomie poprzez pracę nad siłą, szybkością i wytrzymałością. Są to więc cechy motoryki, dzięki którym ruch rozpatrywać będziemy w znaczeniu ilościowym. Nie sposób jednak w pełni ująć motoryki bez aspektu jakościowego, czyli cech wpływających na ekonomikę ruchu, nadających motoryce wymiar techniczny. Technika ruchu, to nic innego jak sztuka jego wykonania dzięki specyficznej koordynacji mięśniowej i gibkości, czyli zdolności do wykonywania dużej amplitudy ruchu. Motorykę kształtować możemy także nieświadomie, gdyż silnie zależy ona od stanu emocjonalnego, warunków społecznych i kulturowych. Powszechnie występujący w społeczeństwach zachodnich stres upośledza ruch i czucie ciała prowadząc do napięć, które odkładają się w mięśniach. Poprawianie sobie nastroju popularnym wyjściem na pobieganie dla odstresowania, wydaje się w takim świetle pomysłem wręcz tragikomicznym. Życie i funkcjonowanie w kulturze, w której działanie pod presją, bycie zwartym i gotowym jest wartością, a bezczynność źródłem wyrzutów sumienia – nie sprzyja motoryce. Można spierać się, czy bieganie jest sportem technicznym, bo w końcu większość z nas jest w stanie choćby przez chwilę doświadczyć biegu bez większych problemów. Pojęcie biegania, jako najprostszej formy ruchu, funkcjonuje w zapisach regulaminów zawodów biegowych i w naszych umysłach. To bardzo popularne stwierdzenie, nie tylko w środowisku biegowym. LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl Tekst: yacool Problem pojawia się jednak wtedy, gdy od stwierdzenia przechodzimy do praktyki, gdy próbujemy zrobić skip, przekroczyć lekkoatletyczny płotek, czy nie daj boże wykonać wieloskok. Okazuje się, że popularne wśród wyczynowców ćwiczenia są raczej nie dla nas. Tak samo nie dla nas jest szybkie bieganie, a poszaleć możemy sobie co najwyżej na rowerze. Dlaczego wobec tego, to jazda rowerem nie jest nazywana najprostszą formą ruchu? Powodów i ograniczeń, przez które nie możemy poszaleć w biegu jest dużo. Jednym z nich jest nasza motoryka. Ocena własnych zdolności ruchowych w sposób pośredni możliwa jest dzięki różnym ćwiczeniom i układom przypominającym mniej lub bardziej sekwencje ruchu biegowego. Przeanalizowanie swojego ruchu i skuteczne wpłynięcie na poprawę jego struktury biomechanicznej w samym biegu jest niezwykle trudne albo wręcz niemożliwe. Stąd też moja propozycja na rozwój i doskonalenie motoryki, dzięki etapowemu rozwojowi czucia ciała. Od najprostszych form w ćwiczeniach statycznych, poprzez marsze z wplatanymi układami koordynacyjnymi, po rytm ćwiczeń w truchcie, siłę biegową i wreszcie przejdziemy do biegu. Część I statyka Ćwiczenia statyczne stanowią najprostszy etap pracy nad poprawą motoryki ciała. Przekonasz się jednak już na wstępie, że wcale łatwo nie będzie. Do rozpoczęcia potrzebujesz przysłowiowego kawałka podłogi. Pomocne może okazać się lustro, a najlepiej wykonywać zadane sekwencje stojąc za osobą prezentującą ćwiczenie we właściwym rytmie. Ćwiczenie 1 polega na unoszeniu kolan i wymachach ramion w tył. Sekwencja tego układu pokazana jest na serii sześciu poniższych rysunków. MOTORÓWKA TRENING Rozpocznij od uniesienia lewego kolana jak do skipu A i wymachu lewego łokcia w tył (prawa ręka sama o siebie zadba). Ruch oznacz w myśli lub na głos jako „raz”. Podczas tego ruchu mniejsze znaczenie ma wysokość, na którą uniesiesz kolano. O wiele ważniejsze będzie wyczucie początku wzniosu kolana i początku wymachu łokcia, a także wyczucie końca wzniosu kolana i końca wymachu łokcia. Oba początki powinny nastąpić jednocześnie i oba końce powinny nastąpić także jednocześnie, co stanowić będzie graficzny obraz rytmu dla tego ćwiczenia. 1 Opuść lewe kolano, zrób wymach prawym łokciem w tył i oznacz ruch jako „dwa”. Tym razem lewa ręka sama o siebie zadba. 2 Zrób wymach lewym łokciem w tył i oznacz ruch jako „trzy”. Zwróć uwagę na to, żeby nie dreptać nogami w miejscu. Podczas ruchu „dwa” i „trzy” nogi nie unoszą się. Zrób wymach prawym łokciem w tył i oznacz ruch jako „trzy”. Po sekwencji pokazanej na rysunku nr 6 następuje koniec cyklu, przejście do rysunku nr 1 i zapętlenie ćwiczenia. 6 Jeden cykl czyli przejście przez wszystkie sześć rysunków powinien zająć od 3 do 4 sekund. Takie tempo pozwala na zachowanie komfortu wykonania, a z drugiej strony nie pozwala na zaśnięcie przed lustrem. Warto oznaczać każdy ruch, co pomaga w wykonywaniu ćwiczenia. Sekwencja „raz”, „dwa”, „trzy”, „raz”, „dwa”, „trzy” posiada swoje dwa akcenty, które przypadają na ruch oznaczony jako „raz”. Akcenty te oznaczają większe zaangażowanie mięśniowe i lekkie przyspieszenie ruchu. Na „dwa” i „trzy” przypada rozluźnienie i wyciszenie ruchu. Poniższy przykład obrazuje brak czucia ciała i zaburzenia koordynacji u osoby na pierwszym planie. Podczas wykonywania pierwszego ćwiczenia osoba ta wypada z zadanej sekwencji ruchowej, łącząc w przypadkowy sposób chwilowo współpracujące kończyny. Używając terminologii hipicznej pracuje raz w parach kończyn przeciwstawnych po boku innym razem po przekątnej. Ruch taki charakteryzuje się brakiem rytmu, czyli wyczucia początku i końca ruchu oraz brakiem faz rozluźnienia. Nie ma w nim akcentów, ani wyciszeń. Praca zazwyczaj jest siłowa, z niekontrolowanym zakresem. Kontrola wzrokowa własnych poczynań nie kompensuje braku czucia ciała. 3 foto: Aga Dziubałka 4 Unieś prawe kolano i zrób wymach prawym łokciem w tył. Oznacz ten ruch jako „raz”. Sekwencja z rysunku 4 jest lustrzanym odbiciem sekwencji z rysunku 1. Nadaj ruchowi prawej nogi i prawego łokcia rytm wyczuwając ich początek i koniec. 7 8 9 10 Opuść prawe kolano, zrób wymach lewym łokciem w tył i oznacz ruch jako „dwa”. 5 LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl 15 Break on THREE to the other side Za rogiem czyha 3h O sobiście słabo wierzę w magię liczb, a tym bardziej cyfr. Niemniej jednak są takie dziwne konfiguracje, wokół których tworzą się mniejsze lub większe miejsca cyferkowego kultu. Takie luCyferki. Zaprezentujemy relacje osób, które swój ambitny cel osiągnęły. Spróbujemy pokazać też drugą, mniej przyjemną stronę medalu... resz(t)kę, czyli zwierzenia biegaczy, którym zegarek zatrzymał się o sekundy za późno. Dla maratończyka amatora, biegowym E=mc2 jest bez wątpienia formuła 2:59:59. Temat „łamania trójki” jest tyle frapujący co irytujący. Dla jednych jest to największe biegowe marzenie, często nie do spełnienia. Są też osoby, które nie widzą w tym nic szczególnego oprócz fizjologicznego wysiłku na poziomie 4’15”/km utrzymywanego przez 180 minut. Tylko tyle i aż tyle. Jakby na to nie patrzeć, co by w temacie nie mówić, na poziomie amatorskim, „dwójka z przodu” ma swoją moc. Nie sądzę aby jakikolwiek maratończyk chciał mieć na pomniku wykute – 3:00:00. Niuanse potrafią zakłócić nawet „wieczny odpoczynek”... Marian Woronin zapewne śpi spokojnie, ale spałby jeszcze lepiej gdyby z 10 sekund skrócić jego biegowe REM o setną sekundy. Z drugiej strony, zyskał jedną ważną rzecz, jednostkę pomiaru czasu w sprincie – 1 woronin = 10,00 s. Ten dział będzie poświęcony w całości wszystkim aspektom biegania mającym pomóc w łamaniu maratońskiej trójki. W następnych odcinkach przedstawimy różne plany biegowe ukierunkowane na trójkołamanie. Wracając do zmoratonu, dróg do osiągnięcia sukcesu jest wiele, a niektóre MOORALE TRENING nawet prowadzą do Rzymu (Maratona di Roma). Jedni wydeptują ścieżki Skarżyńskim, inni Danielsem, są też i zwolennicy ordnungowego Greifa, a znajdą się i tacy, którzy „pierwszy raz wsiądą na rower i od razu trzymają pion”. Statystyka to taka nauka, która jak wiadomo potrafi oszukać nawet najbardziej czujny wariograf, niemniej jednak zaczniemy właśnie od twardych dowodów liczbowych. Postanowiliśmy sprawdzić jak to wyglądało w tym roku podczas polskich maratonów. Przeanalizowaliśmy wyniki z wszystkich maratonów rozegranych w 2014 roku w Polsce, posiadających atest. Interesowały nas wyniki Polaków, którzy pobiegli poniżej 3 godzin netto. Szczegółową analizę przedstawimy w następnym numerze miesięcznika „RUN TIMES”. Będzie dużo cyferek i jeszcze więcej luCyferek. Ale najwięcej będzie emocji, bo bez nich całe to trójkołamanie byłoby tylko bezduszną manipulacją własną fizjologią. Emocje mają różne oblicza, różne odcienie. Zaczniemy z grubej rury. Wydechowej. Chciałbym przedstawić relację i odczucia faceta, który zdążył. Zdążył przed zegarem. Od razu zaznaczam, że nie jest to relacja egzaltowanego miłośnika biegania, który zrobił wszystko co prawidła rzemiosła biegowego mówią i „się sprawdziło”. Relacja jest nietypowa, bo ten typ tak ma. W dalszej części tego działu przedstawiamy pierwszy odcinek cyklu „Nagórek łamie Mezo, Mezo łamie 3h”. Zaczynamy comiesięczną relację z przygotowań Mezo do wiosennego maratonu. Cel ma ambitny – złamać 3 godziny. Łatwo miał nie będzie... nie dosyć, że bedzie walczył z zegarem, to jeszcze nie wierzy w niego zarówno trener, jak redaktor naczelny „RUN TIMES”. WIARA czyni cuda, zwłaszcza w Poznaniu... Sławek Roszyk 16 LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl TRENING LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl 17 TRENING 3h TRENING Złamana relacja raFaul iedy zaczyna ci kiełkować pomysł pokonania bariery trzech godzin w maratonie – i oczywiście o ile nie jesteś kosmitą – to należy założyć, że już co nieco potruchtałeś po tym świecie i pewnie nawet masz na koncie przebiegnięte kilka zawodów o dystansie równym 42,195 km. A kiedy wreszcie dojdzie do momentu, w którym mówisz „zrobię to”, wypada uznać, że wiesz, na co się piszesz. Że prawdopodobnie jesteś przygotowany, rozsądny i rozumiesz, że początkowe 30 km tego biegu będzie klasyczną maratońską nudą. Monotonią polegającą na ustawieniu wewnętrznego tempomatu w okolicach 4:15 min/km i regularnym pilnowaniu, czy aby nie przekraczasz z jakiegoś powodu założonej prędkości. Liczni zwolennicy takiego pokonywania klasycznych granic czasowych zwykli mawiać, że maraton to 30-32 km rozgrzewki i potem wyścig na „dychę”. Potwierdzam. Pewnego dnia i ja powiedziałem „zrobię to”, spakowałem starannie torbę... ale omińmy ten nudny kawałek. Jestem na etapie „ile fabryka dała” i od dłuższego czasu nie zerkam już na W tym momencie każda kaloria jest ważna. Zdaje mi się, że jest na wagę sekundy, której może zabraknąć do wymarzonego czasu na mecie. Mój wzrok jest zatem nieustannie utkwiony w asfalt i przemyka mi przez głowę myśl, że jeśli ktoś nie zabezpieczył dobrze trasy, to gdzieś wpadnę, albo się z czymś zderzę. Na nic nie zwracam swojej uwagi, nic innego się nie liczy – po prostu biegnę tak szybko, jak tylko jestem w stanie wykonywać tę czynność nie mdlejąc. To ten bieg, w którym ryzykujesz wszystko i grasz w otwarte karty. Ja swoje odkryłem 10 km temu i teraz liczę na to, żeby okazały się wystarczająco dobre. Granica jest wyjątkowo blisko. To końcówka i jadę na oparach. Łapczywie chwytam ustami powietrze, którego zdaje się być coraz mniej, a podbieg na ostatnim odcinku sprawia, że nadmiar dwutlenku węgla rozsadza mi płuca. Mięśnie zalewa rzeka kwasu mlekowego, skronie pulsują, a stawy bolą w taki sposób, którego jeszcze dotąd nie poznałem. Ale nie zwalniam, mam wręcz wrażenie, że jeszcze przyspieszam. Nie wiem jakie to tempo, zegarek. Nigdzie zresztą nie zerkam, zwyczajnie brakuje mi na to sił, które wraz z pokonywanym dystansem konsekwentnie wypływają ze mnie tak, jak woda z dziurawego wiaderka. bo przecież nie patrzę na zegarek, ale doganiam zawodników biegnących do tej pory przede mną, a nikt od dawna mnie nie wyprzedzał. Mijam most, wypadam na przedostatnią prostą 18 LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl i dosłownie duszę się, wydając przy każdym oddechu dziwne dźwięki – swoiste błaganie o tlen. Jeszcze jeden zakręt, meta majaczy w niewielkiej oddali. Próbuję odczytać czerwone cyferki wyświetlane przez cyfrowy zegar, ale nie jestem w stanie. Ciągle jestem za daleko, choć już przecież tak blisko. Zmuszam się do ostatniego, nadludzkiego wręcz wysiłku i zwiększam maksymalnie prędkość zawieszając wzrok na plecach kogoś finiszującego tuż przede mną. Tak mijam bramę oznaczającą koniec tych tortur. Zatrzymuję się i zginam w pół. Znajduję się w takiej pozycji przez dłuższą chwilę, do momentu, kiedy oddech wraca do normy. Potem przechodzę tę całą „procedurę maratończyka na mecie” – gratulacje, woda, medal, koc grzewczy. Podczas zdejmowania chipa zdezorientowane i zszokowane nogi częstują mnie zaskakującym skurczem łydek. Naciągam pokracznie mięśnie i zawijam się w folię termiczną, którą ktoś zarzucił mi na ramiona. Spoglądam niepewnie na zegarek i widzę, że został zatrzymany wskazując zestaw cyferek, które powodują, że do oczu napływają mi łzy niewysłowionego szczęścia. Dwa pięćdziesiąt osiem odczytuję ciągle potężnie zasapany na głos i zaczyna rozpierać mnie duma. Zaciskam mocno dłoń na medalu, moim dzisiejszym drogocennym trofeum. Spoglądam na kolejnych zawodników przekraczających linię mety. Zegar właśnie pokazuje pierwszą minutę trzeciej godziny rywalizacji. I czuję, że wszystko się zmieniło. Przeszedłem na inny poziom. Stałem się biegaczem elitarnym, z zupełnie innej półki. Mocnym, mądrym i dojrzałym. Chce mi się krzyczeć... no, ale to bujdy, zwykła beletrystyka. Miałem jedno nieudane podejście pod trójkę, i to chyba o nim warto bardziej wspomnieć, niż o tym, które okazało foto: FotoMaraton.pl K Tekst: TRENING 3h foto: FotoMaraton.pl TRENING się sukcesem. Przyczyna porażki była prozaiczna – za bardzo mi zależało. Większość ludzi przelicza się z możliwościami lub jest nie dotrenowana. Ja, mimo, iż według testów byłem przygotowany na styk, to jednak niezwykle solidnie. Piłowałem naprawdę mocno i wszystko wydawało się być na dobrej drodze, tyle, że nie poluzowałem w odpowiednim czasie i wystartowałem wprost z mocnego treningu. Bez chwili odpoczynku, i w konsekwencji, bez świeżości. Do tego doszły obciążenia psychiczne. Rozpowiedziałem wszem i wobec, że będę łamał trójkę. A ponieważ słynę z dość nietypowych poglądów, które chętnie głoszę (innymi słowy: mam niewyparzony język i wielu ludzi ostro wkurwiam) to liczna grupa biegaczy zaczęła się temu jakoś tam przyglądać. Strasznie się tym wszystkim przejmowałem i byłem tak potwornie zestresowany, że w tygodniu przedstartowym dopadła mnie klasyczna bezsenność. W efekcie tego wszystkiego już w połowie dystansu byłem wyczerpany i nie byłem w stanie utrzymać założonego tempa. Nogi się dosłownie „zabetonowały”. Straciłem animusz i wolę walki. Padłem i upadłem. Przez jakiś miesiąc byłem zupełnie zdruzgotany oraz potwornie zły na siebie, że zamiast 2:59 zrobiłem takie żenujące 3:08, które w tamtym okresie mógłbym nabiegać w każdej chwili, nawet w piżamie, obudzony w środku nocy. Obraziłem się na „trójkę” na dobre i przez cały rok biegałem maratony tak, jak mi wyjdzie. No i muszę przyznać, ze wychodziło – zimą przyzwoite 3:14, 3:18, a w sprzyjających warunkach pogodowych np. 3:01, 3:06. Byłem wniebowzięty, bo te ostatnie wyniki osiągałem na negative split’cie, z pierwszej połówki ustawianej na czas w okolicy 3:10. Trochę zapomniałem o tej całej chwalebnej zabawie polegającej na zejściu poniżej 3 godzin. Czułem się mocny i czułem się trójkowiczem, bo wiedziałem, że mam takie możliwości. Tylko nie udowadniałem tego na papierze – w komunikacie końcowym zawodów. I mimo, iż presja środowiskowa była naprawdę duża, to w mojej świadomości, w tym temacie, cyferki przestały mieć znaczenie – minuta w tę czy we w tę – żadna różnica, mówiłem. W tamtym sezonie zacząłem się nieco bardziej interesować biegami ultra. Na główne cele sezonu wyznaczyłem sobie późnojesienną płaską setkę z założeniami na czas poniżej 9:00 oraz wysokie miejsce w tzw. Kaliskim Czteropaku. Wszystko podporządkowałem tej idei, a maratony po drodze traktowałem jak bardzo mocne sprawdziany – wskaźniki formy. Robiłem ogromny kilometraż rzędu nawet połowy tysiąca na miesiąc, który w połączeniu z regularnym treningiem na progu przemian beztlenowych dał mi we wrześniu niespodziewany wynik w maratonie w postaci 3:02, zrobiony tak swobodnie, jak chyba żaden inny dotąd. I to w zasadzie wtedy przypomniałem sobie o trójce. Dołożyłem do treningu tempo maratońskie i miesiąc później wykręciłem 2:58. Tak po prostu – spakowałem torbę, pojechałem, zjadłem hummus i pobiegłem. W połówkach brutto 1:29:36 i 1:29:04, genialnie taktycznie, na maksimum możliwości. Na mecie nie płakałem ze szczęścia, nie krzyczałem z radości, nie ściskałem medalu. Czułem w zasadzie tylko ulgę. Miałem to z głowy, mogłem zająć się dalej realizacją swoich planów. Presji środowiskowej pokazałem środkowy palec. Tak naprawdę z tamtego biegu pamiętam jedynie niezwykle liczną LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl grupę prowadzoną na <3:00. Gdy ich zobaczyłem mina mi zrzedła i pomyślałem, że moje miejsce nie będzie imponujące, skoro chętnych do 2:59 jest tak wielu. Było ich mnóstwo, myślę, że dobre kilkadziesiąt osób, może nawet coś koło setki. I pamiętam też pacemaker’a – człowieka, który poprowadził ich wszystkich na rzeź. Już na pierwszym kilometrze wyrwał tak do przodu, że ze zdumieniem patrzyłem jak oddalają mi się w mgnieniu oka, mimo iż sam utrzymywałem tempo nieco szybsze od 4:15/km. Tak była skonstruowana trasa – była z początku łatwa, zachęcała swoim profi lem do zdecydowanie szybszej pierwszej połówki. Czyli, moim zdaniem, do biegowego samobójstwa. Zwłaszcza w przypadku, kiedy przygotowanie pod dany wynik jest szyte idealnie na miarę. Trzeba było się mocno hamować, a pacemaker szalał, bo kiedy ja mijałem półmetek w 1:29:36 oni mieli nade mną już 300-400 m przewagi. To jakieś 1,5 minuty, facet prowadził ich na 2:56. Wiedziałem, że niebawem w tej grupie rozegra się horror. Trochę mnie to nawet motywowało. Na 30km zacząłem przyspieszać obserwując, jak z kilkudziesięciu biegaczy trójkołamaczy zostało już tylko kilkunastu. Gdy ich mijałem kilka kilometrów później wyglądali jak siedem nieszczęść. Nie wiem ilu dotarło na metę w czasie poniżej 3 godzin, ale możliwe, że oprócz pacemakera, z tej brygady nie zrobił tego nikt. Zając był zawodnikiem o możliwościach <2:40 i tylko dlatego mu się to udało. Niektórym łamanie trójki przychodzi łatwo, z różnych powodów. Przeszłość sportowa, predyspozycje psychofizyczne, geny. Może też zdrowy organizm i dobra technika. Takich ludzi jest jednak garstka. Cała reszta do podjęcia tej próby musi być naprawdę ogólnie dobrze wybiegana, odpowiednio przygotowana tempowo, pewna swego i zrelaksowana. Potem należy pomyśleć o taktyce i nie dać się ponieść trasie, a zwłaszcza fantazji. 2:59 to żaden kosmos i wierzę, że może je osiągnąć każdy zwykły biegający zjadacz chleba. 19 NAGÓREK ŁAMIE MEZO, MEZO ŁAMIE 3h Marcin „Nagor” Nagórek Jacek „Mezo” Mejer Wstępniak – rozpiska nr 1 Mimo tego, że teoretycznym celem treningu jest złamanie przez Mezo bariery 3 godzin w maratonie, podchodzę do tego sceptycznie. Okrągłe liczby fajnie wyglądają w matematyce, ale organizm ludzki nie działa w ten sposób. Tylko fantazja ogranicza nas w wyznaczaniu celów, ale już realne ich wykonanie to brutalne zderzenie z fizjologią wysiłku. Trening to w pewnym sensie prosta zabawa: dajemy organizmowi bodziec, następuje reakcja. Czekamy na pełną lub częściową regenerację, po czym aplikujemy kolejny bodziec. W ten sposób coraz bardziej przesuwamy granice możliwości. Nie wszystko jednak zależy od naszej woli. To, w jaki sposób ciało zareaguje na różne rodzaje treningu, zależy od wielu czynników: wrodzonego talentu, wieku, stażu treningowego czy tego, co robimy oprócz biegania. ważny czynnik, dlatego biegi długie to zabawa dla cierpliwych – progresu często nie da się przyspieszyć. Drugie niebezpieczeństwo: adaptacja do treningu odbywa się na różnych polach, w różnym czasie. Jest możliwe bardzo szybkie uzyskanie poprawy kondycji. Po dwóch miesiącach treningu obserwuje się ogromny jakościowy skok, jeśli chodzi o wydolność i wytrzymałość. Ktoś, kto przed rozpoczęciem biegania miał problem z zaliczeniem jednego kilometra, może nagle tuptać bez problemu przez godzinę. W praktyce jednak jego stawy, ścięgna czy kości zmieniły Trudność w treningu polega więc na tym, że usiłujemy jednocześnie uzyskać adaptację w wielu dziedzinach, czasami sprzecznych. Uzyskanie progresu w jednym miejscu niekiedy skutkuje regresem w drugim. Poprawa wytrzymałości powoduje spadek siły, poprawa szybkości rodzi problemy wytrzymałościowe. Różne cechy rozwijają się w różnym tempie, a praktyka treningu polega na żonglowaniu jednocześnie wieloma piłeczkami. Wymaga to nie tylko wiedzy i wyczucia, ale także cierpliwości i pokory. Istnieje kilka głównych barier, uniemożliwiających łatwe uzyskanie zaplanowanego celu. Po pierwsze, czas i staż treningowy. Wytrzymałość to cecha, którą nabywa się latami. Komórki mięśniowe stopniowo zmieniają swoją charakterystykę, stają się ekonomicznymi silnikami przerabiającymi tlen. Jest to jednak proces, który nie odbywa się w krótkim czasie. Do pewnego stopnia jest niezależny od ilości i jakości treningu, jaki wykonujemy. Nie da się np. przebiec tysiąca kilometrów w tydzień i uzyskać w ten sam sposób taką samą adaptację, jaka nastąpi po przebiegnięciu tego samego dystansu w pół roku. Czas to 20 się w niewielkim stopniu. Naturalną tendencją jest wtedy zwiększanie objętości treningu, co często kończy się kontuzją. Wydolnościowo organizm zrobił skok, ale pod względem odporności mechanicznej nadal pozostaje na etapie początkowym. Podobnie jest z ekonomią biegu – tempo 4:15/km może wydawać się spacerem, ale kluczem do dobrego maratonu jest sprawienie, aby spalanie paliwa było wtedy bardzo niskie i odbywało się przy użyciu sporej proporcji kwasów tłuszczowych. Tylko wtedy energii wystarczy aż do mety. Jest to proces, który wymaga czasu. Złamanie 3 godzin w maratonie oznacza utrzymania przez dłuższy czas tempa rzędu 4:15/km. Potrzeba do tego i siły, i szybkości, i wytrzymałości. Problemy nadchodzą zwykle z niespodziewanej strony. Wybieganie takiego wyniku wymaga naprawdę solidnego treningu. Rozpoczynanie go bez przygotowania oznacza niemal pewne ryzyko kontuzji. Problemem LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl foto: FotoMaraton.pl Autor bloga: www.nagor.pl TRENING TRENING NAGÓREK ŁAMIE MEZO, MEZO ŁAMIE 3h jest tu więc nie sam wynik, ale prowadzący do niego trening. Większość przygotowania polega na stopniowym uzyskiwaniu gotowości do wykonania kluczowych bodźców. Aby to uzyskać, trzeba najpierw zdiagnozować potrzeby danego biegacza, potem opracować – uwaga! – realistyczny plan uzyskania odpowiedniej adaptacji. Cechą charakterystyczną początkujących jest nadmierny optymizm, przekonanie, że wszystko da się uzyskać szybko i łatwo. Prawdziwych treningów tempowych czy długich będzie mało. Większość pracy to żmudne budowanie fundamentów formy. Moim celem dla Mezo jest nie pobiegnięcie przez niego określonego wyniku, ale rozpisanie takiego planu, żeby był coraz lepszym i mocniejszym biegaczem. To, do jakiego wyniku to doprowadzi, zależy od splotu wielu czynników, na które często nie tylko trener, ale i zawodnik nie ma wpływu. Z tym zastrzeżeniem możemy zacząć zabawę. Na przykładzie pierwszego planu można pokazać, jak wiele w treningu zależy od zewnętrznych okoliczności. Mezo napisał, że biegowo pasuje mu wtorek, środa, czwartek oraz niedziela. Poza tym chciałby chodzić na siłownię w poniedziałek, wtorek, czwartek i piątek oraz grać w środę w tenisa. W praktyce oznacza to tylko jeden dzień prawdziwego odpoczynku – sobotę. Realistycznie patrząc, taki rozkład dni można utrzymać przez pierwsze 2-4 miesiące, kiedy treningi nie są bardzo ciężkie, ani bardzo długie. W momencie, gdy zaczną się prawdziwe bodźce maratońskie, wyzwaniem może być wplecenie w tydzień nawet jednej, czy dwóch sesji na siłowni. Należy bowiem pamiętać o podstawowej zasadzie – każdy trening ma nie tylko zyski, ale i koszta. Mocne czy długie bieganie daje większy bodziec, ale wymaga również lepszego i dłuższego odpoczynku. Robienie siłowni dzień po długim biegu zaburzy efekt treningowy, 2.10.2014 50’ spokojnie + siłownia 3.10.2014 WOLNE + siłownia 4.10.2014 WOLNE 5.10.2014 20’ spokojnie + przebieżki: 10x100m, przerwa spacer + 20’ spokojnie 6.10.2014 WOLNE + siłownia 7.10.2014 50’ spokojnie + siłownia 8.10.2014 15’ spokojnie + zabawa biegowa: 10x30 sekund, przerwa 2’ trucht + 10’ spokojnie + tenis 9.10.2014 50’ spokojnie + siłownia 10.10.2014 WOLNE + siłownia 11.10.2014 WOLNE 12.10.2014 30’ spokojnie + podbiegi: 10x100m mocno, przerwa spacer w dół + 15’ spokojnie 13.10.2014 WOLNE + siłownia 12.10.2014 60’ spokojnie + siłownia 15.10.2014 15’ spokojnie + zabawa biegowa: 10x30 sekund, przerwa 90 sekund trucht + 10’ spokojnie + tenis 16.10.2014 50’ spokojnie + siłownia 17.10.2014 WOLNE + siłownia 18.10.2014 WOLNE 19.10.2014 40’ spokojnie + podbiegi: 10x100m mocno, przerwa spacer w dół + 15’ spokojnie 20.10.2014 WOLNE + siłownia 21.10.2014 60’ spokojnie + siłownia 22.10.2014 15’ spokojnie + zabawa biegowa: 12x30 sekund, przerwa 90 sekund trucht + 10’ spokojnie + tenis 23.10.2014 60’ spokojnie + siłownia 24.10.2014 WOLNE + siłownia 25.10.2014 WOLNE 26.10.2014 40’ spokojnie + podbiegi: 10x100m mocno, przerwa spacer w dół + 15’ spokojnie 27.10.2014 WOLNE + siłownia 28.10.2014 60’ spokojnie + siłownia 29.10.2014 15’ spokojnie + zabawa biegowa: 15x30 sekund, przerwa 90 sekund trucht + 10’ spokojnie + tenis 30.10.2014 60’ spokojnie + siłownia 31.10.2014 WOLNE + siłownia 1.11.2014 WOLNE 2.11.2014 30’ spokojnie + podbiegi: 10x200m, przerwa trucht w dół + 15’ spokojnie 3.11.2014 WOLNE + siłownia 4.11.2014 60’ spokojnie + siłownia 5.11.2014 15’ spokojnie + zabawa biegowa: 10x1’ przerwa 2’ trucht + 10’ spokojnie + tenis 6.11.2014 50’ spokojnie + siłownia 7.11.2014 WOLNE + siłownia 8.11.2014 WOLNE 9.11.2014 30’ spokojnie + podbiegi: 12x200m, przerwa trucht w dół + 15’ spokojnie 10.11.2014 WOLNE + siłownia 11.11.2014 20’ spokojnie + przebieżki: 10x100m, przerwa trucht + 20’ spokojnie + siłownia 12.11.2014 80’ spokojnie + tenis 13.11.2014 50’ spokojnie + siłownia 14.11.2014 WOLNE + siłownia 15.11.2014 WOLNE 16.11.2014 15’ spokojnie + podbiegi: 15x200m, przerwa trucht w dół + 15’ spokojnie 17.11.2014 WOLNE + siłownia LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl 21 NAGÓREK ŁAMIE MEZO, MEZO ŁAMIE 3h spowolni lub wręcz uniemożliwi regenerację. Prędzej czy później Mezo będzie musiał wybrać, czy bardziej zależy mu w danym okresie na sile czy na adaptacji do długich bodźców. Pierwsza decyzja – kiedy wpleść dni mocniejsze, a kiedy luźniejsze? Akcenty nie mogą występować zbyt blisko siebie, po każdym z nich konieczna jest regeneracja. Ostatecznym wyborem jest więc środa i niedziela. Środa będzie bardzo ciężkim dniem, bo skumuluje się praca biegowa i mecz tenisowy. Połączenie tych aktywności w jednym dniu daje za to możliwość lepszego odpoczynku w kolejnych. Gdyby mocniejszy trening wykonać we wtorek, w środę Mezo nie miałby możliwości regeneracji – ma bowiem wyczerpujący mecz tenisa. Można by rozpisać akcent na czwartek – ale to z kolei rodzi problemy z usytuowaniem specyficznej pracy na siłowni. Nie jest bowiem wskazane dodatkowe męczenie nóg siłownią dzień po mocnym treningu biegowym. Bieganie jest priorytetem, dlatego trzeba dbać o odpowiednią regenerację po każdym solidniejszym bodźcu. W planowaniu treningu środowego trzeba brać pod uwagę, że nie jest to jedyna aktywność tego dnia, dlatego bodziec nie może być zbyt ciężki. PON – górna część ciała WT – nogi CZW – górna część ciała PT – ogólnorozwój W treningu biegowym pierwsze dwa miesiące są przeznaczone na mechaniczne wzmocnienie całego ciała oraz łagodną pracę nad poprawą wytrzymałości. Pracujemy nad siłą, techniką, szybkością/ekonomią oraz ogólną wytrzymałością. Stąd główny nacisk zostanie położony na podbiegi oraz krótkie, dość szybkie odcinki. Treningi mogą być wymagające mięśniowo, ale w mniejszym stopniu oddechowo. Oprócz tego stopniowo rosła będzie łączna objętość treningów oraz objętość najdłuższych bodźców. Żaden z dni nie będzie morderczo ciężki, ale niektóre będą cięższe niż inne. Celem treningu w tym czasie jest sprawienie, aby Mezo stał się silniejszy, łatwo był Dokładne sesje na siłowni Mezo rozpisze sobie sam – ma większe ode mnie doświadczenie w tej dziedzinie i lepiej zna swój organizm. Moje ogólne zalecenia są jednak takie: 22 w stanie uzyskiwać wysokie prędkości treningowe i żeby biegał dobrze technicznie. To nad czym pracujemy w mniejszym stopniu, to wydolność, czyli w praktyce – forma startowa do dystansów 5/10 km. Nie stosujemy też na razie specyficznej pracy do maratonu, czyli treningów bardzo długich lub odbywających się na teoretycznej prędkości startowej. Mezo otrzymał wskazówki co do tego, jak biegać różne rodzaje treningów, ale nie są to ścisłe widełki. To bardziej instrukcja, w jakie celować samopoczucie i co głównie trenujemy danego dnia. Pozwala mu to na dostosowanie treningu do aktualnego samopoczucia. Wie, kiedy opłaca się przycisnąć, a kiedy bezpieczniej jest biegać wolniej. BREAKING NEWS Podczas Biegu Niepodległości w Warszawie 11 listopada Mezo złamał 40 minut na 10 km! foto: BikeLife.pl / archiwum - Sławek Marszałek Widać, jak skomplikowany bywa praktyczny trening. To nie jest teoretyzowanie, tylko potrzeba rozpisania programu, który przede wszystkim zachowa biegacza w zdrowiu. Da mu możliwość nie tylko wykonania treningu, ale i zregenerowania się po nim. Łatwo byłoby powiedzieć Mezo – biegaj 120 kilometrów w tygodniu. Realne podejście treningowe wymaga jednak pamięci o tym, że oprócz biegania robi on inne rzeczy, ma rodzinę, pracę, inne zainteresowania. Dlatego praktyczne poukładanie treningowych klocków nie jest proste. TRENING LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl MARSZAŁEK kontra ACHILLES ZDROWIE Nie znamy mięśnia ani godziny. Tekst: dr Sławomir Marszałek A Marszałek zna. Zapraszamy do działu, który ma na celu pomóc biegaczom w sytuacjach kryzysowych – gdy dopadnie nas kontuzja. Choć tak naprawdę najbardziej zależy nam na profilaktyce. W ychodzimy z założenia, że fizjoterapeuci i osteopaci, powinni mieć etat w drukarniach – nadzorując druk ulotek profi laktycznych. Niestety, teoria jedno, a życie kontuzje... Główny problem sportowego fizjoterapeuty nazywa się – syndrom biegowego kłamcy. Nie ma na świecie większego ściemniacza niż kontuzjowany biegacz. Achilles zerwany, napuchnięta łydka wielkości uda, zblokowane kolano, co drugi dysk na swoim miejscu, kolka wątrobowa walcząca z jelitową, a on co – za tydzień mam maraton, za dwa Rzeźnika, a za miesiąc chcę zaczerpnąć do bidonu trochę słonej wody z Badwater. Normalnie to dostałby co najmniej 2 tygodnie L4, ale nie on i nie teraz. Teraz to zaciśnie zęby, bo jest szansa na życiówkę, a i może, na podium w kategorii – „M40 w znieczuleniu ogólnym”. Wszystko to prawda, ale prawdą jest też ukończenie przez Sławka wielu maratonów, Biegu Rzeźnika i Ultra-Trail du Mont-Blanc. Prawdopodobnie żaden inny osteopata na świecie nie ma takiego biegowego doświadczenia jak on. To bardzo ważne dla biegacza rannego na polu biegowej bitwy. Byłem u niego na kozetce kilka razy. Mocne wrażenia, ale też pewność, że jesteś we właściwych rękach. dyplomowany osteopata Podczas ostatniego maratonu w Poznaniu, zupełnie bezwiednie wpadłem w sam środek skurczowego piekła. Rzecz miała miejsce w okolicach 38 km, czyli tam, gdzie trup biegowy ściele się gęsto. Robiłem zdjęcia i czekałem na Pierworodnego debiutującego, gdy w pewnym momencie jakiś młody chłopak padł na trawnik, trawiony serią skurczy. Podbiegłem do niego i zapytałem: – Łydki czy uda? – Wszystko! Odłożyłem aparat i zabrałem się za masaż łydek. Nieudolnie, fakt, ale wiedziałem, że tak jak w przypadku zasłabnięć itp. lepiej robić cokolwiek niż uciekać gdziekolwiek... Wystarczy, że człowiek ma wtedy w rękach placebo. Po jakiś 2-3 minutach reanimacji mięśniowej „mój pacjent” zmartwychwstał. Dałem mu na drogę kilka instrukcji i wysłałem na ostatnie 4 km marszotruchtu. Czułem się jak strażak ściągający kotka z drzewa... Sytuacja powtórzyła się jeszcze 3 razy. Widzieć wzbijającego się do lotu maratończyka – bezcenne. Ale nadal nie umiałem masować. Po tym maratonie przyszedł mi do głowy pomysł na pierwszy praktyczny odcinek porad Sławka Marszałka. Umówię się na wizytę, nie w sprawie własnej kontuzji, lecz przyspieszonego kursu masażu w sytuacjach awaryjnych. Przyda się zarówno do autoreanimacji jak i pomocy innym. Od następnego numeru zajmie się Wami prawdziwy Rzeźnik (zwycięzca Rzeźnika z lat 2011-2012 w wersji HARDCORE), Sławek Marszałek. Zachęca i ostrzega Sławek Roszyk LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl 23 FAZOWANIE DANIELSA Moje początki, Tekst: B W znakomitej książce Jerzego Skarżyńskiego wyczytałem, że zupełnie źle trenuję oraz co ważniejsze, że wiosną mogę przebiec maraton. Zwiększyłem ilość treningów do trzech(!) w tygodniu i pomimo tego, że porad Skarżyńskiego trzymałem się sztywniej niż pewnie sam Skarżyński zwykł to robić, wykastrowałem bez mrugnięcia okiem jego plan z wszystkich biegów długich i wolnych. Biegałem z zapałem neofity dużo w drugim zakresie a to co wolniej to też w zakresie drugim. Zupełnie idiotyczny plan przygotowań do maratonu okazał się całkiem dobrym wprowadzeniem do świata biegania. Czułem jak rosnę, jak robię postępy, na tym samym tętnie biegałem coraz szybciej i coraz dłuższe odcinki. W marcu zadebiutowałem, 24 Półmaraton Warszawski to był mój pierwszy w życiu bieg powyżej 20 km, poszło świetnie – pięć minut szybciej niż w najśmielszych planach (1.38), na końcówce siła i euforia, totalny Runner’s High. Ja, biegowe zero, wyprzedzam setki biegaczy, nowe, cudowne doznanie oraz pobicie wszystkich swoich życiówek na wszystkich możliwych dystansach. Czułem jak rosnę, jak robię postępy, na tym samym tętnie biegałem coraz szybciej i coraz dłuższe odcinki. Trzy tygodnie później maraton, wpisałem w kalkulator swój wynik z połówki i miałem gotową taktykę – łamię 3.30 – naiwnie proste. Za połową dystansu wbiegłem w nieznane, nigdy tak daleko nie byłem, do 35-tego szło super, już nosem czułem metę, już witałem się z gąską, wtedy Powietrze lepkie i gęste LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl Michał „mihumor” Bajorek jednak walnąłem w ścianę – doznanie iście mistyczne i trudne do opisania. Walczyłem jednak do końca, 7 kilometrów w III zakresie z pianą na ustach i dwudziestocentymetrowym breloczkiem wiszącej gęstej śliny – ale nie zwalniałem wyraźnie. Wynik 3:30:06 był dla mnie swego rodzaju zwycięstwem ale i porażką, te głupie 7 sekund oraz pół godziny pchania ściany ukształtowały mnie jako biegacza i zmotywowały na kolejne lata. W maju wpadła mi w ręce książka „Bieganie metodą Danielsa”, przeczytałem ją z fascynacją, oczarowało mnie dokładne usystematyzowanie jednostek treningowych oraz opis ich celowości i sensu, ta lektura pozwoliła mi wiele zrozumieć i przeniosła mnie na inny poziom zrozumienia treningu. W październiku w pierwszą rocznicę powstania z kanapy, zaplanowałem start w maratonie poznańskim. Po powtórnej lekturze książki Danielsa doszedłem do wniosku, że na realizację Planu A dla średniozaawansowanych jestem za słaby. Rozpisałem sobie swój, łatwiejszy plan oparty na tamtym – 5 jednostek tygodniowo, rotowałem objętościami, biegałem długie tempo runy (progi), tempo maraton oraz longi. Pierwszy kontakt z treningiem progowym Danielsa był bolesny, po bieganiu nie byłem w stanie ustać pod prysznicem, wstawiłem sobie taboret i tak siedziałem dochodząc do siebie w szumiącej wodzie. Po miesiącu umartwiania się poczułem pierwsze efekty i już z coraz większą swobodą zamykałem te jednostki z wolna budując pewność siebie. Ciężar treningu wymusił również zwolnienie tempa wybiegań – fascynująca nowość w moim bieganiu, wreszcie nauczyłem się wolno człapać i poczułem z tego płynące wymierne korzyści – rozgryzłem największą tajemnicę treningu, biegaj wolno by biegać szybko, foto: FotoMaraton.pl czyli gra wstępna z Danielsem iegać zacząłem jesienią 2011 roku w wieku 42 lat. Nie pamiętam dlaczego i po co, o bieganiu wtedy wiedziałem tylko tyle, że zawsze w tym byłem słaby, że mnie nudzi, męczy, frustruje, i że mi się tego w ogóle nie chce robić. Nie potrafi łem zdefiniować tej dziwnej potrzeby, nie szukałem wiatru we włosach, czy tego jak matka ziemia pieści moje śródstopie. To była prosta czynność, którą mogłem robić sam wszędzie i zawsze. Kupiłem zegarek i biegłem pętelkę wkoło domu jako zawody z samym sobą. To były fascynujące wycieczki przez wszystkie znane współczesnym trenerom strefy tętna i wszelakie zakresy, krótkie wyprawy w strefy krańcowych zmęczeń i biegowego bólu. Patrząc z perspektywy dzisiejszej być może biegałem z pobudek czysto masochistycznych i szukałem w tym tzw. prostego „złachania się”. Po miesiącu w dniu biegowym od rana odczuwałem niepokój i lekki strach, a swoje „treningi” kończyłem nawet w pozycji leżącej. Trudne bywają początki. TRENING FAZOWANIE DANIELSA TRENING mistyka i niewiarygodny absurd. Półmaraton testowy poszedł świetnie, maraton w Poznaniu również, nie było mowy o ścianie, a wręcz przeciwnie – euforyczne ostanie 10 km, Runner’s High i 3 minutowy negative split – wyśnione 3.15 na mecie. Radość i spełnienie, nieprawdopodobne uczucie. Już kilka minut po biegu wiedziałem, że czas na pełną realizację Planu A Danielsa, że już do tego poziomu dorosłem, że muszę się z tym zmierzyć. W październiku zapisałem się na kwietniowy maraton w Wiedniu by w połowie listopada zacząć biegać pełny, 18-to tygodniowy trening. Program A foto: FotoMaraton.pl Najpopularniejszy maratoński plan Danielsa, pewnie dlatego, że prawie każdy definiuje siebie jako średniozaawansowanego a mało kto jako elitę czy tym bardziej jako początkującego. kilometrażu, plan zwłaszcza w najcięższej III fazie obfituje w trudne jednostki, które realizowane są w czasie największych przebiegów i wtedy może być naprawdę ciężko to wszystko dobiegać i zregenerować, a jest to najważniejsza część przygotowań. ...te głupie 7 sekund oraz pół godziny pchania ściany ukształtowały mnie jako biegacza i zmotywowały na kolejne lata. II faza Planu to praca nad szybkością czyli robienie zapasu prędkości, biega się wtedy co tydzień jeden szybki trening interwałowy, tu Daniels też zostawia sporą swobodę w doborze długości odcinków tempowych nakazując trenującemu tylko wykonanie sumy odcinków interwałowych jako 6 do 8% objętości tygodniowej. Drugi akcent w II fazie to długie wybieganie (2 godziny wolnego biegu) lub treningi z tzw. tempami progowymi (tempo nieco wyższe niż tempo półmaratonu). III faza to najtrudniejszy fragment – praca nad wytrzymałością tempową, biega się wtedy treningi z tempami progowymi, ale łączone z wybieganiami – to taki miks tempa i objętości, czyli długie i ciężkie jednostki, do tego dochodzą biegi ciągłe w tempie maratonu (19-24 km) i longi (już 2,5 godz) – w tej fazie biega się najwięcej. IV Faza to powolne schodzenie z objętości treningowej by zyskać świeżość – okraszone jednak trudnymi akcentami. W następnych odcinkach opiszę szczegółowo poszczególne fazy tego planu z punktu widzenia amatora oraz to, jak doprowadziły mnie one do dwóch udanych startów w maratonach w Wiedniu i we Florencji. Plan A Daniels dzieli się na 4 sześciotygodniowe fazy, pierwsza to po prostu zwykłe rozbieganie się i tej części nigdy specjalnie nie robiłem, skracałem plan do 18 tygodni zaczynając go od fazy drugiej – zawsze jednak byłem w tym momencie „rozbiegany”. W kolejnych fazach biega się po dwa treningi specjalistyczne (akcenty) a poza tym realizuje się wyłącznie wolne wybiegania. Trzeba pamiętać o tym, że u Danielsa biegi długie to akcenty, w tygodniu są dwa treningi tempowe lub jeden oraz długie ale wolne wybieganie. Daniels daje trenującemu dużo swobody, sam zawodnik określa swój maksymalny tygodniowy przebieg np. z którego będzie obliczać objętości tygodniowe wg wzoru z planu, zostawia swobodę w planowaniu jednostek– nie ma sztywnego rozkładu treningów i można je dopasować do swojego czasu jak i do warunków pogodowych co jest bardzo wygodnym rozwiązaniem. Od II fazy należy już określić maksymalną objętość tygodniową, którą zamierza się realizować. Myślę, że nie należy z tą objętością przesadzać i zakładać znaczny wzrost swojego Ezoteryczny Poznań LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl 25 TRENING ULTRA Ultra przedszkole ULTRA Tekst: Jakub Krause Autor bloga: qbakrause.blogspot.com Przygotuj się na to, że w swym debiucie nie masz za wszelką cenę kontynuować biegu, ale dotrzeć w jednym kawałku do mety – najlepiej przed upływem limitu czasu. W ten sposób unikniesz rozczarowania i nie zajedziesz się w pierwszych godzinach zawodów. Analiza SWAT Stań przed lustrem. Przestań, gdzie leziesz? Metaforycznym… Jesteś biegaczem. Możesz się tak nazywać, bo biegasz już jakiś czas. Przeszedłeś, tfu, przebiegłeś od szybkich „piątek” i „dych” przez „połówkę” aż do maratonu. Masz więcej butów biegowych niż cywilnych (a może nawet więcej niż Twoja dziewczyna/żona?), a tabele Danielsa znasz na pamięć. Chciałbyś jednak spróbować czegoś nowego: przebiec kilkadziesiąt kilometrów w górach. Nie interesuje mnie, jaka jest Twoja motywacja. Ważne, że chcesz, a chcieć to móc. Spójrz na siebie krytycznym okiem. Dokonaj analizy SWAT (z ang. strengths, weaknesses, opportunities, threats – mocne strony, słabe strony, szanse, zagrożenia). Założę się, że wyniki będą się w dużej części pokrywać z poniższą charakterystyką „przeciętnego Kowalskiego”: Mocne strony Kilka lat doświadczenia w treningu i w zawodach. Wiesz, jak to jest systematycznie trenować. Znasz ból, jakim twoje ciało odpowiada na wysiłek na granicy możliwości. Masz dobrą wytrzymałość bazową – bez większego trudu truchtasz 2, 3, nawet 4 godziny. 26 Kiedy wejdziesz w swój wyćwiczony rytm, kolejne kilometry uciekają nie wiadomo kiedy i gdzie. Słabe strony Brak ci siły. Przyznaj to, masz tu pewne zaniedbania. Podobnie ze sprawnością ogólną i koordynacją. Czy regularnie robisz sesje treningowe poświęcone tym zagadnieniom? Częściej niż raz w tygodniu? No właśnie. Wysoki Sądzie, nie mam więcej pytań. Szanse – Twój zapał i entuzjazm. Zagrożenia – Nigdy jeszcze tego nie robiłeś. To od czego zaczynamy? Na początek musisz zrozumieć, że Twoje pierwsze górskie ultra będzie przypominać raczej forsowną wycieczkę pieszą niż bieg. Po pierwsze, na podejściach nie będziesz biegł, ale maszerował. Tylko najlepsi zawodnicy biegną pod górę, a nawet oni na bardziej stromych odcinkach przechodzą do marszu. Po drugie, czasami będziesz szedł na zbiegach, szczególnie jeśli będą strome, kamieniste i śliskie. Po trzecie, czasami będziesz szedł po płaskim. Coś zaboli, będziesz chciał spokojnie zjeść batona, albo dopadnie cię kryzys i nic ci się nie będzie chciało. LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl Konkrety, proszę! Ależ służę uprzejmie. Żeby przygotować się do długiego biegu w górach, musisz trochę pozmieniać w swoim treningu. Zakładamy, że biegasz minimum 4-5 razy w tygodniu; poświęcasz około 2-3 h na długie wybieganie i po 1-1,5 h na pozostałe treningi. Nawet, jeśli nie skończyłeś właśnie planu pod maraton, jesteś w stanie go przebiec. 1. Tygodniowa objętość treningu Być może będzie to dla Ciebie zaskoczeniem, ale żeby przygotować się do ultra, niekoniecznie trzeba zwiększać objętość treningową. Ba, czasami warto wręcz ją zmniejszyć! Biegacz-amator zdolny przetruchtać maraton ma wystarczającą wytrzymałość ogólną, czyli zdolność do kontynuowania wysiłku o stosunkowo niewielkiej intensywności. W perspektywie biegu w górach spokojne treningi po płaskim na niewiele się przydają i należy je ograniczyć do minimum, a cenny czas poświęcić na co innego. Trening pod ultra w górach jest bardziej wymagający dla mięśni niż „płaskie bieganie”, a więc częściej będą potrzebne dni wolne. 2. Trening niebiegowy Kiedy przygotowujemy się do zawodów ulicznych, trening pozabiegowy jest tylko uzupełnieniem właściwych ćwiczeń. Teraz jego znaczenie wzrasta. Potrzebujemy większej sprawności ogólnej i większej siły. Im większa różnorodność bodźców, tym lepiej. Rower pomoże zwiększyć siłę nóg. foto: FotoMaraton.pl Jak przygotować się do pierwszego ultra w górach? Biegi górskie, szczególnie na dystansach ultra (dłuższe niż maraton), zyskują w ostatnich latach ogromną popularność… Nie. Tak się nie zaczyna. ULTRA foto: FotoMaraton.pl, Piotr Bartkowiak Pływanie pozwoli odciążyć stawy i wykonać mocny trening. Crossfit poprawi wytrzymałość siłową. Sporty zespołowe, takie jak koszykówka, piłka nożna itd. poprawią koordynację. Nie jest niczym dziwnym, że w górskim ultra świetnie radzą sobie zawodnicy, którzy na co dzień nie biegają zbyt wiele, natomiast angażują się w treningi crossfitu albo multidyscyplinarne ćwiczenia do rajdów przygodowych. Tradycyjne bieganie ma najczęściej charakter jednostajny, uliczny maraton to „święto monotonii” jeżeli chodzi o powtarzalność ruchu. W górach charakter wysiłku jest zupełnie inny: w górę, w dół, skoki po kamieniach, ślizganie w błocie czy meandrowanie po krętych szlakach… Intensywność nieustannie się zmienia. Im bardziej zróżnicowany będzie trening, tym lepiej ciało poradzi sobie na zawodach. Co więcej, jeżeli na kolejnych treningach będziemy inaczej TRENING ULTRA obciążać organizm, będzie mu łatwiej się regenerować. 3. Siła! Tego nam właśnie potrzeba. Najlepsze są ćwiczenia wykonywane z obciążeniem własnego ciała, w trakcie wykonywania których pracuje mnóstwo małych mięśni stabilizujących ciało. Wszelkie ćwiczenia korpusu typu core stability powinny na stałe wejść do planu treningowego. Można również trenować na schodach, wskakiwać na murki i ławeczki w parku itd. Jeżeli siłownia, to nie ćwiczenia na maszynach, które izolują mięśnie, ale na wolnych ciężarach. W trenowaniu siły nie należy zapominać o górnych partiach ciała. 4. Siła biegowa W polskiej szkole treningowej dobrze znane jest pojęcie krosu aktywnego, czyli biegu wykonywanego w pofałdowanym terenie. Podczas krosu mocno atakujemy podbiegi i zbiegi, żeby po treningu czuć, że daliśmy sobie ostro w gwizdek. Warto takie treningi wykonywać przynajmniej raz w tygodniu. Tradycyjne podbiegi (krótkie i intensywne) nie są natomiast najlepszym środkiem treningowym – jeżeli już ćwiczyć podbiegi, dłuższe i mniej intensywne. Jeszcze lepiej potrenować zbiegi, bo to one właśnie najczęściej sprawiają problemy górskim debiutantom. Długi i ostry zbieg w dalszej fazie ultra potrafi „załatwić” uda niejednemu doświadczonemu biegaczowi. Jeżeli tylko mamy do dyspozycji odpowiednie wzniesienie – ćwiczmy zbiegi. 5. Długie wybieganie Długi, kilkugodzinny trening jest najważniejszym elementem tygodniowego planu. Trzeba zapomnieć o limitach 2,5-3 godzin, wskazywanych w większości planów treningowych do biegów płaskich. Jeżeli zapewnimy odpowiednią różnorodność wysiłku, cotygodniowe kilkugodzinne sesje nie będą zagrożeniem dla naszego zdrowia. Przeciwnie, przyczynią się do wzrostu formy, pozwolą zahartować ciało przed wyzwaniami ultra oraz sprawdzić wiele elementów, zdarzeń LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl i sytuacji, z jakimi możemy się spotkać w górskim debiucie. Długie wybieganie również będzie się różnić od tego, z jakim mamy do czynienia chociażby w przygotowaniach do maratonu. Przede wszystkim należy „uwolnić się” od przymusu/ chęci wyrobienia dużego kilometrażu. Najlepiej w ogóle nie liczyć kilometrów, a jedynie czas spędzony na treningu. Istnieje kilka sposobów urozmaicenia długiego treningu. Z jednej strony czynią go ciekawszym, z drugiej pozwalają skorzystać z jak najszerszego spektrum korzyści treningowych. Przede wszystkim jednak mają za zadanie odtworzyć pewne specyficzne okoliczności charakterystyczne dla startu docelowego. a. Wybieganie w terenie To najprostsze urozmaicenie, z którego i tak w większości korzystamy. Pobiegaj w lesie, po polach i pagórkach. Biegnij tam, gdzie cię jeszcze nie było, szukaj nowych ścieżek. Im mniej asfaltu, a więcej chaszczy, kamieni i błota, tym lepiej. Skręć ze ścieżki i wbiegnij w las, przeskakując 27 TRENING ULTRA przez pnie i dziury. b. Trening łączony różnych dyscyplin Długi trening nie musi być w całości biegowy, a czasami wcale nie musi zawierać biegania. Wybierz się na dwugodzinną wycieczkę rowerową, a potem od razu pójdź jeszcze pobiegać na godzinę, dwie. Pobiegnij na mecz piłki z kumplami i wróć do domu biegiem. Idź na trening po ciężkiej pracy w domu, ogrodzie czy garażu. Podczas długiego wybiegania zrób kilka 10-15 minutowych przerw na ćwiczenia siłowe – przysiady, wykroki, pajacyki, skipy. Po zakończonej serii ćwiczeń od razu ruszaj do dalszego biegu. c. Wycieczka górska Nie musisz od razu biegać – po prostu idź, zdobądź jakiś szczyt. Oczywiście nie każdy ma możliwość częstego wypadu w góry, ale jeśli możesz sobie zaplanować chociaż kilka dni w roku w górach – przy okazji wakacji, długiego weekendu itd., uczyń to. Każda taka wizyta przyniesie dużo korzyści. d. Trening dnia codziennego Na pierwszy rzut oka może się to wydać żartem, ale wcale tak nie jest. Dzień spędzony w pośpiechu i stresie, od jednego obowiązku do drugiego, często na głodniaka (z braku czasu) to również dobry trening. Szczególnie, jeśli świadomie jeszcze bardziej podkręcisz tempo. z tym specyficznym stanem, kiedy brakuje sił, coś by się zjadło, ale nic nie przechodzi przez gardło. Robi ci się wszystko jedno i po prostu brniesz w nadziei, że może przypadkiem wpadniesz w portal, który teleportuje cię na metę. Żeby zasymulować ten stan obniżonego poziomu glikogenu nie jesz kolacji i rano wyruszasz na trasę na czczo. Rzecz jasna nie zabierasz też jedzenia na trening. Ten rodzaj treningu można wykonać w połączeniu z wybieganiem back to back. W takim przypadku pierwszy – dłuższy i mocniejszy trening wykonuje się bez przyjmowania pożywienia i nie uzupełnia ubytku glikogenu po biegu. Następnego dnia wybierasz się na kolejne długie wybieganie bez zapasów jedzenia. Uwaga! Ten rodzaj treningu mogą wykonywać tylko te osoby, które znają swój organizm oraz jego reakcje i wiedzą, na co mogą sobie pozwolić. Niezależnie od tego, którą opcję długiego treningu wybierzesz, skupiaj się na czasie trwania wysiłku, a nie na kilometrach czy tempie. Posłuchaj, co mówi do Ciebie twoje własne ciało. Jak się czują twoje stopy po kilku godzinach? Co z przyjmowaniem jedzenia? f. Bonk run Kolejny angielski termin i kolejna „sztuczka specjalna”. Bonk oznacza mniej więcej „energetyczny zjazd”. W trakcie ultra często spotkasz się 28 6. Trening w terenie górskim To uwaga ogólna. W górach spotkasz się z trudnym terenem. Będziesz musiał bardzo uważać gdzie stawiasz stopy. Niektóre odcinki mogą sprawić duże trudności właśnie ze względu na rodzaj podłoża: luźne osuwające się kamienie, skalne stopnie, błotniste zbiegi potrafią nie tylko pozbawić wielu sił, ale zmaltretować psychikę nienawykłego do takich przeszkód biegacza. Dlatego tak ważny jest kontakt z górami i trening w warunkach, z jakimi przyjdzie spotkać się na zawodach. Nie chodzi tylko o przewyższenia, ale o specyficzne rodzaje podłoża, z którymi nieczęsto spotkasz się na nizinach. Powyższe propozycje nie mają na celu dać ci narzędzi, by wygrać górski wyścig na dystansie ultra. Nie mam ambicji kreślić specyficznych planów treningowych, które można powiesić na drzwiach lodówki. Chciałbym za to wskazać kilka obszarów i zagadnień treningowych, które górski debiutant powinien wziąć pod uwagę po to, by na zawodach uniknąć przykrych niespodzianek i rozczarowań. W końcu robimy to wszystko dla frajdy, prawda? foto: Piotr Bartkowiak e. Wybiegania back to back To angielskie określenie oznacza długie wybiegania wykonywane dzień po dniu. Jeżeli np. celem jest ultra na dystansie 70-80 km, dobrze jest zrobić 30-40 km jednego i 20-30 km następnego dnia. Pozwoli ci to poczuć namiastkę tego zmęczenia, które będzie ci towarzyszyć przez ostatnie godziny zawodów. ULTRA LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl RELACJA Z BIEGU ULTRA Spasiona relacja z Chudego Wawrzyńca „Nawet zmęczenie jest sinusoidą. Brak paliwa inny niż w maszynie, bo my jesteśmy perpetuum mobile. Tylko bezpieczników zbyt wiele.” Przyjaciel 3:15 Dzwoni budzik. Wstaję bez zbytniego ociągania, choć całe moje jestestwo ciągnie w stronę snu. To najtrudniejsze chwile przed biegiem, kiedy do głowy przychodzą najgłupsze myśli. Dobrze, że wszystko uszykowałem przed zaśnięciem, bo teraz nie byłbym w stanie nawet wybrać skarpet. Byle tylko za drzwi, w chłód nocy, który przynosi orzeźwienie. 3:40 Przemykam opustoszałymi uliczkami Rajczy w drodze na start Chudego Wawrzyńca. Chowam głowę w ramionach w atawistycznym geście obawy przed tym, co nastąpi za kilka chwil. Włączam zegarek i proszę Świętego Krzysztofa o opiekę – wiara i nauka. Znikam w tłumie, który daje ciepło. Ogrzewam się uśmiechami, żartami, bojowymi okrzykami innych uczestników. foto: FotoMaraton.pl 4:00 Wśród blasku czerwonych rac ruszamy w drogę. W myślach powtarzam sobie plan działania. Jakim tempem pobiegnę dany odcinek? Ile czasu spędzę na punkcie odżywczym? Kiedy zjem którego batona? Nie przeszkadza mi nawet pełna świadomość tego, że wszystkie te plany w ciągu najbliższych kilkunastu godzin wezmą w łeb. 5:00 W trakcie podejścia na Rachowiec widzę, jak wielu biegaczy staje pośrodku łączki, wyciąga telefon i fotografuje widok, który teraz mam za plecami. Wzdycham lekceważąco i myślę: „wolę wspomnienia od zdjęć”. Z ciekawości jednak odwracam głowę i patrzę na dolinę zatopioną w gęstej, białej mgle. Wyżej wznoszą się kolejne łańcuchy gór, coraz bardziej rozświetlone w różowym świetle świtu. Ponad tym wszystkim pastele płynnie przechodzą w pomarańczowy kolor, zwiastujący narodziny kuli ognia, która za parę godzin spali moje ciało. Tymczasem bezwiednie staję, odwracam się, wyciągam telefon i robię zdjęcie, na którym nie będzie widać połowy tej wspaniałości rozciągającej się przed moimi oczami. 6:00 Jestem w swoim żywiole. Drobne kroki pod górę, nie większe, niż gdybym wchodził po schodach w bloku. Równy, szybki rytm. Serce przyspiesza, ale bardziej z ekscytacji niż z wysiłku. Krew pulsuje, dostarczając tlen tkankom. Wyprzedzam kolejnych biegaczy. Co kilka chwil rozglądam się i napawam widokiem lasu i gór. Co jakiś czas mocno wciągam powietrze nosem, chłonę zapach przyrody. Karmię się i poję tymi doznaniami. I znowu wzrok utkwiony w szlaku. Mózg szaleje, dokonując miliardów obliczeń w ułamku sekundy. Gdzie postawić nogę w następnym kroku? A w kolejnym? Jak mocno się odepchnąć od podłoża? Mijam schronisko na Wielkiej Raczy, pod którym grupka uczestników urządziła sobie piknik i zaczynam zbieg. W głowie pojawia się myśl z Urodzonych Biegaczy, kiedy to Caballo Branco radzi: Nie walcz ze szlakiem (…) Bierz, co ci daje. Jeżeli masz do wyboru postawienie między kamieniami jednego lub dwóch LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl kroków, postaw trzy. 8:00 Dzieje się coś niedobrego. Nogi nie chcą się zginać i prostować. Łydki sztywne, uda sztywne. Tempo spada. Morale też. Niech już będzie ten Przegibek i punkt odżywczy. 9:00 Zbliżając się do punktu powtarzam w myślach plan działania. Zdejmuję plecak, wyciągam bukłak, z którego wcześniej wypijam resztkę wody. Napełniam bukłak i przekładam do przednich kieszonek batony. Rozciągam się i z drożdżówką w ręku ruszam dalej. Taa… Akurat. Na punkcie nie mogę się oderwać od pomarańczy. Jem jedną cząstkę za drugą, jak w narkotycznym szale. Słodycz, świeżość, aromat. Ostatnio pomarańcze smakowały mi tak chyba z dobre dwadzieścia parę lat temu, na Święta Bożego Narodzenia. Piszę sms do Ani. Daję znać na facebooku. Przecież ta minutka mnie nie zbawi, tłumaczę sam sobie w poczuciu winy. Na Przegibku panuje atmosfera pikniku, luzu, relaksu. Z minutki robi się kwadrans. Najadłem się, napiłem, 29 RELACJA Z BIEGU 10:00 Podchodzę mozolnie pod Rycerzową. Wyprzedzają mnie kolejni biegacze, w tym Krzysiek – 7arema z forum bieganie.pl. Dlaczego jest tak ciężko? Analizuję w myślach minione tygodnie i dochodzę do wniosku, że nie zregenerowałem się po 110 km w Kotlinie Kłodzkiej trzy tygodnie wcześniej. Kolejne dwa tygodnie mocnego treningu nie pomogły odzyskać sił i teraz czuję skutki zbytniej ufności we własne możliwości. Za chwilę będę wybierał między krótszą a dłuższą wersją trasy… Na Rycerzowej czeka moment prawdy: skręcić w lewo i skrócić swoje cierpienia? Biec prosto w nadziei na cudowny obrót rzeczy? Piszę do Bartka: „Ciężko”. Po chwili czytam odpowiedź: To droga do Chamonix, nie do Kurowa. Napieraj. Z wisielczą rezygnacją podejmuję decyzję, o której wiem, że będę jej żałował już niedługo. Z daleka słychać miejsce, gdzie trasa się rozwidla. Głośny śmiech wolontariuszy rozbrzmiewa na szczycie. Pozdrawiam ich serdecznie i biegnę prosto. 11:00 Jak słusznie zauważył Krzysiek Dołęgowski na odprawie, jeśli ktoś zdecyduje się zbiec z Rycerzowej na trasę 80+, raczej nie ma szans zmienić zdania. Zbieg jest długi, stromy i będąc już na dole trudno sobie wyobrazić, że teraz zawracam i wspinam się z powrotem. Przede mną jednak również ciężka przeprawa. Beskid Bednarów to zaledwie kilometr, ale za to jaki! Ostra ściana błota… W ogóle skąd to błoto się wzięło, przecież miało być sucho? Podejście zapiera mi dech i odbiera ducha. Czuję się zniszczony, a przede mną jeszcze prawie czterdzieści kilometrów. 11:30 Po co ja to robię? To pytanie chodzi mi po głowie od jakiegoś czasu i nie daje spokoju. Choć jest absurdalne, to czuję, że muszę spróbować na nie odpowiedzieć, żeby moje ciało nie odmówiło dalszej współpracy. Przypominam sobie, jak niespełna rok wcześniej Bartek opowiadał, że po 100 km dalszą część trasy UTMB pokonał tylko siłą woli, nie mięśni. Robię to po to, żeby w choć niewielkim stopniu odtworzyć ten rodzaj zmęczenia i znużenia. Nie czuję przecież żadnego ostrego bólu, „nic mi nie jest”. Tylko tyle, że nie mam w ogóle sił i chęci, by dalej biec. Wykorzystałem debet na karcie płatniczej, rozbiłem świnkę-skarbonkę, wyciągnąłem wszystkie zaskórniaki spomiędzy kart książek i ze skarpet. Tekst: Jakub Krause Autor bloga: qbakrause.blogspot.com Przetrząsnąłem wszystkie kieszenie dawno nie używanych dżinsów. Nie mam już nic więcej. No dobra. Przecież muszę jakoś dotrzeć do mety. Staję, piję długo, potem powolutku wmuszam w siebie całego Snickersa. Znowu popijam. Idę powoli, czekając aż wróci mi trochę sił. Decyduję się sprawdzić co znajduje się tam, gdzie kończą się mapy, gdzie widnieje napis Hic sunt leones – tu mieszkają lwy. Chcę się dowiedzieć czy będzie bardzo źle, czy jeszcze gorzej. Kolejne minuty mijają trochę jak we śnie. Nie wiem czy minął kwadrans, czy godzina. Pokonałem dwa kilometry, a może siedem? Śnię. 12:00 I wtedy spotyka mnie Oszust. Jeżeli Beskid Bednarów mnie zamordował, to Oszust zbeszcześcił moje zwłoki. Ślizgam się na burej masie, przeklinając na czym świat stoi. W niektórych miejscach pomagam sobie dłońmi, żeby złapać równowagę. Kilometr na Oszuście zajmuje mi ponad dwadzieścia minut. Choć tracę sporo sił i czasu, z każdym krokiem szczyt jest bliżej. Mimo, że ślizgam się i często muszę iść zakosami, żeby w ogóle być w stanie przemieszczać się w górę, podejście wreszcie się kończy. Mam już za sobą największe trudności biegu. Ta świadomość dodaje mi animuszu, choć do mety jeszcze kilka godzin. Zaczynam delikatnie truchtać, z czasem coraz szybciej. I wtedy ni z tego, ni z owego czuję ostry ból w kolanie. Przechodzę do marszu. Prawe kolano co kilka kroków odzywa się ostrym, przeszywającym bólem. No cóż, chyba pozostanie mi czołgać się do mety. 13:00 Docieram do drugiego punktu odżywczego, zlokalizowanego na Przełęczy Glinka. Jestem zły na to, że idzie (tak, to doskonałe słowo: IDZIE) mi 30 LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl foto: FotoMaraton.pl odsapnąłem. Najwyższy czas w drogę, bo mam opóźnienie w stosunku do zakładanego międzyczasu. ULTRA ULTRA gorzej, niż zakładałem i złoszczę się na wszystko: na miłą Panią z punktu, że za wolno nalewa do bukłaków, na innych zawodników, którzy nie dość sprawnie ustawiają się w kolejkę. Na szczęście moje usta zamyka delicja nad delicje… Ani francuski Król-Słońce w czasach największego rozpasania, ani rosyjski car nie zaznali nigdy takiej rozkoszy podniebienia jak ja, gdy na Przełęczy Glinka wbijałem zęby w… bułkę z szynką. Przestaję się złościć, przestaję się przejmować. RELACJA Z BIEGU boli, solidnie poobijane. Najgorzej jest ze zbiegami – nie mam na nie sił, a przecież w końcówce już tylko „w dół, w dół, w dół” – śpiewa Kuba Badach w mojej głowie. Mimo to wyprzedzam kilku biegaczy. Bliscy wspierają mnie smsami. Oni już wiedzą, tak jak ja, że ukończę, że wszystko będzie dobrze. Trzeba tylko zagryźć zęby i dotrwać do końca. Ruszam w drogę, a wszystko, co się w tej chwili liczy to smak pieczywa z wędliną. Celebruję rytuał spożywania tego frykasu przez dobre pół godziny, starając się nie zwracać uwagi na trudy podejścia. foto: FotoMaraton.pl 16:00 Pod górę idę mocno, po płaskim truchtam, choć wszystko w środku Puszczam się w dół ścieżki na złamanie karku. Nie dam się dogonić, o nie! Ból znika, zmęczenie odchodzi. Jest zew natury, zwierzęcy instynkt. Uciec! Biec, żeby przetrwać. Szybciej! Wpadam na pola, łąki, mknę jak szalony. Nie dbam o nierówności, które wykręcają moje kostki tak, że stawy aż trzeszczą, naprężone do granic możliwości. W dole widzę pierwsze zabudowania miasteczka i dwóch chłopaków z obsługi biegu. Klaszczą i krzyczą – to na moją cześć! Szybciej! Ale co to? Ledwo ich mijam, rozbrzmiewają kolejne oklaski. Rzut oka za plecy – ktoś mnie goni! Do mety zostało 200 metrów, nie dorwie mnie za nic w świecie. Rzucam na szalę wszystko, co mam. Tempo poniżej 4 minut na kilometr, serce wyrywa się z piersi. Wbiegam na mostek, jest meta! Krzysiek podaje mi medal i piwo. Magda ściska. Moje myśli są czyste jak woda w rzece, w której się taplam. To dziwne: w tej chwili wydarzenia minionych kilkunastu godzin są dziwnie odległe, niewyraźne, a przecież serce się nawet jeszcze nie uspokoiło. Teraz jest tylko piwo, słońce, szum wody w rzece i bezruch. Brak biegania. Bardzo lubię w bieganiu ten brak biegania po bieganiu. 14:00 Posiłek daje mi kolejną porcję sił. Na tym odcinku trasy spotykam wielu turystów, co zaskakuje – wcześniej nie widziałem prawie nikogo. Do mety mniej niż 20 kilometrów… Zaczynam się niecierpliwić. Pamiętam, że na szczycie ostatniego podejścia czeka na mnie wolontariusz z opaską potwierdzającą mój udział w zawodach na długiej trasie. Zanim jednak go spotkam, mam przed sobą jeden z najładniejszych fragmentów trasy – okolice Hrubej Buczyny. 15:00 Cudna górska ścieżka prowadzi mnie do ostatniego solidnego podejścia na Trzy Kopce. Tam dostaję czarną gumową opaskę z logo biegu, dzięki której sędziowie na mecie zidentyfikują mnie jako uczestnika trasy 80+. Zakładam ją na nadgarstek obok opaski z zeszłego roku. Napisy starły się z niej zupełnie i rozciągnęła się nieco, tę dzisiejszą czeka to samo. Póki co jednak litery są wyraźne. Wizja mety również stała się wyraźna, w końcu zostało może 11 kilometrów i to w większości w dół. Jem, piję, zbieram siły i coraz więcej się uśmiecham. i kompletnie mi odbija. „A takiego wała!” – krzyczy w mojej głowie. 17:00 Ostatnie kilometry. Pada bateria w zegarku. Kończy mi się jedzenie i picie. Wszystko się kończy… Ból i wysiłek również. Czekam na zakręt w lewo, który sprowadzi mnie ze szlaku na ostatnie dwa kilometry do Ujsołów. Uwielbiam ten fragment poprowadzony leśną ścieżką przez krzaczory, a potem przecinką przez łąkę pośród traw do pasa. Na krótką chwilę przed zakrętem słyszę głosy za plecami – no cóż, inni zachowali więcej sił na zbiegi. Nagle coś we mnie pęka. Jakiś chochlik przecina srebrnymi nożyczkami połączenie nerwowe w mózgu LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl „Doświadczenie nauczyło, że gdzie jest więcej przeciwności, tam większy następuje pożytek.” Powyższe zdanie – cytat ze Świętego Ignacego – przeczytałem kilka dni po biegu na blogu jednego z kolegów – Artura – który również biegł Chudego Wawrzyńca. Doskonale podsumowuje ono to nasze doświadczenie. Mój wynik na mecie był bardzo słaby jak na moje możliwości i… oczekiwania. Jednocześnie był on najmniej ważny. Wszystko, co ważne będzie miało miejsce za rok, w Alpach. Tymczasem postawiłem kolejny duży krok na mojej drodze do Chamonix. 31 GERAPPOWY ŚWIAT MOC jest w nas Tekst: Kiedy myślę o bieganiu moje ciało uśmiecha się od środka, a zmysły wyostrzają się. W ystarczy tylko chwila, a jestem w parku na swej ulubionej alejce, zostawiam kolejne drzewa za sobą, mam kilka sekund na decyzję czy biegnę w prawo płaską ścieżką, czy też może w lewo mając chęć na kilka podbiegów a może prosto na wielką łąkę. Zapachy – takich nie ma na siłowni. Lubię wiatr, lubię deszcz i słońce. Zauroczona jestem świeżością poranka, rozleniwionym południowym słońcem i relaksem biegania wieczornego. Cieszę się, że mam dwie zdrowe nogi, na nich buty a ramiona chcą się bujać w przestrzeni. Tak naprawdę niczego więcej nie potrzebuję. Kiedy mam ochotę na muzykę wkładam słuchawki w uszy i w ulubionych rytmach przemierzam ulice. Kiedy mam ochotę na spokój i ciszę – las, las, las – tam nikt nie znajdzie nas – mówię sobie stawiając nogę za nogą. że właśnie nabyłam dla siebie skrzydła. Moja codzienność stała się kolorowa i soczysta a czas bardziej kaloryczny. Próbowałam w życiu różnych sportów ale żadnymi z nich nie przesiąknęłam tak bardzo jak bieganiem. Obserwuję u siebie różne preferencje co do dystansu. Z natury jestem długodystansowcem, szybkie piątki i dyszki męczą mnie i nie sprawiają mi takiej satysfakcji jak połówka czy maraton. 4 razy miałam okazję przekonać się co dzieje się z organizmem po 42 km. Ze zdziwieniem stwierdzam, że nic. Żadna to granica i przełom, po prostu kolejny kilometr. Mogłabym tak biec i biec od świtu do zmierzchu pod warunkiem, że można jeść, pić i czasem się przejść. Zaczęłam biegać, by nie przesiedzieć życia na kanapie. Nie wyobrażam sobie wyjazdu na urlop bez butów do biegania. Nie wyobrażam sobie tygodnia bez prania odzieży zmęczonej wysiłkiem, Agnieszka „Gerappa” Kaniewska swej komody załadowanej jedynie spodniami na kant, szafki na buty wypełnionej jedynie szpilkami, szafy pełnej sukienek i eleganckich płaszczy... jedynie tego. A kiedyś tak było. I te puste ściany w mieszkaniu: bez medali, bez mych cennych pucharów. Bardzo długo zastanawiałam się czym je ozdobię... przecież nie powieszę obrazu ze znanego wszystkim sklepu – to przecież mogą mieć wszyscy. Teraz fotografie, których tematem jest oczywiście bieganie, otaczają mnie wszędzie: w kuchni, w sypialni... w łazience. Nie wiem jak ja mogłam bez tego żyć... Inaczej też dziś jem, a co za tym idzie, inaczej gotuję, moja lista zakupów różni się zdecydowanie od tej, którą realizowałam 5 lat wcześniej. Nauczyłam się czytać etykiety artykułów spożywczych, a przede wszystkim analizować skład wody mineralnej. Wiem co to suplementy, odżywki, odróżniam węglowodany proste od złożonych, białka i minerały – kiedyś nie interesowały mnie procesy zachodzące w organizmie ludzkim – teraz zgłębiam tą wiedzę przy każdej możliwej okazji. foto: Piotr Cander Zaczęłam biegać, by nie przesiedzieć życia na kanapie. Kupując swe pierwsze buty nie spodziewałam się, FELIETON 32 LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl FELIETON Kiedy myślę o bieganiu zdaję sobie sprawę, że wszystko jest możliwe, że to co było kiedyś niemożliwe, dziś stało się rzeczywistością, że coś co było niezdobyte mam swoich rękach. Kiedyś kilometr był na miarę maratonu – dziś maraton jest na miarę kilometra. Wyznaczam sobie cele na jutro na za rok, za dwa i za pięć. Wystarczy tylko troszkę się postarać, wytyczyć drogę do ich realizacji. To przecież takie proste. Wystarczy biegać, odpowiednio się odżywiać, regenerować, trochę się wspomóc gimnastyką i można wszystko. Ja to mam szczęście, że mi się chce. Najgorzej jest z tymi, którym się nie chce – nie wiedzą ile tracą. Nie ma pory roku, której nie lubię. Lato, lekkie i krótkie, mija bardzo szybko – przyjemne wczesne poranki i długie wieczory, ciepłe noce i beztroska o przeziębienia. Szybko przechodzi w złocistą jesień. Uwielbiam szelest pachnących GERAPPOWY ŚWIAT wilgocią liści, uwielbiam przedzierać się przez ścieżkę usłaną przez liście niczym złoty dywan. Jesień złocista, jesień pachnąca, słoneczna a czasem deszczowa, która nie wiadomo kiedy zamienia się w chłodną, a ostatnio, coraz rzadziej mroźną zimę. Najpierw doświadczam pierwszego szronu przy gruncie, a potem wszystko pokryte jest białym puchem. Zimę polubiłam za biel śniegu w lesie, za rześkość powietrza i za smak herbaty z imbirem po zakończonym treningu. Za ciepły prysznic, którego nie doceniam latem. Zima to czas cierpliwości i prawdziwej próby. Ten, kto biega zimą – musi mieć charakter nie byle jaki. Bo nie ma złej pogody – są tylko słabe charaktery. Właściwie to bieganie pomaga mi przetrwać zimę. W długie, ciemne i zimne wieczory treningi są jak fajerwerki na niebie – coś wspaniałego. A potem przychodzi czas, że śnieg topnieje, rośliny budzą się ze snu, świat nieśmiało się zieleni, a słońce dłużej jest ze mną. Uwielbiam marcowe wschody słońca – nie ma piękniejszych, te kwietniowe też są przyjemne, ale później w maju teatr na niebie o poranku nie jest już tak widowiskowy. Rześka wiosna szybko się kończy, a znów mamy lato... W bieganiu podoba mi się swoboda podejmowania decyzji: gdzie, kiedy, z kim, dystans, tempo, czas. Liczę się ja, moje decyzje i pragnienia. Wolność. Nikt nie może mi nic nakazać, nie muszę nikogo słuchać, robię co chcę. Mam swój własny osobisty plac zabaw tam gdzie zechcę. Ten czas należy do mnie i zrobię z nim co tylko zapragnę: przebiegnę szybko albo wolno, zatrzymam się by zrobić kilka zdjęć lub położę się na chwilę w trawie by popatrzeć sobie w niebo i pomyśleć, że jeśli jeszcze jest coś czego nie zrobiłam, a tego zapragnę... to pewnie kiedyś się to uda. REKLAMA LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl 33 JEJ PUNKT BIEGANIA Fazy ambitnego biegacza FELIETON Tekst: Ela Nagórska cele stają się ważniejsze do zdobycia. W końcu to jednak baba! Skoro biegacz od niedawna jest biegaczem – jego wyniki sportowe stale rosną. To cieszy. Nagle forma się stabilizuje. Nie ma już takiego progresu wyników jaki był na początku. W tym momencie rozpoczyna się obsesja pod nazwą „życiówka”. Na przestrzeni ostatnich kilku lat obserwuję znajomych zaczynających przygodę z bieganiem i dopatrzyłam się pewnych standardów – zwłaszcza jeśli chodzi o mężczyzn, którzy wydają się być bardziej ambitni biegowo od kobiet. Ich bieganie przechodzi przez pewne fazy dyktowane celem jaki ma być osiągnięty. Faza pierwsza – zainteresowanie bieganiem pojawia się zazwyczaj z powodu chęci zrzucenia nadwagi, sprawdzenia samego siebie, udowodnienia sobie, że damy radę, chęci zaimponowania innym. Początkowo wielkim osiągnieciem jest przebiegnięcie kilkuset metrów, następnie kilku kilometrów. 34 Faza druga – satysfakcja z ukończenia zawodów Zaczyna się bieganie coraz częstsze i dłuższe. Ba, zaczyna nawet sprawiać przyjemność. Pojawia się następny cel – zawody. Pełno tego wokół. Po wyświetleniu każdego portalu biegowego można przeczytać: „w tym biegu pobijesz swój rekord”, „będzie kolejny rekord frekwencji”, „zapisz się już dziś!”, „szybka i ciekawa trasa”, a nawet „wygraj samochód”! No i jak tu się nie skusić! Ukończenie zawodów okraszone euforią staje się faktem i przynosi dużą satysfakcję. Mamy narodziny Biegacza. Faza trzecia – rywalizacja z konkurencją Biegacz zaczyna startować coraz częściej. Widzi więc często twarze tych samych ludzi, z którymi zaczyna rywalizować. Rodzi się kolejny cel – wygranie z tym a potem z tamtym albo i z tą czy tamtą. Te ostatnie LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl Biegacz szuka dalej. Zaczyna próbować biegać: na boso, metodą wg Hansonów, wg Danielsa, naturalnie, mądrze, zdrowo, biega bez wysiłku. Życiówki jak nie ma tak nie ma a jeśli jest, to jest za mała! Biegacz nie potrafi cieszyć się dobrym wynikiem albo tym, że ukończył zawody w upale. Na biegi o nietypowym dystansie nie będzie jeździł, bo z tego na pewno nie będzie życiówki. Po fazie czwartej może nastąpić faza piąta prowadząca do zagłady lub akceptacja osiągniętego poziomu sportowego. foto: Hanna Sokołowska P opularność biegania ciągle rośnie. Nie jest to stwierdzenie odkrywcze. Wie o tym każdy, kto interesuje się bieganiem. Zaczynają biegać ludzie, których nigdy byśmy o to nie podejrzewali. Spotykamy na biegach starych znajomych. Prawie jak kiedyś na portalu naszaklasa. Faza czwarta – życiówka To faza trwająca najdłużej – u niektórych jest fazą niekończącą się prowadzącą do samozniszczenia. Dopóki na każdym biegu jesteśmy coraz lepsi jest pełnia szczęścia. Z czasem jednak następuje zastój. Wtedy biegacz zaczyna szukać porad na portalach. Czyta mądre artykuły. Uważa, że ogólnie dostępny plan treningowy nie jest już dla niego więc zaczyna rozglądać się za trenerem. Udaje się nawiązać współpracę z jednym z wielu oferujących usługi trenerskie poprzez internet. Współpraca trwa kilka miesięcy. Biegacz uważa, że jest mądrzejszy od trenera: kto to widział, żeby biegać na treningu tak wolno! Wstyd! Przecież ja umiem szybko!... I tak współpraca kończy się po kilku miesiącach, bo nie ma dostatecznie dobrej życiówki albo nie chce na nią już dłużej czekać. JEJ PUNKT BIEGANIA FELIETON Faza piąta – kontuzja Biegacz zaczyna trenować bez opamiętania. Na nic rady, że czasami trzeba odpocząć. Że istnieje coś takiego co się nazywa „roztrenowanie”. Trzeba trenować żeby ciągle był progres wyników. Bieganie staje się coraz mniej przyjemne. Treningi traktowane są jako obowiązek, a nie odstresowanie od życia codziennego. „Ufff, trening skończony, odfajkowany – obowiązek spełniony”. Zaczyna się bieganie z bólem – „rozbiegam to”. Ból staje się jednak coraz gorszy. Przymusowa wizyta u lekarza, który nota bene opowiada bzdury każąc ograniczyć bieganie kończy się skierowaniem na rehabilitację. Efekty zabiegów niweczy trening wykonany jeszcze tego samego dnia. Po fazie piątej może nastąpić faza zakończenia kariery biegowej. Faza piąta – koniec biegania Faza piąta nie musi wystąpić, ale wystąpi jeśli na chwilę się nie zatrzymamy i nie zastanowimy się nad sensem naszego biegania. Po co biegać skoro nie biegam coraz szybciej? Faza szósta – dojrzałość biegowa Należy wrócić do korzeni – czyli fazy pierwszej. Celem podstawowym biegania amatorskiego jest odstresowanie, rozładowanie, uspokojenie i wymasowanie naszego ciała i umysłu. Jeśli trening boli – niekoniecznie z powodu kontuzji – to znaczy, że idziemy w złą stronę. Nie ma pożytku z tak wykonanego treningu. W trakcie biegania krew musi gilać w żyłach. Jeśli tak nie jest, to biegajmy wolniej, po prostu. Organizm nie może być ciągle katowany. Trzeba go czasami pogłaskać i uszanować jego wolę. Bo organizm to taka istota, która wszystko zniesie ale w pewnym momencie upomni się o swoje. I będzie to moment, który najmniej nam akurat odpowiada. Jeśli nie poprawiamy już dalej swoich wyników, to trudno. Z czasem przybywa nam lat, często też obowiązków. Nie koncentrujmy się tylko na tym, żeby lepiej biegać. To zawodowcy muszą mieć życie podporządkowane bieganiu – nie my. Nie możemy traktować treningu jako obowiązku. Musimy się cieszyć, że za chwilę wyjdziemy pobiegać. Tak jak moja córka, która na godzinę przed wyjazdem na jazdę konną chodzi już w toczku na głowie. Autorka felietonu popełniała wymienione błędy i niektóre z nich nadal popełnia. Tak samo jak wie, że cola wypłukuje minerały z organizmu, a jednak nie potrafi sobie jej czasem po treningu odmówić :-) REKLAMA Kavaluku Adventures Contact us: +254 724 142358 / +254 724 825238 e-mail: [email protected] www.kavalukuadventure.com .DYDOXNXDGYHQWXUHLVDWRXURSHUDWLRQVFRPSDQ\WKDWVSHFLDOL ]HVLQDZLGHUDQJHRIWRXULVPSDFNDJHVPDLQO\LQ.HQ\DDQGLQ RWKHU(DVW$IULFDQFRXQWULHV:HDUHDIULHQGO\QHWZRUNFRPSDQ\ WKDWZLOOKHOS\RXWRDFKLHYH\RXUGUHDPVRIHQMR\LQJ\RXUVHOILQ WKH IORUD DQG IDXQD RI WKH ODQG WKH KLVWRULFDO VLWHV DQG PRQX PHQWVDQGRWKHUDWWUDFWLYHWRXULVWDWWUDFWLRQVLWHVRI.HQ\D :HZLOORUJDQL]HDQGDUUDQJHIRUDOO\RXUSHUVRQDOQHHGVWUDQV SRUWDQGORGJLQJGHWDLOVVRWKDW\RXFDQKDYHDKXVWOHIUHHWLPH DZD\IURPKRPH Your Link to East Africa's Paradise Our Partners LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl 35 STREFA BIEGNĄCYCH MYŚLI Podejmij wyzwanie FELIETON Tekst: Marcin „Nagor” Nagórek Autor bloga: www.nagor.pl D la przeciętnego człowieka maraton jest spełnieniem marzeń o byciu herosem. Zaliczenie tego dystansu planuje się w ważnych momentach życia, np. na ukończenie 40 lat czy w rocznicę ślubu. Biegacze wpadający na metę płaczą i krzyczą ze szczęścia. Czują, że dokonali rzeczy niewiarygodnej, wyczynu niemal nadludzkiego. Ktoś, kto pokonuje maraton, czuje się co najmniej królem świata. Nie, nie jest byle cieniasem, który zalicza marne pięć kilometrów. Pięć kilometrów jest dobre dla emeryta. Dla prawdziwego twardziela tylko maraton. A dla szefa wszystkich twardzieli to już jedynie ultra. jest istotą naturalnie przygotowaną do pokonywania długich dystansów. Przystosowała nas do tego ewolucja, ucząc zaganiania zwierzyny w dzikich ostępach. Dystans maratoński można pokonać w sześć-siedem godzin szybkim marszem, po drodze jeszcze przystając na punktach i popijając. Kelner na 12-godzinnej zmianie chodzi niewiele mniej. Podobnie żona na zakupach w centrum handlowym. W epoce przedkomputerowej dzieciaki na podwórku codziennie zbliżały się do dystansu maratonu, i to przez płotki, a właściwie płoty i ogrodzenia. Maraton, chociaż brzmi dumnie, nie jest niczym nadzwyczajnym. W epoce przedkomputerowej dzieciaki na podwórku codziennie zbliżały się do dystansu maratonu, i to przez płotki, a właściwie płoty i ogrodzenia. Ale spójrzmy na to tak: czy jest wyzwaniem dystans, który zalicza mocno zaokrąglona amerykańska gwiazdka telewizyjna – Oprah Winfrey? Albo żona Toma Cruise’a? Czy można czerpać satysfakcję z pokonania wyścigu, który bez większego problemu zalicza stulatek oraz emeryt pielący na co dzień grządki na działce? Czy pokonanie maratonu jest jakimkolwiek wyzwaniem, skoro młody, wysportowany i niebiegający człowiek jest w stanie zrobić to praktycznie z marszu? Oczywiście, że nie. Pokonanie maratonu jest z pewnością większym wysiłkiem niż pokonanie drogi z garażu do kuchni, ale człowiek 36 Pamiętajmy, że organizator biegu musi swój produkt jakoś sprzedać. Najchętniej gra na emocjach: przebiegnij, a pokażesz wszystkim, jaki jesteś mocny. Zostaniesz kimś wyjątkowym. LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl Nawet jeśli obok Ciebie finiszuje kilkanaście tysięcy podobnych delikwentów. Jeśli maraton przestanie Ci wystarczać, namówimy Cię na bieg na 100 kilometrów, a potem na tarzanie się w błocie w biegu terenowym. Po wytarzaniu się w błocie będziesz twardzielem tak twardym, że mógłbyś głową rozbijać płyty zbrojeniowe. Przykro mi rozwiewać te złudzenia, ale ani przetruchtanie maratonu, ani stu kilometrów nie czyni z Ciebie kogoś wyjątkowego. Robią to miliony ludzi na całym świecie, a większość z nich w niczym nie przypomina Rambo. Czy to oznacza, że wszystko stracone? Nie. Nawet w tych czasach istnieje w biegach prawdziwe Wyzwanie. Dokonuje go mniej niż jeden procent startujących. Czasami jest to tylko kilka osób na tysiące biegnących w danym biegu. Zadanie wymaga morderczych, czasami wieloletnich przygotowań, dyscypliny i nie jest nigdy pewne. Na drodze do jego wykonania polegnie niemal każdy. Na ostatnim etapie najtwardszych rzuci na kolana w agonalnym bólu. W pionierskich początkach biegów masowych było czymś normalnym: bieganie szybko. Nieważne, czy to piątka, dycha czy maraton. Bariery są znacznie dalej niż można się tego spodziewać. 40-latek biegnący dychę poniżej 35 minut jest jednym z kilkudziesięciu w kraju. „Zwykłych” maratończyków mamy dziesiątki tysięcy. Liczby mówią same za siebie: chcesz być twardy, spróbuj biegać szybko. Poczuj ten ból, gdy kwas mlekowy zalewa mięśnie, oskrzela pękają z przeciążenia, a żołądek przewraca się na drugą stronę. Ścigaj się, poprawiaj czasy, mierz wysoko! Nie zaliczaj dla samego zaliczania. Nie bądź kanapowcem, który truchta w leniwym rytmie! Bądź twardy, ścigaj się na piątkę. foto: FotoMaraton.pl Maraton to dystans dla prawdziwych twardzieli. Pokonanie go jest niezwykłym wyczynem i prawdziwą szkołą życia. Przebiegłeś maraton – jesteś supermenem. Brzmi pięknie? Szkoda tylko, że to nieprawda. DOM W BIEGU FELIETON Matka Polka biegająca... Nie jest łatwo. Nie jest łatwo być matką w dzisiejszym świecie, choć pewnie i dawniej lekko nie było. T foto: Maciej Stelmach eraz jednak żyjemy w czasach, gdy media sztucznie kreują wyidealizowany wizerunek matki-celebrytki (ot, choćby spodziewająca się drugiego dziecka księżna Kate – ze sztabem opiekunek i guwernantek, o czym się nie wspomina – zawsze uśmiechnięta, promienna, mówiąca o swojej roli z radością). Siłą rzeczy kobiety porównują się, frustrują i chwilami mają dość własnego życia i dzieciaków. U mnie ten syndrom na szczęście nie występuje – ja należę do grupy MATEK POLEK BIEGAJĄCYCH! Mogę śmiało napisać, że z tego powodu żyje mi się znacznie lepiej, ale... W naszym oceniającym (czytaj: komentującym i zawsze lepiej wiedzącym) społeczeństwie nikt nie ma łatwo. Młode biegające mamy mają szczególnie przechlapane. Urodziły dziecko i nie zachowują się tak jak powinny! Mało kto powie to wprost, ale za plecami słychać, że sport jest ważniejszy od dziecka (nie wiem, jaki przelicznik stosują komentujący lecz wychodzi, że 23h/dobę < 1h biegania). Przecież młoda mama powinna być sfrustrowana, niewyspana, za gruba... Jak nie jest, bo liczba endorfin wykracza poza skalę (wierzcie mi, że godzina dla siebie, bieg bez planu, bez GPS, bez dziecka – potrafi naładować akumulatory na wszystkie bezsenne noce), bo figura szybko wraca do normalnej (a nierzadko staje się jeszcze lepsza), bo nagle przychodzą wyniki sportowe (jestem tego przykładem), to jest to bardzo podejrzane, chore wręcz! Nie tak powinno być... W większości rodzin dziecko ma mamę i tatę. Tatusia nie zabije kilkadziesiąt minut spędzone z maluchem, nawet gdy mowa o noworodku. A ze szkrabem, który ma więcej niż 6 miesięcy tata może z korzyścią dla całej rodziny wybrać się na jogging z babyjoggerem (lub spacer, gdy przedstawiciel płci brzydkiej wyjątkowo opornie reaguje na bieganie). Oczywiście mama też może biegać z wózkiem, ale jakoś tatusiom bardziej do twarzy;) Sprawa nieco komplikuje się przy większej liczbie dzieci, ale i na to są sposoby. Można wybrać „joggera” dwuosobowego, można starsze dziecko wsadzić na rower, a nastolatka zabrać na wspólny bieg. Kwestia organizacji i włączenia rodziny w sport. Bo cała rodzina musi zrozumieć, że bieganie jest ważne. Inaczej będą konfl ikty. MATKA POLKA BIEGAJĄCA to dodatkowa rola i kolejne obowiązki logistyczne na głowie. Nawet w idealnej sytuacji, gdy mąż/partner, dzieci, dziadkowie rozumieją i godzą się z wysoką pozycją biegania w hierarchii priorytetów, to zaplanowanie tygodnia tak, by wszystkich zadowolić wymaga sporej gimnastyki. Na przykład – „mąż chciałby biegać w weekendy po 10.30, w tygodniu ewentualnie rano, ale to oznacza, że ja muszę dzieciaki odwieźć do przedszkola, LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl Tekst: Dominika Stelmach on je zabierze z powrotem, w tym, że dochodzi piłka nożna syna, ktoś jednak musi zostać z młodszym, a przecież jeszcze wizyta szczepienna umówiona, wyjazd służbowy, i warto by zakupy zrobić, pranie i prasowanie też mile widziane, a o 19-tej kąpanie, czytanie bajek i tulenie, trzeba też odpisać na zaległego maila, etc., etc.” Na pocieszenie napiszę, że biegając o pierwszej w nocy spotykam innych biegaczy. To naprawdę podnosi na duchu. Myślę też, że kluby fitness 24 h powstały z myślą o podobnych do mnie... Rodzina biegająca, rodzina usportowiona – taki model powinien być promowany w mediach, a trochę słabo z tym. Przeszukałam mojego ulubionego pudelka i nie znalazłam „rodzinnej ustawki sportowej”. Chyba, że odprowadzanie przez byłego bramkarza nieswoich dzieci na treningi piłkarskie uznamy za podjęcie tematu. Przeczytałam niedawno „Autobiografię Mistrzów Triatlonu” i czułam zazdrość poznając angielski model wsparcia sportowców. Jednak po przeanalizowaniu tematu, doszłam do wniosku, że ważniejsze od rozwiązań systemowych jest nastawienie i chęć osiągania sukcesów u młodych ludzi. Lecz od kogoś muszą się tego nauczyć. W przypadku braci Brownlee byli to rodzice. Mama i tata. Tak jest najlepiej. Wspólne bieganie, zawody sportowe, współdzielenie pasji, wsparcie. Mam nadzieję, że MATKI POLKI BIEGAJĄCE wychowają przyszłych mistrzów sportu lub po prostu zdrowych i wysportowanych ludzi. Nic na siłę, ale warto zarażać wirusem biegania. Jeszcze niedawno widok maluchów na biegach należał do rzadkości, a dziś staje się to powszechne. Raz nawet spotkałam się z „biegiem raczkujących niemowlaków”, ale to już temat na kolejny tekst. 37 ŻONY MĄŻ FELIETON Jak utraciłem „Mistrzostwo” i przez sadystyczną żonę polubiłem katusze. Czyli kiedy 45 minut biegu przestało mi się opłacać. Nazywam się Maciek Stelmach. W świecie sportu jestem mężem swojej żony – Dominiki. S taram się być wsparciem i głosem rozsądku. Jestem jej kierowcą w drodze na zawody. Zapewniam postartową obsługę techniczną pojazdu, kiedy kierowcą nie jestem. Moja ulubiona funkcja to masażysta, choć dwójka dzieci skutecznie umniejsza czas dostępny na jej praktykowanie (pewnie z tej przyczyny pojawiły się ostatnio u żonki, i kontuzje, i zły humor). Najbardziej jednak pasuje mi określenie, że jestem architektem sukcesu mojej żony. Sam sobie to stwierdzenie ukułem, ale mogę tak pisać bez fałszywej skromności, bo są na to dowody: najlepsze wyniki sportowe Dominika osiągnęła po tym jak mnie poznała, a jeszcze bardziej poprawiła się po urodzeniu Bartusia, naszego pierwszego synka. Może architekt to tu za wielkie słowo? Kojarzy się jednoznacznie z planowaniem... Poznałem całkiem fajną dziewczynę. Gadało nam się dobrze, a najlepsze było to, że piwo lubiła. Tylko ciągle o tym bieganiu wtrącała. Nasza rodzina składa się z czterech osób. W prezencie na swoje 39 urodziny dostałem od Dominiki drugiego synka. Skłamałbym pisząc, że całkiem udało jej się ukryć niespodziankę. Ale tak, czy inaczej, mamy z Kacprem ten sam dzień i miesiąc urodzin. W tym roku nasza impreza urodzinowa była wyjątkowa: 40+1. O, Matko! On już 38 ma rok, prawie półtora! Zawsze było mi blisko do sportu. Takiego amatorskiego. W większości bez fachowego prowadzenia, bo trudno dwie czy nawet trzy godziny wuefu nazwać treningiem. Jako szczyl godzinami grałem w gałę z kumplami. Rowerami klasy Reksio i Pinio urządzaliśmy wokół bloku wyścigi długodystansowe na tzw. „wytrzymałka”. Dorastaliśmy i sprzęt trzeba było zmienić więc jeździliśmy na Pelikanch, Wigrach i Jubilatach. Dzieci co obrotniejszych rodziców miały kolarzówki Sprint. Z przerzutkami! Z tatą urządzałem pojedynki bokserskie. Zamiast rękawic używaliśmy czapek. Pyszna była zabawa. W ping-ponga nauczyłem się grać na betonowym stole, gdzie siatka była zrobiona z tego, co tam pod ręką było. Potem przez dwa lata chodziłem na tenis stołowy do Pałacu Kultury. Przez kilka lat jeździłem na deskorolce. Końcówka okresu dojrzewania to charakterystyczne dla nastolatków podejście do życiowych problemów. Jakaś dziewczyna powiedziała mi, że jej były chłopak miał szerszą „klatę” ode mnie więc sumiennie zasuwałem na siłownię. Nawet, jak mnie ta dziewczyna zostawiła. Dla garbatego. Uprawiałem też jogę przez kilka lat – znowu kobieta mnie tam zaciągnęła. Jeździłem konno – przez kobietę. Grałem w tenisa, też z kobietą. No, zawsze jakąś aktywność uprawiałem i będę stał na stanowisku, że każda motywacja prowadząca do uprawiania sportu jest dobra. LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl Tekst: Maciej Stelmach Z taką wszechstronnością i aktywnym trybem życia uchodziłem w rodzinie i w kręgach najbliższych znajomych za „Mistrza Świata Sportu”. Ale żeby biegać? Nie do piłki, nie po polu, nie żeby konia złapać tylko tak....biegać? Nigdy! Po co? Poznałem całkiem fajną dziewczynę. Gadało nam się dobrze, a najlepsze było to, że piwo lubiła. Tylko Ciągle o tym bieganiu wtrącała. Niby nienachalnie, ale jednak. Po kilku randkach zaproponowała mi wspólną przebieżkę. Właściwie, to się musiała nieźle nagimnastykować, żeby mnie skłonić do tego biegania. Nie bardzo się orientowałem z kim miałem do czynienia, ale funkcjonując jako „Mistrz Świata Sportów Wszelakich” zgodziłem się. No, żesz jak mnie się wtedy nie podobało! Jak ja nosem kręciłem, a wymówek szukałem. No, ale skoro się chce jakoś zaimponować dziewczynie, to w ten, czy inny sposób, postarać się trzeba. Szybko okazało się, że jestem Mistrzem Świata ale w jakiejś równoległej rzeczywistości. Mimo wszystko, warto było się postarać. Półgodzinne truchty szybko rozrosły się do trzech kwadransów, by po krótkim czasie ewoluować do moich pierwszych zawodów biegowych na dystansie 10km. Po ich ukończeniu pawie ze swoją dumą mogły się schować. Byłem przekonanym, że uczucie dumy nie może występować intensywniej. Przeświadczenie to zmieniła dopiera meta półmaratonu. Mojego dobrego samopoczucia nie zmącił nawet fakt, że „przyszła żona’, ukończyła zawody grubo przede mną, zawróciła i moje ostatnie 3 kilometry biegliśmy razem. Ręka w gipsie jej w tym nie przeszkodziła. W międzyczasie coś, do czego ŻONY MĄŻ FELIETON bywałem przymuszany stało się przyjemnością i pełnoprawnym, stałym elementem życia. Choć ciągle uważam, że lepiej pobiegać sobie samemu w lesie, rozumiem moją żonę startującą nawet dwa razy dziennie. Potrafię, już bez marudzenia, spędzić cały dzień czy weekend w drodze na zawody, czekając na start i rozdanie nagród (wciąż czekam na kategorię łysi, czterdziestoletni ojcowie z BMI powyżej 30). Ba, nawet raz wygrałem z moją żoną na 10km. Coś tam przebąkuje, że to był piąty miesiąc ciąży – no, był ale nie ma co zwracać uwagi na szczegóły. Dostała baty. Obawiam się tylko, że kolejne moje biegowe zwycięstwo nad żoną może być nierozerwalnie związane z nowym potomkiem. Jak na razie jedno zwycięstwo mi wystarczy ;) foto: archiwum - Maciej Stelmach MOORALE LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl 39 SPOKOJNIE, JA TYLKO LECĘ W TRUPA Któryś tam niedzielny poranek, raczej przeciętny. Siedzę sobie lekko skacowany na sofie po dość uroczystych obchodach Święta Zwykłej Soboty i gapię się w bezmyślny sposób w TV. Nie mogę sobie poradzić ze zbyt gorącą kawą zaparzoną w wielkiej szklance bez ucha, która parzy mnie niemiłosiernie to w palce, to w usta. Siorbię ją jednak łapczywie szybkimi, drobnymi łykami, walcząc z gorącym naczyniem, bo z oczywistych powodów chce mi się bardzo pić. Telewizornia wyrzuca z siebie jakiś familijny fi lm, najprawdopodobniej o zwierzątkach, ale pewien nie jestem. Generalnie próbuję wypić kawę i nie śledzę akcji. Gdzieś tak w drugiej rundzie bitwy z napojem moją uwagę przykuwa pewna scena, w której zapłakany synek po drastycznej porażce w jakichś zawodach jest pocieszany przez ojca. Nie przejmuj się – mówi tatuś chłopca – najważniejsza jest dobra zabawa. Synek podnosi wzrok na silącego się na uśmiech rodzica i odpala z wyrzutem – a bawi cię przegrywanie? Tekst jest tak niespodziewany, że przytyka mnie i parskam, a świeży zasiorb kawy paskudzi mi brzuch i uda. Baja dla dzieci o szczurze, białym i mówiącym – w tak absurdalny sposób uświadamiam sobie, że mam poważny problem z określeniem „dla zabawy”. Oczywiście w ujęciu sportowym, a zwłaszcza biegowym. Bo mnie przegrywanie naprawdę dołuje – i to w każdym ujęciu – i jest 40 oddalone mniej więcej o jakieś trzy tryliony lat świetlnych od stwierdzenia „dobra zabawa”. A w środowisku biegowym od jakiegoś czasu prawie wyłącznie słyszę „dla zabawy”. Stoję na starcie, jest powiedzmy 1500 osób, i gdzie się nie odwrócę, to wszędzie dookoła liczy się tylko dobra zabawa. No może kilkunastu się nie odzywa, ci są z reguły albo czarni, albo mówią we wschodnim języku, a wszyscy generalnie są totalnie wychudzeni. Z jakiegoś powodu bieganie jest jedną z nielicznych dyscyplin sportowych, w której rywalizacja podczas zawodów w drastyczny sposób przestaje mieć znaczenie, albo inaczej – ulega potwornemu zwyrodnieniu. Co dziwne, to również jedna z nielicznych dyscyplin, w której amatorzy mogą startować w jednej imprezie razem z zawodowcami – mistrzami kraju, świata, rekordzistami, olimpijczykami. Można się mierzyć z najwyższym pułapem, a jakoś nie ma to znaczenia. To niesamowite jak wiele osób zgłaszając się do startu na danym dystansie, płacąc za niego, przypinając numer startowy z chipem umożliwiającym precyzyjny pomiar czasu oraz określenie miejsce w stawce, nie ma zamiaru zrobić nic innego, jak plotkując i machając łapką radośnie LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl Tekst: raFaul przetruchtać się po wyznaczonej trasie. Ogromne i nieustannie rosnące zainteresowanie bieganiem, a co za tym idzie – komercjalizacja powodują, że zawody sportowe tej dyscypliny są liczne, ogólnodostępne i zamieniają się w zwykłą rekreację i miejsce spotkań towarzyskich. Duch bojowy jest przybijany do krzyża i kwiczy. Widać to dosadnie, kiedy w imprezie rangi mistrzostw polski 2/3 startujących liczonych w grubych tysiącach nie jest zainteresowane osiągnięciem wyniku sportowego i bezpośrednią walką z rywalem, a dumnie prezentuje swoje podejście do sprawy typu „dla zabawy”. Zdesperowany i świadomy swoich ograniczeń umysłowych pytam truchtającej braci czym jest dla nich ta dobra, biegowa zabawa. Pierwsza odpowiedź to: możliwość spotkania oraz pobiegania ze znajomymi. No fakt, ze znajomymi nie da się spotkać i pobiegać w parku! – Ale ze znajomymi spoza jednej miejscowości, pada. Mówię, że można się przecież umówić w jakimś miejscu w połowie drogi, pomiędzy różnymi miastami, tam znaleźć naprawdę ciekawe, fajne miejsce i wspólnie pobiegać do woli, a później za zaoszczędzone pieniądze ze startowego dodatkowo iść na dobry obiad vel piwo. Ale nie, do biegowych spotkań towarzyskich koniecznie trzeba przypiąć numer startowy, wysmarować giry ben-gayem i zmierzyć czas rozmowy na atestowanej trasie. Druga rzecz, która najczęściej „bawi” moich ankietowanych to atmosfera. Pytam, jaka atmosfera? Pikniku, tak? Bo przecież jeśli się nie ścinasz na całej długości trasy ze swoim ulubionym lokalnym lub wiekowo kategorycznym rywalem, nie rozgrywasz taktycznie z nim biegu, nie zwalniasz, nie przyspieszasz, nie uciekasz, nie wieziesz za nim, w końcu nie atakujesz, mimo braku tlenu, nie zmuszasz się z mroczkami w oczach na ostatnich stu metrach do nadludzkiego foto: RUN TIMES Kilometr pierwszy FELIETON FELIETON wysiłku, to o jakiej atmosferze, w kontekście biegowym, mówisz? O straganach z żelami, żurku i tłoku w szatni? Atmosfera zawodów to atmosfera walki. Potu, bólu, napiętych mięśni, ukradkowych spojrzeń, przełamywania granic swoich możliwości. To też dla mnie naprawdę niezrozumiałe, kiedy względnie młody, szczupły – i jak oznajmia – trenujący mężczyzna, z oboma zdrowymi jądrami produkującymi hormon walki – testosteron, wpada uśmiechnięty na metę biegu na 10km z czasem 48minut, mając możliwości na 38. Biegu, który rozgrywany jest 150km od jego miejsca zamieszkania! Pytam dlaczego? Treningowo, dla zabawy, odpowiada. Jakie były założenia treningowe? Spokojnie pokonać dystans, mówi. A co, nie umiesz spokojnie pokonać 10km na treningu pod domem? Bądź tak łaskaw i zsumuj wszystkie wpisowe oraz koszty dojazdów i inne wydatki związane ze swoimi 33 SPOKOJNIE, JA TYLKO LECĘ W TRUPA startami o charakterze zabawowo-treningowym, a potem się zastanów czy te buty/ciuchy/gadżety biegowe są takie drogie i – jak twierdzisz – absolutnie nie stać cię na nie. Bo być może codzienny komfort treningowy jest jednak ciut więcej wart niż długopis i koszulka z pakietu oraz pamiątkowy medal, który tak naprawdę nie jest żadną zdobyczą. Któryś tam niedzielny poranek, raczej przeciętny. Siedzę sobie lekko skacowany na sofie po dość uroczystych obchodach Święta Zwykłej Soboty i gapię się w bezmyślny sposób w TV. Nie mogę sobie poradzić ze zbyt gorącą kawą zaparzoną w wielkiej szklance bez ucha, która parzy mnie niemiłosiernie to w palce, to w usta. Siorbię ją jednak łapczywie szybkimi, drobnymi łykami, walcząc z gorącym naczyniem, bo z oczywistych powodów chce mi się bardzo pić. Myślę sobie o tym, w jak słabej dyspozycji jestem w tym roku, i o tym, z czego to wynika. Miałem zakusy na to, żeby pojechać na maraton do Gdańska lub Leszna, ale czuję, że jestem bez formy i nie mógłbym skutecznie rywalizować. Coś jednak w świadomości skrzypi, wyje tam wewnątrz. Ubieram strój startowy, ładuję pięć złotych do małej kieszonki spodenek i wychodzę na trening. Jest biegowo nieprzyjemnie – zbyt gorąco, i ciut za mocno wieje. Mam zrobić 30 km długiego, spokojnego wybiegania po 5:15/km. Początkowo realizuję zgodnie z planem. Na 21 km zatrzymuję się na chwilę przy sklepie i kupuję wafelka, soczek pomarańczowy i półlitrową wodę. Wodę na drogę, jak się okazuje. Podejmuję decyzję, by pobiec dalej, dalej niż zakładają wytyczne treningowe. Dokładnie 42,2 km, bo… mam taką chęć, sam nie wiem, potrzebę, bo to bieganie mnie naprawdę bawi i przy okazji sprawdzam czy nie jestem hipokrytą. REKLAMA LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl 41 ROSOMACZO FELIETON Jak sensownie wydać publiczną kasę – czyli potańcówka na mieście K ażda liszka swój ogonek chwali – nasz polski język jest piękny i bogaty, obfituje w takie ładne, obrazowe powiedzenia. Celnie, a nade wszystko jędrnie, ujmują one pewien schemat zachowań. W tym wypadku mowa jest o wyższości naszego, lekko odchylonego, lisiego ogona nad innym. Naszego biegowego ogona. Bo biegacze to, bądźmy szczerzy, dyktatorzy okrutni. Chętnie uszczęśliwiliby tę gorszą połowę ludzkości, która wciąż nie zaznała dzikiej, szalonej, ekstatycznej, zmysłowej przyjemności jaką daje bieg w tłumie po ulicy z wywieszonym jęzorem. Z potem cieknącym z czoła, z płucami, które palą żywym ogniem, z draniem gps-em, który działa według jakichś dziwnych własnych zasad i reguł na ramieniu, no i co najgorsze z tym wrednym, siwym weteranem, który nie dość, że mógłby być naszym ojcem, to jeszcze jest, ściśle rzecz biorąc, tym naszym ojcem, który daje nam w skórę. No czy można nie chcieć doświadczać tego szczęścia? Jak wiadomo ludzie dzielą się na dwie części. Mądrych, zdecydowanych, wiedzących zawsze wszystko lepiej, oraz te urocze, bez których w zasadzie da się żyć, ale to życie jest jakoś w zasadzie takie mało powabne. Ta męska część biegowa robi wszystko co może, żeby tę część damską zwabić do swojego biegowego korralu. Najchętniej wprowadziliby jakiś przymus, ale jednak trochę się takich kroków boją, więc na razie stosują metodę kija i marchewki. Sęk w tym, że kija nie ma, a i marchewka jakaś taka niezbyt smaczna. A wszystko opiera się na niechęci, by nie powiedzieć niezgody, na parę prostych spraw. Faceci mówią, że kobiety nie lubią się pocić. Nie lubią i już. Czasami nawet 42 wykazują empatię perorując: „Co to za przyjemność, śmierdzieć. Nie po to robi się te paznokcie czy inne włosy, żeby je po krótkim czasie musieć znowu robić od nowa. Kobiety nie mają tak silnie rozwiniętego ducha rywalizacji”. I w zasadzie na tym się kończy. A przecież to ani cała prawda ani tylko prawda. Wystarczy się przejśc na dyskotekę żeby zobaczyć, do czego kobiety są zdolne. Kiedy tylko chcą. Bo właśnie chęć jest tu słowem – kluczem. Albo wytrychem jak ktoś woli. Kobiety mogą mieć problem z czterema, pięcioma godzinami wysiłku o średniej intensywności (typu maraton), ale nie z sześciogodzinną serią inetrwałów w postaci szleństwa na parkiecie. Danielsowski threshold przeplatany fartlekiem, dla relaksu kilka minutówek, rytmów – o tak. Taki wysiłek kobiece serce rozumie i przyjmuje, na to nie żal mu ani paznokci, ani fryzury. Ba, do tego trzeba zrobić i jedno i drugie. A potem dwu, góra trzydniowa regeneracja i można zacząć od nowa. Albo nawet zgrupować te akcenty jeden po drugim, bo dlaczego nie? Bycie kobietą w końcu zobowiązuje. Mężczyźni, biegający mężczyźni robią błąd. Chcą zawracać Wisłę kijem, walczyć z kobiecą naturą i przerabiać ją na taką nieco bardziej męską. Można? Można, żyjemy w takich czasach, że modelki raczej nie pobudzają tęsknych westchnień samców. Można, pytanie po co? Proponuję radykalne działanie. Panowie – dajmy sobie spokój z tym bajzlem. Jesteśmy facetami, damy sobie radę. Ba, tego się od nas oczekuje, dawania sobie rady. Mamy być mężczyznami, twardymi jak stal nadeuktoidalna. Nie musimy mieć setek imprez organizowanych przez miasto, wystarczy nam kilka. Na pozostałe LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl Tekst: Artur Dębicki zarobimy i zorganizujemy je sami. A pieniądze z ratusza, zamiast na imprezy biegowe, przeznaczmy lepiej na otwarte potańcówki, dla wszystkich. Widzę to tak. Raz bądź dwa razy w tygodniu jest impreza taneczna. Jakieś fajne miejsce. Kobiety wstęp wolny. Od ósmej do białego rana. Pełny szał. Plusy? Same. Po pierwsze w dobie wyhamowania przyrostu naturalnego w Polsce takie działanie nieco by temu przeciwdziałało. Po drugie sprawność i kondycja piękniejszej części naszej populacji wzrosłaby niepomiernie, do tego osiągając efekt, wpisywany do regulaminów biegów, znacznie szybciej i skuteczniej. Po trzecie oderwałoby to je od wlepiania swoich modrych oczu w ekrany smartfonów i skierowałoby ich energię w stronę prawdziwych ludzi, nie bytów wirtualnych. A po czwarte i według mnie najważniejsze, nasze kochane panie byłyby po prostu szczęśliwsze. Spójrzmy prawdzie w oczy, jeśli czegoś na pewno nie potrzebujemy, to dużej liczby sfrustrowanych, nieszczęśliwych kobiet. Wyszaleją się, wyszumią, wygadają, wywalą całą złą energię z siebie – nie byłoby wspaniale? Nie mówiąc o tym, że nam też by się to przydało. Chcąc się na koniec trochę podlizać biegowemu bractwu zaproponuję następujace rozwiązanie. Potańcówka w sobotę, po biegu typu piątka, dyszka, połówka. Panowie startujący w zawodach otrzymują w pakiecie startowym wstęp (czyli inaczej mówiac rozruch po zawodach w uroczym towarzystwie) całkiem gratis. To chyba lepsze niż kolejna koszulka techniczna w pakiecie. No i jak Wam się to podoba? NAJWAŻNIEJSZY JEST ZAWODNIK FELIETON Tekst: Łukasz Panfil Bolączki Pauli R. K toś, kto nie wie kim jest ta osoba, na pewno nie wpadnie na to, że w jej łydkach drzemie około stu pięćdziesięciu tysięcy wybieganych kilometrów. Porusza się lekko, sprawia wrażenie zadowolonej i spełnionej. I pewnie tak jest. W ten sposób postrzegają ją fani. Setki wygranych biegów, rekordy świata i Europy, medale z międzynarodowych imprez. Tak było. Dziś na krok przed oficjalnym końcem kariery manager Pauli odbiera dziesiątki telefonów dziennie. Otrzymuje setki propozycji uczestnictwa w przeróżnych projektach, obecności na podniosłych i niekoniecznie ważnych uroczystościach. Plon zbierany po ćwierćwieczu ciężkiej pracy jest w pełni zasłużony. Ale orka, którą Radcliffe wykonywała przez dwie i pół dekady przypominała wielokrotnie brodzenie pługiem w glebach klasy szóstej. 11 października 2014. 12:30. Port Lotniczy im. Lecha Wałęsy. Z samolotu wysiada rozpromieniona, szczupła blondynka. O wieku kobiet się nie mówi, ale wygląda na jakieś dziesięć lat mniej niż ma w rzeczywistości. foto: Łukasz Panfil Drewniane Medale Uważa się, że jedyną szpilką w karierze Brytyjki jest brak medalu olimpijskiego. Los był jednak bardziej wyrafinowany w swojej złośliwości. Lista występów kończonych o włos od okrągłego szczęścia ciągnęła się przez dobrą dekadę. Już w swoim pierwszym międzynarodowym występie na Mistrzostwach Europy Juniorów w greckich Salonikach Paula przybiegła na czwartym miejscu. Rok później na światowym czempionacie sytuacja powtórzyła się. 3000 metrów było dla niej nieco za krótkie, zatem z radością przyjęła informację o zastąpieniu na wielkich imprezach „trójki” „piątką”. Na dorosłych już MŚ w Goeteborgu Radcliffe znów znalazła się poza strefą medalową kończąc bieg na piątym miejscu. Ta sama pozycja przypadła jej rok później podczas olimpijskiego debiutu w Atlancie. Mistrzostwa Świata w Atenach, Edmonton i Igrzyska Olimpijskie w Sydney przyniosły jej grad... drewnianych medali. Iście imponująca kolekcja czwartych miejsc. Wyjątkiem potwierdzającym regułę był tytuł wicemistrzyni świata na 10000m wywieziony z Sewilli w 1999 roku. Fatum wielkich imprez ciągnęło się do końca występów Brytyjki na ich arenach. Igrzyska Olimpijskie w Atenach okazały się jednym z największych indywidualnych dramatów w nowożytnej historii tej imprezy. Rok wcześniej Paula ustanowiła dwa rekordy świata – maratoński i na uliczne 10km. Półtora miesiąca przed IO poprawiła rekord Europy na 5000m i uzyskała drugi czas w karierze na dystansie dwukrotnie dłuższym – fenomenalne 30:17. Dwudziestego drugiego sierpnia 2004 roku miliony ludzi na świecie oglądało koniec rywalizacji Królowej Maratonu na 6km przed LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl metą. Łzy i rozpacz spotęgował zjazd na bocznicę 5 dni później podczas finału na 10000 m. 4 lata później start w swoich czwartych igrzyskach Brytyjka kończyła na dwudziestym trzecim miejscu... Oczywiście Paula odnosiła również sukcesy medalowe jednak oprócz tego najwyższej wartości – tytułu Mistrzyni Świata w maratonie pozostałe były znacznie mniej medialne. Echa Trzech złotych medali światowego czempionatu w półmaratonie i dwóch zdobytych w biegach przełajowych były jednak bardziej ciche niż te zdobywane na głównych arenach lekkoatletycznych. Cień Szabo Równolegle do kariery Pauli Radcliffe rozwijała się inna błyskotliwa droga rumuńskiej gwiazdy Gabrieli Szabo. Gabi była pod każdym względem inna 43 od Pauli. Dwa lata młodsza, 21 cm niższa i znacznie szybsza. Te dwa lata różnicy było w początkach przygody ze sportem znaczną wydawałoby się przewagą na korzyść Radcliffe. Szabo była jednak absolutną mistrzynią skuteczności. Jako szesnastolatka wygrała Mistrzostwa Europy Juniorów startując z dziewczętami 2 i 3 lata starszymi. Radcliffe była czwarta... W latach 1995-2001 Rumunka wygrywała prawie wszystko co do wygrania było możliwe. Porównując progresję wyników obydwu pań z tego okresu można stwierdzić iż są to niemal kserokopie. W erze zdominowanej przez zawodniczki afrykańskie dwie Europejki poczynały sobie wyśmienicie hasając na 3000 i 5000 metrów 8:21 i 14:31 Szabo, 8:22 i 14:29 Radcliffe. Mimo tak bardzo zbliżonych rezultatów dziewczyny prezentowały dwa różne typy. Gabriela była przedłużoną „średniaczką”, Paula typową specjalistką od długich dystansów. W perspektywie rozgrywek o najwyższe trofea Rumunka miała zatem asa rękawie. Imprezy międzynarodowe rządzą się swoimi prawami. Biegi rozgrywane są zazwyczaj w wolnym tempie co zwiększa szanse zawodniczek dysponujących 44 większymi możliwościami szybkościowymi. Szabo z genialnym rekordem życiowym na 1500 m 3:56.97 i piorunującym finiszem mogła być spokojna o decydujące rozstrzygnięcia. Radcliffe, której bronią było potężne tempo nie liczyła się zupełnie w biegach rozgrywanych na ostatnich kilkuset metrach dystansu. Srebro MŚ i złoto ME zdobyła forsując gigantyczne prędkości od pierwszych metrów rywalizacji. Nieprzypadkowo Brytyjka porównywana jest najczęściej do Australijczyka Rona Clarke’a, który mimo wielokrotnego poprawiania rekordów świata zdobył zaledwie jeden, brązowy medal olimpijski. Gabriela Szabo jest w pewnym sensie odbiciem sukcesów, za którymi całą karierę goniła Paula Radcliffe. Chichot (rosyjskiego) losu Szabo torowała swoją sportową ścieżkę katorżniczą pracą i darzyła się z Paulą szacunkiem. Tego samego nie można powiedzieć o relacji Radcliffe z Rosjanką Olgą Jegorową i procesie treningowym tej drugiej. Ogromny skandal jaki towarzyszył pierwszym Mistrzostwom Świata w XXI LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl FELIETON wieku wywołała właśnie Jegorowa. Wprowadzane w życie nowe testy diagnozujące sztuczne wprowadzanie do organizmu erytropoetyny wykazały stosowanie tegoż hormonu przez Rosjankę. Radcliffe swój zdecydowany głos przeciwko udziałowi Olgi w finałowym biegu na 5000 m wyraziła wywieszając na trybunach stadionu w Edmonton transparent „EPO cheats out!”. Hasło „Wynocha EPO-bandyci”, stało się niemal symbolem walki z tą formą dopingu. Jegorowa zdobyła złoty medal i nie poniosła żadnych konsekwencji. 20 dni po MŚ Rosjanka ustanowiła rekord Europy na 5000 metrów. Trzy lata później największym show rozgrywek Europejskiej Superligi Lekkoatletycznej w Bydgoszczy był występ Pauli Radcliffe na 5000 m. Zawodniczka nie oszczędzała się. W pogoni za rekordem świata Elvan Abeylegesse ustanowionym 9 dni wcześniej minęła 3 km w kosmicznym tempie 8:39! Ostatecznie do poprawy wyniku naturalizowanej Turczynki zabrakło pięciu sekund. Radość zawodniczki była jednak ogromna, bo oto poprawiła rekord Europy należący do Olgi Jegorowej! 14:29.11 było rezultatem 21 setnych lepszym od wyniku Rosjanki. Osiągnięcie Pauli było symbolicznym triumfem czystych wartości i dowodem na absolutną zasadność hasła „EPO cheats out”. W pamiętnym bydgoskim biegu jakieś 140 metrów do triumfującej Radcliffe straciła druga zawodniczka Lilija Szobuchowa. Rosjanka czyniąca niebywałe postępy, cztery lata później podczas mistrzostw swojego kraju poprawiła rekord Europy Pauli ustalając go na 14:23.75. Mimo iż jej nadzwyczajne wyniki budziły pewne podejrzenia, kontrole antydopingowe wypadały zawsze negatywnie. Dopiero po wprowadzeniu paszportów biologicznych okazało się, że parametry Szobuchowej wskazują na stosowanie niedozwolonych środków. Rosjance oprócz nałożenia dwuletniej kary dyskwalifikacji anulowano wszystkie osiągnięcia z lat 2009 – 2014. Niestety rekord Europy na 5000 m ustanowiła w roku 2008, foto: Łukasz Panfil NAJWAŻNIEJSZY JEST ZAWODNIK FELIETON nie wróci więc w posiadanie Pauli Radcliffe. Ciężko oprzeć się wrażeniu, że Brytyjka znalazła się w kleszczach długoletniego procesu „koksowanych” Rosjanek. Malkontenci i prześmiewcy foto: Łukasz Panfil Radcliffe przez pierwsze lata swojej międzynarodowej kariery była obiektem kpin komentatorów sportowych. Faktem jest, że harmonię jej nienagannego stylu biegania burzył nienaturalny ruch szyi, a co za tym idzie głowy. Zjawisko absolutnie wyjątkowe i niezrozumiałe. Widz odnosił wrażenie, że zawodniczka utrudnia sobie najprostszą formę ruchu. Pojawiały się spekulacje czy to nie aby tik nerwowy. Organizm Brytyjki w taki właśnie sposób reagował na zmęczenie, im wyższy jego stopnień tym obszerniejszy zakres ruchów. Zmęczeniowe zachowania zawodników bywają przeróżne – odchylona głowa, jej ruchy poprzeczne czy przeróżna galeria grymasów na twarzy. Suma ruchów, które podczas biegu wykonywała Paula była ewenementem na skalę stu letniej historii lekkiej atletyki. Uszczypliwe komentarze zniknęły dopiero po kolejnych niebotycznych wyczynach zawodniczki. NAJWAŻNIEJSZY JEST ZAWODNIK 11 lat rekordem świata , ale nigdy nie doczekał się IAAF-owskiej ratyfikacji. Akceptacji rekordu, w tym przypadku kontynentu, doczekał się natomiast wynik uzyskany w biegu na 10000 m. Mistrzostwa Europy w Monachium Radcliffe kończyła z tytułem mistrzowskim i czasem 30:01.09. Tuż po przekroczeniu mety na „Olympiastadium” komentatorzy z jednej strony niby zachwyceni, skupili się na żalu z powodu niezdobycia półgodzinnego bastionu. „Szkoda, że nie zeszła poniżej 30 minut”. Brytyjka rozegrała przedstawienie jednej aktorki, bo druga na mecie, również wspaniała zawodniczka Irlandka Sonia O’Sullivan została zmiażdżona 46-sekundową stratą. Paula minęła 5km w 14:57.65. Brak jakiegokolwiek wsparcia w postaci równorzędnej rywalki spowodował nieznaczny spadek tempa odkładający ułamki sekund ponad trzydziestominutową barierę. Obciążenie psychiczne sportowców na najwyższym poziomie światowym jest sumą szeregu czynników, o których przeciętny kibic nie ma pojęcia. Nieprzychylne media. Wewnętrzna rywalizacja z jednym rywalem. Trawiąca morale wiedza o niewłaściwym postępowaniu konkurentów. Oczekiwania publiczności. Świadomość własnych słabości w obliczu niepomyślnie układającej się rywalizacji. Podważanie wiarygodności uzyskiwanych wyników. Gotowość na grad nieprzyjemności w połączeniu z niemal całorocznym programowaniem organizmu na najwyższe obroty czasami przerasta zawodnika. Patrząc dziś na Paulę Radcliffe można być pewnym, że jej nic nie przerosło. Czy brak medali olimpijskich jest ważny? Trzeba zadać sobie pytanie – czego oczekujemy? Gwiazdorskich, odtwórców wielkiego show na miarę Carla Lewisa czy Flo-Jo? Uginających się pod ciężarem medali olimpijskich herosów, owianych jednak smugą dożywotniej niepewności o czystość gry? Ja wolę skromną, uśmiechniętą, przypominającą fi lmowe „dziewczyny z sąsiedztwa” Paulę Radcliffe. Tym największego kalibru był na pewno rekord świata w maratonie. Po jego ustanowieniu ktoś wpadł na pomysł, aby oddzielnie klasyfikować wyniki uzyskane z udziałem mężczyzn i te w maratonach wyłącznie dla kobiet. Pomysł automatycznie podpisywał Radcliffowe 2:15:25 jako mniej wartościowe. Propozycja wzbudziła niemałe zamieszanie w środowisku, głównie ze względu na znikome występowanie biegów wyłącznie dla pań. Ostatecznie projekt nie wszedł w życie i atak zza biurka na rekord Pauli na szczęście zakończył się niepowodzeniem. Również nieudana okazała się próba wpisania jej życiówki na dystansie połowę krótszym w rekordową tabelę. Najlepszy wynik Pauli w półmaratonie nie może być oficjalnym ze względu na nieregulaminową trasę w Newcastle. Byłby przez LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl 45 OCOCHODZIWBIEGU FELIETON Zejść czy nie zejść – oto jest pytanie... Kilka tygodni temu dwóch moich kolegów – nazwijmy ich Bartek i Jurek, wzięło udział w maratonie. Obaj mieli ten sam cel – uzyskanie czasu poniżej 3 godzin. Jurek (PB – 2:51) miał w sierpniu operację łękotki – kilka tygodni przerwy (lekarze zalecili więcej, ale ich zignorował). Obaj ostatnich parę tygodni biegali z bólem, ale ponieważ obaj są bardzo ambitni i nie zwykli zmieniać planów z powodu takich drobiazgów – w niedzielny poranek zameldowali się na starcie w pełnej gotowości, zdeterminowani zrealizować cel wynikowy. Do 16-18 km wszystko szło zgodnie z planem czyli po 4:13 – 4:15/km, ale po połówce było już tylko gorzej. Bartek postanowił na 25 km zejść z trasy ponieważ ani tętno ani ogólne samopoczucie nie pozostawiały złudzeń co do tego, że dzisiaj założonego planu (połamania 3 godzin) nie zrealizuje. Jurek, mimo spadku tempa spowodowanego bólem kolana i zaległościami treningowymi, Gallowayem (od 28 km) dotarł do mety w 3 godziny i 21 minut. Bartek i Jurek są moimi podopiecznymi i jeszcze tego samego dnia analizowaliśmy wspólnie ich starty. Z pełnym przekonaniem poparłem decyzję Bartka, a jednocześnie poddałem ostrej krytyce występ Jurka. Dlaczego? To proste: kontynuowanie biegu przez Jurka było 46 delikatnie mówiąc nierozsądne, było tylko niepotrzebną eksploatacją, której nieuniknioną konsekwencją będzie obniżenie możliwości w kolejnych startach. Z tych samych powodów Bartek podjął jak najbardziej właściwą decyzję i mógłby bez szkód dla organizmu gdyby tylko chciał znów stanąć na starcie maratonu. Oczywiście, w tym przypadku również jest drugi koniec kija – każde zejście z trasy to uchylenie drzwi z napisem „DNF”. Podczas kolejnego startu te drzwi są wciąż otwarte i w momencie kryzysu, który jest nierozłączną częścią każdego biegu długiego, łatwiej znów z nich skorzystać... ponieważ są już otwarte. Wiem jednak z własnego były chodziarz, czynny biegacz doświadczenia, że jeden, dwa udane starty (zakończone osiągnięciem mety) znów zamykają te drzwi. Tak więc temat wydawał się zamknięty aż do poniedziałku kiedy to Wojtek Staszewski na swoim blogu zatytułował swój nowy odcinek: „Startoza” i zdefiniował ją jako ”najpoważniejszą jednostkę chorobową biegaczy”, która „Przybiera różne formy, przy ostrym przebiegu może być groźna dla zdrowia. Ale przeważnie jest groźna – tylko i aż – dla wyniku”. W jednej z odmian startozy posłużył się przykładem Bartka, wrzucając przy okazji „kamyczek do ogródka” mojego warsztatu trenerskiego: „Jest jeszcze startoza, która paraliżuje całkowicie. Dlaczego Podopieczny (Beztlena) Bartek znów schodzi z trasy? Czytałem, tętno. Ale skąd bierze się ten objaw somatyczny. Moim zdaniem to jeszcze inna forma startozy.” Oczywiście wszedłem z Wojtkiem w polemikę: beztlen (...) Myślę, że wszystko zależy od tego jakie stawiamy sobie cele. Bartek nie stawia sobie za cel na maraton wyniku o 15’ gorszego od swojej aktualnej życiówki – ponieważ wówczas ten start to byłby raczej trening: BC1 + BC2. My zawsze, bez względu na okoliczności (Bartek biegł z urazem mięśnia czworogłowego) stawiamy sobie cel na granicy możliwości. Co do DNF – czasami lepiej/mądrzej jest zejść z trasy, by w następnym starcie pobiec szybciej czy móc wystartować wcześniej w kolejnym półmaratonie czy maratonie. Często kontynuowanie biegu delikatnie mówiąc nie jest rozsądne, jest tylko niepotrzebną eksploatacją, której nieuniknioną konsekwencją w kolejnych startach jest regres. Jestem zwolennikiem myślenia LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl foto: FotoMaraton.pl D la obu cel ten był celem bardzo ambitnym, biorąc pod uwagę okoliczności. Bartek (PB – 3:02) zimę przepracował bardzo dobrze, w marcu w półmaratonie pobił o ponad dwie minuty swój rekord życiowy (1:22), ale w lipcu coś zaczęło się psuć – uraz mięśnia czworogłowego, liczne delegacje, stres w pracy. Wszystko to spowodowało, że ważne treningi trzeba było przekładać, a czas uciekał. Tekst: Tomasz Lipiec FELIETON OCOCHODZIWBIEGU podczas realizacji planu treningowego, ale również podczas startów o przyszłości. Taka fi lozofia treningu, podejścia do startów prowadzi moich zawodników do życiówek (...) wojciech.staszewski (...) Bartek miał od zawsze nadmierną chęć do schodzenia z trasy, pamiętam, jak kiedyś zszedł na Biegu Powstania, kiedy nie dość, że miał szansę na życiówkę, to mógł po raz pierwszy pokonać swojego trenera (tj. mnie), co wtedy było dla niego poza zasięgiem (dziś oczywiście jest inaczej, to Bartek jest poza moim zasięgiem, żeby była jasność). Nie wiem, czy sensowne było teraz zejście Bartka z trasy, wiem tylko, że Bartkowi ta nadmierna asekuracja przeszkadza w osiąganiu częściej radości na mecie. To jedna z form startozy (...) Polemizując z Wojtkiem, którego żeby była jasność lubię i cenię, miałem w tyle głowy Jego występ w wydarzeniu, które organizuję czyli PZU Festiwalu Biegowym w Krynicy Zdroju. Wojtek wystartował w Biegu 7 Dolin na dystansie 100 km. Dotarł do mety na 20 minut przed zamknięciem mety (limit 17 godzin) kompletnie wyczerpany. Napisał wtedy : „Przebiec (Bieg 7 Dolin) to znaczy w moim pojęciu pokonać tę trasę w jakieś 12-13 godzin, bo takie czasy potrafią mieć moi znajomi trójkołamacze. Bieg kończy się szybko, za Halą Łabowską (22 km biegu!) wszyscy zaczynają mnie wyprzedzać. Chyba wyglądam źle, bo dwie osoby zagadują, czy mi nie pomóc. Pomóc może mi tylko jedno: kontuzja. Wtedy mógłbym rozłożyć ręce i zejść z trasy bez wyrzutów sumienia.” ...i tu jest istota problemu – moim zdaniem jest wiele sytuacji kiedy można czy wręcz należy zejść z trasy, a kontynuowanie rzeźby (bo przecież nie biegu) świadczy o braku rozsądku. Na pytanie: kiedy? Odpowiadam: jak najszybciej... i jak najszybciej wystartować w kolejnych zawodach. LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl 47 z małej litery FELIETON gorąc robert „cichy” cichocki kroić, ale już nie mam sił nawet na to. gorąco – w sumie pojęcie względne, ale dla mnie upał to wszystko co ma powyżej 14°C, więc czuję się jak biedronka przypiekana szkłem powiększającym. i ta myśl natrętna w głowie – na cholerę mi to. gorąco. za mną ósmy kilometr przebijania się przez ścianę ognia i chwila wytchnienia w lesie. zamiast lawy, jest tylko wrzątek. gorąco. a mnie znów nachodzi na myślenie na cholerę mi to. chciałoby się napisać, że dla piękna przyrody. akurat, póki co klnę jak wściekły na pajęczynę co jakieś wredne bydle utkało na trasie biegu i która nie została mało zjedzona przeze mnie. że niby powinienem się cieszyć, bo świadczy to o tym, że jestem pierwszy tutaj w tym miejscu, w końcu gdzieś pierwszy, ale tak mi do śmiechu, jak imadłu do delikatności. gorąco. kilometry mijają w tempie skazańca popylającego na szafot, w głowie wciąż ta sama pustka, nogi, cytując klasyka, otóż nogi są ciężkie jak z waty, a w powietrzu brakuje już płuc. gorąco. a jednak lubię to, lubię się złachać jak pies, lubię te uczucie kiedy wiem, że nie przebiegnę już ani metra a robię kilometry. kiedy nie mam sił już na nic, a robię podbieg z tętnem szybującym w kosmosie, kiedy mam dość wszystkiego, a wychodzę codziennie, mimo braku chęci, upału. wspominałem już że gorąco? mimo tego, że kompletnie nie przekłada się to na wyniki, że niedługo dzieci z przedszkola będą biegać szybciej ode mnie, że wszystko boli, boli tak, że poranny spacer do toalety będę niedługo z balkonikiem pchanym przed sobą wykonywał, że w ogóle ciemno, straszno i gorąco. nie bardzo wiem, po co mi to, wiem, że muszę. pewnie pcha mnie niewidzialna ręka rynku, w końcu tyle szmalu poszło już w bieganie, ale kolokwialnie mówiąc – wali mnie to, wychodzę nawet na przekór tej ręce. bo wiem, że „będę biegł, będę szedł, nie dam się” i już wiem dlaczego to robię. bo mogę. kota dawno nie było: foto: cichy masakra, gorąc jak jedna wielka glątwa otacza mnie ze wszystkich stron. myślenie o bieganiu powoduje, że pot lecący po plecach, leci dwa razy mocniej a trzeba wyjść na trening. trzeba? sam nie wiem, nikt mi nie każe, nie płacą mi za to, w sumie cholera wie dlaczego, bo to raczej ja utrzymuje pół sklepów biegowych w kraju, więc na kiego wała to robię? nie wiem, za gorąco na takie pytania. ubranie butów w tę pogodę męczy bardziej niż nie ubieranie butów w taką pogodę. inna sprawa, że gdzieś kiedyś czytałem, iż buty się wzuwa nie ubiera. ja jednak ambitnie ubrałem wiec pewnie dlatego mnie to zmęczyło tak, że wzuwać już nie miałem ochoty. schodzę powoli ze schodów, łydki zmasakrowane bieganiem naturalnym, bolą bardziej niż na setnym kilometrze GWiNTa, ale schodzę. ależ boli. kuśtyk,kuśtyk, nadchodzę. drżyjcie tempa, padajcie na twarz kilometraże, klękajcie narody i przewyższenia. oto ja. nagiepeesowany, gotowy do walki, ruszam. już po minucie zastanawiam się czy nie wrócić z powrotem po nóż, w końcu czymś te powietrze trzeba Tekst: 48 LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl FELIETON Czarno na białym O foto: archiwum własne - Charles Maina, archiwum własne - Tibebu Yegezaw czarnych biegaczach wiemy z reguły tyle, że są szybcy. Najsławniejsi długodystansowcy pochodzą z Kenii i Etiopii. Niemalże w każdych zawodach, w których startują zawodnicy z tych właśnie krajów rozdysponowują między siebie zwycięskie pule nagród. Udzielają krótkiego wywiadu na konferencji przedbiegowej, zapewniając, że są w dobrej kondycji, że trening dotychczas uskuteczniany idzie im dobrze i że o ile pogoda będzie sprzyjająca w dniu startu dadzą z siebie wszystko, by ustanowić nowy rekord trasy. Następnie startują i zgodnie z zapowiedzią wygrywają z nowym rekordem trasy na swoim koncie. Na konferencji pobiegowej znowu można usłyszeć, zdawać by się mogło wyuczone na pamięć zdania typu: bieg był dobry, jestem zadowolony/a z uzyskanego czasu, pozytywna atmosfera i doping bardzo mi pomogły, chętnie wrócę tu za rok. Dziennikarze skwapliwie spisują każdą sentencję, dopełniają ją informacją o uzyskanych wynikach i zdjęciami z zawodów Agata Dziubałka i relacja trafia do mediów. Afrykańscy zawodnicy tak samo anonimowi jak przyjechali – wyjeżdżają. W trakcie tegorocznych podróży miałam okazję poznać wielu zawodników z czarnej biegowej elity. Przyjrzeć się im z bliska nie tylko w trakcie zawodów, w pełnym biegu, ale także podczas ich normalnego funkcjonowania. Porozmawiać nie tyle o ich treningu, ale o tym jak żyją, co robią poza bieganiem, jakie mają plany po zakończeniu kariery. Moim celem było bliższe poznanie ich. Wspólnie z nimi wyłapywałam różnice w sposobie życia i bycia między nimi i nami, Europejczykami. Różnic jest sporo, głównie mentalnych. Jednak ich otwartość, dziecięca wręcz radość i chęć do poznawania nowych rzeczy sprawiła, że bardzo szybko złapaliśmy przyjacielski kontakt. Były to dla mnie bardzo ważne doświadczenia, które sprawiły, że zapragnęłam te znajomości kontynuować i rozwijać. Dwójce z nich, Charlsowi i Tibebu Charles Wachira Maina (KEN, ur. 11.10.1982 r.) 10 km, PB 28:09, 2010 r. Half Marathon, PB 1:01:13, 2010 r. Marathon, PB 2:13:30, 2014 r. Biegam od 3 lat. Interesuję się lekkoatletyką. Będę pisać o najszybszych biegaczach na świecie. zaproponowałam pisanie bloga na łamach RunTimes’a. W tym miejscu będą dzielić się z Wami swoimi doświadczeniami biegowymi, życiowymi, przemyśleniami i spostrzeżeniami, na nie tylko biegowe tematy. Będą pisać m.in. o swoich miesięcznych treningach, startach w zawodach, planach i marzeniach. Kenia i Etiopia – dwa spojrzenia na trening, bieganie, życie. Różne czy tożsame? Zapraszam Was do zagłębienia się w ich blogi, których treści są specjalnie drukowane w oryginalnej formie (wersja polska jest dostępna w naszym internetowym wydaniu). Zachęcam Was także do przesyłania pytań, które chcielibyście im zadać. A teraz z nieskrywaną radością przedstawiam Wam naszych bohaterów. A najlepiej jak zrobią to oni sami. Charles Wachira Maina Tibebu Woubet Yegezaw Tibebu Woubet Yegezaw (ETH, ur. 29.05.1992 r.) Tibebu jak do tej pory nie startował w żadnych oficjalnych zawodach, w których mógłby udokumetować swoje możliwości biegowe. LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl 49 CHARLES THE RUNNER M y name is Charles Wachira Maina. I am a Kenyan athlete born in 11.10.1982 so I’m 32 years old now. I appreciate the editors „RUN TIMES” magazine, many amateur runners and also the experienced ones seek more knowledge of how they can improve their running styles and achieve their goals in sprints/short, middle and long distance respectively. Many questions are asked as to why certain athletes in a certain region of the world are performing better in certain events than others. This is not a matter of jigsaw puzzle because when well trained, any athlete can perform wonders. As a matter of fact many athletes hides their identity when it comes to that but for me, I am very open. I have a wife and three kids. My wife is called Lucy Njeri Mugo. She is such a caring and a loving wife. She is taking care of the kids as well as some of small businesses within. She has given me time to train and compete and more so she enjoys the little time we spend together. My first born is a son called Gefferson Maina Wachira aged 9 years. He is in school class 3 in primary level. The second born is a son also called Willberforce Mugo Wachira aged 5 years and also in school. The third and last one is a girl Valentine Wanjiku Wachira aged 1yr 9 months. We live in Nairobi all together but for me I roam all over Kenya for training. They all understand the nature of my work and when we are together we share what each one of us knows best. 50 At their age, it is hard to tell what they are capable of doing and what they are not because I see them taking many things and can make me sleepless if I go against their wish. I have a slogan that says: life is running. I find it most interesting in this life because, I meet lots of people, I visit many places and all the time I learn something new. I got my first outing on 24th May 2008. I travelled to Brazil where I was to run Sao Paulo Marathon. I did not know what kind of people or phenomena to meet but I was brave because generally, I have an ability to adjust. I was shocked to know that the Brazilians speak in Portuguese language. The guys that I was to stay with could not even say one word in English and so I had some hard time but not for too long. After duration of two week, I could speak in Portuguese although not so fluent. So to be precise I have been running for 7 years now. Many people do ask me when I train because they only see me in competitions. One thing I can say is that, there is a difference between an elite and an amateur runner. As an elite, I only require a very short period of training to condition my body. Training is full of dynamics. When I am out of competition season, that is when I do strenghthening workout LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl Text: Charles Wachira Maina like gym, hill climbing, anaerobic training, extensive speed training and long distances. All I do is to accept the nature of my work and I try to run and exploit the virgin lands of extreme high altitude that other athletes cannot afford. Again, I can train at any time of the day no matter whether it is sunny or not. I explore the inside and outside of my body and I know that if I fall at 35km mark today, tomorrow I will fall at 40km so the more I train, the more I gain. At the moment, I am training in a place called Kapsabet here in Kenya. We do not have coaches but we have Senior Athletes governing the whole group and issuing out the training programmes. What I actually do is that, if I differ with a certain training programme, I normally train on my own. Sometimes the group might be going for 38km and I am training for 21km, so why should I do it? We have days of speed works within a week be it fartlek or track intervals. We also do repetitions in hills or even we select a longer distance with many hills. At times we can have flat course and do longer speed on the road. That is why I say running has science in it and in order to monitor that science and put it to work, you need more practical than theory. LIFE IS RUNNING. I am sure you will see me holding bigger world tittles. That is not the end of the story, I will write you more when I am out of the Bush. LET US RUN TOGETHER YOU AND I. foto: archiwum własne - Charles Maina Charles The Runner FELIETON FELIETON TIBE’S RUNSTORY Part 1 F irst of all I would like to thank for giving this kind of chance to write in this kind and sociable „RUN TIMES” Magazine. Here is my detail information: I am Tibebu Woubet Yegezaw. I’m from Ethiopia. My date of birth is 29th of May 1992. I am 22 years old now. I live in Ethiopia, Addis Ababa. My parents also live in Addis Ababa, Arat Kilo area, they are far away from me. I have two brothers and two sisters. I live alone because my father does not allowe me go out early in the morning. My father is 75 years old and my mother 60 years old. They need to work hard, that’s why they are not interested to support my idea. They want me to have some good job for money and they are fear to me when I go early in the morning. They expect as someone may kill me. So I understand their fear and idea also but I try to achieve my plan by working hard on my trainings and by work some other additional work to buy food and clothes. Text: Tibebu Woubet Yegezaw ready to run an international race 5km, 10km, 15km and a half marathon race. In my everyday life in the early morning I go to my training with my team, means (2 or 3 boys). Then, after the training I go to work because without this work I can’t do any training, because I must eat to do this training. Of course I know that work has an impact on my training but I will cooperate this two: my training and my work till one day I get an international race and I win that international race. After that I will work only on my training fully, because I will get something to eat and to wear. I train in a club – it is called Yaya Sport Club (Shambel Eshetu Tura sport club). The number of athletes are more than 80, both male and female. Especially on Saturday and Sunday there are so many athletes that the number increases over 80 athletes. That is because different clubs athletes also join us to run on Saturday. There are different age group but majority athletes are above 21 age, including me. foto: archiwum własne - Tibebu Yegezaw I rent and live in a small house because I am not able to afford to rent other house that have a bathroom and bedroom and so on. I live in Yeka Kifleketema, near Kotebe University College and the street I usually run is Tafo road – it is on a high altitude in this area. I work in one of private little company that distributies cheeps (the product of potatos), I am a seller. I distribute it to the super markets. I earn 900 birr, it means 50$ per month. I pay 350 birr (20$) for that small house and the rest for food, clothes I wear in a 6 month or in a year. I started my training here in 2000 E.C, which means (2008 G.C). I have been training till now and I am in a good condition, which means I am I train today 1:40:00 at the morning, at night I’ll train easy 00:40:00 and stretch my muscles. If the club is available I go to the club with this team. If the club is not available we go to train our training by expecting how does the next club training look like. For example if the next training (in the club) is speed we train today easy training like 1 hour and some gymnastics. I usually run in Tafo road race and in Mesalemiya Gebrel area forest, Sullulta, Entoto area because this area altitude and climate is better from other. For example Mesalemiya Gebrel area forest is >3500 above from see level. When you run in this place and you bring a good time, I tell you the truth at any race you win the race 98% for sure. This all places are a high zone but I don’t go alone. You must train with similar friends when you are in good condition. They also must have a good condition to come together otherwise it is difficult. I go with the club on different club competitions but I don’t go outside the country, I run only in Ethiopia, in different cities and regions. I try to go outside the country to run but I need money to cover my transport and visa costs. I am not able to get any money from the club but I pay 20 birr for the club per month. My running idol is Kenennisa Bekele and Haile Gebrselassie. I have met Haile a lot of time on training, on forest training mostly. I don’t train with him. I know he achieved a lot in his sport life but in his personal life he doesn’t help other athletes. But I admire him by his sport achievement. I train twice a day. For example when LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl 51 CHARLES THE RUNNER N azywam się Charles Wachira Maina. Jestem kenijskim sportowcem, biegaczem, urodzonym 11.10.1982 roku, tak więc mam obecnie 32 lata. Doceniam wydawców „RUN TIMES”, ponieważ wielu biegaczy amatorów, ale także i tych doświadczonych szuka więcej informacji na temat tego w jaki sposób mogą poprawić swój biegowy styl i osiągnąć swoje cele na krótkich/sprinterskich, średnich czy też długich dystansach. Wiele pytań jest zadawanych odnośnie tego dlaczego pewni sportowcy, pochodzący z określonych regionów świata wypadają na zawodach lepiej niż inni. To nie jest sprawa układanki z puzzli, ponieważ każdy dobrze wytrenowany sportowiec może zdziałać cuda. Faktem jest to, że wielu sportowców ukrywa swoją tożsamość i szczegóły z życia prywatnego, ale jeśli chodzi o mnie, to jestem bardzo otwartą osobą. Mam żonę i trójkę dzieci. Moja żona ma na imię Lucy Njeri Mugo. Jest bardzo troskliwą i kochającą żoną. Opiekuje się naszymi dziećmi oraz prowadzi mały biznes równocześnie. Daje mi czas na moje treningi i starty w zawodach i cieszy się tymi nielicznymi chwilami, które spędzamy razem. Mój najstarszy syn ma na imię Gefferson Maina Wachira i ma 9 lat. Chodzi obecnie do trzeciej klasy szkoły podstawowej. Drugi syn – Willberforce Mungo Wachira ma 5 lat i także chodzi do szkoły. Trzecim i naszym ostatnim dzieckiem jest córeczka o imieniu Valentine Wanjiku Wachira, ma rok i 9 miesięcy. Mieszkamy wszyscy razem w Nairobi, ale ja często podróżuję, gdyż trenuję w całej Kenii. Rodzina rozumie charakter mojej pracy i kiedy jesteśmy wszyscy razem dzielimy się z sobą tym, co każde z nas robi najlepiej. W ich wieku trudno jest powiedzieć co umieją robić, a czego nie, ponieważ 52 robią mnóstwo rzeczy i spędzę bezsenną noc jeśli się sprzeciwię ich życzeniom. Mam taki slogan: życie jest biegiem. To jest to co jest dla mnie najciekawsze w życiu, ponieważ spotykam mnóstwo ludzi, odwiedzam wiele miejsc i wciąż uczę się czegoś nowego. Mój pierwszy zagraniczny start odbył się 24 – tego maja 2008r. Poleciałem do Brazylii, gdzie miałem pobiec maraton w Sao Paulo. Nie wiedziałem z jakimi ludźmi się tam spotkam, ale byłem odważny, bo generalnie mam w sobie zdolność do przysto- Tekst: Charles Wachira Maina sezonem startowym robię treningi wzmacniające np. na siłowni, chodzę po górach, uprawiam trening beztlenowy, obszerny trening szybkości i długie wybiegania. Wszystko co robię, to akceptuję naturę mojej pracy i staram się biegać i wykorzystywać dziewicze tereny na ekstremalnie dużej wysokości, na co inni sportowcy nie mogą sobie pozwolić. Poza tym mogę trenować o każdej porze dnia, bez względu na to czy jest słonecznie czy też nie. Doświadczam mojego ciała, poznaję je i wiem, że jeśli dziś polegnę na 35 km, to jutro polegnę na 40-stym. Więc im więcej trenuję, tym więcej zyskuję. sowania się. Byłem zszokowany, że Brazylijczycy mówią po portugalsku. Chłopacy, z którymi tam przebywałem nie potrafi li powiedzieć ni słowa po angielsku, więc przeżyłem trudne chwile, ale niezbyt długie. Po dwutygodniowym pobycie umiałem już mówić po portugalsku, choć niezbyt płynnie. Tak więc, aby być precyzyjnym, biegam obecnie od 7 lat. Wiele osób pyta mnie o to kiedy trenuję, gdyż widzą mnie tylko na zawodach. W chwili obecnej trenuję w miejscu zwanym Kapsabet, tu w Kenii. Nie mamy tu trenerów, ale mamy seniorów sportowych zarządzających całą grupą i ustalających programy treningowe. To co robię w tej chwili, to jeśli odbiegam od określonego programu treningowego, to z reguły trenuję sam. Czasami grupa idzie na trening 38km, a ja trenuję pod półmaraton, więc po co miałbym robić ich trening? W ciągu tygodnia mamy dni z treningami szybkościowymi, zabawami biegowymi czy też interwałami na bieżni. Robimy także treningi powtórzeniowe na wzgórzach lub nawet wybieramy dłuższe dystanse do biegu z wieloma wzniesieniami. Czasami robimy płaskie treningi i dłuższe, szybsze biegi na ulicach. To dlatego uważam, że bieganie zawiera w sobie naukę i ażeby monitorować tą naukę i wdrażać ją w życie potrzebujesz więcej praktyki niż teorii. Jedną z rzeczy, o której muszę powiedzieć jest to, że jest różnica pomiędzy elitą biegaczy, a amatorami. Jako zawodowiec muszę poświęcić bardzo krótki okres czasu na treningi, by utrzymać moją formę. Treningi są pełne dynamiki. Kiedy jestem poza ŻYCIE TO BIEGANIE. Jestem pewien, że zobaczysz mnie pewnego dnia jako zdobywcę światowego tytułu. To nie jest koniec historii, napiszę więcej, gdy wrócę z buszu. POBIEGNIJMY RAZEM – TY I JA. LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl foto: archiwum własne - Charles Maina Charles The Runner FELIETON FELIETON TIBE’S RUNSTORY Part 1 N a początku chciałbym podziękować za danie mi szansy pisania dla magazynu biegowego „RUN TIMES”. Tekst: Tibebu Woubet Yegezaw dzisiejszego i jestem w dobrej formie, gotowy na start w międzynarodowych wyścigach na dystansie 5 km, 10 km, 15 km i półmaratonu. Oto kilka informacji o mnie: Nazywam się Tibebu Woubet Yegezaw. Jestem Etiopczykiem. Urodziłem się 29 maja 1992. Mam teraz 22 lata. foto: archiwum własne - Tibebu Yegezaw Mieszkam w Etiopii, w Addis Abebie. Moi rodzice także żyją w Addis Abebie, w pobliżu Arat Kilo, są daleko ode mnie. Mam dwóch braci i dwie siostry. Mieszkam sam, ponieważ mój tata nie pozwala mi na wychodzenie z domu o świcie. Mój tata ma 75 lat, a moja mama 60. Z tego też powodu nie są zainteresowani wspieraniem mnie w moich pomysłach, gdyż sami muszą pracować. Chcieliby, bym miał dobrą pracę i pensję i bardzo się boją, gdy wychodzę rano na trening. Obawiają się, że ktoś może na mnie napaść i mnie zabić. Rozumiem ich strach i punkt widzenia, ale staram się osiągnąć moje cele przez ciężką pracę na treningach i dodatkową pracę zarobkową, dzięki której mogę kupić jedzenie i ubranie. Mieszkam w wynajmowanym małym domku, ponieważ nie stać mnie na wynajęcie innego, który miałby łazienkę, sypialnię itp. Pracuję w jednej z małych firm, która zajmuje się dystrybucją czipsów (produkt uzyskiwany z ziemniaków). Jestem sprzedawcą, dystrybuuję towar do supermarketów. Zarabiam 900 birr, co oznacza 50$ na miesiąc. Płacę 350 birr (20$) za wynajęcie mojego małego domku, a resztę pieniędzy przeznaczam na jedzenie i ubrania, które noszę przez kolejne pół roku – rok. Swoje treningi zacząłem tutaj w 2000 roku (kalendarz etiopski), co oznacza 2008 rok w kalendarzu gregoriańskim. Trenuję nieprzerwanie do dnia W moim codziennym życiu, rano idę na trening z moją drużyną, 2-3 chłopakami. Jeśli klub jest otwarty razem idziemy do klubu na trening. Jeśli danego dnia klub nie jest dostępny, robimy swój trening mając na uwadze to, jak będzie wyglądał kolejny trening w klubie. Na przykład jeśli kolejny klubowy trening to szybkość, wtedy danego dnia robimy sami coś lekkiego, jak godzinny bieg i trochę gimnastyki. by mieć siły na treningi. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że praca ma wpływ na moje trenowanie, ale będę musiał godzić obie te rzeczy (trenowanie i pracę) do czasu, gdy pewnego dnia wystartuję w międzynarodowych zawodach i je wygram. Wtedy skupię całą swoją uwagę jedynie na trenowaniu biegania, gdyż kwestie jedzenia i ubrania będę miał już zapewnione. Z reguły biegam na Tafo Road w okolicach lasu Mesalemiya Gebrel, Sullulta, Entoto ponieważ wysokość i klimat na tych obszarach są lepsze niż gdzie indziej. Na przykład obszar lasu Mesalemiya Gebrel znajduje się na wysokości powyżej 3500 m n.p.m. Kiedy biegasz w tym miejscu i osiągasz tam dobre czasy, to wtedy – mówię Ci prawdę – na 98% wygrasz w każdym biegu. Wszystkie te miejsca są wysoko położone, ale nie biegam tam sam. Kiedy jesteś w dobrej formie, to musisz trenować z przyjaciółmi na podobnym poziomie sportowym. Oni także muszą mieć wysoką formę, w innym przypadku ciężko się trenuje. Razem z klubem jeżdżę na różne zawody, ale nie poza granice kraju. Biegam tylko w Etiopii, w różnych miastach i regionach. Chciałbym wyjechać na zawody za granicę kraju, ale potrzebuję w tym celu pieniędzy na pokrycie kosztów transportu i wizy. Z ramienia klubu nie otrzymuję żadnych pieniędzy, natomiast uiszczam składkę członkowską 20 birr na miesiąc (około 1 dolar). Trenuję dwa razy dziennie. Na przykład rano bieg ciągły przez 1h 40’ i wieczorem spokojne 40’ biegu i rozciąganie mięśni. Szczegółowy miesięczny plan treningu opiszę w kolejnym odcinku mojego bloga. Następnie, po porannym treningu idę do pracy, gdyż bez tej pracy nie byłbym w stanie trenować, bo muszę jeść, LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl Moim biegowym idolem jest Kenenisa Bekele i Haile Gebrselassie. Wiele razy spotkałam Hailego na treningach w lesie. Nie trenuję z nim. Wiem, że wiele osiągnął w życiu sportowym, ale w życiu prywatnym nie pomaga innym sportowcom. Pomimo to podziwiam go za jego sportowe sukcesy. 53 A man with the lucky license With Gerard van de Veen talked Agata Dziubałka and yacool. G erard Van de Veen, the founder of Volare Sports - one of the world leading sports agency for international long distance road elite athletes. For these athletes he arranges races and negotiates with organisations and sponsors. We met him this summer in Czech Republic where he accompanied his runners in a half marathon. We have been observing him at his work and now we have the possibility to talk with him about his company, runners, origins and current success. Agata Dziubałka/yaccol: Gerard, first of all I would like to congratulate you the stunning performance of Dennis Kimetto on the Berlin Marathon and Wilson Kipsang in NYC Marathon this year. Gerard: Thank you very much. The determination and motivation of the athletes is what makes the performances. I and my team do anything possible to provide the best circumstances for them to run. A/y: In Berlin Marathon – the first half of the distance were slower than the second. Was that your plan for this race? Gerard: Dennis had in mind to run the worldrecord and had planned for a negative split, meaning that the first 54 half is slower than the second. The circumstances (weather, pacemakers etc) were perfect that day and made this all possible. A/y: What do you think about Geoffrey Ronoh’s performance as a pacemaker? Gerard: Geoffrey did a good job a pacemaker during the Berlin Marathon. It was his first time being a pacemaker in a marathon, so it was a debute for him. But he had proved already that he was able to run a stable pace in a half marathon (in June this year in Olomouc), so I was not worried about it. A/y: Weren’t you afraid that Geoffrey would like to go to the finish line, like it was in Olomouc? (editorial note: Ronoh was the paceman for Wilson Kipsang there, but he ran to the finish and won). Gerard: No, we had a plan for Geoffrey already, untill the end of 2014. He is going to finish in Valencia Marathon coming weekend (16th of November). Pacing untill 21, 25, 30 or 35 km in a marathon on the world record pace is not a joke. The pace should be set seriously. To make a debute on that pace is not easy. I am happy that Geoffrey did a great job and it was a good preparation for his own marathon. A/y: What distance a pacemaker can run in the Berlin Marathon? Gerard: The maximum that is allowed in pacing is 35 km. A/y: We know that Dennis Kimetto had an injury during this season. Can LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl INTERVIEW you tell us what was it? Gerard: Dennis had a knee problem. Infact, 3 weeks before the Berlin Marathon he had considered cancelling the race. Due to many treatments he was ready in time. A/y: We saw you at the finish line in NYC Marathon, when you were hugging Wilson after he won. Are you always there – waiting for your runners? You also lifted Dennis in Berlin this year. Which one is heavier? Gerard: Ha ha... Yes, I always try to be at the Major Marathons. I think it’s very important to be present and give the athletes company during the race weekends. I want to assist them in the best way possible, together with the whole Volare team. We always make sure the athletes can relax as much as possible, and have no busy schedules. But there is not much difference in weight. When your athlete is winning the race, they feel like very light…! A/y: There was a very exciting finish between Kipsang and Desisa in NYC. Do you know what happened at the last kilometer? Did they fall themselves? Wilson looked with suprised on Lelisa. Do you know if he told him anything during this situation? Gerard: Yes, Wilson asked Lelisa why he did so while he had enough space to pass Wilson. The look on the face of Wilson said enough. He was not happy with it. From there Wilson decided to sprint and left Lelisa behind. Wilson wanted to show him: today I’m the boss. A/y: Gerard, you have the three the fastest marathoners in the world in your team, now (Dennis Kimetto, Geoffrey Mutai, Wilson Kipsang). We had an opportunity to meet them, we know that all of them are different. What is the atmosphere between them? Is there rather a competitive spirit or a spirit of cooperation? foto: Agata Dziubałka. Volare Sports HIGH-PERFORMANCE INTERVIEW Gerard: The 3 men are trainings partners and also friends. There is no competitive spirit, but always a friendly and calm way the athletes treat each other. They feel as a part of the team, like a member of the Volare family. The athletes in our team always support each other and feel bonded. But of course, in the race they fight for themselves. have been more competitive untill the last end, but running below 2.03 is not a joke. A/y: Have you ever thought to make a meeting with them, all together, for some even shorter distances (10k, halfmarathon)? The main aim would be to achieve the best time in a history by using a cooperation instead of competition. Gerard: It’s quite a challenge to make them run together in one race. It would be a great opportunity of course. But all in all, the races that are done before the marathons are planned well. These three men have their own thoughts about what fits well in their planning. What they have in mind for their running is what we try to accomplish for them. A/y: I would like to ask you about Volare Sports. How long have you been leading this company? Gerard: Almost 10 years ago I started the management by managing a few athletes (among them: Wilfred Kigen, Wilson Kigen, Jason Mbote and Peter Kiprotich). Since then more and more athletes joined and I grew to be successful. I could never imagine to have reached where we are now! It’s a family business, whereby all of us are close to the athletes. We try to create a family feeling for the athletes while they are away from home. A/y: How did it happened? Why did you decide to work in such a bussiness? Gerard: I was offered to do this and started it as a hobby, besides my work at that time. A/y: How did it happened that you have Dennis Kimetto, Geoff rey Mutai and Wilson Kipsang in one team? Gerard: These athletes I recruited in Kenya. Wilson Kipsang came through one of the athletes who was in our management in 2007. He told me he had a strong guy in his team and asked me if I could assist him with some races. At that moment it was not possible, since on short notice there were no races available. Lucky for both of us, one athlete got injured, and Wilson got the chance to replace the athlete. That’s where his history started. Geoffrey Mutai I met at Kass FM Marathon in December 2007 in Kenya, where he ran on the 2nd position. The way he was running impressed me and Wilson Kigen told me he was strong in training as well. We agreed I should arrange his first marathon in Monaco. Dennis Kimetto came through Geoffrey Mutai. I saw Dennis Kimetto running in Eldama Ravine half marathon in 2011 and I was impressed on how he ran over the tough hills. He won the race with a big margine there. A/y: Are you also a runner? Have you ever practised any other sport? Gerard: Not a runner, but I played footbal untill I was 34 years. foto: Agata Dziubałka. Volare Sports A/y: Have you talked with Geoffrey Mutai and Kipsang about Kimetto’s performance? What was their reaction for the new world record? Gerard: Geoffrey Mutai was very proud of Dennis. Geoffrey was the one in the past who brought Dennis to his camp and started to do good trainings with him. Geoff rey was very happy and he knew already a long time ago that Dennis had a great talent. One of my collegues had contact with Wilson during the race. He saw that Dennis was really strong and he was able to break it. After the race he, of course, was a little bit disappointed. But soon after it, he had set his mind on winning back that record. All in all, they support each other and know that the records are only broken by training hard! A/y: Do you think if all of them (Kimetto, Kipsang, G.Mutai) run togerther in Berlin this year, the time could be even better? Gerard: Dennis had already great athletes to run together with, Emmanuel Mutai and Geoffrey Kamworor did a fantastic job. I think it could only HIGH-PERFORMANCE A/y: Who do you work with in Volare? Gerard: Like I said, it’s a family business. My wife, 3 daughters, theirs husbands and my brother are involved. But at the office we work with 5 in total (Arien, Hannah, Marieke and Rik). LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl 55 A/y: Do you have any other (except Geoffrey Ronoh) promissing runners for the next season? Gerard: We are still talking with some new talents for next season. And I contracted some new, strong talents for the next year already when I was in Kenya last October. An of course I hope that between them there will be a new worldclass athlete again. A/y: In what way do you get the new runners to your team? Gerard: Mostly we get new runners through our current athletes. They have trainings partners who are building up and develop themselves well during training and competition in Kenya. And sometimes I visit races in Kenya to discover new talents by myself. A/y: You have the best Kenyan runners in Volare right now. What do you think about runners from other african countries? Gerard: Kenya is not the only country that has good runners. Perhaps in the future we will expand more to other countries. For now we really enjoy working with the Kenyans. They communicate well and are friendly people. A/y: The last big marathon is over (NYC). How does your job look like after the running season? Do you have any hollidays? Do you spend them in Kenya or do you prefer for example the skiing hollidays or any other activities except running? Gerard: When the marathon season comes to an end, our works actually starts again. We don’t experience a low-season in this business. Of course we attend less races, but the work at the office always continues. We prepare everything for the athletes for the next season already. And yes, we do enjoy holiday after a busy time like this. I visited Kenya already a few times a year to meet our athletes. In a few weeks time I go with my wife to Kenya to visit our athletes and spend some time with them. We prefer warm places to visit than the snow! A/y: Wilson won World Marathon Majors this year, Kimetto set a new world record and he was awarded as the Marathon Runner of the Year 2014 in Athens , but there are also Geofrey Mutai and promissing Geofrey Ronoh in your team – what are your plans for them for the next season? Gerard: I can not announce yet where they will run. INTERVIEW A/y: One more issue due the current situation we have with Rita Jeptoo. Can you comment it, her doping affair. Do you think there is a real problem with doping in Kenya? Gerard: I can not comment it because I don’t know the ins and outs. That’s why it’s not fair to give my opinion. Anyway, it’s very bad for the athletics sport in general. In every country will be used doping. I don’t think that there are many athletes in Kenya who use doping. But every athlete who uses doping is one athlete too much. Sport must be clean. But I’m sure that because this is Rita Jeptoo it is/will become a big and important issue in Kenya. And I don’t know what will be the consequences in general. A/y: Do you have any idea how to prevent it? Gerard: Every year we talk with our athletes about the use of doping. Being banned because of having used doping means that the career of an athlete is ‘kaput’, the career is over. The only thing what we can do as management is to warn them for the consequences. We always tell them: when you need supplements, please let US now. We know the supplements in Holland which are tested as drugsfree. For several of our athletes we bring supplements to Kenya, like Herbalife, Powerbar, Isostar. Our top athletes are even sponsored by Herbalife. A/y: Gerard, just the one more question for the end. You have been spending a lot of time with african runners for many years. Why the black runners are faster and faster, while the white runners aren’t? Do you have any explenation for this? Gerard: It’s the way the African people live their lives and also it has to do with their bodystructures. African runners are closer to the nature, eat more healthy and are physically more busy every day than white runners. A/y: Gerard, thank you very much for the conversation. We wish all the best for you and your team. Gerard: Thank you. 56 LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl foto: Agata Dziubałka HIGH-PERFORMANCE WYWIAD HIGH-PERFORMANCE Człowiek ze szczęśliwą licencją Z Gerardem van de Veen rozmawiali Agata Dziubałka i yacool. G foto: Agata Dziubałka. Volare Sports erard van de Veen, założyciel Volare Sports – jednej z największych światowych agencji sportowych zrzeszającej najlepszych ulicznych biegaczy długodystansowych. Dla swoich sportowców organizuje biegi i negocjuje stawki za ich starty z organizatorami i sponsorami. Spotkaliśmy go tego lata w Czechach, gdzie towarzyszył swoim zawodnikom w półmaratonie. Obserwowaliśmy go przy pracy, a teraz mieliśmy sposobność porozmawiania z nim o firmie, biegaczach, początkach i obecnych sukcesach. Agata Dziubałka/ yacool: Gerard, przede wszystkim chcielibyśmy Ci pogratulować niesamowitego rekordu świata Dennisa Kimmeto w maratonie w Berlinie (2:02:57) i wygranej Wilsona Kipsanga w maratonie w Nowym Jorku w tym roku. Gerard: Bardzo dziękuję. Determinacja i motywacja zawodników jest tym co tworzy widowisko. Ja i mój zespół robimy wszystko co w naszej mocy, aby zapewnić im jak najlepsze warunki do biegania. A/y: Podczas maratonu w Berlinie – tempo pierwszej połowy dystansu było wolniejsze niż drugiej. Jaki miałeś plan na ten wyścig? Gerard: Dennis miał w głowie myśl o pobiciu rekordu świata i zaplanował negative split, co oznacza przebiegnięcie pierwszej połowy wolniej niż drugiej. Okoliczności (pogoda, pacemakerzy itp) były znakomite tego dnia i przyczyniły się do tego, że to wszystko było możliwe. A/y: Co sądzisz o występie Geoffreya Ronoh w roli pacemakera? Gerard: Geoffrey świetnie się spisał jako pacemaker podczas maratonu w Berlinie. To był jego debiut w tej roli na dystansie maratonu. Jednak wcześniej udowodnił, że jest w stanie utrzymać bieg w stabilnym tempie podczas półmaratonu (w czerwcu tego roku, w Ołomuńcu), tak więc byłem o niego spokojny. A/y: Nie obawiałeś się, że Geoffrey będzie chciał dobiec do mety, jak to było w Ołomuńcu? (przyp. red.: Ronoh był tam pacemakerem Wilsona Kipsanga, ale pobiegł do końca i wygrał zawody). Gerard: Nie, mieliśmy ustalony już plan dla Geoffreya do końca tego roku. Wystartuje w Maratonie w Walencji w najbliższy weekend, 16 listopada. Prowadzenie do 21, 25, 30 czy też 35 km w maratonie zawodnikom biegnącym na rekord świata to już nie przelewki. Tempo powinno być ustawione w sposób przemyślany. Debiutowanie w takim biegu jako pacemaker nie jest łatwe. Bardzo się cieszę, że Geoffrey wykonał dobrą pracę, to było świetne przygotowanie do jego maratońskiego biegu. Gerard: Maksymalny dozwolony dystans to 35 km. A/y: Wiemy, że Dennis miał w tym sezonie kontuzję. Możesz nam powiedzieć co to było? Gerard: Dennis miał problem z kolanem. Właściwie to na trzy tygodnie przed maratonem w Berlinie rozważał, czy nie odwołać swojego startu. Dzięki wielu zabiegom był jednak gotowy na czas. A/y: Widzieliśmy Cię na linii mety podczas nowojorskiego maratonu, gdy podnosiłeś w radości Wilsona po jego wygranej. Czy zawsze tam jesteś – czekasz na swoich zawodników? Podniosłeś także zwycięskiego Dennisa w Berlinie tego roku. Który z nich jest cięższy? Gerard: Ha ha... Tak, zawsze staram się być na World Marathon Majors. Myślę, że to bardzo ważne, bym tam był i towarzyszył biegaczom podczas biegowych weekendów. Razem z całym zespołem Volare, chcemy im towarzyszyć w najlepszy możliwy sposób. Zawsze upewniamy się, że sportowcy mogą odpoczywać przed biegiem tak dużo jak to możliwe i nie mają napiętych grafików ( przyp. red.: na spotkania z prasą, kibicami, sponsorami). W wadze Wilsona i Dennisa nie ma dużej różnicy. Kiedy twój zawodnik wygrywa bieg, wydaje się lekki jak piórko..! A/y: Jaki maksymalnie dystans może przebiec zakontraktowany pacemaker w trakcie berlińskiego maratonu? A/y: W tegorocznym maratonie w Nowym Jorku mieliśmy bardzo ekscytujący finisz pomiędzy Kipsangiem, a Etiopczykiem Lelisą Desisą. Czy wiesz co się wydarzyło na ostatnim kilometrze? Czy oni na siebie wpadli? Wilson spojrzał ze zdziwieniem na Lelisę. Czy wiesz czy coś mu wtedy powiedział? Gerard: Tak, Wilson zapytał Lelisę dlaczego to zrobił, podczas gdy miał wystarczająco dużo miejsca, by go ominąć. Spojrzenie na twarz Wilsona LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl 57 HIGH-PERFORMANCE 58 nie przypuszczałem, że znajdziemy się w tym miejscu, gdzie teraz jesteśmy, że zajdziemy tak wysoko. To jest rodzinny biznes, dzięki któremu wszyscy jesteśmy blisko związani z naszymi sportowcami. Staramy się stworzyć rodzinną atmosferę dla zawodników, gdy są z dala od domu. A/y: Czy myślisz, że gdyby ta trójka (Kimetto, Kipsang, G. Mutai) pobiegła razem w Berlinie w tym roku, to czas zwycięzcy mógłby być nawet lepszy? Gerard: Dennis miał fantastycznych rywali, z którymi biegł. Emmanuel Mutai i Geoffrey Kamworor wykonali świetną robotę. Myślę, że jedynie w końcówce biegu mogłaby być większa rywalizacja o wygraną, ale bieganie poniżej 2:03, to już nie lada wyczyn. A/y: Czy kiedykolwiek myślałeś, aby zorganizować spotkanie, całej trójki na nawet krótszym dystansie (10 km, półmaraton)? Głównym celem takiego wyścigu byłoby uzyskanie rekordowego czasu poprzez współpracę w trakcie biegu, a nie współzawodnictwo. Gerard: To duże wyzwanie, zgrać ich wszystkich w jednym biegu. Aczkolwiek to byłoby wspaniałe widowisko oczywiście. Wszystkie biegi, w których startują przed docelowym maratonem w danym roku są dobrze zaplanowane. Tych trzech mężczyzn ma swoje przemyślenia na temat tego co im pasuje w ich planie treningowym. To co oni mają w głowie na temat swojego biegania, my staramy się im zapewnić. A/y: Chcemy Cię teraz zapytać o Volare Sports. Jak długo prowadzisz tą firmę? Gerard: Prawie 10 lat temu zacząłem zarządzanie poprzez bycie menadżerem dla kilku sportowców ( wśród nich byli: Wilfred Kigen, Wilson Kigen, Jason Mbote i Peter Kiprotich). Od tamtej pory coraz więcej sportowców dołączało do nas, a ja zaczynałem odnosić sukcesy dzięki nim. Nigdy LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl A/y: Jak to się zaczęło? Dlaczego postanowiłeś pracować w takim zawodzie? Gerard: Zaproponowano mi bycie menadżerem i spróbowałem, na początku jako hobby, równolegle do mojej pracy, którą wtedy wykonywałem. A/y: Jak to się stało, że masz Dennisa Kimetto, Geoffreya Mutaia i Wilsona Kipsanga w jednej drużynie? Gerard: Tych sportowców zrekrutowałem w Kenii. Wilson Kipsang przyszedł z polecenia innego zawodnika, który był z nami związany w 2007 roku. Tamten powiedział mi, że ma silnego chłopaka w swoim zespole i zapytał czy mógłbym pomóc Kipsangowi w zorganizowaniu dla niego jakiś biegów. Na ówczesny moment nie było to możliwe, jako że w krótkim okresie nie był dostępny żaden bieg, w którym mógłby wystartować. Szczęśliwie dla nas obu, jeden z moich zawodników doznał kontuzji, a Wilson otrzymał szansę zastąpienia go. Oto jak się zaczęła cała historia. Geoffreya Mutaia poznałem na Kass FM Marathon w grudniu 2007 r. w Kenii, gdzie ukończył bieg na drugim miejscu. Sposób w jaki biegł wywarł na mnie duże wrażenie, do tego Wilson Kigen powiedział mi, że Geoffrey był silny i dobrze trenował. Zgodziliśmy się, że powinienem mu zaaranżować jego pierwszy maraton w Monaco. Dennis Kimetto dołączył do nas dzięki Geoff reyowi Mutaiowi, z którym był w biegowym teamie. Zobaczyłem Dennisa biegnącego w półmaratonie w Eldama Ravine w 2011 roku i byłem zdumiony jak pokonywał trudne wzniesienia na trasie. Wygrał tamte zawody z dużą przewagą. foto: Agata Dziubałka / Volare Sports powiedziało wszystko. Nie był zadowolony z tego incydentu. W tamtej chwili postanowił przyspieszyć i zostawić Lelisę w tyle. Wilson chciał mu pokazać: dziś, ja tu jestem szefem. A/y: Gerard, masz obecnie w swojej drużynie trzech najszybszych maratończyków na świecie (Dennisa Kimetto, Geoffreya Mutaia, Wilsona Kipsanga). Mieliśmy okazję poznać ich i wiemy, że różnią się między sobą. Jaka jest między nimi atmosfera? Czy w zespole panuje duch rywalizacji czy raczej współpracy? Gerard: Ci trzej mężczyźni są treningowymi partnerami, ale także przyjaciółmi. Nie ma żadnego ducha rywalizacji, ale zawsze przyjazne relacje. Czują się częścią drużyny, są członkami naszej rodziny Volare. Sportowcy w naszym zespole zawsze się wspierają i czują się ze sobą mocno związani. Ale, gdy przychodzi do zawodów, oczywiście każdy walczy o swój wynik. A/y: Czy rozmawiałeś z Geoffreyem Mutaiem i Wilsonem Kipsangiem o wygranej Kimetto w Berlinie? Jaka była ich reakcja na jego nowy rekord świata? Gerard: Geoffrey Mutai był bardzo dumny z Dennisa. To właśnie Geoffrey był tym, który przyprowadził Dennisa do swojego obozu biegowego, aby wspólnie z nim trenował. Geoffrey był bardzo szczęśliwy, gdyż już dawno temu wiedział, że Dennis ma olbrzymi talent. Jeden z moich kolegów miał kontakt z Wilsonem w trakcie tego biegu. Wilson widział, że Dennis był bardzo silny i że był w stanie ustanowić nowy rekord świata podczas tego biegu. Po biegu, Wilson oczywiście był trochę rozczarowany (przyp. red.: to do niego należał poprzedni rekord ustanowiony w Berlinie w 2013 r. – 2:03:23). Ale wkrótce po tym skierował swoje myśli na odzyskanie tytułu rekordzisty świata w maratonie. W gruncie rzeczy oni wszyscy się wspierają i wiedzą, że rekordy mogą być bite jedynie dzięki ciężkiemu treningowi. WYWIAD WYWIAD A/y: Czy ty także biegasz? Czy uprawiasz jakiś inny sport? Gerard: Nie jestem biegaczem, ale grałem w piłkę nożną przed ukończeniem 34 roku życia. A/y: Kto tworzy zespół Volare? Gerard: Tak jak wspomiałem, to jest rodzinny biznes. Pracuję razem z moją żoną, trzema córkami, ich mężami i moim bratem. W biurze w Holandii jest nas pięcioro (Arien, Hannah, Marieke i Rik). A/y: Czy masz jakichś nowych (poza Geoffreyem Ronoh) rokujących biegaczy na przyszły sezon? Gerard: Prowadzimy rozmowy z kilkoma utalentowanymi biegaczami na przyszły sezon. Będąc w Kenii w październiku podpisałem już kontrakty z kilkoma silnymi, obiecującymi zawodnikami na kolejny rok. Oczywiście liczę na to, że wśród nich ponownie znajdzie się sportowiec światowej klasy. A/y: W jaki sposób pozyskujesz biegaczy do swojego zespołu? Gerard: Przeważnie dołączają z polecenia naszych obecnych zawodników. Każdy z nich ma swoich treningowych partnerów, którzy rosną w siłę, rozwijają się poprzez treningi i zawody w Kenii. Czasami także odwiedzam Kenię, aby samemu wyłowić nowe talenty. A/y: Aktualnie w Volare masz najlepszych kenijskich biegaczy. Co myślisz o biegaczach z innych afrykańskich krajów? HIGH-PERFORMANCE Gerard: Kenia nie jest jedynym krajem, który ma dobrych biegaczy. Być może w przyszłości rozszerzymy nasze poszukiwania o inne kraje. Póki co naprawdę czerpiemy radość ze współpracy z Kenijczykami. Łatwo jest nam się porozumieć i są oni bardzo przyjaznymi ludźmi. A/y: Ostatni wielki maraton z cyklu WMM za nami. Jak wygląda Twoja praca po zakończonym sezonie startowym? Czy masz wtedy jakieś wakacje? Spędzasz je w Kenii, a może wolisz wybrać się na narty, albo preferujesz jakąś inną rozrywkę, nie związaną z bieganiem? Gerard: Kiedy sezon maratonów dobiega końca, nasza praca tak naprawdę rozpoczyna się od nowa. Nie doświadczamy „sezonu ogórkowego” w tym biznesie. Oczywiście jeździmy na mniejszą liczbę imprez, ale praca w biurze zawsze trwa. Zaczynamy wszystko przygotowywać dla zawodników na kolejny sezon. Ale oczywiście korzystamy także z wakacji po przepracowanym okresie jak ten miniony. Jeżdżę do Kenii kilka razy w roku, aby spotkać się z naszymi sportowcami. Kilka tygodni temu, byliśmy razem z żoną w Kenii, aby odwiedzić naszych biegaczy i spędzić z nimi trochę czasu. Wolimy odpoczynek w ciepłych miejscach niż śnieg! A/y: Wilson wygrał cykl WMM 2013/2014, Kimetto ustanowił nowy rekord świata w maratonie i został uhonorowany w Atenach statuetką Maratończyk Roku 2014. Ale w Twoim zespole jest też utytułowany Geoffrey Mutai i obiecujący Geoffrey Ronoh – jakie masz plany względem nich na kolejny sezon? Gerard: Nie mogę jeszcze ogłosić, gdzie będą biegać w przyszłym roku. A/y: Ostatnia sprawa odnośnie obecnej sytuacji i afery dopingowej Rity Jeptoo. Czy możesz to skomentować? Czy uważasz, że istnieje realny problem z dopingiem w Kenii? Gerard: Nie mogę tego skomentować, ponieważ nie znam szczegółów tej sprawy. Dlatego też, uważam LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl że nie byłoby to uczciwe z mojej strony. W każdym razie, to bardzo zła wiadomość dla sportu lekkoatletycznego generalnie. W każdym kraju doping będzie używany. Nie sądzę, aby w Kenii było wielu sportowców zażywających niedozwolone substancje. Ale każdy zawodnik, który stosuje doping, jest tym jednym sportowcem za dużo. Sport musi być czysty. Jestem przekonany, że ponieważ sprawa dotyczy akurat Rity Jeptoo to jest/ będzie to duża i poważna kwestia w Kenii. I nie wiem jakie będą tego konsekwencje w całości. A/y: Czy masz jakiś pomysł jak zapobiegać stosowaniu dopingu wśród sportowców? Gerard: Każdego roku rozmawiamy z naszymi zawodnikami o używaniu dopingu. Bycie zawieszonym z powodu stosowania niedozwolonych substancji oznacza koniec kariery. Jedyną rzeczą jaką możemy robić jako menedżerowie, to przestrzeganie ich przed konsekwencjami takiego działania. Zawsze im powtarzamy: jeśli potrzebujecie suplementów, proszę powiedzcie nam o tym. Znamy suplementy w Holandii, które są przetestowane, dopuszczone do użycia. Dla kilku zawodników przywozimy je do Kenii, m.in. produkty firmy Herbalife, Powerbar czy Isostar. Nasi topowi zawodnicy są nawet sponsorowani przez Herbalife. A/y: Gerard, ostatnie pytanie na koniec. Od wielu lat spędzasz mnóstwo czasu z afrykańskimi biegaczami. Dlaczego czarni biegacze są coraz szybsi, podczas gdy biali nie? Czy masz na to jakieś wytłumaczenie? Gerard: Myślę, że to zasługa stylu życia Afrykańczyków, oraz tego, że mają inną strukturę ciała. Afrykańscy biegacze żyją bliżej natury, jedzą zdrowiej i są bardziej aktywni fizycznie każdego dnia, niż biali biegacze. A/y: Gerard, dziękujemy Ci bardzo za rozmowę. Życzymy wszystkiego najlepszego Tobie i całej Twojej drużynie. Gerard: Dziękuję. 59 PERCEPCYJNA PANI DOMU Dzień dobry! Może jednak od początku. Jestem 42 – letnią kobietą i mamą trojga szalonych chłopaków. Niedawno gdzieś przeczytałam, że szczęście gdy jest wielkie idzie do nas bardzo powoli. Tak wolno, jak ja zbliżam się do dnia własnego debiutu biegowego. Nie czarujmy się, ciało kobiety 40 letniej nie jest ciałem nastolatki, natomiast nic nie stoi na przeszkodzie by o siebie zadbać w całości – duchowo i fizycznie. O czym więc będzie mój blog? Będzie po trochu o wszystkim co składa się na „utarczki” z życiem codziennym. Na pewno wśród biegaczek jest mnóstwo mam, mniej lub bardziej zapracowanych, które w chaosie zwykłego dnia, będą chciały znaleźć chwilę dla siebie. Tak więc trochę sportu, odrobina przemyśleń i doświadczeń życiowych, troszkę przepisów na słodkości dla duszy i ciała, szczypta soli posypana na rany dnia codziennego kobiety dojrzałej. Wszystko sprawdzone i wielokrotnie przetestowane. Która kobieta nie chciałaby bez skrępowania paradować przed swoim ukochanym nago wczesnym rankiem szukając... bielizny i widzieć w jego oczach pełną akceptację swego ciała. Jedno wiem na 100% – nic nie przychodzi w życiu za darmo, no przynajmniej nie mnie, ale nie boję się wyzwań i zaczęłam mój plan wprowadzać w życie. Na szczęście nie mam problemów z wagą, zwłaszcza w ostatnich latach, choć w przeszłości miałam z tym kłopoty. Kiedyś było mnie zdecydowanie 60 Tekst: „Chandelier” więcej i jakoś nadal nie przekonuje mnie stwierdzenie, że „kochanego ciała nigdy za wiele”. Przy wzroście 173 cm i normalnym funkcjonowaniu ważę 56 kg. W pierwszej i drugiej ciąży przytyłam jednakowo – po 14 kg. Pierwsza była super pod każdym względem, wprost kwitłam z radości i dobrego samopoczucia. Druga... była wielką zagadką od początku. Double trouble czyli bliźniaki, właśnie skończyły dwa lata. Dodam, że zostałam mamą w wieku 37 i 40 lat. Ciągła walka z żywiołem pomogła szybko wrócić do wagi sprzed ciąży. Czuję się dobrze, a zamierzam czuć się świetnie. Jest więc moc, są chęci i motywacja... I’m ready! Pierwszym etapem będą ćwiczenia wzmacniające i przygotowujące do biegania. Zabierałam się za to od kilku miesięcy, ale ciągle coś „wypadało”. W końcu udało mi się zapanować i zaplanować dzień tak by znaleźć dla siebie 30 minut. Pod okiem profesjonalistki prosto z płyty dvd zaczęłam ćwiczyć. Przez pierwsze dni zabijała mnie sama rozgrzewka, ręce opadały i to dosłownie, ale jak wiadomo „chcieć to móc”. Nie skupiałam się na ilości powtórzeń, ale na precyzji ich wykonania. Największą atrakcją byłam dla... dzieci, a zwłaszcza dla bliźniaków, którzy bardzo chętnie utrudniali mi jak mogli robiąc sobie z tego najwspanialszą zabawę dnia. Widziałam te błyski w oczkach gdy tylko wyjmowałam płytę i kierowałam się do odtwarzacza by ją włączyć. Doszło do tego, że musiałam „wyeliminować” widownię bo to miała LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl być dla mnie chwila przyjemnego zmęczenia, a nie walki z żywiołami. Teraz ćwiczę gdy maluchy mają popołudniową drzemkę. Kiedyś ten czas wykorzystywałam żeby nadgonić prace domowe – nie lubię bylejakości, albo coś jest zrobione dobrze (czytaj perfekcyjnie) albo wcale, coś pomiędzy mnie nie interesuje. Jednak musiałam przedłożyć moje potrzeby duchowe nad domowe. Nadal mam problem z precyzyjnym wyliczeniem czasu bo ciągle doba jest dla mnie za krótka, ale po tym co do tej pory udało się pozmieniać wiem, że w końcu dojdę i do tego. Po kilku tygodniach ustały drżenia rąk, wiotkość nóg i zakrętki w głowie. Z czasem było coraz lepiej i pewniej się czułam w tym co robię. Upłynął miesiąc, a ja z każdym dniem czuję... no właśnie, czuję że nie czuję bólu, a ćwiczenia sprawiają przyjemność. Oczywiście nie jest tak kolorowo bo nadal odliczam ile zostało do zakończenia każdej 30 minutowej serii, ale... satysfakcja gwarantowana. Ciało stało się bardziej sprężyste i odporne na ból. Najbardziej cieszy mnie brak dolegliwości ze strony kręgosłupa lędźwiowego, który w drugiej ciąży ucierpiał chyba najmocniej. Podstawą jest systematyczność wykonywania ćwiczeń i ich precyzja. Teraz skupiam się na ilości powtórzeń. Stopniowo będę Wam proponować ćwiczenia, które wykonuję. Być może będzie to dla Was zachętą do pracy nad sobą i pierwszym krokiem do oderwania się od wizerunku zagonionej mamuśki przedkładającej potrzeby wszystkich ponad swoje. Pamiętajcie... dzieci lubią się chwalić jakich mają rodziców. Bądź więc piękną, uśmiechniętą i zadowoloną z życia mamą. Ja taka z pewnością nie jestem, ale znalazłam się na najważniejszej z dróg – drodze dążenia do samorealizacji i spełnienia. Czego i Wam życzę! foto: archiwum własne - Chandelier H mmm.... Co ja tu właściwie robię??? Nie biegam maratonów, nie biegam półmaratonów, nie biegam krótkich dystansów. Ja w ogóle nie biegam, ale bardzo chcę i kiedyś w końcu zacznę. Na razie robię przygotowania fizyczne i psychiczne swojego organizmu na wielkie bum! FELIETON TABULA ANI RAZA FELIETON Osteoporoza kręgosłupa moralnego Mniej znaczy mniej, więcej znaczy więcej. Mniej więcej. T o, że nie jestem uzdolniony ruchowo, wiem od dawna. Chodzić zacząłem dopiero po ponad roku, a biegać po 39 latach. Teraz mam 44 i nazywam to „wiekiem chytrusowym”, gdy człowiek jest chytry na każdy następny dzień, tydzień, miesiąc, rok i biegowy krok. foto: Quentino Zacząłem biegać 5 lat temu. Pierwsze 3 lata to klasyczna droga pełna „amatorskiej chwały”: zwiększany kilometraż, parcie na życiówki, Korona Cierniowa Maratonów Polskich itp. Dumny z tego okresu nie jestem, choć właśnie wtedy udało się personalnie zbeścić: 3:16 w zmoratonie, 1:25 na halfie i 38 w wyDYCHAnym powietrzu. Wszystko z sekundami. W 2009r. ważyłem w okolicach „setki”. Dietą i aktywnością fizyczną, w dość krótkim czasie zrzuciłem dychę i na pewien czas zarzuciłem w porcie kotwicę o wadze 90kg. Potem popłynąłem. Dziurawą łódką. Początek roku 2012, czyli czasy mojej biegowej ortodoksji, wycieniowały mnie do 76-77 kg. To wtedy pobiegłem swoje besty. Ze względu na zawirowania w życiu prywatnym, zawodowym, duchowym i przede wszystkim finansowym, bieganie znalazło się w odwrocie. Sytuacja mnie przerosła, a ilość popełnionych błędów predysponowała do umieszczenia w browarnej wersji Księgi Rekordów Guinessa... Najgorsze, że wtedy zawiodłem kilka osób, których nigdy zawieść nie powinienem. Chyba, że na dworzec, po zawodach. Teraz ważę 96 kg, biegam tyle co kot twardziel napłakał (ok. 20 km na tydzień) i... mam się z tym świetnie. Znalazłem równowagę pomiędzy życiem, bieganiem i odrobiną żelazowejWoli (namiastka siłki 2-3 razy w tygodniu). Nie wyglądam już jak krzyżówka naszej szkapy i Łyska z pokładu Idy. Od pewnego czasu, przeglądając zdjęcia maratończyków amatorów, miałem wrażenie, że nie oglądam fotek z zawodów biegowych, a klisze rentgenowskie. Takie selfie RTG rzucone na fejsa... XXI wiek ma osteoporozę kręgosłupa moralnego. Tekst: „Quentino” wycieńczony, wychudzony. Gdybym nie siedział w temacie pomyślałbym – kurde, szkoda chłopaka, zżera go jakieś choróbsko. Pełno teraz tego. Współczucie. Ale... „siedzę w temacie” i wiem, że redaktor Lis, nigdy w życiu nie czuł się tak dobrze i nie był w tak zarąbiście wysokiej formie jak teraz. Od kilku lat dba o siebie na maxa, trenuje regularnie bieganie, połyka kolejne życiówki w maratonach. Facet nigdy nie był w takim gazie jak teraz i nigdy nie wyglądał tak marnie jak w tej chwili. Znam to, jeszcze 2 i pół roku temu byłem dokładnie w takiej samej sytuacji. Bieganie to jednak czary. Albo mary. Oglądałem ostatnio program „Tomasz Lis na żywo”. Co prawda, nadal nie rozumiem co ma wspólnego „na żywo” z tym, że oglądam go w telewizji. Na żywo, to mam kobietę na wyciągnięcie dotyku, a nie lisa w klatce odbiornika. Jak zwał tak zwał. Od razu zaznaczę, że w przeciwieństwie do większości widzów, po prostu lubię Lisa jako dziennikarza i człowieka. Lubię i już. Tym bardziej zabiło mnie z ekranu to co zobaczyłem – Tomek Lis wyglądający marnie, LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl W magazynie „RUN TIMES” będę prowadził comiesięcznego bloga biegowego, w którym być może pojawią się nawet wątki biegowe. Mam zamiar opisywać swoją nierówną walkę z naprzyrodzonymi siłami natury – wiatrem, pagórkami, mrozem, upałem, lenistwem, obżarstwem, tumiwisielstwem, olewajstwem, wchujacięciem – szczególnie i ogólnie. Bloga poprowadzę z pozycji biegowego outsajdera, czyli tam gdzie moje miejsce. Kolega Cichy ma swoje koty, profesjonalny sprzęt fotograficzny i talent. Zazdroszczę, bo ja mam tylko psa. Będę pisał tak długo, aż mnie Naczelny nie zbanuje. Jeśli tak się stanie, to przyjmę to ze zrozumieniem, czując moc autorytetu i szacunek jakim go darzę... PazdrawlaYou! Quentino 61 SPISZ TREŚCI WYWIAD Renia Sieradzka 42 pytania i 195 niedopowiedzeń 9. Bieganie dało mi... na pewno odskocznię od głównie siedzącego trybu pracy i możliwość lepszego dotleniania się. 10. Bieganie zabrało mi... chwile spędzone z lampką wina przed telewizorem. 11. Przeciętny kilometraż w tygodniu... zbyt mały, aby się nim chwalić. Chciałabym biegać znacznie więcej. 12. Rozciąganie jest dla mnie... bardzo ważne. 13. Odkąd biegam mam większą ochotę na... kolejne bieganie. 14. W bieganiu najbardziej nie lubię... gdy się męczę. 1. Wszystko zaczęło się od... akcji Polska Biega w 2009 roku i chęci pokazania synom, że mama też może trochę więcej biegać. 2. Moje bieganie w dzieciństwie... było: częste ściganie się z rówieśnikami, głównie po żwirze w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym (do dzisiaj mam pamiątki na kolanach w postaci blizn po kamykach), a potem trochę zawodów szkolnych, przede wszystkim w dłuższych biegach przełajowych (to mi najbardziej leżało). 3. Rodzina traktuje tą pasję... przywykła do tego. Już nawet nie liczą, kiedy i gdzie chcę startować wiedząc, że i tak w mój wolny weekend to będą przeważnie dłuższe treningi a czasem starty. Wcześniej częściej kibicowali mi podczas zawodów, ostatnio ze względu na uprawianie przez synów sportów, mają weekendy zajęte swoimi zajęciami a mąż musi wybierać, komu kibicować. 4. Pierwszy start w zawodach... bieg na ok. 5 km w ramach akcji 62 Polska Biega w 2009 roku. 5. Cele biegowe... ostatnio głównie biegi górskie, jak półmaraton, maraton; marzy mi się start w Biegu Rzeźnika i innych ultramaratonach górskich. 6. Moje dzieciństwo... to dużo różnych gier sportowych. Jako dziewczyna, nie lubiłam bawić się lalkami, wolałam wraz z chłopakami zdobywać drzewa i płoty, za co obrywałam potem od mamy. Często ścigaliśmy się i graliśmy głównie w „ziemniaka” lub w tenisa stołowego. 7. Gdy zaczęłam biegać, znajomi... stukali się w głowę i do dzisiaj to robią twierdząc, że wariat ze mnie, bo biegam po pracy zamiast odpoczywać. 8. Dzięki mojemu bieganiu... zmieniłam zdanie o sobie. Kiedyś myślałam, że mam słomiany zapał, bo nieraz zniechęcałam się dość często po rozpoczęciu jakiegoś projektu. Gdy zaczęłam biegać i stopniowo realizować cele i to nie tylko biegowe, uwierzyłam, że jednak mam upór, ale tylko wówczas, gdy mi naprawdę na czymś zależy. Tamte niezrealizowane cele… widocznie nie zależało mi tak bardzo na nich. LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl 15. Mój ulubiony trening to... różny w zależności od nastroju, w końcu jestem kobietą. 16. Każda kontuzja jest dla mnie... próbą sił: albo ty mnie, albo ja ciebie załatwię… i tak się przepychamy. 17. Marzę o starcie w... w tym momencie w Biegu Rzeźnika 18. Poza bieganiem uprawiam... ćwiczę na siłowni, od jakiegoś czasu też k2 hiking czy inaczej indoor walking, lubię też popływać, szczególnie w sezonie zimowym. 19. Najlepiej biega mi się w godzinach... jednak wieczornych po pracy, choć w tym sezonie letnim biegam też czasem przed pracą wstając rano o godz. 05:30, za to w weekendy zdecydowanie wolę dłuższe wybiegania w godzinach ranno-przedpołudniowych. 20. Bieganie na czczo jest dla mnie... nie do przyjęcia (coś lekkiego muszę przekąsić i wypić kawę). 21. Moim biegowym idolem jest... wielu znanych biegaczy podziwiam, stąd nie mam jednego idola. foto: archiwum własne - Renia Sieradzka Zapytał - Sławek Roszyk Odpowiedziała - Renia Sieradzka SPISZ TREŚCI WYWIAD 22. Moim biegowym fanem jest... chyba ja sama, stąd też moja ksywa – Biegofanka.. 23. Ulubione zawody... ostatnio biegi górskie, szczególnie ultra. Bieganie w górach i na łonie natury to jest to. 24. Doping w sporcie to dla mnie... nie wypowiadam się, bo nie jestem zawodowcem. 25. Gdy wbiegam na metę... za każdym razem jestem szczęśliwa, że ją osiągnęłam i znowu pokonałam swoje słabości, samą siebie. 26. Gdy biegam w mroźny poranek, z przymarzniętym do nosa glutem... śmieję się z siebie i mówię, że faktycznie wariat ze mnie. 27. Alkohol w treningu... nie dla mnie, za słaba głowa. 28. Nigdy nie pobiegnę... na rękach ;) choć nigdy nie mów: „nigdy” ;) 29. Ścianę w maratonie pomalowałabym na kolor... raczej wycięłabym w niej coś na kształt przejścia do innego, szybszego wymiaru. foto: archiwum własne - Renia Sieradzka 30. Na 30 km butelka z wodą jest dla mnie do połowy... pełna. 31. Najśmieszniejszą rzeczą dotyczącą mojego biegania... gdy zakładam spodenki biegowe i czapeczkę, wyglądam na ponad 20 lat młodszą, przez co często podczas treningów czy zawodów dochodziło do ciekawych sytuacji, gdy np. biegnąc z moim małżonkiem uważano mnie za jego córkę lub gdy biegłam z moim starszym synem, potraktowano nas jak rówieśników, albo biegnąc z dwudziestolatkiem ramię w ramię podczas zawodów, nagle on osłupiał i prawie stanął, gdy dowiedział się, ile wiosen mam. 33. Film, który zabrałabym na bezludną wyspę, wraz z odtwarzaczem DVD i agregatem prądotwórczym... wypadałoby chyba wziąć ze sobą „Cast Away” ;) ale właściwie po co mi ten odtwarzacz i agregat na bezludnej wyspie? ;) 34. Książka, która przeniknęła do dna mojego DNA... „Kamienie na szaniec”. 35. Na Igrzyskach Olimpijskich chciałabym finiszować na dystansie... najkrótszym, żeby kibice nie zdążyli wyśmiać mnie z wolnego biegu. Często widzi się, gdy np. w biegu na 10000 m dublowany jest zawodnik i to nie jest dla niego przyjemne, szczególnie na tej najważniejszej imprezie lekkoatletycznej. Sama uwielbiam oglądać igrzyska i dopingować naszych lekkoatletów. 36. Będę biegać tak długo aż... starczy mi sił poruszać nogami. Zawsze to mówię, gdy widzę uczestniczącego w zawodach biegacza występującego w kategorii M lub K 80 i marzę, żeby tak się ruszać, gdy będę w ich wieku. 37. Moje życiówki... marne: maraton uliczny w 04:13:59 (w Krakowie w 2011), maraton górski Zielone Sudety, dotychczas jedyny maraton przebiegnięty w górach w 07:12:20 (było 45 km, rok 2013), półmaraton ślężański w 01:55:14 (życiówka z 2011), półmaraton górski w ramach dfbg w 03:00:28 (życiówka z 2013), na krótszych dystansach nie startowałam od zeszłego sezonu, więc nie ma co wspominać o życiówkach. 38. Fast foody są dla mnie... uważam, że wszystko jest dla ludzi, również fast foody, ale rzadko, nie w nadmiarze. 39. Najfajniejsze zwierzę spotkane podczas biegania (poza „zającem”)... ostatnio w lesie jeszcze nie do końca upierzone pisklę ptaka, które tak głośno piszczało, że musiałam się zatrzymać i poszukać w trawie. Było tak śmieszne i śliczne, że uwieczniłam je na fotkach. 40. Ostatni start... półmaraton górski w lipcu tego roku w ramach Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich. 41. Gdy nikt nie słucha to słucham... raczej wsłuchuję się w siebie... i w szum drzew w lesie, gdy tylko mam okazję. 42. Od siebie chciałabym dodać... mając 18 lat powiedziałam rodzicom, że przebiegnę kiedyś maraton. Minęły lata, a marzenie się spełniło. Rzeczywiście realizacja danego celu ma swój czas i miejsce. Tylko musi to być to, co naprawdę chcemy zrobić, bo nie ma rzeczy niemożliwych. Nie tylko tego sama doświadczyłam ale też wiele razy od innych usłyszałam. 32. Pierwsze buty biegowe... kupione ze względu na chęć częstszego biegania, bez szczególnej uwagi, ale pasowały te firmy Nike. LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl 63 Raz, dwa, TRI TRIATHLON Wstęp do triathlonu Polacy kochają sport. Każdą jego odmianę. Aktualnie najpopularniejsze dyscypliny w naszym kraju to bieganie, jazda na rowerze i pływanie. Tak się składa, że to właśnie te trzy dyscypliny w nieco innej kolejności tworzą triathlon. Być może to jest właśnie tajemnica popularności tego sportu? Bez wątpienia największą grupą sportowców która próbuje swoich sił 64 w triathlonie są biegacze. Każdy chyba zna naturalną ścieżkę rozwoju większości amatorów biegania. Najpierw wstaje się z kanapy, szukając wyzwania. Bardzo często uwaga kieruje się wtedy w kierunku maratonu, który jest wyzwaniem legendarnym. Często też po pierwszym maratonie następuje delikatny odwrót w kierunku krótszych dystansów i nie ma czemu się tutaj dziwić. Mniej lub bardziej doświadczeni biegacze po kilku, kilkunastu lub kilkudziesięciu biegowych startach rozłożonych nawet na kilka sezonów, zaczynają poszukiwać nowych wyzwań. Wracają do maratonu by zmierzyć się ze swoją życiówką, jednak pościg za życiówkami nie zawsze jest dla nich wystarczającym motorem napędowym. Liczą się wyzwania. Wzrok niektórych zaczyna powoli wędrować w kierunku biegów ultra lub górskich LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl Tekst: Paweł „Foka” Bondaruk i właśnie w tym momencie do gry wkracza triathlon. Wielu biegaczy staje przed wyborem – dalej zwiększać dystans, zamieniać asfalt na bardziej miękkie podłoże, wbiegać na wyższe góry czy może spróbować zmienić nieco wzorzec ruchowy i wsiąść na rower, okazjonalnie zawitać na basen i zmierzyć się z triathlonem? Chciałoby się dodać: tym triathlonem o którym tak namiętnie opowiada mój kolega z biura. Biegacz może wtedy pomyśleć: ok, z biegiem ultra nie ma problemu, trochę zmienię trening, zabieram buty, jadę na zawody i biegam. Jak jednak wziąć się za ten triathlon? W triathlonowej foto: xTRI.pl Jednym z trendów zauważalnych w Polskim Sporcie w ostatnich latach jest znaczny wzrost zainteresowania sportowców popularnym już na świecie triathlonem. Dyscyplina ta jest obecna w Polsce już od lat osiemdziesiątych jednak dopiero od kilku ostatnich sezonów można powiedzieć, że triathlon wyszedł z cienia i ze sportu niszowego, uprawianego przez zaledwie garstkę zapaleńców stał się zjawiskiem szeroko rozpoznawalnym. Raz, dwa, TRI TRIATHLON rubryce Run Times postaramy się Wam pomóc w tym interdyscyplinarnym transferze. Pierwszą rzeczą godną zapamiętania, która być może zmieni trochę postrzeganie sprawy przez biegaczy jest fakt, że uprawianie triathlonu absolutnie nie wyklucza się z bieganiem. Nawet tym na wysokim poziomie. Wręcz przeciwnie. Triathlon i bieganie doskonale się uzupełniają i jeżeli nasz biegacz przeżywa właśnie okres małej stagnacji w wynikach, może okazać się, że uzupełnienie monotonii biegania pływaniem i kolarstwem okaże się zbawienne w skutkach. Sezon triathlonowy doskonale wkomponowuje się także pomiędzy standardowe sezony biegowe: wiosnę i jesień. foto: xTRI.pl Celem rubryki TRIATHLON w magazynie Run Times jest pokazanie jak dobrze w parze może iść triathlon z bieganiem. Nie bez powodu można stwierdzić jedną prostą prawdę na ten temat: każdy triathlonista jest biegaczem, jednak nie każdy biegacz triathlonistą. W kolejnych artykułach na łamach tego działu będziemy prezentować Wam i wyjaśniać kolejne kroki do podjęcia na drodze do Waszego pierwszego triathlonu (lub pomożemy w poprawie dotychczasowych osiągnięć). Wyjaśnimy Wam jaki sprzęt jest potrzebny do rozpoczęcia przygody z tą nową dyscypliną sportową. Napewno przeczytacie tutaj informacje o podstawach treningu w nowych dla biegacza dyscyplinach czyli pływaniu i kolarstwie. Doradzimy także jak „ogarnąć” czwartą dyscyplinę triathlonu – logistykę. Triathlon jest dyscypliną skomplikowaną. Dzięki jej popularyzacji coraz rzadziej trzeba tłumaczyć, że nie ma tutaj strzelania, a pływanie, kolarstwo i bieganie zawsze są składowymi wyścigu triathlonowego właśnie w tej kolejności. Pojęciem nowym w naszym kraju jest multisport czyli szeroka rodzina dyscyplin sportowych, których triathlon jest największym i najpopularniejszym przedstawicielem jednak trzeba pamiętać, że nie jedynym . Poniżej przedstawiamy Wam dyscypliny pochodne od triathlonu, wchodzące w skład rodziny multisportów. Warto zwrócić tutaj uwagę i nie mylić multisportów z wielobojami (triathlon i trójbój choć często mylone są zupełnie innymi dyscyplinami) – różnica jest zasadnicza Nazwa multisportu – w wielobojach mamy kilka dyscyplin rozgrywanych w odstępach czasowych – w multisportach jest to zawsze jeden ciągły wyścig. Poniższa tabelka pozwoli już na zawsze zapamiętać te wszystkie dyscypliny. Start w niektórych z nich jest doskonałą okazją do odpowiedniego przygotowania się do sezonu triathlonowego. Przebieg wyścigu Charakterystyka Triathlon Pływanie – kolarstwo szosowe – bieg uliczny Sport olimpijski, najpopularniejszy przedstawiciel rodziny multisportów. Cross Triathlon Pływanie – kolarstwo przełajowe – bieg przełajowy Odmiana terenowa triathlonu. Triathlon Zimowy Bieg, bieg na nartach, jazda na łyżwach, kolarstwo przełajowe Odmiana zimowa triathlonu. Brak standardu kolejności dyscyplin i dystansu. Duathlon Bieg uliczny – kolarstwo szosowe Triathlon z pływaniem – bieg uliczny zamienionym na etap biegowy. Cross Duathlon Bieg przełajowy – kolarstwo przełajowe – bieg przełajowy Duathlon w wersji terenowej. Aquathlon Pływanie – bieg Triathlon pozbawiony kolarstwa. Quadrathlon Pływanie – kajakarstwo – kolarstwo – bieganie Triathlon uzupełniony o kajakarstwo (odbecny w Polsce od kilku lat). Biathle Bieg – pływanie – bieg Nieco inna odmiana aquathlonu (dyscyplina podlegająca pod Międzynarodową Unię Pięcioboju). Biathlon Jazda na nartach – strzelanie Także multisport ze względu na ciągłość rozgrywanych dyscyplin. LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl 65 Raz, dwa, TRI TRIATHLON Sam triathlon jako dyscyplina popularna na całym świecie doczekał się wewnętrznego podziału ze względu na dystanse na jakich jest rozgrywany. Przygotowaliśmy dla Was małą ściągawkę która może przydać się już na etapie ustalania celu który opisujemy w dalszej części. z krótszych dystansów. Wystartowanie i zadowalające ukończenie jednego z dłuższych dystansów jest oczywiście możliwe jednak trzeba pamiętać, że będzie wymagało większego zaangażowania. Oczywiście sezon można zaplanować tak by zaczynać starty od dystansów krótszych i stopniowo je Dystans (czas trwania) Nazwa dystansu 600 m – 15 km – 3 km Super sprint 750 m – 20 km – 5 km Sprint 1500 m – 40 km – 10 km Standard (pot. olimpijka) 2 lub 3 x dyst. standard Długi 1500 m – 40 km – 10 km 5i50 1900 m – 90 km – 21,095 km Ironman 70.3 3800 m – 180 km – 42,195 km Ironman 475 m – 22,5 km – 5,25 km 1/8 iron 950 m – 45 km – 10,5 km 1/4 iron (pot. ćwiartka) 1900 m – 90 km – 21,095 km Średni, half iron (pot. połówka) 3800 m – 180 km – 42,195 km Długi - iron Wielokrotność iron’a Ultra Organizacja zarządzająca ITU – Międzynarodowa Unia Triathlonu (dozwolony drafting oprócz dystansu długiego) Firma WTC – World Triathlon Corporation Zawody na tych dystansach organizowane są na całym świecie pod markami własnymi organizatorów zwiększać. Pierwsze imprezy ogłosiły już swoje terminy i dystanse na przyszły sezon. Jak więc powinny wyglądać Twoje pierwsze kroki jako biegacza podejmującego decyzję o spróbowaniu swoich sił w triathlonie? Zacznij spokojnie – zrób mały remanent – sprawdź czy masz kąpielówki i czepek i wybierz się na najbliższy basen. Zobacz na czym stoisz? Przypomnij sobie jak się pływa kraulem lub uświadom sobie jak wiele pracy Cię czeka (nie panikuj jednak – do sezonu triathlonowego jest jeszcze bardzo dużo czasu). Spróbuj wykopać tego starego i zakurzonego górala (lub może nawet szosówkę) i wyskocz pokręcić trochę po okolicy. Nie bój się o czas – możesz na to poświęcić nawet dwie lub trzy z Twoich sesji biegowych. Napewno twoja forma na tym nie ucierpi. O tym jak konkretnie powinien wyglądać twój pierwszy miesiąc treningu triathlonowego i za jakim sprzętem powinieneś zacząć się rozglądać napiszemy już w następnym wydaniu. Do zobaczenia. foto: xTRI.pl Tak jak i w bieganiu, w triathlonie wyjątkowo ważne jest ustalenie celu. Im wcześniej zostanie sformułowany dobry cel tym większe szanse, że jego realizacja przebiegnie bez problemowo. Jakie opcje pojawiają się w tym miejscu w kontekście triathlonu? Jest ich całkiem sporo, a najpopularniejsze z nich to (w kolejności od najłatwiejszych do najtrudniejszych): wyzwanie – spróbowanie swoich sił w triathlonie (dystanse : super sprint, sprint, standard, 1/8 iron lub „ćwiartka” w zależności od stopnia sportowego zaawansowania), poważne wyzwanie („połówka”), bardzo poważne wyzwanie (Iron). Najbardziej racjonalnym podejściem dla osoby rozpoczynającej triathlonową przygodę jest wybranie jednego 66 LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl POSZUKIWANY, POSZUKIWANA Podczas ostatniego maratonu w Poznaniu zrobiliśmy mnóstwo zdjęć setkom biegaczy. Spośród tego zacnego grona wybraliśmy dwie pary, które wydały nam się wyjątkowo sympatyczne. Jak widać „na załączonych obrazkach” – bardzo chętnie pozowali naszemu fotoreporterowi. Można powiedzieć, że kamera i aparat je kocha/ją. Nikt w redakcji nie zna tych biegaczy osobiście. Nie wiemy skąd pochodzą, gdzie biegają i dokąd zmierzają. A chcemy się dowiedzieć. Jak mawiał towarzysz Edward – Pomożecie? Mamy nadzieję, że nasi bohaterowie zgłoszą się do nas, a wtedy chętnie poznamy ich biegową historię, Będą wywiady i wspomnienia z poznańskiego maratonu! Bardzo proszę o kontakt: [email protected] foto: RUN TIMES Sławek Roszyk Redaktor naczelny LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl 67 NASI WSPÓŁPRACOWNICY Paweł Bondaruk znany także jako Foka Redaktor naczelny portalu triathlonowego xTRI.pl. Zawodnik z kilkunastoletnim doświadczeniem w triathlonie i dyscyplinach pokrewnych, choć sam mówi o sobie, że ma za duże skłonności do biegania (życiówka w półmaratonie 1:16:43). Karierę triathlonową rozpoczynał w klubie Orzeł Malbork. Przez dwa lata poznawał triathlon w Stanach Zjednoczonych. Wiele startów zaliczył w barwach TS Olimpia Poznań. Aktualnie trenuje do maratonu oraz do ironman’a w przyszłym sezonie. Speaker i konsultant techniczny na imprezach multisportowych w całym kraju. Pomysłodawca i organizator zawodów crossduathlonowych XDU. Artur Dębicki [amd lub rosomak] Biegający amator po czterdziestce. Od zawsze w ruchu, za młodu trenował pływanie, posiada widoczne naleciałości z tamtych czasów. Bawił się parę lat w kulanie po macie (zwane również aikido), od wiosny 2004 biega, bo lubi. Wierzy w maksymalnie zindywidualizowany trening oparty o znajomość zawodnika. Uważa, że sukces bądź porażkę należy oceniać przez pryzmat spersonalizowanych celów konkretnego człowieka. Charakteryzuje go zdecydowanie holistyczne podejście. Czasem daje się namówić na pomoc konkretnej osobie. Może być znany z tekstu Swoje Trzeba Wybiegać, którego jest współautorem i pomysłodawcą akronimu STW. Agnieszka Kaniewska Jeden dzień, jeden impuls, jedna para butów i wszystko przewróciło się do góry nogami... Przez 30 lat nie robiła nic, aż pewnego dnia postanowiła zmienić rzeczywistość. Każdy może to zrobić ale nie każdy robi ten pierwszy krok. Życie podobno zaczyna się po trzydziestce – czysta prawda. Amatorka w każdym calu, dąży do wytyczonego celu z uporem zawodowca. Godzi życie matki, kobiety pracującej i kury domowej. Bieganie to nie tylko sport, to osobisty wentyl bezpieczeństwa, lek całe zło i lot w chmurach ponad wszystkim. Jej głowa pełna marzeń, pragnień, które czekają w wielkiej kolejce na spełnienie. Agata Dziubałka Biega od 3 lat. Do tej pory wg zasady krótko i konkretnie. Kilka lat temu postanowiła, że 35 rok jej życia będzie przełomowym. I to się realizuje. Po kilku latach trenowania przełamała się do wybiegań dłuższych niż 30 minut, a nawet godziny. Ulubiony dystans to 800 m – 1500 m, na zawodach crossowa piątka. Zadowolona z siebie i prowadzonego stylu życia mama 7-latka, posiadaczka psa Sudana, rasy pazurczak sprężysty. Zafascynowana mentalnością Afrykańczyków, kandydatka na żonę Geoffreya Mutaia. Żyje wg zasady – jak coś robić to w 100%. 68 LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl NASI WSPÓŁPRACOWNICY Marcin Nagórek Biegam od 15 lat i mam zamiar biegać do samego końca – mojej formy albo mnie. Zawsze interesowało mnie ściganie, a nie truchtanie. Biłem rekordy na niemal wszystkich możliwych dystansach lekkoatletycznych, od 100 metrów do maratonu. Wielokrotnie przegrywałem, ale zdarzały się i zwycięstwa. Ba, czasem wpadł nawet jakiś medal na mistrzostwach Polski. O swoim bieganiu piszę od dziewięciu lat na blogu oraz w różnych podejrzanych czasopismach. Niemal tak samo długo stoję po drugiej stronie barykady, trenując biegaczy i ucząc ich, jak skuteczniej się męczyć. Jeśli jest w bieganiu coś, o czym nie wiem, to... dowiem się o tym jako pierwszy. Łukasz Panfil Z narodowości jestem Polakiem, z urodzenia lekkoatletą. Od kołyski poruszam się w środowisku poddanych Królowej Sportu. Nadwornym rycerzem mianowano mnie dwadzieścia lat temu. Braki uzbrojenia w podstawowe narzędzia walki nie pozwoliły mi stać się Zawiszą Czarnym. Wojuję do dziś, wygrywam czasem mniejsze potyczki. Najszybciej przez najdłuższe, ponad 42-kilometrowe pole walki przebiegłem w dwie godziny i dwadzieścia pięć minut z hakiem. Publikującym kronikarzem Królowej zostałem 9 lat temu. Od tamtej pory spod mojego pióra wyszło kilkaset tekstów różnej treści i długości. Ocalam od zapomnienia ludzi i wydarzenia. Staram się nie wydawać wyroków, bo medal ma zawsze dwie strony, bo najważniejszy jest zawodnik. Dominika Stelmach Mama dwóch chłopców, biegaczka-amatorka z rekordem w maratonie 2:46, mistrzyni Polski w długodystansowych biegach górskich, z wykształcenia historyk i europeista, z zawodu marketingowiec. Kiedyś łyżwiarka figurowa, dziś przede wszystkim maratonka (choć należałoby napisać „półmaratonka”, bo dystans 21 km lubi najbardziej i najchętniej wybiera, chwali się też wynikiem – 1:17). Trenuje siebie i innych. Głównie kobiety. Potrafi przejść 100 metrów na rękach, zrobić salto skacząc z trampoliny do wody, umie też piec smaczne i kaloryczne torty. Maciej Stelmach Mąż swojej żony-biegaczki. Tata Bartka i Kacpra. Biega, bo to polubił oraz dlatego, że po wysiłku piwo smakuje najlepiej. Źle się czuje na dużych imprezach, najchętniej wybiera kameralne biegi lub truchta 70 minut po lesie. Najczęściej jednak jeździ tam, gdzie zabiera go żona. Finalista Mistrzostw Świata w Długodystansowym Biegu Górskim – miejsce 7 od końca. Z zawodu dyrektor ;-) Uwielbia jeździć na rowerze, deskorolce i snowboardzie. Lubi zdrowe jedzenie, ale jeszcze bardziej lubi zdrowo podjeść. LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl 69 NASI WSPÓŁPRACOWNICY Ela Nagórska znana także jako Rufi Biega od 20 lat. Najpierw biegała dystanse sprinterskie. Po urodzeniu dziecka postanowiła zostać „ulicznicą”. Biegi uliczne trenowała u Lucyny Ligaj, a potem u Tadeusza Rutkowskiego, który jest dla niej największym autorytetem biegowym. Od 4 lat w okresie letnim staje się triathlonistką. Chorobliwie ambitna sportowo i zawodowo. Bardzo krytyczna wobec siebie i osiąganych wyników sportowych. Uzależniona od wysiłku i endorfin. Prywatnie – matka 10 letniej córki – wschodzącej gwiazdy siatkówki ;-) – i żona byłego koszykarza, który zaszczepił w niej ogromną miłość do sportu. Zawodowo – informatyk z pasji i obowiązku – zajmuje się wdrażaniem systemów ERP. yacool alias Zenon Marabut Pasjonat i poszukiwacz optymalnego ruchu biegowego. Próbujący opisać rytm biegu i towarzyszące mu zjawiska dynamiczne. Konsultant ds. techniki biegu Wilsona Kipsanga i Geoffrey’a Ronoh. Projektant i tuner obuwia biegowego dla Haile Gebrselassie. Organizator obozów biegowych, zawodów sportowych i wyjazdów na zagraniczne maratony. Trener osobisty. Trener akcji BBL w Poznaniu, prowadzący warsztaty poświęcone technice biegu pod nazwą „oregano project”. Absolwent Politechniki Poznańskiej na wydziale mechaniki ze specjalnością rytmu biegu dwu i czterotaktowych silników spalinowych. Most wanted. Nagroda za schwytanie: roczna ulga podatkowa. Rekordy: 5 km - 17:12 (boso, przełaj) 10 km - 33:49 półmaraton - 1:13:49 maraton - 2:38:11 Tomasz Lipiec „Moją przygodę z bieganiem rozpocząłem od zawodów chodziarskich – tak przynajmniej czasami twierdzili sędziowie. Mówiąc poważnie, po zakończeniu kariery sportowej (zdobyty Puchar Europy w roku 1998 i dwa medale Pucharu Świata w roku 1999 i 2002) przez kilka lat grałem w tenisa, ale mój organizm domagał się większego wysiłku. Dlaczego bieganie? Dla byłego chodziarza odpowiedź jest prosta – ponieważ można „latać”. „Lot” – przez całe lata kariery chodziarskiej słowo zakazane, jest dziś moim ulubionym słowem. No i nie muszę powtarzać oszukując siebie i innych, że chód sportowy jest naturalną formą ruchu. Najbardziej naturalną, a zarazem doskonałą formą ruchu jest oczywiście bieg. Podczas zawodów zawsze daję z siebie wszystko, osiągnięcie mety staje się wówczas celem życia, a ono wydaje się takie proste... życie oczywiście, a nie osiągnięcie mety.” Rekordy (bieganie): 5 km - 0:16:50 10 km - 0:33:31 21.0975 km - 1:15:32 70 Rekordy (chód): 5 km - 0:19:11 10 km - 0:39:56 20 km - 1:20:48 50 km - 3:40:08 LISTOPAD 2014 - www.runtimes.pl BIEGOWA WYPRAWKA na 2015 r. PODZIEL SIĘ Z NAMI SWOJĄ BIEGOWĄ MOTYWACJĄ NA 2015 R. Napisz w jednym lub w kilku zdaniach o swoim celu, który będzie ci przyświecał w nadchodzącym roku i zamów prenumeratę miesięcznika “RUN TIMES” Na szczęśliwca czeka NAGRODA GŁÓWNA składająca się z... 21 PREZENTÓW! Nagroda obejmuje między innymi produkty firm: Adidas, Puma, New Balance, Nike, Asics, The Stick, Polar. OKULARY OV OPASKA KAMIZELKA ODBLASKOWA BLUZA 9 KOSZULKA 9 PULSOMETR BIELIZNA BIEGOWA PAS Z BIDONEM O KRÓTKIE SPODENKI SKARPETY BUTY TRENINGOWE Ȃ ' PAKIET STARTOWY NA MARATON OOcǨ Do wygrania także: 5 pakietów na maratony w 2015 r. i 5 książek o tematyce biegowej oraz PAKIET STARTOWY NA BIEG RZEŹNIKA W 2015 r. Szczegóły na naszej stronie – www.runtimes.pl MAGAZYN DLA BIEGACZY