Przeglądaj numer

Transkrypt

Przeglądaj numer
O p r a c o w a n i e r e d a k c y j n e : K a r o l J a w o r s k i, M a g d a l e n a R u d k o w s k a
K o r e k t a: D o b r o s ł a w a G a w o r
T ł u m a c z e n i e i k o r e k t a s t r e s z c z e ń: J a n S o s n o w s k i
P r o j e k t o k ł a d k i: K a t a r z y n a S t a n n y
REDAKTORZY TEMATYCZNI
A r t y k u ł y i r o z p r a w y: M a g d a l e n a S a g a n i a k (U K S W), M a g d a l e n a R u d k o w s k a (I B L P A N)
K o m p a r a t y s t y k a: L i d i a W i ś n i e w s k a (U K W)
E d y t o r s t w o: I w o n a W i ś n i e w s k a (I B L P A N)
P r z e k ł a d y: M a g d a l e n a R u d k o w s k a (I B L P A N)
D y d a k t y k a: L i d i a W i ś n i e w s k a (U K W)
R e c e n z j e i p r z e g l ą d y i K r o n i k a TLiAM: K a r o l J a w o r s k i (T L i A M)
R e d a k t o r j ę z y k o w y: K a r o l J a w o r s k i
Wydaje Zarząd Główny
T o w a r z y s t w a L i t e r a c k i e g o i m. A d a m a M i c k i e w i c z a
przy współpracy Instytutu Badań Literackich PAN
Wydanie publikacji dofinansowane przez
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego
oraz ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
W e r s j ą r e f e r e n c y j n ą „W i e k u X I X. R o c z n i k a T L i A M” j e s t w e r s j a p a p i e r o w a.
Lista recenzentów artykułów naukowych publikowanych na łamach
„W i e k u X I X. R o c z n i k a T L i A M” r a z w r o k u p o d a w a n a j e s t
n a s t r o n i e i n t e r n e t o w e j c z a s o p i s m a: w w w. w i e k x i x. pl
C o p y r i g h t b y Z a r z ą d G ł ó w n y T o w a r z y s t w a L i t e r a c k i e g o i m. A d a m a M i c k i e w i c z a
w w w. t o w a r z y s t w o - l i t e r a c k i e.o r g
issn 2080-0851
S k ł a d i ł a m a n i e: K a r o l J a w o r s k i
D r u k i o p r a w a : W y d a w n i c t w o P L A T A N, K r y s p i n ó w 2 5 6 , 3 2 - 0 6 0 L i s z k i
Rocznik dedykujemy
Pani Profesor Teresie Kostkiewiczowej
z okazji Jej Jubileuszu,
z nadzieją na spotkania również w wieku xix
Źródło ilustracji na karcie dedykacyjnej:
Encyklopedia Diderota i D’Alemberta, t. 4, 1767
(dział Nawigacja)
Artykuły i rozprawy
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Marek Bieńczyk
(Insty tut Badań Literackich PAN)
Pismo katastrofy w xix wieku
Wstęp do rozważań
P
argument
iszącemu te słowa przemknęła myśl o tytułowej tematyce, gdy 12 września 2001 roku ujrzał na Krakowskim Przedmieściu orszak manifestacyjny
prowadzony przez prominentnego dzisiaj polityka. Uczestnicy nieśli tabliczki
z napisem: „Oto kara za świat bez Boga” i śpiewali religijne pieśni. Zastanawiało go, do jakiej tradycji przypisać to wydarzenie i słowa na transparentach:
do polskiej romantycznej, w której Bóg gotów jest wysadzić planetę jak Julian
Ordon redutę, i w której Chrystus ratuje in extremis cywilizację europejską,
rażąc spojrzeniem jej destruktorów, jak Pankracy i wspólnicy? Czy też bezpośrednio do odwiecznego imaginarium karzącej opatrzności, z którego do dziś
wyrastają idee w taki czy inny sposób prowidencjalistyczne?
Temat katastrofy dotyka wszystkich obszarów historii: politycznych, społecznych,
gospodarczych, kulturowych – pisze specjalista od katastrof, Philippe Joutard. – Przez
zachowania ludności przed katastrofami, w ich trakcie i po nich, postawę władz, wspomnienia zachowane w przekazie słownym i w źródłach pisanych objawia wyjątkowo
dobrze funkcjonowanie społeczeństwa: pozwala odsłonić inną postać wydarzeń, których
skutki mogą okazać się znacznie silniejsze niż skutki wydarzeń czysto politycznych.1
Od trzech dekad obserwujemy wzmożone zainteresowanie dyskursem
katastrofologicznym, zarówno kulturową historią katastrof, jak i teorią kata1
Ph. Joutard, Introduction. Un chantier prometteur, w: Histoire et mémoire des risques
naturels, sous dir. de R. Favier et A.M. Granet-Abisset, Grenoble 2000, s. 12; tłum.– M.B.
9
• Marek Bieńczyk •
strof w naukach ekonomicznych, społecznych, politycznych, a także w badaniach geologicznych. W tych ostatnich ożywiona jest do tego stopnia, że „katastroficzna wizja historii Ziemi wraca na światło dzienne”2. Trwają zacięte
spory interpretacyjne, metodologiczne i terminologiczne, nawet samo słowo
„katastrofa” ma różne użycia. W tej bardzo ogólnej i okrojonej prezentacji problemu używam je – i tak na ogół postępują badacze zainteresowani kulturowym wymiarem zjawiska – w pojęciu szerokim, obejmującym zarówno klęski
żywiołowe, jak wypadki techniczne.
Historiografia katastrof w czasach nowożytnych kształtowała się wokół
dwóch podstawowych i odmiennych problemów historycznych: wokół procesu laicyzacji natury, pozwalającego przejść od idei dopustu bożego, opatrznościowej interwencji do zjawisk fizycznych, oraz wokół rosnącej roli nowoczesnego państwa z jego projektem poskromienia natury. Ten pierwszy proces nie jest aż tak jednoznaczny i progresywny. Idee prowidencjalistyczne,
choć osłabione, nigdy nie zostały wyparte i powracały nieraz ze zdwojoną
siłą. Ten drugi proces, czyli postępująca etatyzacja, „upaństwowienie” katastrofy, wiąże się z formowaniem – wedle modnego dzisiaj określenia – „społeczeństwa ryzyka”3, takiego, które organizuje się i integruje wobec zagrożeń
i wobec woli ochrony przed nimi. Kiedy w jednym z pierwszych wykładów
paryskich Adam Mickiewicz, kreśląc idealny obraz pejzażu słowiańskiego,
mówi przy okazji: „Nie mamy tam ani skał utrudniających uprawę, ani powodzi, ani zalewów morskich, które zresztą pobudzają przedsiębiorczość człowieka i zachęcają go do walki”4, wypowiada właśnie credo społeczeństwa
ryzyka, w XIX wieku dość dobrze już zorganizowanego, wykorzystującego
katastrofę do wytwarzania więzi i rozumiejącego, jak to określa filozof Serge
Margel, „opatrznościową ekonomię katastrofy”5.
wiek xviii
Katastrofalny wybuch wulkanu Tambora w Indonezji w roku Waterloo należał do najsilniejszych w dziejach. Według klimatologów wkrótce zaobserwowano w Europie niezwyczajne zjawiska optyczne, w tym wyjątkowo barwne
i przedłużone zachody słońca; miały mieć one kolorystyczny wpływ na ob2
3
4
5
E. Buffetaut, La fin des dinosaures. Comment les grandes extinctions ont façonné le
monde vivant, Paris 2003, s. 202; tłum. – M.B.
Por. U. Beck, Société du risque, Paris 2008.
A. Mickiewicz, Wykład V, w: tegoż, Dzieła. Wydanie Rocznicowe, t. 8: Literatura
słowiańska. Kurs pierwszy, oprac. J. Maślanka, Warszawa 1997, s. 60.
Por. S. Margel, La société du spectral, Paris 2012.
10
• Pismo katastrofy w xix wieku •
razy Williama Turnera6. Parę miesięcy później odnotowuje się spadek temperatury, który miał być wywołany wulkanicznymi chmurami. Lato 1816 roku
było wyjątkowo chłodne, a zbiory wyjątkowo niskie. Byronowskim wizjom
ciemności kryjących ziemię, powstałym w tymże roku, znanym u nas z transkrypcji Adama Mickiewicza i Zygmunta Krasińskiego, przypisuje się również
wpływ ówczesnej pogody, ówczesnych widoków i nastrojów. Pod pędzlem
Turnera i piórem Byrona katastrofa może być posępnie piękna, wzniośle dramatyczna, to dla nas oczywista wiedza o romantycznych upodobaniach estetycznych, choć często zapomina się o ich meteorologicznych uwarunkowaniach.
François-René de Chateaubriand narzekał w Pamiętnikach w 1832 roku, czytając opisy marsylskiej epidemii dżumy, że świat katastrofy został sprowadzony
do raportów medycznych i katastrofa jest dopustem bez wyobraźni. On sam
będzie więc ukazywał w prozie poetyckiej możliwości jej literackiej ekspresji7.
Ale Chateaubriand nie doceniał poprzedników. Kataklizm przychodzi dla Byrona i jego pokolenia jako coś już dobrze znanego w tym sensie, że wymyślonego, to znaczy ustalonego jako istotny przedmiot refleksji przez niedawną
przeszłość, wiek XVIII. O pięknie katastrofy pisał wprost Edmund Burke, o jej
roli w dziejach cały zastęp badaczy i filozofów, stąd prosta droga wiodła do romantycznych teorii i doznań wzniosłości, do pozatranscendentalnej resakralizacji natury. Solidny, fundamentalny dyskurs o katastrofach narodził się
w Oświeceniu i jest podstawą dzisiejszych rozważań katastrofologów – do tego
stopnia, że parafrazując Jeana Starobinskiego, mówi się właśnie o „wynalazku
katastrofy” w XVIII wieku, choć oczywiście zapisy o katastrofach realnych
i fikcyjnych pojawiały się w wiekach wcześniejszych8.
Wiek XIX, a zwłaszcza jego pierwsza połowa, nie przyciąga aż tak dużej
uwagi katastrofologów jako dziedzic istotniejszego z tego punktu widzenia
wieku poprzedniego. Natomiast w jego czasowej ramie widać, jak względem
katastrofy wytwarzają się podwaliny społeczeństwa nowoczesnego. Z jednej
strony – na przykład – wokół klęsk żywiołowych, a także wielkich wypadków
pojawia się i cementuje zjawisko solidarności społecznej. Od czasów napoleońskich gazety odnotowują na przykład dary złożone ofiarom kataklizmów
przez arystokratów, później przez całe wspólnoty 9.
Por. F. Walter, Catastrophes. Une histoire culturelle XVIe–XXIe siècle, Paris 2008, s. 109–110.
Por. A.M. Mercier-Faivre, Écrire la catastrophe, w: L’Invention de la catastrophe au XVIIIe
siècle, sous dir. A.M. Mercier-Faivre et Ch. Thomas, Genève 2008, s. 7–30.
8Por. L’Invention de la catastrophe au XVIIIe siècle.
9 „Hrabia Remusat, najwyższy dozorca widowisk przesłał prefektowi departamentu Ourthe, gdzie leży Leodium – informuje «Gazeta Warszawska» wiosną 1812 roku – 2000
franków złożonych przez aktorów Teatru Francuskiego, płatnych od Cesarza na
6
7
11
• Marek Bieńczyk •
Wykształca się również nowoczesna socjotechnika władzy. Od lat czterdziestych na miejsce klęsk i wypadków będą udawali się prefekci, burmistrzowie,
a później królowie, prezydenci i cesarzowie. Bryluje w tym Napoleon III, przedstawiany często w prasie w pozie zatroskania nad ofiarami czy w zadumie na
wale przewcipowodziowym. Stał się on – dzięki szybkim połączeniom kolejowym – specjalistą od tak zwanych voyages compasionnels, „podróży współczucia” 10. Katastrofa postrzegana jako zewnętrzna agresja staje się wydarzeniem, wobec którego należy podjąć działanie. Ma być obrobiona społecznie
i kulturowo jako dramat – należy zająć się ofiarami, odtworzyć zniszczone
miejsca, aby usunąć śmiertelne ślady, wytworzyć wspomnienie i wprowadzić
je w obowiązujący typ zbiorowej pamięci.
W rozważaniach osiemnastowiecznych, najłatwiejszych do sprawozdania,
katastrofa wykształca się jako przedmiot refleksji globalnej, obejmującej prawidła istnienia świata. Każdy z wielkich autorów – Denis Diderot, Voltaire,
Jean-Jacques Rousseau, Georges Leclerc de Buffon, Jean-Baptiste de Lamarck,
w Niemczech Wilhelm Humboldt i Immanuel Kant – podaje swoją wersję rozumienia fenomenu katastrofy. Jak dobrze wiadomo, głównym, choć nie jedynym rozrusznikiem tej refleksji było trzęsienie ziemi i – wedle dzisiejszego
określenia – tsunami, które zniszczyły Lizbonę w 1755 roku, i później, w nieco
mniejszym stopniu, choć jeszcze bardziej tragiczna w skutkach, fala trzęsień
ziemi w Kalabrii w 1783 i 1784 roku, dobrze udokumentowana ikonograficznie.
W literaturze wczesnoromantycznej echa tych wydarzeń najmocniej będą
słyszalne w prozie Heinricha von Kleista.
Samo francuskie słowo catastrophe jeszcze nie istnieje w jego późniejszym
rozumieniu (słownik Émile’a Littrégo odnotuje je dopiero w połowie XIX wieku), raczej przeciera sobie ku niemu drogę. Powolne dopasowanie słowa do
wydarzeń realnych, jak wspomniane trzęsienie ziemi, trwało bardzo długo.
W bliskim naszemu dzisiejszemu pojęciu ma swą premierę w Listach perskich
Monteskiusza, ale jeszcze przez dłuższy czas oznacza przede wszystkim termin
teatralny, dotyczący poetyki tragedii, a konkretnie sposobu, w jaki intryga
dobiega końca. Podobne jak powyżej użycie słowa „katastrofa” odnajdujemy
w polszczyźnie. U Mickiewicza pojawia się ledwie dwa razy. Dawne słowniki
polskie podają zbliżone do słowników francuskich znaczenie teatralne.
zaratowanie familii, które przez zalew kopalni przy Beaujonc osierociały. Do tej ofiary
przyłączony był list z podpisami aktorów Teatru Francuskiego” („Gazeta Warszawska”
1812, nr 34 z 28 kwietnia, s. 596).
10 Por. F. Caille, Les héros du devoir. Presse populaire et traitement médiatique des catastrophes au XIXe siècle, w: Récits et représentations des catastrophes depuis l’Antiquité,
sous la direction R. Favier et A.M. Granet-Abisset, Grenoble 2005, s. 307–327.
12
• Pismo katastrofy w xix wieku •
georges cuvier i katastrofizm
Moją ulubioną romantyczną minikatastrofą, niewielkim wypadkiem jest pożar
ośki w powozie, którym Antoni Edward Odyniec z Eustachym Januszkiewiczem jechali z Petersburga do Wilna – gaszony przez dzielnych podróżników
„trzema butelkami najwyborniejszego lafita, w które książę Witggenstein zaopatrzył na drogę ulubieńca swego Eustachego” 11, ale muszę zacząć od katastrofy nieco większej, od biblijnego potopu, gdyż bez historii Ziemi, ówczesnego hobby intelektualnego, tematu nawet salonowych dyskusji, ani rusz.
„Była to epoka – wspomina Ignacy Domeyko swe czasy paryskie – w której
najmłodsza z nauk geologia, osierocona od mistrza swego Cuviera, zawracała
głowy turystom i w ogólności dyletantom nauki”12.
W pierwszym czterdziestoleciu XIX wieku mamy jedną, wielopostaciową
teorię katastrofy i jedną, wielopostaciową jej refutację. Pojęcie katastrofy wiąże
się ze słownictwem geologicznym, rozpowszechnionym przez pisma Cuviera
i wielu innych badaczy. Jego teoria, przypomnę, zakładała, że przemiany na
Ziemi są wynikiem gwałtownych geologicznych kataklizmów, dotykających
powierzchni całego globu i pociągających za sobą masową destrukcję gatunków. Cuvier posługuje się naprzemiennie synonimicznymi dla niego określeniami „katastrofa” oraz – częściej – „rewolucja”, które to słowo wyszło już wówczas poza astronomiczne znaczenie i zaczęło mieć równocześnie polityczne
oraz geologiczne użycie. Samego pojęcia „katastrofizm” na określenie myśli
Cuviera – opracowywanej na przełomie wieków, po raz pierwszy sformułowanej dość zwięźle w 1812 roku i rozpisanej na długie tomy kilkanaście lat później w 1825 – użył w 1837 roku angielski filozof nauki i historyk William Whewell (w Anglii pisma Cuviera cieszyły się nadzwyczajnym powodzeniem).
Myśli Cuviera sprzeciwiali się zwolennicy poglądów określanych jako transformizm bądź gradualizm (a nawet aktualizm), stawiających tezę o jednolitym
i stopniowym przeobrażaniu się Ziemi. Najpełniej wyraził je w roku 1830
Charles Lyell w swej pracy Principles of Geology, ale już wcześniej były one
w dość szerokim użyciu. Z tej grupy wyobrażeń i rozpoznań droga prowadzi
do teorii Charlesa Darwina13.
11 A.E. Odyniec, Listy z podróży, oprac. M. Toporowski, wstęp M. Dernałowicz, t. 1, Warszawa 1951, s. 52.
12 I. Domeyko, Moje podróże. Pamiętniki wygnańca, wstęp i oprac. E.H. Nieciowa, t. 1,
Wrocław 1963, s. 194.
13 Szerzej na ten temat zob.: C. Baubin, Autour du catastrophisme. Des mythes et légendes
aux sciences de la vie et de la terre, Paris 2005; C. Larrère, Catastrophes ou Révolution:
les catastrophes naturelles ont-elles une histoire?, w: L’Invention de la catastrophe au
XVIIIe siècle, s. 133–157.
13
• Marek Bieńczyk •
Według Cuviera, w dziejach globu zdarzyły się cztery wielkie kataklizmy.
Ostatnim był potop, który Cuvier sytuował na jakieś pięć, sześć tysięcy lat
przed narodzinami Chrystusa. Kolejna katastrofa miała być kwestią – być
może bardzo długiego – czasu. Spór dotyczący idei o wielkich katastrofach
i idei o rozłożonych w czasie przemianach nie był już wówczas nowy. Idee te rozważali na różne sposoby Buffon, Holbach czy Boulanger. Oryginalnym wkładem Cuviera było połączenie historii życia z historią Ziemi i przeniesienie
uwagi – dzięki pracom o eksterminacji gatunków – z geologii na zoologię
i biologię.
Zatrzymam się na chwilę przy wątku dyluwialnym, tym bardziej że interesował on naszych ważnych czytelników teorii geologicznych: Joachima
Lelewela i młodego Mickiewicza. Do dzisiaj trwają spory dotyczące wczesnoromantycznych, religijnych i naukowych zarazem interpretacji powodzi biblijnej dla rozwoju geologii. Niektórzy twierdzą, że były większym jej hamulcem
niż opowieści o stworzeniu. Nie jest też całkiem jasne, czy dla samego Cuviera
uznanie boskiej interwencji w dzieje Ziemi było tylko ukłonem w stronę ortodoksji, czy wyrazem przekonań. Jego interpretacja potopu, łącząca geologię
z religią, była jedną z kolejnych – dyluwializm wytworzył jeszcze przed Cuvierem ogromną liczbę tekstów, nie tylko naukowych, lecz także poetyckich. Klisz
wokół naukowych wykładni potopu uznających opowieść biblijną i zarazem
skupionych wedle ówczesnej poprawności politycznej nad geologiczną i klimatyczną wykładnią powstawało wciąż tyle, że trzeba było Gustave’a Flauberta, by je ośmieszył w Dykcjonarzu komunałów hasłem skamielina: „Skamielina: najlepszy dowód na potop”.
Lelewel żywo interesuje się tą problematyką jeszcze jako student, pisząc rozprawkę – w tym okresie powstało w Europie kilkadziesiąt prac na ten temat
– charakterystycznie zatytułowaną O przyczynie fizycznej potopu (o tym wątku
wspomina ostatnio Danuta Zawadzka w znakomitej książce Lelewel i Mickiewicz. Paralela14). Lelewel, podobnie jak Cuvier, zakłada intencyjne działanie
Stwórcy, lecz również cały przebieg kataklizmu bada wedle praw fizycznych,
podając swoje hipotezy, które w dużej mierze dotyczą sił działających we
wnętrzu Ziemi. Podejmuje polemikę z różnymi autorami niewymienionymi
z nazwiska, łatwo jednak – chodzi o refutację tezy o uderzeniu komety oraz
teorii przyspieszenia i spowolnienia biegu Ziemi – ich zidentyfikować.
Geologia interesowała Lelewela naukowca. Jeśli Mickiewicza nie interesowała w sensie dosłownie naukowym, to interesowała go jako dziedzina
wiedzy odkrywająca mechanikę głębi, obejmującą swym działaniem całość
14 Por. D. Zawadzka, Lelewel i Mickiewicz. Paralela, Białystok 2013, s. 309–349.
14
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Dorota Siwicka
(Insty tut Badań Literackich PAN)
Potrzeba mapy
Prace kartograficzne polskich emigrantów*
W
klasycznej już książce Geografia, po pierwsze, służy prowadzeniu
wojny Yves Lacoste wskazuje na pierwotny związek wiedzy o przestrzeni z dążeniem do dominacji – militarnej, politycznej czy gospodarczej.
W jego ujęciu także mapa jest, po pierwsze, narzędziem władzy. Przez długie wieki – wywodzi Lacoste – członkowie klas rządzących, i tylko oni, obejmowali myślą rozległe przestrzenie, rozleglejsze niż te, które daje się ogarnąć
wzrokiem. Chcąc panować nad oddalonymi terytoriami i ich mieszkańcami
potrzebowali map – spacjalnych reprezentacji. Władca musiał mieć przejrzysty obraz całego państwa, jego wewnętrznych struktur przestrzennych
(prowincji) i państw sąsiednich – do tego niezbędna mu była mapa ogólna.
Rozwiązując problemy lokalne, potrzebował dokładniejszych map, bo to one
dawały mu zdolność wydawania precyzyjnych rozkazów na odległość. Natomiast jego poddanym wystarczała praktyczna znajomość zamieszkiwanego
terenu (wsi lub miasteczka), zaś przestrzenna reprezentacja państwa i jego
otoczenia jawiła się w mglistej postaci mitycznego obrazu1.
Przemiany cywilizacyjne w oczywisty sposób zmieniały status mapy, zaczęli używać jej nie tylko władcy i kapłani, dowódcy wojskowi czy kapitano*
1
Artykuł powstał na podstawie badań prowadzonych w ramach grantu „Romantyzm
w świetle nowych źródeł”, finansowanego przez Narodowy Program Rozwoju Humanistyki na podstawie umowy nr 0097/NPRH2/H11/81/2012.
Por. Y. Lacoste, La géographie, ça sert, d’abord, à faire la guerre, Paris 2014, s. 86.
27
• Dorota Siwicka •
wie statków. Mapa, a raczej różnorodne rodzaje map, ze stołów uczonych coraz częściej trafiały na pulpity inżynierów, administratorów, przedsiębiorców,
handlowców, a także – do bagażu podręcznego turystów. Z czasem, nauka
czytania mapy okazała się równie niezbędna – zauważa Lacoste – jak umiejętność czytania w ogóle. Niezbędne stało się bowiem „myślenie przestrzenią”1. Można też powiedzieć inaczej: cywilizacyjna ruchliwość sprawiła, że
odpowiedź na pytania: gdzie jestem?, skąd jestem?, dokąd jadę?, była coraz częściej nieodzowna. I udzielano jej, wodząc palcem po mapie.
Rozwojowi cywilizacji towarzyszyła zatem – nadal zresztą towarzyszy
– kartograficzna demokratyzacja. To właśnie w ciągu XIX wieku upowszechniło się i nabrało nowego sensu oświeceniowe przekonanie, że człowiek wykształcony powinien nie tylko znać własny kraj, ale także umieć wyznaczyć go w przestrzeni, to znaczy umiejscowić terytorium swojej działalności w siatce południków i równoleżników. Rodząca się świadomość narodowa spowodowała
nacjonalizację map oraz atlasów: wyrazisty obraz własnego państwa i jego
obszaru nie tylko przestał być domeną władców, lecz jego znajomość stała się
prawem i obowiązkiem każdego obywatela, ważnym elementem jego patriotycznej edukacji. „Ludność owa, naród – jak to ujął Karl Schlögel – wie odtąd,
jak wygląda świat: gdzie przebiegają granice między przyjacielem a wrogiem,
gdzie są centra kryzysu, gdzie toczą się bitwy, gdzie doznaje się klęsk i jakie
jeszcze miejsce pod słońcem można sobie przywłaszczyć”2. Mapy narodowe
były teraz środkiem tak indywidualnej, jak wspólnotowej identyfikacji. To
one, wraz z niezliczonymi mapami szczegółowymi – geologicznymi, hydrologicznymi, językowymi, religijnymi – kreśliły wizerunek świata, doganiając
w dziele jego tworzenia słowa i obrazy. Od początku XIX wieku coraz częściej
pojawiały się mapy bardzo specjalistyczne, już to służące przyjemnościom
(mapy gastronomiczne, mapy dla cyklistów), już to – informujące o zagrożeniach (mapy ognisk cholery czy szerzenia się szarańczy).
Te generalia niech posłużą krótkiej refleksji nad trzema mapami. Wszystkie
trzy były dziełem Polaków – polistopadowych emigrantów i stanowią one
tylko mały wycinek kartograficznej pracy wykonanej przez Wielką Emigrację.
Wybrałam te trzy właśnie, nie dlatego, by były najważniejsze czy najsławniejsze. Wybrałam je, ponieważ każda z nich ma w sobie coś intrygującego
i zarazem każda może być świadectwem odmiennej reakcji na wygnanie. Emi1
2
Tamże, s. 96.
K. Schlögel, Mapy monochromatyczne: państwo narodowe, w: tegoż, W przestrzeni
czas czytamy. O historii cywilizacji i geopolityce, przeł. I. Drozdowska i Ł. Musiał, posłowiem opatrzył H. Orłowski, Poznań 2009, s. 197.
28
• Potrzeba mapy •
grant nie jest wszak zwykłym podróżnym, lecz kimś, kto swą identyfikację
i przynależność musi określić na nowo. Nie bez powodu współcześni badacze, zwłaszcza w krajach dynamicznego napływu cudzoziemców, tak wiele
uwagi poświęcają budowaniu się emigranckiej tożsamości w napięciu między
dwiema przestrzeniami: „starą” i „nową”3.
Pierwsza z owych prac to Mapa generalna wszystkich dróg pocztowych Europy, narysowana – jak czytamy na kartuszu – przez oficerów sztabowych
dawnej Armii Polskiej i opublikowana w Paryżu w 1835 roku4. W kraju oficerowie ci odbywali służbę w Generalnym Kwatermistrzostwie, instytucji reprezentującej wówczas światowy poziom, jednej z najbardziej zasłużonych dla
rozwoju naszej kartografii. Na ich czele stał kapitan Piotr Pogonowski, topograf wojskowy, który przed powstaniem brał udział w pracach nad mapą Królestwa Polskiego pod kierownictwem generała Wojciecha Chrzanowskiego,
a podczas działań wojennych został ranny i odznaczony Krzyżem Złotym Virtuti Militari. We Francji Pogonowski imał się różnych zajęć, a w 1833 roku – co
warto podkreślić – wstąpił do Towarzystwa Literackiego w Paryżu. Jego pierwszym emigracyjnym projektem było opracowanie mapy topograficznej ziem
polskich, zamysł ten jednak z powodu braku funduszy nie doczekał się wówczas realizacji5. Zamiast tego powstała właśnie mapa dróg pocztowych Europy. I tu zapytać trzeba: dlaczego grupa polskich wojskowych, wkrótce po
przybyciu do Francji, przygotowuje i wydaje taką właśnie pracę? O ile projekt
przygotowania mapy opuszczonej ojczyzny wydać się nam może przewidywalną reakcją wygnańców, o tyle koncept wykonania mapy pocztowej (i to
całej Europy) nie jest już oczywisty.
3
Kwestia związków tożsamości emigrantów z wyobrażeniami przestrzennymi pojawia się dziś często na przykład w badaniach francuskich. Zob.: P. Arraou, La rôle des
cadres sociaux dans le dynamique identitaire. L’exilé, une l’identité entre deux memoires
sociales, w: De l’identité du sujet au lien social. L’étude de des processus identitaires,
sous dir. H. Chauchat, A. Durand-Delvigne, Paris 1999 oraz P. Grandjean, Introduction,
w: Construction identitaire et espace, sous dir. P. Grandjean, Paris 2009.
4 Carte générale de toutes les routes de poste d’Europe dressée et publiée par des officiers
de l’Etat-major de l’ancienne Armée Polonaise, chez Ch. Picquet, Paris 1835. Bolesław
Olszewicz pisze, że jeden egzemplarz tej mapy znajduje się w Bibliotece Uniwersytetu
Łódzkiego (zob. B. Olszewicz, Kartografia polska XIX wieku (przegląd chronologiczno-bibliograficzny), do wydania przygotowała W. Wernerowa, Warszawa 1998, t. 1, s. 155).
Prócz egzemplarza, znajdującego się w zbiorach Biblioteki Polskiej w Paryżu, można znaleźć też kilka następnych wydań tej mapy w Bibliothèque Nationale de France.
5Por.: Pogonowski Piotr, w: Materiały do słownika kartografów i geodetów polskich. Archiwalia z dawnej Pracowni Historii Geografii i Kartografii Bolesława Olszewicza, oprac. J. Szeliga i W. Wernerowa, Warszawa 1999, s. 108 oraz R. Bielecki, Pogonowski Piotr, w: tegoż,
Słownik biograficzny oficerów powstania listopadowego, t. 3, Warszawa 1998, s. 314.
29
• Dorota Siwicka •
Il. 1. Carte générale de toutes les routes de poste d’Europe dressée et publiée par des officiers
de l’Etat-major de l’acienne Armée Polonaise, chez Ch. Picquet, Geograph du Roi, Paris 1835.
Ze zbiorów Biblioteki Polskiej w Paryżu.
Ręcznie kolorowana, przedstawiała Europę od Półwyspu Iberyjskiego po
Ural, od Skandynawii z Islandią po Morze Śródziemne. Zaznaczono na niej
granice państw, przepływy rzek, drogi i miejscowości z punktami, gdzie znajdowały się stacje pocztowe. Była to zatem mapa komunikacyjna pokazująca
szlaki dyliżansów podróżnych z miejscami postojów i zmiany koni. Duża, mierząca 92 × 132 cm, składała się z trzydziestu dwu prostokątów naszytych na
płótno, co pozwoliło ją składać w niewielką książeczkę, dość wygodną w ewentualnej podróży. Czasopismo „Le Polonais. Journal des intérêts de la Pologne”
(wydawane z inicjatywy Towarzystwa Literackiego) już w 1834 roku reklamowało międzynarodowej publiczności ukazanie się mapy, która – jak pisano
– wykonana jest „z wielką starannością, przejrzystością i wiernością” oraz „daje
możliwość obejrzenia na jednej karcie linii komunikacyjnych wszystkich
krajów”1. Podobnych komunikacyjnych map Europy, równej wielkości i w równie dokładnej skali (1:4 500 000), było bowiem do 1835 roku niewiele, a te, które
istniały, szybko traciły aktualność, gdyż w owym czasie sieć dróg i poczta rozwijały się wyjątkowo dynamicznie. O wartości dzieła polskich oficerów świadczy też fakt, że mapa – wydana w znanej firmie Charles’a Picqueta – została
w tym samym roku przedrukowana w Londynie i w Wiedniu, a później (także
1 „Le Polonais. Journal des intérêts de la Pologne” 1834, t. 3, s. 319.
30
• Potrzeba mapy •
przez innych wydawców) jeszcze trzy razy w Paryżu (po raz ostatni w 1858 roku).
Gdy zastanawiam się nad dziełem polskich sztabowców, to najpierw pojawia się myśl, że miało ono służyć – jak wiele innych emigracyjnych czynności – przygotowaniom do przyszłej wojny. Tak też – syntetyzując – o wysiłkach kartograficznych Wielkiej Emigracji pisał ich wybitny znawca Bolesław
Olszewicz: „[…] wszystkie te prace wojskowych i cywilnych członków emigracji […] miały na celu przygotowanie przyszłych bojowników w walce o wyzwolenie”2. Nietrudno znaleźć potwierdzenie takiego mniemania w dokumentach z epoki, choćby cytując list księcia Adama Jerzego Czartoryskiego
do generała Karola Kniaziewicza z 1837 roku w sprawie projektu innej mapy
(uważanej zresztą za najważniejszą w swoim czasie), Mapy Polski generała Chrzanowskiego:
Jeśliby przyszło do wojny, mając takową mappę gotową, mnóstwo jej egzemplarzy będących pod ręką, łatwo można będzie rozrzucić po całym kraju i po wszystkich oddziałach wojska. Nie trzeba będzie szukać i chwytać mapp różnego rozmiaru i różnej
dokładności, najczęściej trudnych do nabycia i drogich.3
Rzeczywiście, twierdzenia teoretyków kartografii spod znaku Lacosta można stosować do opisu wielu polskich map emigracyjnych tak metaforycznie,
jak całkiem literalnie.
Jednakże Mapa generalna wszystkich dróg pocztowych Europy, wykonana
przez grupę Pogonowskiego, miała wyraźnie cywilny charakter. Jej walor wojskowy był znikomy, choćby przez brak ważnych dla żołnierzy informacji o ukształtowaniu terenu. Powód jej wykonania pozostaje więc dość tajemniczy. Wyjaśnienia szukałabym pośród starań – nie tylko tych polskich emigrantów – o niezależność w obcym środowisku, w tym także o niezależność finansową. Być
może mapa ta była próbą wykorzystania środków i potrzeb zachodniego społeczeństwa, do czego właśnie kartografowie – dzięki znakomitemu wykształceniu – byli wyjątkowo dobrze przygotowani. Zrobili więc to, co umieli najlepiej – reprezentację przestrzenną wszystkich możliwych w Europie podróży.
Mapa druga, to właściwie komplet map pochodzących z jednego dzieła.
Są to: mapa Gwinei Portugalskiej, Wysp Zielonego Przylądka oraz bardziej szczegółowa – portu na wyspie Santiago. Zostały one dołączone do książki Corografia Cabo-Verdiana, której dwa tomy ukazały się drukiem w Lizbonie w latach 1841–18434. Jej głównym autorem był José Conrado Carlos de Chelmicki,
2
3
4
B. Olszewicz, Polska kartografia wojskowa (zarys historyczny), Warszawa 1929, s. 182.
Biblioteka Polska w Paryżu, rkps nr 482.
J.C.C. de Chelmicki, Corografia Cabo-Verdiana, ou descripção geographico-historica
da provincia das Ilhas de Cabo-Verde a Guiné, vol. 1, Lisboa 1841; J.C.C. de Chelmicki,
F.A. de Varnhagen, Corografia Cabo-Verdiana, vol. 2, Lisboa 1841 (1843?).
31
• Dorota Siwicka •
czyli Józef Chełmicki urodzony w 1813 roku w Warszawie1. W powstaniu
ochotnik, w Paryżu kształcił się na Sorbonie, uczęszczał na kursy wojskowe,
inżynieryjne i rysunkowe, uczył się też języków wschodnich z nadzieją uczestnictwa w misji generała Henryka Dembińskiego w Egipcie. Ostatecznie jednak – chcąc walczyć nadal „za naszą i waszą wolność” – trafił do Portugalii,
gdzie pozostał w tamtejszej służbie wojskowej. Pod koniec lat trzydziestych,
jako porucznik inżynierii, został wysłany do kolonii, a owocem tego pobytu
była książka, z której pochodzą mapy. Jej podtytuł w tłumaczeniu na polski
brzmiał: Opis krajoznawczo-historyczny Wysp Zielonego Przylądka i Gwinei
Portugalskiej. Oprócz map zrobionych własnoręcznie przez Chełmickiego znajdowały się w niej także jego rysunki przedstawiające tamtejszych ludzi, a także
zwierzęta i rośliny.
Il. 2. Carta Archipelago Ilhas Cabo-Verde, mapa dołączona do książki: J. Chełmicki, Corografia Cabo-Verdiana, vol. 1, Lisboa 1841.
1
Istnieje sporo opracowań poświęconych postaci Józefa Chełmickiego. Zob. m.in.: A. Lewak, w: Polski Słownik Biograficzny, t. 3, s. 274–275; B. Olszewicz, Kartografia polska
32
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Michał Kuziak
(Uniwersy tet Warszawski)
Romantyczne górnictwo
Między mistyką, nauką a przemysłem
H
i
istoria, którą chcę opowiedzieć, a która wiąże się z romantycznym
górnictwem, kończy się wtedy, gdy Émile Zola pisze Germinal – kiedy
pisarz postanowił zastosować swoją metodę twórczą do opisania życia górników, gromadząc odpowiednie dossier i zamierzając przedstawić kwestię
„walki kapitału i pracy”, odczarowując tym samym romantyczną opowieść
o górnictwie; powieść była pisana w latach 1884–1885. Zwracam uwagę tak na
przyjętą przez Zolę perspektywę empiryczną, związaną z obserwacją realnej egzystencji robotników – ze szczególnym akcentem na jej patologie – jak
i na szersze, krytyczne spojrzenie, jakie dawał pisarzowi socjalizm i marksizm. Oba te punkty widzenia spotkały się w zawartym w powieści obrazie
strajku górników i nabywania przez nich świadomości klasowej oraz rewolucyjnej, w Montsou, między 1866 a 1867 rokiem. Powieść kończy następujący
obraz z wpisanym przesłaniem emancypacyjnym:
Wciąż i wciąż, coraz to wyraźniej, jak gdyby zbliżali się do powierzchni, towarzysze
uderzali kilofami. Tym to właśnie dźwiękiem ciężarna była ziemia owego młodzieńczego ranka w pałających promieniach słońca. Wzrastała czarna armia mścicieli, w głębokich bruzdach kiełkował wolno posiew, aby rozerwawszy skorupę ziemi przynieść plon w nadchodzącym stuleciu.1
1
E. Zola, Germinal, przeł. K. Dolatowska, Warszawa 1987, s. 431. Dodam, że w polskiej
literaturze praca w kopalni – w tym przypadku cynku – stanie się emblematem okrut-
39
• Michał Kuziak •
Można tu także, w związku ze wspomnianym końcem, przywołać Assuntę
Cypriana Norwida, choć to inny typ zakończenia niż to pojawiające się u Zoli,
ujawniający nie tylko dokonującą się zmianę w postrzeganiu górnictwa, ale i nostalgię za jego dawnym rozumieniem. Jak odnotowuje Juliusz Wiktor Gomulicki, poeta na kartach autografu umieścił trzy daty, sugerujące czas powstania
utworu: 1870 (przekreśloną) oraz 1877 i 1879. Dla podjętego przeze mnie zagadnienia znaczące jest to, że w poemacie pojawia się postać górnika, która zostaje powiązana ze światopoglądem nowoczesnego przyrodoznawstwa i pozbawiona ważnego dla romantyków fragmentu własnej genealogii, jakim był
nurt hermetyczny. W usta tej postaci poeta wkłada następujący monolog, z którego przesłaniem często polemizuje w swojej twórczości:
Człowieka stworzył „ł a ń c u c h” przyrodzenia –
[…] – kość jest minerałem,
Dośrodkującym wilgoć w swoje rdzenia,
Zaś równowaga onych zwie się c i a ł e m.
Płynów tam więcej niżeli krzemienia,
Skąd trupów lekkość (dodał to z zapałem)
Mierzy się według stopni osuszenia,
Tak że wielbłąda szkielet gdy skwar pali,
Wiatr nim porusza, jakby chciał biec dalej…2
Norwidowy narrator opatruje tę wizję komentarzem/dopowiedzeniem,
wskazującym na to, co wykracza poza perspektywę doczesności i perspektywę
ewolucjonizmu, niegodzącym się na wizję świata „odczarowanego”. Znamienne ponadto, że scena ta jest poprzedzona obrazem zdewastowanej natury – chodzi o kopalnię jakiegoś kruszcu i nowoczesne przekonanie człowieka o własnej wyższości pozwalającej mu eksploatować bez umiaru bogactwa
podziemi. Zaczyna się już opowieść, którą będzie tworzyć następna formacja, choć przecież i wówczas pojawią się teksty w pewien sposób „zaczarowujące” profesję górnika (czy w tym przypadku raczej mineraloga, uczonego, pasjonata, wracającego do przekazu dawnego alchemika piszącego o tytułowej
podróży oddającej maksymalizm pragnień poznawczych, będącej empirycznym testowaniem hipotez naukowych i doświadczaniem historii naturalnej),
jak to ma miejsce u Jules’a Verne’a w Podróży do wnętrza ziemi3.
Eksploracja podziemi łączyła się w XIX wieku z poczuciem przeżywania
czegoś niezwykłego, szczególnym natężeniem wyobraźni (np. Juliusz Sło2
3
nego wyzysku w Ludziach bezdomnych Stefana Żeromskiego.
C. Norwid, Assunta, w: tegoż, Pisma wszystkie, pod red. J.W. Gomulickiego, t. 3: Poematy, Warszawa 1971, s. 270.
Zob. J. Verne, Podróż do wnętrza Ziemi, przeł. A. Zydorczak, Kraków 2009.
40
• Romantyczne górnictwo •
wacki pisał o swoim zejściu do kopalni soli: „[…] szliśmy podziemnymi drogami niosąc w rękach lampy żelazne. Było w tej podziemnej podróży prawdziwie coś uderzającego imaginacją…”4), uruchomieniem różnych fantazmatów – demonicznych czy seksualnych; myślą o wtajemniczeniu i związanymi
z nim rytuałami. Widziano w podziemiach ogrody bądź niebo, doświadczając
w ten sposób jedności i harmonii uniwersum5. Łączono w końcu pracę podziemną z etosem wolnościowym – choć, zauważę na marginesie, nazwa karbonariuszy wiąże się z węglem drzewnym6. Ważny, choć przeze mnie tu w zasadzie pominięty, jest wątek historii naturalnej (pojawiający się na przykład
w Genezis z Ducha Juliusza Słowackiego), związanej z odkryciami szkieletów zwierząt, myślą ewolucjonistyczną, koncepcjami kosmologicznymi czy
teoriami katastrof7.
Trudniej wskazać na daty początkowe romantycznej opowieści o górnictwie. Najchętniej przywołałbym tu Henryka von Ofterdingen Novalisa (pisanego przez poetę od 1799 roku do śmierci, a więc w czasie, w którym twórca
zajmował się także geologią i górnictwem), choć powieść ta odsyła przecież
ku jeszcze dawniejszym tendencjom, związanym z myślą hermetyczną; trzeba tu także choćby wspomnieć o Gotthilfie Heinrichu Schubercie, Wilhelmie
Humboldcie czy Johannie Wolfgangu Goethem, również o E.T.A. Hoffmannie,
Ludwigu Tiecku, twórcach, podobnie jak Novalis, łączących naukową pasję
geologiczną z poetycką wizją natury8.
Zatrzymam się na chwilę przy wspomnianej powieści Novalisa. Jej tytułowy bohater, stając się poetą, człowiekiem uniwersalnym, spotyka na trasie
swojej wędrówki z Północy na Południe Niemiec górnika – jedną z postaci,
która przekazuje mu fragment prastarego wtajemniczenia, wywodzącego się
ze Wschodu czy nawet z Atlantydy. Henryk ma poczucie, że to spotkanie nie
jest przypadkowe, dzięki niemu widzi swoje miejsce w centrum łańcucha
bytów i księgi historii. Jest przekonany, że zbliża się do tajemnicy Ziemi (jest
to też tajemnica kości zwierząt z pradawnych czasów)9. Taka wizja geologii
J. Słowacki, List do matki, w: Korespondencja Juliusza Słowackiego, oprac. E. Sawrymowicz, t. 1, Wrocław 1962, s. 254.
5 Zob. M. Eliade, Kowale i alchemicy, przeł. A. Leder, Warszawa 2007, s. 31 i n.
6 Zob. M. Janion, Kuźnia natury, w: tejże, Prace wybrane, pod red. M. Czermińskiej, t. 1:
Gorączka romantyczna, Kraków 2000, s. 311.
7 Zob. na ten temat: J. Gondowicz, Geologia genezyjska, w: O Słowackim „umysły ludzi
różne”, pod red. U. Makowskiej, Warszawa 2009.
8 Zob. B. Andrzejewski, Przyroda i język. Filozofia wczesnego romantyzmu w Niemczech, Warszawa 1989, s. 150 i n.
9 Zob. M. Cieśla-Korytowska, Romantyczna poezja mistyczna. Ballanche. Novalis. Słowacki, Kraków 1989, s. 52 i n.
4
41
• Michał Kuziak •
i górnictwa została przedstawiona między innymi przez Marię Janion, która
powiązała ją z formułą „kuźni natury”, pożyczając tę metaforę od Mickiewicza 10.
To specyficzny górnik, wcielenie pragnień poznawczych człowieka – natura jest czytaną przez przedstawicieli tego zawodu księgą – a zarazem pracujący w samotności asceta, żyjący duchowością i religią (górnictwo jest u Novalisa także metaforą zagłębiania się w sobie i docierania do boskości, kontemplacji własnego wnętrza, praca w kopalni wiąże się z „naszym tajemnym
jestestwem”11; poeta pisze niejednokrotnie o dwóch, komplementarnych drogach poznania: do wewnątrz i na zewnątrz) oraz z miłością do eksplorowanego przedmiotu. Górnicy w świetle powieści są pracowici, żyją życiem rodzinnym i pomnażają bogactwo wspólnoty, przemierzają świat w poszukiwaniu kopalnianych złóż. Odznaczają się dziecięcą naiwnością, cierpliwością,
wytrwałością, nieustraszonością. Pod ziemią: „zyskują przygotowanie do
przyjęcia niebiańskich darów i do radosnego wzlotu ponad świat i jego troski”12. Górnik to heros obdarzony cudownymi zdolnościami: zdaje się posiadać własną tajemną mowę, zapewne bliską mowie natury. Geologia w ujęciu
Novalisa splata się z astronomią i alchemią (magnetyzmem); górnicy są „[…]
niemalże astrologami – tylko na odwrót – powiedział pustelnik. – Gdy tamci
nieustannie obserwują niebo i błądzą po jego niezmierzonych przestworzach,
wy zwracacie wzrok ku ziemi i zgłębiacie jej budowę. Oni studiują siły i wpływ
gwiazd, a wy badacie siły skał i gór oraz różnorodne oddziaływania warstw
ziemnych i kamiennych. Dla nich niebo jest księgą przyszłości, podczas kiedy wam ziemia pokazuje pomniki praświata”13. W słowach tych pobrzmiewa
hermetyczna idea jedni i harmonii uniwersum, a także – już nowoczesna
– myśl o historii naturalnej.
A tak przedstawia się apologia górnictwa, zawarta w słowach starego
górnika:
Bóg w szczególny sposób błogosławi górnictwu! Żadna ze sztuk nie czyni tych, którzy ją uprawiają, szczęśliwszymi i szlachetniejszymi, żadna nie budzi silniejszej wiary w niebiańską mądrość i boskie zrządzenia, żadna bardziej nie sprzyja czystej niewinności i dziecięctwu serca niż sztuka górnicza. Górnik rodzi się w biedzie i w biedzie umiera. Zadowala się wiedzą, gdzie znaleźć metaliczne potęgi, i wydobyciem ich
na światło dzienne, ale ich oślepiający blask nie zdoła odmienić jego czystego serca.14
10 Zob. M. Janion, dz. cyt.
11Novalis, Henryk von Ofterdingen, przeł. i oprac. E. Szymani, W. Kunicki, Wrocław 2003,
s. 68.
12Tamże, s. 67.
13 Tamże, s. 89 i n.
14 Tamże, s. 71.
42
• Romantyczne górnictwo •
Zwróćmy uwagę, górnik u Novalisa jest daleki od rządzy zysku, zysku
materialnego, reprezentuje sztukę15. Stary górnik śpiewa Henrykowi pieśni
– o górnictwie oraz symboliczną, związaną z mistyczną geologią o zamku
i jego królu oraz wyzwoleniu. Wraz z górnikiem Henryk udaje się do jaskini,
gdzie spotyka pustelnika i słucha opowieści o dziejopisach, będącej ciągiem
dalszym jego wtajemniczenia.
W przypadku Novalisa mamy do czynienia z połączeniem nowoczesnej
nauki i mistyki (widać też u poety, jak już była mowa, wpływy magnetyzmu
czy alchemii, szerzej: myśli hermetycznej); twórca w tym samym czasie studiuje różne teksty współtworzące jego dyskurs geologiczny i górniczy. Novalis był przecież nie tylko romantycznym „mistykiem”, romantycznym filozofem przyrody, ale i absolwentem nowoczesnej szkoły górniczej we Freibergu,
jak wspomniałem – pracującym w zawodzie, piszącym fachowe rozprawy,
prowadzącym badania pod kierunkiem słynnego Abrahama Gottloba Wernera (zwolennika neptumizmu, teorii, zgodnie z którą większość skał powstała w wyniku wytrącania się osadów w praoceanie)16. O kierunku myślenia poety świadczy wszakże jego refleksja o górnictwie jako o indywidualnym
wtajemniczeniu dokonującym się w relacji z mistrzem, a więc o dawnej wizji
tej profesji.
To, co mieści się pomiędzy przywołanymi wyżej datami – Henrykiem von
Ofterdingen i Germinal – to między innymi skomplikowana, specyficzna
15 Wątek krytyki górnictwa mającego na celu zysk materialny i świadczącego przez to
o zepsuciu człowieka cywilizacji pojawia się także u Jeana-Jacques’a Rousseau (nie ma
wszakże u niego znamiennej dla Novalisa mistyki podziemi). W Przechadzkach samotnego marzyciela czytamy: „Królestwo minerałów nie ma w sobie nic miłego i pociągającego; jego bogactwa, zamknięte w łonie ziemi, zdają się oddalone od spojrzeń ludzi,
aby nie kusić ich chciwości. Leżą tam one niby rezerwa, która pewnego dnia służyć
ma jako dopełnienie prawdziwych bogactw, bardziej dostępnych dla człowieka, który
przestaje w nich gustować w miarę jak postępuje jego zepsucie. Wówczas musi przywołać na pomoc przemysł, znój, pracę, by ratować się przed niedostatkiem; ryje we
wnętrznościach ziemi, z narażeniem życia i kosztem zdrowia poszukuje w jej wnętrzu
wyimaginowanych dóbr na miejsce rzeczywistych, którymi ona go obdarzyła sama,
gdy umiał ich używać. Ucieka przed słońcem i dnie, którego nie jest godzien widzieć;
grzebie się żywcem i czyni dobrze, ponieważ nie zasługuje już na życie w świetle dnia.
Kamieniołomy, otchłanie, huty, piece, zespoły kowadeł, młotów, dymu, ognia, zastępują urocze obrazy robót polnych. Wychudłe twarze nieszczęsnych, którzy marnieją
w cuchnących oparach kopalń, czarni kowale, ohydni cyklopi – oto widok, jaki kopalnia w łonie ziemi ukazuje zamiast zieleni i kwiatów, lazurowego nieba, zakochanych
pasterzy i krzepkich rolników na jej powierzchni” (J.J. Rousseau, Przechadzki samotnego marzyciela, przeł. M. Gniewiewska, wstęp napisał B. Baczko, Warszawa 1967, s. 123).
16 Zob. na ten temat: E. Kochanowska, Romantyczna literatura wobec nauki, „Henryk von
Ofterdingen” Novalisa i „Genezis z Ducha” Słowackiego, Wrocław 2002.
43
• Michał Kuziak •
i zróżnicowana, modernizacja na ziemiach polskich – która nie znajduje swojej reprezentacji w literaturze romantycznej, a przecież towarzyszy początkom romantyzmu w Polsce (jak powiada Michel Foucault, początek XIX wieku to „akt założycielski nowoczesnej nauki, kształtowanie się społeczeństwa
przemysłowego i towarzyszącej mu ideologii pozytywistycznej”17). Ciekawe przy tym, że problematyka ta, związana z nowoczesną nauką i techniką,
dotyczącymi geologii i górnictwa, pojawia się w odniesieniu do losów Polaków
w Rosji oraz w Australii i Ameryce Południowej. Swoją reprezentację znajdą
natomiast różne porządki symboliczne łączone przez romantyków z tymi
dziedzinami, generujące odmiennie scenariusze praktyk społecznych niż te
związane z ekonomicznym, scjentystycznym i technicznym, z ujarzmieniem
natury, również z kwestią pracy – tak ważną dla wspomnianego na początku
artykułu Zoli.
U początków polskiego dyskursu geologicznego i górniczego znajduje się
tekst, który momentami zbliża się do światopoglądu romantycznego – myślę
zwłaszcza o ujęciu natury jako żywej i przekształcającej się całości – ale zasadniczo reprezentuje oświeceniową perspektywę cywilizacyjną. Myślę o książce
Stanisława Staszica O ziemiorodztwie Karpatów i innych gór i równin Polski
wydanej w 1815 roku18. Autor w pracy będącej efektem przedsiębranych podróży dał charakterystykę ziem polskich (to znamienne – w książce zignorowany zostaje fakt rozbiorów), zajmując się ich powstaniem oraz ukształtowaniem – zagadnieniami geologicznymi i archeologicznymi, a także historycznymi dotyczącymi przedstawianych osad. W związku z interesującym mnie
tu wątkiem górnictwa wypada odnotować pojawiający się w tej pracy rzeczowy,
precyzyjny, enumeracyjny opis występujących w Polsce minerałów.
Badawczy umysł Staszica – porównującego swoją pracę z działalnością
archeologa zajmującego się antykiem, ruinami Herkulaneum i Pompei – widać w tej książce w działaniu, w przeprowadzaniu różnych pomiarów, doświadczeń, wyciąganiu wniosków, w wierze w postęp poznania, a także w dostrzeganiu przesłaniających je złudzeń. Zaproponowany przez autora dyskurs
wpisuje się w naukowe tendencje oświeceniowej nowoczesności; można tu
zwrócić uwagę na ewolucyjną wizję rozwoju wielkiego łańcucha bytów natury
(pojawiają się w książce także zapisy lokalnych legend – są one podane wszakże z etnograficznym dystansem; jak również perspektywa turysty, wrażliwego
17 M. Foucault, Porządek dyskursu. Wykład inauguracyjny wygłoszony w Collège de France
2 grudnia 1970 , przeł. M. Kozłowski, Gdańsk 2002, s. 45.
18 Zob. S. Staszic, O ziemiorodztwie Karpatów i innych gór i równin Polski, Warszawa
1815. Wypada dodać, że Staszic był także tłumaczem książki Georges’a Leclerca de Buffona Histoire naturelle des époques de la nature (Paris 1779).
44
• Romantyczne górnictwo •
estetycznie obserwatora natury i ludzi). Staszic powiada przy tym, że próby
tłumaczenia zmian w naturze, które obserwuje, są za wczesne, nauka nie rozwinęła się bowiem jeszcze w odpowiedni sposób. Widoczna jest w tej pracy
także perspektywa praktyczna, industrialna i ekonomiczna. Zostaje przeprowadzony krytyczny bilans zniszczeń kraju, spowodowanych różnymi wydarzeniami historycznymi, a także inwentaryzacja złóż minerałów. Staszic ze
swoich naukowych rozważań i obserwacji wysnuwa wnioski dotyczące zakładania i budowy kopalń (zajmuje się też widocznymi w terenie śladami historii
naturalnej).
Autor postuluje prowadzenie dalszych prac badawczych nad naturą, tak
w kraju, jak i za granicą. To, jak powiada, zadanie dla młodzieży, która nie
może spełniać się w życiu politycznym, w wymiarze bohaterstwa – może
jednak współzawodniczyć z innymi w nauce i gospodarowaniu, w cnocie,
pracy, a także w dowcipie. Powstaje więc w rozważaniach autora projekt subwersywnej wiedzy i ekonomii w imperium kolonialnym, projekt swego rodzaju kulturowej geologii, będącej nie tylko drogą bogacenia się, ale i sposobem kształtowania umysłu narodowego. Staszic zwraca uwagę, że misję tę
ma spełnić mieszczaństwo dbające o dziedzictwo przeszłości oraz o teraźniejszość, o sztukę, rzemiosło, handel i rolnictwo19.
ii
Młodzi romantycy zwrócili się jednak ku innej tradycji geologicznej i górniczej, wybierając trop, który zarysował Novalis, łącząc nowoczesną naukę
z myślą hermetyczną i filozofią przyrody (choć można się domyślać, że ojciec
Zygmunta Krasińskiego, domagając się od niego, by w Genewie zapisał się
na kurs mineralogii, miał na myśli perspektywę bliską Staszicowi 20; dzieło
Staszica, powołując się zresztą na nie, w pewnym sensie kontynuował wszakże Seweryn Goszczyński w Dzienniku podróży do Tatrów21).
19 Zob. tamże, s. 69 i n.
20 Zob. Z. Krasiński, List do ojca, w: tegoż, Listy do ojca, oprac. i wstęp S. Pigoń, Warszawa
1963, s. 99.
21 Zob. S. Goszczyński, Dziennik podróży do Tatrów, oprac. S. Sierotwiński, Wrocław
1958. Autor deklaruje wszakże poetycki charakter swojej wyprawy: „Czytelnik nie znajdzie w tym dziełku skarbów umiejętności albo nauki, autor puścił się z małym zapasem wiedzy, z mniejszym jeszcze naukowości, a bez żadnej książki, nawet bez barometru. Nie robił on tej podróży ani jako geolog, ani jako geograf, ani jako archeolog,
puścił się obyczajem żebrzących śpiewaków swojej krainy, z lirą swojego ducha, z nią
tylko […]” (s. 3 i n.). Problematyka geologiczna i górnicza stanowi margines zainteresowań Goszczyńskiego, w tekście pojawiają się jedynie wzmianki na jej temat.
45
• Michał Kuziak •
Myślę tu zwłaszcza o Maurycym Mochnackim, zaświadczającym przy
tym swoją znajomość twórczości autora Henryka von Ofterdingen. W książce
O literaturze polskiej w wieku dziewiętnastym pojawia się wizja wielkiego łańcucha bytów, natury – jako żywej, rozwijającej się, dążącej do samowiedzy
całości, przenikniętej nićmi korespondencji (związanych z magnetyzmem)22.
Jej istotną część stanowi świat minerałów. Mochnacki śledzi właśnie kwestię
powinowactw – odpowiedniości przyrody nieożywionej i ożywionej, minerałów i roślin, różnych wymiarów przyrody ożywionej: zwierząt oraz ludzi;
a także przeczucia tej pierwszej, związane z kolejnymi stadiami rozwoju. Krytyk nieco ironicznie powiada, że to minerały (a nie gwiazdy) wpływają na nasz
los, myśląc o pieniądzach, o dobrych i złych skutkach ich istnienia, jak również o wpływie minerałów na ducha ludzkiego.
Co charakterystyczne, Mochnacki przeciwstawia sobie pracę górnika i mineraloga:
Górnik prowadzony płochą chęcią przedziera się do głębokich pokładów, częstokroć strach wielkooki obejdzie go wokoło, kiedy posępnym blaskiem swojej latarni
mignie w tajniach nigdy niezwiedzonych złego ducha. Czegoż szuka? Skarbu – marnego zysku, najczęściej nie dla siebie, dla innych, za małą nagrodę. Co innego uczony
mineralog. Filozof ten przenika do szerszej istoty i rzetelnego rozumienia kruszców,
kamieni. Jest to podziemny astrolog.23
Autor krytykuje również nowoczesną naukę, która wiedzie do „odczarowania” świata.
W utworach wielkich romantyków polskich wątki związane z górnictwem
pojawiają się w sposób sporadyczny i są raczej marginalne; emigracja stanowiła szansę na doświadczenie modernizacji, ale romantycy najczęściej nie wykorzystywali tej możliwości. Rzeczywistość kopalni jest też postrzegana, jak już
wspomniałem, przez nich dość specyficznie. Na przykład Mickiewicz pisze
o kopalniach i górnictwie bądź w związku z ekonomią, bogactwem, jakie przynosi złoto (przekład Don Carlosa Friedricha Schillera i jest to jedynie wzmianka, bez zwrócenia uwagi na kwestie pracy czy techniki), bądź przede wszystkim
– wypada zauważyć – w związku ze zmitologizowaną martyrologią syberyjską,
jak bowiem dowodzą historycy, praca w kopalni była dla zesłańców karą jedynie za popełnione dodatkowe przestępstwa. Czytamy w Księgach pielgrzymstwa polskiego: „Przez męczeństwo młodzieńców Litwy zabitych kijami, zmarłych w kopalniach i na wygnaniu. / Wybaw nas, Panie” 24 (Litania Pielgrzymska).
22 Zob. M. Mochnacki, O literaturze polskiej w wieku dziewiętnastym, oprac. i przedm.
Z. Skibiński, Łódź 1985.
23 Tamże, s. 50.
24 A. Mickiewicz, Księgi pielgrzymstwa polskiego, w: tegoż, Dzieła. Wydanie Rocznicowe,
46
• Romantyczne górnictwo •
Podobnie rzecz przedstawia się w twórczości Słowackiego. Wątek ekonomiczny, związany z podbojem Kaukazu, pojawia się w pieśni śpiewanej z rosyjska przez Jana, akcentującego swoją obcość wobec takiej polityki, w Fantazym: „Hej! hej!… Kaukaz nasz!/ Hej! hej!… kopalnia cyn!/ Hej! matka gorzałka!/ Hej! kochanka mi pałka!” 25. Wątek kopalń syberyjskich, w kontekście
martyrologicznym, pojawia się z kolei między innymi w Anhellim:
I rzekł Szaman: Oto już nie będziemy cudów okazywać, ani mocy bożej, która w nas
jest, ale płakać będziemy; bo zaszliśmy do ludzi, którzy nie widzą słońca.
Ani nauk im dawać należy, bo ich więcej nauczyło nieszczęście; ani nadziei im dawać będziemy, bo nie uwierzą. W dekrecie, co je potępił, napisano było: Na wieki!…
Oto są kopalnie Sybiru!26
Anhelli poznaje los zesłańców – „rybaków cierpienia” – pracujących w kopalni ołowiu, niewiedzących nawet, czy ich ofiara będzie miała moc odkupicielską; poeta kwestionuje w utworze Mickiewiczowską ekonomię mesjaniczną.
Oba wymieniane tu wątki (ekonomiczny i martyrologiczny) pojawiają się
również u Norwida. Wypada dodać, że nurt martyrologiczny w przedstawianiu kopalń syberyjskich ma także swoje przykłady w twórczości poetów minorum gentium – również samych zesłańców, wspomnę tu choćby o ks. Faustynie
Ciecierskim, skazanym za konspirację na Litwie jeszcze w 1797 roku – przykładem może być Franciszek Olechnowicz i jego wiersz W kopalni (zamieszczony w antologii Zofii Trojanowiczowej)27.
iii
Kontrapunktem – choć w związku ze swoim problematycznym charakterem
można je ująć także jako dopełnienie powyższych rozważań nad szczątkowością reprezentacji realnego górnictwa w literaturze romantycznej – do opowiadanej tu historii mogą być dzieje górnictwa na ziemiach polskich w dobie
romantyzmu. Oczywiście, nakreślę tu tylko, z konieczności, powierzchowny
ich zarys. Zwłaszcza interesująca wydaje się przy tym ta kwestia na ziemiach
zaboru rosyjskiego – tak z powodu szczególnego oporu szlachty przed modernizacją, jak i z powodu jej specyficznego charakteru, zaborca ma bowiem
swój udział w zakładaniu przemysłu wydobywczego, choćby przez regulacje
prawne (wypada tu przypomnieć tezy Jana Sowy o ambiwalencji peryferyjnej
t. 5: Proza artystyczna i pisma krytyczne, oprac. Z. Dokurno, teksty franc. przeł. A. Górski, Warszawa 1999, s. 61.
25 J. Słowacki, Fantazy, w: tegoż, Dzieła, pod red. J. Krzyżanowskiego, t. 8: Dramaty, oprac.
W. Hahn, Wrocław 1952, s. 295.
26 J. Słowacki, Anhelli, w: jw., t. 2: Poematy, oprac. E. Sawrymowicz, Wrocław 1952, s. 249.
27 Zob. F. Olechnowicz, W kopalni, w: Z. Trojanowiczowa, Sybir romantyków, Poznań
1993, s. 270.
47
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Beata Mytych-Forajter
(Uniwersy tet Śląski w Katowicach)
„Odległość jest niczym”
Ignacego Domeyki życie na skrzyżowaniu cywilizacji
I
gnacy Domeyko, który otrzymał dyplom ukończenia Szkoły Górniczej
w Paryżu z datą 1 sierpnia 1837 roku, jesienią tego samego roku pracował
już dla braci Köchlin, Alzatczyków pragnących na terenie zakupionych przez
siebie dóbr Bonne-Fontaine, wartych od dwóch do trzech milionów franków,
zorganizować wydobycie i wytop rud żelaza1. Zadanie Domeyki polegało na
rozpoznaniu terenu pod kątem jego zasobności w rudy, co systematycznie
czynił z pomocą miejscowych robotników2. Nie była to jednak praca satysfakcjonująca go w pełni, w pamiętnikach skarżył się przede wszystkim na
atmosferę w bankierskim domu, z czasem nastrój geologa, a także zdrowie
zaczęły ulegać niepokojącemu pogorszeniu, z czego zdał sprawę na piśmie:
Nadeszła jesień […] Wilgoć i zimno w lasach p o g o r s z y ł y zdrowie moje, a hum o r c o d z i e ń b y ł g o r s z y. Wtem odbieram list od p. Dufrénoy [Pierre-Armand
Dufrénoy − B.M.F.], mego profesora mineralogii, w którym mi proponuje jechać na
1
W pamiętnikach Domeyko wspomina: „[…] już przychodziło do planów zakładania
huty, w której mieli mi dać pewien udział w czystym zarobku” (MP I 221; wszystkie
fragmenty z pamiętników cytuję za wydaniem: I. Domeyko, Moje podróże. Pamiętniki wygnańca, t. 1–3, przyg. do druku, przedm. i przyp. E.H. Nieciowa, Wrocław 1962–
–1963. Wydanie oznaczam skrótem MP; cyfry rzymskie po skrócie oznaczają numer
tomu, arabskie – strony; podkreślenia rozstrzelonym drukiem pochodzą ode mnie
– B.M.F).
2 „Od rana do wieczora – pisze Domeyko – chodziłem z parobkami, których mi do pomocy dodano, po ogromnych lasach, szukając rudy i znalazłem po wielu miejscach
jej pokłady dosyć bogate” (MP I 220).
57
• Beata Mytych-Forajter •
profesora chemii i mineralogii do Coquimbo w Chile i ofiaruje 1 200 piastrów (6000 fr.)
na rok pensji, koszt podróży etc.
Od ż yłem! Odżył we mnie mój od dzieciństwa zapał do dalekich wojażów. Niedługo myśląc odpisałem, że zgadzam się; i na drugiej ćwiartce papieru napisałem list
do pani Köchlin, że jadę do Ameryki. Posłałem listy na pocztę i poszedłem w las. Wracając do domu, zgubiłem list pana Dufrénoy i przez miesiąc nie wiedziałem, dokąd
jadę, bo zapomniałem był nazwiska Coquimbo.
(MP I 221)
Przywołany fragment pamiętników pokazuje, jak wielkie wrażenie wywarła na Domeyce propozycja wyjazdu za ocean. Wykrzyknienie „odżyłem!”
oraz przysłówek „wtem” – wzmacniający doznanie nieoczekiwanego, ale przecież upragnionego − ujawniają silne emocjonalne zaangażowanie; dotychczasowa egzystencja w zestawieniu z intratną propozycją pracy momentalnie
zostaje odrzucona. Domeyko nie okazuje zmartwienia odległością, którą przyjdzie mu pokonać i która będzie go oddzielać od przyjaciół, a jest to przecież
dystans niebagatelny. Paryż dzieli od Coquimbo w linii prostej 11 410 km,
czyli, żeby to zobrazować – ponad jedna czwarta długości równika. Dziś,
w czasach szybkich transoceanicznych połączeń lotniczych, podróż do Chile
zabiera około doby. Już wybierający się do Argentyny i Chile w 1954 roku
Jarosław Iwaszkiewicz korzystał z takiej formy transportu, natomiast w czasach Domeyki ze względu na konieczność przesiadania się z dyliżansu na żaglowiec, z żaglowca na grzbiet konia lub muła, a w końcu korzystania z sił własnych nóg – autor Pamiętników wygnańca podróżował przez cztery miesiące:
wyruszył 31 stycznia 1838 roku, a dotarł do Coquimbo 3 czerwca. Nic więc dziwnego, że kiedy żegnał się przed wyjazdem, zdarzało się, iż słyszał pretensje
związane właśnie z odległością, która staje się przyczyną komunikacyjnej zapaści. Domeyko, zdając relację z pożegnania z księciem Adamem Czartoryskim,
napisał:
Kiedym na pożegnanie poszedł do niego przy wyjeździe do Ameryki, przyjął mnie
uprzejmie, ale z niejakąś jakoby urazą. „Dziwię się – rzekł – że p. Domeyko ma odwagę puszczać się n a t a k d a l e k ą i n a t a k d ł u g ą p o d r ó ż do Chile, kiedy
my tu jesteśmy zajęci sprawą naszą żywotną dla Polski”. Na to odpowiedziałem: „Upewniam księcia, że najpierwsza wiadomość czy pogłoska, która mię doleci o pożądanym
wypadku, znajdzie mnie gotowego do niezwłocznego powrotu”. „Och! mylisz się pan
– odrzekł książę – pierwej niż dobra wiadomość dojdzie do pana Domeyki, znajdziemy
się już na pół drogi do Polski”. (Było to w [r.] 1838 w styczniu i n i e b y ł o s t a t k ó w
p a r o w y c h między Europą i Ameryką).
(MP I 147)
Autor pamiętników, ruszając do Ameryki, musiał płynąć statkiem pocztowym, żaglowcem typu packet ships, znosząc trudy związane z nieprzewidywalnością pogody, brakiem lub gwałtownością wiatru − dlatego sama podróż
58
• „Odległość jest niczym” •
morska do portu Bahia w Brazylii zajęła mu półtora miesiąca3. Natomiast kiedy
czterdzieści sześć lat później, w 1884 roku ruszył w drogę powrotną, mógł skorzystać ze statku parowego: będzie wtedy płynąć z portu Valparaiso, przez
Cieśninę Magellana, wzdłuż wybrzeży Ameryki Południowej do Lizbony,
a transoceaniczna przeprawa potrwa trzydzieści pięć dni, czyli co najmniej
dziesięć krócej niż poprzednio. Jako człowiek ciekawy wszystkiego podda
oglądowi kotły, piece i machiny okrętowe, wywodząc energię pchającą statek
przez ocean ze słonecznego światła, które żywi rośliny stanowiące przecież
– w formie zmumifikowanej – węgiel:
Miłe człowiekowi ciepło słoneczne i światło żywi całą roślinność, począwszy od najlichszej trawy aż do olbrzymich drzew leśnych, nagromadza w nich węgiel połączony z wod[or]em i tlenem i jakoś nic z tego ciepła nie ginie; bo kiedy teraz drzewo to, pozbywszy
się wody, węgiel swój, w rozpalonym piecu, połączy z tlenem powietrznym, ciepło owo
słoneczne, może od wieków w nim utajone, wychodzi na wolność, wiedzione do kotła
przerabia w nim wodę na parę, a para wodna wparta do cylindrów ciśnieniem swoim
porusza tłoki (stemple), od nich ruch udziela się szrubie okrętowej, rozcina fale i pędzi
nas, dokąd chcemy. Ciepło przeistacza się w materialną odpowiednią mu siłę […].
(MP III 82)
Przyspieszenie komunikacyjne, którego w ciągu swojego długiego życia będzie
świadkiem, opowie poprzez szereg zdziwień związanych z obecnością nowych
form transportu lub zanikiem starych4. Marta Zielińska, pisząc o Europie widzianej z Chile, zauważyła, iż ważną rolę w procesie zadomowienia się na
południowoamerykańskim kontynencie odegrała coraz lepsza łączność pocztowa ze światem5. W miejsce żaglowców weszły statki parowe, a te wreszcie
zastąpił podmorski telegraf. Nie chciałabym jednak pisać o akceleracji wynikającej z technicznych udoskonaleń. Fascynuje i frapuje mnie natomiast świetne zdanie Domeyki, wyjęte z jego tekstów epistolograficznych, a pochodzące
z listu z 27 stycznia 1850 roku, kierowanego do Władysława Laskowicza. List
stanowi komentarz do nadziei, jakie w Domeyce rozbudziła Wiosna Ludów.
Kuzyn Laskowicza pisze:
3 „Przez cały dzień – wspomina Domeyko – a była to popielcowa środa, to cisza, to wiatry
zmienne zatrzymywały nas lub pędziły w stronę, dokąd iść nie chcieliśmy” (MP II 19).
4 Kiedy po pięćdziesięciu trzech latach ponownie zjawi się w Dreźnie, zauważy: „Znalazłem tu miasto do niepoznania, tak się powiększyło, upiękniało; ani jednej już lektyki, za to wiele dorożek i tramwajów, o których tu nikt nie miał pojęcia z moich czasów”
(I. Domeyko, Listy do Władysława Laskowicza, oprac. i wstęp E.H. Nieciowa, Warszawa
1976, s. 548).
5 M. Zielińska, Europa widziana z zewnątrz (Ignacy Domeyko), w: Romantycy i Europa:
marzenia, doświadczenia, propozycje, pod red. M. Piwińskiej, Warszawa 2006, s. 153–154.
59
• Beata Mytych-Forajter •
O d l e g ł o ś ć j e s t n i c z y m; j e ś l i n i e m o ż e m b y ć w P o l s c e, to wsz y st ko
je d no być w Pa r y ż u c z y w C h i le . […] Widząc, że się na długo zanosi i że niedobrze jest zawsze żyć jak na popasie, kupiłem niedaleko od miasta domek z ogrodem,
gdzie żyć będę na ustroniu, wygodniej i spokojniej, jak żyłem dotąd. 6
Wyrażony w liście do przyjaciela projekt życiowej stabilizacji wynika
z kilku powodów. Po pierwsze – wieści dochodzące z Paryża są zdaniem
Domeyki i jego informatora, księdza Aleksandra Jełowickiego, bardzo niepomyślne, po drugie – chilijscy uczniowie okazują się szczególnie chłonni i miłujący naukę7, a projekt reformy tutejszego uniwersytetu zostaje przyjęty8;
i wreszcie po trzecie – autor Pamiętników wygnańca uświadamia sobie swoje
znużenie niepewnością, permanentnym oczekiwaniem na cud, oraz dojrzały,
jak na owe czasy – wiek. Zwerbalizował to w sposób następujący: „Miałem
już lat 47 wieku; przeszła była ochota szamotać [się] bez celu po świecie, niepewna była przyszłość […]” (MP III 44) oraz: „[…] lata uchodzą, starość nasuwa się, niepodobna żyć jak żyję, dziś na nowym lądzie, jutro na starym,
pojutrze na żadnym, latający myślą i chęciami, nie mogący przylgnąć do
niczego”9.
Kupienie i urządzenie domu na przedmieściach Santiago to decyzja o wielkiej wadze, dotychczas kufry i skrzynie z minerałami czekały na Żegotę
w porcie Valparaiso, przygotowane do wyjazdu z Ameryki10. Teraz kazał je
sprowadzić i wreszcie mógł rozpakować. Dosłownie chwilę później, bo pod
koniec marca 1850 roku, po raz pierwszy zobaczył swoją przyszłą, piętnastoletnią wówczas żonę, a 6 lipca wziął z nią ślub i założył rodzinę właśnie tam,
w willi „z niemałym ogrodem” (MP III 45). Nie o tym jednak chciałabym opowiadać, choć to równie fascynująca historia. Fraza „odległość jest niczym”,
brzmiąca jak reklama firmy transportowej lub – myśląc o niej dzisiaj – slogan
pokazujący moc internetowej, oplatającej świat sieci, w ustach dość nobliwego
I. Domeyko, Listy do Władysława Laskowicza, s. 119; podkr. – B.M.F.
Domeyko przybył do Chile w ramach kontraktu o charakterze zawodowym. Został nauczycielem fizyki i chemii oraz przedmiotów zawodowych (mineralogii, miernictwa) w kolegium górniczym w Coquimbo. Najzdolniejszych uczniów wysyłał do
Francji po to, by w ten sposób uformować swoich następców.
8 W 1846 roku, po ośmiu latach pracy, Domeyko opuścił Coquimbo i udał się do Santiago, cały czas planując szybki powrót do Europy. Jako doświadczony nauczyciel
podjął się zredagowania projektu reformy szkół i chilijskiego uniwersytetu.
9 I. Domeyko, Listy do Władysława Laskowicza, s. 116.
10 „Rzeczy moje tymczasem i mój zbiór mineralogiczny spakowane czekają na mnie zostawione do podróży w porcie Valparaiso” (MP III 29); „Nakupiłem dla siebie i dla
niego [Jełowickiego – B.M.F.] wiele historycznych i pobożnych książek i sprowadziłem już z portu Valparaiso moje kufry, skrzynie z minerałami, które do owego czasu
czekały na mnie na wyjazd z Ameryki” (MP III 45).
6
7
60
• „Odległość jest niczym” •
Domeyki brzmi zastanawiająco. Jak to możliwe, że w czasach narastającego
przyspieszenia, ale z dzisiejszej perspektywy wciąż jednak powolnych – przyjaciel Mickiewicza dochodzi do takiego wniosku? Zapewne nie dla każdego
„odległość jest niczym”. Co takiego wie Domeyko, że potrafi swoją egzystencję oprzeć na gigantycznym, liczącym ponad dziesięć tysięcy kilometrów
rozziewie?
Żeby odpowiedzieć na te pytania, warto zainteresować się kompetencjami,
Domeyki, które już w okresie studiów w Uniwersytecie Wileńskim były dość
sprecyzowane. Jako piętnastolatek został przyjęty na pierwszy rok w Oddziale
Nauk Fizycznych i Matematycznych, który ukończył 25 czerwca 1822 roku na
podstawie, po pierwsze – zdanych egzaminów z fizyki, chemii, zoologii, botaniki, mineralogii, algebry, matematyki wyższej, filozofii teoretycznej i praktycznej, architektury, geometrii analitycznej i mechaniki, po drugie – przyjętej obrony pracy o tytule: Jak dotąd tłumaczono zasady rachunku różniczkowego i jak w dzisiejszym stanie matematyki należy je tłumaczyć 11. W trakcie studiów udzielał się, wygłaszając prelekcje na następujące tematy: wpływ światła
na życie roślin, ciśnienie atmosferyczne i barometry, historia naturalna, historia
matematyki u starożytnych Greków i Rzymian, amoniak, rozwiązywanie równań nieoznaczonych, wzór Newtona, całka Eudoksosa, Podstawy fizyki Daniela
Bernoulliego. Głód nauki sprawił, że po przybyciu do Paryża krążył między
różnymi instytucjami − Sorboną, Collège de France, Ogrodem Botanicznym,
Konserwatorium Sztuk i Rzemiosł, poszukując tych uczonych, „których od młodości nawykły [był − B.M.F.] czcić jako wynalazców i twórców nowożytnej
nauki” (MP I 190). Osiąga nawet, jak sam o tym pisze, stan przykrego doznania „obżarstwa chciwego wiedzy umysłu”12 i w ramach praktyki samoleczenia podejmuje bezowocną próbę zatrudnienia się w fabryce kwasu siarkowego
w funkcji robotnika. Na kartach swojego pamiętnika daje żywe, kilkoma kreskami kreślone portrety swoich wykładowców, a wśród nich odnaleźć można
Léonce’a Élie de Beaumonta, który zajął miejsce Georges’a Cuviera na stanowisku profesora geologii w Collège de France, a w historii Domeyki odegrał
niebagatelną rolę tego, który zachęcił go do studiów w paryskiej École des Mines, więc w jakiejś mierze przyczynił się do wyjazdu do Ameryki Południowej.
11 Zob. Z.J. Ryn, Ignacy Domeyko. Kalendarium życia, Kraków 2006, s. 4, 12.
12 „Proszęż teraz wyobrazić: przez dwa lata bez odpoczynku, oprócz udziału, jaki nie przestawałem brać w ruchach emigracyjnych, chodziłem najregularniej z lekcji na lekcję
tych wymienionych fizyków, chemików, przyrodników i matematyków, aż mi w końcu
przykrzyć zaczynało to obżarstwo chciwego wiedzy umysłu, i przesycony, że tak powiem, Sorboną i francuskim Kolegium chciałem wejść do jakiej fabryki i przystać do
ou v r ierów” (MP I 195).
61
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Marta Zielińska
(Insty tut Badań Literackich PAN)
Zima i romantycy
D
laczego zima? 1 Przede wszystkim dlatego, że z racji trudnych warunków atmosferycznych zmusza ludzi do obrony, czyli dostosowania do
nich technicznych udogodnień. Jest to przeciwieństwo tropikalnego raju, gdzie
panuje wieczne lato, a pokarm wisi na drzewie. Poza tym nie ma jednakowej
zimy w Europie – zachodnie jej krańce różnią się od północno-wschodnich
diametralnie, co przekłada się na odmienność obyczajów i kultury materialnej w poszczególnych rejonach. Na tej podstawie filozofowie i pisarze – od
Monteskiusza poczynając, snuli daleko idące uogólnienia na temat charakterów nacji zamieszkujących w rozmaitych regionach naszego kontynentu. Tworzone w ten sposób stereotypy pozwalały na ekstrapolację zachowań w konkretnych warunkach klimatycznych na cechy osobowości żyjących tam ludzi,
czego przykładem jest mocno utrwalony obraz ekstrawertycznego południowca i introwertycznego, melancholijnego mieszkańca Północy. Moim celem
wszakże nie jest rozważanie tych po wielokroć dyskutowanych kwestii, a jedynie sformułowanie kilku uwag na tematy zimowe związane z polskim romantyzmem. Właśnie polskim, ponieważ zimy nie da się omawiać niezależnie
od geografii, która decyduje o randze tego tematu zarówno w życiu, jak i literaturze danej zbiorowości.
Dziewiętnastowieczna zima zachodnioeuropejska, pomijając tereny górskie, była niedługa, epizodyczna, mokra, wilgotna, ze sporadycznymi mrozami
czy śniegiem. Problem mieszkańców stanowił chłód w domach i bajora roz1
Zob. F. Walter, Hiver. Histoire d’une saison, Paris 2014 (rozdz. Pourquoi l’hiver?).
69
• Marta Zielińska •
puszczonego śniegu na ulicach, utrudniające bądź chwilami uniemożliwiające
komunikację. Podczas krótkotrwałych śnieżyc zdarzało się, że powozy grzęzły
w zaspach na zaśnieżonej drodze. Sań praktycznie w powszechnym transporcie nie używano. Sezon ten nie cieszył się szczególną popularnością wśród
poetów i pisarzy2.
Na przeciwległym biegunie sytuuje się zima rosyjska. Długa, mroźna, śnieżna, obejmująca rozległe równinne obszary północno-wschodniej Europy po
krańce azjatyckie i Kamczatkę. Od czasów reform Piotra I, zmierzających do
westernizacji i sekularyzacji kraju, nastąpiło w ciągu XVIII wieku przeorientowanie rosyjskiej samoświadomości ze wschodniej, prawosławnej – na północną, wyrażającą prężną młodość cywilizacyjną w starej Europie. Zima stała
się rosyjską „marką”, jak byśmy dziś powiedzieli, wokół której krystalizowała
się nowa tożsamość narodowa. Znalazło to swoje odzwierciedlenie w literaturze, w której tematy zimowe pojawiały się często zarówno u poetów doby
Oświecenia, jak i romantyków, zwłaszcza Aleksandra Puszkina i Piotra Wiaziemskiego. Z zimą kojarzono swojskość, młodość, radość, świeżość, piękno
krajobrazu, zabawy na śniegu i lodzie, szybkie podróże saniami. Zimowe zwycięstwo nad Napoleonem w 1812 roku jeszcze bardziej wzmocniło pozytywne
konotacje związane z tą porą roku. Dopiero w późniejszych latach romantycy
rosyjscy zaczęli zauważać również ponure aspekty zimna, mrozu i zamieci3.
Polska znalazła się pomiędzy tymi dwoma biegunami. Tereny na wschód
od Wisły, a jeszcze bardziej Bugu, miały zimy nieco podobne do rosyjskiej, ale
krótsze, mniej mroźne, nieco kapryśne. Im bardziej na zachód, tym bliżej do
europejskich warunków pogodowych. Polska zima rzadko bywała obecna
w naszej romantycznej literaturze, a jeśli, to bardziej jako dalekie tło niż temat
główny. Nie angażowała emocji, nie nadawano jej szczególnych symbolicznych
znaczeń. Na przykład w Marii Antoniego Malczewskiego czy w Kuliku Juliusza Słowackiego, gdzie mamy do czynienia z jazdą saniami, nawet śnieg się nie
pojawia. Cudzoziemiec nieznający realiów z trudem by się domyślił, że chodzi
o porę zimową. Do wyjątków należy Zima miejska Adama Mickiewicza, Noc
w Zofiówce Seweryna Goszczyńskiego oraz Słowackiego zimowy epizod własnej kontynuacji Pana Tadeusza. Oczywiście nieco inaczej rzecz się ma w literaturze pamiętnikarskiej czy krajoznawczej, niemniej i tam zima specjalnych
skojarzeń nie budzi – po prostu jest.
Nieokreśloność naszej zimy sprawia, że nie jest ona punktem odniesienia
dla cywilizacyjnych porównań, jakie Polacy czynią podczas zagranicznych
wojaży. Ich wyobraźnia rozpięta jest między Europą a Rosją. Julian Ursyn
2
3
Zob. tamże (rozdz. Résister), s. 193 i n.
Zob. O. Boele, The North in Russian Romantic Literature, Amsterdam–Atlanta 1996.
70
• Zima i romantycy •
Niemcewicz, który stan pogody zapisywał w dzienniku przez kilkadziesiąt lat,
podczas paryskiej emigracji takie właśnie typowe uwagi odnotował 5 i 6 stycznia 1835 roku:
Mróz, acz nie dochodzący trzech stopni, żywo doskwiera, nie było takiej okrutnej zimy:
nie ma pieców, próżno palić na kominkach, gdy wśród brązów, alabastrów, porcelan
wszędzie wieje. […] Rano i w nocy była skala pięciu gradusów mrozu. Wieczór i w nocy
zaczęło tajać, a rano błoto. Moskale śmieją się z takiej zimy. Póki sucho, poszedłem piechotą odwiedzić poetę Mickiewicza.4
Kilka lat wcześniej podobne przygody z zimnem w Rzymie stały się udziałem Adama Mickiewicza i Antoniego Edwarda Odyńca. Kiedy przyjechali
tam w listopadzie, nie było co prawda śniegu, ale deszcz i ziąb. Pokoje hotelowe z wysokimi oknami i kamienną posadzką, ze słabym ogniem w kominku,
były mocno niedogrzane. „Chłód i wilgoć jak u nas w lodowni, oddech z ust
jak dym od cygara”5 – komentował tę sytuację Odyniec. Poeci chodzili zaznać
ciepła do księżnej Zinaidy Wołkońskiej, która – niezadowolona z włoskich
systemów ogrzewania – jeden z pokojów swojej rzymskiej willi zaopatrzyła
w rosyjski piec kaflowy, specjalnie sprowadzony morzem. Na tym jej troska
o polskich przyjaciół się nie skończyła – posłała im do hotelu worki z wojłoku
do opatulenia nóg i włoską karbonellę – żelazną tacę na nóżkach, gdzie umieszczało się rozżarzone węgle. Owa karbonella mało nie przyprawiła o śmierć naszych wędrowców, którzy grzali się przy niej w zamkniętym pokoju i zatruli
czadem. Uratowała ich wizyta księdza Stanisława Parczewskiego6.
Warszawska zima nie była taka łagodna jak rzymska, jednak przybyły z Wilna Onufry Pietraszkiewicz także doczekał się tu niezwykłego zimna w mieszkaniu nieprzystosowanym z kolei do mrozów dwucyfrowych. W liście do
Tomasza Zana żartobliwie wypowiadał się o wspólnym wileńskim koledze:
Gdybyś go był na zimę do mojej zamknął izby, której ściany z muru pruskiego dobrym
były cieplika przewodnikiem, a piec raz się ogrzewał, nie pomyśliłby on o paskach i owszem robiłby doświadczenia z kryształami i przekonałby się, że woda, stojąc nawet przy
ogrzanym piecu, krzepła, gdy było – 19. Nie dziw więc, że w Onufrze ognie przystygły,
zwłaszcza że musiał się osłaniać płaszczem, który […] pamięta rewolucją 1812, a którego podszewka rozszarpaną na sztuki Polskę w drobnym jej na okręgi, powiaty i parafie podziale wystawia. Boże Narodzenie było mroźne, siedzieć przy kominie najdogodniej; ale któż się osiedzi, kiedy woda krzepnie?7
4
5
6
7
J.U. Niemcewicz, Dzienniki 1835–1836, oprac. I. Rusinowa, Warszawa 2005, s. 14–15.
A.E. Odyniec, Listy z podróży, oprac. M. Toporowski, wstęp M. Dernałowicz, Warszawa 1961, t. 2, s. 9.
Tamże, s. 110–111.
CCCV. Pietraszkiewicz do T. Zana [14/16 grudnia 1820, Warszawa], w: Korespondencja
filomatów 1815–1823, wyd. J. Czubek, t. 3: 1820–1821, Kraków 1913, s. 81–82.
71
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Teresa Rączka-Jeziorska
(Insty tut Badań Literackich PAN)
„Będę drwa rąbał do twego pieca…”
Sposoby ogrzewania dworów szlacheckich
i siedzib chłopskich w dawnych Inflantach Polskich*
„
marzenie o żelaznym piecu
arzenie przed ogniem – nic bardziej naturalnego, świadomego swego błogostanu” 1 – powiada Gaston Bachelard.
M
Jest [ono – T.R.J.] marzeniem, które utrzymuje ścisłą więź ze swoim przedmiotem,
które nie traci kontaktu ze swoim pretekstem. Stąd trwałość i jednorodność, które nadają mu tyle uroku, że nikt nie jest w stanie od niego się uwolnić. Jest tak dokładnie określone, iż banalne stało się stwierdzenie, że lubi się ogień płonący w kominku. Myśli się
wtedy o ogniu spokojnym, jednostajnym i ujarzmionym, kiedy wielkie polano pali się
małymi płomieniami. Jest to zjawisko jednostajne i świetliste, naprawdę totalne: ogień
przemawia i ulatuje, śpiewa.2
Rozpaliła go na dobre niewielka, skradziona z Olimpu3, „zapałka”. W dłoniach przemarzniętej, drżącej z zimna i głodu, dziewczynki ze słynnej baśni
Artykuł powstał na podstawie badań prowadzonych w ramach grantu „Romantyzm
w świetle nowych źródeł”, finansowanego przez Narodowy Program Rozwoju Humanistyki na podstawie umowy nr 0097/NPRH2/H11/81/2012.1
1 G. Bachelard, Psychoanaliza ognia, przeł. H. Chudak, w: tegoż, Wyobraźnia poetycka.
Wybór pism, przeł. H. Chudak, A. Tatarkiewicz, Warszawa 1975, s. 32–33.
2Tamże.
3 „[…] Niby mdłe zjawy senne błądzili ludzie, bezradni wobec potęg przyrody, której nie
rozumieli. Wszystkie ich czyny były nieświadome i bezładne. Widząc to Prometeusz
ponownie zakradł się do wielkiego spichlerza ognia niebieskiego i przyniósł na ziemię
pierwsze zarzewie. W siedzibach ludzkich zapłonęły jasne ogniska ogrzewając mieszkańców i płosząc drapieżne bestie. Mądry tytan uczył ludzi umiejętnego używania ognia, sztuk i rzemiosł” (J. Parandowski, Mitologia, Warszawa 1979, s. 45–48).
*
77
• Teresa Rączka-Jeziorska •
Hansa Christiana Andersena, zrabowane przez Prometeusza narzędzie zyskało
niecodzienną wartość:
Zziębnięte ręce skostniały jej prawie, nie ma siły utrzymać w nich paczki zapałek.
A gdyby zapaliła jedną dla rozgrzania? Tylko jedną zapałkę. Na wspomnienie ciepła
już nie ma siły oprzeć się pokusie. Jedna zapałka tylko, wyjmuje ostrożnie, trzask! i płonie! Cóż za wesołe światło, jasne i ciepłe, ach, jak grzeje w ręce! Cudowny płomyk!
Wydało jej się nagle, że siedzi przed ciepłym, żelaznym piecem na świecących nóżkach
z mosiężnymi drzwiczkami. Ach, jak ciepło! Jak grzeje duży, jasny płomień, jak wesoło
się pali! Wyciągnęła nóżki spod cienkiej sukienki, aby je ogrzać także, lecz w tej samej
chwili – zapałka zgasła; zniknął piec żelazny i wesołe ognisko, a w ręce dzieciny pozostał tylko maleńki kawałek spalonego drewienka.4
„Ta mała” chciała się zwyczajnie w świecie ogrzać. Zwłaszcza, że na dworze
było zimno, padał śnieg, a w domu wcale nie cieplej – mroźny wiatr, świszczący
przez otwory w dachu, gdzieniegdzie tylko pozatykane słomą i gałganami. Marzenie dziewczynki wprawdzie ściśle skonkretyzowane (nawet co do rodzaju,
kształtu oraz wyglądu pieca) nie doprowadziło jednak dziecka do stanu całkowitej błogości, gdyż, spotykając się na powrót z doświadczeniem dojmującego
chłodu, bez namysłu zapaliła kolejną zapałkę. Wydaje się więc, iż dla Andersena „stwierdzenie, że lubi się ogień płonący w kominku”, nie brzmiało banalnie. Po drugiej stronie Bałtyku, może bardziej jeszcze w głąb lądu, na pograniczu języków i kultur, pragnienia „dzieci o bosych stópkach”5 były zbliżone.
W podobnym położeniu zarówno im, jak i dorosłym wyobraźnia rysowała
jednak obrazy z zupełnie innymi piecami.
z petersburga do dagdy
Za ciepłym, opalanym pomieszczeniem tęsknił na przykład słynny nestor dawnych Polskich Inflant, Kazimierz Bujnicki (1788–1878) z Dagdy podczas swojej
styczniowej podróży do Petersburga w towarzystwie hrabiego Ludwika Platera (1775–1846) na początku 1808 roku:
Na resztę po północy, gdyśmy już kołatali do bram domów prywatnych, znalazł się
przecie gościnny brodacz właściciel, który nas przyjął i w przyziemiu dał dwie ciupki
do przenocowania. Źle były nawet ogrzane, bo wilgotne, ale nam się wydały apartamentem królewskim, a gdy wprędce zakipiał samowar i napiliśmy się herbaty, skolane
4
5
H.Ch. Andersen, Baśnie, przeł. C. Niewiadomska, Chicago 1911, s. 137–138.
Przytułki dla ubogich i bezdomnych, w tym ludzi starszych, można było spotkać przy
większości dziewiętnastowiecznych parafii tzw. Inflant Polskich. Przykładowo w „szpitalu” istniejącym w 1820 (1821?) roku przy parafii w Krasławiu, przebywało dziewięć
dorosłych osób żyjących „z samej jałmużny” (Lietuvos mokslų akademijos Vrublevskių
biblioteka, Vilnius [dalej: LMAVB], Rankraščiai, sygn. F. 273-306, k. 12).
78
• „Będę drwa rąbał do twego pieca…” •
członki wróciły do normalnego swego stanu i sen błogi, chociaż na twardym posłaniu,
dał nam zapomnieć o przebytej męczarni.6
W „nowoczesnej stolicy Rosji”7 Bujnicki spodziewał się prawdopodobnie
masywnego pieca typu rosyjskiego, charakterystycznego dla wielu wschodnioeuropejskich domów miejskich w XVIII i XIX wieku, z sypialnym zapieckiem lub zapieckiem w tylnej części oraz z równie solidną, lecz znacznie wyższą
przednią częścią z otworem paleniskowym i kanałami dymowymi8 (innymi
słowy, pieca kanałowego9). Tego typu systemy grzewcze (w tym również pozostałe odmiany rosyjskich pieców), jak zauważa Jarosław Szewczyk, powołując
się na sześciusetstronicową relację z podróży po Rosji, Augustusa Bozziego
Granville’a (1783–1872) (włoskiego uczonego i pisarza, później związanego
z Anglią), uznawano wówczas za jedną z największych wygód cywilizacji, dostępnych w chłodnym klimacie, oferującą „sposób ogrzewania o ileż bardziej
rozumny i skuteczny niż angielskie ruszty z żarzącymi się węglami czy płonące
żywym ogniem francuskie kominki10, czy też żeliwne piece w Niemczech”11.
Według badacza:
[…] „rosyjskie piece”, jak nazywano piece ówczesnej Rosji i krajów nadbałtyckich, w tym
także Polski, uważano za niezwykle interesujące zjawisko, wręcz za fenomen technicznokulturowy […]. Wzbudzały one podziw i fascynowały, bo wyrażały, jak sądzono, całą
egzotykę słowiańskiej (zwłaszcza rosyjskiej) kultury. Były niejako symbolem dalekiej,
zimnej, niezrozumiałej Rosji i jej specyficznych warunków życia; były ogromne, tajemnicze i buchające ciepłem. […] To właśnie one w niewyjaśniony sposób zdolne były pokonać grozę rosyjskiej zimy. Ale też owe piece mogły śmiertelnie zatruć swych użytkowników czadem. A jednocześnie wesoło latały w rosyjskich bajkach niczym […] perskie
dywany w Baśniach tysiąca i jednej nocy. Owe piece z płonącym w nich ogniem i równie tajemnicze jak tajemnice słowiańskiej duszy świetnie pasowały, zdaniem przyjezdnych obserwatorów, do słowiańskiej mentalności i z perspektywy Brytyjczyka powinny
wręcz stać się godłem Cesarstwa Rosyjskiego.12
6
7
8
9
10
11
12
K. Bujnicki, Pamiętniki (1795–1875), oprac. P. Bukowiec, Kraków 2001, s. 90–91.
Jarosław Szewczyk wspomina, iż tak nazywano Sankt Petersburg w pierwszej połowie
XIX wieku (zob. J. Szewczyk, Piece wschodniej Europy jako fenomen architektoniczny
i kulturowy na podstawie dawnej literatury anglojęzycznej, Białystok 2012, s. 75).
Tamże, s. 63.
Tamże, s. 99.
Zygmunt Gloger pisze, że „[…] w południowej Europie nie były znane nigdy piece, ale
tylko kominki do ogrzewania mieszkań. U Słowian jednak, Niemców i w Szwajcarii,
piece kaflowe upowszechniły się w mieszkaniach ludzi możnych jeszcze podczas średnich wieków” (Z. Gloger, Piece pokojowe, w: tegoż Encyklopedia staropolska, t. 3, Warszawa 1958, s. 337).
J. Szewczyk, dz. cyt., s. 78.
Tamże, s. 12–13.
79
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Małgorzata Litwinowicz-Droździel
(Uniwersy tet Warszawski)
Indukcje i przepływy
Michael Faraday – mikrostudium o romantycznej nauce
Jaka nauka jest bardziej odpowiednia dla ludzkiego umysłu niż badanie przyrody
(physical sciences)? Czyż jest coś, co mogłoby dawać lepszy wgląd w działanie praw,
których znajomość przynosi zainteresowanie najbardziej błahymi zjawiskami natury,
i sprawia że obserwujący je odnajduje – mowę drzew, księgi w rwących strumieniach,
kazania w skałach, dobro – we wszystkim
– czytamy w pracy Michaela Faradaya O rozmaitych siłach natury 1.
Tongues in trees, sermons in stones, books in the running brooks – obrazy te
wiążą się wyraźnie z romantyczną koncepcją poznania i ważną dla niego
ideą natury jako księgi. Michael Faraday – co wypada tutaj przypomnieć – nie
był jednak poetą, lecz fizykiem, który sam określał się jako filozof natury.
Pozostaje jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci świata dziewiętnastowiecznej nauki, a status poczynionych przez niego ustaleń do tej pory się
nie zmienił. Uważa się go za odkrywcę zjawiska indukcji elektromagnetycznej oraz jednego z najbardziej znaczących badaczy elektrolizy. Jego prace
miały przełomowe znaczenie – wiek pary i elektryczności bez odkrycia in1
Cyt. za: The Philosopher’s Tree. Michael Faraday’s Life and Work in His Own Words,
ed. by P. Day, London 1999, s. 1710 [numery stron według Kindle Edition], tu i dalej tłum.
moje – M.L.D. Praca O rozmaitych siłach natury (Various Forces of Nature) powstała
jako zapis wykładów wygłaszanych w latach sześćdziesiątych XIX wieku w Royal
Institution przez Faradaya, przeznaczonych dla młodych słuchaczy. Wydawca, fizyk
William Crookes deklarował: „Wykłady zostały wydane tak, jak zostały wygłoszone,
verbatim et literatim. Uważny i kompetentny sprawozdawca zanotował ich treść, a manuskrypt, który powstał po odcyfrowaniu notatek został następnie opracowany
przez wydawcę z największą starannością” (The Philosopher’s Tree…, s. 1573).
89
• Małgorzata Litwinowicz-Droździel •
dukcji pozostałby wiekiem pary jedynie, cywilizacja elektryczności musiałaby jeszcze poczekać. Tak więc, przyglądając się postaci uczonego, jesteśmy
w centrum życia naukowego XIX wieku– zarówno jeśli bierzemy pod uwagę
rangę i rozpoznawalność jego prac, jak i kontekst instytucjonalny jego działania (Faraday był profesorem chemii w Royal Institution w Londynie, a także
członkiem Royal Society).
Jakie pytanie tutaj zadaję? Najprościej sformułowane brzmi: jak to możliwe,
że z katedry instytucji naukowej w szóstej czy siódmej dekadzie dziewiętnastego wieku padają takie słowa? Wydaje się przecież, że nastąpił już wtedy rozłam porządków poznania, oddzielenie tego, co naukowe, od tego, co poetyckie,
racjonalności od emocjonalności czy poznania duchowego. Nie ma jednak mocnych podstaw, by sądzić, że Faraday rozprawia o mówiących kamieniach i księgach strumieni, traktując te sformułowania jedynie jako figurę retoryczną, ozdobnik, który miałby – nie wiedzieć zresztą czemu – nadawać pracy przyrodoznawcy jakiś rys humanistyczny. Tak definiowany sens i cel badania natury
powtarza się w pismach i wykładach uczonego. Studiowanie świadectw pozostawionych przez Faradaya pozwala na sformułowanie tezy, że widział siebie jako czytelnika wielkiej księgi natury. Reprezentuje on postawę badawczą,
którą cechuje romantyczny „wrażliwy umysł” opisany przez Hegla:
[…] wrażliwość była odwołaniem się do „żywej księgi przyrody” zgodnie z tym „jak
wszystkie żywe istoty – rośliny, owady, zwierzęta, ptaki – żyją każde swoim własnym
jednostkowym życiem, zaspokajają własne potrzeby, parzą się, jednym słowem, każde z nich robi to, co dotyczy wszystkich żyjących gatunków.2
W nie tak znowu licznych pracach, które poświęcone są zderzeniu kształtującej się na przełomie XVIII i XIX wieku nowoczesnej myśli naukowej z romantyczną koncepcją poznania – ta ostatnia bywa zwykle sytuowana w pozycji ofiary. To jest lokalizacja bardzo dyskretna. Absurdem byłoby stwierdzenie, że klasyczna praca Meyera Howarda Abramsa czy niewielka, ale ważna
książka Ewy Kochanowskiej o związkach romantycznej literatury z nauką albo
Romantyczna futurologia Marka Dybizbańskiego3 – by wymienić tylko kilka
przykładów – poświęcone są sporowi o status poznania poetyckiego względem nauki: poezja okazuje się zwykle głosem kształtującym się w perspek2
3
G. Cosmacini, Lekarz, w: Człowiek romantyzmu, red. F. Furet, przeł. J. Łukaszewicz
i J. Ugniewska, Warszawa 2001, s. 180. Umieszczony tutaj cytat z Hegla pochodzi
z jego Młodzieńczych pism teologicznych.
Zob. M.H. Abrams, Zwierciadło i lampa, przeł. M.B. Fedewicz, Gdańsk 2003; E. Kochanowska, Romantyczna literatura wobec nauki. „Henryk Ofterdingen” Novalisa i „Genezis z ducha” Słowackiego, Wrocław 2002; M. Dybizbański, Romantyczna futurologia, Kraków 2005.
90
• Indukcje i przepływy •
tywie nauki, tak jakby jedynie i wyłącznie podążała za nią i musiała się wobec niej opowiadać. W pewnej mierze wynika to oczywiście z wypowiedzi
twórców początku XIX wieku. Zwraca na to uwagę Abrams, pisząc na przykład: „Bronienie prawomocności poetyckiego oglądu przedmiotu naturalnego w zestawieniu z jego opisem przez przyrodnika stało się niemal rutynowym zajęciem krytyki wiktoriańskiej”4.
Inny nurt nazwać moglibyśmy próbą zmiany linii granicznej w terytorium pogranicza, czyli zniuansowania historii sporów o możliwe i właściwie
postawy poznawcze. Słusznie zresztą podejmuje tę kwestię Kochanowska,
przypominając, że nieszczęsne zestawienie: wiara–czucie i szkiełko–oko na
wiele dziesięcioleci zamknęło dyskusję o przepływach między tym, co nazywamy oświeceniową nauką i tym, co nazywamy romantyczną poezją.
John Keats bezradnie opłakuje w Lamii „rozprzędzoną” tęczę – Isaac Newton odarł ją z tajemnicy5, świat dostępny zmysłom został odczarowany, poeci
będą musieli zajmować się czymś innym. Juliusz Słowacki przeżywa zachwyt
po przybyciu do Londynu, ale – jak chcą Wiktor Weintraub i za nim Dybizbański – nie umie nazwać przedmiotu swojej fascynacji, stąd „most podziemny”
jako określenie budowanego pod Tamizą tunelu i „lichtarze brązowe”, czyli
oświetlenie gazowe. „Opisując matce swoje wrażenia z uprzemysłowionego
Londynu musiał Słowacki walczyć z trudnościami języka. Nie było w Polsce
wówczas jeszcze słownictwa, które by przystawało do nowej rzeczywistości”6
– to jest doprawdy dziwne, że akurat Słowackiemu przydarzyła się niemożność
nazwania czegokolwiek.
Nie należy to może do dyskursu naukowego, tylko do języka obrazów: oto
wyobraźnia romantyczna w oślej ławce, n i e n a d ą ż a; chudzi młodzieńcy
rwą sobie z głowy włos nieco wybujały i albo płaczą za swymi tęczami, albo
coś próbują sformułować wobec tego świata, którego rozumienie tak bardzo
się zmienia i zacieśnia. Ale zawsze są to próby rozpaczliwe i skazane na niepowodzenie, głosy coraz bardziej niszowe, coraz mniej słyszalne.
Czy nie bywało jednak odwrotnie? Czy cały zespół zjawisk i praktyk, który
złożył się na to, co nazywamy kulturą romantyzmu, nie okazał się potężną
siłą kulturotwórczą? Czy to nie dzięki nowemu językowi poetyckiemu stało
się możliwe sformułowanie pytań nie-do-pomyślenia pół wieku wcześniej?
Na przełomie XVIII i XIX wieku nowe imaginarium otworzyło się także przed
4
5
6
M.H. Abrams, dz. cyt., s 343.
Tamże, s. 333
W. Weintraub, Słowacki i rewolucja przemysłowa, w: Od Reja do Boya, Warszawa 1977,
s. 180. Zob. także: M. Dybizbański, dz. cyt., s. 216–226 oraz A. Kowalczykowa, Słowacki
europejski, w: Słowacki współczesny, pod red. M. Troszyńskiego, Warszawa 1999.
91
• Małgorzata Litwinowicz-Droździel •
światem naukowym i stosownie do tego pojawił się język jego opisu. Wolno
to traktować jako jeden z aspektów tego, co nazywamy cywilizacją romantyzmu; a jeśli jednym z ważnych dla tej cywilizacji mediów stało się słowo poetyckie – warto zastanowić się, w jakim stopniu była to siła wzorotwórcza, a nie
jedynie „responsywna”, wiecznie zmuszana do udzielania odpowiedzi na pytania wymyślone przez kogoś zupełnie innego, usiłująca coś nadgonić i wobec
czegoś się opowiedzieć. Manifesty polskiego romantyzmu nie są przecież głosami przegranych, ale śmiałym projektem nowej kultury, a ich twórców charakteryzuje wysokie poczucie sprawczości.
Uprzytomnić sobie trzeba zwłaszcza, podkreślał Alexander Gode von-Aesch w książce Natural Science in German Romanticism, fundamentalne dla romantycznych artystów rozróżnienie między nauką rozumianą jako wiedza (knowledge) oraz nauką rozumianą jako źródło władzy (power). Ta pierwsza to miłość do bliźniego i natury, bezinteresowne pragnienie poznania, radosna ciekawość świata, wreszcie – poczucie tajemnicy
istnienia. Ta druga oznacza żądzę ujarzmienia natury i całkowite podporządkowanie
jej sobie, zniewolenie w miejsce harmonijnego współistnienia, pogardę dla innych
form życia, zainteresowanie wyłącznie eksploatacją7
– pisze Kochanowska. Ta sama autorka przypomina także, że poznanie natury
było dla wielu romantyków kwestią bardzo istotną jako jedna ze ścieżek do
rozumienia siebie samego8. Badanie natury niekoniecznie oznaczało więc zawsze to samo – poznanie mogło być przepełnione miłością i mogło jawić się jako
czynność czy raczej postawa – przede wszystkim afektywna. Odsłanianie
tajemnic natury i ujmowanie ich w porządek zwany prawami nie powodowały
zmiany tej relacji: podmiot poznający pozostawał częścią księgi natury, a efekt
poznania nie służył podporządkowaniu natury ani jej eksploatacji. Bo te były
nie do wyobrażenia, skoro ostatecznie nie ma przedmiotu poznania i żadna ze
stron nie jest do niego zredukowana – jest tylko i zawsze jego podmiot. Jednym z najwyrazistszych tego obrazów pozostaje scena, w której Henryk von
Ofterdingen ogląda księgę, w której zostają opisane jego losy, unaocznione,
ale nieczytelne, poddające się poznaniu zmysłowemu, ale nie intelektowi.
antykwariat i laboratorium, czyli doświadczenie pokolenia
„Nigdzie nie chciano przyznać, że nauka rozwinęła się z poezji, nie zastanawiano się, że po przemianie czasów mogłyby się one spotkać ponownie ku obu7
8
E. Kochanowska, Romantyczna literatura wobec nauki. „Henryk Ofterdingen” Novalisa i „Genezis z Ducha” Słowackiego, Wrocław 2002, s. 11–12. Praca, na którą powołuje
się Kochanowska, to: A. Gode von-Aesch, Natural Science in German Romanticism,
New York 1966.
Zagadnienie to jest bardzo dobrze opisane, wątek księgi natury przewija się w pracach
wielu polskich badaczy romantyzmu.
92
• Indukcje i przepływy •
stronnemu pożytkowi, na wyższym szczeblu”9 – w pracy Kochanowskiej
odnajdujemy to ważne zdanie Johanna Wolfganga Goethego.
W dzienniku, listach i spisanych wystąpieniach Faradaya mówi się o rozmaitych kwestiach: sklepie bukinisty i introligatora, u którego syn kowala rozpoczynał swoją życiową karierę; o młodości; o przyjaźni i o sztuce wygłaszania
wykładów; o płomieniu świecy; o eksperymentowaniu i sensie tej praktyki.
Ten katalog wydaje mi się nie do pominięcia, bo taka ścieżka biograficzna
jest pełna emblematów zarezerwowanych – jak mogłoby się wydawać – dla
biografii polskiego romantyka; doprawdy aż jest to podejrzane i wygląda niemal jak życiorys spreparowany.
Kiedy byłem pomocnikiem introligatora, bardziej interesowałem się eksperymentami mniej natomiast rzemiosłem i handlem. […] Moje pragnienie, by uciec od
handlu, o którym sądziłem, że jest zajęciem egoistycznym i podstępnym, i zamiar
wstąpienia w służbę nauki, skłoniły mnie do śmiałego kroku, by zwrócić się bezpośrednio do sir H. Davy’ego, i wyrazić moje życzenie.10
Mamy więc doświadczenia lektur, wśród których najważniejsze były Baśnie 1001 nocy oraz Rozmowy o chemii (Conversations on Chemistry) – podręcznik dla dziewcząt autorstwa Jane Marcet, wydany po raz pierwszy w 1806 roku.
Zostaje ono wzmocnione przez praktykę samokształceniową w City Philosophical Society, do którego należał Faraday we wczesnej młodości. Nieelitarne pochodzenie i kłopoty ekonomiczne, na które receptą okazują się czytanie
książek i stowarzyszanie się – ścieżka „rówieśników Mickiewicza” jest przecież bardzo podobna. Nic zresztą nie ma w tym nadzwyczajnego: biografie
wielu spośród znakomitych brytyjskich uczonych i wynalazców kształtowały
się podobnie, a w połowie XIX wieku w świecie zinstytucjonalizowanej nauki
da o sobie znać już całe pokolenie samouków, którzy rozpoczynali i doskonalili swój warsztat badawczy poza akademią. Kryzys dotychczasowych, utartych struktur kariery, przez całe stulecia definiowanej przecież nie przez indywidualne wybory, lecz przynależność stanową – dotyka całą Europę, nie tylko
ziemie polskie.
Domowe eksperymenty Faradaya i jego przyjaciela Abbotta, wykonywane
na tyłach składu bukinisty za pomocą narzędzi i składników, kupowanych
z oszczędności, miały wiele z ducha posiedzeń drugiej komisji filomatów
– tej od nauk matematyczno-przyrodniczych.
Byłem poprzednio introligatorem i sprzedawcą książek, lecz stałem się filozofem,
a doszło do tego tak: jako czeladnik wyuczyłem się, dla rozrywki, nieco chemii i inJ.W. Goethe, Zur Morphologie. Schicksal der Druckschrift; cyt. za: E. Kochanowska,
dz. cyt., s. 12.
10 The Philosopher’s Tree…, s. 1710.
9
93
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Bożena Płonka-Syroka
(Uniwersy tet Medyczny im. Piastów Śląskich we Wrocławiu)
Niemiecka medycyna romantyczna (1797–1848)
w opiniach przedstawicieli polskiego
środowiska naukowego do 1863 roku
N
iemiecka medycyna romantyczna1 jest problemem niemal zupełnie
nieznanym polskim humanistom. Do 1989 roku temat ten nie istniał
także w polskiej historiografii medycyny, nie było również znane to pojęcie,
co może dziwić na tle trwałej obecności romantycznej tradycji w polskiej kulturze intelektualnej XX stulecia zarówno na poziomie akademickim, jak i popularnym2. Możliwość zapoznania się z poświęconym tej problematyce piśmiennictwem niemieckim zrodziła się dopiero w latach dziewięćdziesiątych
XX wieku, kiedy to, z jednej strony znacznemu poszerzeniu uległa oferta stypendialna dla polskich naukowców, zamierzających podjąć badania nad historią nauki niemieckiej 3, a z drugiej – w polskiej historiografii nastąpiła zmia1
2
3
Por. B. Płonka-Syroka, Niemiecka medycyna romantyczna, Warszawa 2007.
Por. taż, Stereotyp romantyzmu w historiografii i świadomości potocznej – analiza
wybranych elementów, w: Sztuka interpretacji, pod red. B. Czajkowskiego, Wrocław
2006, s. 97–112; taż, Elementy romantycznego standardu racjonalności w kulturze współczesnej, w: Tradycja: wartości i przemiany, pod red. J. Adamowskiego i J. Styka, Lublin
2009, s. 123–133.
Na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku uzyskałam stypendia naukowo-badawcze DAAD i DFG, umożliwiające pobyt w niemieckich instytutach naukowych, a następnie – na podstawie wstępnie przeprowadzonych badań – grant KBN dotyczący
historii medycyny niemieckiej pierwszej połowy XIX wieku, zakończony publikacją
Medycyna niemiecka nurtu niematerialistycznego (1797–1848) i polska recepcja jej teorii
i doktryn w dziewiętnastym stuleciu (Warszawa 1999). W publikacji znajduje się obszerna
bibliografia dotycząca problemu niemieckiej medycyny romantycznej, przedstawiona
przeze mnie w ujęciu analitycznym i chronologicznym. W dalszych przypisach
103
• Bożena Płonka-Syroka •
na teoretycznego standardu, umożliwiająca publikację prac nawiązujących
do metodologii konstruktywizmu historycznego4 i pozostających pod wpływem niemieckiej metodologii badań kulturowych5. Cechą nowego standardu
prac z historiografii medycyny w Polsce po 1989 roku stało się uwzględnianie
elementów zewnętrznego otoczenia nauk medycznych zarówno politycznego,
ekonomicznego, jak i kulturowego, w standardzie prac poświęconych medycynie jako takiej. Przedmiotem badań stało się odtąd społeczeństwo, w którym
jedną z form świadomości jest medycyna, a nie – jak wcześniej – medycyna
oderwana od wszelkich związków z otaczającą ją kulturą umysłową epoki.
W tym właśnie nurcie znajdują się moje badania nad fenomenem niemieckiej
medycyny romantycznej, jej genezą i recepcją6, w których nawiązuję do niemieckiej metodologii badań kulturowych7, umożliwiającej analizę struktur
wiedzy, które ze współczesnego punktu widzenia nie spełniają kryterium wiedzy racjonalnej (choć w epokach dawnych miały taki status)8. W moich badaniach akceptuję aktywną rolę indywidualnych podmiotów poznających9, skupiających się w szkoły naukowe10. Na ich światopogląd naukowy wpływają
4
5
6
7
8
9
10
do niniejszego artykułu przedstawiam liczne publikacje mojego autorstwa dotyczące
niemieckiej medycyny romantycznej i jej ujęcia w historiografii. Problematyka ta
nie była jak dotąd podejmowana przez innych polskich historyków medycyny.
Por. B. Płonka-Syroka, Kształtowanie się standardu metodologicznego polskiej historiografii po transformacji ustrojowej. Próba analizy, w: Perspektywy poznawcze w kulturze europejskiej. Studium porównawcze, pod red. B. Płonki-Syroki i E. Rudolf, Wrocław 2012, s. 65–87.
Por. taż, Medycyna w historii i kulturze. Studia z antropologii wiedzy, Wrocław 2013, s. 23–140.
Por. taż, Romantyzm w medycynie niemieckiej w świetle badań rodzimej historiografii
z lat 1802–1945, „Medycyna Nowożytna. Studia nad Historią Medycyny” 1998, z. 2,
s. 11–54; taż, Obraz medycyny niemieckiej z lat 1797–1848 w piśmiennictwie z drugiej
połowy XX stulecia. Próby określenia głównych cech epoki oraz jej struktury, w: B. Płonka-Syroka, Medycyna niemiecka nurtu niematerialistycznego…, s. 59–121.
Por. taż, Społeczno-kulturowy kontekst historii medycyny – przegląd koncepcji i propozycje badawcze, „Medycyna Nowożytna. Studia nad Historią Medycyny” 1995, z. 1,
s. 5–22; taż, Problem przemian w medycynie europejskiej XVI–XIX wieku w świetle wybranych koncepcji z zakresu metodologii historii nauki, „Medycyna Nowożytna. Studia
nad Historią Medycyny” 1997, z. 1–2, s. 5–38.
Por. taż, Niemiecka medycyna romantyczna (1797–1848) jako problem badawczy, „Kwartalnik Historii Nauki i Techniki” 1997, nr 1, s. 21–42; taż, Kierunki teoretycznego uzasadniania terapii w medycynie niemieckiej pierwszej połowy XIX stulecia, „Kwartalnik
Historii Nauki i Techniki” 1997, nr 2, s. 69–86.
Por. taż, Problem wyboru teorii przez społeczność naukową na przykładzie nauk medycznych, „Prace Naukowe Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Częstochowie. Filozofia i Socjologia” 1995, s. 177–193.
Por. taż, Teorie, doktryny i szkoły medyczne. Zarys zagadnienia, „Kwartalnik Historii
Nauki i Techniki” 1998, nr 1, s. 51–75.
104
• Niemiecka medycyna romantyczna (1797–1848)… •
w sposób trwały elementy kulturowe znajdujące odbicie w strukturze tworzonej przez nie wiedzy11, odnoszonej do pewnej wizji świata, uznawanego przez
daną szkołę naukową za faktyczną12. Podłoże kulturowe, a nie konkretne kwestie kliniczne, było przyczyną wyróżnienia w niemieckiej medycynie klinicznej dwóch rywalizujących ze sobą nurtów modernizacyjnych: naturalistycznosomatycznego13 i romantycznego14, jak również zróżnicowania teoretycznego
i praktycznego w specjalnościach klinicznych15. Szersze przedstawienie piśmiennictwa poświęconego problematyce niemieckiej medycyny romantycznej, jak również metodologii badań, znajduje się w publikacjach zamieszczonych w przypisach do niniejszego artykułu16. Jego celem jest krótkie omówie11 Por. taż, Imputacje kulturowe w kształtowaniu się obrazu natury w myśli europejskiej
od XVI do końca XIX wieku. Zarys zagadnienia, w: Człowiek wobec natury – humanizm wobec nauk przyrodniczych, pod red. J. Sokolskiego, Warszawa 2010, s. 207–236.
12 Por. taż, Imputacje kulturowe w standardzie niemieckiej medycyny romantycznej,
w: Antropologia medycyny i farmacji w kontekście społecznym i historycznym, pod red.
B. Płonki-Syroki, Wrocław 2008, s. 313–331; taż, Niemiecka medycyna romantyczna w perspektywie badań kulturowych nad historią nauk przyrodniczych, w: Obrazy świata
jako konstrukty kultury. Analiza historyczno-porównawcza, pod red. B. Płonki-Syroki
i A. Syroki, Wrocław 2012, s. 107–120; taż, Standard racjonalności pruskiej medycyny
akademickiej w latach 1797–1848, w: Katowice. W 142 rocznicę uzyskania praw miejskich,
pod red. A. Barciaka, Katowice 2008, s. 192–203.
13 Por. taż, Christoph Wilhelm Hufeland jako pionier profilaktyki medycznej i medycyny
społecznej w niemieckiej myśli medycznej przełomu XVIII i XIX wieku, w: Idea opieki
a zasada równości i wolności, pod red. W. Wójcika, P. Dancaka i A. Wąsińskiego,
Bielsko-Biała 2012, s. 79–103.
14 Por. taż, Doktryny medyczne nurtu hermetycznego – struktura, geneza, uwarunkowania
recepcji w społeczności naukowej, „Medycyna Nowożytna. Prace historycznomedyczne”
1992 (zeszyt wstępny), s. 7–38; taż, Różne koncepcje podmiotowości człowieka w teoriach i doktrynach medycznych, „Medycyna Nowożytna. Studia nad historią medycyny”
1996, z. 1–2, s. 23–50; taż, Koncepcja podmiotowości człowieka wobec podstawowych
pojęć medycyny teoretycznej i praktycznej, „Kwartalnik Historii Nauki i Techniki” 1998,
nr 2, s. 65–76.
15 Por. taż, Spory o kształtowanie się standardu nowoczesnej psychiatrii w XIX stuleciu,
„Kwartalnik Historii Nauki i Techniki” 2002, z. 1, s. 1–23; taż, Niemiecka psychiatria
romantyczna – spór o wpływy idealizmu filozoficznego w niemieckiej medycynie klinicznej pierwszej połowy XIX stulecia, w: Społeczno-ideowe aspekty medycyny i nauk
przyrodniczych XVIII–XX wieku, pod red. B. Płonki-Syroki, Wrocław 2002, s. 103–113;
taż, Imputacje kulturowe w standardzie niemieckiej psychiatrii klinicznej w pierwszej
połowie XIX wieku, w: Kulturowe przedstawienia psychiatrii i chorób psychicznych /
Cultural representations of psychiatry and mental illness, pod red. K. Szmigiero, Piotrków Trybunalski 2009, s. 209–220.
16 Por. też: taż, Głód prawny i obiektywnej pewności. Przykład niemieckiej medycyny romantycznej 1797–1848, w: Głód: skojarzenia, metafory, refleksje, pod red. K. Łeńskiej-Bąk,
Opole 2014, s. 189–205; taż, Spór o model medycyny klinicznej w Europie (1750–1850):
105
• Bożena Płonka-Syroka •
nie niemieckiej medycyny romantycznej jako odosobnionego nurtu w europejskiej medycynie klinicznej pierwszej połowy XIX wieku oraz przedstawienie jego recepcji w nauce polskiej.
Pojęcie niemieckiej medycyny romantycznej zostało wprowadzone do historiografii medycyny w drugiej połowie XIX wieku i miało charakter epitetu deskrybującego takie cechy jej standardu, jak irracjonalizm, oparcie na metafizycznych i filozoficznych spekulacjach, brak kryteriów falsyfikowalności,
zamknięcie się na pojawiające się w głównym nurcie klinicznym innowacje
teoretyczne i praktyczne oraz rażąca na tle innych krajów europejskich nieskuteczność. Niematerialistyczny standard medycyny niemieckiej z lat 1797–
–1848 określały także po 1850 roku takie pojęcia, jak Naturphilosophische Medizin, Medizin der Goethezeit albo Philosophische Medizin. Teoretyczną podbudową tych pojęć był pozytywizm, uznający obecność wpływów filozofii
i religii w standardzie przyrodoznawstwa za przyczynę błędów, do których
usunięcia należało zmierzać i uważano to nie tylko za konieczne, lecz także
możliwe. Tym bardziej krytycznie odnoszono się do stwierdzanych w medycynie wpływów kulturowych o charakterze literackim czy artystycznym, toteż
określenia „medycyna romantyczna” lub „medycyna czasów Goethego” miały
podkreślać brak profesjonalizmu u akceptujących ten standard lekarzy, podporządkowywanie się przez nich marzeniom i iluzjom, ogólnie biorąc – myślenie życzeniowe, biorące własne przekonania za prawdę.
Na przełomie XIX i XX wieku pojęcie „medycyna romantyczna” zdobyło
sobie przewagę wśród innych i utrwaliło w niemieckiej historiografii na określenie epoki między 1797 a 1848 rokiem, w której jej standard był aktywnie narzucany środowiskom uniwersyteckim przez władze, napotykając mniej lub
bardziej zdecydowane protesty niemieckich lekarzy. Z perspektywy półwiecza – od usunięcia przez władze państwowe standardu medycyny romantycznej z niemieckich uniwersytetów i zastąpienia go ogólnoeuropejskim standardem klinicznym – coraz bardziej zaczęła ukazywać się złożoność tej epoki.
Francja, Austria i Prusy – odmienne warianty modernizacji, w: Zatargi, waśnie, konflikty
w perspektywie historycznej i kulturowej, pod red. K. Łeńskiej-Bąk, Opole 2015, s. 163–
–176; taż, Wetter und Krankheit: die meteorologische Beobachtungen an der Universität Wilna in den Jahren 1804 bis 1843, w: Von Kometen, Windhosen, Hagelschlag und
Wetterballons: Beiträge zur Geschichte der Meteorologie, hrsg. von I. Kästner, J. Kiefer,
Aachen 2014, s. 199–212; taż, Niemiecka medycyna niematerialistyczna 1797–1848 w świetle
historiografii z lat 1811–2014, w: Kontynuacja i zmiana. Historiografia krajów Europy
Środkowo-Wschodniej wobec nowych tendencji w nauce XIX–XXI wieku, pod red.
Z. Romka [w druku].
106
• Niemiecka medycyna romantyczna (1797–1848)… •
Nie bez znaczenia dla zmiany jej obrazu pozostawało doskonalenie metod badawczych historii. Wcześniej badania koncentrowały się wyłącznie na źródłach
stworzonych przez koryfeuszy tej epoki17, podczas gdy od początku XX wieku
zaczęto się interesować również poglądami poszczególnych lekarzy zarówno
związanych ze środowiskiem akademickim, jak i pracujących poza nim, ale
wyrażających swoje opinie w publikacjach. Pół wieku analizy tego rodzaju piśmiennictwa przyczyniło się do utrwalenia pojęcia „niemiecka medycyna romantyczna” już bez uprzednio jej nadawanego pejoratywnego znaczenia, na
co nie bez wpływu pozostawało powstanie w rodzimej historiografii nurtu neoromantycznego, którego przedstawiciele uznawali się za spadkobierców romantyków.
Po 1945 roku pojęcie to pozostało w użyciu i nadal jest stosowane w historiografii niemieckiej. Okazało się bowiem przydatne w dominującym po drugiej wojnie światowej standardzie badań kulturowych, który uznawał za niemożliwe wypreparowanie nauk przyrodniczych z otaczającego je kulturowego kontekstu. Obecność elementów związanych z protestancką metafizyką,
niemiecką filozofią idealistyczną i rodzimą tradycją literacką została uznana
za zjawisko naturalne w tym samym stopniu, co obecność metafizyki katolickiej, filozofii o katolickim rodowodzie ideowym i tradycji literackiej związanej
z kulturą francuską w standardzie głównego nurtu modernizacyjnego europejskiej medycyny klinicznej w tym okresie18. Niezwykle obszerna spuścizna
piśmiennicza tego okresu (w granicach Rzeszy Niemieckiej działało w pierwszej połowie XIX wieku prawie sto uniwersytetów, w których strukturze funkcjonowały wydziały lekarskie, a z każdym z nich związane było przynajmniej
jedno czasopismo specjalistyczne, czasopisma medyczne wydawały również
towarzystwa naukowe i różnego rodzaju fundacje) oraz różnice w standardzie
metodologicznym, inspirującym badania historyczne nad tą epoką doprowadziły do wystąpienia w poświęconej jej historiografii trwałych i niedających
się usunąć sprzeczności.
Różnice dotyczą takich zagadnień, jak cezury tej epoki, liczba występujących w niemieckiej medycynie romantycznej teoretycznych nurtów, zasięg ich
wpływów, przyczyny eliminacji różnych nurtów i w ogóle całego romantycz17 Analogicznie do historiografii, w której badania długo ograniczano do dokumentów
urzędowych wydawanych przez władze, a także do analizy źródeł stworzonych przez
władców, przedstawicieli społecznych elit i dowódców.
18 Por. M. Hahn, H.J. Sandkühler, Die Teilung der Vernunft. Philosophie und empirisches
Wissen im 18. und 19. Jahrhundert, Köln 1982; A. Cunningham, R. French, The Medical Enlightenment of the Eighteenth Century, Cambridge 1990; L.S. King, The Philosophy of Medicine. The Early Eighteenth Century, London 1978.
107
• Bożena Płonka-Syroka •
nego standardu z niemieckiej medycyny klinicznej19. Odrzucając występującą
wcześniej w historiografii narrację, krytycznie oceniającą poglądy zwolenników standardu niemieckiej medycyny romantycznej jako fałszywe (bo pozbawione realnego odniesienia przedmiotowego), a związku z tym nienaukowe,
we współczesnych badaniach nad tą epoką szuka się odpowiedzi na pytanie,
dlaczego ów standard w ogóle znalazł zwolenników, przez kogo był popierany,
a przez kogo zwalczany, dlaczego utrzymał się na uniwersytetach tak długo
i czym można tłumaczyć jego nagłe z nich usunięcie.
Przedstawię skrótowo odpowiedzi na te pytania, odsyłając zainteresowanych do moich prac umieszczonych w przypisach do niniejszego tekstu. Najważniejsze jest to, że niemieccy lekarze ze szkoły romantycznej odrzucili europejski standard modernizacyjny medycyny klinicznej, ponieważ uznali go
za sprzeczny z podstawami światopoglądowymi luteranizmu, z tradycją rodzimej filozofii idealistycznej oraz rodzimym dziedzictwem medycyny, sięgającym nie tylko pierwszej połowy XVIII stulecia, lecz czasów średniowiecza i reformacji. Dla niemieckich zwolenników medycyny romantycznej zasadniczą osią organizującą ich własny standard kliniczny były poglądy Martina Lutra i rodzima filozofia idealistyczna (w tym szczególnie Friedricha
Wilhelma Schellinga), a wszystko to, co było z nimi sprzeczne, należało usunąć
albo przynajmniej zmarginalizować. W praktyce oznaczało to eliminację pewnych obszarów uznawanych za nieistniejące (takich jak np. pojęcie materii) oraz
zakaz i krytykę wykonywania badań prowadzonych wewnątrz tych obszarów
(np. statystyki medycznej, badań mogących doprowadzić do wniosków o rozprzestrzenianiu się chorób epidemicznych za pośrednictwem materialnych
drobin, contagiów i in.). Oznaczało to także wprowadzanie na uniwersytety
koncepcji nieuznawanych w pozostałych krajach Europy za odnoszące się do
realnie istniejącej rzeczywistości (np. koncepcji odwołującej się do analogii
makrokosmosu i mikrokosmosu, hierarchii bytów, które ulegają procesowi
metamorfozy, uznania duszy za element sprawujący kontrolę nad przebiegiem
procesów fizjologicznych i patologicznych) oraz metod diagnostyki i terapii,
tworzonych w sposób dostosowany do obrazu rzeczywistości uznawanego za
realny przez lekarzy romantyków (np. uznania zdolności pacjenta do samodzielnego diagnozowania choroby, na którą cierpi, i określania właściwych
metod terapii po uprzednim wprowadzeniu tegoż pacjenta przez lekarza w stan
snu somnambulicznego; leczenia moralnego pacjentów chorych psychicznie;
leczenia bodźcowego wszystkich chorób za pomocą oddziaływania na pobu19 Przedstawiam to zróżnicowanie w piśmiennictwie w rozdziale Obraz epoki w piśmiennictwie XIX i XX stulecia. Podsumowanie i wnioski w przywoływanej już książce Niemiecka medycyna romantyczna (s. 111–120).
108
• Niemiecka medycyna romantyczna (1797–1848)… •
dzalność mającą być cechą organizmów, niezależną od materialnego składu
leku, ale od siły bodźca, którym lekarz u pacjenta wywołuje reakcję itp.).
Odrzucając europejski standard kliniczny, niemieccy lekarze ze szkoły
romantycznej uznawali, że medycyna nie może być rozumiana jako nauka
o procesach zachodzących w ludzkim organizmie, definiowanym w sposób
naturalistyczny, ponieważ odrzucali samo pojęcie organizmu jako takie, a naturalizm medyczny prowadzący do ukształtowania tak zwanej medycyny somatycznej uznawali za błędną i szkodliwą ideologię. Przyjmowali za realistyczną wizję świata nacechowaną antropomorfizmem. Twierdzili, że świat jest
Jednością, Całością, żywym organizmem (Lebendige Ganze)20, a wszystkie tworzące go elementy istnieją w jakimś celu. Nie można ich więc rozpatrywać
osobno, ale zawsze poszukując ich związku w celowym porządku Całości.
Osnową świata są idee, tworzące wzorce (Urtypen) wszystkiego, co okresowo
istnieje. To, co czasowo istnieje i może być postrzegane za pośrednictwem
zmysłów, było przez zwolenników standardu romantycznego pojmowane
jako przejaw (w dziewiętnastowiecznej polszczyźnie: „zjawienie”) tychże idei,
a nie samodzielnie istniejący obiekt, obdarzony realnie występującymi i dającymi się zbadać empirycznie cechami. Tak radykalna różnica w postrzeganiu faktycznej natury świata uniemożliwiała porozumienie między lekarzami ze szkoły romantycznej a zwolennikami europejskiego standardu klinicznego, którzy jego obraz – uznawany za realistyczny przez romantyków
– uważali za absurdalny. W pojęciu europejskich klinicystów świat był obszarem, w którym znajdowały się i poruszały pojedyncze materialne obiekty,
między którymi występowały pewnego rodzaju relacje. Położenie i kierunek
ruchu tych obiektów, a także ich właściwości fizyczne i chemiczne podlegały
prawom natury. Obiekty te istniały samodzielnie, a dla wyjaśnienia ich istnienia i struktury nie było konieczne odwoływanie się do niematerialnych idei
ani prawzorców (Urtypen), ale do czynników naturalnych, które można i trzeba było badać. Świat europejskich klinicystów był więc światem fizykalnym,
to jest poddającym się badaniom fizycznym według kwestionariuszy badawczych samodzielnie ustalanych przez indywidualny podmiot poznający, który
występował wobec tego świata w pozycji obserwatora. Każde twierdzenie
naukowe, ponieważ było koncepcją o ludzkiej proweniencji, mogło być zagrożone błędem. Z tego tytułu należało dokładnie precyzować warunki obser20 Szerzej przedstawia te kwestie, wraz z obszerną filozoficzną literaturą przedmiotu, Leon
Miodoński w monografii Całość jako paradygmat rozumienia świata w myśli niemieckiej przełomu romantycznego. Analiza wybranych problemów (Wrocław 2001). Piszę
też na ten temat w monografii Niemiecka medycyna romantyczna, przedstawiając
analizę historyczną kształtowania się tego rodzaju wizji świata.
109
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Arkadiusz Bagłajewski
(Uniwersy tet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie)
Zygmunt Krasiński u wód
B
iografia Zygmunta Krasińskiego po 1830 roku jest w dużym stopniu
związana z europejską kulturą uzdrowiskową – w różnych aspektach1.
Krótsze i dłuższe pobyty „u wód” – jak wtedy mawiano – wiązały się nie tylko
z kuracyjną koniecznością, lecz także z charakterystyczną dla epoki modą.
Bywanie w sezonie to nie tylko picie wód i kąpiele, ale również towarzyskie
obowiązki i przyjemności: spacery, bale, reuniony, wizyty, wycieczki, gry
w karty i odwiedzanie kasyna (jak w Baden). W pamiętnikach i listach z epoki
romantyzmu odnajdziemy wiele świadectw tego „podwójnego” życia w modnych badach2. Także w epistolografii Krasińskiego przewija się owa zdrojowa
1
Najpełniej „biografię uzdrowiskową” Krasińskiego przedstawia – opierając się na obficie wykorzystywanym materiale epistolograficznym – Zbigniew Sudolski (Krasiński,
Warszawa 1997). Pojawiają się ostatnio także ujęcia koncentrujące się na tym jednym
aspekcie biografii poety, jak na przykład w syntetycznym szkicu Aldony Senczkowskiej „Imię moje Ruina” – życie Zygmunta Krasińskiego w europejskich uzdrowiskach
(w: Kultura uzdrowiskowa na Dolnym Śląsku w kontekście europejskim, t. 1, pod red.
B. Płonki-Syroki i A. Kaźmierczak, Wrocław 2013).
2 Szeroko dokumentują to zjawisko prace Jana Pacholskiego (Pobyty w uzdrowiskach
śląskich w literaturze niemieckiej), Krzysztofa Pawła Woźniaka (Wyjazdy polskiego
ziemiaństwa i burżuazji „do wód” w świetle pamiętników i wspomnień XIX wieku),
Agaty Wdowik („Ciało się zdrowszym czuje i weselszą dusza”. Polskie świadectwa
podróży do Spa w drugiej połowie XVIII wieku), Moniki Matysiak („Ci tańczą, ci się
patrzą, a wszyscy weseli. Nawet chorzy na chwilę chorób zapomnieli” – życie towarzyskie i rozrywki w XIX-wiecznych uzdrowiskach [1795–1863]) i innych autorów, opublikowane w tomie Kultura uzdrowiskowa na Dolnym Śląsku w kontekście europejskim.
Obszerny materiał przedstawił Ryszard Kincel w książce U szląskich wód (Racibórz 1994).
123
• Arkadiusz Bagłajewski •
geografia: Karlsbad i Marienbad, Baden i Kissingen, Heidelberg, w którym
miał katedrę i prowadził praktykę słynny lekarz Krasińskiego – Maximilian
Joseph von Chelius. Wyjazdy do kąpieli morskich – atlantyckich i nad Morze
Śródziemne.
Krasiński w swych listach zostawił niewiele szczegółów bywania „u wód”3.
Znacznie więcej o pobytach w uzdrowiskach europejskich pisała Eliza Krasińska. Jeszcze jako Eliza Branicka donosiła z Karlsbadu w 1838 roku:
Wstajemy wcześnie i jak przystało łykamy wodę, spacerujemy, potem śniadanie
i kilka godzin, w których można coś niecoś zrobić. Trzy razy w tygodniu kąpiel, w pozostałe dni składamy lub przyjmujemy kilka wizyt.
(LEK I 101)
4
Już podczas wspólnych pobytów w latach czterdziestych i pięćdziesiątych
XIX wieku w Baden (dziś: Baden-Baden), które opisuje jako „szmaragdowe
gniazdko”, otoczone lasami pachnącymi żywicą (LEK II 43), dostrzega wyjątkowość tego miejsca:
Prawdą jest, że Baden nie ma wcale pretensji, by być czymś innym jak tylko gniazdkiem zagubionym w lasach i górach. Jego istotą jest brak hałasu, ruchu, ożywienia,
życia ruchliwego i hałaśliwego. Toteż nie udaje, że jest czymś innym. Ja jednak dosyć
lubię ten rodzaj samotności w środku cywilizowanego świata – ma się korzyści
miasta, tzn. pocztę, wiadomości, gazety, a jednocześnie całkowitą niezależność absolutnego ustronia.
(LEK II 117)
Są tu oczywiście i inne atrakcje, co świadczy, iż Baden ma typowy charakter dziewiętnastowiecznego luksusowego kurortu. „Tu się bawią, urządzają bale,
[…]” (LEK II 148), odbywają się loterie i koncerty (LEK II 341):
Baden to prawdziwy klejnot mieniący się w słońcu tysiącem świateł, tysiącem kolorów, każda przechadzka to nowa rozkosz; […] czasem razem jeździmy konno, wieczorem chodzimy posłuchać muzyki, oglądamy nowe i stare piękności i wciąż zmieniający się tłum wytwornych ludzi. (LEK III 128)
3
Oprócz wymienionych już prac można dodać jako kontekst dla przedstawianych rozpoznań ujęcia odnoszące się do czasów nieco późniejszych: E. Ihnatowicz, Kraszewski
„u wód”, w: Obrazy kultury polskiej w twórczości Józefa Ignacego Kraszewskiego, pod red.
B. Czwórnóg-Jadczak, Lublin 2004; D. Opaliński, „Dusza się tu i oddrętwia i młodnieje”. Wrażenia Polaków z podróży do kurortów europejskich w XIX wieku, w: Europejczyk w podróży 1850–1939, pod red. E. Ihnatowicz i S. Ciary, Warszawa 2010.
4 Wszystkie cytaty z korespondencji Elizy Krasińskiej pochodzą z wydania: Świadek
epoki. Listy Elizy z Branickich Krasińskiej, t. 1–4, z rękopisu odczytał, wybrał, skomentował i wstępem opatrzył Z. Sudolski, przeł. U. Sudolska, Warszawa 1995–1996. Po skrócie literowym LEK cyfry rzymski oznaczają tom, arabskie – numer strony.
124
• Zygmunt Krasiński u wód •
W wieku XIX, jak pisze Bożena Płonka-Syroka, ukształtowały się dwa modele uzdrowiskowe: francuski, wsparty splendorem i luksusem miejsc, oferujący obok działalności leczniczej także szeroko rozbudowaną sferę towarzysko-kulturową oraz model niemiecki, przyporządkowany zabiegom, dla którego
podstawą:
[…] była terapia naturalna (Naturheilkunde), opierająca się na przekonaniu o niezwykłych właściwościach leczniczych wszelkiego rodzaju surowców naturalnych, w których
znajdować się miała specyficzna dla nich niematerialna siła, oddziałująca terapeutycznie na organizm. Szczególne właściwości lecznicze przypisywano przy tym wodzie,
którą obficie stosowano we wszystkich możliwych postaciach, od kąpieli, poprzez okłady, do pryszniców, a także w formie pitnej.5
Warto dodać, że niemal do końca XIX wieku zalecano picie bardzo dużych
ilości wody6. W korespondencji Krasińskiego znajduje się wiele przykładów
łączenia balneoterapii z hydroterapią, jak ten oto: „Temu trzy dni, jakem tu
[w Heidelbergu – A.B.] się zjawił. Będę wody brał ze trzy tygodnie, potem
pojadę do morskich kąpieli na dwa tygodnie, […]” (LAS 474)7. Wcześniej w jednym z listów pojawia się następująca relacja: „[…] jadę na kurację dosyć niebezpieczną, ale która zdaje się, rozstrzygającą będzie. Zależy na mocnych
potach i na włażeniu w lodowatą wodę, wśród tych potów” (LG 127).
Po latach, jak w liście z 1851 roku, pojawią się tony bardziej krytyczne wobec podejmowanych terapii:
B. Płonka-Syroka, Uwarunkowania medyczne i społeczne kształtowania się standardu
kultury uzdrowiskowej w Europie czasów nowożytnych, w: Kultura uzdrowiskowa na
Dolnym Śląsku w kontekście europejskim, s. 50. W świetle tej klasyfikacji Baden, w którym bywali Krasińscy, miałoby cechy łączące dwa modele uzdrowiska: leczniczy
i towarzyski.
6 Choć i tak, jak zauważa Woźniak, „dopiero na przełomie XVIII i XIX wieku, za sprawą dra Dawida Bechera z Karlsbadu, dokonała się zasadnicza zmiana w balneoterapii
i hydroterapii, polegająca przede wszystkim na znacznym ograniczeniu wody pitej
przez kuracjuszy (z 20–60 do 5–10 kubków dziennie) i wydatnym skróceniu czasu
kąpieli (z 4–5 godzin do 30–60 minut)” (K.P. Woźniak, dz. cyt., s. 260).
7 W taki sposób odsyłam do epistolografii poety. Skrót literowy odnosi się do konkretnego zespołu epistolarnego, cyfry rzymskie oznaczają numer tomu, arabskie – strony:
LJL – Z. Krasiński, Listy do Jerzego Lubomirskiego, oprac. i wstępem poprzedził Z. Sudolski, Warszawa 1965; LDP – Z. Krasiński, Listy do Delfiny Potockiej, t. 1–3, oprac. i wstępem poprzedził Z. Sudolski, Warszawa 1975; LAS – Z. Krasiński, Listy do Adama Sołtana, oprac. i wstępem poprzedził Z. Sudolski, Warszawa 1970; LG – Z. Krasiński, Listy do Konstantego Gaszyńskiego, oprac. i wstępem poprzedził Z. Sudolski, Warszawa
1971; LRA – Z. Krasiński, Listy do różnych adresatów, t. 1–2, oprac. i wstępem poprzedził
Z. Sudolski, Warszawa 1991; LAC – Z. Krasiński, Listy Augusta Cieszkowskiego, Edwarda Jaroszyńskiego, Bronisława Trentowskiego, t. 1–2, oprac. i wstępem poprzedził
Z. Sudolski, Warszawa 1988.
5
125
• Arkadiusz Bagłajewski •
W sierpniu wyprawiono mnie do morskich kąpieli. Brałem je do 20-go okt[obra].
Dorznęły mię. Ledwom ócz nie stracił. Wzrok pogmatwał się i popsuł od nich. Rozdrażń
mózgu niesłychana. Nogi nawet odjęła. […] Stałem się r u i n ą ciała. (LAS 562–563)
Biografia Krasińskiego – to więc z konieczności życie w uzdrowiskach,
i w tym porządku można także prześledzić dokonujący się w pierwszej połowie XIX wieku proces przemian uzdrowisk: od pozbawionych wygód miejsc
(z lat trzydziestych XIX wieku) po oferujące szeroki zakres rozmaitych usług
i luksusów bady (relacje z lat czterdziestych i pięćdziesiątych XIX wieku).
Znawcy zagadnienia podkreślają także dokonującą się demokratyzację uzdrowisk i kultury uzdrowiskowej w XIX wieku, choć lokują jej intensyfikację
w drugiej połowie stulecia8. Krasiński dużą część swego życia spędza w sławnych europejskich uzdrowiskach, wszakże – w przeciwieństwie do wielu bywalców „u wód” – jest przede wszystkim pacjentem, poddaje się kuracjom, zwłaszcza modnym w epoce kąpielom oraz piciu wody.
w badach
Z lat trzydziestych XIX wieku pochodzi świadectwo epistolarne, dokumentujące modną i obejmującą coraz szersze warstwy społeczeństwa kurację wodami. W 1836 roku Krasiński był w Marienbadzie i Karlsbadzie i stamtąd słał do
Adama Sołtana obserwacje wskazujące na ową zmianę charakteru uzdrowisk,
które z miejsc dostępnych najzamożniejszym stają się otwarte dla szerokich
grup społecznych – tej zmiany on, arystokrata, nie aprobował (stąd wyraźna
antysemicka nuta pobrzmiewająca w tym fragmencie epistolarnym):
[…] szczególne próbki towarzystwa warszawskiego fashionable za dni teraz płynących
przechadzają się po Karlsbadach i Marienbadach; przechrzty, celnicy, ludzie spanoszeni od 1831 r. arendą wziętą od rządu nad wódką, tabaką i towarami, ludzie zowiący
się Szmulami […], gadający mi o swoich kucharzach, apartamentach, o balach dawanych w Zamku pod Kolumną Zygmunta, […]. Lecz w Karlsbadzie, w Marienbadzie już
wytrzymać nie potrafisz – tam nie Ukraina, nie Wielkopolska, nie Litwa, ale Warszawa
się wylała. Wylały się pomyje, co zostały na dnie w tej beczce, braha skiśniała gorzelników i piwowarów.
(LAS 97–98)
Kilka lat później poeta pisał do Delfiny Potockiej z Wildungen, kreśląc
z duża dozą ironii taki obraz miejsca pobytu kuracyjnego:
[…] miasteczko o niewielu domach, o jednej tylko ulicy, długiej, brukowanej gwoździami z kamieni, a pełnej błota, brudu, słomy i stosów śmieci, tak jak u nas po mia8
B. Płonka-Syroka, Uwarunkowania medyczne i społeczne…, s. 51 i n.
126
• Zygmunt Krasiński u wód •
steczkach żydowskich. […] O wiorstę od miasteczka, w pobliżu źródła mineralnej
wody, wznosi się jedyna w tej puszczy gospoda, podobna z położenia na wierzchołku
góry i z nędznej powierzchowności do Graefenbergskiej. W niej dwa mamy pokoiki.
Od tej gospody dwie ulice lipowe się w dół rozchodzą przeciwnym kierunkiem: jedna
ku miasteczku dąży, druga zstępuje do źródła pod drewnianą altaną bijącego i opatrzonego parodią kurhauzu, ulepioną z drewna i gliny, w której jest sala, a tam co niedziela
[…] – zgromadza się okoliczna szlachta, to jest ekonomy, komisarze z dóbr okolicznych,
niektórzy mieszczanie z Kassel z żonami, z córkami, piją, jedzą, śpiewają, wrzeszczą,
tańcują, nawet w ruletę grają: […] Z tego możesz pomiarkować, jakie tego B a d u
przepychy i wygody. (LDP I 297–288)
Ale w przeciwieństwie do licznych świadectw z epoki – Krasiński nie rozpisuje się zbyt szeroko nad formami życia kuracyjnego i towarzyskiego „u wód”.
Owszem, nie szczędzi szczegółów kuracji, lecz umieszcza je nie tyle w medycznych, ile pozamedycznych zgoła ramach dyskursywnych: przede wszystkim
antropologii romantycznej, wychylonej ku historiozofii i eschatologii. Można
to prześledzić na obszernym materiale, z różnych miejsc kuracyjnych pobytów. Kiedy pisze z Wildungen do Delfiny Potockiej, obmierzłym wydaje mu
się to miejsce, przeniknięte grobową atmosferą, rozpaczą i beznadzieją (LDP I
296). Takim jest to miasteczko, bo nie ma w nim tej, którą kocha. I z tego „złowrogiego miejsca” (LDP I 295) śle swoje przemyślenia filozoficzne – o „płciowości”, czyli rozdzieleniu bytu, wszędzie ją dostrzega, widząc zarazem, jak
z tych dysonansów układać się zaczyna harmonia. Przyszła harmonia. I to jest
owa rama historiozoficzno-eschatologiczna, w której Krasiński umieszcza, by
tak rzec, narrację o swoim istnieniu. Zdaje się, że można zaryzykować twierdzenie, że kuracja jest pewnym ogólniejszym symptomem „rozstrojenia” i romantycznego „ja”, i planety – przeto kuracje wodne, jak planetarne niepokoje, prowadzić mają ku przyszłej harmonii, ku przezwyciężeniu choroby. Z dysonansów rozpoznawanych w skali mikro- i makrokosmosu wypływają daleko
ogólniejsze wnioski. Znaczyć to może i tyle, że kuracje Krasińskiego to – toutes proportions gardées – paralelne do ogólniejszych procesów dziejących się
w historii, serie podejmowanych prób przezwyciężenia zasadniczego kryzysu
epoki9, rozpoznawanego, owszem, w płaszczyźnie egzystencjalnej, lecz widzianego przy tym w perspektywie nieomal kosmicznej (zwłaszcza listy do Augusta Cieszkowskiego z czasów Wiosny Ludów dostarczają tu bogatego materiału egzemplifikacyjnego). Do tej kwestii przyjdzie jeszcze wrócić.
9
Kryzys ów to przenikające całą Europę lat czterdziestych XIX wieku niepokoje społeczno-polityczne, zapowiadające Wiosnę Ludów. Zob. L.B. Namier, 1848. Rewolucja
intelektualistów, przeł. A. Ehrlich, Kraków 2013.
127
• Arkadiusz Bagłajewski •
pacjent i jego lekarz
Krasiński ufał kuracjom doktora „niemieckiego, głębokiego i oświeconego”,
jak pisał o Maximilianie Josephie Cheliusie (w listach obocznie pojawia się zapis fonetyczny nazwiska: „Chilius”). Ten znany chirurg i okulista, profesor uniwersytetu w Heidelbergu, był rodzinnym lekarzem poety, a wiele świadectw
epistolarnych Krasińskiego i jego żony zaświadcza o niezwyczajnym z dzisiejszej perspektywy oddaniu pacjentowi, będącemu wszakże standardem w epoce. Relacja Chelius – Krasiński, lekarz – pacjent, w dużym stopniu towarzyska,
oparta jest na przynależności do
[…] tego samego świata pojęć, który dla obydwu stron relacji terapeutycznej jest w podstawowym sensie zrozumiały. Nie dysponując w latach 1830–1850 żadnymi w zasadzie metodami skutecznej terapii i budując dopiero system pojęć nowoczesnej fizjologii
i patologii, europejscy lekarze skierowali do grupy swoich zamożniejszych pacjentów
bogatą ofertę pielęgnacyjną i profilaktyczną 10
– pisze znawczyni problematyki.
W korespondencji poety oraz w listach Elizy z Branickich Krasińskiej znajdziemy wiele opisów zaleceń terapeutycznych Cheliusa, zaś Heidelberg i pobliskie Baden przez wiele lat staną się miejscami pobytu rodziny Krasińskich
– i terapii wodnych przede wszystkim. Pamiętając o tym, że relacje poety (i jego
żony) są świadectwem z drugiej ręki, do której nie mamy bezpośredniego dostępu, możemy z zachowaniem pewnej ostrożności wyprowadzić z zapisów
epistolarnych niektóre ogólniejsze przesłanki dotyczące charakteru i sposobu
leczenia. Chelius, co warto podkreślić, leczył ciało, dostrzegając wszakże „zakorzenienie” choroby w duchowości pacjenta, jakkolwiek sam poeta – przypomnijmy – sytuował swoje stany choroby niemal wyłącznie w kategoriach pozasomatycznych. Ale też z zadziwiającą regularnością donosił swym korespondentom o diagnozach i sposobach leczenia podejmowanych przez Cheliusa.
Ta relacja dotyczy choroby duszy, odbijającej się na funkcjonowaniu ciała:
Wczoraj w wieczór Chiliusowi się skarżyłem na stany prawie szaleństwa smutnego,
które mną owładają. Słuchał, słuchał, a potem poważnie rzekł: „Oczywiście wszystkie
symptomata hipochondrii w silnym stopniu”. Radził, po 17-stu butelkach kissingen,
winogronową kurację.
(LDP III 102)
Jużem butelkę kissingen wpakował dziś do mózgu, ale jakoś niewiele wpływu wywołała.
(LDP III 125)
10 B. Płonka-Syroka, Kształtowanie się relacji lekarz – pacjent jako stosunku o charakterze
dyrektywnym – próba charakterystyki procesu, w: Proces modernizacji nauk przyrodniczych w historii i historiografii nauki, pod red. B. Płonki-Syroki, Wrocław 2003, s. 114.
128
• Zygmunt Krasiński u wód •
W listach Krasińskiego przewijają się frazy podobne do wyżej przytaczanej.
Woda wnika do konkretnego narządu wewnętrznego: do mózgu, do żołądka,
do płuc, do serca, pobudza pracę narządu i zarazem wywołuje dezorganizację,
co rzutuje na dysharmonię całego organizmu, która winna wszakże ostatecznie prowadzić do harmonii, do wyleczenia: „I dziś kissingen piłem, krew bije
do głowy, ale na duchu nieco lepiej” (LDP III 130); „[…] i piszę z czterema szklanicami wody kissingskiej w piersiach” (LDP III 110); „I dziś fatalnie mi źle, nerwowo, rozdrażniono, nieznośnie – wody się burzą” (LDP III 401).
Leczenie dotyczyło oczywiście cielesnych przypadłości, nękających poetę:
Chilius mnie dziś na wszystkie boki opatrywał, dotykał, macał. Znalazł wątrobę nabrzmiałą, i ślad, że się cyrkulacja najgorzej odbywa, że zaś do tego liszaje były, więc
kazał by tu ze 16 butelek kissingen naprzód, a potem na kąpieli 15 lub 20 do Akwizgranu
i popijanie lekkie siarką […].
(LDP III 381)
Nieustannie przewijają się w listach informacje o kuracjach wodą i zalecanych kuracjach wodnych (kąpiele). Po latach terapii, Krasiński z pacjenta przeistacza się w „lekarza” – Delfiny Potockiej i w listach do niej próbuje dyskursu
medycznego swej epoki:
Jeśli wody zaczniesz pić, Dialy, przed moim przyjazdem, proszę cię i błagam, byś
od jednej szklanki, najwięcej dwóch zaczęła i tak piła dwie tylko przez cztery, pięć dni.
Później trzy, znów przez cztery dni, wreszcie c z t e r y, a nigdy więcej, aż do końca.
Nie w łóżku, nie w pokoju pić masz, bo inaczej lepiej nie pij, ale chodząc i k w a d r a n s e m przynajmniej przedzielając szklankę od szklanki, a dopiero w trzy kwadranse od ostatniej kawę pijąc, jeśli skutku nie ma, w pół godziny w przeciwnym
razie. Dalej fruktów [ani] kwasów nic a nic. Zasypiania żadnego we dnie, po wodach
zaraz ni po obiedzie, aż w nocy. Inaczej nie pij, bo będą trucizną, a gdy zachowasz, co
mówię, będą cielesnym zbawieniem.
(LDP II 667)
Warto kontekstowo wskazać, że w korespondencji Elizy z Branickich Krasińskiej pojawiają się bardzo podobne formuły, odnoszone do wodnych kuracji doktora Chiliusa. W 1849 roku, kiedy Krasińscy przebywają w Baden,
kuracji poddaje się żona poety. Pisała o „pracy nad zdrowiem” w listach do
Katarzyny Potockiej:
Żyjemy więc pod znakiem pracy nad zdrowiem. Ja mam zacząć kurację z kilka dni,
a ponieważ jest to ostatnia kuracja przed długą przerwą, poddaję się z rezygnacją na wypicie dwóch szklanek słonej i żelaznej wody. Dzieci będą brały orzeźwiające kąpiele.
(LEK II 224)
Na razie jestem uwiązana w Baden […] przez kurację, na którą mnie skazano […] Są
to kąpiele żelazne, wody żelazne, chce się mnie hartować i zestalić przeciw zimowym
129
• Arkadiusz Bagłajewski •
mrozom […] dzieci biorą słone kąpiele, a bona wody homburskie i kąpiele mydlane.
(LEK II 224)
Eliza Krasińska w swoich listach pozostawiła ciekawe informacje dotyczące kuracji aplikowanych poecie przez Cheliusa, ukazujące przy tym romantyczną relację lekarz – pacjent. Chelius zalecał stopniowe oddziaływanie, w zależności od obserwowanego działania poszczególnych leków („Ta kuracja
jest nie tylko ze strony lekarza dziełem nauki i zaangażowania uczuciowego,
ale wymaga również ze strony pacjenta wytrwałości i cierpliwości”; LEK II
305). Jakie to były medykamenty – nie wiemy, ale i tu dostrzec można nowe
stanowisko, zapewne przezwyciężające typową dla epoki niechęć do leków11.
Chelius chce chorobę pokonać, dążąc „do odcięcia jej korzenia” (LEK II 305),
pragnie oddziaływać na chory organizm wieloaspektowo, pobudzając go do
reakcji, co jest typowe dla postępowania medycznego w epoce:
Każe mu brać różnego rodzaju leki, kąpiele, nacierania, słowem stosuje kurację bardzo skomplikowaną, bardzo wyważoną, często modyfikowaną i zmienianą zgodnie
z odniesionym wrażeniem. Chelius mówi jeszcze, że należy postępować bardzo ostrożnie, że zbyt nagłe zastosowanie jakiegoś środka może być jak najgorsze w skutkach […].
(LEK II 306)
Chelius zalecił na początek picie soków z ziół i serwatki, kąpiele badeńskie z solą Kreuznach, a później, jeśli uzna za stosowne, trochę Homburga i Kissingen; wszystko bierze
się u niej ze złego krążenia krwi, które trzeba leczyć.
(LEK II 336)
Jak widzimy, Chelius chce skutecznie leczyć, oczywiście zgodnie z ówczesnymi standardami i stanem wiedzy medycznej. Jest przy pacjencie, obserwuje
jego reakcje – i na podstawie empirycznych obserwacji modyfikuje kurację,
polegającą na oddziaływaniu na organizm. Zapewne był eklektykiem. Obok
metod przypisywanych medycynie somatycznej, stosował homeopatię, typową dla medycyny romantycznej12. Jak czytamy w jednym z listów, Krasiński
11 „Charakterystycznymi dla pierwszej połowy wieku są wielkie odkrycia nowych, silnie
działających substancji wyizolowanych z roślin, którym towarzyszył niemal absolutny
sceptycyzm i niewiara lekarzy w jakąkolwiek skuteczność terapeutyczną. W umysłach
lekarzy ugruntowało się bowiem przekonanie, […] że nie należy przeszkadzać lekarstwami poprawnemu przebiegowi choroby […]” (Historia medycyny, pod red. T. Brzezińskiego, Warszawa 2000, s. 360).
12 Pisała Płonka-Syroka: „Pojęcie choroby miało w doktrynie Hahnemanna charakter
niematerialny. Była ona interpretowana jako zaburzenie duchowej siły, utrzymującej
przy życiu ludzki organizm. […] Terapia […] była zwrócona w stronę tej duchowej
siły i jej zakładanym celem było przywrócenie prawidłowego poziomu kontroli, sprawowanego przez tę siłę, nad przebiegiem procesów somatycznych” (B. Płonka-Syroka,
Niemiecka medycyna romantyczna, Warszawa 2007, s. 259). Warto dodać, że o dok-
130
• Zygmunt Krasiński u wód •
Czuje się gorzej od kilku dni z powodu lekarstwa, które wydaje się niezgodne
z jego naturą i chociaż zażyte w homeopatycznej dawce, zaszkodziło mu. Chelius,
którego ten delikatny organizm zdumiewa, mówi nam, że trzeba zachować jak największą ostrożność w leczeniu, należy studiować efekt każdego lekarstwa, ażeby było
wiadomo jak go zażywać.
(LEK II 310)
Przyznaję, iż jestem zadowolona, gdy mogę leczyć dzieci homeopatią, która nie podnieca nerwów, nie osłabia, nie narusza źródeł witalnych. Gdy jest się bardzo niespokojnym, te kilka kropel bezbarwnej i bez smaku wody wydają się niczym, a jednak, gdy
widzi się skutek tej niewidzialnej przyczyny, trudno nie uwierzyć w ich moc.
(LEK III 215)
W innym liście Elizy Krasińskiej pojawia się wzmianka o charakterze ogólniejszym. To swoista charakterystyka podstaw sztuki lekarskiej Cheliusa:
[…] jak mówi Chelius, który przez 40 lat praktyki widział dużo chorób, nie wolno niczego lekceważyć. Nieuleczalne i straszne cierpienia biorą się z lekkich objawów, które
zostały zaniedbane. Toteż jego metoda polega na zatrzymaniu każdej choroby w zarodku, zanim się rozwinie […].
(LEK II 317)
Jak przejawia się ta metoda w praktyce? Oto opis leczenia choroby oczu
Krasińskiego:
Dzisiaj Chelius przyłożył mu żegadło, gdyż chroniczne zapalenie powiek nie ustępuje pod wpływem żadnego lekarstwa i stanowi ciągłe zagrożenie; któregoś dnia
nałożył mu rodzaj plastra z belladonny na plexus solaris […].
(LEK II 313)
choroba, kuracje, ciało
W miejscach pobytu kuracyjnego życie Krasińskiego płynie dość monotonnie,
jeśli zawierzyć wyłącznie jego listom. Poza samymi kuracjami – cóż takiego
się dzieje? Spacery, myślenie i pisanie listów. Przemyślenia i pisanie niewątpliwie w jakimś przedziwnym związku z doświadczaniem choroby, ujmowanej
– co dla zwolennika dialektyki, jakim jest Krasiński, wydaje się charakterystyczne – w dwu porządkach, duchowym i cielesnym13. Choruje dusza i ciało,
trynach medycyny romantycznej w odniesieniu do Adama Mickiewicza interesująco
pisał Leszek Libera (Mickiewicz i medycyna, w: tegoż, Mickiewicz i medycyna. Szkice romantyczne, Zielona Góra 2010).
13 Pisał o tym obszernie Marek Bieńczyk w książce Czarny człowiek. Krasiński wobec
śmierci (Warszawa [1990]). Z perspektywy teatralizacji choroby, której somatycznym
wykładnikiem jest histeria (będąca z kolei w ścisłym w związku z melancholią), przyglądał się Krasińskiemu, sięgając po narzędzia psychoanalizy Michał Paweł Markowski
w szkicu Krasiński: na scenie histerii (w: tegoż, Życie na miarę literatury. Eseje, Kraków
131
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Katarzyna Czeczot
(Insty tut Badań Literackich PAN)
„Patologie duszy”
Ludwik Sztyrmer i narodziny psychiatrii
K
i
orzeni ruchu antypsychiatrycznego upatruje się często w kulturze
romantycznej. Ruch ten w latach sześćdziesiątych XX wieku zjednoczył
demaskatorów instytucjonalnej psychiatrii, przekonujących, że jest ona przede
wszystkim narzędziem społecznej kontroli i zamaskowaną formą przemocy
wobec niewygodnych czy uciążliwych jednostek1. Do intelektualistów związanych z tym nurtem należeli zarówno lekarze, jak i socjologowie oraz antropolodzy. Jakkolwiek zgodni w tym, że pojęcie choroby psychicznej pełni
funkcję piętna i ma ogromne znaczenie w społecznej grze wykluczeń, pozostawała między nimi rozbieżność w kwestii tego, jak należałoby to pojęcie
rozumieć. Tak więc, podczas gdy niektórzy, na przykład Franco Basaglia,
chorobę psychiczną skłonni byli rozpatrywać w kategoriach wypracowanych
na gruncie psychiatrii, inni odmawiali uznania jej za termin medyczny. Ronald
David Laing dowodził, że schizofrenia stanowi mechanizm obronny i traktował jej symptomy jako reakcję jednostki na sytuacje, które wydają się nie do
zniesienia. Thomas Stephen Szasz swoją najsłynniejszą rozprawę zatytułował
Mit choroby psychicznej i argumentując w niej, że hospitalizacja psychiatryczna
jest praktyką analogiczną do dawnego prześladowania czarownic, przekonywał, że „to, co ludzie nazywają chorobą psychiczną, głównie polega na komu1
Zob. M. Janion, Odnawianie znaczeń, Kraków 1980, s. 163; A. Kowalczykowa, Romantyczni szaleńcy, Warszawa 1977, s. 28.
141
• Katarzyna Czeczot •
nikatach wyrażających niemożliwe do zaakceptowania idee, często ujęte w niespotykane formy słowne”2.
W Micie choroby psychicznej Szasz wykazywał między innymi, że fałszywe
założenia kryją się już u samych źródeł psychiatrii. Jeśli bowiem chorobę zdefiniować jako „dewiację od pewnej jasno określonej normy”3, to okaże się, że
diagnostyka chorób psychicznych odwołuje się do standardów społecznych,
etycznych lub prawnych i nie ma powodu, dla którego po środki lecznicze sięga
się wówczas na gruncie medycyny. Wniosek, jaki stąd płynął, powtarzali wszyscy
antypsychiatrzy: za praktyką hospitalizacji stoi dążenie do zachowania społecznego ładu. Terapia zaś, co wydobywał między innymi David R. Cooper, nie polega na niczym innym niż wykształcaniu u pacjentów postawy konformizmu.
Wykreowana przez antypsychiatrię figura szaleńca miała więc w sobie charakterystyczną dwoistość: był on zarazem niewinną ofiarą represyjnego społeczeństwa, jak i kontestatorem domagającym się prawa do indywidualnej
ekspresji. Wraz z tą figurą oraz krytyką tradycyjnych instytucji, jak rodzina,
szkoła czy kościół zarysowuje się pokrewieństwo pomiędzy tezami Szasza,
Lainga czy Coopera a programem kontrkultury rozwijającej się od lat sześćdziesiątych. Ale szaleństwo rozumiane jako wykluczające piętno i bunt zarazem świadczy również o zbieżności stanowiska antypsychiatrów i wrażliwości
romantycznej. Wprawdzie Szasz w jednym z tekstów zarzuca Cooperowi „romantyzację” obłąkanych, jednak rozumie ją przede wszystkim jako ich apologię4, nie dostrzegając, że jego własne ujęcie, które osobom hospitalizowanym przyznaje status kozła ofiarnego, jest romantyczne par excellence. Wszak
wprowadzając na scenę szaleńca jako postać mającą zarówno dostęp do prawdy, jak i odwagę, by ją wypowiedzieć (postać „autentyczną i szlachetną”, rzekłby Szasz), romantyzm odnawia zaledwie trop, silnie obecny w kulturze europejskiej od czasów antyku. Tym zaś, co decyduje o wywrotowym charakterze
dziewiętnastowiecznych przedstawień obłędu, będzie połączenie ich z krytyką
systemu społecznego, deklaracjami indywidualizmu, sprzeciwem wobec tradycyjnej antropologii, poszukującej prawdy o człowieku w tym, co powszechne.
Nigdy dotychczas – tak bezapelacyjnie i otwarcie – nie przyznano jednostce
prawa do sprzeciwu i odrzucenia racji większości. Kreśląc zaś konflikt między
indywiduum a zbiorowością, literatura romantyczna pozostaje zgodna ze
2
3
4
T. Szasz, Mit choroby psychicznej, przeł. K. Jankowski, w: Przełom w psychologii, wyb.
i wstęp K. Jankowski, przeł.: K. Jankowski, A. Kołyszko, P. Kołyszko, Warszawa 1978,
s. 234.
Tamże, s. 228.
Zob. wypowiedź Marii Janion w: Galernicy wrażliwości, wyb. oprac. i red. M. Janion
i S. Rosiek, Gdańsk 1981, s. 360–361.
142
• Patologie duszy. Ludwik Sztyrmer i narodziny psychiatrii •
znaną formułą Antonina Artauda: „Bo obłąkany to jest także ten człowiek, którego społeczeństwo nie chciało wysłuchać i któremu chciało przeszkodzić
w wypowiedzeniu prawd nie do zniesienia”5.
Dług, jaki antypsychiatria zaciąga u kultury romantycznej, ma jednak
bardziej skomplikowany charakter. Pierwsza połowa XIX wieku to nie tylko
czas manifestów indywidualizmu, lecz również moment, w którym psychiatria jako taka zaczyna istnieć. Romantyzm, można powiedzieć, rozwija się
w cieniu dwóch rewolucji – oprócz francuskiej ma miejsce pierwsza rewolucji
psychiatryczna6. U schyłku XVIII wieku następuje bowiem znacząca zmiana
w sposobach postrzegania, a także traktowania ludzi dotkniętych obłędem:
Obłąkani, którzy dotychczas uważani byli za pozbawione uczuć bestie, dzikie zwierzęta, które powinny być trzymane w ryzach za pomocą łańcuchów, bata, kaftanów
bezpieczeństwa, okratowanych okien i zamkniętych cel, teraz postrzegani byli raczej
jako zasługujące na litość istoty ludzkie, którym można przywrócić zdrowie poprzez
troskliwą opiekę.7
Za kluczowe wydarzenie rewolucji psychiatrycznej – odpowiadające zburzeniu Bastylii w dziejach rewolucji francuskiej – uznane zostanie rozkucie z łańcuchów podopiecznych Salpêtrière i Bicêtre, dwóch największych paryskich
zakładów, w których zamykano obłąkanych. Obraz Philippe’a Pinela uwalniającego obłąkanych, mający zaraz potem stać się symbolem pierwszej rewolucji psychiatrycznej, odbija się szerokim echem również w Polsce. Na
publicznym posiedzeniu Towarzystwa Naukowego Krakowskiego jeden z pionierów polskiej psychiatrii, Józef Jakubowski, przerywa wywód na temat osiągnięć starożytnej medycyny, by wygłosić wzniosły pean na cześć francuskiego reformatora:
Dzięki tobie składam w imieniu ludzkości wielki Pinelu! […] ty uczuciami tkliwego
serca wiedziony, wznosząc się nad wkorzenione zwyczaje czasu, pierwszy ośmieliłeś
się pozrywać kajdany, które tak niesłusznie krępowały członki występkami i zbrodniami niesplamionych ludzi, ty poprawiając i niszcząc nadużycia, których się powszechnie bezkarnie dopuszczano, stałeś się gwiazdą zwiastującą tym nieszczęśliwym przybycie złotego dla nich wieku.8
5
6
7
8
A. Artaud, Van Gogh albo samobójca społeczny, przeł. J. Lisowski, „Twórczość” 1957,
nr 4, s. 115.
Na temat tego przełomu zob. np.: R. Porter, Szaleństwo. Rys historyczny, przeł. J. Karłowski, Poznań 2003, s. 107–167; R. Jaccard, Szaleństwo, przeł. S. Cichowicz, Wrocław 1993,
s. 17–20.
E. Showalter, The Female Malady: Women, Madness, and English Culture, 1830–1980,
New York 1985, s. 8; tłum. – K.C.
J. Jakubowski, O metodzie leczenia psychicznej. Rozprawa czytana na publicznym posiedzeniu Towarzystwa Naukowego Krakowskiego, dnia 18 października 1830, „Rozmaitości Naukowe” 1831, nr 3, s. 88.
143
• Katarzyna Czeczot •
Za sprawą Pinela nastąpił kres barbarzyńskiej epoki, „nieludzkiego obchodzenia się z nieszczęśliwymi, których rozmaite koleje losów ludzkich i nieszczęsne
wypadki o utratę wolnego używania rozumu przyprowadziły”9.
Charakter zachodzących zmian jest radykalny w tym sensie, że od tego
momentu właśnie instytucje zajmujące się chorymi umysłowo stają się szpitalami w dzisiejszym sensie tego słowa: przestają odgrywać rolę przytułku,
który miał za zadanie przede wszystkim dawać schronienie, a – w przypadku
osób niebezpiecznych lub siejących zgorszenie – izolować od społeczeństwa,
i przekształcają się z wolna w placówki lecznicze10. W tych nie stosuje się już
kar cielesnych, a przynajmniej taki obraz przekazują nam popularne w prasie
relacje z odwiedzin zakładów dla chorych umysłowo. Warszawski korespondent, opisując swoją wizytę w szpitalu bonifratrów, zaznacza: „Myli się każdy,
który by mniemał, że do poskromienia zbytecznych uniesień, w czasie paroksyzmu, używane są razy”11. Jego tekst jest wyraźnie obliczony na rozwianie ponurych mitów o nieludzkim traktowaniu obłąkanych. Wydaje się zresztą, że właśnie
temu celowi ma służyć konstrukcja relacjonującego, który – jakby z myślą o przeciętnym czytelniku prasy – odgrywa przed nim własne zdumienie: „Dziwne
zaiste jest rzeczą, z jaką łagodnością postępują z nimi miejscowi księża”12.
Przez cały wiek XIX rozwija się więc sieć instytucji wyspecjalizowanych
w terapii obłąkanych. Mają one zastąpić dotychczasowe zakłady, których rola
sprowadzała się do izolacji i nadzoru. Towarzyszą temu zmiany w obrębie
dyskursu medycznego: zerwanie z tradycją somatyczną, traktującą szaleństwo
w kategoriach zaburzeń cielesnych oznacza konieczność nowego podejścia do
pacjenta, które odtąd polegać będzie przede wszystkim na obserwacji psychologicznej, a także na wywieraniu wpływu na pacjenta poprzez dawanie przykładu postaw zasługujących na aprobatę. Potępienie przemocy wobec szaleńców otwiera nową epokę, jest to czas, kiedy „całą oświeconą Europę zjednoczył nadzwyczaj godny uwagi mariaż, łączący nową myśl psychologiczną
z reformatorską praktyką – jego spełnieniem była «terapia moralna»”13.
Do wyznawców terapii moralnej należy Johann Christian Reil, który jako
pierwszy posługuje się pojęciem psychiatrii. Rola, jaką odegrał on w europejskiej nauce, pokazuje, jak bardzo ówczesne znaczenie tego terminu różniło
9 Tamże, s. 87.
10 Zob. Z. Podgórska-Klawe, Od hospicjum do współczesnego szpitala. Rozwój historyczny
problematyki szpitalnej w Polsce do końca XIX wieku, Wrocław 1981, s. 44–46, 126–128.
11[b.a.], O szpitalu obłąkanych w Warszawie (tak zwanym Bonifraterskim). Wyjątek z listu
pisanego z Warszawy na wieś, „Gazeta Korrespondenta Warszawskiego i Zagranicznego” 1829, nr 221, s. 2996.
12Tamże.
13 R. Porter, dz. cyt., s. 149.
144
• Patologie duszy. Ludwik Sztyrmer i narodziny psychiatrii •
się od dzisiejszego. Reila bowiem określa się mianem jednego z trzech „ojców
założycieli” niemieckiej psychiatrii niematerialistycznej, powstałej na gruncie
tak zwanej medycyny romantycznej, z którą łączyło ją rozpatrywanie choroby w kategoriach metafizycznych. Reil, odrzucając ustalenia klinicystów dotyczące kontrolnej funkcji mózgu i układu nerwowego, twierdził, że przedmiotem psychiatrii nie są zaburzenia somatyczne, lecz „patologia duszy”.
Uzdrowienie duszy – jako cel terapii – miało polegać na przywróceniu jej władzy nad ciałem14.
Tak pojmuje tytułową psychiczną metodę Jakubowski, wierny uczeń
Reila, którego wskazówki i zalecenia polski uczony wielokrotnie przywołuje. Lekarz zajmujący się chorymi umysłowo powinien spełniać wymogi nie
tylko kompetentnego naukowca, lecz także człowieka nieskazitelnego pod
względem moralnym (o „nieskażonym charakterze”, „sercu szlachetnym”,
pełnym „miłości bliźniego”15). Względem pacjenta ma odgrywać rolę ojca,
łącząc postawę troskliwego opiekuna z surowym wychowawcą. Status dzieci,
który Jakubowski chce przypisać chorym, oznacza ich całkowitą zależność
od lekarza. Za najlepszą terapię uznaje zaś, za Reilem, pracę – odwracającą
uwagę chorych od zgubnych namiętności i zdolną przywrócić ich na łono
społeczeństwa. W Polsce „terapia moralna” była praktykowana do połowy
XIX wieku16.
Nowe metody postępowania z chorymi umysłowo nie tylko omawia się
na zebraniach towarzystw naukowych, odnotowuje je prasa, ich ślady widnieją również we wspomnieniach i w prozie powieściowej. Czy wiedza, jaką
przynoszą na temat praktyk hospitalizacji teksty literackie, odbiega od tej wytwarzanej w kręgu eksperckim? Czy analiza literackich obrazów szpitala pozwala rzucić nowe światło na relację między antypsychiatrią a romantyzmem?
ii
Ciekawy przykład literackiego opracowania motywu zakładu dla obłąkanych
stanowią powieści Ludwika Sztyrmera. W warszawskim szpitalu bonifratrów
14 Definicja zdrowia psychicznego jako rodzaju samokontroli przybiera u antysomatyków
dość szczególną postać, co zauważa Bożena Płonka-Syroka, podkreślając ogromną
rolę, jaką odegrała w niemieckiej medycynie etyka protestancka (zob. B. Płonka-Syroka,
Imputacje kulturowe w standardzie niemieckiej psychiatrii klinicznej w pierwszej połowie XIX wieku, w: Kulturowe przedstawienia psychiatrii i chorób psychicznych,
red. K. Szmigiero, Piotrków Trybunalski 2009, s. 212–213 ).
15 J. Jakubowski, dz. cyt., s. 92.
16 Zob. B. Urbanek, Problematyka leczenia „moralnego” psychicznie chorych w polskiej literaturze medycznej lat trzydziestych i czterdziestych XIX stulecia, „Kwartalnik Historii
Nauki i Techniki” 1994, nr 3–4.
145
• Katarzyna Czeczot •
umieszcza on akcję swojej najsłynniejszej powieści Frenofagiusz i Frenolesty
(1843)17, której swoisty ciąg dalszy zawiera wydana szesnaście lat później trzytomowa Noc bezsenna18. Powieść Frenofagiusz i Frenolesty przypomina przywoływane przeze mnie reportaże z warszawskiej prasy. Narratorem jest mieszkaniec stolicy, który – kierowany w dużej mierze, jeśli nie przede wszystkim,
ciekawością – postanawia zwiedzić szpital. Podobnie jak w tamtych relacjach
opisuje swoje wrażenia: widok obłąkanych przepełnia go na początku strachem,
a potem litością; podziwia cierpliwość i poświęcenie zakonników; historie
o obłąkanych traktuje zaś jako przestrogę. Podobieństwo do relacji prasowych
przejawia się również w strukturze powieści, w której każdy kolejny rozdział
przenosi czytelnika do następnej celi i przedstawia sylwetkę jej mieszkańca.
Obok krótkiej charakterystyki znajduje się tu historia objaśniająca przyczyny
obłąkania. Wśród nich przeważa, rzecz jasna, bądź to poczucie winy, bądź
gwałtowna namiętność. Sztyrmer bowiem, jak większość relacjonujących owe
wizyty, odmalowując szaleńców jako ofiary budzące litość i współczucie, stara
się zarazem pozostać moralistą i większość jego opowieści sugeruje, że szaleniec cierpi na skutek własnych przewin. Oprócz nieszczęśliwie zakochanych
znajduje się u bonifratrów dzieciobójczyni, cyniczny uwodziciel, przegrany
szuler, skompromitowany wielbiciel pojedynków, kobieta, która postanowiła
zostać filozofką.
Sztyrmerowski szpital pokrewny jest teatrowi. Narracja prowadzona z pozycji zwiedzającego sprawia, że zachowany zostaje we Frenofagiuszu i Frenolestach charakterystyczny dla przestrzeni szpitalnej podział na scenę i obszar,
po którym porusza się widz: „wszedłem z dozorcą na długi kurytarz, z obu
stron którego były ich mieszkania”19. Sztyrmer podkreśla ów widowiskowy
charakter zwiedzania kolejnych cel, każąc swoim bohaterom zatrzymywać
się przed każdymi drzwiami i otwierać je po tym, jak przewodnik dokona
zapowiedzi kolejnego aktu; jest to chwila napięcia analogiczna do momentu
poprzedzającego podniesienie kurtyny. Niekiedy zaś narrator korzysta
z okienka znajdującego się w drzwiach i wysłuchuje opowieści, przypatrując
się jej bohaterowi nieświadomemu tego, że jest oglądany. Najwłaściwszy kontekstem dla powieści Sztyrmera stanowi oczywiście coroczny zwyczaj zwiedzania szpitala bonifratrów, na którego teren drugiego dnia świąt wielkanocnych zakonnicy wpuszczali tłum ciekawskich. Oglądanie podopiecznych szpi17 L. Sztyrmer, Frenofagiusz i Frenolesty, w: tegoż, Powieści nieboszczyka Pantofla, wyb.,
oprac. i szkic o życiu i twórczości napisał L. Sokół, Warszawa 1978.
18Tenże, Noc bezsenna. Rozmyślania i powiastki nieboszczyka Pantofla z papierów po
nim pozostałych ogłoszone przez Eleonorę Sztyrmer, t. 2, Warszawa 1859.
19 Tamże, s. 128–129.
146
• Patologie duszy. Ludwik Sztyrmer i narodziny psychiatrii •
tala musiało się cieszyć sporą popularnością, skoro zdecydowano w pewnym
momencie o tym, żeby zakazać gapiom wstępu do komórek z chorymi „bardziej
obłąkanymi” i ograniczyć „zwiedzanie” jedynie do sali wspólnej20. Struktura
powieści Sztyrmera i wielkanocny zwyczaj otwierania bram bonifraterskiego
zakładu ujawniają paradoksalność miejsca, jakie w przestrzeni dziewiętnastowiecznego miasta zajmował szpital dla umysłowo chorych. Jego rola tylko
w pewnej mierze polegała na nadzorze i izolacji obłąkanych. Wyłączeni ze
świata społecznego, nie znikają jednak z pola widzenia reszty mieszkańców.
Paradoks pokazywania wariatów polega na tym, że na widok zostaje wystawione w nich to, co uprzednio zostało zdefiniowane jako nieodpowiednie dla
ludzkiego wzroku i przeznaczone do ukrycia. Szpital usuwa obłęd sprzed oczu
społeczeństwa po to, by społeczeństwo mogło przypatrzeć się mu dokładniej;
wyłącza szaleńców ze sfery widzialności, by ich następnie uczynić szczególnie
widocznymi; wyklucza, by wyeksponować.
We Frenofagiuszu i Frenolestach Sztyrmer rozmija się często z różnymi
faktami dotyczącymi szpitala, choćby tak powszechnie wiadomymi, jak to,
że u bonifratrów nie było kobiet. Te zabiegi nie oddalają jego powieści od
prasowych relacji. Schemat wędrówki pozostaje taki sam. Gdyby chcieć ulokować wspólną tym autorom strategię narracyjną na tle literackiej tradycji,
można by wskazać na obrazki, szkice fizjologiczne czy katalog typów. Ale
zarazem trafne wydaje się tu przywołanie gatunku powstałego na gruncie
nauk medycznych. Pewnym wzorem dla tych zdawkowych relacji z wizyt
w szpitalu jest bowiem opis przypadku. Dla tego gatunku piśmiennictwa, którego rozkwit następuje wraz z rozwojem medycyny klinicznej, charakterystyczne są owe przeskoki perspektyw, rytm wyznaczany przez naprzemienność obserwacji i diagnozy. Meegan Kennedy, autorka książki poświęconej
narracyjnym strategiom wspólnym lekarzom i powieściopisarzom, twierdzi,
że dziewiętnastowieczna proza bardzo często posługuje się klinicznymi modelami obserwacji i reprezentacji, i czyni to nawet tam, gdzie medycyna nie
stanowi ich tematu21. Rozumiany jako „tekstualna metodologia”22 opis przypadku pozwala się również odnieść do Frenofagiusza i Frenolestów, w któ20 Zob. [b.a.], Nowości warszawskie, „Kurier Warszawski” 1823, nr 73, s. 1.
21 Zob. M. Kennedy, Revising the Clinic: Vision and Representation in Victorian Medical
Narrative and the Novel, Columbus 2010, s. 2. Rylance pisze zaś o narracyjnej łamigłówce: „przypadek (case) ma nie tylko medyczny sens, ale również detektywistyczny – jako tajemnica, którą należy odkryć. Narracja zatem wydobywa na plan
pierwszy diagnostyczne i lecznicze umiejętności: lekarz jest detektywem, człowiekiem
czynu” (R. Rylance, The Theatre and the Granary: Observations on Nineteenth-Century Medical Narratives, „Literature and Medicine” 2006, nr 2, s. 258; tłum. – K.C.).
22 Określenie Kennedy (dz. cyt., s. 2).
147
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Monika Rudaś-Grodzka
(Insty tut Badań Literackich PAN)
Cela jako własny pokój
Relacje więźniarek politycznych
z XIX i początku XX wieku
J
ednym z diabelskich wynalazków nowoczesności miało być, według
Michela Foucaulta, więzienie. W książce Nadzorować i karać stawia on tezę,
że więzienie pojawiło się u schyłku XVIII i na początku XIX wieku 1. Wielu
historyków nie zgadza się z tym poglądem, zarzucając mu ahistoryczność
pozwalającą na swobodne projektowanie w przeszłość diagnoz dotyczących
współczesności 2. Elżbieta Kaczyńska w książce Ludzie ukarani twierdzi, że
„instytucja więzienia nie pojawiła się nagle, ale jest rezultatem wielowiekowej ewolucji”, jednocześnie zgadza się z francuskim uczonym, że w XIX wieku
za sprawą „przyspieszonych zmian” wytworzyły się nowoczesne formy penitencjarne3. W świetle badań historyków nie jest więc problematyczne odkrycie przez Foucaulta sposobów funkcjonowania nowoczesnej władzy, opierającej się w systemie penitencjarnym na utopijnych założeniach Jeremy’ego
1
2
3
M. Foucault, Nadzorować i karać. Narodziny więzienia, przeł. T. Komendant, Warszawa 1993.
Wkład Foucaulta w rozumienie i działanie naszej kultury jest ogromny między innymi dlatego, że pokazuje on mechanizmy urzeczywistniania utopii. Narzucającym
się punktem odniesienia wydaje się dwudziestowieczny totalitaryzm, u którego
podstaw można odnaleźć utopijną wizję nowego świata. Francuski filozof nie posuwa się do przedstawienia paraleli między obozami koncentracyjnymi a więzieniami, ale skojarzenie jest niemal oczywiste, a tezę o wszechogarniającej kontroli jako
paradygmacie nowoczesności rozwija w swoich tekstach Giorgio Agamben.
E. Kaczyńska, Ludzie ukarani. Więzienia i system kar w Królestwie Polskim 1815–1914,
Warszawa 1989, s. 317.
157
• Monika Rudaś-Grodzka •
Benthama 4 i posługującej się w tym względzie dyscypliną i kontrolą, lecz
pomijanie przez francuskiego filozofa procesów powstawania i długiego
trwania pewnych zjawisk. Przyznając rację historykom, chciałabym zauważyć, że to właśnie koncentrowanie się na momentach intensyfikowania się przebiegów wydarzeń i śledzenie zmian pozwala ujawnić całą złożoność naszej
kultury.
Przez wiele wieków pozbawienie wolności nie oznaczało kary sądowej.
W dużym stopniu były to arbitralne działania władzy, nieregulowane przez
akty prawne. Uwięzienie w miejscach odosobnienia – w twierdzy, ratuszu
czy klasztorze – często miało charakter prewencyjny. Nierzadko bez wyroku sądowego wtrącano do więzienia osoby, które uznano za niebezpieczne.
Zdarzało się, że spędzały tam całe życie. W ten sposób panujący pozbywali
się niewygodnych osób, a możne rody swoich niepokornych bliskich. Do czasów Rewolucji Francuskiej zamiast uwięzienia stosowano przede wszystkim
kary cielesne i hańbiące. Popularne też były banicja, kara śmierci, pokuta,
grzywny etc. W miarę znoszenia kar cielesnych kształtowało się nowoczesne
więzienie, które z tego powodu uznano za symbol postępu i cywilizacji.
Formą przejściową, jaka w XVI wieku pojawiła się w Anglii i Holandii,
były Domy Poprawy, do których ludzi kierowano „na żądanie” władzy. Obok
nich istniały szpitale, pełniące również funkcje więzienne. Poza chorymi
umieszczano tam osoby kalekie, pozbawione środków do życia oraz żebraków i złodziei. Jednocześnie pojawiły się Domy Pracy, najczęściej będące
zarazem przytułkiem i przymusowym azylem dla prostytutek, chorych i włóczęgów. Kaczyńska pisze, że w XVIII wieku nastąpiła już większa specjalizacja i od szpitali zaczęły się stopniowo oddzielać miejsca odosobnienia dla
przestępców. Dom Poprawy przestał być więc miejscem przetrzymywania
niewygodnych, kompromitujących, niebezpiecznych krewnych czy poddanych, powoli stając się więzieniem karnym5.
Pierwsze więzienie karne założono w Filadelfii w USA w 1786 roku, wprowadzając wiele reform penitencjarnych6. Pierwszą z nich był system celkowy,
polegający na całkowitym odosobnieniu oraz ciągłym dyscyplinowaniu i kon4
5
6
Patrząc z perspektywy XXI wieku na historię XX, można odnieść wrażenie, że wszelkiego rodzaju utopie okazały się stałym elementem różnych systemów politycznych.
Mamy do czynienia z paradoksem, że to, co z założenia niemożliwe, staje się nie tylko
możliwe, ale i potworne, jak choćby faszyzm czy stalinizm.
E. Kaczyńska, dz. cyt., s. 319; P. Spierenburg, The Body and the State. Early Modern Europe, s. 44–70, w: The Oxford History of the Prison. The Practice of Punishment in Western Society, ed. by N. Morris, D.J. Rothman, New York 1998; Encyclopedia of Prisons and
Correctional Facilities, vol. 1, ed. by M. Bosworth, Thousand Oaks 2005, s. 414–416.
E. Kaczyńska, dz. cyt., s. 335.
158
• Cela jako własny pokój •
trolowaniu więźniów. Służył do tego regulamin dotyczący każdej czynności.
Szczegółowy rozkład dnia wypełniał czas uwięzionych. Dlatego wprowadzono
zmiany i kolejne, ulepszone już więzienie wybudowano w 1820 roku w Auburn w stanie Nowy Jork. Zniesiono zakaz całkowitego milczenia, uznając
resocjalizację za konieczny element wychowawczy i penitencjarny. Więźniowie spędzali noce w pojedynczych celach, a w ciągu dnia pracowali wspólnie
w przystosowanym do tego pomieszczeniu i razem spożywali posiłki7.
Od lat dwudziestych XIX wieku w całej Europie przedmiotem licznych
dyskusji politycznych i filozoficznych stała się reforma więziennictwa. Gorączkowo debatowano nad rozwiązaniami prawnymi i przestrzennymi. Zwyciężyło przekonanie, że podstawą systemu penitencjarnego powinno być oddzielenie przestępców od społeczeństwa. W krótkim czasie pojawiły się liczne
i bardzo dziwne projekty architektoniczne. Najbardziej popularna stała się
Benthamowska idea panoptikonu. Foucault w książce Nadzorować i karać prześledził rozprzestrzenianie się tej utopii opierającej się na przekonaniu o możliwości utworzenia więzienia idealnego. Według francuskiego badacza, symbolizujące oko władcy nowoczesne więzienie jest realizacją marzenia o totalnym nadzorze8. Ten aparat, będący podstawą współczesnego humanitaryzmu
i znakiem cywilizacji, pomyślany jako mechanizm służący do transformacji
jednostek, stał się wzorem nauki posłuszeństwa, pomyślnie wprowadzonym
w wielu krajach i zastosowanym w stosunku do wszystkich klas społecznych.
W więzieniu kładącym nacisk na dyscyplinowanie i resocjalizację, kiedy zrezygnowano ze spektaklu cierpień fizycznych, zniknęło będące głównym celem represji ciało: umęczone, ćwiartowane, piętnowane. Celem wszelkich
działań karnych stała się dusza. Kara miała sięgnąć serca, myśli, woli i przekonań. W rezultacie w imieniu dobra ludzkości dokonywało się głębokie
ujarzmienie człowieka9.
Duch panoptikonu zbierał swoje żniwa przez cały XIX i XX wiek. Ofiar
psychicznego terroru było bardzo wiele. Pamiętnikarze wspominają ludzi
popadających w szaleństwo z powodu samotności, ciągłej kontroli lub atmosfery nadzoru. Zdarzały się także przypadki samobójczej śmierci. Klimat
więzienia, charakteryzujący się albo głuchą ciszą, albo wywołującym strach
hałasem, bywał również przyczyną jeśli nawet nie obłędu, to rozstroju nerwowego10.
7
8
9
10
Tamże, s. 335–336; Encyclopedia of Prisons…, s. 50–55.
Zob. M. Foucault, dz. cyt., s. 249.
Tamże, s. 22.
Faustyna Morzycka, aresztowana 10 lipca 1908 i osadzona w X Pawilonie Cytadeli
w Warszawie, kiedy została przewieziona do Zamku Lubelskiego, wspominała:
159
• Monika Rudaś-Grodzka •
Już w latach czterdziestych XIX wieku zauważono, że system celkowy
i długotrwałe przebywanie w izolacji często wywołuje śpiączkę, utratę mowy
albo nadmierną gadatliwość, halucynacje, manie samobójcze. Kaczyńska
zestawia francuskie i rosyjskie dane statystyczne: badania francuskie z lat
czterdziestych i pięćdziesiątych XIX wieku wskazywały dwunastokrotnie
wyższe liczby prób samobójczych w więzieniach celkowych. We Francji liczba samobójstw wynosiła rocznie od pięciu do trzydziestu jeden, w Rosji w roku 1912 zanotowano sto dwadzieścia jeden samobójstw i prób samobójczych11.
Szczególnie trudno znosili izolację ci aresztowani, którzy nie byli jeszcze sądzeni. W Rosji z chorób umysłowych słynęła Twierdza Szlisselburska. Strażników obowiązywał surowy zakaz rozmowy z więźniami, spacer trwał dwadzieścia minut, co pięć minut do celi zaglądał dozorca, a wszystkich dobijała
monotonia. Serię szaleństw i samobójstw zanotowano w X Pawilonie Cytadeli w 1885 i 1886 roku12.
Na początku XIX wieku Królestwo Polskie nie pozostawało w tyle za europejskimi reformami systemu penitencjarnego. W systemie kar przewidzianych
w Kodeksie Karzącym Królestwa Polskiego z 1818 roku więzienie odgrywało
decydującą rolę13. Kodeks wyróżniał więzienie warowne, ciężkie, dom poprawy i areszt publiczny. W 1829 roku za sprawą Fryderyka Skarbka przystąpiono do budowy pierwszego celkowego więzienia zwanego później Pawiakiem.
Następne tego typu zakłady zbudowano w Płocku, Siedlcach, Kaliszu, a w 1836
roku w Sieradzu powstało więzienie typu auburnskiego. W 1855 roku było dwadzieścia więzień, w tym dwa w Warszawie, w której znajdował się również
dom przytułku i pracy dla włóczęgów, biedaków i osób zepsutych moralnie.
Umieszczano tam starców i kaleki, był to więc tradycyjny typ domu pracy:
schroniska i zakładu karnego zarazem. Więzieniem śledczym, a także częściowo miejscem odbywania kary był X Pawilon Cytadeli. Od 1863 roku więziono
ludzi także w twierdzach znajdujących się w Zamościu i Dęblinie.
„Przypuszczałam zawsze, że straszna jest cisza więzienna, tymczasem spotykam się
tu ze stokroć przeraźliwszym bezustannym gwarem. Muzyka kajdan, krzyk chorych
dzieci. Wstrząsający zgrzyt zamków. Brutalne wkraczanie żandarmów” (cyt. za:
J.M. Sołdek, Faustyna Morzycka. Siłaczka Żeromskiego, Nałęczów 2010, s. 53). Morzycka, działaczka społeczna i nauczycielka ludowa, należała do Organizacji Bojowej PPS,
a po szkoleniu z technik używania ładunków wybuchowych w 1909 wzięła udział
w zamachu na generała-majora Lwa Uthofa, pomocnika warszawskiego generała-gubernatora do spraw policyjnych. Bomba raniła przypadkowych przechodniów. Morzycka w 1910 popełniła samobójstwo.
11 Zob. E. Kaczyńska, dz. cyt., s. 400–401.
12 Tamże, s. 402–403.
13 Tamże, s. 345–349.
160
• Cela jako własny pokój •
Nie jest moim zamiarem podważać założeń Foucaulta, dotyczących nowoczesności, generujących różne formy zniewolenia, ale chciałabym przedstawić tezę, która nie tyle zaprzecza jego rozpoznaniu, ile koncentruje się na
specyfice ziem polskich w XIX i na początku XX wieku, wskazując na odmienność zachodzących tu mechanizmów kulturowych. Uwarunkowania geohistoryczne są w tym przypadku decydujące. Polska, znajdując się pod zaborami trzech państw, pozbawiona politycznej suwerenności, musiała przyjąć
obcą jurysdykcję prawną i podporządkować się reformom zewnętrznym.
Wprawdzie część zmian zapoczątkowanych w Królestwie Kongresowym
była w następnych latach pod zaborem rosyjskim kontynuowana, jednak większość u schyłku wieku została przerwana. W XIX wieku nieodłącznym elementem krajobrazu politycznego w tej części Europy były różne formy oporu
wobec władzy i wytworzona przez rządzących „instytucja” przestępstwa
politycznego. Wynikające stąd podwójne wiązanie, na które Foucault także
zwraca uwagę, tworzy bieguny bezpośrednio na siebie oddziałujące: więźniowie polityczni ostatecznie wzmacniają władzę, która dzięki walce politycznej legitymizuje samą siebie. Chociaż francuski badacz pomija odmienność statusu więźniów politycznych i kryminalnych, to idąc tropem jego rozważań dotyczących obiegu: policja–więzienie–przestępcy, możemy zakreślić
drugi krąg, obejmujący: władzę–więzienie–więźniów politycznych14. Te dwie
trajektorie krzyżują się ze sobą w więzieniu i tworzą tam bardzo skomplikowane relacje.
Ważnym czynnikiem, również przez francuskiego badacza pominiętym,
na który chcę zwrócić uwagę, jest płeć więźniów15. Na podstawie kobiecych
relacji, wspomnień i listów będę próbowała dowieść, że więzienie było miejscem krystalizowania się podmiotowości kobiecej, ugruntowaniem emancypacyjnych przekonań, przestrzenią wewnętrznej przemiany, duchowej pracy,
przygotowań do dalszej aktywności politycznej. Warto zadać pytanie, czy
owa kobieca podmiotowość daje się wpisać w koncepcję Foucaulta, dowodzącą, że podstawą systemu penitencjarnego, poza pozbawieniem wolności,
jest techniczna transformacja jednostki, prowadząca do nieświadomego uwewnętrznienia opresji kultury i uznania jej za część własnej kondycji. W przypadku opisywanych przeze mnie działaczek politycznych i społecznych wydaje się, że mamy do czynienia w dużym stopniu z subwersywnym i bardzo
twórczym wykorzystaniem skierowanej wobec nich politycznej opresji. Należy się zgodzić, że elementy „ujarzmienia” determinują ich bycie w kultu14 M. Foucault, dz. cyt., s. 340.
15 Kwestie płci są przedmiotem rozważań Elissy D. Gelfand w książe Imagination in Confinement. Women’s Writings from French Prisons (Ithaca & London 1983, s. 17–19).
161
• Monika Rudaś-Grodzka •
rze16. Bez wątpienia kobiety w więzieniach bywały wielokrotnie obiektem przemocy zarówno fizycznej, jak i psychicznej17. Jednakże w sobie tylko wiadomy
sposób odnajdywały w systemie transformacji jednostek pęknięcia i nieszczelności, tak że korekta, dyscyplina, nadzór i kontrola były przez nie przejmowane i wykorzystywane jako narzędzia służące do ugruntowywania ich podmiotowości. Każda z tych ukaranych kobiet w świadomy sposób potrafiła
zmienić więzienia w miejsce swojego przeznaczenia i uczynić je platformą
pozwalającą wyrażać poglądy i emocje, na które w innej sytuacji nie pozwoliłoby im otoczenie społeczne.
Koniecznie należy podkreślić, że jeżeli chodzi o sferę symboliczną, to więzienne doświadczenie kobiece bardzo trudno odróżnić od męskiego. W relacjach zarówno mężczyzn, jak i kobiet znajdują się narzucone przez język obiegowy i dziedzictwo kulturowe przez wieki utrwalone wyobrażenia, klisze
i stereotypy.
Więzienie należy do podstawowych toposów kultury: od Platona, który
zostawił nam obraz tęskniącej za wolnością duszy uwięzionej w ciele, przez
Hamleta, który widział cały świat jako więzienie, po Fiodora Dostojewskiego,
uważającego, że wolność jest trudniejsza niż zniewolenie. Obraz więzienia
ewokował jedną z najważniejszych dla kondycji ludzkiej wartości: wolność
rozumianą w sensie duchowym i cielesnym, zewnętrznym i wewnętrznym.
Chociaż więzienie w powiązaniu z agorafobią mogło też symbolizować strach
przed wolnością. W wielu przypadkach niechęć do wolności zewnętrznej
mogła być spowodowana pragnieniem wolności wewnętrznej, z tego też powodu cela stawała się miejscem pozwalającym odnaleźć drogę do nieskończoności18.
W epoce nowożytnej w dużej mierze za sprawą cyklu Carceri d’Invenzione Giambattisty Piranesiego ciemne więzienia wchodzą na stałe do kanonu kultury. Obrazy labiryntu, podziemi, pułapek i sekretnych miejsc dostarczały podstaw dla tragicznej świadomości romantycznych bohaterów,
stając się także elementem scenografii gotyckich powieści. Victor Brombert
podkreśla, że romantyczna wyobraźnia zaczęła faworyzować dialektyczne
napięcie między opresją a marzeniem wolności, między przeznaczeniem
16 „Ujarzmienie” zostało uznane za nieodłączną część kultury oddziałującą i na nas. Różnica między nami a kobietami XIX wieku jest wszakże zasadnicza. Jesteśmy świadomi tego rozpoznania, co implikuje inne podejście do zagadnień podmiotowości.
17 Zob. E.D. Gelfand, dz. cyt., s. 19.
18 V. Brombert, The Romantic Prison. The French Tradition, Princeton 1978, s. 3. Brombert zwraca uwagę, że to romantyzm powiązał więzienie, duchowość i pragnienie
nieskończoności.
162
• Cela jako własny pokój •
a buntem, świadomością skończoności a pragnieniem nieskończoności, między wewnętrzną wolnością a zamknięciem19.
Obok negatywnego wyobrażenia więzienia jako piekła, miejsca przeklętego, w kulturze funkcjonowało równolegle wyobrażenie pozytywne20. Obraz więzienia jako „szczęśliwej klatki”, miejsca uwalniającego z okowów codzienności, pozwalającego uciec od trywialności czy horroru życia, miejsca,
gdzie zatrzymuje się czas, znajdujemy w dramatach Williama Skahespeare’a,
w poezji George’a Gordona Byrona i powieściach Stendhala21. Brombert pisze,
że wyobraźnia więzienna implikuje obecność progu, możliwości inicjacji, przejścia od „tu” do „tam”, od izolacji do komunii, od kary i cierpienia do wyzwolenia i zbawienia, od smutku do głębokiej radości22.
W polskiej kulturze topos ten również funkcjonuje. Wystarczy przywołać
Adama Mickiewicza z rozrzewnieniem wspominającego więzienie w Wilnie
jako najlepszy czas w młodości. W przypadku naszego poety, ale także wszystkich, którzy zostali uwięzieni, sprawą zasadniczą ich kondycji stało się docenienie wagi przyjaźni, jej uwznioślenie i apoteoza. Psychologowie podkreślają, że relacje przyjaźni, jakie tworzą się w więzieniu, zastępują związki
rodzinne23. Struktura społeczna przestaje tam funkcjonować, w jej miejscu pojawia się inna, opierająca się na poczuciu bezpieczeństwa, lojalności, zaufaniu.
Powyższe przykłady pokazują, w jaki sposób metafory, symbole i wyobrażenia nakładają się na problemy społeczne i przenikają nawzajem. Dotyczy
to też kobiet i chociaż język, za pomocą którego opisują one swoje doświadczenia więzienne, zakorzeniony jest w kulturze należącej także do mężczyzn,
wykorzystującej te same toposy, to jednak każda z uwięzionych dokonywała
skoku w wolność w inny sposób i każdy przejaw takiej odmienności, mimo
że na pierwszy rzut oka niezauważalny, jest wart odnotowania. Te minimalne
różnice w opisie uwiarygodniają ich wysiłek samostanowienia o sobie.
W przypadku kobiet odmienny jest przede wszystkim, co warto podkreślić, ich proces emancypacyjny. Jeśli nawet marzą w więzieniu o wolności, to
chodzi o pragnienie wykraczające poza sferę polityczną, odnoszące się do ich
całego życia, a więc zarówno do intymności, prywatności, jak i do życia rodzinnego. Co ważniejsze, w dążeniu tym przesuwają one granice, które wcze19 Tamże, s. 3–4.
20 Brombert podaje przykład Dantesa, bohatera powieści Hrabia Monte Christo Alexandre’a
Dumasa (ojca), który przeżywa odradzenie się i wyzwolenie w swojej celi (zob. tamże, s. 5).
21 M.G. Duncan, Romantic Outlaws. Beloved Prisons. The Unconscious Meanings of Crime
and Punishment, New York 1996, s. 3, 17.
22 V. Brombert, dz. cyt., s. 6–7.
23 M.G. Duncan, dz. cyt., s. 15.
163
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Grzegorz Marzec
(Insty tut Badań Literackich PAN)
Romantyczne metafory pamięci
W
iek XIX jest często określany przez badaczy z nurtu memory studies
jako punkt zwrotny w historii refleksji nad kategorią pamięci. Zmiana
polegałaby, z grubsza rzecz ujmując, na tym, że wcześniejsze, ugruntowane
już w starożytności rozumienie pamięci sprowadzało ten fenomen do czysto
psychicznej funkcji przechowywania1. Pamięć traktowana była jako rodzaj
zbiornika, w którym aparat psychiczny człowieka umieszczał spostrzeżenia
i nabytą wiedzę. Przy takim rozumieniu pamięci możliwe było wykształcenie sztuki przypominania, czyli szeroko rozumianej mnemotechniki. Pamięć była tu traktowana jako czynnik jedynie wspomagający proces rozumienia; ważne było to, by nabyć umiejętność odtwarzania pierwotnie przyjętych wrażeń w postaci możliwie niezmienionej, a co za tym idzie – pokonać żywioł czasu i niszczenia. Tak rozumiana pamięć, jak wskazuje Aleida
Assmann, była rodzajem sztuki (ars), od której wyraźnie odróżnia się pamięć
ujmowana jako siła (vis). Ta dychotomia pojawia się w rozwiniętej postaci
już u Giambattisty Vica, a później święci triumfy w filozofii Friedricha Nietzschego. Pamięć jest w tym ujęciu czynnikiem mającym istotny wpływ na
tożsamość jednostki, jest zakotwiczona w czasie, a więc podatna na zakłócenie i zmianę:
W czasie następującym pomiędzy teraźniejszym działaniem a przyszłym przypomnieniem pamięć nie czeka cierpliwie w swoim bezpiecznym domostwie; posia1
Katalog owych funkcji można prześledzić w klasycznej już książce: F.A. Yates, Sztuka
pamięci, przeł. W. Radwański, posł. L. Szczucki, Warszawa 1977.
179
• Grzegorz Marzec •
da własną energię i jest narażona na proces transformacji. Pojęcie vis przypomina
nam, że w tym przypadku pamięć nie jest ochronnym zbiornikiem, lecz immanentną mocą, żywiołem kierującym się swoimi własnymi regułami.2
Ten pamięciowy zwrot jest szczególnie zauważalny w polskiej literaturze
romantycznej, czy mówiąc ogólniej – w polskiej myśli pierwszej połowy XIX
wieku. Pamięć może dalej funkcjonować w tym dawniejszym znaczeniu mnemotechnicznym, generalnie jednak zauważa się odwrót od wcześniejszych
sposobów ujmowania pamięci, w tym oświeceniowych, pozostających pod
silnym wpływem tradycji. Jednocześnie kultura polska zdaje się nieomal zainfekowana ideą upamiętniania, co pewnie najłatwiej dałoby się wytłumaczyć
szczególną sytuacją historyczną, ale na przykład dla Adama Mickiewicza był
to w ogóle rys wyróżniający narody słowiańskie3. Romantycy chcieli upamiętniać wszystko i pod możliwie każdą postacią, niekiedy aż do szaleństwa. Jeśli
jednak przyjrzeć się obecnym w literaturze romantycznej metaforom pamięci,
to większość z nich jest dosyć tradycyjna, konserwatywna bądź stereotypowa.
Pojęcie „metafory pamięci” nawiązuje do ustaleń holenderskiego historyka
psychologii Douwe Draaismy, który w książce Machina metafor 4 postawił tezę,
że historia pamięci jest niczym innym jak historią jej metafor, co wynika
z faktu, że wszelkie próby bezpośredniego uchwycenia bądź opisu fenomenu
pamięci zawsze kończyły się ugrzęźnięciem w pułapce językowych analogii.
Teza Draaismy jest oczywiście naznaczona nietzscheańsko-derridowskim
piętnem: jeśli się prześledzi, powiada autor, to, co od starożytności mówiono
i pisano o pamięci, w rezultacie uzyska się rozległą i barwną panoramę różnorodnych przedstawień. Charakteryzują się one tym, że mówią nie tyle: „pamięć należy zdefiniować jako to a to”, ile raczej „pamięć funkcjonuje jak to
A. Assmann, Cultural Memory and Western Civilization. Functions, Media, Archives,
Cambridge–New York 2013, s. 19–20.
3 „Ludy słowiańskie zdają się mieć szczególny dar pamięci, zamiłowanie do przeszłości.
Przeszłości tej nie zmyślają sobie, nie tworzą sobie wyobrażenia o niej, ale – rzec można – ich imaginacja, zamieszkała w przeszłości, ma nieustanne i błyskawiczne jej wyczucie, i to w stosunku nie tylko do tradycji poetyckich, ale nawet do rzeczy bardziej
powszednich i obojętnych” (A. Mickiewicz, Wykład XX, w: tegoż, Dzieła. Wydanie Rocznicowe, t. 8: Literatura słowiańska. Kurs pierwszy, przeł. L. Płoszewski, oprac. J. Maślanka, Warszawa 1997, s. 273). Ideę, iż imaginacja może zamieszkiwać w przeszłości, dałoby się chyba wytłumaczyć tylko w ten sposób, że myślenie, działanie i tożsamość
jednostki są pod nieustannym naporem przeszłych doświadczeń i w przeszłości zdobytej wiedzy. Mickiewicz odwołuje się więc tutaj do nowoczesnego rozumienia fenomenu pamięci. Kwestię stosunku polskiego romantyzmu do badań pamięci kulturowej podjął ostatnio między innymi Krzysztof Trybuś w książce Pamięć romantyzmu.
Studia nie tylko z przeszłości (Poznań 2011).
4 D. Draaisma, Machina metafor. Historia pamięci, przeł. R. Pucek, Warszawa 2009.
2
180
• Romantyczne metafory pamięci •
a to” albo „pamięć przypomina to a tamto”. Do dzisiaj jedną z powszechnie
funkcjonujących w języku metafor pamięci jest „pamięć fotograficzna”. Jest
ona metaforą, ponieważ aparat psychiczny człowieka nie jest aparatem fotograficznym. Warto również zdawać sobie sprawę, że to metaforyczne ujmowanie pamięci cechuje się swoistą zwrotnością; przykładowo dzisiaj myśli się
o pamięci przy użyciu metafor komputerowo-digitalnych, a jednocześnie konstruuje się komputery i sieci w oparciu o to, co wiemy o ludzkich sieciach neuronowych. W tym kontekście wypada także dodać, że współczesne badania
pamięci zbiorowej i kulturowej – zwłaszcza w kręgu niemieckojęzycznym
– bazują na tezie, że namysł nad tak pojmowaną pamięcią przybiera nowy
kształt i kierunek, ilekroć tylko zmieniają się jej technologiczne nośniki – cokolwiek by nimi było. W niniejszym tekście kontekst teoretyczny owych badań będzie miał jednak znaczenie marginalne.
Nie jest, jak się zdaje, przypadkiem, że w książce Draaismy romantyczne
metafory pamięci znajdują właściwie tylko jedną reprezentację, mianowicie
metaforę labiryntu Carla Gustava Carusa. Romantycy bowiem dość niechętnie używali w tym względzie porównań technologicznych; uważali pamięć za
siłę czysto duchową, co najlepszy wyraz znalazło zarówno w polskiej literaturze, jak i filozofii mesjanistycznej, głównie u Karola Libelta. Najciekawszym
bodaj wyrazem tego przekonania jest książka Zasady myśli i uczuć moich Floriana Bochwica z 1842 roku. Autor był ledwie rok młodszy od Mickiewicza
i przez długi czas mieszkał w Nowogródku; zmarł zaś w rok po Mickiewiczu.
Otóż u Bochwica odnajdujemy intrygującą wariację na temat „mitu pamięci
absolutnej”. Nie używając tego terminu, przywołuje ideę, która intrygowała
nie tylko filozofów, nie tylko pisarzy w rodzaju Jorge Luisa Borgesa (autora Pamiętliwego Funesa), ale również psychologów, psychiatrów i psychoterapeutów (Sigmund Freud i jego „magiczna tabliczka”), a także biologów, neurologów i psychoneurologów (przykładem jest Aleksander Łuria, autor Umysłu
mnemonisty). Jeszcze w XX wieku próbowano udowodnić tezę, że człowiek
niczego nie zapomina. Bochwic, prawnik i filozof, oferuje nam mit pamięci
absolutnej à rebours: podczas gdy neurolog zająłby się dowodzeniem, że pamięć absolutna może być zagwarantowana tylko przez swoją materialną
podstawę (neurony albo niektóre części mózgu, takie jak hipokamp), Bochwic stwierdza, że właśnie dlatego, iż pamięć człowieka żyjącego skażona
jest materialnością i zmysłowością, bywa ona ułomna. A mimo to człowiek niczego nie zapomina. Argument za tą tezą odnajduje Bochwic w sferze ducha:
Pamięć omroczona za życia ziemskiego zmysłowością i materią zostanie oczyszczoną
i wyjaśnioną w przyszłym: z mniejszą dokładnością we zwierciadle odbijają się przed-
181
• Grzegorz Marzec •
mioty, niż ukażą się w pamięci wyryte obrazy świata, ludzi, wydarzeń i przeszłej
myśli własnej, uczuć i postępków; nic z niej stracone być nie może.5
Pamięć zapisuje więc wszystko, ale nie w materiale cielesnym, który stanowi
przeszkodę w odtworzeniu zapamiętanej treści, lecz w duszy. Jak pisał mniej
więcej w tym samym czasie francuski teolog katolicki Jean-Joseph Gaume,
„pamięć jest to dusza pamiętająca”6. Obaj autorzy są oczywiście zadłużeni w neoplatońskiej refleksji św. Augustyna, który uważał, że pamięć jest częścią duszy,
a nawet jest tożsama z duszą, daleko im jednak do złożoności i komplikacji,
do jakich autora Wyznań prowadzi analiza fenomenu pamięci, w szczególności w jej związku ze świadomością i tożsamością jednostki. Jesteśmy tu w każdym razie jak najdalej od fizjologicznych czy materialnych objaśnień pamięci,
które w szczególności były domeną poprzedników (nauka oświeceniowa) i następców (pozytywizm). Przykładowo, Jędrzej Śniadecki uważał, że wrażenia
i wyobrażenia „[…] pozostają w nas, wzbudzając odpowiednie poruszenia
w miazdze nerwowej […]. Władzę odnawiania pewnych poruszeń mózgowych
i do nich przywiązanych uczuć nazywamy pamięcią”7. A już szczególnie
mocno oddalamy się od koncepcji Ludwiga Büchnera, którego Siłę i materię
z 1855 roku wydano również po polsku (1869). Twierdził on, że „pamięć może
być tylko wynikiem materyjnych kombinacyj”8. Wynikałoby z tego, że zupełnie pozbawiona sensu i naukowego wsparcia jest teza o istnieniu trwałej
i niezmiennej pamięci; materia ulega ciągłym przekształceniom i zmianom,
z czego wynika, że temu samemu musi podlegać i pamięć. Wypada w tym miejscu dodać, że Büchnerowski materializm spotkał się z dość radykalnym sprzeciwem, co nie zmienia faktu, że romantyczne myślenie o pamięci przeplatało
się w refleksji europejskiej z różnego rodzaju objaśnieniami materialistycznymi, zwłaszcza z frenologią Franza Josepha Galla.
Jak to już zostało zasugerowane, romantyczne metafory pamięci są w znacznej mierze dosyć tradycyjne i z reguły dobrze zakotwiczone w historii filozofii i literatury. Ich korzenie sięgają starożytności, a najpóźniej średniowiecza. To oczywiście mówi niemało o „cywilizacji” romantyzmu. Niniejszy
5
6
7
8
F. Bochwic, Zasady myśli i uczuć moich, Wilno 1842, s. 133.
J.J. Gaume, Zasady i całość wiary katolickiej, czyli wykład jej historyczny, dogmatyczny,
moralny, liturgiczny, apologetyczny, filozoficzny i socjalny, od stworzenia świata aż
do naszych czasów, [przeł. L. Rogalski], t. 1, Kraków 1870, s. 149.
J. Śniadecki, O fizycznym wychowaniu dzieci, Warszawa 1840, s. 106. Przekonanie Śniadeckiego, że pamięć pozwala przywrócić „to samo uczucie i to samo poznanie”, a więc
pierwotne wrażenie czy postrzeżenie, pozostaje w orbicie tradycyjnej koncepcji
pamięci-magazynu.
L. Büchner, Siła i materia. Filozoficzne studia na polu doświadczeń przyrodniczych,
przeł. L. Mulski [L. Mikulski], Lwów 1869, s. 92.
182
• Romantyczne metafory pamięci •
artykuł nie rości sobie jednak pretensji do jakichś uogólniających tez i ustaleń.
Będzie raczej formą przeglądu albo katalogu, pozbawionego na dodatek jakiejś
wiążącej konkluzji. Proponuję zatem prześledzić wpierw owe zastane metafory, by na koniec dopiero wskazać kilka innowacji i „odstępstw”.
(1) p ami ę ć ja ko woskowa tabli czk a
Metafora ta nie posiada być może bogatej reprezentacji tekstowej, ale wymieniam ją na początku przez wzgląd na jej historyczno-filozoficzne pierwszeństwo – pojawia się oczywiście w znanym fragmencie Platońskiego Teajteta.
Filozof i psycholog Michał Wiszniewski w swoich Charakterach rozumów ludzkich (1837) powiada tak: „Człowiek rozumny miewa łatwe pojęcie i wierną
pamięć; przyjmuje wrażenia łatwo jak wosk, a zachowuje upornie, jak marmur […]” 9. Moglibyśmy stwierdzić, że Wiszniewski konstruuje nową wersję
tej klasycznej metafory, poszerzoną o kwestię trwałości zapamiętanych wrażeń
(opozycja wosku i marmuru); moglibyśmy – gdyby nie fakt, że mamy tu do czynienia z kryptocytatem z George’a Gordona Byrona i jego weneckiego poematu Beppo, w którym padają następujące słowa: „His heart was one of those
which most enamour us, / Wax to receive, and marble to retain […]” 10.
Do metafory tabliczki woskowej autorzy z pierwszej połowy dziewiętnastego stulecia odnoszą się zazwyczaj z rezerwą, jeśli nie krytycznie. Przyczyna
wydaje się prosta – odcisk w wosku zakłada istnienie materialnej bazy, w której zewnętrzne wrażenie mogłoby pozostawić swój ślad, a samo odciskanie
ma charakter wybitnie fizyczny czy cielesny. Nawet ci, którzy proponują wyjaśnienia o charakterze fizjologiczno-psychicznym – jak Mikołaj Lipiński, lwowski profesor filozofii, w swoim Zarysie antropologii psychicznej, czyli psychologii
empirycznej dla użytku dojrzalszej młodzieży polskiej (1867) – uznają metaforę
wosku za skrajnie materialistyczną i z tego względu nie wytrzymującą krytyki,
która niekiedy zmierza ku ekstremum: jak powiada biskup Michał Korczyński
w redagowanym przez siebie przemyskim czasopiśmie „Przyjaciel Chrześcijańskiej Prawdy”, pamięć jest władzą czysto duchową. Wypowiedziana tu
9 M. Wiszniewski, Charaktery rozumów ludzkich, Kraków 1842, s. 190.
10 G.G. Byron, Beppo. A Venetian Story [online], Genius [dostęp: 2015-10-20]: <http://genius.com/George-gordon-byron-lord-byron-beppo-annotated/>, strofa XXXIV. Podobną ideę znajdujemy na długo przed Byronem, mianowicie w Cyganeczce Miguela
de Cervantesa, gdzie młody adorator tak sławi wdzięki Preciosy: „[…] ale wobec niej
z wosku jest moja dusza, na której wszystko, co zechce, będzie mogła wycisnąć, a kiedy przyjdzie zachować ślady jej dłoni, wosk stanie się marmurem, którego twardość
działaniu wieków opór stawia” (M. de Cervantes, Nowele przykładne, przeł. Z. Milner,
Warszawa 1949, s. 33). Wiszniewski obu autorów zna, na każdego z nich powołuje się
w swojej książce. Niewykluczone oczywiście, że tradycja tej opozycji jest znacznie
dłuższa i że z niej czerpią zarówno Cervantes, jak i Byron.
183
• Grzegorz Marzec •
religijna idea niczym właściwie nie różni się od cytowanych już przekonań
Bochwica i Gaume’a:
Tej pamięci władzy nie nadaje nam serce, ani mózg, ani krew, ani atomy jakieś, ale ją
posiada duch jakiś, duch boski. Śmiesznością byłoby rozumieć, że pamięć tych rzeczy odciska się, czyli wytłacza na mózgu, jak na wosku, bo mogąż słowa, myśli ślady
jakieś zostawić na duszy lub na mózgu, i jakiejże by to potrzeba szerokości i wielkości
mózgu, by na nim tyle wyryć przedmiotów?11
Krytyce fizjologicznych objaśnień pamięci towarzyszy tu coś, co można by
określić jako przyczynek do ekonomii pamięci. Mianowicie wielu spośród
tych, którzy o niej pisali i piszą, dręczyło następujące pytanie: jak można w aparacie psychicznym pomieścić tak wiele wrażeń i dodawać do niego wciąż nowe?
Metaforycznym rozwiązaniem problemu owej „szerokości i wielkości mózgu”
będzie chronologicznie późniejsza, daleka – rzecz jasna – od jakiejkolwiek religijnej duchowości, Freudowska magiczna tabliczka, która ilustruje jednoczesny
gest dopisywania, wymazywania i przechowywania12.
(2) p ami ę ć ja ko (otwar ta) ksi ęga
Ta metafora o średniowiecznym rodowodzie – jako wariacja na temat księgi
natury – cieszyła się wprost niebywałą popularnością wśród romantyków.
W tekstach literackich z pierwszej połowy XIX wieku określenia „księga pamięci”, „księga wspomnień”, „księga pamiątek” (czasem w formie zdrobniałej – „książka”) występują nieomal ciągle. Dość przypomnieć księgę herkulańską z III części Dziadów, metaforę o tyle szczególną, że z tej konkretnej
księgi trudno cokolwiek wyczytać13, podczas gdy księgi pamięci to z reguły
księgi otwarte, dający łatwy i przejrzysty dostęp do zdeponowanej w nich
wiedzy. Popularność tej metafory można również wytłumaczyć rozplenieniem się sztambuchów i pamiętników, które były namacalnymi księgami pamięci, choć mogło być i na odwrót – pamiętniki i sztambuchy zaczęły się plenić przez wzgląd na siłę i nośność metafory. W rezultacie każdy, kto wpisywał się do sztambucha, wpisywał się do księgi pamięci w dwojakim sensie:
zarówno do pamięci ludzi, jak i do tej faktycznej książeczki, która ludzką
11 M.K. [Michał Korczyński], O zacności i nieśmiertelności duszy, „Przyjaciel Chrześcijańskiej Prawdy. Czasopismo teologiczne […]” 1835, z. 2, s. 13.
12 Zob. Z. Freud, Uwagi o magicznej tabliczce, przeł. Z. Rosińska, w: Pamięć w filozofii
XX wieku, pod red. Z. Rosińskiej, Warszawa 2006.
13 Zob. A. Mickiewicz, Dziady. Część III, w: tegoż, Dzieła…, t. 3: Dramaty, oprac. Z. Stefanowska, Warszawa 1999, s. 206. Księga jest nie do odcyfrowania, ale tylko w swoim
wymiarze ziemskim – jej autorem i jednocześnie modelowym czytelnikiem jest Bóg
(„On to wszystko zapisał, wszystko mnie opowie”). W tym sensie metafora użyta
przez Mickiewicza tylko częściowo odbiega od tradycji.
184
• Romantyczne metafory pamięci •
pamięć miała wspomagać. Sztambuchy i pamiętniki były więc nazywane
„księgami pamięci”. Tak więc na przykład Kornel Ujejski we wpisie sztambuchowym stwierdza: „O Polko! Polko! na cóż mam tobie / W księdze pamięci
me imię ryć […]”14. Józefina Osipowska: „Z gór nadniemeńskich oderwane
Echo / Lecę się trącić o księgę pamiątek!”15. Nieznany autor o inicjałach A.K.:
„Niosę Ci rymy moje do księgi pamięci / Niechże i ja tam będę, gdzie są wszyscy święci”16.
Metafora księgi występowała często w formie blisko spokrewnionych metafor znamionujących pismo. W największym skrócie chodziło o to, by zapisać się nie tylko na kartach sztambucha, ale przede wszystkim „sercem w przyjaznej zapisać pamięci” (Julian Korsak)17. Ten związek z sercem albo czuciem
prowadził zresztą niejeden raz do podważenia samej metafory księgi pamięci.
Tak jak Platoński Fajdros stanowi fundamentalną krytykę pisma, któremu
przeciwstawiona zostaje filozoficzna idea rozmowy w wąskim, zaufanym kręgu, tak i romantycy sugerowali, że księgi, litery, pismo, druk noszą piętno
śmierci, chyba że zostaną wskrzeszone siłą serca, czucia albo ducha. Znamienne
przykłady znajdujemy u Maurycego Gosławskiego i Hieronima Feldmanowskiego. Oto wyjątek z drugiego z nich:
Mam pisać dla pamięci? Wiesz co to pamiątki?
Pani! to prochy uczuć, zwiędłych kwiatów szczątki,
Nagrobki dni minionych z żywych barw odarte,
Cacka drogie a martwe, jednej łzy niewarte!
Lecz połóż je na sercu, ożyw jego tchnieniem,
Do wyobraźni zanieś skrzydlatym wspomnieniem
I oświeć twoich uczuć latarnią magiczną
A ujrzysz na tle duszy ich barwę prześliczną.
Obaczysz, jak się złożą w przecudne obrazy,
Żyjące i mówiące na twoje rozkazy […].18
(3) p ami ę ć ja ko og ró d
Metaforę tę, podobnie jak metaforę księgi, często można znaleźć we wpisach
sztambuchowych. O ogrodzie pamiątek mówi w pamiętniku Marii Siwickiej
sam Mickiewicz – przy czym rzeczonym ogrodem jest ów pamiętnik19.
14 Cyt. za: A. Biernacki, Sztambuch romantyczny, wyb. i oprac. A. Biernacki, wstęp M. Dernałowicz, Kraków 1994, s. 233.
15 Tamże, s. 292.
16 Tamże, s. 347.
17 Tamże, s. 101.
18 Tamże, s. 350.
19 Por. Tamże, s. 112. Identyczną ideę (sztambuch jako ogród, miejsce wpisu – „mały zakątek” w tym ogrodzie) znajdujemy we wpisie Antoniego Czajkowskiego (tamże, s. 216).
185
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Łukasz Zabielski
(Książnica Podlaska im. Łukasza Górnickiego w Biał ymstoku)
Franciszek Wężyk – Edward Lubomirski
Prolegomena do dziejów preromantycznego
synkretyzmu literackiego
Pamięci Profesor Barbary Czwórnóg-Jadczak
W
niniejszym artykule interesować nas będą narodziny polskiego
(pre)romantyzmu, a zatem ten moment rodzimej historii, gdy w monolitycznym i – jak się wydawało – solidnym modelu sztuki zbudowanym na
wzorcach francuskiego Oświecenia zaczęto dostrzegać rozmaite inkrustacje
w postaci innych niż oficjalnie uznane i nadzwyczaj ekspansywne pierwiastki
filozoficzno-artystyczne. Terminu „preromantyzm” używam w uproszczonym
rozumieniu – przyjętym wyłącznie na potrzeby prezentowanego tu ujęcia
– i definiuję go jako prąd estetyczno-filozoficzny złożony ze sprzęgniętych
ze sobą pierwiastków późnooświeceniowego klasycyzmu oraz artystycznych
tendencji wczesnoromantycznych1. Uściślając: preromantyzm występuje tu
w szerokim znaczeniu przedromantyzmu lub „jeszcze-nie-romantyzmu”, ale
też nie antyklasycyzmu, czyli w znaczeniu innym niż podaje Słownik literatury
polskiej XIX wieku, w którym czytamy, że preromantyzm to: „[…] zbiór zjawisk
artystycznych, z n a j d u j ą c y c h s i ę w o p o z y c j i wobec racjonalizmu
i XVIII-wiecznej estetyki klasycystycznej, zapowiadający nadejście romantycznego przełomu w filozofii, sztuce, obyczaju”2. Bardziej właściwy byłby więc termin neoklasycyzm, ewentualnie: postklasycyzm, chodzi tu wszak o nurt wprost
1
2
Siatkę wzajemnych relacji pomiędzy klasycyzmem postanisławowskim, preromantyzmem i romantyzmem badał Piotr Żbikowski (zob. tenże, Klasycyzm postanisławowski. Doktryna estetycznoliteracka, Warszawa 1984, s. 16–30).
A. Kowalczykowa, Preromantyzm, w: Słownik literatury polskiej XIX wieku, red. J. Bachórz i A. Kowalczykowa, Wrocław 1994, s. 781; podkr. – Ł.Z.
197
• Łukasz Zabielski •
wyrastający z klasycyzmu, choć pośrednio sygnalizujący nadejście kulturowej
– nie bójmy się użyć tego słowa – dyktatury romantyzmu. Jednak oba terminy
(neoklasycyzm, postklasycyzm) są w literaturoznawstwie – tak sądzę – nadużywane, wykorzystywane przy opisach heterogenicznych zjawisk występujących w różnych okresach i epokach3. Natomiast preromantyzm wiązany jest
wyłącznie z momentem bezpośrednio poprzedzającym narodziny romantyzmu.
Z kolei sformułowanie „klasycyzm otwarty”4 wymagałoby za każdym razem
komentarza uściślającego i wskazującego desygnat używanego terminu.
Artykuł składa się z dwóch części. Pierwsza z nich przynosi rozważania
o charakterze ogólnym, dotyczące przemian, jakie zachodzą w kulturze polskiej pierwszej połowy XIX wieku; druga to rozważania analityczno-interpretacyjne nad twórczością teoretycznoliteracką Franciszka Wężyka oraz próba
umiejscowienia w dyskursie literackim epoki postulatów księcia Edwarda
Lubomirskiego, zawartych we Wstępie do przełożonej przezeń na język polski w 1819 roku tragedii Faust Augusta Ernsta Friedricha Klingemanna5.
i
Pierwsze trzydziestolecie XIX wieku chyba najtrafniej można zdefiniować
pojęciem pluralizmu6. Co warto podkreślić, polifoniczność nurtów filozo3
Gruntownego namysłu nad problemami terminologicznymi związanymi z momentem
ścierania się późnego klasycyzmu z wczesnym romantyzmem na ziemiach polskich
dokonuje Bogusław Dopart w pracy Dlaczego „neoklasycyzm” (w: Długie trwanie.
Różne oblicza klasycyzmu, pod red. R. Dąbrowskiego i B. Doparta, Kraków 2011, s. 191–
–209; przedruk w: B. Dopart, Polski romantyzm i wiek XIX. Zarysy, rekonesanse, Kraków 2013, s. 45–62).
4 Zob. B. Czwórnóg-Jadczak, Werdykt. Wokół rozprawy Franciszka Wężyka „O poezji
dramatycznej”, „Annales Universitatis Mariae Curie-Skłodowska. Sectio FF” 2002/
2003, s. 8. Badaczka użyła tego zwrotu przy tworzeniu paraleli pomiędzy klasycyzmem
w wydaniu Wężyka a charakterystyką propozycji kulturotwórczych w wydaniu autorów epoki Stanisława Augusta, w której to epoce miał dominować właśnie „klasycyzm otwarty” (w znaczeniu: niezamknięty, eksperymentujący, poszukujący swego
ostatecznego wyrazu i formy). Moim zdaniem, paralela jest zbyt daleko posuniętym
uproszczeniem. By się o tym przekonać, wystarczy wziąć pod uwagę choćby „bazę”,
z której czerpano materiał i pomysły do artystycznych eksperymentów. U Wężyka
była to wszak wczesnoromantyczna kultura niemiecka.
5Zarówno Wstęp, jak i dzieło niemieckiego dramaturga (w tłumaczeniu oraz wersji
oryginalnej) zostały – po raz pierwszy od XIX wieku – wydane w 2013 roku, w Naukowej Serii Wydawniczej „Czarny Romantyzm” (A.E.F. Klingemann, Faust. Tragedia
w pięciu aktach, przekład i wstęp księcia Edwarda Lubomirskiego, wydanie polsko-niemieckie, red. tomu, oprac. tekstu, przyp. i bibliografia Ł. Zabielski, wprowadzenie
J. Ławski, S. Dietzsch, L. Libera, M. Kopij-Weiβ, Białystok 2013).
6 B. Dopart, Romantyzm polski. Pluralizm prądów i synkretyzm dzieła, Kraków 1999.
Badacz – w tekście Dlaczego „neoklasycyzm”, publikowanym w przywoływanej już
198
• Franciszek Wężyk – Edward Lubomirski •
ficzno-estetycznych nie narodziła się w dobie pełnego rozkwitu romantyzmu (przyjmijmy tu umowną cezurę 1830 roku), wówczas nabrała jedynie
dynamiki i wyrazistości. Jej genezy trzeba szukać – na co wskazywali już
Julian Krzyżanowski7, Ryszard Przybylski8, Piotr Żbikowski9, Teresa Kostkiewiczowa10, Dobrochna Ratajczakowa11, Wiesław Pusz12 czy Elżbieta Dąbrowicz13 – zdecydowanie wcześniej, już u schyłku doby stanisławowskiej, czyli
w szczycie polskiego Oświecenia. Należy zauważyć, że współcześnie coraz
większej mocy nabiera hipoteza o współistnieniu w czasach Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego nie dwóch obozów literackich: zwolenników i przeciwników klasycyzmu, lecz jednostek zrzeszonych w mniejsze lub
większe koterie (artystów, krytyków, uczonych, intelektualistów, studentów)
o różnym wykształceniu i odmiennych gustach estetycznych, bliższych lub
dalszych klasycyzmowi lub szeroko pojętemu romantyzmowi. Osobowości
te żyły w epoce wielości nurtów estetycznych – koegzystujących ze sobą, nakładających się na siebie i krzyżujących, z których jedne nabrały większego
znaczenia i popularności niż inne. Jak trafnie zauważa Bogusław Dopart:
7
8
9
10
11
12
13
książce Polski romantyzm i wiek XIX – formułuje kluczową dla naszych rozważań tezę:
„Sprawa jednak ulega komplikacji, gdy zamiast schematu dualistycznego zastosujemy
wobec literatury lat 1818–1830 bogatszy model ówczesnego pluralizmu literackiego niż
«walka romantyków z klasykami». Wówczas oprócz ugruntowanej różnorodności wewnętrznej Oświecenia dostrzeżemy także narodziny wieloprądowego romantyzmu.
Nie może w takim oglądzie zabraknąć miejsca dla odnowionego klasycyzmu, ukazanego czytelnikom już w pierwszym tomie Mickiewiczowskich Poezji (w dziale Wiersze
różne) obok widocznych gołym okiem w Balladach i romansach pierwocin prądu romantycznego i – wraz z kontynuacją nurtu sielanki narodowej – sentymentalizmu podbudowanego myślą programową Kazimierza Brodzińskiego (Kurhanek Maryli, Dudarz)” (s. 48).
J. Krzyżanowski, Barok na tle prądów romantycznych, w: tegoż, Od średniowiecza do
baroku. Studia naukowo-literackie, Warszawa 1938, s. 7–53.
R. Przybylski, Klasycyzm i sentymentalizm po trzecim rozbiorze (1795–1830), w: A. Witkowska, R. Przybylski, Romantyzm, Warszawa 2003, s. 41–205.
P. Żbikowski, Klasycyzm postanisławowski. Zarys problematyki, Warszawa 1999, s. 7–
–28, 249–283 (rozdz.: I. Wprowadzenie do problematyki prądów literackich Oświecenia
postanisławowskiego, VII. Klasycyzm postanisławowski i jego przedstawiciele na tle życia umysłowego epoki).
T. Kostkiewiczowa, Klasycyzm, sentymentalizm, rokoko. Szkice o prądach literackich
polskiego Oświecenia, Warszawa 1975, s. 5–10.
D. Ratajczakowa, Wstęp, w: Polska tragedia neoklasycystyczna, wyb. i oprac. D. Ratajczakowa, Wrocław 1988, s. XXI–XLIV (podrozdz. Neoklasycyzm).
W. Pusz, Oświeceni i nie tylko, Łódź 2003, s. 99–108 (rozdz. Współistnienie romantyków z klasykami, czyli prawdziwy koniec polskiego oświecenia).
E. Dąbrowicz, Galeria ojców. Autorytet publiczny w literaturze polskiej lat 1800–1861,
Białystok 2009, s. 127–166 (rozdz. Polacy aleksandryjscy).
199
• Łukasz Zabielski •
„«walka romantyków z klasykami» – ta anachroniczna dziś formuła – definiowała (w niezwykle upraszczający sposób) rzeczywistość literacką przełomu
romantycznego, ale też ekskludowała nieromantyczne żywioły estetyki z dorobku młodych autorów tejże doby albo czyniła je nieczytelnymi”14.
Obecnie porzucono koncepcję jedności epok ducha, przeświadczenie o ich
wewnętrznej koherencji, harmonii. Dotyczy to również interesującej nas tu
doby tak zwanego klasycyzmu porozbiorowego. Zastanówmy się bowiem,
któregoż poetę – nie mówiąc już o całej grupie – będącego członkiem Towarzystwa Królewskiego Przyjaciół Nauk, można nazwać twórcą „w pełni
klasycznym”. Skoro nawet w poezji Kajetana Koźmiana – powszechnie uważanego za czołowego15, a zarazem najbardziej radykalnego i stronniczego
w swych sądach przedstawiciela pokolenia klasyków postanisławowskich 16,
określanego mianem „najbardziej klasycznego z klasyków”17, „pierwszego
literackiego autorytetu”18 Królestwa Polskiego oraz „typowego klasycysty”19
14 B. Dopart, Romantyzm polski i wiek XIX, s. 48.
15 „Za papieża klasycyzmu postanisławowskiego – pisze Jerzy Snopek – uważany był zawsze Kajetan Koźmian” (J. Snopek, Oświecenie. Szkic do portretu epoki, Warszawa 1999,
s. 224). O Koźmianie zob. też: S. Kufel, Ostatni na „Parnasie”. O Kajetanie Koźmianie
– twórcy wyalienowanym, w: Od Koźmiana do Czernika. Studia i szkice o literaturze
polskiej XIX i XX wieku, pod red. S. Kryńskiego, Rzeszów 1992, s. 7–25; Z. Rejman,
Spór o kształt epopei narodowej. Listy Zygmunta Krasińskiego do Kajetana Koźmiana
o poemacie „Stefan Czarniecki”, „Pamiętnik Literacki” 1993, z. 2, s. 84–93; Ł. Zabielski,
Meandry antyromantyczności. Kajetan Koźmian i romantycy polscy, Kraków 2015,
s. 9–25.
16 Zob. P. Żbikowski, Kajetan Koźmian. Poeta i obywatel (1797–1814), Wrocław 1972, s. 434:
„[…] postać i dorobek Kajetana Koźmiana przywoływane były zazwyczaj – a i są nadal – głównie ze względu na swą reprezentatywność dla ostatniej, schyłkowej fazy
klasycyzmu oświeceniowego”.
17 Zob. A. Witkowska, R. Przybylski, Romantyzm, Warszawa 2003, s. 186.
18 Opieramy się na słowach Anieli Kowalskiej: „Na arenie literackich sporów, gdzie ważyły się losy pisarzy, p i e r w s z y m a u t o r y t e t e m b y ł K a j e t a n Koźmian, wysoki urzędnik Królestwa, a tubą jego poglądów – Ludwik Osiński” (A. Kowalska, Warszawa literacka w okresie przełomu kulturalnego 1815–1822, Warszawa 1961, s. 74;
podkr. – Ł.Z.).
19 Zob. tezę Stefana Kawyna: „[…] wykształcenie na wzorach starożytnych pisarzy (Horacego List do Pizonów Koźmian umiał na pamięć), pilna lektura francuskich autorów
klasycznych, poetów zygmuntowskich i stanisławowskich, osobisty wreszcie wpływ
przyjaciela Trembeckiego, Mikołaja Wolskiego – wszystkie te czynniki kształtowały osobowość poetycką Koźmiana, złożyły się na wyrobienie w nim t y p o w e g o
p o g l ą d u k l a s y c y s t y na poezję i smak literacki” (S. Kawyn, Wstęp, w: Walka
romantyków z klasykami, wstęp, wypisy źródłowe i oprac. S. Kawyn, Wrocław 1960,
s. IX–X; podkr. – Ł.Z.). Z kolei Osińskiego nazywa badacz „echem Koźmiana” (zob.
tamże, s. XIII).
200
• Franciszek Wężyk – Edward Lubomirski •
– odnajdujemy pierwiastki romantycznej frenezji20, by wymienić jako przykład
choćby I Pieśń Ziemiaństwa polskiego (w epizodzie Rzeź Chmielnickiego21).
Natomiast autorytet polskich romantyków, Adam Mickiewicz, o czym współcześnie mówi się otwarcie, debiutował jako poeta klasyczno-sentymentalno-romantyczny22.
Stanisław Tomkowicz, omawiając genezę rozprawy Brodzińskiego O klasyczności i romantyczności tudzież o duchu poezji polskiej (1818), pod znakiem
zapytania postawił – nielogiczny jego zdaniem – aksjomat o rewolucyjnej roli
tego tekstu na gruncie polskiej kultury. Szczególnie trudne do zaakceptowania
okazało się mniemanie, że „początki romantyzmu u nas nie sięgają poza Brodzińskiego”. A przecież:
Cichaczem, powiedzielibyśmy: pokątnie, nurtować musiały społeczność literacką
nowinki zagraniczne; niepodobna jest prawie pojąć, jakby zresztą Polska, tak przystępna dla obczyzny, w rzeczach smaku i literatury była zdołała zamknąć przystęp
ideom szerzącym się o ścianę. Kordon czy straż celna literacka, która by z takiego
zadania się wywiązała, byłaby wzorem niedościgłym dla graniczników rządów najsurowszych.23
Słowa te pochodzą z komentarza do wydanej w 1878 roku (od momentu
powstania w 1811 roku po raz pierwszy w całości) głośnej rozprawy Wężyka
O poezji dramatycznej 24. Rozprawy – należy uściślić – której publikację To20 O wątkach frenetycznych w twórczości Koźmiana zob. Ł. Zabielski, „Ukraiński smak”
w „Ziemiaństwie polskim” Kajetana Koźmiana, „Літературний процес. Методологія.
Імена. Тенденції” 2014, № 4, s. 44–53.
21 K. Koźmian, Ziemiaństwo polskie. Rękopiśmienna wersja poematu w pięciu pieśniach,
tekst odnalazł, opracował i uwagami wstępnymi oraz komentarzem historycznoliterackim opatrzył P. Żbikowski, skolacjonowanie tekstu, objaśnienia rzeczowe, filologiczne i historyczne M. Nalepa, Kraków 2000, s. 64–70.
22 O Mickiewiczu jako poecie klasyczno-romantycznym (pierwszy etap twórczości)
zob. m.in.: S. Dobrzyński, Klasycyzm w „Odzie do młodości” Mickiewicza, „Pamiętnik
Literacki” 1903, z. 2, s. 610–617; I. Chrzanowski, Chleb macierzysty „Ody do młodości”,
Warszawa 1920, s. 4–52; W. Borowy, W szkole klasycznej, w: tegoż, O poezji Mickiewicza; t. 1, Lublin 1958, s. 11–52; Z. Stefanowska, Próba zdrowego rozumu, Warszawa
1976, s. 26-41; D. Seweryn, „… jak tam zaszedłeś”. Mickiewicz w szkole klasycznej, Lublin 1997, s. 45–65.
23 S. Tomkowicz, Przyczynek do historii początków romantyzmu w Polsce, do druku przygotował i wstępem opatrzył S. Tomkowicz, „Archiwum do Dziejów Literatury i Oświaty
w Polsce” 1878, t. 1, s. 266.
24 Zob.: B. Czwórnóg-Jadczak, Polskie spory o tragedię. Zdanie sprawy o piśmie Franciszka
Wężyka „O poezji dramatycznej”. Maj 1814, w: Problemy tragedii i tragizmu. Studia
i szkice, pod red. H. Krukowskiej i J. Ławskiego, Białystok 2005, s. 273–282; A. Kowalczykowa, Zdławiony bunt młokosa, w: tejże, Wokół romantyzmu. Estetyka – polityka
– historia, t. 1: Pisma rozproszone i zarzucone, red. i oprac. A. Janicka i G. Kowalski, Białystok 2014, s. 327–333.
201
• Łukasz Zabielski •
warzystwo Przyjaciół Nauk zablokowało, co stanowi najbardziej chyba wymowny dowód tego, że już na początku drugiej dekady XIX wieku nowości
literackie płynące z krajów języka niemieckiego i z Anglii uznawano za realne
zagrożenie25.
Medium, za którego pośrednictwem nowinki ze świata europejskiej sztuki
przedostawały się do Księstwa Warszawskiego oraz Królestwa Polskiego, był
przede wszystkim teatr. Stał się on wkrótce motorem procesu ewolucyjnych
zmian w polskiej kulturze26. Procesu nieodwracalnego. Jak zauważyła Barbara
Czwórnóg-Jadczak: „Na początku XIX wieku, pod naporem nowych idei, wszelkie próby lansowania id e a ł u c z y s t e g o k l a s yc y z mu były niemożliwe:
rozumiał to doświadczony człowiek teatru, jakim był Wojciech Bogusławski,
odczuwał Wężyk”27. Podkreślmy: już w początkach XIX wieku klasycyzm
(w swym najczystszym wydaniu) stracił dominującą rolę w polskich salonach
i na scenach teatrów. Powody takiego stanu rzeczy są zresztą dość oczywiste:
teatr klasyczny – na co zwróciła uwagę Alina Kowalczykowa – już w drugiej
połowie XVIII wieku przestał być atrakcyjny. Repertuar oparty na sztukach
klasycystycznych był epigoński, powielał zbyt dobrze znane klisze i schematy28.
Widzowie domagali się nowości i ich oczekiwaniom stało się zadość. To właśnie obudziło i uaktywniło krytyków i recenzentów warszawskich.
Przywołajmy raz jeszcze słowa Czwórnóg-Jadczak: „W okresie przełomu
oświeceniowo-romantycznego w Polsce, inaczej niż w Niemczech czy we
Francji, dyskusje o dramacie jako gatunku nie odegrały szczególnie ważnej
25 Juliusz Kleiner skonstatował, że Towarzystwo Iksów powstało w tym samym roku,
w którym Ludwik Osiński objął kierownictwo Teatru Narodowego w Warszawie, to
jest w 1814. Była to wyraźna ofensywa zwolenników „francuskiego smaku” przeciwko rozpanoszeniu się w teatrze niemczyzny. W tym samym czasie Stanisław Kostka
Potocki wyartykułował pierwsze zdanie wymierzone bezpośrednio w romantyzm:
w satyrycznych wystąpieniach o Akademii Smorgońskiej wyśmiał filozofię inspirowaną myślą Immanuela Kanta, a jej przedstawicieli i zwolenników mianował „stanami mistyczno-romantycznymi” (zob. J. Kleiner, Sentymentalizm i preromantyzm.
Studia inedita z literatury porozbiorowej 1795–1822, Kraków 1975, s. 136).
26 Szczegółowo omawia to Ratajczakowa w przywoływanym już Wstępie do antologii Polska tragedia neoklasycystyczna, w podrozdziałach: Gatunek i jego przemiany (s. LXXIII–
–CIX) oraz Twórcy i dzieła (s. CIX–CXXXII).
27 B. Czwórnóg-Jadczak, Twórczość literacka Franciszka Wężyka, Lublin 1994, s. 63;
podkr. – Ł.Z.
28 Zob. A. Kowalczykowa, Teatr między epokami, w: tejże, Dramat i teatr romantyczny,
Warszawa 1997, s. 19–20. O tym, że twórczość klasycystyczna na polu tragediopisarstwa
zatracała czasami perspektywy myślowe i artystyczne, pisał już Julian Krzyżanowski (Historia literatury polskiej. Alegoryzm – preromantyzm, Warszawa 1964, s. 506–
–509). Zob. także: W. Szturc, Tragedia i jej zanikanie w literaturze polskiej XVIII i XIX
wieku. Kilka pytań i kilka odpowiedzi, w: Problemy tragedii i tragizmu, s. 99–104.
202
• Franciszek Wężyk – Edward Lubomirski •
roli”29. Zauważmy jednak, że to przecież popularność sztuk Shakespeare’a
i narosłych wokół nich dyskusji, a nie teksty krytycznoliterackie, jak na przykład Brodzińskiego O klasyczności i romantyczności, zmusiły Śniadeckiego
do zabrania głosu w sprawach estetyczno-filozoficznych. Schiller, Shakespeare,
a także bracia August Wilhelm i Friedrich Schleglowie jako teoretycy teatru
to inspiratorzy Wężyka, który pod wpływem studiów nad niemieckimi i angielskimi dziełami stworzył nowatorską rozprawę O poezji dramatycznej30.
To teatr Bogusławskiego stał się bezpośrednią przyczyną zawiązania się sławnego Towarzystwa Iksów31. Zresztą, kierownictwo teatru w 1814 roku powierzono Osińskiemu, aby odżegnać płynące z tego kierunku widmo romantyzmu. Osiński – ze względu na zdobywające coraz większą popularność sztuki
niemieckie i angielskie – dla równowagi zaczął tłumaczyć Jeana Baptiste’a
Racine’a oraz Pierre’a Corneille’a32. Koźmian z nieskrywanym żalem zwierzał
się przyjacielowi z bolesnej niemocy twórczej, twierdząc, że nie pisze dzieł
dramatycznych wyłącznie z powodu braku talentu i predyspozycji ku temu
rodzajowi sztuki33. Nieprzypadkowo też dramaty odegrały znaczącą rolę
w rozwoju polskiego romantyzmu – choć w tym przypadku mówimy o zjawisku oddalania się dramatu od teatru34. Czyż trzeba podkreślać, że Mickiewicz w latach dwudziestych XIX wieku, obok zbioru ballad i romansów,
równolegle stworzył II i IV część Dziadów? I wreszcie, również nieprzypadkowo, to sztuka dramatyczna, mówiąc ściślej: tragedia Faust Klingemanna,
29 B. Czwórnóg-Jadczak, Klasyk aż do śmierci…, s. 46.
30 Co ciekawe, Wężyk swoją rozprawę ukończył w roku 1811, czyli w tym samym, w którym ukazał się słynny Kurs literatury dramatycznej Augusta Wilhelma Schlegla, zbierający wykłady głoszone w Wiedniu w latach 1809–1810. Zob. S. Makowski, Narodziny romantyzmu w Warszawie, w: Między Oświeceniem a Romantyzmem. Kultura
polska około 1800 roku, red. nauk. J.Z. Lichański, przy współudziale B. Schultze i H. Rothego, Warszawa 1997, s. 186.
31 Zob. P. Żbikowski, Teatr i początki krytyki teatralnej w Polsce, „Pamiętnik Literacki”
2011, z. 4, s. 107–139; tenże, Pierwsze wystąpienia polskich klasyków w obronie swoich zasad i przekonań estetyczno-literackich, „Wiek Oświecenia” 2008, s. 55–68.
32 Na temat zdumiewającej kariery literackiej Osińskiego – zob. P. Żbikowski, Ludwik
Osiński, w: Pisarze polskiego oświecenia, t. 3, pod red. T. Kostkiewiczowej i Z. Golińskiego, Warszawa 1996, s. 205.
33 Uwagi tego typu wielokrotnie pojawiały się w jego korespondencji z Wężykiem (zob.
Korespondencja literacka Kajetana Koźmiana z Franciszkiem Wężykiem (1845–1856),
wyd. S. Tomkowicz, w: „Archiwum do Dziejów Literatury i Oświaty w Polsce” 1914,
t. 14).
34 Zob. A. Kowalczykowa, Dramat i teatr romantyczny, s. 5: „Narastające napięcia między
tymi dwiema dziedzinami sztuki [teatrem i dramatem – Ł.Z.] sprawiły, że romantyczny dramat stopniowo a manifestacyjnie się od teatru oddalał […]”.
203
• Łukasz Zabielski •
zauroczyła księcia Lubomirskiego w takim stopniu, że zdecydował się na przełożenie jej na język polski i poprzedzenie obszernym, zawierającym program
reformy polskiej sceny dramatycznej, wstępem35.
II
Franciszek Wężyk był zwolennikiem klasycyzmu w jego francuskim wydaniu – podobnie jak Stanisław Kostka Potocki, Ludwik Osiński czy Kajetan
Koźmian. Fundamentów tego modelu kultury nie zamierzał ani rozbijać, ani
tym bardziej negować. Dążył „jedynie” do zreformowania pewnych jego cząstek składowych. Żądał między innymi zmiany zbędnych i uwierających przepisów, takich jak zasada trzech jedności. Chciał też, by Shakespeare’a autorytatywnie i drogą oficjalną uznano za postać bez precedensu wybitną i godną
naśladowania. Postawę Wężyka przekonująco opisała Ewa Wąchocka:
Preromantyczna postawa Wężyka zaznaczyła się przede wszystkim w jego wypowiedziach teoretyczno-literackich, tragedie, aczkolwiek niepozbawione śladu wpływów ulubionych autorów (Shakespeare, Schiller), realizowały założenia i postulaty
wysuwane pod adresem tego gatunku, jakie głosiła normatywna poetyka okresu.36
Nie tylko o afirmację normatywnej poetyki okresu w tym przypadku
chodziło, ale ogólnie o akceptację oświeceniowych formuł kultury. Powód
odrzucenia rozprawy z 1811 roku przez Ludwika Osińskiego, Kajetana Koźmiana i Jana Tarnowskiego nie dotyczył ani rzekomo rewolucyjnego charakteru, ani zawartych tu zbyt daleko idących propozycji zmian i przekształceń.
Chodziło o to, że prezentowała odważną i zdecydowaną – choć też trafną
– krytykę niektórych prawideł francuskiego klasycyzmu37. W uzasadnieniu
odmowy publikacji deputacja Towarzystwa Przyjaciół Nauk skonstatowała:
„jakkolwiek słuszne są narzekania autora na wady sceny francuskiej” 38 – co
35 Zob. J. Ławski, Rok 1819. Pierwszy romantyczny program dramatu narodowego Edwarda księcia Lubomirskiego, w: Noc. Symbol – temat – metafora, t. 1: Wokół „Straży nocnych” Bonawentury, pod red. J. Ławskiego, K. Korotkicha, M. Bajki, Białystok 2011,
s. 293–330.
36 E. Wąchocka, Franciszek Wężyk, w: O dramacie. Wybór źródeł do dziejów teorii dramatycznych. Od Arystotelesa do Goethego, pod red. E. Udalskiej, Warszawa 1989, s. 712–713.
37 Wężyk notuje: „Sąd złożony z Osińskiego, Niemcewicza, Koźmiana i Jana Tarnowskiego nie przyjął mojej rozprawy dlatego, że zamiast zebrać w jedno istniejące dla
sztuki dramatycznej przepisy, poszedłem samoistnie przeciw takowym i że wbrew
dobremu smakowi zalecałem Szekspira młodzieży” (F. Wężyk, Żywot i pamiętniki,
w: Pisma Franciszka Wężyka. Poezje z pośmiertnych rękopisów, t. 2, Kraków 1878, s. 338).
Na temat kontrowersji wokół składu deputacji TPN, która odrzuciła rozprawę O poezji
dramatycznej – zob. B. Czwórnóg-Jadczak, Polskie spory o tragedię, s. 277.
38 Cyt. za: P. Chmielowski, Dzieje krytyki literackiej w Polsce, Warszawa 1902, s. 516.
204
• Franciszek Wężyk – Edward Lubomirski •
oznacza, że problemy poruszane przez Wężyka były aktualne i ówcześnie aż
nadto widoczne. Dlaczego więc rozprawa została odrzucona? Podyktowane
to było zapewne lękiem, który sparaliżował wówczas klasyków. Niepokojem
napawało pytanie o to, do czego doprowadzi najlżejsze choćby poluzowanie
sztywnego gorsetu reguł klasycystycznych, czyli de facto zgoda na realizację
niebezpiecznej idei klasycyzmu otwartego. Szczególnie, że krytycy i recenzenci warszawscy w tym samym czasie reformowali kulturę polską, korzystając ze ścisłych wytycznych zaczerpniętych z wzorców francuskich. Autor
rozprawy O poezji dramatycznej, jak się zdaje, mylnie zrozumiał intencje
osób, które zleciły mu tak ważką, a zarazem trudną pracę.
I jeszcze uwaga do kwestii wspomnianego lęku klasyków: Wężyk był zwolennikiem teorii stworzonych przez braci Schleglów. Wystarczyło poznać
niektóre tylko postulaty młodszego z nich, Friedricha, aby nabrać nieufności
i podejrzeń. W jednym z pierwszych wystąpień konstatował: „Anarchia, która
w teoriach estetycznych i w praktyce artysty jest tak dostrzegalna, rozszerza
się nawet na historię nowożytnej poezji, zaciera podziały, niweluje granice,
przyczynia się do pojmowania sztuki jako jedności”39. I to anarchii właśnie
obawiano się na salonach artystycznych Warszawy i Wilna. Wężyka udało się
powstrzymać, zablokować, zmusić do milczenia40. Na tyle skutecznie, że nawet
drukując swą rozprawę w kilkanaście lat później – w latach dwudziestych
XIX wieku 41 – autor wycieniował najradykalniejsze i najodważniejsze tezy,
pomijając między innymi ustęp o Shakespearze.
Wkrótce pojawił się jednak inny przedstawiciel eklektycznej wersji klasycyzmu, którego poglądy w pewnym zakresie sprzęgły się z postulatami
Wężyka, a wyłożone zostały w 1819 roku we Wstępie do polskiego przekładu
– popularnej w Niemczech – scenicznej adaptacji mitu Fausta, dokonanej przez
Klingemanna, dziś chyba najbardziej znanego jako autora Straży nocnych (1804)
publikowanych pod pseudonimem Bonawentura42. Twórcą polskiego przekładu
39 Cyt. za: A. Kowalczykowa, Teatr między epokami, s. 17.
40 Wężyk w liście do Koźmiana z roku 1846 pisał: „Gdym się ośmielił w poważnym gronie Towarzystwa Przyjaciół Nauk nadmienić o tym wielkim poecie [Shakespearze
– Ł.Z.], racz sobie przywieść na pamięć, jak byłem przyjęty z mym zdaniem przez areopag warszawski! Mam ja pod ręką piśmienne tego dowody. Poczytano mię za barbarzyńca […] powiedziałem sobie: ja głupi. I to mię zwracało z drogi, po której nieraz
miałem ochotę iść dalej” (Korespondencja literacka…, s. 37–38).
41 Fragmenty rozprawy O poezji dramatycznej opublikował Wężyk (usuwając uwagi dotyczące Shakespeare’a i zmieniając ton wypowiedzi) we wstępach do trzech tragedii: Gliński (Kraków 1821), Barbara Radziwiłłówna (Kraków 1822) i Bolesław Śmiały (Kraków 1822).
42 Zob. Bonawentura [A.E.F. Klingemann], Straże nocne, przeł. K. Krzemieniowa i M. Żmigrodzka, wstęp S. Dietzsch, M. Żmigrodzka, oprac. i red. J. Ławski, Białystok 2006.
205
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Jarosław Ławski
(Uniwersy tet w Biał ymstoku)
Czarny romantyzm
Augusta Antoniego Jakubowskiego
Nie ma ojczyzny, gdzie nie ma wolności. Słońce
nie wschodzi dla niewolnika, ziemia nie stroi się
dla niego; a jego pokarm zmienia się w truciznę.
August Antoni Jakubowski, Odezwa Komitetu
Polskiego w Paryżu do polskich emigrantów 1
U
życie, dzieło, czarny romantyzm
twory przynależne do nurtu czarnego romantyzmu w rozmaity
sposób są powiązane z biografią ich twórców. Można przyjąć, iż najlepsze literacko efekty osiągają ci pisarze, którzy umiejętnie łączą literacką konwencję, opartą na wzorcach wczesnoromantycznych podpatrzonych za granicą (George Gordon Byron, Walter Scott, Thomas Moore, powieść gotycka,
młody Victor Hugo), z głębokim uzewnętrznieniem wstrząsowych doznań
egzystencjalnych, które po jaspersowsku moglibyśmy nazwać sytuacjami granicznymi. Tak jest w Marii Antoniego Malczewskiego, Zamku kaniowskim
Seweryna Goszczyńskiego czy w Agaj-Hanie Zygmunta Krasińskiego.
O wiele mniej udane – z estetycznego punktu widzenia – wydadzą nam
się teksty wprawdzie zakorzenione w imaginacji autora, lecz zupełnie zależne
od konwencji, takie jak powiastki i powieści gotyckie młodego Krasińskiego,
1
A.A. Jakubowski, Odezwa Komitetu Polskiego w Paryżu do polskich emigrantów,
w: tegoż, Wspomnienia polskiego wygnańca / The Remembrances of a Polish Exile, wydanie polsko-angielskie, przekład, wstęp, redakcja tomu J. Ławski i P. Oczko, Białystok
2013, s. 100.
215
• Jarosław Ławski •
poezje wykorzystujące temat ukraiński: Józefa Bohdana Zaleskiego, Aleksandra Grozy czy Tadeusza Łady-Zabłockiego. Wreszcie nie zawsze szczęśliwe
efekty uzyskują pisarze dążący do pewnej dozy czarnoromantycznego „autentyzmu”. O dziwo, to ich tekstom zarzuca się konwencjonalizm, epigoństwo, chaos kompozycyjny i grandilokwencję.
Tak właśnie stało się, nie do końca słusznie, z ocenami Lesława Romana
Zmorskiego czy utworami twórców Cyganerii Warszawskiej, którzy wprost
nawiązywali do wczesnego „czarnego romantyzmu”, by przypomnieć artykuł [Malczewski zapomniany] Wiktoryna Zielińskiego, poezje Seweryna Filleborna czy Ojca Hilarego Włodzimierza Wolskiego2.
Jak trudno o jednoznaczne wnioski w kwestii związków biografii (lub egzystencji) z tekstem, pokazuje przykład arcydzieła z 1825 roku ustanawiającego
w polskim romantyzmie cały nurt – Marii Malczewskiego. Z jednej strony zarzucano jej hiperbajronizm, z drugiej dopatrywano się w niej najgłębszych
wyrazów przeżyć, traum, klęsk pisarza, uformowanych w liryczny strumień
poematu. W tym rozdwojeniu ocen są zgodne krytyka dziewiętnastowieczna
i historia literatury z przełomu XX i XXI wieku. W 1912 roku Władysław Dropiowski tak ujmował podmiotowy i obiektywny charakter liryzmu Marii:
Istotnie melancholia, skutek indywidualności poety i charakteru tła lokalnego, jest
najwybitniejszą cechą poematu. Liryzm, wypływający bezwiednie i niewidocznie,
łączy się tu w jednolitą całość z opisowością, osobisty nastrój poety wsiąka niejako
w fabułę, przesyca ją sobą, tworzy jak gdyby podkład muzyczny, który oddziaływa
niesłychanie na mało nawet wrażliwego czytelnika. Wszystko dostraja się tu do jednego tonu: obrazy natury, postaci działające, ich słowa, uczucia i bieg wypadków,
dość częste w końcu refleksje poety, pełne bólu, żalu, tęsknoty.3
Postrzegając Malczewskiego inaczej, bo w świetle mitu napoleońskiego,
konkluduje jednak Adam Mickiewicz w Prelekcjach paryskich, iż:
Malczewski, żołnierz wojsk narodowych z czasów cesarstwa, po upadku Napoleona
długo podróżował za granicą; umarł w Warszawie. Podobnie jak lord Byron, szukał
wrażeń w obcych krajach, w Szwajcarii i we Włoszech; w swym życiu tułaczym czytał autorów cudzoziemskich; szczególnie, jak się zdaje, przejął się poezjami Byrona.4
Równie wyraziste są opinie badaczy późniejszych, którzy pomimo różnic
w ujęciu proporcji między konwencją a egzystencją, nigdy nie ważą się na sądy
2
3
4
Zob. S. Kawyn, Wstęp, w: Cyganeria warszawska, oprac. i wybór S. Kawyn, Wrocław
2004.
W. Dropiowski, Wstęp, w: A. Malczewski, Maria. Powieść ukraińska, oprac. W. Dropiowski, Brody 1902, s. 15.
A. Mickiewicz, Wykład XXX, w: tegoż, Dzieła. Wydanie Rocznicowe, t. 9: Literatura
słowiańska. Kurs drugi, przeł. L. Płoszewski, oprac. J. Maślanka, Warszawa 1997, s. 381.
216
• Czarny romantyzm Augusta Antoniego Jakubowskiego •
deprecjonujące artystyczną wielkość Marii. Zdaniem Aliny Kowalczykowej,
Maria to forpoczta mistycznej fazy romantyzmu:
Przede wszystkim jednak fascynujące wydaje się stwierdzenie, że oto u progu naszego
romantyzmu istniała już możliwość wprowadzenia go w krąg nurtu mistycznego, wyrastającego z najświetniejszej, drezdeńskiej sztuki – czyli wprowadzenia takich niepokojących problemów, jakie pojawią się dopiero w latach czterdziestych w twórczości na
przykład Juliusza Słowackiego.5
Zupełnie z innej perspektywy postrzega tę kwestię badaczka czarnoromantycznej estetyki, Halina Krukowska, przekonując, iż: „Życie Malczewskiego
miało więc w sobie coś głęboko smutnego, przygnębiającego i tragicznego”6.
Dlatego – twierdzi uczona – „Nadrzędnym tematem Marii jest Tajemnica
Metafizyczna w najgłębszym, ontologicznym sensie tego słowa”7. Jak się wydaje, od „Tajemnicy” niedaleko do „mistyki” – tu zgodne byłyby obie badaczki.
Kwestia zdaje się trudna, jeśli nie niemożliwa do rozstrzygnięcia. Oceny literackiej wartości dzieł są bowiem (i będą…) różne. Na przykład w biografii Zmorskiego trudno znaleźć aż tak dojmujące przeżycia, które jednoznacznie kazałyby przekuwać egzystencjalne treści w estetykę pesymistycznego Lesława 8.
W poemacie dopatrywano się już w XIX wieku albo tromtadracji i epigoństwa,
jak czynił to Marceli Motty, autor pamfletu na Lesława9. Albo chciano w nim
widzieć dzieło na miarę i na nutę liryki takiego „nihilisty”, jak Giacomo Leopardi, albo poety-pesymisty w stylu Percy’ego Shelleya czy filozofa Philippa
Mainländera. Adam Rzążewski przekonywał, wspominając zmarłego pisarza:
Zmorski był człowiekiem, jak to już tylokrotnie powiedzianym było, nadzwyczaj zdolnym: sądząc z jego młodzieńczych porywów, współcześni, słusznie mu wielką rokowali sławę i widzieli go w rzędzie największych naszych geniuszów: ale czy to wskutek
tego, że w młodości nie odebrał od razu gruntownego ukształcenia; czy też może
zbytnia twórczość, objawiająca się zaraz w pierwszych latach życia: odciągnęła go od
5
6
7
8
9
A. Kowalczykowa, Antoni Malczewski i Drezno, w: tejże, Wokół romantyzmu. Estetyka
– polityka – historia, red. i oprac. A. Janicka, G. Kowalski, Białystok 2014, s. 149.
H. Krukowska, Ciemna strona istnienia w romantycznym poemacie Malczewskiego,
w: A. Malczewski, Maria. Powieść ukraińska, wstęp H. Krukowska i J. Ławski, Białystok 2002, s. 9.
Tamże, s. 14.
Podkreśla to Edward Pieścikowski: „Wreszcie dobrowolne ubóstwo jako narzucony
sobie styl życia: «chodzili umyślnie brudno i ubogo, zgiełk wielki robili nawet po ulicach» – wspomina Julian Bartoszewicz. Rzeczywiście nędza Zmorskiego wygląda podejrzanie, skoro zwierzył się Lenartowiczowi, iż ojciec jego «dusił pieniądze» i «na
fanty» pożyczał” (E. Pieścikowski, Poeta-tułacz. Biografia literacka Romana Zmorskiego, Poznań 1964, s. 14–15).
Wojtuś [M. Motty], De omnibus rebus et quibusdam aliis. List XXXVII, „Dziennik Poznański” 1866, nr 118, s. 141.
217
• Jarosław Ławski •
twardej i usilnej pracy; ale nie stworzył nam nic takiego, co by w zupełności godnym
było jego talentu. Zbytni zapał młodzieńczy, o którym powiadamy, że wyszumi z czasem, w nim nie wyszumiał nigdy i słusznie też powiada J.I. Kraszewski, ten wielki
znawca serca ludzkiego, w liście wyżej wspomnianym: „był w nim poeta, był zacny
i szlachetny młodzian, ale z młodziana nigdy nie wyrósł na męża”. Te słów kilka doskonale charakteryzują zmarłego.10
Warto raz jeszcze podkreślić, że dzieła czarnoromantyczne są ekspresją
i zarazem syntezą: wyobraźni poety, znanych i przekształconych konwencji
literackich (także tych poprzedzających romantyzm, jak osjanizm, gotycyzm,
libertynizm, poezja nocy i grobów) oraz w każdym przypadku odmiennych
doświadczeń egzystencjalnych. U Malczewskiego zmagania z losem to praktycznie całe życie, które zakończą: śmiertelna choroba (zapewne rak), niezwykły związek z Zofią Rucińską i zupełna towarzyska oraz finansowa ruina.
Nic dziwnego, że do biografii Malczewskiego nie nawiązał ani w ogóle, ani
w szczególe jego nieślubny syn, August Antoni Jakubowski (ok. 1816–1837),
publikując w Ameryce esej-sylwę The Remembrances of a Polish Exile (Wspomnienia polskiego wygnańca, Filadelfia 1835), w którym pomieścił znaczący
passus o Malczewskim jako jedynym godnym rywalu Mickiewicza, zaświadczając ów sąd przekładami czy raczej parafrazami dwóch fragmentów Marii
(ustęp V i XI z Pieśni I). Co więcej, Jakubowski nie napisał, że ów świetny rywal wieszcza, to jego ojciec.
Życie Jakubowskiego biegło osobliwym torem: był nieślubnym synem Antoniego Malczewskiego. Jak się przyjmuje, urodził się między 1814 a 1816 rokiem
(na grobie poety, znajdującym się do dziś w Northampton w Stanach Zjednoczonych, wyryto datę śmierci: 24 kwietnia 1837 roku i wiek: 21 lat)11. Nie jest
w chwili obecnej znane nazwisko jego matki12. Młody poeta kończył to samo
co ojciec Liceum Krzemienieckie. W czasie nauki odezwał się w nim duch patriotyczny i jako nastoletni chłopiec miał porzucić szkołę, by dołączyć do powstańców listopadowych w Królestwie Polskim. Po powstaniu powrócił do Galicji, gdzie schroniło się wielu Polaków. Tu w nieznanych okolicznościach, zapewne związanych z działaniami konspiracyjnymi i tak zwaną partyzantką
10 A. Rzążewski, Roman Zmorski. Kilka słów poświęconych pamięci zmarłego w dniu
18 lutego 1867 roku poety, „Biblioteka Warszawska” 1868, t. 1, s. 24–59.
11Zob. Aneks, w: A.A. Jakubowski, Wspomnienia…, s. 57 (fot. F. Zimnoch). Z informacji
wyrytej na nagrobku wynika, że pisarz miałby urodzić się w 1816 roku. Rodzi to kolejne pytanie: czy to możliwe, by udział w powstaniu listopadowym wziął już jako czternastolatek?
12 Jak sugeruje Ewa Modzelewska, matką poety miałaby być Franciszka Lubomirska.
Zob. E. Modzelewska, August Antoni Jakubowski. Poeta rozpaczy. Życie i twórczość,
Kraków 2015.
218
• Czarny romantyzm Augusta Antoniego Jakubowskiego •
Zaliwskiego, został w roku 1833 aresztowany przez władze austriackie wraz
z ponad dwustu innymi Polakami, stanowiącymi zagrożenie dla porządku
politycznego w Europie. Początkowo więzieni w twierdzy Brünn [Brno] na
Morawach, przeniesieni zostali następnie do Triestu, gdzie po śledztwie na
podstawie porozumienia Rosji, Austrii i Prus w Münchengrätz postawiono
ich przed wyborem – deportacja do Stanów Zjednoczonych Ameryki lub deportacja do Rosji, gdzie czekałby ich sąd, zesłanie. Około 235 osób wybrało
deportację do Ameryki, licząc wcześniej, że przyjmie ich Francja, kraj uważany za „serce rewolucji i poglądów liberalnych”13. Ta jednak odmówiła przyjęcia wygnańców. W Ameryce Jakubowski, z pomocą prezbiterian skupionych wokół pastora Williama Buella Sprague’a, szybko się zaaklimatyzował,
w ciągu roku nauczył się języka angielskiego, został nauczycielem języka francuskiego. Podjął jednak w 1836 roku niefortunną decyzję o podróży do Meksyku, gdzie osiadł jako oficer wojsk meksykańskich brat jego ojca, Konstanty
Malczewski (Constantino Pablo Tarnava de Malquesci). Jakubowski nie nawiązała serdecznych kontaktów ze stryjem. W czasie trudnej podróży do Meksyku zapadł na ciężką chorobę, która sprawiła, iż był „zdefigurowany garbem
na plecach”14. Po powrocie do Ameryki raz jeszcze podjął pracę nauczycielską,
uwielbiany przez swoje uczennice. Z nieznanych powodów, które przybliżają
tylko jego wiersze, popełnił 24 kwietnia 1837 roku samobójstwo w Northampton w stanie Massachusetts.
Tuż przed wyjazdem do Meksyku wydał Jakubowski pierwszą w Ameryce
książkę zawierającą tłumaczenia poezji polskiej na język angielski: The Remembrances of a Polish Exile (1835)15. Pisał to dzieło, nie dysponując biblioteką z polskimi książkami. Jest to więc jakby przypomniana, niepełna, pisana
z pamięci nie tylko historia literatury polskiej w zarysie, ale i kultury, a szczególnie dziewiętnastowiecznej historii Polski pod zaborami. Jakubowski wybrał nowoczesną formę niewielkiej, ale bogatej tematycznie książki, którą nazywać można esejem, a także sylwą, zbudowaną z następujących części: Dedykacja (wiersz To the Ladies of America), W.B. Sprague, Uwagi wstępne (wstęp
pastora polecający dziełko amerykańskim czytelnikom), Przedmowa, Szkic
o poezji polskiej, Historyczny szkic o oświacie w Polsce, Polscy kochankowie
13 A.A. Jakubowski, Przyczyny emigracji Polaków, w tegoż, Wspomnienia…, s. 95.
14 M. Rosienkiewicz, Wiadomość biograficzna o Jakubowskim, w: A.A. Jakubowski, Poezje, wydał z rękopisu i wstępem poprzedził J. Maślanka, Kraków 1973, s. 69.
15 Kwestia, gdzie ukazało się jej pierwsze wydanie, pozostaje jeszcze sporna – albo w Auburn, albo w Albany, albo w Filadelfii. Która z tych edycji była pierwsza, nie ma obecnie
pewności. Wymieńmy te publikacje: Packard and Van Benthuysen, Albany 1835, 69 s.;
Adam Waldie, Philadelphia 1835, 69 s.; Alen & Lounsbury, Auburn, New York 1835, 72 s.
219
• Jarosław Ławski •
(nowela), Przyczyny emigracji Polaków, Odezwa Komitetu Polskiego w Paryżu
do polskich emigrantów (autentyczna odezwa z XIX wieku), Dodatek zawierający krótką wzmiankę o Ukrainie i Podolu. Całość była przeplatana tłumaczeniami dzieł polskich na język angielski, których dokonał Jakubowski16. Jest to,
owszem, książka, której celem było przekazanie wiedzy o nieznanej Amerykanom kulturze polskiej. Miała więc cel popularyzatorski, doczekała się przynajmniej pięciu wydań i wznowień w dziewiętnastowiecznej Ameryce, wznowienia dwudziestowiecznego i licznych reprintów (print on demand). Raczej
nie łączyła się jednak z pracą nauczycielską – zawierała treści zbyt odległe od
tego, czego i program wymagał, i zalecały władze oświatowe. Do jej tonacji
należy pesymizm autora, żywioł politycznej polemiki. Niewątpliwie można
ją nazwać jednym z najbardziej niezwykłych owoców, jakie wydała misja edukacyjna Tadeusza Czackiego prowadzona w Liceum Krzemienieckim. Edukacja utrzymana była tu w duchu oświeceniowym i klasycystycznym. Oto wychowanek szkoły na wygnaniu w Ameryce spisał prawie z pamięci wiadomości o polskiej kulturze, historii, literaturze. Uczynił to tak dobrze, że książkę
czytali zarówno opiekujący się polskimi emigrantami Amerykanie, jak i Polacy, którym aklimatyzacja nie przychodziła wcale łatwo. Książka była niemal
w Polsce nieznana do 1930 roku, gdy równocześnie o Jakubowskim i jego dokonaniach przypomnieli Julian Krzyżanowski i Stanisław Pigoń17. W 2013 roku
przekład wydania z 1835 roku z Filadelfii wraz z tekstem angielskim ukazał
się w Naukowej Serii Wydawniczej „Czarny Romantyzm” 18.
Mamy oto sytuację niezwykłą – zapomniany w kraju „syn Malczewskiego”,
niewątpliwie tak jak ojciec należący do ukraińskiego nurtu („szkoły”) w literaturze polskiej, publikuje dziełko będące jego własnym rozliczeniem z wygnańczym życiem, które, jak zaczęło się w sposób niezwykły, tak skończyło tragicznie aktem samobójczym. Od czasu odkrywczej publikacji jego Poezji przez
16 W książce pomieszczono tłumaczenia następujących dzieł polskich: Mickiewicza (Pierwiosnek, pieśń Gustawa z Dziadów, pieśń o Wilii z Konrada Wallenroda, parafraza fragmentów Ksiąg narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego, drobny fragment wiersza
Do Matki Polki wykorzystany jako motto), Malczewskiego (fragmenty dwa z Marii),
wiersz Gdyby orłem być Maurycego Gosławskiego, Dziewczyna Juliana Korsaka, dumę
IV pt. Powstanie z Dum podolskich Tymona Zaborowskiego), dwa fragmenty poezji ludowej (z Podola i spod Krakowa), wreszcie dwa wiersze autorstwa samego Jakubowskiego (być może napisana od razu po angielsku Dedykacja i kończący cały tom utwór
Song, będący przekładem sonetu Kamieniec).
17 S. Pigoń, Syn Malczewskiego, „Ruch Literacki” 1930, nr 3; J. Krzyżanowski, A.A. Jakubowski. Syn Malczewskiego, w: tegoż, W świecie romantycznym, Kraków 1961; M. Dernałowicz, Antoni Malczewski, Warszawa 1967.
18 A.A. Jakubowski, Wspomnienia…
220
• Czarny romantyzm Augusta Antoniego Jakubowskiego •
Juliana Maślankę w 1973 roku budzi coraz większe zainteresowanie zarówno
badaczy, jak i czytelników, czego konsekwencją są wcale już liczne prace filologów o Jakubowskim, a nawet niepublikowana powieść biograficzna Juliusza
Łyskawy pod tytułem August Antoni Jakubowski19. Było to życie krótkie, niezwykle dramatyczne i burzliwe, robiące wrażenie nawet na tych współczesnych odbiorcach literatury, którzy niezbyt interesują się romantyzmem20.
Chciałbym tu przyjrzeć się kwestii niedrugorzędnej: mianowicie sposobowi, w jaki Jakubowski połączył „obiektywną” narrację o polskiej literaturze,
historii, oświacie, zupełnie nieznanych Amerykanom, z ekspresją własnego doświadczenia świata, które naznaczą: samotność, oderwanie od rodziców i rodzinnego Podola, areszt, deportacja, zdobywanie sobie miejsca w Ameryce,
przygnębienie, choroba, depresja i desperacja aktu samobójczego. Z jednej
strony, Wspomnienia polskiego wygnańca przynoszą ujętą w formę eseju, złożonego z dziesięciu części21, wiedzę o Polsce, jej kulturze, wiedzę dopełnioną
tłumaczeniami na angielski utworów Adama Mickiewicza, Antoniego Malczewskiego, Juliana Korsaka, Maurycego Gosławskiego, Tymona Zaborowskiego, poezji ludowej i w końcu własnych tekstów Jakubowskiego. Z drugiej,
są przejmującym wyznaniem egzystencjalnym – wyrazem osobliwej, jedynie
Jakubowskiemu właściwej odmiany pesymizmu, łączącego melancholię, delectatio morosa i pragnienie zemsty na zaborcach, którzy zniweczyli życie
narodu i tak wybitnej jednostki, jak Jakubowski.
esej i exodus
Pisarz ujmuje swe dzieło w kształt fragmentu, niedopełnionych „ułomków”,
„szkicu”22. „Zamierzałem napisać historię, a spisałem jedynie jej ułamki” – po19 Zob.: J. Maślanka, Poeta tragiczny, „Ruch Literacki” 1972, nr 5; E. Żuk, „The Remembrances of a Polish Exile” Antoniego Augusta Jakubowskiego, „Ruch Literacki” 1979, z. 5;
J. Ławski, W romantycznym mroku gwiazd. Wyobraźnia katastroficzna Augusta Antoniego Jakubowskiego, w: tegoż, Bo na tym świecie Śmierć. Studia o czarnym romantyzmie, Gdańsk 2008; tegoż, Głos „polskiego wygnańca” o Ukrainie w Ameryce w 1837 roku
po angielsku, „Ucrainistica” 2014, z. 12. Omówienie niepublikowanej, dostępnej
w wersji elektronicznej powieść Łyskawy – zob. M. Białobrzeska, Antoni Malczewski.
Literackie mitologizacje biografii, Białystok 2016.
20 Z. Wardziński, English Publications of Polish Exiles in the United States: 1808–1897, „The Polish Review” 1995, nr 4. Zob. także: J. Ławski, Siedem. O Auguście Antonim Jakubowskim, w: Nihilizm i historia. Studia z literatury XIX i XX wieku, pod red. M. Sokołowskiego i J. Ławskiego, Białystok 2009, s. 17–78.
21 Jak się wydaje, była to kompozycja optymalna, przystosowana do wymagań odbiorcy,
który niewiele wie o Polsce.
22 „Jednak nie mając księgozbioru, do którego mógłbym sięgnąć, a jedynie swoją własną pamięć, pisząc w języku, który znam w stopniu tylko niewielkim i wspierany tylko przez
221
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Sylwia Stępień
(Uniwersy tet Warszawski)
Romantyczna nuda
i nowoczesna świadomość
Adam Mickiewicz – George Gordon Byron
Próba paraleli
R
omantyczne ujęcie podmiotu prowadzi do nowoczesności1. Zgodnie
z określeniami Friedricha Schillera, Friedricha Wilhelma Josepha Schellinga i Georga Wilhelma Friedricha Hegla, człowiek nowoczesny to istota
wyalienowana i rozdarta wewnętrznie. Jak zauważa Maria Janion, „po epoce
kryzysu Oświecenia i Wielkiej Rewolucji Francuskiej – romantyzm usiłował
odnaleźć środki rekonstrukcji człowieka i zapoczątkował erę nowożytną,
dostarczając wzorów życia duchowego nowego typu”2. Jak się okazało, duchowość ta była zdominowana przez symptomy choroby wieku: samotność,
melancholię i nudę. Marek Bieńczyk właśnie w romantyzmie dostrzega początki nowoczesnego ujęcia melancholii3. Podobnie rzecz ma się z jej bliską
M. Werner, Wobec nihilizmu. Gombrowicz – Witkacy, Warszawa 2009, s. 63. Z nowszych
prac ujmujących to zagadnienie zob. także: Ch. Taylor, Źródła podmiotowości. Narodziny tożsamości nowoczesnej, przeł. M. Gruszczyński i in., oprac. T. Gadacz, wstęp
A. Bielik-Robson, Warszawa 2001; M. Janion, M. Żmigrodzka, Romantyzm i egzystencja.
Fragmenty niedokończonego dzieła, Gdańsk 2004; J. Ławski, Ironia i mistyka. Doświadczenia graniczne wyobraźni poetyckiej Juliusza Słowackiego, Białystok 2005; A. Bielik-Robson, Romantyzm. Niedokończony projekt. Eseje, Kraków 2008; M. Saganiak,
Człowiek i doświadczenie wewnętrzne. Późna twórczość Mickiewicza i Słowackiego,
Warszawa 2009; Romantyzm i nowoczesność, red. Michał Kuziak, Kraków 2009; Romantyzm w lustrze postmodernizmu (i odwrotnie), red. W. Hamerski, M. Kuziak,
S. Rzepczyński, Warszawa 2014.
2 M. Janion, Romantyzm a początek świata nowożytnego, w: tejże, Gorączka romantyczna, Warszawa 1975, s. 42–43.
3 M. Bieńczyk, Oczy Dürera. O melancholii romantycznej, Warszawa 2002, s. 17.
1
237
• Sylwia Stępień •
krewną – nudą. Nie przez przypadek nuda stała się jawnym aktem kulturowym dopiero w XVIII wieku4, będąc niejako reakcją na rozpad świata i wyczerpanie dotychczasowych wartości. Znudzenie stało się wyrazem buntu
i niezgody na wizję rzeczywistości, w której człowiek zajmuje pozycję podrzędną, a jego tożsamość podlega postępującej degradacji.
Ennui to doświadczenie nieobecności, zawieszenia, pustki, braku i całkowitego znudzenia światem. Przypomnijmy, że słowo wywodzi się od łacińskiego rzeczownika odium, esse in odio i dosłownie oznacza ‘obiekt nienawiści’. Zgodnie z definicją jest to stan przeciwny błogosławieństwu, łasce.
Człowiek znajdujący się w stanie ennui nie ma szans usłyszeć głosu Boga,
dręczy go podejrzenie, że Stwórca nie istnieje i że został pozbawiony jego
opieki5. Stąd już pozostaje tylko krok do Kierkegaardowskiego „albo-albo”
(bez Boga wszystko traci swoją rację bytu) i do nietzscheańskiego nihilizmu,
które – jak wiadomo –pozostają ważnymi komponentami nowoczesności6.
Zgodnie z ustaleniami Petera Tooheya7, istnieją dwa rodzaje nudy: nuda zwyczajna oraz nuda egzystencjalna. Nuda zwyczajna jest doświadczeniem tymczasowym, kojarzonym zazwyczaj z okresem dzieciństwa. Nuda egzystencjalna8 bywa nazywana chorobą filozoficzną, czyli chorobą duszy, i jest spokrewniona z takimi stanami, jak depresja, melancholia, monotonia, smutek,
acedia. Denis Diderot w swojej Encyklopedii (1755) zamieszcza definicję ennui,
którą opisuje jako:
Rodzaj nieprzyjemności, którego nie da się zdefiniować: nie jest to ani przygnębienie, ani smutek; jest to swego rodzaju brak jakiejkolwiek przyjemności spowodowany
nie wiedzieć czym w naszych narządach lub przedmiotach z zewnątrz, który miast
zajmować naszą duszę, wytwarza w niej jakąś niemoc lub niesmak, do których nie
sposób się przyzwyczaić.9
Warto również przypomnieć, że jednym z pierwszych twórców, który pisał
o nudzie, czyniąc z niej w ten sposób zjawisko kulturowe, był Michel de Montaigne. Uznał ją za przypadłość dręczącą ludzi nieświadomych ani siebie, ani
zasad rządzących światem. Jego zdaniem, zazwyczaj to właśnie brak samoświa4
5
6
7
8
9
P.M. Spacks, Boredom. The Literary History of a State of Mind, Chicago 1995, s. 30.
G. Batten, The Orphaned Imagination: Melancholy and Commodity Culture in English Romanticism, Durham 1998, s. 27.
M. Werner, dz. cyt., s. 12 i 17.
P. Toohey, Historia nudy, tłum. K. Ciarcińska, Warszawa 2012, s. 15–17.
Termin „nuda egzystencjalna” został wprowadzony przez niemieckiego socjologa Martina Doehlemanna (zob. tegoż, Langeweile? Deutung eines verbreiteten Phänomens,
Frankfurt am Main 1991).
Cyt. za: M.P. Markowski, L’ennui, ułamek historii, w: Nuda w kulturze, pod red. P. Czaplińskiego i P. Śliwińskiego, Poznań, s. 292.
238
• Romantyczna nuda i nowoczesna świadomość •
domości prowadzi do ennui. Radził, by unikać znudzenia poprzez zwrócenie
się do wnętrza i poszukiwanie pocieszenia w rozmowie z samym sobą. Nuda
stanowi zagrożenie tylko dla osób znajdujących się w bezruchu, w bezczynności. Podobną diagnozę postawił Blaise Pascal, stwierdzając, że istotą ludzkiej
natury jest poruszanie się między sprzecznościami, do których należą także
nuda i rozrywka, namiętność i jej brak. Nuda stanowi tylko jeden z biegunów ludzkiej duszy, pomiędzy którymi trzeba utrzymać równowagę, w przeciwnym razie człowiek pozbawiony divertissement zostaje przytłoczony pustką, samotnością, nicością. Pascal sądził, że tylko Stwórca potrafi wyrwać nas
z otchłani znudzenia. François de La Rochefoucauld i Jean de La Bruyère z kolei zmienili perspektywę i zaczęli poszukiwać przyczyn nudy nie we wnętrzu
człowieka, ale w jego otoczeniu10. Natomiast Voltaire i inni filozofowie oświeceniowi uważali zaś, że tylko praca (zatrudnienie ciała i umysłu), jest w stanie
uwolnić człowieka od ciężaru doświadczenia nudy. Człowiek istnieje po to, by
działać, brak zajęcia oznacza faktyczne unicestwienie bytu ludzkiego. Étienne
Pivert de Senancour, jako autor Obermanna, jest przekonany, że nuda pojawia
się w momencie, gdy człowiek zapomina o swoim wnętrzu, gdy nie jest w stanie pogodzić swojego istnienia wyobrażonego z tym rzeczywistym11.
Fredric Jameson zwraca uwagę, że ennui – obecne w literaturze zwłaszcza
w drugiej połowie XIX wieku – jest zjawiskiem, które narodziło się w początkach romantyzmu. Za najbardziej reprezentatywny przykład uznaje twórczość George’a Gordona Byrona, który połączył specyficzną odrazę do życia
z wyobcowaniem społecznym12. Marta Piwińska twierdzi, że tak naprawdę
każda romantyczna biografia zaczyna się od momentu nudy: „Bohater, który się nudził, zaczynał istnieć romantycznie. […] Ten moment powtarza się
w każdej romantycznej biografii na początku”13. Nuda stwarza romantykowi
niepowtarzalną okazję do wniknięcia w głąb siebie i niesie nadzieję na doświadczenie autentycznej egzystencji. Choć – jak pisze Norbert Jonard – istnieje rodzaj „oświeceniowego ennui”, które jest szczególnego rodzaju nieszczęściem14, to romantyzm jest momentem literackiej nobilitacji nudy. Już
Julia w Nowej Heloizie doznawała cierpienia ze szczęścia i w twórczości Jeana10 F. La Rochefoucauld, Réflexions ou sentences et maximes morales, éd. H. Truchet,
Paris 1967; J. de La Bruyère, Les Caractères ou les moeurs de ce siècle, éd. R. Garapon,
Paris 1962.
11 M.P. Markowski, dz. cyt., s. 295–301.
12 F. Jameson, The Vanishing Mediator; or, Max Weber as Storyteller, w: tegoż, The Ideologies of Theory: Essays 1971–1986, vol. 2: Syntax of History, London 1988, s. 6.
13 M. Piwińska, Zeszłowieczna nuda, w: tejże, Złe wychowanie, Gdańsk 2005, s. 95.
14 N. Jonard, L’ennui dans la littérature européenne : des origines à l’aube du XX e siècle,
Paris 1998, s. 54.
239
• Sylwia Stępień •
-Jacques’a Rousseau ten dziwny rodzaj cierpienia po raz pierwszy zyskał charakter artystyczno-literacki, prawdziwe studium nudy odnajdujemy jednak
dopiero u François-René de Chateaubrianda w jego powieściach René i Naczezi.
Chateaubriand wychodził z założenia, że życie to nuda, a przygody dzieją
się tylko w książkach, dlatego postanowił przetworzyć swoje życie w fakt literacki, pisząc Pamiętniki. Od tego też momentu literatura stała się przede wszystkim wyrazem „ja” podmiotu piszącego.
Wypunktowując te etapy rozumienia pojęcia nudy w literaturze europejskiej przełomu XVIII i XIX wieku, trzeba podkreślić, że nuda była także
udziałem zapisanej na kartach prywatnych listów egzystencji Adama Mickiewicza. Pierwszego niezwykle silnego ataku ennui Mickiewicz doznał podczas pobytu w Kownie. Młodego poetę najbardziej dręczyła monotonia codzienności. Nuda pojawiła się jako skutek następujących po sobie powtórzeń, których człowiek żadnym sposobem nie może uniknąć – ponieważ
życie wypełnia szereg powtarzalnych czynności, rytuałów, ceremonii, bez
których – co prawda – stałoby się nieznośnym chaosem15. Pisał o tym w liście do Józefa Jeżowskiego z listopada 1818 roku:
Wszystko po dawnemu – to pierwsze doniesienie. – Wszystko źle – to by wypadało z pierwszego samo przez się, ale ja tylko powiem – wszystko nie najlepiej. Nuda,
maruda, ociężałość, ospałość ett. […] Szpacjery się zamknęły, stąd nuda powiększyła
się znacznie, trzeba siedzieć w domu, myśleć, a nic nie wymyśla się dobrego. Demostenes był słaby i co się zrobiło, to się dużo pokasowało. Kilka dni temu był moment
nawet trochę szczęśliwszy; napisałem pół arkusza w przeciągu może dwóch kwadransów – ale zawsze wydaje mi się, żem znacznie sflaczał. I kiedy dawniej przeszłe
roboty zawsze po niejakim czasie wydawały się błahymi, teraz wydają się być lepszymi od teraźniejszych.
(XIV 74, 76)
16
Mickiewicz zauważa, że współmiernie do tego, jak zmniejsza się liczba zajęć
rozpraszających poczucie znudzenia („szpacjery się zamknęły”), człowiek
zostaje zmuszony do penetracji własnego wnętrza („trzeba siedzieć w domu,
myśleć”). Nuda – pisze Magdalena Bizior-Dombrowska – „okazuje się kon15 M. Zaleski, Nuda powtórzeń?, w: Nuda w kulturze, s. 47.
16 Fragmenty korespondencji Mickiewicza cytuję za wydaniem: A. Mickiewicz, Dzieła.
Wydanie Rocznicowe, t. 14: Listy. Część pierwsza: 1815–1829, oprac. M. Dernałowicz,
E. Jaworska, M. Zielińska, Warszawa 1998; t. 15: Listy. Część druga: 1830–1841, oprac.
M. Dernałowicz, E. Jaworska, M. Zielińska, Warszawa 2003; t. 16: Listy. Część trzecia:
1842–1848, oprac. M. Dernałowicz, E. Jaworska, M. Zielińska, Warszawa 2004; t. 17:
Listy. Część czwarta: 1849–1855, oprac. M. Dernałowicz, E. Jaworska, M. Zielińska, Warszawa 2005. W zapisie skrótowym cyfry rzymskie oznaczają numer tomu, arabskie
– numer strony.
240
• Romantyczna nuda i nowoczesna świadomość •
frontacją z własnym skazaniem na bycie, ujawniającą nudzącemu się podmiotowi jego uwięzienie w egzystencji i zawieszenie w świecie rozpoznanym
jako otchłań uniemożliwiającą odnalezienie punktu oparcia”17. Odosobnienie,
pozbawienie nowych bodźców, monotonia skłaniają do refleksji nad sensem
świata i celowością własnego istnienia. Wnioski, do jakich dochodzi człowiek
owładnięty uczuciem ennui, nie mogą być optymistyczne – prowadzą Mickiewicza do stanów depresyjnych, o czym pisze w liście do Filomatów z 26 stycznia 1820 roku:
A to życie, prace, zabawy są też same i podobno też same będą. Wynajdźcie więc sobie, kiedy możecie, którykolwiek z listów moich, zaraz po przybyciu, w septembrze
z Kowna do was pisanych. Ilekroć zechcecie wiedzieć o mnie, tylekroć list ów możecie przeczytać […].
Ale jak bywam tu nudny, zły, jednym słowem, nieszczęśliwy, tego wy nigdy, w Wilnie siedząc, nie pojmiecie. Jan I i Onufr, którzy ze wszystkich was wileńskich za stołem
Masy najnudniejsze prowadzą życie, równać się ze mną nie mogą, bo wyszedłszy z Masy,
już im nic na karku nie mula. […]. Przychodzę ze szkoły, prawie zawsze zgryziony
albo niesfornością, albo, co częściej, tępością uczniów – praca daremna – rzucam się
na łóżko i leżę z parę godzin, nic nie myśląc, tylko złując i kwasząc się. Czasem zaś
kwasy i złości tak wielkie, iż dosyć przydać dwie uncje jeszcze, żeby się zwariować lub
powiesić.
(XIV 98–99)
Poeta skarży się Jeżowskiemu w liście z 1 lutego 1823 roku na niewdzięczną
pracę, która nie przynosi mu satysfakcji i nie daje szansy samorozwoju. Jednak
w momencie, gdy jest od niej wolny, nuda atakuje go ze zwiększoną siłą: „Pobyt mój w Kownie jest dla mnie fatalnym i może być gorzej, ale co począć?
Jeśli mnie zatrudnienia nudzą; czasem dzień wolny bywa jeszcze nudniejszy”
(XIV 258).
Nuda prowadzi do zamknięcia człowieka w jej tylko właściwym porządku
czasowym. Nie jest on wówczas w stanie odróżnić przeszłości, teraźniejszości
i przyszłości. Wszystko wydaje się jednostajną, niemającą końca teraźniejszością, co poeta relacjonował Franciszkowi Malewskiemu w liście z czerwca 1822
roku: „Dziennik mojego życia i zatrudnień arcymonotonny i krótki; śpię, a częściej nie śpię, chodzę wiele, piszę wiersze i komentarze (do Zofiówki), a raczej
pisałem, bo teraz mniej coraz […]” (XIV 215).
Nuda jest zawsze związana z okolicznościami niezależnymi od cierpiącej
jednostki. Często prowadzi do zwątpienia w możliwość wpływu na bieg życia,
17 M. Bizior-Dombrowska, Nuda metafizyczna – dwa świadectwa (Słowacki i Witkacy),
„Acta Universitatis Wratislaviensis. Prace Literackie” 2010, s. 72. Zob. też tejże Nuda,
w: Słownik polskiej krytyki literackiej 1764–1918, pod red. J. Bachórza, G. Borkowskiej,
T. Kostkiewiczowej, M. Rudkowskiej, M. Strzyżewskiego [w druku].
241
• Sylwia Stępień •
do kryzysu tożsamości i poczucia wykorzenienia18:
Przywykłem do wielu rzeczy. Kowno staje się dla mnie domem, Wilno gościną, Nowogródek zagranicą. Dawniej duszą byłem w Wilnie. Teraz nie mam tam chęci jechać.
Przywykam do szkoły, bo mało czytam, mało piszę, często myślę i cierpię, a zatem potrzebuję zatrudnienia oślego. W wieczór gram w bostona w pieniądze, żadnych towarzystw
nie lubię, muzyki rzadko słucham, bez pieniędzy nie mam interesu grać w karty. (XIV 245)
Czytając powyższy fragment listu Mickiewicza do Malewskiego z 22 listopada 1822 roku, można odnieść wrażenie, że nadawca nie wie, kim jest, nie ma
pragnień, celów ani preferencji. Jest obojętny, jakby przestał już istnieć, utracił
tożsamość. Bizior-Dombrowska zwracając uwagę na graniczność doświadczenia nudy, zauważa, że:
nudzący się dostrzega możliwość niebycia, dostrzega świat taki, jakim on jest w istocie: znikomy, kruchy, chaotyczny, przypadkowy. Nuda prowadzi także do rozpoznania własnej egzystencji: ludzkiej słabości, ograniczenia i nietrwałości. W takim ujęciu
można mówić o nudzie jako autentycznej postawie egzystencjalnej, przeciwstawionej
życiu nieautentycznemu sprowadzającemu się do bezustannej ucieczki przed śmiercią,
iluzorycznego spojrzenia na świat, pogrążenia się w codzienności, która pomaga
oswoić się ze światem.19
W korespondencji Mickiewicza z okresu kowieńskiego nuda stanowi nastrojową dominantę. Nuda staje się przeznaczeniem poety, nie ma on żadnej
nadziei ani perspektyw na uwolnienie się z tego stanu. Mickiewicz pisał w cytowanym już liście do Malewskiego: „Byłem w Trokach, bawiłem z nim [z Józefem Jeżowskim – S.S.] dni kilka, pływaliśmy po jeziorze, chodziliśmy. Był
to początek septembra, koniec roku [szkolnego] przeszłego, a cały ten rok uważam za przyjemny epizod historii nudnej życia mojego” (XIV 246). Znudzenie poety wynika z monotonii egzystencji, dręczącej samotności, której nie
zawsze pożąda. Skarży się więc Tomaszowi Zanowi w liście z 22 listopada
1822 roku: „Moje życie fizyczne i moralne zawsze jest jednostajne. A jeżeli przyjęliście systemat zapomnienia o mnie, na cóż się zda zasmucać was doniesieniami, które nic w sobie pociesznego nie mają” (XIV 248).
Zesłanie do Rosji staje się okazją do chwilowego uwolnienia od monotonii dnia codziennego. Jednak, gdy tylko okres pobytu w Moskwie zaczyna się
przedłużać i mija pierwsza fascynacja nowością, nuda ponownie daje o sobie
znać, o czym donosi Antoniemu Edwardowi Odyńcowi w liście z 22 marca
1828: „W Moskwie zaczyna mi się przykrzyć. Zalescy, z którymi przeżyliśmy
18 A. Araszkiewicz, Melancholia Zuzanny Ginczanki, w: Nuda w kulturze, s. 126.
19 M. Bizior-Dombrowska, Śmiertelna nuda Krasińskiego, w: Zygmunt Krasiński. Dylematy egzystencji – problemy biografii, pod red. M. Bizior-Dombrowskiej, Toruń 2014, s. 46.
242
• Romantyczna nuda i nowoczesna świadomość •
lato, wyjechali niedawno; jedna znajoma moja i przyjaciółka świat pożegnała.
Jej strata w Moskwie bardzo mi dolegliwą była. Ucieknę stąd, jak wyrobię
pozwolenie” (XIV 452). Poczucie znudzenia i zniechęcenia potęguje melancholia spowodowana śmiercią znajomej. Nawet rytuał epistolograficzny nie
dostarcza odpowiedniej dawki rozrywki. W przeciwieństwie do okresu kowieńskiego poeta nie odczuwa w Moskwie potrzeby pisania listów. Wspomina
o tym, donosząc 14 grudnia 1827 roku Antoniemu Edwardowi Odyńcowi:
„Aleksander mnie każe pisać gwałtem i przynosi do łóżka papier. Nie mam
ochoty, bo jestem w kwaśnym humorze, odkładam na później” (XIV 438).
Z czasem poeta uświadamia sobie, że nuda, którą odczuwa, nie jest spowodowana jedynie monotonią i brakiem urozmaicenia. Zaczyna przeczuwać, że
jej podłoże ma znacznie bardziej złożony charakter. Chcąc uprzedzić reakcję
przyjaciela, podkreśla, że rodzaj doświadczanego obecnie cierpienia nie jest
rezultatem „samowolnego dręczenia się”, o które najwidoczniej miał podstawy podejrzewać go Jan Czeczot, któremu w liście z 4 grudnia 1822 roku
Mickiewicz relacjonował:
Zresztą ze mną po dawnemu. Jestem zdrów, ale często cierpię splin. Dziś nie spałem;
nie skutek to kaprysów lub samowolnego dręczenia się, ale nudy i wreszcie pierwiastku jakiegoś niespokojności, która mi z dawna życie obrzydziła, a przeciw której lekarstwa moralne nie służą.
(XIV 249)
Mickiewicz, opisując swój stan wewnętrzny, łączy nudę z „pierwiastkiem jakimś niespokojności”, co jasno pokazuje, że jej źródłem nie jest jedynie monotonia dnia codziennego. Co ma na myśli? Co może być przyczyną odbierającej
chęć do życia niespokojności, której nie potrafi, czy może nie chce zdefiniować? Jak wskazują nieudane próby leczenia uciążliwej dolegliwości, ma ona
podłoże filozoficzno-moralne. Według Arthura Schopenhauera spokój życia
zakłóca niekończąca się przemienność pragnień i zaspokojeń. Kolejne cele po
ich osiągnięciu okazują się czymś niewartym wysiłku, jednak tylko te dążenia
pozwalają schronić się przed wszechogarniającą nudą 20. Dlatego człowiek
nie ma szans zaspokojenia swoich potrzeb i jednoczesnego osiągnięcia spokoju ducha. Paraliżująca chęć działania i „niespokojność” moralna to jedne
z przejawów nowoczesnej świadomości.
Ten zestaw cytatów z przedlistopadowej epistolografii Mickiewicza warto skonfrontować z zapisanymi wcześniej świadectwami doświadczenia ennui
w korespondencji prywatnej Byrona. Przedstawiona tutaj próba paraleli między
Mickiewiczem a Byronem dowodzi, że romantyczna nuda była istotnym zjawis20 A. Schopenhauer, Świat jako wola i przedstawienie, tłum. J. Garewicz, t. 1, Warszawa
1994, s. 268.
243
• Sylwia Stępień •
kiem kulturowym w epoce romantyzmu i w pewien sposób decydowała o jego
specyfice. Nuda dręczyła Byrona od najmłodszych lat. Jako szesnastolatek
skarży się w liście z 2 kwietnia 1804 roku do przyrodniej siostry Augusty
na znudzenie, które go ogarnia, gdy przebywa w swoim rodzinnym domu:
Jeśli o mnie chodzi, nie cierpię Londynu, dym i hałas odbieram jako szczególnie nieprzyjemne, jednakże wolę je od tego nieznośnego miejsca, gdzie jestem prześladowany przez ennui i nie mam żadnego rodzaju rozrywek oprócz konwersacji z moją
matką, co czasami jest pouczające, ale nie zawsze przyjemne.
(BC I 17)
21
Jednak Byron nie próbuje nawet walczyć z poczuciem znudzenia. Przeciwnie, manifestuje swoją bezczynność. Opublikowanemu w tamtym czasie tomowi wierszy dał wymowny tytuł Godziny bezczynności (Hours of Idleness.
A Series of Poems, Original and Translated, 1807). Można odnieść wrażenie, że
bezczynność i próżnowanie są w owym czasie głównymi „zajęciami” poety.
Pisał w liście z 26 października 1807 do Elizabeth Pigot:
Jego dom jest dość nędzny, łajdacki. Chaos gry w kości i pijaństwa, nic poza hazardem i burgundem, polowaniem, matematyką i nowym rynkiem, zamieszkami i wyścigami, jak dotąd to istny raj w porównaniu z wieczną nudą Southwell. Och! Niedolo
nic nierobienia, poza uprawianiem miłości, przysparzaniem sobie wrogów i pisaniem
wierszy.
(BC I 58)
Podobne uwagi pojawiają się także kilka lat później w liście do Lady Melbourne z 10 października 1813 roku:
Piszę do Ciebie z melancholijnej posiadłości moich praojców, gdzie jestem tak znudzony, jak najdłużej nieżyjący z moich przodków. Nienawidzę rozwodzić się nad rzeczami nieodwołalnymi i nie stanę się teraz sentymentalistą.
(BC IV 51)
21 Fragmenty z korespondencji i pamiętników Byrona cytuję za wydaniem elektronicznym opracowanym przez Petera Cochrana, dostępnym online na stronie internetowej autora: Peter Cochran’s Website – Film Reviews, Poems, Byron… [dostęp:
2015-11-26]: <https://petercochran.wordpress.com/byron-2/byron/>: Byron’s Correspondence and Journals, vol. 1: From Newstead, Southwell, and Other Places in England: November 1799 – July 1809, ed. by P. Cochran; vol. 2: From The Mediterranean,
July 1809 – July 1811, ed. by P. Cochran; vol. 3: From London and Other Places in England, July 1811 – December 1812, ed. by P. Cochran; vol. 4: From London and Other
Places in England, 1813, ed. by P. Cochran; vol. 5: From London and Other Places in
England, 1814, ed. by P. Cochran (skrót: BC; cyfry rzymskie oznaczają numer tomu,
arabskie – strony; cytowane fragment podaję w tłumaczeniu własnym – S.S.) oraz
za wydaniem: G.G. Byron, Listy i pamiętniki, przeł. Z. Kubiak, S. Kryński, B. Zieliński, H. Krzeczkowski, M. Skroczyńska, Warszawa 1960 (dalej skrót: L, cyfry arabskie oznaczają numer strony).
244
• Romantyczna nuda i nowoczesna świadomość •
Byron, podobnie jak Mickiewicz, ucieczki od nudy szukał w twórczości,
w pisaniu, a przede wszystkim – w odczytywaniu listów od bliskich mu osób.
Jak na przykład od siostry Augusty:
Twoje listy i listy od jednego z przyjaciół z Harrow stanowią mój jedyny sposób walki
z nudą bytowania. Na miłość boską, napisz mi tak długi list, by zapełnił dwadzieścia
kartek papieru, pamiętaj, że to moje jedyne źródło przyjemności. Jeśli nie dasz mi dwudziestu kartek, to przynajmniej przyślij mi tak długi list, jak możesz, najszybciej, jak
potrafisz, to będzie mój czas, gdy otrzymam jeszcze jeden list z Southwell, i jak tylko
dotrę do Harrow, napiszę do Ciebie, wybacz mi, że nie piszę więcej, moja droga Augusto,
bo jestem przekonany, że będziesz wystarczająco zmęczona czytaniem tych narzekań.
(BC I 18)
Niektóre listy (jak ten z 10 sierpnia 1811 do Johna Hobhouse’a) zawierają
opisy coraz to nowych prób walki z nudą i samotnością:
Jestem bardzo samotny i powinienem myśleć o sobie z politowaniem, czy to nie z jakiejś histerycznej wesołości, której nie mogę ani uzasadnić, ani opanować, ale co
dziwne, śmieję się serdecznie i jestem pełny zdumienia samym sobą, gdy tego doznaję.
Próbowałem czytania i boksowania, i pływania, i pisania i wczesnego wstawiania i siedzenia do późna i wody, i wina i wielu innych nieskutecznych środków, i oto jestem,
nieszczęśliwy, ale nie na sposób „melancholijny czy dżentelmeński”.
(BC III 20)
Z czasem jednak Byron zaczyna coraz bardziej wątpić w to, że pozbycie
się uczucia znudzenia jest w ogóle możliwe, o czym donosi w liście z czerwca
1814 do Thomasa Moore’a:
Dostałem zaproszenie z Aston, ale chyba nie pojadę. Miałem także list od *** [Mary
Chaworth-Musters], chciałbym ją znów zobaczyć, bo nie widzieliśmy się całe lata;
a chociaż „światło, co nigdy więcej nie zabłyśnie”, zaszło, to nie jestem pewien, czy „jeden miły uśmiech jak dawne uśmiechy” nie sprawiłby, żebym na chwilę zapomniał
o „nudzie” „strumienia życia”.
(L 135)
Okazuje się, że stan ennui jest u Byrona permanentny – nuda romantyczna
okazuje się „nudą metafizyczną: zasadą istnienia, nieusuwalną cechą bytu”22.
Byron potrafi z nią żyć, lecz zdarzają się momenty, w których znudzenie staje
się nie do zniesienia. Jedynym rozwiązaniem, jakie mu przychodzi do głowy,
jest samobójstwo, ale – jak stwierdza z ironicznym dystansem – jest na to
zbyt leniwy. Tak napisał w swoim dzienniku pod datą 10 września 1813 roku:
Jestem bardziej ennuyé, aniżeli można to wyrazić w normalnych trybach tego ziewającego czasownika, który odmieniam bez przerwy. Towarzystwo, jak stwierdzam,
wcale nie wpływa na poprawę tego stanu rzeczy. Zbyt leniwy jestem na to, by się za22 M. Bizior-Dombrowska, Nuda metafizyczna…, s. 73.
245
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Katarzyna Fedorowicz
(Uniwersy tet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu)
Neognoza Jakuba Böhmego
a III część Dziadów Adama Mickiewicza
Wola, upadek człowieka i naśladowanie Chrystusa
monolog zagadkowego ducha a neognoza jakuba böhmego
W tradycji badań kwestią sporną pozostaje status zagadkowego Ducha, którego monolog kończy Prolog III części Dziadów1:
1
Juliusz Kleiner dowodził, że, zgodnie z wypowiedzią Ducha, człowiek posiada moc
oddziaływania na historię. W Prologu, zdaniem badacza, został przedstawiony problem psychiczno-moralny Konrada, jego pokusa posiadania władzy nad dziejami,
,,buntowniczy rozpęd Improwizacji”, a zatem Ducha można uznać za projekcję
osobowości Więźnia (J. Kleiner, Mickiewicz, t. 2: Dzieje Konrada, cz. 1, Lublin 1997,
s. 314). Według Stanisława Pigonia, Prolog kończy się monologiem dobrego ducha na
temat potęgi woli magicznej, poprzez którą jednostka może oddziaływać na siły przyrodzone i nadprzyrodzone (S. Pigoń, Objaśnienia, w: A. Mickiewicz, Utwory dramatyczne, oprac. S. Pigoń, Warszawa 1955, s. 497). Ponadto Pigoń w studium z lat dwudziestych XX wieku o części III Dziadów wskazywał, że wyobrażenie duchów dobrych
i złych Mickiewicz mógł zaczerpnąć z pism Emanuela Swedenborga (S. Pigoń, Przypuszczalny ślad Swedenborga w III części ,,Dziadów”, w: tegoż, Z epoki Mickiewicza. Studia i szkice, Lwów 1922, s. 141–161). Duch w Prologu, jak dowodził Wacław
Borowy, objawił prawdę o magicznej sile, którą w człowieku uaktywnia szatan bądź
Duch Święty (W. Borowy, ,,Dziady” a magnetyzm i teozofia, w: tegoż, Kamienne rękawiczki i inne studia i szkice literackie, Warszawa 1932, s. 124). Tajemniczy Duch, według badacza, jest stworzeniem nieokreślonym, przemawiającym językiem iluminatów,
teozofów i poezji, duchem ziemi (W. Borowy, O poezji Mickiewicza, t. 2, Lublin 1958,
s. 89–90. Badacz wskazał idee Johanna Baptisty van Helmonta jako źródło inspiracji
dla takiego wyobrażenia mocy człowieka). Czesław Latawiec stwierdził, że wyobrażenie mocy oddziaływania przez człowieka na historię w III części Dziadów Mickiewicz
251
• Katarzyna Fedorowicz •
Człowieku! gdybyś wiedział, jaka twoja władza!
Kiedy myśl w twojej głowie, jako iskra w chmurze,
Zabłyśnie niewidzialna, obłoki zgromadza,
I tworzy deszcz rodzajny lub gromy i burze;
Gdybyś wiedział, że ledwie jednę myśl rozniecisz,
Już czekają w milczeniu, jak gromu żywioły,
Tak czekają twej myśli – szatan i anioły:
Czy ty w piekło uderzysz, czy w niebo zaświecisz;
A ty jak obłok górny, ale błędny, pałasz
I sam nie wiesz, gdzie lecisz, sam nie wiesz, co zdziałasz.
Ludzie! każdy z was mógłby, samotny, więziony,
Myślą i wiarą zwalać i podźwigać trony.
(131)2
Zdaniem Wiktora Weintrauba, Duch wypowiada w dramacie myśl spirytualistyczną i heterodoksyjną, toteż nie może on być ani aniołem, ani także
szatanem, a jedynie rewelatorem uniwersalnej prawdy o mocy człowieka3.
Uczony wskazywał, że w widzeniu Księdza Piotra została przedstawiona wizja odkupiciela mającego moc wyższą niż Chrystusowa, a z taką przepowiednią ewolucji ludzkości Mickiewicz mógł zapoznać się podczas lektury pism
Saint-Martina. Ze stanowiskiem badawczym Weintrauba polemizował Jacek
Brzozowski, dowodząc, że Duch w Prologu odwołał się do Konradowego zniewolenia duchowego, marności myśli i kompleksu władzy, a zatem zapewne
jest on szatanem4. Badacz określił Więźnia mianem człowieka zniewolonego.
Zdaniem Haliny Krukowskiej, Duch w Prologu eksponuje rolę wewnętrznej
wolności człowieka, woli oraz jej mocy, a tym samym zapowiada wymiar
tragizmu w III części Dziadów 5. Natomiast Magdalena Dalman uznała zagad-
2
3
4
5
zaczerpnął z pism van Helmonta oraz Louisa-Claude’a de Saint-Martina. Ducha,
którego monolog kończy Prolog, należy uznać za istotę stojącą poza dobrem i złem,
istniejącą w sferze, w której człowiek czyni dobro lub zło (Cz. Latawiec, ,,Dziady” Adama
Mickiewicza. Nowe oświetlenie problemów, Poznań 1929, s­ . 26–27). Z kolei Henryk
Życzyński dowodził, że wypowiedź kończąca Prolog koresponduje z poglądami Paracelsusa na temat woli ludzkiej, spopularyzowanymi przez Johanna Wolfganga Goethego,
zaś zagadkowy Duch to duch samego Konrada, który uświadamia sobie własną moc
(H. Życzyński, ,,Dziady” drezdeńskie Mickiewicza. W setną rocznicę, Lublin 1932, s. 43–44).
Wszystkie cytaty z III części Dziadów pochodzą z wydania: A. Mickiewicz, Dziady.
Część III, w: tegoż, Dzieła. Wydanie Rocznicowe, t. 3: Dramaty, oprac. Z. Stefanowska, Warszawa 1995. Po cytacie w nawiasie podaję numer strony.
W. Weintraub, Zagadkowy Duch w Prologu ,,Dziadów” części III, ,,Roczniki Humanistyczne” 1976, z. 1, s. 219–223.
J. Brzozowski, O Prologu ,,Dziadów” drezdeńskich i jego zagadkowym Duchu, w: tegoż, Odczytanie znaczeń. Studia o poezji Mickiewicza, Łódź 1997, s. 121–184.
H. Krukowska, ,,O nocy cicha skąd przychodzisz?” Adama Mickiewicza ,,Dziady” część III,
w: tejże, Noc romantyczna. Mickiewicz, Malczewski, Goszczyński. Interpretacje, Biały-
252
• Neognoza Jakuba Böhmego a
III
część Dziadów… •
kowego Ducha za istotę złą, która dążyła do powstrzymania zainicjowanej
w Prologu przemiany bohatera poprzez wskazanie mu siły myśli i możliwości
walki z Bogiem6. Mickiewiczolodzy (oprócz Weintrauba) wypowiedź Ducha
w Prologu łączyli z upadkiem Konrada i nie interpretowali jej w kontekście
całego dramatu.
Duch twierdził, że człowiek ma możliwość ukierunkowania woli ku dobru
lub ku złu. Zagadkowy bohater z Prologu nie wskazywał, czy myśl ludzka rodzi się za sprawą Boga bądź szatana, a jedynie, że powstaje w umyśle i ukonstytuowana staje się przedmiotem zabiegów boskich oraz szatańskich. Jednocześnie Duch diagnozuje, iż człowiek (niedookreślony adresat wypowiedzi,
uniwersalna jednostka, ludzie w momencie historycznym powstania dramatu
bądź sam Konrad) nie jest świadomy metafizycznego znaczenia woli. Poprzez
myśl ludzkość uczestniczy w walce dobra ze złem, partycypuje w działaniach
Boga lub szatana, decyduje o losach historii. Więzień w Prologu wątpił, aby jego
myśl mogła zamanifestować się w świecie, natomiast wolności nie pojmował
jako sposobu ukierunkowania jej ku dobru i złu oraz uczestniczenia poprzez
nią w dziejach absolutu. Dla bohatera wolność oznaczała możliwość pełnej
autoekspresji podmiotu, niemożliwej na wygnaniu i bez kontaktu ze wspólnotą narodową. Większość mickiewiczologów wskazane w Prologu dysponowanie przez człowieka władzą nad historią łączyło z żądaniem przez Konrada
rządu dusz, chociaż Duch nie wskazał konkretnego sposobu, w jaki jednostka
poprzez wolę może decydować o losach historii. W scenie V zostało przedstawione wyłonienie się odkupiciela z dziejów prześladowanej Polski i upadku
powstania listopadowego, wykrystalizowanie się jednostki lub zbiorowości
posiadającej moc skutecznego działania w historii i stanowiącej kwintesencję
boskości.
Zarysowana przez Ducha wizja woli istniejącej przed jakimkolwiek bytem,
możliwości jej ukierunkowania ku dobru bądź złu oraz wpływania poprzez
nią na dzieje absolutu koresponduje z neognostyckimi koncepcjami Jakuba
Böhmego7. Mistyk ze Zgorzelca rozwinął i zradykalizował poglądy na temat
6
7
stok 1985, s. 192–913.
M. Dalman, Bóg i człowiek w świecie III części ,,Dziadów” Adama Mickiewicza, Gdańsk
2008, s. 69.
Zofia Stefanowska zauważyła, że choć nie wiadomo, kiedy Mickiewicz zapoznał się
z neognostycznymi wykładniami autora Aurory, to kosmogoniczne motywy zawarte
w Improwizacji wskazują na zetknięcie się poety z pismami teozofa już w latach dwudziestych. Mistyk ze Zgorzelca rozwinął i zradykalizował poglądy na temat woli anonimowego autora Teologii niemieckiej, nazywanego Frankfurtczykiem (Z. Stefanowska, Historia i profecja. Studium o ,,Księgach narodu i pielgrzymstwa polskiego” Adama
Mickiewicza, Warszawa 1962, s. 248). Najważniejsze, warte odnotowania prace na te-
253
• Katarzyna Fedorowicz •
woli anonimowego autora Teologii niemieckiej, nazywanego Frankfurtczykiem8. Ten mnich w piętnastowiecznym traktacie utożsamił wolę z istnieniem
(Wesen). Frankfurtczyk, za Mistrzem Eckhartem, ujmował strukturę Wesen
dialektycznie i rozróżniał jej dwa bieguny: pierwszy to Bóg potencjalny, a zarazem niezaktualizowany, istnienie samo w sobie, drugi zaś – Bóg aktualizujący się w stworzeniu9. Stwórca jako potencja aktualizująca się posiada dwa
momenty: Boga ze stworzeniami bezrozumnymi (boskość aktualizująca się
w sposób niedoskonały) oraz Boga-człowieka, w którym potencja urzeczywistnia się w sposób rozumny i wolny poprzez jednoczenie się w pełni z Bogiem
jako istnieniem samym w sobie. Zdaniem badaczy, w Teologii niemieckiej można odnaleźć niewyrażoną expressis verbis tezę o konieczności powstania świamat związków twórczości Mickiewicza ze spekulacjami neognostyczymi Böhmego to:
R.M. Blüth, ,,Chrześcijański Prometeusz”. Wpływ Böhmego na koncepcję III części
,,Dziadów”, w: tegoż, Pisma literackie, oprac. P. Nowaczyński, Kraków 1987; M. Burta,
Adam Mickiewicz i Jakub Boehme, w: Adam Mickiewicz i kultura światowa. Materiały
Konferencji Międzynarodowej Grodno-Nowogródek, 11–17 maja 1997, pod red. J. Bachórza, t. 2, Gdańsk 1998; taż, Reszta prawd. ,,Zdania i uwagi” Adama Mickiewicza,
Warszawa 2005; M. Masłowski, ,,Zdania i uwagi” Adama Mickiewicza. Mądrość i samotność, ,,Pamiętnik Literacki” 1998, z. 4; L. Siemieński, Religijność i mistyka w życiu
i poezji Adama Mickiewicza, Kraków 1871; H. Szucki, Mickiewicz a Böhme. (Przyczynki do mistyki polskiej), ,,Pamiętnik Literacki” 1929; S. Pigoń, Autograf ,,Zdań
i uwag”, Wilno 1929; J. Prokopiuk, Adam Mickiewicz o Böhmem, w: Wpływ myśli hermetycznej Jacoba Boehmego na życie i twórczość Adama Mickiewicza oraz jej współczesna
recepcja, pod red. L. Górnickiego, Wieluń 2011. Wywody na temat böhmizmu opieram
na następujących pracach: J. Böhme, Aurora, czyli Jutrzenka o poranku, przeł. A. Pańta,
Zgorzelec 1998; tenże, Ponowne narodziny, przeł. J. Kałążny, A. Pańta, koment. A. Mickiewicz, Poznań 1993; tenże, Mysterium ziemskie i niebieskie, przeł. J. Jankowski, Wieluń 2008; tenże, Teozoficzne okólniki, przeł. A. Pańta, Zgorzelec 2005; tenże, Żyjąc
w prostocie Chrystusa. Antologia, Wieluń 2008; J. Garewicz, Wprowadzenie w metafizykę Jakuba Böhmego, ,,Archiwum Historii Filozofii i Myśli Społecznej” 1987; J. Kosian, Mistyka Śląska. Mistrzowie duchowości śląskiej. Jakub Böhme, Anioł Ślązak i Daniel Czepko, Wrocław 2001; B. Markiewicz, B. Szymańska, Od mistycyzmu do symbolizmu (Jakub Boehme i Emanuel Swedenborg), Wrocław 1985; J. Piórczyński, Absolut,
człowiek, świat. Studium myśli Jakuba Böhmego i jej źródła, Warszawa 1991; G. Wehr,
Jakob Böhme, przeł. J. Prokopiuk, Wrocław 1999.
8 J. Piórczyński, dz. cyt., s. 78–80; P. Augustyniak, Istnienie jest Bogiem, ja jest grzechem.
Theologia deutsch i początki niemieckiej filozofii, Warszawa 2013, s. 19–20, 248–249;
G. Wehr, dz.cyt., s. 156. Böhme w XVII wieku stworzył zbiór ćwiczeń i medytacji pod
tytułem Der Weg zu Christo. W Polsce wydano wybór fragmentów z tego zbioru zatytułowany Żyjąc w prostocie Chrystusa. Poglądy Böhmego na temat naśladowania
Chrystusa przejął i rozwinął Saint-Martin (G. Wehr, dz. cyt., s. 149).
9 P. Augustyniak, dz. cyt., s. 50 i 193–258. Zob. Frankfurtczyk, Teologia niemiecka,
przeł. P. Augustyniak, Warszawa 2013. Autor Teologii niemieckiej wyróżniał także Boga
jako boskość stanowiącą bezgruntowość istnienia, z której wyłoniło się stworzenie.
254
• Neognoza Jakuba Böhmego a
III
część Dziadów… •
ta dla ukonstytuowania się Boga, którą należy uznać za heterodoksyjną10. Człowiek posiada wolę, w której wola boska istnieje jako potencja do zrealizowania.
Jednostka poprzez naśladowanie Chrystusa wchodzi w obszar unio mystica,
a tym samym we własnej woli urzeczywistnia wolę boską, a przez to odnajduje
swoją immanencję w boskości. Natomiast, przypisując sobie odrębne istnienie,
człowiek popełnia grzech annemen (wywyższenia się), bycia „sobnością” (Selbheit), posiadania własnej istoty (Ichheit), władania rzeczami wobec siebie odrębnymi i własną osobą, czyli „mojości” (Meinheit). O ile dla Frankfurtczyka
wolność oznaczała ukierunkowanie woli ku dobru, o tyle dla Böhmego wiązała się także z wyborem pomiędzy partycypacją w działaniach Boga bądź szatana11. Jan Garewicz dowodził, że wola w ujęciu Böhmego stanowi ślepe, nieukierunkowane dążenie, natomiast jej wolność oznacza, że człowiek może się
poprzez nią zwrócić ku dobru bądź złu. Jednostka zgodnie z wykładniami
böhmistycznymi ,,ma wolny wybór pomiędzy drogą Lucyfera i Jezusa”12. Dla
niemieckiego teozofa, podobnie jak autora Teologii niemieckiej, poprzez naśladowanie Chrystusa człowiek zwraca się ku dobru, uczestniczy w boskości
(a właściwie jednoczy się z nią) oraz staje się podmiotem mistycznego doświadczenia. Zdaniem Böhmego, jednostka poprzez ukierunkowanie woli ku
dobru bądź złu decyduje nie tylko o losach własnych, ale także świata, gdyż
staje się elementem boskich lub antyboskich sił w odwiecznej walce pomiędzy Bogiem a szatanem. Jak zauważa Józef Piórczyński, według wykładni
böhmistycznych:
Bóg jest w takiej samej sytuacji jak szatan i duch świata widzialnego. Każdy z nich
musi oczekiwać na ludzkie decyzje. To, co najważniejsze w dziejach bytu, dokonuje
się za sprawą człowieka. […] z mocy ludzkiej wolności dochodzącej do skutku działanie decyduje o losie całego bytu.13
Zdaniem autora Aurory, człowiek partycypuje w siłach boskich poprzez
podporządkowanie własnej woli Bogu, co sprowadza się do naśladowania
Chrystusa, uobecniania w swojej egzystencji jego doświadczeń. Bogoczłowieczeństwo stanowi kontynuację zbawienia świata, rozpoczętą przez Jezusa pojmowanego jako Bóg-człowiek.
10 Tamże, s. 207.
11 Mickiewicz w rozprawie o autorze Aurory z lat pięćdziesiątych uznał wolę w böhmizmie za ,,akt niezależny Ducha, przychodzącego do samowiedzy (A. Mickiewicz, Komentarz, w: J. Böhme, Ponowne narodziny, s. 174). Jego sposób pojmowania woli w pismach neognostyka jest bliski ujęciu wolnej woli w Teologii niemieckiej.
12 J. Garewicz, Jakuba Böhme spotkanie z Bogiem, ,,Znak” 1988, nr 12, s. 60.
13 J. Piórczyński, dz. cyt., s. 264.
255
• Katarzyna Fedorowicz •
Określenie statusu ontologicznego tajemniczej postaci z Prologu wymaga
rekonstrukcji wizji woli wpisanej w dramat Mickiewicza. W niniejszym szkicu
zostanie rozpatrzony problem upadku Konrada oraz imitatio Christi najprawdopodobniej przedstawiony w widzeniu Księdza Piotra. Tym samym zostanie
rozważona kwestia statusu ontologicznego zagadkowego Ducha oraz podobieństwa pomiędzy heterodoksyjnymi spekulacjami neognostycznymi Böhmego a wizją religijną zawartą w III części Dziadów.
konradowe ukierunkowanie woli ku złu
a neognostyczne koncepcje jakuba böhmego
Renesansowi myśliciele rozwinęli pitagorejsko-platońską wizję machina
mundi jako tętniącego życiem organizmu14. W dobie odrodzenia filozofowie
dowodzili istnienia analogii pomiędzy makrokosmosem rozwijającym się
wokół boskiego środka a mikrokosmosem ludzkim, duszą rozrastającą się z promieniejącego punktu i kreującą swoją sferę oddziaływania, zawierającą w sobie wszystkie potencjalności stworzenia oraz różnorodność form15. Kosmologia
Böhmego stanowiła kontynuację renesansowych spekulacji na temat wszechświata, natury i Boga. Według Piórczyńskiego romantyczne wizje makro- i mikrokosmosu w sposób mniej lub bardziej bezpośredni były zapożyczone z nauk
myśliciela ze Zgorzelca i ich zwolenników (zwłaszcza Louisa-Claude’a de SaintMartina i Franza von Baadera)16. Georges Poulet dowodził, że europejski romantyzm charakteryzuje się przekonaniem o istnieniu centralitas myśli, czyli
pojmowaniem człowieka jako centrum (dzięki aktywności myśli ludzkiej) oraz
okręgu (dzięki nieskończonej zawartości owej myśli)17. Zdaniem badacza, romantycy (za Böhmem i kontynuatorami jego myśli) poszukiwali w umyśle nie
tylko boskiej genezy stworzenia, ale także geniuszu oraz samego Boga.
W Improwizacji Konrad dokonuje aktu wykreowania i przekroczenia natury, który przypomina Böhmowską wizję działań Boga. W scenie I Więzień
jest ogarnięty pragnieniem zemsty oraz gniewu, a zatem stanów charaktery14 S. Świeżawski, Dzieje filozofii europejskiej XV wieku, t. 5: Wszechświat, Warszawa 1980,
s. 383–385.
15 G. Poulet, Pisarze i przestrzeń, w: tegoż, Metamorfozy czasu. Szkice krytyczne, przeł.
W. Błońska, D. Eska, A. Siemek, A. Stepnowski, P. Taranczewski, Warszawa 1977,
s. 366–367.
16 J. Piórczyński, dz. cyt., s. 29–30. Autor L’Homme de désir stwierdził: „Podziwiałem, jak
źródło wszechrzeczy ożywia wszelką istotę ludzką i nasyca ją ogniem nieugaszonym,
początkiem wszelkiego ruchu. Każda istota tworzy jakby centrum, w którym odbijają się wszystkie punkty jej własnej sfery” (cyt. za: G. Poulet, dz. cyt., s. 436).
17 Tamże, s. 439–446.
256
• Neognoza Jakuba Böhmego a
III
część Dziadów… •
stycznych dla woli w pierwszym principium w ujęciu Böhmego. Myśliciel ze
Zgorzelca twierdził, że Stwórca powołał do istnienia naturę, aby w niej ukonstytuowała się Jego boskość, natomiast wyobraźnię pojmował jako domenę
nieskończoności. Poprzez wyobraźnię człowiek może uczestniczyć w boskim
bądź szatańskim fiat. W scenie II bohater tworzy pieśń podobną do wyobrażeń harmonia mundi, z którą identyfikuje się, a zarazem twierdzi, że ją przekracza. Zdaniem Włodzimierza Szturca, Konrad pragnie wejść w harmonię
kosmosu, aby odnaleźć tam duchowe principium, wyższe od doczesnego życia18. Bohatera, według badacza, transcendentuje historyczno-egzystencjalna
sytuacja. Bóg, zgodnie z wykładnią autora Aurory, jest transcendentalny względem natury, a jednocześnie manifestujący się w niej. Konrad, jak dowodził
Bolesław Oleksowicz, podkreślał, że źródła jego natchnienia istnieją w nim
samym, nie zaś w Stwórcy, a do tworzenia potrzebne są jedynie moce własnego ducha19. Zdaniem bohatera, jego akt twórczy jest naśladowaniem aktu kreacyjnego Boga. Trzykrotnie przedstawia on naturę jako oddzieloną od Stwórcy,
upatrując w niej jednocześnie manifestację Jego istoty: „Ty Boże, ty naturo!
dajcie posłuchanie. – / Godna to was muzyka i godne śpiewanie” (157); „Ja
czuję nieśmiertelność, nieśmiertelność tworzę, / Cóż Ty większego mogłeś
zrobić – Boże?” (158); „Odezwij się – bo strzelę przeciw Twej naturze” (165).
Lukrecjusz, myśliciel wymieniony w scenie III jako reprezentant szatana,
w dziele De rerum natura dowodził, że człowiek może odnieść triumf nad naturą i równać się z bogami, którym cześć oddaje jedynie z powodu swoich
lęków i pesymistycznej wizji własnej osoby20. Co więcej, nawoływał do odrzucenia teologii na rzecz poznawania rzeczywistości poprzez prawdy serca. Natomiast zdaniem Böhmego, w pierwszym principium wola pochodząca z Ungrund pragnie natury, gdyż tylko w niej może zamanifestować swoją istotę.
Z kolei boskość do ukonstytuowania siebie i przezwyciężenia zła tkwiącego
w Ungrund potrzebuje natury jako swojego dynamicznego bytu. W Prologu
Więzień wyraził zarazem pragnienie, jak i niemożność dokonania aktu twórczego. W Improwizacji wyłonienie się ,,pieśni” z myśli bohatera przypomina
stworzenie natury według Böhmego, gdyż wykreowanie dzieła poprzedzone
jest przeżyciem wściekłości i pragnieniem poznania, a zatem doświadczeniem
18 W. Szturc, Idea ,,wielkiej całości”. Od oświecenia ku romantyzmowi, w: tegoż, O obrotach sfer romantycznych. Studia o ideach i wyobraźni, Bydgoszcz 1997, s. 20–21.
19 B. Oleksowicz, ,,Kładę me dłonie na […] szklanych harmoniki kręgach”, w: tegoż,
„Dziady”, historia, romantyzm. Studia i szkice, Gdańsk 2008, s. 176.
20 G. Reale, Historia filozofii starożytnej, t. 3: Systemy epoki hellenistycznej, przeł. E.I. Zieliński, Lublin 1996, s. 294–297. Zob. Tytus Lukrecjusz Karus, O rzeczywistości, przeł.
A. Krokiewicz, Wrocław 1958.
257
• Katarzyna Fedorowicz •
jakości woli charakterystycznych dla pierwszego princpicium w ujęciu neognostyka ze Zgorzelca. Konrad tworzy ,,pieśń”, którą określa jako manifestację posiadanej przez siebie mocy oraz istoty, a równocześnie utożsamia ją
z naturą (zarazem własną i boską), oraz pragnie przekroczyć swoje dzieło.
Mickiewicz w Improwizacji przedstawił znane w kulturze europejskiej od czasów renesansu i rozwinięte przez Böhmego oraz kontynuatorów jego myśli
wyobrażenie boskiego elementu istniejącego w człowieku, z którego wyłania
się mikrokosmos, stanowiący bosko-ludzką sferę oddziaływania, pełną różnorodnych form i potencjalności. W postępowaniu Więźnia można zauważyć
elementy naśladowania aktu stwarzania świata. Konradowa imitatio Dei nie
prowadzi jednak do zjednoczenia ze Stwórcą, wręcz przeciwnie, chociaż przyczynia się do doświadczenia doskonałości oraz mistrzostwa, to jednocześnie
staje się dla bohatera podstawą separacji własnego istnienia od Boga i próby
jego detronizacji. Agnieszka Ziołowicz wskazywała, że Mickiewiczowski bohater poprzez umieszczenie swojej woli w centrum kosmosu, odtworzył akt
boskiej autokreacji, co doprowadziło go do grzechu pychy i autodestrukcji21.
Więzień, jak słusznie zauważa Ryszard Przybylski, w swoim monologu zupełnie pomija znaczenie wcielenia Chrystusa dla zbawienia człowieka i świata22.
Poeta w scenie V przedstawił wyłanianie się z historii odkupiciela, którego doświadczenia przypominają Chrystusowe. Szturc dowodził, że w widzeniu
Księdza Piotra została zobrazowana wizja porządku kosmicznego, w którego
centrum znajduje się Syn Boży, co stanowi odpowiedź na pytania Konrada
o przyczynę istnienia zła23. W Improwizacji Mickiewicz zarysował, jak nowożytna imitatio Dei – nieuwzględniająca tajemnicy wcielenia oraz oddzielona
od imitatio Christi – może przerodzić się w imitatio diaboli24.
W Improwizacji element boskości w człowieku stanowi siłę stwarzającą
świat. Pytanie o osobowy charakter Boga nie zostaje podjęte przez Konrada,
21 A. Ziołowicz, Misterium jako fragment całości. O III części ,,Dziadów” Adama Mickiewicza, w: tejże, ,,Misteria polskie”. Z problemów misteryjności w dramacie romantycznym i młodopolskim, Kraków 1996, s. 42.
22 R. Przybylski, Wzlot i upadek Bohatera Polaków, w: tegoż, Słowo i milczenie Bohatera
Polaków. Studium o ,,Dziadach”, Warszawa 1993, s. 101–174.
23 W. Szturc, Kosmos Adama Mickiewicza, w: tegoż, O obrotach sfer romantycznych…,
s. 98–100.
24 Joanna Jagodzińska w studium na temat romantycznego dramatu wskazywała elementy naśladowania Boga w postępowaniu Konrada, które doprowadziły go do upadku
i wejścia w rolę szatana (J. Jagodzińska, ,,Dziadów” cz. III Adama Mickiewicza jako
,,dramat eucharystyczny”, w: tejże, Misterium romantyczne. Liturgiczno-rytualne wymiary świata przedstawionego w III części ,,Dziadów” Adama Mickiewicza, ,,Nie-Boskiej komedii” Zygmunta Krasińskiego i ,,Księdzu Marku” Juliusza Słowackiego,
Toruń 2006, s. 116–120).
258
• Neognoza Jakuba Böhmego a
III
część Dziadów… •
natomiast w dalszych partiach sceny II bohater zarzuca Stwórcy, że jest jedynie mądrością. Zdaniem Henryka Życzyńskiego, przypisywanie Bogu atrybutu mądrości jest charakterystyczne dla teistów, według których istnieje raz
na zawsze ustalony porządek rozwoju świata25. Voltaire, głosiciel teizmu, uważał, że Stwórca nie ma charakteru osobowego. Szatan podczas rozmowy z Księdzem Piotrem stwierdził, że Voltaire jest jednym z jego reprezentantów. W scenie V dramatu Mickiewicza dusza Księdza Piotra została wzięta do trzeciego
nieba, przez co najprawdopodobniej poeta zarysował wizję osobowego Boga.
Mickiewiczowska krytyka nurtów nowożytnego myślenia (między innymi
heglizmu) dowodzących, że Stwórca nie ma osobowego charakteru, człowiek
zaś w akcie tworzenia uruchamia siły boskości i może osiągnąć doskonałość,
koresponduje z polemiką Friedricha Jacobiego z systemami transcendentalnymi i idealistycznymi, którego myśl, zdaniem Piórczyńskiego, zawiera wiele
locis communis z böhmizmem26. Według Jacobiego, „ja” w ujęciu Johanna
Fichtego stanowi abstrakcję „ja” indywidualnego, które zawiera w sobie boską
naturę stworzyciela świata27. Toteż postulaty filozoficzne Fichtego doprowadzają do dylematu: ,,albo Bóg istnieje poza mną jako żywa istota istniejąca
dla siebie, albo Ja jestem Bogiem. Trzeciej drogi nie ma”28. Transcendentaliści,
zdaniem Jacobiego, wybrali pierwszą odpowiedź i stali się przez to nihilistami,
gdyż wszystko, co znajduje się poza rozumem, uznali za nicość. „Ja” absolutne, według niemieckiego myśliciela, niszczy wszystko, co jest obiektywne,
a tym samym konstytuuje siebie jako absolutne źródło sensu. Konrad uznaje
istnienie Boga transcendentalnego względem stworzenia, który milczy w obliczu zła oraz sprawiedliwości, aczkolwiek – jako istota wszechwładna – może
ochronić niewinnych. Toteż bohater uznaje Stwórcę za obiektywne źródło zła,
siłę rządzącą światem w sposób mechaniczny, sam zaś identyfikuje się z atrybutami tradycyjnie przypisywanymi Bogu. Odpowiedź Mickiewiczowskiego
bohatera na dylemat transcendentalistów brzmiałaby następująco: Bóg istnieje
jako istota istniejąca dla siebie i niedbająca o świat, natomiast „ja” posiada
wszystkie atrybuty Stwórcy, wszystkie siły boskie zorientowane na miłość do
rodzaju ludzkiego tkwią w podmiocie.
25 H. Życzyński, dz. cyt., s. 55.
26 J. Piórczyński, Byt ludzki, w: tegoż, Pierwszy egzystencjalista. Filozofia absolutnej skończoności Fryderyka Jacobiego, Wrocław 2006, s. 100–121.
27 P. Dehnel, Nihilizm jako konsekwencja idealizmu. F.H. Jacobiego krytyka filozofii transcendentalnej, w: tegoż, Antynomie rozumu. Z dziejów filozofii niemieckiej XVII i XIX
wieku, Wrocław 1998, s. 114.
28 Cyt. za: tamże, s. 114.
259
• Katarzyna Fedorowicz •
Mistyka Mistrza Eckharta i Böhmego wpisuje się w orientację mistyczną
i egzystencjalną w niemieckiej filozofii doby romantyzmu29. Konrad, w którym można odnaleźć znamiona „ja” indywidualnego i absolutnego, konstruuje
swoją tożsamość w opozycji do ludzkości bezbronnej i bezsilnej wobec dziejącego się zła. Korzeni bytu (własnego i stworzenia) upatruje w przypadkowości iskry i chwili30, zaś swoje doświadczania zła uważa za wyjątkowe oraz
niepowtarzalne, wynoszące go ponad innych ludzi. Bohater nie potrafi znieść
cierpienia oraz niesprawiedliwości (na przykład poprzez ufność wobec wszechmocy boskiej, jak w wypadku Księdza Piotra), bunt zaś uznaje za najwyższy
stopień odczuwania zła. Doświadczenie opresji politycznej nie buduje więzi
pomiędzy nim a współwięźniami, ale izoluje go od wspólnoty, powoduje niedopuszczanie do siebie naturalnych form wsparcia międzyludzkiego, blokuje
odsłanianie własnych emocji i paraliżuje komunikację z bytem konkretnym,
jakim jest drugi człowiek. Konrad, umieszczając swoje twórcze „ja” w ramach
złudnej twórczej konstrukcji, odwraca się od Boga jako dawcy istnienia oraz
kwestionuje boską moc oraz dobroć względem ludzi, natomiast siebie samego
uznaje za źródło siły zbawczej, jednocześnie nie zauważając, że jego pragnienia
stają się autorytarne. Mickiewicz w III części Dziadów przedstawił problem
teodycei w kontekście utraty umiejętności pozostawania w bliskich i kojących
relacjach z innymi ludźmi oraz kompensacji braku ludzkiego zakorzenienia
w bycie. Konrad dąży do rozmowy z Bogiem, pojmowanym przez niego jako
byt abstrakcyjny, twór spekulacji filozoficznych, który konsekwentnie milczy.
Według mistyków niemieckich (w tym także Böhmego) człowiek, aby dostąpić zbawienia, powinien dążyć do zniesienia własnej partykularności przez
zjednoczenie z absolutem, podporządkować własną wolę Stwórcy, jak czynią
to w dramacie Ksiądz Piotr i Ewa. Konrad konstytuowanie siebie jako bytu
rozpoczyna od aktu stwarzania z woli tkwiącej w nim, a zarazem w stworzeniu. Z owej woli bohater wyprowadza podmiotowość własnego istnienia – pieśń-naturę, z którą się identyfikuje. W podobny sposób ruch woli z nicości opisywali Böhme i Fichte, z tym, że pierwszy z wymienionych myślicieli uważał,
iż wolność (jako wszechmocna wola) rozpoznaje się w przedmiotowości, nie
zaś w podmiotowości31. Dla Böhmego rozpoznawanie się woli ludzkiej w podmiotowości bądź w atrybutach boskich stanowi sedno grzechu Lucyfera
i Adama, skutkującego zwróceniem się przeciwko Bogu. Zło, według myśli29 L. Kołakowski, Filozoficzna rola reformacji, ,,Archiwum Historii Filozofii i Myśli Społecznej” 1969, s. 174–175.
30 Konrad stwierdza w Improwizacji: ,,Chwila i iskra, gdy się przedłuża, rozpala – / Stwarza i zwala” (163).
31 J. Piórczyński, Absolut, człowiek, świat…, s. 136–139.
260
• Neognoza Jakuba Böhmego a
III
część Dziadów… •
ciela ze Zgorzelca, tkwi we własnej woli bytu skończonego, który ustanawia
swój obszar posiadania i istnienia. Konrad, dążąc do utwierdzenia siebie samego na podstawie własnej partykularności wymierzonej przeciwko Bogu,
ustanowił swój obszar istnienia i posiadania we własnym dziele oraz cierpiącym narodzie. Można przypuszczać, że, podobnie jak w Böhmowskim ujęciu
upadku Lucyfera i Adama, ukierunkowanie przez Konrada woli przeciwko
Bogu, a przez to partycypacja w szatańskich działaniach, stanowi matrycę grzechu bohatera. Najprawdopodobniej w planie egzystencjalnym to właśnie odwrócenie woli od Stwórcy prowadzi do partykularyzacji własnego istnienia,
co skutkuje odczuwaniem przez Konrada samotności, nieprzekazywalności
własnej subiektywności, braku więzi z ludźmi, a ostatecznie niewiarą w istnienie jakiekolwiek dobra.
Więzień w Prologu wyraża potrzebę urzeczywistnienia siebie i zarazem
wątpi, aby to było możliwe (,,I myśl legnie zamknięta w duszy mojej cieniu”;
131). W pierwszych scenach części III Dziadów bohater podejmuje próby autoekspresji poprzez dążenie do profetycznego widzenia, kreowanie pieśni-natury oraz poszukiwanie stwórczo-zbawczej aktywności. Według Böhmego
dusza człowieka, która, jak zauważa Więzień w Prologu, powinna stać się
przedmiotem badań ludzkich, jest obszarem realizowania się absolutu, natomiast jednostka osiąga pełnię rozwoju oraz urzeczywistnienia, gdy jednoczy
się z Bogiem. Konrad w Małej i Wielkiej Improwizacji określa swoje działania
i siebie samego jako odseparowanie od Stwórcy, którego pojmuje statycznie
(jako oddzielonego od natury i historii, na które może oddziaływać). Dla neognotyka ze Zgorzelca oraz autora Teologii niemieckiej matrycę grzechu Lucyfera i Adama stanowi oddzielenie się od Boga, ujęcie własnego bytu jako zewnętrznego względem niego. Natomiast poprzez ponowne zjednoczenie się
ze Stwórcą, dusza staje się obszarem urzeczywistniania się boskości oraz formowania się bogoczłowieczeństwa na wzór Chrystusa, co jest warunkiem zbawienia własnej osoby i uczestnictwa w ukonstytuowaniu się bytu boskiego
w historii. W widzeniu Księdza Piotra zostało opisane prześladowanie narodu polskiego oraz wyłanianie się odkupiciela. Toteż w świecie przedstawionym
w III części Dziadów oddzielenie przez człowieka własnego istnienia od Boga
(rozumianego jako aktualizująca się potencjalność), własnej woli od boskiej
można uznać za podstawę grzechu oraz przyczynek do partycypacji w działaniach szatana.
Jacek Brzozowski w Duchu występującym w Prologu upatruje szatana,
który opętał Konrada i pchnął go w stronę grzechu pychy32. Badacz w swoim
32 J. Brzozowski, dz. cyt., s. 140, 161.
261
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Andrzej Fabianowski
(Uniwersy tet Warszawski)
Legion żydowski – mistyczny testament
Adama Mickiewicza
Przed śmiercią Adam Mickiewicz żałował, że
tego [legionu żydowskiego – A.F.] nie doprowadził do skutku, powtarzając nieraz: jak mnie nie
stanie, to tego nikt i nie zrozumie.
Michał Czajkowski (Sadyk Pasza)1
Z
rozumienie fenomenu, jakim była inicjatywa Adama Mickiewicza,
sprowadzająca się do utworzenia legionu żydowskiego w Turcji podczas
wojny krymskiej, wymaga spojrzenia na nią z perspektywy całej twórczości
1
Wspomnienie Michała Czajkowskiego (Sadyka Paszy); cyt. za: R. Brandstaetter, Legion
żydowski Adama Mickiewicza (dzieje i dokumenty), Warszawa 1932 (odbitka z „Miesięcznika Żydowskiego”), s. 35. Książka Brandstaettera jest jak dotąd najpełniejszym
zbiorem dokumentów i relacji, dotyczących tzw. legionu żydowskiego. Ustalenia
materiałowe Brandstaettera stały się podstawą opracowania historii legionu w ostatnim tomie Kroniki życia i twórczości Mickiewicza (por. K. Kostenicz, Ostatnie lata Mickiewicza. Styczeń 1850 – 26 listopada 1855, Warszawa 1978, s. 447–518). Opracowanie Kseni
Kostenicz uwzględnia jednak w szerszym kontekście kontakty Mickiewicza ze światem żydowskim w ostatnich miesiącach życia. Po blisko siedemdziesięciu latach od publikacji „Miesięcznika Żydowskiego” problematyką legionu zajęła się Maria Janion,
drukując na łamach czasopisma „Midrasz” (1998, nr 4) artykuł Legion żydowski Mickiewicza, przedrukowany następnie w książce Do Europy tak, ale razem z naszymi
umarłymi (Warszawa 2000, s. 73–100) oraz w Bohater, spisek, śmierć. Wykłady żydowskie (Warszawa 2009, s. 223–258). Dodać należy także artykuł: A. Witkowska, Żydowski legion, w: J.M. Rymkiewicz, D. Siwicka, A. Witkowska, M. Zielińska, Mickiewicz.
Encyklopedia, Warszawa 2001.
275
• Andrzej Fabianowski •
poety. A twórczość ta nie może być ograniczana tylko do dzieł literackich.
Granice literackości dawno już poszerzono, obejmując nimi także epistolografię poety, jego publicystykę, wykłady, ale także to wszystko, co nie zostało
bezpośrednio zwerbalizowane, pozostało w pamięci jako wypowiedź, sugestia, działanie. W przypadku bowiem Mickiewicza (ale także innych twórców
romantycznych) nie tylko poezja sensu stricto jest poezją. W obrębie kreacji
sensu largo muszą znajdować się inne rodzaje ekspresji, także te, które nie mają
nic wspólnego z literaturą w jej dosłownym, wąskim rozumieniu.
Takim właśnie nieliterackim wyrazem kreacji twórczej był tak zwany
legion żydowski, formacja wojskowa złożona z Żydów, którzy, powodowani motywacją religijną, polityczną lub jakąkolwiek inną, chcieliby walczyć
przeciwko Rosji. I właśnie idea stworzenia takiego legionu najpełniej ilustruje
ówczesny sposób myślenia Mickiewicza o świecie. Zamilkł od dawna jako
artysta, ale zachował aktywność społeczną, angażując się jednocześnie na
polu działalności historycznej, politycznej i religijnej. Właśnie te trzy płaszczyzny, wzajemnie sprzężone i wzajemnie się objaśniające muszą zostać zbadane, by zrozumieć sens inicjatywy tworzenia formacji żydowskiej, by pojąć
to, o czym Mickiewicz (we wspomnieniu Sadyka Paszy) mówił jako o czymś
niepojętym.
Na początek trzeba przyjrzeć się zatem historycznemu kontekstowi inicjatywy legionu żydowskiego. Do Mickiewicza 31 maja 1855 roku zgłosił się
ajent polityczny księcia Adama Jerzego Czartoryskiego z Belgradu, Ludwik
Lenoir-Zwierkowski. Zapoznał poetę z antagonizmem, jaki podzielił księcia
Adama i generała Władysława Zamoyskiego. Zamoyski – zdaniem księcia
– dwulicowo postępował wobec Sadyka Paszy, którego z kolei Czartoryski obdarzał w sprawach tureckich pełnym zaufaniem2. Źródłem konfliktu było postępowanie Zamoyskiego, który podszedł Sadyka Paszę. Gdy ten bowiem wyjednał u sułtana licencję na tworzenie II pułku kozaków otomańskich, Zamoyski zaczął pertraktacje ze sztabem angielskim, by przejść na żołd brytyjski.
Brytyjskie zaplecze finansowe dawało pewność otrzymywania żołdu, co z kolei było równoznaczne z kaperowaniem oficerów z I pułku Sadyka Paszy do
własnej, konkurencyjnej wobec niego formacji. Mickiewicz nie pierwszy raz
zetknął się z krecią robotą Zamoyskiego. W 1848 roku musiał neutralizować
– podobne do stambulskich – jego próby przejęcia Legionu rzymskiego i wpisania tej inicjatywy w stare schematy, będące – zdaniem poety towiańczyka
– negacją duchowego wysiłku3.
2 R. Brandstaetter, dz. cyt., s. 1.
3Por. Adama Mickiewicza wspomnienia i myśli, z rozmów i przemówień zeb. i oprac.
S. Pigoń, Warszawa 1958, s. 244–245.
276
• Legion żydowski – mistyczny testament Adama Mickiewicza •
Jeszcze w czerwcu 1855 roku Mickiewicz miał powiedzieć Lenoir-Zwierkowskiemu, że gdyby tylko miał fundusze, pojechałby do Turcji z misją pogodzenia Zamoyskiego i Sadyka Paszy, a także w celu dopomożenia rekrutacji
Polaków do wojska.
Skoro by [inni] ujrzeli, że ja ze zbielałą głową, ale z gorącym sercem idę tam, gdzie
ono mi wskazuje, równie jak rozum, już nie wyższy, ale po prostu chłopski rozum, że
Polskę znaleźć można, a zatem szukać jej należy: toby młodzi i zdolniejsi, bo są żołnierze, nie śmieli może dłużej gnić, żebrać, jeśli nie co gorzej, a nie spełnić świętego
obowiązku.4
Fundusze się znalazły i Mickiewicz wyjechał z ramienia francuskiego ministerstwa oświaty w celu przeprowadzenia badań nad kulturą Słowian południowych. W drodze towarzyszyli mu: syn księcia Adama, Władysław, Henryk
Służalski, emigrant, urzędnik kolei żelaznej w Paryżu i sekretarz, Armand
Lévy. Mickiewicz wyjechał z Paryża 11 września, a 22 września był już w Konstantynopolu. Nie zastawszy Sadyka Paszy w stolicy, podążył do obozu wojennego w Burgas. Przybył tam z jak najlepszym nastawieniem. Jak pisze Maria
Czapska, „imieniem i tradycją formacja kozaków ottomańskich była poecie
bliższą od czysto polskiej dywizji, którą miał formować Zamoyski pod dowództwem angielskim, bliższa sprawie polskiej, bardziej płodna na przyszłość”5.
Dodać tu trzeba, że Mickiewicz niejednokrotnie opowiadał się za budowaniem
całości złożonej z różnorodnych części. Był, można powiedzieć, zwolennikiem
jedności złożonej z rozmaitych elementów kulturowych, religijnych, etnicznych. W relacji Lenoir-Zwierkowskiego z przywoływanej już rozmowy z Mickiewiczem czytamy:
Ludzie się znajdą, sami przyjdą do rzeczy dobrze poprowadzonej, tylko – zamiast rzeczy rozłączać kwalifikacjami i celami osobistymi, że to polskie i katolickie, a to tureckie i kozackie – trzeba wiązać, łączyć, jednoczyć, przymnażać, gdyż inaczej sami
ziarna rozdwojeń posiejemy tam, gdzie już węzły osłabły i ostygły, jak na Rusi i Ukrainie. Sadykowi wyrzucają, że brał Żydów i Bułgarów, i Cyganów, ale mu ci to zarzucają, co sami nic nie chcą robić i gniewają się, że on coś robi.6
Konfrontacja wyobrażeń z rzeczywistością wypadła bardzo korzystnie.
Mickiewicz i Lévy byli wręcz zachwyceni życiem obozowym. Wędrując wśród
żołnierzy, Mickiewicz natknął się na grupę żołnierzy – Żydów, walczących pod chorągwią kozacką przeciwko Rosji. Wtedy zapewne narodził się
pomysł zorganizowania odrębnej formacji złożonej z Żydów I i II pułku.
Lévy w liście do Emila Bednarczyka pisał, że myśl ta sformułowała się jedno4
5
6
Tamże, s. 256.
M. Czapska, Szkice mickiewiczowskie, Warszawa 1999, s. 303.
Adama Mickiewicza wspomnienia i myśli, s. 261–261.
277
• Andrzej Fabianowski •
cześnie w jego głowie, głowie Mickiewicza i Sadyka Paszy, co było dla nich
dowodem opatrznościowej, a nie ludzkiej inspiracji tej idei7. Dostrzegamy tu
stylizację na pojawiający się w piśmiennictwie mistycznym topos, w którym
wspólnotowe myślenie ma stawać się dowodem łączności ludzi z Bogiem.
Na przykład legenda o przekładzie Tory na język grecki, o stworzeniu Septuaginty, miała być właśnie potwierdzeniem natchnionego charakteru tekstu,
który nie był już przecież oryginałem hebrajskim. Jednak pamiętać trzeba, że
wątki żydowskie w myśli i dziełach Mickiewicza przewijały się już od czasów
filomackich8. Na pewno więc pomysł, który mógł spontanicznie pojawić się
w głowach Lévy’ego czy Sadyka Paszy, w głowie Mickiewicza (nie negując
spontaniczności, natchnieniowego charakteru samej idei) miał bardzo głębokie zaplecze: historyczne, społeczne, polityczne, wreszcie mistyczne.
W pierwszym pułku Kozaków otomańskich służyło około dwustu Żydów. Byli to jeńcy z armii rosyjskiej, którzy dobrowolnie chcieli teraz walczyć przeciwko Rosji. Oni właśnie mieli stać się trzonem formacji żydowskiej.
Dzięki staraniom Mickiewicza w obozie w Burgas stanęła synagoga9, wszczęto energiczne starania zmierzające do pozyskania zaplecza finansowego dla
formacji żydowskiej. W swoich wspomnieniach Sadyk Pasza relacjonuje:
7
8
R. Brandstaetter, dz. cyt., s. 4.
Skrupulatnie pisze o tym poznański badacz, Krzysztof A. Makowski, w artykule Wątek żydowski w badaniach nad Mickiewiczem (w: Księga Mickiewiczowska. Patronowi
uczelni w dwusetną rocznicę urodzin 1798–1998, pod red. Z. Trojanowiczowej i Z. Przychodniaka, Poznań 1998). Makowski podkreśla, że „Mickiewicz już w młodości przejawiał szczególne zainteresowanie sprawami Żydów. […] W Wilnie utrzymywał osobiste kontakty z Izraelitami, m.in. ze studentami Lewim i Neimanem oraz drukarzem
Manesem. Mickiewicz miał się też uczyć wtedy hebrajskiego u znanego filologa klasycznego i hebraisty wileńskiego, ks. Szymona Żukowskiego” (s. 439). Następnie stwierdza, że zdaniem Mickiewicza „Żydzi mieli swą duchowością i żarliwością rozpalić Polaków albo działać jako katalizator we wprowadzaniu nowej epoki” (s. 445). Mickiewicz w każdym aspekcie wyrastał tu ponad standard zainteresowania problematyką
żydowską w tej epoce. „Wszelkie twierdzenia – konstatuje trafnie Makowski – że postawa Mickiewicza wobec Żydów była typowa dla owych czasów, są, moim zdaniem,
nie do obronienia” (s. 449). Dodajmy do tego konstatację Artura Eisenbacha, który
podkreślał, że już w prelekcjach paryskich „Mickiewicz rozwijał paralele między
narodem polskim i żydowskim, dostrzegał analogie w przyczynach upadku ich
państw. Mickiewicz wierzył, że koncentracja Żydów w Polsce jest skutkiem wyroków boskich. Wielokrotnie wraca do tej myśli, zwłaszcza w wykładzie z 23 kwietnia
1844”; ponadto kilkudziesięciu Żydów należało do włoskiego legionu Mickiewicza,
zaś Skład zasad, zarysowując przyszły ustrój Polski, gwarantował Żydom pełne równouprawnienie. Zob. A. Eisenbach, Emancypacja Żydów na ziemiach polskich 1785–
–1870 na tle europejskim, Warszawa 1988, s. 363–364.
9 R. Brandstaetter, dz. cyt., s. 11
278
• Legion żydowski – mistyczny testament Adama Mickiewicza •
Przywiózł [Lévy] mi do Szumny bogi żydowskie, Talmud, żydowskie księgi, koszule,
jak je zowią, śmiertelne, suknie i ogromną ilość pak ze sprzętami religijnymi. Wszystko było warte najmniej pięćdziesiąt tysięcy franków, dar bogaty, zwyczajnie dar jednego
z rodziny królewskiej finansów. Przy tym był model munduru, spodnie czekoladowego
koloru, mantyl żółty, dolman czekoladowy, a wszystko szamerowane złotem. Był to gest
młodego Rotszylda. Adam Mickiewicz żartując mówił p. Zamoyskiemu, że to były barwy kapucynów i bernardynów.10
Możemy to interpretować jako znaki powrotu pewnej religijnej pierwotności, gdy chrześcijaństwo znajdowało się jeszcze bardzo blisko judaizmu,
gdy nie wykopano przepaści między wyznawcami obu religii. Mickiewicz,
w przeciwieństwie do swoich współczesnych, a nawet Towiańskiego, nie podzielał przekonania o konieczności wyrzeczenia się przez Żydów „historycznego błędu” i uznania boskiej Istoty w Chrystusie. Było to wyrazem jego głębokich przekonań o duchowej proweniencji jedności zbudowanej z różnorodnych elementów. Jednocześnie szczęśliwie rymowało się z oczekiwaniami
ewentualnych darczyńców, których szczodrość mogła zapewnić materializację owej idei. Dlatego najzupełniej szczerze Lévy mógł pisać do Alfonsa Rothschilda, iż legion będzie oparty na tradycji żydowskiej, z poszanowaniem rytuału, a jego celem będzie także „rehabilitacja narodowa”, ukazania współczesnych Żydów jako następców walecznej tradycji machabejskiej11.
Projektem legionu udało się zainteresować barona Camondo, bogatego bankiera żydowskiego w Konstantynopolu, Izraela Landaua, osobistego wysłannika Rothschilda, negocjującego warunki udzielenia Turcji pożyczki wojennej,
Benedykta Brunswicka, Żyda francuskiego, który z polecenia Rotschilda organizował szkoły żydowskie w Turcji, wreszcie naczelnego rabina Żydów tureckich, który miał spowodować propagowanie idei legionowej w synagogach12.
Mickiewicz upajał się działaniem i – jak pisze Czajkowski – chciał, „żeby
się nie kończyło tylko na samych deklamacjach dziennikarzy o braciach wyznania mojżeszowego […], ale na czynie i to niezaprzeczonym, widocznym
i dotykalnym”13. Ostatecznie projekt skonkretyzował się tak, że spośród Żydów tureckich miało zostać zarekrutowanych około tysiąca żołnierzy, spośród
jeńców – kilka tysięcy. Projekt zyskał przychylną opinię dostojników tureckich. Lévy wspomina – w relacji zapisanej przez Władysława Mickiewicza, iż
[…] oficerowie – Żydzi francuscy – przyrzekli, że jak tylko uzyskamy firman upoważniający, zażądają od rządu francuskiego pozwolenia służenia w pułku żydowskim.
10 M. Czajkowski (Mehmed Sadyk Pasza), Moje wspomnienia o wojnie 1854 roku, oprac.
J. Fijałek, Warszawa 1962, s. 250–251.
11 Por. R. Brandstaetter, dz. cyt., s. 15.
12Tamże, s. 15, 24–25, 29–30.
13 Biblioteka Polska w Paryżu, rkps nr 876, s. 11.
279
• Andrzej Fabianowski •
Widzieliśmy już nadchodzący dzień, kiedy rozwinięty będzie sztandar Machabeuszów.
Mickiewicz uradowany mówił mi: jeżeli wkraczając do Polski, zdołamy żydowskim
naszym pułkiem pociągnąć za sobą Żydów jednej bóżnicy, chłopi wątpić nie będą
w powodzenie, bo znając przezorność Izraelitów powiedzą sobie: pewnym musi być
powodzenie, skoro Żydzi łączą się z powstaniem. I jak lawina toczyć się będziemy
z wzrastającą wciąż naszą legią od bóżnicy do bóżnicy, od wioski do wioski, w głąb
samej Polski i Litwy.14
Wątek propagandowego oddziaływania legionu żydowskiego na Polaków
powrócił w relacji Teodora Tomasza Jeża. Otóż Hipolit Kuczyński jeszcze
w 1856 roku miał powiedzieć Jeżowi, „że Mickiewicz ostatnią wolą swoją zamianował go polskim wodzem naczelnym i polecił mu organizować niezwłocznie legion żydowski”. Idea Mickiewicza domagała się sukcesji, ponieważ, jak
argumentował poeta
[…] pielgrzymstwo żydowskie a pielgrzymstwo nasze to jedno. W organizacji legionu żydowskiego tkwi myśl głęboka a prosta i do zrozumienia łatwa, jak każda myśl
wielka. Zważ jeno: gdy w szeregach stanie Żydów dziesięć tysięcy, to przez emulację
samą Polaków zgromadzi się sto tysięcy i rezultat pewny.15
Znamienne jest, że wojskowi, więc Sadyk Pasza, Bednarczyk, Kuczyński w pomyśle Mickiewicza dostrzegali przede wszystkim jego aspekt praktyczny: organizacja funduszy, zapewnienie bazy poboru do wojska w jeńcach armii rosyjskiej i rzeszach Żydów tureckich, wreszcie pozytywne oddziaływanie na
prowojenną postawę Polaków: przez wzbudzenie zaufania w masach chłopskich16 oraz emulacji wśród szlachty, która przecież nie mogła dać się ubiec
Żydom w okazywaniu uczuć patriotycznych. W wielu relacjach czytamy też
o przekonaniu poety, iż sprawa przyszłej niepodległości Polski związana jest
z szeroko pojętą kwestią żydowską. „Nie chciałbym – miał powiedzieć do
Lévy’ego – by Żydzi wynieśli się z Polski, bo unia Polski z Izraelem jest przeznaczona do wzmocnienia Rzeczypospolitej, jak ongi wzmocniła ją wojskowa
z Litwą”17. Mickiewicz, zdaniem Lévy’ego, lubił też powtarzać, „[…] że Po14 R. Brandstaetter, dz. cyt., s. 21.
15 T.T. Jeż (Zygmunt Miłkowski), Od kolebki przez życie. Wspomnienia, do druku przygotował A. Lewak, wstępem poprzedził A. Brückner, t. 2, Kraków 1936, s. 218.
16 Jak dobrze Mickiewicz znał tu realia wiejskie! Właśnie żydowski arendarz, a nie pleban,
ani w żadnym razie dziedzic, był autorytetem obdarzonym przez chłopów największym zaufaniem; brak konfliktu ekonomicznego, ostrożność w interesach, znajomość
świata i szerokie kontakty – wszystkie te cechy, zarysowane już w postaci Jankiela
z Pana Tadeusza, pewnego rodzaju kulminację uzyskują w idei legionu żydowskiego.
17 R. Brandstaetter, dz. cyt., s. 5. W nieco innej formie opinię tę przywołuje Stanisław
Pigoń: „Nie chciałbym, aby Izraelici wyszli z Polski, bo tak jak unia Litwy z Polską,
acz różne były ich rasy i religie, dała wielkość polityczną i militarną naszej Rzeczy-
280
• Legion żydowski – mistyczny testament Adama Mickiewicza •
lacy byli, jak Żydzi, ujarzmieni przez obcych i rozproszeni pomiędzy narodami, by nauczyć się w ten sposób pokory; przewidywał dzień, kiedy chrześcijanie i Izraelici wzniosą się wspólnie do wyższego religijnego poziomu”18.
Odwoływał się więc Mickiewicz do paraleli polsko-żydowskiej, zestawienia,
które jeszcze na początku XIX wieku wydawało się szokujące, a wraz z upływem lat niewoli stawało się coraz bardziej realne19.
Projekt Mickiewicza mógł wydawać się więc realny, możliwy do realizacji, militarnie i politycznie perspektywiczny. Pozytywne zakończenie
pertraktacji w sprawie pożyczki Rothschilda dla Turcji zostało zrozumiane
przez inicjatorów legionu jako sygnał do działania. Ustalono, iż formacja żydowska powstanie pod egidą Mickiewicza, jej szefem honorowym zostanie Rothschild, a naczelnym instruktorem – pułkownik Bednarczyk. Pułk finansowany miał być przez Rothschilda, Camondo, Landaua i żydowską ludność
Turcji, od której Bednarczyk zaczął już ściągać specjalne podatki. Miał też
zostać powołany Naczelny Żydowski Komitet Wykonawczy do pośredniczenia między rządem a społecznością żydowską20. Realistyczny, a nie utopijny
charakter projektu Mickiewicza podkreśla też fragment Wspomnień Sadyka
Paszy, w których czytamy, że „Adam Mickiewicz znał dobrze Polaków, bo
zaledwie pojawiła się wieść o tej organizacji, byłem zasypywany prośbami
Polaków, szlachty karmazynowej z czasów Piastów i Jagiellonów o przyjęcie
ich do tego pułku”21. Natomiast pułkownik Mikołaj Korwin Kamieński, waleczny oficer z 1831 roku, prosił o protekcję w wyrobieniu mu dowództwa
legionu. Uważał, że jest szczególnie predysponowany do tej funkcji, gdyż, jak
pospolitej, tak wierzę, że unia Polski z Izraelem powiększyłaby naszą siłę duchową
i materialną. Najskuteczniejszym przygotowaniem Polski do odrodzenia jest zniszczenie przyczyn jej upadku, to znaczy połączenie i zbratanie wszystkich różnych ras
i religii naszej ojczyzny”. Adama Mickiewicza wspomnienia i myśli, s. 263.
18 Cyt. za: J.W. Borejsza, Sekretarz Adama Mickiewicza (Armand Lévy i jego czasy 1827–
–1891), Wrocław 1977, s. 127.
19 Por. A. Fabianowski, Judaizm – Diaspora – Mesjanizm. Romantyczne myślenie analogiami, w: Kwestia żydowska w XIX wieku. Spory o tożsamość Polaków, pod red. G. Borkowskiej i M. Rudkowskiej, Warszawa 2004, s. 43–60. Dodać tu trzeba perspektywę historiozoficzną, która w myśli Mickiewicza oscylowała zawsze w rozmaitych wariantach oraz inwariantach koncepcji mesjanistycznych. Wyczerpująco pisze o tym Wiktor Weintraub w książce Poeta i prorok. Rzecz o profetyzmie Mickiewicza (Warszawa
1982) oraz w pośmiertnie wydanej pracy Mickiewicz – mistyczny polityk (Warszawa
1998). Mesjanizmowi Mickiewicza poświęcił też swe studia Andrzej Walicki (Filozofia
a mesjanizm. Studia z dziejów filozofii i myśli społeczno-religijnej romantyzmu polskiego, Warszawa 1970).
20 R. Brandstaetter, dz. cyt., s. 33.
21 M. Czajkowski (Mehmed Sadyk Pasza), dz. cyt., s. 250.
281
• Andrzej Fabianowski •
wspomina Sadyk Pasza, „dla dowodzenia takim pułkiem trzeba umieć się bić
na polu bitwy jak szlachcic polski, a trzeba się umieć znachodzić w salonach
Rotszylda jak polski magnat”22.
Skoro pomysł utworzenia formacji żydowskiej był tak fortunny, perspektywiczny i skupił na sobie zainteresowanie tak wielu wpływowych osób, to
dlaczego Mickiewicz niedługo przed śmiercią mówił: „jak mnie nie stanie,
to tego nikt i nie zrozumie”? Co mogło być niezrozumiałego w idei tak dobrze wpisanej w swój czas historyczny? Odpowiedź na te pytania ma charakter
wielostopniowo złożony, zacznijmy więc od kwestii dowództwa legionu. Mickiewicz, podobnie jak to było z legionem rzymskim, na stanowisku dowódcy
widział towiańczyka, pułkownika Karola Różyckiego. Różycki wyniósł doświadczenie wojenne z pól bitewnych powstania listopadowego, dowodząc „pułkiem
jazdy wołyńskiej”, prywatnie zaś był szwagrem Sadyka Paszy, więc najbardziej znaczącego wtedy polityka polskiego w Turcji. Różycki jako dowódca
legionu pozostawał w jakimś stopniu uzależniony od Mickiewicza – brata
Adama i w jakimś stopniu zapewniał też poecie wpływ na działania Sadyka
Paszy. W jakimś stopniu jeszcze w fazie wstępnej realizacji idei Mickiewicz
komenderował Sadykiem Paszą. Gdy generał dziwił się, że polscy oficerowie
mają rządzić „potomkami Machabeuszów”, Mickiewicz miał odparować ostro:
„Jeśli Polacy w kraju nie znają albo nie chcą pojąć swojego własnego narodowego interesu, jeśli nie chcą pełnić swojej powinności, trzeba ich zastąpić
Izraelitami, a Izraelici jedni będą w stanie nauczyć ich powinności i przyprowadzić do nas”23. Mickiewicz chciał więc nie tylko utworzenia legionu, ale
także dalszego trwania przy nim, wpływania na bieg wydarzeń, swoistego
„duchowego” czy ideowego przywództwa.
Mickiewicz mógł obawiać się, że rozpowszechnione wśród Polaków antyżydowskie uprzedzenia (w tym przekonanie, iż Żydzi nie nadają się na żołnierzy) stanie się przeszkodą nie do przebycia w szczęśliwym sfinalizowaniu jego
zamierzenia. Wydaje się, że trafnie odczytał to Józef Bohdan Zaleski, jeszcze
w 1842 roku pisząc do szkolnego przyjaciela, Seweryna Goszczyńskiego:
Mesjanizm Mickiewicza jest inszy, po prostu jest to apoteoza judaizmu, nauka arcytwarda mianowicie dla Słowian tak serdecznie chrześcijańskich. […] Pocznie się
zapewnie nowa era, ale w s t r ę t y p l e m i e n n e niełatwo dają się wykorzeniać
przez długie wieki. Wyższość nad sobą d u c h o w ą Żydów nieprędko jeszcze uznają
Polacy i w ogólności wszyscy Słowianie.24
22Tamże.
23Tamże.
24 Korespondencja Józefa Bohdana Zaleskiego, wyd. D. Zaleski, t. 2, Lwów 1901, s. 245;
podkr. – A.F.
282
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Monika Kulesza
(Katolicki Uniwersy tet Lubelski Jana Pawła II)
Ćwiczenia duchowe Juliusza
Słowackiego w świetle
Ćwiczeń duchowych Ignacego Loyoli
słowacki i „jezuityzm”
a pytanie, czy Słowackiemu bliska była duchowość ignacjańska, można
odpowiedzieć, że raczej nie. Próżno szukać w jego pismach fascynacji
postacią św. Ignacego z Loyoli, jednakże nie raz mowa jest o „jezuityzmie”, co
odsyła do zapisanego w języku sterotypowego przekonania na temat roli zakonu jezuitów. W Beniowskim Słowacki konfrontuje siebie z Adamem Mickiewiczem już w pierwszej pieśni poematu: ten ostatni, choć wielki, jest omotany
„jezuityzmem” oraz uwielbieniem koterii, siebie zaś Słowacki widzi jako natchnionego Chrystusową prawdą, szarpanego przez „głupców plwających”1.
Trzeba jednak pamiętać, iż poemat ów pisany był w czasie szczególnej antykościelnej zajadłości Słowackiego. Jak stwierdziła Alina Kowalczykowa: „Watykan od czasu fatalnej antypolskiej bulii Grzegorza XVI z 1832 roku stale był
przez Słowackiego atakowany”2. Stąd też symptomatyczne w poemacie przeciwstawienie: Chrystusa i Słowackiego papiestwu i „jezuityzmowi” oraz obraz Mickiewicza jako „katolickiego wieszcza” i „czepiających się tego wieszcza «jezuitów»”3. Na względzie mieć jednak należy, iż Słowacki atakując „jezuityzm”, nie tyle atakował szkołę duchowości Loyoli, co Kościół jako instytucję, która w poemacie – co podkreśla Kowalczykowa – ukazana jest jako
N
1
2
3
Zob. A. Kowalczykowa, Wstęp, w: J. Słowacki, Beniowski, Wrocław 1996, s. XLVIII.
Tamże, s. L .
Tamże, s. LI.
289
• Monika Kulesza •
zaprzeczenie najwyższych dla romantyków wartości duchowych: autentyzmu wiary, wolności ducha, poszanowania wszelkich indywidualności4.
Poeta miał także dystans do dialektycznych metod rozumowania, rozpowszechnionych i święcących swojego czasu triumfy w szkołach jezuickich,
co również obrazuje odpowiedni fragment Beniowskiego:
Starosta…. bardzo przytoczył ciekawie
To, co o żonach rzekł filozof Bion:
Że jeśli piękną weźmiesz, toś w obawie;
A jeśli brzydką, toś unieszczęśliwion.
Dyllema…. które w wielkiej było sławie
Za jezuitów…. w filozofii klassach;
Bo myśl w nim chodzi tak, jak na zawiasach.5
A jednak w korespondencji poety napotykamy też najzupełniej pozbawioną kąśliwości relację opisującą spotkanie Słowackiego z księdzem, reprezentantem Societatis Iesu, który spowiadał go w klasztorze Betcheszban:
Dzień Wielkiej Nocy przepędziłem w tym klasztorze i przyjechał umyślnie ksiądz jezuita ofiarując mi się za spowiednika. […] wyspowiadałem mu się ze wszystkich grzechów mego życia. Ale kiedy w szarej godzinie poranku uklęknąłem przed nim chcąc wymówić pierwsze słowo, rozpłakałem się jak dziecię […]. Po skończonej spowiedzi ksiądz
wstał, uderzył mię po ramieniu i rzekł: „Idź w pokoju: wiara twoja zbawiła ciebie”.
(K I 353–354)6
W przeciwieństwie do Cypriana Norwida Słowacki nie odbył rekolekcji
u zmartwychwstańców7 (i w przeciwieństwie do Norwida nie rozważał wstąpienia w ich szeregi), w których gronie upowszechniano konkretne reguły
4
5
6
7
Zob. tamże, s. XLIX.
J. Słowacki, Beniowski (Poema). Dalsze Pieśni, w: tegoż, Dzieła wszystkie, pod red. J. Kleinera, t. 11: Beniowski (Poema). Dalsze pieśni; Ksiądz Marek (fragment poematu), oprac.
J. Kleiner, Wrocław 1952, s. 216 (Pieśń VIII [C]).
Korespondencja Juliusza Słowackiego, oprac. E. Sawrymowicz, t. 1–2, Wrocław 1963;
w zapisie skrótowym: K, cyfry rzymskie oznaczają numer tomu, arabskie – stron.
Interesująca jest propozycja badawcza Wojciecha Kudyby, który analizując wiersz Norwida Do Najświętszej Marii Panny. Litania, konkluduje, iż układ ignacjańskiego rozmyślania (medytacji) odzwierciedla się w kompozycji wiersza Norwida. Nie bez znaczenia jest fakt, iż Norwid sam przez jakiś czas nosił się z zamiarem wstąpienia do zgromadzenia zmartwychwstańców, odbywał w tym zgromadzeniu rekolekcje (połowa
kwietnia 1852 roku) i właśnie – jak twierdzi Kudyba – „konkretne reguły medytacji
upowszechniane przez ojców zmartwychwstańców […] zadecydowały o takim, a nie
innym kształcie interesującego nas tekstu” (W. Kudyba, Medytacja Norwida, w: Liryka
Cypriana Norwida, pod red. P. Chlebowskiego, W. Torunia, Lublin 2003, s. 47).
290
• Ćwiczenia duchowe Juliusza Słowackiego… •
medytacji przede wszystkim wedle Ćwiczeń duchowych8 Ignacego Loyoli9.
Trudno też zaobserwować w poezji Słowackiego bezpośredni związek ze sztuką pobożnych rozważań, oddziałującej w poezji medytacyjnej XVI wieku,
która jest bardzo często po prostu literackim wyrazem duchowości opartej
na surowym wzorcu jezuickim10. Można jednak w jego lirykach medytacyjnych11 zaobserwować ignacjańską z ducha aplikację pracy zmysłów do rozważanej i medytowanej rzeczywistości12.
Zastanawiające, iż poeta – niepraktykujący świadomie zaleceń, które Loyola wyłożył w swym „podręczniku” do medytacji – po wielu latach wewnętrznych zmagań doszedł do podobnych przemyśleń i duchowych owoców, co
hiszpański mistyk. Tak więc bez żadnej przesady orzec można, iż pewne
zasady życia wewnętrznego i jego rozwoju są ponadczasowe, a Słowacki w swej
odrębnej i indywidualnej drodze odkrył i przyswoił sobie wiele reguł będących
nieodmiennymi i stałymi prawdami duchowości chrześcijańskiej.
Na zadziwiającą wspólnotę określonych doświaczeń duchowych mistyków
wskazywał już Henri Bergson, którego stanowisko przywołuje Ewa Hoffmann-Piotrowska, akcentując „miejsca wspólne” duchowych doświadczeń Adama
Mickiewicza i Thomasa Mertona13. Bergson bowiem w dziele Dwa źródła mo8
9
10
11
12
13
Tytuł dzieła Loyoli raz jest pisany jako Ćwiczenia duchowe, raz jako Ćwiczenia duchowne. Decyduję się na formę Ćwiczenia duchowe, z wyjątkiem miejsc, w których cytuję
autorów obierających tę drugą formę.
Zob. W. Kudyba, dz. cyt., s. 49.
Zob. K. Mrowcewicz, Polska poezja medytacyjna XVI stulecia – od Dantyszka do Grabowieckiego, w: Nurt religijny w literaturze polskiego średniowiecza i renesansu, pod
red. S. Nieznanowskiego i J. Pelca, Lublin 1994. Jezuicka bądź salezjańska sztuka medytacji, która była podstawą sztuki poetyckiej, analizowana jest także przez Louisa
L. Martza w jego słynnym dziele The Poetry of Meditation, na które powołuje się w swej
pracy Mrowcewicz. O wprowadzeniu i rozkwicie w Polsce ignacjańskiej metody rozmyślania zob. J. Tazbir, Święci, grzesznicy i kacerze. Z dziejów polskiej reformacji,
Warszawa 1959, s. 149–150.
Za wiersze medytacyjno-kontemplacyjne Czesław Zgorzelski uznał utwory o incipitach:
„Kiedy pierwsze kury Panu śpiewają…”, „Gdy noc głęboka wszystko uśpi i oniemi…”,
„Jest najsmutniejsza godzina na ziemi…”, „Jak dawniej – oto stoję na ruinach…”,
„Dusza się moja zamyśla głęboko…”, „Jeżeli kiedy w tej mojej krainie…” (zob. Cz. Zgorzelski, Liryka w pełni romantyczna, Warszawa 1981, s. 184).
Pisałam o tym w pracy „Dusza się moja zamyśla głęboko…” – tradycje biblijne i medytacyjne w późnej liryce Juliusza Słowackiego (w: Biblia w literaturze polskiej, pod red.
E. Jakiela i J. Mosakowskiego, Gdańsk 2013, s. 24–26). Zob. także: J. Bolewski SJ, Zająć
się ogniem. Odkrywanie duchowości ignacjańskiej, Kraków 2001, s. 115.
E. Hoffmann-Piotrowska, Adam Mickiewicz i Tomasz Merton – miejsca wspólne, w: Mickiewicz mistyczny, pod red. A. Fabianowskiego, E. Hoffmann-Piotrowskiej, Warszawa
2005. Na „miejsca wspólne” medytujących, oddzielonych niejednokrotnie całymi epo-
291
• Monika Kulesza •
ralności i religii wskazywał na zdumiewającą:
[…] zgodność mistyków między sobą, wspólnotę określonych doświadczeń, czy łatwo
zauważalną wspólnotę języka, która powoduje, że choćby poszczególni mistycy mogli
się ze sobą nie znać, nie czytać swych pism, to w opisach ich przeżyć odnajdujemy te
same wyrażenia, te same obrazy, te same porównania.14
Spróbujmy zatem wskazać przedzieloną trzema wiekami wspólnotę przeżyć, odkryć i postaw duchowych Loyoli i Słowackiego.
ćwiczenia duchowe loyoli
Są one klasycznym dziełem duchowości chrześcijańskiej, zawierającym sposoby odprawiania rachunku sumienia, rozmyślania oraz innych praktyk podczas rekolekcji, mających na celu rozwój doskonałości u człowieka15. O dziele
tym protestancki historyk Heinrich Böhmer napisał, iż „wpłynęło na losy
ludzkości”16. Ćwiczenia duchowe nie były przeznaczone do publikacji i Loyola wzbraniał się przed ich wydaniem. W lekturze „rozczarowują, bo do
czytania przeznaczone nie są, tak jak nie jest przeznaczona do czytania partytura utworu muzycznego”, ale też właśnie „w tej swoistej «nieczytelności»
Ćwiczeń duchownych objawia się oryginalność autora”17. Tak więc dzieło
Loyoli nie jest po prostu książką do czytania ani zwyczajnym podręcznikiem
do medytacji. Logika Ćwiczeń duchowych „jest bardziej egzystencjalna niż
intelektualna. Nie są zbiorem instrukcji i pouczeń teoretycznych, lecz uczą
i prowokują do wyboru postaw życiowych”18. Cel, jaki można dzięki nim osiągnąć, to „odniesienie zwycięstwa nad samym sobą i uporządkowanie swego
życia tak, by nie ulegać jakiemukolwiek nieuporządkowanemu przywiązaniu” (ĆD 21, 37)19.
14
15
16
17
18
19
kami, wskazywał także Stanisław Dąbrowski (S. Dąbrowski, Medytacja. (Studium genologiczne), cz. 1–2, „Przegląd Humanistyczny” 1989, z. 4–5).
H. Bergson, Dwa źródła moralności i religii, tłum. P. Kostyło, K. Skorulski, przedm.
B. Skarga, Kraków 1993, s. 240; cyt. za: E. Hoffmann-Piotrowska, dz. cyt., s. 152.
J. Misiurek, W. Słomka, Ćwiczenia duchowne Ignacego Loyoli, w: Encyklopedia katolicka, pod red. R. Łukaszyka, L. Bieńkowskiego, F. Gryglewicza, t. 3: Cenzor – Dobszewicz, Lublin 1995, k. 962.
Cyt. za: H. Rahner, Geneza i duch pobożności ignacjańskiej, w: I. Loyola, Pisma wybrane, t. 1, Kraków 1968, s. 609.
S. Obirek, Anielski pragmatyzm św. Ignacego Loyoli, w: Księga o aniołach, pod red.
H. Oleschko, Kraków 2002, s. 301.
J. Sermak SJ, Wstęp, w: I. Loyola, Ćwiczenia duchowe, tłum. J. Ożóg, Poznań 2000.
Wszystkie cytaty z Ćwiczeń duchowych pochodzą z wydania: I. Loyola, Ćwiczenia duchowe, tłum. J. Ożóg, wstęp J. Sermak SJ Poznań 2000. Oznaczam je skrótem ĆD,
cyfry arabskie oznaczają numer ćwiczenia, po przecinku podaję także numer strony.
292
• Ćwiczenia duchowe Juliusza Słowackiego… •
Przezwyciężenie nieufności względem tej „książeczki” z prostotą opisał
swego czasu Merton:
W tym czasie także po raz pierwszy próbowałem jakiegoś rodzaju modlitwy myślnej.
Już przed kilkoma miesiącami kupiłem egzemplarz Ćwiczeń duchownych św. Ignacego
[…] Obawiałem się zawsze trochę tych Ćwiczeń duchownych z powodu nabytego nie
wiadomo skąd fałszywego przekonania, że jeśli się nie będziesz pilnował, pogrążą cię
one po uszy w mistycyzm, zanim się nawet spostrzeżesz. Jak mogłem być pewny, że nie
wzniosę się w powietrze, gdy tylko przymuszę umysł do pierwszego rozmyślania?
Od tego czasu przekonałem się, że istnieje bardzo małe niebezpieczeństwo, abym miał
kiedykolwiek fruwać po mieszkaniu przy modlitwie myślnej. Te Ćwiczenia duchowne
są bardzo praktyczne i przystępne – ich głównym celem jest pomóc zapracowanym
jezuitom w oderwaniu umysłu od zajęć i skierowanie go z minimalną stratą czasu na
powrót do Boga.20
Ćwiczenia duchowe umożliwiają i ułatwiają człowiekowi wybór sposobu
życia dla większej chwały Bożej (ad maiorem Dei gloriam), który św. Ignacy
uważał za podstawę pełnego rozwoju chrześcijańskiego życia. Loyola oddawał
zatem ćwiczącego uwalniającemu działaniu Boga. Najpierw odbywa się to
w płaszczyźnie nieuporządkowania i grzechu (pierwszy tydzień), potem w płaszczyźnie systemu wartości rekolektanta (drugi tydzień):
Wyzwolony na głębszych poziomach duszy rekolektant jest teraz wolny ku Bogu. […] Dopełnia się to w wyborze, który jest w swej istocie zdaniem sobie sprawy z Bożego planu
względem mnie, aby przez proces potwierdzenia (III i IV tydz.) zaakceptować go głęboko w moim życiu i żyć nim wiernie i hojnie.21
Słowacki nie przeprowadzał ćwiczeń, jak już to zostało powiedziane, w takim kształcie i porządku, jaki proponują jezuici. Swoje ćwiczenia duchowe
20 T. Merton, Siedmiopiętrowa góra, tłum. M. Morstin-Górska, Poznań 1998, s. 301–302.
21 P. van Breemen SJ, Rachunek sumienia, „Zeszyty Igancjańskie” 1993, nr 6, s. 38–39.
Początkowo ćwiczenia odprawiane w wyjątkowych sytuacjach i doświadczeniach duchowych, rozpowszechniły się jako coroczne rekolekcje ośmio- lub dziesięciodniowe.
Praktykę tych ćwiczeń przyjęły też zakony, duchowieństwo diecezjalne, a nawet
świeccy. Swe ćwiczenia podzielił autor na cztery części zwane tygodniami. W pierwszym, odpowiadającym oczyszczającej drodze życia duchowego, Loyola zalecił rekolektantowi poznanie swych grzechów dzięki rachunkowi sumienia, którego metody
odbywania zamieścił na początku pierwszego tygodnia ćwiczeń: na każdy dzień zalecił cztery, pięć rozmyślań godzinnych według tak zwanej metody trzech władz duszy
– obok pamięci, rozumu i woli w rozmyślaniach ma brać udział wyobraźnia i uczucie.
W drugim i trzecim – odpowiadającym drodze oświecającej, i czwartym – drodze
jednoczącej – zobowiązał rekolektanta do kontemplacji życia Zbawiciela, poprzedzonej prośbą o coraz większe poznanie go, umiłowanie i naśladowanie: ćwiczenia kończy
kontemplacja miłości Bożej, przejawiającej się między innymi w darach natury i łaski,
będąca wezwaniem do szukania i znajdowania Boga we wszystkim, a wszystkiego
w Bogu. Zob. J. Misiurek, W. Słomka, dz. cyt., k. 962–963.
293
• Monika Kulesza •
odprawiał w dynamice osobistych rozstrzygnięć i są one naznaczone indywidualnością przebytej drogi, jednakże owoce wewnętrznych zmagań poety są
zadziwiająco współbieżne z rezultatami, do których dochodzą ci, którzy zgłębiają i praktykują duchowość ignacjańską. Udziałem poety stawało się bowiem
uporządkowanie życia (ordinatio vitae) przez usunięcie z duszy uczuć nieuporządkowanych (passiones inordinatae). Poeta zmagał się zatem z przyzwyczajeniami z poprzedniego, „starego” życia, a jako były dandys mógł się popisać
wachlarzem zaiste światowych nawyków: ot, chociażby jego słynna już słabość
do żółtawobladych rękawiczek i nie mniej osławiony „odłożony kołnierz”.
W latach czterdziestych, po duchowej przemianie, odrzucił owe przejawy
światowości i komentował je druzgocąco:
Mało jeszcze bowiem jest ludzi, co by się chcieli zupełnie duchem przemienić, myślą
bowiem, że chodzi o porzucenie świata i jego przyjemności, gdy tu przeciwnie, my zdobywamy świat […] niczego się nie wypieramy, oprócz głupstwa i fałszu, i maskowanych
rzeczy i bałwanów zrobionych przez oszukaństwo ludzkie, i zapałów nie z serca idących,
i szczęść zdobytych dla małego celu osobistego… i nauki, która nie jest mądrością.
(K II 37)
Poeta zatem zaczął starać się o zwycięstwo nad samym sobą, o wyzbycie
się niepotrzebnych przywiązań, o równowagę duchową i obojętność względem rzeczy światowych. Zmagania te znalazły swój zapis zwłaszcza w późnej
korespondencji Słowackiego. Jego wewnętrzne nawrócenie było tak głębokie,
iż problemy z rozpoznaniem własnego syna miała matka, do której tak poeta
pisał z początkiem roku 1845:
Ty, droga moja, przywykłaś do dawnego tonu, do błyskotnych szat, w których występowałem, do melancholii, do jęków – wszystko to uderzało cię jak echo, jak głos znajomy
sercu twojemu – teraz przez długi może czas nie będziesz się mogła przyzwyczaić
do człowieka, który z oskrobanej mojej figury pokazuje się. (K II 73)
Skądinąd nietrudno dziwić się matce, która jeszcze jesienią 1837 roku czytała skargę syna: „żałowałem trochę, że nie jestem dobrze złotem nadziany,
bo mi przychodziła myśl romansowa – kupić na rynku kairskim ładną Abisynkę, przebrać ją za Pazia i być nowym Larą z nową Gulnarą” (K I 375).
Zmagania Słowackiego z samym sobą we wzrastaniu duchowym są częstokroć dramatyczne, jednakże naznaczone znamiennym dla nawróceń chrześcijańskim przekonaniem (jakże bliskim ignacjańskiemu Ad maiorem Dei
gloriam), że celem tych dążeń jest ostatecznie Bóg. Jak to ujął poeta: „wszystko
na ziemi robić można, byle zawsze przed oczami mieć drogę prostą, jedną
gwiazdę – Boga – zdobycie przez ducha swego czynami ciała nieśmiertelności
ducha, wzrost jego ciągły” (K II 25).
294
• Ćwiczenia duchowe Juliusza Słowackiego… •
Jest w postawie Słowackiego wiele płaszczyzn zbieżnych z zachowaniami
chrześcijańskich mnichów, ascetów, duchowych mistrzów, których wysiłek
myślowy, ćwiczenia duchowe i medytacje prowadziły do przemiany życia.
Wedle słów samego poety, pisanych w sierpniu 1846 roku: „[…] i w Bogu utonąwszy, dziwne robię zaklęcia, dziwną prace odbywam… pracę nad sobą samym, nad własną moją ubogą naturą […]” (K II 142). Z kolei we wcześniejszym
liście do matki (z listopada 1843 roku) poeta tak pisał o swej pracy duchowej:
Zatrudniony jestem bardzo, bo mi znów jakby mocne pchnięcie od Boga przyszło do
pracy – a mam tę chwilę, że niby z jakąś rozpaczą rzucam się do papieru, chcąc garściami duszę moję rzucać na ludzi, przemieniać ich w siebie, nadgryzać im ciało, aż ich
urobię podobnych najpiękniejszym ze śmiertelnych, słowem, podług słów świętego
Pawła, wyjść z tego więzienia spłaciwszy ostatni szeląg z siebie.
(K II 25)
Oczywiście, nie sposób w tym miejscu pominąć kwestii towianizmu, którego Słowacki był pewien czas wyznawcą. Alina Witkowska zaznaczała, że tej
„intensywnej, zaciekłej, wewnętrznej pracy nad sobą” poeta nie przerwał nawet
po oddaleniu się z Koła Sprawy Bożej w 1843 roku22. Zdaniem uczonej „[…] formowanie siebie na nowo stanowi ciągłą pracę duchową Słowackiego, aż po
kres życia, prowadzoną także wtedy, gdy nikt jej nie żądał ani ją oceniał. Można pojąć to, gdy przyjmie się, że praca wewnętrzna nad sobą była walką o wszystko – o czysty ton swego ducha”23. Badaczka poczyniła jednakże istotną uwagę, iż „pojęcie misji u Słowackiego o wiele przekracza jego, choćby najszerzej
pojęte związki z towianizmem”24.
Zygmunt Szczęsny Feliński (wskazując, iż naukę tę głównie poznał przez
Słowackiego25), dostrzegał i doceniał w towianizmie fakt, że „pod względem
moralności praktycznej zaleca cnoty chrześcijańskie w heroicznym nawet
stopniu”26, tak więc towiańczycy, podejmując pracę duchową, starali się
o przemianę pojętą w duchu ewangelicznym. Jednakże Feliński zaraz dodawał, że towianizm „pod względem dogmatycznym stanowi jedną z najniebezpieczniejszych herezji, gdyż podkopuje same podwaliny chrystianizmu”27.
Zauważał także, iż „gdyby Syn Boży nie zstąpił na ziemię i nie umarł na krzyżu, wedle nauki Towiańskiego nic by się przez to na świecie nie zmieniło, gdyż
rodzaj ludzki rozwijałby się tak samo, na zasadzie osobistej wewnętrznej
22 A. Witkowska, Towiańczycy, Warszawa 1989, s. 193.
23Tamże.
24Tamże.
25 Z.Sz. Feliński, Pamiętniki, oprac. E. Kozłowski, Warszawa 1986, s. 233.
26 Tamże, s. 240.
27 Tamże, s. 240–241.
295
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Aneta Świder-Pióro
(Warmińsko-Mazurska Biblioteka Pedagogiczna w Olsztynie)
Wobec grobu Mazepy
Bohaterowie dramatu Juliusza Słowackiego
w sytuacji granicznej
Nasza sytuacja w świecie wyklucza możliwość
dojścia tu na ziemi do takiego sposobu rozumienia zdarzeń, który pozwalałby intuicyjnie
dostrzec ich wewnętrzny sens.
Gabriel Marcel, Tajemnica bytu1
W
barokowym świecie Mazepy trwa wspaniały spektakl życia. Autorem
i reżyserem tego okolicznościowego przedstawienia, zorganizowanego w związku z przybyciem Króla do zamku, jest sam gospodarz. Przygotował widowisko iście zmysłowe: rozświetlone, „jaskrawe od lamp” (I 7; 199)2,
z iluminacjami, ruchomymi ścianami, muzyką i tańcem, otwarciem na ogród
anektujące nawet naturę. Na początku spektakl toczy się bez zarzutu, zgodnie z pieczołowicie przygotowanym przez Wojewodę scenariuszem, w imię
najwyższej zasady: „Niech Król zobaczy dobrze w zamku Wojewodę” (I 7; 199).
Jest pochwałą życia ze wszystkimi jego przyjemnościami – od suto zastawionego stołu: „Czy włość pije, mospanie? czy upiekli wołu?” (I 7; 200); poprzez tak pożądane konwenanse i nienaganne międzyludzkie relacje: „Mościa Kasztelanowo, mam wielkie powody / Cieszyć się, że cię widzę w zdrowiu
G. Marcel, Tajemnica bytu, tłum. M. Frankiewicz, wstęp K. Tarnowski, Kraków 1995,
s. 321.
2 J. Słowacki, Mazepa, w: Dzieła, pod red. J. Krzyżanowskiego, t. 7: Dramaty: „Balladyna”
– „Mazepa” – „Lilla Weneda”, oprac. M. Grabowska, Wrocław 1952. Po cytacie podaję
w nawiasie cyframi arabskim – numer aktu, arabskimi – sceny, arabskimi po średniku – numer strony.
1
311
• Aneta Świder-Pióro •
i świeżości” (I 1; 191); ciekawe obserwacje oraz nieszkodliwe intrygi: „Ja ciebie oślepię, / Jak ci zacznę o złotym mówić sowizdrzale, / A może twoje czyste
serduszko rozpalę / Ogniem nieugaszonym” (I 3; 195); aż po zachwyt sztuką:
„Tam na ganku pan Pasek, z powagą papużą / I z wielkim stał papierem – ba!
To mówca śliczny, / Przygotował dla Króla wiersz makaroniczny” (I 3; 196).
Gdy pogasną światła, zawiązana akcja potoczy się dalej. Całość jednak wymknie się reżyserowi spod kontroli, chociaż ten będzie się starał doprowadzić improwizowany już spektakl do końca. Wkrótce też okaże się, że reżyser
sztuki życia to mistrz pogrzebowej ceremonii.
W istocie nieprzystające do wewnętrznego dramatu bohaterów wybrał Słowacki czas i przestrzeń, w jakich rozgrywają się wydarzenia Mazepy. Pozornie, bowiem barokowy blichtr ziemskich wspaniałości, z żądnym splendoru
Królem, złotym Mazepą, rozgadanym Paskiem w tle, doskonale podkreśla semantykę (czernią i bielą wyostrzoną) sytuacji egzystencjalnej mieszkańców
„domu boleści” (V 2; 271). Domu, w którym rozgrywa się dramat miłosny, w wymiarze ontologicznym sięgający jednak znacznie głębiej. I w takiej perspektywie Mazepa jest dramatem o niepoznaniu, o błądzeniu wśród półprawd,
wyobrażeń bohaterów i o grobie, który może stanowić ostateczną granicę bytu.
Grób i oscylujące w jego polu semantycznym motywy funeralne zajmują
w wyobraźni Słowackiego miejsce szczególne. Powracają niemal obsesyjnie
w myśli poety od najwcześniejszych prób literackich po twórczość mistyczną.
Przenikają zarówno warstwę leksykalną, jak i znaczeniową utworów, uruchamiając najistotniejsze myśli i różnorodne wątki – egzystencjalny, ontologiczny,
eschatologiczny. Semantyka grobu, włączona w ewolucję twórczości poety,
intensyfikuje się i pogłębia. Mazepa stanowi swoistą cezurę w tym procesie,
czego charakterystycznym przejawem może być ujemna waloryzacja melancholii. W niniejszej próbie odczytania dramatu skoncentrujemy się na wątkach
egzystencjalnych. Klucz interpretacyjny tej analizy stanowi Przedmiot Funeralny3 określający status ontologiczny bohaterów utworu, poziom ich świadomości i duchowego rozwoju. Jednocześnie Przedmiot Funeralny – grób,
przedmiot-znak, przedmiot graniczny – ujawnia w tej interpretacji głęboki
związek warstwy wyobraźniowej dramatu z egzystencjalną oraz duchową sytuacją poety, prowadzącą ku twórczości mistycznej. Ponieważ zaproponowane
3
Odwołuję się do pojęcia zaproponowanego przez Jeana-Didiera Urbaina. Przedmiot
Funeralny to przedmiot-znak „wznoszący się na pograniczu rzeczywistości biologicznej oraz wyimaginowanej, pożądanej bezśmiertelności”. Znakiem tym może być
rzeźba sepulkralna bądź inne przedmioty sugerujące nieprzenikalną granicę między
światem żywych i umarłych (zob. J.D. Urbain, Rzeźba/Grób: przedmiot graniczny,
tłum. M.L. Kalinowski, w: Wymiary śmierci, wyb. i wstęp S. Rosiek, Gdańsk 2002).
312
• Wobec grobu Mazepy •
przez Jeana-Didiera Urbaina pojęcie Przedmiotu Funeralnego w sferze sztuki
wydaje się realizować metaforyczna wizja René Magritte’a Życie pozagrobowe,
niech – przywołana w tym miejscu – towarzyszy niniejszym rozważaniom.
Fakt, iż Słowacki „zrobił autodafe” ze swojej „pierwszej tragedii”, i że Mazepa nie „wygalopował” (LDM 213)4 na świat zimą 1834 roku, jednoznacznie
sugeruje istnienie różnic między jego ostatnią i pierwszą wersją. Jak są istotne
– nie da się stwierdzić. Można jedynie snuć hipotezy co do kształtu i zawartości treściowej pierwszej redakcji utworu, a dwie mniej więcej pewne informacje na jej temat zawiera wyznanie poety: „Myśl ta […] stała się długa na pięć
łokciowych aktów. […] napisałem tragedią, na której płakałabyś, Mama, jeśli
nie po Mazepie, to po Julku” (LDM 213). Mazepa wydany w 1840 roku to już
z pewnością zupełnie inny utwór, z punktu widzenia autora niewątpliwie
doskonalszy – wszak całej jego twórczej drodze przyświecała myśl wyartykułowana niegdyś w korespondencji: „[…] powinnaś prosić Boga, aby wszystko,
co ze mnie jest, a jest bez doskonałości, było jak najprędzej zapomniane”
(LDM 469). Słowacki zdawał sobie sprawę z konsekwencji rzucenia utworu „na
pastwę” odbiorcy i nieodwracalności momentu stawania się dzieła własnością ogółu. Bo przecież „one [utwory – A.Ś.P.] wszędzie o sobie gadają” (LDM
469). Mazepa z 1840 roku „gadał” już innym językiem – językiem autora po
przebytej podróży inicjacyjnej do Ziemi Świętej, grobu Chrystusa i… w głąb
siebie. Poety pogrążonego w lekturze dramatów Pedra Calderona de la Barca,
upajającego się „jego brylantową i świętości pełną imaginacją” (LDM 329). Co
znamienne – ślad tych dwu niezwykle istotnych dla twórczości Słowackiego
procesów, ściśle związanych z jego duchową przemianą, wyraźnie zaznaczył
się w ostatniej, usankcjonowanej przez autora, redakcji utworu.
W doświadczeniu podróży, intensywnie i świadomie przebytej przez poetę,
chwile spędzone w grobie Chrystusa stały się momentem kulminacyjnym
duchowej peregrynacji. Ich wspomnienie utrwalił między innymi w słynnym
liście do matki z 19 lutego 1837 roku (zob. LDM 300–302) i w lapidarnym sześciowierszu zaczynającym się od słów: „I porzuciwszy drogę światowych omamień”5. Zresztą myśl o grobach (nie tylko Chrystusowym) w przedziwny
sposób zdominowała utwory powstałe w trakcie lub po podróży Słowackiego
na Wschód. Z mogiły Dantego poeta widzi jaśniej, ostrzej i więcej, w ciszy
grobu Agamemnona snuje „posępną, ciemną”, głęboką myśl. Świadomie staje
4
5
Wszystkie fragmenty listów do Salomei Słowackiej cytuję za wydaniem: J. Słowacki,
Dzieła…, t. 13: Listy do matki, oprac. Z. Krzyżanowska, Wrocław 1952. Wydanie oznaczam skrótem LDM, cyfry arabskie po skrócie oznaczają numer strony.
J. Słowacki, I porzuciwszy drogę światowych omamień…, w: tegoż, Dzieła…, t. 1: Liryki
i inne wiersze, oprac. J. Krzyżanowski, wstęp K. Wyka, Wrocław 1952, s. 103.
313
• Aneta Świder-Pióro •
„wobec” trupa Leonidasa. Grób jest zatem przestrzenią, w której padają najtrudniejsze pytania, w której snute są najgłębsze refleksje. W Mazepie eskalacja „grobowej” wyobraźni będzie kontynuowana.
grób mazepy
Zamurowali. – Ciszę uczułem podziemną –
W oczach stanęły różne młodości obrazy…
Wyciągnąłem przed siebie ręce, czuję głazy
Zimne, nieporuszone…
(IV 6; 259)
Niewątpliwie alkowa, w której Wojewoda rozkazał zamurować Mazepę, jest
grobem. W sensie dosłownym – „Zamknięta mogiła. / Na murze krzyż napisać” (III 4; 247) – oraz w wymiarze metaforycznym. Przy czym ten ostatni sięga wielu warstw utworu. Nie bez przyczyny zresztą moment zamurowania
w alkowie tytułowego bohatera stanowi punkt kulminacyjny dramatu. Wyraźnie jest podkreślony jego status, choćby poprzez trzykrotną wizję „letargnika”
w grobie – w relacji Wojewody i Zbigniewa (obie wysnute z wyobraźni) oraz
samego Mazepy. Kilkakrotnie wyartykułowany, męczący, natrętny obraz powraca w świadomości bohaterów niczym koszmar. Ów powrót jest znamienny, dodatkowo akcentuje znaczenie tego wydarzenia w utworze. Czy zamknięty, zamurowany w alkowie bohater tytułowy dramatu ma coś wspólnego ze
Słowackim doświadczającym grobu Chrystusa pamiętnej nocy z 14 na 15
stycznia?
Inicjacyjne doświadczenie grobu będące udziałem Mazepy to niewątpliwie przeżycie graniczne. Takie, podczas którego – jak chciał Karl Jaspers – następuje przebudzenie „[…] z uzależnienia od potrzeb życiowych. Dokonuje
się [ono – A.Ś.P.] w wolnym od celowości spojrzeniu na rzeczy, niebo i świat”6.
Dzięki sytuacji granicznej człowiek jest w stanie doświadczać Ogarniającego.
„Ogarniające jest więc tym, co w bycie pomyślanym zawsze się tylko zapowiada. Jest tym, co samo się nie pojawia, lecz w czym pojawia się dla nas wszystko inne”7. Sytuacja graniczna implikuje zatem kontekst epistemologiczny.
Zresztą, poruszający się w ciemności i metafizycznej ciszy bohater, wyciągający przed siebie ręce, dotykający zimnych, nieporuszonych głazów to figura człowieka w procesie poznania. Jak bardzo przypomina on innego „letargnika”, Calderonowskiego Segismundo:
6
7
K. Jaspers, Wprowadzenie do filozofii. Dwanaście odczytów radiowych, tłum. A. Wołkowicz, Wrocław 1995, s. 12.
Tamże, s. 20.
314
• Wobec grobu Mazepy •
ta wieża
jest więzieniem
albo grobem
patrz
co widzisz w tym świetle
to człowiek
czy szkielet człowieka
człowiek […]8
Bohater dramatu Calderona zawieszony między snem a jawą, zdezorientowany, bezsilny, urągający niebu, które go więzi, zwraca się do Rosaury: „nie
odchodź stąd / chcesz zostawić moją duszę w mroku / moje zmysły błąkające
się po omacku”9. Doświadczenie Segismunda ustanawia metaforyczną myśl
utworu i projektuje wizję istnienia, w jakiej zaczyna funkcjonować świat dramatu oraz tworzące go postaci: „zaśniemy / przecież życie jest snem / tylko
snem / i ten kto żyje śpi / i śni siebie pokąd / nie prześni siebie”10.
W utworze Słowackiego grób Mazepy – zamknięta, zamurowana alkowa
– to również „wspólna sprawa” wszystkich bohaterów dramatu. Nie doświadczają przejścia w sposób bezpośredni, ale niewątpliwie stają w o b e c grobu,
w o b e c Przedmiotu Funeralnego, przedmiotu-znaku, przedmiotu granicznego11. Stają na granicy tajemnicy w wymiarze realnym nie do przeniknięcia, między życiem i śmiercią. I ta pozycja sytuuje bohaterów w przestrzeni
otwierającej możliwości poznawcze, jakie oferuje zdarzenie graniczne. „Tak
więc, jeśli obiektywnie Przedmiot Funeralny cenzuruje, skrywa, kamufluje,
to subiektywnie, wyznaczając pewną granicę, skłania on żywych do przypisywania mu ‹‹niepustej tamtej strony››, cielesnej gęstości […]”12. „Zamknięta mogiła” nie skryje – jak pragnie Wojewoda – „trupiej tajemnicy” na zawsze.
Przeciwnie, wytrąci mieszkańców zamku z letargicznej stagnacji, której (tak
jest przynajmniej w przypadku Zygmunta i Amelii) dotąd byli poddani. Stworzy siatkę napięć obnażających kondycję duchową i egzystencjalną bohaterów.
Paradoksalnie, pogrzebana tajemnica zacznie działać w najwyższym stopniu
intensywności i przyczyni się do uwolnienia prawdy.
Analogia między zamkniętym w grobie „letargnikiem” (i dodajmy, błąkającą się w mrokach duszą Segismunda) a mieszkańcami „domu boleści” zoP. Calderon de la Barca, Życie jest snem (dzień 1, sc. 2), imitował J. Rymkiewicz, w: tegoż, Dramaty, Kraków 1975, s. 445–446.
9 Tamże (dzień 2, sc. 8), s. 514–515.
10 Tamże (dzień 2, sc. 19), s. 545.
11 Por. J.D. Urbain, dz. cyt.
12 Tamże, s. 314.
8
315
• Aneta Świder-Pióro •
stanie ujawniona w dramacie już wcześniej i – w perspektywie – okaże się
urealnieniem oraz wyeksponowaniem kondycji egzystencjalnej bohaterów
dramatu. Błądzący w mrokach niepoznania mieszkańcy zamku (nie wyłączając gospodarza) są bowiem poddani cierpieniu; zostali w nim zamknięci jak
w błędnym kole – bez cienia nadziei na wyzwolenie. Włodzimierz Próchnicki
zauważa, iż przestrzeń zamku metaforyzuje sytuację egzystencjalną bohaterów,
a mur „określa granice ich możliwości”: powoduje zniewolenie nie tyle ciała,
ile – jak twierdzi autor Romantycznych światów – osobowości13. Wydaje się, iż
właśnie deficyt poznawczy sytuuje bohaterów w takim położeniu. W sensie dosłownym zniewolenie to, odnoszące się do wielu sfer ludzkiej kondycji – od
cielesnej po duchową – potwierdzają działania Wojewody, reżyserskim gestem aranżującego przestrzeń14. To widomy znak owego zamknięcia funkcjonującego konsekwentnie w całym utworze: „Rozbić mur, niechaj wejdą ichmoście wyłomem” (I 2; 194); „Zamurować alkowę […] Zamurować! – na piekieł czerwonych potęgę / Zaklinam się, że nigdy tam nie zajrzą ludzie” (III
4; 245); „O! teraz dobrze moja zamknięta chałupa…”15 (V 2; 270). Zniewalający, osaczający charakter domostwa Wojewody jest dostrzegany również
z zewnątrz: „Tobie tu jak białemu gołębiowi w klatce; / Ten zamek bardzo
smutny, tobie trzeba słońca” (I 3; 195) – radzi Amelii Kasztelanowa. Znamienne, że bohater tytułowy utworu wielokrotnie forsuje progi zamku Wojewody,
wchodząc do wnętrza oknem, jak w niepozbawionej ironii, przez co tym bardziej wiarygodnej, sytuacji sugerującej odmienny status ontologiczny pojawiającego się w dramacie po raz pierwszy bohatera:
Kasztelanowa
Jakże pan tu przyszedłeś?
Mazepa
Z księżycem przez szpary.
[…………………………………………………]
13 W. Próchnicki, Romantyczne światy. Czas i przestrzeń w dramatach Słowackiego, Kraków 1992, s. 121.
14 To właśnie Wojewoda – co akcentowane jest również w innych interpretacjach i czemu
zresztą nie sposób zaprzeczyć – jest w utworze „podstawowym nośnikiem zła i niewolnikiem zła”. „O Wojewodzie można powiedzieć, że używa ludzi do swoich celów,
niszcząc w ten sposób ich wolność i… życie, chce nimi zawładnąć, uczynić poddanymi swej woli, wewnętrznie martwymi” (M. Kalinowska, Los, miłość, sacrum. Studia
o dramacie romantycznym i jego dwudziestowiecznej recepcji, Toruń 2003, s. 71).
15 Słowa te padają w odniesieniu do progu stworzonego przez Wojewodę z trumny z ciałem Zbigniewa.
316
• Wobec grobu Mazepy •
Kasztelanowa
Lecz jak tu pan przyszedłeś?
Mazepa
Przez okno, mościa pani.
Jak motylek dworu
Kasztelanowa
Ba, kłamcy masz minę;
Okno wysokie.
Mazepa
Z włosów mam różnych drabinę.
(I 4; 196–197)
Owo udręczające, bezwolne istnienie bohaterów dramatu wpisuje się w anektujący wyobraźnię poety w okresie przedmistycznym obraz świata-teatru,
funkcjonujący zwykle – co dla Słowackiego charakterystyczne – w połączeniu
z „siostrzycą wierną”, melancholią16. W Mazepie zabrakło jednak melancholijnego filtru – to teatr z całym jego nieodwracalnym „tu i teraz”, z odtworzeniem
roli, w którą bohaterowie zostali wtrąceni17, a wszystko według niepoznanego
scenariusza. Mieszkańcy zamku źle czują się w takim świecie i we własnych
rolach. I w takim też świecie, świecie-teatrze, wypowiadają, jakoby w zadziwieniu, cudze kwestie. Kochający, łagodny Zbigniew zwraca się do Amelii słowami:
„Teraz ty czarna, ciebie już słowa nie splamią, / Choćbym powiedział: «kocham»
– oczy twoje kłamią, / Serce twoje jest brudne […] Utnij włosy krucze, / I powieś
się […]” (IV 3; 252). Mazepa natomiast po spotkaniu ze Zbigniewem ze zdumieniem skonstatuje: „Panie Mazepo! teraz wasze innej cery / – Co się z twoją
złoconą zrobiło maszkarą? / Mówiłeś jak ksiądz – próżno diabeł krzyczał:
haro!” (II 10; 230). Wierna Chrystusowi, ufająca Bogu i ludziom Amelia – która
16 Dowodzą tego choćby listy poety adresowane do matki: z 7 listopada 1834 roku:
„Chciałbym Was wszystkich miłych w jednym zgromadzić miejscu – w okolicy dobrze znajomej – a to dlatego, aby myśl moja łatwo Was wszystkich znaleźć mogła – jak
osoby chodzące po scenie w teatrze, który mi ciągle moje wspomnienia grają. A chciałbym widzieć – i aktorów, i kulisy – inaczej iluzja nie jest doskonałą” (LDM 212) oraz
z 1 kwietnia 1835 roku: „Będę Was widział jak maleńkie, biedne mrówki, wędrujące
po tej obszernej ziemi – pomiędzy aktorami grającymi smutną i głupią komedią życia” (LDM 240).
17 Zob. J. Ławski, Ironia i mistyka. Doświadczenia graniczne wyobraźni poetyckiej Juliusza Słowackiego, Białystok 2005. Wytrącenie z ról mieszkańców domu Wojewody wydaje się być pochodną ich nieokreślonej, chwiejnej tożsamości. Może być również
pewnego rodzaju antycypacją „ludzi dwoistych”, o których pisał Jarosław Marek Rymkiewicz w odniesieniu do bohaterów dramatów mistycznych Słowackiego (zob. J. Rymkiewicz, Ludzie dwoiści. Barokowa struktura postaci Słowackiego, w: Problemy polskiego
romantyzmu. Seria trzecia, pod red. M. Żmigrodzkiej, Wrocław 1981).
317
• Aneta Świder-Pióro •
w tym duchu musi konsekwentnie „z a g a s n ą ć z w o l n a”, pragnie śmierci
gwałtownej: „O! gdyby tym nożem / można się przebić i być spokojną, i zasnąć!” (IV 2; 251; podkr. – A.Ś.P.).
Nieokreślona, mglista, efemeryczna – nierozpoznana przez bohaterów
własna tożsamość implikuje pewnego rodzaju zawieszenie w próżni, dezorientację, poczucie braku sensu, nadziei i, w konsekwencji, rozpaczliwe poszukiwanie. Czego właściwie? Prawdopodobnie logicznego uzasadnienia egzystencji, ta kiej egzystencji. Jej sensu. Własnej tożsamości. Najogólniej rzecz ujmując – prawdy. Bo przecież o prawdę właśnie toczy się walka w scenie „sądu
nad Amelią”18.
ja mam zmysły wszystkie dobrze zdrowe
W relacji zamkniętego w grobie Mazepy uderza fakt, iż jego doświadczenie
skoncentrowane jest na zmysłach: „Wyciągnąłem przed siebie ręce, czuję
głazy / Zimne, nieporuszone… […] Gdzie zajrzę – ciemność; czego się dotknę,
to cegła. […] Wtem słyszę… coś nade mną jęczy i szeleści, / Szukam, przebiegam ręką drżącą czarne ściany […]” (IV 6; 259). W wyobrażeniu Zbigniewa
Mazepa, dotykając muru, kaleczy dłonie – „ręce swe krwawi na murze” (IV 3;
254). Zmysłowość w dramacie jest eksponowana w sposób szczególny – i to
na różnych poziomach. Wszak utwór, którego podstawę konstrukcji stanowi
reżyserowany przez Wojewodę spektakl na cześć Króla, musi odsyłać do zmysłów. I nie kryłoby się w tym nic niewłaściwego, gdyby sfera ta pozostała domeną estetyki „dzieła” Wojewody. Jednak problem okazuje się dużo głębszy.
I jawi się jako jedna z przyczyn potęgujących „bolesność” domu, którego
mieszkańcy budują wyobrażenie o świecie, kierując się postrzeżeniami zmysłowymi. Największym winowajcą sensualnym okazuje się bezsprzecznie Wojewoda. Notabene on to przecież jest również autorem odsyłającej do zmysłów
scenografii barokowego spektaklu. Ów spektakl to jedynie niewinna zapowiedź tego, do czego bohater potrafi wykorzystać swe zmysły i jak wysoko je
ceni. Prawda o nim wybrzmi bardzo wyraźnie – i gorzko – właśnie wobec grobu Mazepy, i to z ust jego łagodnej, dobrej żony czyniącej w tym dramatycznym momencie zarzut mężowi, że jego sercem są oczy. To sprawiedliwe oskarżenie postępków Wojewody, dla którego świat dający się poznać zmysłami
jest jedynym istniejącym światem.
Ogromną winą obarczył poeta tego bohatera dramatu, zwłaszcza jeśli wziąć
pod uwagę postępujące dezawuowanie roli zmysłów w poznaniu na etapie inicjującym twórczość mistyczną i w dalszym jej rozwoju: „Cóż teraz czynić,
18 Zob. M. Kalinowska, dz. cyt.
318
• Wobec grobu Mazepy •
droga moja? Oto uwolnić duszę […] spod wszystkich ciała uścisków, a iść jedynie po świecie tą duszą, ciągle młodą, ciągle rosnącą w moc i w życie” (LDM 457).
Słowa listu do matki z 8 października 1844 roku oczywiście tylko symbolicznie
i w sposób bardzo ogólny sugerują kierunek duchowej przemiany poety. Wszak
świat fizyczny, nie wyłączając ludzkiego ciała, stanowi w filozofii Słowackiego
istotny warunek rozwoju ducha. Jednak „uściski ciała” p o z b a w i o n e g o
serca i duszy zasługują w jego opinii na wzgardę. Dlatego właśnie, by ocalić
serce, Szaman w Kraku chce Syberinie odebrać oczy. Nie jest to zresztą jedyne
w twórczości poety exemplum pozytywnie waloryzujące bohaterów pozbawionych wzroku. Przykładów można znaleźć znacznie więcej – Derwid w Lilli
Wenedzie, Wdowa w Balladynie, Horsztyński czy Archidamia w Agezylauszu
– dzięki ślepocie (choć, jak wyjaśnia Elżbieta Wesołowska, „nieoczywistej dla
widza”19) predestynowani są do głębszego poznania – mają szczególny dar widzenia: profetyczny, proleptyczny, emocjonalny i teatralny20. „Ślepota mentalna”21 stanowi natomiast biegun przeciwstawny w odniesieniu do ułomności
fizycznej, otwierającej niekiedy przestrzenie poznania transcendujące ku innym wymiarom.
Jakże wyraźnie zabrzmią w Mazepie w scenie zamurowania pazia w alkowie podszyte ironią słowa Wojewody: „A jednak ja mam zmysły wszystkie
dobrze zdrowe” (III 4; 241). Wszystkie te bowiem „dobrze zdrowe” zmysły
przywiodą bohatera do poznania prawdy fałszywej – prawdy jednostronnie
ujrzanego zdarzenia. Ów fałsz pociągnie za sobą lawinę zniewag skierowanych
w stronę Amelii, na zasadzie kontrapunktu – w stosunku do jej czynów – obnażających postawę Wojewody: „ta przebiegła kuna… Ta! ta ścierka!” (III 4;
238); „kobieto! wężu!” (III 4; 240); „Waćpani będziesz słynąć w sławnych ścierek / rzędzie” (III 4; 241). Zatem „trupia tajemnica” (III 4; 247) zamknięta w grobie z rozkazu Wojewody, ta „boleśna ściana” (III 4; 247) to wyraz, znak – a może
także metafora – niepoznania. Taka, której jedyny i ostateczny kształt – kształt
ludzkiej mogiły – został nadany przez reżysera spektaklu.
Nie bez winy w tym zmysłowym zaślepieniu i zbłądzeniu pozostają inni
bohaterowie dramatu. Nieprzypadkowo zresztą można zaobserwować
19 Zob. E. Wesołowska, Dar widzenia w „Agezylauszu”, w: Światło w dolinie. Prace ofiarowane Profesor Halinie Krukowskiej, pod red. K. Korotkicha, J. Ławskiego, D. Zawadzkiej, Białystok 2007.
20 Tamże. Odwołuję się do wymienionych przez Wesołowską cech widzenia Królowej-babki. Kwestię ślepoty w Horsztyńskim, w szerokim kontekście (m.in. w odniesieniu
do filozofii Platona), rozpatruje Magdalena Bizior w pracy Od egzotyki do mistycznej całości. Przemiany wizji zła w twórczości Juliusza Słowackiego (Toruń 2006).
21 E. Wesołowska, dz. cyt., s. 221.
319
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Marek Dybizbański
(Uniwersy tet Opolski)
Młodzieńcze eksperymenty
Józefa Korzeniowskiego
z formą dramatyczną
J
ózef Korzeniowski, metrykalnie najbliższy pierwszej generacji romantycznej (starszy o rok od Adama Mickiewicza) i najczęściej przez jej pryzmat
oceniany bodajże od chwili debiutu, uchował się w historii literatury głównie
dzięki swym późnym powieściom, które wraz z obrazkami obyczajowymi
Józefa Ignacego Kraszewskiego, Józefa Dzierzkowskiego czy Zygmunta Kaczkowskiego współorganizowały poetykę protorealizmu1, zwaną przez mniej wyrozumiałych komentatorów poetyką powieści biedermeierowskiej czy nawet
tendencyjnej, a przez współczesnych pisarzowi krytyków postrzeganą po
prostu w kategoriach dochodowej chałtury2. Słynne oskarżenie Korzeniowskiego o zdradę narodową ze względu na sposób przedstawienia realiów życia pod zaborami na kartach Krewnych Julian Klaczko poprzedził gorzkim
wyrzutem z powodu opuszczenia przez pisarza wyżyn dramatu dla przyziemnych rejonów powieści (romantyczny krytyk nazwał to zejściem „ze sfery
natchnienia i ideału do wątpliwego posłannictwa bawienia mas” 3).
Dramatyczna bowiem twórczość autora Krewnych, dzisiaj właściwie zapomniana4, traktowana była w swoim czasie bardzo poważnie. Nasuwa się wręcz
1
2
3
4
Zob. J. Bachórz, Realizm bez „chmurnej jazdy”. Studia o powieściach Józefa Korzeniowskiego, Warszawa 1979.
Takie stanowisko przyjął m.in. Karol Estreicher (Szkice bibliograficzne z dramaturgii polskiej, „Dziennik Literacki” 1853, nr 30).
J. Klaczko, [„Krewni” Korzeniowskiego], „Wiadomości Polskie” 1857; cyt. za: Polska
krytyka literacka (1800–1918). Materiały, t. 2, red. Z. Szmydtowa, Warszawa 1959, s. 347.
Gdyby „zapomnianość” mogła być cechą, a jeszcze lepiej cechą stopniowalną, to trzeba
by było przyznać, że dramaty Korzeniowskiego są jednak „bardziej zapomniane”
337
• Marek Dybizbański •
przypuszczenie, że przez czytelników i widzów, przez dyrektorów teatrów i teatralnych krytyków dramaturg Korzeniowski był odbierany poważniej, niż sam
siebie odbierał. Znane świadectwa dystansu do własnej osoby i twórczości są
jednak późniejsze niż jego pierwsze prace dramatyczne, choć czasem tych właśnie prac dotyczą. Spóźnienie owego autokomentarza, które jednocześnie tłumaczy lekceważący stosunek do młodzieńczych prób większą pisarską dojrzałością, samo znajduje wytłumaczenie w fakcie, że dyskusje wokół tych wczesnych
utworów rozgorzały w momencie wysforowania się Korzeniowskiego na pierwsze miejsce w dramaturgii krajowej – przynajmniej w opinii współczesnych.
Szczyt popularności (albo i tylko początek jej szczytowej fazy) przypadł na
lata czterdzieste, a więc nie był rezultatem jakiegoś rozpaczliwego wysiłku promowania czegokolwiek w artystycznej pustyni pierwszych lat polistopadowych, gdy w sytuacji przetrzebienia kulturalnych elit można by się spodziewać
wypatrywania przysłowiowych raków na bezrybiu. Owszem, kilka lat wcześniej zamilkł Aleksander Fredro, ale jednak sukcesowi Korzeniowskiego towarzyszyły już debiuty dorastających pisarzy drugiego pokolenia romantyków,
w tym debiut Cypriana Norwida. Uznany dramaturg miał wtedy za sobą dwudziestoletnią, żmudną a wytrwałą praktykę, znaczoną co jakiś czas książkowym wydaniem lub inscenizacją, toteż już na początku lat czterdziestych
zaczęły się ukazywać syntetyzujące opracowania jego twórczości5.
Nie był stabilny w tych pierwszych syntezach zestaw omawianych utworów6, a wprowadzane w nim zmiany najwyraźniej nie wynikały jedynie z ilośod jego powieści, wydawanych jeszcze po drugiej wojnie światowej, także w serii „Biblioteki Narodowej” (J. Korzeniowski, Krewni. Powieść, oprac. S. Kawyn, Wrocław
1955; tenże, Kollokacja, oprac. i wstęp Stefan Kawyn, Wrocław 1958).
5 Rozprawiano w nich o dojrzewaniu Korzeniowskiego do opanowania formy dramatycznej, do wiązania konfliktu i prowadzenia akcji, ewentualnie do różnicującego charakteryzowania postaci; niewiele pisano o stylu, a bodaj wcale o wierszu – ten aspekt uwzględnił na serio dopiero Piotr Chmielowski (Józef Korzeniowski. Jego życie i działalność literacka. Zarys biograficzny, Petersburg 1898), przynajmniej w tym sensie, że wprowadził
go jako stały element opisu kolejnych etapów biografii artystycznej Korzeniowskiego.
6 W recenzjach poszczególnych tomów o wyborze przesądzała oczywiście ich zawartość
– i dlatego Aleksander Tyszyński w 1841 roku omówił trzy Dramata zebrane w tomie wydanym dwa lata wcześniej: Klarę, Anielę i Piękną kobietę (A. Tysz[yński], Kronika literacka. Dramata J. Korzeniowskiego tom I, „Biblioteka Warszawska” 1841, t. 1, s. 637–
–646), z których dwa pierwsze, ogłoszone pierwotnie jako Próby dramatyczne, zrecenzował anonimowo w „Gazecie Polskiej” Stefan Witwicki ([S. Witwicki], Rozbiór książki
mającej tytuł: „Próby dramatyczne przez Józefa Korzeniowskiego”…, „Gazeta Polska”
1829, nr 70–72). Przygotowanie w tych recenzjach podstawy dla przyszłych opracowań „zbiorczych” polegało na porównawczym przywołaniu kontekstu literackiego przez Witwickiego, a w pracy Tyszyńskiego na zarysowaniu perspektywy już histo-
338
• Młodzieńcze eksperymenty Józefa Korzeniowskiego… •
ciowego przyrostu dorobku pisarza. Nie tylko zresztą w perspektywie odbiorczej płody pierwszego okresu twórczości Korzeniowskiego – obejmującego
lata pobytu pisarza w Warszawie (1819–1823) i pracy w Liceum Krzemienieckim (1823–1833) – miały nierówny status. O wykluczeniach przesądziły jednak
najpierw decyzje autorskie, następnie prawa rynku wydawniczego, a dopiero
na końcu opinie recenzentów. Dwa dramaty – Pelopidowie (powst. 1826, wyst.
1830) i Bitwa nad Mozgawą (powst. 1827) – z woli autora trafiły do szuflady
i wskutek zaskakującej lojalności przyszłych edytorów spoczywają w niej do
dzisiaj. Dymitr i Maria (pierwotnie Wróżba i zemsta, powst. 1827–1828, wyst.
1831) w całości ukazał się dopiero w 1846 roku i wtedy też doczekał się krytycznego omówienia. Trudniej natomiast wyjaśnić słabsze notowania Mnicha
(powst. 1824 lub 18267, wyd. 1830) czy wydanej w 1839 roku Pięknej kobiety (powst. 1829, wyst. 1834) – trudniej tym bardziej, że stale zajmowały wysoką pozycję wśród krytyków pierwsze „próby dramatyczne”, opublikowane w 1826
roku – Klara (1820) i Aniela (1823/1825).
rycznoliterackiej. W historycznej syntezie dramatu polskiego z 1843 roku Kazimierz
Władysław Wójcicki wymienił z prac Korzeniowskiego jedynie Karpackich górali
(K.W. Wójcicki, Spojrzenie na literaturę dramatyczną polską, „Biblioteka Warszawska”
1843, t. 2, s. 293–323). Dla Aleksandra Przezdzieckiego Korzeniowski pozostawał w 1844
roku autorem Klary, Anieli, Mnicha, Pięknej kobiety, Umarłych i żywych, Karpackich
górali oraz Żydów – dramatów potraktowanych przezeń, z pewnymi wyjątkami, dość
okrutnie za pomocą skojarzeń i porównań inaczej niż u Witwickiego ustawionych,
bo na innych aspektach skoncentrowanych (A. Przezdziecki, O dzisiejszym stanie
sztuki dramatycznej w Polsce ze względu na najnowsze w tym rodzaju utwory, „Biblioteka Warszawska” 1844, t. 2, s. 109–133). Oponent Przezdzieckiego, zainicjowawszy
pamiętną dyskusję o „węźle dramatycznym”, argumentował sprytnie, odwołując się
do innego materiału, i na pierwszy plan wysunął nowsze prace dramaturga – Fabrykanta i Pannę mężatkę (Kl. [K. Witte], „Fabrykant” w dwóch, „Panna mężatka” w trzech
aktach, komedie oryginalne prozą napisane przez Józefa Korzeniowskiego, „Biblioteka
Warszawska” 1844, t. 3, s. 427–440). Jan Szlachtowski, autor Komedii polskiej w wieku
XIX, ogłoszonej anonimowo w 1850 roku, porównał z komediami Fredry Fabrykanta,
a przede wszystkim Żydów ([J. Szlachtowski], Komedia polska w wieku XIX, „Pamiętnik Literacki” 1850, nr 13, s. 289–332). W 1853 roku Karol Estreicher podjął myśl Przezdzieckiego, rozszerzając zestaw porównawczo oglądanych dramatów o Pannę mężatkę i Starego męża (Oe [K. Estreicher], Szkice bibliograficzne z dramaturgii polskiej,
„Dziennik Literacki” 1853, nr 30, s. 235).
7 Utrwaloną w bibliografiach i podręcznikach datę 1824 podważa autorskie sprostowanie w liście do Estreichera z 1858 roku, w którym Korzeniowski wskazuje na rok 1826
– zob. K. Kossakowska-Jarosz, Wokół „Mnicha” Józefa Korzeniowskiego (kilka uściśleń
i sprostowań), „Zeszyty Naukowe WSP w Opolu. Filologia Polska” 1994, s. 95–104.
339
• Marek Dybizbański •
Utarła się przy tym tradycja uznawania Klary za warsztatową przymiarkę do
suwerennie postrzeganej Anieli 8. Dopiero Piotr Chmielowski jakoś ten porównawczy schemat przewartościował. Dostrzegłszy bowiem między obiema „próbami” podobieństwo w konstrukcji postaci i zawiązaniu konfliktu, wykazał
niewystarczalność fabularnej materii dla pięcioaktowej tragedii. Konfliktowe
napięcia w relacjach między bohaterami mogły – zdaniem krytyka – wypełnić co najwyżej jednoaktówkę, Klarę, nazwaną „dramacikiem” i skojarzoną
z mniejszymi formami poetyckimi, wcześniej już przez jej autora opanowanymi9. Przewartościowanie polegało więc na tym, że Chmielowski dostrzegł
w Klarze lepsze niż w Anieli dopasowanie formy dramatycznej do młodzieńczych predyspozycji twórczych Korzeniowskiego.
Współcześni poecie krytycy mniej lub bardziej zdecydowanie odmawiali
tej formie prawa przynależności do rodzaju dramatycznego. Bez niespodzianek – najłatwiej wydawali takie wyroki teoretycy klasycyzujący. Wprawdzie
reguły dawnego klasycyzmu francuskiego – trzech jedności, stosowności i dobrego smaku – zastępował już w tym czasie dogmat o konstruowaniu akcji na
„węźle dramatycznym”, ale klasycyzm tkwił tutaj w samej podstawie filozofii
gatunku, opartej na ahistorycznym oglądzie zjawisk przez pryzmat jakiejś
niezmiennej zasady.
Taką postawę przyjął Aleksander Przezdziecki. Po doświadczeniach romantyzmu jego wystąpienie mogłoby się wydawać krokiem wstecz, aczkolwiek kategoria akcji, z czasem coraz wyraźniej formowanej w kształt Freytagowskiej
piramidy10, zyskała w teorii dramatu drugiej połowy XIX wieku status ponad8
Witwicki poświęcił pierwszej „próbie dramatycznej” zaledwie jeden akapit. Później
dysproporcja nie była aż tak rażąca, ale niekoniecznie jej zmniejszaniu przyświecał
zamiar dowartościowania Klary. Przezdziecki na przykład poświęcił jej więcej uwagi
tylko po to, by obszerniej dowodzić tez dyskredytujących ów dramat. Zebrane przezeń
argumenty nie musiały przy tym wcale służyć tak złej sprawie i to właśnie zdawał się
nawet wcześniej sugerować Tyszyński, zresztą bez intencji wypromowania jednego dramatu kosztem drugiego.
9 Chmielowski (dz. cyt., s. 29) nazwał Klarę „oddźwiękiem” Ernestyny i Światełka, utworów reprezentujących w młodzieńczej twórczości Korzeniowskiego nurt sentymentalnych dum i ballad, odróżniany od „poważnych” i „uroczystych” listów poetyckich
oraz ód.
10 Gustaw Freytag (1816–1895) był twórcą teorii piramidalnego rozwoju akcji dramatycznej poprzez ekspozycję, „moment pobudzający” i „wzrost czynności” aż do punktu
kulminacyjnego, przypadającego na połowę trzeciego aktu, a następnie „moment
tragiczny” inicjujący „spadek czynności” prosto ku końcowej katastrofie. W swoim
czasie teoria Freytaga, dobitnie i wyczerpująco wyłożona w rozprawie Die Technik
340
• Młodzieńcze eksperymenty Józefa Korzeniowskiego… •
czasowego wyróżnika gatunkowego.
Aleksander Tyszyński natomiast spojrzał historycznie. I to jak! Najpierw
obwołał Korzeniowskiego pierwszym w polskiej dramaturgii nowatorem,
który już w debiutanckich utworach „[…] w treści, w układzie odrzucił więzy
władnącej w tym czasie szkoły, długie frazy rozumu zastąpił językiem uczuć,
dowcip poezją; w wykładzie, w miejscu aleksandrynów, na wzór tragików
Włoch, Niemiec i Anglii, wiersz bezrymowy (pięciostopowy) jako dialogowi
właściwszy przyjął”11. Tego byłoby jednak za mało na w pełni świadomy projekt nowej literatury – a z perspektywy 1841 roku, w którym Tyszyński komentował wznowienie wydania „prób dramatycznych”, połowiczność rozwiązania opartego na samych tylko środkach technicznych objawiałaby się w całej
swej rażącej niewystarczalności. Należało więc – przy tak życzliwej autorowi
postawie, jaką prezentował recenzent – wykazać, że Korzeniowski stworzył
nowy, oryginalny projekt dramatu, który oczywiście nie spodobał się w okresie nazwanym wiekiem „ścisłych reguł”, ale też nie doczekał się kontynuacji
w dwóch następnych okresach, rozwijających – zdaniem Tyszyńskiego – inne
niż zaproponowany przez Korzeniowskiego warianty estetyk nieklasycznych.
Stąd wynika, że między okresem klasycyzmu, obejmującym w periodyzacji
Tyszyńskiego jeszcze pierwszą połowę lat dwudziestych (skoro pierwsze „próby” Korzeniowskiego, wydane w 1826 roku, miały powstać jeszcze w tym okresie), a czasem pisania recenzji (1841) upłynęły już dwie epoki, a przynajmniej
jedna upłynęła, zaś druga zdążyła już zaznaczyć swoją odrębność. Pierwszą
krytyk nazwał okresem „historyczności”, drugą – „fantastyczności”.
Cokolwiek by mówić o wartości ich definiowania pojęć stosowanych w nazwach, trzeba docenić zdolność sklasyfikowania różnych typów literatury romantycznej oraz wyznaczenia cezury wewnętrznej w przedziale czasowym
obejmującym nie całą nawet epokę, a zaledwie okres twórczej aktywności
pierwszego romantycznego pokolenia. „Historyczność”, odmienianą w pracach romantycznych teoretyków dramatu przez wszystkie przypadki, Tyszyński objaśnił przez odwołanie do rozpraw Seweryna Goszczyńskiego i Dominika Magnuszewskiego, odrzucając stanowisko sprowadzające tę kategorię do
historycznego weryzmu. Nie sprecyzował natomiast znaczenia „historyczności”
jako jednostki periodyzacyjnej. Podobnie jak w przypadku „fantastyczności”,
w której zmieściły się: „alegoria, świat duchów, mistycyzm, uosabianie pojęć
des Dramas – ogłoszonej w 1863 roku, wielokrotnie wznawianej i tłumaczonej, a przez
Wilhelma Diltheya uznanej nawet za współczesny odpowiednik Poetyki Arystotelesa
– wydawała się epokowym odkryciem i stała się najsłynniejszym wykładem zasad
budowy akcji.
11 A. Tysz[yński], dz. cyt., s. 637.
341
• Marek Dybizbański •
i wyobrażeń, uzmysławianie ludzi i rzeczy, wszelkie słowem fantastyczności
barwy, wszelkie metafizyczne rysy”12. Alternatywę, jaką wobec obu tych poetyk
przedstawiały dramaty Korzeniowskiego, stanowił – według Tyszyńskiego
– „obraz uczuć niezmiennych, z ludzkości ogółu wziętych, wszystkim czasom
i miejscom własnych, poezji barwą odzianych”13. Różnicę krytyk przedstawił
właśnie na przykładzie pierwszej „próby dramatycznej”, a dokładnie na występie monologującej bohaterki tytułowej:
Klara pozostająca sama, zajmująca jest dla nas w swych myślach. Tu p o e t a - h i s t o r y k w każdy wiersz myśli włożyłby wyrażenie miejscowe, wyraz prowincjonalny,
przysłowie; p o e t a - f a n t a s t y k raczej by ukazał tu ducha, ducha z słowem tajemnym i ręką z płomienia. […] Klara w obrazie autora mówi jak postać ziemska, wprawdzie z barwą poezji, ale z czuciem i słowem po wszystkie czasy i od każdego pojętym.14
Wcześniej Tyszyński zaznaczył, że w tym krótkim dramacie postać tytułowa
„jest sama prawie treścią”15 – i dlatego zapewne spośród wydanych w recenzowanym tomie trzech wczesnych dramatów Klarę postrzegał jako „najpoetyczniejszą”16.
Z tych kilku twierdzeń wyłania się jasno kierunek analizy Tyszyńskiego.
Krytyk najwyraźniej zmierzał w stronę wpisania Klary (najchętniej razem
z całą resztą wczesnych dramatów Korzeniowskiego) w tradycję sceny lirycznej,
gatunku uformowanego w drodze laboratoryjnego eksperymentu w pracowni
Jeana-Jacques’a Rousseau, a charakteryzującego się wyeksponowaniem na pierwszym planie tragicznych zmagań głównej – i najczęściej jedynej – postaci z własnymi myślami w stanie krańcowego spiętrzenia namiętności, które w chwilach największego natężenia przekracza już próg ekspresji słownej, sięgając
do pozawerbalnych środków wyrazu, to jest gry ruchowej i muzyki instrumentalnej17. Z ostatniego elementu polscy autorzy scen lirycznych (Jan Czeczot,
Adam Mickiewicz18) często rezygnowali, zachowując jednak dynamikę wewnętrznej walki bohatera, która musiała wszak zastąpić nieobecną w tej formie akcję „zewnętrzną”. Tego Klarze Korzeniowskiego brakuje, a więc mimo
zewnętrznej szczątkowości akcji sceną liryczną nazwać jej nie można, co jed12 Tamże, s. 638.
13Tamże.
14 Tamże, s. 638–639.
15 Tamże, s. 638.
16Tamże.
17 Zob. Z. Wołoszyńska, Scena liryczna, w: Słownik literatury polskiego oświecenia,
pod red. T. Kostkiewiczowej, Wrocław 1996, s. 560–566.
18 Zob. M. Witkowski, Na drodze ku „Dziadom”, w: Świat teatralny młodego Mickiewicza, Poznań 2006, 139–167.
342
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Agnieszka Ziołowicz
(Uniwersy tet Jagielloński)
W stronę Diogenesa
Z problemów Norwidowskiej koncepcji kultury
i
iogenes nie należy do grona postaci szczególnie eksponowanych przez
Cypriana Norwida. Gdzież mu do, na przykład, Epimenidesa, Tyrteja,
Juliusza Cezara, Kleopatry – tych przedstawicieli antycznego świata, których
poeta uczynił pierwszoplanowymi, tytułowymi bohaterami swych utworów.
A jednak nie sposób przemilczeć faktu, że filozof z Synopy pojawia się w Norwidowskim dziele kilkakrotnie i to w zgoła niebanalnych kontekstach. Przywoływany dyskretnie, za każdym razem wnosi bogaty ładunek asocjacji i znaczeń. Można chyba nawet zaryzykować twierdzenie, że niepokoi swą obecnością w węzłowych miejscach myśli i wyobraźni artystycznej pisarza.
W twórczości plastycznej Norwida Diogenes pojawia się w najbardziej
typowych dla siebie formach przedstawienia. Na pierwszej stronie listu do
Józefa Ignacego Kraszewskiego został ukazany z latarnią w ręku w trakcie
poszukiwania człowieka. Zofia Ciechanowska, wydawczyni i komentatorka
tegoż listu pochodzącego ze zbiorów Biblioteki Jagiellońskiej, pisała:
D
Pierwsza strona ozdobiona jest rysunkiem piórem, który wykonany jest tym samym
atramentem, co tekst listu i wyobraża postać Diogenesa. Rysunek stanowi rodzaj winiety, umieszczonej w lewym górnym rogu listu, przedstawia postać mędrca z długą
brodą i rozwianym włosem, kroczącego boso, okrytego strzępami draperii, z latarnią,
rzucającą silne blaski w prawej ręce, z lewą ręką wzniesioną przed siebie do góry. Ręce
i nogi obnażone, muskulatura ciała wybitna, twarz pełna wyrazu. Głowa zwrócona jest
na wprost widza, cała postać na prawo. Nad rysunkiem nadpis: Diogenes pismem gotyckim, u dołu rysunku, w lewym rogu podpis i data: C. Norwid 1859 […], układ, wyraz,
359
• Agnieszka Ziołowicz •
a poniekąd i rysy twarzy przypominają portret własny Norwida z r. 1875 (nb. niezbyt
podobny do fotografii), opublikowany w VIII tomie „Chimery” na str. 315. Można by
sądzić, że artysta nosił w duszy jak gdyby ideał własnej twarzy, podług którego ukształtował, mimo kilkunastu lat różnicy, zarówno twarz Diogenesa, jak i rysunek z t. VIII
„Chimery”. Rysunek połączony jest z tekstem listu, zaczynającym się mniej więcej w połowie jego wysokości, w sposób zdradzający odczucie walorów sztuki dekoracyjnej.1
Właśnie wartości dekoracyjne rysunku, a także ślad Norwidowego autoportretu w twarzy Diogenesa wydają się autorce powyższego opisu szczególnie ciekawe, a więc i godne podkreślenia. Zarazem jej komentarz do treści listu
nie zakłada głębszych związków między winietą a słowem pisanym.
Kolejne plastyczne opracowanie motywu Diogenesa pochodzi z Album Orbis (księga I, k. 33 recto), najprawdopodobniej z 1868 roku. Widzimy tu nawiązanie do szeroko znanego wyobrażenia Diogenesa jako filozofa mieszkającego
w beczce i prowadzącego rozmowy z Aleksandrem Wielkim. Warto przypomnieć, że w XIX wieku spotkania cynickiego myśliciela z tym władcą interesowały również innych plastyków. Na przykład cykl Histoire ancienne (1842–1843)
autorstwa Honoré Daumiera zawiera litografię zatytułowaną Diogenes i Aleksander, odnoszącą się do spotkania Diogenesa z Aleksandrem Macedońskim
w korynckim gaju, gdzie filozof zażywał odpoczynku i gdzie na ofertę króla:
„Proś mię, o co chcesz!”, miał odpowiedzieć: „Nie zasłaniaj mi słońca”2.
W twórczości literackiej Norwida postać Diogenesa podlega dalej idącej
interpretacji. W dramacie Za kulisami, pisanym w latach 1866–1869, Diogenes jako jedna z masek krąży wśród uczestników maskaradowego balu,
z rzadka dochodząc do głosu. Jednak jego ironiczne wypowiedzi, świadczące o zmyśle obserwacji, o poznawczym i moralnym dystansie, sytuują go ponad bawiącym się towarzystwem. Świadom rozgrywającej się wokół „maskarady żywota”, bohater nie ustaje w poszukiwaniu prawdziwego człowieka,
którego w końcu (o, ironio!) odnajduje w osobie Sofistoffa, przebranego za
Abelarda. „Oto i c z ł o w i e k !…” – mówi gasząc światło swej latarni. „T o
o n! – o n – niechybnie – – Inaczej nie wdziewałby maski ze wschodem słońca…” (IV 542)3. Jest też Diogenes łącznikiem między światem dopiero co wygwizdanego dramatu Omegitta, a akcją toczącą się w redutowej sali. Formu1
2
3
Z. Ciechanowska, Rysunek i list Norwida z roku 1859, „Ruch Literacki” 1928, s. 172–173.
Zob. Diogenes Laertios, Żywoty i poglądy słynnych filozofów, przeł. W. Olszewski, B. Kupis, Warszawa 2004, s. 330.
C. Norwid, Pisma wszystkie, zebrał, tekst ustalił, wstępem i uwagami krytycznymi
opatrzył J.W. Gomulicki, Warszawa 1971–1976, s. 542. W dalszej części artykułu cytaty będą lokalizowane za tym wydaniem; cyfra rzymska oznacza numer tomu, cyfra
arabska – stronę.
360
• W stronę Diogenesa •
łując pytania: „A w y ś w i s t a n y T y r t e j gdyby po tysiącach lat znalazł
się tu, cóż oglądałby lub zagaił na maskaradzie żywota?”; „A wyświstany
T y r t e j gdyby po lat tysiącach znalazł się tu, na tej żywota maskaradzie,
cóż przeniósłby nad wszystko?…” (IV 532–533) – skłania do konfrontacji
epok, kultur, wartości, podsuwa współczesnym zwierciadło dramatu o Tyrteju jako narzędzie samopoznania.
Interpretacja postaci Diogenesa osiąga najwyższy poziom krystalizacji
u kresu twórczości Norwida, w Milczeniu, powstałym w 1882 roku. Pisarz
przedstawił tu autorską wersję historii filozofii greckiej, wyodrębniając epokę
wcześniejszą, czyli heroiczną, rozciągającą się pomiędzy twórczością dramatyczną Ajschylosa (nie zaś – jak zwykło się sądzić – sięgającą Talesa) a dialogami platońskimi, oraz epokę późniejszą, czyli fazę dominacji filozofii systemowej, zainicjowaną przez Arystotelesa. Działalność Diogenesa wyznacza
w myśl zaprezentowanej tu periodyzacji ważną cezurę, albowiem, jak stwierdza Norwid: „Na mędrcu tym zamyka się ta filozofia, którą ja h e r o i c z n ą
nazywam” (VI 224). Już ta krótka opinia świadczy o intencji dowartościowania osoby Diogenesa, zaliczonego nie tylko w poczet starożytnych mędrców, ale i uznanego za ostatniego przedstawiciela wyjątkowo wysoko cenionej
przez Norwida epoki heroicznej4. O jednoznacznie pozytywne wartościowanie greckiego filozofa autor Milczenia zabiega zresztą na wiele sposobów, choćby poprzez akcentowanie prawości, szlachetności Diogenesa („zacny Diogenes”), czy poprzez nobilitujące porównanie go z Hamletem („H a m l e t - f i l o z o f i i”) i – w ślad za Platonem – z Sokratesem („O b ł ą k a n y - S o k r a t e s”). Myśl i postawa Diogenesa nie zostały w rozumieniu Norwida do końca zgłębione. Powszechnie znany wizerunek „improwizatora
dorywczego”, „genialnego humorysty” przesłonił rzeczywiste walory myśliciela: „planetarna wartość wielkiej Diogenesowej gwiazdy mniej była i
mniej jeszcze bywa ocenioną od jej błyskotliwych tęcz dowcipu” (VI 224);
„On nie jest dotąd jeszcze obejrzanym w całości umysłu swojego” (VI 224).
Milczenie zawiera więc swego rodzaju apologię Diogenesa jako postaci historycznej, odgrywającej przełomową rolę w dziejach greckiej myśli. Zarazem
Diogenes przekracza wedle Norwida ramy czasu historycznego: „Rzecz szczególna! – ze wszystkich mędrców starożytnych jedynego Diogenesa powiedzenia wybrzmiewają nam do dziś jako utwory spółczesne” (IV 224). Diogenes jest zatem w oczach Norwida postacią i historyczną, i współczesną, co
4
Tadeusz Sinko twierdził, iż Norwid przesadnie podniósł znaczenie Diogenesa w filozofii greckiej, upatrując w cynizmie „oczyściciela niby stajni Augiasza z przesądów
i konwenansów” (T. Sinko, Hellada i Roma w Polsce, Lwów 1933, s. 58).
361
• Agnieszka Ziołowicz •
z perspektywy poety stanowi szczególnie ważną przesłankę pozytywnego
wartościowania osoby filozofa.
ii
Historyczny Diogenes to postać wielowymiarowa, bohater wielu anegdot,
które dotrwały do naszych czasów przede wszystkim za pośrednictwem biograficzno-doksograficznej pracy Diogenesa Laertiosa5. W swych Żywotach
i poglądach słynnych filozofów, a więc w dziele znanym Norwidowi, ostatecznie utrwalił on, wykorzystując wcześniejsze przekazy, wiedzę na temat życia
i myśli greckiego mędrca. Wiadomo, że Diogenes urodził się w Synopie około
412 roku p.n.e. w rodzinie bankiera Hikezjosa. Proceder podrabiania pieniędzy, w który zamieszany był jego ojciec lub według niektórych źródeł również
syn, sprawił, że przyszły filozof został skazany na wygnanie. Udał się do Aten,
gdzie słuchał wykładów Antystenesa, ucznia Sokratesa i pierwszego przedstawiciela filozofii cynickiej, którą następnie w swym długim życiu wędrownego
nauczyciela sam Diogenes głosił i rozwijał. Zmarł w Koryncie w roku 323 p.n.e.
Wśród licznych pogłosek na temat charakteru jego zgonu znalazła się i ta, że
przyczyną śmierci było świadome wstrzymanie oddechu – Diogenes „sam zadał sobie śmierć, chcąc uciec od dalszego życia”6, a tym samym de facto uzyskiwał władzę nad śmiercią, okazywał dla niej pogardę, podobnie jak wcześniej Sokrates i patron cyników Herkules.
Pomimo tego, że nie był twórcą cynizmu, już za życia stał się najpopularniejszym reprezentantem tego kierunku filozoficznego, co więcej, uznawany
był i jest do dzisiaj za wcielenie ideału cynickiego mędrca. U podstaw sławy Diogenesa leży niewątpliwie jego niezwykła osobowość znajdująca wyraz w spektakularnym sposobie życia. Jak wiadomo, przeszedł do pamięci potomnych
5
To również postać wielokrotnie poddawana interpretacji przez późniejszych badaczy
historii filozofii. Zob. np.: W.K.C. Guthrie, A History of Greek Philosophy, Cambridge
1969; J. Legowicz, Historia filozofii starożytnej Grecji i Rzymu, Warszawa 1973; F. Copleston, Historia filozofii, t. 1: Grecja i Rzym, przeł. H. Bednarek, Warszawa 1998;
G. Reale, Historia filozofii starożytnej, t. 3: Systemy epoki hellenistycznej, przeł. E.I. Zieliński, Lublin 1999; S. Świeżawski, Dzieje europejskiej filozofii klasycznej, Warszawa–
–Wrocław 2000. Wśród licznych publikacji poświęconych samemu cynizmowi na uwagę zasługują m.in.: D.R. Dudley, A History of Cynicism. From Diogenes to the 6th Century A.D., Cambridge 1937; R. Hoïstad, Cynic Hero and Cynic King, Uppsala 1948;
L.E. Navia, Diogenes of Sinope. The Man in the Tub, Westport 1998; L. Shea, The Cynic
Enlightenment, Baltimore 2010. Warto przypomnieć, że epoka Diogenesa stanowiła
przedmiot zainteresowań Johanna Gustava Droysena, który w latach 1837–1843 wydał
głośne dzieło Geschichte des Hellenismus.
6 Diogenes Laertios, dz. cyt., s. 351.
362
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Monika Gabryś-Sławińska
(Uniwersy tet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie)
Jubileusze w „niejubileuszowym” 1911 roku
Przypadek „Tygodnika Ilustrowanego”
U
roczyste obchody związane z jubileuszami i rocznicami stanowiły
ważną część polskiej kultury XIX i początku XX wieku1. Umożliwiając
identyfikację ze zbiorowością, jednoczyły ponad zaborami 2, budowały poczucie wspólnotowości, umacniały i utrwalały system wartości patriotycznych.
Funkcję integracyjną spełniały zarówno rocznice znaczących wydarzeń historycznych, jak i jubileusze jednostek, które swoją pracą wywierały wpływ na
społeczeństwo. Powszechny system wartości kształtowały przede wszystkim
wielkie jubileusze3, do których można zaliczyć na przykład: hucznie obchodzone pięćdziesięciolecie pracy twórczej Józefa Ignacego Kraszewskiego w 1879
roku, czterechsetlecie urodzin Mikołaja Kopernika w 1873 roku, dwusetlecie
1
2
3
Okrągłe rocznice budzą zainteresowanie również w XXI wieku, stając się okazją do podsumowań (jubileusze pracy zawodowej), akcji promocyjno-informacyjnych (obchody
rocznicowe instytucji czy miast), wzmożonych działań badawczo-popularyzatorskich
(rocznice urodzin i śmierci ludzi kultury, rocznice dziejowych wydarzeń).
Jak wskazuje Maria Brykalska, wydawane w Warszawie pismo zdobyło „pozycję organu reprezentującego całość spraw związanych z dziejami kultury narodowej”. Periodyk docierał także w głąb Rosji i do Stanów Zjednoczonych. Por. Z. Kmiecik, Prasa
warszawska w latach 1908–1918, Warszawa 1981, s. 381; M. Brykalska, „Tygodnik Ilustrowany”, w: Słownik literatury polskiej XX wieku, pod red. A. Brodzkiej [i in.], Wrocław
1996, s. 1136; C. Gajkowska, „Tygodnik Ilustrowany”, w: Słownik literatury polskiej XIX
wieku, pod red. J. Bachórza i A. Kowalczykowej, Wrocław 1994, s. 965–966.
Przepych i rozmach ceremonii działały na wyobraźnię, modelowały kanon zachowań
patriotycznych. Obchody dawały okazję do manifestowania uczuć zbiorowości, stawały się szkołą narodowych wartości.
379
• Monika Gabryś-Sławińska •
wiedeńskiej wiktorii w 1883 roku, setną rocznicę uchwalenia Konstytucji Trzeciego Maja w 1891 roku, stulecie powstania kościuszkowskiego w 1894 roku,
setną rocznicę urodzin Adama Mickiewicza w 1898 oraz urodzin Juliusza Słowackiego w 1909 roku, jubileusz pracy Henryka Sienkiewicza w 1900 roku,
ćwierćwiecze pracy literackiej Marii Konopnickiej w 1902 roku, czterdziestolecie pracy literackiej Elizy Orzeszkowej w 1907, uroczystości grunwaldzkie
1910 roku4.
„Tygodnik Ilustrowany”, stojąc na straży pamiątek przeszłości, informował czytelników o przygotowaniach do wielkich uroczystości, relacjonował ich
przebieg, odnotowywał echa obchodów. Na co dzień przynosił jednak także
wiadomości o rocznicach świętowanych mniej spektakularnie, o jubileuszach
nie tak głośnych, lecz ważnych dla czytelników i uhonorowanych nimi osób.
W ten sposób pismo modelowało wyobrażenia odbiorców, wpływało na ich
postrzeganie rzeczywistości, kształtowało wzorce postępowania. Warto zatem
przyjrzeć się bliżej relacjom dotyczącym rocznic obchodzonych w „niejubileuszowym” 1911 roku, które chociaż nie prowokowały tak powszechnego zainteresowania, jak obchody Sienkiewicza, Konopnickiej czy Kraszewskiego5,
stanowiły stały komponent informacyjny warszawskiego pisma.
„Tygodnik Ilustrowany” jako periodyk notujący bieżące wypadki, a jednocześnie zainteresowany przybliżeniem polskiemu społeczeństwu informacji
historycznych, niejako z zasady przypominał czytelnikom o rocznicach łączących przeszłość ze współczesnością. Niezbyt obszerne jubileuszowe notatki
często publikowano w dziale „Na dobie”6, co wskazywało na aktualność rocz4
Ze względu na sytuację polityczną w zaborze austriackim oraz specyficzną rolę Krakowa jako miasta będącego polską nekropolią i skarbnicą pamiątek zniewolonego
narodu wiele obchodów organizowano właśnie w dawnej stolicy. Por. np.: B. Wilk, Uroczystości patriotyczno-religijne w Krakowie w okresie autonomii galicyjskiej (1860–1914),
Kraków 2006; J. Buszko, Uroczystości patriotyczno-religijne na Wawelu w latach Rzeczypospolitej Krakowskiej i w dobie autonomii galicyjskiej, „Annales Universitatis Mariae
Curie-Skłodowska. Sectio F. Historia” 1996, t. 51.
5 Por. K. Stępnik, Setna rocznica urodzin Józefa Ignacego Kraszewskiego w prasie warszawskiej, Lublin 2012.
6 Wyjątkowa pod tym względem jest relacja poświęcona obchodzącemu pięćdziesięcioletni jubileusz Kołu Polskiemu w Wiedniu. W obszernym artykule dzieje Koła zaprezentowano skrótowo, tekst skomponowany został bowiem jako wybór wypowiedzi
posłów (cytaty i parafrazy), którzy prezentują fundamenty polityczne Koła, a także zabierają głos w sprawach stanowiących „najpilniejszą troskę” polskich reprezentantów
w austriackim parlamencie. Na uwagę zasługuje materiał ilustracyjny obejmujący
fotografie, których bohaterami – oprócz zaangażowanych w pracę Koła polityków
– są dziennikarze, redaktorzy, korespondenci – osoby na co dzień informujące opinię
publiczną o pracy i osiągnięciach Koła Polskiego. Zarówno sprofilowanie publikacji,
380
• Jubileusze w „niejubileuszowym” 1911 roku •
nicowego wydarzenia, jego znaczenie dla „tu i teraz”. Wpisanie tych doniesień w rubrykę spraw bieżących sugerowało przeżywanie opisywanego wydarzenia w perspektywie współczesności, zachęcało do naśladowania uhonorowanych jubileuszem osób. Sprzyjało temu nie tylko szpaltowe sąsiedztwo
informacji aktualnych, lecz również kontekst notatek nekrologowych7 – kres
pozwalał dostrzec i docenić zaangażowanie, zapewniające pamięć i wdzięczność rodaków. Wyrastająca z przeszłości tradycja notatek jubileuszowych,
zawierających stałą formułę życzeń na kolejne lata pracy, zakładała istnienie
i rozwój; redukowała odczucie przemijania, wychylając się ku futurum.
Rocznicowe obchody budziły zainteresowanie czytelnika przeszłością,
a równocześnie mobilizowały do działania, wpływały na wizję czasu, który
nadejdzie8. Tadeusz Budrewicz wskazywał, iż prasa pozytywistyczna wykorzystywała popularność jubileuszowych obchodów w celu propagowania
określonych postaw i wartości. Eksponowanie okrągłej daty uruchamiało myślenie symboliczne, dawało poczucie doskonałości i stabilizacji w przypadkowej, chaotycznej codzienności9. Informacja rocznicowa wpisywała się w misję
„Tygodnika Ilustrowanego”, przez dziesięciolecia kształtującego narodowe wyobrażenia, pracującego na rzecz budowania i umacniania więzi narodowych10.
Przegląd zawartości analizowanego rocznika pozwala zrekonstruować system
wartości propagowanych przez redakcję, preferowany przez pismo typ aktywności na rzecz społeczeństwa.
Przeglądając rocznicowe notatki publikowane przez „Tygodnik Ilustrowany”
w 1911 roku, można wyodrębnić trzy zasadnicze grupy tematyczne11. Pierwszą
jak i uwzględnienie wypowiedzi odnoszących się do aktualnej polityki sugeruje, że najważniejszym komponentem jubileuszowego artykułu jest nie przeszłość, lecz współczesność rozumiana jako praca na rzecz zbiorowości. Zob. Koło Polskie w Wiedniu.
Rozmowy jubileuszowe, „Tygodnik Ilustrowany” 1911, nr 45, s. 893–895.
7 Przykład takiego układu notatek znaleźć można m.in. w numerze 22, gdy wiadomość
dotyczącą obchodów pięćdziesięciolecia Towarzystwa Śpiewaczego „Hlahol” zestawiono z doniesieniami o odbywającym się w Łodzi zjeździe lekarzy oraz z krótką informacją na temat śmierci warszawskiego przemysłowca Michała Mankielewicza (Jubileusz Tow. Śpiewaczego, „Tygodnik Ilustrowany” 1911, nr 22, s. 433; Ci, co odeszli, jw.;
Zjazd lekarzy w Łodzi, jw.).
8 Por. A. Nowicki, Czas i człowiek, Warszawa 1983, s. 30–39.
9 T. Budrewicz, O jubileuszach, w: Upominki od narodu. Jubileusze, rocznice, obchody pisarzy, red. T. Budrewicz, P. Bukowski, R. Stachura-Lupa, Żarnowiec 2010, s. 9.
10 Istotną rolę w budowaniu więzi społecznych odgrywały także pogrzeby ważnych osobistości, traktowane jako manifestacje polityczne. Por. J. Kolbuszewski, Cmentarze, Wrocław 1996, s. 12–117.
11 Osobną grupę stanowią publikacje, w których okrągła rocznica to pretekst do zaprezentowania czytelnikom historii; „jubileuszowość” jest wówczas sugerowana w ty-
381
• Monika Gabryś-Sławińska •
z nich stanowią wiadomości o jubileuszach instytucji, towarzystw, inicjatyw
społecznych oraz ludzi działających na społeczno-ekonomicznej niwie12. Czterdziestoletnie funkcjonowanie Banku Dyskontowego w Warszawie13, działająca mimo przeciwności „Lutnia”14, wzorcowy rozwój galicyjskiej wsi Albigowa15,
sukcesy edukacyjne świętujących dwudziestopięciolecie instytucji edukacyjnych (szkoła i konwikt)16, trwające ćwierć wieku starania Macierzy Szkolnej
o zachowanie polskości na Śląsku Cieszyńskim17, finansowa stabilność istniejącego pięćdziesiąt lat Krakowskiego Towarzystwa Ubezpieczeń18, skuteczność działania założonego przed czterdziestu laty Towarzystwa Osad Rolnych19,
rocznica aktywności zawodowej i społecznej dyrektora Banku Handlowego
Wojciecha Sawickiego20 czy też dwudziestopięciolecie pracy społecznej i natule lub podtytule, lecz nie znajduje potwierdzenia w dziennikarskiej (a właściwie historycznej) relacji. Przykładami takich tekstów są dwuczęściowy szkic Antoniego Marylskiego Jasna karta. Z powodu pięćdziesięciolecia uchwał Tow. Rolniczego („Tygodnik Ilustrowany” 1911, nr 12, s. 222 i nr 13, s. 242) oraz artykuł Zenona Pietkiewicza
poświęcony uwłaszczeniu: Pół wieku („Tygodnik Ilustrowany” 1911, nr 9, s. 162–163).
12 Pismo informowało przede wszystkim o rocznicach inicjatyw polskich, chociaż wśród
notatek jubileuszowych można znaleźć także wiadomości dotyczące świętujących
swoje rocznice organizacji zagranicznych np. Jubileusz Tow. Śpiewaczego, „Tygodnik
Ilustrowany” 1911, nr 22, s. 433.
13 Bank Dyskontowy Warszawski założono w 1871 roku i, jak wskazuje Wojciech Morawski, mimo że instytucja ta powstała stosunkowo późno, odgrywała w polskiej gospodarce ważną rolę (przed pierwszą wojną światową Bank zajmował trzecią pozycję
w rankingu banków prywatnych). Zob. Z.D. [Z. Dębicki], Czterdziestolecie, „Tygodnik
Ilustrowany” 1911, nr 40, s. 797; W. Morawski, Bankowość prywatna w II Rzeczypospolitej, Warszawa 1996, s. 15, 137.
14 Towarzystwo Śpiewacze „Lutnia” założył w 1886 roku kompozytor i dyrygent Piotr Maszyński (Aramis, „Lutnia” nasza jubilatka, „Tygodnik Ilustrowany” 1911, nr 47, s. 937–938).
15 Dwudziestopięciolecie Albigowej, „Tygodnik Ilustrowany” 1911, nr 31, s. 613.
16 Jubileusz szkoły, „Tygodnik Ilustrowany” 1911, nr 11, s. 220; Ćwierćwiecze konwiktu chyrowskiego, „Tygodnik Ilustrowany” 1911, nr 39, s. 775.
17 Zdzisław Dębicki, opisując osiągnięcia Polskiej Macierzy Szkolnej w Księstwie Cieszyńskim, posłużył się figurą budowy – punktem wyjścia jest tworzenie „duchowej twierdzy polskiej”, punktem dojścia założenie w 1909 roku gimnazjum realnego w Orłowie.
Przejście od marzeń, dążeń i nadziei do konkretu podnosi rangę i znaczenie jubileuszu.
Zob. Z.D. [Z. Dębicki], Dwudziestopięciolecie walki, „Tygodnik Ilustrowany” 1911, nr 29,
s. 571; Jubileusz szkoły, „Tygodnik Ilustrowany” 1911, nr 11, s. 220; R. Baron, Nad Olzą
i Ostrawicą. Działalność społeczno-wychowawcza i oświatowa Towarzystwa Szkoły
Ludowej w Zagłębiu Ostrawsko-Karwińskim (1894–1919), Opole 2006, s. 113.
18 Pięćdziesięciolecie Krakowskiego Towarzystwa Ubezpieczeń, „Tygodnik Ilustrowany”
1911, nr 23, s. 451.
19 Czterdziestolecie T.O.R., „Tygodnik Ilustrowany” 1911, nr 32, s. 632.
20 Czytelnik dowiaduje się, że jubilat „oddał wielkie usługi Bankowi [Handlowemu
– M.G.S.], personelowi bankowemu oraz różnym instytucjom społecznym krajowym”.
382
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Magdalena Woźniewska-Działak
(Uniwersy tet Kardynała Stefana Wyszyńskiego)
„Widnokrąg sprawy polskiej” w świetle
wykładów bolońskich Teofila Lenartowicza
i Stefana Buszczyńskiego1
1
M
Trzeba wiedzieć, że to jest Sopliców choroba,
Że im oprócz Ojczyzny nic się nie podoba.
Adam Mickiewicz, Pan Tadeusz2
apa emigracyjnych kierunków obieranych przez dziewiętnastowiecznych poetów, pisarzy i myślicieli tej epoki jest bardzo bogata3.
Przecinają się one w wielu punktach, ogniskując życie polskiej emigracji w wielkich ośrodkach, takich jak Paryż, Londyn, Rzym, Berlin, Monachium, czasem
nieco w cieniu pozostawiając miasta, w których Polacy utworzyli pomniejsze,
lecz nie zawsze mniej żywotne wspólnoty. Taki casus – miasta, w którym Polacy bywali od zawsze, motywowani różnymi względami, lecz nie zawsze odgrywającego rolę intelektualnego czy politycznego centrum – bez wątpienia
stanowi Florencja4. To tu Teofil Lenartowicz spędził część swojego życia, roz-
1
2
3
4
Wyrażenia „widnokrąg sprawy polskiej” używa Jan Nowakowski, najwybitniejszy
badacz twórczości Lenartowicza, opisując działania podejmowane przez poetów i pisarzy, mające na celu podtrzymanie ducha narodowego na emigracji.
A. Mickiewicz, Pan Tadeusz, w: tegoż, Dzieła. Wydanie Rocznicowe, t. 4: Pan Tadeusz, oprac. Z.J. Nowak, Warszawa 1998, s. 95, w. 622–623.
Zob. J. Maciejewski, Mała emigracja (1864–1914). Próba uporządkowania problematyki,
w: tegoż, Obszary i konteksty literatury, Warszawa 1998, s. 184–194. Por. J.W. Borejsza,
Emigracja polska po powstaniu styczniowym. 150 lat później, w: tegoż, Piękny wiek XIX,
Warszawa 2010, s. 134–142.
Podróże Polaków do Włoch niemalże zawsze uwzględniały na trasie pobyt we Florencji.
Obszernie podejmuje ten wątek Małgorzata Wrześniak w pracy Florencja-muzeum.
Miasto i jego sztuka w oczach polskich podróżników (Kraków 2013). Zob. też: J. Macie-
395
• Magdalena Woźniewska-Działak •
wijając talent poetycki i rzeźbiarski5. Nieco inny przypadek, lecz nie mniej istotny, stanowi Bolonia. W momencie, który nas tutaj interesuje – czyli w drugiej połowie XIX wieku (dokładniej rzecz ujmując w latach siedemdziesiątych
i osiemdziesiątych) – stanowi ona ważny ośrodek dyskusji i działań, mających
na celu krzewienie polskiego ducha narodowego i podtrzymywanie na forum
międzynarodowym sprawy polskiej jako sprawy ogólnoeuropejskiej. W dużym stopniu jest to zasługa Lenartowicza, wciąż niewystarczająco docenionego
artysty6. Jest to również zasługa Stefana Buszczyńskiego, myśliciela dziś prawie
zapomnianego, patrioty, społecznika, powstańca styczniowego, historiozofa
i publicysty, autora bardzo znanej w swoim czasie francuskojęzycznej pracy
La Décadence de l’Europe oraz wznawianej także dziś, obszernej pracy Ameryka i Europa. Ponadto, autora pierwszej biografii poety romantycznego Apollona Korzeniowskiego i poniekąd wychowawcy jego syna, Josepha Conrada7.
Wystąpienia publiczne Lenartowicza i Buszczyńskiego wiążą się z jedną
z najważniejszych inicjatyw podjętych przez polską emigrację we Włoszech
oraz sprzyjających tej inicjatywie włoskich polonofili8, przyjaciół sprawy
– chodzi, rzecz jasna, o fakt powołania do życia Akademii im. Adama Mickiewicza przy Uniwersytecie w Bolonii w 1879 roku (Accademia Adamo Mickiewicz di Storia e Letteratura Polacca e Slava)9, a także o podjęte na szeroką skalę
5
6
7
8
9
jewski, Geografia kulturalna Polski II połowy XIX wieku, w: tegoż, Obszary i konteksty
literatury, s. 153–164.
Zob. np. L. Bernardini, Polacchi a Firenze. Viaggiatori e residenti. Polacy we Florencji. Podróżnicy i mieszkańcy. Poles in Florence. Travellers and residents, Firenze 2005. Badacz
opisuje pokrótce Polonię florentyńską, zauważając, że nie wszyscy przybysze i podróżnicy z Polski wyrażali się o stolicy Toskanii przychylnie. Mieszane uczucia wywołała
Florencja między innymi u Józefa Ignacego Kraszewskiego, Konstantego Gaszyńskiego, Łucji z Giedroyciów Rautenstrauchowej. W latach pobytu Lenartowicza we Florencji Polonia nie była zbyt liczna.
A. Bujnowska, Życie codzienne pogrobowców romantyzmu (Teofil Lenartowicz i jego
korespondenci), wstęp M. Janion, 2006; P. Bojko, Kraj lat dziecinnych w poezji Lenartowicza. Motywy i obrazy, Piotrków Trybunalski 2014.
Losy Buszczyńskiego to burzliwe dzieje życia człowieka urodzonego na Kresach, kształconego na uniwersytecie w Kijowie, wiodącego los wzorowego ziemianina na Podolu,
konspiratora i działacza niepodległościowego, emigranta, członka zarządu Muzeum
Polskiego w Rapperswilu, inspiratora wielu inicjatyw wydawniczych, przyjaciela najwybitniejszych umysłów epoki. Stefanowi Buszczyńskiemu i jego twórczości poświęcił swą
monografię Krzysztof Daszyk, słusznie upominając się o przywrócenie pamięci o niegdyś bardzo cenionym autorze Upadku Europy (zob. K. Daszyk, Strażnik romantycznej
tradycji. Rzecz o Stefanie Buszczyńskim, Kraków 2001). Zob. też: S. Buszczyński, Ameryka i Europa. Wybór pism, wyb., oprac., wstęp i przyp. K. Daszyk, Kraków 2013.
Francesco Magni, Aurelio Saffi, Giuseppe Regaldi, Giosuè Carducci, Domenico Santagata.
Szerzej opisuje tę kwestię Nowakowski we wstępie do polskiego wydania części wykła-
396
• „Widnokrąg sprawy polskiej” w świetle wykładów bolońskich… •
działania mające na celu utworzenie pierwszej we Włoszech Katedry Literatur
Słowiańskich.
Lenartowicz jest autorem całego cyklu wykładów wygłaszanych z bolońskiej katedry przez kilka lat, zatytułowanych w polskim wydaniu O charakterze
poezji polsko-słowiańskiej 10. Buszczyński to autor odczytów Słowiańska sprawa. Polska i prawa narodów11, stanowiących kontynuację przerwanych na chwilę
wystąpień Lenartowicza z 1884 roku12. Pisarze znali się, korespondowali ze sobą
i cenili, łączył ich krąg wspólnych znajomych (szerzej można by skomentować
przyjaźń Lenartowicza z Kraszewskim13 i Buszczyńskiego z Kraszewskim, wielkim autorytetem emigracji postyczniowej), przede wszystkim jednak połączył
ich przywilej orędowania na rzecz sprawy polskiej w środowisku Uniwersytetu Bolońskiego, a tym samym przywilej współtworzenia grupy prelegentów,
którzy w różnych krajach Europy mieli propagować ideę wolności i odrodzenia narodów znajdujących się w XIX wieku pod zaborami. Jan Nowakowski
10
11
12
13
dów Lenartowicza (zob. J. Nowakowski, Wstęp, w: T. Lenartowicz, O charakterze poezji
polsko-słowiańskiej, wstęp i oprac. J. Nowakowski, [przeł. z wł. J. Ugniewska], Warszawa
1978, s. 11–13). Osobną zaś publikację na ten temat stanowi nieautoryzowany tekst na
prawach rękopisu Mariny Bersano-Begey, Akademia im. A. Mickiewicza w Bolonii
i Teofil Lenartowicz (Warszawa 1956).
Na wykłady Lenartowicza żywo zareagowała polska prasa, między innymi „Tygodnik
Ilustrowany” czy „Biblioteka Warszawska”. Pierwszą zaś prelekcję opublikowała – niemalże natychmiast „Gazzetta d’Italia”. W marcu 1886 roku wyszedł włoski zbiór wykładów, który jest podstawą tłumaczenia polskiego z 1978 roku. Tytuł włoski brzmiał: Sul
carattere della poesia polono-slava. W 1887 roku Adam Krechowiecki na łamach „Przewodnika Naukowego i Literackiego”, wydawanego we Lwowie, ogłosił streszczenie
włoskiej publikacji Lenartowicza (zob. T. Lenartowicz, dz. cyt., s. 15, 27).
Zob. S. Buszczyński, Słowiańska sprawa. Polska i sprawa narodów: odczyty miane w uniwersytecie w Bolonii 1884 r. i mowa przy odsłonięciu pomnika poległym Polakom w Mestre,
Kraków 1884.
Pisze o tym Buszczyński: „To zaproszenie popartym zostało przez prezesa akademii
Mickiewicza, profesora tegoż uniwersytetu, Santagata, odznaczającego się również,
jak rektor Magni i wszyscy jego koledzy, nadzwyczajną życzliwością dla Polaków. Zacni ci przyjaciele nasi mieli na względzie utrzymanie na katedrze uniwersyteckiej wykładów o Polsce, przerwanych na chwilę przez Teofila Lenartowicza z powodu jego
słabości. Nie mogąc odmówić tak zaszczytnemu wezwaniu, uznałem za najwłaściwsze, po wykładach o literaturze polskiej, której świetne obrazy przedstawił młodzieży
włoskiej czcigodny nasz poeta, okazać jej w głównych zarysach zasady dziejów naszych
i na mocy wieczystych praw każdego narodu, prawa Polski do samodzielnego bytu”
(S. Buszczyński, dz. cyt., [s. 1]).
Zob. J.I. Kraszewski, T. Lenartowicz, Korespondencja, do druku przygotował i wstępem opatrzył W. Danek, Wrocław–Warszawa–Kraków 1963; W. Danek, Kraszewski
i Lenartowicz – dzieje przyjaźni, „Pamiętnik Literacki” 1961, z. 1; A. Bujnowska, Kraszewski i Lenartowicz, „Teksty Drugie” 2005, nr 6.
397
• Magdalena Woźniewska-Działak •
wymienia w tym gronie także Władysława Mickiewicza, Zygmunta Miłkowskiego (Teodora Tomasza Jeża), Edmunda Chojeckiego, Wawrzyńca Engeströma14. Nie bez znaczenia pozostaje również fakt, że obaj bolońscy prelegenci
pozostawali w opozycji do działań i poglądów krakowskiej szkoły historycznej i stańczyków odżegnujących się od insurekcji styczniowej z 1863 roku. Buszczyński konsekwentnie głosił swój sprzeciw wobec lojalizmu – zwłaszcza wobec Rosji i Prus – dochowując wierności wizji Polski jako „ostoi wolności”15.
Lenartowicz po krakowskiej wizycie w 1875 roku nie żywił już żadnych złudzeń wobec dominujących tu politycznych frakcji, krytykujących ukonstytuowany przez tradycję romantyczną etos walki o wolność ojczyzny.
Bolońska atmosfera wokół wykładów Lenartowicza była bardzo gorąca16.
Poeta z przejęciem opisywał tę honorową misję. Obszerne fragmenty korespondencji autora Bitwy racławickiej z Józefem Ignacym Kraszewskim, Agatonem
Gillerem, Karoliną Jabłonowską17, Teklą Zmorską18, a nawet z młodziutką wówczas Heleną Mickiewiczówną19, świadczą o zaangażowaniu się poety w sprawę
z pełną odpowiedzialnością. Włoskim czytelnikom był już wtedy Lenartowicz znany dzięki wydanemu w 1871 roku zbiorkowi poezji przetłumaczonych przez Ettora Marcucciego, a także dzięki twórczości rzeźbiarskiej, z której
najsławniejsze i ocalałe dzieła to drzwi grobowca Zofii Cieszkowskiej oraz płaskorzeźba przedstawiająca Stanislao Bechiego (Włocha, polskiego powstańca
z 1863 roku)20. Przypomnijmy także, że w 1870 roku we Lwowie opublikowano Lenartowicza Album włoskie (z dedykacją wstępną: „Młodzieży polskiej poświęca autor”), dzieło będące wyrazem fascynacji poety włoską kulturą i sztuką.
Zatem sympatie włosko-polskie na tej linii były wzajemne.
Teofil Lenartowicz wyrasta na najważniejszą postać Polonii florentyńsko-bolońskiej w tamtym czasie21. Jego wykłady spotykają się z żywym i entuz14 Zob. J. Nowakowski, dz. cyt., s. 11.
15 Zob. K. Daszyk, dz. cyt., s. 240.
16 Lenartowicz przygotował, jak podaje Nowakowski, tekst około czterdziestu trzech wykładów, opublikowano osiem (zob. J. Nowakowski, dz. cyt., s. 24–25).
17 Wgląd w nieopublikowaną korespondencję Lenartowicza z Gillerem miał Nowakowski
(zob. J. Nowakowski, dz. cyt.).
18 Listy Teofila Lenartowicza do Tekli Zmorskiej 1861–1893, z autografu wydała, wstępem
i przypisami opatrzyła J. Rudnicka, posłowie S. Szwalbe, Warszawa 1978, s. 284–285.
19 T. Lenartowicz, H. Mickiewiczówna, Korespondencja, oprac. i do druku podał J. Fert,
Lublin 1997.
20Zob. Teofil Lenartowicz – rzeźbiarz, oprac. A. Król, Kraków 1993. Dodajmy, że w drugiej połowie lat siedemdziesiątych rzeźbiarski talent rozwijała we Florencji także Amelia Jadwiga Łubieńska.
21 Znaną postacią Polonii florenckiej w tym czasie był Juliusz Konstanty Ordon (bohater
398
• „Widnokrąg sprawy polskiej” w świetle wykładów bolońskich… •
jastycznym przyjęciem, a sam poeta, na wzór Mickiewicza i jego wykładów
w Collège de France, opowiada o literaturze polskiej22, mocno akcentując jej
wymiar ideowy i moralny, i w zasadzie głównym kryterium jej oceny czyniąc
nie tyle wartość poznawczą i estetyczną, ile potencjał ideowy i wydźwięk formacyjno-etyczny. Towarzyszy temu ambicja zapoznania Włochów z bogactwem kultury polskiej i jednocześnie wzbudzenia w słuchaczach przekonania
o niesprawiedliwości historycznej, której naród polski doświadcza z rąk barbarzyńskiej Rosji, Prus i Austrii. Zamiar poety doskonale wpisuje się w kontekst geopolityczny Italii, rozumiejącej problemy związane z dążeniem do zjednoczenia swego państwa i pamiętającej udział Polaków w walkach o wolność
Włoch23. Szczególnie zaś pamiętającej krótki pobyt Legionu Polskiego w Bolonii pod wodzą Mickiewicza. Przypomnijmy, że historia zataczając koło po raz
kolejny, włączyła polskich żołnierzy, niemal sto lat później, pod wodzą generała Władysława Andersa w walki o wyzwolenie Bolonii w 1945 roku, jak sądzę,
zacieśniając pozytywne relacje i na stałe wpisując w karty dziejów Italii polski
heroizm. Buszczyński również powoływał się na przyjaźń polsko-włoską. Wyrażając swój zachwyt nad włoską sztuką i literaturą, w dodanej do publikacji
wykładu Mowie, wygłoszonej w Mestre podczas odsłonięcia pomnika pamięci
żołnierzy polskich poległych w 1848 roku, Buszczyński stwierdzał między innymi: „Gdzie tylko rzucić okiem, widzimy wzory patriotyzmu i poświęcenia.
Dlatego Polacy tak często odwiedzają błogosławioną ziemię waszą, gościnny
naród wasz”24.
Lenartowicz występuje w Bolonii w charakterze wykładowcy, opiniotwórcy, historyka, znawcy dziejów i kultur słowiańskich, w rzeczywistości jednak
przede wszystkim zabiera głos w sprawie swojej ojczyzny. Można odnieść wrażenie, że czyni to zgodnie z przekonaniem, które wybrzmiewa w słowach jedMickiewiczowskiej Reduty Ordona), także generał Józef Hauke-Bosak zmarły w 1871
roku, Edward Lange – uczestnik powstania listopadowego i pułkownik wojsk Garibaldiego. Gdy Lenartowicz przybył do Florencji, w 1864 roku, zastał tam również Władysława Orpiszewskiego i jego żonę Marię oraz Marię Wodzińską, która często akompaniowała mu na fortepianie, gdy w salonach emigracji polskiej recytował swoje
wiersze. Na dłuższe pobyty we Florencji decydował się wielokrotnie (w latach 1873–
–1880) Julian Klaczko. Zob. L. Bernardini, dz. cyt., s. 80, 156.
22 O wzorowaniu się na Mickiewiczu, ale i o różnicach pomiędzy wykładami wieszcza
i Lenartowicza pisała, w ważnym z perspektywy tego artykułu szkicu, Danuta Dąbrowska (Wykłady bolońskie Teofila Lenartowicza, „Ruch Literacki” 2000, z. 3, s. 276–277).
23 Zob. też: J.W. Borejsza, Samotność rewolucjonisty, w: tegoż, dz. cyt., s. 108–116; tenże,
Garibaldi a Polska, w: jw., s. 117–133.
24 Mowa Stefana Buszczyńskiego przy odsłonięciu pomnika w Mestre Polakom w 1848 r. poległym (przekład z włoskiego), Kraków 1884, s. 44. Tekst opublikowany wspólnie ze Słowiańską sprawą…
399
• Magdalena Woźniewska-Działak •
nego z wykładów: „Pod krzyżem Chrystusowym wyznaczone jest miejsce poetów – wśród cierpiących”25 – mówi. Ubolewając więc nad swym tułaczym życiem (fragmenty wykładów wyraźnie stylizowane są na lament, retoryczną
skargę)26, podejmuje się tej „szczególnej dydaktyki” w imię ideałów walki
o wolność. Idzie śladem wieszczów. Operując fortunnie wzniosłą retoryką, Lenartowicz wyraża swoją wiarę w profetyczną moc poezji romantycznej, zwłaszcza Mickiewicza. W jednym z wykładów przekonuje:
[…] prawdziwi geniusze przeczuwają przyszłość, ponieważ przeczucie jest pierwiastkiem ich boskich umysłów, lecz słaby wzrok tłumów nie dociera tam, gdzie sięga wzrok
orła i dlatego tłum uważa nadprzyrodzone wizje przyszłości za majaki geniusza i klaszcze w dłonie tylko wtedy, kiedy przypadkiem widzi ich spełnienie. Nie mylą się poeci,
prekursorzy wolności polskiej i słowiańskiej, mają oni rację: naród ich, dziś męczony,
czekać może spokojnie dnia sprawiedliwości i pozwolić krakać szalonym: „Nie, nie, my
nie pozwolimy wskrzesić Polski”. Próżne i głupie głosy, pochodzące z prochów, co
w proch się obrócą.27
Perswazja jego wypowiedzi wielokrotnie łączy się ze środkami poezji historiozoficznej, co zgodnie z założeniem samego wykładowcy wpisuje się w odświętne nastroje narodowe Włochów, przede wszystkim jednak w pewne wartości
narodowego sacrum, romantycznego pochodzenia. W tym ujęciu nie zaskakują fragmenty w zbiorze wykładów autora Lirenki, w których mowa o cierpieniu narodu polskiego i udręce prawdziwych Słowian (należą do nich również Czesi i Serbowie). Ani te, w których mowa o temperamencie Słowian,
który nigdy nie sposobił ich do wojny; „[…] ich ideałem jest [bowiem] życie
wegetacyjne i kwitnące w sadach pokoju”28. Nie może dziwić i ten fakt, że najpiękniejszą epopeją wszystkich Słowian jest według Lenartowicza Pan Tadeusz.
Idea Słowiańszczyzny łączy wystąpienia uniwersyteckie Lenartowicza i Buszczyńskiego. Lektura dzieł wybitnych Polaków, podjęta przez autora Kaliny,
miała objaśnić i przybliżyć Włochom słowiańskiego ducha, jak również uświadomić zasadność separowania go od ducha rosyjskiego. Poeta w tym względzie powielał poglądy Mickiewicza, o czym świadczy świadomość różnic
pomiędzy kulturą rosyjską a polską, krytyka caratu, ale i współczucie dla narodu rosyjskiego. W wykładach czytamy:
Charakter rosyjski dzieli od polskiego ogromna przepaść. Różny jest ich sposób myślenia, sposób osądzania ludzi i rzeczy, różne pojęcie praw i obowiązków, które wiążą
rodzaj ludzki. Polak jest idealistą, Rosjanin – pozytywistą. […] Polak bieży zawsze
tam, gdzie uważa, iż może oddać hołd sprawiedliwości i wolności, Rosjanin ma na
25
26
27
28
T. Lenartowicz, dz. cyt., s. 203.
Zob. tamże, s. 67.
Tamże, s. 219.
Tamże, s. 39.
400
• „Widnokrąg sprawy polskiej” w świetle wykładów bolońskich… •
uwadze przede wszystkim własny kraj. Cywilizowany Rosjanin jest sceptyczny. Polak
jest szczęśliwy, kiedy unosi się w przestworzach najwyższych sfer przyczyn i skutków, skończoności i nieskończoności, tego, co rzeczywiste i możliwe. W tym świetlistym świecie, zarzuca wodze na szyję swej nieskażonej fantazji i pędzi, pędzi, by
słodką pociechą napełnić swą duszę, a umysł wzniosłymi ideami. W Rosji […] radykalizm w dziedzinie metafizyki i biologii jest logiczną konsekwencją rozpaczliwej
pustki ich wierzeń.29
Polacy są częścią chrześcijańskiej Słowiańszczyzny, która napawa „podziwem
oczy świata” właśnie dlatego, że realizuje i wciela prawo i dorobek cywilizacyjny wychowawcy narodów – Rzymu, a nie bizantyńskiej Moskwy, którą
rządzi gniew tyranów-uzurpatorów30. Głos Lenartowicza akcentuje przekonanie o równości wszystkich narodów (które poeta wywodzi z poglądów Platona), ale jednocześnie nie pozostawia złudzeń co do słuszności tezy o mocy
i niezłomności narodów zanurzonych w tradycji łacińskiej. W Polsce zbratanej z dążącymi do wolności ludami słowiańskimi upatruje szansy na
„przyspieszenie chwili powszechnej szczęśliwości”31.
Poeta jawi się jako „wyznawca” sprawy polskiej. Nie rezygnuje z idealizacji
polskości i operowania narodową mitologią, nie decyduje się na weryfikację
romantycznego uniwersum32. Dokonując interpretacji wybranych dzieł, czy
przywołując określone postaci (Mikołaj Kopernik, Jan Kochanowski, Adam
Mickiewicz33 – to trzy najważniejsze nazwiska z wykładów bolońskich, obok
Antoniego Malczewskiego, Juliusza Słowackiego, Zygmunta Krasińskiego, Karola Balińskiego), Lenartowicz koncentruje się głównie na ich zasługach, uzmysławiając słuchaczom dramatyczną sytuację narodu, który wydał na świat tak
wielkie i światłe umysły. Szczegółowe analizy dzieł Mickiewicza (Konrada Wallenroda, Farysa), a także deklarowane uwielbienie osoby wieszcza świadczą
więc o tym, że Lenartowicz poświęca się – według Jacka Kolbuszewskiego
– dystrybucji mitów narodowych34. Poeta jest świadom, jak wielkie znaczenie
ma ich funkcja integracyjna. Gdy w Krakowie końca lat siedemdziesiątych
XIX wieku mówi się o Mickiewiczu z dystansem i bez entuzjazmu, w Bolonii Lenartowicz nazywa go na forum uniwersyteckim „słońcem” i „prawdzi29
30
31
32
33
T. Lenartowicz, dz. cyt., s. 172.
Tamże, s. 42.
Tamże, s. 208.
Por. D. Dąbrowska, dz. cyt., s. 284.
Kult poezji i osoby Mickiewicza w twórczości Lenartowicza mógłby stać się tematem
osobnego studium.
34 J. Kolbuszewski, Rola literatury w kształtowaniu polskich mitów politycznych XIX i XX
wieku, w: Polskie mity polityczne XIX i XX wieku, pod red. W. Wrzesińskiego, Wrocław
1994, s. 42.
401
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Magdalena Rudkowska
(Insty tut Badań Literackich PAN)
Rany Europy
Józef Ignacy Kraszewski i Stefan Buszczyński
w sporach o kondycję cywilizacji europejskiej
W chorobie, wyznajmy to (choroba bowiem
jest wielkim konfesjonałem), pojawia się pewna
dziecięca szczerość, człowiek gotów różne rzeczy powiedzieć, wyrzucić z siebie prawdę, którą
ostrożna przyzwoitość zdrowia chce ukryć.
Virginia Woolf, O chorowaniu1
C
horoba jest metaforą – wniosek dość oczywisty po książce Susan
Sontag2, zderzającej symboliczne zapadanie na gruźlicę w XIX wieku
z umieraniem na raka w XX wieku. Chorują ludzie i społeczeństwa, całe cywilizacje, ale to chorowanie staje się bardziej narracją lekarza niż pacjenta
– taka obserwacja narzuca się po doświadczeniach lekturowych z polskiego
XIX wieku. Gdy mowa o chorobie Europy, polski pisarz (lekarz) nierzadko
ma dylemat, czy uchylić tajemnicę zawodową. W tym kontekście symptomatyczna zdaje się opinia Józefa Ignacego Kraszewskiego, wyrażona w jego
książce o Ignacym Krasickim, że egzotyczna utopia polskiego Oświecenia,
naszkicowana w konturach wyspy Nipu, była próbą pseudonimizacji, przebrania w pozaeuropejski kostium krytyki cywilizacji europejskiej: „O Wschodzie dawało się mówić wszystko, czego by nie wypadało w oczy powiedzieć
Europie”3. Można zastanawiać się nad rozlicznymi powodami, dla których
1
2
3
V. Woolf, O chorowaniu, wstęp H. Lee, przeł. M. Heydel, Wołowiec 2010, s. 34.
S. Sontag, Choroba jako metafora, przeł. J. Anders, Warszawa 1999.
J.I. Kraszewski, Krasicki. Życie i dzieła. Kartka z dziejów literatury XVIII wieku, Warszawa 1879, s. 136.
411
• Magdalena Rudkowska •
– zdaniem Kraszewskiego – pisarz polski nie dawał sobie prawa, żeby mówić
wprost o tym, co szwankuje na kontynencie (a tak naprawdę, szerzej: w podstawach cywilizacji europejskiej). Z jednej strony, na tym milczeniu ważył na
pewno kompleks europejskiego zaścianka (czy przedmurza – w gruncie rzeczy, chodzi o tę samą uwewnętrznioną peryferyjność), ale z drugiej – może
i jednocześnie – imperatyw tożsamości. Czy podważając fundament, automatycznie nie eliminujemy się z obrębu wspólnoty? A nawet stawiając sprawę ostrzej: czy nie stawiamy się w rzędzie tych krytyków cywilizacji europejskiej, których chroni cień dwugłowego orła?
Michał Bohun trafnie zauważa, że rosyjska krytyka „zgniłego” Zachodu
kompensowała w pewien sposób przeświadczenie, że Rosja jest organizmem
ze swej istoty innym niż Europa Zachodnia, a ta inność wynika również z niższego poziomu cywilizacyjnego4. Kompleks niższości spleciony ze swoistym
kompleksem wyższości z pewnością tkwił u źródeł tego nurtu w dziewiętnastowiecznej rosyjskiej myśli filozoficznej i społecznej. Ale przypomnijmy – nawiązując do tezy Bohuna, a również pism Isaiaha Berlina czy Andrzeja Walickiego5 – znamienny paradoks polegający na tym, że krytyczne przeświadczenia formułowane w kręgu kulturowym, silnie nacechowanym obcością
i odległością, podzielają w sporej mierze intelektualiści europejscy związani
z Zachodem6. Kulturę polską XIX wieku dynamizuje ów dylemat wynikający
ze zderzenia problematyki modernizacyjnej i niepodległościowej. Jerzy Kałążny, zadając pytanie o to, „kiedy właściwie skończył się romantyzm”, wskazuje, że w kulturze polskiej konflikt między postawą wolnościową a cywilizacyjną osiąga apogeum w okolicach 1863 roku7.
Nawiązując do formuły Kraszewskiego, podkreślającej znamienny dla pisarza polskiego namysł nad tym, co „wypada powiedzieć w oczy Europie”,
można zapytać, czy autor mógł myśleć o tym niewygodnym, podszytym obawą apostazji kontekście pytania o tożsamość, pytania wypływającego, ilekroć przychodziło mu sięgać do sfery comme-il-faut. Jak się wydaje – i wątek
ten wyznacza ramy niniejszego szkicu – powody zachowania rezerwy w krytyce Zachodu z perspektywy polskiej, na które pisarz kieruje uwagę czytel4
5
6
7
Zob. M. Bohun, Śmiertelna cywilizacja. Katastroficzny antyokcydentalizm rosyjski
i europejskie paradoksy, „Kultura i Wartości” 2014, nr 10, s. 45.
Zob. I. Berlin, Rosyjscy myśliciele, przeł. S. Kowalski, Warszawa 2003; A. Walicki, Zarys
myśli rosyjskiej. Od Oświecenia do Renesansu religijno-filozoficznego, Kraków 2005.
M. Bohun, dz. cyt., s. 46.
J. Kałążny, Kiedy właściwie skończył się romantyzm? O (nie)trwałości paradygmatu
romantycznego w kulturze polskiej i niemieckiej, w: Interakcje. Leksykon komunikowania polsko-niemieckiego, pod red. A. Galla, J. Grębowca, J. Kalicińskiej, K. Kończal
i I. Surynt; współpr. Ch. Pletzing, t. 2, Wrocław 2015, s. 282–304.
412
• Rany Europy •
nika, nie sprowadzają się do lęku przed upodobnieniem do rosyjskich krytyków „zgniłego Zachodu”. Kryje się za nimi myślenie Kraszewskiego o cywilizacji europejskiej, miejscu i zakresach znaczeń, jakie ma w niej Polska, a którego swoistość ujawnia dyskusja podjęta przezeń ze Stefanem Buszczyńskim,
autorem słynnego w całej Europie, napisanego po francusku dzieła La décadence de L’Europe (1867) oraz wydanych w języku niemieckim Ran Europy (Die
Wunden Europas. Statistische Thatsachen mit etlichen ethnographischen und
historischen Erläuterungen , 1875).
Stefan Buszczyński – prawdopodobnie prototyp starego Avellanosa z Nostromo Josepha Conrada8 – należy do tych polskich pisarzy, których współcześnie co pewien czas wydobywa się jako „zapomnianych”, mimo że udział
jego myśli w życiu publicznym Polski i Europy był naprawdę znaczący9. Należy przypomnieć żywe reakcje prasy europejskiej na książkę Buszczyńskiego, dyskusję wokół niej i słowa pochwały ze strony wybitnych intelektualistów zachodnich. Buszczyński – absolwent Uniwersytetu Kijowskiego, łączący obowiązki gospodarskie z pracą intelektualną, stronnik „cierpliwości”
w jej starciu z „rewolucją”10, a mimo to skazany na wieczną Syberię paryski
wygnaniec, jako anonimowy autor La décadence de L’Europe, nazwany przez
Victora Hugo un rémuer des idées – w kręgu kultury zachodniej spotykał się
zasadniczo z entuzjastycznymi reakcjami na swoje dzieło11. Prasa krajowa zachowała znacznie więcej dystansu. Znamienna jest tu wypowiedź Władysława Olędzkiego z krakowskiej „Kaliny” (notabene w Krakowie Buszczyński
nigdy nie zyskał poklasku, tracąc nadzieję na objęcie katedry literatury powszechnej, poniekąd w związku z jego konfliktem ze szkołą stańczyków), który uznał fragmenty Upadku Europy za zlepek „oderwanych utopii Rousseau’a, zdań moralnych Micheleta, fantazji Victora Hugo, dat statystycznych
itd.”12. Dzieło chwalone przez wymienionych właśnie Jules’a Micheleta 13
i Victora Hugo budziło niesmak w krakowskim recenzencie: „więcej bowiem
Zob. B. Kocówna, Wspomnienia i studia o Conradzie, Warszawa 1963, s. 391.
Zob. cenną monografię: K.K. Daszyk, Strażnik romantycznej tradycji. Rzecz o Stefanie
Buszczyńskim, Kraków 2001. Buszczyński zasługuje również na monografię napisaną
z perspektywy historyka literatury. Poglądy historiozoficzne pisarza rekonstruuje
Andrzej Feliks Grabski w książce Perspektywy przeszłości. Studia i szkice historiograficzne (Lublin 1983, s. 375–389).
10 S. Buszczyński, Cierpliwość czy rewolucja, Paryż 1862.
11 Zob. J. Parvi, Victor Hugo et ses correspondants polonais, „Kwartalnik Neofilologiczny”
1970, nr 4.
12 O…le [W. Olędzki], [rec.] Obraz europejskiego społeczeństwa w drugiej połowie XIX
wieku przez Autora „Upadku Europy”, „Kalina” 1869, nr 36, s. 8.
13Zob. Głosy prasy o „Décadence de L’ Europe”, w: S. Buszczyński, Upadek Europy,
Kraków 1895, t. 1, s. 6–10.
8
9
413
• Magdalena Rudkowska •
jeszcze dziwi nas, że autor nazwawszy luźną gadaninę, «obrazem europejskiego społeczeństwa» nigdzie nie postawił wniosku lub rady, jak należy
usunąć złe, przeciw któremu peroruje i jakie dobro na tym postawić miejscu”14. Autor, oskarżany przez tego krytyka o defetyzm „czarnej melancholii”, choć obiektywnie spełniony w recepcji zachodniej, zabiegał o większe
uznanie wśród krajowej opinii publicznej, a w tym miał mu pomóc Józef
Ignacy Kraszewski15.
Kontakty między pisarzami nie były wcale zdawkowe16. Świadczą o tym
listy17 oraz wzajemne lektury. Buszczyński zabiegał o to, by Kraszewski promował jego prace w swoich wydawnictwach, sam natomiast przyczyniał się
do rozwoju kultu pisarza, publikując Złote myśli… (1879) z jego dzieł oraz
jako formę wsparcia pisarza w trudnym czasie procesu o szpiegostwo – broszurę Kraszewski więzień i Niemcy (1883).
Podejmując wątek krytyki materializmu kultury zachodniej, Buszczyński
wpisywał się, co oczywiste, w wartki nurt polskiej krytyki Europy czy nawet
czarnego stereotypu Zachodu, który w książce Świat zwyrodniały rekonstruuje Jerzy Jedlicki opisujący lęk przed modernizacją jako pochodną konfliktu
sarmatyzmu z Oświeceniem18. Jednocześnie – w czytelnej dla polskiego odbiorcy aluzji – wiązał tę krytykę z sytuacją Polski, na której zgon zezwoliła
Europa. Kraszewski miał już za sobą czas rozdrapywania europejskich ran
w pochodzącym z lat trzydziestych cyklu o Asmodeuszu czy w Chorobach moralnych z 1856 roku, dlatego też zaprojektowane tutaj spojrzenie na relację
pomiędzy dwoma pisarzami w latach postyczniowych uruchamia metaforę
lustra. Autor Starej baśni, śledząc dokonania młodszego o dekadę autora, mógł
dostrzec w tym lustrze siebie z przeszłości i dokonać pewnej rewizji własnej
postawy, silnie splatającej myślenie o cywilizacji z myśleniem o naturze.
Buszczyński w swojej rozprawie z patologiami cywilizacyjnymi w Europie podejmował tradycyjną rolę medyka, ale raczej dokonującego sekcji
i stawiającego diagnozę niż wdrażającego środki terapeutyczne, co notabene też będą mu wytykać krajowi krytycy 19.
14 O…le [W. Olędzki], dz. cyt.
15 Zob. W. Danek, Publicystyka Józefa Ignacego Kraszewskiego w latach 1859–1872, Wrocław 1957, s. 131.
16 T. Budrewicz, Kraszewski i świat historii. Studia, Kraków 2010, s. 163.
17 K. Bartoszewicz, O korespondencji Buszczyńskiego z Kraszewskim, „Przegląd Literacki” 1899, nr 4/5.
18 J. Jedlicki, Świat zwyrodniały. Lęki i wyroki krytyków nowoczesności, Warszawa 2000,
s. 63–82. Zob. też A. Wierzbicki, Europa w polskiej myśli historycznej i politycznej
XIX i XX wieku, Warszawa 2009.
19 Zob. O…le [W. Olędzki], dz. cyt.
414
• Rany Europy •
Publiczność odwraca oczy od ran, choćby te rany były śmiertelne i pożreć miały do
reszty chory organizm społeczeństwa, choćby nawet groziły śmiercią najdroższym
istotom, najświętszym uczuciom naszym.20
– pisał autor Upadku Europy w przeznaczonym dla polskiego czytelnika
streszczeniu swych tez, sugerując jednoznacznie, że rany Europy są rezultatem między innymi stosunku do sprawy polskiej.
„Odwracać oczu od ran” Kraszewski nie miał w zwyczaju, niejednokrotnie wszak dał się poznać jako badacz stanów patologicznych rozwijających się
w tkance społecznej21. W latach pięćdziesiątych, publikując Choroby wieku
(1856), występował ze stanowiska zbliżonego do tego, jakie zajmował Buszczyński w swoich pracach pisanych dla czytelnika z Europy Zachodniej22.
W Chorobach wieku, dostarczających współczesnym historykom argumentów do tezy o konserwatywnym dystansie pisarza wobec modernizacji, narrator wypowiadał chętnie do dziś cytowane zdanie: „Wolałbym z lichem
dawne ubóstwo nasze, trochę nawet starego nieładu, a większe zasoby ducha,
a gorętsze serca, a silniejsze uczucia”23. Czytelnik nie powinien jednak poprzestawać na zdaniach izolowanych z kontekstu, gdyż po inkryminowanym zdaniu następuje kolejne, które każe zastanowić się, czy ta krytyka modernizacji nie jest przede wszystkim indywidualną perspektywą pisarza
zmuszonego przez życie, by zajmować się jeszcze czymś poza pisaniem, co
do czego nie przejawia entuzjazmu: „Niech mi nikt nie dowodzi, że można
być najlepszym gospodarzem, agronomem, spekulantem, przemysłowcem
i najczulszym a najpoetyczniejszym z ludzi”24. Postawę tę, jak się zdaje, rozumiał Buszczyński, pisząc w poświęconej Kraszewskiemu rozprawie: „Do
czego się dotknął, wszędzie wybitną była jego indywidualność, jak ją pojmuje Libelt, owa strona duchowa człowieka […]”25.
Recenzując po kilkunastu latach na łamach swojego drezdeńskiego „Tygodnia” Buszczyńskiego Obraz europejskiego społeczeństwa w drugiej połowie XIX wieku, Kraszewski powracał do tego tematu z nieco odmiennego
20 S. Buszczyński, Rany Europy i Analepsis. (Naprawa społeczna). Katechizm społeczny.
Kilka słów od autora, „Warta” 1884, nr 545, s. 5079.
21 Zob. T. Budrewicz, „Zdrowie” i „choroba” w języku Kraszewskiego (w okresie wołyńskim), w: tegoż, Kraszewski przy biurku i wśród ludzi, Kraków 2004, s. 70–83.
22 Zob. rozważania Tomasza Kizwaltera wokół Chorób moralnych (T. Kizwalter, Moralne aspekty modernizacji, w: tegoż, „Nowatorstwo i rutyny”. Społeczeństwo Królestwa Polskiego wobec procesów modernizacji (1840–1863), Warszawa 1991, s. 99–151).
23 J.I. Kraszewski, Choroby wieku. Studium patologiczne, t. 1, Lwów 1874, s. 12.
24Tamże.
25 S. Buszczyński, Pogląd na sztukę i stanowisko Kraszewskiego w literaturze naszej,
„Teka Wileńska” 1858, nr 3, s. 324.
415
• Magdalena Rudkowska •
punktu widzenia. Nie było już w nim tej romantycznej z ducha niechęci do
łączenia codziennych wiejskich obowiązków z funkcją „gospodarza” tekstów,
lecz gorycz emigranta zarabiającego wyłącznie piórem. W recenzji książki
Buszczyńskiego opisywał zabiegi reformatorów Europy, posługując się znaną z tradycji metaforyką medyczną. Zajmował miejsce przy „łożu zrozpaczonego chorego” niczym przy stole sekcyjnym, patrząc za Buszczyńskim
w „rany Europy” i sarkastycznie pytał, o to „któż by się nie zaimprowizował
jako lekarz?”. Zdradzał się tym samym ze swoją wątpliwością co do środków zaradczych, którymi dysponują reformatorzy. Idee bowiem nie leczą:
Radzą wszyscy, doktorowie z profesji, empirycy, przyjaciele, którzy kiedyś o jakimś
lekarstwie zasłyszeli, natchnieni jasnowidzący… Każdy by rad jakim cudem drogiego cierpiącego uleczył. Tak samo w epokach wielkich przesileń ludzkości, tłumnie
około jej łoża zbierają się radzić filozofowie, reformatorowie, utopiści, przyjaciele
człowieka i cnoty – pragnący dobra i szczęścia. Rządy proponują reformy, prawo
usiłuje objąć ster moralności, poeci śpiewają, ekonomiści formułują potrzeby…, satyra się oburza – a ludzkość w bólach porodu nowej epoki, wśród tego zamętu idei i
pomysłów, posłuszna wiekuistym prawom bytu swojego – zdąża do celów – dla jednostek zakrytych. […] Idee płyną jako specyfiki, a chory choruje.26
Kraszewski we wprowadzeniu do lektury Buszczyńskiego dzielił reformatorów na konserwatywnych i radykalnych, a ich wysiłki opisywał jako
bezcelowe, gdyż przede wszystkim nieodgadniony był stan „chorego”. Przejawiał sceptycyzm nie tylko wobec prób leczenia, pod znakiem zapytania
stawiał też sens określenia jednostki chorobowej. Cele rozwojowe ludzkości, Europy są wszak dla jednostek „zakryte”; może to nie choroba, może to
ciężki „poród”, stan metamorfozy – zastanawiał się pisarz:
Z jednej strony stają ci, co radzi by silną i całkiem nowej budowy od razu wytworzyć przyszłość, drudzy mniej śmieli, co zwrotem do równie utopijnej przeszłości
jakiejś wymarzonej – otrzymać polepszenie mają nadzieję. Konserwatyzm reformacyjny i radykalizm walczą tu z sobą o lepsze – a ludzkość w bólach i obłędach idzie
drogą niepoścignioną do nieznanej, nieuniknionej, oznaczonej prawami jej bytu
przyszłości.
Nic bardziej zajmującego nad widok reformatorskich usiłowań, choćby one nawet
bezskutecznymi być miały.27
Kraszewski przyglądał się z dystansem tym zabiegom, włączając w pole
swojej obserwacji również pracę Buszczyńskiego. To, co budziło w nim największy sprzeciw, można by zamknąć w formule „Stany Zjednoczone Eu26 Dr Omega [J.I. Kraszewski], Obraz europejskiego społeczeństwa w drugiej połowie
XIX wieku (tekst polski) przez autora: „Upadku Europy”, „Tydzień” 1870, nr 19, s. 180.
27Tamże.
416
• Rany Europy •
ropy” (czyli to, co spodobało się z pewnością Victorowi Hugo jako propagatorowi tej idei). Kraszewski, mając za sobą lata doświadczeń, w tym gorycz
zrodzoną z nieporozumień narosłych chociażby wokół jego Asmodeuszowego cyklu, uważał, że analogia to za mało, żeby opisać europejskie status
quo. Jest ona nie tylko powierzchowna, ale i w swojej istocie nieprawdziwa: bowiem gdy nie można – z powodów cenzuralnych i autocenzuralnych
– mówić wprost na forum międzynarodowym o celach polityki rosyjskiej,
przedstawiona w książce Buszczyńskiego analogia między konsumpcyjnie
nastawionymi społeczeństwami Paryża i Petersburga przyczynia się jedynie
do fałszowania rzeczywistości.
Buszczyński w Upadku Europy snuł za Jean-Jacques’em Rousseau utopijną
wizję człowieka dobrego z natury, zepsutego przez cywilizację (co też może
było powodem, dla którego autor tak udatnie trafił w gust Francuzów). Pisał o aksjomatycznie pojmowanej naturze, prawdzie, wolności – jako fundamentach cywilizacji europejskiej. Kraszewski mimo swej życzliwości dla
Buszczyńskiego i jego prac, sugerował, że w takim niedefiniowalnym kontekście są to pojęcia puste, a co gorsza, nawet „elastyczne”, które można dowolnie wypełniać treścią. Pisał na kanwie dzieła autor Ran Europy:
Przywiedziemy bardzo piękne wyrażenie: „Posłuszeństwo prawdzie jest wolnością”.
Ale cóż prawdą? – spytalibyśmy z Piłatem. Orzeczenie prawdy właśnie stanowi trudność. Każdy z nas posłuszny jest swej prawdzie, swoim o niej pojęciu, gdzież określenie absolutne i criterium? […]
Przy ściślejszym rozbiorze tych obowiązków, brak nam wszędzie oznaczeń jasnych.
N a t u r a i granice instynktowi zwierzęcemu zakreślić się mające – n o r m a kierunku woli, p r a w d a i w o l n o ś ć są pojęciami elastycznymi, w które każdy wkłada, co mu dogodne. Ujęte tak ogólnie mało co wyjaśniają.28
Aluzja, jaką Kraszewski czynił tutaj do Upomnień dotyczących osobistej
świętości z Pierwszego listu św. Piotra (1 p 1, 22)29, otwiera charakterystyczną
dlań relatywistyczną perspektywę, zaczyn polemiki z dogmatyką chrześcijańską ze stanowiska, które w przybliżeniu można nazwać personalistycznym. Jako czytelnik Arthura Schopenhauera i Edouarda von Hartmanna
pisarz pytał: jaka prawda? czyja? Nie przyjmował jej niepisanej dogmatycznej
28Tamże.
29 Oczywiście taki rodzaj dyskursu nie był niczym nowym w polskiej tradycji sięgającej czasów Oświecenia, powraca również i współcześnie, na przykład w sporach
o encyklikę Jana Pawła II Veritatis splendor z udziałem Leszka Kołakowskiego, który
również podnosi wątek „posłuszeństwa prawdzie” (L. Kołakowski, Prawda i wolność.
Co pierwsze?, w: tegoż, Czy Pan Bóg jest szczęśliwy i inne pytania, Kraków 2009,
s. 105–106). W naszej tradycji zrywania spoiw, co i raz przychodzi podejmować także
i to zagadnienie od nowa, niejako w próżni.
417
Komparatystyka
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Rolf Fieguth
(Université de Fribourg)
Twórczość Franciszka Dionizego Kniaźnina
w kontekście komparatystycznym
Pomysły i kwestie otwarte
i. wstęp
iniejszy szkic komparatystyczny wiąże się z projektem książki, której tematem ma stać się rozwój poezji Kniaźnina w okresie od 1779 do
1796 roku. Zastanawiając się wstępnie i prowizorycznie nad europejskimi kontekstami twórczości Kniaźnina, postaram się nie stracić z oczu jego kontekstów rodzimych, priorytetowych dla niego, jak i dla każdego innego autora.
Sygnalizuję tu jednak, że Kniaźnin, autor słynnej humorystycznej i patriotycznej Ody do wąsów1, postarał się, na swój sposób, o wypracowanie bardzo osobistej, indywidualnej wersji polskiego stylu, a jednocześnie o odpowiednią
polonizację obcych tekstów i stylów.
Mówiąc: „rozwój poezji Kniaźnina” mam na myśli nie tylko pojedynczy
Kniaźninowski wiersz liryczny i jego, prawie niezliczone, odmiany, ale też,
a nawet przede wszystkim, nadrzędną sferę kompozycji jego pięciu zbiorów
wierszy lirycznych. Celem projektu bowiem ma być charakterystyka kształtu
kolejnych tomów jego poezji z lat 1779 (Erotyki), 1781 (Carmina), 1783 (Wiersze),
1787 (Poezje. Edycja zupełna, t. 1) i 1794–1796 (Poezje ręką własną pisane)2.
W ich kompozycji dają się dostrzec ciekawe i znamienne zjawiska artystyczne
N
1
2
T. Mikulski, Nad tekstami Kniaźnina, w: tegoż, W kręgu oświeconych. Studia. Szkice. Recenzje. Notatki, Warszawa 1960, s. 247–326.
Wiersze Kniaźnina cytuję według pierwszych wydań: Erotyki, cz. 1–2, Warszawa 1779;
Carmina, Warszawa 1781; Wiersze, Warszawa 1783; Poezje. Edycja zupełna, t. 1, Warszawa 1787; Poezje, ręką własną pisane, t. 1, [1796], rkps Biblioteki Czartoryskich w Krakowie, sygn. 2223. W zapisie skróconym podaję rok wydania, księgę oznaczam cyfrą
rzymską, wiersz – arabską.
429
• Rolf Fieguth •
i tematyczne. Mówię w związku z tym o różnych sposobach komponowania czy
aranżowania wierszy w ramach książki, zbioru bądź cyklu lirycznego (objętość, podział na księgi, ugrupowanie wierszy arbitralne albo przemyślane,
w tym cykliczne, kompozycja harmonijna, z łagodnymi przejściami między
wierszami i grupami wierszy albo, przeciwnie, kontrastowa, skokowa, pełna
paradoksów). Interesuje mnie przede wszystkim, jak zmienia się Kniaźninowski styl kompozycji czy aranżowania wierszy w kolejnych tomach, i jak te tomy
prezentują się pod tym właśnie względem na tle historycznoliterackim w Polsce
i w Europie ostatnich dziesięcioleci XVIII wieku. Kwestią otwartą pozostaje,
do jakiego stopnia uda się skorelować te zmiany kompozycyjne z dynamiką
procesu historycznoliterackiego doby stanisławowskiej w ogóle. Niniejszy
szkic nie przyniesie jeszcze zapewne zadowalającego rozwiązania tego odrębnego problemu.
W tym, co tutaj przedstawię, zajmę się najpierw kwestią włączenia Kniaźnina w kontekst polskiej i europejskiej ewolucji historycznoliterackiej, a następnie komentarzem do jego licznych, i szczególnego typu, nawiązań do literatur obcych3.
ii. kniaźnin w kontekście uwarunkowań
historycznoliterackich epoki stanisławowskiej4
Sytuacja historycznoliteracka doby stanisławowskiej charakteryzuje się między innymi wyraźnym otwarciem się Polski na Europę. Co do kwestii usytuowania Kniaźnina w ramach tego otwarcia, to na samym początku zmuszeni jesteśmy ustosunkować się do formuły dość stereotypowej a wracającej
we wszystkich praktycznie uogólniających komentarzach do jego twórczości. Chodzi mianowicie o to, że w warunkach ogólnej dominacji klasycyzmu
oświeceniowego Kniaźnin w ciągu niewielu lat przeszedł drogę od korzystania w swojej poezji z elementów barokizujących i przede wszystkim rokokowych do sentymentalizmu (pod który chciałbym podciągnąć także tzw. preromantyzm5). Formuła ta ma bezsprzeczne zalety, między innymi tę, że od
3
4
5
Na temat polskich inspiracji literackich ze strony Europy zachodniej zob. Z. Sinko,
Główne drogi i tendencje recepcji piśmiennictwa zachodnioeuropejskiego w literaturze
Oświecenia polskiego, w: Problemy literatury polskiej okresu oświecenia, red. Z. Goliński, Wrocław 1973, s. 107–186.
Kwestią tą zajmowali się oczywiście wszyscy ambitniejsi komentatorzy Kniaźnina,
w tym Wacław Borowy, Teresa Kostkiewiczowa, Andrzej Krzysztof Guzek, Mieczysław
Klimowicz, Tomasz Chachulski, Bożena Mazurkowa. Zaznaczam w tym miejscu, że co
prawda świadomie używam terminów „doba”, „okres”, „epoka” wymiennie i bez
ostrego precyzowania, ale przeciwstawiam im kategorie węższe, takie jak prąd czy nurt.
Nie dotarłem do pracy Aliny Aleksandrowicz Z problemów preromantyzmu i romantyzmu. Studia i szkice (Lublin 1991).
430
• Twórczość Franciszka Dionizego Kniaźnina… •
razu sygnalizuje jego kontakt (oraz kontakt polskiej literatury Oświecenia)
z resztą współczesnej literatury europejskiej. Oczywistą wadą jest jednak jej
linearność, bo wyraźny składnik sentymentalny obecny jest już w Erotykach
(1779), a z kolei w Poezjach ręką własną pisanych, czyli tak zwanym Rękopisie
Puławskim (1796) widać obok licznych wierszy o charakterze rokokowym i sentymentalnym także nawroty do klasycyzmu, a nawet baroku.
Nazewnictwo i konceptualizacje tych prądów osiemnastowiecznych są wynikiem badań przeprowadzanych w naszych czasach, przy czym starano się
w nich o możliwie szerokie zastosowanie owych pojęć do wszystkich gałęzi
sztuki oraz o ich zasięg ogólnoeuropejski6. Mimo zasadniczego sceptycyzmu
wielu kolegów (myślę zwłaszcza o germanistach niemieckich7) nie są one pozbawione sensu. Prawdą jest, że Kniaźnin na pewno nie wiedział w 1779 roku,
że jego Erotyki będą w przyszłości zaliczone do rokoka literackiego, a w 1783
roku – że jego Wiersze do sentymentalizmu. Ale należy uświadomić sobie,
iż pojęcie prądu literackiego ostatecznie nie ma być niczym więcej niż środkiem służącym uporządkowaniu bogactwa empirycznych zjawisk literackich
(i artystycznych) oraz tworzeniu bazy dla porównywania owych zjawisk nie
tylko w obszarze jednego języka, ale też na szerszym terenie europejskim.
Literaturoznawcza praca nad rekonstrukcją i konceptualizacją akurat takich prądów, jak klasycyzm, rokoko i sentymentalizm, zmierzała, owszem, do
uzyskania pewnej neutralności aksjologicznej, ale trzeba przyznać, że negatywna ocena wszystkich trzech prądów osiemnastowiecznych wystawiona
wcześniej przez genialnych przedstawicieli późniejszych okresów, i to nie tylko
romantyzmu, odcisnęła swoje piętno zarówno na środowisku badaczy polskich,
jak i reszty Europy. W Niemczech krótkotrwała klasyka weimarska (Christoph
Martin Wieland, Johann Gottfried Herder, Johann Wolfgang Goethe, Friedrich
Przypomnę tu tylko kilka charakterystycznych pozycji: O. Walzel, Wechselseitige Erhellung der Künste. Ein Beitrag zur Würdigung kunstgeschichtlicher Begriffe, Berlin 1917;
R. Wellek, Concepts of Criticism, ed. and introd. by S.G. Nichols, Jr., New Haven 1963;
T. Kostkiewiczowa, Klasycyzm, sentymentalizm, rokoko. Szkice o prądach literackich polskiego Oświecenia, Warszawa 1975; Słownik literatury polskiego oświecenia, red. T. Kostkiewiczowa, Wrocław 1991; The New Princeton Encyclopedia of Poetry and Poetics, ed. by A. Preminger and T.V.F. Brogan, Princeton 1993; Reallexikon der deutschen
Literaturwissenschaft, Bd. 1–3, gemeinsam mit H. Fricke, K. Grubmüller und J.D. Müller,
hrsg. von K. Weimar, Berlin 1997–2003.
7 Na tle swojej przemyślanej koncepcji historycznoliterackiej Janusz Maciejewski proponuje określić klasycyzm i rokoko nie jako prądy, lecz jako style, a sentymentalizm jedynie jako postawę, która mogła się wypowiadać w różnych stylach (J. Maciejewski,
Oświecenie polskie. Początek formacji, jej stratyfikacja i przebieg procesu historyczno-literackiego, w: Problemy literatury polskiej okresu oświecenia, Seria 2, pod red. Z. Golińskiego, Wrocław 1977, s. 5–128, tu: 47–58).
6
431
• Rolf Fieguth •
Schiller – wpisujący się w lata 1794–1805 według jednych albo w lata 1786–
–1832 według innych) przydała ciemnych barw zarówno siedemnastowiecznemu klasycyzmowi francuskiemu, jak i temu bardziej osiemnastowiecznemu
– niemieckiemu (Johann Gottlieb Gottsched) wraz z lwią częścią pozostałej
literatury osiemnastowiecznej. W Rosji Aleksander Puszkin podobnie deprecjonował nie tylko Aleksandra Sumarokowa, ale też Gawriiła Dierżawina. Tymczasem stwierdzonym faktem pozostaje, że wszyscy europejscy geniusze pierwszej połowy XIX wieku byli (nieposłusznymi) uczniami osiemnastowiecznej,
klasycyzującej literatury.
Pojęcie rokoka literackiego jest w europejskich kręgach naszej nauki wciąż
jeszcze zjawiskiem poniekąd względnie nowym i nieustabilizowanym, nadal
nosząc na sobie wyraźne ślady dawnej pogardy dla tego stylu obecnego we
wszystkich gałęziach sztuki. Rzadko kto dziś mówi o cechach rokokowych
w muzyce synów Johanna Sebastiana Bacha (Carla Philippa Emanuela Bacha,
Johanna Christiana Bacha), Franza Josepha Haydna bądź Wolfganga Amadeusza Mozarta. A czy ktoś doszukiwał się znamion rokokowych w osiemnastowiecznej poezji religijnej? A przecież istniał potężny nurt „rokoka sakralnego”
w architekturze, rzeźbie i malarstwie kościelnym. Dla niektórych też może być
zaskoczeniem, że do rokoka zalicza się także pewne utwory Voltaire’a, Alexandra Pope’a, Laurence’a Sterne’a, Gottholda Ephraima Lessinga, Wielanda,
Dierżawina bądź młodego Goethego8.
Sentymentalizm literacki również nie jest też wolny od śladów pewnego
niedocenienia. Istnieje bowiem wyraźna tendencja do wyłączenia z sentymentalizmu prawie wszystkiego, co było w nim mocne, wybitne i przyszłościowe,
konstruując pojęcia wąskie i szczegółowe jak youngizm, russoizm, werteryzm,
okres burzy i naporu, wczesna klasyka (Frühklassik), preromantyzm wreszcie
– albo nadrzędne, jak literatura Oświecenia. Udział na przykład Johanna Joachima Winckelmanna (także) w sentymentalizmie zaciera się, gdy kładziemy
nacisk na, niewątpliwe zresztą, wpływy jego nowego widzenia antyku na klasykę weimarską; to samo dotyczy zarówno Lessinga jak i Herdera. A kto mówi
o sentymentalnych cechach w wypowiedziach Immanuela Kanta na temat poezji? Tylko Friedrich Gottlieb Klopstock, późniejszy inspirator nie tylko Goethego i Schillera, ale też Hölderlina, jest jednak uznawany za głównego poetę
niemieckiego sentymentalizmu (Empfindsamkeit). Chciałbym więc podkreślić, że mimo złych ocen, które większość moich kolegów wystawia sentymentalizmowi, był to nurt najbardziej przyszłościowy, który, po chwilowym zejściu
8Zob. The New Princeton Encyclopedia, s. 1074–1075 oraz E. Rabowicz, Rokoko, w: Słownik literatury polskiego oświecenia, s. 520–526.
432
• Twórczość Franciszka Dionizego Kniaźnina… •
do podziemi literackich w okresie romantyzmu (i klasyki weimarskiej), ożyje
w postaci wczesnego realizmu i zostanie na trwałe składnikiem tego ostatniego
– u Charlesa Dickensa i Henry’ego Jamesa, u Honoré de Balzaka, Victora Hugo
i Émile’a Zoli, u Iwana Turgieniewa, Fiodora Dostojewskiego, Lwa Tołstoja i Antona Czechowa, u Bolesława Prusa, Elizy Orzeszkowej i Marii Konopnickiej,
u Adalberta Stiftera i Theodora Fontane’a.
Sytuacja w Polsce doby stanisławowskiej charakteryzuje się natomiast
tym, że literacki klasycyzm i rokoko, prądy na Zachodzie w tym okresie już
nie całkiem świeże, funkcjonują w sojuszu z sentymentalizmem jako style jeszcze modernizacyjne – na tle zwalczanych późnych efektów baroku sarmackiego
i saskiego. Wszystkie trzy nurty są związane ze sobą mnóstwem wspólnych
upodobań, przekonań i ocen, można więc mówić o łączącej je długotrwałej
„tradycji kluczowej” w sensie takim, w jakim używa tego określenia Janusz
Sławiński9. Wiążą je ponadto zarówno konflikty, jak i zasada podziału pracy
zgodnie z jakością stylu, uprawianych rodzajów, gatunków i tematów. Wymownym tego przykładem jest twórczość Adama Naruszewicza, „ojca” klasycyzmu polskiego, w której obok dominującego pierwiastka klasycystycznego
spotkamy elementy o charakterze rokokowym, a także sentymentalnym.
Sytuacja ta była zresztą chyba w zasadniczych zarysach podobna do opisywanej w zachodnioeuropejskich literaturach pierwszej połowy XVIII wieku.
W sposób najbardziej wyrazisty odbijała ją bardzo różnicowana twórczość
literacka, a zwłaszcza poetycka, Voltaire’a, w której akurat rokoko odgrywało
znaczącą rolę obok innych stylów. Sytuacja zmieniła się jednak wraz z karierą sentymentalizmu w Anglii, Francji i Niemczech. U późniejszych poetów
tych literatur cechy rokokowe mogły występować raczej w wierszach z okresu
młodości danego poety (Lessing, Herder, Goethe), a nie jako poważny składnik twórczości dojrzałej. Inaczej jednak było w literaturze rosyjskiej doby Katarzyny II, zwłaszcza w twórczości tak różnych autorów jak Sumarokow albo
Dierżawin. Ten ostatni, co prawda, bardzo różnił się od Kniaźnina jako człowiek i obywatel swojego imperium, ale wykazywał zarazem czasami frapujące paralele z poetą polskim w swym oscylowaniu między wymienionymi
trzema prądami oraz w swym tak zwanym preromantyzmie ostatniej fazy
twórczej10.
U szybko ewoluującego Kniaźnina dominuje zresztą nie klasycyzm, gdyż
elementy rokokowe i sentymentalne występują w jego wierszach już niekoZob. J. Sławiński, Synchronia i diachronia w procesie historycznoliterackim, w: Proces historyczny w literaturze i sztuce, red. M. Janion i A. Piorunowa, Warszawa 1967.
10 Do najbardziej subtelnych charakterystyk tego poety należy praca Ilii Sermana, Державин (Ленинград 1967).
9
433
• Rolf Fieguth •
niecznie zgodnie z podziałem gatunkowym i tematycznym, toteż mamy u niego do czynienia z funkcjonalnym współgraniem wszystkich trzech pierwiastków. Jednak przynajmniej pewne znamiona klasycyzmu znajdujemy, oczywiście, także u niego, na przykład we wspaniałej odzie Na śmierć Józefa II ([1796]
VII 8) albo w Parodii psalmu 101 ([1796] IX 8), przy czym charakterystyczne jest,
że występują one ze szczególną mocą w ostatniej fazie jego twórczości.
Silniejszą pozycję zajmuje w jego liryce niewątpliwie pierwiastek rokokowy,
występujący w jego bardzo bogatej poezji erotycznej jako nurt anakreontyczny
i teokrytejski. Do zjawisk rokokowych należy też u niego tak zwany „panegiryk erotyczny”11. W tym gatunku zwracał się rosyjski poeta Dierżawin w odzie
Felica, skierowanej do cesarzowej Katarzyny, a Kniaźnin – do swej pracodawczyni, Izabeli Czartoryskiej albo do jej córki, Marii Wirtemberskiej. Poezja rokokowa, wykorzystując najróżniejsze rozmiary utworów – od bardzo krótkich
do bardzo długich, jest raczej bardziej śpiewna niż oratorsko poważna poezja
klasycystyczna. Ironia czy autoironia wiersza klasycystycznego przeważnie
nosi w sobie pierwiastek tragizmu, natomiast ironia i autoironia rokokowa bywa
lekka jak piórko. Co się zaś tyczy niezwykłej objętości Erotyków oraz ich wielowarstwowej kompozycji w dziesięciu księgach, to nie da się ona chyba w całości
wyjaśnić rokokowością wielu zawartych w nich wierszy, mimo że w zasadzie
rokoko jako styl artystyczny nie wyklucza form monumentalnych. Chyba
raczej w kształcie tego ogromnego cyklu dają się słyszeć echa renesansu i baroku – a może także osobista predylekcja poety dla pitagorejskiej „magii” liczby
dziesięć.
Rokoko jest w liryce Kniaźnina – a chyba także u innych poetów okresu
– nie po prostu nurtem wypieranym przez sentymentalizm. Raczej oba nurty
wchodzą wspólnie w pewną symbiozę. Trudno niekiedy ustalić granicę między nimi, szczególnie kiedy konkretny wiersz erotyczny mówi o uczuciach łagodnych, niegwałtownych, mieszanych, niejednoznacznych. Ale sentymentalizm to nie tylko emocje temperowane. Broni on bowiem, podążając śladami
Jean-Jacques’a Rousseau, zasady ogólnoludzkiej, także „nieuczonej”, prawdy
uczucia oraz domaga się pokazania pełni, a nie tylko pozytywnej strony, ludzkiego życia emocjonalnego. Przypomnę, że do sentymentalizmu odnosi się
niemiecki nurt burzy i naporu12, i że russoistą i sentymentalistą był Maximi11 Termin użyty w rozmowie przez mojego kolegę Joachima Kleina. Zjawisko tak określone wolno także łączyć z czysto hołdowniczą liryką miłosną trubadurów, adresowaną do wysoko postawionych dam.
12 Do sentymentalnego nurtu burzy i naporu w młodości należał przede wszystkim Goethe ze swoją mocną liryką młodzieńczą oraz ze sztuką Goetz von Berlichingen, a Schiller także z młodzieńczą liryką miłosną i z dramatami Zbójcy oraz Intryga i miłość.
434
• Twórczość Franciszka Dionizego Kniaźnina… •
lien de Robespierre, krwawy kat rewolucji francuskiej. Ale faktem jest, że sentymentalizm także „odkrywa” właśnie melancholię i stany depresyjne, opisuje też nie tyle euforię miłosną, ile – mieszane uczucia w miłości, słabe czy
połowiczne emocje. Wszystko to odnajdziemy, notabene, też u Kniaźnina, i nierzadko w formach liryki anakreontycznej i rokokowej. Przykładem sentymentalizmu łagodnego byłby erotyk adresowany najpierw Do Dafny (1783 I 16),
a później nieznacznie zmieniony Do Dionizego Hrebnickiego (1787 I 16); bardziej gwałtowna tonacja daje się natomiast spostrzec w IX ogniwie cyklu
Żale Orfeusza (1783).
Pewne potwierdzenie łagodnej wizji sentymentalizmu prezentuje na pierwszy rzut oka kompozycja tomu Wierszy z 1783 roku. Objętość tomu jest drastycznie zmniejszona w porównaniu z Erotykami. Zamiast ksiąg dziesięciu
mamy, objęte tytułami Krotofile i Miłostki, już tylko trzy numerowane, których
wiersze pozostają ze sobą w harmonijnych stosunkach. Natomiast jako nienumerowana czwarta księga o mniej więcej tej samej objętości, co każda z poprzednich trzech, funkcjonuje cykl pod tytułem Żale Orfeusza nad Eurydyką.
Na tle dziesięciu ksiąg Erotyków układ ten sygnalizuje, w sposób nieco zawoalowany, powrót do klasycznej formuły czterech ksiąg – i to niezależnie od
faktu, że Żale Orfeusza tworzą wyczuwalny kontrast z Krotofilami i Miłostkami. Może faktycznie w wypadku tego zbioru można byłoby mówić o pewnym zbliżeniu kompozycji do stylu sentymentalnego. Natomiast pełna kontrastów i paradoksów kompozycja czterech ksiąg Liryków w pierwszym tomie
„edycji zupełnej” (1787) świadczy o celowym odejściu od takiego zamysłu
kompozycyjnego, mimo sentymentalnego charakteru wielu poszczególnych
wierszy zawartych w tych zbiorach. W znacznie powiększonej i tylko odrobinę złagodzonej postaci wraca ten typ i styl kompozycji kontrastowej w dziale
lirycznym Rękopisu Puławskiego (1796). Można tu więc chyba mówić o indywidualnym stylu kompozycyjnym Kniaźnina.
Dodam, że po wydaniu edycji zupełnej w latach 1787 i 1788 nasz poeta zajmuje się między innymi przekładem (najprawdopodobniej zapośredniczonym przez francuskie tłumaczenie Pierre’a Le Tourneura z 1777 roku) Pieśni
Osjana – czyli poezją poniekąd zrywającą z klasyczno-starożytnym dziedzictwem, zastąpionym inną, niż grecko-rzymska, mitologią, mianowicie rzekomo
celtycką. Jest to o tyle znamienne, że międzynarodowa kariera Osjana wzmacnia w Europie falę literackich opracowań wielu innych narodowych folklorów
i starożytności (germańskiej, słowiańskiej), bądź co bądź, jeszcze w okresie
Oświecenia. Ale skoro romantyzm nurty te później zaadaptował, mówi się
w związku z tym czasami o elemencie preromantyzmu w twórczości Kniaźnina. Preromantycznymi nazywają Andrzej Krzysztof Guzek, Bożena Mazur-
435
• Rolf Fieguth •
kowa i Jacek Lyszczyna też takie późne wiersze, jak Na rewolucję 1794 r. czy
Do Boga (1794–1796)13. Ja – skoro staram się tu o pewną rekonstytucję perspektywy osiemnastowiecznej – wypowiedziałbym się w tego rodzaju wypadkach
raczej za nawrotem do klasycyzmu i ewentualnie do baroku. Bo inną, dziewiętnastowieczną perspektywę przyjmiemy, kiedy zapytamy się, co w „teologii lirycznej”14 Kniaźnina miałoby zapowiadać romantyzm i mesjanizm – i czym
(w Kniaźninie) dali się faktycznie inspirować romantycy15.
Trzy dodatkowe konteksty twórczości Kniaźnina, które na pewno jakoś
wpływały na jego sposoby korzystania z możliwości istniejących w danej mu
sytuacji historycznoliterackiej, to tradycja jezuicka, tradycja masońska i rozwijający się program kultury i polityki polskiej Czartoryskich, szczególnie Izabeli16 – w warunkach postępującego upadku I Rzeczypospolitej. Z każdym
z tych kontekstów wiążą się poważne dezyderaty badawcze. Nasza znajomość
tradycji neołacińskich, jezuickich i innych zakonnych posunęła się tylko niewiele dalej od pracy Ewy Jolanty Głębickiej17. Rzadko poruszana jest kwestia
prawdopodobnych odbić tematów i symboli masońskich w jego liryce – chociaż masonami byli zarówno Czartoryski, jak i Kniaźnin oraz jego przyjaciel
Zabłocki. Możliwym echem masońskim w Erotykach jest wątek młodego poety
odbywającego lata terminowania jako kapłanek („wiszczek”) Wenery. Przy
tym wchodzą w grę także wątki kosmiczne, wydobyte przez Mazurkową, i może także nawiązania do hymnów orfickich, których istnienia domyślam się
13 A.K. Guzek, Franciszek Dionizy Kniaźnin, w: Pisarze polskiego oświecenia, t. 1, Warszawa 1992, s. 567–609, tu: 581; B. Mazurkowa, Bóg, cnota i nadzieja w dziejowej burzy Rzeczypospolitej. „Na Rewolucją 1794”, w: Czytanie Kniaźnina, red. B. Mazurkowa, T. Chachulski, Warszawa 2010, s. 353–381; J. Lyszczyna, Kniaźnin pre-romantyczny? „Do
Boga” („Jak samotny na ugorze...”), w: jw., s. 395–402. Lyszczyna zastanawia się zresztą, co
jest bardzo ciekawe, nad wpływami klasycyzmu, rokoka i sentymentalizmu we wczesnym polskim romantyzmie (s. 395–397).
14 Zob. B. Kuczera-Chachulska, Między poetyckim „programem” a liryczną teologią (o „wspólnych miejscach poetów). „Do Boga” („Od Ciebie moja niech zabrzmi lira...”), w: Czytanie Kniaźnina, s. 117–128.
15 Fakty recepcji Kniaźnina w wieku XIX stanowią kolejny postulat badawczy. Ślady
takiej recepcji odnajdziemy wszakże zarówno u Adama Mickiewicza, jak i u Juliusza
Słowackiego.
16 A. Aleksandrowicz, Izabela Czartoryska. Polskość i europejskość, Lublin 1998.
17 E.J. Głębicka, Łacińska poezja Franciszka Dionizego Kniaźnina, Wrocław 1993. Później
ukazały się pozycje: A.E. Radke, Franciscus Dionysius Kniaznin, Carmina selecta. Edition mit einem Kommentar. Ein Blick in die Dichterwerkstatt eines polnischen Neulateiners, Frankfurt am Main 2007; P. Krzyżanowski, Dwie tradycje łacińskich wierszy
Franciszka Dionizego Kniaźnina, w: Antyk oświeconych. Studia i rozprawy o miejscu
starożytności w kulturze polskiej XVIII wieku, pod red. T. Chachulskiego, Warszawa
2012, s. 703–717.
436
• Twórczość Franciszka Dionizego Kniaźnina… •
w Żalach Orfeusza18. Nieco lepiej prezentuje się orientacja badaczy w lirycznych reakcjach Kniaźnina na sytuację kraju oraz na szeroko rozumiane europejskie, a także konkretniej polskie, upodobania literackie (i na przypuszczalne próby ingerencji) jego protektorów, co jednak nie znaczy, że wszystko
tu już zostało zrobione.
iii. nawiązania do literatury obcej
Inspiracje antyczne i biblijne
Musimy przy tym zdać sobie sprawę, że każdy z wymienionych wyżej prądów
i kontekstów implikuje nieco inny styl korzystania z tradycji biblijnej i grecko-rzymskiej: trochę inaczej prezentuje się antyk barokowy, klasycystyczny, rokokowy i sentymentalny; trochę inne są też w tych przypadkach odwołania
do dziedzictwa chrześcijańskiego – nie mówiąc o niuansach w wykorzystaniu
tradycji jezuickiej czy masońskiej. Tu niewielka dygresja biograficzna19: Młody
Kniaźnin przechodzi w latach szkolnych 1759/1760 do 1763/1764 przez tradycyjną szlachecką edukację w jezuickim kolegium witebskim. Musiał się wtedy
spotkać z bogatą tradycją jezuickiego teatru szkolnego. Tam też powstają jego
pierwsze utwory poetyckie (łacińskie); wspomina poeta o tym okresie w swych
Carmina. Od razu po ukończeniu ostatniej klasy wstępuje do zakonu jezuitów
(15 sierpnia 1764) i odbywa dwuletni nowicjat, zrazu w kolegium w Połocku20
(1764/1765), następnie w kolegium w Nieświeżu (1765/1766). Potem studiuje
w Słucku w seminarium zakonnym retorykę (1766/1767) oraz w Nieświeżu
przez dwa lata (1767/1768 i 1768/1769) filozofię. Znaczy to, że przez dziesięć lat
podlega kształceniu w dużej mierze po łacinie. Znał więc łacinę mówioną i pisaną co najmniej tak, jak język polski, a całość literatury antycznej musiała
być mu tak samo bliska jak literatura polska – i to na poziomie czynnego i twórczego posługiwania się przez niego obu językami.
Krótkie porównanie z „szumnym” klasycystą Naruszewiczem, też pierwotnie jezuitą, pokazuje cechy wspólne i – różnice. Z jednej strony obaj, jak wszyscy w tym okresie, wielbili Anakreonta, Katulla, Horacego i Owidiusza. Kniaźnin był jednym z głównych tłumaczy w wydanym przez Naruszewicza tomie
18 B. Mazurkowa, Na ziemskich i niebieskich szlakach. Studia o poezji Franciszka Zabłockiego i Franciszka Dionizego Kniaźnina, Katowice 2008; R. Fieguth, „Nie udźwignął Eurydyki”. „Żale Orfeusza” Franciszka Dionizego Kniaźnina na tle starszych tradycji, „Wiek
Oświecenia” 2014, t. 30: Bliskie z daleka, s. 77–100.
19 Daty biograficzne podaję zgodnie z ustnymi informacjami Magdaleny Toczyńskiej,
której w tym miejscu serdecznie dziękuję.
20 W Połocku nauczycielem był przez pewien czas Maciej Kazimierz Sarbiewski; z tego
miasta pochodzi też, notabene, rusko-moskiewski, pisujący także po polsku, poeta
Simeon Połocki.
437
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Mirosław Strzyżewski
(Uniwersy tet Mikołaja Kopernika w Toruniu)
Weltliteratur a poezja narodowa
Komparatystyczne dylematy
w krytyce literackiej Maurycego Mochnackiego
A
rtykuł ten ma skromny cel: autor chce podkreślić niektóre sprzeczności i napięcia w myśleniu Maurycego Mochnackiego, który z jednej
strony pragnie kontynuować uniwersalistyczne, oświeceniowe wzorce wspólnoty literackiej w obrębie kultury europejskiej, z drugiej zaś podkreśla odmienny, narodowy, wyjątkowy w swej oryginalności paradygmat polskości,
która określa wzorzec literatury rodzimej, narodowej. Nie jest to bynajmniej
problematyka nowa. Badacze wielokrotnie wszak podejmowali wyrażone tu
refleksje. Warto jednakże zwrócić raz jeszcze uwagę, choćby w kontekście rozmaitych dyskusji o początkach „nowoczesności” w kulturze polskiej, zwłaszcza na pozornie wykluczające się tendencje w polskim romantyzmie u progu
XIX wieku, by zaakcentować jego odmienność i problematykę, które były determinowane przede wszystkim sytuacją narodu po utracie niepodległego bytu.
Należy na wstępie zastrzec, że użyta w tytule komparatystyczna supozycja
nie stanowi w pełni weryfikowalnej tezy. Nie odnajduję u romantycznego
krytyka świadomego stylu myślenia w kategoriach współcześnie rozumianej
dziedziny komparatystyki literackiej o niejednorodnym i szerokim zakresie
przedmiotowym, jej wieloaspektowym statusie poznawczym oraz złożonej
metodologii1. Mochnackiego nie interesuje teoretyczny wymiar „porównania”
1
Z prac nowszych zob. na ten temat m.in.: T. Kostkiewiczowa, Jak badać swoistość epoki
piśmiennictwa narodowego? Oświecenie polskie wobec europejskiej „Epoki Świateł”,
w: Narodowy i ponadnarodowy charakter literatury, red. M. Cieśla-Korytowska, Kraków
1996, s. 63–74; E. Kasperski, Dyskursy romantyków. Norwid i inni, Warszawa 2003
(tu zwłaszcza rozdz. 4: Komparatystyczne dyskursy egzystencji, s. 247–292); J. Ziar-
449
• Mirosław Strzyżewski•
literackiego czy kulturowego ani weryfikacja uprawnień i możliwości komparatystyki jako narzędzia poznania. Porównanie (podobnie jak analogię) stosuje często, w rozmaitych kontekstach i do różnorodnych celów jako trwały
komponent języka opisowego, dobrze zadomowionego w ówczesnej estetyce
i krytyce literackiej, języka krytyki w dużej mierze przejętego w spadku po
oświeceniu. O świadomej komparatystyce w znaczeniu przyjętym przez Augusta Wilhelma Schlegla we wstępie do Vorlesungen über schöne Literatur und
Kunst (1809) chyba także nie należy tu mówić2. Polski prawodawca romantyzmu wprawdzie dość wnikliwie przestudiował edycję wiedeńskich wykładów
Schlegla, wyznaczających kierunek nowoczesnym badaniom porównawczym
oraz interpretacji zjawisk literackich w szerszym kulturowym kontekście, ale
wyzyskał sławne w epoce dzieło do nieco odmiennych celów. Przeniósł na nasz
grunt koncepcję jedności (całości) teorii, historii i krytyki, zbudował własny
model hermeneutyki literackiej, znajdując u Schlegla między innymi uzasadnienie dla budowy radykalnej opozycji wobec estetyki oświeceniowej, jednak
poważniejszych studiów komparatystycznych nie podjął. W dużym zaś stopniu polski krytyk skłaniał się w swojej praktyce pisarskiej do realizacji koncepcji Weltliteratur Johanna Wolfganga Goethego, wyrastającej wszak z oświeceniowych założeń ujmowania literatury europejskiej jako sumy literatur regionalnych poszczególnych narodów, co umożliwiało mu swobodne wyodrębnianie kategorii charakteru narodowego i narodowej literatury3. Zgoda na
uniwersalizm i ogólność literatury nie przeszkadzała w jednoczesnym aprobowaniu różnorodności i wielości literatur czy kultur. „Można by rzec – pisze
Edward Kasperski– iż u kolebki porównawczego myślenia o literaturze znalazły się idee jaskrawo ze sobą sprzeczne i że to właśnie owa sprzeczność przyczyniła się do ich dynamizmu, uelastycznienia, reinterpretacji i żywotności”4.
Twórczość Mochnackiego jawi się niemal jako modelowy przykład występowania owych tendencji. U progu nowoczesności oświeceniowe warianty
poznania mają się nad wyraz dobrze, co pozwala traktować tak zwany przełom romantyczny jako zagadnienie złożone, znacznie odbiegające od tradycyjnego akademickiego dyskursu w obrębie często pozornej tylko opozycji pokowska, W gorączce. Krytyka literacka Maurycego Mochnackiego i Mariana José de Larra,
Wrocław 2004; M. Dybizbański, W. Szturc, Mitoznawstwo porównawcze, Kraków 2006;
Archipelag porównań. Szkice komparatystyczne, red. M. Cieśla-Korytowska, Kraków
2007; E. Kasperski, Kategorie komparatystyki, Warszawa 2010; Komparatystyka dla humanistów. Podręcznik akademicki, red. M. Dąbrowski, Warszawa 2011.
2 Zob. W. Szturc, Pojęcie narodowości i powszechności literatury w ujęciu romantycznych
szkół krytycznych, w: Narodowy i ponadnarodowy charakter literatury, s. 137–138.
3 Zob. P. Czapliński, Literatura światowa i jej figury, „Teksty Drugie” 2014, nr 4, s. 13−40.
4 E. Kasperski, U podstaw komparatystyki, w: Komparatystyka dla humanistów…, s. 25.
450
• Weltliteratur a poezja narodowa •
jęć oświeceniowych i romantycznych, które Mochnacki wprowadzał zazwyczaj
ze względów ideowych lub doraźnie politycznych. Aspekty porównawcze analiz literackich nasz krytyk sprowadza często do partykularnej ideologii mającej ukazać tożsamość, oryginalność oraz odmienność literatury narodowej,
aby zaprojektować jej przyszły rozwój, w tle zaś pobrzmiewa polityczny, jakby ukryty wymiar czasu teraźniejszego, a nawet zachęta do podejmowania
określonych działań społecznych mających przygotować insurekcję narodową.
Z dużą ostrożnością więc przyjmuję niedawno zaprezentowaną tezę Moniki
Rudaś-Grodzkiej o swoistym współwystępowaniu (tak rzecz zrozumiałem)
konserwatywnego światopoglądu politycznego Mochnackiego z niektórymi
jego ideami estetycznymi dotyczącymi historii i fantazji jako nowatorskimi
wizjami wyprzedzającymi do pewnego stopnia podobne idee u Fryderyka
Nietzschego, Charles’a Baudelaire’a i Herberta Marcusego5. Powściągliwość
w swobodnych skojarzeniach „nowoczesności” w świetle źródeł tekstowych
jest w tym przypadku konieczna. Na pewno bliżej Mochnackiemu do tradycji
oświeceniowych i preromantycznych, pełnych aporii i napięć poznawczych,
niż do niemieckiej czy francuskiej formuły nowoczesności drugiej połowy XIX
stulecia, w szerokim znaczeniu tego pojęcia. Nie sądzę, by Mochnacki cokolwiek wyprzedzał. To „młodzieniec swoich czasów”. Znakomicie proces ideologizacji i upolitycznienia estetyki Mochnackiego przedstawił Zbigniew
Przychodniak, wskazując na imperatyw moralny i estetyczny oraz określone
wzorce literatury epickiej czy rewolucyjnej, które prowadziły krytyka „do
redukcjonistycznej formuły romantyzmu − selekcjonowania jego indywidualistycznych i egzystencjalnych treści”6. Porównawczy (w duchu rodzącej się
nowoczesności) dyskurs stanowi więc raczej naddany składnik koncepcji
krytycznoliterackiej Mochnackiego i wynika z przyjęcia bez wątpienia nowego programu „cywilizującego” polską filozofię i kulturę, który odczytujemy
w jego rozprawach i recenzjach7. Zwróćmy uwagę: programu w wielu aspektach
odmiennego, ale i zbliżonego zarazem w swoim ideowym i deklaratywnym
przesłaniu do prób cywilizacyjnej naprawy społeczeństwa w czasach oświecenia. Unowocześnianie i edukowanie Polaków to przecież „okręt flagowy”
wielu pokoleń, który przewija się niczym upiorny lejtmotyw w każdym czasie. (Tendencja ta, wskazująca wyraźnie na kompleks niższości, ciągle pojawia
się i na nowo odradza w myśli politycznej aż do czasów nam współczesnych
5
6
7
Zob. M. Rudaś-Grodzka, Sfinks słowiański i mumia polska, Warszawa 2013, s. 52.
Z. Przychodniak, Walka o rząd dusz. Studia o literaturze i polityce Wielkiej Emigracji,
Poznań 2001, s. 167.
Zob. K. Krzemień-Ojak, Maurycy Mochnacki. Program kulturalny i myśl krytycznoliteracka, Warszawa 1975, s. 35–70.
451
• Mirosław Strzyżewski•
z tą jakościową różnicą, że dawniej nie rugowano z przestrzeni publicznej dorobku pokoleń). Komparatystyczne myślenie autora O literaturze polskiej w wieku dziewiętnastym wyrasta − jak wiemy − z projektowanej tożsamościowej
wizji literatury ukazującej naród „w swoim jestestwie”. Bez wątpienia lektura
pism braci Augusta Wilhelma i Friedricha Schleglów pozostawiła tu trwały ślad
oraz ważną inspirację. Jednak stałe napięcie pomiędzy tym, co uniwersalne
a narodowe, często instrumentalnie sprowadzane do antagonizmu światów
(cywilizacji, paradygmatów, filozofii) oświeceniowego i romantycznego, uniemożliwia Mochnackiemu ukazanie szerszej perspektywy kulturowej, pomimo
obiecujących początków z rozprawy O duchu i źródłach poezji w Polszcze. Porównywanie polskiej literatury z europejskim „morzem zjawisk” literackich
stanowi jeden z elementów ideowej walki o modernizowanie czy też cywilizowanie rodzimej kultury, buduje sensy ponadliterackie − filozoficzne i historiozoficzne, zależne jest od współtworzonej jednocześnie koncepcji narodu i politycznego programu odzyskania niepodległego bytu. Siatka ideowych i teoretycznych zależności w prehermeneutycznych próbach analizy porównawczej
literatur rozmaitych krajów determinuje w poważnym stopniu styl myślenia
romantycznego krytyka. Subiektywne i emocjonalne teksty Mochnackiego
pozornie różnią się od komparatystycznych prób w rzekomo obiektywizujących, rzeczowych wykładach uniwersyteckich Ludwika Osińskiego i Kazimierza Brodzińskiego, w istocie jednak także wyrastających z określonych
ideowych założeń i przesłanek apriorycznych, które w dużym stopniu zaciążyły nad ich sposobami modelowania zjawisk literackich.
Od przedwstępnych programotwórczych inspiracji trudno było w tym czasie uciec. Narzędzia poznawcze estetyki, choć aspirowały do tego późnooświeceniowe poetyki normatywne, nie dawały jeszcze pełnej możliwości uchwycenia w szerszej skali zjawisk wspólnych i charakterystycznych dla rozmaitych
kodów kulturowych i literatur; uniemożliwiały w szerszym zakresie, wykraczającym poza ramy genologii, tworzenie uzasadnień dla typologii czy mechaniki procesów literackich, obejmujących zwłaszcza nowe jakości kulturowo-literackie. Prawdopodobnie najbliżej rozważań ściśle estetycznych na gruncie
komparatystycznym był podówczas Adam Mickiewicz w przedmowie do
pierwszego tomu Poezji, z balladami i romansami jako praktycznymi realizacjami nowej koncepcji wyobraźni (fantazji). Ale stosunkowo szybko już najwcześniejsze odczytania jego wystąpienia oraz kolejnych tomików poetyckich
(można przy tej okazji nawet mówić o „zjawisku Mickiewicz” − w znaczeniu
współczesnej nam popkultury), nadały jego twórczości wymiar jednostronnie ideowy, wpisując poetę w obszar przede wszystkim refleksji narodowej,
co ujawnia choćby dynamicznie rozwijająca się na łamach prasy dyskusja wo-
452
• Weltliteratur a poezja narodowa •
kół „nienarodowego” języka poety czy rzekomego propagowania wartości
sprzecznych z rodzimą tradycją (Jan Śniadecki, Franciszek Salezy Dmochowski, Maurycy Mochnacki, Kazimierz Brodziński, Teodozy Sierociński, Benedykt Ciepliński)8. Początkujący poeta starał się zachować dystans, powściągliwość i umiar w swojej skądinąd pięknej i wielostronnej analizie porównawczej
narodowych kultur, podczas gdy niemal w tym samym czasie Brodziński
i Mochnacki w pracach krytycznoliterackich przyjmowali już określone postawy wartościujące i programowe, ideologizując tym samym wszelkie komparatystyczne ujęcia. Kontekst historyczno-polityczny był u nas silniejszy, wyraźnie wyrastał ponad uniwersalizm i estetykę koncepcji Schlegla, a tym bardziej
Goethego, narzucając niejako od razu interpretacyjne tropy także dla − wydawać by się mogło − neutralnej i ostrożnej przedmowy Mickiewicza. W rezultacie zideologizowanych zabiegów interpretacyjnych (dawnych i nam współczesnych) − młody wileński poeta został wpisany w przestrzeń narodowych
utopii i mitów od pojawienia się na literackim parnasie. (Mickiewicz w wykładach paryskich, a więc w innym już czasie i w odmiennym stanie ducha, ujawni zresztą również poważne nadużycia myślowe w dziedzinie porównań literatur europejskich, stymulowanej teraz przez mesjanizm i towianizm, co po młodzieńczej, interesującej zapowiedzi trudno przecież było jeszcze przewidzieć).
I tu musi pojawić się jasna deklaracja piszącego te słowa. Nie należy, rzecz
oczywista, odczytywać owej ideologiczno-politycznej tendencji jako skazy na
romantycznych pierwocinach naszej komparatystyki literackiej. To po prostu
szczególna cecha owej epoki zdominowanej wszak przez klęski narodowe, niepokoje polityczne i obawy co do dalszych losów cywilizacji na ziemiach polskich. Porównywanie literatury rodzimej do literatur (sic!) obcych, siłą rzeczy
bogate było w ideologiczne patenty, stereotypy, mitotwórcze aberracje oraz
obarczone rozmaitymi serwitutami w całym naszym XIX wieku. Krytyk romantyczny, „co wiał ku Polsce zdrowie”, również nie był od nich wolny. Należy też pamiętać, że polska świadomość narodowa rodziła się w perspektywie
historiozofii jako świadomość narodu historycznego – „wieloetnicznego narodu szlacheckiego, istniejącego na obszarze znacznie wykraczającym poza
granice polskiego obszaru etnicznego i definiującego swą tożsamość w kategoriach nieetnicznych, ale politycznych, jako historycznie ukształtowana
wspólnota obywatelska”9. Stąd kryzys świadomości wywołany wstrząsem
8
9
Zob. W. Billip, Mickiewicz w oczach swoich współczesnych. Dzieje recepcji na ziemiach
polskich w latach 1818–1830. Antologia, Wrocław 1962, s. 130–177.
A. Walicki, Naród i terytorium narodowe w misjonistycznych ideologiach polskiego romantyzmu, w: tegoż, Pisma wybrane, t. 1: Naród, nacjonalizm, patriotyzm, wstęp A. Mencwel, Kraków 2009, s. 187.
453
• Mirosław Strzyżewski•
likwidacji państwa polskiego prowadził często do irracjonalnych zachowań
i mistyczno-religijnych uzasadnień tego stanu rzeczy. Historyczne wydarzenia
niejako wymusiły także poszukiwanie innej formuły narodu, prowadząc do
koncepcji etnocentrycznych, stosunkowo szybko oswojonych i przetworzonych
przez polski romantyzm i nacjonalizm.
Aspekt porównawczy literatur europejskich pojawia się u Mochnackiego w ścisłej zależności od jego koncepcji narodu. Pisano na ten temat już wielokrotnie,
ograniczę się więc tu tylko do syntetycznego uogólnienia10. Zwykło się przyjmować, że koncepcja narodu została wypracowana przez krytyka w rozprawie
O literaturze polskiej w wieku dziewiętnastym (1830). Jednak pod wpływem wykładów Joachima Lelewela już wcześniej Mochnacki sformułował nowoczesną
definicję narodu, którą potem tylko nieznacznie zmodyfikował. W mało znanym, acz bardzo ważnym dla polskiej myśli komparatystycznej artykule Czy
godzi się uważać tłumaczenia z obcych języków za szkodliwe w polskiej literaturze? („Gazeta Polska” 1827, nr 320) krytyk przedstawił własne rozumienie
kategorii narodu i zastosował ją do porównania charakteru narodowego
Anglików, Niemców i Francuzów, po czym wyprowadził wnioski co do szkodliwości budowania kultury narodowej w oparciu o przekłady dzieł obcych.
Zgodnie z romantycznymi wyobrażeniami Mochnacki jest przekonany, że
naród to pojęcie znacznie wykraczające poza ramy wspólnoty terytorialnej
i politycznej:
[…] nie zbiór ludzi zamieszkałych na przestrzeni określonej pewnymi granicami, ale
zbiór ich własnych wyobrażeń, uczuć i myśli koniecznie być muszą rezultatem wynikłym z dziejów, religii, prawodawstwa, obyczajów, itd. Z czego pokazuje się, że te wyobrażenia, uczucia i myśli w każdym narodzie muszą i powinny być odmienne tak, jak się
różnią między sobą dzieje, religia, polityka, prawodawstwo i obyczaje rozmaitych narodów. Na tym właśnie zasadza się ich indywidualna właściwość.11
Dodajmy, że artykuł Mochnackiego wpisuje się w gorącą dyskusję, jaką wywołał Jan Ludwik Żukowski swoim wcześniejszym wystąpieniem Kilka słów
10 Najpełniejsze analizy tego zagadnienia przynoszą książki: J. Szacki, Ojczyzna. Naród.
Rewolucja. Problematyka narodowa w polskiej myśli szlacheckorewolucyjnej, Warszawa
1962, s. 147−209; A. Zieliński, Naród i narodowość w polskiej literaturze i publicystyce
lat 1815−1831, Wrocław 1969, s. 44−50, 219−250; J. Kamionka-Straszakowa, Nasz naród
jak lawa. Studia z literatury i obyczaju doby romantyzmu, Warszawa 1974, s. 253−256,
333−344; S. Pieróg, Maurycy Mochnacki. Studium romantycznej świadomości, Warszawa 1982, s. 126−173.
11 „Gazeta Polska” 1827, nr 320, s. 1286.
454
• Weltliteratur a poezja narodowa •
o nadużyciu tłumaczeń („Gazeta Polska” 1827, nr 277−278). Komentując nadmiar przekładów nad literaturą oryginalną, Żukowski zwrócił uwagę, że tylko
w kulturze dobrze rozwiniętej, dojrzałej, bogatej w dzieła o charakterze narodowym, bez szkody dla jej rozwoju można propagować sztukę przekładu, u nas
zaś „nadużycie tłumaczeń przyczynia się do osłabienia sił myśli i zaniedbywania ojczystych żywiołów moralnych”12.
Mochnacki od początku swojej działalności publicystycznej podawał w wątpliwość pożytki płynące z przekładów dzieł obcych, co – jak wiadomo – było
domeną warszawskich klasyków. W niedostrzeżonym dotąd w badaniach artykule z „Dziennika Warszawskiego” Kilka myśli o wpływie tłumaczeń z obcych
języków na literaturę polską (1825) młody krytyk po raz pierwszy „światłym rodakom” zwrócił uwagę, „że użytek dzieła tłumaczonego, choćby wzorowym
było, jest zawsze wątpliwy, a częstokroć dwuznaczny”13. W rozprawie O duchu i źródłach poezji w Polszcze ostro zaś sformułował swoje obawy w kontekście rozwoju rodzimej kultury, twierdząc, że „[…] dopóki pod imieniem
stronników klasyczności będziemy tłumaczyć lub naśladować dzieła francuskich mistrzów i nie uwolnimy się od szkodliwego wpływu ich języka i literatury, […] dopóty nie będziemy mieli oryginalnej poezji i narodowej literatury”14.
Wspomniany artykuł Mochnackiego z „Gazety Polskiej” (1827) kontynuuje
więc wcześniejsze rozpoznania. Podsumowuje prasową dyskusję na łamach
warszawskich gazet i przynosi kilka ważnych kwestii.
Przede wszystkim w wystąpieniu Czy godzi się uważać tłumaczenia z obcych języków za szkodliwe w polskiej literaturze? autor przedstawia etniczno-kulturową wizję narodu, wyprowadzoną wprost z Myśli o filozofii dziejów Johanna Gottfrieda Herdera; wiąże w semantyczną całość kategorie narodu,
narodowości i charakteru narodowego na oznaczenie wspólnoty duchowej,
która łączy nacje zamieszkujące terytorium dawnej Rzeczypospolitej; buduje
opozycję wobec nacji obcych, wydobywając różnice w przeżywaniu historii,
tradycji kulturowej i literatury; nakłada na owe różnice konflikt paradygmatów oświeceniowego i romantycznego, unieważniając to, co uniwersalistyczne,
arystokratyczne, salonowe i wspólne dla Europy, na rzecz regionalizmu, inności
i tożsamości kulturowej budowanej w oparciu o język narodowy, tradycję oraz
własną, oryginalną, niezależną twórczość. Przekłady dzieł obcych, obarczane
w artykule Żukowskiego winą za stagnację umysłową, przez Mochnackiego zostają oskarżone nadto o psucie kultury i charakteru narodowego, albowiem
12 „Gazeta Polska” 1827, nr 278, s. 1102.
13 „Dziennik Warszawski” 1825, nr 3, s. 452.
14 „Dziennik Warszawski” 1825, nr 2; cyt. za: M. Mochnacki, Rozprawy literackie, oprac.
M. Strzyżewski, Wrocław 2000, s. 53−54.
455
• Mirosław Strzyżewski•
[…] przenosić z miejsca na miejsce, w nowe przeistaczać kształty, ubóstwo prawdziwego geniusza krasić mamoną kunsztownej powłoki i wdziękom nadawać fizjonomię
teraźniejszych czasów, na jedno wychodzi, co znieważać gnuśnym lenistwem piękne cywilizacji powołanie i szkodzić jej wpływowi na wykształcenie imaginacji i czucia przez
wykształcenie oryginalnej narodowej poezji, literatury i sztuki.15
Od tego momentu Mochnacki niemal wszystkie swoje rozprawy, artykuły,
recenzje i polemiki wikła w kontekst narodowy. Estetyka, którą pragnie narzucić sztuce romantycznej, zasadza się na wszechobecnym postulacie oryginalności i właściwej danej nacji tradycji kulturowej, gdyż to rozmaitość, indywidualny charakter oraz bogactwo dzieł, oparte na odrębnych zasadach narodowych, stanowią rytm i melodię „czasu teraźniejszego”. Można dostrzec
pewien paradoks, gdy etnocentryczne postulaty Mochnackiego ostatecznie
zmierzają do aprobaty wielokulturowej cywilizacji europejskiej. Polska ma
stać się jedną z wielu narodowych kultur – wyrazistą, odmienną, w pełni oryginalną. Jest to charakterystyczne dla pierwszej fazy rozwoju romantyzmu
w Polsce, a wyrasta w dużym stopniu z koncepcji Goethego − dążenie do kultury otwartej, współistniejącej na równych prawach obok innych kultur narodowych. Suma wartości narodowych rozmaitych dzieł powstałych w różnych
krajach stanowi warunek rozwoju współczesnej cywilizacji opartej na bogactwie odmian poszczególnych kultur regionalnych, dokładających swoją część
do wspólnego gmachu „architektoniki idealnej”.
Romantyczna narodowość dekonstruuje zastygłą cywilizację oświeceniową,
przypomina zapoznane tradycje wieków średnich, mitologii skandynawskiej
i germańskiej, odkrywa rodzimy folklor i sięga po traktaty mistyków, by nie
tyle stworzyć na nowo, co odbudować duchowy, głęboki wymiar egzystencji
jednostek i narodów. Porównywanie przez Mochnackiego dzieł literackich
i artefaktów sztuki muzycznej16, ma ugruntować przekonanie o odmienności
i inności kultury narodowej, ale nie o wyższości nad innymi nacjami. Triumfuje u niego – podobnie jak w romantyzmie europejskim − kultura żywa, otwarta, subiektywna, oryginalna, ludowa. Krytyk skutecznie zwalcza arystokratyzm salonu klasyków, sugerując, iż współcześnie prawdziwa kultura rozwija się pośród demokratycznie zorientowanej młodzieży o rodowodzie szlacheckim i mieszczańskim, schodzącej się na „kawy literackie”. Stosunkowo
szybko zanika paradygmat kosmopolitycznej elity kulturalnej Europy, rodzi
15 „Gazeta Polska”, nr 320, s. 1288.
16 Zob. sprawozdania prasowe ze słynnego pojedynku skrzypków Niccolò Paganiniego
i Karola Lipińskiego oraz artykuły na temat sztuki pianistycznej Marii Szymanowskiej
czy Fryderyka Chopina w: S. Jarociński, Maurycy Mochnacki jako krytyk muzyczny,
„Studia Muzykologiczne” 1954, t. 3, antologia tekstów: s. 446−520.
456
• Weltliteratur a poezja narodowa •
się natomiast pluralistyczny system kultur narodowych17. To jedna z istotnych
cech nowoczesności. Komparatystyka staje się więc (jeszcze nieświadomym
swego powołania) narzędziem poznania odmienności kulturowych, wzbogaca
przestrzeń intelektualną, umożliwia zestawianie podobnych oraz odmiennych
zjawisk w obrębie rozmaitych kultur narodowych, by wydobyć „na jaśnią” zarówno specyfikę owych przedstawień, jak i charakter narodu. Po 1830 roku
zyskujący na sile polonocentryzm stopniowo zniekształci wskazaną tendencję
rozwojową romantyzmu, której patronował Mochnacki.
Oto kilka przykładowych sformułowań: „Mitologia północna, ten wierny
obraz natury i charakteru narodów”, „charakter ludów północnych objaśnia
długi szereg zjawisk”, „wstrząśnienia polityczne wpłynęły na charakter narodu polskiego”, „[…] wspaniała imaginacja odznaczająca niemieckich i angielskich pisarzy, przez długi czas była przedmiotem zbyt prozaicznego dowcipu
Francuzów” (O duchu i źródłach poezji w Polszcze)18; „[…] chcieć więc znaleźć w Grecji, co jest wyłączną naszych czasów własnością […] jest to nie znać
ducha wieków i pokoleń, a oraz lekceważyć wydatne znamiona jedne od drugich odróżniające”, „w poezji i sztuce greckiej malował się charakter ówczesnej ludzkości, charakter czasu” (Niektóre uwagi nad poezja romantyczną…)19
– to tylko wybrane zdania z wczesnych rozpraw Mochnackiego. Wskazują one
na szczególne zainteresowanie „charakterem narodowym” jako kategorią
opisową, próbującą określić istotowe cechy danej nacji, ale jednocześnie krytyk używa jej jako kategorii porównawczej dla odróżnienia specyfiki polskiej
narodowości. W kolejnych rozprawach, artykułach i recenzjach Mochnacki intensyfikuje stosowanie owej kategorii, która szybko staje się jedną z najbardziej
rozpoznawalnych cech jego języka krytycznego. Charakter narodowy bezpośrednio wpływa na literaturę, kształtuje się w toku dziejów wskutek rozmaitych zjawisk kulturowych i zdarzeń politycznych, decyduje o specyfice narodu,
budując z czasem (wraz z innymi niezależnymi czynnikami) jego kondycję
i oryginalny wyróżniający status. Apogeum tego myślenia odnajdujemy w rozprawie O literaturze polskiej w wieku dziewiętnastym:
[…] prawdziwa bowiem cywilizacja, jak sądzę, rozszerza i n d y w i d u a l n o ś ć każdego narodu, ale jej nie zaciera i nie podkopuje; zbliża ludy ku sobie, ale ich na jednogniezdne nie zbija plemię, osłabia uprzedzenia trzymając narody w rozdziale nienawiści szkodliwej wzajemnemu ich pożytkowi, ale każdemu pozwala zostawać i rozpleniać się w pewnej mierze opisanej własnością obyczaju, ducha i innych okoliczności.20
17 Zob. R. Radzik, Co to jest naród?, „Znak” 1997, nr 3, s. 86−87; K. Pomian, Europa i jej
narody, Gdańsk 2009, s. 120−122.
18 M. Mochnacki, O duchu i źródłach poezji w Polszcze, w: tegoż, Rozprawy…, s. 24, 27, 51, 52 .
19Tenże, Niektóre uwagi nad poezja romantyczną…, w: jw., s. 81, 82.
20 M. Mochnacki, dz. cyt., s. 228.
457
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Grzegorz Igliński
(Uniwersy tet Warmińsko-Mazurski)
Odsłony zmęczenia i spoczynku
Nocna pieśń wędrowca Johanna Wolfganga Goethego,
Michaiła Lermontowa i Jarosława Marka Rymkiewicza
Z
amierzeniem naszym jest zbadanie relacji, jakie istnieją między trzema
wierszami, z których każdy powstał w innym stuleciu oraz w innym kraju
i języku. Chodzi mianowicie o teksty Johanna Wolfganga Goethego, Michaiła
Jurjewicza Lermontowa i Jarosława Marka Rymkiewicza. Ten ostatni poeta jest
autorem wiersza Nocna pieśń wędrowca, zamieszczonego w tomie Do widzenia gawrony (prwdr. 2006). Pod utworem znajduje się dopisek w nawiasie:
„z Lermontowa – naśladującego Goethego”, a nad tekstem motto, które tworzą
słowa pochodzące z wiersza rosyjskiego poety Z Goethego (w oryginale): „Подожди немного…”. Zastanowić się wypada, dlaczego utwór Rymkiewicza
odwołuje się do Lermontowa, a nie wprost do dzieła Goethego.
Pragnąc to sprawdzić, zacznijmy rozważania od wiersza Goethego, a w istocie dwóch wierszy. To jedne z najbardziej znanych miniatur poetyckich na
świecie, cieszących się ogromną popularnością do dziś dnia. Badacze mają kłopoty z ustaleniem liczby tłumaczeń na poszczególne języki oraz liczby kompozycji muzycznych do nich stworzonych1. Pierwszy tekst nosi tytuł Wandrers
1
Zob. M. Tomaszewski, „Über allen Gipfeln ist Ruh” Goethego w pieśniach Zeltera, Schuberta, Schumanna i Liszta, w: Wiersz i jego pieśniowe interpretacje. Zagadnienie tekstów wielokrotnie umuzycznionych. Studia porównawcze, pod red. M. Tomaszewskiego,
Kraków 1991, s. 83–102; M. Tomaszewski, Wiersz Goethego „Über allen Gipfeln” i jego pięć
interpretacji pieśniowych, „Roczniki Teologiczno-Kanoniczne” 1991, z. 7, s. 207–223;
L. Kolago, Das Gedicht „Über allen Gipfeln ist Ruh” (Wandrers Nachtlied. Ein gleiches) von Johann Wolfgang Goethe in der Vertonung von Franz Liszt, Franz Schubert
und Robert Schumann, „Orbis Linguarum” 2007, s. 11–31.
465
• Grzegorz Igliński •
Nachtlied (pol. Nocna pieśń wędrowca) i powstał 12 lutego 1776 roku „na zboczu góry Ettersberg”. Pierwotną wersję (pt. Am Hang des Ettersberg) autor
przesłał w liście do Charlotty von Stein. Pierwodruk miał miejsce w czasopiśmie „Christliches Magazin” w 1780 roku, ale pod tytułem Um Friede (pol.
O pokój). Pod obecnym tytułem tekst ukazał się w 1789 roku. Jego ostateczna
wersja brzmi następująco:
Der du von dem Himmel bist,
Alles Leid und Schmerzen stillest,
Den, der doppelt elend ist,
Doppelt mit Erquickung füllest,
– Ach, ich bin des Treibens müde,
Was soll all der Schmerz und Lust? –
Süßer Friede,
Komm, ach komm in meine Brust!2
Z wielu tłumaczeń na język polski przywołajmy przekład Andrzeja Lama,
jeden z najnowszych, wydający się dość bliski ducha oryginału:
Ty, co niebo cię wysyła,
Ból uśmierzasz i cierpienie,
A gdy dwakroć pierś przeszywa,
Dwakroć dajesz mi wytchnienie,
Ach, mam dosyć tego znoju!
Cóż po bólu i weselu?
Cny pokoju,
Daj odpocząć sercu memu!3
2
3
J.W. von Goethe, Wandrers Nachtlied, w: Goethes Werke, Bd. 1: Gedichte und Epen,
erster Band, Textkritisch durchgesehen und mit Anmerkungen versehen von E. Trunz,
Hamburg 1952, s. 142. Zob. komentarz do tego tekstu (tamże, s. 479).
J.W. von Goethe, Pieśń nocna wędrowca, w: tegoż, Poezje; Faust 1, przeł., oprac. i ryciny
dobrał A. Lam, Pułtusk–Warszawa 2012, s. 83. Por. tłumaczenie Juliusza Kleinera:
Która z nieba ku nam spływasz,
Wszelki trud i boleść koisz,
Tego kto w dwójnasób nędzny,
Dwakroć twą ochłodą poisz –
(Ach, jak nużą życia pęta,
Szczęścia nicość, próżność mąk!)
Ciszy święta,
Zstąp do piersi mojej, zstąp.
(J.W. Goethe, Pieśń wędrowca w nocy, przeł. J. Kleiner, w: tegoż, Wybór poezji, oprac.
Z. Ciechanowska, Wrocław 1955, s. 58). Por. przekłady Tadeusza Bocheńskiego (tamże,
s. 58) oraz Wandy Markowskiej (J.W. Goethe, Nocna pieśń wędrowca, przeł. W. Markowska, w: tegoż, Poezje, t. 1, oprac., wstępem i komentarzem zaopatrzyła A. Milska,
Wrocław 1960, s. 90).
466
• Odsłony zmęczenia i spoczynku •
Drugi wiersz, chyba jeszcze sławniejszy, otrzymał tytuł Ein Gleiches (pol.
Toż samo). Napisał go Goethe wieczorem 6 września 1780 roku, ołówkiem na
drewnianej ścianie domku myśliwskiego, usytuowanego na szczycie góry
Gickelhahn (Kickelhahn) w Lesie Turyńskim koło Ilmenau. Odnowił napis
w 1813 roku. Odwiedził to miejsce ponownie pod koniec życia, 27 sierpnia
1831 roku, i według relacji świadka odczytał ze wzruszeniem zachowane na
ścianie słowa. Potem szepnął: „Ja, warte nur, balde ruhest du auch”4. Nieautoryzowane odpisy ukazywały się w prasie już od 1801 roku. Właściwy pierwodruk pod tytułem Ein Gleiches miał miejsce jednakże w 1815 roku w edycji
dzieł Goethego. Tekst ten można postrzegać na cztery sposoby: 1) jako kontynuację wiersza Wandrers Nachtlied; 2) jako odniesienie do niego; 3) jako jego
inną wersję; 4) jako osobny, samodzielny utwór.
Über allen Gipfeln
Ist Ruh,
In allen Wipfeln
Spürest du
Kaum einen Hauch;
Die Vögelein schweigen im Walde.
Warte nur, balde
Ruhest du auch.5
Tłumaczeń na język polski jest tak dużo, że trudno je wszystkie policzyć,
a wciąż (teraz głównie w internecie) pojawiają się nowe, między innymi anonimowe. Przytaczamy tłumaczenie Andrzeja Lama, aby zachować ten sam styl,
jaki prezentuje przywołany już przekład wiersza Wandrers Nachtlied.
Nad wszystkimi szczytami
Cisza,
Drzew koronami
Nie porusza
Najlżejszy wiew;
Ptactwo w lesie ucichło.
Poczekaj, rychło
Ty spoczniesz też.6
4
5
6
Cyt. za: Objaśnienia, w: J.W. Goethe, Poezje, t. 1, s. 324.
J.W. von Goethe, Ein Gleiches, w: Goethes Werke, Bd. 1: Gedichte und Epen, erster Band,
s. 142. Zob. komentarz do tego utworu (tamże, s. 479–480).
J.W. von Goethe, Toż samo, w: tegoż, Poezje; Faust 1, s. 83. Por. przekład Leopolda Staffa:
Wierzchołki wzgórz
Spowite w ciszę;
Drzew żaden już
Wiew nie kołysze;
467
• Grzegorz Igliński •
Tytuł pierwszego z tych dwóch wierszy nie powinien dziwić. Goethe uwielbiał piesze wędrówki. Już w czasach frankfurckich nazywano poetę „wędrowcem”. Wśród jego dzieł odnajdziemy zresztą inne utwory eksponujące w tytule zbliżony charakter podmiotu wypowiedzi, na przykład Wandrers Sturmlied (powst. 1772, prwdr. 1810, pol. Wędrowca pieśń czasu burzy)7 czy Wanderlied (prwdr. 1821, pol. Pieśń wędrowca)8.
Lermontow nie przełożył obu części (wersji) utworu Wandrers Nachtlied,
ale tylko drugą – Ein Gleiches. Trudno tu zresztą mówić nawet o przekładzie,
a jeśli już – to o bardzo swobodnym. Tekst Lermontowa stanowi wariację na temat poruszony przez Goethego. Należałoby chyba powiedzieć, że jest to autorska przeróbka, gdyż utwór odbiega od wymowy niemieckiego oryginału,
który zainspirował Lermontowa. Stąd też otrzymał swój własny tytuł: Из
Гёте (pol. Z Goethego)9. Ogłosił go poeta w 1840 roku w miesięczniku „Отечественные записки”:
Горные вершины
Спят во тьме ночной;
Тихие долины
Полны свежей мглой;
Не пылит дорога,
Не дрожат листы…
Подожди немного,
Отдохнешь и ты.10
Śpi las
I ptactwo w gęstwinie. –
I tobie ninie
Spocząć już czas.
(J.W. Goethe, Toż samo, przeł. L. Staff, w: tegoż, Poezje, t. 1, s. 91). Por. przykładowo
tłumaczenia Gabriela Karskiego, Marii Dąbrowskiej, Włodzimierza Lewika (tamże,
s. 91–92), Jadwigi Gamskiej-Łempickiej (J.W. Goethe, Toż samo, przeł. J. Gamska-Łempicka, w: tegoż, Wybór poezji, s. 60).
7 Zob. J.W. Goethe, Wędrowca pieśń czasu burzy, przeł. L. Jenike, w: tegoż, Poezje, t. 2,
oprac., wstępem i komentarzem zaopatrzyła Z. Ciechanowska, Wrocław 1960, s. 20–23.
To oda wzorowana na odach Pindara, ale zawierająca też reminiscencje z Horacego,
Teokryta i Anakreonta.
8 Zob. J.W. Goethe, Pieśń wędrowca, przeł. H. Januszewska, w: tegoż, Poezje, t. 2, s. 149.
Pieśń ta stanowi integralną część utworu Wilhelm Meisters Wanderjahre (prwdr. 1821,
pol. Lata wędrówki Wilhelma Meistra).
9 Podstawowe informacje, wraz z wybraną literaturą przedmiotu, podaje: Р.Ю. Данилевский, „Из Гёте” („Горные вершины…”), w: Лермонтовская энциклопедия, гл. ред.
В.А. Мануйлов, Москва 1981, s. 183.
10 М.Ю. Лермонтов, Из Гëте, w: tegoż, Собрание сочинений в четырех томах, t. 1:
Стихотворения 1828–1841, oтв. ред. В.А. Мануйлов, изд. 2-e испр. и дополн., Ленинград 1979, s. 446.
468
• Odsłony zmęczenia i spoczynku •
W polskim tłumaczeniu Alberta Korczaka-Komorowskiego wiersz Lermontowa uległ niewielkim przekształceniom (między innymi została odwrócona
kolejność ostatnich dwóch wersów oryginału):
Wyniosłe wyżyny
W mrokach nocy giną;
A ciche doliny
Mgłą spowite siną.
Droga się nie pyli
I nie drżą listeczki…
Odpoczniesz po chwili,
Poczekaj troszeczkę.11
Pierwszy z wierszy Goethego Wandrers Nachtlied zwraca się do niebiańskiego „pokoju”, który potrafi uciszyć cierpienie i przynieść odpoczynek. Nie
chodzi tu o „wieczny odpoczynek”, ale raczej o wytchnienie po codziennych
trudach, o spokój w sercu nękanym ciągłą zmiennością zazębiających się przeciwieństw – bólu i rozkoszy. Niewykluczone, że jest to modlitwa o pogodzenie życiowych sprzeczności. Mając na uwadze tytuł, wolno oczywiście pomyśleć o zmęczonym wędrowcu, ale zdaniem niemieckich badaczy można
również założyć, że Goethe mówi tutaj o sobie i twórczym zmęczeniu12.
Drugi utwór, Ein Gleiches, także doczekał się kilku interpretacji. Należy
wskazać przynajmniej trzy kierunki refleksji:
1) obraz powoli usypiającej przyrody sugeruje, iż tematem wiersza jest natura i jej prawa;
2) wieczór lub noc, cisza i bezruch, ledwo wyczuwalne tchnienie wiatru rodzi myśl o śmierci;
3) organizacja motywów – szczyty, drzewa, ptaki, człowiek – pozwala uznać,
że jest to wiersz o miejscu gatunku ludzkiego w kosmosie.
W związku z tym narzuca się trojaka gradacja: po pierwsze, przechodzimy
od martwej ciszy skalistych szczytów, przez delikatne tchnienie wśród drzew
11 M. Lermontow, Z Goethego, przeł. A. Korczak-Komorowski, w: tegoż, Wybór poezji, t. 1:
Liryki, red. Z. Bieńkowski i J. Śpiewak, wstępem poprzedził Z. Bieńkowski, przypisy
oprac. J. Śpiewak, Warszawa 1956, s. 277. Autorem pierwszego tłumaczenia utworu Lermontowa na język polski jest najprawdopodobniej Hieronim Marcinkiewicz: [Wzniosłych gór wyżyny], w: H. Marcinkiewicz, Poezje, t. 2, Wilno 1848, s. 90. Zob. B. Mucha,
Michał Lermontow w literaturze polskiej lat 1841–1914, Wrocław 1975, s. 33. Natomiast
autorem najnowszego przekładu okazuje się Andrzej Lewandowski, który zmienił
wymowę ostatnich wersów: „I ty spocznij chwilę, / Aby dalej iść…” (M. Lermontow,
Z Goethego, w: tegoż, Wiersze, przeł. A. Lewandowski, Toruń 2009, s. 56).
12 Nad modlitewnym charakterem wiersza Wandrers Nachtlied zastanawia się Hans-Jörg Knobloch (Wandrers Nachtlied – ein Gebet?, w: Goethe. Neue Ansichten – neue
Einsichten, hrsg. von H.J. Knobloch, H. Koopmann, Würzburg 2007, s. 91–102).
469
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Joanna Ligmanowska
(Uniwersy tet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy)
W stronę nieśmiertelności
Człowiek transcendujący w Fiasku Stanisława Lema
i Perfekcyjnej niedoskonałości Jacka Dukaja
N
ieśmiertelność jest pojęciem, którego źródeł i znaczeń należy doszukiwać się w mitach, pełniących w kulturach pierwotnych, a później w pierwszych cywilizacjach, funkcję łagodzenia traumy śmierci1, czy też wyjaśniania
niezrozumiałych, w odległej przeszłości rządzących światem praw i ustanawiania nieprzemijania budowanej przez człowieka rzeczywistości 2. Literackie
rozwinięcia mitów wskazują, iż możemy rozpatrywać nieśmiertelność zarówno
jako realizację trwałości materialnej (ciało), jak i niematerialnej (dusza, duch).
Co istotne, niemożliwe jest badanie interpretacji tego motywu bez powiązania
go z pojęciem czasu3, a dla moich rozważań za zasadnicze uznaję rozróżnienie jego wymiaru kołowego i linearnego. W takim ujęciu można go zatem powiązać bądź to z właściwą mitowi natury cyklicznością życia występującego
pod postacią zoe (i przeciwstawianego indywidualnemu bios4), czyli z wszelkimi koncepcjami dotyczącymi zmienności świata natury, bądź to z perspektywą linearności właściwej dla mitu judeochrześcijańskiego.
Niezależnie od przyjętej w danej kulturze struktury czasu, można dostrzec
w wymienionych koncepcjach pewien punkt wspólny, a mianowicie przedstawianie początków jako – w bardziej lub mniej rozwiniętej postaci i w różnych
przekształceniach – realizacji złotego wieku, za który uznaję tu okres, w któ-
1
2
3
4
K. Armstrong, Krótka historia mitu, przeł. I. Kania, Kraków 2005, s. 7–8.
Zob. L. Kołakowski, Obecność mitu, Warszawa 2003, s. 15–20.
Zob. B. Adam, Czas, przeł. M. Dera, Warszawa 2010.
Zob. K. Kerényi, Dionizos, przeł . I. Kania, Warszawa 2008, s. 14–18.
479
• Joanna Ligmanowska•
rym miała miejsce partycypacja człowieka w transcendencji, dokonywało się
przenikanie się świata bogów i ludzi. Zerwanie tej więzi łączyłabym z powstaniem kultury, stanowiącej efekt „oddzielenia”, jak to na przykład ujmuje Scott
Lash w swojej koncepcji ewolucji kultury5. Za pogłos tego oddzielenia należy
uznać też ludzką świadomość śmiertelności, a co za tym idzie tworzenie mitów z nią związanych oraz opowieści o bohaterach próbujących uzyskać nieśmiertelność. Jedna z najstarszych to historia o Gilgameszu. Heros ten zostaje poddany próbie – inicjacji – której przejście ma umożliwić mu uzyskanie
trwałości własnej egzystencji. Jak zauważa Mircea Eliade, chodzi tu o pozostawanie w stanie czuwania, mającego prowadzić do przebudzenia, oznaczającego sięgnięcie po kondycję boską6.
W judeochrześcijańskim micie nowoczesnym wieczna okazuje się ludzka
dusza – choć i chrześcijaństwo przyjmuje możliwość zmartwychwstania ciał
na końcu drogi7. Jest to jednak droga linearna, w której człowiek nie poszukuje
życia wiecznego hic et nunc, lecz jego „podróż” można określić mianem pielgrzymki do sacrum i nieśmiertelności. Mamy więc do czynienia z czasem,
jako ciągłym następstwem chwil – z czasem historycznym.
Należy jednak pamiętać o różnicach między Starym a Nowym Testamentem. Pięcioksiąg bowiem ukazuje drogę narodu wybranego, który zawiązuje
przymierze z Jedynym Bogiem i z jego strony oczekuje wybawienia. Natomiast
w chrześcijaństwie punkt początkowy to narodziny i śmierć Jezusa, a końcowy
– jego kolejne „przyjście”, przepowiedziana w Apokalipsie Paruzja. Nowy Testament kładzie więc przede wszystkim nacisk na indywidualne zbawienie.
Również koncepcji duszy – w ujęciu platońsko-chrześcijańskim – nie odnajdziemy w księgach Starego Testamentu, gdzie oznacza ona raczej tchnienie,
moc życia 8, a o zmarłych, tak jak o Noem nie można powiedzieć, że mają
dusze udające się w zaświaty, a raczej, iż jako cienie zstępują do świata podziemnego, czyli Szeolu. Ta pesymistyczna wizja, ulega zmianie, której źródeł
należy doszukiwać się w filozofii starożytnej Grecji powiązanej później z myślą
chrześcijańską. Nowy Testament, mówiąc o jednostkowym zbawieniu, wprowadza nowe znaczenie duszy, jako nieśmiertelnego, boskiego pierwiastka.
P. Wawrzyszko, Od modernizmu do postmodernizmu. Scotta Lasha koncepcja zmiany
paradygmatów kulturowych, w: Odkrywanie modernizmu. Przekłady i komentarze,
red. R. Nycz, Kraków 2004, s. 508.
6 M. Eliade, Historia wierzeń i idei religijnych, t. 1: Od epoki kamiennej do misteriów eleuzyńskich, przeł. S. Tokarski, Warszawa 2007, s. 102.
7 Leksykon podstawowych pojęć religijnych. Judaizm, chrześcijaństwo, islam, pod red.
A.T. Khoury, przeł. J. Marzęcki, Warszawa 1998, s. 1246–1253.
8 Praktyczny słownik biblijny, red. A. Grabner-Heider, przeł. T. Mieszkowski, P. Pachciarek, Warszawa 1994, s. 275–278.
5
480
• W stronę nieśmiertelności •
W perspektywie mitu linearnego zapowiedź Królestwa Bożego wskazuje
człowiekowi drogę, którą powinien zmierzać, by osiągnąć życie wieczne. Ona
to jest upragnionym Domem Bożym, o którym pisze na przykład Tomasz
à Kempis w O naśladowaniu Chrystusa. Będzie to całkowite oddanie się pod
opiekę Stwórcy, wieczne obcowanie z absolutem, co oznacza dla człowieka
spełnienie wszystkich jego pragnień – osiągnięcie błogostanu: szczęścia i życia
wiecznego9.
Jeśli jednak zwrócimy się w stronę współczesności, okaże się, że mity, utraciwszy w dużej mierze swoją pierwotną siłę sakralnego oddziaływania, nadal
są obecne w formie zdesakralizowanej. Złoty Wiek realizuje się w utopiach,
ale przybiera też formy zdegenerowane w antyutopiach. Bohater transcendujący pojawia się w kolejnych realizacjach światów przyszłości, w których przekraczanie ludzkiej kondycji wiąże się z pojęciem posthumanizmu10. Ponowoczesne rozmycie przekształca się w próbę formowania nowego obrazu bytu
– ludzkiego lub też nie-ludzkiego. Przy czym warto zwrócić uwagę, że to, co
nie-ludzkie zaczyna odgrywać rolę tego, co zbliża się do transcendencji, a więc
do kondycji boskiej. Człowiek, osiągając ten stan, dąży do spełnienia swoich
odwiecznych pragnień.
W twórczości Stanisława Lema pojawia się szczególne rozwinięcie idei przekraczania ludzkiej kondycji, za którego punkt wyjścia należy uznać przewrotnie odwołującą się do świętego Tomasza z Akwinu Summę technologiae. Założeniem transhumanizmu jest ustanowienie przez człowieka własnej trwałości11
poprzez przejście od bioewolucji do autoewolucji podobnie, jak następuje przejście z probabilistyki w teleologię. Tak też rozumie ową przemianę Lem12, którego zresztą można uznać za prekursora wykorzystania tego pojęcia w literaturze13. Według niego, wbrew pozorom, człowiek nie stoi na szczycie drabiny
ewolucji, a stanowi jedynie jej przypadkowe i dość słabe ogniwo. To istota,
9 Zob. Tomasz à Kempis, O naśladowaniu Chrystusa, przeł. A. Kamieńska, Warszawa 1984.
10 Pojęcie posthumanizmu oznacza zmianę paradygmatu i usytuowania człowieka w kontekście szerszym od humanizmu (zob. C. Wolfe, Animal studies, dyscyplinarność i post(humanizm), przeł. K. Krasuska, „Teksty Drugie” 2013, nr 1/2, s. 142–149. O rozróżnieniu w posthumanizmie takich kategorii, jak animal studies (studia nad zwierzętami),
transhumanzim (zakładający autoewolucję w oparciu o wysoko rozwijającą się technologię) oraz antropologię rzeczy (studia nad kulturą materialną) zob. G. Gajewska,
O przedmiotach nacechowanych erotycznie z perspektywy studiów nad rzeczami,
jw., s. 48.
11 G. Gajewska, O przedmiotach nacechowanych erotycznie…, s. 48.
12 Zob. S. Lem, Summa technologiae, Kraków 1964, s. 18–53.
13 P. Majewski, Między zwierzęciem a maszyną. Utopia technologiczna Stanisława Lema,
Wrocław 2007, s. 269.
481
• Joanna Ligmanowska•
która właściwie nie powinna była się pojawić w łańcuchu gatunków, a i tak
ostatecznie jest skazana na zagładę z powodu takich ograniczeń, jak kruchość
ciała i śmiertelność. Stąd rodzi się pragnienie „oczyszczenia” się z materii organicznej podlegającej rozkładowi. Autoewolucja byłaby świadomą ingerencją
w samego siebie, nadaniem człowiekowi prawa samostanowienia o sobie, którego nie posiada, podlegając prawom natury14. Bohaterowie Lema – niemal
jak nietzscheańscy nadludzie – muszą zostawić za sobą samego człowieka. To
jest właśnie cena za dotarcie do gwiazd15. Wiąże się to z problemem tożsamości
jednostki osadzonej w obcej, pozbawionej pierwiastka duchowego rzeczywistości, ale też będącej już do pewnego stopnia tworem hybrydowym.
Toteż tak naprawdę nie wiemy, kim jest główny bohater Fiaska – ostatniej
powieści Lema16, ponieważ on sam nie zna swojej przeszłości i do końca jej
nie pozna. Poszczególne sceny sugerują, iż jest on Pirxem, jednakże przywracający go do życia lekarze oznajmiają, że do wskrzeszenia jednego człowieka
potrzebują ciała zarówno Pirxa, jak i jego ucznia, Angusa Parvisa. Ponadto
jego imię sugeruje odniesienie do Parsifala – i poszukiwaczy świętego Graala.
Narodzony po raz drugi otrzymuje więc nowe imię – Marek Tempe – i nowe,
choć w rzeczywistości wciąż to samo, zadanie. Ono też determinuje nie tylko
egzystencję bohatera, ale samą historię przedstawioną w powieści.
Tempe stanie się nie tylko poszukiwaczem życia w kosmosie, ale przede wszystkim bohaterem transcendującym, który jednak owej granicy człowieczeństwa
nie może i nigdy nie będzie mógł do końca przekroczyć. Jak wykazuje Piotr Krywak, na całościowy wizerunek człowieka składają się sprzeczne racje, takie jak
pewien wewnętrzny emocjonalny przymus oraz nakaz moralny – i nimi też
kieruje się bohater Pirx / Parvis / Tempe. Ponadto:
[…] naturalna kondycja człowieka i podejmowana przezeń działalność są z istoty
swej opozycyjne. Co gorsze, jedna warunkuje drugą. Świadomość ograniczeń, jakie
nałożyła na nasz gatunek ewolucja, popycha człowieka do działań, których celem
jest przezwyciężenie tych naturalnych barier.17
Egzystencja bohatera zostaje zdeterminowana właśnie przez te działania.
Marek, ponieważ nie potrafi dotrzeć do własnej przeszłości, choć ona sama
co jakiś czas dociera do niego poprzez słabe sygnały, postanawia żyć przy14Tamże.
15 Tamże, s. 269.
16 Maciej Płaza wskazuje, iż Fiasko wiążą liczne intertekstualne relacje z wcześniejszymi powieściami Lema, jak i podobna konstrukcja fabuły (zob. M. Płaza, O poznaniu w twórczości Stanisława Lema, Wrocław 2006, s. 305–331).
17 P. Krywak, Fantastyka Lema: droga do „Fiaska”, Kraków 1994, s. 168–169.
482
• W stronę nieśmiertelności •
szłością, która zostanie wyznaczona przez dwa słowa: „zobaczysz Kwintan”.
Jednak, jak się okaże, „zobaczyć Kwintan” to tyle, co zmierzyć się z Szekspirowskim Lasem Birnamskim. Przyszłość Marka jest więc zarazem jego przeszłością. Wchodzą tu w grę wciąż te same zmagania – próba dotarcia do własnego wnętrza, a poprzez przekroczenie samego siebie dosięgnięcie tego, co
niewyrażalne tak na zewnątrz, jak i wewnątrz.
Zasadniczą kwestią będzie więc zetknięcie się człowieka – tego, co ludzkie
– z tym, co obce i nie-ludzkie. Takie spotkanie Lem przedstawia w Fiasku trzy
razy. Najpierw będzie to nawiązujący do Szekspirowskiego lasu – Las Birnam,
później pustynny „las” termitier i ostatecznie w scenie kończącej powieść
– wizja nieograniczonej przestrzeni dziwnych, a jak sądzi bohater, żywych,
wzniesień. Ta przestrzeń nieskończenie otwarta, nie do przebycia, nie-ludzka,
więc i nie do pojęcia, wzbudza – jak u Shakespeare’a – lęk i poczucie bezradności, które mówią człowiekowi, że wpisane w jego naturę pragnienie jej przekraczania nie może zostać zrealizowane.
W Fiasku mit archaiczny zarysowuje się dość wyraźnie. Cykliczność przejawia się już w ponownych narodzinach (a myślę, że pojawianie się kolejnych
wcieleń bohatera możemy tak określić) i powtarzalnych śmierciach kosmicznych podróżników. Tu też objawia się nieśmiertelność – w nieustannym odradzaniu się i powrocie do życia, którego celem jest odwieczne dążenie do
poznania niepoznawalnego.
Akcja powieści rozpoczyna się, gdy na ratunek zaginionemu gdzieś w drodze do Graala Pirxowi wyrusza jego młody następca, który wydaje się poddany typowej inicjacji związanej z przekraczaniem „progu”. Jego misja nie
udaje się nie z powodu jakiegoś tragicznego wypadku, lecz na skutek zwykłej
nieuwagi. Mimo świadomości, iż powinien przez cały czas trwania podróży
wykazywać się niezwykłą czujnością, nie zachowuje jej dwa razy: za pierwszym razem, gdy znajduje się w rejonie zbliżającego się – jakby zgodnie ze złą
przepowiednią Lasu Birnam i za drugim razem, gdy jego uwaga zatrzymuje
się na intrygującym zjawisku, sprowadzającym na niego śmierć. Ostatecznie
misja ta kończy się katastrofą. Pojawia się jednak nowy bohater – kandydat
na przewodnika w „rejony niezbadane”.
Marek Tempe to „wskrzeszeniec”, który odziedziczył nie tylko ciała Pirxa /
Parvisa, ale i ich potrzebę przekraczania ludzkich możliwości. On to, choć nie
należy do grupy naukowców-zdobywców kosmosu, zostaje wybrany do nawiązania kontaktu z obcą cywilizacją. Na pytanie, czemu ma służyć ten kontakt,
odpowiada Jerzy Jarzębski. Po pierwsze, to kwestia uświadomienia sobie, bądź
też właśnie nieuświadomienia, że ów kontakt jest niemożliwy z powodu braku
szans na zrozumienie innego bytu. Po drugie, to nie tyle ukazanie przebiegu
483
• Joanna Ligmanowska•
spotkania z obcymi, ile dostrzeżenie, co ten kontakt oznacza i czym jest dla
człowieka18. I tu ostatecznie, jak wcześniej Parvis, tak teraz Marek Tempe zawodzi przez własną nieuwagę. Gdy bezradnie miota się, próbując pojąć zupełnie niezrozumiały dla niego sposób egzystencji Kwintan, zapomina o powrocie na czas do statku. Staje się to powodem zagłady planety i zarazem śmierci
bohatera, który ostatecznie nie osiąga celu wyprawy. Po pierwsze, ograniczają go wciąż jeszcze ułomności ludzkiego ciała, a po drugie – na nawiązanie
kontaktu nie pozwala Lemowski tak zwany „rekonstruktor semantyczny”19.
Interpretacja zastanego świata możliwa jest bowiem zawsze tylko na podstawie całości posiadanego doświadczenia. Jak zauważa Ewa Balcerzak, niesamowitość przedstawianych przez Lema Obcych wprawia kosmicznych podróżników w konsternację i poczucie niepewności, z którym starają się sobie poradzić, nadając ich formom nazwy z ludzkiego słownika semantycznego20. Antoni Smuszkiewicz z kolei zwraca uwagę na powtarzający się w beletrystyce
pisarza motywu lustra, który interpretuje on, jako nieumiejętność czy wręcz
skrywaną niechęć do rzeczywistego kontaktu z Innym21. Również w Fiasku
pojawia się ten motyw. Jak się bowiem okazuje, Marek Tempe po wylądowaniu na Kwincie, natrafia na karykaturalną, jakby w krzywym zwierciadle przedstawioną konstrukcję odzwierciedlającą statek przybyły z Ziemi.
Należy pamiętać też o nieprzypadkowych i licznych w powieści odniesieniach mitologicznych, które interpretuję w perspektywie mitu archaicznego.
Lem korzysta pełnymi garściami z mitów, by za ich pomocą wyraźniej przekazać znaczenie poszczególnych wydarzeń. Tempe, który niesie ze sobą posłanie, przybywa na planetę Hermesem – tak bowiem nazywa się statek zwiadowca mający wypełnić misję niemożliwą. W mitologii greckiej uskrzydlony
Hermes jest wysłannikiem bogów, łącznikiem między ich światem a światem
podziemnym oraz ludzkim. We Fiasku z boskiego posłańca zmienia się w poszukiwacza kontaktu z nieznanym. Z jednej strony przybywa on „z nieba”,
a jego załoga zamierza przekazać Kwintanom znaczącą wiadomość, ale z drugiej strony Hermes u Lema przybywa przede wszystkim dlatego, że szuka
odpowiedzi, a nie ją przynosi.
Znamienne też jest odwołanie się Lema do mitu o Orfeuszu i Eurydyce,
przy tym – z czego, o dziwo, kosmonauci nie zdają sobie sprawy – złowróżbne. W micie zejścia do podziemi heros pragnie uwolnić swoją ukochaną
z objęć śmierci. Eurydyka pozostaje bierna, jest podążającym za ukochanym
18
19
20
21
J. Jarzębski, Wszechświat Lema, Kraków 2003, s. 220–226.
S. Lem, Fantastyka i futurologia, t. 1, Kraków 2003, s. 37.
E. Balcerzak, Stanisław Lem, Warszawa 1973, s. 70–75.
A. Smuszkiewicz, Stanisław Lem, Poznań 1995, s. 60.
484
• W stronę nieśmiertelności •
cieniem z zaświatów. On jednak popełnia błąd. Nie może powstrzymać się, by
nie obejrzeć się za siebie, a to jedyne, czego miał nie robić, podążając w stronę
słońca. Znów więc pojawia się mit drogi, choć tu nie tyle po nieśmiertelność,
co po przywrócenie życia ukochanej kobiecie – wyprawy zaprzepaszczonej
z powodu ludzkiego lęku. U Lema Eurydyka to statek matka prowadzony do
celu przez przewodnika. Autor jednak nie kopiuje historii mitycznych, lecz
przekształca je, by przekazać własne treści. Statek matka to symbol życia ziemskiego, a podróżujący nim poszukują wśród gwiazd odpowiedzi na nurtujące
ich pytania. Sam Orfeusz ma jedynie ją do nich przybliżyć i to akurat mu się
udaje. Problematyczne pozostaje pytanie, czy ta wyprawa powinna się w ogóle
odbyć. Jakby w tym wypadku próba wyjścia Eurydyki z podziemi stanowiła
nieuprawnioną ingerencję w sferę, do której człowiek nie powinien szukać
dostępu.
U Lema słabość przejawiająca się w braku logiki ludzkiego działania
w wielu przypadkach stanowi o sile człowieka: Pirx dzięki swojej poczciwości i nielogicznym rozwiązaniom wychodzi z opresji obronną ręką. Również
w Fiasku możemy dostrzec tego przejawy. Piotr Krywak, ukazując, jak ewoluował bohater powieści Lema na przestrzeni wielu lat, dzieli jego twórczość
na trzy okresy. W pierwszym – postać pierwszoplanowa nie wyróżnia się niczym szczególnym, stanowi część mało zindywidualizowanej grupy, mającej
do spełnienia pewne konkretne zadanie (Podróż do gwiazd, Obłok Magellana).
Drugi okres – to pojawienie się jednostki zindywidualizowanej i przechodzącej wewnętrzną przemianę, pozostającej też do pewnego stopnia w opozycji
do grupy – jak przede wszystkim Pirx. Trzeci i ostatni etap tych przemian ilustruje ten sam Pirx, którego autor skazuje na przegraną. To, co w tej postaci stanowiło wcześniej o jego sile (umiejętność intuicyjnego reagowania, wydawałoby się, przeciętnie uzdolnionego pilota w sytuacjach nieprzewidzianych
w regulaminie22), w efekcie sprowadza na niego nieszczęście. Sam bohater kosmicznych opowieści zostaje przecież uśmiercony na początku powieści, co
nabiera znamion szczególnej, nieodwracalnej ostateczności – z powodu późniejszego, dwukrotnego powtórzenia tego faktu przez uśmiercenie Parvisa
na Tytanie oraz na końcu powieści – Marka na Kwincie.
Początek i koniec Fiaska zarysowują wyraźnie schemat koła, poza które
fabuła nie wychodzi, ponieważ każda kolejna podróż kończy się jedynie desperackim miotaniem się w ślepej uliczce. Jak Parvis kierował się w stronę swojego przeznaczenia, tak i Tempe zrealizował też swoje, bezradnie wołając o odpowiedzi na odwieczne pytania:
22 Zob. tamże, s. 73–75.
485
Edytorstwo
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Beata K. Obsulewicz
(Katolicki Uniwersy tet Lubelski Jana Pawła II)
O edycji krytycznej Pism wszystkich
Bolesława Prusa słów kilka
G
dy Polska Akademia Literatury wskazywała w 1934 roku potrzebę
wydania Pism Bolesława Prusa, motywowała ją szczególnym wymiarem
etycznym i estetycznym jego pisarstwa:
[…] będziemy się cieszyli ogromnym geniuszem tego pisarza, jego niewyczerpaną
dobrocią, nieposzlakowaną prawością i uśmiechem bez goryczy. Bolesław Prus – to
przepyszny konar z samego pnia polskości: najsłuszniej też cały naród otacza jego pamięć czcią i wdzięcznością.1
Akademia Literatury zwracała uwagę na cel pragmatyczny tego przedsięwzięcia, ale i na obowiązek względem twórców zasłużonych dla kultury polskiej:
„Nie znać ich jest wstydem dla Polaka. A oto trudne czasy, jakie przeżywamy,
sprawiły, że książek tych pisarzy brak po bibliotekach i czytelniach”2. W tym
książek niejednego z tych zasłużonych pisarzy, a wśród nich autora Lalki.
Po latach osiemdziesięciu te słowa, w których duma ze znakomitości dokonań pisarskich Prusa przenikała się z uczuciem zażenowania i goryczy z powodu naszych notorycznych trudności w dostępie do dóbr kultury, nie straciły
na aktualności, tyle że „trudne czasy” dzisiaj mają – gdy myślimy o recepcji
Prusa – inne konotacje. Wiążą się one z zagrożeniami dla humanistyki w życiu społecznym i z degradowaniem tych tradycyjnych wartości, które dotychSłowo wstępne Polskiej Akademii Literatury, w: B. Prus, Pisma, red. I. Chrzanowski,
Z. Szweykowski, t. 1: To i owo, właściwie zaś ani to, ani owo, czyli 48 powiastek dla
pełnoletnich dzieci, Warszawa 1935, s. 6.
2Tamże.
1
501
• Beata K. Obsulewicz •
czas podtrzymywały naszą kulturę i naszą tożsamość narodową. W bibliotecznych kolekcjach i cyfrowych czytelniach nazwisko Prusa pojawia się jeszcze
często, ale moda na czytanie zamiera. Pora najwyższa, by z myślą o przyszłości
zapobiegać zagrożeniom i zadbać o stworzenie trwałej, a zarazem kompletnej
bazy dostępu do wszystkich tekstów jednego z naszych najznakomitszych
autorów.
dotychczasowe wydania pism prusa
Parokrotnie czyniono dotąd próby zbiorowego wydania dzieł Prusa. Po raz
pierwszy zebrano rozproszoną po czasopismach twórczość w 1881 roku. Wówczas nakładem Władysława Szulca wyszedł pierwszy tom Pism, który objął
pięć opowiadań. Na tym jednak wydawnictwo zakończono – dalsze tomy
nie ukazały się. W 1885 roku, przymierzając się do publikacji zbiorowej, opublikowano czterotomowe wydanie Szkiców i obrazków, w którym znalazły się
dwa tomy opowiadań oraz Anielka i Dusze w niewoli. Ta edycja również nie
miała kontynuacji. Następna próba to Pisma. Wydanie jubileuszowe z 1897
roku w czterech tomach nakładem Hipolita Wawelberga i Stanisława Rotwanda, powtórzone w roku 1904 roku przez Adama Krasińskiego i Antoniego Osuchowskiego. Objęło ono utwory drobniejsze, lecz jeśli chodzi o powieści, to
ograniczyło się tylko do Placówki. Kolejne przedsięwzięcie to pośmiertne
już wydanie Pism (1917–1919) zainicjowane przez firmę Gebethnera i Wolffa.
Miało ono być edycją zbiorową, lecz zakończono je na tomie piętnastym.
Zawierało obok urywków z kronik (t. 1–2) wszystkie powieści, natomiast nie
ukazały się tu utwory drobniejsze (wydano tylko jeden ich tom). Podobnie
było z wydaniem trzydziestu trzech tomów pism, które podjął w latach 1926–
–1924 „Tygodnik Ilustrowany”: oprócz powieści przyniosło ono tylko skąpy
wybór utworów pomniejszych. Dwudziestosześciotomowe wydanie pod znakiem Polskiej Akademii Literatury oraz pod redakcją Ignacego Chrzanowskiego i Zygmunta Szweykowskiego (nakładem Gebethnera i Wolffa w latach
1934–1936) było „pierwszą zbiorową edycją twórczości artystycznej Prusa”,
pomijało zatem publicystykę, wrażenia z podróży, rozprawy krytycznoliterackie i kroniki. Wydane w latach 1948–1952 Pisma pod redakcją Szweykowskiego w dwudziestu dziewięciu tomach stanowiły zasadniczo powtórzenie
edycji przedwojennej z tą różnicą, iż uzupełniono ją o trzy tomy. Dwa z nich to
kartki z podróży, trzeci – studia literackie, artystyczne i polemiki, często podawane we fragmentach. Osobną partię wielotomowej prezentacji pism Prusa
stanowił dwudziestotomowy (w dwudziestu jeden woluminach) druk Kronik
Prusa, opracowany przez Szweykowskiego z zespołem pod auspicjami Instytutu Badań Literackich w latach 1953–1970.
502
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Magdalena Kreft
(Uniwersy tet Gdański)
„Ćwiczenia na zastanawianie się”
O pracy edytora rękopiśmiennych notatek Bolesława Prusa
P
rzygotowując się do wygłoszenia prelekcji poświęconej edytorskiemu
opracowaniu pierwszego w ogóle wydania zachowanych w autografach
obszernych notatek Bolesława Prusa, pracy, której podjęłyśmy się we dwie
wraz z Profesor Anną Martuszewską, długo zastanawiałam się nad tytułem,
który by zwięźle i trafnie oddał specyficzny charakter naszego zadania1. Jakimi słowami określić bowiem to istne „szaleństwo edytorskie”, w którym
obie od kilku lat uczestniczymy, złączone w zgranym duecie nad benedyktyńską pracą, której poświęcamy dnie, noce, wakacje, święta i – co tu kryć – także wzrok…2 Z pomocą przyszedł sam autor notatek. Otóż w najwcześniejszym z zachowanych notatników młody jeszcze Aleksander Głowacki często
wydaje sobie jakieś polecenia lub zapisuje problemy do rozpatrzenia, a także
1
2
Prelekcja, która stała się podstawą niniejszego artykułu, została wygłoszona na posiedzeniu Komisji Edytorskiej Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza w Instytucie Badań Literackich PAN w Warszawie 23 marca 2015 roku.
Prace edytorskie nad rękopisami podjęłyśmy w ramach Komitetu do spraw Edycji Krytycznej Pism Wszystkich Bolesława Prusa jako zespół zajmujący się rękopisami tzw. notatek twórczych. Naszym zadaniem jest przygotowanie do druku następujących autografów: Notatek „lubelskich” (przechowywanych w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej im. H. Łopacińskiego w Lublinie, sygn. 1811), Notatek o kompozycji (znajdujących
się w Bibliotece Publicznej m. st. Warszawy, sygn. 144 II), Zeszytów o kompozycji (tamże, sygn. 145 II), Notesów „Kompozycja” (tamże, sygn. 146 II) oraz nielicznych fragmentów zachowanych w Muzeum Bolesława Prusa w Nałęczowie (nr inw. 43). Nasz wysiłek nie obejmuje na razie kilkunastu notatników z lat 1901–1912, niezawierających
jednak w tytule słowa „kompozycja”.
507
• Magdalena Kreft •
układa ćwiczenia kształtujące jego proces myślenia. Notuje na przykład „Zadanie”, „Zadanie dla mnie”, pyta sam siebie: „Czy należy się uczyć?”, „Co robić?”, „Co ja chcę od myślenia?”, sięgając aż po usprawniające technikę rozumowania i kombinacji „Ćwiczenia na zastanawianie się”3. Przyszły autor
Lalki trenuje na razie swe umiejętności, szeroko roztrząsając sposób istnienia
komody4.
Formuła „ćwiczeń na zastanawianie” chyba najlepiej współgra z nieustannym procesem analizy, dedukcji, kombinacji, namysłu i „główkowania”, a także
korygowania i poprawiania, procesem, w którym uczestniczy bez reszty edytor Prusowskich zapisków.
Powodów do intensywnego namysłu jest zresztą bez liku. Najpierw: jak poprawnie odczytać zapis z autografu? Jak go przepisać? Jak oddać w sformalizowanym wydruku niekonwencjonalny, swobodny, łamiący różne reguły
zapisu tekst notatek (o ich oryginalności i znacznej nietypowości przyjdzie tu
jeszcze pisać)? Jak dopasować go do współczesnych technik wydawniczych
i dzisiejszego języka? Jak przybliżyć czytelnikowi niezwykłe bogactwo, ale
i dziwactwo rękopisów, których osobliwości i niezwykłość giną, niestety,
„spłaszczone” w wydaniu książkowym? Jak skomentować niezliczone fragmenty, które wymagają nigdy niegasnącej czujności edytora, niezmordowanych poszukiwań, mozolnego przeczesywania źródeł w kilku językach, mrówczej wytrwałości i żmudnego dokształcania się z kilku dziedzin (przede wszystkim z matematyki)? Niekiedy w przypływie desperacji, spowodowanej nieuniknionym przemęczeniem, edytor zastanawia się, ile jeszcze było notesów, a ile
spłonęło w czasie wojny, czy też ile lat zajmie przepisanie i wydanie całości.
Jakiś złośliwy głos wewnętrzny każe edytorowi zastanawiać się, czy i kto przeczyta kiedyś te wszystkie wydane już notatniki, które on sam zna już prawie
na pamięć. Głos ostrzegawczy każe zaś iść wreszcie na spoczynek i szanować
zdrowie, kiedy mija kolejna noc na „zastanawianiu się” nad Prusem.
Niekiedy pojawia się zaduma nad kwestiami dotyczącymi prywatnego
życia Prusa i jego bliskich. Czasem rodzi się ona bezpośrednio z lektury notatek 5. Przychodzą jednak refleksje pośrednie, niezwiązane z tym lub owym
fragmentem, ale płynące ze spotkania z ujawniającą się poprzez notatki nie3
4
5
Notatki „lubelskie”, s. 107–109.
Na kilku stronach rozpatruje: A) Stosunek komody do człowieka a) jako istoty wrażliwej, b) jako istoty potrzebującej i nałogowej, c) jako istoty czynnej, d) jako istoty
związanej z rzeczami i ludźmi.
Na przykład wtedy, gdy młody Głowacki zadaje sobie pytanie: „Co robić?” i z przejmującą szczerością i pokorą odpowiada na nie, pisząc o swych życiowych obowiązkach,
skłonnościach i śmierci samobójczej. Jego finałowe stoickie: „Przyjmijmy to” wyzwala
w edytorze również osobiste emocje (Notatki „lubelskie”, s. 53–54).
508
• „Ćwiczenia na zastanawianie się” •
zwykłą osobowością pisarza – może geniusza, „szaleńca”, dziwaka, człowieka samotnego, cierpiącego, może neurotycznego, pedanta zagrzebanego w papierach – i z uświadomienia sobie, ile w tle tego dzieła musiało być cichej, niewidocznej, pracowitej, cierpliwej i „wszystko znoszącej” jego żony. Nieunikniona jest też konstatacja, zrodzona z obcowania z tak wielką spuścizną i jej
intelektualnym kontekstem, iż ludzie XIX wieku mieli chyba więcej czasu
niż ludzie nam współcześni…
Emocje towarzyszące edytorowi przy pracy mają rozmaite tonacje i źródła.
Może to bowiem być wahanie, czy widzi w autografie to, co faktycznie tam
jest, czy też coś innego (często inny obraz prezentują skany rękopisów, inny
mikrofilmy, a inny sam rękopis); a może być to rozterka, czy wypada się śmiać
z Prusa i z niektórych jego pomysłów6. Po wielogodzinnych seansach z notatkami przychodzi nieuniknione znużenie, zniecierpliwienie, gdy pisarz po raz
n-ty opracowuje ten sam problem, irytacja oraz najgroźniejszy wróg edytora
– automatyzm, który w wypadku notatek jest nieuchronnym, choć niechcianym towarzyszem. Wszelako pojawiają się również odczucia, które wynagradzają edytorowi te wcześniejsze: satysfakcja, zazdrość wobec umysłowości pisarza i czasu, jaki miał jakby w nadmiarze na swą intelektualną szermierkę,
a potem także sympatia, podziw dla uczciwości i skromności, współczucie
i zawstydzenie, zwłaszcza gdy ma się świadomość dotykania i publikowania
jego „sekretów” na szeroką skalę7. Wiele razy Prus staje się ukrytym jak za kulisami „nauczycielem” czy „suflerem” życia edytora.
Ma się bowiem podczas pracy świadomość obcowania z niepospolitą osobowością pisarza, a przepisywanie jego niepublikowanego dzieła ma w sobie coś
ze śledztwa, coś z odświeżającego i objawiającego jego dorobek podniesienia
kurtyny, i coś z szansy bliskiego dostępu do „intelektualnej kuchni” autora
Lalki. Pozostając przy tej metaforze można dodać, że niemal dosłownie widzi
się, jak Prus tworzy przepisy, dobiera składniki, próbuje, poprawia, dodaje kolejne ingrediencje, a potem sprawdza swe recepty. Podczas pracy edytor ma
również świadomość spotkania z czymś ważnym, frapującym, pewnym wy6
7
Wypada, śmiech przy tej pracy ma bowiem właściwości oczyszczające i regenerujące.
Gdy śledzimy przebieg jego zmagań z nałogiem palenia, gdy wymienia swoje wady,
kiedy pisze o seksualności człowieka, o prostytucji i aborcji, kiedy wspomina swoją gosposię, pisze o bólu, gdy wypowiada się na temat cnót i wartości, gdy pisze o sobie i do
siebie, np. „Skromność. Człowiek nie jest doskonałym, pomiatanie innymi lub usuwanie ich na drugi plan jest głupstwem i nikczemnością, zależę bowiem od innych ludzi
i gdyby nie ich praca zbiorowa sam byłbym niczym. Nie miej zatem przekonania bezwzględnego o swojej i innych wartości, ale mierz czynami, nie zapominając, że wiele
może być cnót w innych, których nie znasz, lub które nikną, a wiele błędów i występków w tobie, które nikną przed twoją uwagą” (Notatki „lubelskie”, s. 26).
509
• Magdalena Kreft •
cinkiem XIX wieku z jego intelektualnym fermentem. To także zapis niemal
całego aktywnego życia pisarza hojnie poświęcającego czas i atrament – zapis autentyczny, czysty, szczery, bo niespisany dla cudzych oczu8. Jego wieloletnie zmagania o doprecyzowanie formuł czy mikroanaliza pojęć to prawdziwa „praca u podstaw”: podstaw siebie samego, swego umysłu, filozofii
istnienia rzeczy i idei, walka o język oraz „algebrę” pojęć i zjawisk. I chociaż
wraz z upływem lat notatki stają się coraz bardziej przewidywalne, powtarzalne (by nie powiedzieć: czasem nudne), to wciąż mogą zaskoczyć uwagą biograficzną albo jakimś rysunkiem. Na bieżąco też można śledzić synchronizację
notatek z powstającymi równolegle utworami, i wówczas metafora „intelektualnej kuchni” nabiera nowego znaczenia.
Zastanawianie się jest zaraźliwe, bo z czasem zastanawia się nie tylko edytor, ale również jego rodzina, która pomaga, podsuwa pomysły, pełni rolę cierpliwego słuchacza monotematycznych monologów badacza9.
Ćwiczeniom na zastanawianie się towarzyszą konieczne akcesoria, nie
tylko bowiem książki i słowniki, ale też linijka, lupa i lusterko. To ostatnie
wtedy, gdy podczas badania zdefektowanego rękopisu Notatek „lubelskich”
(powycinane strony) zwykła ciekawość kazała użyć lusterka, by spróbować
odczytać odbite na sąsiedniej stronie atramentowe ślady pisma pochodzące
ze strony usuniętej.
Problemy piętrzące się i narastające niekiedy lawinowo podczas przepisywania tekstu i adaptowania go do dzisiejszych wymagań biorą się z wielu
powodów. Po pierwsze, sam Prus nie przygotowywał wszak swych notatek
do druku ani do odczytania ich przez kogokolwiek innego niż on sam10, nie
sporządzał ich zatem w sposób ułatwiający edycję, linearny czy łatwo zrozumiały. Po drugie, wywód bywa zagmatwany, trudny do domyślenia się czy
przewidzenia i uzupełnienia, jeszcze trudniejszy do „przełożenia” na komputerowy program edytorski. Został zapisany z użyciem licznych skrótów jednoi kilkuliterowych, pisany nie tylko literami łacińskimi, ale też greckimi, nie
tylko poziomo, ale również pionowo, bokiem, ukosem, od początku i od końca
odwróconego zeszytu11, z użyciem tabel, klamr, diagramów, rysunków i szkiców, kolorów, symboli matematycznych i obszernych obliczeń, specjalnej
8
Notatki obejmują wszak – z przerwami – okres od końca lat sześćdziesiątych XIX
wieku po rok 1912, rok śmierci pisarza.
9 Obie wiele zawdzięczamy przy tej pracy naszym politechnicznie wykształconym
bliskim.
10 Projekt wydania „podręcznika do pisania” pozostawał bardziej w sferze jego marzeń
i planów niż realnych przedsięwzięć.
11 Niekiedy na jednej stronie istnieją 3–4 kierunki zapisu.
510
• „Ćwiczenia na zastanawianie się” •
ortografii, rozmaitych znaczków, tak licznych podkreśleń, iż niekiedy podkreślone zostały wyrazy na niemal całej stronie, oraz majuskuły, które w zapiskach Prusa pełniły funkcję semantyczną. Po trzecie, niejednorodny charakter całości, zmieniający się tak w obrębie pojedynczego zeszytu-notatnika,
jak i z upływem lat w obrębie ich zespołu. Silva rerum to termin najtrafniej
oddający gatunkową zmienność, chaotyczność i wyjątkową oryginalność
dzieła12. Po czwarte, notatki nigdy dotąd nie były drukowane w całości, dlatego brakowało nie tylko tradycji ich wydawania, ale przede wszystkim reguł
postępowania z tak nieschematycznym i wciąż zaskakującym tekstem, brakowało wzorów pracy edytorskiej. Okazało się, że instrukcja wydawnicza, przygotowana dla wszystkich zespołów Komitetu do spraw Edycji Krytycznej
Pism Wszystkich Bolesława Prusa, zupełnie nie odpowiadała potrzebom edytorek rękopisów, co więcej – całkiem mijała się z potrzebami i wątpliwościami.
Naszym problemem nie były bowiem odmiany tekstu, emendacje czy problemy tworzenia przypisów, ale dylemat, jak przybliżyć opracowywany tekst do
oryginału, oraz liczne komplikacje edytorskie i trudności techniczne, na przykład: w jaki sposób oddać zapis w dwu kolumnach, a jak marginalia; jak poradzić sobie z nakładającą się na siebie paginacją Prusa, foliowaniem poczynionym obcą ręką oraz stronami nieliczbowanymi; jak sygnalizować koniec
strony13; jak scalić bruliony z arkuszami, zeszyty ze zszywkami i osobnymi
kartami; jak je datować14; jakie reguły wypracować w kwestii rozszerzania
skrótów i zapisu symboli; co oznaczają cudzysłowy w zapisie Prusa i jak skomentować zdania w nie ujęte15; jak odczytać fragmenty skreślone czy zamazane; jak oddać graficznie istny gąszcz niezliczonych klamr: pionowych, poziomych, ukośnych, wielopiętrowych, rozbudowanych w „drzewka” i na dodatek połączonych z diagramami i tabelami; jak owe wielokomórkowe tabele odzwierciedlić16, czy i jak pokazać Prusowskie rysunki17 – trudności jest
12 Gatunkową kwalifikację notatek Prusa przeprowadziła Anna Martuszewska w studium
„Silva rerum” Bolesława Prusa, będącym wstępem do jedynego dotychczas wydania
wyboru notatek (B. Prus, Literackie notatki o kompozycji, wstęp, wyb. i oprac. A. Martuszewska, Gdańsk 2010).
13 Idąc za radą recenzenta Notatek o kompozycji, ks. dr. Jacka Nowaka, wydawnictwo zdecydowało o wprowadzeniu znaku nowego akapitu ¶ na oznaczenie końca strony zapisu ręcznego.
14 Pod względem datowania największe wątpliwości budzą Notatki „lubelskie”.
15 Zdania wzięte w cudzysłowy nie oznaczają, jak by się mogło zdawać, cytatów, ale sygnalizują wnioski uważane przez autora notatek za prawa, sentencje oraz uogólnienia.
16 Niektóre partie wywodów Prusa zostały spisane wyłącznie przy użyciu tabel.
17 Szczególnego uroku dodają notatkom właśnie zamieszczone w nich odręczne rysunki: szkice, rzuty, schematy, jak też „ludziki”, „drzewka”, „gwiazdy”, kule, kre-
511
• Magdalena Kreft •
bez liku. Jedne wynikają z samego rękopisu, inne piętrzą się podczas jego opracowywania i komentowania, a już zawrotna liczba prawdziwie „przeklętych
problemów” powstaje wtedy, gdy efekt pracy chce się zapisać we współczesnym programie komputerowym. Można z mocą stwierdzić, że tego, co i jak
zapisał, narysował, zanotował, naszkicował Prus, nie jest w stanie tak łatwo
przyjąć i przetworzyć nowoczesny program edytorski. Mówiąc słowami samego autora Kronik, utyskującego na swą pracę dziennikarską: wysiłek nad
wydaniem notatek to prawdziwa „robota parobcza”.
Różnej jakości i koloru atrament używany przez autora notatek z biegiem
lat zmienił swój wygląd. Edytor ma do czynienia z pismem zbrązowiałym, niekiedy zszarzałym lub intensywnie czarnym. Różne też były w ciągu lat stalówki. Niektóre „broczyły” atramentem, powodując, że pismo stawało się mniej
czytelne i okraszone kleksami. Zdarzało się, że wpisy dodatkowe zostały dokonane ołówkiem, a podkreślenia przy pomocy czerwonej i niebieskiej kredki.
Pewne partie tekstu są trudno czytelne z powodu intensywnej czerni zlewających się liter, inne zaś, pisane przez młodego Głowackiego pewnie tańszym
inkaustem, są bardzo blade, aż ledwo widoczne18.
Pismo Prusa nie nastręcza większych trudności w odczytaniu. Jest czytelne,
„męskie”, mało ozdobne. Przypomina bardziej pismo nowoczesne niż dziewiętnastowieczny efekt sztuki kaligrafii. Nigdy właściwie nie zdarzyła się sytuacja, by z powodu jego charakteru utrudniona została lektura19. Dość łatwo
można nauczyć się stałych sposobów łączenia przez Prusa pewnych liter, a także ich kształtów, co ułatwia odczytywanie. Stojące często w wygłosie wyrazów e z łatwością można odróżnić od końcowego a (co nie jest przecież wcale
takie proste w przypadku szybkiego pisma ręcznego) – pod tym względem
pisarz był konsekwentny i staranny. Jego pismo ma swoje osobliwości, ale nie
stanowią one przeszkody w lekturze20. Dukt pisma jest spokojny, równy, nieślone nie tylko atramentem, ale – co wzmacnia ich urodę – kolorowymi kredkami,
których barwy, mimo upływu stu kilkudziesięciu lat, nie zblakły. Prus, jako prawdziwy pozytywista, wielbiciel nauk ścisłych i zdolny rysownik, lubił swoje wywody
ilustrować i podkreślać kolorami.
18 Zmianę atramentu z intensywnego na bardzo blady widać dobrze na przykład na s. 110
Notatek „lubelskich”. Wiąże się to z przeprowadzką Głowackiego z powrotem do Targowiska od 5 lutego 1870 roku. Niezamożnego młodego korepetytora stać było chyba
tylko na kiepski inkaust.
19 Na przeszkodzie edytora stoją w wypadku Prusa skreślenia, nadpisania, przebijanie atramentu od spodu lub odbicie atramentu z sąsiedniej strony, kleksy, uszkodzenia rękopisu, ale nigdy charakter pisma.
20 Do indywidualnych osobliwości zaliczyć można np. zapisywanie w pewnych sytuacjach cyfry 1 jako i, a także litery P niekiedy jako ~p.
512
• „Ćwiczenia na zastanawianie się” •
mal automatyczny. Piszący równo wypełnia kolumny strony, pisząc od brzegu
do brzegu. Z wyjątkiem „zaginanego” brzegu kartek Notatek „lubelskich” (przeznaczonego na marginalia), Prus nie stosuje marginesów i przeważnie szczelnie zapełnia strony. Ten spokój wywodu przerywają jedynie tabele, diagramy
czy rysunki, niekiedy własne przypisy.
Z upływem lat pismo bardzo się zmienia. Młodzieńcze, niewyrobione, bardzo gęste i staranne w Notatkach „lubelskich”, dojrzałe, wyrobione, wyraźnie
szybsze i energiczne w Notatkach o kompozycji, a potem z roku na rok coraz
szersze i luźniejsze, bardziej rozwlekłe, bardziej pochylone i mniej staranne,
wręcz byle jakie, w kolejnych Zeszytach o kompozycji i notesach późniejszych21.
Widać, że autor notatek nie miał problemu z odręcznym pociągnięciem linii
prostych lub z wykonaniem bez linijki rysunku sześcianu. Przez pismo często przebija zniecierpliwienie, pośpiech, widać też dbałość o użycie właściwego słowa skutkującą poprawianiem i skreślaniem.
Edytor rękopisów notatek musi nieustannie podejmować decyzje, jak zachować ich oryginalność, ale nie stracić przy tym czytelności, jak dochować wierności zamiarom Prusa, ale zarazem brać pod uwagę wymogi i możliwości wydawniczego składu, musi orzec, czego na pewno nie da się odtworzyć w druku,
ale co da się chociaż „opowiedzieć” w przypisie. Skazane na pionierstwo, na
użytek notatek Prusa obmyślałyśmy zatem własne reguły postępowania edytorskiego. Borykałyśmy się z wyzwaniami, jakie stawiał przed nami sam tekst
w swym werbalnym i pozawerbalnym wymiarze, z trudnościami przełożenia
go na zapis drukowany, z koniecznością podjęcia niełatwych decyzji o rezygnacji z możliwości wiernego oddania wszystkich osobliwości tekstu, z opracowaniem go, z uzupełnianiem, wielokrotnym i nieustającym sprawdzaniem,
wreszcie z uporczywą walką z programem edytorskim, od którego dzieło
Prusa okazywało się ciągle silniejsze.
Wyliczenie zagadnień, które przysporzyły nam najwięcej mozolnych starań, trzeba zacząć od matematyki. Powiedzieć zresztą: matematyka, to sugerować zbyt potoczne rozumienie tego terminu. Jak się okazuje, w Notatkach
„lubelskich” znaleźć można zadania z zakresu wielu jej dziedzin. Są to: teoria
relacji, logika, geometria analityczna i synkretyczna, arytmetyka, algebra, kombinatoryka, rachunek prawdopodobieństwa, analiza matematyczna (rachunek
różniczkowy i całkowy) – wszystko na poziomie ówczesnych studiów poli21 W ciągu czterech lat zapisywania Notatek o kompozycji pismo Prusa stało się luźniejsze
i rzadsze. Widać to, jeśli prześledzimy, jak zmieniała się liczba wersów mieszczących
się w kolumnach. O ile w 1886 roku umieszczał on minimum 30, a maksimum 35 wersów w kolumnie, o tyle w 1888 zapisywał już mniej, bo minimum 23, a maksimum
30 wersów.
513
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Maria Konopnicka
Szpital żydowski w Warszawie
Opracował i artykułem wstępnym opatrzył
Dawid Maria Osiński
poetka patrzy na szpital. o chorowaniu i żydowskości
w warszawskim tekście marii konopnickiej
R
ok 1887 dla literatury w Królestwie Polskim (Priwislinskij Kraj) okazuje się
datą przełomową, a jak dowodzi Andrzej Z. Makowiecki, Warszawa żyje wtedy
różnorodnymi zjawiskami literackimi, które rozpoczną nową i inną erę literatury1.
Kiedy zaczynają się ukazywać drukiem jedne z najważniejszych powieści pisarzy
pokolenia postyczniowego, Lalka, Nad Niemnem czy ostatnia część Trylogii – Pan
Wołodyjowski, Maria Konopnicka, która odmiennie i specyficznie współtworzy
literacką niwę pisarską tamtego okresu, jest już znana środowisku literackiemu
i warszawskiemu jako kierowniczka działu literackiego w „Świcie”, autorka dwóch
serii poezji, nowel, tłumaczka, autorka powstających szkiców i obrazków. Europa
i świat, a tym samym prasa we wszystkich trzech zaborach na ziemiach polskich,
w 1887 roku żyje pięćdziesięcioletnim jubileuszem dynastycznym panowania
królowej Wiktorii.
Zanim Bolesław Prus na łamach „Kuriera Codziennego” w 1887 roku (we wrześniu) rozpocznie druk powieści o chorobach wieku, lęku zbiorowym i indywidulanym,
o trudnym dialogu polsko-niemiecko-żydowskim, zanim Eliza Orzeszkowa w „Tygodniku Ilustrowanym” zacznie się zmagać z „ostatniością” pewnego paradygmatu kultury i życia, zanim rozpocznie się na dobre dyskusja nad kształtem obu tych
powieści, zanim także Maria Konopnicka ogłosi jedne z ostatnich fragmentów Ima1
A.Z. Makowiecki, Czym żyła Warszawa w 1887 roku?, w: Nowe stulecie trójcy powieściopisarzy. Praca zbiorowa pod red. A.Z. Makowieckiego, Warszawa 1992, s. 41–47.
525
• Dawid Maria Osiński •
giny na łamach „Kłosów” w 1887 roku, zanim opublikuje Obrazki więzienne w „Przeglądzie Literackim”, dodatku do petersburskiego „Kraju”: Podług księgi (1887, nr 27),
„Jeszcze jeden numer” (1887, nr 42), Onufer (1888, nry 41–43), poprzedzone drukiem
Za kratą w „Świcie” (1886, nry 113/21 – 118/26), opublikuje, począwszy od 27 marca
(8 kwietnia) na łamach „Izraelity” w trzech kolejnych numerach za rok 1887 (nr 14,
s. 106–108, z dnia 27 III [8 IV]; nr 15, s. 117–118, z dnia 10 [22] IV; nr 16, s. 126–127, z dnia
17 [29] IV) jeden z najbardziej dramatycznych tekstów w jej dorobku – Szpital żydowski w Warszawie.
Dramatyzm tego tekstu, potencja znaczeniowa, różnorodność komponentów
określających jego wartość i miejsce publikacji odkrywają, jak sądzę, przed badaczem spuścizny poetki nowe możliwości. Tekst, o którym mówię, jest przemilczany
w badaniach nad twórczością Konopnickiej. I przemilczenie to nie wynika z przeoczeń
badawczych, jak mniemam, ale z przedziwnego usytuowania kulturowego i dziwnych
splotów naszej kultury, a zwłaszcza dialogu polsko-żydowskiego, w którym sporo
różnych przeoczeń i przemilczeń.
Tekst Konopnickiej nie jest odnotowany w „Nowym Korbucie”2, w pracach o obrazkach, szkicach, reportażach czy w studiach nad twórczością poetki i w monografiach
autorki Imaginy, powstających w zasadzie od ponad stu lat. W podjętych ostatnio studiach nad „Izraelitą” (w monografii Zuzanny Kołodziejskiej o specyfice światopoglądowej pisma3) czy w pracy zbiorowej – antologii tekstów – tekstu Konopnickiej również nie przedrukowano. Nie ma o nim żadnej wzmianki, poza incydentalnie przywołanym tytułem Szpitala żydowskiego w Warszawie w monografii „Izraelity”4 czy
nazwiskiem publicystki sympatyzującej z pismem za czasów redakcji Samuela H. Peltyna i faktem przedrukowywania niektórych jej tekstów na łamach „Izraelity”5. Podobnie Marian Fuks w obu cennych książkach o prasie żydowskiej w Warszawie i Żydach w Warszawie przywołuje jedynie z tytułu tekst Marii Konopnickiej6.
Konopnicka Maria Stanisława (1842–1910), w: Bibliografia Literatury Polskiej „Nowy Korbut”.
Literatura pozytywizmu i Młodej Polski, oprac. zespół pod kier. Z. Szweykowskiego i J. Maciejewskiego, Warszawa 1973, t. 14: Hasła osobowe G–Ł, s. 330–452.
3 Z. Kołodziejska, „Izraelita” (1866–1915) – znaczenie kulturowe i literackie czasopisma, Kraków 2014.
4 Tamże, s. 74.
5 „Izraelita” 1866–1915. Wybór źródeł, oprac. A. Jagodzińska i M. Wodziński, Kraków–Budapeszt
2015. Jedynie trzyzdaniowa wzmianka dotycząca wyimka ze Szpitala żydowskiego w Warszawie pojawia się w książce Aliny Całej, poświęconej problematyce asymilacji Żydów w Królestwie Polskim. Autorka monografii powołuje się na różnorodne teksty literackie, publicystyczne i wyznania epistolograficzne Konopnickiej. Co zadziwiające jednak, stwierdza, że Konopnicka, choć nie splamiła się antyżydowską wypowiedzią i nie podjęła pogłębionych studiów
nad tematem asymilacji oraz problemem żydowskim (rozumianym jedynie, zdaniem badaczki, w sensie moralnym), nie wypowiadała się na temat asymilacji (co akurat wydaje się
zasadne), a „swoją wiarę i program wypowiedziała raz tylko, bardzo lapidarnie, w artykule drukowanym w „Izraelicie” (A. Cała, Asymilacja Żydów w Królestwie Polskim (1864–1897). Postawy.
Konflikty. Stereotypy, Warszawa 1989, s. 244 [rozdz. Pozytywizm i pozytywiści]).
6 W książce o prasie żydowskiej badacz rezerwuje dla Szpitala żydowskiego w Warszawie jedynie
miejsce w przypisie, odnotowując tytuł oraz datę początku druku (M. Fuks, Prasa żydowska
2
526
• Poetka patrzy na szpital •
Nawet skrupulatna w dekodowaniu artystycznych i literackich wydarzeń (znamiennych dla ówczesnej socjety warszawskiej) Karolina Beylin nie odnotowuje żadną
wzmianką powstania tak ważnego tekstu. I choć pod datą 1887 napisze o zmianach
na ulicach Warszawy, o nieudanym karnawale, smutnym przedwiośniu związanym
ze śmiercią Józefa Ignacego Kraszewskiego, a później o drukowaniu Lalki, skazaniu
studentów czy benefisie Alojzego Żółkowskiego, o tekście Konopnickiej nie wspomni7. W tej kwestii milczą także kroniki Prusa z 1887 z roku.
Odkrycie Szpitala żydowskiego w Warszawie było możliwe dzięki dokonanej kwerendzie roczników „Izraelity” od 1866 (od początku wydawania) do 1894 roku8.
Publikację tekstu na łamach „Izraelity” poprzedziło zainteresowanie Konopnickiej formą „reporteryi” (używam określenia z epoki za Jolantą Sztachelską9), obrazka
i szkicu czy formy małej prozy (noweli i opowiadania). Napięcia między wyróżnikami gatunków prozatorskich „małego realizmu” w twórczości Konopnickiej są
w literaturoznawstwie sprawą powszechnie wiadomą i opisaną. Ale z wielu powodów warto powiedzieć o nośności znaczeniowej Szpitala żydowskiego w Warszawie.
Po pierwsze, tekst jest podglebiem genologicznym Obrazków więziennych i wchodzi w dialog z opublikowanym niecały rok wcześniej obrazkiem Za kratą.
Po drugie, prezentuje różnorodne konwencje opisu świata widzianego oczyma
reporterki i ogniskuje w sobie pytanie o możliwości, jakie stają przed językiem takiego opisu. Kwestia reprezentacji literackiej staje się tutaj ważna jeszcze z tego powodu, że forma prozy poetyckiej (której elementy konstytuują reportaż z wizyty w najstarszym szpitalu żydowskim w Warszawie) pozwala pytać o granice przedstawienia i wykładniki reprezentacji poetyki realizmu.
Po trzecie, umożliwia w najbardziej drobiazgowy i chyba najbardziej wnikliwy
w dorobku Konopnickiej sposób oddanie specyfiki dialogu polsko-żydowskiego. Kwestię religijności i powrotu do lektury Biblii Konopnicka podejmuje już parę lat wcze-
7
8
9
w Warszawie 1823–1939, Warszawa 1979, s. 92). W innej pracy – Żydzi w Warszawie – we fragmencie poświęconym „Izraelicie” Fuks wymienia jedynie tytuł Szpitala żydowskiego w Warszawie Konopnickiej, podając przy tym w nawiasie mylną datę publikacji. Wynika to zapewne
z przeoczenia, ale być może także – jak sądzę – z nieumiejętnego zakwalifikowania tekstu,
badacz nazywa Szpital żydowski w Warszawie „artykułem” (M. Fuks, Żydzi w Warszawie. Życie
codzienne, wydarzenia, ludzie, Poznań 2010, s. 178). Za wskazanie mi książek Fuksa dziękuję
dr Magdalenie Rudkowskiej.
K. Beylin, Dni powszednie Warszawy w latach 1880–1900, Warszawa 1967, s. 196–217 (rozdz.
Rok 1887).
Kwerenda dokonana została w ramach grantu „Poezja na marginesie cywilizacji. Degradacja
i odrodzenie twórczości poetyckiej w latach 1864–1894 (podstawa bibliograficzno-materiałowa)”
pod auspicjami Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza w ramach Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki (nr projektu: 11 h 11 013880; grant realizowany w latach 2011–2016.
Prezentacja materiału odbyła się w Poznaniu 30 stycznia 2015 roku podczas VII seminarium
naukowego realizowanego w ramach projektu (wystąpienie: Konopnicka od Żydów i szpitali.
O zapomnianym tekście (warszawskim) Marii Konopnickiej).
J. Sztachelska, „Reporteryje” i reportaże. Dokumentarne tradycje polskiej prozy w 2. poł. XIX i na
początku XX wieku (Prus – Konopnicka – Dygasiński – Reymont), Białystok 1997.
527
• Dawid Maria Osiński •
śniej, choćby w 1880 roku w wierszu-poemacie Mojżesz (opublikowanym w „Kłosach”10) w poetyckim pytaniu o głos i działanie Jehowy. Ten starotestamentowy kod
odwołania, obrazujący zjawienie się Jehowy, nie jest oczywiście jedyny.
Nie chcę powiedzieć, że Szpital żydowski w Warszawie antycypuje Mendla Gdańskiego (1890)11, później opublikowanego w tomie Na drodze, szkic Paralityczna Żydówka12 czy Żydóweczkę (1905), ale że okazuje się wyjściowym wobec późniejszego
różnogatunkowego dyskursu na temat relacji polsko-żydowskiej w twórczości Konopnickiej. Niewątpliwie tekst z 1887 roku wchodzi również, zgodnie z „bluszczowatą” naturą artystyczną Konopnickiej, w wewnątrztekstowy i międzygatunkowy
dialog z wcześniejszą jej twórczością, pokazującą swoistość diagnoz kulturowo-mentalnościowych. Tak się dzieje z ukrytymi odwołaniami i aluzjami do poematu
Z przeszłości. Fragmenty dramatyczne (1881), z którego wydobywa się niektóre frazy
(wypowiedzi Głosów) do narracji prozatorskiej o charakterze komentarza i przywraca im nową jakość. Osobnym głosem w sprawie żydowskiej okazuje się sylwetka
Berka Joselewicza we fragmencie Śpiewnika historycznego 1767–1863 (1905) wydanego w kontekście doświadczeń rewolucji pod pseudonimem Jana Sawy, kiedy to bohatersko woła:
I Żydom nie braknie
Odważnego serca!
Kto nie walczy za kraj
Ten jest przeniewierca!13
Konopnicka tym szkicem-reportażem poetyckim (bo chyba tak można byłoby
gatunkowo określić ów tekst) czy nawet, posługując się trafnym określeniem Włodzimierza Zagórskiego, zastosowanym do opisu małych form reporterskich Prusa
i Konopnickiej – „reporteryją transcendentalną”14 – zadaje pytanie o choroby trapiące ówczesne środowiska żydowskie. Pyta też, posługując się metaforą, o choroby
XIX wieku, o istotę nacjonalizmu, o to, dlaczego „żydostwo” w naszej kulturze
– podobnie jak dla Heinricha Heinego kilkadziesiąt lat wcześniej – okazuje się najcięższą z chorób, graniczącą z przekleństwem i stygmatem.
10 M. Konopnicka, Mojżesz, „Kłosy” 1880, nr 800, s. 284.
11 M. Konopnicka, Mendel Gdański. Obrazek, „Przegląd Literacki” 1890, dodatek do „Kraju” 1890,
nr 16–19.
12 Zob. A. Brodzka, O nowelach Marii Konopnickiej, Warszawa 1958, s. 347. Autorka w rozdziale
Inedita nowelistyczne (część Z rewolucyjnej Warszawy), poświęconym przemianom form i światopoglądu w nowelach, szkicach, notatkach rękopiśmiennych i małych formach prozą Konopnickiej zwraca uwagę na swoistość zachowań, gestów i znaków, wykonywanych przez żydowskich bohaterów Konopnickiej w kontekście politycznego doświadczenia rewolucji 1905 roku.
13 J. Sawa [Maria Konopnicka], O Berku Pułkowniku, w: tejże, Śpiewnik historyczny 1767–1863, Lwów
1905, s. 85.
14 W. Zagórski, Pogadanki sobotnie VIII, „Słowo” 1887, nr 195. O „reporteryi transcendentalnej”
pisała niegdyś Barbara Bobrowska, analizując Wilno i Werki Konopnickiej (zob. B. Bobrowska,
„Wilno i Werki” – czyli Konopnickiej wędrówka po ziemi i niebie, w: Miejsca Konopnickiej. Przeżycia – pejzaż – pamięć, pod red. T. Budrewicza i M. Zięby, Kraków 2002, s. 101).
528
• Poetka patrzy na szpital •
Niemiecka orbita ojców: poezja Heinego i filozofia Arthura Schopenhauera. Tekst
potwierdza autorytet Heinego, tłumaczonego przez Konopnicką bardzo chętnie
i sprawnie. Heine, obok Jaroslava Vrchlickýego, jest jednym z ulubionych poetów,
których tłumaczy Konopnicka. W wydaniu poezji Heinego z 1889 roku znajdują się
tłumaczenia Z melodyj hebrajskich, dokonane przez autorkę Imaginy 15. W liście do
Teofila Lenartowicza z 1887 roku poetka pisze między innymi o tłumaczeniu poematu
Atta Troll i publikacji tegoż w dodatku do „Życia”16. Heine, mistrz ironii, poza tym
Żyd pochodzenia niemieckiego, okazuje się również figurą pożądaną dla konstrukcji myślowej Szpitala żydowskiego w Warszawie. Wykorzystany tu zostanie na samym
początku reportażu jako autor okolicznościowego wiersza, który napisał w związku
z otwarciem w Hamburgu szpitala żydowskiego przez jego wuja – Salomona Heinego.
Wiersz, jak udowadniają badania, powstaje na początku lat czterdziestych XIX
wieku.
Mistrz ironii i „poeta zwątpienia”, jak nazywa go autorka Na drodze w warszawskim reportażu, ponad czterdzieści lat przed powstaniem Szpitala żydowskiego w Warszawie nie miał jeszcze takiej wiedzy z dziedziny rozwijającej się medycyny i instrumentarium naukowego (technicznego), jakimi dysponuje Konopnicka w późnych
latach osiemdziesiątych XIX wieku. Dlatego, dyskutując z poetyckim rozpoznaniem
i diagnozami Heinego, autorka Szpitala żydowskiego w Warszawie wchodzi z nim
w intrygującą polemikę dotyczącą możliwości rozwojowych medycyny. Ale poeta
ironii jest dla Konopnickiej autorytetem w stosowaniu tej kategorii estetycznej. Konopnicka nieustannie będzie stosować wykładniki ironii z różnych poziomów znaczeń – interpunkcyjnego, stylistycznego, poznawczego, żeby wydobywać ukryte
sensy tekstowe, pokazujące przerażający obraz przestrzeni szpitalnej. Użyje ironii
jako materii retorycznych pytań, kiedy będzie budować napięcia między oglądającą
szpital reporterką (narratorką) i pacjentami (cierpiącymi na różnorodne schorzenia).
Zainteresowanie poezją Heinego i tłumaczeniem poematu Atta Troll oraz fragmentu wiersza Nowy szpital żydowski w Hamburgu mogło również wynikać z impulsów lekturowych poprzedzających napisanie Szpitala żydowskiego w Warszawie
lub przypominających chociażby figurę niemieckiego poety, który poruszał trudne
doświadczenie żydowskości. Na łamach „Izraelity” na przełomie 1886 i 1887 roku
pojawiło się obszerne studium Z judaiki Henryka Heinego, które naświetlało i przybliżało wątki religijno-filozoficzno-tożsamościowe obecne w poezji autora Kąpieli
15 Henryk Heine, I. Poezje, Warszawa 1889 (z obszernym wstępem Aleksandra Kraushara, s. 1–32).
Przekład Z melodyj hebrajskich zawiera: Księgę Sabath (s. 265–270), Jehudę ben Haleviego
(Fragment) (s. 270–298). Wcześniej w 1882 roku w Wydawnictwie Dzieł Tanich A. Wiślickiego wyszedł przekład Melodii hebrajskich autorstwa Adama Mieleszki-Maliszkiewicza. Zob. H. Heine,
Melodie hebrajskie, przekł. A. Mieleszko-Maliszkiewicz, Warszawa 1882. Ponadto już w 1873
roku wyszły tłumaczenia pieśni w przekładzie Kraushara. Zob. [H. Heine], Intermezzo. Przekłady z „Księgi pieśni”i Heinego, [przeł. A. Kraushar], Warszawa 1873, s. XIX, 159.
16 M. Konopnicka, Korespondencja, kom. red.: K. Górski, S. Burkot, E. Jankowski, J. Nowakowski,
J. Leo, t. 1: Do pisarzy: J.I. Kraszewskiego, S. Krzemińskiego, T. Lenartowicza, E. Schwaba-Polabskiego, J. Vrchlickiego, E. Krásnohorskiej, F. Kvapila, Wrocław 1971, s. 155.
529
• Dawid Maria Osiński •
w Lucca17. Konopnicka, kiedy pisała Szpital żydowski w Warszawie, raczej nie mogła
znać jeszcze pierwszych z siedmiotomowego wydania dzieł Heinego, które zaczęło
wychodzić w 1887 roku w Lipsku pod redakcją Ernsta Elstera18.
Przed tłumaczeniami Heinego, dokonywanymi przez Konopnicką, warto zwrócić
uwagę, żaden z polskich tłumaczy nie przełożył wiersza Das neue Israelitische Hospital
zu Hamburg. W króciutkim wstępie od tłumacza do Intermezza Heinego (przekładów z Księgi Pieśni, dedykowanych „Pani Marii Bersohn w serdecznym upominku”)
Aleksander Kraushar, pisząc na początku o warunkach wiernego tłumaczenia, wylicza zagranicznych i polskich autorów przekładów i podkreśla, że:
U nas zastęp tłumaczy Heinowskich fragmentów dosyć jest znaczny. Wymienić tu można: Brunona Bielawskiego, Adama Pajgerta, K[arola] Brzozowskiego, Kajetana Małeckiego, Jana Zachariasiewicza, J. Stebnickiego, K[sawerego] Godebskiego, S[eweryna] Ka[p]lińskiego, Mieczysława Romanowskiego, S. Dunina, Alfreda Szczepańskiego, Marię Ilnicką, Henryka Merzbacha, Jana Prusinowskiego, Mirona [Aleksandra Michaux], Karola Pieńkowskiego, Wiktora Gomulickiego19.
W roku 1879 wyszły przekłady Ludwiki Kaczyńskiej i Adama Mieleszki-Maliszkiewicza (w czterech tomach) Obrazów z podróży Heinego20. W 1880 roku Mieleszko-Maliszkiewicz tłumaczy Księgę Pieśni21, a w 1882 wychodzą w jego przekładzie Melodie hebrajskie22 . W 1885 roku Ignacy Matuszewski przekłada Pamiętniki 23.
17 Z judaiki Henryka Heinego, „Izraelita” 1886, nr 47, s. 380; nr 48, s. 391–392; nr 49, s. 396–397; nr 50,
s. 404–405; nr 51, s. 414–415, z podtytułem Wyznania (Geständnisse); 1887, nr 1, s. 5–6; nr 2, s. 13–
–14. W obszernym studium Z judaiki Henryka Heinego przywołane zostały wypowiedzi i myśli Heinego, dotyczące społecznych, kulturowych i obyczajowych funkcji religii. Autor szkicu
dementuje (za wypowiedzią poety) rzekomą konwersję z protestantyzmu na katolicyzm Heinego (przywołuje biograficzny kontekst ślubu Heinego, wypowiedzi Heinego w sprawie religii,
kwestii liberalizmu, wolnomyślicielstwa, obficie cytowane są Wyznania Heinego). Autor na początku studium nazywa Heinego „geniuszem skrzydlatym” i „dziecięciem cudownym Izraela”,
które mogło zawołać: „Judaizm nie jest religią, ale jest przyrodzonym nieszczęściem” (1886,
nr 47, s. 380). Autor pokazuje zależność topiki poetyckiej Heinego od Księgi Hioba. Przywołuje
ocenę Kupca weneckiego Williama Shakespeare’a (w kontekście oceny judaizmu) oraz analizę
postaci Shylocka (1886, nr 48, s. 391–392). Te elementy mogły być dla Konopnickiej, współpracującej z Peltynem i „Izraelitą”, w jakiejś mierze wartościowe i znaczące.
18 H. Heine, Sämtliche Werke, hrsg v. E. Elster, 1–7 Bde., Leipzig 1877–1890. Konopnicka nie mogła
wykorzystać wiersza Heinego z tego wydania z 1887 roku, ponieważ nie przeczytała jeszcze różnych notek informacyjnych (zarówno w języku niemieckim, jak i polskim) o planowanej publikacji, między innymi notki w rubryce „Bibliografia” na łamach „Izraelity” z 30 X (11 XI) 1887
roku, informującej, że: „Wszystkie dzieła Heinego, prozą i wierszem, zamierza wydać w przekładzie polskim, firma księgarska p. Maurycego Orgelbranda w Warszawie. Wydanie ma się
składać z trzech grubych tomów” (1887, nr 43, s. 351).
19 [H. Heine], Intermezzo, s. X–XI.
20 H. Heine, Obrazy z podróży, przeł. L. Kaczyńska, t. 1–2, Warszawa 1879, tenże, Obrazy z podróży,
przeł. A. Mieleszko-Maliszkiewicz, t. 3–4, Warszawa 1879 (tom czwarty zawiera trzy listy z Berlina datowane na 1822 rok).
21Tenże, Księga Pieśni, przeł. A. Mieleszko-Maliszkiewicz, Warszawa 1880.
22Tenże, Melodie hebrajskie, przeł. A. Mieleszko-Maliszkiewicz, Warszawa 1882.
23Tenże, Pamiętniki, przeł. I. Matuszewski, Warszawa 1885 (na s. 121–165 znajdują się dodatki, fragmenty, kartki z dziennika, wydanie przedrukowuje przedmowę Przyczynek do historii pamiętni-
530
• Poetka patrzy na szpital •
Jan Prusinowski na łamach „Tygodnika Mód i Powieści”24 w 1865 roku w artykule Henryk Hejne (ur. 1800 †1856) badał szczegóły życia i twórczości w kontekście
zamieszczonych fragmentów tekstów Heinego. Prusinowski zwracał tu uwagę na
prostotę formy wierszy, maestrię i pełen zalet styl Heinego, który – zdaniem autora
artykułu – łączy ironię z cudem i rzeczywistym uczuciem, które z kolei tworzą całość i określają istotę jego poezji.
W 1880 roku na łamach „Izraelity” Jakub Goldszmit w studium Henryk Heine
i stosunek jego do judaizmu25 omawiał twórczość i biografię niemieckiego poety
romantycznego (wiele pojawia się tu ściśle krytycznych, oceniających, a nie naukowych, sądów). Zacytowane i skomentowane są również fragmenty z dzieł Heinego. Goldszmit poddawał namysłowi i wspominał następujące utwory: Donna Klara,
Rabin z Bacharach, Melodie hebrajskie, Romancero, Jehuda ben Halevy, Wyznania
(Konfesje).
Na łamach „Izraelity” autor piszący pod pseudonimem H. opublikował w 1882
roku artykuł Heine, Börne, Auerbach i judaizm26, który rozpoczynał się od słów:
„Pod tym tytułem wyszła świeżo w Berlinie broszura dra Ludwika Steina, stanowi
ciekawy przyczynek do charakterystyki trójcy znakomitych poetów żydowsko-niemieckich, ich stanowiska literackiego i stosunku do judaizmu”27. Artykuł
stanowi wnikliwą analizę stosunku trzech poetów do judaizmu (charakter poezji;
status literatury; określenie przynależności; wybory artystyczne i etyczne; specyfika
światopoglądu; filozoficzny komponent poezji – zróżnicowanie u każdego z poetów; myślicielstwo, spokój poezji; ironia; sceptycyzm poznawczy). Autor artykułu
uwzględnia również warunki biograficzne (wpływ dzieciństwa na twórczość i wybory estetyczne; wpływ otoczenia – na przykład liberalnej Wirtembergii i wolnomyślicielskiego Baden). Artykuł kończy się metaforycznie: dla Heinego – judaizm był
lalką; dla Börnego – kochanką młodości; dla Auerbacha – matką i wychowawczynią.
Na łamach „Kuriera Warszawskiego” w 1885 roku pojawia się notka dotycząca
praw autorskich do wydawania spuścizny Heinego o następującej treści: „Przywilej
własności dzieł Heinego kończy się w roku przyszłym. Przewidując, że wskutek tego
ukazywać się zaczną tanie wydania, których dotąd nie było, księgarnia Hofmanna
ków Heinego, opublikowaną przez Edwarda Engla w 1884 roku). W pamiętnikach Heine wspomina, jak w sypialnym pokoju stryja, Salomona Heinego z Hamburga, oglądał raz portret
babki: „W rysach dostrzec można było ślady dawnej, wielkiej piękności; twarz miała wyraz łagodny, a zarazem poważny, a pewna chorobliwa bladość cery nadawała całemu obliczu charakter jakiejś osobliwszego rodzaju dystynkcji” (H. Heine, Pamiętniki, s. 77). Kreśli również obraz rodzinnego drzewa genealogicznego i koligacji rodzinnych oraz pisze o odziedziczonej po
babce przez ojca i stryja urodzie oraz o dzieciach Salomona i ich przedwczesnej śmierci (s. 78).
24 J. Prusinowski, Henryk Hejne (ur. 1800 † 1856), „Tygodnik Mód i Powieści” 1865, nr 45, s. 4–7;
1865, nr 46, s. 5–8.
25 J. Goldszmit, Henryk Heine i stosunek jego do judaizmu, „Izraelita” 1880, nr 22, s. 178; nr 23,
s. 185–186,
26H. Heine, Börne, Auerbach i judaizm, „Izraelita” 1882, nr 13, s. 100–101.
27 Tamże, s. 100.
531
• Dawid Maria Osiński •
i Campego w Hamburgu, posiadająca własność przywileju, pierwsza rozpoczęła
tanie wydawnictwo pism poety, ażeby ubiec konkurencję”28.
W numerze poprzedzającym druk Szpitala żydowskiego w Warszawie na łamach „Izraelity”29 pojawia się artykuł Cezarego Jellenty Poezja w obronie Żydów,
w którym publicysta, odwołując się do – skądinąd aprobatywnie ocenionego kilka
miesięcy wcześniej30 – poematu Wiktora Gomulickiego Żydzi, pisze:
Zapał bezprzykładny i wdzięczność wielka ogarnęły umysły interesowanych – bo w rzeczy samej nigdy może jeszcze dusza chrześcijańska, dusza poety, nie ujmowała się tak żarliwie za pokrzywdzonymi. […] Dzieci Apollina, prawe i nieprawe, uważały sobie zawsze za święty obowiązek urągać Żydom. Nie trudno to wytłumaczyć:
„Próżno w formę piękną, grecką,
Chciałbym zamknąć Żyda,
Zawsze, zawsze go zdradziecko
Typ semicki wyda!…”
– powiada klasyk w poemacie Żydzi, nie inaczej więc pewnie rozumuje kapłan i pachołek sztuki,
jak tego niedawne jaskrawe dowody złożył p. Witkiewicz, a przed nim p. „socjal-fortepianista”
p. Sg. Począwszy od najwyższych, a kończąc na najniższych adeptach sztuki – wszyscy z małymi
wyjątkami dosypywali garstkę brudnej ziemi do kopca antysemityzmu, ale, nomina sunt odiosa.
Okazuje się jednak, że muza poezji, chociaż mniej hałaśliwa i pretensjonalna – szersze obejmuje
widnokręgi, nie „draźni jej twarz schorzała, odzież obszarpana”, gdy czego nie rozumie, nie „warczy gniewnie” – jak się pospolicie zdarza na nowożytnym Olimpie. Poezja widocznie nie zostaje kamienną na rozkazy wewnętrzne sumienia, liczy się z ogólnoludzkimi aspiracjami, gdy
kogo potępia, bierze w rachubę okoliczności łagodzące, poza teraźniejszością wyznawców
Mojżesza, widzi ich przeszłość średniowieczną, której tamta jest spuścizną fatalną – słowem,
wierna swojemu posłannictwu wyobraźnię artysty uzupełnia sercem apostoła i mózgiem myśliciela. W Wiktorze Gomulickim pewnik ten świetne znajduje potwierdzenie. […] Zakradł się
on potężną intuicją w tajniki ich myśli, wydobył na wierzch to, co w nich jest szczerozłotego, odmalował ogrom boleści. Pojął on, że pod cuchnącym chałatem drzemią częstokroć skarby
uczucia, które dosyć, by były tknięte modlitwą żałobną, a nawet wyrzucają się na zewnątrz wartkim potokiem skarg i łez. Czegoż więcej żądać można od poety? Jego nie obchodzą osobistości
– patrzy na tłumy ze zgiętymi od pognębienia barkami, z czołami pobrużdżonymi posępną zadumą, i w imieniu tych mas śle protest nieprzyjaciołom. W czasach dzisiejszych myśl to szeroka
i wspaniała; nie powstydziłby się jej i wielki obrońca uciskanych – Wiktor Hugo. W istocie, Gomulicki przedziwnie odgadł Żydów. […] Ów to moment zbiorowego łkania pochwycił Gomulicki
w opowiadaniu El mole rachmim. Potrzebaż je tutaj cytować? Sądzę, że nie ma Żyda, który by
go po dziesięćkroć nie czytał; nie znam kobiety, której by oczy łzą nie zachodziły pod wpływem
tych kilku wierszy:
„A kiedy chazen wspomniał święte Jeruzalem,
Matkę, która choć z dala białą twarzą świeci,
Od wieków już umarłą dla swych pierwszych dzieci,
Gdy wspomniał bezlitosne losów okrucieństwo,
Nędzę, prześladowanie, tułactwo, męczeństwo,
I szczęście, utracone na zawsze, na zawsze –
28 „Kurier Warszawski” 1885, nr 261, s. 3.
29 C. Jellenta, Poezja w obronie Żydów, „Izraelita” 1887, nr 13, s. 101.
30 Zob. „Izraelita” 1886, nr 14, s. 108–109 (rubryka „Z prasy”).
532
• Poetka patrzy na szpital •
Boleść stała się żywszą, rany serca krwawsze,
Po izbie szał rozpaczy powiał tchnieniem dzikim,
I zawrzała ogromnym, beznadziejnym krzykiem”.31
Oczywiście, celem artykułu wstępnego poprzedzającego edycję Szpitala żydowskiego w Warszawie nie jest próba deskrypcji tłumaczeń czy wątków heinowskich na
gruncie polskiej literatury drugiej połowy XIX wieku, tym bardziej że ważne literackie tropy i świadectwa obecności Heinego, chociażby w prozie Stefana Żeromskiego czy Bolesława Prusa, ostatnio wydobył kontekstowo w swoim studium o tematach
żydowskich w literaturze polskiej XIX wieku Bogdan Burdziej32.
Kwestia pesymizmu w reportażu Konopnickiej, mimo że konfrontowana nieustannie z wiarą w możliwości poznawcze człowieka, ludzkości i siłą rodzącej się
medycyny, która ma pomagać i leczyć, ulepszać – wiąże się nie tylko z dziedzictwem
Heinego, lecz także Schopenhauera. Nazwisko urodzonego w Gdańsku filozofa pojawia się tu bezpośrednio, kiedy mowa o woli i cierpieniu jako dominantach możliwości poznawczych człowieka. Konopnicka posługuje się nazwiskiem autora Das
Welt als Wille und Vorstellung po to, by przedstawić możliwości, które otwiera wola,
by pokazać, czym jest zaprzeczenie woli życia. W końcu zaś pyta o definicję istnienia,
które – jak mówi Schopenhauer w swoim opus magnum – nie jest zdolne do prawdziwego szczęścia, ponieważ w istocie jest cierpieniem, a dzieje życia są dziejami
cierpienia33. Poetka posługuje się tu ogólnym założeniem myślowym mającym źródło w filozofii Schopenhauera. Jeśli go czytała, to na pewno w oryginale (zarówno Die
Welt als Wille und Vorstellung, jak i Über die Freiheit des menschlichen Willens czy
Über die Grundlage der Moral). Ale mogła mieć ogólne rozeznanie w myśli filozoficznej dzięki tekstowi Juliana Ochorowicza, ogłoszonemu na łamach „Niwy” w 1874
roku – Listach z Lipska o współczesnej filozofii niemieckiej czy innym studiom i przyczynkom. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XIX wieku przyrost artykułów na ten temat jest bardzo duży.
Co więcej – połączenie myśli Heinego i Schopenhauera mogło zetknąć ze sobą
dwie podstawowe i prymarne dla myślenia Konopnickiej cechy ludzkiego doświadczenia: kwestie woli oraz ogólną (i w dużej mierze krytyczną) refleksję nad panteizmem, która łączy poetę i filozofa, a przede wszystkim koncepcje estetyczne
związane z rozumieniem sztuki jako plastra na doznawanie cierpienia34.
31 C. Jellenta, dz. cyt., s. 101.
32 B. Burdziej, Izrael i krzyż. Tematy żydowskie w literaturze polskiej XIX wieku, Toruń 2014, s. 232–
–234 (rozdz. „Więcej Żyda niż jakiegoś tam Hamleta”. „Temat […] ohydnie trudny” w opowiadaniu „Oko za oko” (1892) Stefana Żeromskiego).
33 A. Schopenhauer, Świat jako wola i przedstawienie, przeł., wstęp i koment. J. Garewicz, Warszawa
2012, t. 1, s. 415, 491–492.
34 W. Ebel, Heines und Schopenhauers ästhetische Anschauungen. Eine Parallele, w: Zweites
Jahrbuch der Schopenhauer-Gesellschaft, Kiel 1913, s. 28–50. Wolfgang Kuttenkeuler wskazuje
ponadto, że w refleksji krytycznoliterackiej i antropologicznej Heinego do głosu dochodzi integracja sensualizmu i spirytualizmu, które mają podobnie polityczno-społeczny cel (W. Kuttenkeuler, Heinrich Heine. Theorie und Kritik der Literatur, Stuttgart–Berlin–Köln–Mainz 1972, s. 101).
533
Pierwodruk Szpitala żydowskiego w Warszawie, „Izraelita” 1887, nr 15 z 10 (22) kwietnia
548
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Maria Konopnicka
Szpital żydowski w Warszawie
„… Szpital dla biednych, dla schorzałych Żydów,
Dla trzykroć nędznych pasierbów ludzkości,
Zgnębionych plagą potrójnej niedoli:
Biedą, chorobą ciała i – żydostwem.
Z tych trzech najcięższą nędzą jest ostatnia
Ten trąd dziedziczny a tysiącoletni…
……………………………………………………
Choroba straszna, której nie pomogą
Żadne kąpiele, żadne aparaty.
……………………………………………………
Czy zniszczy kiedyś czas, to dobre bóstwo
Ten bój tajemny, które odziedzicza
Syn po swym ojcu? Czy chociaż pra-prawnuk
Uzdrowion z niego będzie?…”1
Tak mówi Heine, patrząc na nowo wzniesiony szpital żydowski w Hamburgu.
Temu, kto staje na progu starego żydowskiego szpitala w Warszawie2, słowa
te przychodzą na myśl z ogromną siłą prawdy i wyrazu. Do naturalnego współczucia, jakie ma każdy człowiek dla chorych i biednych istot, łączy się tu jeszcze jakieś mimowolne politowanie dla dotkniętych ową „najcięższą z nędz”,
o której mówi poeta. Tak, jak szpitale dla ślepych, paralityków, zadżumionych,
549
• Maria Konopnicka •
dotkniętych zaraźliwymi chorobami – mają miasta swoje szpitale „żydowskie”,
uważając jakby żydostwo za jakieś specjalne cierpienie, które komplikuje
wszelką inną chorobę.
Czujesz to od chwili, kiedyś tu stąpił nogą. Jakaś atmosfera ciężka, duszna,
nieznośna, otacza cię zewsząd. Wszystkie „trzy nędze” składają się na nią.
Na zewnątrz ciebie tworzą ją wyziewy biedy i choroby; na wewnątrz – własne
myśli twoje, które tu ani na jedną chwilę pogodnymi być nie mogą. Przechodzisz przez te sale, patrzysz na te łóżka, na te głowy bolesne, i nie jesteś w stanie
opędzić się myśli, że to jakaś kwarantanna olbrzymia, jakieś wielkie pole odosobnienia, na które wyrzucani są ci wszyscy, którzy noszą na czole siny znak
„tysiącoletniego trądu”. Tylko, że gdy czterdzieści dni minie, ci, co stąd wyjdą,
jednej jedynej nędzy się pozbędą – choroby. Co do ostatniej i najcięższej z nędz,
czterdzieści razy po czterdzieści lat przeszło i więcej, a żaden z tych, którzy
nią byli dotknięci, nie został z niej uleczonym, nawet przez śmierć samą. Tu nie
pomogą „żadne kąpiele, żadne aparaty”3…
Nie. Nie tak jest! Mylisz się, poeto zwątpienia! Ludzkość zdobędzie się kiedyś na olbrzymi aparat elektryczny, w którym z połączenia różnoimiennych
prądów wybuchnie światło, zalewające cały ten glob ziemski, iskra wstrząsająca wszystko, co zakrzepłe i zaskorupiałe, co drobne i bezduszne, co fanatyczne i wyłączne – siła, która stopi i zleje wszystkie wrogie pierwiastki życia
w jeden wielki arcytwór piękna, w olbrzymi posąg ludzkości.
Są już duchy, które nad tym aparatem pracują. Są umysły, które nań dobywają najszlachetniejsze kruszce uczuć i myśli. Chodzi tylko o to, aby dwie wrogie sobie elektryczności: ujemną i dodatnią – nienawiść i miłość – odwrócić
od ludzi do idei, od przechodnich zjawisk życiowych do praw, jakie nimi rządzą; aby nienawiść skierować ku ciemnocie, ku wyłączności, ku fanatyzmowi,
a miłość rozciągnąć tak, iżby objąć mogła wszystkie żywioły narodowego
życia. Wtedy czas, „to dobre bóstwo”4 sprawi, że prawnuk tych ojców, co dziś
jeszcze chorobę przekazują synom – „uzdrowion będzie i szczęśliwy”5. Dalej, mechaniko społecznego życia! Buduj twój cudowny aparat! Niech wielkie
serca biją weń, jak potężne uderzenia młotów, niech w rozdzieleniu czasów
powstające części zleją się w doskonałą, harmonijną całość, niech pracują
przy twym warsztacie wszystkie ręce, wszystkie ramiona, a słońce płodnych
myśli niech świeci tej pracy! Poleruj to, co jest szorstkim, łącz to, co się zastawia wyłącznością swoją, stosunkuj, co jest niezgodnym i przeciwiającym się
wieczystym prawom harmonii!
Życie klęsk pełne rozpaliło dla ciebie olbrzymie ognisko; korzystaj z niego,
niech służy celom jutra – niech wypali na duchu naszym piętno dojrzałości.
Uczyń jednolitym twój metal, stop go w najczystszym płomieniu braterstwa
550
• Szpital żydowski w warszawie •
i odlej w ogromnej formie, o którą by się przyszłość oprzeć mogła i rzec: „To jest
forma nowego życia. Duch życia mieszkać tu będzie!”.
Ale zstąpmy do prostej powieści. Nie potrzeba zbyt wielkiej przenikliwości
na to, aby poznać, że w warszawskim żydowskim szpitalu są jeszcze inne „plagi”6,
prócz tych, o których mówi Heine, a mianowicie: ciasnota i złe powietrze.
Powietrza, i to dobrego, napływającego z szerokiej przestrzeni powietrza,
jest wprawdzie bardzo wiele dokoła; ale szpital pozatykał wszystkie dziury,
wszystkie szpary, aby się ono przypadkiem wcisnąć do niego nie mogło.
Dom zdrowia w wielkim mieście bez wentylacji, zdaje się być czymś anormalnym, potwornym prawie. A jednak, w Warszawie, przy ulicy Pokornej, dziw
ten oglądać można. Zaledwieś wszedł na korytarz – co mówię? – zaledwieś
stanął na progu, już czujesz brak tu elementu najpotrzebniejszego dla istot
stworzonych – powietrza. Szczerze się przyznać muszę, iż przez chwilę miałam grzeszną chęć wybicia szyby w oknie – tak mi tu zrazu brakło wolnego
oddechu.
Ten brak jest, podług mnie, najposępniejszą stroną żydowskiego szpitala.
Zaraz potem idzie ciasnota i wynikające z niej niedogodności.
Stare części szpitala mocno upośledzone, wybitnie się odróżniają od tych,
które stoją dopiero od lat czterdziestu. Co wszakże nadaje mu pozory jednolitości, to, że tak w nowych jak i w starych jego częściach, widać biedę i niemożność zaradzenia jej w obecnych warunkach, nawet przy najlepszych chęciach.
Osiem, dość stosunkowo wysokich i nieźle oświetlonych sal, mieści w sobie chorych tak zwanych „wewnętrznych”. Cztery z tych sal zajmują mężczyźni,
a cztery kobiety. W każdej sali stoi po dwanaście, w dwa rzędy pod ścianami
ustawionych łóżek. Na nich leżą oddychający gorączką, rozpaleni na twarzy
lub wybladli chorzy, jęcząc, przewracając się z boku na bok, lub w osłupiałej
martwocie patrzący na ciebie suchym, szklistym wzrokiem.
Bardziej idealnej zgody chorób, jak w tym szpitalu, trudno sobie wyobrazić.
Dość powiedzieć, że tyfusy i inne zakaźne – prócz skórnych – nie mają osobnego oddziału, że nikogo nie można tu wyosobnić, wyłączyć, i że kwestia latających w powietrzu zarazków, nie może tu być, z powodu braku miejsca,
traktowaną inaczej, jak kwestia np. latających much. Opędza się sala, jak
może, karbolem, i już. Uda się, to dobrze, a nie uda… no, nie mogę wprawdzie
twierdzić, że to jest drugie dobrze, ale jest konieczne, i trzeba się na to zapatrywać z pewną filozoficzną obojętnością. Zresztą, nie tylko chorzy, ale i lekarze muszą tu być trochę fatalistami i bardzo wiele zdawać… na Jehowę.
W każdej z sal jest przy jednych drzwiach rodzaj lawatorium, przy drugich
niewielki stolik, na którym stoją naczynia służące do jedzenia, utrzymane
wprawdzie czysto i schludnie, których wszakże pomieszczenie w salach za-
551
• Maria Konopnicka •
pchanych chorymi na różne przeróżne choroby, bardzo przejrzyście zakryte
niewinną nazwą „wewnętrznych”, wydaje mi się mało odpowiednie – w interesie, nie naczyń naturalnie, lecz chorych. Jakaś jedna izba w pobliżu kuchni,
przeznaczona na kredens, byłaby daleko właściwszą; tak jak jest – jest może
rytualniej, ale, że niehigieniczniej – to pewna.
Sale męskie od żeńskich przedziela idący w głąb od korytarza wąski pasaż, w którym się mieści podręczna kuchenka do zagrzewania wody itp., tudzież
małe laboratorium, rodzaj apteczki, gdzie się przygotowywują podręczne
środki lekarskie.
Trzech młodych ludzi pracuje tam w odpowiedniej ciasnocie, flaszki się
płuczą, napełniają, wstrząsają, próby, próbki, sole, kwasy, zapełniają niewielką
szafkę i wspólny stolik, przy którym ciasno byłoby nawet z dziadkiem zagrać w preferansa.
W takim samym porządku idą męskie i żeńskie sale chorób nerwowych
oraz chirurgicznych – wszystkie zapchane po brzegi.
Nie wiem, czy w jakim innym warszawskim szpitalu jest taki wielki procent
chorób nerwowych, jak tutaj. Zdaje mi się, że rasa7, sposób życia, niepokój zajęcia, wszystkie te czynniki wyjątkowiej oddziaływające na ubogą klasę Żydów, muszą ich usposabiać szczególnie do cierpień tej kategorii.
Pomiędzy kobietami – najwięcej histeryczek8. Niektóre twarze dziwnie
piękne, w osłupieniu swoim na tle pościeli i bielizny podobne do jakichś masek tragicznych, ale są i okropne. W salach chirurgicznych najbardziej interesującymi pacjentami są dzieci chore na krup lub uleczone, a raczej zmartwychwstałe z krupu. Dr Krauze9, który dzieciom przecina gardziołka jak
wróblom, pokazywał mi w sali operacyjnej nowego pomysłu nóż, po którym
od razu zsuwa się w krtań przyrząd rowkowy, ułatwiający orientowanie się
operatora. Z wielkim poszanowaniem patrzyłam na nóż ten i na rękę, która
go trzymała. Operację taką wprost cudowną nazwać można w skutkach – jeżeli się uda.
Zatrute kwasem węglowym i na pół uduszone dziecko, na kwadrans, na
dziesięć, na pięć minut przed skonaniem, pod nóż ten idzie – jeśli rodzice
się zgodzą – i znaczny procent, bardzo nawet znaczny, uratowanych bywa.
I to w takich mało korzystnych warunkach, jakie szpital w ogóle, a ten w szczególności, przedstawia.
Widziałam tam dziecko, operowane przed trzema dniami. Siedziało ono
w swoim łóżeczku, wołało jeść, chciało wstać, pełne było żądzy życia, chociaż jeszcze gąbka nie była odjętą od jego przeciętej i zaopatrzonej rurką
krtani. Inne, trzechletnie może, operowane przed tygodniem, kręciło się
przy fartuchu matki po sali.
552
• Szpital żydowski w warszawie •
Pod oknem za to dogorywał chłopczyk pięcioletni, z twarzyczką jak opłatek białą, cienką jak patyk rączkę trzymając na stoliku obok łóżka, i oddychając świszcząco, złówróżbnie. Temu nóż nie mógł już pomóc. Młodzi rodzice
patrzyli na to pasowanie się dziecka ze śmiercią; matka tuż przy łóżeczku,
ojciec z dala stojąc, pochłaniał wzrokiem swojego chłopczyka. Zdawało się,
że od tej grupy pada cień na całą salę.
Sala operacyjna jest jasna, niemal wesoła, tą ironiczną wesołością szerokich i wysokich okien, które nam pokazują rzeczy smutne i przerażające. Z okien
tych rozwija się ogromny widok na wolną, szeroką przestrzeń, aż po Cytadelę10; a jednak zdarza się, że na operacyjnym stole, ustawionym wprost tych
okien, zamykają się jakieś oczy na wieki, na wszelkie widoki.
Na lewo, półki ze środkami podręcznymi, jakich operator potrzebować
może, na prawo, wzdłuż całej ściany, oszklone szafy z przeróżnymi narzędziami, krzywymi, prostymi, skośnymi, w kształcie noży, nożyczek, widełków,
łopatek, gilotynek, na które patrząc, czułam, jak mi skóra cierpnie.
Oddział oftalmiczny11, z wielkim moim żalem nie mógł mi być pokazany
przez ordynującego w nim okulistę. Wyręczający go kolega objaśniał mnie
wprawdzie bardzo uprzejmie, ale to zawsze nie to. Niewiele też z tych oględzin
zostało mi w pamięci: przyćmione światło w dwu niewielkich pokojach, stara
kobieta z klapką przyszytą do czepka, a spadającą na chore oko, po wycięciu
z niego części tęczówki, bardzo jasna salka operacyjna, tudzież wiadomość,
że przyjmują się tu przeważnie chorzy do operacji, z wyłączeniem cierpiących
na długotrwałe, chroniczne zapalenia oczu.
Dobroczynna woń karbolu towarzyszyła nam stale u chorych chirurgicznych
i w obu operacyjnych salach; tym duszniejszą wydała mi się potem atmosfera
w oddziale chorób kobiecych, którego poziom niższy jest od poziomu poprzednich oddziałów o jakie dwa łokcie i leży w pobliżu kuchni.
Roznoszono właśnie obiad „nie prawie cudny”, jakby powiedział Górnicki12,
ale witany wielkim ożywieniem w spójrzeniu chorych.
Trojaka porcja wydzielaną tu bywa: słaba druga, słaba średnia i słaba13.
Może się mylę zresztą co do nazw, ale wiem, że pierwszą stanowi kleik, drugą
rosół i kleik, trzecią rosół z kaszą i kawałek mięsa. Ktoś ze zwiedzających
poprzednio ten szpital opowiadał mi, że roznoszono przy nim kotlety i komput14
dla chorych. Ale ja tych godów nie widziałam, co prawda, choć wyznaję, że
kuchnia zdaje się być utrzymana i obsłużona bardzo przyzwoicie. Jest to
wielka izba, w której zbudowano dwie ogromne kotliny z głęboko wpuszczonymi kotłami, nad którymi unoszą się błyszczące miedziane pokrywy; nad
pokrywami tymi idzie cały systemat rur, kranów i haków, z którymi żadna
przeciętna kucharka nie dałaby sobie rady. Robota była już skończoną, ogniska
553
• Maria Konopnicka •
wygasły, pary się rozeszły, a kucharz, mąż okazały, nie pamiętam tylko z brodą,
czy bez brody, a to dla kucharza rzecz ważna, stał, ująwszy się w boki.
W kącie, na zwyczajnej angielskiej kuchence, gotowało się coś jeszcze in partibus infidelium15, nie wiem – może dla posługaczy, a może dla samego kucharza. Nie wyglądał bowiem na to, aby kleik jadał. Zresztą nie zbadawszy tej
kwestii bliżej, musiałam uciekać z kuchni, gdyż urządzono tam jakiś potop,
w celu przemycia i oczyszczenia kamiennej podłogi. Zrobiliśmy więc rejteradę, a kucharz odzierżył plac boju.
Z kuchni przeszliśmy do oddziału, w którym przychodzi się na świat –
w szpitalu. Posępne przyjście.
Ubóstwo szpitala jest tu już bardzo widoczne; a przecież jedyny – jakiego
tu widziałam – „człowiek zrodzony z niewiasty i podległy wielu nędz”16, rozdziawiał usta do niezmiernej szerokości, chcąc pochwycić pierś matki, i kręcił
przy tym głową bardzo energicznie dla ułatwienia sobie tego zadania, choć
nie musiał mieć więcej jak może 15-cie, 20-cia godzin życia… Był już mądry,
już pracował głową. W tym oddziale jest jedno łóżko dobroczynnej fundacji
prywatnej – jedyne w szpitalu całym. Z pierwszego pokoju wchodzi się po
schodkach do dwóch wyżej położonych: w pierwszym ustawione jest „łoże
boleści”, w drugim stół operacyjny, przekonywający, że nie zawsze „człowiek
rodzi się jak trawa”17, choć zawsze „przemija jako cień”18. Trawa! – Byłoby to
zaiste bardzo szczęśliwe urządzenie. Ale tak bynajmniej nie jest. Ach, te
dzieci! Żeby też tak gwałtem chcieć się na świat rodzić! Nie, nie! To, co mówi
Platon o widzeniu Hera Armeńczyka19, musi być wierutną bajką. Cóżby to
za dusze były, które by spośród wszystkich kształtów bytu obierały sobie dobrowolnie życie – dajmy na to – drobnego kramarza, chodzącego z pękiem
zajęczych skórek lub brzemieniem starej odzieży i garścią miedziaków po
podwórzach naszych, lub ubogiej handlarki, której całym majątkiem jest
koszyk nadgniłych jabłek albo śledzi cuchnących i gromada dzieci. Nie, nie!
Musi być w tym chyba jakaś pomyłka, gwałt jakiś, coś, co wypycha te dusze
na świat, po prostu administracyjnym porządkiem…
Schopenhauer miałby tu coś więcej do powiedzenia. Ja – przebywam z powrotem schodki i pierwszą izbę, waham się przez chwilę w korytarzu, przezwyciężając jakieś chodzące mi po plecach ciarki, wreszcie decyduję się i wchodzimy do oddziału chorób skórnych – wszelkiego nazwania.
Wyżej, niżej – idą te sale, jak kręgi Dantejskiego piekła. Ostra woń siarki
już od progu porównanie to na myśl przywodzi. Wyznać wszakże muszę, iż
zwiedziłam tylko oddział kobiecy. Brakło mi odwagi oglądać pokrytego
wrzodami Hioba, którego rany, jak mówi pismo, przychodziły psy lizać. Cóżbym mu bowiem powiedzieć mogła? Jeszcze przed tysiącami lat moralizu-
554
• Szpital żydowski w warszawie •
jący go przyjaciele: Elipchas, Baldat i Sophar odeszli zawstydzeni, a Hiob został usprawiedliwiony przed Panem… Czy i przed ludźmi? Czy i przed własnym potomstwem? – To rzecz inna.
W oddziale tym znaczną część pacjentów stanowią dzieci. Dzieci przy piersi,
dzieci trzymane na kolanach, dzieci biegające po sali, dzieci leżące w łóżkach.
Wszystko to są dzieci Hioba. Jeden z rozdziałów w książce Legouvégo pt. Ojcowie i dzieci20, znajduje tu swoją posępnie wyrazistą ilustrację.
– A teraz – perła na śmietniku… – rzekł dr Krauze i otwarł drzwi od tych
izb, w których mi zaczynało być naprawdę duszno; zaraz też jasne ożywcze
powietrze owiało mnie szeroką strugą.
A przecież miejsce, do któregośmy weszli, jest właśnie siedliskiem i gniazdem nie tylko tych chorób, jakie w szpitalu się znajdują, ale i takich, których
w nim, na szczęście, nie ma. Wszystkie te choroby (nie, chorzy) otoczone tu są
największą pieczołowitością. Ogrzewa się dla nich wodę, powietrze, owija się
je w watę, zamyka, chucha, dmucha, pielęgnuje, a nawet dobiera się dla nich
odpowiednią strawę.
Odgadłeś zapewne, czytelniku, że mówię tu o laboratorium bakteriologicznym, które rada miejska urządziła w szpitalu żydowskim i oddała w zawiadywanie ordynującemu tamże w oddziale chorób skórnych doktorowi Elzenbergowi21. Jeden z najlepszych mikroskopów Zeissa22, jakie są w Warszawie,
znajduje się tutaj, a całe urządzenie tej pracowni usprawiedliwia zupełnie
słowa oprowadzającego mnie lekarza. Istotnie – jest to perła.
Przyznać jednakże muszę, iż otrzymuje się dość dziwne wrażenie, patrząc
na cholerę, suchoty, karbunkuł23 itd. pozamykane we flaszeczkach, które, gdyby
wypróżniono w jakim rojowisku ludzi, całe nasze dobre, a niezbyt schludne
miasteczko, byłoby jak wymiecione ze swojej populacji. I patrz. Ta chmurka
przejrzysta, unosząca się żółtawym, odpowiednio przyrządzonym z surowicy i żelatyny płynie, ta mgiełka biaława, już to skupiona w kształcie obłoczka,
jak np. cholera i suchoty, już też wynikająca gwiazdzisto ze swego krętego trzonu, niby kwiat z łodygi, jak karbunkuł – to armia zwycięzców świata. Wchodzi do grodów – i poddają się, przeciąga po wsiach – i zostawia cmentarze na
swej drodze, wstępuje do pałaców – i nie są obronione przed nią. Tchniesz raz
tylko – i już śmierć jest w tobie…
Wyznaję, że z jakąś obawą schylałam się nad mikroskopem, pod którym
zjawiały się kolejno straszne laseczniki, zabarwione niebiesko, czerwono lub
też białawe.
Patrz! To źdźbło, które potrzeba powiększyć tysiące razy, aby je wzrok
twój mógł pochwycić, zabiło nam Mickiewicza. To cholera. A tam, widzisz te
błękitne trzy jakby koniuszczki niteczek? Tak wyglądają suchoty, choroba,
555
PRZEKŁADY
Friedrich Schiller
Z notatek do Demetriusa
Polonica*
przełożył
i artykułem wstępnym opatrzył
Marek Troszyński
w 210. rocznicę śmierci
friedricha schillera
(1759 – 1805)
574
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Marek Troszyński
(Insty tut Badań Literackich PAN)
Niedokończony dramat Friedricha Schillera
o Dymitrze Samozwańcu
Niemiecka wersja polsko-rosyjskiej historii
wielka smuta w literaturze
ajbardziej znanym dziełem artystycznym, wykorzystującym jeden
z wątków okresu dymitriad, jest opera Modesta Musorgskiego Borys
Godunow (1872), której premiera odbyła się 27 stycznia 1874 roku w Teatrze
Maryjskim w Petersburgu. Stworzone przez kompozytora libretto oparte jest
na mniej już powszechnie znanym dramacie Aleksandra Puszkina pod tym
samym tytułem, napisanym w 1825 roku w czasie zsyłki do wsi Michajłowskoje. Wizja Puszkina czerpała ze świeżo1 opublikowanej, monumentalnej monografii Nikołaja Karamzina Historia państwa rosyjskiego i odnosiła się do końcowego okresu panowania Godunowa jako samodzielnego władcy w latach
1598–1605, a więc do momentu objęcia tronu moskiewskiego przez pierwszego
Dymitra Samozwańca.
Pisany dwadzieścia lat przed dramatem Puszkina Demetrius Friedricha
Schillera zwiastował jednym ukończonym aktem dzieło wybitne2, ale pozostał tylko przerwanym przez przedwczesną śmierć w trakcie pisania fragmentem. Ostatnie, niedokończone dzieło Schillera miało wszelkie szanse dorównać
rangą artystyczną historycznej ważkości wydarzeń; ocena krytyki literackiej
nie pozostawia w tej kwestii wątpliwości. Wydarzenia – zbyt fantastyczne i nie-
N
1 Poszczególne tomy ukazywały się w latach 1816–1829.
2 „Herrliche Torso” – wspaniały tors. Takie sformułowanie odnośnie do jedynego napisanego aktu Demetriusa pojawia się po raz pierwszy w recenzji z publikacji schillerowskiego fragmentu (uzupełnionego przez F. Maltiza) w „Jenaische Allgemeine Literatur-Zeitung” 1819, Bd. 1, szp. 167–168, sygnowanej F.S.
575
• Marek Troszyński •
prawdopodobne są materiałem trudnym do przedstawienia przekonującego
obrazu wydarzeń w formie artystycznej, wymagają pomysłowości i talentu.
Zarówno w polskiej, rosyjskiej, jak i światowej3 literaturze jest spora liczba dzieł
wykorzystujących ten awanturniczy wątek wspólnej, polsko-rosyjskiej historii
– jednak prócz dzieła Puszkina i jego derywatu – opery Musorgskiego, nie zainspirował on dzieła naprawdę wielkiego formatu.
czasy zamętu
Wydarzenia wielkiej smuty , czyli okresu zamętu po śmierci Iwana Groźnego
(1530–1584, car od 1547 roku), są trudne – wręcz niemożliwe do ułożenia w jedną, spójną narrację. Liczne zakłócenia uniemożliwiają konsekwentne odtworzenie faktów i czynią z tego wycinka historii wiązkę poszlak, z których najbardziej prawdopodobne nie muszą być wcale najbardziej zbliżone do prawdy.
Fakty otacza mgła pogłosek, zmyśleń, przeinaczeń, przemieszanych z „faktami
medialnymi” wyprodukowanymi przez sprawną machinę dezinformacyjną
zwalczających się stronnictw, posługujących się, jakbyśmy dziś powiedzieli,
„służbami specjalnymi”. Uniemożliwiają one skuteczne dotarcie do prawdy,
stanowiąc pole dociekań dla historyków, do dziś niemogących zgodzić się nie
tylko na jedną interpretację, ale nawet co do samych faktów. W takim mateczniku lęgły się legendy i baśnie. Mitotwórczą siłę tajemnicy wykorzystywała
też literatura5.
Historyk literatury, który zamierza zająć się dziełem literackim dotyczącym
tego okresu, nie ma do dyspozycji gotowego schematu w postaci kroniki wydarzeń. Lektura opracowań obejmujących ten okres jest spotkaniem z różnymi
konstruktami wydarzeń, z których żaden nie usiłuje nawet dać gwarancji
prawdziwości ani nawet poczucia logicznej spójności następujących po sobie faktów. To, co od pokoleń do dzisiaj stanowi wyzwanie dla historyków
4
3
4
5
Największym refleksem wykazał się Lope de Vega, pisząc w 1606 roku El gran duque de
Moscovia y Emperador perseguido; powstałe w 1635 roku Życie jest snem Pedra Calderóna de la Barca także zawiera aluzyjne odwołania do tej historii.
Смутное время (smutnoje wriemia) – 1598–1613/1618; w polskiej literaturze przyjęło
się to określenie, chociaż mylące jest odwołanie do znaczenia podobnie brzmiącego polskiego smutku, podczas gdy rosyjskie cмутa (smuta) oznacza ‘niepokój, chaos’. O znaczeniu i pochodzeniu nazwy zob. J. Suska, „Moskiewskie sny”, czyli o interwencji polskiej w Rosji okresu Wielkiej Smuty [online], Klub Przyjaciół Historii „Wydawnictwo”
Remigiusz Mikołajczyk [dostęp: 2015-11-29]: <http://www.wydawnictworemi.pl/
wpis/178/index.html>.
Dziejom stereotypu Polki – Maryny Mniszchówny poświęcona jest praca V. Mochalovej, Образ Марины Мнишек в историографии и литературе, w: Studia polonica II:
К 70-летию Виктора Александровича Хорева, Москва 2002. Temat Maryny i Dymitra wszedł do literatury niemal równolegle z dziejącą się historią.
576
• Niedokończony dramat Friedricha Schillera o Dymitrze I … •
– wykracza daleko poza kompetencje historyka literatury6. Podejmując, siłą
rzeczy amatorskie, studia wokół tematu, oparte na lekturach opracowań raczej
popularnych, nie miałem na celu wyrobienia sobie choćby subiektywnego przekonania do jakiegoś konkretnego scenariusza wydarzeń. Wręcz przeciwnie
– była to raczej wyprawa na połów wszelkich możliwych rozbieżności, pojawiających się na każdym etapie historii7.
Ustalenie faktografii na postawie zachowanych dokumentów stanowi problem nie do przezwyciężenia nie tylko z tego powodu, że zdarzenia zostały
przykryte wieloma warstwami sprzecznych informacji. Na bieżąco nieustannie
w tle pracowała maszyna propagandowa wytwarzająca fałszywki, prowokująca wydarzenia, kształtująca opinię publiczną. Zakulisowi animatorzy wydarzeń, których splot doprowadził w konsekwencji do zastąpienia Rurykowiczów
kolejną dynastią – Romanowów, obficie stosowali zagrywki wykorzystujące
„dane wrażliwe”. Tak rodziła się w trybie partenogenezy oryginalnie rosyjska
wersja schematu przejmowania władzy, znana z kronik królewskich Williama
Shakespeare’a. Zakulisową rolę sprawczą od początku wydarzeń wielkiej
smuty przypisuje się głównie Romanowom. Is fecit cui prodest – oni ostatecznie byli beneficjentami całej awantury. Dostępne dzisiaj dokumenty były prawdopodobnie fabrykowane na bieżąco i podkładane w miejsce oryginalnych
zapisów, utrwalając „jedynie słuszną” wersję z myślą o późniejszych kronikarzach i historykach. W całej tej historii prawie nie ma faktu nie do podważenia.
Rola, jaką odegrała Polska podczas wielkiej smuty, została wyolbrzymiona
i wykorzystana propagandowo jako prefiguracją kolejnych prób podporządkowania sobie Rosji przez cywilizację zachodnią. Niemal dokładnie w dwa wieki
po wydarzeniach wielkiej smuty nastąpiła rosyjska kampania Napoleona. Co
ciekawe – mimo nieporównywalnej rangi tego przedsięwzięcia (zarówno politycznie, jak i militarnie), nie doprowadziło ono w Rosji do wytworzenia francuskich resentymentów ani też nie uczyniła z Napoleona antybohatera. Drang
nach Osten wcześniejszego sojusznika państwa radzieckiego w czasie drugiej
wojny światowej był ostatnią próbą na taką skalę. Do dziś w rosyjskim społeczeństwie obecna jest trauma – wbudowana w świadomość historyczna pamięć
agresji kultury zachodniej, przekonanej o swojej wyższości, a nawet misji cywilizacyjnej, wobec półazjatyckiego sąsiada. Prefiguracją tych historycznych
Na temat dymitriad zob. E. Nowicka, Zapisane w operze. Studia z historii i estetyki opery,
Poznań 2012 (rozdz. 1.).
7 Korzystałem m.in. z monografii: A. Hirschberg, Maryna Mniszchówna, Lwów 1906;
A. Andrusiewicz, Dymitr Samozwaniec i Maryna Mniszchówna, Warszawa 2009; W. Kozlakow, Maryna Mniszech, Warszawa 2011 oraz z innych opracowań cytowanych w przypisach.
6
577
• Marek Troszyński •
zagrożeń z Zachodu była epoka dymitriad i wojen polsko-rosyjskich z przełomu XVI i XVII wieku. Tę pamięć historyczną wzmocnił Władimir Putin,
ogłaszając w 2004 roku dzień 4 listopada świętem jedności narodowej i odwołując się – niezgodnie z faktami historycznymi – do aktu „wypędzenia Polaków z Kremla”8.
narracja historyczna
Opis wydarzeń bazujący na samych tylko „pewnych” danych jest bardzo ubogi.
Nie pozwala on na utworzenie linearnej sekwencji wydarzeń – próba uwzględnienia prawdopodobnego ich następstwa układa się raczej w symultaniczną,
wielowątkową, hipertekstową narrację. Zresztą już współcześni uczestnicy
i obserwatorzy historii in statu nascendi odwoływali się do literackich skojarzeń – tak bardzo rzeczywistość przypominała fantazję pisarską (dzisiaj
by się powiedziało historical fiction).
Bojar Borys Godunow – doradca i zarazem szwagier Iwana Groźnego, po
bezpotomnej śmierci jego następcy, chorowitego i niezbyt sprawnego umysłowo syna, Fiodora, objął tron (będąc już wcześniej regentem) w styczniu 1598
roku. Jedynym konkurentem do tronu z linii Rurykowiczów mógł być Dymitr
Iwanowicz (1582–1591), syn Iwana Groźnego i Marii Nagoj – ostatniej, szóstej 9
(według cerkwi prawosławnej – nieprawnej) jego żony. W 1584 roku rada regencyjna zesłała Dymitra wraz z matką do Uglicza. Tam, w wieku dziewięciu
lat, młody carewicz zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Według jednej
wersji – zasztyletowany przez siepaczy Godunowa, wedle innej – przez nieuwagę, podczas zabawy, raniąc się sztyletem czy też na skutek ataku epilepsji. Według jeszcze innej wersji – dziecko zesłane z Marią Nagoj nie było jej synem, lecz – dla zmylenia wrogów – podstawionym, obcym dzieckiem. Faktyczna czy też rzekoma śmierć Dymitra Iwanowicza stała się zaczątkiem narodzin legendy kolejnych Dymitrów – Samozwańców.
Jeśli zamach był nieudany – to sam Dymitr Iwanowicz lub odgrywający
jego rolę mnich z moskiewskiego klasztoru Griszka Otrepiew w 1602 roku
przedostał się do Polski. Podający się za syna Iwana Groźnego osobnik miał
posiadać cechy anatomiczne Iwanowicza (charakterystyczna brodawka na
twarzy, krótsza ręka) oraz atrybuty carewicza: carską pieczęć i drogocenny
krzyż – pamiątkę chrztu. Przebywając na polskich dworach, pobierał nauki
8
9
Polacy ustąpili z Moskwy na podstawie układu umożliwiającego im za cenę opuszczenia Kremla swobodny wyjazd; ustępujące wojska polskie zostały wbrew porozumieniu
niespodziewanie zaatakowane i wymordowane.
W zależności od sposobu rachowania – jako szósta, siódma lub ósma żona Iwana
IV Groźnego.
578
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Friedrich Schiller
Z notatek do Demetriusa
Polonica *
1. Ogromna różnica między Polakami i Rosjanami jest do zobrazowania;
jedni wolni, niezależni, drudzy służalczy, uniżeni.
2. Dymitr szydzi z Rosjan i ignoruje ich. Zagraniczne przeciwko małostkowo swojskiemu.
3. Chłopi… w starej Rosji… nie mają własności, ale dlatego nie są poddanymi [chłopami pańszczyźnianymi]. Wolno im opuszczać swoje siedziby, najmować się za dniówkę w mieście albo wstępować na służbę kontraktową. Zarzucano im wręcz, że są skłonni się sprzedawać, musieli
więc przecież swobodnie sobą rozporządzać.
4. Chłop w Polsce jest poddanym.
5. Cudzoziemcy nie mogą w niej [w Polsce] nic posiadać.
6. Polscy szlachcice mogą wykonywać pospolite posługi, ale nie mogą się parać rzemiosłem. Stajenni, kucharze, dobosze mogą dojść do najwyższych
godności, wszyscy wybierają króla i mają na sejmie równy głos.
7. Ponieważ w Polsce służący często należą do szlachty, ich udziałem może
być tragiczny w skutkach zaszczyt (zwykły poseł ziemski zrywa sejm);
wreszcie ci sami, którzy w pierwszym akcie byli sługami, mogą uczestni-
* Podstawa tłumaczenia: Aus Schillers Aufzeichnungen zum „Demetrius”. Polonica,
w: F. Schiller, Demetrius, hgrs von W. Wittkowski, P. Reclam jun., Stuttgart 2005, s. 43–45.
Dopiski tłumacza ujęto w nawias kwadratowy.
593
dydaktyka
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Lidia Wiśniewska
(Uniwersy tet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy)
Diagnozy i postulaty
III i IV Małego Forum Edukacyjnego TLiAM
W
zainicjowanych i prowadzonych przez wyżej podpisaną (wiceprezes
TLiAM, prof. dr hab. Lidię Wiśniewską) spotkaniach III i IV Małego
Forum Edukacyjnego (Warszawa 9–10 maja i 20–21 czerwca 2015), mających
na celu wyartykułowanie podstawowych kwestii, jakie Towarzystwo Literackie, zobowiązane do tego głosami swych członków na poprzednim Zjeździe,
zamierza podnieść – tym razem podczas II Kongresu Dydaktyki Polonistycznej w Katowicach – udział wzięli nauczyciele i wykładowcy wyższych uczelni
(wymieniając alfabetycznie): prof. dr hab. Tadeusz Budrewicz (UP im. KEN),
prof. UP im. KEN dr hab. Zofia Budrewicz, prof. UKSW dr hab. Tomasz Chachulski, dr Mirosław Gołuński (UKW), mgr Karol Jaworski (V Liceum Ogólnokształcące im. Księcia Józefa Poniatowskiego w Warszawie), dr Marta Kładź-Kocot, prof. dr hab. Teresa Kostkiewiczowa (IBL PAN), mgr Anna Nakielska-Kowalska (Zespół Szkół Ogólnokształcących nr 6 w Bydgoszczy), mgr Katarzyna Porembska (LXIV Liceum Ogólnokształcące im. Stanisława Ignacego
Witkiewicza w Warszawie), prof. UW dr hab. Ewa Szczęsna, prof. UKSW
dr hab. Magdalena Saganiak, prof. dr hab. Tadeusz Sławek (UŚ), dr Anna Ślósarz (UP im. KEN), prof. UR dr hab. Marek Stanisz, mgr Mirosław Skrzypczyk (Zespół Szkół w Szczekocinach), mgr Marek Urbanowicz (I Liceum Ogólnokształcące im. Marii Konopnickiej w Suwałkach), dr Dorota Utracka (Akademia Humanistyczno-Ekonomiczna w Łodzi), mgr Joanna Zaremba (V Liceum Ogólnokształcące im. Księcia Józefa Poniatowskiego w Warszawie,
mgr Daniel Zych (LXIV Liceum Ogólnokształcące im. Stanisława Ignacego
Witkiewicza w Warszawie).
599
• Lidia Wiśniewska •
Jeśli chodzi o kwestię realizacji postulatów z poprzednich spotkań, zdania
były podzielone: nieodosobniony brak usatysfakcjonowania wyżej podpisanej zderzał się z przekonaniem, że i tak w ostatnich latach nie zrobiono by więcej, niż zdolny był zrobić dla poprawy sytuacji w szkolnictwie I Kongres Dydaktyki Polonistycznej w Krakowie (20–23 listopada 2013) oraz działania
organizatorów podejmowane po jego zakończeniu. Zgodziliśmy się natomiast,
że Towarzystwo Literackie nadal powinno głośno wyrażać swoje zdanie dotyczące istniejącej sytuacji i domagać się konkretnych posunięć zmierzających
nie do pozorowanej, ale do istotnej zmiany, a może raczej – „porewolucyjnej”
restauracji (co nie jest równoznaczne z w ogóle nieskorygowanym powrotem
do stanu sprzed reform) podstawowych zasad pozwalających szkolnictwu
na realizowanie jego zadań konstytutywnych, a nie tyleż marginalnych, co marginalizujących oraz instrumentalizujących system edukacji, przez to zaś prowadzących do destrukcji zarówno merytoryczności i fachowości, jak i odpowiedzialności za jego stan.
Odpowiedzialność bowiem wiąże się z określonymi prawami, a przede wszystkim z wolnością działania, tymczasem, co dobitnie wyraził prof. Tadeusz Sławek, stwarzane dziś pozory wolności (poprzez wybór możliwy tylko spośród
tego, co jako „użyteczne” zdefiniuje technobiurokracja czerpiąca swą siłę z kultu produkcji i kapitału) skojarzone z nastawieniem na ilość oraz wciskaniem
szkolnictwa w gorsety testów, pomiarów, audytów, grantów – generalnie zaś
w schematyzację – prowadzi do dawania wykształcenia często noszącego jedynie jego wykształcenia (a podobnie, dodajmy, rzecz się ma też z wychowaniem
w szkołach). Funkcjonujące na uczelniach sylabusy z ich abstrakcyjnymi i nader
często zupełnie nonsensownie formułowanymi „efektami kształcenia”, z przedmiotami i umiejętnościami opatrzonymi symbolami niczym towary kodem
kreskowym, znajdują swój początek w dwóch silnie przez ową biurokrację żywionych przeświadczeniach. Pierwsze z nich zakłada, że w związku z tym, iż
zadaniem każdej szkoły jest „produkcja” i relacja świadczenia usług zachodząca między klientem a fachowcem, można przystąpić do zabiegów liczenia
towarów, drugie – że wiedza jako towar musi zostać odpowiednio „wyłożona”
– przez co jednak nie należy rozumieć bynajmniej sposobu i jakości wykładu
(działalność nauczycielska w tej perspektywie jest praktycznie bez znaczenia),
lecz to, jak tematy wykładów i obszary zagadnień zostaną udostępnione i zaprezentowane studentowi przez efektowne opakowanie, opatrzenie kodem i ustawienie niczym towaru na półkach wielkiego magazynu. Ta uwaga w znacznej
mierze odnosi się też zresztą do szkolnictwa niższych szczebli.
Ponadto na wszystkich szczeblach zaobserwować można rosnące znaczenie „pedagogiki przyjemności” (w myśl której uczeń/student powinien dobrze
600
• Diagnozy i postulaty III i IV Małego Forum Edukacyjnego TLiAM •
się bawić i osiągnąć cel przy minimalnym wysiłku), stanowiącej w istocie narzędzie rozwijania konsumpcjonizmu, a występującej w powiązaniu z natrętnie wtłaczanym wszędzie pragmatyzmem wynikającym z terroru rynku (tylko
to ma być ważne, co przyda się na rynku pracy – jakby w istocie to, co się przyda, było możliwe do absolutnego zaprogramowania i przesądzenia).
Wszystko to razem wzięte sprawia, że tak fałszywie pojęta kultura edukacyjna w istocie pogrąża to, co najważniejsze: osobiste i osobowe zaangażowanie zarówno uczniów/studentów, jak i nauczycieli/wykładowców akademickich w proces kształcenia, czyli – zgodnie z najbardziej encyklopedycznym
ujęciem – w ogół czynności i procesów umożliwiających uzyskanie przez
tych pierwszych orientacji w otaczającej rzeczywistości przyrodniczej i społecznej, a zmierzających do możliwie wszechstronnego rozwoju osobowości
i ogólnej sprawności umysłowej przy jednoczesnym kształtowaniu określonych uzdolnień i zainteresowań.
W dalszym ciągu nie zmienia się zatem nasze ogólne widzenie sytuacji, przedstawione przed poprzednim Kongresem1 i za marginalizujące rolę szkolnictwa na wszystkich stopniach uznajemy przeobrażanie go w rynek, a nauczycieli w sprzedawców z przygotowaniem marketingowym, zaś studentów, uczniów, rodziców – w klientów chętnie uczestniczących w nieustannych targach
edukacyjnych. Jeśli bowiem podstawową rolą szkolnictwa jest kształcenie (i wychowywanie) młodych ludzi, oznacza to, że k a ż d a ze stron musi podjąć
określony wysiłek zmierzający do (twórczego) przekazania lub – (twórczego)
przyjęcia pewnych treści, pobudzenia umiejętności ich odczuwania i związanego z nimi myślenia bądź – wyrażania siebie i nawiązywania relacji interpersonalnych umożliwiających funkcjonowanie w społeczeństwie. Przy czym,
jak się wydaje, na razie nie znaleziono bogatszego i bardziej giętkiego instrumentu służącego temu celowi niż język oraz szerszego zakresu niż kultura
– a jedno i drugie stanowi przedmiot zainteresowania polonistów czy, szerzej
rzecz ujmując, humanistów.
odpowiedzialność w warunkach szkoły-marketu
Wprowadzanie pojęć z zakresu rynku do szkolnictwa powoduje, jak obserwują doświadczeni nauczyciele ze znakomitej szkoły, mgr Katarzyna Porembska i mgr Daniel Zych, że uczniowie myślą pragmatycznie i głównie
kalkulują, co „się opłaca”. Dr Dorota Utracka zauważa, że operując w szkole
– podobnie jak na uczelni – systemem punktów jako odpowiedników pie1
Zob. L. Wiśniewska, Sprawozdanie z pracy Małego Forum Edukacyjnego TLiAM (I i II),
„Wiek XIX. Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza” 2013, s. 617–638.
601
• Lidia Wiśniewska •
niędzy, nader często wykształca się zarówno w uczniach, jak i studentach
(równie jak w rodzicach) myślenie i działanie wedle strategii: jak zdobyć najmniejszym nakładem sił (najmniejszym kosztem) najwięcej punktów (gratyfikacja), a nie – jak zdobyć najwięcej ugruntowanej wiedzy i umiejętności dzięki
odpowiedniemu do tego nakładowi pracy. Bywa więc, że uczeń na przykład,
nader ceniąc swój czas, odmawia wykonania jakiejś pracy, jeśli wartość potencjalnej gratyfikacji nie przekłada się na odpowiednią do jego oczekiwań tak
zwaną średnią ważoną oceny, często wnosząc roszczenia co do wartości swej
pracy i targuje się, jakby był na rynku: „Przygotuję (w domyśle: z pomocą nauczyciela) referat lub prezentację, jeśli będzie to liczone jako samodzielny projekt” (co należy rozumieć: „Zrobię coś, jeśli zamiast trzech punktów, które
jest to warte, dostanę sześć punktów”). Stosując wymuszenia i manipulacje,
opiera się na uzasadnionym skądinąd przekonaniu, że nauczyciel i tak nie ma
prawdziwego prawa głosu, ponieważ ocenę wystawia się nie na podstawie istotnego wysiłku, ale punktów. Na próby zmotywowania do tego wysiłku odpowiada więc: „To pan/pani musi się starać, bo panu/pani za to płacą, a nam nie”
– wiedząc, że sporne kwestie merytoryczne, dydaktyczne, a zwłaszcza pedagogiczne, rozstrzygane są w istocie przez nadzór pedagogiczny (urzędników), rodziców, wreszcie przez samych uczniów ponad głową nauczyciela – i zwykle
na jego niekorzyść.
Co więcej, w ocenie nauczyciela, jak stwierdza dr Anna Ślósarz, pojawiają
się mechanizmy działające na szkodę tych, którzy wymagają. W Okręgowej
Komisji Egzaminacyjnej odwołanie się abiturienta od oceny niedostatecznej
z ustnego egzaminu maturalnego z języka polskiego rozpatrywane bywa rutynowo na korzyść zdającego, często zresztą na podstawie opinii eksperta niepolonisty, który żąda od egzaminatorów szczegółowych wyjaśnień dotyczących
prac komisji sformułowanych na piśmie. Wystawienie oceny niedostatecznej
z ustnego egzaminu dojrzałości skutkuje w niektórych szkołach kierowanymi
do dyrekcji prośbami kolejnych abiturientów o danie im możliwości zdawania
przed inną komisją, a wymagający egzaminatorzy bywają w ten sposób pozbawiani prawa pełnienia obowiązków, czyli w praktyce – odwołani z funkcji.
Dr Mirosław Gołuński przypomina, że także w codziennej praktyce szkolnej postawienie jednej oceny niedostatecznej śród- lub końcoworocznej oznacza dwie stronice biurokratycznego wyjaśniania i skonstruowanie programu
naprawczego przez nauczyciela; nic natomiast nie słychać o dwu stronicach
wyjaśnienia i „programie naprawczym” ze strony ucznia (jakkolwiek w ostatnich latach upowszechnia się i praktyka tak zwanych kontraktów między nauczycielem a uczniem). Nauczyciele zwracają też uwagę, że – w warunkach „rynkowych” – jakiekolwiek próby zostawiania uczniów na drugi rok w klasie
602
• Diagnozy i postulaty III i IV Małego Forum Edukacyjnego TLiAM •
kończą się niepowodzeniem ze względu na „rynkową wartość” szkoły, szczególnie zaś na rankingi.
Mechanizmy „przemysłu rankingowego”, jak zauważa mgr Karol Jaworski,
mogą również działać przeciwnie, stając w sprzeczności z zakładanymi oczekiwaniami państwa wobec szkół, by podmiotowo i w sposób zindywidualizowany podchodzić do uczniów, bowiem ta sama troska o „rynkową wartość”
szkoły prowadzi też czasem do daleko idącej selekcji, a w skrajnych przypadkach – skłaniania uczniów stanowiących balast do przeniesienia się do innej
szkoły. W poczuciu, że rankingi pogłębiają nierówności, w krajach skandynawskich zatem rezygnuje się z tego instrumentu hierarchizacji.
Ten pracujący w renomowanej szkole młody nauczyciel ma jednak zarazem
poczucie – wspólne zresztą reprezentantom różnych generacji w tym gronie dyskutantów – że określenie „traktowanie podmiotowe ucznia” może stać się
(i często się staje) przykrywką dla patologii relacji ucznia z nauczycielem, w której ten ostatni stawiany jest na pozycji nawet nie współrzędnej, ale podrzędnej.
Tym bardziej dotyczy to relacji nauczyciel – rodzic, ponieważ rzadko przyjmuje
ona postać prawdziwej współpracy, najczęściej wyradzając się w roszczenie ze
strony tego drugiego. W sytuacji rynkowej niemal zawsze rodzic uzyska w kuratorium zapewnienie, że ma rację, a nie ma jej nauczyciel. W taki sposób ten ostatni zostaje postawiony wobec opresji zarówno wewnętrznej, jak i zewnętrznej.
Te doświadczenia także są niezależne od poziomu szkolnictwa. Z podobną
sytuacją spotykamy się na uczelniach, gdzie, jak stwierdza prof. Magdalena
Saganiak (a nie występuje tu ona we własnej sprawie), źródłem patologii stają
się między innymi ankiety studenckie. Ma do nich wgląd wiele osób (władze
wydziału, członkowie komisji wydziałowych, członkowie komisji senackich
i zewnętrznych), zatem jeśli znajdują się w nich oszczerstwa, to mogą stać się
one także narzędziem szkalowania, przed którym wykładowca nie jest nawet
zdolny się bronić. W niektórych przypadkach zaś ankiety studenckie stają
się narzędziem mobbingu wobec niewygodnych wykładowców.
Anonimowe ankiety nie zmuszają oceniających do żadnej odpowiedzialności za słowo – a bardzo często wypowiadają się ci, którzy traktują je jako
wyraz repulsji, odegrania się, a co najmniej wylania żalów, które dotyczą
raczej tego, że wykładowca zbyt wiele żąda, niż zbyt mało daje. Ponieważ
nie można z nimi dyskutować, skłaniają one wielu wykładowców do zaniżania wymagań i zawyżania stopni. Zdarza się także, że same dyrekcje instytutów, wysłuchując zażaleń studentów, skłaniają do przyjęcia takiej postawy. Oczywiście w imię respektowania wymagań mechanizmów rynkowych.
Teoretycznie, zarówno wołanie o demokratyzację stosunków nauczyciel/
wykładowca akademicki – uczeń/student, jak i stosunków nauczyciel – rodzic
603
• Lidia Wiśniewska •
oparte jest na pięknie brzmiących hasłach wprowadzania partnerstwa, uczenia kolektywnego działania, rozwijania samorządności, przełamywania bierności społeczeństwa. Zasadnicze pytanie jednak brzmi: czego w istocie ma
dotyczyć to partnerstwo i współdziałanie? Bo jeśli kwestii merytorycznych,
na które w ferworze aneksji rozciąga się aktywność uczniów i rodziców zainicjowana w sferze form realizacji procesu wychowawczo-dydaktycznego, to należy się zastanowić, dlaczego takie oczekiwanie jest kierowane pod adresem
nauczyciela, a nie, dajmy na to, lekarza i nie wprowadza się demokratycznej
zasady leczenia, zgodnie z którą pacjent stawia sobie diagnozę, zapisuje leki,
wypisuje zwolnienia – oraz kontroluje, czy lekarz właściwie wprowadza jego
życzenia do komputera? Dlaczego nie stosujemy demokratycznej zasady funkcjonowania prawa, dzięki której nie prawnicy będą je formułowali i egzekwowali, ale ci którzy mu podlegają? To szczególne, że nie każdy może być bodaj
elektrykiem czy drwalem, a można odnieść wrażenie, że każdy czuje się uprawniony do wskazywania nauczycielowi, co i w jaki sposób powinien wykonywać,
a tym samym – do odbierania mu autorytetu i jego godności zawodowej.
Przede wszystkim zatem merytoryczny zakres oceny nauczyciela powinien
być powierzony wyłącznie nauczycielowi – niezależnie od tego, czy w szkole,
czy na uniwersytecie. Oznaczać to musi zerwanie ze strategią podejrzeń, prowadzącą do dezintegracji środowisk nauczycielskich. Zadawanie pytania
uczniowi/studentowi (lub rodzicowi), czy nauczyciel/wykładowca akademicki
jest merytorycznie przygotowany do zajęć, zakłada, że odpowiadający muszą
posiadać większą od niego wiedzę pozwalającą na taką ocenę, co jest nielogiczne ex definitione. Jeśli zaś mają, niech zatem prowadzą zajęcia. Także jednak w szerszym zakresie powinny oceny pracy nauczyciela/nauczyciela akademickiego dokonywać wyłącznie merytorycznie przygotowane do tego osoby,
natomiast opinie uczniów czy ankiety studenckie mogą być traktowane wyłącznie jako materiał pomocniczy i dotyczyć – ewentualnie – kwestii sposobu przekazywania wiedzy, ale nie jakości jej samej.
Uważamy też, że to uczeń/student jest tym, do kogo przede wszystkim należy wykonanie określonej pracy i rozliczenie się z niej – bez czego trud nauczyciela idzie zupełnie na marne. Podstawą programu naprawczego w bardzo
szerokim sensie powinien stać się – egzekwowany – Kodeks ucznia (podobnie
jak Regulamin studiów), pozwalający wskazać obowiązki w sposób jasny i precyzyjny, a środkiem do osiągnięcia tego celu musi stać się prawidłowo działający system ocen i egzaminów.
W przeciwnym przypadku milcząco zakłada się, że nauczyciel/wykładowca
akademicki nie ma właściwych kompetencji, żeby wykonywać odpowiedzialnie swoją pracę. W istocie mogą tu zresztą pojawić się następujące dwie sytu-
604
• Diagnozy i postulaty III i IV Małego Forum Edukacyjnego TLiAM •
acje: rzeczywiście nauczyciel nie ma takich kompetencji lub nie ma kompetencji najwyższych, a dzieje się tak dlatego, że do szkoły przyjmowane są osoby
niewłaściwe – na skutek selekcji negatywnej lub dlatego, że stoi za tym nepotyzm, pozwalający zebrać grupę ludzi wystarczająco podległych dyrekcji albo
władzom samorządowym, by te mogły darować sobie zajmowanie się, w ich
pojęciu, zbędnymi problemami. To jednak należałoby wykorzenić u samych
podstaw – i wrócimy do tej kwestii dalej. Najczęściej bywa jednak raczej zupełnie przeciwnie: nauczyciel posiada odpowiednie kompetencje, wykazał się
nawet doktoratem (czy stopniami akademickimi na uczelni) i nieprzeciętnym
zaangażowaniem w swoją pracę, jest więc twórczy – czego się podobno od niego głównie oczekuje – a jednak z jakichś trudno zrozumiałych względów
poddawany jest wielostronnej i nieustannej, a przede wszystkim nieuzasadnionej, kontroli.
Nauczyciel, i szkolny, i akademicki, odarty z autorytetu właściwego jego
zawodowi, występuje w roli podejrzanego, zmuszanego do nieustannego dokumentowania wszelkich swoich działań. Obowiązujący na uczelniach, co podniósł prof. Marek Stanisz, system mierzenia jakości pracy pracowników naukowo-dydaktycznych – oczywiście system punktowy – powoduje wiele
negatywnych zmian w funkcjonowaniu nauki w Polsce, skutkując między
innymi, jak to on określił, „histerią dokumentacyjną”. Corocznie każdy aktywny pracownik naukowo-dydaktyczny składa kilka, a nawet kilkanaście
sprawozdań ze swojej działalności, często niezmiernie rozbudowanych, by nie
wspomnieć już o skandalu tak zwanych matryc i pozbawionych wartości dydaktycznych sylabusów z ich zaiste zadziwiającymi celami. W szkole, w skrajnych przypadkach, pod rygorem odpowiedzialności służbowej nauczyciel
wpisuje do elektronicznego dziennika dane o każdym uczniu z każdej objętej
przez niego nauczaniem klasy (powiedzmy, dziennie ok. 150–200 wpisów), dotyczących – często – wszystkiego. Dziennik ten, o ile ułatwia same zapisy
i w dużym stopniu automatyzuje sprawozdawczość, to, jak zauważa mgr Joanna Zaremba, generuje również wymagającą poświęcania dalszego czasu
korespondencję z rodzicami. Niezależnie zresztą od tego biurokracja w szkołach rośnie w sposób lawinowy. Właściwie z każdej czynności nauczyciel powinien składać sprawozdanie. Problem jednak polega w tej sytuacji na tym,
że kreatywność nauczycieli/wykładowców akademickich (podlegająca, jak to
określa prof. Tadeusz Sławek, pseudoregulacji przez opresję systemu biurokratycznego nieustanne wzmacniającego narzędzia nadzoru), staje się tylko pustym frazesem nieznajdującym swojego faktycznego przełożenia na premiowanie tego, co w ich pracy rzeczywiście istotne: zaangażowania, aktywności
i pomysłowości. Jeśli zatem istnieje jakaś relacja między biurokratyzacją a tym,
605
• Lidia Wiśniewska •
co stanowi sedno nauczycielskiej pracy, to wyłącznie i absolutnie negatywna.
Bezpłodne mnożenie papierów zabiera mianowicie czas i siły, które powinny zostać skierowane raczej na konkretną i rzeczywistą pracę dydaktyczną.
Zarazem ta sama biurokracja służy wytwarzaniu rzeczywistości pozornej, bo papierowej (lub elektronicznej, jeśli kto woli).
Walka o wysoką pozycję w (biurokratycznie ilościowo rozliczanej) walce
o klienta – na co zwraca uwagę dr Anna Ślósarz – nie pozwala na przykład
egzaminatorom przy ustnym (stanowiącym składową całościowej oceny), tak
zwanym „zewnętrznym” egzaminie maturalnym na bezstronność. Jeśli egzaminatorzy z dwu „zaprzyjaźnionych” szkół wymieniają się między sobą
pracą w komisjach, to i wzajemnie się uzależniają: nie zdecydują się zatem
na postawienie negatywnych ocen w partnerskiej szkole, wiedząc, że to samo
może zostać zrobione w ich własnej na zasadzie rewanżu. W tej sytuacji połowicznym rozwiązaniem może być losowanie zewnętrznego egzaminatora
(OKE dysponuje bazą), a pożądanym – wprowadzenie pojedynczego nauczyciela egzaminującego, przyjeżdżającego z innego powiatu/województwa (to
rozwiązanie praktykowane jest np. we Francji). Póki jednak tak się nie stanie,
choćby z tego powodu ilościowe kryteria w dalszym ciągu prowadzić będą
do fałszowania obrazu rzeczywistości.
Jednocześnie w ciągu roku odbywa się w szkole, jak zauważa dr Dorota
Utracka, kilka wewnętrznych ewaluacji, dokonywanych w zasadzie przez powołane do tego zadania grupy nauczycieli, kontrolowane jednak przez dyrekcję
starającą się, by do wniosków nie przedostawały się informacje wykazujące
luki, błędy czy nadużycia pokazane przez ankiety, wywiady czy dokumenty.
Ogromna i czasochłonna praca nauczycieli to zabieg sztuczny także dlatego,
że nie dopuszcza się narzędzi badania (np. pewnego rodzaju pytań) mogących
ujawnić (kompromitujący) stan faktyczny. Za pomocą jedynie na papierze
zgrabnie sporządzonej ewaluacji można zatem uruchomić mniej lub bardziej
wydolną strategię maskującą istotne niedociągnięcia szkoły.
Nasze obserwacje wskazują zatem, że istniejąca dziś rozbudowana kontrola nie służy wykrywaniu patologii, lecz, choćby w sposób przedstawiony
wyżej, sama jest patologiczna i staje się źródłem patologii – oderwana od faktów, nienastawiona na rzeczywistą poprawę sytuacji, kreuje autonomiczną
„papierową” rzeczywistość, służąc osiąganiu nie celów edukacyjnych, lecz, podobnie jak techniki reklamowe, rynkowych lub – biurokratycznych, przydatnych, być może, do czegoś (do notującej same „wzrosty” statystyki) i komuś (politykom), ale z całą pewnością nie szkolnictwu.
Obserwacja ta nie zawęża się do szkolnictwa podstawowego i średniego
szczebla. Z podobnymi problemami mamy do czynienia na uniwersytetach.
606
• Diagnozy i postulaty III i IV Małego Forum Edukacyjnego TLiAM •
Jak zwraca uwagę prof. Magdalena Saganiak, obecna ustawa o szkolnictwie
wyższym, w której sama biurokracja (łącznie z parametryzacją) wydawała się
początkowo nieszkodliwym sztafażem, okazała się sprawnym instrumentem
obniżania rangi nauczyciela akademickiego. Dochodzi do tego poprzez ograniczenie swobody finansowej związanej z badaniami, jak i wprowadzenie mechanizmów kontroli sprzecznych z etyką akademicką, a w znacznym stopniu
podkopujących autonomię uczelni, zawężających i usztywniających ofertę programową oraz ułatwiających przekształcenie uniwersytetów w wyższe szkoły
zawodowe. Ponieważ przy tym uczelnie przyjęły zaproponowane/narzucone
przez ministerstwo efekty kształcenia w większości bez modyfikacji, to określone tak ogólnie, że mają pasować do wszystkich uczelni, są one zarazem tak
minimalistyczne, że (na przykład) w zakresie wiedzy w obrębie kształcenia
literackiego i językowego na filologii polskiej zaspokoić by je potrafił program liceum. A skoro zarówno student, jak i urzędnik ministerialny mają prawo do stwierdzania zgodności owych efektów z programem nauczania, to studenci mogą się w związku z tym domagać zmniejszania stawianych im wymagań, a urzędnicy – redukcji programów. W ten sposób dokonać się może
rzeczywiste przekształcenie uniwersytetów w wyższe szkoły zawodowe nie
z powodu ich obecnego poziomu kształcenia, lecz dzięki biurokracji – jako
że założony wcześniej „ranking” (uniwersytetów „flagowych” i „innych”)
zostanie w ten sposób ustanowiony.
Oczywistym w tej sytuacji zasadniczym zgłaszanym przez nas postulatem
musi być wyeliminowanie biurokracji w szkolnictwie wszystkich szczebli
w imię skierowania wysiłku nauczycieli na obszary rzeczywiście znaczące
w ich pracy i związane z podnoszeniem poziomu wykształcenia, a nie – stopnia biurokratyzacji. Jest to postulat, być może, mający tym większe szanse realizacji, im bardziej zostanie dodatkowo wzmocniony przez podobne, a już dochodzące do głosu, żądania drobnych przedsiębiorców, lekarzy i przedstawicieli innych dziedzin, którzy borykają się z identycznym właściwie marnotrawstwem sił i środków kierowanych na cele biurokratyczne, a nie na, by tak rzec,
konstytutywne dla nich działalności.
Jeśli natomiast – powróćmy do zasygnalizowanej już wcześniej kwestii – chcemy w istocie wykluczyć możliwość powstawania patologii po stronie nauczyciela, to musimy raczej – taki postulat wyartykułowany został przez prof. Tadeusza Budrewicza – domagać się znakomicie działających uniwersyteckich
polonistyk, a w ich ramach równie dobrze funkcjonujących zakładów czy
katedr metodyki i dydaktyki, których potencjał naukowy należy wzmacniać,
a nie osłabiać (np. przez dokonywane w imię oszczędności łączenie metodyk/
dydaktyk w zakresie nauk humanistycznych). Jeśli chcemy natomiast wyklu-
607
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Ewa Jaskółowa
(Uniwersy tet Śląski w Katowicach)
Dziady. Część III Adama Mickiewicza
Z warsztatu dydaktyka literatury
J
akiekolwiek prowadzilibyśmy dyskusje na temat szkolnego i nie tylko
szkolnego kanonu literatury, trzeba się zgodzić, że dwie tradycje literackie
– antyczna i romantyczna – muszą znaleźć dla siebie ważne miejsce w szkolnym dyskursie. Antyczna – w swej wersji grecko-rzymskiej oraz judeochrześcijańskiej jako punkt wyjścia do refleksji o źródłach kultury europejskiej oraz
ich różnorakich przewartościowaniach w świecie współczesnym. Romantyczna – jako źródło myślenia i budowania świadomości narodowej oraz skomplikowanej dyskusji, jaka toczy się w literaturze (i nie tylko) wokół romantycznych mitów od drugiej połowy XIX wieku aż po dziś. Bez obu tych tradycji
świadomość społeczeństwa stanie się uboga, odcięta od najważniejszych zjawisk humanistycznych. Maria Janion w ostatniej dekadzie XX wieku odkrywa
zupełnie nowe zjawiska w literaturze i kulturze romantycznej i dostrzega
nowe możliwości jej odbioru, sugerując jednocześnie, że utrwalony przez
dziesięciolecia sposób mówienia, myślenia i pisania o epoce przestaje być
atrakcyjny. Pisząc o zmierzchu paradygmatu romantycznego, przestrzegała
jednak u progu XXI wieku przed zupełną dezynwolturą wobec kanonu lektur
szkolnych1. Szeroko rozumiane myślenie humanistyczne ma swe źródło w szkol1
M. Janion, Czy będziesz wiedział, co przeżyłeś, Gdańsk 2000. Na szczególną uwagę zasługuje przywołanie przez autorkę zdania ówczesnego dyrektora Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych (chodzi prawdopodobnie o Andrzeja Chrzanowskiego, który
w latach 1990–1999 był prezesem zarządu, ale tego nazwiska Janion nie wymienia),
który proponuje wyrzucenie ze spisu szkolnych lektur utworów Jana Kochanowskiego
i Adama Mickiewicza: „Szkoła – twierdzi ów dyrektor – ma dać umiejętność rozum-
639
• Ewa Jaskółowa •
nej edukacji polonistycznej. Określana tak ze względu na nazwę przedmiotu
– język polski – jest przecież edukacją ogólnokulturową, humanistyczną w najszerszym znaczeniu tego słowa, bo łączy w sobie kształcenie literackie, językowe i kulturowe, a wykorzystuje jako konteksty: historię, psychologię, socjologie, politykę. Ważność nauczania tego przedmiotu szkolnego, jego formacyjny charakter uznają wszyscy krytycy i „entuzjaści edukacji”. Spór dotyczy kwestii, w jakim stopniu zadania formacyjne są spełniane przez szkołę.
Od razu chcę podkreślić, należę do „entuzjastów”, choć widzę mankamenty
edukacji. Dostrzegam je jednak w człowieku, bo jest on twórcą i realizatorem
systemu. Krytycy widzą problem w systemie egzaminów oraz w zapisach dokumentów ministerialnych, takich jak podstawa programowa, często także
w hierarchicznej strukturze kontroli oświaty. Entuzjaści podkreślają, że najważniejsza jest organizacja procesu dydaktycznego, który zależy wyłącznie od nauczyciela. Jest on odpowiedzialny za planowanie i realizację treści nauczania
w ramach oczywiście wyznaczonych przez podstawę programową, która
wszakże nie jest ani nadmiernie sztywna, ani opresyjna. Jeśli coś ogranicza
nauczycielskie działania to chyba tylko wyobraźnia i może w jakimś stopniu
chęci oraz zainteresowania uczniów. Choć te ostatnie – warto podkreślić tę
kwestię – w dużej mierze zależą także od nauczyciela i jego pasji. Nie podejmuję tu kwestii sprawozdawczości, która jest zmorą całego systemu oświaty
oraz nauki i szkolnictwa wyższego.
Wracając do nauczyciela – jest ogniwem w „systemie” najważniejszym. I powiedzmy sobie od razu nie jest to ogniwo, ani jednorodne, ani spójne. Znam
nauczycieli świetnych, otwartych, pomysłowych z ogromnym potencjałem
intelektualnym. Są w różnym wieku, praca z młodzieżą jest ich pasją i powołaniem, zapalają młodych ludzi swoim zaangażowaniem i sposobem myślenia.
Spotkałam jednak i takich, którzy prezentują utrwalony od lat, negatywny
sposób myślenia o własnym zawodzie. Żadne propozycje otwarcia na nowe
metody postępowania z uczniami, prowadzenia niesztampowych lekcji, kreowania nowych zagadnień na lekcjach języka polskiego ich nie przekonują.
Nie dostrzegają nowych sposobów czytania literatury, powtarzają od lat utarte
interpretacje i każą je przyswajać uczniom. Na nowe sposoby diagnozowania
umiejętności uczniów reagują gwałtownie i agresywnie. W ich przekonaniu
„system” jest zły, a oni tylko na ten zły system reagują buntem, który głównie
polega na tym, że odmawiają wszelkich działań, które ich zdaniem wykraczają
poza „wytyczne sytemu”. A tymczasem ów złowieszczy system daje nauczynego obcowania z literaturą, a nie wiedzę historycznoliteracką, zaś jeśli młodzi ludzie
czytają dziś Folleta, a nie poetów romantycznych, to może na współczesnych przykładach trzeba tę umiejętność wyrabiać” (por. tamże, s. 7).
640
• Dziady. Część III Adama Mickiewicza. Z warsztatu dydaktyka… •
cielowi ogromną swobodę działania. Nie narzuca niezliczonej liczby tekstów
do przeczytania i omówienia, pozwala na wybory, które mogą zadowolić i nauczyciela, i uczniów, przestaje być opresyjny, bo nie przymusza do jednolitego,
określonego, zadekretowanego sposobu tworzenia lekcji. Pozwala na budowanie własnych programów autorskich, pozostawia swobodę myślenia, zachęca
do działań niestandardowych. Nauczyciel więc jako najważniejsze ogniwo tego
systemu może wraz z uczniami budować ciekawe projekty, może pokazywać
drogę do zrozumienia najtrudniejszych szkolnych lektur i przełamywać niechęć do nich, wymyślając różne sposoby motywacji i działania, zmierzające
do „przyjemności lektury”.
„Przyjemność lektury”2 tak bardzo postulowana w wypowiedziach naukowych oraz badaniach czytelnictwa w Polsce dotyczy w przeważającej mierze
doświadczeń związanych z literaturą współczesną i najczęściej popularną.
Chciałabym jednak z całą mocą podkreślić, że rolą współczesnego nauczyciela polonisty w szkole ponadgimnazjalnej jest taka organizacja pracy, która
pozwoli obudzić tę przyjemność także w trakcie omawiania utworów dziewiętnastowiecznych i wcześniejszych. Zadbanie o taką lekturę pozwoli zachować
kulturową ciągłość oraz międzypokoleniowe więzi. Z faktu bowiem, że
uczniowie czytają pod ławką wielotomowe opowieści amerykańskiej pisarki Stephenie Meyer z cyklu zatytułowanego Zmierzch nie powinno nikomu
przychodzić do głowy, by wyrzucić z lektur szkolnych dzieła Adama Mickiewicza i zastąpić tą współcześnie napisaną historią miłości do wampira. Można
wszakże, wykorzystując te uczniowskie fascynacje, próbować zainteresować
młodzież utworami Mickiewicza, zachęcając do znalezienia tychże wampirów właśnie w twórczości tego pisarza. I nie chodzi tu wcale o odsyłanie do
uczonych (jakże interesujących) rozważań Janion3, a raczej o stymulowanie
samodzielnych odkryć uczniów. Warto ośmielić wychowanków do samodzielnego myślenia. Uczniowie otwarci na nowe odczytania tekstów mogą
proponować niezwykle inspirujące interpretacje, które choć nie tak erudycyjne,
jak rozważania nestorki polonistyki, to przecież w wielu miejscach mogą zbliżyć się do jej ustaleń. A to w konsekwencji będzie stanowiło dodatkową motywację do podejmowania trudu interpretacji wielu tekstów, nie tylko dziewiętnastowiecznych4.
2
3
4
Por. A. Janus-Sitarz, Przyjemność i odpowiedzialność w lekturze. O praktykach czytania literatury w szkole, Kraków 2009; K. Koziołek, Czytanie z innym. Etyka, lektura,
dydaktyka, Katowice 2006.
M. Janion, Wampir. Biografia symboliczna, Gdańsk 2008.
Do nowego spojrzenia na literaturę romantyczną w szkole powinna mobilizować nauczyciela nie tylko krytyka złych wzorców postępowania dydaktycznego, ale przede
641
• Ewa Jaskółowa •
Do utworów, które nie cieszą się dobrą sławą wśród uczniów, należą między innymi teksty Mickiewicza. Myślę, że problem stanowią nie tylko same
utwory, czytane najczęściej w „trybie nakazowym”. Ważniejsza od samej
lektury jest rozmowa o niej. Ciekawie przygotowana rozmowa, dobra motywacja do odbioru tekstu może spowodować zadziwiające zmiany w podejściu do niego.
Jednym z trudniejszych utworów romantycznych jest III część Dziadów.
Z faktu, że jest to utwór trudny, nie należy jednak wyciągać wniosku o konieczności wyrzucenia go ze spisu lektur szkolnych. Można natomiast poszukiwać różnych rozwiązań dydaktycznych, które zaangażują młodzież w lekturę. Jedną z takich propozycji może być próba wyczytania z tego utworu konwencji romantycznej przy jednoczesnym odkrywaniu aktualności problemów
wpisanych w ten dramat.
Na pytanie, jaki jest cel czytania utworów literackich w szkole, odpowiadamy zgodnie z hermeneutycznym modelem odbioru. Czytanie jest więc poszukiwaniem własnego człowieczeństwa i poszukiwaniem refleksji o historii
oraz doświadczeniu człowieka różnych czasów. Cele te mogą być realizowane
wyłącznie poprzez analizę i interpretację w procesie odbioru tekstu literackiego
i w konsekwencji przez tworzenie tekstu własnego ucznia (pisemnego lub
wszystkim stan badań nad romantyzmem. Jedną z pierwszych badaczek, które pokazały nowe oblicze Konrada Dziadów części III była Alina Witkowska (Mickiewicz.
Słowo i czyn, Warszawa 1975, s. 154–156). Jeśli uświadomimy sobie rok wydania książki
i określenie Konrada jako tego, który „przypomina współczesnych nam autokratów”
(s. 155), to widzimy wyraźny sygnał nawiązania do kwestii politycznych, których szczęśliwie cenzura z tej książki nie wykreśliła. Z nowszych publikacji podejmujących interpretacje twórczości romantyków z różnych perspektywy badań współczesnych, a wśród
nich także postkolonialnych, genderowych czy feministycznych por. m.in.: M. Bąk,
Twórczy lęk Słowackiego. Antagonizm wieszczów po latach, Katowice 2013; A. Bielik-Robson, Duch powierzchni. Rewizje romantyczne i filozofia, Kraków 2004; B. Dopart,
Poemat profetyczny. O „Dziadach” drezdeńskich Adama Mickiewicza, Kraków 2002;
M. Kalinowska, Los. Miłość. Sacrum. Studia o dramacie romantycznym i jego dwudziestowiecznej recepcji, Toruń 2003; J. Lyszczyna, Natura, historia, egzystencja. W poszukiwaniu romantycznego uniwersum, Katowice 2011; Z. Majchrowski, Mickiewicz i wiek
XX, Gdańsk 2006; A. Nawarecki, Mały Mickiewicz, Katowice 2003; A. Opacka, O improwizacjach Mickiewicza – inaczej, w: Czterdzieści i cztery studia ofiarowane profesorowi Marianowi Maciejewskiemu, pod red. D. Seweryna, W. Kaczmarka i A. Seweryn, Lublin 2008; M. Piechota, „Słowo to cały człowiek”. Studia i szkice o twórczości
Mickiewicza, Katowice 2011; M. Piwińska, Wolny myśliwy. Osiem prób czytania Mickiewicza, Gdańsk 2003; Z. Przychodniak, Walka o rząd dusz. Studia o literaturze i polityce Wielkiej Emigracji, Poznań 2001; G. Tomaszewska, Mickiewicz – Krasiński. O wyobraźni utopijnej i katastroficznej, Gdańsk 2000; taż, Oko i ucho sprawiedliwego (Mickiewicz), w: tejże, Zagubiona przestrzeń i co dalej, Gdańsk 2013.
642
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIiI (L) 2015
Recenzje i przeglądy
Alina Aleksandrowicz
(Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie)
Aleksander Chodkiewicz – zapomniany pisarz przełomu
oświeceniowo-romantycznego
Rec.: Małgorzata Chachaj, Dramatopisarstwo Aleksandra Chodkiewicza, Wydawnictwo UMCS, Lublin 2013, ss. 333.
Literatura przełomu oświeceniowo-romantycznego, nie do końca rozpoznana
i opisana, podobnie jak piśmiennictwo wielu przełomów kulturowych, wymaga
szczególnej uwagi badawczej i edytorskiej oraz wzmożonej wnikliwości, niezbędnej
w uwzględnianiu różnych splotów znaczeniowych i wyrazowych charakteryzujących tę twórczość. Sytuując się na rozdrożu nietożsamych wyborów, motywowana
warunkami politycznymi kraju poddanego rozbiorom, nasączona różnymi konwencjami estetycznymi, prowokuje do wielu pytań i nasuwa sprzeczne oceny, mijające
się często z obiektywną wymową faktów.
Stopień trudności w całościowej ocenie pisarstwa przełomu XVIII i XIX wieku
jest spotęgowany potrzebą zbadania archiwów – wszak wiele utworów niewydanych
lub zgoła nieznanych udostępnić mogą tylko sylwy dawnych manuskryptów. Niektóre teksty i materiały należy przygotować do edycji, inne, okaleczone przez cenzurę zaborców, skorygować lub uzupełnić. Konieczność przeprowadzenia badań
archiwalnych, dotarcia do źródeł – rękopisów, do zapomnianych publikacji, niekiedy
sporządzenie zmodyfikowanej bibliografii czy rekonstrukcji faktów z zakresu biografii pisarza i życia literackiego w epoce, wydłużając proces badawczy, przywracają
wszakże wartość prawdzie i pozwalają na uzyskanie pełniejszego obrazu literatury.
651
• Recenzje i przeglądy •
W latach ostatnich refleksja nad pisarstwem styku XVIII i XIX wieku wzbogaciła się o wiele interesujących pozycji naukowych, przydatnych w uzyskaniu prawdziwego obrazu epoki i sprawiedliwszej oceny ważnych osiągnięć twórczych. W tym
miejscu wskazać można prace podejmowane przez przedstawicielkę młodszej generacji badaczy przełomu oświeceniowo-romantycznego – Małgorzatę Chachaj.
Chociaż w omówieniu skoncentrujemy uwagę przede wszystkim na książce poświęconej twórczości zapomnianego a niezwykle interesującego pisarza – Aleksandra
Chodkiewicza, przywołać należałoby tytułem przypomnienia także pierwszą monografię opracowaną przez Małgorzatę Chachaj – Dramy i tragedie historyczne Juliana
Ursyna Niemcewicza (Lublin 2007).
Autorka zajęła się w tej pracy pisarzem uznanym przez historyków literatury
za człowieka instytucję i obdarzonym przez Adama Mickiewicza mianem „szanownego Nestora naszej literatury”. Omówiła jego zapomniane tragedie i dramy historyczne: Władysław pod Warną, Kazimierz Wielki, Jadwiga – królowa polska, Zbigniew, Chmielnicki, Piast, Kiejstut oraz wyeksponowała ich rolę w procesie przemian
i rozwoju polskiego dramatu drugiej połowy XVIII wieku i początku XIX. Jak stwierdziła we wstępie do książki:
Dramaty Niemcewicza powstawały przez ponad pięćdziesiąt lat (1786–1837), w okresie ważkich
przemian gustów literackich, jak i rewolucyjnych zmian historycznych, co w sposób decydujący określiło kształt i tematykę utworów. Stały się przedmiotem nielicznych studiów historycznoliterackich; niewielu uczonych wspominało o Niemcewiczu jako autorze nie tylko Powrotu
1
posła.
W rezultacie brak wiedzy o dużym znaczeniu dorobku twórczego Niemcewicza
miał wpływ na niepełną ocenę roli poety w kształtowaniu świadomości zbiorowej
Polaków i treści budujących uczucia wspólnotowe. Dysertacja poświęcona dramom
i tragediom historycznym Niemcewicza, cechująca się dociekliwością filologiczną
i interpretacyjną, oparta na obszernej bibliografii przedmiotu, wniosła wiele nowych ustaleń do wiedzy o tej twórczości, a także do dyskusji o rozwoju polskiego
dramatu schyłku XVIII i początku XIX wieku.
Odwaga w podejmowaniu problemów słabo rozpoznanych w literaturze, odnajdywanie wartościowych utworów zagubionych w zawiłych meandrach historii, odkształcających prawdziwą fizjonomię kultury, kierowały autorką również przy wyborze
tematu kolejnej monografii. Małgorzata Chachaj podjęła mianowicie i zrealizowała
inicjatywę mającą na celu wskazanie, zgromadzenie oraz interpretację nieznanych
i mało znanych utworów Aleksandra hrabiego Chodkiewicza (1776–1838), niesłusznie zapomnianego pisarza, publicysty, uczonego przełomu XVIII i XIX wieku.
Wybitny człowiek epoki, potomek wielkiego hetmana Jana Karola Chodkiewicza, realizował swoje zainteresowania na wielu płaszczyznach życia. Był nie tylko
poetą i dramaturgiem. Dał się poznać jako kolekcjoner dzieł sztuki, mecenas nauki
i kultury, właściciel laboratorium fizyczno-chemicznego, autor prac naukowych, inno1
M. Chachaj, Dramy i tragedie historyczne Juliana Ursyna Niemcewicza, Lublin 2007, s. 12.
652
• Recenzje i przeglądy •
wator i konstruktor, oficer powstania kościuszkowskiego, uczestnik kampanii 1812
roku, obrońca Modlina, senator Królestwa Polskiego. Chociaż w latach ostatnich obserwujemy wzrastające zainteresowanie twórczością Chodkiewicza, czego dowodem
jest edycja jego pamiętników opracowana przez Marka Nalepę2, brakowało monografii, ba, nawet fragmentarycznej rozprawy poświęconej literackiemu dorobkowi
pisarza.
Chodkiewicz, który żył w czasach napięć, walk i rozterek politycznych, także trudnych wyborów moralnych, wymagających heroicznego trwania przy racjach ojczyzny, szukał odpowiedzi na wiele istotnych pytań w cyklu oryginalnych dramatów:
Katon, Teona, Wirginia, Jadwiga – królowa polska, Jagiełło w Tęczynie, Leszek IV, król
Polski.
Autorka monografii nie zapomniała również, że problemy związane z funkcjonowaniem społeczeństwa, ustroju, zobowiązań obywatelskich, niepodległego
bytu, wolności państwa zagrożonego agresją kolonizatorów stanowiły doniosły
motyw utworów wybranych przez Chodkiewicza do tłumaczenia na język polski.
Znalazły się wśród nich: Seliko albo cnota nagrodzona (powiastka autorstwa Jeana-Pierre’a Clarisa de Floriana), Hiszpani w Peru, albo śmierć Rolli oraz Dziewice Słońca
(dzieła Augusta von Kotzebuego), Małgorzata z Andegawii, królowa angielska (René-Charles’a Guilberta de Pixérécourt).
W badaniach Małgorzaty Chachaj nad literaturą okresu przełomu stykają się
i uzupełniają dwie domeny – historii literatury i historii teatru, trudne zresztą do
rozdzielenia w sytuacji analizy twórczości przeznaczonej na scenę. Rozprawa Dramatopisarstwo Aleksandra Chodkiewicza sytuuje dokonania pisarza w różnych
perspektywach interpretacyjnych, poszerzających wydatnie dotychczasowe spectrum oglądu tej spuścizny literackiej. „Bogactwo tej twórczości (drukowanej i rękopiśmiennej, ocalałej w całości lub we fragmentach), podobnie jak rozległość zainteresowań autora może wydawać się zaskakujące” (s. 12) – stwierdza badaczka.
Podejmując trudne zadania kompleksowej prezentacji dorobku zapomnianego pisarza, autorka musi wykonać wiele prac „nadobowiązkowych”, nieistniejących przy
rozwijaniu tematów znanych z różnych ujęć przyczynkarskich i opracowań edytorskich. Tym mocniej podkreślić należy nowatorstwo myślowe i olbrzymi wysiłek
badawczy widoczny już we wstępnych etapach pracy – odnajdywania, gromadzenia i porządkowania materiału, w tym także tekstów literackich, nie zawsze odnotowywanych przez bibliografie.
Rozważania autorki, spójne i dobrze uargumentowane, osadzone zostały wokół
głównej determinanty myślowej, organizującej twórczość i działalność polityczną
pisarza. Główną kategorią porządkującą warstwy znaczeń w dramatach Chodkiewicza i kierującą jego wyobraźnią literacką, także główną przesłanką curriculum
2
A. Chodkiewicz, Dzieje znakomitych wypadków życia mojego przeze mnie samego ręką własną
spisane. Wraz z niektórymi aneksami mogącymi służyć do historii polskiej. Od 1777 roku do 28
grudnia 1819 roku, w: M. Nalepa, „Płyną godziny pomiędzy nadzieją i bojaźnią czułą”. Polityczne i egzystencjalne rany Polaków epoki porozbiorowej. Studia i teksty, Rzeszów 2010, s. 53–131.
653
• Recenzje i przeglądy •
vitae pisarza jest, według słusznej konstatacji uczonej, pojęcie wolności oraz niezawisłości politycznej. Jak to już stwierdzono niejednokrotnie, wartość wolności
w dziedzinie mentalności zbiorowej może być rekonstruowana na podstawie różnych dokumentów werbalnych i świadectw obyczajowych, także tekstów literackich. O funkcjonowaniu tej prymarnej kategorii w obrębie formacji oświeceniowej
i romantycznej napisano wiele prac, aczkolwiek istnieje w dalszym ciągu potrzeba
badań szczegółowych, na podstawie źródeł i konkretnych tekstów.
Kategoria wolności, nienawiść wobec przemocy i tyranii, pochwała czynu wojennego i rycerskiego, poświęcenia i wierności leżą u podstaw kreacji bohaterów Chodkiewicza, wywodzących się najczęściej z tradycji heroizmu antycznego, ale przyporządkowanych założeniom historyzmu porozbiorowego. Według autorki:
Chodkiewicza zainteresował dramat, który włączał się w ogólnoświatową dyskusję o wolności
i różnych jej obliczach: o wolności przeciwstawionej tyranii, podbojowi, niewolnictwu, uciskowi,
prześladowaniu; o wolności jednostki i jej ograniczeniach; o praworządnym państwie – przeciwieństwie państwa upadającego z powodu degradacji moralnej obywateli i władzy; o prawach
człowieka, o demokracji, o moralności. To teatr wsłuchany w rewolucyjny szum XVIII w. i przemiany początku XIX stulecia.
(s. 287)
Książka o dramatach Chodkiewicza przybiera niekiedy charakter rozprawy o aksjologicznych wartościach epoki, jej etosie, mitach, symbolice. Choć dotyczy tekstów
o różnych poziomach artystycznych, autorka potrafi wciągnąć odbiorcę w dyskurs
na temat moralnych wyborów ludzi żyjących w rzeczywistości porozbiorowej, na
temat wolności jako swoistego drogowskazu politycznego, ale także literackiego, na
temat rangi sytuacji granicznych w życiu jednostek i narodów. Praca jest klarowna,
dobrze i interesująco napisana, nasycona wyraźną pasją badawczą, fascynująca nowymi, odkrywanymi przez autorkę materiałami, faktami, interpretacjami.
Kompozycja rozprawy Małgorzaty Chachaj pozwala na pełniejsze oświetlenie problemów pierwszoplanowych dla głównego nurtu rozważań, a zatem pojęcia wolności. Na całość dysertacji składają się uwagi wstępne, niezbędne w tej rozprawie prolegomena filologiczne oraz cztery obszerne rozdziały analityczno-interpretacyjne
przedstawiające konstytutywne cechy twórczości Chodkiewicza, rozważane w szerszych kontekstach literackich, polskich i europejskich.
Ponieważ dotychczasowe bibliografie odnotowały jedynie część spuścizny Chodkiewicza, ważnym zadaniem badawczym, jakie stanęło przed uczoną, stało się uzupełnienie informacji, dotarcie do rękopisów rozproszonych po archiwach, a także
porównanie tekstów publikowanych z ich odpowiednikami i wariantami w manuskryptach. Autorka korzystała ze znajdującego się w Bibliotece Książąt Czartoryskich
w Krakowie Archiwum Młynowskiego Chodkiewiczów, skąd zaczerpnęła nie tylko
teksty dramatów, poezji, lecz także epistolografii, dokumentów, papierów osobistych,
nawet prac naukowych z dziedziny historii i obyczajów. Celem poszerzenia perspektywy oglądu przestudiowała spisy książek Chodkiewicza, katalogi Biblioteki Młynowskiej. Poznała zasoby Biblioteki Książąt Czartoryskich w Krakowie, zbiory Archi-
654
• Recenzje i przeglądy •
a b s t r ac t
Aleksander Chodkiewicz
– a Forgotten Writer at the Turn of Enlightenment and Romanticism
Review of: Małgorzata Chachaj, Aleksander Chodkiewicz’s Playwriting, Lublin 2013
This review is a discussion Małgorzata Chachaj’s book, in which the author
has taken up and implemented an initiative to identify, gather and interpret
both the unknown and the little-known works of Count Aleksander Chodkiewicz (1776–1838) – an unjustly forgotten writer, journalist, translator and
a scholar working in the late eighteenth and early nineteenth century. The discussed work proves that the dominants organizing the work of the writer, which
is typical for the representatives of both Enlightenment and Romantic formations, are the notions of freedom and political independence in various
ways functioning in his works.
k e y wo rd s
Aleksander Chodkiewicz, drama,
the turn of Enlightment and Romanticism, Małgorzata Chachaj
Agnieszka Czajkowska
(Akademia im. Jana Długosza w Częstochowie)
Powrót Fausta
Rec.: Ernst August Friedrich Klingemann, Faust. Tragedia w pięciu aktach, przekład i wstęp księcia Edwarda Lubomirskiego, wydanie polsko-niemieckie,
redakcja tomu, opracowanie tekstu, przypisy i bibliografia Łukasz Zabielski,
wprowadzenie Jarosław Ławski, Steffen Dietzsch, Leszek Libera i Marta Kopij-Weiß, „Czarny Romantyzm”, Wydawnictwo Alter Studio, Białystok 2013,
ss. 406, nlb. 1, il.
W 2013 roku ukazał się dwudziesty czwarty tom serii „Czarny Romantyzm”,
będącej znakiem firmowym polonistyki białostockiej. Jest to ważna książka, a jej
znaczenie należy oceniać w kilku wymiarach. Po pierwsze, wydany przez Łukasza
Zabielskiego Faust Augusta Ernsta Friedricha Klingemanna w przekładzie i ze wstępem księcia Edwarda Lubomirskiego dowodzi żywotności powołanej do istnienia
w 1994 roku przez prof. Halinę Krukowską serii naukowej, finansowanej od 2012 roku
– jak głosi redakcyjna notatka – przez prestiżowy Narodowy Program Rozwoju Humanistyki. Naukowym celem działań wydawniczych polonistów z Białegostoku
było od początku wyeksponowanie „czarnej” strony naszego romantyzmu, często
ograniczanego stylistycznie do sielskiej tonacji bezkonfliktowego powrotu do „krajów lat dziecinnych” czy ubieranego w szaty wyniosłego narodowego proroctwa.
Konsekwentne, trwające od ponad dwudziestu lat przypominanie o literaturze „bę-
658
• Recenzje i przeglądy •
dącej efektem wyobraźni uwolnionej z racjonalistycznych schematów poznawczych […] uporczywie mierzącej się z niedocieczoną tajemnicą życia” (skrzydełko
s. 1 okładki) współtworzy wieloznaczność obrazu polskiego romantyzmu. Otwiera
jednocześnie nowe perspektywy badań naukowych, rekonstruuje problematykę
prac historycznoliterackich oraz prowadzi do znaczących przewartościowań w obrębie utrwalonych przekonań.
Po drugie, charakterystyczna „czarna” książka jest znakiem wysokich naukowych aspiracji i jednocześnie przykładem świetnych osiągnięć białostockiego środowiska polonistycznego oraz jego edytorskiego i komparatystycznego potencjału.
Jest też świadectwem rzadkiego dziś w nauce pielęgnowania określonej postawy
badawczej, inicjowanej przez mistrza i kontynuowanej przez jego uczniów. Rozpoczynający serię Zamek kaniowski ukazał się w roku 1994 pod redakcją prof. Haliny
Krukowskiej, w prace nad kolejnymi tomami włączył się Jarosław Ławski, ówczesny
doktorant prof. Krukowskiej, zaś recenzowany tom Fausta został zredagowany przez
doktoranta prof. Ławskiego, Łukasza Zabielskiego. W tym łańcuchu postaci, reprezentujących kolejne pokolenia naukowe, warto zobaczyć przede wszystkim specyficzną „odyseję wychowania”, związaną z procesem terminowania młodszych u bardziej doświadczonych badaczy literatury.
Po trzecie wreszcie, wznowienie po niemal dwustu latach nieobecności utworu
skupiającego w sobie najistotniejsze cechy wschodzącego romantyzmu oraz przypomnienie czy wręcz „odpomnienie” postaci jego wybitnego tłumacza ma poważne
znaczenie historycznoliterackie. Jest efektem uważnego wejrzenia w gąszcz od dawna
wyblakłych, nieczęsto wykorzystywanych naukowo i dydaktycznie zjawisk literackich
z początku XIX wieku oraz wynikiem, jak się zdaje, świadomego zamiaru przywrócenia tak zwanemu przełomowi romantycznemu w literaturze polskiej właściwych proporcji i kontekstów. Edycja Fausta sytuuje się tym samym w centrum prowadzonych od wielu lat dyskusji na temat prawomocności i możliwości epistemologicznych dyskursu historycznoliterackiego, wynikającej z rozwoju refleksji metaliterackiej i nowoczesnych metodologii badań. Począwszy od pytania „czy jest możliwa inna historia literatury”, stawianego przed laty przez Teresę Walas1, poprzez
postulaty spluralizowania badań nad przebiegami literatury, płynące z przekonania
Ryszarda Nycza o „tekstowości świata”, aż do sformułowanych przez tego autora
założeń nowej historii literatury2 czy teorii kultury3, można zauważyć we współczesnym namyśle teoretycznym trwały wątek tego rodzaju dyskusji. Białostocka seria
jest w tym kontekście oryginalną propozycją możliwej opowieści o literaturze polskiego romantyzmu, formułowaną na podstawie sprecyzowanych założeń estetycznych i ideowych, ugruntowaną poprzez wyraziste przekonania aksjologiczne i określoną tematycznie.
1 T. Walas, Czy jest możliwa inna historia literatury?, Kraków 1993.
2 R. Nycz, Możliwa historia literatury, „Teksty Drugie” 2010, nr 5, s. 167.
3Tenże, Lekcja Adorna: tekst jako sposób poznania albo o kulturze jako palimpseście, „Teksty
Drugie” 2012, nr 3.
659
• Recenzje i przeglądy •
Temat Fausta jest obecny w horyzoncie zainteresowań wydawców serii od 1997
roku, kiedy to odbyła się zorganizowana przez Halinę Krukowską konferencja Postacie
i motywy faustyczne w literaturze polskiej. Jej pokłosiem są dwa zbiorowe tomy, wydane
w 1999 oraz w 2003 roku4, poświęcone Faustowi Johanna Wolfganga Goethego oraz
jego recepcji w literaturze polskiej w XIX i XX wieku. Klingemann, początkowo jako
Bonawentura, pojawił się w białostockich książkach w 2006 roku, wraz z edycją utworu
Straże nocne 5 oraz za sprawą wydanych w 2011 i 2012 roku dzieł zbiorowych o nocy
jako symbolu, temacie i metaforze w literaturze6. Zwrot w pracach zespołu pod kierunkiem Ławskiego, dokonany „nokturalną” refleksją komparatystyczną, uwypuklił problem zależności i związków polskiej literatury romantycznej, a także dziewiętnastowiecznej myśli estetycznej z twórczością autorów jenajskich. Edycja Fausta
Klingemanna jest więc naturalną konsekwencją podejmowanych od lat kroków
badawczych na drodze do rekonstrukcji „przedświtu” romantycznego w Polsce. Jest
ona jednocześnie powrotem bohatera, który wcześniej – w świetle ustaleń faustycznej konferencji – uznany został za postać wywierającą znaczny wpływ na polską
literaturę pierwszej połowy XIX wieku. Wydana w 2013 roku książka wydaje się również dopełnieniem rozpoczętego w 1997 roku procesu eksplorowania tematu „uczonego i czarnoksiężnika” – wszak dwutomowe świadectwo konferencyjnych obrad
zwieńczone zostało obszernym studium Ławskiego, obrazującym życie mitu faustycznego w literaturze polskiej między XIX a XXI wiekiem.
Tekst białostockiej edycji utworu Klingemanna poprzedzony został czterema
wprowadzeniami, które rekonstruują zarówno historycznoliteracki kontekst dramatu (Steffen Dietzsch), jak i wprowadzają w tajniki warsztatu autora przekładu
(Leszek Libera). Ukazują ponadto postać księcia Edwarda Lubomirskiego jako prekursora romantyzmu (Jarosław Ławski) oraz jako uczestnika polsko-niemieckiego
dyskursu romantycznego, rozgrywającego się w pierwszych dziesiątkach XIX wieku
(Marta Kopij-Weiß). Istotnym walorem książki jest bibliografia, umieszczona po
niemieckim tekście Fausta. Gromadzi ona prace o księciu Edwardzie Kazimierzu
Lubomirskim (dwadzieścia trzy pozycje), prace o utworze Klingemanna i jego polskim przekładzie (dziesięć pozycji), zawiera wreszcie spis opracowań dotyczących
postaci Fausta i motywów faustycznych w literaturze polskiej (siedemdziesiąt dwie)
i w literaturze zagranicznej (czterdzieści siedem) – niemieckojęzycznej, francuskiej,
angielskiej, ale też fińskiej, hiszpańskiej czy rumuńskiej. Brak w książce spisu ilustracji, który mógłby zawierać informację również o pochodzeniu reprodukcji.
4
5
6
Postacie i motywy faustyczne w literaturze polskiej. Materiały ogólnopolskiej konferencji naukowej, Białystok 23–26 października 1997 r., pod red. H. Krukowskiej i J. Ławskiego, t. 1, Białystok 1999; t. 2, Białystok 2001.
Bonawentura [August Ernst Fryderyk Klingemann], Straże nocne, przeł. K. Krzemieniowa
i M. Żmigrodzka, wstęp S. Dietzsch i M. Żmigrodzka, oprac. tekstu, red. tomu J. Ławski, Białystok 2006.
Noc. Symbol, temat, metafora, t. 1: Wokół „Straży nocnych” Bonawentury, pod red. J. Ławskiego,
K. Korotkicha, M. Bajki, Białystok 2011; Noc. Symbol, temat, metafora, t. 2: Noce polskie, noce niemieckie, pod red. J. Ławskiego, K. Korotkicha, M. Bajki, Białystok 2012.
660
• Recenzje i przeglądy •
Problem nowatorstwa literackiego programu zaproponowanego przez polskiego
dyplomatę i tłumacza na marginesie dramatu Klingemanna oraz konkurencyjności
tego wzorca wobec modelu „romantyzmu wileńskiego” porusza we wprowadzeniu
zatytułowanym Książe Edward Lubomirski – prekursor romantyzmu Ławski (ironią
losu pozostaje fakt, że domniemani „konkurenci” nie mieli pojęcia o swoim istnieniu
i swoje programy formułowali odrębnie). Autor sytuuje utwór i postać jego translatora w kontekście sformułowanej na łamach „Wieku XIX”, zapewne dyskusyjnej,
koncepcji dziewiętnastowieczności7. Nadaje mu przy tym znaczenie szczególne – postawa estetyczna (a także biograficzna) księcia Lubomirskiego jest w przekonaniu
autora wprowadzenia charakterystyczna dla czasu przeobrażania się wzorców estetycznych XVIII wieku i ich transformacji w intelektualne i artystyczne paradygmaty rodzącego się w Europie romantyzmu. Wychowany i ukształtowany w wieku
świateł autor przekładu formułuje w swojej przedmowie postulaty i przeświadczenia,
które składają się na nowatorski w tamtym czasie program dramatu narodowego. Pojawiający się w 1819 roku głos, jak słusznie podkreśla Ławski, wyprzedza Mickiewiczowskie Dziady i późniejsze znaczące dyskusje na temat dramatu słowiańskiego
(w tym wykład XVI prelekcji paryskich). Lubomirski w swoim programie postuluje odrzucenie wpływów francuskich, deformujących model greckiej tragedii, i wzorowanie się – w poszukiwaniu istoty tragizmu jako wartości – na współczesnym
dramacie niemieckim. Tłumacz dąży do określenia dramatu narodowego w jego
tematycznej, językowej i religijnej specyfice (usuwa na przykład sceny, które mogłyby
urazić katolickie uczucia Polaków). Podkreśla nade wszystko potrzebę stworzenia
dzieła, będącego odpowiedzią na dylematy poznawcze człowieka u progu XIX wieku.
Pisze Ławski o międzyepokowym projekcie Lubomirskiego: „Intelekt, wyobraźnia,
marzenie, zachwyt, gra i autentyzm, egzaltacja i wzniosłość – wszystko to spojone
w jednym wyrazie literackim i scenicznym Lubomirski dostrzegł w micie Fausta ze
sztuki Augusta Klingemanna, którego uczynił mścicielem ludzkich nędz” (s. 28–29).
Właściwy tekst dramatu poprzedzają jeszcze trzy głosy: „Faust” Klingemanna
– konteksty epoki Dietzscha, który rekonstruuje kontekst historycznoliteracki twórczości autora Fausta, podkreślając jego związki ze środowiskiem romantyków jenajskich oraz charakteryzując dziewiętnastowieczną recepcję jego twórczości i działalności teatralnej; Lubomirski – tłumacz Fausta Klingemanna Libery – ujęcie prezentujące warsztat translatorski Lubomirskiego i eksponujące jego świadomość
i podporządkowanie celowi przyswojenia polskiej publiczności mitu Fausta – oraz
Edward Lubomirski w polsko-niemieckim dyskursie romantycznym Marty Kopij-Weiß, która akcentuje doniosłość wypowiedzi tłumacza na tle polsko-niemieckiego
dyskursu romantycznego, sytuując je w kontekście późniejszych postulatów Maurycego Mochnackiego i Adama Mickiewicza. To obszerne, czteroczęściowe wprowadzenie do lektury dramatu Klingemanna jest potrzebne, bowiem oszczędna forma
7
Zob. np. J. Bachórz, O potrzebie scalenia polskiego wieku XIX, „Wiek XIX. Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza” 2008.
661
• Recenzje i przeglądy •
studies by Jarosław Ławski, Steffen Dietzsch, Leszek Libery and Marta Kopij-Weiß, which reconstruct the circumstances for the creation of drama and present the characters of both the author and the translator. The publication of Faust
has had a significant impact on the present historical-literary order and has
changed the face of the Romantic breakthrough in Poland.
k e y wo rd s
Ernst August Friedrich Klingemann,
Romantic breakthrough, translation, Faustian myth
Iwona E. Rusek
(Uniwersytet Warszawski)
Juliusz Słowacki w świetle Eddy
Rec.: Renata Majewska, Arkadia Północy. Mity Eddaiczne w „Lilli Wenedzie”
i „Królu-Duchu” Juliusza Słowackiego, redakcja i opracowanie tomu Łukasz
Zabielski, „Naukowa Seria «Czarny Romantyzm»”, Alter Studio, Białystok 2013, ss. 411, il.
Lilla Weneda – źródło licznych inspiracji dla twórców Młodej Polski1 – nie była
raczej i nie jest (z nielicznymi wyjątkami) ceniona przez badaczy twórczości Juliusza Słowackiego2. Często zwracano uwagę na „papierowość” i łzawość głównej
bohaterki, a tematykę redukowano do aluzji narodowej. Takie z gruntu schematyczne podejście do tekstu Lilli Wenedy osłabia jej wartość zarówno pod względem
estetycznym, jak i poznawczym, a co najważniejsze – ogranicza problematykę badawczą do kręgu wyeksploatowanych już pojęć, zagadnień i kategorii. W tym miejscu należałoby zapytać: czy da się o Lilli Wenedzie powiedzieć coś jeszcze ponad to,
1
2
Henryk Opieński skomponował poemat symfoniczny oparty na motywach Lilli Wenedy, Michał Elwiro Andriolli zilustrował dramat, obrazy malowali też wybitni artyści, m.in. Jacek Malczewski, Tadeusz Styka i Ferdynand Ruszczyc. Ten ostatni był autorem scenografii do wileńskiej inscenizacji z 1909 roku. Zob. M. Inglot, Romantyzm. Słownik literatury polskiej, Gdańsk
2007, s. 118; J. Skuczyński, „Lilla Weneda” z ariostycznym uśmiechem, „Pamiętnik Literacki”
1986, z. 3; S. Zabierowski, Tragedia wenedyjska Juliusza Słowackiego, Katowice 1981; A. Romanowski, Najważniejszy spektakl, w: tegoż, Młoda Polska wileńska, Kraków 1999; S. Brzozowski,
Małżonek Tytanii. Juliusz Słowacki i jego krytyk Tretiak, w: tegoż, Wczesne prace krytyczne,
wstęp A. Mencwel, Warszawa 1988.
Zob. na ten temat choćby M. Piwińska, Juliusz Słowacki „Lilla Weneda”, w: Dramat polski. Interpretacje, cz. 1: Od wieku XVI do Młodej Polski, pod red. J. Ciechowicza i Z. Majchrowskiego,
wstęp i posł. D. Ratajczakowa, Gdańsk 2001. Lillę Wenedę doceniał – jak się zdaje – jedynie
Juliusz Kleiner – zob. na ten temat w recenzji ze spektaklu Lilla Weneda w reżyserii Michała
Zadary: M. Troszyński, Krwawa awantura na praskim podwórku, „Teatr” 2015, nr 10 (artykuł
dostępny online [dostęp: 2015-12-05]: <http://www.teatr-pismo.pl/po-premierze/1242/krwawa_awantura_na_praskim_podworku>).
665
• Recenzje i przeglądy •
co do tej pory już powiedziano? Odpowiedź na tak postawione pytanie może przynieść książka Renaty Majewskiej Arkadia Północy. Mity Eddaiczne w „Lilli Wenedzie”
i „Królu-Duchu” Juliusza Słowackiego.
Praca podzielona jest na trzy części, zaczyna się od obszernego Wprowadzenia zawierającego definicję podstawowej dla omawianego studium kategorii (tj. Arkadii Północy3), określenia przyjętej metodologii (jest nią analiza językowo-porównawcza)
oraz wskazania materiału badawczego, czyli polskiego, łacińskiego, francuskiego
i niemieckiego przekładu Eddy. W kolejnych rozdziałach autorka przedstawia idee Johanna Gottfrieda Herdera, założenia szkoły mitologicznej Friedricha Schlegla, a także
refleksję prekursorów badań nad mitologią Północy (Mariana Szyjkowskiego i Juliusza Kleinera), w obrębie kultury (Marii Janion i Aliny Witkowskiej) oraz na polu
filologii (Margaret Schlauch, Hieronima Chojnackiego, Andrzeja Nilsa Uggli).
Trzon rozprawy stanowi druga część, zatytułowana Poetyka Słowackiego a mitologia północy. Badaczka wprowadza i prezentuje w jej wstępie narzędzia niezbędne do zrozumienia podstawowych zagadnień. Definiuje Eddę poetycką (starszą) jako
„zbiór staroskandynawskich epickich pieśni o charakterze mitologicznym i heroicznym, przekazywanych drogą ustną przez wędrownych poetów skaldycznych” (s. 82),
zaś Eddę prozaiczną (młodszą), autorstwa Snorriego Sturlusona, jako „podręcznik
sztuki skaldycznej, zawierający reguły i zasady, według których można ją było
«uprawiać». Ponadto jej treść obejmuje mitologiczną kosmogonię i genealogię bogów
oraz opowiadania o mitycznych bohaterach” (s. 83). Do Eddy poetyckiej należy pieśń
Völuspá, czyli wieszczba mitycznej wróżki – Völvy, której postać autorka także tu
przedstawia. Następnie Majewska omawia przekłady Eddy – staną się one pomocne
w dalszej części rozważań, którą rozpoczyna rozdział zatytułowany Poetyckie obrazy Słowackiego ukształtowane pod wpływem pieśni Völuspá, który, jak pisze Majewska, zawiera porównania „komparatystyczno-lingwistyczne Lilli Wenedy i Króla-Ducha z pieśnią należącą do Eddy”. Zestawiając wersje Paula Henriego Malleta, Friedricha Majera, Petera Johanna Resena (Reseniusa) i Joachima Lelewela, badaczka
wskazuje elementy, które składają się na kwestię Rozy w Prologu. Analiza dotyczy
też samej postaci starszej córki Derwida mającej – na wzór Völvy – zdolności profetyczne oraz kultywującej pamięć przeszłych zdarzeń. Obie te cechy sytuują ją
pośród „najstarszych” istot, które – uczestnicząc w dziejach ludzkości – potrafią
przewidzieć ich kres. Rozważania z rozdziału Lecz przed wiekami Ymir żył ujawniają, że przepowiednia Rozy jest, zgodnie z tekstem Völuspy, odtworzeniem pierwotnego chaosu. Kreacja wieszczki z jednej strony odzwierciedla ów chaos (krwawe
słońce pozbawione blasku, zachmurzone niebo), z drugiej koresponduje z postacią
3
„Za Herderem Arkadię Północy pojmuję jako formę literacką (nie gatunek!), a także jako ideę
i język, za pomocą których można opisać ów mit. Według mnie, Arkadia Północy, w ujęciu
Słowackiego – niezastąpionego kreacjonisty mitów, w poetycki sposób może tłumaczyć ówczesną rzeczywistość: stawać się swoistym forum do dyskusji nad polistopadowym, emigracyjnym losem uchodźców, którzy na wygnaniu doświadczyli owej antyidylli, czy – żeby trzymać
się tytułu tej pracy – Arkadii Północy” (s. 13).
666
• Recenzje i przeglądy •
praolbrzyma Ymira (chodzi tu zwłaszcza o przypisany jej kolor czerwony, stałą
obecność krwi, trupów, kości i czaszek, a także składane ofiary na rzecz przywrócenia utraconej Arkadii). Dwoista natura przywołanego w tym kontekście Ymira ma
zdaniem badaczki oznaczać, że Roza zarówno dla wskrzeszonego Lelum-Polelum,
jak i dla Popiela pełni funkcję ojca i matki. Obdarzenie Rozy cechami dwupłciowego
giganta budzi wątpliwość i prowokuje, by zapytać autorkę, gdzie w tekście dramatu
znajduje dowód na to, że starsza córka Derwida to androgyne? Wydaje się, że bardziej przekonujące byłoby stwierdzenie, że w przypadku Rozy mamy do czynienia
z przejawem Wielkiej Bogini, która rodziła swego syna w dziewiczym stanie (tzw. narodziny z dziewicy).
Rozważania na temat męki Derwida (rozdział Drzewo Yggdrasil) sytuuje Majewska w odniesieniu do łacińskiego tłumaczenia autorstwa Lelewela (w tej wersji
dramatu nie występuje jesion, lecz dąb). Skrupulatna analiza budowy drzewa zostaje zestawiona z opisem kaźni wenedyjskiego władcy, który w dalszym toku wywodu zostaje obdarzony cechami mitycznego dębu (wytrzymałość na ogień i działanie żelaza) i w rezultacie sam staje się królem-Dębem. Jeden z najoryginalniejszych
momentów dramatu, to jest dialog Derwida z Gwinoną (omówiony w rozdziale
Niech się skryje Garmur), zostaje w całości wyprowadzony z północnej Völuspy, choć
nie brak tu odniesień o antycznym rodowodzie (stylizacja królowej na Cerbera-Gorgonę). Scena, w której Arfon i Krak bawią się harfą, a Gwinonek ma „poigrać” z wydartymi oczami Derwida, rozwinięta o epizod rzucania kamyczkiem przez wszystkich braci, jest zdaniem autorki niczym więcej niż przekształconym mitem. Przeznaczenie pojawia się w nim w chwili, gdy Norny odebrały bogom złote tabliczki (rozdział
Igrają dzieci Mimira). W tekście Słowackiego funkcję Norn pełnią synowie Gwinony,
a ich zabawa staje się w tym kontekście zwiastunem rozbicia Arkadii oraz nadejścia
katastrofy, którą zapowiadało wiele znaków – najbardziej znamienny był statek z paznokci zmarłych ludzi (Statek Naglfar). Ten fragment rozważań zdaje się najbardziej
problematyczny, gdyż, jak przyznaje sama badaczka, w Lilli Wenedzie nie ma literalnego opisu statku. Majewska doszukuje się jednak śladów jego obecności w metaforycznej przepowiedni Rozy w Prologu, którą wzmacnia dotychczasowymi ustaleniami. Nawet jeśli kogoś nie przekonuje taki sposób argumentacji, to nie można odmówić autorce pomysłowości i pasji, z jaką udało się jej przeprowadzić tak karkołomną
analizę.
Motyw odrodzenia, które według przepowiedni Völvy ma nastąpić po Ragnarök (zmierzchu bogów), ukazuje Majewska, sięgając tym razem do snu Dobrawy
z Króla-Ducha (rozdział Gród jaśniejszy od słońca, Smok). Szczególną rolę w analizowanym śnie odgrywają słowa „miasto” oraz „smok”: pierwsze oznacza Jerozolimę,
drugie Popiela. Warto w tym miejscu podkreślić, że jakkolwiek nagły przeskok do
Króla-Ducha powoduje pewne zamieszanie, a nawet wrażenie braku spójności w konstrukcji wywodu, to wykładnia symboliki smoka może zachwycić pomysłowością
i nowatorstwem. W swoich dalszych ustaleniach (rozdział Językowe związki Lilli Wenedy ze skaldycznym poematem Krákumál) badaczka omawia te motywy dramatu,
667
• Recenzje i przeglądy •
które – jej zdaniem – Słowacki zaczerpnął z północnego tekstu, czyli: czaszki, burze i pioruny, rany, broń, węże i żmije, wilki, psy, drapieżne ptaki, krew, zbroja.
Trzecia część pracy, zatytułowana Romantyczny kształt Arkadii, została podzielona na dwie mniejsze – poświęconą Lilli Wenedzie i analizującą Króla-Ducha. Majewska odczytuje dramat w perspektywie mitu puer i senex (rozdział Lilla Weneda
jako mit „puer–senex”). Błyskotliwe rozważania rozbijają fragmenty, które w głównej
mierze polegają na streszczeniu dotychczasowego stanu badań. Przedzieranie się
przez strony dobrze znanych propozycji badawczych (autorka przywołuje studia Mikołaja Sokołowskiego, Marty Piwińskiej, Hieronima Chojnackiego) nie służy pracy,
gdyż odbiera wywodowi spójność; odniesienia te mogłyby znaleźć się w przypisach.
Topos puer–senex, jak twierdzi autorka, Słowacki przeformułował w taki sposób,
że król Wenedów zyskał cechy zarówno starca, jak i dziecka (rozdział Metamorfozy
Derwida). W tej fascynującej podróży przez metaforyczne obrazy Derwida-druida,
Derwida-dębu, Derwida-Odyna, Derwida-bociana i związane z nimi mityczno-symboliczne asocjacje brakuje, zwłaszcza jeśli idzie o kategorię puer, przywołania
rozpoznań autorstwa Anny Kubale, Piotra Kowalskiego, Katarzyny Łeńskiej-Bąk,
Grzegorza Leszczyńskiego czy Anny Czabanowskiej-Wróbel4. Ciekawie w kontekście
podnoszonej kwestii prezentują się rozważania dotyczące wrogich plemion (rozdział
Wenedowie i Lechici). W rozważaniach tych autorka szalę z napisem senex przechyla
raz na stronę Wenedów, raz na stronę Lechitów. Próby, jakie zgodziła się przejść
Lilla, by ratować ojca, zostają ukazane z kilku perspektyw (rozdział Trzy próby). Pierwszą próbę, która polegała na odcięciu toporem wiszącego Derwida, wyprowadza
badaczka ze stosownego ustępu Iliady, by następnie przywołać w swych rozważaniach postać Thora. Drugą próbę stanowi w całości przekształcony orficki motyw
gry na lirze, dla trzeciej zaś znajduje Majewska kilka źródeł inspiracji. Jednym z najważniejszych jest chrześcijański motyw Maria lactans, poszerzony o platoński koncept nektaru-miodu, a także – pochodzący z mitologii północy – „miód poezji”,
który czyni z Derwida Odyna, a z jego córki – Walkirię. O ile platońsko-północne
analizy sprawiają wrażenie wyczerpujących, o tyle we fragmencie poświęconym
Marii lactans brak szerszego kontekstu. Mam tu na myśli zarówno prace poświęcone Wielkiej Bogini, jak i te, które w tym właśnie kontekście analizowały dramat
Słowackiego5. Nawiązanie do Wielkiej Matki pojawia się w rozdziale Lilla i Lilia,
4
5
A. Kubale, Dziecko romantyczne. Szkice o literaturze, Warszawa 1984, K. Łeńska-Bąk, Rola
dziecka w dawnych obrzędach ludowych, „Folklorystyka” 1997, nr 3; K. Łeńska-Bąk, Dziecko
w tradycyjnych obrzędzie weselnym, „Literatura Ludowa” 1996, nr 4/5; P. Kowalski, Dziecko. Rajska niewinność, wróżby, magia. Wstęp do lektury postaci, „Literatura Ludowa” 1999, nr 4/5;
G. Leszczyński, Kulturowy obraz dziecka i dzieciństwa w literaturze XIX i XX wieku. Wybrane
problemy, Warszawa 2006; A. Czabanowska-Wróbel, Dziecko. Symbol i zagadnienie antropologiczne w literaturze Młodej Polski, Kraków 2003.
K. Korotkich, Wyobraźnia apokaliptyczna Juliusza Słowackiego. Obrazy – wizje – symbole, Białystok 2011; A. Danilewicz, Bogurodzica w pogańskim świecie „Lilli Wenedy”, w: Problemy tragedii i tragizmu. Studia i szkice, pod red. H. Krukowskiej i J. Ławskiego, Białystok 2005; A. Pilewicz, Srebrny sen Salomei – historia Persefony; D.T. Lebioda, Bogini łowów. Motyw Diany
668
• Recenzje i przeglądy •
czyli o sublimacji poetyckiej Juliusza Słowackiego, w którym autorka tropi nawiązania i fascynacje, jakie towarzyszyły Słowackiemu, gdy tworzył poetyckie obrazy kobiet. Motyw ten interpretuje badaczka w świetle ustaleń gender studies oraz mając
w pamięci rozpoznania Stanisława Sieka, który
przytaczając tezy Bychowskiego na temat „kompleksu oralnego” poety – zauważył, że żeńskie
postacie w jego utworach, wiążące się z imionami „o miękkim, łagodnym brzmieniu”, wskazywałyby na „istnienie kobiecej komponenty w osobowości autora”. A to każe przypuszczać,
że Słowacki nosił w sobie obraz człowieka o takich właśnie cechach.
(s. 270–271)
Muszę przyznać, że tak daleko idące stwierdzenia, które nie mają w moim pojęciu uzasadnienia ani w analizowanym tekście, wprawiają czytelnika co najmniej
w zdumienie. Narzędzia współczesnej humanistyki, które umożliwiają błyskotliwe
wywody, nie zawsze sprawdzają się w pracy nad tekstem. Odnoszę wrażenie, że tak
właśnie stało się w tym przypadku, choć zupełnie nie rozumiem, po co autorka
sięgnęła do teorii gender i queer, skoro cała dotychczasowa analiza opierała się na mikrofilolgicznych (i jakże udanych!) roztrząsaniach. Taki kierunek refleksji, jedynie
marginalnie pojawiający się w końcowej fazie rozważań na temat Lilli Wenedy, w części poświęconej analizie Króla-Ducha stał się dominantą (rozdział Król-Duch romantyczną sagą). Na podstawie islandzkich sag badaczka dokonała „dekonstrukcji”
rodziny, a w małżeństwie Pychy z Piastem dostrzegła edypalny kryzys. Jego obecność
wyprowadziła z ustaleń Gustava Bychowskiego, który „twierdził, że poetą kierował
kompleks Edypa” (s. 286). „Rozważając tekst Króla-Ducha – pisze Majewska
– Bychowski uznał Pychę za projekcję nieuświadomionych fantazmatów Słowackiego
z okresu mistycznego, objawiającego się ambiwalentnym stosunkiem poety do matki”
(s. 286). Uznając te ustalenia za niewystarczające, badaczka sięgnęła do wykładni
poststrukturalnej spod znaku Gillesa Deleuze’a i Félixa Guattariego, by na koniec
skonstatować, że losy Wandy i Popiela, a także Pychy i Pasta, „nie wpisują się w arkadyjski projekt rodziny”, gdyż „bohaterowie działają jakby na granicy prawa Edypa, który stanowi impeditio nie do pokonania” (s. 293). Zacytuję w tym miejscu jeszcze jeden budzący wątpliwości fragment:
Wolno sądzić, że poetyckie stylizacje Wandy i Popiela wpisują się w koncepcje Deleuze’a
i Guattariego. Świat „kultury samotnych mężczyzn” implikowałby naruszenie edypalnej
w poezji Juliusza Słowackiego, w: Antyk romantyków – model europejski i wariant polski. Rekonesans, pod red. M. Kalinowskiej i B. Paprockiej-Podlasiak, Toruń 2003; I.E. Rusek, Czarne
kobiety. Motyw Hekate w wybranych utworach Juliusza Słowackiego, w: Noc. Symbol – temat
– metafora, pod red. J. Ławskiego, K. Korotkicha, M. Bajki, t. 2, Białystok 2012; taż, Rytuał
Dębowego Króla oraz motyw Wielkiej Bogini w „Lilli Wenedzie” Juliusza Słowackiego, w: Juliusz Słowacki w kontekstach kulturowych dawnych i współczesnych, pod red. E. Dąbrowskiej i I. Jokiel, Opole 2012; taż, Pioruna blask i krwisty żar w kobiecym ciele zaklęte. Motyw
ognistych kobiet w wybranych dramatach Juliusza Słowackiego, w: Stolice i prowincje kultury.
Księga jubileuszowa ofiarowana profesor Alinie Kowalczykowej, pod red. J. Brzozowskiego,
M. Skrzypczaka, M. Stanisza, Warszawa 2012.
669
• Recenzje i przeglądy •
a b s t r ac t
Juliusz Słowacki in Edda’s light
Review of: Renata Majewska, Arcadia of North. The Edda Myths in „Lilla Weneda” and
„Król-Duch” of Juliusz Słowacki, Białystok 2013
The article is a review of Renata Majewska’s book titled Arcadia of the North.
Edda Myths in “Lilla Weneda” and “Król-Duch” by Juliusz Słowacki, published in
a series of publications titled ‘Black Romanticism’. The author analyzes Juliusz
Słowacki’s dramas entitled: Lilla Weneda and The King-Spirit (Król-Duch)
in the light of Islandic Edda. The researcher also uses Latin, German and French
translations of Edda. In her paper, she also makes use of gender and queer
methodology.
k e y wo rd s
Juliusz Słowacki, Lilla Weneda, The King-Spirit (Król-Duch),
Edda, myth, Renata Majewska
Natalia Maliutina
(Uniwersytet Rzeszowski, Odeski Uniwersytet Państwowy im. I.I. Miecznikowa)
Świat Mikołaja Gogola – kontekst odeski
Rec.: М.В. Гоголь в Одесі, наукові редактори Валентина Б. Мусій, „Літера турна Одеса: матеріали до біографії”, „Фенікс”, Одеса 2014 [Mikołaj Go
gol w Odessie, redakcja naukowa Walentina Musij, Odessa 2014], ss. 320.
W serii „Literacka Odessa. Materiały Biograficzne” ukazała się w 2014 roku nowa
publikacja o charakterze naukowo-bibliograficznym Mikołaj Gogol w Odessie. Jest to
czternasty tom wydawanej od 1973 roku przez pracowników naukowych Biblioteki
im. Maksyma Gorkiego w Odessie serii, w której skład wchodzą prace poświęcone
biografiom wybitnych twórców związanych z Odessą i jej mieszkańcami. Do tej pory
opublikowano książki na temat znakomitych ukraińskich pisarzy, jak Łesia Ukrainka, Mychajło Kociubiński, dramaturgów – koryfeuszy teatru ukraińskiego przełomu XIX i XX wieku, jak Nikołaj Staricki, Marek Kropiwnicki, Iwan Tobilewicz
(Karpenko-Karyj), genialna ukraińska aktorka Marija Zańkowiecka oraz ich współpracownicy Nikołaj Sadowski i Panas Saksagański (bibliografia Koryfeusze ukraińskiego teatru w prasie odeskiej, 2012).
Już w 2008 roku z okazji dwusetnego jubileuszu wybitnego mistrza słowa – Mikołaja Gogola – Odeska Biblioteka Naukowa im. Gorkiego postanowiła przygotować
naukowo-bibliograficzną publikację Mikołaj Gogol w Odessie. Jednak w czasie jej
opracowywania natrafiono na tyle ciekawych i ważnych materiałów biograficznych
poświęconych Gogolowi, że do ich wydania doprowadzono dopiero w 2012 roku.
Książka funkcjonowała dwa lata w wersji elektronicznej, a w 2014 roku wydawnictwo Feniks wypuściło w obieg jej wersję drukowaną.
671
• Recenzje i przeglądy •
Nie jest dziełem przypadku, że kolejny tom odeskiej serii jest poświęcony Gogolowi, wielkiemu pisarzowi, w zadziwiający sposób wyrażającemu w swojej twórczości kondycję i swoistość kultury, zarówno rosyjskiej, ukraińskiej, jak i europejskiej.
Gogol dwa razy odwiedził Odessę. W 1848 roku w związku z epidemią cholery
pisarz zatrzymał się tutaj, by odbyć dwa tygodnie kwarantanny w drodze powrotnej, którą przebył z Konstantinem Bazilim1, z Palestyny i Egiptu. Drugi jego pobyt
w Odessie – od jesieni 1850 roku do wiosny 1851 – był związany z nadziejami pisarza
na poratowanie zdrowia w tutejszym klimacie, choć, jak pisał, odeskie powietrze
było dla niego zbyt ostre. Jeśli klimat miałby okazać się podobny do tego, który znał
z Neapolu, Bejrutu, Koryntu, gotów był pozostać tu na dłużej. Tej zimy pogoda
okazała się przychylna dla rozstroju nerwowego autora Martwych dusz, co pozwoliło mu zająć się w Odessie przygotowaniem do druku drugiego tomu powieści, a także poprawkami i przeróbkami Rozmyślań o Bożej Liturgii.
Praca Mikołaj Gogol w Odessie jest adresowana do szerokiego kręgu czytelników,
studentów, doktorantów i uczonych. Publikację przygotowaną przez Elenę Nunjes,
naczelną bibliografkę Biblioteki Naukowej im. Gorkiego, otwiera wstępny artykuł
„Tylko słowo żyje”2, napisany przez redaktorkę naukową tomu, Walentinę Musij,
przedstawiający ideę publikacji oraz kierunki badań nad Gogolem (krajoznawczy,
bibliograficzny, literaturoznawczy), związane z jego życiem i twórczością, kontekstem historycznoliterackim, z życiem Odessy na przestrzeni dwóch wieków.
Książka składa się z dwóch części. Pierwsza (Przewodnik bibliograficzny) zawiera
zestawienie wydanych w Odessie utworów Gogola, wśród których najważniejszy
jest wariant Rewizora pod tytułem Osa. Rewizor! (odnaleziony przypadkiem w kręgu bibliofilskim), opublikowany w 1885 roku w czasopiśmie „Odesskij Wiestnik”
numer 47 z 26 lutego3.
Szczególnego znaczenia nabiera w pierwszej części zestawienie (składające się
z czterdziestu dwóch pozycji) listów Gogola i do niego adresowanych, związanych
z Odessą, a także listów świadczących o pobycie pisarza w Odessie. Należy odnotować, że zestawieniu towarzyszą cytaty, które pozwalają pojąć wewnętrzny świat
autora. Ważne miejsce zajmują tu także badania nad związkami Gogola z Odessą,
prace odeskich uczonych, poświęcone życiu i twórczości pisarza. Pośród nich warto przypomnieć Borisa Warneke Gogol i teatr (1909), Aleksandra Moczulskiego Autorską spowiedź Gogola (1903), Dmitrija Owsianko-Kulikowskiego Małoruskie i petersburskie powieści Gogola. Z historii twórczości artystycznej (1902), Gogol i jego
utwory (1909), a także prace współczesnych odeskich badaczy: Walentiny Musij,
Arnolda Sliusaria, Grigorija Zlenki, Marka Sokoliańskiego i innych. Niewątpliwie
1
Konstantin Michajłowicz Bazili (1809–1884) – rosyjski orientalista, podróżnik i dyplomata greckiego pochodzenia, w 1844 roku pełnił funkcję rosyjskiego konsula w Syrii i Palestynie. W jego
bejruckim domu zatrzymał się Gogol podczas swojego pobytu w Libanie.
2 „Лишь слову жизнь дана…” – cytat z wiersza Iwana Bunina Słowo – przyp. tłum.
3 Fragment tekstu został opublikowany w niniejszej książce (s. 101–106). Przypomnijmy, że jego
pierwodruk ukazał się w czasopiśmie „Odesskij Wiestnik” z 1885 roku (rubryka „Felieton”).
672
• Recenzje i przeglądy •
­Teresa Winek
(Instytut Badań Literackich PAN)
Stanisław Pigoń z perspektywy jednego badacza
Rec.: Czesław Kłak, Pigoń, Wydawnictwo Uniwersytetu Rzeszowskiego,
Rzeszów 2013, ss. 612, il.
Sto trzydzieści lat temu urodził się Stanisław Pigoń. Jerzy Starnawski1 zaliczył
go do drugiego pokolenia wielkich polskich humanistów. O tym, że takie zaszeregowanie było jak najbardziej uzasadnione, świadczy ciągle żywa recepcja dorobku
badacza romantyzmu oraz wybitnego edytora. Ponad sto lat temu, w 1911 roku, początkujący mickiewiczolog opublikował swe pierwsze znaczące dzieło: rozprawę
poświęconą Księgom narodu i pielgrzymstwa polskiego2. Dziewięćdziesiąt lat temu
pojawiło się jego opracowanie Pana Tadeusza3 – podstawowa edycja poematu, mająca ponad dziesięć wznowień, uzupełnianych przez uczonego wynikami prowadzonych systematycznie, do końca życia, badań4. Przez następnych czterdzieści kilka
lat Pigoń był istotnym tuzem polonistyki: jako pracownik trzech uniwersytetów,
wydawca i redaktor wielu ważnych edycji, autor książek i artykułów korygujących
wiedzę, przede wszystkim o wieku XIX. Kamieniem milowym polskiej humanistyki
okazały się też rozpoczęte podczas drugiej wojny światowej książki: Zarys nowszej
literatury ludowej 5 oraz wznawiany pięciokrotnie tom: Z Komborni w świat. Wspomnienia młodości6.
Przyjmując jako oczywisty i niepodważalny wkład Pigonia w rozwój polskiej
nauki o literaturze w XX wieku, można pytać o jego rangę w dzisiejszej historii literatury. Materiału do refleksji jest sporo, najważniejszą pozycję stanowi wydana pięć
lat temu książka: Profesor z Komborni. Stanisław Pigoń w czterdziestą rocznicę śmierci7,
zbierająca plon konferencji i sympozjów organizowanych przez środowiska krakowskie i rzeszowskie. Nowym punktem odniesienia okazuje się publikacja ogarniająca
sporą część dorobku badawczego ucznia, a zarazem krajana Pigonia, zatytułowana
po prostu: Pigoń. To kolejna już praca Czesława Kłaka poświęcona jego mistrzowi
– wcześniejsze rozpoznania gromadzą: książka Stanisław Pigoń. Szkice do portretu
(1993) oraz prace zbiorowe: Wokół Stanisława Pigonia. Nad warsztatem naukowym
J. Starnawski, Z dziejów polskiej nauki o literaturze w wieku XIX i XX. Cztery studia, Częstochowa 1997.
2 S. Pigoń, O „Księgach narodu i pielgrzymstwa polskiego” A. Mickiewicza, Warszawa 1911.
3 A. Mickiewicz, Pan Tadeusz czyli Ostatni zajazd na Litwie: historia szlachecka z roku 1811 i 1812
we dwunastu księgach wierszem, oprac. S. Pigoń, BN I, Kraków 1925.
4 Do roku 2015 Zakład Narodowy Ossolińskich opublikował trzynaście wydań, ostatnie – z aneksem w opracowaniu Juliana Maślanki – w roku bieżącym.
5 S. Pigoń, Zarys nowszej literatury ludowej (przed rokiem 1920), Kraków 1946.
6Tenże, Z Komborni w świat. Wspomnienia młodości, Kraków 1946.
7 Profesor z Komborni. Stanisław Pigoń w czterdziestą rocznicę śmierci, red. K. Fijołek, Kraków 2010
(recenzja w „Wieku XIX. Roczniku Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza” 2010).
1
676
• Recenzje i przeglądy •
i literackim Uczonego (Rzeszów 1983); Non omnis moriar. Studia i szkice o Stanisławie Pigoniu (Rzeszów 1997). I to właśnie autor recenzowanego wydawnictwa ma
niepodważalne prawo i podstawy do syntez obejmujących życie i dzieło nestora polskiej polonistyki – pozostając przez niemal pół wieku w kręgu inspiracji Profesora
z Komborni, poznał jego spuściznę oraz archiwum jak nikt inny.
Wydany obecnie opasły tom zawiera rozpoznania badawcze z ostatniego dwudziestolecia. Jego lekturę można rozpocząć od jednego z końcowych rozdziałów, zatytułowanego Sława pośmiertna, omawiającego stosunek Pigonia do własnych prac oraz
ich recepcję przez młodsze pokolenia. Kłak zwraca uwagę na czytelniczy żywot kilku
książek uczonego, przede wszystkim edycji Pana Tadeusza, która stanowi istotne tło prac edytorskich Pigonia i jego badań nad romantyzmem. Konstatacja z lektury tego rozdziału pozostaje jednak smutna – mimo wznowienia na początku obecnego wieku najważniejszych tytułów Pigonia (Zawsze o Nim. Studia i odczyty o Mickiewiczu8; „Pan Tadeusz”. Wzrost, wielkość i sława9) dzisiejszy młody polonista
przy poznawaniu tego dorobku może liczyć tylko na zasobność bibliotek oraz reprezentatywny tom dzieł zebranych (Poprzez stulecia), sprzed trzydziestu lat 10.
Zdecydowanie korzystniej natomiast przedstawia się bibliografia przedmiotowa
uczonego. Co kilkanaście lat pojawiają się bowiem zespoły materiałów (najczęściej
w księgach pamiątkowych) – wyniki analitycznych lektur spuścizny drukowanej
i archiwalnej krakowskiego historyka literatury.
W książce Wokół Stanisława Pigonia Kłak skonstatował, iż nie zachodzi konieczność rewizji sądów o badaczu, a to, co dzieje się w obszarze recepcji jego spuścizny,
to jedynie dopełnianie konturów utrwalonego w powszechnej świadomości obrazu.
Pierwsza część stwierdzenia nie budzi zastrzeżeń, drugą można jednak zmodyfikować – między innymi dzięki pracom Kłaka znany wcześniej obraz Profesora z Komborni staje się nie tylko zdecydowanie bardziej barwny i bogatszy w szczegóły, ale
zyskuje też istotne i złożone tło.
Pierwszą i największą objętościowo część książki stanowią artykuły związane
z pracami Kłaka nad korespondencją Pigonia. Materiał to fascynujący. Listy, zastrzeżone do 1988 roku, stały się przedmiotem badawczego oglądu od początków lat dziewięćdziesiątych, głównie ze strony autora omawianej książki, także redaktora naukowego serii: „Korespondencja Stanisława Pigonia”. Epistolografię, traktowaną jako
materiał źródłowy, objęto systematycznymi badaniami od połowy XIX wieku, głównie za sprawą korespondencji Adama Mickiewicza, Zygmunta Krasińskiego, Juliusza
Słowackiego i pomniejszych twórców emigracyjnych. Historyków literatury interesowały przede wszystkim listy pisarzy – kryjące autokomentarze i faktografię ich
twórczości. Listy badaczy literatury z różnych względów bywały wykorzystywane
tylko okazjonalnie (np. listy Romana Pilata w edycjach Mickiewicza, korespon8 S. Pigoń, Zawsze o Nim. Studia i odczyty o Mickiewiczu, Warszawa 1998.
9Tenże, „Pan Tadeusz”. Wzrost, wielkość i sława. Studium literackie, Kraków 2002.
10 S. Pigoń, Poprzez stulecia, wyb. i oprac. J. Maślanka, Warszawa 1985.
677
• Recenzje i przeglądy •
dencja Juliana Krzyżanowskiego w pracach dotyczących Henryka Sienkiewicza).
Epistolografia Pigonia na pewno będzie stanowiła w tej dziedzinie swego rodzaju przełom; jej znaczenia nie sposób przecenić – tak z powodu liczebności zasobu, jak też
rangi osób, z którymi nestor polskiej humanistyki prowadził swe pisane rozmowy.
W przywołanej wyżej serii Kłak opublikował dwa dialogi korespondencyjne Pigonia: z Ignacym Chrzanowskim oraz Marią Danilewiczową11, poprzedzone obszernymi wprowadzeniami, przedrukowanymi w omawianej tu książce. Stanowią one
ważne tło dla kolejnych bloków listów przygotowanych do edycji: rozmów Pigonia
z Romanem Pollakiem, Julianem Krzyżanowskim, Tadeuszem Mikulskim. Już przywołane nazwiska wskazują, że mamy do czynienia ze zjawiskiem niebagatelnym:
świadectwem współpracy najważniejszych badaczy polskiej literatury, trwającej ponad pięćdziesiąt lat, mniej więcej od zarania dwudziestolecia międzywojennego do
końca lat sześćdziesiątych. Jak podała Ewa Malicka 12 (troskliwa opiekunka archiwum Pigonia w Bibliotece Jagiellońskiej), uczony wymieniał systematycznie listy
także między innymi z Leonem Płoszewskim, Wacławem Borowym, Kazimierzem
Wyką oraz pisarzami: Kazimierą Iłłakowiczówną, Marią Dąbrowską, Kazimierzem
Wierzyńskim.
Niemal każdy z interlokutorów Pigonia to w swoim czasie człowiek instytucja.
Ich korespondencja kryje więc nie tylko faktografię indywidualnych biografii, ale
też bezcenny komentarz do życia polonistycznego w Krakowie, Warszawie, Wrocławiu, Poznaniu, Lublinie, Wilnie, Londynie i wielu innych miejscach i środowiskach;
są w niej zawarte opinie uczonego obserwującego czujnym okiem, czynnego, krytycznego, sumiennego, a także wrażliwego moralnie oraz intelektualnie. Jeżeli od
połowy lat czterdziestych Pigoń był powszechnie uznawanym przez środowisko
autorytetem moralnym, to zapracował na taką ocenę między innymi setkami listów,
którymi reagował na wszelkie „czyny i rozmowy” decydentów mających wpływ na
literaturę oraz osób z najbliższego otoczenia.
Pryncypialność nieustraszonego strażnika wartości została zapisana w listach
expressis verbis i niejednokrotnie prowadziła do jednoznacznego określenia losów
dalszej znajomości z adwersarzami. A jednak blok artykułów poświęconych korespondencji Kłak zatytułował: Przyjaźnie. I jest to tytuł adekwatny – listy przekonują, że niecodzienną umiejętnością Pigonia było przebaczanie błądzącym i powracanie do znajomości trudnych – właśnie w imię wyższych racji: dobra wspólnego
czy środowiskowego, wcale często też w imię sprawy narodowej.
Korespondencja Pigonia stanowi ważny materiał źródłowy do rozlicznych tematów nurtujących zarówno badaczy współczesnej nauki o literaturze, jak też jej
historyków, czy jeszcze szerzej: historyków życia kulturalnego i społecznego; dowodem chociażby rozdziały omawianej książki: Czas adwentu. O jutro polonistyki
11 Tom trzeci stanowi Korespondencja wzajemna (1952–1968) z Moniką Żeromską, opracowana
przez Zdzisława Jerzego Adamczyka i Alinę Kowalczykową (Rzeszów 2004).
12 E. Malicka, Spuścizna rękopiśmienna po Stanisławie Pigoniu w Bibliotece Jagiellońskiej, w: Wokół Stanisława Pigonia. Nad warsztatem naukowym i literackim Uczonego, s. 119.
678
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIII (L) 2015
Kronika
Towarzystwa Literackiego
im. Adama Mickiewicza
Rozalia Wojkiewicz
(Uniwersy tet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu)
Sprawozdanie z konferencji
„«Wskrzesić choćby chwilę». Władysława Reymonta
zmagania z myślą i formą”
(Poznań, 3–5 grudnia 2015)
Z
okazji dziewięćdziesiątej rocznicy śmierci Władysława Reymonta w dniach
3–5 grudnia 2015 roku odbyła się w Poznaniu ogólnopolska konferencja nau-kowa „«Wskrzesić choćby chwilę». Władysława Reymonta zmagania z myślą i formą”,
zorganizowana pod auspicjami Zakładu Pozytywizmu i Młodej Polski Instytutu
Filologii Polskiej i Klasycznej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz
Wydziału Filologiczno-Filozoficznego Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk.
Komitet organizacyjny współtworzyli: prof. dr hab. Radosław Okulicz-Kozaryn,
dr hab. Marek Wedemann, dr Mateusz Bourkane, mgr Agnieszka Sell. Obrady odbywały się w Salonie Mickiewicza pod Kopułą w gmachu poznańskiego Collegium
Maius oraz w sali posiedzeń Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Konferencja cieszyła się dużym zainteresowaniem – podczas trzydniowej sesji referaty
zaprezentowało trzydziestu dwóch badaczy z krajowych ośrodków akademickich,
takich jak: Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, Uniwersytet Jagielloński, Uniwersytet Warszawski, Uniwersytet Pedagogiczny im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie, Uniwersytet Jana Kochanowskiego w Kielcach, Uniwersytet
Opolski, Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, Uniwersytet Białostocki,
Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, Uniwersytet Łódzki, Uniwersytet
Artystyczny w Poznaniu, Akademia Ignatianum w Krakowie, Akademia Techniczno-Humanistyczna w Bielsku-Białej, Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa im. Stanisława Pigonia w Krośnie.
681
• Kronika •
Czwartkowe obrady otworzyli prof. dr hab. Bogumiła Kaniewska, dziekan Wydziału Filologii Polskiej i Klasycznej UAM, oraz prof. dr hab. Krzysztof Trybuś,
dyrektor Instytutu Filologii Polskiej UAM. Następnie głos zabrał prof. dr hab. Radosław Okulicz-Kozaryn, który przywitał uczestników konferencji odczytaniem fragmentu diariusza Władysława Reymonta – 4 stycznia 1894 roku pisarz odnotował:
W święta u Potockiego robili rodzaj sesji na mnie. Grot (Antoni Potocki) radził mi szczerze czytywać klasyków. Powiada, że u mnie jest zbyt wiele zewnętrzności, obserwacji, a zbyt mało astralnego ciała. Jest to chłop przede wszystkim grubo zarozumiały, talent ma, wiedzy dosyć i chciałby
swoje widzimisię narzucać wszystkim. […] on widzi tylko zewnętrzną stronę moich prac, ich
szkielet anegdotyczny, ale nie widzi kąta, pod jakim ja je oświetlam i ustawiam do oglądania.
Bezwzględny obiektywizm jest taką samą farsą, jak subiektywizm w literaturze. […] Zresztą
jest głupstwem twierdzić, że ktoś pisze li tylko obserwując; przede wszystkim, przynajmniej
ja muszę czuć ten wypadek jakiś, muszę go sobie jak najściślej uprzedmiotowić w sobie, nim
go zacznę opisywać.1
Przypominając intencję przyświecającą organizatorom sesji, Okulicz-Kozaryn
zwrócił uwagę, iż Potocki sprzyjał jednak Reymontowi, inaczej niż na przykład Stanisław Brzozowski, który nazwał autora Ziemi obiecanej „miejscem, przez które przechodzą wrażenia”2. Kiedy pisarz uwiecznia ich przebieg, zasługuje jeszcze na pobłażliwą uwagę krytyka, gorzej, gdy stylizuje czy filozofuje – „Reymont stylizujący
czy filozofujący jest jednym z najnieznośniejszych pisarzy”3 – przypomniał badacz
opinię autora Legendy Młodej Polski. Historia już dawno nad tą i podobnymi opiniami przeszła do porządku dziennego – między innymi dzięki Nagrodzie Nobla Reymont cieszy się sławą wielkiego twórcy. Ale historia literatury polskiej – tłumaczył
zamysł konferencji Okulicz-Kozaryn – nie oddała dotąd w pełni Reymontowi sprawiedliwości, nawet go zaniedbała. Wybitny pisarz, znakomity artysta nie ma wprawdzie obowiązku być jednocześnie filozofem, ale jego dzieła, jeśli rzeczywiście na
miano wielkich zasługują, nie mogą być jednocześnie traktowane jako li tylko zapis
rzeczywistości, wrażeń, stanów psychicznych i nie skłaniać albo rzadko skłaniać
do głębszej refleksji.
Obrady plenarne zainicjował referat dr hab. Krystyny Zabawy (Akademia Ignatianum w Krakowie), zatytułowany „Życie przedstawić jakim jest…” – świadomość
estetyczna i poglądy Reymonta na sztukę. Punktem wyjścia dla swoich rozważań prelegentka uczyniła spostrzeżenie Kazimierza Wyki o „nie-artystycznych” inspiracjach
refleksji estetycznej Reymonta i na podstawie, między innymi, zapisków dziennikowych i korespondencji rekonstruowała sposób ujmowania rozmaitych dziedzin sztuki
przez pisarza, zwracając na przykład uwagę, że kanony piękna u autora Komediantki
wyznaczała natura. Dr hab. Grażyna Legutko (UJK) w referacie Reymont, „Chimera”
i „Komurasaki” interpretowała opublikowane w 1901 roku na łamach „Chimery” opoW.S. Reymont, Dziennik nieciągły 1887–1924, oprac. B. Utkowska, Kraków 2009, s. 135–136.
S. Brzozowski, Władysław Reymont, w: tegoż, Współczesna powieść i krytyka, wstęp T. Burek,
Kraków–Warszawa 1984, s. 125.
3Tamże.
1
2
682
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIiI (L) 2015
Wykaz odczytów oraz imprez naukowych i kulturalnych
zorganizowanych przez oddziały Towarzystwa
Literackiego im. Adama Mickiewicza w roku 2014
(Na podstawie sprawozdań oddziałów sporządziła Iwona Wiśniewska)
białystok
Sympozjum międzykulturowe „Sokrat Janowicz – pisarz transgraniczny” (zorganizowane wraz z Zespołem Badań Regionalnych oraz Katedrą Kultury Białoruskiej
Uniwersytetu w Białymstoku, wsparte dotacją Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podlaskiego) poświęcone biografii, działalności i pisarstwu lidera podlaskich Białorusinów.
Opracowanie i współwydanie książki Sokrat Janowicz – pisarz transgraniczny. Studia, wspomnienia, materiały, pod red. G. Charytoniuk-Michiej, K. Sawickiej-Mierzyńskiej, D. Zawadzkiej, Białystok 2014. Publikacja zawiera rozprawy naukowe, eseje
i wywiady w języku polskim i białoruskim inspirowane życiem i twórczością Sokrata Janowicza.
bydgoszcz
Prelekcje i dyskusje z cyklu comiesięcznych „Spotkań wtorkowych”:
Dr Jarosław Bytner, Polski esej historyczny. Preteksty monograficzne
Dr hab. Ireneusz Szczukowski, prof. nadzw., Strategie czytania literatury polskiego
renesansu i baroku
Dr Aleksandra Norkowska, Scalanie obrazów, czyli o potrzebie i sposobach odkrywania miasta w piśmiennictwie polskiego wieku świateł
Prof. dr hab. Rolf Fieguth, Dialog Norwida z Krasińskim, czyli pożegnanie z romantyzmem oraz Gombrowicz z niemiecką gębą
Prof. Aleksiej Wasiliew, Memory studies wobec pamięci zbiorowej oraz Tryumf i trauma – dwa bieguny pamięci
Oddział Bydgoski TLiAM stale współpracuje z Uniwersytetem Kazimierza Wielkiego, na którego terenie znajduje się siedziba Oddziału.
687
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
S pis treści
artykuły i rozprawy
M a r e k B i e ń c z y k, Pismo katastrofy w XIX wieku. Wstęp do rozważań . . . . . . . .
D o r o t a S i w i c k a, Potrzeba mapy. Prace kartograficzne polskich emigrantów
M i c h a ł K u z i a k, Romantyczne górnictwo. Między mistyką, nauką a przemysłem
B e a t a M y t y c h - F o r a j t e r, „Odległość jest niczym”. Ignacego Domeyki życie na
skrzyżowaniu cywilizacji․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
M a r t a Z i e l i ń s k a, Zima i romantycy․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
Te r e s a R ą c z k a - J e z i o r s k a, „Będę drwa rąbał do twego pieca…”. Sposoby ogrzewania dworów szlacheckich i siedzib chłopskich w dawnych Inflantach Polskich․
M a ł g o r z a t a L i t w i n o w i c z - D r o ź d z i e l, Indukcje i przepływy. Michael Faraday – mikrostudium o romantycznej nauce․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
B o ż e n a P ł o n k a - S y r o k a, Niemiecka medycyna romantyczna (1797–1848)
w opiniach przedstawicieli polskiego środowiska naukowego do 1863 roku․․․․․
A r k a d i u s z B a g ł a j e w s k i, Zygmunt Krasiński u wód․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
K a t a r z y n a C z e c z o t, „Patologie duszy”. Ludwik Sztyrmer i narodziny psychiatrii․
M o n i k a R u d a ś - G r o d z k a, Cela jako własny pokój. Relacje więźniarek politycznych z XIX i początku XX wieku․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
G r z e g o r z M a r z e c, Romantyczne metafory pamięci․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
Ł u k a s z Z a b i e l s k i, Franciszek Wężyk – Edward Lubomirski. Prolegomena do
dziejów preromantycznego synkretyzmu literackiego․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
J a r o s ł a w Ł a w s k i, Czarny romantyzm Augusta Antoniego Jakubowskiego․․․․․
S y l w i a S t ę p i e ń, Romantyczna nuda i nowoczesna świadomość. Adam Mickiewicz – George Gordon Byron. Próba paraleli․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
K a t a r z y n a F e d o r o w i c z, Neognoza Jakuba Böhmego a III część „Dziadów”
Adama Mickiewicza.Wola, upadek człowieka i naśladowanie Chrystusa․․․․․․․․
A n d r z e j F a b i a n o w s k i, Legion żydowski – mistyczny testament Adama Mickiewicza․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
M o n i k a K u l e s z a, Ćwiczenia duchowe Juliusza Słowackiego w świetle „Ćwiczeń
duchowych” Ignacego Loyoli․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
A n e t a Ś w i d e r - P i ó r o, Wobec grobu Mazepy. Bohaterowie dramatu Juliusza
Słowackiego w sytuacji granicznej․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
M a r e k D y b i z b a ń s k i, Młodzieńcze eksperymenty Józefa Korzeniowskiego z formą dramatyczną․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
696
9
27
39
57
69
77
89
103
123
141
157
179
197
215
237
251
275
289
311
337
• Spis treści •
A g n i e s z k a Z i o ł o w i c z, W stronę Diogenesa. Z problemów Norwidowskiej koncepcji kultury․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
M o n i k a G a b r y ś - S ł a w i ń s k a, Jubileusze w „niejubileuszowym” 1911 roku.
Przypadek „Tygodnika Ilustrowanego”․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
M a g d a l e n a Wo ź n i e w s k a - D z i a ł a k, „Widnokrąg sprawy polskiej” w świetle
wykładów bolońskich Teofila Lenartowicza i Stefana Buszczyńskiego․․․․․․․․․․․․
M a g d a l e n a R u d k o w s k a, Rany Europy. Józef Ignacy Kraszewski i Stefan Buszczyński w sporach o kondycję cywilizacji europejskiej․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
359
379
395
411
komparatystyka
R o l f F i e g u t h, Twórczość Franciszka Dionizego Kniaźnina w kontekście komparatystycznym. Pomysły i kwestie otwarte․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
M i r o s ł a w S t r z y ż e w s k i, „Weltliteratur” a poezja narodowa. Komparatystyczne dylematy w krytyce literackiej Maurycego Mochnackiego․․․․․․․․․․․․․․․
G r z e g o r z I g l i ń s k i, Odsłony zmęczenia i spoczynku. „Nocna pieśń wędrowca”
Johanna Wolfganga Goethego, Michaiła Lermontowa i Jarosława Marka Rymkiewicza․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
J o a n n a L i g m a n o w s k a, W stronę nieśmiertelności. Człowiek transcendujący
w „Fiasku” Stanisława Lema i „Perfekcyjnej niedoskonałości” Jacka Dukaja․․․․․
429
449
465
479
edytorstwo
B e a t a K. O b s u l e w i c z, O edycji krytycznej „Pism wszystkich” Bolesława Prusa
słów kilka․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
M a g d a l e n a K r e f t, „Ćwiczenia na zastanawianie się”. O pracy edytora rękopiśmiennych notatek Bolesława Prusa․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
M a r i a K o n o p n i c k a, Szpital żydowski w Warszawie. (Opracował i artykułem
wstępnym [Poetka patrzy na szpital. O chorowaniu i żydowskości w warszawskim
tekście Marii Konopnickiej] opatrzył D a w i d M a r i a O s i ń s k i)․․․․․․․․․․․
501
507
525
przekłady
Friedrich Schiller, Z notatek do „Demetriusa”. Polonica. (Przełożył i artykułem wstępnym opatrzył M a r e k Tr o s z y ń s k i)․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․ 573
M a r e k Tr o s z y ń s k i, Niedokończony dramat Friedricha Schillera o Dymitrze
Samozwańcu. Niemiecka wersja polsko-rosyjskiej historii․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
F r i e d r i c h S c h i l l e r, Z notatek do „Demetriusa”. Polonica․․․․․․․․․․․․․․․․․
575
593
dydaktyka
L i d i a W i ś n i e w s k a, Diagnozy i postulaty III i IV Małego Forum Edukacyjnego
TLiAM ․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․ 599
E w a J a s k ó ł o w a, „Dziady. Część III” Adama Mickiewicza. Z warsztatu dydaktyka literatury․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․ 639
697
• Spis treści •
recenzje i przeglądy
A l i n a A l e k s a n d r o w i c z, Aleksander Chodkiewicz – zapomniany pisarz przełomu oświeceniowo-romantycznego. Rec.: Małgorzata Chachaj, Dramatopisarstwo Aleksandra Chodkiewicza, Lublin 2013․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
A g n i e s z k a C z a j k o w s k a, Powrót Fausta. Rec.: Ernst August Friedrich Klingemann, Faust. Tragedia w pięciu aktach, przekład i wstęp księcia Edwarda Lubomirskiego, wydanie polsko-niemieckie, redakcja tomu, opracowanie tekstu, przypisy
i bibliografia Łukasz Zabielski, wprowadzenie Jarosław Ławski, Steffen Dietzsch,
Leszek Libera i Marta Kopij-Weiβ, Białystok 2013․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
I w o n a E. R u s e k, Juliusz Słowacki w świetle Eddy. Rec.: Renata Majewska, Arkadia Północy. Mity Eddaiczne w „Lilli Wenedzie” i „Królu-Duchu” Juliusza Słowackiego, Białystok 2013․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
N a t a l i a M a l i u t i n a, Świat Mikołaja Gogola – kontekst odeski. Rec.: М.В. Гоголь
в Одесі, наукові редактори Валентина Б. Мусій, Одеса 2014 [Mikołaj Gogol
w Odessie, redakcja naukowa Walentina Musij, Odessa 2014] (przełożyła Magdalena Rudkowska)․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
Te r e s a W i n e k, Stanisław Pigoń z perspektywy jednego badacza. Rec.: Czesław
Kłak, Pigoń, Rzeszów 2013․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
651
658
665
671
676
kronika towarzystwa literackiego
im. adama mickiewicza
R o z a l i a Wo j k i e w i c z, Sprawozdanie z konferencji „«Wskrzesić choćby chwilę».
Władysława Reymonta zmagania z myślą i formą” ․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
Wykaz odczytów oraz imprez naukowych i kulturalnych zorganizowanych przez
oddziały Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza w roku 2014.
(Na podstawie sprawozdań oddziałów sporządziła I w o n a W i ś n i e w s k a)․
698
681
687
Wiek XIX . Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza
rok VIii (L) 2015
Table of C ontents
articles and treatises
M a r e k B i e ń c z y k, The Writing of Disaster in the Nineteenth Century. Introduction to Discussion․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
D o r o t a S i w i c k a, The Need of a Map. Cartography Work of Polish Migrants․․․․․
M i c h a ł K u z i a k, Romantic Mining. Between Mysticism, Science and Industrym
B e a t a M y t y c h - F o r a j t e r, „The Distance Is Nothing”. Ignacy Domeykos Life on
the Crossroads of Civilisation․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
M a r t a Z i e l i ń s k a, Winter and Romantic Authors․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
Te r e s a R ą c z k a - J e z i o r s k a, “I will chop wood for your stove…”. The Methods of
Heating Nobles’ Manors and Peasant Homes in Former Polish Livonia․․․․․․․․․․․
M a ł g o r z a t a L i t w i n o w i c z - D r o ź d z i e l, Inductions and Flows. Michael Faraday – a Microstudy on Romantic Science․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
B o ż e n a P ł o n k a - S y r o k a, German Romantic Medicine (1797–1848) in Polish
Scholars’ Opinions until 1863․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
A r k a d i u s z B a g ł a j e w s k i, Zygmunt Krasiński Taking the Waters․․․․․․․․․․․․․
K a t a r z y n a C z e c z o t, “The Pathologies of the Soul.” Ludwik Sztyrmer and the Birth
of Psychiatry․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
M o n i k a R u d a ś - G r o d z k a, Prison Cell as One’s Own Room. Female Political
Prisoners’. Testimonies of Nineteenth and the Beginning of Twentieth Centuries․
G r z e g o r z M a r z e c, Romantic Metaphors of Memory․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
Ł u k a s z Z a b i e l s k i, Franciszek Wężyk – Edward Lubomirski. Prolegomenon to
the History of Pre-Romantic Syncretism․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
J a r o s ł a w Ł a w s k i, Black Romanticism of August Antoni Jakubowski․․․․․․․․․․․․․
S y l w i a S t ę p i e ń, Romantic Boredom and Contemporary Consciousness. Adam
Mickiewicz – George Gordon Byron. An Attempt to Parallel․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
K a t a r z y n a F e d o r o w i c z, Jakub Böhme’s Neognosis and Adam Mickiewicz’s
“Forefathers’ Eve. Part III”.Will, Human Fall and Christ’s Imitation․․․․․․․․․․
A n d r z e j F a b i a n o w s k i, Jewish Legion – a Mystical Testament of Adam Mickiewicz․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
M o n i k a K u l e s z a, Juliusz Słowacki’s Spiritual Exercises in Light of the Ignatius
Loyola’s “Spiritual Exercise”․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
A n e t a Ś w i d e r - P i ó r o, Regarding Mazepa’s Grave. The Protagonists of Juliusz
Slowacki’s Drama in the Critical Situation․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
699
9
27
39
57
69
77
89
103
123
141
157
179
197
215
237
251
275
289
311
• Table of contents •
M a r e k D y b i z b a ń s k i, Józef Korzeniowski’s Youthful Experiments with the Subjectivity of Dramatic Form․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
A g n i e s z k a Z i o ł o w i c z, Towards Diogenes. From the Problems of Norwid’s Conception of Culture․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
M o n i k a G a b r y ś - S ł a w i ń s k a, Anniversaries in the “Nonanniversary” Year
of 1911. A Case of “The Illustrated Weekly”․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
M a g d a l e n a Wo ź n i e w s k a - D z i a ł a k, “The Polish Cause Horizon” in Light
of the Bolognese Lectures of Teofil Lenartowicz and Stefan Buszczyński․․․․․
M a g d a l e n a R u d k o w s k a, “The Wounds of Europe”. Józef Ignacy Kraszewski
and Stefan Buszczyński in Dispute over the Condition of the European Civilisation․
337
359
379
395
411
comparative studies
R o l f F i e g u t h, Franciszek Dionizy Kniaźnin’s Poetry in Its Comparative Context. Ideas and Open Questions․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
M i r o s ł a w S t r z y ż e w s k i, “Weltliteratur” and National Poetry. Comparative
Tension and Dilemmas in the Literary Criticism of Maurycy Mochnacki․․․․․․․
G r z e g o r z I g l i ń s k i, Scenes of Fatigue and Rest. „Wanderer’s Nightsong” by Johann
Wolfgang Goethe, Mikhail Lermontov and Jarosław Marek Rymkiewicz․․․․․․․․․
J o a n n a L i g m a n o w s k a, Towards Immortality. A Transcending Human in Stanislaw Lem’s “Fiasco” and in Jacek Dukaj’s “Perfect Imperfection”․․․․․․․․․․․․․
429
449
465
479
editorial section
B e a t a K. O b s u l e w i c z, A Few Words About the Critical Edition of “The Complete Works” of Bolesław Prus․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
M a g d a l e n a K r e f t, “Exercises for Reflection.” About the Work of the Editor of
Bolesław Prus’ Manuscript Notes․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
M a r i a K o n o p n i c k a, Jewish Hospital in Warsaw. (Edited by D a w i d M a r i a
O s i ń s k i)․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
501
507
525
translations
Friedrich Schiller, Notes on „Demetrius”. Polonica. (Translated and edited by M a r e k Tr o s z y ń s k i)․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․ 573
M a r e k Tr o s z y ń s k i, Schiller’s Unfinished Drama about False Dmitriy I.
A Polish-Russian Story Portrayed in a German Drama․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
F r i e d r i c h S c h i l l e r, Notes on „Demetrius”. Polonica․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
575
593
didactics
L i d i a W i ś n i e w s k a, Diagnoses and Proposals of III and IV TLiAM – Little
Education Forum․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
E w a J a s k ó ł o w a, Adam Mickiewicz’ “Forefathers’ Eve. Part III” in the Perspective of the Literary Researcher․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․․
reviews and surveys - chronicle
700
599
639

Podobne dokumenty